E-book
7.35
drukowana A5
25.65
Symulant Fotnicki

Bezpłatny fragment - Symulant Fotnicki

Jak unikano służby wojskowej w PRL

Objętość:
95 str.
ISBN:
978-83-8126-486-0
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 25.65

„Symulant Fotnicki”

Pijesz, żeby pozbyć się strachu, straciłeś osobowość, nie wiesz naprawdę jaki masz być. Fotnicki wypił kolejny kieliszek wódki, spojrzał przed siebie, głos cierpliwie mówił dalej: „alkohol zabija ciebie, nigdy nie da ci równowagi, przegrasz wszystko!”

— Wstawaj cholero i bierz się do roboty! — energicznie matka budziła Fotnickiego ze snu.

— Nie wiem jak on może tyle spać — ciągnęła dalej matka.

Fotnicki otworzył oczy, spojrzał w okno: pomyślał — Ile jeszcze lat będę oglądał ten sam widok… Rzeczywiście, krajobraz rozciągający się za oknem był przykry i anemiczny. A może wystarczy tylko spojrzeć z innej strony i przestrzeń za oknem stanie się inna? Wszystko zależy od spojrzenia — pomyślał Fotnicki.

— Już żeś cholero wytrzeźwiał?! Dobudzić się ciebie nie można. Oj Maciek, Maciek, jakbyś przestał pić, może jakąś dziewczynę poznał, założył rodzinę i być inaczej myślał a nie tylko wóda i piwko, jak tak długo można?

— Dobrze już mamo, wstaję. I tak pewnie nic dzisiaj nie zrobię, już mam wszystkiego dość: tej dziury, tego zafajdanego miasteczka i tych zdjęć do paszportu. Jak tak dalej pójdzie, rozwalę siekierą powiększalnik i wyjadę stąd. Na pewno tak zrobię, tylko wcześniej muszę uwolnić się od wojska.

Matka roześmiała się.

— A gdzie ty synu poradzisz sobie w dużym mieście? A zresztą nawet gdyby to od wojska się nie uwolnisz.

— Prędzej sobie w łeb strzelę niż tam pójdę.

— Oj synu, niejeden sobie wojsko chwalił i był zadowolony. Podkalicki był i mówił, że było mu dobrze.

— Mamo, we mnie wojsko zdławiłoby wszelką chęć do życia i zabiłoby moje marzenia. Przecież byle tłuk i matoł jest w wojsku zazwyczaj co najmniej kapralem, a ta dystynkcja daje władzę w tej instytucji. Zdaję sobie sprawę, że mam kategorię A1, ale moja już w tym głowa aby tam nie pójść.

— No nie wiem czy ci się to uda — powiedziała matka — zresztą moim zdaniem w wojsku nie jest źle.

— Różnimy się diametralnie — powiedział Fotnicki. Rzucił od niechcenia — idę po gazetę!

— Tylko zaraz wracaj! — zawołała za wychodzącym Maćkiem, matka.


Miasteczko tętniło życiem. Fotnicki idąc po nierównym chodniku, zdążył kilka razy ukłonić się — ot uroki małomiasteczkowego życia….

Nigdy nie zdawał sobie sprawy, że w tak małych miastach każdy jest stale na cenzurowanym. Ciekawe czy i w innych dziurach stan wojenny nie zmienił niczego? — pomyślał.

Twarze ludzkie są takie same jak przed ogłoszeniem wojny… Co prawda milicjanci z większą werwą trzaskają drzwiami swych służbowych samochodów, i żeby chociaż jeden z nich przypomniał kapitana Żbika z komiksu, a tu twarze na wskroś plebejskie bez wyrazu…. Marni to strażnicy socjalizmu….

Ciekawe jak czują się w tej roli? Na pewno są przekonani o zasadności i wyższości celu. Zresztą nie sądzę, aby socjalizm kiedykolwiek pękł w kraju nad Wisła… Tylko jak długo może trwać dyktatura proletariatu? Pewnie długo, skoro w niektórych krajach trwa 70 lat. Nie mój to w końcu problem — pomyślał Fotnicki. Co tam walący się ustrój, teraz dopiero będzie trudno uwolnić się od wojska, mają w końcu władzę nieograniczoną, a ludowe państwo lubi mieć dużo wojska. Może ta armia to po prostu surogat, który zastępuje zła kondycję ekonomiczną i automatycznie poprawia samopoczucie władzy, która pragnie tworzyć szczęśliwe społeczeństwo. Po co ja popadam w jakieś rozmyślania, komu to potrzebne? Miałem kupić gazetę. Dziś poniedziałek, na pewno jest tabela, nie mam pojęcia jaką lokatę ma Widzew.

— Cześć Maciek! — Fotnicki obejrzał się — Co, spacer? — zapytał wysoki brunet.

— Nie wyszedłem na chwilę, po gazetę. A gdzie twój wierny przyjaciel, jak go teraz nazywają: pies gończy Amigo? — zapytał Fotnicki.

— Mówisz o Waldku — odpowiedział brunet.

— Tak, o nim a o kim miałbym mówić? Od ilu dni już chlejecie? — zapytał.

Ja to bym tak długo nie mógł, do tego trzeba mieć zdrowie — powiedział Maciek. Zresztą o czym my rozmawiamy, nie wiesz kiedy Komisja? Tu jest dopiero syf.

— Co się Maciuś martwisz, ciebie za samą niedowagę nie wezmą.

— Co ty pieprzysz, przecież już mam A1 — odpowiedział Fotnicki.

— Myślisz, że jestem w tej szczęśliwej sytuacji co ty, że wystarczy się rozebrać, pokazać blizny po samookaleczeniach? Ile masz tych blizn?

— Kto by to liczył — odpowiedział brunet. Na same sznity Maciek, nie wyskoczysz, nawet gdybyś je miał. Ja montuję coś innego — wrzody na dwunastnicy, już mi zdjęcie wykazało niszę wrzodową startuję na A3.

— Życzę ci tego z całego serca — odpowiedział Fotnicki.

— No to sie mano — powiedział brunet.


Fotnicki ruszył w stronę domu. Jego krok był nierówny i nerwowy. Ciekawe jakie są objawy choroby wrzodowej, może by udało się ją zasymulować… Ale przecież zdjęcie rentgenowskie wykaże, że symuluję.

Nawet gdyby udało się oszukać lekarza, to będzie to na krótką metę. Rentgen jest bezlitosny, choć czasem boli mnie żołądek jak popiję…

Może pójść w tym kierunku i udać się do lekarza? Najlepiej do kobiety. Zazwyczaj kobieta lekarz ma indywidualne spojrzenie na pacjenta — rozmyślał Maciek.

Jutro o siódmej zarejestruję się — niech się dzieje co chce!

Fotnicki wchodząc do domu, krzyknął — Już jestem, mamo! Kupiłem gazety!

— Wreszcie przyszedłeś, były dwie osoby do pracowni i poczta jest dla ciebie! Skierowanie na zdjęcie płuc.

— Na jaki dzień to skierowanie? — zapytał

— Na trzynastego — odpowiedziała matka.

— Mamo, nie znalazłabyś jutro czasu na zarejestrowanie mnie do lekarza? Muszę coś zrobić z tym żołądkiem, czasami mnie okropnie boli.

— Ty nie szukaj sobie kłopotu — powiedziała matka. Przestań pić, to będzie najlepsze.

— Dobrze mamo, przestanę pić, ale zarejestruj mnie, dobrze byłoby przebadać się przed Komisją Wojskową.

— To na pewno — odpowiedziała matka.

Żeby już było jutro, pomyślał Maciek. Tylko co temu lekarzowi powiedzieć? Dobrze by było zrobić minę męczennika i cierpiącego człowieka, któremu ból odbiera sen.


Nazajutrz ogolił się dokładnie. Spoglądając w lustro starał się wywołać na swojej twarzy tylko jedno: cierpienie. Cierpienie i stworzenie wrażenia osoby nieśmiałej może być pomocne w uzyskaniu wiarygodności co do symulowanej choroby.

— Mamo, który jestem w kolejce? — zapytał Fotnicki

— Tego to ja nie wiem ale myślę, że jeden z pierwszych, idź i sprawdź — odpowiedziała.

Maciek żwawo przekroczył próg przychodni i poszedł do rejestracji.

— Dzień Dobry, chciałem zapytać czy jestem zarejestrowany do doktor Karpińskiej i od której przyjmuje?

— Nazwisko? — zapytała niemłoda dziewczyna po drugiej stronie szyby, kurczowo trzymając się ręką za policzek.

— Fotnicki Maciej.

— Tak, jest pan zarejestrowany.

Fotnicki, kierując się w stronę gabinetu starał się wywołać u siebie stan spokoju i jak największej wiarygodności. Będąc z natury nerwowy m człowiekiem, wyobrażał sobie, że zostanie zdemaskowany i uznany za symulanta.

— Fotnicki! — krzyknęła pielęgniarka.

Maciek poderwał się z krzesła i wszedł do gabinetu.

— Proszę siadać — odezwała się niewielka kobieta i spojrzała ciepłymi oczami, badawczo obserwując Maćka.

— Co panu dolega? A może nic panu nie dolega — zażartowała.

— Nie śmiałbym przychodzić gdyby nic mi nie dolegało — powiedział. Od dłuższego czasu cierpię na bardzo uciążliwe bóle żołądka — odparł.

— Mówi pan, od dłuższego czasu. Nie rozumiem dlaczego nie zgłosił się pan wcześniej, bo obserwując pana, dochodzę do wniosku, że bardzo pan cierpi, zapewne jest to męczące — skończyła.

— Myślałem, że to chwilowe i przejdzie. Nie chciałem też zabierać cennego czasu pani doktor.

— Proszę nie opowiadać głupstw, naszym obowiązkiem jest leczyć i pomagać cierpiącym.

„To dlaczego spóźniacie się do pracy po dwie godziny jeśli deklarujecie taką troskę o pacjenta” — pomyślał.

— Niech się pan położy, zbadam ten bolący żołądek. Ja będę naciskać, a pan wskaże miejsce bolące.

Ale znalazłem się w sytuacji, nie mam pojęcia jak się zachować, martwił się. Był przekonany, że już po nim i wymarzona choroba wrzodowa wymyka mu się z rąk.

W tym czasie pani doktor z troską i powagą uciskała brzuch pacjenta.

— Boli? — pytała bez przerwy.

— Boli! — powiedział, chociaż nie odczuwał żadnego bólu.

Doktor powtórzyła ucisk.

— Teraz zabolało jeszcze bardziej — rzekł.

— Proszę się ubrać — zarekomendowała.

Fotnicki uczynił to z radością i ulgą, bo obawiał się tego badania.

— Podejrzewam u pana początki choroby wrzodowej, jest to teraz istna plaga u młodych ludzi, ale niestety nie mogę skierować na wykonanie Rtg przewodu pokarmowego, nie mamy na tyle klisz.

Maciek był nie pocieszony. Miał nadzieję na uzyskanie dolegliwości wyimaginowanej przez siebie, a kto wie czy może czasem fikcja nie okaże się prawdą.

— Proszę, recepta — lekarz obudziła go z rozmyślań.

— Dziękuję, pani doktor.

— Jeszcze jedno, drogi panie. Gdyby bóle nasiliły się, proszę przychodzić do mnie częściej jak do kościoła.

— Na pewno zastosuję się — powiedział.

Z mieszanymi uczuciami wracał Maciek do domu. Być może uda się uzyskać od niej takie zaświadczenie, które pozwoli odetchnąć od wojska na jakiś czas. Wszakże Komisja tuż, tuż, muszę do niej chodzić jak najczęściej. Może wymuszę na niej to co chcę, może sen o chorobie wrzodowej się spełni?

Tą myślą podzielił się z matką.

— Synu, co za głupstwa wygadujesz?! Nie zdajesz sobie sprawy z tego co mówisz. Niejeden wolałby dziesięć lat służyć w wojsku, niż mieć wrzody dwunastnicy.

— Łatwo ci mówić –zareplikował. Ja bym wolał mieć wrzody.

Po chwili zdał sobie sprawę, że mówi głupstwa, bo przecież choroba wrzodowa jest uciążliwa, z tego co zdążył się zorientować na ten temat. Zresztą, czy ja wiem co lepsze? — pomyślał. Chyba jednak wrzody. Mam gdzieś to Ludowe Wojsko!

Jego niechęć do wojska była tak silna, że zaczynała już w jego osobowości niebezpiecznie narastać. Trudno było zrozumieć jego niechęć i strach przed wojskiem. Był on w nim tak mocno zakodowany, że zaczynał mu odbierać sen. Najgorsze jest to, myślał, że wielu rówieśników symulowało tą samą chorobę co on, niekiedy z pozytywnym skutkiem. W jeden chwili napłynęła czarna myśl: a jeżeli na Komisji stanie kilku poborowych o podobnym rozpoznaniu, moje szanse będą pogrzebane! A tu za niedługi czas przyjdzie zmierzyć się z problemem!

Podstawa — osiągnąć zmianę kategorii na satysfakcjonującą!

Na godzinę przed Komisją, Fotnicki zakładał: zażyć kilka tabletek relanium popijając piwem i niedużą ilością alkoholu, by stać się w jednej chwili narkomanem dla Komisji.

Prekursorzy tego pomysłu otrzymywali kategorię E i śmiali się w głos z Komisji. Byli też zwolennicy tatuaży na czole, rzucającego się w oczy. Ta metoda przynosiła sukces i uwalniała całkowicie od zaszczytnego obowiązku. Fotnicki odrzucał tatuaże czy samookaleczenie jako formy zbyt płytkie i pozostawiające zarazem trwały ślad w psychice.

Obawiał się również kontaktu z psychiatrą, a byłoby to konieczne przy zastosowaniu którejś z metod. Uważał, że przekroczenie progu Poradni Zdrowia Psychicznego da mu etykietkę wariata. Wiedział, że ten sposób myślenia jest śmieszny i małomiasteczkowy, ale w końcu przeżył w tym środowisku dwadzieścia lat życia i był tak przesiąknięty jego atmosferą, że trudno mu było zdobyć się na inny sposób myślenia.

Fascynował go od dłuższego czasu film, który przestawiał go na inny tor i dawał możliwość zapomnienia o wszystkich problemach, które go zżerały.

Obraz, który wprowadził go w swoisty zachwyt to „Ostatni seans filmowy”. Wiedział doskonale, że film, który wywarł na nim głębokie wrażenie oddawał w sposób przenikający beznadziejność sytuacji młodych ludzi w małych, zamkniętych skupiskach ludzkich. Niby szczęśliwy kraj, obiekt pożądania wielu rodaków, a życie i tam może być puste i nudne. Dramaturgia filmu przygnębiła go, że zaczął przez chwilę rozważać zmianę nieciekawego losu na lepszy.


„Wyjdę chyba do miasta. Spacer czasem pomaga.”

Chodząc bez celu po pustych uliczkach, czytał propagandowe hasła, które przykuwały jego wzrok bez większego zainteresowania treścią. Zastanawiał się jedynie nad celowością i wymową. Jedno ze zdań rozbawiło go do łez, a brzmiało ono mniej więcej tak: „Reagan — tandetny aktor Hollywood” itd.

Przecież do nie tak dawna, rządził w Polsce kowal, czy syn kowala i wiadomo na czyją korzyść wypada konfrontacja zawodów. Czy oni tam układając te hasła kierują się życiorysem bohatera hasła w jedną stronę?

Myśli Maćka przeskakiwały z bieguna na biegun: jutro spotkam się znowu z lekarzem, trzeba nasilić te wizyty.


Spotkanie lekarza z chorym odbyło się według ustalonego schematu.

— Nie wiem czy pani doktor mnie sobie przypomina, byłem u pani, cierpię na bóle żołądka, nawet po zastosowaniu przepisanych lekarstw.

— Czyżby?

— Naprawdę czuję się źle, coraz trudniej z tą dolegliwością mi żyć.

— Był pan u mnie niewiele razy, ale ja i tak jestem przekonana, że wiem co panu dolega — powiedziała lekarz.

— Jest to najlepsza wiadomość jaką dziś usłyszałem.

— Ja też się cieszę „żabo” — na taki poufny ton wpadła pani doktor.

Musi jedynie pan wiedzieć, że zwolnienie daję tylko w wyjątkowych sytuacjach, chciałabym, żeby pan o tym pamiętał.

— Ja nie przychodzę po zwolnienie, pragnę mniej cierpieć.

— Każdy by chciał cierpieć jak najmniej — odpowiedziała.

— Podzielam ten pogląd, pani doktor i zgadzam się w zupełności.

— Proszę posłuchać. Dam panu skierowanie na zdjęcie przewodu pokarmowego, wówczas po wyniku dowiemy się czy czasem nie jest to na podłożu nerwowym.

— Bardzo dziękuję, muszę jedynie ze skruchą przyznać, że faktycznie jestem nerwowy.

— I ja tak myślę. My, lekarze jesteśmy po trosze psychologami, drogi panie. Oto skierowanie. Powinien pan zrobić to zdjęcie jeszcze dziś. Co prawda Pracownia Rentgena prosi nas o możliwe jak najmniejszą liczbę pacjentów ze względu na braki materiałów potrzebnych do wykonania badania. No ale jak widzę, chce się pan leczyć, czytam to z pańskich oczu — powtarzała się.

— Ja naprawdę chcę się leczyć, ponadto lubię swoją pracę i nie chcę zwolnień. Do widzenia.


Fotnicki biegł w stronę szpitala, gdzie mieściła się Pracownia RTG. Szybkim i energicznym krokiem przeszedł ponury korytarz, stanął przed drzwiami i zapukał w nie delikatnie. W odpowiedzi otrzymał zaproszenie do środka.

— Pan do mnie? — zapytała miła dziewczyna.

— Tak, naturalnie. Proszę skierowanie.

Dziewczyna spojrzała na papier podany przez Fotnickiego.

— Żołądek?

— Tak — odparł Maciek.

— Niech pan poczeka sekundę, pani doktor zaraz przyjdzie, nie ma na dziś pacjentów, może uda się panu zrobić to zdjęcie dzisiaj, co nie zawsze się udaje.

Wyszedł, uprzejmie podziękowawszy.

Po chwili pani doktor wróciła na miejsce pracy.

— Pan do mnie? — zapytała.

— Chyba do pani, skierowanie zostawiłem wcześniej.

— No to zobaczymy. Pan Maciej Fotnicki, nieprawda?

— Prawda — odpowiedział.

— A na co się pan uskarża? — zapytała.

— Ja, pani doktor, cierpię na chorobę wrzodową.

— Skąd ma pan taką pewność?

— Chodzi mi głównie o potwierdzenie diagnozy dr Karpińskiej, a nie będę ukrywał, że za parę dni mam Komisję Wojskową i nie wiem czy jestem chory czy nie. Jestem przekonany, że pani doktor rozwieje moje wątpliwości.

— Proszę się rozebrać, zaraz zobaczymy co tam w panu siedzi.

— Sądzę, że nie będzie to ciekawe — powiedział Maciek, nie uzyskując odpowiedzi.

Co jakiś czas nabierał i wypuszczał powietrze z płuc.

— To kiedy ta Komisja? Chce pan iść do wojska?

— Pani doktor, nie będę ukrywał, że nie wykazuję zapału.

— Niech pan poczeka chwilę na wynik.

Fotnicki chwycił kawałek papieru i uniżenie się skłonił.

Dopiero gdy był blisko domu, spojrzał na wynik badania. Przeczytał dwa krótkie zdania: „opuszka dwunastnicy zniekształcona, w opuszce dwunastnicy nisza wrzodowa”.

Po odczytaniu diagnozy oszalał ze szczęścia!

Automatycznie poczuł się ciężko chory i zaczął roztkliwiać się nad sobą. Jednak jestem człowiekiem chorym, chyba że lekarz dała mi fałszywą diagnozę, żeby pomóc mi w spełnieniu marzenia. Czas pokaże. Na razie idę zanieść radosną wiadomość mamie.


— Synu, z czego ty się cieszysz, czyś ty już całkiem rozum postradał? Cieszysz się, że masz wrzody i że chory jesteś?! Jak żyję, większego idioty nie widziałam.

— Dobra jest. Jutro dr Karpińska da mi zaświadczenie i zobaczymy jakie ta Komisja będzie miała miny!

— Im tam już na Komisji zależy na twoich zaświadczeniach lekarskich — powiedział matka.

— Zobaczymy — odparł Maciek.


Nazajutrz.

— No jak tam pańskie samopoczucie? — spytała lekarz.

— Pani doktor, oto wynik badania, rzucił nie odpowiadając na pytanie.

Lekarz po zapoznaniu się z diagnozą powiedziała: Byłam pewna, że taki będzie wynik. Teraz musi pan się zacząć leczyć.

— O niczym innym nie marzę — odpowiedział.

— Mam jednocześnie prośbę do pani. Chciałabym prosić o zaświadczenie, że leczę się i rozpoznanie choroby.

— Nie widzę problemu, tylko komu takowe zaświadczenie byłoby potrzebne?

— Chcę je przedłożyć na Komisji Wojskowej — powiedział Maciek.

— Drogi Panie! wybuchła doktor — nie wiem czy mogę, czy też jestem w stanie panu to napisać. Sądzę, że niewiele by to moje zaświadczenie pomogło, proszę zrozumieć, chcę zachować jak największy dystans od wojska.

— Trudno — odpowiedział Fotnicki wbijając wzrok w kalendarz ścienny.

— No dobrze, żabo, dam ci to zaświadczenie — powiedziała pani doktor.

— Czuję się zobowiązany — rzekł.

— Niepotrzebnie. Do widzenia.


Fotnicki przeczytał dwa razy kartkę. Zobaczymy, może coś to da — pomyślał. Zobaczymy co przyniesie jutro. Podstawa — nie dać im się złamać.


Otyły świetlicowy zmarszczył czoło i spojrzał wzrokiem karcącym na Fotnickiego.

— Co, Komisja?

— Komisja — odparł Maciek.

— Wezwanie masz?

— Mam.

Ciekawe ile można dorobić do emerytury na tej ciepłej posadce — pomyślał.

— Co tak stoisz jak kołek?! — krzyknął świetlicowy. Za chwilę przemówi do was major, zwołaj wszystkich z poczekalni, żeby tu przyszli.

Tłum młodzieży powoli wypełnił świetlicę oblepioną hasłami propagandowymi. Tudzież widniały plakaty do honorowego krwiodawstwa.

Szmer powoli ucichł, gdy do świetlicy wszedł średniego wzrostu mężczyzna. Rozejrzał się po Sali i zajął miejsce obok świetlicowego, który w towarzystwie majora poczuł się tak pewnie, że jeszcze bardziej surowym wzrokiem obserwował towarzystwo zgromadzone na Sali.

Każdy urzędnik państwowy w systemie socjalistycznym stara się być nieprzystępnym i niegrzecznym zapewne dlatego, aby przekonać motłoch o nie przemijającej wyższości urzędu nad zwykłym obywatelem.

— Proszę o ciszę! — zawołał świetlicowy. Pan major powie do was kilka słów.

— Drodzy koledzy — zaczął ściszonym głosem major. Zebraliśmy się tutaj abym ja wraz z Komisją, w której znajdują się wybitni lekarze specjaliści, stwierdził waszą zdolność do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Jak widzicie, nad drzwiami tej pięknej świetlicy widnieje napis: „ZASADNICZA SŁUŻBA WOJSKOWA ZASZCZYTNYM OBOWIĄZKIEM KAŻDEGO OBYWATELA PRL”. Mam nadzieję, że podzielacie razem ze mną opinię, że patriotyczny obowiązek trzeba spełnić w sumienny sposób. Teraz, drodzy koledzy, chciałbym wam wyjaśnić znaczenie kategorii zdrowotnych jakie dziś tu otrzymacie i powiedzieć parę słów o szkoleniu wojskowym.


Ciekawe czy wypada wyjść, pomyślał Maciek. Może lepiej, nie. Punkt wyjścia — nie rzucać się w oczy. Dla wojskowego nie ma różnicy — życie cywilne, a koszarowe, wyjdziesz na papierosa — major pomyśli — „oporny”. Lepiej udawać zainteresowanego, może zaraz skończy.

Tymczasem major zanurzał się w otchłań wymowności i dopiero świetlicowy kiwający się w półśnie w rytm walca wzbudził ogólną wesołość sali, co w sposób definitywny przyśpieszyło zakończenie wystąpienie majora.

Major powoli wstał z krzesła, kątem oka spojrzał na plakat i w jednej chwili zawołał: Drodzy Koledzy! Mam jeszcze do was gorącą prośbę! Jest tu na miejscu punkt honorowego krwiodawstwa, sami rozumiecie koledzy, my na razie nie jesteśmy w stanie wyprodukować krwi jakąś drogą chemiczną, dlatego namawiam was, a mówię to do silnych i odważnych — weźcie udział w szlachetnym celu.

— Szkoda, pomyślał Maciek, nie jestem ani silny ani odważny, bo pewnie by mnie przekonał.

Kilku poborowych otoczyło majora zadając mu różne pytania, które miały jeden cel, taki, żeby pytający spodobał się majorowi.

Do czego im to potrzebne, to nadskakiwanie, pewnie w domu pochwalą się, że rozmawiali osobiście z oficerem LWP. Cóż za splendor, pomyślał. Nawet człowiek, który wypełnia obowiązek zawodowy, konsekwencją czego jest odebranie dwóch lat życia młodemu człowiekowi, wzbudza poklask wśród zainteresowanych, dziwił się Fotnicki. Najgorsze jest to, że i tym wybitnym lekarzom w ogólnie nie spieszy się z rozpoczęciem pracy. Poczekam tu pewnie pięć godzin. Fotnicki zaczął przyglądać się bacznie innym poborowym. Uśmiech nie schodził im z twarzy, miny zadowolone i pewni siebie. Oto przyszli obrońcy ojczyzny, pomyślał. Zapewne oddadzą się służbie z godnym podziwu poświęceniem. Nie wszyscy, co prawda, byli słusznych gabarytów ale wizja służby w widoczny sposób nie przerażała ich, czego nie można było powiedzieć o Fotnickim. Ten zaś, w oczekiwaniu na przystąpienie do pracy „wioskowych Eskulapów”, oddał się rozmyślaniu. Uwagę swą skupił na Ojczyźnie — w końcu co rusz to plakat z treścią tak patetyczną, niemalże doprowadzającą do wściekłości. Nigdy nie potrafił zrozumieć, skąd tyle zachwytów nad wyjątkowością Polski i Polaków w rozmowach z ludźmi i w środkach masowego przekazu. Może to spuścizna minionej epoki, ale przecież historia mówi o wielu ułomnościach Polaków…

Skąd ta megalomania się bierze, myślał Fotnicki. Może gdyby ktoś opracował szczepionkę przeciwko socjalizmowi, zacząłbym inaczej myśleć, ale w końcu kto słyszał w świecie o Mickiewiczu czy Słowackim? A Chopin? — ojciec Francuz, jakby nie patrzeć trudno mówić o Polaku „czystej krwi”, a drukują go na polskich pieniądzach… Jak tak dalej pójdzie to Polska reglamentacyjna stworzy unię walutową z Francją.

Co mnie to wszystko obchodzi, myślał. Ważne jest uzyskać kategorię A3, zawsze można odpracować, śpi się w domu, jakby nie spojrzeć, ma to swoje plusy — osiem godzin i „wolny”. Co bym dał, żeby udało się odpracować ten zaszczytny obowiązek… pewnie wszystko. A gdyby jeszcze w szpitalu — więcej do szczęścia nie potrzebuję…

Fotnicki marzyłby jeszcze długo, gdyby nie wzmożony ruch w poczekalni — wreszcie Komisja rozpoczęła pracę i zaczęła wywoływać nazwiskami do rozbieralni. Sanitariusz zapraszający do środka tryskał szampańskim humorem pomimo, że w wolnych chwilach robił zakupy dla całej Komisji. Miał w końcu władzę, mógł ustawiać kolejność jak chciał, a poborowi są niecierpliwi, chcą również poznać ocenę lekarzy co do ich stanu zdrowia.

Pierwszych pięć osób czekało na książeczki, palili mnóstwo papierosów i głośno rozmawiali na tematy nieciekawe. Pomimo tego, Maciek obserwował tę „piątkę” i doszedł do wniosku, że pisana im służba wojskowa bardzo ich raduje. Można i tak, swoją drogą, ciekawe jakie będą kategorie na pierwszy rzut?

Zazwyczaj wszyscy otrzymują A1, tak żeby Komisja miała dobry początek. Major nie dał na siebie długo czekać. Trzymając w ręku kilka książeczek, zarekomendował: „Ci co są po Komisji proszę podejść!” Zainteresowani zbliżyli się. Major wyprostował się i zamaszyście podawał książeczki, gratulując przyznanej kategorii — oczywiście A1. Przy ostatnim chłopcu zawahał się.

— No tak… — powiedział. Drogi kolega otrzymał kategorię A2, również gratuluję.

Na oczach Fotnickiego rozegrała się tragedia chłopca, który otrzymał niższą kategorię — jego koledzy odwrócili się od niego, zachowując się tak, jakby go w ogóle nie znali. Maciek początkowo nie mógł zrozumieć tej awersji, która się objawiła w stosunku do niedawnego kolegi. Zaczęli go traktować jak kogoś, kto zaraził się trądem. Po chwili zrozumiał: przecież jest on uznany przez lekarzy za mniej sprawnego niż oni. Widocznie ta ocena była znacząca dla jego kolegów.

Może to i dobrze, będzie mniej symulantów, pomyślał Maciek.

— Fotnicki, Furman, Gawlik, do rozbieralni!

Z bijącym sercem zaczął się rozbierać, nerwowo składał ubranie spoglądają na drzwi, za którymi mieściła się szanowna Komisja.

— No, który tam pierwszy rozebrany, wchodzić! — krzyknął sanitariusz.

— Jak się kolego nazywasz?

— Furman — padła odpowiedź.

— A ty?

— Maciej Fotnicki.

— Maciej, to wchodź, rozebrany przecież jesteś.

— Proszę pana…

— Co? — spytał sanitariusz.

— Zaświadczenie lekarskie, to komu dać?

— Co się martwisz, stawaj na wagę.

Fotnicki nawet nie zauważył, że znalazł się w pomieszczeniu, gdzie pracowali wybitni specjaliści medyczni wespół z ludźmi z LWP.

— Przechodź dalej, co się gapisz?! — krzyknął sanitariusz.

— Niech pan siada — usłyszał miły głos.

— Pana nazwisko?

— Fotnicki Maciej.

— Zmierzymy ciśnienie, dobrze?

Fotnicki podniósł głowę i spojrzał na życzliwą twarz lekarki.

— Pani doktor, ja tu mam zaświadczenie…

— Dobrze, niech pan na razie położy, poda je pan za chwilę koledze.

— Ciśnienie w porządku. Pan przesiądzie się dwa krzesła — powiedziała.

Maciek dopiero teraz zauważył, że bacznie obserwują go trzy osoby w białych kitlach siedzące naprzeciw za stołem.

— No, co tam — Fotnicki, tak?

— Tak.

— Co to za zaświadczenie, o którym tak informujesz wszystkich dookoła?

— Proszę — podał Maciek papier.

— Nic lepszego nie mogłeś wykombinować, co?

— Mnie naprawdę czasem boli, panie doktorze.

— Skoro tak mówisz, to pewnie tak jest — odpowiedział lekarz. Czemu tak w ogóle się trzęsiesz, zimno ci czy co?

— Denerwuję się.

— Nie ma czego — odparł lekarz. Teraz podejdź do przewodniczącego Komisji.

Furman, który wszedł razem z Maćkiem, nieśmiało zapytał:

— To dokąd mamy iść?

— Nie widzisz ośle, gdzie siedzi pan major? — z uśmiechem powiedział lekarz i wymienił porozumiewawcze spojrzenie z majorem.

— Podchodźcie koledzy — zachęcił major. Siadajcie. No to co tam kolego Furman, chcecie skorzystać z bezpłatnego kursu prawa jazdy?

— Tak, bardzo chętnie — powiedział Furman.

— Czy krew oddaliście, kolego Furman?

— Nie. Jeszcze nie.

— To nie wiem, wiecie kolego Furman, czy są jeszcze jakieś miejsca…

— Nie to ja oddam krew — odparł.

— To jak oddacie krew to zgłoście się do mnie, są chyba jeszcze dwa miejsca — powiedział major.

— A wy kolego Fotnicki, chcecie skorzystać z naszego kursu?

— Nie — odpowiedział nieuprzejmie Maciek.

— No tak… — zasępił się major. To wszystko. Czekać na książeczki.

Nie wiadomo jakie przyjdzie przechodzić katorgi, oni potrafią godzinami książeczki wypisywać, martwił się Fotnicki. Może zacząć z kimś rozmowę, to by się człowiek rozładował, może to moje zaświadczenie przyniesie skutek?

Co prawda, lekarz zignorował mnie… pewnie ma taki styl pracy. Oby tak było. Może powiedzie się zakładany plan…


— Cześć Maciek! — średniego wzrostu blondyn przywitał się z Fotnickim. Co tu robisz?

— Chyba to samo co ty.

— Masz jakieś papiery, czy na żywca startujesz? — napierał blondyn.

— Coś tam mam — odparł Maciek.

— Ja tam nie mam, chociaż gdybym chciał nie iść do wojska to mam wejścia — znam majora i lekarzy z Komisji. Zapłaciłbym komu trzeba i nie byłoby sprawy, ale wiesz, Maciek, na mnie Kanada czeka. Wolę odsłużyć jak najszybciej i mieć z głowy.

— Pewnie, jak Kanada na ciebie czeka, to nie ma się co zastanawiać — odparł z uśmiechem Fotnicki.- na mnie to tam nic nie czeka. Dobrze, że masz tą Kanadę, nadzieję na lepsze jutro. Nie zdajesz sobie sprawy jak ważna jest nadzieja.

— Ty to Maciek jak zwykle żartujesz — odparł blondyn. Skoczę oddać krew. Na razie. Trzymaj się Maciek.

Rozmowa na chwilę pozwoliła wyłączyć się Fotnickiemu, ale nie na tyle, żeby przestał myśleć o tym co go czeka.

„Boże, dlaczego stoję tu i teraz w tym niepotrzebnym kraju, który dawniej co jakiś czas przestawał istnieć? Może przesadzam” — pomyślał. Wszystko zależy od szczęścia i nie ważne w jakim miejscu człowiek się urodził. Fart, to jest to! Oby mnie dziś nie opuścił…

— Panowie, zbliżcie się! — donośnym głosem zawołał major.

Fotnicki posłusznie stanął w szeregu.

— Gratuluję, kolego Furman, kategoria A1, krew oczywiście oddaliście?

— Tak, panie majorze.

— Kolega Fotnicki! Chyba kategoria A3, zaraz, jeszcze spojrzę, nie kolego kategoria A2. Gratuluję kolego Fotnicki…

W jednej chwili zawalił mu się cały świat. Przez chwilę jego serce rozrywała radość, że uzyskał to co chciał… Niestety życie napisało inny scenariusz. Nie dostał wymarzonej kategorii A3, choć major przez chwilę marzenie ziścił. Ogarnęła go teraz wściekłość. To pieprzone wojsko! Nie wymknę się. Szedł w stronę domu zrezygnowany i zły. „Tyle sobie robiłem nadziei z tym zaświadczeniem a tu A2”.

Przekroczył próg domu.

— Cześć! — zawołał.

— No i jak tam, synu?

— Chyba na jesień pójdę do wojska.

— Skoro tylu już w wojsku było to dlaczego ty nie masz być?

— Dobrze, już dobrze mamo.

Fotnicki usiadł w wygodnym fotelu, sięgnął do kieszeni i wyjął książeczkę. Spojrzał na nią. Miał nieodpartą chęć rzucić ją. Przeczytał jeszcze raz zapis. Koniec brzmiał: „zdolny do służby wojskowej”…

Co by tu wykombinować — myślał. Może tak do Milicji wstąpić na dwa lata? Wątpię, aby mi się tam podobało… To nieważne, istotne jest, że służba lżejsza, gdyby nie wstyd, zgłosiłbym się jutro. Do wojska się idzie, bo jest ustawa, a do milicji — z wyboru…

Rozmyślania Fotnickiego przerwał dzwonek telefonu.

— Cześć Maciek! — przywitał go sympatyczny głos męski. Słuchaj, wpadnę do ciebie na chwilę. Będę miał czas do autobusu, to pogadamy.

— Zapraszam — odpowiedział Fotnicki.

Jemu to dobrze, pomyślał. Studiuje, na razie wojsko oddalone, jak skończy studia, posada nie wymagająca pracy…

Młoda, zwinna sylwetka przemknęła za oknem.

— Jak tam Maciek! Wpadłem na chwilę, za pół godziny mam autobus. A cóż za grymas maluje się na wiecznie niezadowolonej twarzy? Co z tobą, Maciek?

— Nie wiesz co? Po Komisji jestem.

— No i jak? — zapytał Robert.

— A2! — krzyknął Fotnicki.

Robert roześmiał się w głos.

— To pięknie — powiedział. Co myślisz dalej robić?

— Wstąpię do Milicji — odpowiedział Maciek.

— Nie wiem czy to jest dobry pomysł. Powiem ci coś. Mój wujek jest w Milicji dwadzieścia lat. Jak byłem gówniarz i on czasem do nas przyjechał, to jak tylko usiadł, mówiłem do niego: „wujek, pokaż pistolet”. On zaraz wyciągał magazynek i mi dawał. Pytał mnie czy mi się pistolet podoba, czy chcę zostać milicjantem. Ja zawsze odpowiadałem, że chcę być taki jak wujek, a on mi dawał zaraz parę złotych na cukierki…

— Nie rozumiem, po co mi to opowiadasz? — zapytał Fotnicki

— A po to, żebyś wiedział, zanim popełnisz głupstwo.

— Nadal nie rozumiem — niecierpliwił się Maciek.

— Już ci mówię — odparł Robert. Wystarczyło, że Wujeczek wypił pół litra, zaraz zaczynał płakać i mówić: „synu, pamiętaj- do Milicji nie idź, lepiej kamienie tłuc na drodze”. Tak mawiał wujek — zakończył Robert.

— Ja tylko chcę iść na dwa lata — powiedział Fotnicki.

— Idź do szpitala, wykombinuj jakąś chorobę i zwróć się o ponowną komisję

Nawet na dwa lata nie radzę — powiedział kolega.

— Może to jest pomysł — ucieszył się Maciek.

— Pewnie, że tak. Piszesz prośbę do WKU, dołączasz kartę informacyjną ze szpitala i czekasz na odpowiedź. Chyba już pójdę, bo autobus odjedzie. Za jakiś czas przyjdę, rób tak jak ci mówiłem — powiedział Robert.

— Chyba tak zrobię — odpowiedział Fotnicki.


Nazajutrz Maciek odwiedził panią doktor.

— No co tam „żabo”, boli pewnie, bo mina nie najlepsza? Trudno się dziwić wrzodowcy na wiosnę zawsze cierpią — powiedziała doktor.

— Pani doktor, a co będzie jeśli będę miał bóle dziś i znowu nie zmrużę oka przez całą noc? — zapytał.

— Skieruję pana do szpitala. Tam zrobią panu wnikliwe badania, łatwiej leczy się w szpitalu, po prostu pacjent jest pod kontrolą i diagnoza będzie dokładniejsza.

— Czy jest pewność, że bóle ustaną i przestanę cierpieć?

— Takiej pewności nie ma miły panie — odpowiedziała. Leczenie to nie jest prosta sprawa, jak niektórym się wydaje.

— Jestem daleki od takiego myślenia — powiedział.

— Cieszę się — odparła. Nie jestem pewna czy zażywa pan lekarstwa?

— Oczywiście.

— Alkohol, papierosy? — zapytała

— Alkoholu kompletnie nie używam.

— To dobrze.

— Ja wczoraj postanowiłem, że pójdę do szpitala…

— Już panu mówiłam, że pana skieruję — przerwała. Jeśli samopoczucie jest niedobre, to nie ma nad czym się zastanawiać. Ja osobiście radziłabym odczekać jakiś czas — kontynuowała.

— Boję się nocy…

— Widocznie musi bardzo boleć. Rzadko zdarza się, żeby pacjent spieszył się do szpitala — rzuciła od niechcenia, wypisując skierowanie.

Fotnickiego oczywiście nic nie bolało. Uroił sobie przy wsparciu kolegi, że karta informacyjna ze szpitala będzie solidnym atrybutem dla WKU.

Cel dostania się do szpitala został osiągnięty.

Po wyjściu z Przychodni zaczęła dręczyć go niepewność: „skierowanie mam, ale czy rentgenolog nie dała mi czasem wyniku zgodnego z moim oczekiwaniem widząc moje zdenerwowanie i autentyczny lęk przed służbą wojskową… Była tak miła w stosunku do mnie, że jest to prawdopodobne… Może nie lubi tak jak ja wojska i bezinteresownie pomogła? Rzadki byłby to przypadek, żeby chora symulowana znalazła potwierdzenie w diagnozie lekarskiej, gdyby tak było…”


Na Izbie Przyjęć skierowano go na Oddział Wewnętrzny do Sali nr 8.

Fotnicki usiadł na niewygodnym łóżku. Nie ma szans na wyspanie się…

Jego przybycie wzbudziło małe ożywienie wśród chorych zajmujących pozostałe łóżka.

— Pan taki młody i w szpitalu? Co panu dolega? — zapytał staruszek pacjent.

— Bo mnie to panie wszystko boli.

— Niech go Pan nie słucha — odezwał się sąsiad staruszka. Robić mu się nie chce.

— Jak ja mam panie robić, jak ja już stary, a stary to niepotrzebny…

— Nie marudź dziadek — powiedział ten drugi. Jeszcze niejednej panience byście dali radę — żartował.

— Żebyś ty wiedział jak za mną panny chodziły, gdy byłem młody — mówił staruszek.

— To dlaczego dziadku, żadna cię nie odwiedzi w szpitalu? — zapytał.

— Ten to nawet przed operacją by żartował — powiedział staruszek wychodząc z Sali.

— To tylko dwóch panów leży na sali? — zapytał Fotnicki.

— Skąd, panie, ludzie teraz chorują- jeszcze dwóch — odpowiedział drugi.

Ktoś ich przyszedł odwiedzić z rodziny — mówił dalej. Ten co był na pana miejscu, marny był, zabrali go gdzieś dalej. Nie mogli go pewnie wyleczyć tu to panie nie jest dobry szpital. Rzadko im rozpoznać chorobę się zdarzy… Ja o rentę się staram i lekarka powiedziała, że dobrze przed komisją jest położyć się do szpitala. To co miałem robić, posłuchałem i leżę już trzeci tydzień. Na wizycie zapytałem ordynatora, kiedy mnie wypiszą. Chciałbym już wrócić do domu, tu to nie ma nawet z kim w kart zagrać, same stare dziadki, dzień i noc śpią i zanieczyszczają powietrze.

W drzwiach stanęła młoda pielęgniarka. Spojrzała na rozmówcę Maćka i powiedziała:

— Pan Miecikowski, odwiedziny.

— Przepraszam powiedział — Miecikowski.

Sympatycznie to ty nie będzie — pomyślał Maciek — mając na myśli cały czas nadzieję, że uda mu się uzyskać takie świadectwo lekarskie, które pozwoli oddalić chociaż na pół roku zaszczytny obowiązek… Może najlepiej po szpitalu załatwić sobie jakieś sanatorium… To by było mocne uderzenie! Muszę narzekać na bóle. Które odczuwam nieregularnie, ale jak zastosują dietę, od razu zgłaszać poprawę.

Po chwili ponurą salę szpitalną zaczęli zapełniać chorzy. Twarze mieli zrezygnowane, ściskali w rękach siatki z żywnością, którą otrzymali od rodziny — dominowały kompoty i owoce. Jeden z chorych poczęstował Fotnickiego.

— Niech pan bierze — zapraszał pacjent. Mnie to już nic nie pomoże, mówił.

— Prawda, panie Miecikowski? — zapytał z nadzieją w głosie.

— Tobie dziadek, młoda żona by pomogła, na medycynę nie licz — odparł Miecikowski.

— Panie Miecikowski, pan to taki, że wstyd mówić. Gdzie mnie staremu takie rzeczy. Ja, musi pan wiedzieć, mam dobrą żonę i dba o mnie.

— Jakby tak o pana dbała, jak pan mówi, to by pan tu nie trafił — odpowiedział tenże.

— Widzi pan — zwrócił się staruszek do Fotnickiego — ten Miecikowski to nic szacunku nie ma dla starszego. Jak będzie wizyta, to poproszę ordynatora, żeby mnie przeniósł na szóstkę — ze względu na pańskie kawały, Miecikowski.

Miecikowski obruszył się.

— A cóż ja takiego mówię? To ja się staram w rozwiązaniu problemów zdrowotnych, na które się pan uskarża — rzekł, robiąc przy tym oko do Fotnickiego — a pan zaraz do ordynatora.

Trudno przewidzieć jak dalej potoczyłaby się rozmowa, gdyż przerwała ją pielęgniarka.

Miecikowski dorzucił w jej obecności tylko tyle: Dziadek! Młoda żona to szybkie obroty!

— Jakie obroty? — zapytał zdziwiony staruszek.

— Ja wam zaraz dam obroty! — zawołała pielęgniarka. Za pięć minut tu będzie ordynator. a nieporządek u was taki, że strach pomyśleć co by było gdyby coś mnie nie tknęło tu zajrzeć.

— A wy tu za darmo pracujecie — rzucił Miecikowski spotykając się z gniewnym wzrokiem siostry.

— Racja — powiedział staruszek. Tu wszyscy ludzie chorzy. Jakbym był siostro zdrowy, to bym tu nie leżał.

— Niech pan nie myśli, że dam się nabrać na pana chorobę. Już moja w tym głowa, żeby pan opuścił szpital wcześniej jak pan zakłada!

— A o co chodzi siostro? — zapytał z przerażeniem w głosie staruszek.

— Nie trzeba było przytakiwać Miecikowskiemu! Co pan myśli, że my nie wiemy, że położył się pan do szpitala tylko dlatego, że ma pan rozprawę w sądzie, a nie jest pan w stanie wygrać?

Wypowiedź pielęgniarki najwyraźniej zbiła z tropu staruszka. Nie przypuszczał, że ktoś obcy zna jego sekret.

Fotnicki poczuł sympatię do staruszka i przestał zwracać uwagę na najbliższe otoczenie. Nigdy nie przypuszczał, że na czterech pacjentów, trzech dzięki szpitalowi chce rozwiązać swoje życiowe kłopoty.

Niestety, rozmyślania musiał przerwać, ponieważ ordynator z białą świtą raczył złożyć wizytę cierpiącym.

— Jak tam panie Studnicki, jak się pan czuje? — zapytał ordynator.

— Wszystko boli, panie doktorze — odparł staruszek.

— Kiedy rozprawa? — zapytał ordynator.

— Ja tam panie nie wiem — odpowiedział.

— Chyba jedenastego — podpowiedziała pielęgniarka.

— To dziesiątego rano damy wypis — zdecydował.

Staruszek na wieść o tym przez moment skamieniał. Po chwili jego twarz ściągnął grymas bólu.

— Ale panie ordynatorze, jak ja pójdę na rozprawę, jak mnie wszystko boli?

— Damy takie lekarstwo, że nie będzie bolało — odpowiedział ordynator.

Pozostali pacjenci narzekali także, że wszystko mają obolałe i mogą tylko leżeć, bo najmniejszy ruch sprawia ból. Lekarz nie bardzo dowierzał tym narzekaniom, a wścibska siostra podpowiedziała ordynatorowi, że gdy są odwiedziny, to panowie żwawo poruszają się i nie widać u nich oznak cierpienia, o których informują przy każdej wizycie szanownego gremium.

Przy Fotnickim ordynator wykazał większe zainteresowanie.

— Pana kto skierował? — zapytał.

— Doktor Karpińska — odpowiedział grzecznie Maciek.

— Doktor Karpińska… — powtórzył ordynator uśmiechając się ironicznie.

Fotnicki zrozumiał, że lekarz nie ma przekonania co do kompetencji doktor Karpińskiej.

Dalsza rozmowa potoczyła się gładko i szybko. Na koniec wymiany zdań Fotnicki — ordynator, padło:

— Jutro rano, panie Fotnicki zrobimy sondę.

Maciek w pierwszej chwili pomyślał — jak sonda, to sonda — trudno, może nie będzie najgorzej. Ale Miecikowski rozwiał jego optymistyczny nastrój. Wyjaśnił mu, że będzie musiał połknąć gumową rurkę i chodzić z nią po korytarzu, na którym na stałe zagościł silny zapach lizolu.

Na wieść o tym, Maciek nie był w stanie słuchać Miecikowskiego. Myślał tylko o jednym: „Ile to się człowiek musi namęczyć, żeby choć na krok oddalić się od wojska”… Muszę założyć jakiś plan działania, gdyby sonda okazała się zbyt uciążliwa. Najlepiej wszystko zostawić na ostatnią chwilę, coś wymyślę.

Nie mogę zrozumieć, dlaczego Ojczyzna musi opierać się na liczebnej armii? Po co im to, przecież ci wszyscy robotnicy w zielonych mundurach faktycznie pracują za darmo, ale co z tego jak oni na pewno nie robią tego co im się powierza — sumiennie? Za to jaką to ma wymowę propagandową — znój żołnierski!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 25.65