Do pewnego sklepu zoologicznego przywieziono dwie małe świnki morskie.
Mimo, że były rodzeństwem, mocno się od siebie różniły. Jedna z nich nie miała tak ładnego futerka jak siostra, nie poruszała się z gracją, a nawet dosyć śmiesznie tuptała. Nie potrafiła się ładnie zaprezentować przed klientami. Najczęściej się po prostu z niej śmiali i nazywali „pociesznym, dziwnym stworkiem”.
Była po prostu bura, niezdarna, miała też wadę zgryzu, przez co czasami się śliniła. Przez to właśnie właściciele sklepu nazwali ją Ślinka.
Czasem się bawiła, ale lubiła także rozmyślać i potrafiła zastygać w jednej pozie na parę godzin oddając się swoim świnkowym przemyśleniom. Taka już z niej była gapa.
Siostra Śnieżka (nazwano ją tak, gdyż była biała jak śnieg), czasem ją gryzła, był to bowiem złośliwy kawał świnki. Przypominała wściekłego bałwanka, ale umiała być urocza, kiedy jej się to opłacało. Była sprytna, potrafiła się przymilać i popisywać. Do tego wszystkiego była ładniejsza od Ślinki.
W sklepowej klatce było ciasno, panował hałas, a dni dłużyły się, wszyscy marzyli, żeby się stamtąd wydostać. Gdy przychodzili klienci zwierzaki z nadzieją podchodziły do szyby, a rybki blisko podpływały.
Pewnego dnia przyszło eleganckie małżeństwo z córką, której chcieli kupić świnkę morską, najlepiej parę.
Dziewczynka miała psa i uparła się, że koniecznie musi mieć parę świnek.
Śnieżka jak zawsze cwana, przybierała odpowiednie pozy, mrugała oczkami, a Ślinka siedziała w kącie. Nie przekonała ich, ale koniecznie chcieli zabrać Śnieżkę, a ona … no cóż, była po drodze.
W końcu mogły zamieszkać w dużej klatce, patrzyły się przez szybę na eleganckie mieszkanie, nowi właściciele byli zamożnym małżeństwem prawników z rozpieszczoną córką Lilką.