Drogi Czytelniku!
Jest mi niezmiernie miło, że książka z moją poezją trafiła w Twoje ręce. To już kolejny, czwarty tomik, który doczekał się publikacji. Zatytułowałam go „Synchronia”, ponieważ prezentowane w nim utwory poetyckie pozostają w ścisłym związku z porami roku — zarówno pod względem tematyki, jak i ładunku emocjonalno- uczuciowego, który stał się lustrzanym odbiciem zmieniającej się aury, a ta z kolei oplatała moją duszę w sobie tylko znany sposób. Raz śpiewały w niej ptasie trele, uczepione słonecznych promieni radości, miłości czy euforii, by innym razem wymalować w niej obrazy pełne nostalgii i melancholii, nasączone poczuciem, że oto przemija chwila, która zabiera ze sobą jakąś cząstkę mnie - bezpowrotnie. Żywię nadzieję, że i Ty, drogi Czytelniku, wspólnie ze mną przemierzysz ścieżki poezji, na których ślady odcisnęło życie, przyodziane w różnorodne barwy natury. Życzę przyjemnej lektury, mając nadzieję, że właśnie taką się stanie.
Autorka: Monika Orman
PROLOG
Piórem poety pisane…
Pod piórem poety rodzą się historie
Które często proza życia podpowiada
Raz pełne euforii to cierpiąc żałośnie
Z bogactwem spleciona szara ludzka bieda
Pod tym samym piórem wiosna wonnościami
Prawdziwych miłości drżących serca biciem
Wlewa się do duszy aż po brzegi same
Szczęściem pełnym kwiecia rozpachniając skrycie
Pośród alabastrów rzeźbionych mistrzowsko
Artystycznym dłutem i piórem poetów
Melancholii smutek wspomnienie przyniosło
Ubrane w bezradość wśród czułych sonetów
Nie opisze piękniej miłosnej podniety
Słońca wędrowania od świtu do nocy
Nikt kto nie ma w sobie pierwiastka poety
Liryczne podmioty łącząc pióra mocą
W OBJĘCIACH LATA
Wyznanie
sekstyna izometryczna
Cudem mi jesteś na bezcudnej ziemi
takim co to się w wymodleniu zdarza
Wśród rozczochranych wiatrem snów jesieni
Tyś mi miłością na uczuć ołtarzach
Nieba błękitem rozgwieżdżoną nocą
Pięknością którą ust słowa wyzłocą
Na zgliszczach marzeń w popiół przemienionych
Gdzie beznadzieja widoków na przyszłość
Jutrznią poranka w jasność otuloną
Światłem codziennym wiodącym w bezmglistość
Tam cud narodzin szczęśliwości chwili
Ptaszyna pieśnią radości wykwili
W rozanieleniu twoje wołam imię
A masz ich kilka czym mnie los obdarzył
Zesłał anioły by użyźnić ziemię
Wspólnego bytu jego doznań wrażeń
Nawet w cierniową krwawiącą godzinę
Powiem żeś cudem którego nie minę
Słodyczą smaku która gorycz koi
Tego co duszy udźwignąć zbyt trudne
Serca raniące wieczne niepokoje
Zmieni w ambrozji posmaki przeróżne
By pić z kielicha i wyznawać skrycie-
(Chociaż niełatwe) cudem jesteś życie
Twoje drugie imię — Nike
Choć nie każdy dotąd poznał imię twoje,
trzymasz na swych barkach od zawsze świat cały,
o tobie śpiewano, że umiesz wybaczać
w życiu, które nigdy nie jest doskonałym.
Kto raz ciebie zaznał, ten dosięgnął nieba
i w prezencie dostał dwa anielskie skrzydła.
Nawet gdy złamane — potrafisz posklejać,
nikt zatem nie powie, że już mu obrzydłaś.
Tyś najpotężniejszym spośród wszystkich uczuć,
choć w niemej rozpaczy niejeden przeklina,
to oddałby wiele, byś jak skarb bezcenny,
mogła się odnaleźć w szczęśliwą godzinę.
Nawet, gdy umierasz zostawiając w bólu
i nadzieja cicho razem z tobą kona,
to okaleczona ciągle zmartwychwstajesz,
„wyciągając (do nas) odcięte ramiona” *
*cyt. z wiersza M. Pawlikowskiej — Jasnorzewskiej „Nike”
Sierpień polnych kwiatów
malwy fioletowe wpinałeś we włosy
porywając tańcem w gorące flamenco
maki chabry nawłoć wplatałeś wśród kłosy
do wianka letniego ukochaną ręką
pośród polnych kwiatów ja groszkiem pachnącym
zapachem mężczyzny przy którym wciąż lśniłam
pnącym wokół ciała zamkniętym w ramionach
bardziej różowiałam mocniej zieleniłam
naręcza bukietów z wieczorów sierpniowych
i słodycz maciejki w ostatnim kwitnieniu
oprószoną srebrem młodziutkiego nowiu
w prezencie dawałeś spełniając marzenia
w pocałunkach płatki czule rozchylałeś
otulając mgłami gwiaździstego tiulu
znowu do mnie -groszku pachnący- szeptałeś
mniszku mój lekarski żółtozłoty królu
Czar letnich nocy
Magiczną porą pod sklepieniem bogów
Nyks we władanie przejmuje cały świat
Spektakl zaczyna mgieł wieczorną rosą
W ostatnich trelach migocząc światłem lamp
Kiedy już księżyc na niebo wypłynie
W pełnej swej krasie czy młodzieńczym nowiu
Rozetnie ciemność i gwiazdy rozwiesi
Mrok otulając w srebrzystoszary blask
Zatraci letnio w konstelacjach uczuć
W bezkresie nocy sypiących złoty pył
Na cienkich niciach subtelnością dzwoniąc
W cichutkich tonach muzyką ciepłych serc
Przy szlakach drogi o mlecznych odcieniach
Sen miesza barwy by przenieść w inny czas
Granat bezdenny w błogie czernie wlewa
Na skrzydłach mroku zstępując aż po brzask
W letnich zapachach napoić chcą zmysły
Barwy ubrane w czerwień i fiolety
Dopełnią spektakl przedrannych uniesień
Nim bladym świtem rozpoczną nowy dzień
Słony smak życia
smakujesz mi słono
świeżą morską bryzą
smak pozostawiłeś na zawsze
na ustach
i żadne słodycze
ci nie dorównają
choć w wanilii smaku
lubię się zatracać
do tej słoności dodam
smak dobroci
poczucie spełnienia
o zachodzie słońce
pośród gwiazd na niebie
soli morskiej kropla
zastyga mi w sercu
z miłości
do ciebie
Pożądanie
Gdy mnie złożyłeś z szeptów i westchnień,
tęczy i echa, kolców i róży,
z mrozu, z gorąca, z wiatru i burzy,
z dnia słonecznego i nocy ciemnej,
kochać kazałeś, tęsknić i cierpieć,
pragnąć, pożądać, rozpalać zmysły,
nim grzechów pierwsze myśli rozbłysły,
pod swoje skrzydła chowałeś szczelnie.
Stałeś obiektem mej lubieżności,
z którą obnoszę się dnia każdego,
kochając mocno do ostatniego
ziemskiego tchnienia, co we mnie gości.
Tak nierozłączni i sobą syci,
zachłannie pojąc miłością usta,
wciąż ukazujesz (nawet rozpustnie),