E-book
29.4
drukowana A5
84.2
Sydonia z Wilków Borków

Bezpłatny fragment - Sydonia z Wilków Borków


Objętość:
607 str.
ISBN:
978-83-8221-303-4
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 84.2

I

Spośród wszystkich procesów wiedźm, z którymi się zapoznano, niewiele osiągnęło taką sławę, jak proces pani kanoniczki z Pomorza, „Sidonii” von Bork. Została oskarżona o to, że przez swoje czary spowodowała bezpłodność w wielu rodzinach, szczególnie w starożytnym panującym domu Pomorza, a także zniszczyła najszlachetniejsze potomstwo tego domu, przez ich przedwczesną śmierć.

Niezależnie od wstawiennictwa i błagań księcia Brandenburgii i Saksonii oraz szlachty zamieszkałej na Pomorzu, została ona publicznie stracona za te zbrodnie 19 sierpnia 1620 roku, na publicznym stojaku i na stosie w Stettin. Jedyną przyznaną jej przysługą, było to, że najpierw została ścięta, a potem spalona.

Ten okropny przykład wywołał taką panikę z przerażenia, że współcześni autorzy nie ośmielali się, by wspominać jej imię, a kiedy musieli, to podawali tylko jej inicjały. Ta wyrozumiałość wynikła też z szacunku do starożytnego rodu von Bork, który wtedy, jak i teraz, był jednym z najwybitniejszych i najbogatszych rodów na ziemi. A także ze strachu z powodu obrażenia, panującej rodziny książęcej — jako czarodziejki — bo w młodości pozostawała ona w bardzo bliskim i czułym związku z młodym księciem Ernestem Ludwikiem von Pommern — Wolgast.

Powody te były wystarczające i zrozumiałe dla wszystkich, tych, którzy byli zaznajomieni z obrzydzeniem i niechęcią, w jakiej tkwili w tym wieku kochankowie zła, tak, że nawet na stojaku tortur nie omawiano tych tematów.

Pierwsze publiczne, sądowe, ale niewiążące sprawozdanie z procesu Sydonii znajdowało się w Pomorskiej Bibliotece, Dahnert, IV tom, artykuł 7, numer z lipca 1755 roku.

Dahnert przyznał tutaj, że na stronie 241, liczby od 302 do 1080 — zawierające zeznania świadków, nie pochodziły z jego czasów, ale że ksiądz w Pansin, niedaleko Stargard, z imienia Justus Sagebaum, udawał, że je ma w jego rękach i odpowiednio w V tomie wyżej wspomnianego czasopisma, pojawiają się z nich bardzo ważne wyciągi.

Jednak owe rekordy ponownie zniknęły na prawie sto lat, aż Barthold ogłosił niedługo po tym, że w końcu odkrył je w bibliotece berlińskiej, ale nie wskazał, które podług Schwalenberga, który cytował Dahnerta, o istniejących dwóch lub trzech różnych egzemplarzach. A mianowicie: Protocollum Jodoci Neumarks, tak zwane Acta Lothmanni, i Adami Moesters — sprzecznych ze sobą w najważniejszej sprawie.

Niezależnie, czy zaczerpnąłem historię mojej Sydonii z jednego lub drugiego lub wreszcie z tego samego, który był najdłużej znany, to powinienem pozostawić to niezdecydowanie.

Każdy, kto słyszał o animadwersjach, które ekscytowały w: „Amber Witch”, to potem twierdził, że była to tylko „ubrana” historia, chociaż wielokrotnie zapewniałem, że to była zwykła fikcja, wybaczcie mi jeśli tutaj nie stwierdziłem wyraźnie o tym, czy historia Sydonii była faktem, czy fikcją.

Prawdę o użytym materiale, a także o treści formalnej, każdy może sprawdzić, odwołując się do organów, które wymieniłem. I w związku z tym muszę jedynie zauważyć, by oszczędzić czytelnikowi wszystkich trudności, które mogą się pojawić dla jego oka i ucha, w wyniku staromodnego sposobu pisania, to zmodernizowałem ortografię i poprawiłem gramatykę i strukturę fraz.

I wreszcie ufam, że wszyscy sprawiedliwi myśliciele każdego stanu wybaczą mi, że tu i tam, przedstawiłem moje nadprzyrodzone poglądy na chrześcijaństwo.

Zasady człowieka przedstawione w jego filozoficznych pismach, są na ogół czytane tylko przez jego własną partię, a nie przez jego przeciwników.

Racjonalista odleci z książki nadprzyrodzonej tak szybko, jako ten ostatni od jednego z Przyjaciół Światła. Ale przedstawiając moje poglądy w sposób, w jaki to przyjąłem, zamiast publikować je w odrębnym tomie, ufam, że tedy wszystkie strony zostaną skłonione do ich przejrzenia, i że wiele osób znajdzie nie tylko co jest godne szczególnej uwagi, ale także sprawi do głębokiej i poważnej refleksji.

Teraz muszę opisać istniejące portrety Sydonii.

O ile mi wiadomo istnieją trzy z nich (oprócz niezliczonych szkiców), jeden w Stettin, drugi w dolnośląskim miasteczku Plathe, trzeci w Stargard, niedaleko Regenwalde — w zamku hrabiego von Bork. Znam tylko ostatni obraz i zgadzam się z wieloma, uważając, że jest to oryginał.

Sydonia była w nim zaprezentowana w sile dojrzałej urody, złota siatka była naciągnięta na jej prawie złoto — żółte włosy, a jej szyja i ręce były obficie pokryte klejnotami. Jej gorset z jasnego fioletu obszyty był kosztownym futrem, a szata z lazurowego aksamitu.

W dłoni miała coś w rodzaju pompadour z brązowej skóry o najbardziej eleganckiej formie i wykończeniu, szczególnie w ustach można znaleźć wyraz zimnej złośliwości.

Obraz był pięknie wykonany i najwyraźniej pochodził ze szkoły Louisa Kranacha.

Zaraz za tą postacią, patrzy się przez ramię Sydonii straszne widomo (bardzo poetycki pomysł), ponieważ to widomo, to ta sama Sydonia, namalowana jako wiedźma. Musiało to zostać dodane do jej młodzieńczego portretu, po upływie wielu lat, który jak już wspomniałem należał do szkoły Kranacha, podczas gdy druga postać przedstawiała postać szkoły Rubensa.

Był to obraz charakterystyczny i żadna wyobraźnia nie wyobraża sobie kontrastu bardziej wstrząsającego i okropnego. Wiedźma miała na sobie szaty śmierci, białe w czarne paski, a wokół jej cienkich, białych loków zawiązany był wąski pas czarnego aksamitu z plamami złota. W jej dłoni był rodzaj kosza roboczego, ale o najprostszym wykonaniu i formie.

O innych portretach nie mogę mówić z własnej inspekcji, ale sądząc po rysunkach je zawierających, do których miałem dostęp, to wydają się one całkowicie różnić, nie tylko kostiumem, ale także charakterem twarzy, od tego, który opisałem, i bez wątpienia musi to być oryginalny, nie tylko dlatego, że ma wszystkie cechy tej szkoły malarstwa, która zbliża się do wieku, w którym żyła Sydonia, mianowicie — 1540 — 1620, ale także dlatego, że znaleziono kartkę z napisem za obrazem, która zdradzała widoczne znaki wielu sczerniałych w czarnym kolorze liter w użytej formie, zatem napis był następujący:

— „Ta Sidonia von Bork była w młodości najpiękniejszą i najbogatszą z dziewcząt Pomorza. Odziedziczyła wiele majątków po rodzicach, a zatem była sama w sobie posiadaczem hrabstwa. Wrosła więc jej duma i wielu szlachetnych dżentelmenów, którzy szukali jej do małżeństwa, zostało odrzuconych z pogardą, albowiem uważała ona, że sam hrabia lub książę może być godny jej ręki. Z tych powodów często uczęszczała na dwór księcia, mając nadzieję na zdobycie jednego z siedmiu młodych książąt i jego miłości.

W końcu jej się udało: książę Ernest Louis von Wolgast, lat około dwudziestu i najprzystojniejszy młodzieniec na Pomorzu, został jej kochankiem, a nawet obiecał jej swoją rękę do małżeństwa. Obietnicę tą wiernie by dotrzymał, gdyby nie książęta von Stettin — niezadowoleni perspektywą tego nierównego sojuszu, którzy skłonili go do porzucenia Sydonii poprzez portret Jadwigi z Brunszwiku — najpiękniejszej księżniczki w całych Niemczech.

Sydonia pogrążyła się w takiej rozpaczy, że postanowiła na zawsze porzucić małżeństwo i pogrzebać resztę swojego życia w klasztorze w Marienfliess, i tak zrobiła.

Ale zło, które zostało jej wyrządzone przez książąt stettińskich, ciążyło jej na sercu, a pragnienie zemsty rosło z upływem lat. Po za tym, zamiast czytać Biblię, to jej prywatne godziny mijały na studiowaniu Amadis, gdzie znalazła wiele przykładów tego, jak porzucone dziewice mściły się na swoich fałszywych kochankach za pomocą magii.

W końcu uległa pokusom szatana i po kilku latach nauczyła się tajemnic czarów od starej kobiety. Dzięki tej bezbożnej wiedzy, wraz z kilkoma innymi, złymi uczynkami, tak oczarowała całą książęcą rasę, że sześciu młodych książąt, z których każdy był żonaty z młodą żoną, pozostało bezdzietnymi. Ale publicznie nie brano tego pod uwagę, dopóki książę Franciszek nie przejął księstwa w 1618 roku.

Był on bezwzględnym wrogiem czarownic, wszyscy w kraju byli poszukiwani z wielką starannością, a potem byli paleni. A że Sydonię jednogłośnie nazwali przełożoną Marienfliess, to na stojak tortur została sprowadzona do Stettin z rozkazu księcia, gdzie swobodnie wyznała księciu całe zło wyrządzone przez jej czary.

Książę obiecał jej życie i przebaczenie, jeśli uwolni innych książąt od tej klątwy. Ale jej odpowiedzią było, że zamknęła owe zaklęcie w kłódce i rzuciła ją w morze, i pytając diabła, czy mógłby ponownie przywrócić kłódkę, odpowiedział jej: „Nie, to mi zostało zabronione.” Dzięki temu każdy mógł dostrzec, że to było przeznaczenie od Boga w tej sprawie.

I tak było, pomimo wstawiennictwa wszystkich sąsiednich sądów, Sydonia została doprowadzona na szafot w Stettin, tam ścięta, a następnie spalona.

Przed śmiercią, książę rozkazał namalować jej portret w starości i w stroju więziennym, za postacią, która reprezentowała ją w młodości.

Po jego śmierci, Bogislaff XIV — ostatni książę, dał ten obraz mojej babci, której mąż również został zabity przez ową czarodziejkę. Mój ojciec otrzymał ten obraz od niej, a ja od niego wraz z zapisaną tutaj historią.

Moim zdaniem pisarzem był Schwalenberg, a Horst wydaje się, że wziął swoją wersję z „Ogólnej Historii Pomorza” Paula, vol. IV, p. 396, a nie z oryginału Dähnerta.

Ponieważ obraz w tym wczesnym okresie nie był w posiadaniu Borków, ale należał do hrabiego von Mellin w Schillersdorf, o czym świadczyły fragmenty wielu autorów. Potwierdza to inny artykuł znaleziony wraz z tym, który zawierał tradycję, ale o bardziej znacznie nowoczesnym wyglądzie, który to stwierdzał, że obraz został usunięty przez kolejnych spadkobierców, najpierw z Schillersdorf do Stargord, a stamtąd do Heinrichsberg (są trzy miasta na Pomorzu o tej nazwie). I wreszcie z Heinrichsberg w 1834 roku, został po raz drugi przeniesiony do Stargord przez ostatniego spadkobiercę.

Schillersdorf leży między Gartz i Stettin Oder. William Meinhold.

II

„List doktora THEODORE PLÖNNIES

Do BOGISLAFFA XIV, OSTATNIEGO KSIĘCIA POMORZA.


Najbardziej wybitny książę i wielki panie — łaskawy książę, wasza wysokość, dał mi w ostatnich latach zlecenie podróży po całym Pomorzu, a gdybym mógł się spotkać z osobami, które mogłyby mi przekazać pewne „informacje”, dotyczące notorycznej i przeklętej wiedźmy Sidonii von Bork, aby to ostrożnie odłożyć wszystko, co powiedzieli, i doprowadzić ich do koneksji dla waszej wysokości.

Powszechnie wiadomo, że błogosławionej pamięci Franciszek, nigdy nie dopuścił do upublicznienia przeklętych czynów tej kobiety, ani jej spowiedzi na stojaku, obawiając się skandalu w książęcym domu. Ale wasza łaskawość spojrzał na ten temat inaczej i powiedział, że dla każdego, a zwłaszcza dla książąt, dobrze jest patrzeć w czyste zwierciadło historii i dostrzegać wady i szaleństwa ich rodu. Z tego powodu nie można tutaj pominąć prawdy.

Dla takich książęcych przykazań, okazałem się posłuszny, zbierając wszystkie informacje, dobre i złe, niczego nie ukrywając.

Ale większa liczba, która mi to opowiadała, nie mogła mówić ze łzami, bo gdziekolwiek podróżowałem na Pomorzu, jako wierny sługa waszej wysokości, nie słyszano nic, prócz lamentów od starych i młodych, od biednych i bogatych, że ta przeklęta czarodziejka, z powodu szatańskiej niegodziwości, zniszczyła ten wspaniały ród, którzy chronili swoje ziemie przed cesarzem, w feudalnej kadencji, jak inni niemieccy książęta, na własnych prawach, jako absolutni panowie, od pięciuset lat. I chociaż przez dwadzieścia lat zdawało się, że spoczywa to na pięciu dobrych książętach, ale za pozwoleniem niezrozumiałego Boga to się rozpłynęło, i teraz dopóki wasza wysokość nie przetrwa, jako ostatni ze swego rodu, i nie ma przed nami żadnej perspektywy, że kiedykolwiek ten ród zostanie przywrócony, ale z waszą wysokością zostanie całkowicie zgaszony, na zawsze. Boże zmiłuj się nad nami!

Biada nam, jak zgrzeszyliśmy!

Modlę się zatem do Miłosiernego Boga, aby On usunął mnie przed waszą wysokością z tej doliny łez, abym nie widział ostatniej waszej godziny i mojej biednej ojczyzny. Zamiast być świadkiem tych rzeczy, tysiąc razy wcześniej wolałbym leżeć cicho w grobie.”

Jaśnie wielmożny i wysoko urodzony książę i pan Bogislaff XIV, książę Pomorza, Kaszub, Wendów i Rugii, hrabia Guzkow, władca ziem Lauenburg i Butow oraz mój łaskawy feudalny pan, dowodzący mną — dr Theodore Plönnies, dawnym rządcą na dworze książęcym, wyruszyłem, aby przeszukać całą krainę w poszukiwaniu informacji dotyczących znanej na całym świecie czarodziejki Sidonii von Bork, i zapisać to samo w książce. Wyruszyłem do Stargard w towarzystwie sługi, we wczesny piątek — po Visitationis Mariæ — 1629 roku, albowiem, aby dokonać sprawiedliwego osądu odnoszącego się do sprawiedliwego jej charakteru, koniecznym było zapoznanie się z okolicznościami jej wczesnego życia, bo przyszłość człowieka leży w dziecku, a osobliwy rozwój każdej natury jest wynikiem edukacji.

Historia Sydonii jest niezwykłym tego dowodem. Dlatego najpierw odwiedziłem miejsca z jej wczesnych lat, ale prawie wszyscy, którzy ją znali już dawno byli w grobach, bo od jej urodzin minęło dziewięćdziesiąt lat.

Jednak stary karczmarz w Stargard, Zabel Wiese, w wieku już zaawansowanym — mieszkaniec Pelzerstrasse, powiedział mi, że stary kawaler Claude Uckermann z Dalow, w wieku dziewięćdziesięciu dwóch lat był jedyną osobą, która mogła mi udzielić pożądanych informacji, bo w młodości był jednym z wielu jej wielbicieli. Jego pamięć z pewnością już nieco minęła, ale wszystko to, co wydarzyło się w jego wczesnym życiu, to leżało na jego języku świeżo, jak Modlitwa Pańska. Mój gospodarz sam również mi opowiedział kilka ważnych okoliczności, które pojawią się we właściwym miejscu.

W związku z tym udałem się do Dalow, małego miasteczka pół mili od Stargard i odwiedziłem Claude Uckermann, znalazłem go siedzącego przy rogu komina, jego włosy były białe jak śnieg. Zapytał:

— Czego chcę? Jestem za stary żeby przyjmować obcych, musisz iść do domu mego syna Wediga i zostawić mnie w ciszy.

Ale kiedy powiedziałem mu, że przyniosłem mu pozdrowienia od jego wysokości, to jego zachowanie zmieniło się i przysunął mi miejsce przy kominku i zaczął najpierw opowiadać o pięknych sosnach, które wyciął na drewno na opał, były one pełne żywicy, i jak jego syn przez rokiem znalazł żelazną doniczkę na torfowisku przed trawą, pełną bransoletek i kolczyków, które teraz nosiła jego wnuczka.

Kiedy się zmęczył, powiedziałem mu o tym, co jego wysokość tak szlachetnie nakazał zrobić i modliłem się, by opowiedział wszystko, co wiedział o tej obrzydliwej czarodziejce Sydonii von Bork. Westchnął głęboko, a następnie kontynuował rozmowę przez około dwie godziny, przekazując mi wszystkie swoje wspomnienia. Ułożyłem to, co on następnie opowiedział, w odpowiedniej kolejności.

III

Miało to następujący skutek:

Za każdym razem, gdy jego ojciec, Philip Uckermann brał udział w targach w Stramehl, mieście należącym do rodziny Borków, miał zwyczaj odwiedzać Otto von Bork w jego zamku, który będąc bardzo bogatym, dawał wolne kwatery wszystkim młodym szlachcicom w okolicy, tak, że od trzydziestu do czterdziestu z nich zgromadzono na ogół w jego zamku podczas trwania targów, ale po pewnym czasie ojciec przerwał te wizyty, a jego sumienie nie pozwoliło mu na dalsze stosunki. Powód był taki, że Otto von Bork podczas swojej wizyty w Polsce, dołączył do sekty entuzjastów i stracił tam wiarę, tak jak młoda dziewica traci swój honor.

Nie ukrywał swoich nowych opinii, ale otwarcie podczas targów przy święcie Martinmas w 1560 roku, powiedział podczas kolacji młodym arystokratom, że Chrystus jest człowiekiem podobnym do innych ludzi, a sama niewiedza wywyższyła Go do Boga, a do tego poglądu zachęcała chciwość duchowieństwa. Dlatego nie powinni przypisywać sobie tego, co obłudni kapłani mówili im w każdą niedzielę. I by wierzyli tylko w to, co mówi im ich pięć zmysłów, bo to jest prawdą, i gdyby mógł wypełnić swoją wolę, to posłałby każdego kapłana do diabła.

IV

Było to roku pańskiego bodaj 1548, na kasztelu w Stramehl, panowała zaś wieczorowa pora. W głównej sali zamku siedział przy stole pradawny ród Borków. Siedział tamże hrabia Otto von Borck — głowa rodziny i właściciel zamku, jegoż bliska rodzina lubo rycerze–przyjaciele, pełno było służby, a w rogu sali, naprzeciw stołu, grajkowie umilali ową wieczerzę. Zaś w osobnej sali chwilowo przebywała żona hrabiego, Anna von Schwiecheld, która zajmowała się wraz z jejże osobistą, żeńską służbą, niedawno narodzoną córką, której dano imię Sydonia.

Wszyscy tamże siedzący czuli się, jak w twierdzy, której zdobyć by nie mógł zwykły zbój ze swoją świtą, albowiem pobudowali go przodkowie hrabiego, na przełomie XIV i XV wieku, na niewielkim wyniesieniu, w dolinie starego koryta rzeki Regi. Dookoła zamku, rozciągały się rozlewiska i podmokłe łąki, pole zamkowe i fosa — zajmowało bodaj trzysta dwadzieścia osiem stóp. Sam zaś zamek miał powierzchnię sto dwadzieścia cztery stopy na sto pięćdziesiąt siedem stóp. Pobudowano wszystko na sposób pradawnych, słowiańsko–pomorskich twierdz, a sposób takowej budowy był w rodzie Borków od wieków, boć oni sami byli od wieków mieszkańcami słowiańskiego Pomorza, pozwani potem przez Niemców, Wenedami.

Na wjeździe do owego zamku widniał ich herb, a w nim „dwa biegnące ukoronowane wilki, a w klejnocie pół jelenia czerwonego”. Okoliczne rody i lud powiadali, że zamek Borków, to „Wilcze Gniazdo”. Mówiło się, że od Borków — możnowładczej szlachty pomorskiej, starsi mogli być tylko książęta pomorscy z dynastii Gryfitów, alibo, że być mogli z nimi na równi w historycznym pochodzeniu.

Inni mawiali, że: „To jest tak stare jak rodzina Borków i diabłów! Nie ma sławniejszego rodu od Borków na Pomorzu!”

Podczas, gdy żona hrabiego zajęta była opieką nad ich narodzoną córką Sydonią, w głównej zamkowej sali trwała bogato wyprawiona uczta, co chwilę wznoszono toast, na cześć narodzonego dziecka, przekrzykiwano się nawzajem, bardziej niźli grajkowie potrafili grać. Wielce to denerwowało żonę hrabiego, boć samo dziecię bywało tedy nerwowe i płaczliwe. Hałas i alkohol podczas uczty dawał się we znaki, tym co biesiadować w owym czasie nie mogli.

Nagle hrabia Otto, który siedział przy krótszym boku stołu, na wprost wszystek tam siedzących, skinął ręką do trębaczy, a ci na jego znak donośnie zagrali na cześć jego narodzonej córki Sydonii. Trwało to chwilę, tedy to wszyscy zgromadzeni goście uciszyli się przy nutach trąb lubo wpatrywali się w swojego dobrodzieja, krewnego, przywódcę okolicznego rycerstwa i właściciela okolicznych ziem i kaszteli. Po chwili hrabia Otto von Borck wstał, trąby ucichły, począł przemawiać do zgromadzonych:

— Chwała wam wszystkim i cześć rycerska, że dzisiaj z moim rodem świętujecie narodziny córki naszej Sydonii, dzień to wielki i uczta godna jejże pochodzenia! Być ona musi pięknem obdarowana, mądrością ukojona, że nie jeden pomorski rycerz walczyć będzie o jej serce!

Zaś od wieków przodkowie nasi byli dumni, wolnością umysłu przyświecali innym, przeto myśmy od zawsze walczyli o swoją pozycję, a toć prowadziło nas do bogactwa, niechaj to wszystko, co w przodkach było naszych, zapłonie w jej ciele i duszy albowiem zrodzona ona ostała z pnia dziadów naszych–potężnych Borków!

W chwili tejże, jak ważnej dla rodu naszego, przypomnieć wam wszystkim pragnę, żeśmy zrodzeni ostali z pnia Słowian — Pomorzan, z protoplasty naszego, możnowładcy słowiańskiego, Rycerza Borko I, z niego zaś zrodzony ostał Przybysław. Borko przodek nasz wielki! Zginął w roku 1180 w walkach Kazimierza I z margrabią brandenburskim Ottonem I. Toć znaczyć to może, że ród nasz od zawsze przelewał własną krew, za chwałę i wolność państwa władców naszych.

Myśmy wiernie służyli książętom pomorskim, ziemie łobeskie, okoliczne, od książęcia przodek nasz, Borko II kasztelan kołobrzeski w roku 1270 otrzymał, a tamże przy Bałtyku władał on jako pan udzielny połową obecnego księstwa! Że kasztelanem był, toć znaczy, że wywodzimy się z dynastów plemiennych Słowian!

Tuże, gdzie siedzim, toć Wilcza Góra, od Wilka Borka II, przodka naszego, zaś Jan, Jakub lubo Mikołaj ową krainę jako pierwsi karczować poczęli, po Borku II osiadłszy, Regenwalde i Labes założywszy. Tedy nie było bardziej sławetniejszego rycerza niźli przodek nasz Wilk, boć miałże on włości w ziemi kołobrzeskiej, białogardzkiej lubo bobolickiej.

Świadkował onże w dokumentach książęcych, blisko był Warcisława III, Barnima I, przeto i biskupa Hermana. Przeto Jam jest Otto II „Pan z Labes, Roggow i Stramehl”, synem Ulricha Pana stądże znanego, wnukiem Wilka Borka, co synem był Ulricha, wnukiem Ulryka II, a onże synem Jakuba i wnukiem Wilka Borka II!

Panem zaś na Labes był i nasz Maćko, ten, który i był ostatnim kasztelanem kołobrzeskim, z pnia naszego Jakubowego, a po nim imię na chrzcie świętym otrzymał Maćko Bork, synowiec Borka–Wilka, rycerz nasz i poseł, stądże, ze Stramehl.

Nagle, gdy wszyscy goście — dostojnicy posłyszeli imię rycerza — Maćko, z rodu Borków, ze Stramehl, prędko z siedzisk swoich na baczność stanęli, ci co broń mieli, chwycili ją w prawą dłoń, ku górze wznieśli i poczęli krzyczeć: Maćko Wilk! Maćko bohater! Maćko Krzyżaków pogromiciel! Ci co broni nie mieli, na cześć Wilka Maćka, kielichy w górę wznieśli, wznosząc za niegoż toast, krzycząc: Nie było tedy sławniejszego w Europie! Reszta dopowiadała: Nie było! Grajkowie na cześć Maćka dumnie na wiwat jaki zagrali słowiańskie nuty zwycięstwa.

Nagle do hrabiego Otto, przybiegł jegoż trzyletni syn Ulryk II, starsza córeczka Dorota, zajmowała mu kolana, patrząc na biesiadników, którzy chwiejąc się krzyczeli: Maćko Słowian wybawiciel!

Hrabia rzekł:

— Gdzieście ostawili waszą siostrzyczkę malutką, Sydonię?

Mały Ulryk, który łamał słowa, ucząc się mówić, zaplątanym głosem odpowiedział:

— Y mami y tam

Wnet całe towarzystwo na słowa malutkiego Ulryka, poczęło się śmiać, a chłopiec zrobiwszy delikatny uśmiech na twarzy, skrył się w objęciach swojego ojca, hrabiego.

Blisko hrabiego siedzieli jegoż bracia z krwi, rodowcy Borków z Labes, Regenwalde lubo Roggow, wszyscy oni wstali od stołu i zgodnie jednymi słowami poczęli mówić do zgromadzonych gości i brata swego Wilka, Ottona II:

— Wilku! Bracie nasz! Na chwałę przodka, Jakuba, rycerza naszego! Na kolanie twym zasiadł kolejny potomek Wilków, że z krwi onże rycerskiej idzie, toć już za młodu posłyszeć musi, jakiej chwały i sławy dostąpił brat nasz Maćko Wilk! Przeto Ottonie, wobec nas tu wszystkich, przy synowcu swym Ulryku, uczyń mu tej chwały, niechaj w uszy młodego, wejdą słowa wielkich czynów Maćka, że kto by inny je także posłyszał, toć po wieki zawsze w murach Stramehl tkwić będą!

— O wa! Moi bracia!

Po owych słowach, hrabia przy nieco wyciszonych dźwiękach trąb, począł wobec wszystkich zgromadzonych, głosić opowieść o Wilku Maćko z rodu Borków.

— A więc bracia moi, działo się to było w czasach wrogów naszych przeklętych Krzyżaków, psubraci, przesiąkniętych nienawiścią do plemienia słowiańskiego, pod pozorami chrześcijaństwa nieść nam wszystkim pomoc chcieli, a mordowali, kasztele nasze z ludem palili, a kto w odsieczy imże sprawiedliwą krzywdę wyrządził, toć zaraz był pozywany barbarzyńcą–poganinem. I bywało tak, że nasi na nichże z mieczami ruszyli, to tedy oni pierwej na szyję obraz Boga naszego Chrystusa zakładali, mówiąc do naszych, że: słowiańskiego miecza nie wolno podnosić na Boga jedynego, któż z naszych ruszył z mieczem godziwszy przeklętego Krzyżaka z owym obrazem, toć zaraz szły na niego skargi do królów i książąt naszych, że my chrześcijaństwa i imże rycerzy służących nie szanujem, Boga nie wyznajem.

I w ten czas wojen z podstępnymi Krzyżakami, sposób na nich znalazł nasz Maćko, Wilk z rodu Borków. Przeto on pomorski poseł ze Stramehl był, zrodzony z Borka, pierwej był on giermkiem, a w roku 1381 pasowano go na rycerza, tedy to mógł już nosić pas rycerski, a jemuż tedy giermkowie służyć poczęli. Krew w nim słowiańska nie zaginęła i w roku 1388 z królem naszym dobrotliwym Władysławem Jagiełłą zawarł tajne porozumienie, że onże będzie przeciw Krzyżakom dywersje na Pomorzu Zachodnim urządzać i z nimi potyczki sprawować.

I długo nie trzeba było czekać, boć 13 grudnia 1388 roku Maćko nasz wielki, zebrał ze czterdziestu zbrojnych i napadł na księcia geldryjskiego Wilhelma, który to do Krzyżaków jechał. Maćko nasz okupu tedy zażądał za niego, uwięziwszy go w Falkenburg. Czyn ten rozniósł się po całej Europie, że Maćko Wilk z Borków z rycerza stał się rozbójnikiem ze Stramehl, że Borkowie przodkowie nasi z Wilczego Gniazda w konflikt zbrojny z księciem Wolgast popadli, boć czasu tego Warcisław VII roku 1386 w Lęborku, zawarł przeciw Polsce sojusz z Zakonem Krzyżackim, za sumą wielką i obietnicą zdobycia ziem po Kaźku Słupskim, przeto po owym konflikcie do sierpnia 1389 roku, Maćko więził księcia, o potem go zaś uwolnił. Być może był i to błąd, boć zaraz tego samego roku Krzyżacy napadli na nasz Stramehl i popalili całą osadę.

Przeto i książę Warcisław VII nie wywiązał się z obietnic danych Krzyżakom i być może przejrzał na oczy, boć potem przeszedł na polską stronę i blokował drogi z Niemiec do zakonu, a tym samym poblokował przyjazd nowych rycerzy do zakonu. Gdy nastał rok 1390, książę Warcisław z bratem swoim Bogusławem VIII w Pyzdrach układ z Władysławem Jagiełłą zawarli, a za blokowanie drogi lądowej, Nakło od królewskiej mości otrzymali.

Przeto chcę powiedzieć, że tedy w orszaku Warcisława, był i nasz Maćko, który tamże naszą pieczęć z Wilkami przyłożył! A sam książę w kolejnych dwóch latach wybrał się do Ziemi Świętej, a pięć lat po Pyzdrach, psubraty Krzyżaki pod zamkiem w Szadzku, zamordowali księcia!

Maćko nasz wiernie dalej Jagielle służył i w roku 1392 komtura krzyżackiego Johanna Muelheima, co z Czech do Malborka jechał, napadł i poturbował. Wielce to cały zakon rozwścieczyło, że sam wielki mistrz Konrad von Jungingen przy udziale książąt pomorskich zamek nasz Stramehl zniszczyli i osadę do goła ograbili. Lecz Maćko nasz nieustraszony w odwecie, roku następnego, zbrojnie tereny krzyżackie odwiedził i za to, że Stramehl zniszczyli, to tak ich gnębił, że roku pańskiego 1401 w Schlochau umowę z przeklętymi podpisuje na lat 10, a oni jemuż pieniądze pożyczają.

Dalej przez Wielką Polskę wspierany, wojnę przeciw Bogusławowi VIII prowadził, co do Krzyżaków w łasce powrócił, przeto i posłował królowi Erykowi Pomorskiemu, co z Jagiełłą przeciw Krzyżakom porozumienia szukał. Lecz bywały i ciężkie chwile, by ród nasz chronić, rozsądzał jako poseł spory między Zofią Holsztyńską, a pomorskimi miastami, doprowadził do porozumienia książąt pomorskich roku 1423, Eryka Pomorskiego i Krzyżaków, przeciw Polsce, przeto ród nasz ze Stramehl z przywilejami zachował.

Chwała mu i cześć rycerska po wieki!

Po owych słowach hrabia wstał od stołu, trzymawszy na jednej ręce syna swego Ulryka, a w drugiej miecz uniesiony ku górze po sławnym Maćku ze Stramehl, powtarzając coraz głośniej:

— Chwała mu i cześć rycerska po wieki!

Zaraz zaś inni rodowcy Borków wnet wstali od stołu i to samo, co hrabia uczynili, kończąc na znak toastu, z kielicha wino wypijając.

Gdy ucichły nieco krzyki rycerstwa z dala słychać było krzyki i płacz małej Sydonii, a tedy wstał jeden z rodowców Borków i żartobliwie do hrabiego powiedział:

— Zali bracie i o niej Europa cała posłyszy? Boć głos jej, jakby Krzyżacy wołać poczęli: litości Borki!

Reszta wybuchła śmiechem, popijając kolejny kielich wina. A hrabia odpowiedział:

— Zatem i jej pisana sława być musi! Boć przecie ona od Wilka, przodka naszego idzie. Dziś był jej chrzest, a pień nasz przed święconą wodą Wilkiem się zwał, potem zaś Borkiem po wieki się stał. A kto z Wilka idzie, to przecie sławny po wieki być musi! Na sławę i zdrowie Sydonii!

Reszta powstała i to samo odpowiedziała, w tej samej chwili po raz ostatni dnia tego zabrzmiały trąby na zamku w Stramehl. Goście rozjechali się do swoich gniazd rodowych, a w komnatach nastała cisza. Ustał płacz dopiero co narodzonej Sydonii, jej matka i ona mogły teraz znaleźć ukojenie i spokój. Straże obstawiły zamek, nagle ktoś wbiegł do głównej komnaty i krzyczał do hrabiego:

— Panie! Demon Wilka!

— Któż bzdury te opowiada!?

— Panie! Straże doniosły, że przez łąki za zamkiem biegł, jakby wilk, co w pysku swym duszę dziecka, jakby trzymał! Posłano tamże nasze strzały z baszty, w liczbie bodaj trzydziestu, wszystkie w cel niby trafiły, lecz owe zwierzę tedy jeszcze szybciej biegło, że ową duszę poza zamek wyciągnęło!

— Rozumiem wszak, że dziś był dzień uroczysty, a kto mógł to winem się upił i chwała mu za to, na cześć mej córki Sydonii, a samże Wilka widział, boć przecie jam z Wilka się narodził!

Kończąc te słowa hrabia się roześmiał, a podwładnemu kazał powracać do straży, ignorując w zupełności owe doniesienia, które zdawały się być hrabiemu zwykłym żartem.

Otto II powrócił do komnaty, w której przebywała jego żona z malutką Sydonią. Hrabia podszedł na palcach, do wystruganego dla niej dostojnego łóżeczka, przyglądając się jejże w blasku księżyca, wpadającego do komnaty przez niewielkie okna. Zapatrzył się dłużej w jej malutką twarzyczkę, wypowiadając w myślach słowa:

— Tyś najpiękniejsza, boć z rodu Wilka twa uroda pochodzi, przeto musisz i być mądra, i waleczna. Kończąc owe słowa utulił swoje dziecię i położył się do snu przy żonie Annie von Schwiecheld.

Gdy zaś ranek nastał, a rodzina hrabiego była już po porannej strawie, pan domu odszedł od stołu, by wysłuchać swoich rycerzy, czy w nocy, gdy oni się wszyscy pospali, nie grasowali w okolicy jakie zbóje. Udał się w stronę głównej baszty swojego zamku, w ten czas trwała zmiana warty, a ci, którzy odbyli służbę zdali raport tym, którzy wzięli ją za dnia tego. Hrabia zbliżał się do wartowników spokojnym krokiem, uradowany z odbytej uroczystości na cześć narodzin córki Sydonii. Wartownicy przed jegoż przybyciem rozmawiali:

— Powiadają z hrabiowskiego dworu, że pan nasz dziś dobrego humoru, boć narodziła mu się córka o urodzie, jakby to miał być sam anioł! Przeto on w niej już zakochany po uszy jego same.

— Nie może być inaczej, boć tak wielkiego zgromadzenia rodu Wilków, nie było od dawna, a wszyscy z Wilczego Gniazda pognali nocy ostatniej z radością wielką i rodowym uznaniem, że to ona w przyszłości jaką księżną być musi!

Po tychże słowach do strażników dotarł sam hrabia, począwszy pytać:

— Zali łotrów w nocy nie było?

— Panie! Na chwałę Wilków, nie było! Jeno schodzący z rana, z baszty przekazali nam, że jakie wielkie łapy wilka obaczyli na łąkach za zamkiem. Aż my się zmartwili, że może na stada napadł w zamku jakie, lecz nie było widać śladów krwi. A i dokoła tych łap leżało może i ze trzydzieści naszych strzał! I dziw wielki, że żadna go nie przeszyła!

Ozwał się hrabia:

— Jam już za nocy bajek waszych się nasłuchał, przeto było za dużo wina!

— O wa! Nasz panie!

Zmęczony ostatnią nocą hrabia odszedł od strażników, stęskniony za urodą małej Sydonii, udał się do jejże komnaty, by z rana jej widokiem napełnić się energią na cały dzień. Po uczynieniu onego, powrócił do swoich dworzan, by rozpytać ich, czy panuje spokój w Stramehl, boć dziś dzień targu, od Stargardu przybędzie wielu ludzi, a to i hrabiemu przyniesie zyski większe.

V

W zwyczaju pana zamku, potomka Wilka, było iż w takowe dni w zamku swoim, dawał darmowe kwatery młodym szlachcicom, przedstawicielom okolicznych domostw. Tak hojny pan fundował może ze czterdzieści kwater w dni targowe. Okoliczna szlachta lubo tutejszy lud, darzyli hrabiego jeszcze większym szacunkiem. I zwyczajem było również, że z wieczora pan zamku w Stramehl wydawał uroczyste przyjęcie dla tych, co u niego darmowy nocleg otrzymali.

W tych dniach było także i wielu możnych, a wśród nich przybył na targi Filip Uckermann, z osady Dalow, która była w bliskim sąsiedztwie Stargard. Lud ten był w zwyczaju swoim bogobojny i oddany Chrystusowi.

Targ zapełnił się do pełna przybyłymi ludźmi. Pan z zamku czuwał poprzez swoich rycerzy, dworzan lubo poddanych nad całą organizacją, by żaden zbój nie zakłócił wolnego handlu. Wśród gwaru transakcji, wielu kupców, młodzianów i szlachciców z mieszczanami plotkowało, poczęły gdzieś z oddali pojawiać się plotki, że ich bogaty, dobrotliwy lubo pomocny pan Wilków ze Stramehl, przyłączył się do jakowejś, tajemniczej sekty „Entuzjastów”, która bluźni przeciw Jezusowi Chrystusowi. Dla miejscowych była to nie lada sensacja, boć żyli oni Bogiem, gdzieś w oddali słychać było słowa:

— Zali dworzanie powiadają, że hrabia Otto z jakimi to spiskowcami, przeciw Jezusowi przekleństwa głoszą?

— Gdyby zaś prawda to była, toć sam diabeł tamże jakie przekleństwa rzucić może, dzieci małych tamże wiele, że i by ich dusze mógł pochwycić albowiem gdzie zwątpienie w Chrystusa, tam czart czyha jeszcze mocniej, że aż opętać najsłabszych może!

— Strach o tem myśleć, boć pan nasz zacny, bogato narodzony, a przy tym namże dobrotliwy. Że w owe słowa nie można powierzyć.

— Biada zaś tym, co w słowach Bożych zwątpienia jakie znajdują, boć tedy bliżej imże diabła, niźli dobrego Boga.

Plotkom nie było końca, każdy kto gdzieś przechodził nadstawiał uszu i dosłuchiwał czy jakie to nowiny z zamczyska idą. Przez dzień cały negocjacje trwały, wymiany i zakupy towarów, zaś jak to bywało w zwyczaju, z polecenia samego hrabiego, na jego zamczysku szykowano ze czterdzieści kwater dla przybyłych na dni targowe, by po nocach ni ostali obrabowani, a z rana ze spokojem powrócić by mogli do swoich osad lubo dworów.

Wśród tych, co nocować na zamku mieli był i też Filip Uckermann z Dalow, Claude Zastrow — feudalny strażnik Borków, młodzi szlachcice i wybrani kupcy z mieszczanami. W kuchniach, spiżarniach i w głównej sali, szykowano dla nich uroczysty obiad, któremu to przewodzić miał sam hrabia. Gdy z wolna cały targowy harmider odchodził, a bliżej już było wieczora, toć zaproszeni goście podążali w kierunku komnaty zamku, w której to odbyć miała się strawa. Większość z nich stanowiła okoliczna, młoda szlachta, której przedstawiciele, posłali swoich potomków na zamek Borków, by ci na własne oczy zaznali choć trochę im pisanego życia.

Stoły całe były zastawione do syta, we wszelakie jadło i mocniejsze trunki, sala wypełniła się, a samej uczcie towarzyszyły ponownie, jak dnia poprzedniego trąby grajków. Wszyscy już siedzieli przy pełnym stole, wypatrując hrabiego–ichże dobrodzieja. Gdy Otto pojawił się w przedsionku owej sali, tedy to trębacze poczęli grać na jego cześć. A wszyscy zgromadzeni powstali ze swoich siedzisk i wznieśli toast na chwałę swego pana ze Stramehl.

Hrabia gestem ręki dał znak, że wszyscy przysiąść mogą. Tedy to przed głównym daniem pokorny lud począł się modlić do Chrystusa, kończąc swoją modlitwę podziękowaniami za posiłek i przebyty dzień targowy. Wszyscy skupili się na spożywaniu obiadu, więc chwilowo nastała całkowita cisza. Gdy hrabia obaczył, że wszyscy posili się do syta, powstał ze swojego miejsca i przemówił:

— Żeście gorliwie się modlili, dziękując Chrystusowi, lecz czyże wasze serca nie wypełnia fałszywa chciwość? Słowa te kieruję nie jako jakowąś dla was obrazę, lecz po to, by wam odpowiedzieć, że Chrystus był i może tylko zwykłym człowiekiem! A Bogiem Go chciwi duchowni uczynili, dla ich jeszcze większej chciwości! Przeto nie uznawajcie tego, co głoszą w niedzielę każdą, boć przecie oni sami prawdy nie głoszą, a samże Jezus, gdyby z własnej woli chciał, to posłałby ich do diabła!

Wnet cała sala, a szczególnie młoda szlachta ucichła. Nie było tedy słychać szelestu, ni wiatru, ni szeptu jakiego! Większość z nich nie miała odwagi przeczyć słowom pana zamku. Nagle powstał od swego talerza Claude Zastrow — feudalny strażnik Borków i przemówił:

— Najpotężniejszy feudalny panie! Pierwej byli wszyscy święci Jegoż apostołowie, a potem dopiero zaś napełnieni chciwością chrześcijańscy kapłani! Apostołowie, którzy tamże w tych czasach byli, jako pierwsi głosili przecie, że Jezus to Bóg! A pierwsi chrześcijanie sprzedawali zaś dla biednych swój dobytek! Imże chciwość godna nie była.

Obok Clauda siedział rycerz i nie był zadowolony z bezczelnej wypowiedzi swego feudalnego strażnika, poczerwieniał ze złości i odpowiedział:

— Gdyby tedy ci apostołowie nie robili tego dla zysku, toć byliby głupcami!

Nagle w sali nastało poruszenie, poczęło być gwarno, jedni wpatrywali się w hrabiego, inni w Clauda, który nie uciszył się i odpowiedział:

— To jest zaskakujące, że dwunastu głupich apostołów dokonało dwanaście razy więcej, niźli dwunastu greckich alibo rzymskich filozofów! Zaś rycerz może się wściekać, aż stanie się czarny na twarzy i uderzy w stół! I lepiej by było gdyby trzymał swój język i używał goć tylko do wypowiedzenia: nie rozumiem! Nadto to wszystko intelekt człowieka, który w nic nie wierzy, a powierza tylko swoim pięciu zmysłom, jest nic niewarty! Można by go porównać do brutalnych bestii–zwierząt, którymi nie rządzą dowody, lecz tylko zmysły!

Nagle hrabia Otto podskoczył ze swojego tronu i zapytał jego co miał na myśli!? A onże odpowiedział:

— Nic więcej niż wyrażenie opinii, że człowiek różni się od bydlęcia, nie przez jego zrozumienie, ale przez wiarę, za to zwierzęta najwyraźniej rozumiały, ale nigdy w nichże nie odkryto jakiejkolwiek wiary!

Hrabia tak się zezłościł, że nie było tedy żadnych granic, wyjął nagle sztylet i ryknął do strażnika feudalnego:

— Coż?! Ty bezczelny łajdaku! Jak śmiesz porównywać, mnie, pana tych ziem, do bydlęcia?!

Po owych słowach, jakby hrabia znalazł czas na wyciągnięcie swojego sztyletu, inni nie zdążyli go powstrzymać i dźgnął nimże w serce Clauda, który siedział obok i nie zdążył wyciągnąć do obrony swego lamparta. Otto krzyczał przy tym:

— Masz teraz błogosławioną śmierć! Za swego Pana Chrystusa!

Ugodzony upadł na podłogę z wykrzywioną twarzą, ręce i nogi drżały jemuż z agonii. Każdy z tamże siedzących zareagował jakby głupio na taką śmierć, byli ogłuszeni z przerażenia, lecz rycerz zaśmiał się i począł krzyczeć:

— Ha! Ty urodzony sługo! Nauczę cię ja, jak porównywać twojego feudalnego pana do bydlęcia! Wnet krocząc po jego drżących kończynach, splunął na jegoż twarz.

W tym samym czasie, z powodu zaistniałego krzyku i hałasu, poczęła płakać malutka Sydonia. Następnie szemranie i szeptanie tkwiło w owej sali, najbliżsi drzwi wybiegli z niej i wskoczyli na swoje konie, że wszyscy goście uciekli, a wśród nich był stary Filip Uckermann z Dalow. Nikt nie chciał się kłócić z hrabią. Widząc to Otto wpadł w szał, boć jegoż bogactwo i wspaniałość, zapewniało mu zawsze towarzyszy, którzy słuchali jego mądrości i degustowali jego wina.

VI

A kiedy ja, doktor Theodore Plonnies, zapytałem starego kawalera czy jego wysokość nie ukarał szlachcica za jego haniebną zbrodnię, to odpowiedział, że jego bogactwo i potężne wpływy, go chroniły.

Po kątach w Stramehl i innych kasztelach, szeptano, że „sprawiedliwość została zaślepiona złotem”, a jego zbawicielem był rzekomo sam książę, który to odwiedził w czasie późniejszym bezbożnego rycerza w jego zamku w Wilczym Gnieździe.

Wnet owa historia rozeszła się plotkami po najbliższej okolicy i wszyscy byli zdziwieni, że nie było po takiej zbrodni sprawiedliwości, zaś wielu powiadało, że bogactwo hrabiego i jego potężne wpływy, ochroniły go od ziemskiej sprawiedliwości.

Lecz bogobojny lud począł głosić przed ludem i przed Bogiem, że owym czynem hrabia sprowadzi na ród swój klątwę i choroby, a że za wiarę Chrystusa umarł niewinny człowiek, który stanął w obronie chrześcijańskich wartości, pomordowany sztyletem, przeto lud mawiał: „Oko za oko, ząb za ząb”, znaczyć to dla nich mogło, ze Bóg zażąda w przyszłości ofiary, że potomek hrabiego być musi zginąć niewinnie od ostrza jakiego!

I szeptano również, że skoro ten, który winien czuwać nad ładem i porządkiem boskim, zwany księciem z dynastii Gryfitów, na czyn taki zezwolił bez ziemskiej sprawiedliwości, toć równie ród swój klątwą jaką może w przyszłości okryć albowiem ostał zamordowany niewinny człowiek, który nie bał się stanąć w obronie Jezusa Chrystusa.

Po owych wydarzeniach bogobojni mieszkańcy, a wśród nich stary Filip Uckermann z Dalow, przestali korzystać z hrabiowskiej gościny podczas odbywanych targów w Stramehl.

Pokorny lud widział, że u pana z zamku brak było jakiej pokuty i ku ich zdziwieniu, chlubić się począł wśród okolicznej szlachty swoją zbrodnią, że lud okoliczny patrzył na owe wydarzenia z odrazą. Hrabia zabierał ze sobą małą Sydonię, którą uwielbiał za jej piękno, a mała dziewczynka kłaniała się bogato ubranej szlachcie, zaś jej ojciec, pan z zamku, pytał małą Sydonię:

— Kimże jesteś moja mała córeczko?

A ona tedy poduczona przez swoją matkę hrabiankę, przerywając wszystkie szlachetne pozdrowienia, kłaniając się dumnie odpowiadała:

— Jam jest szlachetnie urodzoną dziewczynką, uposażoną miastami i zamkami!

Jej ociec dumny z jej odpowiedzi, widząc, że pośród przybyłej szlachty są jegoż wrogowie, zapytał się ponownie swojej pięknej córeczki:

— Jakże twój ojciec potraktowałby wrogów?

Malutka Sydonia, na jego słowa wyprostowała swoje delikatne paluszki i biegła w stronę hrabiego, uderzając go w serce, jednocześnie odpowiadając na pytanie:

— Tak, by ichże potraktował!

Wnet jej ojciec roześmiał się głośno i powiedział, by ta pokazała mu, jak to wyglądał łotr, który umierał. Tedy Sydonia upadła, przekręciła twarz, wiła swoje dłonie i stopy w strasznych wykrętach. No owy widok hrabia podbiegł, podniósł małą Sydonię, uniósł wysoko w górę i pocałował ją w usta.

Lud słysząc o zachowaniu hrabiego i jego córki, głosił po kątach, że sprawiedliwy Bóg pokarze go za wszystko, a co zasieje hrabia, toć powinien zebrać z woli bożej to samo. Bo wypełniły się słowa Pisma: „Nie, Bóg nie jest wyszydzony; bo co sieje człowiek, to i żąć będzie”. A uczona okrucieństwa Sydonia, sama w przyszłości ulec może okrucieństwu.

VII

Teraz Uckermann nawiązał do proboszcza ze Stramehl — Davida Dilaviusa, co wydawało się niewiarygodne.

Jako że Sydonia była bystrą małą dziewczynką, toć jejże ojcu zależało, by była ona wykształcona, oczytana lubo trzeźwo myśląca, więc dnia pewnego zawezwał do swojego zamku Davida Dilaviusa, pastora ze Stramehl, człowieka uczonego, mówiąc:

— Oto córka moja Sydonia, dziecię jakby sam anioł w nią wstąpił! Przeto wybieram ciebie, pastorze, na jejże osobistego nauczyciela, nauczaj ją pisać lubo czytać, dziesięć przykazań bożych musi znać, lecz nie nauczaj jej innych doktryn chrześcijańskich, boć ja, sam ją o tym będę uczyć, a jejże samej nie potrzeba „tak wielu dogmatów!”.

Prosty, pokorny i miłościwy pastor Dilavius, który nie chciał kłopotów, rzekł:

— Dobrze panie, ja uczynię jakżeś rozkazał.

Pewnego dnia podczas nauki, pastor poprosił małą Sydonię, o to, by ta odmówiła dla niego pierwszy artykuł wiary z katechizmu, po uczynieniu onego, pastor przeszedł do drugiego artykułu, a tedy to po słowach Sydonii przeżegnał się, boć usłyszał szatańskie wołanie jej ojca:

— „Jam wierzę w mojego ziemskiego ojca, Ottona II von Borck, łaskawego syna bożego, zrodzonego z Anny von Kleist, która siedzi w swoim zamku w Stramehl, skąd przyjdzie pomóc jego dzieciom i przyjaciołom, by zabić jego wrogów i stąpać po nich wśród kurzu.”.

Po owych słowach, małej Sydonii, Dilavius chciałby za owe wulgaryzmy zganić jejże ojca, lecz znając porywczość hrabiego i jego wcześniejsze morderstwo, nie mógł ryzykować utraty swojego życia alibo pozycji w Stramehl. Próbował zatem we wszelaki, ukryty sposób, uczyć jej lepszej doktryny chrześcijańskiej, wbrew jej ojcu, zaś na jej korzyść.

Jej ojciec pod groźbą kary, surowo wzbraniał jej głębszego nauczania w Piśmie Świętym, a przez zagadkowe pytania kierowane do swojej córeczki, próbował zauważyć czy ojciec Dilavius nauczał ją zgodnie z jego wytycznymi. Sydonia dorastała u boku swego nauczyciela, a jej ojciec, co jakiś czas podpytywał ją o przyszłe sprawy życiowe.

Uckermann opowiedział jeszcze pewną anegdotę, związaną z edukacją Sydonii: Pewnego dnia zawezwał małą do swojej komnaty i rzekł:

— Mójże aniele, powiedz mi, jakiego męża chciałabyś mieć w przyszłości?

— Mogłabym mieć tylko takiego, który jest mi równy urodzeniem — odpowiedziała nieśmiało.

Na to hrabia, jej ojciec:

— A kto moja córeczko kochana, byłby równy namże urodzeniem z całego Pomorza?

— Tatku mój kochany! Tylko książę pomorski lub hrabia von Ebersburg!

— Racja moja córeczko! Dlatego pamiętaj, że za innego wyjść za mąż nie możesz! Może być tylko jeden z nich!

Malutka Sydonia po słowach ojca, nie śmiała mu zaprzeczyć, odpowiedzieć wbrew jego woli, albowiem każdy sprzeciw wobec ojca był surowo gaszony, tak, że mała Sydonia skrywała się i zanosiła płaczem, a jednocześnie musiała ciągle przekonywać swojego ojca, że go bardzo kocha i jest mu wierna, jak nikt inny.

Przeto zastraszona, zaszczuta przez ojca swego, ciągle w głowie miała księcia pomorskiego, że on musi być jej mężem, a przez takową koligację ród Borków — Wilków powróci do swej dawnej chwały, boć ich przodek pochodził z dynastów plemiennych Słowian — Pomorzan, zatem muszą być na równi z książętami pomorskimi.

VIII

Pewnego dnia siostra Sydonii, Dorota, wybiegła z zamku w Stramehl i skrywała się pośród otaczających pól, przysiadła na kamieniu, skryła swoją twarz w dłoniach i głośno zanosiła się płaczem. W tym samym czasie, polnymi ścieżkami przejeżdżał stary Filip Uckerman, ojciec starego kawalera z opowiadania, obaczył, że dziecko hrabiego płacze, zatrzymał swój wóz i zwrócił się do Doroty:

— Czemuż płaczesz? Któż by cię mógł skrzywdzić? Przyjdź że do nas, osusz swoje anielskie łzy i powiedz czemuż płaczesz?

Dorota wnet powstała z polnego kamienia, otarła ręką swoje niewieście łzy i czerwone policzki, i podeszła do wozu Uckermanów, których znała wcześniej z pobytów na kasztelu, a gdy po chwili się uspokoiła, rzekła do Filipa i jego ojca:

— „Tak, Sydonia mnie zraniła”. Pyta mnie zawsze o małżeństwo, czym ono jest i z kimże winna być kobieta z rodu Borków — Wilków. Toć raz jejże odpowiedziałam, że w duszy poczułam, że w miłości powinno opływać, i w Bogu mieć zaufanie, tedy poczęła na mnie krzyczeć i bić mnie, dręczyła mnie dni kilka, gdy odpowiadałam wbrew jej woli, że inaczej być nie może, a ojciec zawsze z nią o tym rozmawiał.

I by mnie zastraszyć, to od chłopów naszych gęś wzięła, a wraz z jej przyjaciółkami, mleczarkami z okolicy, żywcem ją smażyły, że tłuszcz samże spływał, by przymusić ją do pica wody, biedna gęś krzyczała, aż padła, a Sydonia jeść mi ten tłuszcz kazała, tak jak jedzą go na chlebie na kolację, mówiąc do mnie, dziewica. Gęś nie mogła uciec, to piła wodę, gdy tłuszcz z niej kapał, a one z Sydonią chłodziły jej serce i głowę, gąbką zanurzoną w zimnej wodzie, przymocowaną do kija, aż w końcu gęś padła, gdy całkowicie się upiekła, choć wciąż krzyczała. Potem Sydonia i jej towarzyszki cięły ją dla zabawy, gdy ona jeszcze żyła i w tym stanie zjadły ją na kolację.

Na dowód tego Dorota pokazała starcowi, kości, resztki ognia i krople tłuszczu, które leżały wciąż w trawie.

Potem Dorota płakała od nowa, bo Sydonia obiecała, że codziennie będzie obierać tak gęś i zniszczy ją, tak jak to uczyniła z pierwszą gęsią.

Stary Uckermann zakłopotał się na widok, zapłakanej i przerażonej Doroty, dał jej kawałek złota, by ją pocieszyć, odpowiadając jej:

— „Jeśli znów by to zrobiła, toć biegnij choćby i w nocy pośród chmur, do Dalow przy Stargard, a ja uczynię cię opiekunką moich gęsi!”.

Stary Uckermann — tak opowiadał mi pierwszego wieczoru, obiecując, że następnego ranka opowie mi wiele innych historii, o dziwnych czynach, które przypomną mu się w nocy.

IX

Sydonia uczona doktrynami ojca i naukami Dilaviusa, wyrastała na mądrą, oczytaną, inteligentną, a co za tym idzie po naukach jej ojca, bardzo przebiegłą i okrutną w niektórych sprawach. Jej inteligencja, wraz z jej wzrastaniem dorównywała jej urodzie, że lud cały ją podziwiał. Jej ojciec chciał, by Sydonia nie przestawała w swych naukach, by ciągle czytała i poznawała nowe księgi.

Pewnego dnia zabrał ją ze sobą, do małej, zamkowej biblioteczki w Stramehl, tamże znajdowały się księgi zakupywane na Pomorzu, a także księgi, które były od lat w rodzinie Borków.

Pośrodku owej biblioteczki stał mały stoliczek, drewniane krzesła i świece dla tych, którzy tam czytali, gdy pogoda nie dopisywała dworskim spacerom. Pewnego razu, gdy hrabia był tam z Sydonią, na dworze panował porywisty wiatr i czuć było nadchodzącą burzę, zapanowała ciemność, służba dworska przypaliła knoty świec i lamp, tak, że światło unoszące się nad woskiem, rozświetliło komnatę owej biblioteczki, rzekł do niej:

— Moja księżniczko, moja córeczko Sydonio, usiądźże przy stoliku z lampami.

— Dobrze tatulku.

— Rozejrzyj się dookoła, wszystkie półki gęsto są upchane wszelkimi księgami, te czytać możesz dowoli albowiem piękną być musisz, nie tylko w twej cielesnej ozdobie, lecz i w twym umyśle. Inteligencją zachwycić książęcych dworzan musisz, tak, by wnet książęciu donieśli, żeś ty piękna i mądra! Boć on tylko takiej żony szukał będzie! Urodzeniem zaś mu dorównasz, boć przodek nasz był z dynastów plemiennych Słowian, a z nich także i książęta się wywiedli!

Mała Sydonia, ze strachem w oczach nie śmiała zaprzeczyć słowom ojca, więc pozostało jej tylko przytakiwać głową, po każdym zakończonym zdaniu hrabiego. A gdy on skończył swoją mowę poczęła się rozglądać po półkach owej biblioteczki i widać było tamże dzieła Andrzeja Frycza Modrzewskiego z zakresu teoretyki państwa i prawa, moralności chrześcijańskiej, pt.: „O naprawie Rzeczypospolitej”, tedy to były podstawy zasad nowożytnego prawa międzynarodowego.

Czym dalej jej wzrok wodził po półkach to i dostrzegła także księgi Jana Ostroróga „Memoriał w sprawie rządzenia Rzeczypospolitą”, gdzie autor zawarł relacje między władcą, a obywatelem, postulując wzmocnienie władzy królewskiej. Nie brakło tamże również dzieł Fiilppo Buonacorsi, jegoż wierszy i traktatów politycznych, mówiących o idei włoskiego odrodzenia.

Mowa jej ojca przewidywała, że „cel uświęca środki”, a sam władca musi co jakiś czas wystąpić jakowymś, niemoralnym czynem, by chronić swoich poddanych lubo dobro swego państwa. Więc i tamże na półkach Sydonia dostrzegła książkę: „Książę”, pisarza politycznego, Niccolo Machiavellego. Wnet wstała od stoliczka i pobiegła do półki, by ją dobyć, uprzednio pytając ojca:

— Zali tatulku, czy mogłabym tę jako pierwszą przeczytać?

— O wa! Moja córeczko! Idealnie wybrałaś, albowiem od młodu zasięgniesz obrazu mechanizmu władzy i czymże zdobyć wymarzony cel!

Na owe słowa ojca, mała Sydonia uśmiechnęła się i przytuliła książkę Machiavellego do swojej piersi, tuląc jej okładkę. Hrabia także dopowiedział, by w pełni, w przyszłości była zorientowana w intrygach dworskich, toć powinna i przeczytać dzieła Jean Bodina „Sześć ksiąg o Rzeczypospolitej”, by mogła w pełni zrozumieć, że to król stoi ponad prawem, a ograniczać go tylko może prawo boskie alibo prawo własności, a tylko absolutyzm mógłby w pełni zrealizować ideę suwerenności państwa.

Wybrawszy lekturę, mała Sydonia dalej rozglądała się po biblioteczce zamkowej, nagle pośród półek z książkami dostrzegła między niewielkimi regałami pustą przestrzeń, jakby malutkie drzwi, gdzie spust zamkowy i klamka były owiązane mocno łańcuchem, Sydonia, która przebywała w obecności swego ojca, utkwiła nieco dłużej swój wzrok w owych drzwiach, aż wreszcie wystąpiła z pytaniem do pana zamku:

— Tatulku czemuż te drzwiczki są zamknięte?

— Córeczko moja, tychże drzwi otwierać nigdy nie będziesz albowiem wiedza, która tamże spoczywa nie jest pisana tobie, boć ty musisz być obyta dworzyszczem książęcym, jego obyczajami, manierami, a co za tem idzie i tamtejszymi intrygami. Tak, byś w księciu miłość do siebie rozpaliła!

Gdy Otto wypowiadał ostatnie słowa, za szybą biblioteczki widać było nadchodzącą burzę, a po chwili odgłosy strzelających piorunów, w pobliży kasztelu w Stramehl. Sydonia wnet się przestraszyła i pobiegła się wtulić w ramiona ojca. Po chwili zaś, ponownie rzekła do niego:

— Czymże tatulku wiedza ukryta za tymiże drzwiami, mogłaby mi zaszkodzić? Przecie samże mawiałeś, że winnam czytać jak najwięcej i winnam być oczytana we wszystkim?

— Córko moja najdroższa, dziś na dworach wszelakich panuje chrześcijanizm i tamże niegodne byłyby historie o wierze przodków naszych albowiem tym mogłabyś odstraszyć księcia i dwór cały jego. Przeto chcę tobie powiedzieć, że tamże leżą księgi, których nie powinnaś nigdy czytać, boć zawierają one teraz to, co jest zakazane, a i wcześniej za owe księgi ludzi na stosach palili!

Pierwej Sydonia się przeraziła, a za oknem ponownie piorun uderzył w okolicy zamku, a grube krople deszczu obijały okienko biblioteczki, lecz ulubienica swego ojca nie poddawała się i dalej pytała:

— Tatku! Jam bardzo tego ciekawa!

— Nie możesz być aż tak ciekawa, boć prędzej, by cię to do piekła zaprowadzić mogło, jeno musisz wiedzieć, że w Boga naszego wierzymy, lecz w doktryny księży wierzyć nie będziem, dawno temu, nim nasz przodek Wilk przybył w te okolice, byliśmy innej wiary. Wyznawaliśmy naszych słowiańskich bogów.

Przodek nasz Borko II Wilk przed rokiem 1270 był kasztelanem w Colobregu, był to czas, gdy po najazdach polskiego księcia Krzywoustego i zastraszeniu naszych przodków Pomorzan, wprowadzono nam siłą lubo szantażem chrześcijaństwo, zmuszając nas do zrzucenia wiary ojców naszych. Myśmy tedy modlili się do Świętowita, a tamże przy Bałtyku, w czasach przodków książąt pomorskich, była świątynia jego.

I gdy przodek nasz Borko II był tam kasztelanem, toż w podziemiach, w dawnym kasztelu księcia Świętobora, który stał przy świątyni Świętowita, Wilk przodek nasz, znalazł pradawne księgi naszych słowiańskich kapłanów, którzy tamże spisali wiele historii z Pomorza, a że i my byliśmy wierni wierze przodków naszych, toć Borko II przy usługach dworzan swoich, zlecił zabranie tychże ksiąg, a potem opiekę nad nimi sprawował Maćko Wilk — ostatni kołobrzeski kasztelan, który zabrał je wszystkie ze sobą do Stramehl, gdy książę dobrotliwy obdarował nas tymi ziemiami.

W przeciwnym razie chrześcijańscy kapłani popaliliby je wszystkie, by śladu żadnego po wierze przodków naszych nie było, a tu, w zamku naszym, dworzanie, co byli potomkami kapłanów, tłumaczyć poczęli runy na łacinę, i tak przeto wiedza i wiara przodków naszych, tamże spoczywa.

Lecz powiadam już ci kolejny raz, córko moja, że wiedza ta, służyć tobie nie będzie. Przeto zabraniam ci wchodzić za te drzwiczki, byś z drogi do książęcego serca w przyszłości nie zbłądziła!

Sydonia wysłuchawszy ojca, zwróciła głowę ze smutkiem w stronę podłogi, nic nie wypowiadając. W tym samym czasie w okno uderzyła wrona, która pobłądziła wśród, panującej na zewnątrz burzy, że strach na chwilę obleciał Sydonię i jej ojca. Przed wyjściem z biblioteczki, Sydonia spoglądała jeszcze przez chwilę w stronę zamkniętych drzwiczek, do ukrytych ksiąg z Colobregu. Że wieczór już nadchodził, to ukochana córka hrabiego udała się do swoich służek, by te ją do snu wyszykowały.

X

Następnego ranka o siódmej, starzec Uckermann zawezwał mnie do niego, a wchodząc zastałem go siedzącego przy śniadaniu, przy kominku. Zaprosił mnie, bym do niego dołączył i pchnął mnie kulą, bo chodzenie było dla niego trudne. Był bardzo przyjazny, a jego oczy płonęły równie jasno, jak oczy białej gołębicy. Niewiele spał w nocy, albowiem postać Sydonii unosiła się przed jego oczami, tak jak wyglądała w czasach, kiedy utrzymywał ją dwór.

Niestety! On, kiedyś kochał ją głęboko, jak wszyscy inni młodzi szlachcice, którzy się do niej zbliżali, kiedy ona była w wieku, w którym mogła wyjść za mąż. W młodości była piękna, a starzy i młodzi mówili, że jeśli chodzi o jej figurę, oczy, chód i czarujący uśmiech, to nie miała sobie równej na całym Pomorzu.

Nic przed tobą nie będzie ukryte — powiedział, wszystko, co dotyczy mojego głupiego zauroczenia, abyście ty i wasze dzieci, mogli się dowiedzieć, jak wszechmądry Bóg radzi sobie najlepiej ze swoimi sługami, kiedy używa On swojej laski i zaprzecza tym, którzy jak głupie dzieci krzyczą o błyszczący nóż.

Tutaj złożył swe zwiędłe ręce, wymamrotał krótką modlitwę i zaczął opowiadać:

Musicie wiedzieć, że dawniej byłem dumnym i okazałym młodzieńcem, na którego spojrzała dziewica, a w żadnej mądrości nie spoczywało to na mnie obojętnie, wyszkolonym we wszystkich rycerskich ćwiczeniach i tylko dwa lata starszym od Sydonii.

Zdarzyło się to we wrześniu 1566 roku, kiedy Caspar Roden zaprosił mnie do zobaczenia jego sieci z węgorzami, albowiem mój ojciec zamierzał je wpuścić również do rzeki Krampehl — małej rzece, w pobliżu Dalow, wzdłuż jej koryta.

Kiedy wróciliśmy do domu dość zmęczeni, otrzymaliśmy list od Otto von Borka, zapraszający nas, następnego dnia na polowanie, na niedźwiedzie, tak jak zamierzał to uczynić, na cześć zaślubin swej najstarszej córki Klary, chciał złożyć głowy i łapy niedźwiedzi przed swymi gośćmi. To nawet na Pomorzu było rzadkością, i pragnął bym przyprowadził ze sobą tylu dobrych myśliwych, którzy by go tylko zadowolili.

Towarzyszyłem wiec Casprowi Roden, który powiedział mi po drodze, że hrabia Otto z początku oczekiwał w stosunku do córki wysokiej rangi małżeństwa i pogardzał wieloma konkurentami o rękę Klary, a gdy ona teraz już się starzeje i jest już dojrzała, jak stary zadzior, to trzyma się teraz tego pierwszego, który dawniej do niej nadszedł.

Jej narzeczonym był Vidante von Meseritz, feudalny wasal jej ojca, na którego dziesięć lat wcześniej nie spojrzałaby z okna. Ale nie aż tak żeby była dumna, jak jej siostra Sydonia. Jednak ich matka była najbardziej temu winna, ale teraz ona już nie żyje, niech spoczywa w pokoju.

W odpowiednim czasie dotarliśmy do zamku Stramehl, gdzie zgromadzono już trzydziestu myśliwych i wszystkich szlachciców, dołączyliśmy do nich w wielkiej sali, gdzie przygotowywano poranny posiłek.

Sam hrabia siedział przed szlachtą u szczytu stołu, jak władca Pomorza na tronie, na którym były wyrzeźbione jak i wyhaftowane rodzinne herby. Hrabia w ten dzień założył czapkę z pióropuszem z czapli, dublet ze skóry łosia, który symbolizował dawnych rycerzy, albowiem owe odzienie zakładało rycerstwo pod kolczugi. Jego formą był obcisły kaftan spodni sięgający bioder z długimi rękawami alibo bez rękawów, noszony pod ubraniem wierzchnim.

Nie wstał, kiedy weszliśmy, ale wezwał nas, abyśmy usiedli i przyłączyli się do uczty, ponieważ pościg musi wkrótce ruszyć. Kosztowne wina zostały wysłane i zauważyłem, że na każdej z butelek widniał herb rodu. Malowano je także na oknie wielkiej sali, a wzdłuż ścian — poroża wszystkich dzikich zwierząt zabitych przez Otto w pościgu — kozłów, jeleni i łosi — były ułożone w fantastyczne grupy.

Nagle ku uciesze ojca do owej sali, poczęły wchodzić jego dwie córki, Klara i Sydonia. Ubrane były w zielone suknie myśliwskie, obszyte skórą z bobra, a na włosach miały złote siatki. Ukłoniły się w stylu dworskim i powitały siedzących tamże rycerzy. Zapraszały one przybyłych gości do jadła i picia, nalewając imże wina, prosząc byśmy jej ślubowali.

Wszyscy wpatrywali się w piękne oczy Sydonii, a ona imże dotrzymywała wzroku. Wielu młodym szlachcicom zabrakło tchu na jej widok, co sprawiło potem, że nie mogli się skupić na późniejszym polowaniu, boć jejże blask, jakby odbierał wszystkim siłę.

Co do mnie, to moja nieszczęsna młodość, od chwili, gdy ją ujrzałem, to nie oddychałem już więcej przez płuca, a czyniłem to oczami i wstając dałem jej publicznie znaki. Lecz od razu, burza głośnych, namiętnych i ożywionych głosów, wkrótce odpowiedziała mi na moje słowa z głośnymi vivami. Następnie goście wstali, bo panie niecierpliwiły się na polowanie. I czas był ciężki

Gdy wszyscy najedli się do syta, niecierpliwy hrabia wstał i powiedział:

— Czasu mało nam zostało, przeto powstańmy wszyscy i ruszajmy za zwierzyną! Na cześć Klary i polowania, kielichy w górę!

— O wa! Nasz dobrodzieju! — Odrzekli pozostali, wypijając swoje kielichy do dna.

Wszyscy zabrawszy broń, niezbędne narzędzia, przy pomocy psów i ponad stu naganiaczy ruszyli w stronę lasów i starego kamieniołomu. Część myśliwych rozproszyła się po okolicy wybierając miejsca, gdzie mógłby siedzieć niedźwiedź.

Casper Roden i Filip Uckermann z Dalow, przysiedli koło starego kamieniołomu, nim nagonka rozpoczęła swoją pracę. Obaczyli wnet dużego niedźwiedzia, który schodził, do małego strumienia, może ze dwadzieścia kroków od nich. Prędko oddano strzał w kierunku zwierza, lecz niedźwiedź wycofał się za dąb, począł warczeć zaciekle i zniknął wśród gęstych krzaków.

Nagle blisko nich posłyszeli krzyk kobiet, pobiegli tamże i obaczyli, że na ruinach starej kaplicy, która dawniej w czasach papiestwa zawierała święty obraz, przyozdobiona wieńcami z wiecznie zielonych kwiatów, stały: Klara i Sydonia, a do nichże próbował wspinać się niedźwiedź po rusztowaniu wzniesionym wokół tej kaplicy.

Owe miejsce było doskonałym punktem widokowym na przebiegające polowanie, las i wodę. Do tego rusztowania była przyczepiona drabinka, po której próbował się wspiąć owy Bruin. Pierwej rzucili się na pomoc kobietom, by odgonić za wszelką cenę niedźwiedzia, a potem wyratować je od roju pszczół, które podążały za ową bestią, przyczepiając się córkom hrabiego do złotych siatek na ich głowach. Klara i Sydonia, krzyczały wniebogłosy, próbowały deptać owe pszczoły. Rzucających się na pomoc, pszczoły oblepiają na rękach i twarzy, oni jęczą z bólu i skrywają się do kamieniołomu. Stojący w pobliżu myśliwy strzelił do Bruina, ale bez skutku, a jednocześnie pszczoły obsiadły mu ręce, dłonie i twarz, uciekł i ukrył się jęcząc w kamieniołomie.

W międzyczasie dotarłem (Filip Uckermann) do Sydonii, ona wyciągnęła małe, piękne rączki i płacze wraz z jej siostrą i krzyczą:

— „Pomóż, Pomóż, on nas zje! Nie zabijesz go!”.

Niedźwiedź jakby zorientował się, że będą go chcieli zabić i począł schodzić z owego miejsca po drabinie, więc uprzedziłem go, stanąłem przed nim i kiedy Bruin próbował wcisnąć swój pysk między mnie, a młode damy, to aby się zbliżyć do mnie trudno mu było przejść, miałem gotowy sztylet i w gąszczu pszczół wbiłem mu w bok sztylet, tak, że bestia spadła na ziemię.

Warczał jeszcze przez chwilę, warknął i stał się zaraz martwy. Kobiety uciekając z owego miejsca co trochę się potykały na drabinie, lecz podbiegłem pierwej na pomoc Sydonii, a ona oparła głowę o moją pierś, podczas gdy starałem się usuwać pszczoły z jej złotej siatki we włosach, a Klara pobiegła do kamieniołomów zawiadomić myśliwego, że niedźwiedź już nie żyje. Zostaliśmy sami: „O niebiosa! Jak moje serce płonęło?! Bardziej niż moje zaognione dłonie ukąszone przez pszczoły!

Zapytała się młodzieńca:

— Jakże mogę się tobie odwdzięczyć?

Onże odpowiedział:

— Moja droga pani, wystarczy mi jeden pocałunek!

I tak się stało.

Orszak myśliwski na czele z hrabią, posłyszał owe krzyki kobiet i prędko był już przy miejscu starej kapliczki, Sydonia tylko z jednym żądłem w głowie, wybiegła ojcu na powitanie, a gdy pan zamku usłyszał, co się stało i zobaczył martwego niedźwiedzia, podziękował mi, prosząc mnie na wesele Klary, które odbyć się miało w następnym tygodniu, na jego zamku. Do tego czasu miałem być jego gościem. Teraz dla mnie nie było nic ważniejszego na świecie, co mógłbym sobie wymarzyć z wdzięcznością przyjąłem jego ofertę. Niestety! Cierpiałem później przez to, jak kot po zatrutych smakołykach.

Zaś dnia tego nie upolowano już żadnego niedźwiedzia, tylko jelenie, dziki itd. I teraz odkryliśmy, co stary myśliwy mówił, że stary, martwy niedźwiedź był ojcem tego, do którego strzelałem koło kamieniołomu, po jego warczeniu, ojciec bestii się rozwścieczył, a tedy niósł plastry z miodem z gniazda dzikich pszczół na sąsiednim drzewie, a dwadzieścia kroków od nich ujrzeli wielki dąb, nad którym wciąż latały rozwścieczone pszczoły. Plastry miodu leżały u podnóża owego dębu, były już oblepione mrówkami, tak, że żaden myśliwy nie śmiał ich podnieść. W końcu hrabia Otto, wydał komendę do powrotu pod zamek.

A po kolacji dostałem od Sydonii jeden pocałunek, który rozpalił moją krew, tak, że ni mogłem tejże nocy zasnąć. I chciałem zapytać jej ojca o jej rękę. Jako, że i młodość bywa głupia, to powierzyłem, że ona mnie darzy taką samą miłością i jest ona siostrą jakowych aniołów, ozdobiona pięknem, mimo, iż wiedziałem, jak ona ostała przez jej ojca wychowana. I o wielu innych rzeczach, które teraz mi się wymknęły z pamięci, jednak dalej na nią patrzyłem, ale bezczynnie z jej strony… Jednak po kilku dniach miałem powód do zmiany…

XI

Następnego dnia, obie panienki — siostry, zajęte były w kuchni nadzorowaniem w przyrządzaniu głowy niedźwiedzia. A kiedy przechodziłem, to zajrzałem, a one mrugnęły, co wziąłem za dobry omen i zapytałem:

— Czyż mogę wejść drogie panie do środka?

— Tak, możesz wejść i pomóc w rozszczepieniu głowy — odpowiedziały zgodnie.

Wszedłem więc, a tedy młode panienki poczęły się uśmiechać i żartować i dawać mi wskazówki. Pierwej głowa niedźwiedzia musiała być przypalona gorącym żelazem, a kiedy jej odpowiedziałem:

— Zali droga panienka wie, że w ten sposób i moje serce przypaliła?

Tedy ona śmiechem się zaniosła, tak, że prawie się przewróciła.

Wyciąłem trochę mięsa z ust niedźwiedzia, złamałem nos i podałem dziewkom, one podgrzewały tedy wodę z winem i octem.

Następnie grałem rolę chłopca kuchennego i poprosiły mnie, bym udał się do ogrodu zamkowego, po tymianek, szałwię i rozmaryn. Wykonawszy zadania poprosiłem je o posmakowanie owej głowy, lecz tu odpowiedziały, że jeszcze nie nadaje się do jedzenia, boć pierwej musi być schłodzona w solance. Wobec tego poprosiłem, by panienki obdarzyły mnie pocałunkami, Sydonia się zgodziła, lecz Klara odmówiła, a było mi to na rękę, bo zależało mi tylko na Sydonii.

Gdy prace kuchenne mijały, w tymże dniu przybył na zamek kuzyn Sydonii. Ja, który walczyłem o jej serce począłem być wściekły i zazdrosny, bo Sydonia pozwalała mu się całować w każdej chwili. Nie stawiała mu oporu, a po każdym pocałunku spoglądała na mnie wyzywająco, oczekując, że coś odpowiem alibo zaprotestuję. Dłużej już tego nie mogłem wytrzymać, byłem blady z zazdrości w końcu wyszedłem z sali, boć obaczyłem, że on sadza ją na kolano. Gdy wyszedłem, ponownie usłyszałem okrutny śmiech Sydonii.

I byłem już bliski, by opuścić całą ucztę weselną i Stramehl, miałem już zamiar nigdy nie powracać, a Sydonia krzyczała za mną z bramy zamku, bym wrócił. Owo zajście spowodowało, że serce mi zmiękło, a z oczu płynęły mi łzy, myśląc tedy, że teraz mam jej dowód miłości. A ona wzięła mnie za rękę i odpowiedziała:

— „Nie powinieneś być tak nieuprzejmy!”.

To był jej sposób postępowania ze wszystkimi młodymi szlachcicami, a z jej zachowania domyśleć się można było, że odpowiedziała mu:

— Dlaczego miałabym odmawiać pocałunku, kiedy mnie oto zapytano?

Ale tedy stałem nieruchomo i płakałem i spoglądałem w ziemię. Ona ponownie rzekła:

— „Czemuż miałabym płakać? Mój kuzyn Clas ma już swoją narzeczoną, a ze mną miał tylko małą rozrywkę, musisz teraz wyleczyć mnie kolejnym pocałunkiem.”.

Na te słowa ponownie byłem szczęśliwym mężczyzną, myśląc, że mnie kocha Wydawało mi się, że niebiosa mi sprzyjają, więc postanowiłem poprosić ją o rękę, lecz brakowało mi jeszcze odwagi, przeto wolałem poczekać do ślubu jej siostry, co miało nastąpić następnego dnia.

Samych przygotowań do wesela nie da się odpowiednio opisać, bo na wesele jej siostry przybyć miał sam książę z orszakiem. Następnego dnia sześćset koni miano zaprowadzić do stajni, by je nakarmić. Krajobraz wokół zamku przypominał królewski obóz. Potem przybyli wszyscy feudalni wasale i składali hołd lenna hrabiemu Ottonowi. Opis jest warty wysłuchania, więc odłożę go na kolejny rozdział.

Wielu młodych szlachciców, arystokratów zakochiwało się w Sydonii, po jej spojrzeniach, uśmiechach, rzekomych pocałunkach dla zabawy, błahych flirtach, zaczepkach i słowach córki hrabiego. Wielu z nich wzdychało do niej z przyśpieszonym biciem serca, ich oczy błyszczały w ciemności. Wielu z nich nie przespało tygodni, a nawet miesięcy. Jej figura, oczy, biust, chód, czarujący uśmiech, sprawiał, że wszyscy młodzianie spoglądali tylko na nią, boć tedy nie było piękniejszej na Pomorzu. I był to czas, że owe zauroczenia sprawiały, że córka pana ze Stramehl owijała sobie wokół swojego paluszka wszystkich okolicznych szlachciców, bawiąc się nimi, igrając z ichże miłosnymi uczuciami, nie bacząc na ichże ból i łzy.

Było to również wynikiem jej wychowania przez jej ojca, który od młodości jej wpajał, że jej przeznaczeniem jest poślubić księcia, by ród Borków ponownie po latach związał się na równi urodzeniem, jak to bywało w zamierzchłych czasach, że i oni pochodzili z przedstawicieli dynastów plemiennych.

XII

Następnego ranka, po owym przygotowywaniu niedźwiedzia, na zamku już od świtu panowało zamieszanie. Gdzieś około godziny dziesiątej, wszyscy wielmożni, z żonami, córkami, zgromadzili się w wielkiej sali. Następnie weszła panna młoda, odziana w mirtowy wieniec, a za nią podążała Sydonia, która błyszczała diamentami i innymi kosztownymi klejnotami. Na sobie zaś miała płaszcz ze szkarłatnego jedwabiu, z peleryną gronostajową, która opadała z jej ramion, wyglądała tak pięknie, że umierałem z miłości do niej, gdy mijała mnie i przywitała mnie z pełnym wdzięku uśmiechem. Hrabia był w złym humorze, boć jegoż książęca mość spóźniła się z godzinę, a cała kompania czekała na jegoż przybycie.

W jednym z górnych końców sali wzniesiono podest, obłożony skórą z niedźwiedzia, a na nim tron pod żółtym, aksamitnym baldachimem, na nimże siedział hrabia, ubrany w szkarłatny dublet, kapelusz czerwono–czarny, z którego wystawały pióropusze z czarnych i czerwonych piór, które zwisały mu prawie do brody — wyglądającej prawie jak u czcigodnego Żyda. Niecierpliwy pan zamku, wysłał posłańców do wieży, by sprawdzić, czy książę, jest już blisko. Gdy nastał czas oczekiwania i chwilowa cisza, tedy to hrabia począł obgadywać swoich gości. Zamyślił się nad księciem i rzekł:

— Czyż książę musiał zatrzymać się w drodze, by rzeźbić te kukły i lalki!? Niech „Bóg trzyma nas z dala od takich książąt!”.

W myślach hrabiego, pana zamku ze Stramehl było pełno drwiny dla majestatu księcia i pogardliwego zniecierpliwienia. Wyobrażał sobie ojciec Sydonii, że gdy książę jechał powoli, to był w stanie kontynuować swoją pracę, lecz gdy konie galopowały musiał porzucić swoje artystyczne zajęcie rzeźbienia, boć nierówna droga przy większej prędkości powodowała, że i ręka księcia Barnima była tedy niestabilna.

Nagle jeden ze strażników z zamkowej wieży wbiegł przed tron hrabiego i rzekł:

— Panie nasz miłościwy! W zasięgu wzroku naszego, sześć powozów księcia!

Tedy zniecierpliwiony i zły hrabia odpowiedział mu z tronu:

— Pozostanę tu, jak być powinno z honorem. Przeto Klaro i Sydonio idźcie tamże i przyjmijcie jego wysokość! Albowiem nie godne jest w owej chwili, po tak długim oczekiwaniu, bym teraz spóźnionemu na powitanie wychodził! I by spektakl był jeszcze większy niechaj wszyscy moi wasale pójdą za końmi, niech każdy wasal niesie swój sztandar pod oknem mej wielkiej sali! I niech okna będą otwarte, aby wiatr mógł grać przez sztandary, by spektakl był jeszcze wspanialszy.

Wnet po owych słowach potomka Wilka, wszyscy rzucili się na powitanie księcia. Ja też tam poszedłem. Dziedziniec prezentował się wspaniale, wszystko było tak urządzone, by duma i wspaniałość hrabiego Ottona była widoczna na każdym kroku książęcego orszaku. Na górnej kondygnacji zamku unosił się sztandar cesarza, zaś pod nim sztandar władcy zamku, gdzie widoczne były dwa ukoronowane wilki ze złotymi kołnierzami na polu — tarczy, widać było również herb koronowany — podskakujący jeleń.

Pod tym sztandarem, o wielkości, o wiele mniejszej, powiewał sztandar księcia Pomorza, a pod nim wisiały sztandary feudalnych wasali hrabiego. Wielu gości, gdy obaczyło owe sztandary, uznało, że książę z Wolgast mógłby wziąć sztandar hrabiego i rzucić nim w błoto, lecz książę Barnim niczego nie zauważył, jeno przed sobą widział tylko Klarę i piękną Sydonię.

Książę o postaci małego człowieka, siwej brodzie, powoli wychodził z powozu, trzymał małą kukiełkę, którą wyrzeźbił, by reprezentować Adama i owy prezent podarować do klasztoru w Kolbatz. Księciu towarzyszył superintendens generalis Fabian Timaeus, duma hrabiego była dalej urażona, bo sam książę miał być tu tylko przejazdem, podczas jego zaplanowanej kuracji w Treptow. Pozostałe wozy księcia zawierały ekwipunek i strony księcia, które podążyły za kucharzami, lokajami i stewardami.

Książę po przywitaniu przez córki pana zamku, w otoczeniu służących wasalów i ich sztandarów, przeszedł do głównej sali. Tedy to hrabia wstał z tronu i przemówił do panującego na Pomorzu:

— Wasza wysokość jest mile widziana! I ufam, że mi wybaczy, że nie podszedłem z pozdrowieniami dla książęcej mości, przeto córki moje były bardziej miłe, niżby miałyby być usłyszane komplementy starego rycerza! Takiego jak ja! I jak dostrzega wasza książęca łaska, zajętego w wykonywaniu swojego obowiązku! A teraz modląc się do waszej wysokości, zajmij to miejsce po mojej prawicy!

Wypowiadając te słowa, hrabia wskazał swoją ręką miejsce dla księcia, gdzie znajdowało się zwykłe krzesło, niżej od tronu pana ze Stramehl. Książę spojrzawszy na owe miejsce, nieco zmarszczył brwi i usiadł w spokoju, położywszy na swoich kolanach rzeźbę. Wszyscy, którzy widzieli owo zajście zastanawiali się w głębi duszy, cóż uczyni Barnim. A on tedy wykrzyknął po niemiecku:

— „Co za diabeł. Otto! Czynisz z siebie człowieka większego niż ja!”.

Zaś rycerz z Wilków, Otto, mu odpowiedział:

— „Nie większego niż to konieczne!”.

Zgromadzeni goście zaniemówili, nastała chwilowo cisza, wszyscy ukradkiem spoglądali na księcia i wywyższanie się ponad swoje urodzenie hrabiego–rycerza, przy użyciu złośliwych, poniżających praktyk, niegodnych stanu rycerskiego, albowiem nie została zachowana cześć rycerska, ni honor, ni szacunek dla najważniejszego gościa. A sam władca zamku siedział dumnie, jakby siedział nie książę, a sam cesarz, który nie szanuje swoich podwładnych, a dla władzy lubo pozornej wysokości urodzenia zrobiłby wszystko, ni bacząc na krewnych, poddanych alibo rządzących krajem.

XIII

— A teraz — kontynuował Otto. Przejdźmy do ceremonii.

Następnie rozpoczęła się ceremonia składania hołdu z zachowaniem obyczajów ojców, bądź zwyczajów rycerskich. Która jest tak świeża w mojej pamięci, jak gdyby wszystko się wydarzyło wczoraj, a więc opiszę to, abyście wiedzieli, jakie były zwyczaje naszych ojców, bo zwyczaje rycerskie — niestety, szybko odchodzą od nas.

Wówczas Otto von Bork dał znak ręką i zabrzmiało sześć trąb. Drzwi sali zostały szeroko otwarte, jak tylko się dało, a w nichże ukazał się na czarnym koniu jego przyszły zięć, Vidante von Meseritz. Ubrany był w kompletną zbroję, bez miecza, trzymał sztandar swojego rodu z motywami dwóch biegnących lisów w przepaści, między którymi była czerwona wstęga. I podążał na wprost hrabiego Ottona, kładąc owy sztandar przed jegoż tronem. Tedy pan zamku przemówił:

— „Kim jesteś, i jaka jest twoja prośba?”.

— „Potężny feudalny panie! Jestem potomkiem Dinniesa von Meseritz. Modlę się o lenno.”. — odpowiedział Vidante.

Na to ponownie Otto:

— „A któż jest na koniach, któż za tobą idzie?”.

— „Oni są feudalnymi wasalami mojego pana, tak, jak i mój ojciec.”.

— „Jedźcie moi ludzie! I czyńcie, jak uczynili wasi ojcowie!”. — rzekł hrabia.

Wnet po owych słowach do hrabiego podjechał między innymi Frederick Ubeske i opuścił swój sztandar z pawim piórem i słońcem przed rycerzem-panem tej ziemi. Następnie usiadł pod oknem sali, dobywając uprzednio swój miecz. Wiatr poruszał jego sztandarem.

Potem podszedł Walter von Locksted, opuścił także swój sztandar z podskakującym jednorożcem, dobył miecz i usiadł pod oknem. Za nim Claud Drosedow, machając czarnym orłem na biało — czerwonej tarczy, powtórzył tę czynność, co poprzednicy. Kolejno ze swoimi sztandarami byli Jacob Pretz na białym koniu, niosąc dwie włócznie w poprzek powalonego drzewa na swoim sztandarze, Dieterich Mallin — jego sztandar opadał mu na rękę, że nie było nic widać, Lorenz Prechel — niósł lampartowe oczka na srebrnej tarczy, Jacob Knut ze złotym kijem na lazurowym polu i trzema piórami na grzebieniu, Tesmar von Kettler — jego ostrogi zaczepiły o szatę młodej dziewczyny, gdy przechodził, wywołując śmiech w sali, wielu mówiło, że to dobry znak, co było prawdą, bo tego wieczoru zostali zaręczeni i w końcu pojawił się Johann Zastrow, niosący sztandar z dwoma bawołami i zielonym krzakiem o pięciu liściach, podszedł do okna za pozostałymi i dobył miecza. Dziewięciu, podobnie jak dziewięć muz na ślubie Peleusa. Wiatr poruszał ich sztandary, a po wykonaniu onego, hrabia przemówił:

— Prawdą jest, iże to są moi lenni wasale! A teraz, potomku von Meseritz, zsiadajcie i składajcie hołd, tak, jak ojciec wasz, zanim będziesz mógł odjechać i dołączyć do nich.

Wnet młodzian zsiadł z konia, lejce oddał giermkowi i wspiął się na podest, a hrabia uniósł miecz i odezwał się ponownie:

— Spójrzcie! potomku, to jest miecz ojca twego! Dotknij goć razem ze mną i wypowiedz feudalną przysięgę!

Tedy to wszyscy wasale spod okna podjechali i trzymali miecze nad głową potomka, a on sam mówił:

— „Jam, Vidante von Meseritz, oświadczam, ślubuję, przysięgam na najpotężniejszego, szlachetnego i dzielnego Ottona von Bork, pana ziemi i zamków Labes, Pansin, Stramehl, Regenwalde i innych, i mojego najpotężniejszego pana feudalnego i jego prawowitym spadkobiercom, prawomocnej lojalności, by służyć mu całym obowiązkiem i posłuszeństwem, by ostrzec go przed wszelkim złem i bronić go przed wszelkimi obrażeniami, najlepiej jak potrafię.”.

Gdy skończył wypowiadać owe słowa przysięgi, pocałował swojego pana w rękę, w której to był miecz ojca jego. A Otto von Borck odpowiedział:

— „Tak więc uznaję cię za mojego wasala, tak, jak mój ojciec uczynił twego ojca!”.

Następnie hrabia zawołał do swoich pomocników:

— Teraz przynieście „meble obozowe”!

Wnet obecni widzowie rozdzielili się na dwie części, jedni prowadząc Vidante na koniu, na którego wskoczył, przynosząc bogate szaty i sygnet jego ojca, kładąc przed potomkiem, przemówili:

— „Potomku, szaty i pieczęć ojca twego!”.

Inni przynieśli mu dużą kanapę z białą narzutą, kładąc przed nim, przemówili:

— „Potomku, kanapa dla ciebie i twojej żony!”.

Pozostali w większym tłumie nieśli talerze, naczynia, serwetki, obrusy, jedenaście puszek na ryby, pary żelaznych haczyków i gdy skompletowali te wszystkie meble przed potomkiem, dopowiedzieli i zniknęli:

— Meble kompletne!

A potem toć wszystko co zebrali zniknęło sprzed jego stóp.

Inni, którzy przyglądali się całej ceremonii, zauważyli, że pominięto księcia, który był feudalną głową wszystkich, podczas ponownych trąb dalej siedział spokojnie, a żaden sztandar nie padł przed księciem, wszystko odbyło się przed tronem hrabiego, tak, jakby w ogóle nie było tamże władcy Pomorza.

I ci, którzy znali pana tutejszego zamku, wiedzieli, że tak musiał rozkazać sam dumny hrabia. A tutejszy lud nigdy wcześniej nie widział pomijania alibo naruszania szacunku przedstawiciela dynastii z Gryfitów. I miejscowi zauważyli, że i sam książę musiał się znudzić ot tą całą ceremonią, boć wyciągnął swój mały nożyk i począł dalej rzeźbić Adama.

I gdy wasale odeszli, a za nimi wielu gości, tedy to dopiero książę podniósł swój wzrok, podrapał się w tył głowy swym nożykiem i zapytał swego kanclerza Jacoba von Kleist, który szalał z gniewu:

— Jacob, co myślisz o tymże spektaklu?

— „Łaskawy Panie, uważam to za całkowicie głupią rzecz, by niższy odegrał rolę księcia, a sam książę został zmuszony do odegrania roli niższego.”.

Tedy to słowa owego kanclerza podsłuchał Otto, i wielce obrażony, przemówił:

— Jam biedny, niższy, lecz jak widzicie jestem zobowiązany do ciągnięcia pługa na zmianę ze swoimi poddanymi!

Kanclerz ponownie chciał odeprzeć pogardę Ottona, lecz książę wskazał mu, ręką by milczał, mówiąc:

— „Pamiętaj, dobry Jacobie, że jesteśmy tu jako goście, lecz zamów już nasze wozy, boć myślę, że nadszedł czas do kontynuacji naszej podróży!”.

Gdy hrabia usłyszał te słowa, był nieco zmieszany, zstąpił ze swojego tronu i począł wypowiadać wiele pochlebnych słów, tak że jego książęca wysokość, przezwyciężał się w duchu, czy jeszcze ostać. Doświadczony wiekiem i wieloma sprawami rozsądny książę, postanowił jeszcze ostać i udał się z hrabią do innej sali, gdzie przygotowano śniadanie, towarzyszyli im wszyscy panowie i panie, którzy stali wokół stołu w błyszczących grupach, podziwiając głowę niedźwiedzia, a innym zdawało się, że sam książę był wielce zadziwiony na jej widok.

Następnie każdy z nich wypił swój kielich wina, a panie sącząc z kieliszków wino były chętne do tańca. Otton w międzyczasie opowiadał jeszcze księciu o polowaniu na niedźwiedzia, co spodobało się księciu, przedstawiając bohatera owego polowania, któremu książę wystawił swoją rękę do pocałunku, mówiąc:

— Wspaniale młody człowieku, cenię wielce takową odwagę! Dzięki tobie głowa niedźwiedzia w naczyniu, a zamiast ślubu hrabia mógł mieć pogrzeb i dwie ludzkie głowy w trumnie!

Jego łaska przyrzekła mi srebrny kieliszek wina, następnie panna młoda i oblubieniec, którzy siedzieli całując się i przytulając w kącie, podeszli do księcia i ucałowali go z wielkim szacunkiem.

Oblubieniec był w szkarłatnym dublecie, dobrze leżącym na nim, lecz płaszcz, który miał po ojcu był za szeroki i plątał się mu wokół nóg. Zaś panna młoda była ubrana w szkarłatną, aksamitną szatę i w gorset futrzany z gronostajem. Sydonia w kolbie balsamicznej, ze złotym łańcuszkiem na szyi.

XIV

Przyszedł czas, by wszyscy udali się do kościoła, a szlachetne panienki poczęły gościom rozdawać wieńce i zgodnie z tradycją panna młoda dała wieniec księciu, a Sydonia dała mi również jeden do ręki, oj biedna młodzieńcza miłość. I jak to było w zwyczaju na Pomorzu, wszystkie młode damy były ukoronowane pięknymi wieńcami i szły one przed młodą parą w drodze do kościoła. Tłum panów, pań lubo rycerzy, wylewających się z bram zamku ruszył, by zobaczyć cały weselny orszak, zostawiając z tyłu Sydonię, tedy ona nie mogła przedrzeć się przez tłum, została oddzielona od orszaku, będąc sama, rozpłakała się.

Następnie tłum ze Stramehl ruszył, by zobaczyć młodą parę, tłum biegł uliczką w stronę kościoła, jeden z tłumu — kurator Ottona von Bork wpadł na Sydonię, uderzając ją w głowę, a ta przewróciła się i upadła w kałużę. Jej balsamiczna kolba stała się bezużyteczna, została zmuszona wrócić do zamku i już miała nie wrócić więcej na ślub siostry, ale pocieszyła się, słysząc ryczenie myśliwego, który śpiewał jej i ubrany był w czarno-niebieskie szaty, wykonując jej rozkazy pod jej oknem. Chętnie bym z nią wrócił, ale wstydziłem się tego i dlatego poszedłem do kościoła za innymi. Wszyscy zwykli ludzie mogli wejść.

Oblubieniec i jego goście pod wodzą księcia posunęli się na prawo od ołtarza, zaś panna młoda i jej rodzina ustawili się po lewej stronie, tamże najbardziej wyróżniał się Fabianus Timaeus. Tedy to pastor Dilavius przystąpił do ceremonii dopełnienia świętego sakramentu małżeństwa. Reprezentował swojego patrona (który nie był obecny na uczcie, ale przeprosił za nieobecność, twierdząc, że musi pozostać w zamku, aby opiekować się przygotowaniami) prawie jak anioł, a młode panie, zwłaszcza panna młoda, weszły dla jeszcze większej części pochlebstw, ale był tak skromny przed tymi wybitnymi osobistościami, iż zauważyłem, że kiedy tylko podniósł wzrok znad książki, miał jedno oko na księcia, a drugie na Fabianusa.

Kiedy wróciliśmy do zamku Sydonia ponownie spotkała się z panienkami z uśmiechem, miała na sobie białą, jedwabną szatę, splecioną ze złotem i pantofle do tańca, z białym, jedwabnym wężem, zaś diamenty zdobiły jej głowę, szyję i ramiona. Wyglądała przepięknie, że ja i wielu młodych nie mogło oderwać od niej oczu. Wszyscy przeszli do komnaty, gdzie umiejscowiona była „wielka kanapa zaślubin” dla nowożeńców, z narzutą i białymi, jak śnieg zasłonami, tedy to druhny i pozostali położyli tamże swoje ślubne wieńce.

Potem książę wziął pana młodego za rękę i podprowadził go do kanapy, wypowiadając obowiązki świętego związku, następnie gdy książę zakończył, to Fabianus wziął pannę młodą za rękę i podprowadził ją do kanapy zaślubin, wypowiadając jej obowiązki wobec męża. Tedy wszystkie młode damy płakały. Następnie wszyscy przeszli do głównej sali, gdzie hrabia Otto siedział na tronie, oczekując ich przyjęcia weselnego. Dzieci ucałowały go w rękę i wszyscy młodzi rycerze, i dziewczęta, którzy zamierzali tańczyć, siadali na kosztownych dywanach, które leżały na podłodze wokół ścian.

Trąby i skrzypce uderzyły teraz, a grajkowie stali w każdym końcu sali, tak że gdy tancerze byli na górze, to zespół grał, a gdy na dole — to grał drugi.

Sydonia usiadła na owy dywan pochyliłem się przed nią nisko, mówiąc:

— „Piękna panienko! Czy zatańczysz ze mną?”.

Ona się uśmiechnęła delikatnie, a ja podniosłem ją z dywanu i poprowadziłem do tańca. Powiedziałem wcześniej, że byłem biegły we wszystkich rycerskich ćwiczeniach, więc każdy podszedł, by zobaczyć, jak tańczymy.

Kiedy Sydonia była zmęczona, poprowadziłem ją do tyłu i usiadłem obok niej na dywanie. Tedy to podeszło do niej trzech innych szlachciców, usiedli koło niej, poczęli żartować i bawić się. Jeden z nich trzymał jej lewą rękę z pierścieniami, drugi bawił się złotą siatką na włosach, „a ja trzymałem ją mocno za prawą rękę”.

Sydonia odpychała ich wszystkie zaloty rękoma, a nawet nogami, kiedy Hans von Damitz pochwalał jej włosy, ona go uderzyła, że aż krwawił. Proszono ją do tańca włoskiego, lecz odmawiała, zostaliśmy sami na dywanie. W moich myślach brzmiały teraz słowa: „Teraz, nie może być lepszego momentu na decyzję o moim losie, albowiem często ściskała moją rękę, zarówno w tańcu, jak i tedy, gdy siedziałem obok niej.”. Przełamałem się i rzekłem:

— „Piękna Sydonio! Zraniłaś moje serce! Nie mogę ani jeść, ani spać, odkąd tylko cię ujrzałem, a te pięć pocałunków, które mi dałaś, płoną w moim sercu, jak strzała!”.

Sydonia śmiejąc się, z lekką drwiną odpowiedziała:

— „To była twoja rozrywka młodzieńcze. Toć było twoje życzenie, by przyjąć te małe pocałunki!”.

Ja, pełny zauroczenia, ponownie przemówiłem:

— „O tak. Toć była moja wola, lecz teraz daj mi ich więcej, uzdrów mnie!”.

— „Że co? Pragniesz więcej pocałunków? Twój ból będzie wtedy jeszcze większy, skoro mówisz, że z każdym pocałunkiem strzała wejdzie do twojego serca, aż w końcu spowoduje to twoją śmierć!”.

— „O tak — odpowiedziałem, jeśli się nie zlitujesz nade mną i nie obiecasz mi, że zostaniesz moją żoną, rzeczywiście tedy będzie to moja śmierć.”.

Gdy skończyłem swoją przemowę, tedy Sydonia oderwała swoją rękę ode mnie, nagle zerwała się, poczęła krzyczeć z drwiącym śmiechem i krzyknęła w mą stronę:

— „Co masz na myśli łotrze? Ha Ha. Biedny, nędzny varlet!”.

Stanąłem jak wryty, okryty gniewem, upokorzeniem, jakby oszołomiony słowami córki pana zamku, zerwałem się, przeszedłem do wyjścia sali bez słowa, wyprowadziłem swojego rumaka ze stajni i wyruszyłem do swoich włości, odwrócony plecami do zamku, by nigdy już tamże nie powrócić. Ja, który uratowałem jej życie podczas polowania, czułem teraz gorycz, smutek, żal, złość, nienawiść, czułem się pohańbiony, że wyplułem na nią wszelkie obrzydliwe słowa.

Potem ofiarowała mi się za żonę, ale wcześniej została zniesławiona, a ja wyrzuciłem ją z obrzydzeniem. Nigdy więcej jej nie widziałem, dopóki nie została przeprowadzona przez moje drzwi do szafotu.

Wszystko to starzec opowiadał z wieloma westchnieniami, ale jego spotkanie z nią będzie relacjonowane bardziej in extenso we właściwym miejscu. Teraz opiszę, co dalej powiedział o uczcie weselnej.

XV

Możesz sobie wyobrazić, powiedziałem, że byłem ciekawy, co się stało po tym, jak opuściłem zamek, a mój przyjaciel Bogislaff von Suckow z Pegelow powiedział mi, co się wydarzyło.

Po moim wyjeździe, młodzi szlachcice poczęli być coraz bardziej odważni wobec Sydonii, ona wówczas nie tańczyła, a siedząc na dywanie odpychała rękoma i stopami wszystkie zaloty i zaproszenia do tańca. Wówczas jej uwagę przykuł Bogislaff von Suckow, który oznajmił córce hrabiego, że właśnie powrócił z Wolgast, gdzie wdowa po księciu jest uszczęśliwiona obecnością jej syna Ernesta Ludovica, którego ostatni raz widziała, gdy ten wyjechał na uniwersytet studiować. I doniósł on również Sydonii, że wszystkie młode panny, szlachcianki, powiadają, że jest to najprzystojniejszy młodzieniec na Pomorzu, a pogrywa na lutni, tak bosko, że na książęcym dworzyszczu porównywany jest do boga Apolla.

Gdy Sydonia posłyszała owe słowa, wnet wpadła w głębokie zamyślenie i wyobrażenia owego księcia, grajka na lutni. Nie mogła się skupić tedy na uczcie weselnej swojej siostry. Zaś książę Barnim pełen wrażenia dla piękności córki hrabiego, próbował się zbliżyć do niej na dywanie. Szeptano po kątach, że książę jest wielkim miłośnikiem uciech cielesnych, rzekomo posiada harem dziewcząt przy kościele Najświętszej Maryi Panny w Stettin, który jest tylko dostępny dla osób równych jego książęcej randze.

Obecny przy nich Fabianus Timaeus chciał powstrzymać księcia przed zbliżeniem się do Sydonii, trącając go z lekka łokciem. Czynił mu znaki, by tego nie robił. Po czym zwrócili głowy ku sobie i kłócili się. Po chwili książę wstał i podszedł do hrabiego, występując doń z pytaniem:

— „Czyż tańczysz?”.

— „Tak, jeśli twoja łaskawość będzie czynić podobnie.”.

— „Dobrze, można załatwić to szybko.”.

Następnie książę poprosił Sydonię o rękę do tańca. W tym samym momencie Fabianus był tak zgorszony, że opuścił salę i pojawił się tamże dopiero na kolacji. Potem po tańcu książę zbliżył się do pana zamku, który zasiadł ponownie na swoim tronie i rzekł:

— „Otto, masz piękną córkę w Sydonii. Mogłaby przyjść na mój dwór, a kiedy tamże pojawi się wśród najlepszych dam, zarobi tedy lepszą fortunę, niżby została tu zamknięta w twoim pradawnym zamku.”.

Hrabia Otto, tedy mu odpowiedział:

— „Ach mój łaskawy książę, bez wątpienia byłaby słodkim kąskiem dla twej wysokości, lecz w mym zamku nie brakuje szlachetnych gości, mówię to z pełną dumą!”

Po owych słowach Jacob Kleist, kanclerz księcia czuł się upokorzony zachowaniem księcia i również opuścił salę weselną, podążając za Fabianusem. Po owym wydarzeniu i książę zmienił swoje zachowanie. Całą rozmowę posłyszała Sydonia, która skoczyła naprzód i poczęła błagać ojca, by ten przyjął ofertę księcia i pozwolił jej odwiedzić dwór w Wolgast lub w Alt Stettin.

Myślała sobie, że co ona będzie tu w zamku robić, gdy skończy się wesele, nikt już nie przyjdzie do zamku, pozostaną tylko myśliwi i im podobni. Po pełnym, żalnym proszeniu ojca, hrabia w końcu się zgodził, lecz mogła odwiedzić tylko dwór w Wolgast, a pod żadnym pozorem stettińskiego dworu nie.

Po słowach ojca, młoda Sydonia poczęła namawiać i pieścić księcia, gładząc swoimi małymi rączkami jego długą brodę, która sięgała mu do pasa. W swoich myślach modliła się, by książę umieścił ją w dworze w Wolgast przy księżnej. Ludzie mówili o tym miejscu, że to piękna siedziba, a morze jest niedaleko. Pan Pomorza był tak zadowolony z pieszczot swej brody, że obiecał, iż poprosi księżnę wdowę z Wolgast, by ta przyjęła Sydonię, jako jedną z jej honorowych służących.

Po owych słowach Sydonia ponownie poczęła błagać księcia, by nie było opóźnienia, a on jejże odpowiedział, że wyślę notatkę do swojego kuzyna z sejmu w Treptow przez wielkiego szambelana z Wolgast, Ulricha von Schwerin, a tedy nie będzie ona musiała długo czekać, lecz by trafić do Wolgast będzie musiała jechać przez Alt Stettin i jego pałac, a potem on, gdy będzie miał czas, przywiezie ją do dworu w Wolgast. Sydonia była uradowana, klaskała w dłonie i tańczyła, zaś jej ojciec, hrabia Otto, wyglądał poważnie i powiedział:

— „Ależ łaskawy panie, najbliższa droga do Wolgast wiedzie przez Cammin. Gdyby Sydonia pojechała przez Stettin, toć zrobi długi tor!”

Nagle ich rozmowę przerwała służba zamkowa, donosząc zebranym weselnikom, że podano kolację. Otto poprosił księcia, by ten usiadł przy nim, przy stole i w owej chwili traktował go bardziej poważnie niźli rano. Ale wkrótce wybuchł gorący spór, Otto począł pić kolejne kielichy wina, a tedy stawał się coraz bardziej lekkomyślny i śmiały.

Gdy dopijał kolejny kielich wina zaczęły budzić się w nim ponownie heretyckie doktryny, jak nigdy wcześniej manifestował swoje owe poglądy, pokazywał swój przepych, wspaniałość, by każdy tamże obecny mógł się na własne oczy przekonać, że duma i bezbożność idą w parze — są bliźniakami, i ci, którzy to obaczyli na własne oczy mówili po kątach: „Niech Bóg powstrzyma nas od obu!” Jeden z gości po heretyckich doktrynach, wykrzyknął:

— „Pan Jezus wie, że mówię prawdę!”.

Bezbożny Otto roześmiał się w niebogłosy pogardliwie, wołając:

— „Pan Jezus wie tak mało o tej sprawie, jak mój stary dziadek o naszej weselnej uczcie, który leży tamże, w swoim skarbcu do dzisiaj.”.

Natychmiast po owych słowach zapadła cisza, lud w zamku pamiętał, jak hrabia zabił swojego człowieka po wymianie zdań na temat chrześcijańskich kapłanów. Książę zaś właśnie podnosił do ust łapę niedźwiedzia w sosie musztardowym, w cieście dookoła. Po owych słowach hrabiego, upuścił ową łapę z powrotem na talerz, otworzył szeroko oczy, jak nigdy dotąd, swoje usta wytarł pośpiesznie w serwetkę i wykrzyknął po niemiecku:

— „Do diabła! Otto!”

— „Prawdziwy szlachcic może być we wszystkim wolnomyślicielem i nie czynić wszystkiego, co nakazuje książę, ani wierzyć we wszystko, czego naucza papież.” — odpowiedział hrabia.

Książę ponownie odpowiedział:

— „Co mnie niepokoi, wybaczam, bo nie wierzę, że kiedykolwiek zapomnisz o swoim obowiązku wobec twojego księcia. Czasy minęły, gdy szlachcic ofiarowałby otwarcie przemoc swojemu władcy, ale za to, co dotyczy honoru naszego Pana Jezusa Chrystusa, muszę zostawić ciebie w rękach Fabianusa, byś otrzymał właściwą karę!”

Gdy Fabianus obaczył, że wszystkie oczy są na niego skierowane, od razu poczerwieniał i odchrząknął, i stanął na stanowisku, by spierać się z panem Otto, zaczynając od przemówienia:

— „Więc wierzysz, że Pan Jezus Chrystus pozostał w grobie i nie żyje, i nie panuje przez całą wieczność?”

— „Tak, to moja opinia!”

— „A więc w co wierzysz? Czy w cokolwiek wierzysz?”

— „Tak, mocno wierzę we wszechmocnego i wszechwiedzącego Boga.”

— „Skadże wiesz, że On istnieje?”

— „Ponieważ mój rozum mi tak mówi.”

— „Dobry panie, twój rozum tak ci nie mówi. Mówi tobie tylko, że istnieje coś nadprzyrodzonego, ale nie może ci powiedzieć, czy to jest tylko jeden Bóg, czy dwaj Bogowie, czy sto Bogów, czy alibo jaka jest natura tych Bogów. Duchy, gwiazdy, zwierzęta, drzewa, czy też inne uporządkowane przedmioty, które ty możesz nazwać, boć pogaństwo wyobrażało sobie te bóstwa we wszystkim. Dowodzi to tego, co twierdzę, że wierzysz tylko w jednego Boga, ponieważ wyssałeś to w doktrynie z mlekiem twojej matki!”

Na to pobudzony Otto odpowiedział:

— „Zatem, jak to się stało, że Abraham dowiedział się o jednym Bogu i przywołał imię Pana?”

— „Czyż teraz porównujesz siebie do Abrahama? Czy kiedykolwiek studiowałeś hebrajski?” — rzekł Fabianus

— „Trochę. W młodości czytałem Księgę Rodzaju.”

— „Dobrze! Zatem wiesz, że w hebrajskim słowo imię brzmi jako Shem?”

— „O wa. Wiem o tym.”

— „Zatem wiesz, że od czasu Enosza Imię było głoszone, pokazując, że czysta doktryna była znana od początku. Ta doktryna była zaciemniona i przyćmiona przez mądrych ludzi takich, jak ty, tak, że prawie stracono to w czasach Abrahama, który ponownie głosił Imię Pana niewierzącym.”

— „Zatem, cóż zawierała ta prymitywna doktryna?”

— „Niewątpliwie nie tylko świadectwo jedynego żywego Boga nieba i ziemi, ale także wyraźnie Chrystusa–Mesjasza, jako Tego, Który został obiecany naszym upadłym rodzicom w raju.”

— „Czy możesz udowodnić, że Abraham miał świadectwo o Chrystusie?”

— „Tak. Z własnych słów Chrystusa: „Abraham, twój ojciec, radował się widząc Mój dzień, a on to widział i cieszył się.” Więc Mojżesz i wszyscy prorocy byli świadkami Tego, o Którym mówisz, że On leży martwy w grobie.”

— „Och, to właśnie mówią kapłani!”

— „I sam Chrystus. Czyż nie widzisz młody człowieku, że drwisz z Książęcia Życia, którego Bóg, który nie może kłamać, obiecał przed rozpoczęciem Świata Tytusa. Biedny grzeszniku, co pomaga tobie wierzyć w jednego Boga?”

Nagle odezwał się kanclerz księcia, Jacob von Kleist:

— „Nawet diabły wierzą i drżą.”

— „Nie, nie ma żadnego innego imienia nadanego pod niebem, dzięki któremu moglibyście być zbawieni, i czy będziecie dalej mądrzejsi od Abrahama, proroków, apostołów i wszystkich świętych kościołów chrześcijańskich, aż do dziś? Wstydźcie się i pamiętajcie, co rzekł święty Paweł: „Myśląc, że są mądrzy stali się głupcami.” Jeśli Jezus Chrystus by nie zmartwychwstał, to wasza wiara byłaby próżna i nasze zwiastowanie też. Teraz jesteś w swoich grzechach, a ci, którzy śpią w Chrystusie, są przegrani.”

Po owych słowach hrabia Otto, umilkł, został uciszony, zakaszlał i brak mu było słów do jakiejkolwiek odpowiedzi. Goście roześmiali się, zagłuszając złowrogą ciszę pana w Stramehl, a sytuację uratowano, podając talerz ofiarny, na który książę rzucił dwa dukaty, tedy Otto pogardliwie się uśmiechnął rzucając na talerz siedem rykli dukatów, leczy gdy Fabianus położył tylko cztery grosze, to hrabia począł się tedy śmiać na głos. Owa sytuacja poczęła już za bardzo obrażać książęcą mość, więc szepnął do kanclerza, by ten zamówił na powrót powozy, wstał od stołu ze swoimi pomocnikami, Podał rękę hrabiemu i powiedział:

— „Uważaj Otto, boć diabeł będzie miał was pewnego dnia w piekle, jak bogacza, człowieka w Piśmie!”

Otto kłaniając się nisko księciu, odpowiedział:

— „Miłościwy panie! Mam przynajmniej nadzieję, by spotkać tamże miłe towarzystwo. Żegnaj i wybacz mi, że nie podążę z wami do bram zamku, boć nie mogę zostawić moich gości.”

Po słowach pana „Wilczego Gniazda” wszyscy arystokraci powstali, za nimi młodzi rycerze, towarzysząc jego wysokości, była tamże Sydonia, która błagała jego wysokość, by wziął ją z zamku ojca albowiem sam na własne oczy obaczył, że Boże Słowo jest tamże kaleczone. Fabianus na słowa Sydonii był bardzo zadowolony, iż mówi w taki sposób i obiecał jej wykorzystać swoje wszystkie wpływy, by usunąć ją z tego „Egiptu”.

Tu skończyło się wszystko, co stary Uckermann mógł opowiadać o młodości Sydonii, postanowiłem więc pojechać do Stramehl i tam, gdzie to możliwe, zdobyć dalsze informacje.

XVI

W związku z tym, następnego dnia pożegnałem dobrego, starego człowieka, modląc się, by Bóg dał mu pokojową śmierć i przybyłem do Stramehl z moim sługą. Tutaj jednak nie mogłem uzyskać żadnych informacji, bo nawet rodzina Borków udawała, że nic nie wie, tak jakby nigdy nie słyszeli o Sydonii (wstydzą się, jak sądzę, uznać ją), a mieszkańcy miasteczka, którzy ją znali, nie żyli. Tylko dziewczyna rzeczywiście nadal żyła, której Sydonia zabiła gęsinę, ale w drugim dzieciństwie była już starą kobietą i wyobrażała sobie, że to ja jestem Sydonią, która przybyła, by odebrać jej kolejną gęś.

Pojechałem więc do Freienwalde, gdzie słyszałem wiele, co pojawi się we właściwym miejscu, potem do Alt Stettin i po odczekaniu trzech dni na silny wiatr, popłynąłem do Wolgast, spodziewając się tam wielu informacji.

Córka hrabiego uwiedziona opowieściami z Wolgast chciała zaznać prawdziwego dworsko–książęcego życia, nie chciała dłużej siedzieć w „zamknięciu” w Stramehl pośród mnogich adoratorów, młodych szlachciców. W tej owej chwili poczęła być przeciw ojcu, wykorzystując jego herezje chrześcijańskie tylko po to, by uwolnić się od wiejskiego życia w „Wilczym Gnieździe”.

Jak zawsze od młodu słuchała się ojca i jego doktryn, lecz teraz, gdy książę wzdychał do niej, próbowała za wszelką cenę przekonać jego wysokość, jego dworzan, by wzięli ją do dworu w Wolgast. Sam hrabia po rozmowach na temat wiary siedział dumnie, pełen pychy, pełen poczucia wyższości nad panującym księciem, próbując go poniżać przez czas uczty weselnej, jakby tkwił w swoich marzeniach, że ród jego powróci w tej owej chwili do dawnego, słowiańskiego stanu dynastów plemiennych, by być na równi z obecnym księciem w pochodzeniu.

W Wolgast spotkałem się z wieloma osobami, których ojcowie znali Sydonię, a to, co oni mi wspomnieli koncentrując się na niej, podsumowałem z waszą wysokością w następujący sposób.

Kiedy książę Barnim dotarł do sejmu w Treptow, natychmiast przekazał prośbę Sydonii wielkiemu szambelanowi Wolgast, Ulrichowi von Schwerin, który był również stróżem pięciu młodych książąt. Ale narzekał i powiedział:

— „Wdowa książęca miała wystarczająco dużo pokojówek, by zatamować rzekę, gdyby mogła wybrać i nie życzyła sobie, aby na dwór trafiały kolejne gołębie, zwłaszcza nie Sydonia, bo znam jej ojca, jest ambitny i pragnął nazywać się „waszą łaską”.

Ku uciesze Sydonii, w tej sprawie działał również sam Fabianus, który również nie mógł go przekonać, lecz w ostateczności wielki książę i on powracali do Stettin, otrzymując list od wdowy po księciu Wolgast, że na jej dworze nie ma miejsca dla Sydonii, więc książę może zatrzymać ją sobie na własną rękę, jeśli będzie to jego wybór.

Wobec tego dla księcia nie było żadnych dodatkowych kłopotów, by tego dokonać. Natomiast sama Sydonia nie była do końca zadowolona, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, nie czekając na pozwolenie ojca, opuściła „Wilcze Gniazdo” i wyruszyła do Stettin, do księcia.

Skorzystała z nadążającej się sytuacji, bo w zamku nie było od dwóch dni jej ojca, który wyjechał na polowanie.

XVII

W przeddzień swojego wyjazdu, siedziała w swojej biblioteczce, czytając książkę Niccolo Machiavellego pt.: „Książę”, na dworze panował porywisty wiatr, który ostro zarzucał krople deszczu na okienko owego pomieszczenia, w którym siedziała Sydonia. Po chwili zaczytania zrobiła sobie przerwę, a tedy przy blasku świec rozejrzała się po biblioteczce, nagle jej wzrok zatrzymał się na małych drzwiczkach, zaryglowanych łańcuchem, przy spuście zamkowym nim otoczone.

Wnet przypomniała sobie słowa ojca, który rzekł do niej, że tamże przechowywane są księgi pochodzące z dawnego Colobregu, gdzie tedy była przy Bałtyku świątynia słowiańska Świętovita, a kapłaństwo Wenedów spisało w nichże swoją historię, bogów, przekleństwa, przepowiednie lubo ichże boskie prawa. Że owe księgi powziął stamtąd jej przodek, który był tamże ostatnim kasztelanem, ratując owe księgi przed misjonarzami chrześcijańskimi, którzy mieli za zadanie i z rozkazu, niszczyć wszelkie przedmioty pogan, Pomorzan–Wenedów.

Sydonia przypomniała sobie również, że jej ojciec zakazał wchodzenia tamże i czytania tychże ksiąg, bo jak sam stwierdził, wiedza tam zawarta nie ułatwiłaby jej kontaktów na dworach, a zwłaszcza u książąt, gdzie dwór cały żył w chrześcijaństwie.

Jednak ciekawość młodej Sydonii była silniejsza, wiedziała, że jej ojca nie będzie jeszcze ze dwa dni, a ona sama, bez zgody ojca opuści tutejszy zamek. W myślach poczęła zastanawiać się, że w dniu dzisiejszym może być jedyna okazja, by tam zajrzeć, boć teraz, w tej chwili, nie ma jej ojca i nikogo w pobliżu. Zatem drzwiczki do słowiańskich ksiąg mogą zostać bezpiecznie otworzone, bez świadków i krzyku niezadowolenia jej ojca. Ponownie upewniła się, czy w korytarzu przed biblioteczką nie stoi jaki zaufany sługa jej ojca, rozejrzała się i podeszła do owych małych drzwiczek.

Rygiel zamkowy był mocno skrępowany łańcuchem, młoda hrabianka poczęła kręcić nim i rozwijać jego ogniwa, by móc go rozplątać, nagle usłyszała hałas w korytarzu, przestraszyła się i odsunęła się od owych drzwiczek, pobiegła w stronę korytarza i ujrzała, że ów hałas wywołał zamkowy kot, który zeskoczył z grubego lustra na komodę, zrzucając na podłogę zdobnicze elementy.

Sydonia złapała tchu i ponownie ruszyła w stronę wejścia do tajemniczego pomieszczenia. Chwyciła mocno łańcuch, odplątała supeł zamykający rygiel, złapała za klamkę, pchnęła drzwi mocno do przodu, a przed nią pokazało się wejście do małego pomieszczenia, w pierwszej chwili zadziwiła się, bo w jej twarz powiało jakby zimnym, kującym powietrzem, tak, jakby tamże jaki duch siedział, któremu towarzyszy chłód.

Pierwej się zlękła i zawahała czy tam wchodzić. Jak widziała z daleka, panowała tamże ciemność, wszędzie leżał kurz, przy ścianach stały stare, dębowe regały, a na nich leżały grube księgi, których okładki były owinięte lnianymi sznureczkami. Sydonia stała jeszcze przed progiem owego wejścia, po chwili przemyślenia podeszła po dwie grube świece, które stały w jej biblioteczce, odpaliła ich knoty i weszła do tajemniczego pomieszczenia, podchodząc do owych regałów.

Na chwilę przystanęła i spojrzała na pierwszą księgę, była mocno zakurzona, a przez pył zanieczyszczeń przebijał jakby koń, a na nim jeździec o czterech twarzach, trzymający w swej prawej ręce podłużny kielich wykonany ze zwierzęcego rogu. Lewą ręką wspierał się o grzbiet konia, zaś od jego pasa zwisał miecz znacznej wielkości, którego rękojeść i pochwa musiałaby być posrebrzana. Szata jeźdźca dochodziła do goleni, wszędzie były znakomite ozdoby rzeźbiarskie, motywy drzew i paproci.

Zaciekawiona Sydonia przetarła ręką kurz z owej księgi, a tedy dojrzała, że koń był białej maści, a pod owym obrazkiem widniał napis: „Svątevit tho Colobreg”. Przypomniała sobie wtedy, że ojciec powiedział jej dawniej, że są to słowiańskie księgi kasty kapłańskiej z dawnego Colobregu, które ich przodek, ostatni kasztelan w grodzie nad Bałtykiem uratował przed zniszczeniem ze strony chrześcijan, a które to księgi tłumaczono potem na zamku w Stramehl.

Obok owej księgi położyła świece, by oświetlały jej strony. Widać było, że owa księga nie była otwierana od lat wielu, a może i nawet stuleci. Otworzyła jej grubą okładkę, na kolejnej stronie ponownie widniał obraz Świętowita na białym, słowiańskim koniu. Przyjrzała się uważnie kielichowi rogowemu, który był trzymany przez owego boga, zauważyła, że musiał być w kielichu miód pitny, który lekkimi kroplami spływał z owego rogu. Przewróciła na kolejną kartkę i widniał na niej orzeł biały, a pod owym wizerunkiem ptaka, widniał i napis, który głosił: „Klątwa lubo przekleństwo Piastów”. Sydonia wnet zadziwiła się na te słowa i pełna zaciekawiania przewróciła na kolejną stronę, czytając:

— Jam arcykapłan Svątevita tho Colobreg, jen strażnikiem wiary Wenedów jest, gdy syn Marsa–Piast–Bolesław III–krześcijanin, wydłażył wiarę ojców naszych, uprzednio grody nasze w ziemi pomorskiej spaliwszy, a lud nasz tysiącami w głąb swego państwa uwięziwszy, pozwany przez nas wilczym szczenięciem, Czso z żołnierzami swemi panoszami, złupił lubo zdobył słowiański Biały Gród, a potem z onymi szedw na Colobreg, lud nasz zmusiwszy do poddania się, a co za tem idzie, zmusiwszy nas do wzięcia jegoż wiary, gdyż po nieszczęsnych dniach, po latach, posłał z żołnierzami swemi biskupa swego Ottona tho Bamberg, jen nas oślachcic ichże wiarą miał, że zmusił snadnie i księcia naszego, Warcisława I, krewnego tegoż Piasta, z owym dworem całym do wzięcia krześcijaństwa, a zdrady wiary ojców naszych. Nacz i onże zdrady ludu swego z nad Bałtyku się dopuścił, chociaj z ojców i przodków wspólnych i naszych zrodzeni ostali, toć leśnością się okryli, eże lud nasz i grody nasze w następstwie Niemcom umieściwszy. Przeto felonja imże bliższa była niźli wspólne przodki nasze, czso z Lechusa, fundatora sławianskiego narodu idą, boć Lech, pan nasz, znalazłszy wielkie gniazdo, a w nim orła białego z dwoma pisklętami, wziął owego ptaka w godło swoje, a ową krainę Gnieznem po wieki ustanowił, eże po dziś dzień owy orzeł w herbie Piastów jest. Zaś krewni ichże, książęta pomorscy, w onych dniach Gryfitami pozwani, boć toć odnoga z krwi Sławian idzie, eże ichże przodek Luba, znalazł, jakże Lechus wieki temu, w koronie dębów ptaki, gryfami pozwane, przeto w tenże dowora potwierdziwszy krwi wspólnych przodków klejnotnik.

Eże w czasach prastarych, jedy Włosi naszli na przodków naski, Sławian naddunajskich i tedy ichże ciemiężyć poczęli, toć dziady nasze przeszedłszy stamtąd nad Wisłę, pozwali się Lachami, a z nich myże Pomorzanie i oni od Piastów, Polanie. Stądże krew ta sama, jeno tera wiary innej, krześcijanie, boć u nichże zdrada. Ową wiarę dla tytułów, jakoli acz skarbów wzięli. Podług owych zdrad Piastów przeto i dowiernoręctwa Gryfitów do Piastów, jam arcykapłan, strażnik wiary naszej kupno ze wszystkim żercami tho Colobreg interdycht na nichże rzucamy, eże pierwej Piastowie wygasnąć muszon, zaś Gryfitów wygaśnięcie dopełnion być musi przeze Wilka, co imże na równi być musi, boć tenże, czso przyczynił się doć zdrady wiary naszej, pozwany przez nas jeść wilczym szczenięciem, u nichże czosz Piast Bolesław III, ichże Gryfitów należący, eże owy Wilk przekląć ichże z miłości musi. Tedy toż klejnotniki wymrzeć muszon, gdyż zdrad względem braci są winni.”.

Sydonia owy przekaz czytała, jakby bez oddechu, bez mrugnięcia oka, że panujący tamże chłód w ogóle jej nie przeszkadzał. Na wiersze, które obaczyła poczęła drżeć, gdyż przypomniało jej się, że główna linia Piastów wygasła w XIV wieku, zaś do dnia dzisiejszego żyją ich krewni z dynastii Gryfitów. Wnet przypomniała sobie słowa ojca, który nadmieniał jej, że wiedza, która kryje się w tych księgach być tylko może jej przekleństwem, jej upadkiem, tak, że nie będzie jej to sprzyjać wśród dworzan książęcego dworu. I w jej głowie poczęła myśl się powtarzać słowami jej ojca, że owych ksiąg czytać ona nie może.

Po chwili Sydonia okryła się strachem, zamknęła ową księgę i pośpiesznie starała się opuścić ukryte pomieszczenie, ryglując ponownie łańcuchem małe drzwiczki, w całym tym pośpiechu zgasły jej dwie świece, ogarnęły ją ciemności. Gdy próbowała opuścić biblioteczkę, zza okna usłyszała wycie wilków, jej oczy były pełne strachu, jak nigdy dotąd. Czuła w sobie, że jej ciekawość spowodowała teraz żal, że otworzyła ową księgę i poznała średniowieczną tajemnicę kapłanów z grodu nad Bałtykiem, w którym rządzili jej przodkowie z rodu Wilków–Borków.

Teraz biegła do swojej komnaty, by tamże schronić się przed strachem i żalem. Wiedziała również, że jutro wbrew woli swojego ojca, bez jegoż pozwolenia opuści rodzinne gniazdo Wilków i uda się na dwór księcia do Alt Stettin.

Poczęła jeszcze przed snem przygotowania do wyjazdu, pakując swoje najlepsze odzienie, biżuterię i ulubione książki. Cała drżała, boć obawiała się, że gdy jej ojciec dowie się prędko o jej ucieczcie, toć może za nią wyruszyć pościg, by prędko ją z powrotem do Stramehl sprowadzić, a to zaś, mogłoby przekreślić jej życiowe plany, albowiem nie dopuszczała do siebie myśli, że będzie musiała zostać w murach starego zamku jej przodków.

Marzyło jej się życie na książęcym dworze, pośród wysoko urodzonych szlachciców, magnatów i książąt. Śniła o pięknych szatach, najdroższych klejnotach i wybrańcu jej życia, którym być tylko może sam książę. Po uczynieniu wszystkiego, opłaciła uprzednio swoich wiernych służących, by ci przygotowali jej powóz z najlepszymi końmi, którym dotrzeć miała do książęcego dworu w Stettin, a sama położyła się do snu, czekając niecierpliwie na ranek, podczas którego opuści rodzinną posiadłość.

XVIII

Jej podróż minęła sprawnie i bez przeszkód, gdy zjawiła się na książęcym dworze w Alt Stettin, modliła się, błagała nieustannie księcia, by ten bez żadnych opóźnień zabrał ją do zamku w Wolgast, boć tamże jest szlachetna dama, która będzie czuwać nad nią, zaś sama Sydonia czuła, że jej pobyt jest tamże konieczny. W tych chwilach jej sprzymierzeńcem był Fabianus, który poparł jej petycję, albowiem był on podbudowany jej pragnieniem ukrzyżowania ciała przez nieustanne uczuciowe i pożądliwe modlitwy.

— Ach! Teraz mógł ją poznać!

Wobec powyższego sam książę wyruszył z nią natychmiast, uprzednio nie mówiąc o tym nikomu. Mieli słaby wiatr w swej morskiej podróży, a płynęli bezpośrednio do małej wodnej bramy, kotwicząc przed zamkiem w Wolgast. Znalazłszy się tam, książę miał pod jedną pachą Sydonię i pod drugą małą drewnianą marionetkę, którą pozwał Ewą. Jedni mogli porównać ową Ewę w grzechu do Sydonii, że mogłaby, jak biblijna matka ziemi, Ewa, sprowadzić na ziemię pomorską tyle zła, co rajska kobieta, która sprzeciwiła się swemu ojcu–Bogu.

Sydonia była owinięta czarnym płaszczem, w którym kaptur był wyłożony futrem i zakrywał jej twarz. Książę również miał na sobie długi płaszcz i czapkę z żółtej skóry na swej głowie. Tak oto odziani przeszli przez bramę, dalej przez pierwszy i drugi dziedziniec, bez słów powitania szlachetnej pani na cześć ich przybycia. Poszli dalej przez galerię, aż w końcu znaleźli się przy prywatnych apartamentach księżniczki, stamtąd dobiegał śpiew psalmów, wypowiadanych z ust księżniczki i jej dworskich dam. Dźwięki wydobywały się z małej pozytywki w skrzyni, przez samego księcia Barnima uczynionej, z którego głos był bardzo słyszalny, przy księżnej był kołowrotek z nićmi.

Po wysłuchaniu owej melodii i śpiewu, książę zapukał do drzwi, a służąca otworzyła. Kiedy weszli do środka, jej wysokość była bardzo zakłopotana, tak, że upuściła nić i zawołała:

— Drogi wujku! Czy ta dziewica, to Sydonia?

Przyglądała jej się od stóp do głowy, badała w wzrokiem każdy szczegół jej ubioru, jej ciała i spojrzenia. Książę zaś przeprosił jej wysokość i rzekł:

— Obiecałem jej ojcu, że ją tu przyprowadzę.

Księżna przerwała nagle przeprosiny księcia i dopowiedziała:

— „Drogi wujku, dr Marcin Luter powiedział mi w dniu ślubu, że nigdy nie pozwolił sobie na przerwanie jego modlitw, ponieważ zdradziłoby to na obecność czegoś złego na naszych nabożeństwach, dlatego też usiądźcie z tą oto dziewicą i dołączcie do naszego psalmu, jeśli to znacie.”

Po zakończeniu swojej mowy, jej wysokość ponownie wzięła swój kołowrotek, nastawiła zegar z jej stopą i ponownie podniosła psalm, wyraźnym, głośnym głosem, do którego dołączyły wszystkie jej damy. Natomiast Sydonia siedziała nieruchomo i wpatrywała się w podłogę. Czuła się zdezorientowana. Kiedy skończyli ów psalm, jej wysokość przeszła na drugą stronę, dotarła do Sydonii i rzekła:

— Skoro przybyłaś na mój dwór, możesz zostać, lecz uważaj, by nigdy nie podnosić swojego wzroku na młodych mężczyzn! Takie rozpusty są nienawistne dla mojego wzroku! Bo, jak mówi Pismo:

— „Piękna kobieta bez dyskrecji jest jak złoty diadem na głowie świni!”

Sydonia na owe słowa poczerwieniała na twarzy, zaś książę, który miał zupełne inne zdanie na temat takich kobiet, błagał ją, by ta nie była taka ponura i melancholijna, mówił jej, że nadszedł czas, by zapomniała o swoim małżonku i pomyślała o sprawach mężczyzn. Na co ona mu odpowiedziała:

— Drogi wujku, nie mogę zapomnieć o moim Filipie, tym bardziej, że mój los był zapowiedziany na moim ślubie przez najbardziej złowrogie wydarzenie.

Książę ową historię słyszał już ze sto razy, lecz by jej wysokość nie czuła się urażona, udał, i zapytał:

— „Co się tedy wydarzyło? Droga kuzynko.”

— Posłuchaj–odpowiedziała.

— Kiedy doktor Marcin Luter wymienił nasze pierścienie, mój wypadł mi z ręki na ziemię, wtedy był on najwyraźniej zmartwiony, podniósł go i dmuchnął na niego, a potem odwrócił się i zawołał: „Precz z tobą, szatanie! Precz z tobą, szatanie! Tak więc mój drogi pan został ode mnie zabrany w czterdziestym piątym roku życia i zostałam tedy opuszczoną wdową.” — kończąc mowę szlochała i wycierała oczy chusteczką.

— Ale kuzynko! — powiedział książę. Pamiętaj, że masz wielkie błogosławieństwo od Boga w twoich pięciu wspaniałych synach. I to mi się teraz nasuwa na myśl — gdzie oni wszyscy są?

Owe słowa księcia dodały jej otuchy i poczęła dyskutować o swoich dzieciach. Poczęła opowiadać, jaki to jest przystojny jej syn, młody książę Ernest i również z żalem, że on i mały Kazimierz byli teraz tylko przy niej.

Gdy księżna opowiadała, damy dworu zauważyły tedy, że Sydonia poruszyła się niespokojnie na krześle, a w jej oczach można było zauważyć błysk, jakby pochodnia rozświetliła największą ciemność, innym paniom zdało się oczywiste, że w tej owej chwili młoda hrabianka powzięła jakąś decyzję, bo w dniach kolejnych umacniała się w swej niegodziwości.

— Och kuzynko! — wykrzyknął książę. Nic dziwnego, że zgrabna matka powinna mieć przystojnych synów. A teraz, co myślisz o tym, by dać nam wesoły twój ślub? Nadszedł czas byś pomyślała o drugim mężu, płakali dziesięć lat za waszego Filipa, jak mawiali doktorzy, za młodą wdowę, zgrabną kochankę. I co byś powiedziała na moją osobę?

Książę zdjął skórzaną czapkę, podniósł białą głowę i brodę do jejmości. W tej chwili księżna nie mogła powstrzymać się od uśmiechu z powodu jego pozycji i jego słów. Minęła chwila i księżna ponownie stała się kwaśna jak ocet, boć wszystkie damy dworu drżały. A co do Sydonii, to śmiała się bez oporów.

— Ach! Wujku — odpowiedziała księżna. Rozejm na takie szaleństwo, czyż nie wiesz co mówił święty Paweł: „Niech wdowy będą trwać, tak, jak ja.”

— Tak, to prawda droga kuzynko, lecz, czy on także nie mówił: „Chcę, by młode wdowy wyszły za mąż?.”

— Ach! Drogi wujku, ja już nie jestem młoda.

— Dlaczego tak mówisz? Jesteś taka młoda i taka aktywna, jak dziewczyna, gdyby przybył tu jakiś nieznajomy, by szukać wdowy, miałby trudności, boć nie mógłby cię odróżnić wśród młodych dziewcząt. Tak, Sydonio?

— Ach! Tak! — odpowiedziała hrabianka z Wilczego Gniazda. Nigdy nie wyobrażałam sobie wcześniej, że jej wysokość jest taka młoda. Jest równie kwitnąca, jak róża.

Księżna zdawała się być zadowolona, bo uśmiechnęła się lekko, a potem westchnęła, tym sposobem dała znak księciu, a ten próbował chwycić ją za rękę i pocałować, ona go odrzuciła, mówiąc:

— Teraz, wujku, mówię tobie byś odrzucił te głupoty.

W tym momencie zespół, który był na zewnątrz uderzył w marsz księcia Bogislaffa, w ten sam, który był grany przed nim w Jerozolimie, kiedy wstąpił na Via Dolorosa, na Golgotę. Marszem było zwyczajem grać na pół godziny przed obiadem, by zebrać wszystkich z gospodarstwa domowego, rycerzy, giermków, stronników, a nawet stajennych i chłopów, do zamku, gdzie wszyscy mieli otrzymać rozrywkę. Dziesięć pokoi było nakrytych do obiadu, i drzwi do nich były otwarte, aby każdy mógł tamże wejść za zezwoleniem marszałka dworu.

Przy owej muzyce Sydonia poczęła ruszać swoimi małymi stópkami, nie w pielgrzymce, lecz w tańcu. W tym samym czasie wielki szambelan Ulrich von Schwerin wszedł do sali i spojrzał na Sydonię z wielkim zaskoczeniem, posunął się dalej, w stronę księcia, by go powitać i ucałować jego rękę na cześć jego wizyty w Wolgast. Następnie zwrócił się do jejmości z zapytaniem, czy dwanaście stron powinno czekać przy stole, by oddać cześć księciu Stettin. Książę usłyszawszy te słowa zabronił imże, mówiąc, że chciałby zjeść obiad na osobności z księżną i jej dwoma, młodymi synami.

Wielki szambelan był pełen nadziei, że zasiądzie przy stole książęcym, przy którym mogłaby również przysiąść Sydonia, boć była hrabianką, wysoko urodzoną, a przez niego porównaną do Ewy–pierwszej kobiety, przeto winna zasiąść przy pierwszym stole. Książę zaś ponownie wyciągnął swoją kukiełkę i zawołał do Ulricha:

— Tutaj! Widziałeś mojego Adama w Treptow, a co teraz myślisz o Ewie? Spójrz drogi kuzynie, czyż Sydonia nie jest obrazem biblijnej Ewy?

W owym przemówieniu oboje wyglądali bardzo poważnie, Ulrich nic nie odpowiedział, ale jej wysokość odpowiedziała:

— Sprawisz, że dziewczyna będzie próżna, drogi wuju.

Wtedy Ulrich dodał:

— Tak, a obraz ma taki wyraz, że gdyby Ewa, tak naprawdę wyglądała, toć myślę, że zostawiłaby swojego męża na lodzie i uciekłaby z diabłem do diabła.

Gdy w oddali pobrzmiewała odstania zwrotka marszu, do Syjonu wszedł książę Pomorza, razem ruszyli na obiad, książę, książęta, tedy to wszyscy młodzi rycerze i strony, wyjrzeli, by zdobyć spojrzenie Sydonii, ona wówczas zrzuciła płaszcz, a idąc omiatała ich wszystkich szatą szkarłatnego aksamitu splecionego ze złotem. Kiedy weszli do jadalni, książę Ernest oparł się o jeden z filarów, ubrany w czarny, hiszpański płaszcz, zapięty na złote łańcuchy, wystąpił potem, by powitać księcia i zapytać o jego zdrowie.

Książę zaś na jego widok był bardzo zadowolony, poklepał go po policzku i wyraźnym głosem rzekł:

— Przez moje zajęcie, kuzynie, nie słyszałem zbyt wiele o tobie, wspaniała młodość dorastania, od czasu, gdy opuściłeś uniwersytet.

Natomiast przy stole, usiadła koło niego Sydonia, której oczy błyszczały, jak nigdy dotąd. Księżna po chwili wezwała młodą hrabiankę do powiedzenia: „gratias”, lecz ona popełniła błąd i się zająknęła, ku zdziwieniu. Wielu przypisało to jej skromności, tak, że książę Ernest musiał powtórzyć po niej to słowo. Zdaje się, że to mu dodało odwagi, bo inni już rozmawiali przy stole, a on jako jedyny odważył się powitać ją na dworze swojej matki.

Gdy poczęli wstawać od stołu, Sydonia ponownie otrzymała od jej wysokości polecenie wypowiedzenia owego słowa, ponownie nie była w stanie i książę ponowił swoją pomoc, przychodząc jej z pomocą i powtórzył słowo dla niej. Książę Pomorza swobodnie wypiwszy trunek zwrócił się do jej wysokości:

— Droga kuzynko, wprowadziłem włoską modę na moim dworze, a znaczyć teraz to może, że każdy rycerz całuje kobietę obok niego, a gdy powstaną dziś od kolacji, niechaj uczynią tutaj to samo.

Po krótkiej gawędzie, książę pocałował jej wysokość, a potem Sydonię. Ulrich von Schwerin, który siedział z boku, wyglądał na poważnego i tylko potrząsnął głową, gdy książę namawiał młodego księcia Ernesta do pójścia jego przykładem. Młody książę wyglądał na zawstydzonego i spuścił swój wzrok, lecz gdy ponownie podniósł swoje oczy, zatrzymały się one od razu na oczach Sydonii, która mu szepnęła:

— Czy nie chcesz się tego nauczyć?

Jej słowom towarzyszyło spojrzenie pełne blasku, że Ernest nie mógł już dłużej oprzeć się jej urokowi i dotknął jej ust. W samej sali panował tedy śmiech, luźna atmosfera, tedy książę Pomorza wziął pod jedną rękę swoją marionetkę, a pod drugą rękę Sydonię, zeszli do zamkowych ogrodów, narzekając, że nigdy się nie śmiał w tym ponurym zamku, a ona niech robi, co chce.

Następnego dnia odszedł, chociaż książę wysłał swojego koniuszego, by wiedział czy jego łaska będzie chciał polować tego dnia lub jeśli wolałby łowić ryby, to był dostępny doskonały karp. Książę zaś odpowiedział, że na polowanie nie pojedzie, a ryb nie łowi i jeśli wiatr będzie sprzyjał, to odpłynie o godzinie dziesiątej. Wielu się obawiało, że jego łaskawość była poirytowana, dlatego księżna, książę Ernest i wielki szambelan towarzyszyli mu przy bramie, a nawet, by go zadowolić, Sydonia mogła im towarzyszyć. Pomorski sztandar na jego cześć został podniesiony, by mu dodać honoru. Na końcu pożegnał znamienitą wdowę, polecając jej opiekę nad Sydonią.

Sama piękna hrabianka z Wilczego Gniazda, którą wziął w ramiona, płakała i szlochała, on ją zaś napominał, by była ostrożna i dyskretna. I gdy pojawił się jasny wiatr odpłynął z Wolgast i więcej się już nie obejrzał.

XIX

Następnego dnia nastała niedziela, księżna nie była w stanie uczestniczyć w nabożeństwie w kościele, zaniedbała zakładanie płaszcza i przeziębiła się, gdy towarzyszyła księciu w odejściu, do bramy wodnej. Siedziała tedy w swojej komnacie i z oddali słyszała kazanie tutejszego kaznodziei. Tego dnia Sydonia została wybrana do nauk chrześcijańskich ze strony jej wysokości.

— Ale łaskawe niebiosa — rzekła księżna. Znajdź mi proroka Izajasza!

Sydonia spojrzała na Nowy Testament. A kiedy księżna powiedziała:

— Otwórz Ewangelię świętego Jana.

Sydonia spojrzała na Stary Testament.

Początkowo jej wysokość nie dostrzegła jej błędów, lecz kiedy się zorientowała o tym, wstała, wyrwała jej Biblię z rąk i rzekła:

— Cooo! Czy ty jesteś poganką!? Wczoraj nie mogłaś powtórzyć prostej modlitwy, którą dzieci znają na pamięć i do dnia dzisiejszego nie znasz różnicy między Starym, a Nowy Testamentem. Co za wstyd! Niestety! Co za chwast wprowadziłam do mojego domu!

Na owe słowa młoda hrabianka, córka Ottona rozpłakała się i podbiegła do księżnej mówiąc, że jej ojciec nigdy nie pozwolił jej, uczyć się chrześcijaństwa, gdy ona chciała robić to żarliwie, to on tedy drwił z niej. Przeto ona po to przybyła na dwór księżnej, by zostać wierzącym i pobożnym chrześcijaninem i znaleźć w Wolgast schronienie. Księżna na widok jej łez złagodniała i obiecała, że doktor Dionizy Gerschovius przepyta ją z katechizmu i wybada, co ona wie. Albowiem był on uczonym człowiekiem z Daber — małego miasteczka na Dolnym Pomorzu, był również kapelanem księżnej.

Tenże pomysł tak wystraszył Sydonię, że jej zęby szczękały i błagały księżnę o łaskę, pocałowała ją w rękę, by mieć co najmniej dwa tygodnie na przygotowanie się przed przyjściem doktora z Daber.

Księżna się na to zgodziła i poprosiła również Klarę von Dewitz z jejże dworzanek, by ta pomogła Sydonii w nauce. Klara pochodziła także z Daber i była dobrze zaznajomiona z poglądami i doktrynami doktora Gerschoviusa. Klara była o rok starsza od Sydonii, inteligenta, odważna, wierna, spokojna, uprzejma, najbardziej pobożna i chrześcijańska. Miała ona na sobie wysoką, sztywną kryzę, z niej wyłaniała się ledwie widoczna głowa, długa szata, niczym stuła, zamiatająca za nią.

Prywatnie była zaręczona z mistrzem koni księżnej, Marcusem Bork, kuzynem Sydonii. Księżna zawsze zniechęcała do wszelkiego typu galanterii lub do tworzenia miłości na swoim dworze, więc byli zobowiązani do zachowania tajemnicy, by nikt, nawet księżna, nie podejrzewali o ich zaręczynach.

Każdego dnia Sydonia odwiedzała Klarę w jej pokoju, by pobierać nauki chrześcijaństwa. Lecz niestety, nauka i teologia została zakłócona przez Sydonię, jej głupotę i lekkomyślność, albowiem gawędziła ona na wszystkie tematy, pierwej o księciu Erneście, czy jest z kimś związany, czy jest w kimś zakochany. Czy Klara była zakochana, czy też kwaśna, czy wychowana na starych zasadach księżna pozwalała na taniec lub na ucztę.

Następnie rzuciła katechizm pod łóżko, uprzednio go deptając, rozrywając, mrucząc z bardzo złym humorem, że jest za stara, by się uczyć katechizmu, jak dziecko. Biedna Klara próbowała do Sydonii łagodnie przemówić:

— Jej łaska jest w tych kwestiach bardzo dokładna. Służące honoru muszą raz w tygodniu zbierać się w kościele, a raz w pokoju łaski, by doktor Gerschovius mógł je zbadać w katechizmie luterańskim i w katechizmie, który napisał jego brat doktor Timothy Gerschovius z Alt Stettin. Więc ucz się pierwej katechizmu luterańskiego, a potem katechizmu Gerschovi.

Sydonia w końcu przemęczyła się katechizmami i postanowiła uciec przed egzaminem doktora. Gdy wracała od Klary z pokoju przechodziła korytarzem, tak się złożyło wtedy, że książę Ernest otworzył swoje drzwi, Sydonia przechodziła w górę i w dół, by zwrócić na siebie uwagę, Ernest począł grać na swej lutni, młoda hrabianka przystanęła na chwilę, była pełna zachwytu, a potem odeszła dalej, lecz książę podszedł do niej i zapytał czy grała kiedykolwiek na lutni. Pani ze Stramehl odpowiedziała:

— Niestety! Nie!

Rzekomo jej ojciec zabronił jej uczyć się gry na lutni, choć muzyka była jej największą pasją, a jej serce wydawało się być złamane, gdy tylko jej słuchała, więc poprosiła jego wysokość, by zagrał tylko dla niej krótką melodię. On zaś odpowiedział:

— Tak, jeśli wejdziesz, a nie, kiedy będziesz stała przy moich drzwiach.

— Ach, nie proś mnie, żebym weszła, to nie wyglądałoby dobrze, ale usiądę tutaj na tej beczce piwa na korytarzu i posłucham, poza tym, muzyka jest lepsza na odległość.

Kończąc owe słowa, spojrzała na księcia Ernesta, tak czule, że jego serce płonęło, w tej chwili, aż wyszedł na korytarz by zagrać dla niej, lecz dźwięk również doszedł do uszu księżnej, która natychmiast wyjrzała na korytarz. Sydonia wtedy zerwała się z beczki piwa i uciekła do swojego pokoju.

Kiedy nadeszła kolejna niedziela, wszystkie damy dworu zebrały się w komnacie jej wysokości, gdzie zwyczajowo były poddawane egzaminowi z katechizmu. Sama księżna miała nieco pretensji do doktora, że powściągliwie i z ignorancją zajmował się Sydonią, boć przez dzień cały pilnował jej niedostatecznie.

O godzinie czwartej doktor Gerschovius wszedł do komnaty księżnej, wyglądał bardzo poważnie, jak brzmiało jego powiedzenie: „Że diabeł wymyślił śmiech i że lepiej dla człowieka jest być płaczącym Heraklitem, niż śmiejącym się Demokrytem.”

Następnie doktor pocałował dłoń księżnej i powiedział, że zaczną od przykazań. Pierwsze pytanie zadał Sydonii:

— Co jest zabronione przez siódme przykazanie?

Hrabianka, która nauczyła się tylko katechizmu luterańskiego, nie zrozumiała pytania w tej formie z katechizmu gerschowskiego, od doktora. Więc uczony jej odpowiedział:

— Co! Nie znasz katechizmu mojego brata?! Zatem musisz go otrzymać bezpośrednio od księgarza dworskiego! Katechizmu doktora Timothego Gerschoviusa naucz się na najbliższą niedzielę!

Następnie, doktor zwracając się do Klary, powtórzył pytanie, a ona odpowiadając, otrzymała wielkie pochwały. Potem młode strony, dam, rycerzy, zebrano w grupie pod oknem komnaty jej łaski, śmiali się i żartowali wesoło, Sydonia spojrzała na nich z okna, a doktor to zauważył, że aż uderzył ją w rękę katechizmem, wołając:

— Co! Czy nie słyszałaś teraz, że wszystkie grzeszne pragnienia są zakazane przez siódme przykazanie, a jednak wciąż spoglądasz na młodych mężczyzn z okna, zatem powiedz mi jakie są grzeszne pragnienia?

Dumna młoda hrabianka poczerwieniała z oburzenia i wykrzyknęła:

— Czy odważysz się mnie uderzyć?

Następnie zwróciła się do jej książęcej łaski, mówiąc:

— Pani, ten starszy, kwaśny kapłan uderzył mnie w moje palce. Nie ścierpię tego. Mój ojciec o tym usłyszy.

Wobec tego, księżna i doktor próbowali uspokoić młodą hrabiankę, lecz nie przyniosło to wymiernego skutku, młoda hrabianka wybiegła z komnaty płacząc. Po drodze spotkała starego skarbnika, Jacoba Zitsewitza, który tak samo nienawidził doktora i jego starych, sztywnych doktryn. Więc poskarżyła się mu na jej nauczanie ze strony doktora, przycisnęła jego dłoń i pogłaskała go po brodzie, mówiąc:

— Czy pozwoliłbyś obrażać i skarcić dziewczynę z zamkiem i ziemią przez starego proboszcza, tylko dlatego, że wyjrzała przez okno? To było grosze niż w czasach Popery.

Usłyszawszy to Zitsewitz, który miał nieco w czubie, wpadł w wielki gniew i wbiegł do komnaty księżnej, rozległ się wielki zgiełk. Skarbnik w gorączce swej przemowy z kapłanem, uderzył gwałtownie w mały stolik obok niego i obalił go. Na owym stoliku stał sekretarzyk księżnej, wykonany ze szkła weneckiego, w którym wymalowano herby książęce, a także stał tam wspaniały album zmarłego księcia Filipa.

W wyniku uderzenia sekretarzyk został złamany, atrament zaś wylał się na album, stamtąd polał się na kosztowny, perski dywan, prezent od brata księżnej, księcia Saksonii, a na końcu poplamił aksamitną szatę jej książęcej wysokości.

Rozległ się krzyk pani, wdowy zamku w Wolgast, że aż stary szambelan przybiegł, by zobaczyć co się stało i wpadł w furię ze skarbnikiem i kapłanem. Na końcu księżna została pocieszona, że chemik w Grypswaldzie potrafi przywrócić jej album, naprawić szkło, by wyglądało jak nowe. Płacząc, zawołała:

— Niestety! Któż by mógł o tym pomyśleć? To wszystko zostało mi przepowiedziane przez Martinusa upuszczającego pierścień.

Skarbnik, który stał z boku, udawał, że nie słyszał historii o zaręczynach i zapytał księżną:

— Co to znaczy, twoja łasko?

Księżna po osuszeniu oczu, odpowiedziała:

— O Mistrzu Jakubie! Usłyszysz dziwną historię.

Poczęła opowiadać każdy szczegół, który zna każde dziecko na ulicy w Wolgast. To odebrało jej żal.

XX

Na pół godziny przed obiadem zespół grał, aby przywołać wszystkich w zamku i ich opiekunów — jak to miało miejsce w zwyczaju. Wkrótce długi korytarz został wypełniony tłumem, rycerzy, giermków, stajennych, pokojówek, myśliwych, wszystkim było śpiesznie do nakrytych stołów. Sydonia będąc świadoma nadchodzącego obiadu, wyskoczyła na korytarz, tańcząc do owej muzyki, tak, że gracze poczęli mawiać, że nigdy nie widzieli tak pięknej tancerki, a ich serca biły tedy z radości. Gdy tłum się pojawił, zatrzymał się i podziwiał piękno Sydonii, jej wdzięk i urok. Potem młoda hrabianka zatrzymała się i rzekła do myśliwego:

— Ach, myślę, że żaden jeleń na świecie nie umknie tobie, mój dobry, młody chłopie.

Gdy spotkała rycerza, to chwaliła kolor jego dubletu, krawatu i podwiązki, gdyby była to praczka, to chwaliłaby biel jej pościeli, których nigdy nie widziała. Jeśli chodzi o kucharza, o lokaja, to oczarowałaby ich pytaniem:

— Czy jego książęca łaska stettińska kiedykolwiek ich widziała, bo zapewne, gdyby tak było, to wziąłby ich piękne głowy za wzór dla Abrahama i Noego.

Potem chwaliła ich hojność, proponowała, by wypić toast za zdrowie księżnej. Dopiero, gdy przeszedł koło niej młody szlachcic, to stała się nieśmiała i nie ryzykowała, by odezwać się do niego, ale powiedziała wystarczająco głośno, by usłyszał słowa:

— Och! Jaki przystojny! Znasz jego imię? Łatwo zauważyć, że jest urodzonym szlachcicem.

Jej obłudnym uznaniom nie było końca. Młodzi szlachcice przechodząc koło niej czuli się oczarowani, a słudzy wywyższeni. Księżna o owej obłudzie młodej hrabianki nic nie wiedziała, bo zgodnie z etykietą dyplomatyczną zasiadała przy stole jako ostatnia. Wobec tego, poczynania przebiegłej Sydonii nie mogły zostać wykryte, a to prowadziło do tego, że w tymże czasie wygrywała z całym dworem, tym wielkim, i tym małym, w którym liczyły się już tylko jej interesy.

Wśród kawalerów, którzy ją minęli pewnego dnia byli dwaj piękni młodzieńcy: Wedig von Schwetzkow i Johann Appelmann — syn burmistrza w Stargard. Oboje byli bardzo przystojni, a Johann był rozpustny i dziko rozrzutny. Wedig nie przejmował się tym zbytnio, nie schodził na złą drogę i nie brał przykładu ze swego kolegi Appelmanna. Gdy Sydonia ich ujrzała, rzekła:

— Kim są ci przystojni młodzieńcy?

Kiedy jej odpowiedzieli, Sydonia ponownie się odezwała:

— Ach dżentelmeni! Mają większą wartość w moich oczach niż szlachcice.

Doprowadziło to do tego, że oboje się w niej natychmiast zakochali, a reszta dworskich giermków była taka sama, z wyjątkiem jej kuzyna Marcusa Borka, który był już zaręczony. Podobnie było po obiedzie, Sydonia zamiast powrócić do swojej komnaty, obrała drogę okrężną, aby przejść przez salę, w której jedzą mężczyźni, i gdy mijała drzwi do ich komnaty, które oni uprzednio zostawili otwarte dla niej, zapanowało tam wielkie szczęście na jej widok, bieganie po sali i ściskanie się nawzajem.

Wszyscy chcieli ją ujrzeć. Mniejsi wsadzali głowy pod ramiona wyższych, śmiali się wtedy i rozmawiali, lecz ani księżna, ani szambelan o tym nic nie wiedzieli, albowiem byli w innym skrzydle w zamku, a po każdej kolacji spali.

Jednak stary Zitsewitz, który usłyszał krzyki, dobrze wiedział, że to wina Sydonii, więc wyskoczył od stołu marszałka, staruszek pokręcił głową i pobiegł do galerii, by porozmawiać z Sydonią, a ona tedy się roześmiała, skarbnik pobiegł dalej za nią, wziął ją w ramiona, pytając:

— Gdzie byś chciała iść?

Rzekła, że do ogrodu zamkowego, by nakarmić jelenia, bo nigdy w życiu nie widziała takiego zwierzęcia. I czy przyniósłby jej okruchy chleba, aby nakarmić zwierzęta. Zatem skarbnik poszedł razem z Sydonią, a ona zbiegła z nim po schodach, które prowadziły do skrzydła zamku, w którym byli mężczyźni, oni ujrzawszy ją ponownie wstali, poczęli się nią opiekować i śmiali się ze starego głupca, skarbnika.

Potem wszyscy młodzieńcy ruszyli za nią, biegnąc tłumnie w górę i w dół, by zobaczyć Sydonię, karmiącą jelenia, który się nie bał, a czasem próbował przebiec przez nią, a wtedy stary skarbnik trzymał jelenia za rogi.

Podczas tego całego przedstawienia, książę Ernest wyglądał przez okno swojej komnaty i był gotowy umrzeć z umartwienia i zazdrości, bo czuł, że Sydonia jest przyjacielem każdego, prócz niego. Wyobrażał sobie, że od dnia grania na lutni, ona próbuje go unikać i traktować go bardzo zimno. Natomiast podstępna młoda hrabianka, zauważyła, że gdy książę Ernest mijał ją w galerii, rzucał na nią swoje spojrzenie i wzdychał do niej. Zatem Sydonia podjęła inny sposób, by nim zawładnąć, a i by on w następstwie tego przekonał swoją matkę, księżnę do Sydonii.

Sydonia ponownie miała się uczyć na egzamin, katechizmu doktora Gerschoviusa, ponownie podeszła lekceważąco i nie nauczyła się żadnej strony. W przeddzień egzaminu młody książę wszedł do komnaty swojej matki, księżnej Marii Saskiej, gdzie było przy niej pełno młodych pań dworu, które zajęte były przędzeniem.

Książę Ernest zapytał, czy przypomina sobie coś o Laplanderze z bębnem, który przepowiedział jej i ojcu, jakieś dziwne wydarzenie, gdy byli razem w Penemunde klika lat wcześniej. Owy Laplander został aresztowany w Eldena, a teraz jest w Wolgast. Księżna natychmiast odpowiedziała:

— Niestety! Doskonale pamiętam tego strasznego czarodzieja. Pewnej wiosny byłam na polowaniu z twoim ojcem w pobliżu Penemunde, kiedy ten nieszczęsny czarnoksiężnik pojawił się nagle, prowadząc przed nim na polu dwie krowy.

Udawał potem, opowiadając losy dziewczynom, które doiły krowy, że wywołał wielką burzę, która wypędziła go na szerokie morze, co było dla niego wielkim nieszczęściem. A tedy twój ojciec powiedział mu w języku szwedzkim, który był dla niego zrozumiały, że lepiej jest prorokować swoje przeznaczenie. Na co czarnoksiężnik mu odpowiedział:

— Człowiek mógłby przepowiedzieć swój los, gdyby widział tył własnej głowy, którą każdy może zobaczyć, prócz zainteresowanego. Jednakże, gdyby książę chciał, to może przepowiedzieć mu jego los, a jeśli to nie okaże się prawdą, niech cały świat uzna go za kłamcę.

Mówiła dalej księżna do księcia Ernesta:

— Niestety! Twój ojciec zgodził się na to. A ten czarnoksiężnik zaczął tańczyć i bawić się na swoim bębnie, jak szalony, tak, że było oczywiste, iż nieczysty duch w nim działa. Potem upadł, jak martwy i zawołał:

— Biada, kiedy twój dom płonie. Biada tobie, gdy twój dom płonie!

Dlatego mój synu bądź ostrożny. Nie mniej nic wspólnego z tym człowiekiem albowiem stało się tak, jak on powiedział. Jedenastego grudnia 1557 roku, nasz zamek został spalony, a twój biedny ojciec miał złamane żebro, przez które ciężko mu było władać nad okoliczną ziemią, a to była prawdziwa przyczyna jego przedwczesnej śmierci. Dlatego mój drogi synu, odpraw tego czarnoksiężnika! Gdyż przez niego przemawia sam szatan!

Po usłyszeniu historii, Sydonia zbladła, a będąc w komnacie z innymi damami, upuściła nić i jakby zachorowała. Następnie modliła się do księżnej, by ta jej wybaczyła i pozwoliła jej przejść do swojego pokoju. Gdy księżna wyraziła zgodę, Sydonia wybiegła, ale zamiast pójść do swojej komnaty, szła ospale przez korytarz, dokładnie tam, gdzie książę Ernest musiał ją minąć. Oparła swoją głowę na dłoni. Ernest po zakończonej rozmowie z matką, wyszedł na korytarz i zobaczył Sydonię, natychmiast czule wziął ją za rękę, pytając ze wzruszeniem:

— Droga pani, co się stało?

— Ach! Odpowiedziała. Jestem taka słaba, że nie mogę iść do mojej małej komnaty. Nie wiem co mi dolega i bardzo się boję.

— Czego się obawiasz? Najdroższa pani.

— Obawiam się tego starego, kwaśnego kapłana. On ma mnie jutro egzaminować z katechizmu Gerschoviusa, a ja nie mogę się tego nauczyć, a powinnam. Znam dobrze katechizm Lutra, ale to go nie satysfakcjonuje. Jeśli nie będę mogła tego powtórzyć, to uderzy mnie ponownie w moją dłoń lub pudłem w moje uszy, a moja pani księżna będzie wściekła, jak nigdy dotąd, a ja sama w sobie, jestem już za stara, by uczyć się katechizmów.

Kończąc ową mowę, młoda hrabianka zadrżała, jak osikowy liść i utkwiła w nim swoje oczy z taką czułością, że on drżał tak samo, przyciągnął ją do siebie i wspierał w powrocie do jej komnaty. Po drodze wielokrotnie przyciskała jego rękę, a jemu przez serce przelał się ból, jakby uderzyła go strzała, co mogło wzbudzić współczucie ze strony jego najgorszego wroga.

Kiedy dotarli do jej komnaty, nie pozwoliła mu wejść, skromnie odstawiła go na bok, mówiąc:

— Zostaw mnie, ach, zostaw mnie, łaskawy książę. Muszę doczołgać się do mojego łóżka, a w międzyczasie pozwól mi cię zachęcić do tego, byś przekonał kapłana, aby nie męczył mnie jutro rano.

Książę ją opuścił, zapominając o lapońskim czarodzieju, którego zostawił na dziedzińcu, przeszedł przez most zwodzony, na główną ulicę za świętym Piotrem, i poszedł do domu doktora Gerschoviusa. Natomiast doktor był oburzony prośbą księcia i odpowiedział:

— Mój młody książę, jeśli kiedykolwiek jakaś istota ludzka potrzebowała Słowa Bożego, to ta dziewczyna.

Jednakże po błaganiach księcia Ernesta, doktor ustąpił i odroczył jej egzamin na cztery tygodnie, w tym czasie mogła się w pełni udoskonalić w katechizmie brata uczonego. Następnie przekonywał księcia, aby on nie pozwolił, by oczy jego były oślepione przez tę piękną, grzeszną kobietę, która będzie go nieustannie zwodzić, tak, jak robiła to wszystkim mężczyznom w zamku, nie wyłączając z tego, starego grzesznika, skarbnika Zitsewitza.

Książę powrócił do zamku i zastał tam wielki tłum zgromadzony wokół lapońskiego czarodzieja, wszyscy tamże z niecierpliwością prosili o opowiadania, o swoim przeznaczeniu i o losie, a wśród nich była i Sydonia, już wesoła i żywa, jakby nic jej nie dolegało.

Kiedy książę na jej zdrowy widok wyraził zdziwienie, ona mu odpowiedziała, że odczuła ulgę leżąc, a potem odważyła się wyjść na świeże powietrze, odświeżyć siebie i usłyszeć swoje przeznaczenie. Więc i ona zapytała księcia Ernesta:

— Czy książę też nie chciałby usłyszeć swojego przeznaczenia?

Książę będąc pod wpływem uroku młodej hrabianki, zapomniał o przestrogach i nakazach swojej mądrej matki i udał się z Sydonią do owego czarodzieja. Lapoński bęben leżał na jego kolanach, wydawał być się bardzo dziwnym instrumentem i dzięki niemu mógł zobaczyć, jakie szatan stosuje sztuki, by wzmocnić swoje królestwo we wszystkich miejscach, wszelkimi środkami.

Wielu Lapończyków jest chrześcijanami, lecz oddają cześć diabłu, a on w podziękowaniu oddaje im część swojej mocy. Bęben, którego używają jest wykonany z kawałka pustego drewna, które jest jodłą, sosną lub brzozą, które rosną w szczególnym miejscu, podążają drogą słońca, że pektyny, włókna i linie, w rocznych pierścieniach drewna, muszą się nawijać od prawej do lewej. Po wydrążeniu takiego drzewa, rozkładają na nim skórę, przymocowaną małymi kołeczkami, zaś na środku skóry namalowane jest słońce, otoczone postaciami ludzi, zwierząt, ryb i ptaków, wraz z Chrystusem i świętymi Apostołami.

Wszystko to odbywa się z korą starszego drzewa, najpierw przeżutego pod zębami. Na szczycie bębna znajduje się wskaźnik w kształcie trójkąta, z którego zwisają liczne małe pierścienie i łańcuszki. Kiedy czarodziej pragnie przebłagać szatana, by otrzymać jego moc, uderza w bęben młotkiem z rogu renifera, nie po to by uzyskać dźwięk, lecz po to by ustawić wskaźnik w ruch ze wszystkimi jego łańcuszkami, by potem mógł się przesuwać do liczb i wskazać wymaganą odpowiedź. W tym samym czasie mag mruczy zaklęcia, czasami podnosi się z ziemi, krzyczy, śmieje się, tańczy, kołysze, staje się czarny na twarzy, pieni się, przekręca, upada w ekstazie na ziemię i ciągnie bęben do twarzy.

Wtedy każdy może zadać mu pytanie, a każda jego odpowiedź może się spełnić. Wszystko to jest wykonane przez czarownika, a kiedy upada on na ziemię, nikt nie powinien go dotykać stopą, wszystkie muchy i inne owady powinny być trzymane z dala od niego. Więc po tym jak zatańczył i krzyczał, strasznie wykrzywiał twarz, połowa kobiet mdlała, pienił się i szalał, tak, że demon zdawał się go mieć w pełni posiadania, wreszcie upadł, a każdy zadawał mu pytanie, na które odpowiedział.

Czasami jego odpowiedzi powodowały płacz, czasami śmiech, gdy jakaś dziewica posłyszała, że jej kochanek jest bezpieczny, lub że maszt uderzył go na statku i wpadł do morza. I wszystko to, jak później udowodniono, okazało się prawdą.

Sydonia teraz zaprosiła księcia Ernesta, by ten spróbował zadać mu pytanie. Zatem książę zapominając o napomnieniach matki, zadał mu pytanie:

— Co mi prorokujesz?

— Uważaj na kobietę, jeśli chcesz żyć długo i szczęśliwie — odpowiedział czarownik.

— Ale na jaką kobietę? Książę ponownie zabrał głos.

Na to czarownik:

— Nie będę jej nazywał, bo jest obecna.

Tedy książę zbladł i spojrzał na Sydonię, która także zbladła, ale nic nie odpowiedziała, tylko się roześmiała i sama zapytała czarownika:

— A mi co prorokujesz?

Zaraz po jej pytaniu, czarownik wrzasnął i rzekł:

— Odejdź! Odejdź! Płonę! Płonę! Teraz sprawiłaś, że jestem jeszcze bardziej gorący niż zwykle.

Wielu pomyślało, że te okrzyki czarownika, odnoszą się do piękna Sydonii, zwłaszcza dla młodych panów, którzy mruczeli:

— Teraz każdy musi uznać jej piękno, gdy nawet ten syn szatana czuje, jak płonie mu serce, gdy ona się zbliża.

Sydonia zaś śmiała się wesoło z ich galanterii. W tej chwili nadszedł wielki szambelan i posłyszał co się stało, ze złością odprawił tłum i posłał po kata, nakazał by oszusta bić i napiętnować, a następnie wypędzić poza granice. Czarodziej, który leżał dość sztywno i nigdy nie widział wcześniej szambelana, krzyknął:

— Słuchaj Ulrich! Będę ci prorokował, jeśli to nie nastąpi, to mnie ukarz, a jeśli się to spełni, to daj mi łódź i siedem bochenków chleba, bym jutro mógł odpłynąć do mojego kraju.

Ulrich zaś odmówił wysłuchania jego proroctwa, lecz czarodziej wykrzyknął:

— Ulrich! Tego dnia, twoja żona umrze w Spantekow.

Ulrich zbladł, ale tylko odpowiedział:

— Ty kłamiesz! Jak to może się wydarzyć?

— Twój kuzyn Clas odwiedzi ją, ona zejdzie do piwnicy, by przynieść mu trochę włoskiego wina, o którym ty napisałeś, a które dotarło wczoraj, gdy ona będzie szła po schodach, jeden ze stepów pęknie, a ona upadnie na podłogę, nabijając się na kolbę butelki, która przetnie jej gardło, ona zaś umrze — odpowiedział czarodziej.

Kiedy czarownik przestał, Ulrich zawołał do głównego koniusza Appelmanna, który właśnie nadszedł i rzekł:

— Szybko! Osiodłaj najlepszego konia w stajni, i jedź do Spantekow, bo może być tak, jak on prorokował, musimy przechytrzyć diabła, pośpieszcie się! Pośpieszcie się z miłości do Boga, a jam tedy tego nigdy wam nie zapomnę.

Więc konny gnał co sił, bez przerwy jakiej aż dotarł do Spantekow i znalazł jego kuzyna Clasa w domu, ale kiedy zapytał o panią Jadwigę, on odpowiedział, że jest ona w piwnicy. Więc jeszcze nie stało się żadne nieszczęście, ale gdy czekali dalej, a ona się nie pojawiła, zstąpili do piwnicy, by ją odszukać, i oto, tak, jak czarodziej przepowiedział, upadła na schody, i leżała tam martwa.

Żałobna wiadomość została dostarczona do Wolgast przed zachodem słońca, a Ulrich chciał w swej rozpaczy i smutku spalić Laplandera, lecz książę Ernest przeszkodził mu, mówiąc:

— To jest honor rycerski, Ulrichu, musisz dotrzymać słowa, a ostudzić zemstę.

Starzec więc milczał długo, a potem odpowiedział:

— Dobrze młody człowieku, jeśli ty porzucisz Sydonię, uwolnię tedy Laplandera.

Książę na owe słowa zarumienił się, ale gdy proroctwo czarodzieja ponownie pojawiło się w umyśle Ernesta, odpowiedział:

— Dobrze Ulrichu, oddam pannę Sydonię. Oto moja ręka.

W związku z tym, następnego ranka, czarodziej został uwolniony z więzienia, otrzymał łódź z siedmioma bochenkami chleba, dzbanem wody, aby mógł powrócić do swojego kraju.

W dniu, gdy czarodziej był gotów do powrotu do swojego kraju, wiatr zmierzał ku północy, lecz ludzie, którzy przekroczyli most, by być świadkami jego odpłynięcia, widzieli przepełnieni strachem, jak nagle zmienił się wiatr na jego korzyść, po wyciągnięciu przez niego sznurka pełnego węzłów i wypowiedzeniu zaklęć, obróciło go, a wszystkie wiatrowskazy na wieżyczkach zaskrzypiały, wirowały w prawo, a wiatraki na mieście ustały. Statki i łodzie płynące w górę strumienia tkwiły w tej chwili nieruchomo, zaś żagle na ich masztach trzepotały od nagłej zmiany wiatru z północy na południe, fale północne i południowe zderzyły się.

Gdy wszyscy stali nad tym zastanawiając się, zwłaszcza rybacy i marynarze, czarodziej wskoczył do swojej łodzi i ruszył z pięknym wiatrem, śpiewając głośno:

— Jooike Duara! Jooike Duara!

Wkrótce zniknął z pola widzenia i więcej się już nie pojawił w tym kraju. Zaś sprawa z lapońskim czarodziejem bardzo niepokoiła wielkiego szambelana, a jego wiara poczęła wystawiać się na pokusy. Zwrócił się więc on do doktora Gerschoviusa i zapytał go, jak odróżnić proroków Boga, od proroków diabła.

Następnie uczony w piśmie człek, zalecił mu medytację nad Słowem Bożym. W którym znajdzie źródło pocieszenia i rozwiązanie wszelkich wątpliwości.

W obecnej żałobie Ulrich powrócił do swojego zamku w Spantekow, ufając, że znajdzie pomoc Boga. Zaś jej wysokość, wraz z całym dworem postanowiła, że weźmie udział w pogrzebie, by oddać mu cześć. Wyruszyli więc ubrani w czarne szaty, ichże konie również były pokryte czarnymi zasłonami, a księżna zamówiła sto ceremonialnych świateł. Sydonia odmówiła udziału w uroczystości, tłumacząc się tym, że jest chora i musi pozostać w łóżku.

Prawdą natomiast było, że gdy książę Ernest musiał zostać w zamku, by przejąć dowodzenie nad posiadłością i podpisać dokumenty, to ona chciała również pozostać.

Dlatego na czas żałoby, nie opuściła dworu księżnej, wstała, usiadła przy oknie, przy którym wiedziała uprzednio, że młody książę wraz ze swoimi młodymi dworzanami będzie przechodził w drodze do zamku. Potem wzięła lutnię, którą zakupiła prywatnie i ćwiczyła całą noc i poranek, zamiast uczyć się katechizmu. Grała niskie, miękkie tony, by przyciągnąć ich uwagę. Tedy to wszyscy młodzi rycerze zwrócili swoją uwagę, a kiedy przybył książę Ernest również podniósł swój wzrok i ujrzał Sydonię, wykrzykując:

— Piękna Sydonio, jakże nauczyłaś się grać na lutni?

Ona wnet się zarumieniła i skromnie odpowiedziała:

— Łaskawy księciu, jestem tylko samoukiem. Nikt tutaj nie rozumie lutni, prócz waszej wysokości.

— Czy to zajęcie sprawia ci wiele przyjemności?

— Ach tak! Gdybym tylko mogła to dobrze zagrać, oddałabym połowę życia, by się tego nauczyć. Nie ma lepszej przyjemności na ziemi, tak myślę.

— Ale byłaś chora, pani, a zimnie powietrze zada tobie krzywdę.

— Tak, to prawda, byłam chora, ale świeże powietrze raczej mnie ożywia, a poza tym, tutaj czuję melancholię mojej samotności.

— Teraz żegnaj droga pani, muszę zając się sprawami zamku.

Słowo „droga pani” dodało Sydonii pewności, że nim książę Ernest ponownie przejdzie koło jej okna, gdy będzie wracał, ona czekając na niego ze swą lutnią, poczęła śpiewać, czystym, słodkim głosem. Lecz książę odszedł, jakby nic nie słyszał, ani razu już nie spojrzał w górę, co spowodowało wielkie zmartwienie Sydonii.

Jednak, gdy książę dotarł do swojej komnaty, zaczął od razu grać na lutni, melancholijne dźwięki, jakby w odpowiedzi na dźwięki jej lutni. Pogrążona w myślach młoda Sydonia, gdy posłyszała owe dźwięki, otworzyła drzwi. Książę w tej samej chwili otworzył swoje, by wypuścić dym, tedy ich oczy spotkały się, Sydonia wydała słaby okrzyk, mdlejąc, padła na podłogę. Książę widząc to, pobiegł do jej komnaty, podniósł ją i drżąc ze wzruszenia, zaniósł ją do jej pokoju i położył na łóżku.

Teraz, jakby dobrze mu było, że dał obietnicę staremu Ulrichowi. Kiedy Sydonia po jakimś czasie otworzyła swoje oczy, książę zapytał, co jej dolega, a ona odpowiedziała:

— Musiałam zmarznąć w oknie, poczułam się chora i poszłam do drzwi, by wezwać pomoc i wtedy musiałam zemdleć, bo nic już więcej nie pamiętam.

Wbrew przepowiedni czarnoksiężnika, książę powierzył się we wszystkim młodej hrabiance i czarował ją, by ta położyła się na łóżku, wezwał pokojówkę i chciał posłać po lekarza. Lecz ona odmówiła pomocy i powiedziała, że wkrótce, to minie. Przebiegłość Sydonii była coraz mocniejsza i zdeterminowana.

Pozostała w łóżku do dnia następnego, gdy księżna i jej orszak powrócił z pogrzebu. Kolejno jej wysokość pomagała przy administracji państwa książęcego, na głowie zmarłej żony Ulricha położyła wianek, koronę rozmarynu i mały modlitewnik przy niej, z hymnem: „Pauli Sperati”, który także śpiewano nad jej grobem. Następnie mąż położył na jej trumnie blaszany krucyfiks z napisem z I Jana III.8: „Syn Boży objawił się, że może zniszczyć dzieło diabła.” Po czym trumna z wieloma łzami została opuszczona do grobu.

XXI

Kilka dni później, w niedzielę, doktor Gerschovius i wielki szambelan byli obecni przy książęcym stole, Ulrich pogrążony w żałobie, jadł niewiele, popijał rosół, w którym pokruszył nieco sera z renifera, by nie wyglądać na nieuprzejmego. Kiedy zaś kolacja się skończyła, podniósł głowę do góry i poprosił doktora, aby go teraz oświecił jaka jest różnica między prorokami Boga, a prorokami diabła.

Księżna była oczarowana perspektywą tak obiecującej rozmowy i nakazała, by jej poduszka i podnóżek zostały umieszczone blisko siebie, tak, gdy pocznie się rozmowa, mogłaby ona z łatwością przysłuchiwać się teoriom doktora.

Potem posłała po cały dwór zamku Wolgast, panienki, giermków, wszelakie strony, by ci wszyscy, którzy tamże się znajdą mogli poznać prawdziwą naturę diabła. Sala po chwili zapełniła się do pełna, tak, jakby miało odbyć się Boże kazanie. Widząc to uczony, pogłaskał swoją brodę i zaczął przemowę:

— Cieszę się, że poruszę ten temat, w tejże chwili, zważywszy na to, jak ostatnio ten demon Lapp ogłupił was wszystkich. I dam wam wszystkim wiele znaków, dzięki którym w przyszłości prorok Boży będzie odróżniony od proroka diabła. Przeto słuchajcie, że prorocy diabła nie są świadomi tego, co wypowiadają, zaś prorocy Boga są zawsze doskonale uświadomieni, zarówno inspiracją, jaką otrzymują, jak i objawieniami, które ujawniają.

Gdy Laplander szalał i pienił się na ustach, to było tak od początku wszystkich fałszywych proroków. Nawet ślepi poganie nazywali proroctwo manią lub mądrością szaleństwa. Tajemnica wytwarzania tego szaleństwa była im znana, czasami było to spowodowane użyciem korzeni lub aromatycznych ziół alibo wyziewów, jak to było w przypadku Pythoness, której niespójne wypowiedzi zostały zapisane przez kapłanów Apolla, gdyż jej napad się pokończył, to pamięć o tym, o czym prorokowała, zniknęła szybko.

W Biblii znajdujemy wszystkich fałszywych proroków opisanych jako szaleni. W Izajaszu XlIV. 25 Bóg czyni wróżbitów szalonymi. W Ezechielu XIII. 3 biada głupim prorokom. W Ozeaszu IV. 7 prorok jest głupcem, duchowy człowiek jest szalony. I ponownie w Izajaszu XXVIII. 7 jest wyjaśnione w pełni, jak powstaje to szaleństwo, mianowicie przez wino i silny napój Sekar. Również inne przykłady tego szaleństwa podano w Biblii, tak, jak Saul pod wpływem złego ducha rzucił włócznią w Dawida lub czterystu pięćdziesięciu proroków Baala, skacząc na ołtarz krzyczało i pocięło się nożami i lancetami aż krew z nichże wypłynęła, a dziewica z duchem wróżenia spotkała na ulicy Filipi, Pawła.

Ale to wszystko jest obrzydliwością w oczach Boga. Do tego Pan Bóg nie przyszedł do jego proroka Eliasza w silnym wietrze, ni w trzęsieniu ziemi, ni w ogniu, ale w cichym głosie i tak samo Pan Bóg uczynił pozostałym, swoim prorokom. A w samym piśmie, nie znajdujemy żadnego zapisu o ich szaleństwach, ani o wyroczniach, które wypowiadali zainspirowani przez szatana, jak Pythoness, którzy nigdy nic nie pamiętali z tego, co wypowiedzieli po odzyskaniu przytomności z owego szaleństwa wróżebnego.

Co więcej, można zauważyć, że fałszywi prorocy zawsze mogą prorokować, kiedy ich wybiorą, a szatan zawsze chce przyjść, gdy się go wypędza. Prawdziwi prorocy Boży są tylko narzędziami w ręku Pana i mogą mówić tylko wtedy, gdy On wybierze ducha, aby do nich wszedł. Widzimy więc, że mówią niezmiennie: „To jest słowo, które do mnie przyszło” lub „Oto słowo, które Pan mi powiedział”. Albowiem Pan jest zbyt wysoki i święty, by przyjść na rozkaz stworzenia lub być posłuszny wezwaniu swej woli. Święty Piotr, to potwierdza w 2 Piotr. I. 21, że żadne proroctwo nie przyszło z woli człowieka. A wszyscy fałszywi prorocy byli osobami o znanym, niesławnym charakterze, różniącym się od proroków Boga, którzy zawsze byli prawymi ludźmi, w słowie, i w czynie.

Diodorus informuje zaś o postępowaniu Pythoness i kapłanów Apolla, a także o tym, że wyrocznie kupiono za złoto, a odpowiedź zależała od wagi worka. Jak zauważa Ezechiel XIII. 19 i Micah III. 8, święci prorocy cierpieli wszelkiego rodzaju prześladowania ze względu na Boga, tak, jak Daniel, Eliasz, Micheasz, ale pozostali wierni, z jednym wyjątkiem, zostali surowo ukarani, jeśli popadli w zbrodnię i dar proroctwa im odebrano, Bóg bowiem, nie może mieszkać w zbeszczeszczanej świątyni, a szatan zaś nie może mieszkać w innej.

Przeto prorocy szatana powiadają tylko o sprawach, rzeczach doczesnych, a lud Boży o sprawach duchowych. Na przykład pogańskie wyrocznie nigdy nie przepowiadały żadnych wydarzeń, oprócz tych dotyczących pokoju lub wojny, lub tego, czego ludzie pragną w bogactwie, zdrowiu lub awansie, czyli krótko mówiąc, tylko sprawy doczesne. Natomiast lud Boży oprócz spraw doczesnych, głosił pokutę i świętość narodowi żydowskiemu, i przyjście królestwa Chrystusa, w którym wszystkie narodowy winny być błogosławione. Dusza przewyższa ciało, tak i prorocy Boga są lepsi od proroków tego świata.

Podsumowując zauważmy, że widzący szatana, obfitowali w kłamstwa, o czym również świadczy cała pogańska historia, a ich wyrocznie były zdolne do tak różnych interpretacji, że często stały się przedmiotem kpiny i pogardy dla mądrych wśród starożytnych filozofów. Ale nie zdziwcie się również, gdy czasami mówią prawdę, jak zrobił to czarnoksiężnik z Laponii, albowiem moc diabła przewyższa moc człowieka, a on widzi wydarzenia, które, choć bliskie, są jeszcze przed nami ludźmi ukryte, boć ojciec może przewidzieć nadciągającą burzę, zaś jego mały syn już tego nie może zrobić i patrzy on na mądrość ojca, jak na siłę nadprzyrodzoną. Przeto diabeł nie ma mocy dostrzegania przyszłości, ani nawet aniołowie Boga, tę moc ma tylko Bóg.

Prorocy Boga, otrzymują od niego moc, by móc spojrzeć przez cały czas, jakby to była tylko chwila, bo tysiąc lat dla niego jest, jak czuwanie podczas nocy, i dlatego wszyscy od początku świadczyli o Zbawicielu, który miał przyjść i radowali się w Jego czasach, jak gdyby Go naprawdę ujrzeli, i wszyscy stali razem, jak bracia w jednym miejscu, a jednocześnie w Jego błogosławionej obecności. Ale jaką jednomyślność i uczucie kiedykolwiek zaobserwowali widzący szatana, kiedy sprzeczność między ich wyroczniami była znana każdemu?

I tak, jak oczy wszystkich świętych proroków skupiały się na Chrystusie, tak oczy największego ze wszystkich proroków przeniknęły najdalsze głębiny przeszłości. Nie tylko jego własne życie, cierpienie, śmierć i zmartwychwstanie zostały przepowiedziane przez Niego, lecz na koniec żydowskiego królestwa, rozproszenie ich rasy, powstanie Jego kościoła z ziarna gorczycy do szerokiego, rozprzestrzeniającego się na świecie drzewa. I to wszystko zostało spełnione.

Bądźcie więc pewni, że ta wieczna chwała, którą obiecał tym, którzy Mu ufają, wypełni się podobnie, gdy przyjdzie sądzić wszystkie narody. Tak więc, mój szlachetny panie Ulrich, przestań płakać nad swoją współmałżonką, która śpi w Jezusie, bo Prorok większy niż lapoński czarodziej, przepowiedział: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem, ktokolwiek we Mnie wierzy, nigdy nie umrze.”

Ulrich się uciszył, a prócz powyższych różnic między szatanem, a świętymi prorokami dodano, że prawie wszyscy pogańscy wróżbici byli kobietami, np.: Cassandra, Pythia w Delphi, Sybilis, przeto i czarownice z okresy reformacji były kobietami, tak więc wśród ludu bożego, objawienie przyszłości, ograniczało się do mężczyzn, a wśród pogan do kobiet. Dwór obecny podczas przemowy uczonego, zamilkł podczas jego wystąpienia, wszyscy byli wpatrzeni w jego postać, słuchając z wielką uwagą jego wykładu o czarownikach i prorokach Boga. Niektórzy, jakby się przerazili, że nie tak dawno, pytali proroka szatana o swoją przyszłość.

Kiedy wykład doktora się zakończył, jej wysokość powróciła do swojej komnaty, a Ulrich do swojej. To był ich zwyczaj, by po kolacji położyć się do snu. Doktor Gerschovius powrócił do domu, zaś młody książę zszedł ze swoją lutnią do ogrodów. Dla młodych rycerzy był to dobry czas, ponieważ nieszczęśliwie ich zakłopotano w przekonaniach o przepowiedniach czarnoksiężników, przez pobożne prorokowanie doktora, wrócili do swojej dzielnicy zamku, rządzoną przez starego skarbnika Zitsewitza.

Potem rozpoczęły się śmiechy, śpiewy i żarty, a ponieważ drzwi były szeroko otwarte, Sydonia słyszała wszystko ze swojej komnaty, więc ponownie, delikatnie wyszła z kawałkami chleba w dłoni i przeszła korytarzem za drzwi, gdy tylko została dostrzeżona, przywitała ją głośna burza okrzyków. Sydonia powróciła z uśmiechem i ukłonem, a następnie zeskoczyła po schodach na dziedziniec. Kilku młodych szlachciców wstało, by ją ścigać, a wśród nich najbardziej chętnymi byli Wedig i Appelmann.

Ale spóźnili się oni i nie zobaczyli nic, prócz ogona jej sukienki, za rogiem, gdy biegła na drugi dziedziniec. Wtedy przeszła również stara praczka, przynosząc pościel do zamku dla księżnej i powiedziała młodym mężczyznom, że młoda hrabianka karmiła oswojonego jelenia chlebem, a następnie skakała na jego grzbiet, trzymając poroże, zwierzę natychmiast pogalopowało na drugi dziedziniec. Młodzi rycerze i giermkowie rzucili się natychmiast za nią, boć myśleli, że może wydarzyć się wypadek i usłyszeli dwa razy jej krzyki.

Appelmann jako pierwszy dotarł do zewnętrznego dziedzińca i ujrzał biedną Sydonię, w smutnym stanie, bo jeleń ją odrzucił. Na szczęście leżała na kupce miękkiej gliny, gdyby zaś jeleń zrzucił ją kilka kroków dalej, przy żłobie koni rycerskich, mogłaby zostać zabita. Gdy Appelmann zobaczył, że Sydonia jest zupełnie nieczuła, ukląkł i pocałował jej małe stopy, potem jej białe dłonie, a na końcu usta, podczas gdy ona w tym czasie leżała.

Wtedy nadszedł Wedig. Syn kasztelana grał w piłkę i rzucił ją między nogi Wedigowi, a on chwycił chłopca za gęste włosy, wszyscy rycerze się śmiali, a chłopiec ugryzł go w biodro. Potem wskoczył do domu ojca i zamknął drzwi. Zapanowała u Wediga również złość, gdy zobaczył koniuszego Appelmanna, całującego nieczułą dziewczynę. Zawołał:

— Cóż czynisz chłopie! Co ma znaczyć ta śmiałość!? Jak śmie ten syn krawca, traktować ten zamek i ziemię?

Miał zamiar rzucić się na Appelmanna, który również to samo chciał uczynić, i być może doszłoby do morderstwa, gdyby Sydonia nie otworzyła swych oczu i nie nakazała im milczeć. Była pół przytomna i zupełnie nie wiedziała, co się stało. Nagle stary strażnik przybył wraz z młodymi rycerzami i starał się zawrzeć pokój między dwoma rycerzami, rozdzielając ich siłą, lecz nic nie mogło uspokoić zazdrosnego Wediga, który wciąż krzyczał:

— „Pozwól mi pomścić Sydonię!”

Książę Ernest słysząc zgiełk w ogrodzie, biegł z lutnią w ręku, by móc zobaczyć co się dzieje. Kiedy mu wszystko opowiedziano, stał blady, jak trup, że takie upokorzenie spotkało Sydonię, zatem należało surowo upomnieć koniuszego. Książę błagał wszystkich, by milczeli, bo inaczej księżna i szambelan zostaną z pewnością obudzeni z ich snu po kolacji. To uspokoiło wszystkich, z wyjątkiem zazdrosnego Wediga, który krzyknął jeszcze głośniej niż wcześniej:

— Puść mnie! Oddam życie za piękną Sydonię! Pomszczę bezczelność tego chłopskiego łotra!

Sydonia zaś obserwowała to wszystko, czuła się całkiem pewna, że dla nich wszystkich narasta straszna burza, więc uciekła, by schronić się przy pierwszych otwartych drzwiach. Lecz i tamże czekały ją dalsze przygody, bo nie zapoznała się wcześniej z tą częścią zamku. Pobiegła prosto do starej izby drzewnej, gdzie ku swojemu zaskoczeniu, znalazła młodego mężczyznę, ubranego w zardzewiałą zbroję, noszącego hełm, z grzebieniem węża na głowie.

Był to Hans von Marintzky, którego Sydonia przywołała, czytając Amadisa w zamkowym ogrodzie i jak tedy westchnęła, że ona też mogła kochać rycerza węża, biednego, zakochanego Hansa. Biorąc to za korzystny znak, zdecydowała się ukryć w sposób opisany w romansie, a tym samym zabezpieczyć jej miłość.

Więc kiedy jej piękna twarz pojawiła się w drzwiach, Hans krzyknął z radości i upadł na jedno kolano, wołając:

— Adorowana księżniczko, twój rycerz wąż jest tutaj, aby odebrać twoją miłość i czuć w jego dłoni, twoje zaręczyny, boć żadnej, innej żony nie pragnę. Tylko ciebie, a gdyby sama księżniczka Rosaliana była tutaj, by ofiarować mi swoją miłość, uderzyłbym ją w twarz.

Sydonia, jak było można przypuszczać, była zdumiona. Wycofała się kilka kroków do tyłu, mówiąc:

— Wstań drogi młodzieńcze, co ci dolega?

— Tak więc, jestem tobie drogi? Zawołał wciąż klęcząc. Jestem naprawdę tobie drogi, uwielbiona hrabianko? Ach! Mam nadzieję, że będę tobie jeszcze droższy, kiedy uczynię cię moją małżonką.

Sydonia nie przewidziała jeszcze zakończenia tego „romansu”. Stłumiła w sobie śmiech, przypominając sobie, jak straciła „kochanka” Uckermanna, okazując mu pogardę. Tak więc, zebrała się z godnością i powiedziała z bardzo poważną miną, jakby była w żałobie.

— Jeśli nie wstaniesz drogi rycerzu, toć będę musiała poskarżyć się jej wysokości, bo nie mogę być twoją małżonką, albowiem postanowiłam nie zawierać związków małżeńskich. Ale jeśli zrobisz mi przysługę, dzielny rycerzu, to uciekaj natychmiast na dwór, gdzie Wedig i Appelmann zamierzają się wzajemnie zamordować i rozdziel ich, w przeciwnym razie nasza łaskawa pani, księżniczka i stary Ulrich obudzą się, a potem będziemy wszyscy ukarani.

Biedny „głupek” natychmiast podskoczył i zawołał:

— Śmierć dla mojej uwielbionej hrabianki!

Zszedł po schodach, niezgrabnie, nieprzyzwyczajony do nagolenników, wpadł w środek tłumu, z wyciągniętym mieczem w ręku, zaczął robić przejścia przy każdym napotkanym człowieku, płacząc, wołał ponownie:

— Śmierć dla mojej uwielbionej hrabianki! Niech żyje piękna Sydonia. Łajdaki! Uczyniliście awanturę, teraz złożę was wszystkich martwych u moich stóp.

Początkowo, każdy kto widział tego szaleńca, trzymał się blisko ściany, by wydostać się poza zasięg jego miecza, który wciąż wirował wokół głowy. Gdy tylko rozpoznano jego głos, Wedig zawołał do niego:

— Pomóż bracie! Pomóż! Czy cierpisz z tego powodu, że ten wieśniak Appelmann pocałował szlachetną Sydonię, gdy leżała tam słaba i bez czucia? Widziałem to, śmiałość tego łotra!

— Co!? Moją uwielbioną hrabiankę? Zawołał wężowy rycerz. Ten kamerdyner, ten młodzieniec, ośmielił się ją pocałować?

Tym samym natarł wściekle na Appelmanna. Wrzawa była tak wielka, że mogła obudzić księżną i Ulricha. Na szczęście oboje przed rozpoczęciem zamieszki wyszli przez małą, prywatną bramę, by uczestniczyć w popołudniowym nabożeństwie, w kościele świętego Piotra, w mieście, gdyż archidiakon był chory, zaś doktor Gerschovius musiał zająć jego miejsce. Nikt więc nie został w zamku, aby wydawać rozkazy, trzymać przywództwo, nawet kasztelan poszedł wypełniać swoją służbę. Nikt wtedy nie miał na myśli księcia Ernesta, boć młody i był pod opieką, a co do starego Zitsewitza, był tak samo zły, jak reszta tych najgorszych.

Książę więc zagroził, że jeśli nie będzie wnet cicho, to zabije dzwon zamkowy. Przeto wrzawa nieco ucichła, gdy wężowy rycerz padł na Appelmanna. Książę natychmiast rozkazał swemu koniuszemu, by opuścił to miejsce, co ten uczynił z wielkim bólem. Tak więc Appelmann odwrócił się by odejść, tak, jak mu nakazał książę.

Wedig natomiast, który został odciągnięty przez wężowego rycerza, wyskoczył za nim ze sztyletem w ręku. Utykał, bo ugryzienie w biodrze, uczyniło go nieco sztywnym. Appelmann rzucił się przez małą bramę wodną, następnie przez most, drugi go ścigał, a Appelmann widząc, że pieni się on z wściekłości, przeskoczył przez szyny do łodzi. Wedig usiłował zrobić to samo, lecz sztywność od ugryzienia spowodowała, że spóźnił się ze skokiem do łodzi i wpadł do wody.

Nie mógł pływać, więc prąd niósł go w dół rzeki. Zanim pobiegli inni, on sam był jeszcze przytomny i zawołał do Hansa:

— Towarzyszu! Ratuj mnie!

Hans zapominając o swoim ciężkim kirysie, zanurzył się w wodzie i wkrótce dotarł do tonącego mężczyzny. Wedig w swojej walce z nadchodzącą śmiercią, chwycił go z taką siłą, że oboje natychmiast zniknęli pod wodą. Wtedy wszyscy wskoczyli na łodzie, aby ich ocalić, a że była niedziela, to wszystkie były zacumowane. Zanim je rozpięli, było już za późno, a dwóch nieszczęśliwych ludzi zatonęło na zawsze. Owo nieszczęście było spowodowane lekkością i wolą pięknej kobiety albowiem od czasów Heleny z Troi, do chwili obecnej świat dobrze o tym wiedział. Od tej pory miał być to początek tragedii, którą Sydonia rozegrała na Pomorzu, jak lata temu rozegrano to we Frygii.

Książę Ernest zaniepokojony, wysłał posła do kościoła po jej wysokość, lecz gdy doktor Gerschovius nie zakończył jeszcze swego exordium, jej wysokość nie mogła być w żaden sposób niepokojona i pragnęła, by posłaniec udał się do Ulricha, który rzucił się w stronę bramy wodnej. Tam znalazł zgromadzony wielki tłum. Wszyscy z niecierpliwością próbowali wyłowić za pomocą kijów i haków, ciała dwóch mężczyzn. Jeden z nich przywiązał nawet kawałek chleba jęczmiennego do liny i rzucił nim do wody, bo przesąd mówił, że będzie podążał za trupem w strumieniu i wskazywał, gdzie rzekomo leży. Zaś kobiety i dzieci płakały, lecz stary rycerz odepchnął ich łokciami na bok i zawołał:

— Do tysiąca diabłów! Co wy tu wszyscy robicie!?

Na owe słowa każdy milczał, bo nikt nie chciał zdradzić Sydonii. Wtedy Ulrich zapytał księcia, który odpowiedział mu, że Marintzky, założył jakąś starą zbroję, by straszyć innych, ścigali go w zabawie przez most, a on i inni wpadli do wody. I to wszystko, co wiedział w tej sprawie, bo sam grał na lutni w ogrodzie, gdy zaczął się cały harmider.

Ulrich krzyczał:

— Do tysiąca diabłów! Nie mogę odwrócić się plecami na moment, bo zaraz wśród młodych ludzi musi być jakaś zamieszka. Słuchajcie! Młody panie — kiedy przychodzi wasza kolej, by rządzić ziemią i ludźmi, toć radzę wam, wyślijcie wszystkich młodych ludzi do diabła! Bądźcie z daleka od nich, są próżną i rozwiązłą załogą, wstańcie, jeśli możecie, lecz z mojej strony nie przejmowałbym się, gdyby kilku innych zostało ochrzczonych w ten sam sposób. Mówcie! Kto z was rozpoczął tę burdę, jak w starej karczmie! Mówić! Muszę znać odpowiedź!

Rozmowa ta przyniosła skutek, jeden z młodych odpowiedział:

— Sydonia zmusiła młodych ludzi do szaleństwa i tak się stało.

Przemawiał jej własny kuzyn, Marcus Bork, z tego powodu Sydonia postanowiła, że go zniszczy w przyszłości, w odpowiednim czasie, za jego przemówienie, godzące w jej osobę.

Kiedy Ulrich odkrył, że Sydonia jest przyczyną wszystkiego, szalał z wściekłości i rozkazał im, by mu wszystko opowiedzieli. Kiedy Marcus opowiedział całą sprawę, przysiągł na siedem tysięcy diabłów, że ona go popamięta, i że natychmiast uda się do jej komnaty. Ale wtedy książę Ernest stanął przed Ulrichem i powiedział:

— Panie Ullrich, złożyłem tobie obietnicę, teraz musisz mi to uczynić, musisz pozostawić tą dziewicę w pokoju. Albowiem nie jest ona winna tego, co się stało.

Ulrich nie chciał go słuchać. Książę zaś ponownie naciskał:

— W swoim czasie, wycofam obietnicę, teraz zachowaj się właściwie, tak, jak uważasz.

— Do tysiąca diabłów! Lepiej zrezygnuj z tej gry — odpowiedział Ulrich.

Jednakże zgodził się pozostawić ją w spokoju i odszedł z gwałtownym niepokojem w głowie, gdy zobaczono, że księżna powraca z kościoła, zbliżając się do tłumu.

Wszyscy już wiedzieli, że księżna usłyszawszy całą historię, wpadnie w szał i zakłopotanie, a Sydonia będzie w wielkich tarapatach. W końcu przeszła do zamku i podążała w stronę komnaty Sydonii. Tedy książę Ernest słusznie podejrzewając jej plany, przeszedł na korytarz, by spotkać ją przed dojściem do komnaty młodej hrabianki. Wziął matkę za rękę i pocałował, modląc się by nie hańbiła młodej dziewicy albowiem była ona niewinna wszelkiego zła, które miało dziś miejsce. Lecz księżna odepchnęła go, wołając:

— Synu nieposłuszny! Czyż sądzisz, że nie słyszałam o twoich galanteriach z tą dziewczyną, którą sam szatan posłał do mego królewskiego dworu? Wstydź się! Jeden z twojego szlachetnego dworu, wziął udział w morderstwie!

­–Moja matko, osądziłaś to surowo! Ja nigdy nie nadużyłem miłości tej dziewicy. Zostaw ją w spokoju i nie pogarszaj tej sprawy, boć będzie jeszcze tak, że wszyscy młodzi szlachcice będą walczyć za nią, aż do śmierci!

— Ach! Ty bezsilny chłopcze! Po pierwsze, gdyby mój małżonek Filip I mógłże powstać z grobu, cóż tedy powiedziałby swojemu zagubionemu synowi? Który, jak syn marnotrawny w piśmie, kocha dziwne kobiety i trzyma towarzystwo z awanturnikami!

— A któż powiedział, że jam jest zagubionym synem?

— Obaj powiadają, doktor Gerschovius i Ulrich.

— Zatem poprowadzę kapłana przez ciało i rzucę wyzwanie rycerzowi, do walki na śmierć i życie, chyba, że obaj wycofają swoje słowa!

— Nie! Zostań mój synu. Musiałam źle zrozumieć to, co powiedzieli. Zostań! Rozkazuję ci.

— Nigdy! Chyba, że pozostawicie Sydonię w spokoju! Inaczej będzie czynione dzisiaj, że całe Pomorze pamiętać będzie o tym przez lata.

Po owej konwersacji z księciem, księżna obiecała pozostawić Sydonię w spokoju. Potem wycofała się zaniepokojona do swojej komnaty, gdzie wkrótce usłyszała śpiewanie 109 psalmu donośnym głosem, któremu towarzyszył mały zegar wrzeciona.

Sydonia, która ukryła się w swoim pokoju, wkrótce usłyszała o wszystkim, co miało miejsce, za pośrednictwem służącej księżnej, którą młoda hrabianka dodatkowo opłacała, a w rzeczywistości wszyscy jej słudzy, stali się jej wiernymi przyjaciółmi. Jej hojność sprawiała, że wszystkie wieści z dworu księżnej wpadały od razu do komnaty Sydonii. Zaś młodzi lordowie i rycerze byli bardziej w niej zakochani, niż kiedykolwiek. Wydarzenia tego dnia przyczyniły się do zyskania ich sympatii. Jej spryt przemieniał wszystko w zysk.

Następnego ranka usłyszawszy, że książę Ernest jedzie do Eldeny, aby odebrać składki, Sydonia obserwowała go, prawdopodobnie przez dziurkę od klucza, bo wiedziała, że musi minąć jej drzwi. I gdy książę przechodził obok, otworzyła drzwi i podeszła w zasięg jego wzroku, ubrana bardzo elegancko z kokieterią, w krótką szatę, ukazującą jej ładne, małe sandały. Książę, gdy zobaczył jej krótką szatę, w której wyglądała przepięknie, zarumienił się i przeszedł szybko, odwracając głowę, bo w tej samej chwili przypomniał sobie obietnicę, którą dał Ulrichowi i bał się zaufać sobie w jej pobliżu. Lecz Sydonia nie odpuszczała i zaszła mu drogę, rzuciła się do jego stóp, poczęła płakać i szeptać:

— Łaskawy książę i panie, przyjmij moją wdzięczność, bo tylko ty ocaliłeś mnie, biedną, młodą dziewicę, przed zniszczeniem.

— Wstań, droga pani, wstań.

— Nigdy, dopóki moje łzy nie spadną na twoje stopy.

Sydonia żarliwie pocałowała go w żółte, jedwabne pończochy, a potem dodała:

— Co by się ze mną stało, bezradną, opuszczoną sierotą, bez twojej ochrony?

Książę nie mógł dłużej wytrzymać swoich emocji. I gdyby dał swoje słowo całemu światu, nawet samemu, wielkiemu Bogu, to teraz musiałby je złamać. Podniósł więc Sydonię i ją pocałował. Ona się nie oparła i westchnęła:

— Ach! Jeśli teraz ktoś by nas zobaczył, to bylibyśmy zgubieni.

Ale już księcia owe słowa nie powstrzymywały. Całował ją raz, za razem. I przyciskał ją mocno do swego serca, kiedy ona drżała i mruknęła ledwie słyszalnie:

— Och! Dlaczego cię tak mocno kocham! Zostaw mnie mój panie, zostaw mnie. Jestem wystarczająco nieszczęśliwa.

— Czy będziesz mnie i później kochać Sydonio?

— Och! Pozwól mi usłyszeć, jak to powtórzysz.

— Kochasz mnie? Czarująca Sydonio.

— Niestety — wyszeptała. Tedy cała drżała. Głupio odpowiedziałam. Och! Jestem taka nieszczęśliwa.

— Sydonio, powiedz mi jeszcze raz, że mnie kochasz. Nie mogę przyznać się do mojego szczęścia, albowiem jesteś jeszcze bardziej łaskawa dla młodych szlachciców, niż dla mnie i często umęczasz moje serce z zazdrością.

— Tak, jestem uprzejma dla nich wszystkich, bo mój ojciec mnie nauczył i powiedział, że to jest bezpieczniejsze dla dziewicy, ale…

— Ale co? Mów dalej.

— Niestety! — Sydonia zakryła twarz rękami. Lecz książę Ernest przycisnął ją do swojego serca, pocałował ją i zapytał ponownie:

— Czy naprawdę mnie kochasz?

Ona mruknęła cicho:

— Tak

Tedy, jakby wstyd spowiedzi, zabił ją. Wyrwała się z jego ramion i wbiegła z powrotem do swojej komnaty. Młody książę udał się więc do Eldeny, mało tam załatwiając, co później poirytowało Ulricha.

XXII

Gdy nadszedł kolejny dzień, a strony ponownie wybierały się na kolację, Sydonia była ponownie przygotowana na scenę z młodymi rycerzami i kiedy przechodziła korytarzem, dała im swoją białą dłoń do pocałunku, błyszczała diamentami, dziękowała im, że jej nie zdradzili i modlili się, by ona wciąż ich wszystkich uwodziła, gdyż wszyscy byli szalenie przez nią rozpaleni. Lecz stary Zitsewitz był niezadowolony z jej wystawionej ręki, błagał ją o pocałunek, na jej słodkich, rubinowych wargach, więc został mu dany. Natychmiast zapanowała zazdrość wśród wszystkich innych, która objawiała się także ich wściekłością. Zitsewitz zawołał:

— Och Sydonio! Możesz zamienić nawet starego człowieka w głupca!

Zaś wieczorem wypełniły się jego słowa, bo zrodził się spór, o to, którego z nich Sydonia lubi najbardziej. Boć widzieli oni, że wypowiada ona wszystkim te same, słodkie słowa. I by rozstrzygnąć ową sprawę, pięciu młodych wraz ze starym Zitsewitzem, udało się do komnaty Sydonii. Każdy po kolei prosił ją o rękę, o małżeństwo, a ona dała im wszystkim tę samą odpowiedź, że nie ma jeszcze pojęcia o małżeństwie, jest tylko młodym, głupim stworzeniem i nie poznałaby swojego umysłu przez kolejnych dziesięć lat.

Na zamku zaszły zmiany, zostało jej zabronione przechodzenie z damskiej części zamku do innych stron, jak również jej jazda na oswojonym jeleniu. Z księżną miała częste sprzeczki, zaś z Klarą zachowała dobre stosunki, ponieważ była doskonale łagodna.

Ten pozorny spokój nie trwał długo. Księżna starała się milczeć w obecności młodej hrabianki, lecz nigdy nie przestała narzekać na prywatną służebnicę Sydonię, która ośmieliła się spojrzeć w oczy księciu Ernestowi. W końcu też pytano, czemu księżna nie odrzuciła dziewczyny z jej służby, a ona odpowiedziała:

— To musi być zrobione, bez zbędnej zwłoki. W tym celu zostało napisane pismo do księcia Barnima, a także do ojca dziewczyny w Stramehl, informujące ich o zamiarze księżnej.

Klara poczęła trochę się sprzeciwiać, mówiąc, że trochę chrześcijańskich nauk może uczynić wiele dobra dla młodego grzesznika, i że jeśli ona nie stanie się cnotliwa i dobra pod opieką księżnej, to może nie mieć nadziei, że ostanie na jej dworze. Zaś księżna odpowiedziała:

— Próbowałam wszystkich chrześcijańskich środków, ale na próżno. Uszy bezbożnych są zamknięte na Słowo Boże.

Inni powiadali, że niech księżna wspomina, iż ta biedna grzesznica jest obdarzona niezwykłym pięknem i dlatego to nie jest jej winą, że wszyscy młodzi ludzie są obłąkani miłością do niej. Słychać było wiele pogardliwych śmiechów wśród innych służących, a jedna z nich Anna Lepels, wykrzyknęła:

— Nie mogę pojąć, co składa się na cudowną piękność Sydonii. Pochlebia młodym mężczyznom, czyni się z nimi wolna, gdy przychodzą na kolację. Czemu wszyscy tak biegną za nią? Tak wielu kochanków, gdyż zdecydowała się na takie maniery.

Klara nic jej nie odpowiedziała, ale zwróciła się do jej wysokości, że za jej pozwoleniem, zostawi ją na jakiś czas, by odwiedzić Sydonię w pokoju, która być może posłuchałaby jej życzliwych rad.

Księżna odpowiedziała:

— Możesz odejść. Lecz jaki masz zamiar? Powiadam, że wszystkie porady są przez nią odrzucane.

— Wtedy zagrożę jej katechizmem doktora Gerschoviusa, który musi powtórzyć na niedzielę, bo wiem, że boi się tego najbardziej, boi się naszego duchownego.

— I myślisz, że ją wystraszysz, by nie biegła za młodymi mężczyznami?

— O tak. Jeśli powiem jej, że zostanie publicznie upomniana, chyba, że będzie mogła z owego katechizmu wszystko doskonale powiedzieć.

Zatem księżna pozwoliła jej odejść, lecz nie wierzyła w sukces Klary. Sydonia rzekomo odeszła od prób kuszenia młodych mężczyzn na rzecz poznawania katechizmu w swojej komnacie. Jednak, gdy weszła tam Klara, nie było młodej hrabianki, z wyjątkiem służącej, która siedziała na podłodze przy swojej pracy. Nic nie powiedziała o młodej damie, ale gdy usłyszała wiele śmiechu i radości na dziedzińcu niżej, to wiedziała już, że Sydonia nie była daleko.

Klara przeszła do okna i rzeczywiście ujrzała Sydonię. Pośrodku dziedzińca znajdował się duży staw, zbudowany z kamieni, do którego płynęła woda metalowymi rurami, łączącymi się z rzeką Peene. Pośrodku stawu znajdowała się mała wyspa, na której przykuty był niedźwiedź.

Deska została rzucona przez staw na wyspę. Sydonia stanęła na owej kładce i poczęła karmić niedźwiedzia chlebem, zaś Appelmann stał przy niej, uprzednio maczając chleb w syropie z puszki, a kilku młodych giermków stało wokół nich, śmiejąc się i żartując. Inni młodzi poczęli strzelać tępymi strzałami do niedźwiedzia, mieli z tego wielką radość, lecz kiedy niedźwiedź warknął, uspokoili się, rzucając zwierzęciu chleb, przesiąknięty miodem lub syropem.

Tak więc Sydonia ubawiona, stała na kładce, gotowa oddać chleb niedźwiedziowi, tedy to niedźwiedź był najbardziej rozdrażniony, swoje warczenie zmienił na inny dźwięk, tak, że rozbawił najbardziej Sydonię, roześmiała się i klasnęła w dłonie z zachwytu.

Gdy skromna Klara zobaczyła, jak Sydonia tańczy, poruszając się w dół i w górę na kładce, aż woda poszarpała jej szatę, zawołała do niej:

— Droga panienko Sydonio, chodź tu. Muszę ci coś powiedzieć.

Sydonia odpowiedziała:

— Droga lady Klaro, zachowaj to, jestem za młoda, by mi wszystko mówić.

I dalej tańczyła na kładce, poruszając się w górę i w dół.

Po wielu nieskutecznych błaganiach, Klara w końcu musiała wejść na kładkę, chwycić Sydonię za ramię i zabrać ją do zamku. Młodzi mężczyźni poszliby za nią, lecz w owej chwili musieli być zaangażowani w wyprawę rybacką jej wysokości, byli więc zobowiązani tego popołudnia do pójścia i obejrzenia sieci. Przeto dwie młode dziewczyny mogły swobodnie chodzić po korytarzu. Klara zapytała młodą hrabiankę:

— Czy będziesz się jeszcze uczyć katechizmu?

— Nie, nie chcę się tego uczyć.

— A jeśli kapłan upomni cię publicznie z ambony?

— Radzę mu, by lepiej tego nie czynił.

— Dlaczego? Co byś mu uczyniła?

— On się tego dowie!

— Droga Sydonio, życzę ci, jak najlepiej. Dlatego pozwól mi powiedzieć, że nie tylko kapłan, ale i nasza łaskawa księżna i wszystkie szlachetne panie dworu, są smutne i niezadowolone, boć nie powinnaś być tak swobodna z młodymi mężczyznami i ciągle twoim zachowaniem zachęcać ich do zabawy. Nie rób tego, droga Sydonio, mam ciągle na myśli twoje dobro, nie rób tego, to zniszczy twoją reputację.

— Ha! Tyś jesteś zazdrosna, ty pobożna babciu, zazdrosna, że młodzi mężczyźni nie biegną za tobą do zamku? Jak mogę pomóc?

— Każda dziewica mogłaby pomóc, gdyby była tak piękna. Zostaw to Sydonio albo przyjdzie zło. Szczególnie, gdy jej łaska usłyszy, że starasz się zwabić młodego pana, księcia, widzę to i mówię ci czystą prawdę, że możesz się jeszcze odwrócić od tego lekkomyślnego zachowania. Powiedz, co ty możesz przez to powiedzieć? Gdy młodzi szlachcice żądają twojej małżeńskiej ręki, a ty odrzucasz ich, mówiąc, że nigdy nie będziesz chciała małżeństwa. Czy możesz pomyśleć, że nasz łaskawy książę, syn Pomorza, uczynić cię może księżną — ciebie, córkę pospolitego szlachcica?

— Córka pospolitego szlachcica?! Jesteś wystarczająco pospolita i niska, gwarantuję to, lecz moja krew, jest tak stara, jak książąt pomorskich, poza tym, ja jestem hrabianką z zamku, jestem dziewicą z ziemią. A ty, kim jesteś? Kim jest wasza rodzina, kim są wasi przodkowie? Ostali oni wyparci z Meklemburgii, a stamtąd dotarli tylko na Pomorze i to jeszcze za pomocą miłosierdzia panów.

— Nie gniewaj się droga pani. Mówisz prawdę. Muszę jednak dodać, że moi przodkowie byli niegdyś hrabiami w Meklemburgii, a za lojalność wobec książąt pomorskich dano im dobytek w Daber, gdzie byli panami zamków i ziem przez ponad dwieście pięćdziesiąt lat, ale i przyznam, że wasi protoplaści byli szlachetniejsi niż moi. Ja nie przechwalam się swoimi przodkami, ani też to nie pasuje żadnej z nas.

Właściwy książę królewski jest przykładem i wzorem dla nas wszystkich. Kim jest Pan, nie nad ziemią i zamkiem? Ale z nieba i ziemi — Zbawicielem, Jezusem Chrystusem. Nie brał pod uwagę herbów i przodków, a cały gwiaździsty wszechświat był Jego sztandarem, był pokorny od małego, dla uczonych w świątyni, dla wodzów wśród ludu. Weźmy więc Tego Księcia jako przykład i długo rozważajmy o tym, co powiedział: „Przyjdźcie do mnie i uczcie się ode mnie, bo ja jestem pokornym i łagodnym w sercu.” Czy będziesz się uczyć od Niego, droga pani? Ja zrobię to, jeśli Bóg da mi łaskę.

Wyciągnęła rękę do Sydonii, a ona ją odrzuciła, płacząc:

— Bzdury! Kłamstwa! Nauczyłaś się tego wszystkiego od kapłana, który, jak wiem, jest siostrzeńcem szewca w Daber, a on nienawidzi każdego, kto jest nad nim w randze.

Klara miała ponownie łagodnie odpowiedzieć, ale w tej chwili stały obie przy publicznych schodach i zdarzyło się, że podbiegła chłopka i upadła przed Klarą obejmując jej kolana i błagała młodą damę, by ta ją uratowała, boć uciekła z Daber, gdzie zamierzali ją spalić na stosie. Pobożna Klara cofnęła się ze zgrozą i prosiła ją by wstała, mówiąc do niej:

— Anno Wolde, byłaś jakiś czas opiekunką świń u mojego ojca? Jak to teraz się ma do mojego najdroższego ojca i mojej matki?

— Kiedy moja rodzina uciekła, czuli się dobrze, potem błąkałam się przez czternaście dni, żyjąc na jadalnych korzeniach i dzikich jagodach.

Klara rzekła:

— O jaką zbrodnię byłaś podejrzewana, że zostałaś skazana na śmierć?

Odpowiedziała, że miała kochanka o imieniu Albert, który wszędzie za nią podążał, ona go nie słuchała, to ją znienawidził i udawał, że ona dała mu napój miłosny.

Sydonia głośno się roześmiała i zapytała ją:

— Czy wiesz jak zaparzyć napój miłosny?

Odpowiedziała, że wie, bo dowiedziała się tej sztuki od swojej siostry, ale nigdy nie próbowała tego na żadnym mężczyźnie. I jest całkowicie niewinna wobec tego, o co ją oskarżają.

Klara potrząsnęła głową i chciała pozbyć się czarownicy, bo wnet pomyślała, że jeśli Sydonia pozna tajemnicę warzenia owego napoju, to zatruje i zniszczy cały zamek, a reszta będzie miała do czynienia z diabłem. Odepchnęła więc dziewczynę, która ciągle przylegała do niej, płacząc i rozpaczając. Nagle Sydonia stała się bardzo poważna i pobożna, mówiąc:

— Zobaczcie, jaka ona jest fałszywa! Pierwej mi postawiła jako przykład Chrystusa, a teraz traktuje tę biedną grzesznicę cierniami krzyżowymi. Czy Chrystus nie powiedział: „Błogosławieni miłosierni albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. A ona ma Chrystusa tylko na języku, a nie w sercu.

Pobożna Klara wnet się zawstydziła na taką rozmowę i podniosła nieszczęsną kobietę, która ponownie upadła jej do nóg, mówiąc:

— Cóż, możesz pozostać. Idź do mojej służącej, a ona da ci jedzenie. Napiszę też do mojego ojca o twoje przebaczenie, a tymczasem proś o łaskę pozostania tutaj, do czasu wyjaśnienia sprawy. Jeśli zaś będziesz winna, to nie będę mogła dłużej obiecać tobie mojej ochrony i zamiast wrócić do Daber, zostaniesz spalona na stosie.

Na owe słowa owa „czarownica” była zadowolona i nic dalej nie mówiła.

Kiedy książę Ernest po kilku dniach powrócił do zamku, Sydonia zmieniła swoją taktykę, od teraz nie podnosiła swojego wzroku w stronę księcia, lecz gdy się spotykali, przechodziła na rumieniec i zamieszanie i zamiast mówić, tylko wzdychała.

Zawróciło to księciu w głowie natychmiast, przelewało mu to krew w żyłach, że z trudem ukrywał swoje uczucia. Z tego powodu postanowił odwiedzić Sydonię w jej komnacie, gdy tylko nadarzy się okazja i weźmie ze sobą piękną lutnię, inkrustowaną złotem i srebrem, którą kupił dla niej w Grypswaldzie.

Stało się to wkrótce albowiem księżna i Klara wyjechały do miasta, by kupić kaftanik dla małego księcia Kazimierza, który im towarzyszył. Sydonia została natychmiast powiadomiona o ich nieobecności i prędko odnalazła pokojówkę Klary. Włożyła jej do ręki kawałek złota i powiedziała:

— Podeślij tę dziwną dziewczynę z Daber do mojego pokoju na kilka chwil. Może da mi ona nieco informacji o moim ojcu i rodzinie, bo Daber jest blisko Stramehl. Ale pamiętaj utrzymaj tę wizytę w tajemnicy od Klary i księżnej, inaczej będziemy zgubieni.

Pokojówka chętnie się zgodziła i przyprowadziła kobietę z Daber do komnaty Sydonii, a potem wróciła do pokoju Klary, by obserwować czy księżna nie powraca, by wnet zawiadomić o tym fakcie Sydonię.

Dziewczyna podejrzewana o czary stanęła przed Sydonią, była zakłopotana, a młoda hrabianka przemówiła:

— Wiesz Anno… moje prośby przyczyniły się do tego, że znalazłaś tutaj schronienie, bo było mi ciebie bardzo szkoda i żal we mnie nastał, gdy tylko pierwszy raz cię zobaczyłam. Z tego co słyszę, to jej łaska nie będzie postępować z tobą lepiej niż twoi sędziowie w Daber. Moja rada jest taka, uciekaj póki możesz.

Anna zaczęła płakać i mówić:

— Gdzież ja mogę uciec? Umrę z głodu lub aresztują mnie ponownie jako złowrogą wiedźmę i zabiorą mnie z powrotem do Daber.

— Nie mów im — głupia gęś, że przybyłaś z Daber.

— Ale co ja mogłabym im powiedzieć? Poza tym nie mam pieniędzy, więc mogę zostać zgubiona i zrujnowana na zawsze.

— Dam ci wystarczająco dużo złota, byś mogła przejść odpowiednio przez wszystkie niebezpieczeństwa. Daję to z czystej, chrześcijańskiej miłości. A teraz powiedz mi szczerze: Czy naprawdę potrafisz zrobić napój miłosny?

— Tak, siostra mnie nauczyła.

— Czyli napój o równej mocy dla kobiet i mężczyzn?

— Tak, on bez wątpienia sprawiłby, że oboje byliby szaleni z miłości.

— Czy kiedykolwiek miał szkodliwy wpływ na nich? Czy odbiera im również siłę?

— Tak. Padają jak muchy. Niektórzy tracą pamięć, inni stają się ślepi lub słabi.

— Czy kiedykolwiek próbowałaś swoich czarów na kimkolwiek?

— Ale, czy pani mnie zdradzi?

— Wyjdź! Głupia gęś! Obiecałam ci tyle złota, by zapewnić ci ucieczkę!

— To powiem damie całą prawdę. Dała napój miłosny Albertowi albowiem on wychodził i spędzał noce z dala od niej i narzekał, że trochę leniuchowała. Jej pan ją pobił. Dlatego postanowiła go ukarać, na całym jego ciele pojawiła się wysypka, tak, że nie mógł siedzieć i kłamać przez sześć tygodni w nocy zaś, musiał być przywiązany ręcznikiem do ręki. Przez cały ten czas, jego miłość do niej stawała się paląca, a wcześniej ją bił i nienawidził. Gdy przyniosła mu napój z zimną wodą, za który zawsze na nią krzyczał, tym razem całował ją po rękach i nogach, nawet, gdy splunęła mu w twarz. I pewnie by umarł, gdyby nie starsza kobieta, która to wszystko odkryła, pomagając mu wyjść z uroku, potem jego miłość dobiegła końca i poinformował ją, wbrew jej woli.

— To musiał być wspaniały napój. Czy dziewczyna nauczyłaby mnie jak to warzyć?

I wtedy, jakby przez boskiego anioła, Bóg chciał odwieść Sydonię od tegoż czynu, bowiem dostała jakby ostrzeżenie, by odwróciła się od jej łajdactwa. Rozległo się pukanie do drzwi. Obie wystraszyły się i były białe jak kreda. Sydonia ukryła dziewczynę z Daber pod łóżkiem. Podeszła do drzwi, by zobaczyć kto puka, a gdy je otworzyła, zobaczyła księcia Ernesta, z lutnią w dłoni.

— Ach łaskawy księciu, cóż cię tu sprowadza? Modlę się wasza łaskawość o względy Boga. Co by inni powiedzieli, gdyby cię tu zobaczyli?

— Ale kto ma nas widzieć, moja piękna pani. Moja łaskawa mama wyjechała na przejażdżkę, a teraz spójrz na tę lutnię, którą kupiłem dla ciebie w Grypswaldzie. Czy podoba się tobie moja słodka?

— Niestety, łaskawy książę, jaki to będzie dla mnie użytek, jeśli nie będę miała nikogo, kto nauczyłby mnie grać.

— Nauczę cię, och, bardzo chętnie, ale wiesz, co bym powiedział…

— Nie, nie, nie ośmielę się uczyć od waszej łaskawości. Teraz odejdź, bym nie była jeszcze bardziej nieszczęśliwa.

— Co czyni cię nieszczęśliwą, urocza Sydonio?

— Ach, jeśli wasza wysokość, mogłaby wiedzieć, jak płonie we mnie serce, jak ogień jaki. Co stanie się ze mną? Czyżbym była martwa? Och jestem nieszczęśliwą dziewicą. Jeśli wasza wysokość byłaby prostym szlachcicem, wtedy mogłabym mieć nadzieję — ale teraz? Biada mi! Muszę iść. Tak, muszę odejść.

— Dlaczego musisz odejść? Moje słodkie kochanie. I dlatego chcesz, abym był tylko prostym szlachcicem? Czyż nie mogłabyś kochać księcia lepiej niźli prostego szlachcica?

— Łaskawy książę, cóż, w twoich oczach jestem tylko córką biednego hrabiego. I czy jej łaskawość kiedykolwiek zgodziłaby się? Ach, nie, muszę odejść — muszę odejść!

Kończąc owe słowa, poczęła szlochać gwałtownie, zasłoniła oczy rękoma, tak, że młody książę nie mógł już dłużej powstrzymywać swoich uczuć. Chwycił ją i pocałował namiętnie „krokodyle” łzy, a w tym samym czasie, do drzwi rozległo się kolejne pukanie. Sydonia stała się jeszcze bardziej blada, niżli przy pierwszym pukaniu albowiem nie było już miejsca na ukrycie księcia. Młoda kobieta — czarownica była już pod łóżkiem, lecz część jej czerwonej halki była widoczna wokół nóżki łóżka.

Ktoś mógłby z łatwością dostrzec, że leży pod nimi żywe ciało, boć i ukrywająca się kobieta drżała ze strachu. Zaś książę był zbyt zaabsorbowany miłością, żeby to wszystko zauważyć albo zwrócić uwagę na pukanie do drzwi. Sydonia jednak dobrze wyczuła, że w owej chwili musi zakończyć miłość z księciem i wnet go odepchnęła. Drzwi się otworzyły i weszła Klara, która nagle zrobiła się blada i splotła swoje dłonie na znak zdziwienia, albowiem ujrzała księcia i Sydonię, potem spłynęły z jej oczu łzy i nie mogła nic powiedzieć. Gdy Klara przemogła się, powiedziała:

— Ach! Mój łaskawy książę, mój biedny, niewinny książę. Cóż cię tutaj sprowadziło?

Ale na te słowa z obu stron nie uzyskała odpowiedzi. W końcu Klara wykrzyknęła:

— Zgubiłeś się? Księżna idzie korytarzem i właśnie zatrzymała się, żeby spojrzeć na swojego kota i kocięta, tam, przy pokoju. Młody książę pośpiesz się z nią spotkać, zanim pójdzie o krok dalej.

Młody książę wnet wyskoczył z komnaty Sydonii i zastał łaskawą matkę, która wciąż oglądała swoje kocięta. Po czym poprosił ją, by zstąpiła z nim na dziedziniec i spojrzała także na jego piękne psy, na co zgodziła się.

W chwili, gdy książę Ernest zniknął, Klara zaczęła karcić Sydonię, za jej złe drogi, którym nie było już można zaprzeczyć, albowiem sama widziała wszystko na własne oczy. A teraz przemawiała słowem żywego Boga, by Sydonia porzuciła młodego księcia i wybrała sobie męża podług jej szlachetnego stanu. Mówiła jej, że mogłaby to łatwo zrobić, gdyż wielu ją kocha.

A jeśli chodzi o księcia, to tak długo jak będzie żyć księżna i Ulrich, i będzie trwać choć jedna gałąź książęcego domu Pomorza, małżeństwo takowe nie byłoby dozwolone. Niechaj młody pan zrobi lub powie, co wybrał. Nagle Sydonia wykrzyknęła do Klary:

— Ach! Ty stary, pobożny kapłanie w halce. Któż tobie powiedział, że chcę poślubić księcia? Jak mogę ja pomóc, skoro książę decyduje się wejść do mojej komnaty i chociaż płaczę, stawiam opór, bierze mnie w ramiona i całuje. Odejdź więc od głoszenia swego słowa i powiedz co sprowadza cię, jako szpiega do mojego pokoju?

Wtedy Klara sobie przypomniała, co tak naprawdę było jej zamiarem, lecz scena miłosna, którą ujrzała, wyrzucała wszystko inne z głowy, po chwili odpowiedziała Sydonii:

— Szukałam czarownicy z Daber, bo kiedy wyszłam z księżną, zostawiłam ją pod opieką mojej służącej i kiedy wracaliśmy do zamku przy małej bramie ogrodowej, wślizgnęłam się do mojej komnaty przy schodach, będąc niewidzialną dla innych, znalazłam moją pokojówkę wyglądającą przez okno i nie było tam czarownicy.

Kiedy spytałam się, co się z nią stało, pokojówka odpowiedziała, że nie wie, że dziewczyna musiała się jakoś wymknąć, gdy była odwrócona plecami do niej. Więc od razu przyszłam do ciebie zapytać, czy widziałaś tę zuchwałą lafiryndę? Bo boję się, że jeśli jej skrzydła nie są podcięte, to może wyrządzić komuś krzywdę.

Sydonia nagle oburzyła się, mówiąc, że co ona może wiedzieć o nikczemnej dziewce. Po za tym nie było jej tam nawet dziesięć minut. Klara dodała:

— Ale na pewno ten ptak, znalazł gdzieś gniazdo.

Patrząc w stronę łóżka Sydonii rzekła:

— Mruga, rzeczywiście widzę niektóre pióra, bo z pewnością czerwona suknia nigdy nie drżała w ten sposób pod łóżkiem, chyba, że teraz jest w niej coś żywego.

Kiedy dziewka z Daber usłyszała słowa Klary, jej strach nasilił się, więc na domiar złego próbowała wciągnąć swoją czerwoną suknię pod łóżko, na którą wnet uklękła Klara, podniosła kołdrę i znalazła sowę w gnieździe.

Teraz czarownica z Daber musiała wyjść spod łóżka, płacząc i wyjąc, obiecując wszystko powiedzieć.

Sydonia nagle rzuciła spojrzenie czarownicy, które ona dobrze zrozumiała. I gdy stała już prosto przy łóżku, błagała żałośnie panią Klarę, by jej nie karciła za to, że próbowała uciec, ponieważ ona sama groziła jej spaleniem na stosie, tak jak w Daber, nie wiedziała, gdzie uciec, zobaczyła otwarte drzwi pani Sydonii, wkradła się tam i schowała się pod łóżko. Miała zamiar poczekać, gdy zapadnie noc, a potem poprosić ją o pomoc w ucieczce. Uważała Sydonię za jedyną osobę w zamku, która okazała jej chrześcijańskie współczucie.

Sydonia powstała w wielkim gniewie i powiedziała:

— Ha! Ty bezczelna dziewucho! Jak mogłaś się odważyć na moją pomoc!

Mówiąc to chwyciła ją gwałtownie za rękę, w którą wepchnęła jej kawałek złota, następnie pchnęła ją gwałtownie przez drzwi.

Teraz Klara pomyślała, że to była cała prawda i rzuciła się na szyję Sydonii, prosząc ją o przebaczenie za jej podejrzenia. Sydonia odpowiedziała:

— To się stanie! Zrobi to stary kaznodzieja. Tylko bądź ostrożniejsza w przyszłości. Co! Czy mam pełzać pod łóżko, by zobaczyć, że tam ktoś się ukrywa? Możesz odejść, teraz przypuszczam, że często ukrywałaś tam kochanka, twoje oczy zwracają się do niego tak naturalnie.

Gdy Klara poczerwieniała ze wstydu, Sydonia ponownie przyciągnęła do siebie czarownicę z Daber i rzekła:

— Teraz przyznaj się i powiedz, co powiedziałam młodemu panu, nie wiedząc, że nas słuchasz.

Biedna dziewczyna płacząc, odpowiedziała:

— Nic, oprócz tego, co było dobre. Powiedziałaś mu, że powinien odejść, a potem popchnęłaś go tak gwałtownie, gdy próbował cię pocałować, że potknął się o łóżko.

Sydonia rzekła tedy do Klary:

— Czy teraz widzisz? Mój pobożny kaznodziejo. Ta dziewczyna dokładnie potwierdza to, co powiedziałam. Więc teraz odejdźcie.

Wobec tego Klara odeszła z czarownicą do swojej komnaty, nic nie mówiąc, lecz rozwiązanie owej sprawy nie było dla niej zadowalające. Porozmawiała na ten temat ze swoim narzeczonym, Marcusem Borkiem. Jego zwyczajem było, że gdy nosił książki jej łaskawości z biblioteki książęcej, szurał nogami w szczególny sposób, gdy mijał drzwi Klary, wtedy ona wiedziała kto to i otwierała mu drzwi. Gdy jej służąca była obecna, to rozmawiali razem po włosku, albowiem oboje byli nie tylko wyuczeni w Słowie Bożym, ale i we wszelkiej innej wiedzy, by ludzie rozmawiali o nich w ziemi pomorskiej.

Klara zatem opowiedziała mu po włosku całą historię o romansie przed pokojówką i czarownicą, o wizycie młodego księcia, i o tym, jak młoda dziewczyna ukryła się pod łóżkiem. Pytała również swojego narzeczonego, czy jest prawdopodobne, że Sydonia wzięła do siebie czarownicę, by uzyskać od niej wiedzę, jak parzyć napój miłosny, którym zaczarowałaby księcia i wszystkich młodych ludzi na zamku. I czy powinna ostrzec księżnę przed Sydonią. Ale Marek odpowiedział, że gdyby czarownica była na zamku kilka tygodni wcześniej, to mógłby przypuszczać, że Sydonia otrzymała od niej przepis na owy napój, ponieważ każdy mężczyzna, stary i młody, był szalony z miłości do niej.

Ale przyznaje, że oczy Sydonii i jej zwodnicze usta są wystarczająco magiczne, i że nie jest prawdopodobne, by wzięła do siebie tę nikczemną dziewczynę, aby ją nauczyła tego, co już od dawna potrafi. Rzekł więc Klarze, by nie powiadamiała księżnej o całej sytuacji.

Poza tym, jeśli dziewka została uprzednio sprawdzona, to kto wie, co mogłaby powiedzieć o Sydonii i młodym panu, który mógłby przynieść wstyd w książęcym zamku Wolgast, kto wie co usłyszała czarownica leżąc pod łóżkiem, a być może milczała z przymusu i strachu. Dobrze byłoby, by wiatr nie rozsiał owych plotek, a czarownicę zamknąć w wieży czarownic, dopóki nie nadejdzie odpowiedź z Daber. Gdyby została uznana za winną, nadszedłby czas, by zapytać ją na stosie o napój miłosny i rozmowę między młodym księciem, a Sydonią.

Zatem kurs uzgodniony między Klarą, a Markusem począł się wypełniać. Należy jednak żałować, że Klara nie podążyła za głosem dobrego anioła i nie powiedziała wszystkiego księżnej i staremu Ulrichowi. Wówczas wiele skandali i nieszczęść w ziemi pomorskiej, mogłoby zostać uniknionych. Poszła za radą swego pana, zachowała tajemnicę, a czarownica została tego samego dnia zamknięta w wieży czarownic, aby chronić innych przed przyszłym złem.

XXIII

W końcu nadeszła niedziela, a Sydonia tego dnia miała zostać przepytana publicznie z katechizmu doktora Gerschoviusa. Księżna była pełna niepokoju, gdyż miała obawy, jak się to wszystko skończy. Kościół był wypełniony do pełna, również wszyscy młodzi mężczyźni tamże się znaleźli, obawiali się oni o Sydonię, albowiem doktor Gerschovius uchodził za bardzo surowego człowieka, lecz Sydonia wyglądała na nieprzejmującą się tą sprawą.

Jak zwykle weszła do pomieszczenia księżnej, które znajdowało się naprzeciw ambony. Stała się bardzo poważna, a kiedy cała mowa dobiegała końca, wyszła z owego pomieszczenia cicho, zmierzając zejść do ogrodów. Jej łaska nie dostrzegła zamiarów i jej kapelusza z pióropuszem czapli. Pióra opadły na bok przy Sydonii, inne panie były zbyt zaniepokojone, by zwrócić jej uwagę. Zaś kapłan z ambony dobrze widział jej zamiary i zawołał:

— Panno! Panno! Dokąd zmierzasz? Pamiętaj, że musisz powtórzyć swój katechizm!

Nagle Sydonia zrobiła się blada, bo księżna i cała społeczność, utkwiła w niej wzrok. Zauważywszy to pobladła Sydonia powiedziała:

— Przecież widzisz z mojej twarzy, że nie czuję się dobrze? A jeśli poczuję się lepiej, to nie wątp, że powrócę natychmiast.

Wnet wszystkie pokojówki pozakładały chusty, by ukryć swój śmiech. Młodzi szlachcice robili to samo.

Zatem Sydonia odeszła, pozostali oczekiwali jej długo, myśląc, że powróci. Na próżno patrzyła jej wysokość, kapłan opuścił ambonę, a potem wysłał dwie z jej pań, by odszukały kłamczuchę, lecz oni powrócili, oświadczając, że nigdzie jej nie ma. Cała oprawa dobiegła końca, a księżna wyglądała na złą, podobnie, jak doktor. Organy ucichły, a ludzie poczęli odchodzić, na co jej łaska zawołała:

— Niech każdy przyjdzie tą drogą i towarzyszy mi do mieszkania Sydonii. Tam sprawię, że powtórzy katechizm przed wszystkimi. Posłańcy zostaną wysłani we wszystkich kierunkach dopóki nie znajdą jej kryjówki.

Te słowa bardzo ucieszyły uczonego i Ulricha. Przeto wszyscy udali się do pokoju Sydonii, a tam ku ich wielkiemu zaskoczeniu, siedziała ona na krześle z pachnącą butelką w dłoni. Po czym jej wysokość zażądała tego, czego wszyscy od niej oczekiwali, występując również z pytaniem:

— Czemu nie zostałaś, by powtórzyć katechizm?

— Ach! Byłam taka słaba, że z pewnością, bym zemdlała, gdybym nie zeszła do ogrodu na świeże powietrze. Byłam tak zmartwiona, że jej łaska niepokoiła się wysłaniem po mnie, byłam nieświadoma tego do tej pory.

Księżna ją zapytała:

— Czujesz się już lepiej?

— Raczej lepiej. Świeże powietrze dobrze zrobiło.

Inni myśleli, że wyrecytowany katechizm doktora, mówi, że chrześcijaństwo jest tak potrzebne, jak woda dla ryb. Doktor odchrząknął, by zacząć, lecz hrabianka powstrzymała go, mówiąc:

— Nie wypada, by w mym pokoju odpowiadać na katechizm, jak małe dziecko. Dorosłe panienki są zawsze słyszane w kościele.

Księżna skinęła doktorowi, by jej nie słuchał. Na pierwsze pytanie doktora raczej odpowiedziała żartobliwie:

— Masz już gotową odpowiedź.

Kapłan stał się czerwony z wściekłości. Widząc książkę leżącą na małym stoliku przy jej łóżku, myślał, że to katechizm doktora Gerschoviusa, którego miała się uczyć. Podszedł żeby spojrzeć. Gdy odkrył prawdę, był przerażony, bo ujrzał książkę „Amadis de Gaul”, otwartą na ósmym rozdziale, gdzie wyczytał: „Jak książę Amadis de Gaul kochał księżniczkę Rosalianę i był w zamian umiłowany, a oboje osiągnęli spełnienie swoich pragnień.”

Uczony wnet rzucił książkę na podłogę, deptał i krzyczał:

— A więc, ty rozpustnico, to jest twoja biblia i twój katechizm! Tutaj uczysz się, jak sprawić, by ludzie oszaleli? Kto dał ci tę niesławną księgę? Mów! Kto ci ją dał?

Sydonia spojrzała nieśmiało i płacząc rzekła:

— To jego wysokość, książę Barnim. Powiedział, że to jest wesoła księga, dobra przeciwko złym duchom.

Księżna na owe słowa westchnęła, prawie upadając, gdy usłyszała, że stary książę dał jej niesławną książkę, głośno rozpaczała i płakała:

— Kto uwolni mnie od tego bezwstydnego rozpustnika, który doprowadza wszystkich do szaleństwa? Pismo mówi prawdę: „Piękna kobieta bez dyskrecji jest jak złoty diadem na głowie świni.” Ach! Teraz o tym wiem, ale ufam, że wkrótce moi posłańcy powrócą, ci których wysłałam do Stettin i do Stramehl, a potem pozbędę się ciebie, ty rozpustnico, za co dziękuję Bogu na wieki.

Potem księżna odwróciła się, by opuścić jej komnatę ze starym Ulrichem, który tylko potrząsnął głową i pozostał niemy, jak ryba. Doktor Gerschovius postanowił jednak pozostać z Sydonią, by zachęcić ją do cnoty, lecz gdy tylko ona płakała i wydawała się go nie słyszeć, zmęczył się tym wszystkim i wyszedł. Poszedł swoją drogą z wieloma westchnieniami i podnoszeniem rąk.

Niedługo od całego zdarzenia, Sydonia wyszła ze swojego, złego humoru, albowiem nie zraniły jej słowa innych. Młody książę Kazimierz pobiegł szukać swojej mamy, bo jak mu powiedziano, poszła wysłuchać katechizmu młodej hrabianki. Pytano, co młody książę chciał od swojej mamy. Okazało się, że jego nowy kaftan go zranił. Chciał, by Sydonia zawiązała mu go na nowo i tedy ją zapytał:

— Czy to prawda, że nie znasz swojego katechizmu?

— Mogę wszystko odpowiedzieć bardzo dobrze. Po prostu przyjdź teraz i usłyszysz, jak to mówię — odpowiedziała Sydonia.

Prawdopodobnie jej wysokość i doktor opracowali ten plan, by zawstydzić Sydonię. Pokazując jej, że nawet małe dziecko jest w stanie to powtórzyć.

Kiedy mały chłopiec podszedł do niej, przerzuciła go przez kolano, ściągnęła jego pończochy, karcąc go. Jej okrutne i złe nastawienie, by zemścić się na dziecku, musiało pochodzić od jej matki.

Łaskawy książę potem rzekł:

— O Teodorze, ta sprawa z pewnością mogłaby zostać pominięta, albowiem przynosi brak szacunku mojemu książęcemu dworowi.

Młody Kazimierz długo miał w pamięci zajście z młodą hrabianką. Jej dzikie oczy i straszny głos, jakby czarownicy, bardziej go przerażały, niźli jej okrutna ręka, jakby wyrył w niej diabła, chociaż był tylko małym chłopcem. Piekielne zło natury tej kobiety, udowodniło się przez położenie bezbożnej ręki na jednej ze znamienitych ras, wszystkie jej przyszłe czyny byłyby przez to zrozumiałe.

Kiedy Sydonia wypuściła chłopca, ten wyskoczył z pokoju i pobiegł przez cały korytarz, krzycząc, że wszystko powie swojej mamie. Po drodze napotkał Zitsewitza, który usłyszał całą historię, miłosierny stary głupiec wziął go w ramiona i obiecał mu mnóstwo pięknych rzeczy za trzymanie tego, co się wydarzyło w tajemnicy. Tedy przekupiony młody chłopiec nikomu nie powiedział, jak biczuje Sydonia. Jej wysokość nie usłyszała o okrutnym wydarzeniu i zniewadze jej książęcej rodziny. Gdyby jej wysokość znajdowała się w swojej komnacie, tedy usłyszałaby krzyk i płacz swojego dziecka. W owym czasie była w drodze do książęcych ogrodów, by tamże ochłodzić swój gniew.

Wkrótce potem wszyscy dojrzeli wielki statek płynący w dół rzeki z Penemunde, miasta na Pomorzu, przyciągnął wszystkie oczy w zamku. Na pokładzie owego statku stał dumnie szlachetny młodzieniec, machający czapką z pióropuszem z czapli, na jego dłoni siedziała oswojona mewa. Ów ptak od czasu do czasu odlatywał z jego dłoni i nurkował w wodzie, wydobywając dziobem małe i duże ryby. Następnie z powrotem leciał na dłoń młodzieńca.

Klara zawołała:

— Ach! To muszą być synowie naszej łaskawej księżnej. Jutro są jej urodziny, a oto nadchodzi szlachetny biskup Johann Frederick z Camyn i jego brat, książę Bogislaff XIII, by oddać hołd swej łaskawej matce.

Jednakże ich matka nie przyznałaby od razu, że młodzieniec z mewą w dłoni, to jej syn. Klara klasnęła w ręce, krzycząc:

— Popatrz! Łaskawa Pani! Jest podnoszona flaga.

Rzeczywiście trzepotała z masztu, z herbem biskupa. Więc strażnik dmuchnął w róg, a na to odpowiedział strażnik św. Piotra w mieście i dzwony we wszystkich wieżach rozległy się, a kasztelan rozkazał odpalić armatę na dziedzińcu.

Jej wysokość była już całkowicie przekonana, płacząc podbiegła do małej bramy wodnej, gdzie stary Ulrich czekał już na przyjęcie książąt. Jednak, gdy statek zbliżył się już nadto, odkryli, że przystojny młodzieniec nie jest biskupem, lecz księciem Bogislaffem, który przebywał z wizytą na dworze swojego brata w Camyn wraz z kilkoma wysokimi prałatami. Biskup Johann Fryderyk nie towarzyszył mu, ponieważ musiał pozostać w domu na wizytę księcia brandenburskiego.

Kiedy książę zszedł na brzeg, uściskał swoją, płaczącą matkę i powiedział, że przyszedł jej ofiarować swoje gratulacje z okazji jej urodzin, i że nie może płakać, a musi śmiać się, boć powinien być taniec na jej cześć i dobra uczta nazajutrz w zamku. Potem rzucił wszystkie ryby, które złapał ptak na most, a jej wysokość zadziwiła się i pogłaskała ją, gdy ta usiadła na ramieniu księcia. Zapytał, czy ptak jej się podoba, a gdy odpowiedziała tak, książę ponownie dodał:

— A więc, najdroższa matko, niech to będzie mój urodzinowy prezent dla ciebie. Sam ją wyszkoliłem i wypróbowałem pod drodze, jak to widziałaś nad rzeką. Więc każdego popołudnia, kiedy ty i twoje panie zdecydujecie się bawić żeglowaniem, ten ptak będzie łowić dla ciebie tak długo, jak zechcesz, gdy będziecie wiosłować w dół rzeki.

Obecni przy rozmowie syna z matką pomyśleli, że dobrym synem jest ten młody, przystojny książę. I kto by mógł w przyszłości pomyśleć, że Sydonia mogłaby ich wszystkich pomordować, nawet tego szlachetnego księcia, serca wydają się pękać, a pióra wypadają z palców. Nikt w owym czasie nie przypuszczał, że cała książęca rasa może zostać zniszczona przez czarnoksięstwo Sydonii, a na końcu ostanie się osierocony, bezdzietny przedstawiciel starożytnego i sławnego domu Wolgast.

Księżna objęła pięknego, młodego księcia, który mówił o tańcach następnego dnia. Powiedział również, że nadszedł czasy, aby jego łaskawa matka porzuciła żałobę po zmarłym władcy. Lecz jej wysokość, jakby nic nie słyszała o tańcach i odpowiedziała, że nadal będzie opłakiwać swojego drogiego pana, z którym została zaślubiona przez doktora Martinusa aż do końca życia. Jednak książę powtórzył swoje błagania, a wszyscy młodzi szlachcice dodali swoje i wreszcie książę Ernest błagał ją, by ta nie odmawiała im pozwolenia na jutrzejsze święto, albowiem to miało uczcić jej urodziny.

W końcu zgodziła się, lecz stary Ulrich potrząsnął głową i wziął księżnę na stronę, by ostrzec ją przed skandalem, gdyby młodzi szlachcice upili się i podniecili Sydonią. Jej łaska odpowiedziała, że zadba o to, by uniknąć skandalu z udziałem Sydonii, albowiem skoro odmówiła nauki katechizmu, to nie może pojawić się na uczcie.

Odpowiednią karą będzie trzymanie jej jako więźnia przez cały dzień i zamknięcie jej w jejże komnacie i schowanie klucza w kieszeni księżnej. Ulrich był bardzo zadowolony, a wszyscy rozdzieli się na noc z dużym zadowoleniem i nadziejami pełnymi radości z okazji jutrzejszego dnia.

Kilka dni wcześniej do wielkiego szambelana przybył szewc z miasta i narzekał jego lordowskiej mości na koniuszego Appelmanna, który długo zabiegał o jego córkę i błagał o nią, aż w końcu zhańbił ją na oczach całego miasta. Okrył wstydem siebie i swój cały dom, co doprowadziło do skandalu. Teraz błagał lorda Ulricha, by ten bezwstydnik wziął jego córkę za żonę, albowiem już dawno obiecał jej małżeństwo.

Ulrich, który już od dawna podejrzewał łobuzów z dworu Wolgast o złe uczynki, nie miał wątpliwości, gdyż w ostatnim czasie brakowało wielu pereł i klejnotów w szabracku i końskich pelerynach jej łaski, a pan młody, który kładł je zawsze na białym koniu jej wysokości, nic o tym nie wiedział, a był poddawany torturom, Appelmann miał wszystkie te przedmioty na swoją wyłączną odpowiedzialność, zatem naturalnie było sądzić, że nie był całkiem niewinny. Ponadto w tym roku zginęło ponad trzysta worków owsa i nikt nie wiedział co się z tym stało.

Wobec tego Ulrich kazał posłać po oszusta i łotra, upomniał go za jego rozrzutne czyny, mówiąc mu, że musi natychmiast poślubić córkę szewca. Jednakże przebiegły łotr wiedział lepiej i przysiągł na wszystkich świętych, że jest niewinny i w końcu przezwyciężył oskarżenia i przekonał księcia Ernesta, by ten wstawił się za nim, że jest niewinny.

Zatem Ulrich musiał mu przyobiecać łaskę, lecz miał na niego podwójne oko. Appelmann tego samego dnia zawiózł księcia do Grypswaldu, by ten wyszukał więcej muzyków do zamkowego zespołu, ponieważ miał być grany w Wolgast marsz księcia Bogislaffa wielkiego, a do tego było potrzebnych osiemdziesiąt bębnów, czterdzieści trąb, by uczcić urodziny jej łaski w wielkiej książęcej sali.

Można sobie zatem wyobrazić, co musiała czuć Sydonia, gdy dowiedziała się, że księżna ogłosiła, że młoda hrabianka musi pozostać w swojej komnacie podczas festiwalu. Była to kara za to, że odmówiła nauczenia się katechizmu, nie będąc jednocześnie posłuszna Bogu ani księżnej. Surowa kara była sygnałem za jej bezbożne zachowanie.

Jedynie jej służąca mogła przynieść jej jakiekolwiek jedzenie z wielkiej uczty. Zatem Sydonia błagała księżnę o wybaczenie, by ta okazała jej miłość Bożą. W zamian za to obiecała łasce naukę całego katechizmu na pamięć. Jednakże nie przyniosło to żadnego skutku, a młoda hrabianka płakała i głośno rozpaczała aż w końcu upadła na kolana przed księżną, która nie była tym poruszona, przejęta i przekonana. Gdy Sydonia zagroziła opuszczeniem komnaty, księżna wyszła, zamknęła drzwi i schowała klucz do kieszeni. Więzień zawył wystarczająco.

Jednakże przebiegła Sydonia dała swojej pokojówce kawałek złota i kazała jej iść na górę i w dół korytarza, płacząc i wykręcając ręce, a kiedy ktoś ją zapytał co się dzieje, odpowiadała, „że jej piękna młoda dama umiera z żalu, ponieważ księżna zamknęła ją, jak małą uczennicę w swoim pokoju, a wszystko za to, że nie znała katechizmu doktora Gerschoviusa, którego nie uczono w jej części kraju, ale uczyła się innego, którego nauczyła się całkiem dobrze w dzieciństwie, więc jej, biednej kobiecie nie wolno jest tańczyć na festiwalu.”

Pokojówka miała to wszystko powiedzieć w szczególności księciu Ernestowi, a gdyby nie przeszedł przez korytarz, to miała przestać płakać i jęczeć przy drzwiach jego komnaty, dopóki by nie wyszedł zapytać o co chodzi. Służąca postępowała zgodnie z poleceniami i za niecałą godzinę każda dusza w zamku łącznie z kucharkami, praczkami, wiedziała, co się stało i wszędzie gdzie poszła księżna była atakowana przez starych, młodych, wielkich, małych, z prośbami o przebaczenie dla Sydonii.

Jednakże jej łaska kazała im wszystkim milczeć, grożąc im, że jeśli będą dalej składać te bezwstydne prośby, to festiwal zostanie zamknięty. Lecz kiedy książę Ernest osobiście próbował przekonać matkę na korzyść Sydonii, ta, była wściekła i powiedziała:

— Powinieneś wstydzić się samego siebie. Teraz jest jasne, co ta głupia dziewczyna zrobiła z ciebie. I ten dzień będzie dla mnie smutkiem, zamiast radością, a wszystko to z powodu tej dziewczyny.

Więc książę na czas festiwalu musiał zachować spokój, a do Sydonii wysłał wiadomość, żeby nie ulegała niepokojowi, bo on sam zabrałby ją z jej pokoju do tańca.

Następnego ranka, cały zamek żył przygotowaniami do festiwalu. Minęło siedem lat od śmierci księcia Filipa. Festiwal w pamięci ludu z zamku był wspaniałym świętem. Każdy na zamku tańczył z wyjątkiem szczurów i myszy.

Rano, o dziesiątej, młodzi książęta, duchowieństwo, honorowi doradcy miasta, zgromadzili się w wielkiej książęcej sali, odbudowanej po pożarze przez księcia Filipa, który rozciągnął ową salę na wszystkie strony zamku. W głównej części sali znajdowało się wielkie, pomalowane okno, wysokie na sześćdziesiąt stóp, na którym nakreślono pielgrzymkę księcia Bogislaffa Wielkiego do Jerozolimy, wszystko namalowane było przez Gerarda Homera, Frieslander i najsłynniejszego tego czasu malarza na szkle.

Na ścianach wisiały sztandary, tarcze, hełmy i kirysy. Wszystko po obu stronach czterdzieści stóp od ziemi. Na ścianach namalowano figurki wszystkich zwierząt odnalezionych na Pomorzu: niedźwiedzie, wilki, łosie, jelenie i wydry, wszystkie znakomicie naśladujące żywe stworzenia.

Kiedy zgromadzili się wszyscy lordowie, zabrzmiały bicia bębnów i trąby, następnie marszałek pomorski otworzył wielkie drzwi do sali, otoczone kwiatami z zewnątrz, a książęca wdowa weszła tam z wielką pompą, prowadząc małego Kazimierza za rękę. Była ubrana w pomorski ubiór, a mianowicie: biały, jedwabny płaszcz, a na nim płaszcz z lazurowego aksamitu, brokatowo ze srebrem, otwarty z przodu. Suknia długa z białego aksamitu, wyhaftowana złotymi wieńcami laurowymi. Wejście księżnej wspierane było przez dwanaście stron ubranych w czarne aksamitne sutanny z hiszpańskimi mankietami.

Na głowie księżna miała czepek szkarłatnego aksamitu z małymi pióropuszami, z którego zwisał jej biały welon, pokryty srebrnymi gwiazdami. Wokół szyi miała szkarłatny aksamitny pasek, skręcony złotym łańcuchem, zależna od tego była balsamowa kolba, w formie charta, która spoczywała na jej piersi.

Gdy jej wysokość weszła ze świeżymi i rumieniącymi się policzkami, wszyscy ukłonili się nisko i pocałowali ją w rękę, błyszczącą diamentami. Następnie każdy z nich złożył życzenia, najlepiej jak potrafił.

Wśród nich był archidiakon św. Piotra, Johann Neander, który szukając upodobania wystąpił z wydrukowanym traktatem, poświęconym jej wysokości. W nimże dyskutowano, czy dziesięć dziewic wymienionych w Mat. XXV, było pochodzenia szlacheckiego czy też mieszczańskiego. Zaś doktor Gerschovius wyśmiał go z tego powodu przed całym stołem.

Gdy wszystkie życzenia i gratulacje dobiegły końca, księżna zapytała księcia Ernesta czy prace wodne na dziedzińcu zostały zakończone. Książę, który interesował się hydrauliką, odpowiedział:

— Tak. Ludzie będą już dzisiaj biegać z piwem z Rostocku. Cały mój lud, wielki i mały, będzie dziś obchodził święto. I rozkazałem dziś mojemu dworskiemu piekarzowi dać bochenek chleba i dobry napój każdemu, kto przychodzi i prosi. A teraz, jak to jest w zwyczaju, przedstawmy się w kościele.

Zadzwoniły dzwony i cała procesja przeszła przez korytarz, po wielkich schodach, z bębnami i trąbami. Szedł marszałek ze swoim sztabem i wielki szambelan Ulrich von Schwerin, ubrany w piękny kapelusz, zapętlony diamentową aigrette, ozdobiony małymi, złotymi gwiazdami. Potem przyszła księżna, wspierana z każdej strony przez młodych książąt, jej synów, a także szlachta, rycerze, strony i inni niżej wychowani, zgodnie z ich rangą i godnością.

Kiedy mijali pokój Sydonii, ta zaczęła walić w drzwi i płakać jak małe dziecko, lecz nikt nią się nie przejmował, a procesja ruszyła dalej na dziedziniec, gdzie żołnierze oddali strzały salutowe nie tylko z muszkietów, ale także z wielkiego działa zwanego „starą ciocią”. Jej wystrzał był, jak głębokie westchnienie radości. Ze wszystkich zamkowych okien wystawały sztandary i flagi z herbami Pomorza i Saksonii, a sam chodnik był posypany kwiatami.

Kiedy minęli okno Sydonii, ta otworzyła je, wyjrzała, będąc wspaniale ubrana, błyszcząc perłami i diamentami, gorzko płacząc. Na ten widok stary Ulrich zgrzytał zębami z wściekłości, zaś reszta młodych szlachciców i książę Ernest, poczuli, że umierają im serca ze smutku z powodu jej nieobecności. Poszli więc przez wielką, północną bramę na mury zamku. Skąd było widać całe miasto i port.

Tam flagi trzepotały z masztów i machały z wież, a ludzie klaskali w dłonie i wołali Huzza! Boć myśleli już o piwie zanim księżna wyszła na mury. Nigdy wcześniej nie było takiej radości, a po nabożeństwie w kościele, wszyscy powrócili do zamku i w tej samej kolejność przystąpili do uczty.

Lista dań znajdowała się przy stole księżnej ze starego Kussow, tak, by pokazać, jak osiemdziesiąt lat temu ucztowali na Pomorzu ich ojcowie, a w obecnych cesarskich czasach pozostało im tylko szlifowanie zębów. Poczuć zapach i smak tych potraw ze starych czasów będzie cudownie.

Pierwsze danie: Zupa jajeczna z szafranem, pieprzem i miodem. Duszona baranina, posypana cebulą. Pieczony kapłon z duszonymi śliwkami.

Drugie danie: Ling z olejem i rodzynkami. Wołowina pieczona w oleju. Węgorze z pieprzem. Suszona ryba z musztardą Leipsic.

Trzecie danie: Sałatka z jajkami. Galaretki posypane nasionami migdałów i cebuli. Omlety z miodem i winogronami. Ciasto i wiele innych słodkości.

Czwarte danie: Pieczona gęś z korzeniem z buraków ćwikłowych, oliwkami, kaparami i ogórkami. Małe ptaki smażone na smalcu z rzodkiewkami. Dzik ze szpikiem podawanym na grzankach.

Do tego wszystkie rodzaje ciast z placuszkami, ciastami i fantazyjnymi słodyczami wszelkiego rodzaju.

Księżna wybrała coś z każdego dania i wysłała Sydonii przez jej służące. Wszystkie wróciły od Sydonii z wiadomością dla księżnej, że ona nie ma serca, by się upokorzyć i ucztować. Równie dobrze księżna mogła jej posłać tylko chleb i wodę, co byłoby odpowiednie dla ubogiego więźnia.

Młodzi mężczyźni nie mogli już tego dłużej znieść. Ich cierpliwość była znacząco wyczerpana, zaś ich odwaga rosła z każdym wypitym kubkiem wina. W końcu książę Ernest szepnął swemu bratu Bogusławowi, by ten złożył dobre słowo o Sydonii, czego odmówił. W końcu sam książę Ernest zawstydził się na jej imię. Niektórzy z młodszych stron, czekali na księżną i byli na tyle śmiali, że prosili ją o przebaczenie dla Sydonii, ta jednak dała im bardzo ostrą naganę. Po obiedzie księżna i książę Bogusław poszli w stronę kanału do rekreacyjnej łodzi, by pobawić się z oswojoną mewą morską.

Księżna poprosiła również lorda Ulricha, by ten im towarzyszył, jednakże on odpowiedział, że tego wieczoru będzie bardziej potrzebny w zamku, niźli nocny zegarek w czasie wojny, zwłaszcza, gdy młody książę będzie miał rostockie piwo z fontann zamiast wody.

Wkrótce jego słowa się spełniły, gdy księżna odpłynęła, młodzi ludzie zaczęli pić na dobre. Niesiono wino przez próg po wielkich schodach, a chłopi i niższa służba, która zmierzała do książęcej kuchni z suszonym drewnem, kładli się twarzą płasko i zlizywali wino ze schodów.

Tymczasem wielu młodym pękły łańcuchy, zrywali się i przeklinali, że uwolnią Sydonię. Inni upadli, będąc już całkowicie pijanymi, nie pamiętając, co się wydarzyło. Wtedy stary Ulrich maszerował korytarzem po schodach, w górę i w dół, ze sztyletem w ręku, grożąc wszystkim aresztem, jeśli nie będą milczeć. Jeśli chodzi o tych, co już leżeli, jak martwe zwierzęta, to każdy z nich dostanie wiadrem zimnej wody z fontanny.

Gdy dostali wodą, nagle powstali i krzyczeli ze złości. Ulrich tedy śmiał się i mówił, że gdyby nie utrzymali porządku, to traktowałby ich jeszcze gorzej. Powinni się wstydzić swej niegodziwości i rozpusty.

Do owej wrzawy dotarły wieści, że z fontanny leje się piwo z Rostocku, zatem całe miasto biegło tam i piło złocisty trunek, jak pijawki. Prosili również młode kobiety, by te przynosiły im bochenki chleba. Stary szewc podniósł czapkę, rzucił ją w górę i krzyczał:

— Niech żyje jej łaska! Nie ma lepszej księżniczki na świecie!

Wszyscy mieli nadzieję, że ich pani będzie żyła wiele lat i będzie świętować tak każde urodziny. Potem modlili się za nią serdecznie, kobiety trajkotały, a dzieci krzyczały, tak, że Sydonia nie mogła usłyszeć żadnego słowa. W końcu młoda hrabianka machnęła białą chustką z okna, kiedy ucichł hałas, poczęła nucić starą pieśń: „Czy uwolnią ją?”

Teraz byli wśród nich dzielni ludzie, którym dała pieniądze na picie lub inne towary, przeto pobiegli prędko po drabinę i ustawili ją pod ścianą. Wnet stary Ulrich dowiedział się o ichże postępowaniu i natychmiast rozproszył tłum, grożąc Sydonii na ich oczach, że gdy tylko machnie palcem i nie odejdzie od okna dalej, cierpliwie znosząc swoją karę, to zostanie natychmiast zabrana przez straż i zamknięta będzie w wieży bastionowej.

Owe zagrożenie ze strony Ulricha odniosło skutek, Sydonia wciągnęła swoją głowę do komnaty. W międzyczasie księżna powróciła z połowów. Potem ujrzała tłum, do którego przyszła przez małą bramę wodną podążając krętymi schodami, skręciła do swojego mieszkania, by ubrać się na taniec.

W tym samym czasie przybyli muzycy z Grypswaldu, zebrali się wszyscy rycerze i szlachta z wyjątkiem Zitsewitza, który leżał chory z miłości alibo z zazdrości. Tak więc rozpoczęła się wielka zabawa, w hali stanowej zespół zagrał marsz księcia Bogusława, grany w rzeczywistości przez osiemdziesiąt bębnów i czterdzieści trzy trąby. Był to potężny dźwięk, że tynk spadł z sufitu, a obraz jego wysokości księcia w północnym oknie, wibrował, wstrząsnął i stuknął, jakby sam książę miał zejść z owej oprawy obrazu i zatańczyć z gośćmi w hali.

Nie tylko ludzie wewnątrz tańczyli do owej muzyki, albowiem w mieście na wielkim rynku, nawet na targu konnym, słychać było gigantyczny marsz i każdy tańczył do marszu czy to w domu, czy poza nim. Tańczyli wszyscy i wiwatowali.

Młody książę zaś nie mógł już dłużej tłumić swoich uczuć. Tego dnia odebrał dobry, pomorski pomost i nagle zbuntował się przeciw swojej matce. Rzucił czwarte przykazanie na wiatr, czego wcześniej nie czynił. Wziął ze sobą trzech towarzyszy, Dietericha von Krassowa, Joachima von Budde i Achima von Weyera, następnie udał się z nimi do komnaty Sydonii i z wielką mocą otworzyli drzwi. Tam ujrzeli ją leżąca na łóżku, zapłakaną w zielonej, aksamitnej szacie, splecionej ze złotem i haftowanej innymi złotymi ornamentami. Jej głowę wieńczyły perły i diamenty, tak, że młody książę zawołał:

— Najdroższa Sydonio! Wyglądasz, jak oblubienica królewska! Widzisz, dotrzymuję słowa, przyjdź teraz, a zatańczymy razem w sali.

Chętnie by ją pocałował w komnacie, lecz wstydził się, ponieważ byli świadkowie obok, więc im powiedział:

— Idźcie teraz do sali i sprawdźcie, czy taniec jeszcze trwa. Ja pójdę za dziewczyną.

Młodzi mężczyźni śmiali się, bo wiedzieli, że książę w tej chwili nie pragnie ich towarzystwa, więc odeszli, z wyjątkiem Joachima von Budde, łotra, który zakradł się pod drzwi i zajrzał przez szczelinę.

Teraz młody pan pozostał sam z Sydonią i przycisnął ją do swojego serca, mówiąc:

— Czy mnie kochasz?

Ona jeszcze raz odpowiedziała:

— Tak.

Po czym chwyciła jego szyję małymi rączkami i za każdy pocałunek, który jej dał, mruknęła: tak, tak, tak.

— Czy byłabyś moją własną żoną?

— Ach, gdybym się odważyła…

— Nie miałbym innej małżonki, gdyby nawet cesarz nadjechał ze wszystkimi siedmioma elektorami. Jednak teraz nie mogę sprawić, byś była dalej tak nieszczęśliwa, jak teraz.

— Co moglibyśmy zrobić?

— Nigdy by nie pozwolono, byś mnie poślubił.

— Ja sobie z tym poradzę.

Potem ponownie przycisnął ją do serca, z takim zapałem, że szpieg będący za drzwiami nie wytrzymał, stał się zazdrosny i wyskoczył, wołając:

— Jeśli jego wysokość chce tańca, musi teraz przyjść.

XXIV

Kiedy oboje weszli do owej sali, jej łaska kroczyła środkiem ze starym Ulrichem, młody książę od razu ich dostrzegł i zrezygnował z ręki matki do tańca na rzecz księcia Bogusława, przepraszając, że hałas muzyki sprawił, że jego głowa została oszołomiona i że musi opuścić salę na trochę. Więc Ulrich pobiegł dalej na dziedziniec, stamtąd do strażnika i rozkazał swojemu oficerowi z oddziałem, wraz z katem i sześcioma asystentami, być gotowymi, by w pośpiechu byli gotowi do przybycia, do sali z zapalonymi zapałkami, na jego znak, gdy machnie kapeluszem z białymi pióropuszami z okna.

Kiedy wrócił, taniec się skończył, a łaskawa pani, która jeszcze niczego nie podejrzewała, siedziała w kącie, przyglądając się innym. Potem Ulrich wziął Sydonię pod jedną rękę, a pod drugą księcia Ernesta, podprowadził ich pod wysokość i zapytał czy sama dała pozwolenie, by książę i Sydonia zebrali się razem w sali. Jej wysokość podniosła się z krzesła, gdy tylko ich zobaczyła, jej policzki lśniły gniewem, zawołała:

— Co to znaczy?! Czy odważyłeś się uwolnić Sydonię?

— Tak. Bo to szlachetna dziewczyna, a została potraktowana przez moją matkę gorzej niż chłopka.

— Och! Biada mi! To jest moja sprawiedliwa kara za to, że zapomniałeś o moim Filipie tak szybko, a nawet zgodziłam się na krok w sali.

Płakała i rzuciła się na siedzenie, zasłaniając twarz obiema rękami. W tej chwili zaczął stary Ulrich:

— Tak więc mój młody księciu, w ten sposób zachowujesz upomnienia, które twój ojciec, błogosławionej pamięci, dał ci na łożu śmierci. Fie–wstyd dla ciebie. Czyż nie dałeś mi obietnicy, że Sydonia powróci do swojej komnaty? Jeśli jeszcze moje słowo ma jakąkolwiek moc na Pomorzu, mów łaskawa damo, wydaj rozkaz, a Sydonia zostanie przeniesiona do swojego pokoju.

Gdy Sydonia to usłyszała, położyła swoją białą rękę, całą przykrytą klejnotami, na ramieniu starca i spojrzała na niego błagalnym spojrzeniem, i pogładziła mu brodę po jej mowie, płacząc ze łzami udręki:

— Oszczędź biedną, młodą dziewczynę, nauczę się wszystkiego, co mi rozkażesz, powtórzę to wszystko w niedzielę.

Jej malutkie dłonie nie wywarły na nim żadnego wrażenia i skutku ani łzy, ani pieszczoty. Ulrich odrzucając ją, uderzył ją w twarz tak, że wydała głośny krzyk i upadła na ziemię. Jeśli straż pożarna wpadłaby do beczki pełnej prochu, nie mogłaby spowodować większej eksplozji w hali, niż ten płacz. Po krótkiej przerwie, w której każdy stał w ciszy, jakby piorunem wśród wszystkich młodych i starych szlachciców, wydał się okrzyk wojenny: Jodute! Jodute! Do broni! Do broni! I krzyk powtórzył się, aż cała sala zadzwoniła.

Ktokolwiek miał sztylet lub miecz, dobył go, a ci, co go nie mieli, wybiegli. Książę zaś natychmiast uderzyłby starego Ulricha w serce, lecz jego brat Bogusław wyskoczył na niego do tyłu i ułożył mu ręce. Wtedy Joachim von Budde wykonał ruch w kierunku starego rycerza, raniąc go w rękę. Książę się wciąż wycofywał, dopóki Ulrich nie dał strażnikowi obiecanego znaku z okna, krzycząc i wycofując się podczas walki, krok po kroku.

— Chodź teraz!

— Daj spokój Ernest! Zamordujesz starego mężczyznę, którego twój ojciec nazwał przyjacielem–zamorduj go, tak, jak zamordujesz swoją matkę tej nocy. Następnie dotarł do okna i pomachał kapeluszem, dopóki nie otrzymał odpowiedzi. Potem ponownie Ulrich podszedł do przodu, chwycił Sydonię za rękę, krzycząc:

— Wyjdź nierządnico!

Tym samym książę Ernest wykrzyknął jeszcze mocniej:

— Jodute! Jodute! W dół za szarogłowym złoczyńcą. Co! Szlachta Pomorza nie stanie przy swoim księciu?! Nierządnica?! I tak wyrwał się z uścisku brata i rzucił się na starca, lecz jej wysokość pośpieszyła między nich, wołając:

— Trzymajcie się! Trzymajcie się! Dla Boga! Trzymajcie się! On jest twoim drugim ojcem!

Kiedy młody książę cofnął się z przerażeniem, gwałtownie chwyciła Sydonię i popchnęła ją przed Ulricha, w stronę drzwi, a on ponownie zawołał:

— Wyjdź z tą przeklętą nierządnicą!

Joachim Budde, który zranił wielkiego szambelana, chwycił teraz kij jednego z perkusistów i uderzył jej wysokość w ramię, więc musiała ona puścić Sydonię. Gdy stary Ulrich to zobaczył, krzyczał:

— Zdrada, zdrada!

Rzucił się na Joachima, lecz wszyscy młodzi szlachcice, którzy byli już uzbrojeni, otoczyli starca i krzyczeli:

— Precz z nim! Precz z nim!

Starzec na próżno próbował dotrzeć do ławki, gdzie mógłby się bronić przed ich natarciem. Po chwili został obezwładniony i upadł na podłogę. Byłby teraz z nim koniec, gdyby nie kat i jego sześciu asystentów. Księżna krzyczała:

— Pomocy! Pomocy! Pomoc dla pana szambelana!

Skoczyli więc na środek sali, w której leżał, kat odepchnął napastników i podniósł staruszka z podłogi, krwawiącego z ręki. Lecz w tym samym czasie Joachim von Budde, który siedział na ławce, do której próbował dotrzeć Ulrich, zaczął kpić ze starego rycerza. Potem Ulrich go zapytał, czy to on uderzył księżną pałką. Odpowiedział jemuż:

— Że tak — śmiejąc się, mówił dalej: Czyżby księżna miała więcej do tego, żeby uleczyć tę, kochaną, słodką, piękną Sydonię, nie lepszą od dziewki kuchennej? Gdzie jest teraz ta stara wiedźma? Nauczę ją katechizmu za pomocą pałki, gwarantuję tobie!

I miał zamiar wstać, a wtedy Ulrich dał znak katu do ataku, który upuścił swój czerwony płaszcz, pod którym ukrywał swój długi miecz, i kiedy Joachim podniósł wzrok, by zobaczyć, co się dzieje, kat obrócił miecz, okręgiem, jak błysk błyskawicy i odciął głowę Joachimowi od ramion, by nie przeszkadzało mu pióro, jego hiszpańskiej kryzy, krew tryskała do sufitu, jakby trzy strumienie, które wydostawały się, bo dużo pił, że cała krew była w jego głowie. Upadł jego czepek, z pióropuszem czapli, na ziemię, a głowa wraz z nim.

Po owym czynie kata, zapanował wszędzie spokój, niektóre kobiety zemdlały, wśród nich była księżna, inne wybiegły z sali, wciąż panowało milczenie, kiedy trup upadł na ziemię, jego klaskanie stóp i rąk było słyszalne. Gdy stary Ulrich zauważył, że jego zwycięstwo było całkowite, machnął w powietrzu swym kapeluszem, wykrzykując:

— Książęcy dom Pomorza jest zbawiony! I dopóki żyję, jego honor nigdy nie zostanie zniszczony dla nierządnicy! Książę Ernest i Sydonia — do oddzielenia więźniów. A reszta niechaj pójdzie swoją drogą. Święto tego diabła dobiegło końca i za moją zgodą nigdy nie będzie innego w Wolgast.

Teraz wielki szambelan zdawał sobie sprawę z tego, że nie byłoby dobrym pomysłem, by Sydonia została postawiona przed sądem publicznym, albowiem cały dwór byłby po jej stronie. Dlatego też w nocy posłał po Marcusa Borcka, jej kuzyna i poprosił go, by ten zabrał ją i jej bagaż, następnego ranka przed przerwą za dnia, i by nigdy nie zatrzymywał się w drodze, póki nie dotrą na dwór księcia Barnima w Stettin.

Wiatr przygnał ich już o połowę drogi, a przed zapadnięciem zmroku mogli dotrzeć do Oderkruge. Ulrich pierwej napisał kilka linijek do swojej księżnej, a kiedy Marek uczynił wszystko co potrzebne, miał przyjść do jego komnaty i otrzymać list. Wybrał go do tego zadania, bo był kuzynem Sydonii, a także dlatego, że był młodym mężczyzną z zamku, którego rozpustnica nie omamiła w jej trudach.

Lecz tej nocy Ulrich miał powody, by sądzić, że Sydonia i jej wszyscy młodzi adoratorzy byli niebezpiecznymi wrogami. Gdy wrócił do swojej komnaty, usiadł przy stole, by napisać list do księcia w Stettin, opisujący całą sprawę dotyczącą Sydonii. Wnet jego okno zostało rozbite, a na buteleczkę z atramentem spadł duży kamień, a kartkę obok niego poplamił atrament. Gdy Ulrich poszedł powiadomić alarmem strażnika, podbiegł do niego koniuszy, Appelamann, mówiąc mu, że jego piękny koń leży w stajni, jęczy, jak istota ludzka, albowiem nieszczęśnicy odcięli mu ogon. Zapytał:

— Czy ostatnio w stajni był stajenny? A może widziałeś kogoś idącego przy oknie?

— Nie, nie można było nikogo zobaczyć ze względu na ciemność, ale chyba słyszałem kogoś skradającego się pod ścianą.

— Przynieś latarnię i wezwij wszystkich stajennych. Czy słyszałeś coś ostatnio o jej wysokości?

— Służąca mi powiedziała, że księżna czuje się lepiej i przeszła na spoczynek.

— Dzięki Bogu, teraz możesz odejść.

Kiedy szli korytarzem wśród ciemności, stary rycerz nagle otrzymał potężny cios w kapelusz, aż piękna aigrette została złamana, a on sam upadł na ścianę, z taką gwałtownością, że potrząsnął potem swoją głową. Zapytał:

— Co to ma znaczyć? Czy widziałeś kogoś?

— Ach nie! Ale usłyszałem kroki, jakby ktoś uciekał.

Poszli więc do stajni książęcej, lecz tamże nic nie można było zobaczyć i usłyszeć. Stajenni nic o tej sprawie nie wiedzieli. Wtedy stary rycerz począł rozpaczać nad swoim pięknym koniem i rozkazał Appelmannowi jechać następnego ranka z Markiem Borkiem i Sydonią do zamku księcia w Stettin, i kupić dla niego z budżetu jej łaski srokatą klacz, o którą uprzednio się targowali. To wszystko zaś musiało być zachowane w tajemnicy, ponieważ młodzi szlachcice nie mogli się dowiedzieć o tej podróży.

Po czym stary rycerz zszedł na dół, by rozliczyć szlachciców różańcowych i o to ponownie kamień się zbliża do niego, gdziekolwiek idzie, gdziekolwiek stanie, zaraz spadają na niego kamienie, więc wezwał strażnika, by ten towarzyszył mu z powrotem do jego komnaty. Po kilku godzinach wszystko zamilkło, bo owe „młode krasnoludy” cieszyły się na tyle, by zasnąć z powodu pijaństwa.

I tak wczesnym rankiem, przed świtem, gdy wszyscy jeszcze chrapali w swoich łóżkach. Sydonia została porwana. Krzyczała, gdy szła korytarzem, a nawet przed komnatą młodego rycerza księcia, lecz nikt jej nie słyszał. Nie została bowiem przewieziona do wieży więziennej, jak na początku nakazano, lecz udała się do małej komnaty, podobnie, jak jej młody pan.

W zamku, gdy obaczyli, że nie ma młodej hrabianki, zapanował wielki smutek. Kiedy wszyscy wstali i usłyszeli krzyki, że Sydonia odeszła, to ci z morderczych panów zagrozili, że staruszek zapłaci za to krwią. Doktor Gerschovius płacząc, powiedział, że niektórzy młodzi rozpustnicy rozbili wszystkie okna poprzedniej nocy i wrzucili kozę na plebanię, łącznie z katechizmem jego drogiego i uczonego brata.

Na owe wieści, gniew starego Ulricha wzmógł się, że przyprowadził kapłana ze sobą do księżnej, która niewiele odpoczęła po ostatniej nocy, pracowicie obracają koło, śpiewając, czystym, pięknym głosem psalm: „W głębokim cierpieniu płakałem”. Zatrzymała się, gdy weszli i zaczęła krzyczeć:

— Czyż to wszystko nie było prorokowane? Dlaczego przekonano mnie bym zrzuciła żałobę i zlekceważyła pamięć o swoim ukochanym Filipie. To następstwo Bożego gniewu, który spadł na nasz dom, gdyż Pan z pewnością pomści niewinną krew, która została przelana.

Wtedy Ulrich jej odpowiedział, że tak jak ona widziała, on poważnie sprzeciwił się temu festiwalowi. Co zaś tyczy się zdrajcy, któremu odcięto głowę, to jest gotów odpowiedzieć nie tylko przed człowiekiem, ale i przed Bogiem także. Boć przecie tchórz uderzył swoją łaskawą panią pałką. Gdyby powstał, to owy cios by powtórzył, a cała szlachta musi być tego świadoma, że tylko on stracił głowę. Gdyby tego nie zrobiono, cały porządek i rząd ustałby w tym kraju, a myszy i szczury rządziłyby kotami, co sprzeczne jest z prawami natury i z wolą Bożą.

Teraz księżna może przyjąć wiadomość z pociechą, albowiem Sydonia została przeniesiona z tego zamku, tego ranka o czwartej godzinie. Zaś z Bożej łaski nigdy tu nie powinna powracać. Młodzi szlachcice mogą być jeszcze bardziej odważni po ostatnich aktach. Następnie Ulrich zwrócił księżnej uwagę, że gdyby ona podtrzymała tradycję polowań i łowów, jak to bywało w czasach dobrego księcia Filipa, to młodzi ludzie byliby mniej skłonni do rozpusty. Prowadzenie bezczynnego domu, w którym szlachcice nie mieli zajęcia, prowadzi do pijaństwa i do parzenia nieszczęść. Gdyby księżna nie miała dla nich innego zajęcia, toć Ulrich spakowałby ich wszystkich do diabła, albowiem nic ze sobą oni nie nieśli, prócz braku szacunku dla książęcego domu w Wolgast.

Księżna była najbardziej zadowolona z odejścia Sydonii, lecz nie mogła się zgodzić na odesłanie młodych rycerzy. Jej ukochany mąż, a zarazem pan, Filip I, zawsze utrzymywał taki orszak młodych szlachciców, co było także obyczajem na innych książęcych dworach, bo co by powiedział jej kuzyn z Brandenburgii i Meklemburgii, gdyby usłyszał, że ona nie ma już rycerzy, ani innych stron na dworze. Obawiała się tedy, że jej dobre imię może zostać pozbawione szacunku.

Ulrich jej odpowiedział, że młodzi muszą zostać odesłani, albowiem są zbyt dzicy i rozpustni, by dłużej ich znosić w Wolgast, a on wybierze nową świtę dla niej, bardziej dyskretnych, trzeźwych młodych rycerzy dworu. Spośród nich tylko Marcus Bork może pozostać, boć jest prawdziwy, lojalny i odważny. Nie był nauczony pijaństwa i rozrzutności, jak inni.

Wobec tego księżna się zgodziła na propozycję Ulricha, wiedząc, że ci młodzi byliby teraz jeszcze bardziej odważni i szaleni niż kiedykolwiek, zwłaszcza gdy się dowiedzą, że Sydonia została odesłana. A sprawa wybicia okien i kozy wymagała ponownej kary. Więc Ulrich zajmie się nowym domem, a te młode libertyny zostaną odesłane.

Kiedy księżna to mówiła, otworzyły się drzwi jej komnaty i wszedł młody książę Ernest. Wyglądał blado i wymizerniał bardzo. Gdy księżna go ujrzała splotła ręce i zapytała go z przerażeniem:

— Co się stało?

— Pytasz się co się stało? Całe Pomorze zadzwoniło! Kiedy szlachta została ścięta przed twoją twarzą, jakby byli niczym, jakby byli bachorami, żebrakami. Delikatna i urodzona hrabianka Sydonia została powierzona twojej opiece przez samego księcia Barnima, a teraz została wyrzucona w środku nocy, jakby była uliczną dziewczyną, za to, że nie nauczyła się swojego katechizmu! Te czyny to skandal! Jutro wyruszę do Stettin, Berlin i Schwerin i tam powiem swoim książętom, kuzynom, że wkrótce będę miał dwadzieścia lat, potem wezmę sprawy w swoje ręce, będę prosił swojego opiekuna, a mego drogiego wujka, księcia Barnima, by mnie poparł, a wtedy Ulricha i jego cały rząd niech wezmą diabli, będę rządził zamkiem na swój sposób! Księżna odpowiedziała:

— Na co mój synu narzekasz? Co ci dolega? Muszę to od razu wiedzieć, bo wyglądasz biało, jak trup!

— Czyż nie wiesz co mnie boli? Cóż, skoro muszę tobie o tym mówić, to gniew i złość uczyniły mnie tak bladym i słabym!

— Złość, czy aby na pewno? Gniew? Bo fałszywa rozpustnica Sydonia, została usunięta z naszego zamku przez moje rozkazy. Ach, wiem teraz po co przyszedłeś, czy zabiłbyś swoją matkę w imię tej rozpustnicy? Prawie opadłam na ziemię ostatniej nocy, kiedy nazwałeś tę bezczelną dziewuszkę swoją oblubienicą. Ale przebaczam tobie, mój synu, bo musiało tedy zadziałać wino, które wypiłeś, bo to nie jest możliwe byś powiedział to na poważnie.

Książę począł wzdychać, mówiąc:

— Przyszłość to powie.

— O! Biada mi! Jak mam żyć, słysząc owe słowa! Gdyby twój ojciec mógł spojrzeć z góry, z grobu i ujrzeć cię w obrzydliwej, książęcej krwi przez małżeństwo z dziewicą z altany… Nie okłamuj mnie! Z twoich westchnień wiem, jaki jest twój cel, boć jedziesz do Stettin i Berlin.

Książę przez chwilę milczał i spoglądał w podłogę. Księżna ponownie dodała:

— Oszczędź wstydu. Wstydź się dla twojej matki i dla siebie. Wstydź się dla sługi Bożego, dla drugiego ojca, tego starca tutaj! Co! Nikczemny krasnolud uderza twoją matkę przed obliczem całego dworu, by ją pomścić, a ty teraz go potępisz! Zaprawdę, jesteś dobrym, odważnym synem, przeto, czy byś uderzył swoją matkę przed obliczem twoim dla tej nierządnicy? Czy możesz temu zaprzeczyć? Przywołuję cię przez żywego Boga, powiedz mi, czy twoim prawdziwym celem jest zabranie tej nierządnicy, by mogła być twoją żoną?

Książę ponownie dał odpowiedź:

— O tym przyszłość zadecyduje.

Księżna zapłakała:

— Och! Byłam przygotowana na wszystkie nieszczęścia. Dlaczego doktor Martinus pozwolił, by i upadły obrączki? Wszystko, co z tego wynikło… Gdybyś wybrał dobrą, pokorną, uczciwą dziewczynę, nic bym nie powiedziała, ale ta rozpustnica, ta lekka dziewczyna, która biegała za każdym karłem i pozwalała im na zabawę z nią…

Książę po słowach matki, wpadł w gwałtowną konwulsję, że aż upadł na podłogę, a jej łaska, podnosiła go z głośnymi lamentami. Został przewieziony w swej martwej słabości do komnaty, natychmiast wezwano lekarza sądowego, doktora Pomiusa. Był on pompatycznym, małym człowiekiem, suchym i mądrym w swoich słowach.

Z twarzy podobny do pary dziadków do orzechów, albowiem jego przednie zęby zniknęły, przeto jego wargi wydawały się wysuszone, podobnie było z jego dziąsłami, wyglądało to, jak skóra mumii. Osobiście wierzył, że on jest jedynym, uczonym lekarzem na świecie, był zarozumiały, chełpliwy i złośliwy, pełen plotek, złej natury i karcił słownie każdego, kto w to nie wierzył.

Zgodnie ze starymi zasadami, ustanowionymi przez Teofrasta Paracelsusa, leczył wszystkimi śmieciami, a łajno osłów było jego niezawodnym panaceum na wszystkie skargi. Ten sposób leczenia był bardzo prosty, łatwo dostępny i uniwersalny w swoim zastosowaniu. Gdy owo łajno przyniosło skutek, tedy doktor krzyczał:

— Co doktor Pomius rozkazuje, zawsze się udaje!

Gdy nieszczęsny pacjent wyślizgnął się na drugi świat, doktor potrząsał głową i powiadał:

— Każdy człowiek ma swoją godzinę na śmierć, oczywiście teraz przyszła, a lekarze nie mogą czynić cudów.

Pomius nienawidził wszystkich lekarzy w mieście, nadużywał ich z powodu swojej niewiedzy i głupoty, aż w końcu księżna uwierzyła, że nikt na świecie nie wie nic, prócz doktora Pomiusa, wobec tego został wezwany do chorego, młodego księcia. Badając mu puls i zadając pytania, dotyczące ogólnego stanu zdrowia, lekarz położył palec na jego nosie i wypowiedział słowa:

— Młody książę musi natychmiast przyjąć dawkę gnoju osła duszonego w winie, nalewanego nieco później — laudanum paracelsi — to przywróci mu na pewno zdrowie.

Wszystkie starania doktora poszły na marne, albowiem młody książę nadal dzień i noc wzywał Sydonię. Ani księżna, ani doktor Gerschovius nie mogli go pocieszyć. Ta sytuacja sprawiła, że księżna otarłaby się o śmierć, przeto za radą Ulricha wysłała swojego syna, Barnima młodszego tudzież Dagoberta von Schwerina na dwór w Brunszwiku, aby poprosić w jej imieniu o rękę młodej księżniczki Zofii Jadwigi, dla jej syna Ernesta Ludwika. Teraz w całym królestwie nie było piękniejszej księżniczki niźli Zofia z Brunszwiku. Księżna z Wolgast miała nadzieję, że czar Zofii sprawi, iż obrzydliwe środki Sydonii, które ściskają serce jej syna, zostaną na zawsze zniszczone.

W odpowiednim czasie ambasadorowie księżnej powrócili na dwór w Wolgast z najkorzystniejszą odpowiedzią. Jej ojciec, matka i ona sama wyrazili zgodę na prośbę księżnej z Wolgast. Zaś książę z Brunszwiku, przekazał miniaturę swojej pięknej córki dla księcia Ernesta. Ową miniaturę jej łaska zawiesiła przy łóżku młodego syna, by spoglądał na piękną, młodą damę, którą ona mu wybrała, bo w całym niemieckim imperium nie ma piękniejszej kobiety. Sydonia obok niej była wiejską, niegrzeczną dziewczyną. W końcu książę musi zmienić zdanie. Znamienita księżniczka była cnotliwa, piękna, a cały dwór w Brunszwiku mógł to zaświadczyć.

Jednakże młody pan nie zważał na matkę i wypluł się na jej obraz i krzyczał, by go rzucić w ogień lub gdziekolwiek z dala od jego oczu. Chyba, że jego ukochana, jego piękna Sydonia powróci, by się nim zaopiekować, inaczej czuł, że umrze.

Wobec tego księżna ponownie poradziła się Ulricha, doktora Pomiusa i księdza, co teraz można uczynić. Lekarz natomiast przekazał księżnej, że książę musiał zostać ugodzony przez czarownicę. Potem wysłano do księcia lekarzy z Grypswaldu, lecz wszystko poszło na marne i nikt nie wiedział, co mu dolega. Z dnia na dzień, jego stan się pogarszał.

Klara von Dewitz gorzko zarzucała sobie, że ukryła swoje podejrzenia wobec Sydonii, co do napoju miłosnego, choć rzeczywiście uczyniła to dzięki pragnieniu jej narzeczonego, Marcusa Borka. Gdy teraz widziała, że książę leży, powoli umierając, nie mogła już dłużej zachować spokoju, rzuciła się na kolana przed księżną i opowiedziała jej całą historię o wiedźmie, którą ukryła w zamku i o jej obawach, że Sydonia, dowiedziała się od owej czarownicy, jak uwarzyć napój miłosny, który potem mogła podać młodemu księciu.

Księżnej bardzo się nie podobało, że Klara zachowała to uprzednio wszystko w tajemnicy, spodziewała się od niej większej mądrości i dyskrecji, albowiem zawżdy uważała ją za najbardziej godną spośród wszystkich swoich dworzanek. Następnie Maria saska zawezwała do siebie Ulricha i złożyła przed nim złą sprawę, którą usłyszała od Klary.

Starzec potrząsnął głową i uwierzył, że teraz trafił prawdziwą przyczynę wszystkich problemów młodego księcia. Tak jak myślał, ta choroba nie miała w sobie nic naturalnego, musi być w niej jakowaś magia i działanie podstępnej czarownicy. Teraz chciał, by cała ziemia szukała dziewczyny, która by mogłaby dać młodemu panu jakiś inny eliksir, który zdjąłby z niego zaklęcie.

Natomiast owa czarownica z Daber, która znała przepis na napój miłosny, została klika dni wcześniej ułaskawiona i odesłana do swego domu Usdom przy Daber. Natychmiast za rozkazem Ulricha, komornicy zostali rozesłani po ziemi pomorskiej, by ją aresztować i bezzwłocznie doprowadzić na zamek w Wolgast. Wkrótce nieszczęsna dziewka została odnaleziona w Kruge przy Mahlzow, gdzie zatrudniła się jako prządka w zimie, zatem została sprowadzona przez Ulricha przed oblicze księżnej.

Tam była nieustannie upominana i przesłuchiwana, by ujawniła całą prawdę, lecz pierwej się opierała, że Sydonia nie nauczyła się od niej sposobu przygotowywania miłosnego napoju. Jednakże jej słowom w Wolgast nikt nie wierzył. Na przesłuchanie został sprowadzony mistrz Hansen, który miał spróbować wydobyć z niej więcej. Cała sprawa dla Ulricha była bardzo poważna, do tego stopnia, że był obecny przy torturach czarownicy z Daber, prowadząc swój protokół, pouczając mistrza Hansena, by ten nie oszczędzał swoich ucisków.

Po torturach jej krew tryskała z palców, biodro zostało wyrwane ze stawów, tak, że kulała, lecz nie wyznała niczego więcej. Nie zmieniła również swojego oświadczenia, wyznanego po raz pierwszy.

Księżna, kapłan i wszyscy inni obserwatorzy na próżno wzywali ją do wyznania prawdy. Księżna obecna przy torturach, w końcu krzyknęła:

— Tak, już wiem, co go wyleczy! Miłosierdzie! Miłosierdzie! Ja to powiem!

Zatem zwolnili ją z tortur, a ona od razu przystąpiła do przygotowania eliksiru czarownicy, by wyleczyć księcia, lecz stary Ulrich zmienił zdanie, bo kto teraz mógłby wiedzieć, że diabeł diabłu mówi prawdę. Może zabije młodego księcia zamiast go wyleczyć. Więc dali jej kolejny odcinek tortur na stojaku, a że trzymała się dalej swojej wersji, to zaprzestano w końcu męczenia jej.

Być może młody pan uzyskał od niej nieco zdrowia. Krzyczał dzień i noc o Sydonii, zaś swojej matce powiedział, że umiera dla Sydonii, prosząc ją, by ostatni raz w życiu mógł zobaczyć młodą hrabiankę z Wilczego Gniazda. Była ona dla niego aniołem dobroci i gdyby tylko ona mogła zamknąć jego umierające oczy, tedy umarłby szczęśliwy.

Można było sobie wyobrazić z jakim nastrojem księżna słuchała próśb swego młodego syna, albowiem nienawidziła ona Sydonii, jak samego szatana. Widząc, że inaczej nie może pomóc synowi, obiecała go zadowolić i posłać po nią, lecz tylko pod przysięgą na ciało jego ojca, że nigdy jej nie poślubi, a wybierze jakowąś księżniczkę, jako narzeczoną dla niego, tak, jak przystało do jego książęcej rangi.

Księżniczkę Jadwigę lub inną damę z książęcego dworu. Gdy tylko odzyska siły i będzie mógł opuścić łóżko. Zatem książę snadnie wyciągnął swoją cienką, białą dłoń z łóżka i obiecał szczerze swej umiłowanej matce, by ta zrobiła wszystko, o co on ją prosi. Niech prędko posyła posłów do Stettin, bo podróż przez wodę jest niepewna i nudna, gdy wiatr nie sprzyja.

Po owej prośbie młodego Ernesta, na zamku w Wolgast zapanował wielki szmer, młody książę Bogusław wpadł w taką furię, że powrócił z powrotem do Camyn, towarzyszył mu jego młodszy brat Barnim. Zaś gniewu wielkiego szambelana nie mogły wyrazić żadne słowa. Powiedział księżnej, że będzie to kpina dla całej ziemi pomorskiej. Dopiero co powrócili posłańcy, którzy zabrali Sydonię z zamku pod największą hańbą, a teraz będą musieli z jeszcze większą hańbą przywrócić ją z całym honorem. Wzdychali, że to wszystko było prawdą, lecz nie można pozwolić, by umarł młody Ernest. Ulrich rzekł:

— Pozwól mu umrzeć, lepiej stracić życie, niźli honor.

— On już nie zagraża swojemu honorowi, albowiem przysiągł na ciało ojca, że nigdy nie poślubi Sydonii.

— Aj, on był wystarczająco szybki w obiecywaniu. Czy kiedykolwiek księżna pomyślała, że pasja mężczyzny może być kontrolowana przez obietnice? Tak, jak oswojony koń przez uzdę. Nigdy, nigdy. Pasja jest dzikim koniem, że nic czy uzda, czy krawężnik, nie mógłby go prowadzić, a tedy zaniósłby swojego jeźdźca do samego diabła!

— Nie mogę oddać swego syna na śmierć, pierwej niech pokutuje i zobaczy swoją głupotę. Czyż Słowo Boże ni mówi nam, jak syn marnotrawny powrócił do ojca, przeto czyż mój syn nie powróci podobnie?

— Aj, niemożliwe kiedy trzyma u siebie świnię. Potem może wrócić, ale nie wcześniej. Jest tak samo głupi, jak te rozpustne kobiety, które w życiu widział.

Księżna zapłakała:

— To zbytnia surowość dla młodego człowieka. Odesłałam dziewczynę na twój rozkaz, a teraz mam pozwolić własnemu dziecku umrzeć na mych oczach, bez nadziei i pocieszenia?

— Jeśli twoje dziecko rzeczywiście umiera, to czy masz zamiar posłać po diabła w jego ostatnich chwilach? Teraz winnaś być bardziej. Jeśli młody pan umiera, to pozwól mu umrzeć. Masz inne dzieci, a Bóg będzie wiedział, jak cię pocieszyć. Czyż on sam nie został dotknięty? Zapytaj się doktora Gerschoviusa, czyż Pan nie powiedział mu o pokoju?

— Ach! Prawda, ale żaden z nich nie jest matką. Mój syn pyta w każdej chwili czy posłańcy już odeszli? Co mu odpowiem? Nie mogę kłamać, muszę mu powiedzieć całą, gorzką prawdę.

— Nadszedł czas, bym poszedł za młodymi książętami. Nie jestem tu już potrzebny, proszę księżną o pozwolenie na odejście, chciałbym odpłynąć tego dnia do mego zamku w Spantekow, potem wasza łaskawość może zrobić, co tylko się podoba względem młodego księcia.

Zatem księżna poprosiła go, by jej teraz nie zostawiał, w tym bólu i kłopotach. Dwaj książęta odpłynęli i teraz w owej chili nie było nikogo z bliskich, by jej doradzić i ją pocieszyć.

Ulrich, człowiek honoru, był niewyrozumiały i nieustępliwy, odpowiadając:

— Twój syn powinien dostać pozwolenie na to, by po cichu opuścić świat w honorze, to jego nieszczęśliwe życie alibo mnie pozwól opuścić tę nędzną służbę dworską.

Zatem Ulrich czekał na to, by potem wrócić do swego zamku w Spantekow. A jej syn powinien być zbawiony, zaś ona sama odpowiedziałaby przez tronem Wszechmogącego za to, co zrobiła. Ale, czy w owej chwili on wierny sługa nie powróciłby na dwór w Wolgast, gdyby księżna była w potrzebie alibo niebezpieczeństwie? Wybór z nich dwóch przed księżną, lecz ona z miłości do syna musi wszystko zepsuć, by ratować jego duszę.

Ulrich dodał:

— Tak, moja pani, będę gotowy na twe najmniejsze wezwanie, boć nie wątpię, że ta przeklęta Sydonia da wkrótce wystarczająco kłopotów i smutków. Lecz teraz nie mogę pozostać, nie mogę nie dotrzymać rycerskiej przysięgi danej księciu Filipowi I, błogosławionemu, feudalnemu panu, gdzie teraz stoję przed dworem i światem, jak głupiec.

Przeto księżna, tonąc we łzach pozwoliła mu na jego dymisję i tego samego dnia wyjechał do Spantekow, obiecując jej, że powróci, jeśli tylko ona będzie w potrzebie, a także przyobiecał wysłać jej całkiem nowy orszak szlachty na jej dwór.

Ostatnie słowa Ulricha nie zadawalały również Marcusa Borka, gdyż wśród odesłanych młodzieńców było wielu jego przyjaciół–rycerzy. Dlatego też błagał również księżną, by go zwolniła ze służby i pozwoliła mu powrócić do jego domu. Od dawna patrzył na Klarę von Dewitz ze świętą, chrześcijańską miłością i, gdy księżna mu na to pozwoli, to on od razu zabierze ją ze sobą do domu, jako ukochaną żonę.

Księżna mu odpowiedział, że już od dawna podejrzewała ich o zaręczyny, szczególnie od czasu, gdy Klara powiedziała jej o jego radach, dotyczących ukrycia wizyty czarownicy u Sydonii. Przeto, że działała niewłaściwie, to w tym momencie musi nastąpić zadośćuczynienie, że Klara nie opuści księżnej w jej największej potrzebie. Jej synowie i stary Ulrich już ją opuścili, dlatego też musi ktoś pozostać, ktoś komu ufa. Po rozwiązaniu wszystkich problemów będzie wystarczająco dużo czasu, by Marcus Bork mógł sprowadzić do swego domu, ukochaną żonę, tedy księżna ich pobłogosławi w ich pobożnym związku.

Marcus Bork powiedział:

— Prawda, myliłem się, ukrywając całą sprawę z ową czarownicą. Będę musiał prosić o wybaczenie, lecz kto mógł sądzić, że ona doprowadzi młodego księcia do choroby.

Księżna odpowiedziała:

— W takim razie, ty i Appelmann natychmiast przygotujcie swoje konie, jedźcie do Stettin i sprowadźcie Sydonię. Bo mój szczerze umiłowany syn przysiągł, że nie umrze tak łatwo, dopóki nie ujrzy Sydonii jeszcze raz i, że ona musi przychodzić do niego w jego ostatnich chwilach.

Można sobie teraz wyobrazić, jak stary Ulrich próbował ją odwieść od tegoż pomysłu, nawet rozmawiając na osobności z młodym księciem, ale na próżno. Tego samego dnia, on i Appelmann, musieli wyruszyć do Stettin. Minęło wiele dni, a po przybyciu przedstawili list księżnej do księcia Barnima:

„Maria, w Bożej łasce, urodzonych książąt Saksonii.

Przesławny książę i mój drogi wujku! To nie zostało ukryte przed waszą wysokością, jak nasz czysty syn, Ernest Ludwik, od czasu odejścia Sydonii, upadł, za pozwoleniem Boga, poszedł w taki stan cielesnej słabości, tak, że jego życie jest w niebezpieczeństwie.

Oświadczył, że nic go nie przywróci do zdrowia, póki nie ujrzy jeszcze raz Sydonii. Dlatego błagamy waszą wysokość, po surowym upomnieniu wspomnianej dworzanki za jej lekkie i niestosowne zachowanie, aby ją odprawić z naszymi posłami, by mogli z nią powrócić, dając pokój i zdrowie naszemu ukochanemu synowi.

Gdyby wasza wysokość była ucieszona z naszych polowań lub połowów z oswojoną mewą, dałoby to nam niewymowną przyjemność.

Polecamy was z miłością, Bożej świętej opatrzności.

Od naszego zamku w Wolgast, w piątek 15 kwietnia 1569 roku.”

Gdy ów list dotarł do rąk księcia Barnima, toć, gdy go skończył czytać roześmiał się głośno i wykrzyknął:

— To wszystko wynika z ich pobożności i kazań. Wiedziałem dobrze, że ta ekstrawagancka świętość źle uczyni mojej kuzynce i staremu Ulrichowi. Gdyby ludzie upierali się przy byciu tak cudownie religijnymi, wkrótce staliby się tak kwaśni, jak stara główka kapusty. Sydonia oświadczyła ze swojej strony, że nawet sto koni nie powinno ją ciągnąć z powrotem do Wolgast, gdzie była pouczana i obrażana, tylko dlatego, że nie nauczyła się katechizmu, jak mała uczennica.

Również Otto Bork, nie chciał słyszeć o jej powrocie, czekając w Stettin, by ją z powrotem odprowadzić do Stramehl. W końcu wyraził zgodę, pod warunkiem, że jego wysokość zagwarantuje mu składki do Jeny. Tym samym książę dobrze wiedział, że Otto chce się zemścić na ludziach ze Stargard, z którymi był we wrogich stosunkach, udawał, że nie jest przebiegłym rycerzem, książę rzekł:

— Muszę porozmawiać o tej sprawie w Wolgast, bo nic nie może być ustalone bez opinii mojej kuzynki, księżnej.

Tak więc, rycerz, przyjmując to jako obietnicę i Sydonia, która wreszcie się zgodziła, wyruszyli w piątek z dobrym korzystnym, południowym wiatrem. I tego samego wieczoru wszyscy wylądowali przy małej, wodnej bramie w Wolgast. Książę Barnim został przyjęty z należytym mu wyróżnieniem, dziesięciu rycerzy czekało na brzegu na jego przybycie. Wszyscy udali się do zamku, książę Barnim trzymał Sydonię przy jednym ramieniu, a Kaina — jego nową rzeźbę, pod drugim ramieniem. Ewę — pierwszą rzeźbę już dawno skończył.

Otto poszedł za nimi i wszyscy ludzie, gdy ujrzeli Sydonię, wydali głośne okrzyki radości, że młoda hrabianka powróciła do nich. Spowodowało to, że Sydonia nabrała jeszcze większej arogancji, bo kiedy przywitana została przez księżnę, to ona pierwej wygłosiła jej kazanie o jej przeszłej lekkomyślności, potem pouczyła ją, by ta prowadziła w przyszłości skromne i pobożne życie, Sydonia zaś dyskretnie jej odpowiedziała:

— Nie wiedzieliście co oznacza skromne i pobożne życie, za wyjątkiem tego, że zmuszaliście mnie do nauki katechizmu doktora Gerschoviusa. Teraz nie masz żadnej pobożności i skromności, by się usprawiedliwić, nie jestem małą, głupiutką dziewczynką. Teraz pozbyłaś się wszystkich kaprysów, wysyłając po mnie swoich posłów, po tym, jak bez żadnych powodów wyrzuciłaś mnie uprzednio z zamku, to wszystko, to przestarzałe zasady.

Księżna na mowę Sydonii, poczerwieniała się z gniewu, jednocześnie zachowując spokój. Tedy Otto von Borck zwrócił się do księżnej, prosząc ją o wyjaśnienie, jaki rodzaj porządku panuje na jej dworze w Wolgast, gdzie kapłanowi pozwolono uderzyć w palce szlachetną, młodą dziewczynę, a szambelan uderzył ją w twarz.

Otto stwierdził, że gdyby wiedział, że takie obyczaje panują na dworze w Wolgast, to nigdy by nie pozwolił, by lady Sydonia przebywała na takim dworzyszczu. Teraz zabrałby ją natychmiast do Stramehl, gdyby nie zgoda księżnej na przekazanie mu składek na Jenę. Księżna nic nie wiedziała o składkach, dlatego zaskoczona zapytała się księcia:

— Drogi wuju. Co ma oznaczać postawa tego aroganckiego wojownika? Nie rozumiem jego bezczelnej mowy.

Otto okrył się wściekłością, za to, że księżna nazwała go z pogardą i wykrzyknął:

— Czyżby twój mąż też był szponem? Bo moja krew jest szlachetniejsza niż twoja, jam jest panem zamków i ziem. Chodź, chodź córko moja, opuść to legowisko zbójów, bo być może twój ojciec zostanie uderzony, tak, jak ty.

Księżna w owej chwili nie wiedziała co czynić, albowiem w tym momencie nadszedł komunikat od księcia Ernesta, błagający księżną, by zaprowadziła do niego Sydonię, gdyż dowiedział się, że była już w zamku pełny kwadrans.

Tedy stary Otto roześmiał się, wziął córkę za rękę i zawołał:

— Chodź, zostawmy tę złodziejską dziurę. Chodź! Sydonia chodź!

Księżna natychmiast pogrążyła się w rozpaczy i zawołała:

— Panie rycerzu! Nie bądź taki uparty! Pamiętaj, że prosi cię smutna matka. Czyż to nie jest prawdą? Sydonio, czy zostaniesz tutaj?

Wtedy przebiegła obłudnica podniosła chusteczkę do oczu i odpowiedziała:

— Nie znam katechizmu doktora Gerschoviusa, lecz znam Boże słowo, a Zbawiciel powiedział: „Byłem chory, a mnie odwiedziliście”. Również Jakub rzekł: „Modlitwa wiary zbawi chorych”. Nie, nie pozwolę umrzeć temu biednemu panu, jeśli moja wizyta i moja modlitwa mogą mu pomóc.

— Nie! Nie! — Wykrzyknął Otto. Nie pozostaniesz tu, dopóki nie zostaną mi oddane zobowiązania składek Jeny.

W tym samym momencie przybyła kolejna wiadomość od młodego Ernesta, z jeszcze większym błaganiem, by Sydonia prędko przybyła do niego. Tedy księżna odpowiedziała szybko:

— Obiecuję spełnić wszystko, czego pragniesz.

Wypowiedziała te słowa w uczuciu smutku. Przeto rycerz Otto odpowiedział:

— Jestem zadowolony — puszczając rękę córki, Sydonii.

XXV

Po zatwierdzeniu obietnic księżnej dla Ottona, dobre miasto Stargard mogłoby zostać zrujnowane na zawsze przez mściwego hrabiego z Wilczego Gniazda. Jego zdradzieckie plany mogły tylko zostać przekreślone przez jego straszliwą śmierć, od dawna odczuwał gorzką nienawiść do mieszkańców Stargardu, albowiem dawniej został zaskoczony przez Gryfitów i księcia Pomorza w jego siedzibie, w Stramehl, którzy przybyli, by spustoszyć jego Wilcze Gniazdo.

Miała to być zemsta za zniewagę, którą wyrządzono staremu burmistrzowi, Jakubowi Appelmannowi — ojcu głównego koniuszego, Johanna Appelmanna. W zamian za to wystąpienie, Otto postanowił przejąć kontrolę nad składkami Jeny, na jego konto, lecz kiedy by mieszkańcy Stargardu przynieśli swoje towary i zapasy do Jeny, a stamtąd przygotowali się do przejścia przez rzekę Haff, tedy Otto zmusiłby ich do zapłacenia tak ogromnego obowiązku za wszystko, że kupcy, dosłownie cały lud, byliby zrujnowani, albowiem całe utrzymanie i towary przeszłyby przez te dwie rzeki, a to miało zaspokoić jego zemstę.

Lecz, jak głoszono, sprawiedliwy Bóg łaskawie odwrócił zło od dobrego miasta i pozwolił, by spadło ono na głowę samego Ottona.

Przeto kiedy Otton puścił rękę swej córki Sydonii, księżna natychmiast chwyciła ją za rękę i zabrała do komnaty młodego Ernesta, pozostali podążali za nimi. Wszyscy byli świadkami poruszającej sytuacji, gdyż gdy byli już w komnacie księcia, młody pan wyciągnął swoje szczupłe, blade dłonie w stronę Sydonii, wołając:

— Sydonio! Ach! Najdroższa Sydonio! Czyż w końcu przybyłaś, by mnie do zdrowia przywrócić?

Potem chwycił ją za jej małą dłoń, pocałował i oblał swoimi łzami, wciąż powtarzając:

— Sydonio! Najdroższa Sydonio! Czyż w końcu przybyłaś, by mnie do zdrowia przywrócić?

W końcu obłudna Sydonia poczęła płakać i rzekła:

— Tak mój łaskawy książę. Przybyłam do ciebie, choć twój kapłan uderzył mnie w palce, a twoja matka i stary Ulrich nazwali mnie przed całym dworem nierządnicą, aż wreszcie wyrzucili mnie z zamku w nocy, jakbym była stadem trzody chlewnej, ale nie mam serca, by pozwolić waszej wysokości upaść. Przeto jeśli moje ubogie modlitwy mogą pomóc osłabić waszą chorobę, to niech mnie ponownie uderzą i nazwą mnie nierządnicą, jeśli chcą.

Owe słowa hrabianki, tak roztopiły serce Ernesta, że zawołał:

— Sydonio! Aniele dobroci! Daj mi choć jeden pocałunek, ten jeden mały, na moje usta. Sydonio! Pochyl się ku mnie, jeden, jedyny pocałunek.

Księżna po słowach syna była bardzo zgorszona i powiedziała jemuż, że powinien wstydzić się takich słów, bo czy nie pamiętał co przysiągł na ciało jego zmarłego ojca przy świętym Piotrze? W tym momencie, stary książę Barnim śmiejąc się, krzyknął:

— Sydonio, daj mu pocałunek. To najlepszy tynk dla jego ran. Jak mówi przysłowie: Pocałunek nie przynosi hańby.

Sydonia jednak się zawahała, pochyliła się nad młodym mężczyzną, mówiąc:

— Poczekaj łaskawy księciu, aż będziemy sami.

Księżna już wcześniej była przepełniona gniewem, lecz gdy teraz usłyszała, że mają zostać sami, to wściekłość jeszcze bardziej się w niej gotowała. Uprzednio zawsze dbała, by nigdy nie byli sami. Otto, ojciec Sydonii, nie zwracał zbytnio uwagi na rozmowy między księciem, a jego córką, albowiem bardzo mu się to podobało. Tedy to książę Barnim ze Stettin, wykrzyknął:

— Jak to teraz, najdroższa kuzynko czy zamierzasz zniszczyć wszystko swoją pruderią? Doprowadziłaś dziewczynę tutaj, aby go wyleczyła i jaką, inną odpowiedź mogłaby dać? Pochyl się nad nim Sydonio i daj mu trochę siły, pocałuj go w usta! Ja, książę rozkazuję tobie, zobacz nie musisz się wstydzić, dam ci przykład z jego matką. Przyjdź droga kuzynko, pozostaw tę kwaśną minę i daj mi dobro, serdeczny pocałunek, zaś twój syn wyzdrowieje jeszcze szybciej.

Gdy książę próbował uchwycić się księżnej, ona krzyknęła i podniosła ręce do nieba, lamentując głośno:

— Och! Diabeł! I zły świat! Niechaj Bóg mnie uwolni od tego niegodziwego świata i położy mnie dziś rano obok mego Filipa w grobie!

Potem księżna płacząc i wykręcając ręce, opuściła komnatę syna, podczas gdy stary rycerz i książę Barnim, patrzyli na nią śmiejąc się — Boże wybacz im.

Książę Barnim powiedział:

— Chodź Otto, opuśćmy tę komnatę i zostawmy tę parę w spokoju, teraz muszę spróbować uspokoić moją kuzynkę.

Wobec tego razem opuścili pokój księcia, a Otto posłuchał się Barnima, co do jego miłosnej materii i zapytał księżnę, czy zgodziłaby się na związek, gdyby książę Ernest po wyzdrowieniu, złożył honorowe propozycje dla jego córki Sydonii. Lecz księżna była bardzo konkretna i tylko odpowiedziała:

— Czas to właściwie umiejscowi Otto, kiedy on odzyska siły, przeto pomyśl, że i tedy będziesz miał ten sam problem z jego matką. Chyba, że będziesz jej bardziej człowieczy i cywilny. Mniej się bardziej w pokorze, radzę tobie, tak, jak przystało na rycerza.

Rycerz przyobiecał, a rozmowa się zatrzymała, gdy wszyscy byli już przy księżnej na wielkim korytarzu, gdy tylko zauważyła, że Sydonia nie jest z nimi, zawołała:

— Więc mój syn jest sam na sam z tą dziewczyną! Natychmiast wysyłam moje strony, by ich obu doglądnąć.

Otto zaraz zmienił swój ton i zamiast odpowiadać, podziękował księżnej za chwalebną i chrześcijańską opiekę, jaką opatrzyła jego córkę. Początkowo w to wszystko nie wierzył, lecz teraz zobaczył to na własne oczy. Niestety, to było zbyt prawdziwe, a świat stawał się coraz gorszy. Diabeł nawiedzał swoimi pokusami, jak krew napełnia ciało. Potem westchnął, pocałował księżnę w rękę i modlił się, by jej wysokość, wybaczyła mu jego dawny, śmiały język.

Prawdę mówiąc, Otto początkowo czuł się niezadowolony, widząc, że jej wysokość jest taka ostra dla jego córki. Kiedy wszyscy inni w zamku przyjmowali ją z zachwytem, teraz sam obaczył, że księżna ma na myśli tylko życzliwość i macierzyństwo.

Zaś książę Barnim rzekł księżnej z przeprosinami, że to był żart o całowaniu, a ona dobrze wiedziała, że nie miał on zamiaru nikomu wyrządzić krzywdy. W jego naturze nie było znoszenie jakichkolwiek melancholijnych lub żałosnych twarzy wokół niego. Tak więc, księżna została pogodzona z obydwojgiem, a książę ogłosił, że on i rycerz proponują odwiedzenie Barth, małego miasteczka, wówczas Eldena była w tym czasie bogato wyposażonym klasztorem niedaleko Greiswaldu, stamtąd powrócą za klika dni, by opuścić księżnę, a książę Ernest powróci do zdrowia, tedy to otrzyma on wielki zaszczyt honoru od jego wysokości, księcia Barnima. W związku z tym, po zabawie z oswojoną mewą morską i łapaniem ryb, książę Barnim i Otto odjechali, a księżna powróciła do komnaty Ernesta, by go tam pilnować.

Księżna chętnie by odprawiła Sydonię, lecz Ernest zabronił jej tego, a ona sama oświadczyła, że będzie obserwować księcia dzień i noc przy jego łóżku. Przeto siedziała tam całą noc, trzymając go za rękę, opowiadała o swojej podróży i o tym, jak haniebnie została przemycona nocą z zamku w Wolgast do Stettin, przez starego Ulricha. Wszystko z tego powodu, że nie nauczyła się katechizmu.

Kiedy zaś przybyli posłańcy, powiadamiając o chorobie młodego pana, była pewna, że Ulrich musiał coś mu dać, coś, co spowodowało zanik sił u księcia. Miała to być kara za uwolnienie Sydonii z jej komnaty podczas urodzin jego matki. Skoro Ulrich mógł uderzyć hrabiankę Sydonię, to nie byłoby dziwne, gdyby uderzył samego Ernesta. Tylko po to, by zaspokoić swoją złośliwość.

Teraz jest dobrze, bo stare, złośliwe stworzenie zniknęło z owego dworu, jak jej przekazano i byłoby dobrze, że gdy książę powróci do zdrowia, zagra mu tedy sztuczką i podpali jego zamek w Spantekow.

Księżna, która była również przy księciu i słyszała, co Sydonia mówi, przetrwała owe chwile w milczeniu z uwagi na jej drogiego syna. W rzeczywistość jej gniew był tedy nieobliczalny.

Młodemu panu szybko się polepszyło, a następnego dnia był już w stanie wstać z łóżka na kilka godzin, by zagrać na lutni. To on uczył Sydonię, położył swe małe palce na sznurkach, by i ona mogła lepiej się uczyć. Następnie po raz pierwszy wezwał służbę o posiłek, a potem zapadł w głęboki sen, który trwał ponad czterdzieści osiem godzin. W tym czasie leżał, jakby był martwy. Księżna próbowała go budzić, lecz lekarz ją powstrzymywał. W końcu, gdy się zbudził, zawołał:

— Najpierw do Sydonii, potem do jedzenia!

W końcu ku wielkiej radości księżnej, czwartego dnia mógł samodzielnie chodzić po zamkowym ogrodzie i zorganizować polowanie ze swoim drogim wujkiem, po jego powrocie do Wolgast.

Barnim po powrocie bardzo się ucieszył, że zastał w dobrym stanie księcia Ernesta i tedy powiedział swoim tonem:

— Chodź tu Sydonio. Byłem niezdrowy w podróży, chodź tu i pocałuj mnie, uczyń mnie lepszym!

Sydonia wypełniła prośbę starego księcia, a twarz księżnej wyglądała niezwykle kwaśno, ale nic nie mówiła z obawy przed zakłóceniem radości z powodu wyzdrowienia Ernesta. Rzeczywiście, cały zamek był w stanie jubileuszu, a księżna obiecała, że ona i jej damy dworu będą uczestniczyć następnego dnia w polowaniu.

Owego czasu cały zamek był również zaniepokojony dziwnym zjawiskiem, jakby widmem rycerza — węża, który utonął jakiś czas wcześniej. Donoszono, że każdego wieczora owy duch wkraczał do zamku przy małej, wodnej bramie, choć owa brama była zaryglowana i zakratowana. Duch przemierzał całą długość korytarza i znikał w ziemi, tuż nad miejscem, gdzie były przechowywane książęce dyliżanse i sanie. Każdy kto zobaczył ducha, uciekał w przerażeniu, że ciężko było utrzymać zamkowy zegarek.

Przygotowania do polowania rozpoczęły się wcześnie rano. Rycerze i szlachta zebrali się w rybnej sali — jej ściany były wymalowane wszystkimi wizerunkami rodzimych ryb z Pomorza. Tutaj były serwowane wspaniałe śniadania, a wszystkie strony przedstawiały każdemu z książęcych osobników wodę w srebrnych, palcowatych miskach. Potem rozdano kosztowne wina, a książę Barnim, który napełnił po brzegi kubek z pomorskimi herbami, wstał i powiedział:

— Powiadomcie strażnika w bazylice świętego Piotra.

I natychmiast, gdy rozległ się wielki dzwon z miasta, rozbrzmiał przez cały zamek i po całym mieście, jej wysokość dała zdrowie księciu Ernestowi. Potem wszyscy zeszli na dziedziniec, a księżna udała się do mnichów książęcych, by tamże wybrać sobie konia na dzisiejsze polowanie.

Najpierw był wielki portyk, po obu stronach wewnątrz korytarza były pasy filarów, okrągłe, na których wisiały poroża i rogi wszystkich zwierząt z myśliwskiego wyścigu. Ciągnęło się to do stawu z wyspą pośrodku, gdzie trzymano niedźwiedzia. Książę Barnim i stary rycerz wyłonili się z portyku, by wejść do stajni, tam spotkali się z Johannem Appelmannem, głównym koniuszym, który przed stopami księżnej przedstawił jej szkarłatnego konia z haftem książęcych herbów. Na nim był pędzel i bicz.

Wchodząc, obserwowali liczne stajnie wypełnione końmi, pomorskimi, węgierskimi, fryzyjskimi, duńskimi i tureckimi, każdej rasy, każdy koń stał gotowy i osiodłany, od samego już rana. Wzdłuż ścian widać było głowy lwów, którymi przenoszono wodę w całym budynku, oczyszczając stajnie. Ojciec Sydonii zastanawiał się nad tą całą wspaniałością i zapytał księżnej:

— Czego jej wysokość może chcieć od tych wszystkich koni?

— Przeważnie jedzą bezczynnie swój owies — odpowiedziała księżna. Nikt ich nie używa, prócz stron i rycerzy z gospodarstwa domowego, którzy mogą wybrać sobie dowolnego konia do jazdy, który im się tylko spodoba.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 84.2