Słowo wstępu
Złożyło się szczęśliwie, że dostąpiłem zaszczytu napisania paru słów wstępu do tomiku wierszy, który trzymasz właśnie, czytelniku, w dłoniach. Nie chcę zapowiadać ani obiecywać, gdyż literatura, zwłaszcza poezja, jest silnie zakotwiczona w emocjach i byłoby grzechem zgadywać, co autor miał na myśli. Nie odmówię jednak sobie przyjemności zdradzenia pewnych istotnych faktów. Poznałem Michała całkiem przypadkowo, bo po konkursie organizowanym przez księgarnię Krzysztofa Kamila Baczyńskiego w Warszawie. Razem z właścicielem stwierdziliśmy, że był bezkonkurencyjny. Egzemplarz mojej książki trafił w jego ręce. Później, co ciekawe, złapaliśmy kontakt, który utrzymał się do dzisiaj. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że podczas pisania drugiej części bardzo potrzebowałem wiersza, a ponieważ Michał do tego najlepiej się nadawał, poprosiłem go o pomoc. Jak się domyślacie, nie odmówił. Co istotniejsze, sądzę, że wtedy po raz pierwszy naprawdę w siebie uwierzył. Prawdopodobnie wcześniej nosił się z zamiarami wydania wierszy, ale z tego co mi wiadomo, nic konkretnego nie planował. W każdym razie zrobił najtrudniejszy, pierwszy krok: pokonał strach. Być może to jego pierwszy i ostatni tomik. Być może już nigdy więcej niczego nie napisze. Ale tu i teraz macie przed sobą autora na tacy. Przypatrzcie mu się, podumajcie, napiszcie swoje wrażenia. Resztę rozstrzygnie czas.
Kamil Dziadkiewicz
Wiersze, które zawarłem w tomiku, może nie zmienią losów świata ani nie posłużą do walk politycznych czy światopoglądowych, ale spróbują na prosty język przetłumaczyć zawiłość ludzkich uczuć i zachowań. To szara proza życia podana w formie poezji. Z bukietem wartościowych słów i z nutą nadziei.
Prosto z serca.
Sztuka
Życie
Galeria sztuki
W szarych korytarzach
Obrazy na hakach
Sklep,
W którym mięso
Sprzedają na sztuki
Z terminem ważności
Z kośćmi
W pięciu smakach
Słowożercy
Żywią się ludzie słowami,
Tanim, śmieciowym bełkotem,
Dławią się odpadkami,
Prostą ripostą,
I ciętą.
Bywa,
Że jedzą też dania:
Całe ze zdania, z puentą,
Lecz częściej czasu
Nie mają…
(Albo od ust im odjęto).
Karmią się ludzie słowami,
A gdy na chwilę przestaną —
To znak, że myknął gdzieś wyraz
(Albo i w gardle im stanął…)
Kołtun
Poplątałem słowa w wierszu,
Miał być o czymś innym:
O wybrukowanej drodze do marzeń
I o szafirkach pod płotem —
A wyszedł o niczym.
Czuję się winny.
Zaplątałem się w literach.
Wyrwałem z kontekstu
Słowa, które nie dały się zrymować.
Zepchnąłem je na margines,
A gdy straciły sens —
Skreśliłem z tekstu.
Nie wyplączę się z tego.
Być może zabiłem
Najpiękniejszy wiersz
W moim życiu.
Z mniszka puch
Zwolnij,
Nim zapomnisz,
Jak pachną
Niezapominajki.
Zdmuchnij
Z mniszka puch
Jak dawniej.
Bycie idealnym
Odłóż między bajki.
A szczęście cię samo
Dopadnie.
Za nic
Nieprawda,
Że kocha się za nic,
Że za miłość
Nic się nie należy.
Przecież jest piękniej,
Gdy ktoś tęskni
W zamian.
Gdy na tej miłości
Też komuś zależy.
Nie kocha się za nic,
Coś być jednak musi,
Skoro tak człowieka
Ciągnie do człowieka.
I spośród innych
Za tym jednym tęskni,
Do jednego wraca,
Na jednego czeka.
Degrengolada
Na ile dobry jest świat,
W którym kolory czerwieni
Przestały budzić namiętność,
Lecz głód żądnych krwi?
Gdzie miarą wiary jest zło,
A boski raj tyle wart,
Co szczątki niewinnych ciał
W imię okrutnej idei?
Za ile sprzedał się człowiek,
Że poszedł drogą
Aż tak niemoralną?
I zamiast
— tak po ludzku —
Lepszym się stawać
Stał się dla innych
Rzeczą materialną?
Słodkie czereśnie
Tak naprawdę
Słodkie nie były
Czułem posmak
Pleśni
Później ujrzałem
Już na własne oczy
O garstkę za późno
Robaka w czereśni
Tataraki późnym latem
Jeszcze przez chwilę na tafli wody
Szklić będzie się zachód słońca.
Gęste sitowia szumią nad głową,
Nadchodzi początek końca.
Jeszcze przez moment na trzcinach złotych
Posiedzą muszki i ważki.
Gdy zimne deszcze wbiją je w ziemię,
To zasmakują porażki.
Umiera lato na moich oczach
Na ciemnych bagnach, szuwarach,
Gnije na brzegu wśród tataraku
W białych jak śnieg nenufarach.
Niczym na alarm o taflę wody
Skrzydłami biją łabędzie.
I koncert świerszczy słychać o zmroku:
O tym, jak trudno żyć będzie.
Płomyk
Nie trzeba mi
Zdrowego rozsądku,
Aby wiedzieć, że to koniec.
Wystarczy,
Że patrzysz na kogoś
Tak, jak na mnie
Na początku.
I rozpalasz się.
I płoniesz.
Kwadrans
Nie byłem gotowy
Na rozstanie z tobą.
Na to, że odejdziesz tak,
Bez pożegnania.
Gdybym wiedział wcześniej,
Nakryłbym do stołu.
Przecież nie wypada odejść
Bez śniadania.
Nie byłem gotowy
Na rozstanie z tobą.
Na to, że tak nagle może
Szczęście prysnąć.
Nie mówiłbym wiele,
Nie prosiłbym o nic,
Ale o ten kwadrans
Opóźniłbym wszystko.
Lovers in the wind
Czy pamiętasz jeszcze
Lovers in the wind
Po naszych namiętnościach?
Na fortepianie
Z wygrawerowaną gałązką oliwną
Grałem już tylko dla ciebie.
Czy pamiętasz,
Jak księżyc speszony znikał
Dyskretnie w ciemnościach?
Jakby miejsca mu brakło przy nas
W siódmym niebie?
Z wzajemnością
Gdy splatają się ciała,
Nie więzi —
Nie ma miłości.
Nawet
Gdy serce się o nie upomni —
Wyrwie pochopnie
Z cielesnej uwięzi,
To jeszcze szczęśliwej
Miłości nie będzie.
Drugie serce musi
Postąpić podobnie.
Z miętą
Niewiele pamiętam,
A może aż tyle,
Że pachniała mięta,
Że były motyle.
A przecież
To nie był kwiecień…
Nawet marzec.
Wiosna upleciona
Z naszych sennych marzeń.
I była też pościel:
Kremowa i zmięta…
Ale prawdę mówiąc
Niewiele pamiętam.
(Wybacz, że tak mało).
Coś się miało zacząć,
A tylko…
Zdawało.
Pastelowe tła
W czasach wielkiego retuszu
Byliśmy niedoskonali.
Gdy inni w filtrach, odcieniach
Stali na pastelowych tłach
Bez skaz i cienia wątpliwości
My też staliśmy.
W korku.
Wracaliśmy z pracy.
Tak po ludzku zmęczeni
I głodni.
Współcześni tacy,
Niemodni.
Od nowa
Ubierz
W najpiękniejsze słowa
To, w co już dawno
Nie wierzę,
Co przed tobą chowam.
Rozbierz mnie
Ze wszystkich wątpliwości,
Z niepotrzebnych słów,
Z niedoskonałości.
A potem zacznij
Od nowa…
Pocztówka dźwiękowa
Porysowane,
Trzeszczące,
Trochę niedzisiejsze —
Kręcą się
W mej głowie
Twoje wszystkie słowa.
Znane,
Ograne,
Większe,
Czasem mniejsze,
Jak na gramofonie
Pocztówka dźwiękowa.
Single
Szliśmy
Po zupełnie różnych
Ścieżkach dźwiękowych.
I wszystko grało
nie tak…
Szukałem wspólnego rytmu
I tembru.
Na próżno.
Raz, gdy przebiegłem
Przez pięciolinie,
Spadł na mnie
Klucz wiolinowy.
A później trafił mnie szlag.
Dom na zgliszczach