E-book
2.94
Synteza nadprzestrzeni — Arneb

Bezpłatny fragment - Synteza nadprzestrzeni — Arneb


Objętość:
125 str.
ISBN:
978-83-8221-424-6

Część III

Projekt okładki: Marta Frąckowiak

ISBN wydania elektronicznego:

Kontakt: bookbonk@gmail.com

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Prolog

Australia

Strefa Pierwsza — Zamknięta

Ukryta baza Gwiazdy Południa

W srebrzystym pomieszczeniu pozbawionym okien oraz mebli oprócz fotela z niezliczoną liczbą przycisków, monitorów i dźwigni rozbrzmiewa bezemocjonalny głos:

— Wejść. — Przez rozsunięte drzwi do sali wkraczają dwie niemal identyczne, kobiece postacie. — Alfa… — oznajmia siedząca na fotelu osoba do przybyłej blondynki. — Omega… — Przenosi wzrok na wchodzącą do pomieszczenia brunetkę. — Otrzymałyście już pełne akta sprawy i rozumiem, że nie omieszkałyście się z nimi zapoznać. Domniemam także, iż nie usłyszę od was zbędnych pytań. Więc…?

— Obiekty numer jeden oraz dwa zostaną zlikwidowane, cel zabezpieczony. — Kłania się nisko Alfa i natychmiast wtóruje jej również kłaniająca się Omega:

— Obiekty numer trzy oraz cztery zostaną zlikwidowane, cel zabezpieczony.

— Dobrze… Na obecnym etapie nie musicie współdziałać. Niech każda z was zajmie się swoim przydziałem i spróbuje mnie nie zawieść. Jednak tradycyjnie macie mnie informować na bieżąco. Jeżeli pojawią się przesłanki ku temu, aby zaangażować większe środki, nie będziemy zwlekać. Czy wrażam się jasno?

— Tak jest.

— Tak jest.

— Zatem… odmaszerować.

I. Eiden

Orbita ziemska

Strefa Kosmiczna — Otwarta

Okręt międzygwiezdny Estera I

Eiden stoi w swojej kajucie i wygląda przez okno w kosmiczną pustkę. Niezmierzony gwiezdny krajobraz kojarzy mu się z nieskończonymi możliwościami podobnymi do tych jakie daje kreowanie poziomów Sieci. Oczywiście jeżeli posiada się ku temu odpowiednie zasoby danych oraz środki do ich wykorzystania.

Tutaj, z perspektywy bytności na Esterze I, sprawa otwierających się możliwości jest cały czas otwarta. Co prawda przechwycony statek kosmiczny nowej generacji posiada niezaprzeczalnie wielki potencjał. Jednak najważniejszy jego pasażer, Unreo, wpada w stan między życiem, a śmiercią i jego niezwykła moc zostaje w nim uśpiona.

Niestety gwiezdne dziecko ciągle nie może się przebudzić po kontakcie z tajemniczym promieniem energetycznym. I nic nie wskazuje na to, aby w tym względzie szybko mógł się dokonać przełom.

Po wstępnym badaniu chłopca Eiden stwierdza, że bez specjalistycznej technologii, za sprawą której Unreo został powołany do swego istnienia, przywrócenie mu świadomości może być w ogóle niemożliwe. To bolesny fakt, lecz w przestrzeni funkcjonuje jeszcze na tyle dużo nieodkrytych zmiennych, że wszystkie te kalkulacje mogą być mylące.

Z tą myślą, o tak naprawdę nieodgadnionej przyszłości i tajemnicach skrywanych przez teraźniejszość, Eiden ogniskuje wzrok na niezliczonej ilości odłamków w kosmicznej próżni. Pochodzą one ze zniszczonego na rozkaz Arneb satelity. Tego samego, który wystrzelił promień energetyczny w Esterę I i unieczynnił Urnero.

Sam Eiden wyraża sprzeciw wobec arbitralnej decyzji samozwańczej komandor statku. Sugeruje, że przejęcie satelity i jego dokładne zbadanie mogłoby przyczynić się do poznania pochodzącej z niego broni, a co za tym idzie, potencjalnej pomocy Urneo. Lecz była oficer Gwiazdy Północy stawia zdecydowanie na swoim, oświadczając, że satelita stanowi jawne zagrożenie i należy go natychmiast zneutralizować.

Na podstawie posiadanych informacji nie sposób jest stwierdzić, która decyzja okazałaby się ostatecznie właściwa. Niemniej upór Arneb i jej pragnienie zapewnienia sobie pełnej władzy na statku według Eidena rokują w przyszłości konflikty.

Człowiek, android, kosmita i cyber-konstruktor na jednym pokładzie. Eiden od początku wie, że nie zapowiada się sielanka. Ma tylko nadzieję, że nieuchronne tarcia w sojuszniczym obozie będą z czasem wygasać, a nie narastać.

Wtem orientuje się, że w swoim umyśle z odłamków satelity tworzy wirtualny obraz Nedie. Uśmiecha się na wspomnienie jej osoby i mimo wszystko ciepło wspomina nawet jej fałszywy wizerunek z ośrodka na Sycylii.

Tak, został tam oszukany, pod jego kobiece drugie ja, podszył się kongresmen Tarent. A mimo to nad wyraz miło jest mu odtwarzać w pamięci rozpoznaną postać Nedie.

W chwili, w której pomyślał, że pomimo wszystko Nedie jednak nie przestała istnieć, zrodziło się w nim coś niezwykłego, coś nowego. Jak nigdy zapragnął, aby w nieskończonym morzu zmiennych pojawiła się możliwość, w której jego drugie ja rzeczywiście nadal egzystuje.

Od tamtej pory o wiele bardziej docenia też wartość samego istnienia. I to właśnie o nie, o przetrwanie różnego rodzaju istot, będzie teraz zabiegał. A kiedy ich byt zostanie zabezpieczony. Wtedy ich egzystencję uczyni ze wszech miar doskonałą. Uda mu się. To jego, wyznaczone samemu sobie, przeznaczenie.

Naraz ktoś za drzwiami kajuty prosi o wpuszczenie do środka. Eiden odbiera sygnał Arneb. Otwiera gestem dłoni drzwi i wpuszcza obecną, dowodzącą statkiem. Ona podchodzi do niego z wolna i razem z nim wpatruje się dłuższy czas w kosmiczną pustkę, aż w końcu oświadcza:

— Jestem ci dłużna za to, co uczyniłeś dla moich dzieci. Wiedz, że nigdy ci tego nie zapomnę i nic ci na tym okręcie nie grozi. — Po chwili ciszy zdecydowanie dodaje: — Jednak kosmitom, a w szczególności syntetykom oraz cyborgom nie można ufać. W tej chwili jest ich na naszym pokładzie jedynie trójka. Nie jest to duża siła i łatwo będzie się ich pozbyć. Zgódź się na to, a zostaniesz moim zaufanym zastępcą oraz otrzymasz ode mnie pewien prezent, który może być kluczem do ocalenia Sieci. — Kobieta prezentuje przed Eidenem urządzenie Siriusa. — Jak już wiesz, od swego znajomego Gaixa, skrywana jest tu wielka wiedza i domniemam, że z przyjemnością osobiście się zaznajomisz z jej sekretami. Wystarczy twoja deklaracja o uznaniu mnie za suwerena i jednoznaczne stanięcie po mojej stronie.

Eiden bierze w ręce urządzenie i w zamyśleniu oznajmia:

— To niezwykle kusząca propozycja, pani… komandor.

— Właśnie tak, komandor… Naprawdę raduje mnie, że nasza nić porozumienia może zostać szybko i trwale zawiązana, cyber-konstruktorze. Nie zawiedź mnie.

II. Irvin

Orbita ziemska

Strefa Kosmiczna — Otwarta

Okręt międzygwiezdny Estera I

Krysztolit kończy spacer po górnym pokładzie statku i powraca niepocieszony do swojej kajuty. Zaś źródłem jego niezadowolenia jest blokada dolnych poziomów, gdzie mieszczą się wszystkie kluczowe urządzenia na okręcie. Oczywiście nie są one niedostępne dla każdego. W najlepsze panoszy się tam załoga Arneb. Lecz on sam najwyraźniej nie jest do niej zaliczany i bynajmniej wcale go to nie dziwi.

To między innymi dlatego od zawsze krzywo patrzy na Ziemię. Ta cała koegzystencja rozlicznych gatunków kompletnie go nie przekonuje. W zależności kto osiągnie chwilową przewagę raz kosmici dyskryminują ludzi, a innym razem dzieje się to odwrotnie. Czasem dochodzi wręcz do otwartej wojny. Potem pojawia się stek pustych frazesów o wzajemnej miłości, poszanowaniu i żalu za dokonane krzywdy. Nie mija jednak nawet jedno stulecie, a powstają jak grzyby po deszczu nowe niesnaski i następne konflikty zbrojne.

Irvin zna ten schemat aż za dobrze, w końcu istnieje na tym świecie zbyt długo, żeby miał jeszcze jakieś złudzenia. Dlatego jedyne, czego pragnie, to wrócić do Rio po swoją walizkę nienarodzonych krysztolitów i niech go później wysadzą z tego statku gdzieś na Plutonie czy może Uranie. Obecnie nie pragnie niczego więcej.

No prawie niczego więcej… Uświadamia to sobie kolejny już raz, gdy wkracza w ludzkiej postaci do swojej kajuty, którą dzieli z Rozitą.

Kobieta jest ubrana jedynie w różowe buty na wysokim obcasie i z szeroko rozłożonymi nogami leży na stole, zwieszając się głową poza biały blat. Zaś ponad powierzchnię stołu sterczą wysoko jej dwie idealnie krągłe piersi.

— Czekałam na ciebie… — oznajmia kusząco.

Irvin klęka przy kobiecej głowie i namiętnie całuje Rozitę w usta, a dłonie składa wręcz z namaszczeniem na jej piersiach. Po dłuższej chwili wstaje. Idzie na drugi kraniec stołu i jeszcze szerzej rozchyla kobiece nogi, a zaraz, wykonując ruchy posuwisto-zwrotne, rozkosznie jęczy:

— Och Roxi… rozpieszczasz mnie…

— Po prostu się tutaj nudzę. Nie kończ za szybko… — Kosmita zwalnia tempo i z trudem bierze na wodze rosnące podniecenie. Zaś kołysząca się na stole Rozita, leniwie kontynuuje: — Mają tu tylko jeden pawilon rekreacyjny. Tradycyjnie bilard, kręgle i stolik do gry w karty. Oczywiście żadnych butików z dragami. Za to te bezsensowne stoiska dla sportowców.

— Boiska — poprawia Irvin i coraz ciężej dyszy: — Dłużej… nie… wytrzymam…

— To czekaj, zmienię pozycję. — Rozita przekręca się na brzuch. Staje na podłodze i wypina pośladki. — Tak też dobrze? — zapytuje.

— Uwielbiam twoje krągłości… — Irvin ponownie oddaje się bez reszty uciechom cielesnym.

— Uwielbiasz, świetnie. Za to moja siostrzyczka, wielka komandor, nawet nie raczy się ze mną spotkać. Wcale mnie nie uwielbia, wiesz może czemu?

— Chyba nie jesteśmy tu zbyt mile widziani, Roxi, och…

— Więc zabierajmy się stąd. I nie ściskaj mnie tak mocno w talii.

— Przepraszam…

— Nie przepraszaj, po prostu niech nas wysadzą w Rio albo lepiej na Borneo.

— Przepraszam, bo…

— Bo co?

— Bo już skończyłem…

— Znowu tak szybko?

— Tak.

— Masz ochotę na jeszcze?

— Zgadza się.

— Kiedy będziesz gotowy?

— Już jestem…

— To właśnie lubię w kosmitach. — Rozita odstępuje krok od stołu i beznamiętnie sugeruje: — Teraz ty się połóż na blacie, a ja na ciebie usiądę. Mam ochotę na trochę gimnastyki, ale nie na jakimś kretyńskim stoisku czy boisku.

— Och, Roxi…

— Właśnie, tak do mnie mów. A potem będziemy dalej rozmawiać. Będziemy rozmawiać długo i znowu się…

Wtem Irvin zasłania kobiecie usta, gdy odbiera za drzwiami kajuty prośbę o wpuszczenie do środka. Odczytuje, że proszącym jest Eiden.

— Ubierz się, mamy gościa — oznajmia do Rozity. Ta miętosi wyzywająco swoje piersi i ziewając, mówi:

— Nudzę się bez zielżelu i Borneo, więc tego gościa za drzwiami też mogę obsłużyć.

III. Jane

Orbita ziemska

Strefa Kosmiczna — Otwarta

Okrę międzygwiezdny Estera I

Kobieta android wychodzi ze swojej kwatery i ponownie kieruje się do ambulatorium. Na miejscu tradycyjnie siada koło powracającego do zdrowia Cyklopa i sprawdza jego dane bio-medyczne. Na jej twarzy pojawia się lekki uśmiech, a na jej udzie odrestaurowana ręka cyborga.

Wobec tego drugiego wydarzenia już zamierza zrzucić z siebie obcą dłoń i skarcić jej właściciela, ale zauważa, że ten śpi i zaczyna chrapać. Nie czyni więc nic i zastyga niczym słup soli, pogrążając się w analizie obecnej sytuacji.

Odkąd stawia swoją mechaniczną stopę na tym statku kosmicznym, czuje się na nim bardzo niepewnie. Jest tu jedynym syntetykiem w otoczeniu ponad dwudziestu ludzi, żołnierzy i naukowców. Do tego już dotarły do niej głosy, że znajdują się tu istoty ludzkie, którym na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci odstrzeliła członków rodziny.

Nie wróży jej to nic dobrego, ale czego się spodziewała? Cóż, pomyślała, że po zdemaskowaniu prawdziwego programu Arniego jej dawny świat się skończył, a wraz z nim pewne złudzenia o konieczności jednostronnego angażowania po stronie androidów. Ale czy teraz nie przysposabia innych złudnych wyobrażeń?

To bardzo możliwe. Struktura dokonywania wyborów ewoluuje bardzo powoli. A ona sama od dawna już zauważa, że szwankuje u niej proste zero-jedynkowe podejmowanie decyzji. Jeżeli więc ta o współpracy z innymi istotami miałaby być kolejną, dwuznaczną i wątpliwej jakości decyzją, wcale jej to nie zdziwi. Jednak pociesza się tym, że jeżeli Unreo się w końcu przebudzi, wówczas otrzyma szansę przekuć potencjalną stratę na swoje zwycięstwo.

Ufa temu chłopcu jak nigdy nikomu na tym świecie. Na świecie, gdzie swego czasu wszyscy już ją wystawili: syntetycy, cyborgi, ludzie czy kosmici, wszyscy. Ale nie Unreo, który nie jest żadną z wymienionych istot. On jeden naprawdę bezinteresownie się za nią wstawił, ratując ją na fregacie Gwiazdy Południa przed zniszczeniem ze strony Irvina.

Naraz Jane łapie się na tym, że cyborg chrapie coraz bardziej nienaturalnie, a jego ręka na udzie przesuwa się do jej krocza.

Kobiecy android kręci z dezaprobatą głową i chwyta jeden ze swoich pistoletów. Jego lufę kładzie na drodze prześlizgujących się po jej nodze palców i spokojnie czeka. Niebawem kciuk cyborga trafia do lufy, a wtedy zaskoczony Cyklop otwiera swoje jedyne oko.

— Ups… Niespodzianka… — szczebiocze słodko Jane.

— Ups… Racja… — Cyborg zdejmuje ostrożnie dłoń z jej uda i wygląda za przeszklony luk. — Jest noc… — zauważa ze zgrozą i przenosi wzrok na pistolet.

— To nie jest twoja ostatnia noc. — Kobiecy android, o dziwo spokojnie, chowa broń i w zadumie dodaje: — Poza tym tu zawsze jest noc…

— Ciągle jesteśmy w… kosmosie?

— Tak.

— Jeszcze nas nie zestrzelili?

— Cuda się zdarzają…

— Czyżby…? — dopytuje Cyklop, jakby nie dawał wiary.

— Aha… — Jane uśmiecha się lekko. — Chociażby wydarza się taki cud, że ktoś ratuje mnie na okręcie Gwiazdy Południa, szatkując armię najemnych cyborgów samurajskim mieczem…

— Azor…?

— Raczej nie… — Jane poszerza uśmiech.

— Chcesz powiedzieć, że to… niby ja…? — udaje zdziwienie Cyklop.

— Cóż… W każdym razie zapewne ten sam ktoś, kto własnym ciałem osłania mnie potem przed detonacją na okręcie…

— To chyba… jakiś bohater…?

— W rzeczy samej. I ma za to ode mnie całusa… — Jane składa lekki pocałunek na pomarszczonym policzku cyborga.

— Więc myślisz, że teraz… Ty i ja…?

— Nie ma szans — oznajmia miękko Jane i ostro, w swoim stylu, powarkuje: — Ale za to nie odstrzelę ci jaj za bezczelne obmacywanie mojego ciała.

— No tak… — W Cyklopie gaśnie rozbudzający się entuzjazm.

— Mimo wszystko, dziękuję, naprawdę…

— No jasne…

— Czemu to zrobiłeś, pomogłeś mi?

Cyborg ogniskuje wzrok na piersiach kobiecego syntetyka i śliniąc się, oznajmia:

— Bo masz fajne…

— Tylko bez takich — wchodzi mu zdecydowanie w słowo Jane. — Nie nadużywaj mojej cierpliwości. Nie widzisz, że próbuję być miła? — kończy z pretensją.

— Średnio ci wychodzi.

— Ale się staram, więc…?

— Więc co…?

— Czemu mi pomogłeś? — pyta znowu pojednawczym tonem Jane.

— Jesteś silna.

— Dziękuję.

— I możesz pomóc moim braciom. Dlatego cię wybrałem. No wiesz… pomoc za pomoc. Braterstwo broni, sojusz.

— O jakich braciach mówisz?

— O kryształowych samurajach… Przecież już wiesz. — Wskazuje na swoje ciało.

— O braciach nic nie wiem.

— Przebywają w górach Kaukazu, w grotach i umierają tam, nie mogąc wyjść na światło dnia…

— Wyjaśnij.

— Podczas wielkiej wojny w Ameryce zostali trwale uszkodzeni przez bomby świetlne. Krysztolit w ich ciałach uległ deformacji i przestał integrować się z ciałem organicznym. Samurajowie cierpią na wyniszczające choroby z autoagresji, gdzie ich odmienne tkanki walczą ze sobą nawzajem. Jedynym sposobem na pewne opanowanie tego procesu jest pozostawanie w ciemnościach.

— Więc oni nie zginęli podczas wielkiej wojny, oni są chorzy.

— No tak…

— I ja mam ich niby uzdrowić? — rzuca z pretensją Jane.

— Tak i… byłaś już blisko…

— Niby jak?

— Unreo… — Cyklop spogląda na pobliskie łóżko, gdzie leży nieprzytomny chłopiec. — On mógł to zrobić na twoją prośbę. I stąd moje poświęcenie. Pomoc za pomoc, braterstwo broni, sojusz…

— Tak, tak, wspominałeś — mówi lekceważąco Jane i ucieka myślami gdzie indziej, a mianowicie do gwiezdnego dziecka. Zaciska dłonie w pięści z myślą, że koniecznie musi znaleźć sposób, aby przebudzić chłopca. I jak właśnie słyszy musi to uczynić nie tylko dla siebie i dogorywających syntetyków, ale także dla innego rodzaju godnych lepszego bytu istot.

I naraz kątem oka dostrzega Irvina, który dyskretnym ruchem dłoni przyzywa ją do siebie.

— Muszę już iść, kuruj się — rzuca do cyklopa. Wstaje i idzie do chowającego się przy wejściu krysztolita.

IV. Arneb

Orbita ziemska

Strefa Kosmiczna — Otwarta

Okręt międzygwiezdny Estera I

— Tak, już… już po wszystkim… — wzdycham głęboko i delikatnie kładę swoją rękę na dłoni Ress pomiędzy moimi udami. Wtulam się w ciało Neosa i jest mi tak niezwykle błogo, wręcz nieziemsko, zupełnie jakbym doznawała stanu nieważkości. Choć przed chwilą przeżywam coś jeszcze bardziej intensywnego. Zaraz przymilnie zapytuję:

— A w jaki sposób ja mogę ci się odwdzięczyć i sprawić największą przyjemność…?

— U… Neosów strefy erogenne są zazwyczaj rozłożone równomiernie na całym ciele. Dlatego liczy się po prostu dotyk… — odpowiada z powagą Ress i dodaje: — Choć sama czerpię największą rozkosz z samego dawania przyjemności oraz z pocałunków… — Próbuje moich usta, a ja odwzajemniam długi namiętny pocałunek. Odwdzięczam się i sama czerpię z tego satysfakcję. Jest tak inaczej niż z Siriusem, naprawdę niezwykle…

— Jakie są następne kroki? — W pewnym momencie Ress odsuwa się ode mnie nieznacznie i zmienia ton głosu na bardziej służbowy. — Postanowiłaś już co uczynisz z obcymi przybyszami?

— Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać, gdy leżymy nagie w jednym łóżku…? — Przeciągam się naprawdę odprężona.

— Możemy założyć ubrania — odpowiada poważnie Ress. Uśmiecham się przyjaźnie na tę sugestię i w takiej samej tonacji wyjaśniam moje plany:

— A więc… Zawarłam układ z cyber-konstruktorem. Wydaje się niegroźny, a nawet przydatny i przede wszystkim mam u niego dług wdzięczności. To on czasowo uratował moje nienarodzone dzieci przed eksterminacją. Natomiast co do reszty naszej wesołej gromadki, która wpakowała się nam na statek, to mam same złe przeczucia. I…

— Pozbędziesz się ich, prawda? — kończy z nadzieją w głosie Ress.

— Tak — oświadczam stanowczo. — Jak znam życie wcześniej czy później skoczylibyśmy sobie do gardeł. A ja wolę dmuchać na zimne. Przemyślałam wszystko na chłodno i postanowiłam zgasić potencjalną iskrę zanim roznieci na okręcie pożar. Nie narażę na szwank mojej załogi, a tym bardziej ludzkich kolonistów, których niebawem zabierzemy na pokład.

— Rozumiem cię, mimo że jestem Neosem. Ponieważ według mnie tolerancja nie powinna przysłaniać bezpieczeństwa nadrzędnego celu. Dlatego w pełni popieram twoją decyzję.

— Cieszy mnie to, naprawdę… — Całują kochankę w czoło i zmieniam temat, zapytując: — A jak się sprawuje nasz nowy statek, moja ty pierwsza oficer?

— Jest doskonały w każdym calu. — Ress, gdy mówi o Esterze I, aż świecą się oczy i z nieskrywanym podziwem kontynuuje, podczas gdy ja z przyjemnością wodzę dłonią po jej nagim ciele: — Poszycie zbudowane jest z reflektywnych stopów metali, które są w stanie odbić znaczną ilość ataków wroga. A do tego posiadamy kilka rodzajów osłon energetycznych, a nawet hipermagnetyczne. Śmiem więc twierdzić, że jesteśmy niemal niezniszczalni. A nie wspominałam jeszcze o zaawansowanej technologii krysztolitów, dzięki której jesteśmy praktycznie niewidzialni.

— Wspaniale, a nasze uzbrojenie…? — Dotykam dłoni Ress i bawię się jej długimi, smukłymi palcami.

— W skład naszego arsenału wchodzą wiązki skupionej plazmy, a także klatki plazmowe czy wiązki fuzyjne oraz hipermagnety. Naprawdę współczuję naszym potencjalnym wrogom.

— Pozostaje jeszcze kwestia napędu… — Przenoszę dotyk na pośladki i uda Ress.

— Podstawowy napęd zapewniają nam niezwykle ekonomiczne silniki oparte o napęd grawitonowy. Ale jest tu coś jeszcze, coś absolutnie niezwykłego.

Moją rękę ciągnie bezwiednie w kierunku krocza Ress. Kiedy tam dociera i czuję tylko naciągniętą skórę, jest mi naprawdę dziwnie. Tak jest za każdym razem, gdy ją tam dotykam. Neos, jakby odbierał moje odczucia i już z mniejszym entuzjazmem oświadcza:

— Mamy na wyposażeniu napęd, który potrafi skierować nas w specyficzną wiązkę przestrzeni, określaną w instrukcji jako nadprzestrzeń… Dzięki niej możemy przebyć błyskawicznie w kosmosie niewyobrażalne odległości… — Ress milknie, chwyta moją dłoń na swoim kroczu i dalej mówi już na inny temat. A po tonie głosu słychać, że sprawia jej to problem: — Jeżeli chcesz… Jeśli to dla ciebie ważne, to Neosi czasem przechodzą operację… Dla ciebie mogę stać się w pełni kobietą… albo nawet mężczyzną… Mogę dać ci naturalne dziecko…

— Ress… — odpowiadam niezrażona i przygotowana na tę dyskusję: — Akceptuję cię w pełni taką, jaka jesteś. I nie ma dla mnie różnicy czy zwracam się do ciebie jako do kobiety czy mężczyzny. Ale twoje ciało jest dla mnie czymś nowym, ciągle się przyzwyczajam, rozumiesz…?

— Tak, chyba tak…

— Zaś co do dzieci… Oczekuję swoich oraz Siriusa z probówki i gdy się narodzą będę je kochać całym sercem. Więc możemy mieć wspólne dzieci tak, jak Neosi. Po prostu wymieszamy nasze DNA. — Ress spogląda na mnie ze śmiertelną powagą, a ja, aby rozładować atmosferę, rezolutnie dodaję: — Będziemy mieli syna z probówki, który będzie miał twoje słodkie usta… A moje piękne oczy… I postaramy się o córkę posiadającą twoje łagodne kości policzkowe, a moje nieco wystające do przodu górne jedynki… Wiesz, że kiedyś przezywano mnie króliczek…? — Uśmiecham się przymilnie, ale twarz Ress pozostaje niczym wykuta ze skały i Neos zimno oświadcza:

— Więc chcesz mieć ze mną córkę lub syna. Nie chcesz mieć jako dziecka Neosa.

— Ress… — wzdycham zafrasowana.

— Muszę już iść na służbę, przepraszam. — Ress wstaje i stara się przywdziać uniform. Nie pozwalam jej na to i silnie do siebie przytulam. Gdy czuję na własnym policzku łzy kochanki, szepczę jej do ucha:

— Będziemy mieli gromadkę synów, córek i słodziutkich Neosków, to się nawzajem nie wyklucza. — Czochram ją przyjaźnie po krótkich włosach i dla odmiany rozkazująco dorzucam: — A teraz baczność, pierwsza oficer okrętu nowego świata Estera I. Proszę przywdziać mundur i i towarzyszyć mi w drodze na mostek kapitański. Czeka mnie tama do załatwienia istotna sprawa i potrzebuję u boku oddanego załoganta.

Ress w końcu uśmiecha się lekko i ociera łzy rękę.

Niebawem kroczymy wspólnie wprost do centrum dowodzenia. Jako że posiadamy kody dostępu do wszystkich przejść na statku, automatyczne wrota po kolei rozsuwają się przed nami. Przekraczamy ostatnie z nich, ale tu czeka nas przykra niespodzianka.

Awansowana przeze mnie kadra oficerska klęczy w kącie pomieszczenia z dłońmi splecionymi na potylicach. Wszyscy z zapiętymi kajdankami na rękach oraz nogach. Z karabinu celuje w nich Irvin. Z kolei uzbrojona w pistolety Jane mierzy do mnie i Ress. Eiden natomiast zajmuje należne mi miejsce dowódcy statku w środku i na podwyższeniu.

— Dołączcie do reszty — rozkazuje nam Jane i wskazuje na klęczącą załogę. Nie czynię ruchu tylko spoglądam z wyrzutem na Eidena. Ten spokojnie wyjaśnia:

— Sprzeciwiasz się woli sojuszu, gwiazdo północy. Sabotujesz wspólne działanie. Nie dajesz mi wyboru i musisz zostać wyeliminowana z planu tworzenie nowego, doskonałego świata. To trudna decyzja, ale swoimi działaniami sama ją sprowokowałaś.

— Mówisz jak głupiec, który został zaprogramowany wczoraj przez pryszczatego dzieciaka — odpowiadam z wyrzutem. — Jeżeli przeniesiemy na nowy świat wszystkie rodzaje bytów z tej planety, to co je powstrzyma, aby nie skoczyły sobie ponownie do gardeł? Podpowiem ci, nic! Ludzi i niezależna Sieć mogliby koło siebie jeszcze egzystować, bo nie wchodzilibyśmy sobie w paradę, ale nie z nimi! — Spoglądam na Irvina i Jane. Na co głos zabiera kosmita:

— A od kiedy to ludzie są w stanie pokojowo egzystować choćby sami ze sobą? Gdybym miał wyliczać wasze wojny, gdzie tylko się eksterminowaliście nawzajem, osiwiałbym nawet jako krysztolit.

— Słuszna uwaga — docina Jane i zajadle dodaje: — Dwa razy dałam ci szansę przeżycia, gwiazdo północy. Nie odrobiłaś lekcji. Kolejnej szansy nie dostaniesz. — Pada strzał z pistoletu.

— Ress! — krzyczę, gdy ta zasłania mnie własnym ciałem i otrzymuje pocisk w pierś. Pada na moje ręce, a jej krew zalewa mi dłonie. — Ress… — Kątem oka wiedzę jak Irvin szarpie się z Jane. Najwidoczniej moja szybka egzekucja nie była w planie. I choć wiem, że bez egzoszkieletu w walce z androidem i krysztolitem nie mam szans, to w tej przeklętej chwili, gdy Ress umiera w moich ramionach, płonie we mnie jedynie czysty gniew.

Wyjmuję zza pleców pistolet i z przyklęku błyskawicznie opróżniam magazynek w głowę kobiecego syntetyka. Nie czekam aż padnie zdezaktywowany, tylko turlam się, czyniąc uniki. I słusznie, bo pancerz Jane wytrzymuje ostrzał i sama posyła we mnie pociski. Rozpaczliwie szukam osłony, ale centrum dowodzenia jest ich pozbawione.

Kobiecy syntetyk, któremu strzelają z głowy iskry, wymierza we mnie dwa pistolety i kroczy wprost na mnie, nieustannie strzelając. Powinnam właśnie zginąć, ale nieoczekiwanie pojawia się przede mną osłona, a składa się ona z ciekłego kryształu — to przeobrażony Irvin.

Jane zastyga w miejscu, a wtedy za jej uzbrojoną rękę łapie Eiden i krzyczy. Po raz pierwszy słyszę z jego strony autentyczny gniew:

— Przestań! Natychmiast przestań! Nie tak to ustaliliśmy!

Jane opuszcza broń, a cyber-byt porywa się do leżącej w kałuży krwi Ress. Sama nagle tracę kompletnie ochotę do dalszej, samotnej i skazanej na porażkę walki. Za moment klęczę przy Neosie i drżącą rękę sprawdzam puls.

— Nie żyje… — oznajmiam załamana.

— Jest w stanie śmierci klinicznej — koryguje diagnozę Eiden i wydaje polecenia krysztolitowi oraz Jane: — Uwolnijcie dwóch ludzi i niech zaniosą postrzelonego człowieka do ambulatorium. Uczynią to pod eskortą Irvina. Jane zabierze pozostałych ludzi do aresztu. Po prostu to zróbcie, nie dyskutujcie. O pionie dowodzenia porozmawiamy później — kończy dobitnie.


*


Razem z moją załogą zostaję osadzona w obszernej celi, z której nie ma żadnej ucieczki. Wiem o tym doskonale, bo znam plany tego statku. Jednak nie dzielę się tą ponurą myślą z moimi podkomendnymi. Mam dla nich wyłącznie słowa otuchy i nadzieję na poprawę losu. A co zostawiam dla siebie?

Jedynie łzy… Łzy za niespełnionymi marzeniami i za Ress. Nie wiem czy żyje czy nie i nikt nie udziela mi takich informacji. Nie chcę tego, ale się zamartwiam. Czy wszystkich wokół zawiodę? Tak bardzo pragnę przełamać złowrogi los, tylko jak i kto mi w tym pomoże? Tak, potrzebuję pomocy, ale kto mógłby wyciągnąć do mnie pomocną dłoń, kto?

— No cześć, kiciu… — Naraz słyszę głos podobny brzmieniem do mojego, choć jakby pozbawiony wyrazu. Spoglądam na jego źródło i dostrzegam za kratami niemal lustrzane odbicie samej siebie. Jednak ta postać ma różowe włosy, a moje są niebieskie. Moje usta i klatka piersiowa są naturalne, a u postaci naprzeciwko przyjmują niemal karykaturalną wielkość. — Nie przywitasz się z siostrzyczką, gwiazdeczko…?

— Naprawdę nią jesteś, moją siostrą…? — pytam, nie wstając z podłogi i czekam na kolejny cios, wiadomość, że moi europejscy rodzice nie są moimi biologicznymi rodzicami oraz, że zostałam adoptowana.

— Wszystko wskazuje na to, że swego czasu to tobie dokopałam w bebechach naszej wspólnej matki.

— Jesteś tego pewna?

— Raczej tak, choć podobno to ty wyszłaś na świat jako pierwsza, więc może jednak to ty dokopałaś mi. W każdym razie Axera to imię mojej starszej ode mnie o kilka minut bliźniaczej siostry, tak było w dokumentach.

— Axera… tak się nazywałam…

— No właśnie.

— Więc wygląda na to, że łączą nas więzy krwi. — Spoglądam bez przekonania na siostrę, która wygląda trochę jak tania dziwka i niepewnie zaptytuję: — Kim są nasi prawdziwi rodzice…?

— Nie mam pojęcia. Ale wyrzekli się nas, trafiłyśmy do sierocińca w Rio.

— W Rio…? Rio de Janeiro…?

— No tak. Ale ciebie zabrali do Europy i słuch po tobie zaginął.

— Wiesz czemu zostałam adoptowana?

— Z powodu Jane.

— Możesz wyrażać się jaśniej…? — Stwierdzam, że moja siostra poza tym, że wygląda jak zwykła dziwka, jest tak samo jak one wyzywająco irytująca.

— Podpytałam tego cyber-coś-tam Eidena, ma bogatą bazę danych. Okazało się, że kilkadziesiąt lat temu Jane dokonała masakry cywili na jakimś zadupiu w Skandynawii. Ofiarą padła też dopiero co narodzona dziewczynka. Zdaje się, że ją zastąpiłaś.

— Rozumiem… — W tej chwili, kiedy i tak przegrywam wszystko, te słowa wiele dla mnie nie znaczą. A z moją rodziną posiadam emocjonalną więź. To że nie mamy wspólnej krwi nie jest dla mnie najistotniejsze. To co najważniejsze zawsze nosiłam dla nich w swoim sercu i to się nie zmieni.

— Jest jeszcze parę spraw — odzywa się leniwie Rozita.

— Mów.

— Ten Neos…

— Tak?

— On się wyliże.

— Ress… — Na te wieści, niczym balsam na moją duszę, porywam się na równe nogi i patrząc mojej siostrze w oczy, po raz pierwszy czuję wobec niej sympatię. I przekazują jej szczere słowo, oznajmiając: — Dziękuję…

— Za wcześnie na podziękowania, jeżeli ciągle nabuzowana Jane niebawem odstrzeli ją razem z tobą i resztą twojej załogi. Bo nie wiem czy wiesz, ale Twoja Ostatnia Noc ściągnęła na pokład Estery I kilkudziesięciu uzbrojonych syntetyków z Uralu. Eiden traci władzę, o moim Irvinie już nie wspominając. Coś nie potrafi się chłopak przepychać tymi swoimi kryształowymi łokciami.

— I co w związku z tym? — pytam znowu zrezygnowana.

— Nie doceniasz Roxi. — Kobieta wskazuje na swoją głowę. — Roxi ma plan.

— Jaki…? — Czyżby naprawdę istniała jakaś iskierka nadziei?

— Uwolnię cię.

— Że co…? Jak? — Nie mogę w to uwierzyć.

— No mówię, będziesz wolna, ale pod warunkiem, że nie spieprzysz tego — precyzuje uprzednią wypowiedź niezmiennie poważna Rozita. Czy moja siostra potrafi się w ogóle uśmiechać?

— Czego mam nie spieprzyć? — Jestem trochę skołowana. Kobieta po drugiej stronie krat widzi to i wzdychając ciężko, zaczyna tłumaczyć:

— Mój Irvin wyciągnął od Eidena kod otwierający celę. I mam ci przekazać od mojego krysztolita, abyś nie dała ciała, bo inaczej Jane, cytuję: „właduje mu w kryształowy tyłek serię czopków świetlnych”. A on, mój kosmita, za tym nie przepada. Podczas naszych igraszek próbowałam mu raz wcisnąć w…

— Wystarczy, wystarczy… Skoro naprawdę jesteś moją siostrą, to zachowuj się trochę i nie bądź obsceniczna.

— Dobra… — zgadza się bez przekonania Rozita i monotonnie kontynuuje: — Jak już opuścisz to gniazdko, więzienie, to masz doprowadzić do sojuszu naszej szczęśliwej gromadki. To jest celem. Żadna tam krwawa łaźnia nie wchodzi w grę, to warunek mojego chłopaka i tego Eidena, dotarło?

Zastanawiam się dłuższą chwilę i sztywno odpowiadam:

— Tak się stanie i wiem, jak to osiągnąć.

— Moja krew — oznajmia obojętnie Rozita i jakby nigdy nic rozbiera się do naga.

— Co ty…? No… no co ty…? — brakuje mi słów, gdy spoglądam na siostrzane, nagie ciało po drugiej stronie krat i jednocześnie nagle pobudzoną męską część mojej załogi. — Ubierz się, natychmiast! — krzyczę zdenerwowana.

— Jasne, ale w twój uniform komandora, a ty założysz moje pstrokate ciuchy dziwki. Czaisz, złotko? Nie możesz teraz paradować po okręcie jako gwiazdeczka północy, Arneb.

— Masz rację… — spuszczam z tonu. Odwracam się do swojej załogi i wydaję prostą komendę: — Baczność i plecami do mnie! Nie odrywać oczu od ściany do odwołania! — Kiedy rozkaz doczekuje się wykonania, sama zdejmuję mój oficerski uniform. Rozita natomiast otwiera drzwi i przebieramy się nawzajem w swoje ubrania.

Na odchodne spoglądam na swoje jaskrawoczerwone buty na absurdalnie wysokich koturnach i mówię zdegustowana do siostry:

— Jak ty możesz w czymś takim chodzić?

— Jak ty się w to wciskasz? — Ona nie jest w stanie dopiąć na piersiach mojego ubrania.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.