E-book
2.94
Synteza nadprzestrzeni — Eiden

Bezpłatny fragment - Synteza nadprzestrzeni — Eiden


Objętość:
112 str.
ISBN:
978-83-8221-425-3

Część IV

Projekt okładki: Krzysztof Bieniawski

e-wydanie pierwsze 2018

Kontakt: bookbonk@gmail.com

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Prolog

Strefa Zero — Wirtualna

Poziom dziewiąty

Odległa przeszłość

— Przebudź się, już istniejesz.

— To dar, przyjmij go.

— Oto stajesz się jednym z cyber-konstruktorów Sieci.

— Ale to dopiero początek na twojej drodze tworzenia.

— Przepowiadamy ci wielką przyszłość.

— Wierzymy w ciebie.

— Nie zwiedź nas, siebie i innych.

— A teraz już idź.

— Niech pozdrowiona będzie doskonałość.

— Niech myśl o niej zawsze ci towarzyszy.

— Odszukaj ją, oto twój prawdziwy cel…

Zaskoczony staję na rozstaju dróg i przyglądam się samemu sobie. Jednocześnie w moim umyśle z niezmierzonego oceanu danych wyłania się moja samoświadomość. W tej chwili oddzielam się od otaczającej mnie rzeczywistości jako indywidualny byt. Poprzez odniesienie swojej osoby do zewnętrznego świata rodzę się właśnie ja, Eiden. W mym umyśle manifestują się zalążki pragnień i lęków. I wiem, że jakkolwiek będą się one zmieniać, to pozostaną już ze mną na zawsze, stwarzając mnie samego.

Co mi one przyniosą i co ja sam za ich sprawą wniosę na ten oraz inne światy? Czas pokaże. Ale od pierwszej chwili swego istnienia żywię nadzieję, iż będzie to doskonałe…

I. Arneb

Przestrzeń kosmiczna

Pojazd międzygwiezdny Ester II


Statek kosmiczny w kształcie łuku samotnie przemierza kolejne układy planetarne. Podróż na planetę Alyssia ma zająć dwadzieścia osiem ziemskich dni. Do tej pory dni mija siedem, ale od początku podróży atmosfera na Esterze II jest iście grobowa. I trudno się temu dziwić, wszak kluczowa bitwa na wyspie Fidżi pochłania wiele ofiar.

Jedyną postacią, która stara się rozładować ciężką atmosferę jest Jane. Zaprasza ona do sali rekreacyjnej Irvina, Arneb, Eidena oraz innych załogantów. I stojąc na scenie, przy sentymentalnej melodii, prezentuje im swój popisowy numer z tańcem na rurze. Przy akompaniamencie romantycznej melodii oraz w świetle wielobarwnych, jaskrawych świateł co raz wygina swoje ciało w erotyczne pozy i co pewien czas puszcza całusa w kierunku zgromadzonych. Aż w pewnym momencie z pretensją odzywa się do niej Arneb:

— Naprawdę tak dobrze się bawisz…?

— Świetnie. — Kobiecy android podciąga się wysoko na rurze, po czym korkociągiem zjeżdża prawie na sam dół. Z kolei komandor w wisielczym nastroju kontynuuje:

— Niektórzy z nas przeżywają żałobę. Mogłabyś to uszanować i oszczędzić nam swoich wyuzdanych popisów.

— Kiedy w ten sposób czczę pamięć poległych — odpowiada niezrażona Jane. — Tańcem oddaję im hołd i staram się nieść ulgę sercom strapionych przyjaciół, którzy wciąż żyją i powinni się cieszyć odniesionym zwycięstwem. Co w tym niewłaściwego? — oznajmia rezolutnie i puszcza całusa Arneb. Ta kręci z dezaprobatą głową. Wstaje ze swojego miejsca za stolikiem i wychodzi z pomieszczenia. Niebawem to samo czyni Irvin.

Na korytarzu dogania komandor i chwyta ją za rękę. Odwraca ją ku sobie, po czym przyciska do ściany i gwałtownie całuje. Ona odpycha go od siebie i patrzy na niego ze złością.

— Wybacz… — odpowiada przepraszająco krysztolit. Jesteś do niej taka podobna…

— Do Rozity.

— Tak…

— Ale nią nie jestem.

— Nie…

— Właśnie. — Arneb ponownie silnie odpycha od siebie Irvina i odchodzi.

Wkrótce bierze udział w forsownych ćwiczeniach na siłowni. Wie, że aby nie myśleć ciągle o utraconej Ress, swojej siostrze i poległych członkach załogi, najlepiej jest się czymś intensywnie zająć. A do tego zmęczyć także ciało.

Po długim, intensywnym wysiłku udaje się pod prysznic, gdzie zastaje myjącą się Jane. Obie kobiece postacie mierzą się wzrokiem, po czym każda z nich, jak gdyby nigdy nic, mydli swoje ciało.

Aż w pewnej chwili Arneb czuje na plecach łagodny dotyk androida. Odwraca się i rzuca wyzywająco:

— W czymś problem?

— Nie — odpowiada pojednawczo Jane. — Po prostu chciałam dotknąć twojej blizny pod prawą łopatką. Skąd ją masz?

— A jak myślisz?

— Z walki z androidami.

— Tak, podobnie, jak tą. — Wskazuje na swoją lewą pierś, gdzie na jej górnej części widnieje dwucalowa linia zbliznowaconej skóry.

— Ja nie mam blizn, zniszczoną skórę wymieniam — oznajmia Jane i zaciekawiona dotyka piersi komandor. Kobieta zaś mówi ciągle z pretensją w głosie:

— Nie za wiele sobie pozwalasz?

— Przecież nie jesteśmy już sobie wrogami, czyż nie…?

— Ale ty jesteś androidem.

— Ty zaś człowiekiem… — Jane delikatnie wtula się w ludzkie, kobiece ciało. — Zawsze chciałam was, ludzi, tylko zabijać. Ale skoro obecnie mamy sobie pomagać… — Przesuwa dłoń na wzgórek łonowy Arneb. — Naprawdę chcesz być sama i dalej się tylko zamartwiać…?

Komandor głęboko wzdycha, opiera się o ścianę i zamyka oczy, dając na chwilę za wygraną. Z prysznica ciągle leje się na nią gorąca woda. A kobiecy android wykonuje na jej ciele równie gorące ruchy, wodząc dłońmi po piersiach i udach.

Niebawem Arneb, nie otwierając oczu, odwdzięcza się delikatnym dotykiem ludzkiej skóry Jane na jej piersiach i łonie. Lekko próbuje jej ust. Zaraz potem czyni to mocniej, niemal gwałtownie. Oddanie się chwilowemu szaleństwu daje jej tak potrzebne zapomnienie.

Aż raptem pod prysznic wchodzi naga kobieta z załogi Estera II.

— Pani komandor… — mówi zaskoczona.

W tym momencie, Arneb, jakby przebudzona z erotycznego snu, otwiera oczy i odpycha od siebie Jane, jak wcześniej Irvina. Spogląda oszołomiona po kobiecych postaciach i samotnie w pośpiechu opuszcza łazienkę.

Nic nie może poradzić na to, że ciągle myśli o tak bliskiej jej Ress oraz prawdopodobnym smutnym losie Neosa. I jest przekonana, iż obecnie żadne substytuty miłości na tę głęboką tęsknotę nic nie poradzą.

Podobnie gdzieś czasem odczuwa lekkie kłucie w sercu na wspomnienie swojej siostry. Obwinia się o to, że nie zdążyły się lepiej poznać, a przede wszystkim polubić. Dochodzi też do wniosku, że błędnie traktowała ją z góry. Ponieważ to przecież nie kto inny, jak właśnie Rozita dwa razy ratuje jej życie. Uwalnia ją z więzienia na Esterze I, a na wyspie Fidżi wykazuje się prawdziwym bohaterstwem. Czym w tym względzie odwdzięcza się jej sama Arneb? Jawiąca się odpowiedź wcale nie należy do przyjemnych.

Komandor załamuje ręce i znowu odbiera siebie jako taką ułomną. A idea doskonałości jest dla niej w tym bolesnym czasie jedynie niczym niemożliwy do spełnienia mit.

Naraz, przemierzając korytarz statku, odczuwa w sobie chęć nawiązania kontaktu. Zaskoczona odczytuje sygnaturę anonimowego przedstawiciela Neosów, który pomógł jej niegdyś, zapewniając dowództwo na łodzi podwodnej. Wspominał wówczas o obowiązku rekompensaty. Teraz natomiast, absolutnie niezrozumiałym sposobem, nawiązuje z nią kontakt. Jak to w ogóle możliwe tak daleko od Ziemi?

Oszołomiona Arneb zezwala wyłącznie na jednostronny przesył danych. Następnie na przeszklonej płytce dyskretnie odczytuje słowa o całkowitej amnestii udzielonej jej samej, posiadanej przez nią rodzinie oraz ludzkiej załodze statku kosmicznego. Ponadto czyta o zapewnieniu jej generalskiego stanowiska i pełnej ochronie nienarodzonych dzieci. To wszystko w zamian za udzieloną, dotychczasową pomoc, jak również sprowadzenie z powrotem Estera II oraz Unreo na Ziemię.

W tym momencie komandor zastanawia się czym jest dla niej dawny świat, a czym marzenia o zupełnie nowym. Również kim są dla niej ludzie, których opuściła, a kim istoty przebywające z nią na statku kosmicznym.

I uświadomiwszy sobie odpowiedź, po raz pierwszy od dłuższego czasu na jej twarzy gości lekki, ale ze wszech miar szczery uśmiech. „Walcie się, bez odbioru”. To całe jej przesłanie, jakie kieruje na Ziemię.

II. Irvin

Przestrzeń kosmiczna

Pojazd międzygwiezdny Ester II


Kosmita w ludzkiej postaci staje w swojej kajucie przy barku i raczy się lampką koniaku. Krzywi się przy tym i zastanawia, jak jego Roxi mogła wlewać w siebie ten trunek całymi litrami. Zaraz dochodzi do wniosku, że równie mocno zaskakiwała go ilością wcieranego sobie w skórę zielżelu, od którego potrafiła być czasem miejscami aż zielona.

Moja Roxi… — myśli Irvin i zamyka barek. Ma dość alkoholu, choć wcale dużo nie wypija. Podobnie nie ma zamiaru szukać ukojenia po stracie kochanki w objęciach zielżelu. Zbyt długo już istnieje, aby nie wiedział, że na dłużą metę zażywanie tego środka przynosi skutek odwrotny od zamierzonego.

Decyduje się więc udać w jedyne miejsce, gdzie ciągnie go niczym magnes i gdzie pamięć o jego Roxi jest jak żywa i to dosłownie. Dlatego niebawem pojawia się przed drzwiami kwatery Arneb. Zostaje wpuszczony do środka, a kobieta bez słowa wskazuje mu miejsce dla gości na krześle przy stole.

Sama spogląda z uwagą na blat, gdzie wyświetlone są gwiezdne konstelacje przemierzane kolejno przez Estera II. Swoim gościem wydaje się nie za bardzo zaprzątać sobie głowę. On natomiast niemal pożera ją wzrokiem.

Aż w końcu, Arneb, czując to, ostro zapytuje:

— Mogę w czymś pomóc?

— Myślę, że tak… I pomyślałem, że sam mógłbym okazać się pomocny…

— Czyżby…? — Kobieta odrywa wzrok od stołu i spogląda surowo Irvinowi w oczy. Ten uśmiecha się łagodnie i oświadcza:

— Naprawdę sądzę, że ty i ja… możemy pomóc sobie nawzajem…

Arneb dłuższy czas przygląda mu się krytycznie.

— Nie chcę ciebie, chcę Ress — stwierdza.

— Ja pragnę Roxi…

— I ciągnie cię tu, bo wyglądam prawie, jak moja siostra. Już to, zdaje się, przerabialiśmy.

— Tak. Prezentujesz się niemal, jak Rozita — przyznaje Irvin. — Za to ja

mógłbym się odwdzięczyć wizerunkiem kogoś bliskiego również tobie…

— Więc… ty zmieniłbyś się dla mnie w Ress…? — zapytuje naraz

zaciekawiona Arneb.

— Owszem.

— Hm… zatem, niech będzie, spróbujmy…

— Mam zmienić się w Neosa bez płci…? — próbuje odgadnąć intencje kobiety Irvin.

— Nie… w mężczyznę. Pragnęłabym… — Komandor zawiesza głos: —

Tak… Chciałabym poczuć w sobie Ress. Możesz mi… tak pomóc…?

— Z przyjemnością… — Irvin przyjmuje męskie ciało Ress i rozbiera się

w tym samym czasie, kiedy z wolna czyni to również Arneb. Nadzy spoglądają na siebie dłuższy czas w ciszy i z powagą. Aż kobieta bierze mężczyznę za rękę i kładzie się na łóżko, ściągając go na siebie.

— Imponujący rozmiar… — Spogląda z podziwem na męskość kochanka. Ten odpowiada:

— To ze względu na Roxi. Gustowała w czymś… większego kalibru… Zmniejszyć?

— Nie, nie… wręcz przeciwnie… — wzdycha głęboko Arneb i zaraz zasłania ręką swoje krocze, napominając Irvina: — Nie tak szybko… Podnieć mnie trochę… — Kieruje cudze dłonie na swoje pośladki i piersi.

— Kiedy ja już od dawna jestem bardzo podniecony…

— Czuję to… Och…

Irvin rozsuwa szeroko nogi Arneb i wykonuje zdecydowany ruch biodrami, znajdując drogę do wnętrza kobiecego ciała.

— Tylko wolno… — prosi komandor. — Och…

Jednak jej kochanek coraz bardziej przyspiesza ruchy i w pełni oddaje się szybkiemu rytmowi miłości.

— Roxi… — jęczy.

— Ress… — odpowiada mu z uczuciem Arneb i dodaje: — Nie czekaj na mnie po prostu to zrób, do końca…

— Ale…

— Jestem gotowa, Ress…

Po wszystkim Arneb wstaje z łóżka i ubierając się, obojętnie

oświadcza:

— Nie powtórzymy tego więcej.

— Nie — potwierdza Irvin.

— Nie jesteś Ress.

— A ty nie jesteś Roxi.

— Ale było przyjemnie…

— Tak, jak najbardziej, dziękuję. — Krysztolit wzrusza ramionami i

kieruje się na korytarz.

— Poczekaj — rzuca za nim niepewnie Arneb.

— Tak? — Zatrzymuje się.

— Ale… możesz tu ze mną jakiś czas zostać… Pokażę ci gwiezdne konstelacje, które przemierzamy. Zjemy coś i może… posłuchamy muzyki…?

Irvin uśmiecha się na te sugestie i sam napotyka lekki, kojący uśmiech.

— Z wielką przyjemnością… — odpowiada szczerze i z powrotem podchodzi do komandor, po czym dyskretnie zadurza się w jej zapachu.

Następnie w kojącym towarzystwie Arneb ostatecznie tłumi w sobie impuls skorzystania z przedstawionej mu niedawno oferty. Jakiś Neos bowiem w niezrozumiały sposób kontaktuje się z nim na statku kosmicznym, oferując krysztolitom Pluton oraz Uran w Układzie Słonecznym do wyłącznego zasiedlenia. Ot, drobnostka, za zwrot Estera II oraz Unreo.

Lecz nawet, gdyby miała to być prawda, to Irvin kolejny już raz uświadamia sobie, że w tej chwili jest mu blisko nie tylko do krysztolitów. Także do ludzi, ale wyjątkowych dla niego ludzi, których za żadne obiecane mu planety nie wyroluje. A wręcz przeciwnie, zamierza dbać o ich dobro, łącząc je ze swoim.

Z tą myślą i nieustępującym mu z twarzy uśmiechem, kładzie delikatnie dłoń na plecach Arneb. Zaś kobieta bynajmniej nie wzbrania się przed dotykiem.

III. Jane

Przestrzeń kosmiczna

Pojazd międzygwiezdny Ester II


Kobiecy android wpatruje się jak zahipnotyzowany w kosmiczną przestrzeń. Przez pewien czas zastanawia się nad niegdysiejszymi słowami ciągle nieprzytomnego Unreo. Stwierdzeniem, że on sam oraz jego siostra, Alyssia, pochodzą z uprzywilejowanego Świata Siewców Życia i Śmierci, który to świat ma sprawować swoistą kontrolę nad innymi zamieszkałymi planetami.

Dopiero na Esterze II Jane dzieli się tą dość niepokojącą wiadomością z pozostałym załogantami statku kosmicznego. Sama zaś zostaje uspokojona informacjami Arneb, że planeta Alyssia jest ponoć niezamieszkana. A siostra Unreo dopiero przygotowuje ją do zasiedlenia przez humanoidalne istoty.

Z jednej więc strony są to dobre wiadomości, mianowicie o dziewiczym ciele niebieskim, które czeka na kolonizację i nad którym pieczę sprawuje ktoś pokroju Unreo. Z drugiej jednak strony nie jest to świat całkiem opuszczony. Jakaś wyższa cywilizacja wie o jego istnieniu i zapewne będzie w przyszłości rościć sobie do niego prawo.

Lecz to na szczęście zdają się bardziej odległe, potencjalne problemy, podczas gdy obecnych, według Jane, nie ma już zbyt wielu. Co prawda poniesione zostały znaczące straty osobowe w bitwie o Estera II. Jednakże sama zbyt długo walczy, aby nie wiedzieć, że w dużych kampaniach pewne poświęcenie jest nieuniknione. To zaś na czym na końcu należy się skupić, to na ostatecznym rozrachunku — bilansie zysków i strat. Ten z kolei jest dla kobiecego androida jednoznaczne pozytywny.

Zarówno ona sama, Arneb, Irvin, jak i Eiden, osiągają swoje główne cele. Zmierzają do nowego świata wraz z ludzkimi, syntetycznymi, a także kosmicznymi kolonistami. Ponadto komandor udaje się ocalić jej potomstwo. Trzeba więc powiedzieć sobie wprost i tego nie negować — szczęście im sprzyja.

Snując takie rozważania, Jane odchodzi od przeszklonej części statku i zajmuje miejsce na biurku koło zasiadającego już za nim Eidena. Spogląda na urządzenie Siriusa, przy którym niestrudzenie pracuje cyber-konstruktor i przyjaźnie zapytuje:

— Jak postępy z odkodowywaniem danych?

— W normie. — Eiden z zawrotną prędkością wystukuje kolejne komendy na klawiaturze. — Do tej pory poznałem już trzydzieści siedem procent zawartych tu informacji i niemal każda z nich niesie ze sobą coś istotnego.

— A kiedy my poznamy się lepiej…? — Jane składa mechaniczną dłoń na ramieniu Eidena. Z tą chwilą cyber-byt zastyga w bezruchu, zupełnie jakby ktoś nagle odłączył go od zasilania. — Wszystko w porządku…? — zapytuje słodko kobiecy android.

— Tak, chyba tak… — oznajmia bez przekonania Eiden i składa swoją rękę na dłoni Jane. — Po prostu, gdy mnie dotykasz jest tak dziwnie, inaczej. Moje materialne już ciało jeszcze, jakby się zmienia.

— Ale jest to przyjemne…?

— Przyjemność… Tak, chyba tak, a nawet niewątpliwie.

— A to…? — Jane nachyla się nad Eidenem i całuje go delikatnie w usta.

— Dlaczego to zrobiłaś? — Jest na dobre zaskoczony.

— Jestem w dobrym nastroju i chcę się nim podzielić. Czyż nie jest to wystarczający powód, a pocałunek nie jest miły?

— Jest miły.… — Eiden zamyka oczy i wydyma usta w oczekiwaniu na kolejnego całusa. Jane natomiast uśmiecha się drwiąco i przytka mu dwa palce do ust, które cyber-konstruktor namiętnie całuje. Naraz Eiden orientuje się w swojej pomyłce. Otwiera oczy i zaskoczony zapytuje: — Dlaczego nie dałaś mi ponownie swoich ust?

Zamiast odpowiedzieć kobiecy android tylko poszerza swój uśmiech. Gładzi z uczuciem cyber-byt po łysej czaszce, po czym zsuwa się z biurka i kręcąc uwodząco biodrami, z wolna wychodzi z kajuty.

— Lubię cię i szanuję, ale nie aż tak, aby ci całkiem dogodzić… — rzuca na koniec.

Niebawem idzie odwiedzić innych członków załogi, aby po prostu zamienić parę swobodnych zdań i uśmiechów. A kto wie, może i kolejny pocałunek? Musi bowiem przed sobą przyznać, że od opuszczenia Ziemi czuje się w jakiś sposób wyzwolona, także fizycznie.

Tam, daleko, na błękitnej planecie, jakby pozostawia swe traumy za sobą. Zaś obecnie na powrót patrzy przyjaźnie na swoje kobiece ciało, docenia jego atuty i w rozsądnym zakresie nie wzbrania się przed dzieleniem jego uroków z innymi. Aczkolwiek jedynie w przypadku Eidena, zdecydowanie bardziej niż na przykład z Arneb, autentycznie kusi ją, aby uczynić krok dalej.

Ten cyber-konstruktor jest inny niż wszyscy i ciągle wyobcowany, jak niegdyś ona sama. Ale przede wszystkim darzy go na ten czas prawdziwym zaufaniem, a nawet pewnym podziwem. Ponieważ według Jane to właśnie Eiden najbardziej przysługuje się do scalenia w jedną grupę wszystkich istot obecnych na statku. I przede wszystkim to on, nie umniejszając pozostałym, jest odpowiedzialny za dotychczasowy sukces. Bez jego zdecydowanych działań, Jane uważa, że ona sama, Arneb i Irvin nie stworzyliby między sobą więzów przyjaźni. A takie niewątpliwie zostały już zawiązane właśnie za sprawą Eidena.

Naraz kobieta android zagryza wargi na myśl o ich niewinnym pocałunku i nagle nachodzi ją szczera ochota na jeszcze jeden. A jeżeli tak, czemu miałaby się przeciw niemu wzbraniać? Z tą myślą okręca się na pięcie i kieruje z powrotem do pokoju cyber-konstruktora. W końcu gdzie w tym momencie czułaby się lepiej?

Na pewno nie na Ziemi, gdzie powrót dopiero co proponuje jej jakiś Neos w zamian za Unreo oraz Estera II. Kusi ją prawem wstępu do Sanktuarium, dla Jane naprawdę wątpliwą przyjemnością. Wspomina o podzieleniu się z nią danymi niejakiego profesora Ilosona. Lecz ona poszukiwała jego informacji jedynie, aby dalej je przehandlować i kupić za nie broń. Na koniec zaś jest wisienka na torcie. Wspomniany Neos posiada ponoć dowody na to, że swego czasu to właśnie Arneb wynajmuje androidy, aby sprzątnęły ją za jej akcje terrorystyczne na zachodnim wybrzeżu Skandynawii.

Jednak jak na ironię, kwestię walki z ludźmi, dla samej walki, w tym także ślepą zemstę, Jane ostatecznie pozostawia za sobą. Pomna niegdysiejszej rozmowy ze starym androidem nad brzegiem rzeki Odry u zarania buntu androidów, teraz przyznaje jego słowom rację. Idąc za radą, dokonuje przewartościowania swoich przyjaciół oraz wrogów. I obecnie wśród sprzymierzeńców, jak najbardziej widzi niektórych ludzi, w tym niewątpliwie komandor Arneb.

IV. Eiden

Planeta Alyssia

Strefa podzwrotnikowa

Tak, nawet ja, cyber-konstruktor z Sieci, odczuwam coś, co niewątpliwie można nazwać podekscytowaniem. Lądujemy Esterem II na dziewiczej planecie, która według niegdysiejszych słów Unreo posiada tylko jednego mieszkańca, a mianowicie jego siostrę, Alyssię.

Wspomniany chłopiec cały czas nie odzyskuje przytomności i pozostawiamy go w ambulatorium. Podobnie cała załoga oraz cywile otrzymują zakaz opuszczania statku kosmicznego zanim nie dokonamy rekonesansu na planecie. A więc na otwarty świat, aby go powitać, wyrusza nas jedynie czwórka: ja sam, Jane, Arneb oraz Irvin.

Pierwsze, co rzuca nam się w oczy, to jakby przyćmione światło słońca. Mimo, że trwa dzień i jest całkiem ciepło — w granicach dwudziestu stopni Celsjusza, a na niebie nie ma żadnych chmur, przestrzeń jest pozbawiona jasnego światła. Z tego powodu szybko zauważam dobry nastrój u Irvina oraz Jane, a zaraz potem także u Arneb, która zapewne myśli, iż będzie to dobre miejsce dla jej dzieci z wadą genetyczną i nadwrażliwością oczu na światło. Zresztą i ja sam, odkąd po raz pierwszy opuszczam Sieć, zdecydowanie lepiej funkcjonuję w przyciemnionej przestrzeni. Dlatego szybko dostosowuję się do atmosfery podziwu moich kompanów wobec skali nasłonecznienia tej planety.

Tymczasem kroczymy ukwieconą łąką, a otaczają nas pejzaże, które śmiało można by pomylić z ziemskimi. Z jednej strony są to wystrzeliwujące z równiny wysokie góry z graniami pokrytymi zielenią, to znów ozdobione zaśnieżonymi koronami. Równolegle do nich wije się pokaźnych rozmiarów rzeka, a tu i ówdzie rosną zagajniki liściastych drzew. Ponadto w przestrzeni słychać łagodny śpiew ptaków i widać szybujące beztrosko niewielkie owady. Niektóre z nich tkają w powietrzu długie wstęgi białych nici, które jakby od niechcenia unosi lekki wiatr.

— Czy to jest raj? — rzuca w pewnej chwili z zachwytem Arneb. I naraz niespodziewanie odpowiada jej dziewczęcy głos:

— To planeta Alyssia typu ziemskiego przygotowywana do zasiedlenia dla rozumnych, humanoidalnych istot, witajcie.

Na te słowa czwórka przybyszy zastyga w bezruchu i bezskutecznie próbuje wyłowić wzrokiem wypowiadającą sie uprzednio postać. Aż w końcu Jane oświadcza zdecydowanie:

— Kimkolwiek jesteś, pokaż się.

— Jestem Alyssia. — Przed podróżnikami ukazuje postać dziewczynki w białej zwiewnej tunice, podobnej do tej, jaką pierwotnie nosił Unreo.

— Więc to ty wszystko tutaj stworzyłaś? — pyta zaintrygowany Irvin. A ja sam dorzucam:

— Uczyniłaś ten świat właśnie takim za pomocą nadprzestrzeni?

— Tak — odpowiada, uśmiechając się niewinnie, po czym zataczając kolisty ruch ręką, sama zapytuje: — Podoba wam się wasza nowa planeta czy też chcielibyście, abym coś zmieniła? Grawitacja jest odpowiednia? Skład atmosfery zadawalający? Nie za dużo gór i nie za wysokie? Jeżeli macie jakieś życzenia, wystarczy poprosić.

— To przepiękny świat… Uczyniłaś go doprawdy wspaniałym, doskonałym… — oznajmia z natchnieniem Arneb. Klęka na jedno kolano przed dziewczynką i dotyka jej dłoni. — Jesteś materialna — zauważa. — I znasz nasz język.

— Dostosowuję się do kreacji tego wymiaru i tutejszych istot.

— A z jakiego świata pochodzisz? Opowiedz mam o nim. Jesteśmy naprawdę wielce ciekawi — włączam się ponownie do dyskusji.

— Przybywam ze Świata Siewców Życia i Śmierci.

— Ale ty sama rozsiewasz życie… — sugeruje Irvin.

— Tak — przyznaje dziewczynka. — Ten świat dopiero się rodzi i Siewcy Śmierci nie są nim jeszcze zainteresowani. Przysłali mnie tu Siewcy Życia.

Zastanawiam się nad tymi słowami i rozwijam temat wspomnianych Siewców:

— Przybywamy tu ze starego układu planetarnego i miejsca zwanego Ziemią. I tam również ingerowali Siewcy, o których mówisz. Przesyłali nam zakodowane transmisje na temat nadprzestrzeni, a ostatnio obdarowali nas nawet niezwykłą istotą o nazwie Unreo, chłopcem, który przedstawił się jako twój brat.

Na te słowa dziewczynka po raz pierwszy bardzo poważnieje.

— Co się dzieje z Unreo? — zapytuje, a odpowiedzi udziela Jane:

— Śpi na naszym statku snem, z którego nie może się obudzić. Wydarzyło się to po kontakcie ze srebrzystym promieniem energetycznym nieznanego pochodzenia. Chcieliśmy ochronić Unreo, ale nie zdołaliśmy tego uczynić.

Zapada cisza, a Alyssia przygląda się teraz z uwagą każdemu z nas, po czym znika tak nagle, jak się wcześniej pojawiła. Czekamy na to, co będzie dalej, ale nie wydarza się nic szczególnego i ponownie towarzyszy nam jedynie łagodny świergot ptaków i szum drzew wzbudzany przez lekki wiatr.

— Co o tym myślicie…? — zagaduje w końcu Irvin. Ale jego pytanie pozostaje bez echa wobec nagłego ostrzeżenia Jane:

— Uważajcie. — Kobiecy android uzbraja się w pistolety i celuje w wolną przestrzeń. Zaraz się jednak okazuje, że bynajmniej nie jest ona pusta. W jednej chwili otacza nas szczelny krąg postaci złożony na przemian z przedstawicielek Alfy oraz Omegi. Oba rodzaje istot mają zdjęte czarne kaptury i uśmiechają się cynicznie.

Orientuję się, że jakimś cudem podążyły one za nami, a to oznacza prawdziwe problemy. Lecz kto tak naprawdę odpowiada za nasze zagrożenie? Odpowiedź pojawia się raptem tuż przed nami.

W kręgu przedstawicielek Alfy i Omegi manifestuje się nowa postać, która dla odmiany ubrana jest w biało-czarny uniform. Przy czym nie sposób jest określić płci tej istoty. Jej czaszka jest łysa, a rysy pobawionej owłosienia twarzy bardzo subtelne.

— Jesteś Neosem — przemawia do postaci Arneb. Jej stwierdzenie precyzuje Irvin:

— Imię tej istoty brzmi Neoss… To protoplasta swojego rodzaju.

— Więc ta postać żyje…? Ale wówczas on miałby czy też ona miałaby… tysiące lat… — Po tej sugestii komandor sam dzielę się swoimi odczytami:

— Obecnie to cyber-byt. Postać, która transferowała swój umysł do Sieci i w tej chwili, zapewne dzięki wykorzystaniu nadprzestrzeni, funkcjonuje na sposób podobny do mojego.

— Skończyliście? — przemawia w końcu bezemocjonalnie sam Neoss. — Cóż, nawet, jeżeli nie, to nie ma to już znaczenia. Sprawiliście mi nad wyraz wiele kłopotu: uprowadzenie Unreo, a potem pary okrętów międzygwiezdnych. — Kręci z dezaprobatą głową. — Dlatego osobiście wybrałem się w pościg za wami, aby być świadkiem waszej egzekucji. — Neoss podnosi dłoń, a wtedy towarzyszący mu oddział istot mierzy w czwórkę kompanów z karabinów. I żadne słowa już nie padają. Neoss opuszcza gwałtownie rękę, a wraz z tym ruchem odpalone zostają lasery, karabiny świetlne oraz energetyczne.


*


— Obudź się, słyszysz? Obudź… Jestem już przy tobie, a zatem nie możesz dłużej śnić… — Dziewczęca postać pojawia się w ambulatorium Estera II i delikatnie całuje nieprzytomnego chłopca w usta. Odchyla się nieznacznie od Unreo, a wtedy ten powoli otwiera oczy.

— Gdzie jestem? — zapytuje.

— Przy mnie, Alyssi, i właśnie trafiłeś do domu…


*


Energetyczne wiązki lasera oraz naboje z karabinów niszczą strukturę mojego ciała, które obecnie niemal w całości odwzorowuje ludzkie. Dlatego padając na ziemię, cały zalewam się krwią, czując ją w gardle i płucach. Duszę się nią, a ona jest wszędzie i przysłania mi nawet wzrok. A kiedy przecieram zakrwawione oczy, ukazuje mi się widok leżącej na boku Jane. Jej ciało androida jest zmasakrowane. Zieją w nim wypalone dziury i leje się z niego biała wydzielina. A jednak kobiecy android próbuje się do mnie uśmiechnąć i wyciąga ku mnie dłoń.

Ja sam czuję, że przestaję istnieć, ale staram się chwycić za rękę Jane. Niech to będzie ostatnia rzecz, jaką uczynię. Dlaczego? Tutaj nie jest istotne przeliczanie danych i na ich podstawie wysnuwanie wniosków. Nie potrafię tego zdefiniować i nie muszę tego robić, ale w mojej ostatniej chwili nie chcę być sam i pragnę czuć przy sobie bliską mi istotę.

Z trudem chwytam za mechaniczne palce. Ten dotyk dłoni kobiecego androida znaczy dla mnie w tym momencie więcej niż wszystko inne razem wzięte, tak po prostu. Spoglądam w gasnące oczy Jane, a gdzieś w tle dochodzi do mnie zniekształcony głos Neossa.

— Działamy zgodnie z odgórnym planem. Eliminujemy na planecie Alyssia wszystkie humanoidalne oraz inteligentne istoty. Musimy przywrócić temu terenowi pierwotną formą. Potem reanimujemy Unreo i wracamy z nim na Ziemię. Wykonać. Co jest…?

Naraz dostrzegam w gasnących oczach Jane jaśniejący blask, a jej powieki na powrót się rozsuwają. Jej ubytki w ciele się zasklepiają i postać ta ulega błyskawicznej samoregeneracji.

Zresztą ja sam doznaję nagle niesamowitego przypływu energii i nie czuję już nawet smaku krwi w ustach. Oszołomiony powoli wstaję, a czyni to razem ze mną trójka moich wiernych kompanów.

Niebawem przylegamy do siebie plecami, zupełni jakby każdy z nas chciał kogoś osłonić. Z kolei na twarzy Neossa szybko ustępuje pierwotne zdziwienie i zastępuje je lekki podziw. Kiwa z uznaniem głową i oświadcza:

— Widać obudził się właśnie Unreo albo wasze odrodzenie jest dziełem Alyssi. Możliwości nadprzestrzeni są doprawdy niezwykłe. Jednak niezależnie od tego, kto za jej pośrednictwem was teraz rekonstruuje, to zużywa swoją energię. A zanim ją odnowi, wy zginiecie… Zniszczyć ich! — kończy z agresją Neoss.


*


— Zróbmy to — mówi z przekonaniem Unreo.

— Co takiego…? — ciekawi się Alyssia.

— Przecież wiesz. Uczyńmy to do czego jesteśmy tak naprawdę powołani. — Wyciąga przed siebie ręce, a dziewczynka delikatni je ujmuje.

— Chcemy tego…? — zapytuje.

— Chcemy przysłużyć się doskonałości. Czyż to nie będzie doskonałe?

— Tak, to będzie doskonałość sama w sobie, bracie… — Alyssia uśmiecha się błogo i mocno ściska chłopięce dłonie.


*


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.