E-book
3.15
Świetlany mrok Szósta z Dziewięciu

Bezpłatny fragment - Świetlany mrok Szósta z Dziewięciu


Objętość:
154 str.
ISBN:
978-83-8221-417-8

Tom VI

CZĘŚĆ IX

© Copyright by Krzysztof Bonk

Projekt okładki: Marta Frąckowiak

e-wydanie pierwsze 2017

Kontakt: bookbonk@gmail.com

Wszelkie prawa zastrzeżone.

I. Przed bitwą

Królowa siedziała na tronie w sali tronowej Skalnego Zamku. Analizowała obecne wydarzenia oraz snuła na ich temat rozważania. Wszystkie wojska z Kardanoru zdążyły już dawno wyruszyć na północ, aby stawić czoła wrogowi posuwającemu się z Królestwa Malgun do sojuszniczych księstw. W swoich snach Kati de Szon ukradkiem stale odwiedzała Eleę, przez co kreślone przez Najwyższą z Dziewięciu militarne plany nie były jej obce. Wszystkie one zostały przekazane Waltari. Królowa żywiła szczerą nadzieję, że Trzecia z Dziewięciu właściwie wykorzysta podarowaną jej wiedzę i przyczyni się do zwycięstwa południowego sojuszu.

Natomiast po swoim śnie, w którym w innym czasie Kati poznała niejaką Gishę, a zarazem kobietę określaną Piątą z Dziewięciu, stale narastał w niej pokój. Podyktowany był tym, że przedstawiona przez Erna wizja wyzwolenia się z okowów wszech niszczycielskiego ducha wydawała się jej coraz bardziej realna. Jakaś niezrozumiała siła, jakby przygotowywała świat na tę konfrontację, kolejno ujawniając Kati tożsamość wybranych dziewięciu kobiet. Ich krew, wespół z krwią dzieci światła i mroku, miały być kluczem do ocalenia. Lecz jeżeli rzeczywiście tak było, to pojawiały się inne przeszkody. Czwarta z Dziewięciu nieustannie przebywała w mroku, a odwiedzająca ją w snach Kati, co raz bywała świadkiem, jak Orsis niemal ocierała się o śmierć. Jeszcze poważniejszy problem wiązał się ze wspomnianą Gishą. Żyła ona bowiem w miejscu i czasie, gdzie w żaden sposób nie mogła ofiarować swej krwi do sporządzenia pożądanej esencji.

Tak oto Kati mogła liczyć wyłącznie na wymaganą ofiarę ze strony Drugiej z Dziewięciu, Waltari, jako Trzeciej z Dziewięciu i krew dzieci światła oraz mroku przekazaną jej przez Erna. Rzecz jasna posiadała także własną krew, a mianowicie Pierwszej z Dziewięciu. W zadumie popatrzyła na niebieskawe żyły na nadgarstku i spróbowała odgadnąć, jakie kobiety mogły okazać się pozostałymi czterema wybrankami. Zastanawiała się czy będzie dość czasu oraz sposobności, aby zdobyć czerwoną ciecz płynącą w ich żyłach.

Naraz myśli Kati wróciły do Gishy. Westchnęła głęboko, po czym z trudem przezwyciężając silne mdłości, wypiła wzmocniony napar z ziół, który dawał szybki i mocny sen. Znowu zapragnęła spotkać się z królową Zjednoczonego Królestwa Światła i Mroku, aby usilnie nakłaniać ją do powrotu w obecne czasy.


*


Waltari zeszła z gór i wkroczyła wraz z wojskiem na ziemie Królestwa Malgun. Puściła przodem lekkie chorągwie jeźdźców i licznych zwiadowców. Mieli oni zostać szybko zauważeni i zaklasyfikowani jako oddziały dywersyjne daleko na tyłach wroga.

W rzeczywistości wojska te otrzymały zadanie odciągnięcia uwagi od trzonu sojuszniczej armii z golemami w jej centrum. Albowiem im później nieprzyjaciel przejrzy jej plany, tym większe powinien ponieść straty w wyniku późniejszego zaskoczenia i wciągnięcia w pułapkę.

Jednocześnie na granicy księstwa Varnes oraz Królestwa Malgun nieliczne, wysłane tam wojska pracowały usilnie nad budową granicznych fortyfikacji. Według Kati de Szon to właśnie tam zmierzał przeciwnik.

Czy Waltari powinna ufać słowom obecnej królowej Kardanoru? Nie mogła być tego całkowicie pewna, podobnie jak niczego na tym świecie. W szczególności zaś, iż wspomniana kobieta złamała już dane słowo, zresztą nie tylko jej. A jednak Waltari tak właśnie zdecydowała się uczynić — zaufa swojej kuzynce kolejny raz.

Wiedziała już, że stała się ona po części tajemniczym duchem snów, pradawnym bytem mającym w sobie coś z legendarnej istoty zwanej Izagard. Dowiedziała się też, że gromadzi ona krew dziewięciu wybranych kobiet, aby zapobiec innemu zagrożeniu niż armia Elei, ponoć po stokroć większemu, jakie czaiło się w pierścieniach mroku. A więc Waltari zdecydowała już, że ofiaruje jej pożądaną krew. Podobnie uczyni Druga z Dziewięciu.

Tak, ze strony Kati de Szon tym razem nie spodziewała się zdrady i zamierzała ściśle z nią współpracować. Za to stale posyłała własnych szpiegów do wojsk rodów Kelle i Ordów oraz południowych księstw. Niestety co do lojalności pozostałych sojuszników nie miała dostatecznego przekonania. Niemniej jak do tej pory wszyscy oni sumiennie wykonywali jej rozkazy.


*


Elea siedziała od dłuższego czasu w sali narad i melancholijnie spoglądała na bujające się rytmicznie zwłoki najwyższej kapłanki. Kobieta się powiesiła, uprzednio przytwierdziwszy hak do kryształowej ściany. Otwarte okno sprawiało, że do pomieszczenia wpadał wiatr, który poruszał bezwładnym ciałem martwej kobiety niczym zeschłym liściem.

A więc Najwyższa z Dziewięciu pozostała jedyną z najwyższych kapłanek w Świątyni Światła. Pomyślała, że pozostałym dwóm, znajdującym się poza zakonną budowlą, także życzyła śmierci. Cudownie odnalezionej Waltari za to, że ją zdradziła, pokonała w bitwie za sprawą golemów i stała uparcie przeciw niej. Głowy Gishy zaś pożądała dlatego, bo ta dziewczyna po prostu zniknęła. Jakim prawem to uczyniła? Jakim prawem uczyniła coś, co nie było po myśli Elei?

Wtem kryształowe drzwi się otworzyły i do komnaty wszedł energicznym krokiem najwyższy mistrz Zakonu Bracia Światła, Uberung. Uczynił to wbrew panującym tu odwiecznym zasadom, zabraniającym wstępu do Świątyni Światła mężczyznom. Jednak w obliczu ostatnich, burzliwych wydarzeń na świecie, coraz mniej uwagi zwracano na prawa, nawet te pradawne i najdonioślejsze. W chaosie jaki zapanował możni tego świata robili, co chcieli i Elea bynajmniej nie zamierzała obecnie czynić z tego problemów. Sama miała ważniejsze sprawy na głowie.

Sam Uberung prezentował się, jako postawny mężczyzna w kwiecie wieku. Ubrany był w długi, biały, zakonny płaszcz ze złotym pasem, za którym trzymał miecz. Posiadał krótką, rudawą brodę i jeszcze krótsze wąsy w tym samym kolorze. Za to włosy miał średniej długości, kręcone i czarne.

Nie skłonił się, tylko zasiadł za dziewięciokątnym stołem naprzeciw Elei. Dłuższy czas spoglądał zaciekawiony na dyndające się na złotym sznurze ciało najwyższej kapłanki, aż skoncentrował na osobie Najwyższej z Dziewięciu i z pasją rzekł:

— Witaj! Jesteś niewątpliwie najwyższą kapłanką, Eleą, bo nie sądzę, aby… — zawiesił głos i zerknął na kobiece zwłoki. Milcząca kobieta z przywdzianym kapturem skinęła mu głową, potwierdzając swoją tożsamość. — Doskonale! — Uspokojony mężczyzna uderzył z impetem pięścią w stół i kontynuował: — Co prawda nie mieliśmy okazji się spotkać, ale wymieniliśmy już tyle listów, że czuję, jakbyśmy się znali wręcz wyśmienicie! — zakwitł nieszczerym uśmiechem. — Jednakże przybyłem osobiście, aby wyjaśnić kilka drobiazgów w cztery oczy. — Czekał aż Elea coś odpowie, a wobec przedłużającej się ciszy, mówił dalej: — Jak zdążyłem się zorientować, Zakon Światła niemiłosiernie się wykrwawił ostatnimi czasy i nie reprezentuje już sobą dawnej potęgi. Tym radośniej śpieszę kochanym, świętym siostrom na pomoc. Jednak wiąże się to z tym, że główny ciężar walk spocznie na wojskach, które sam sprowadziłem tu tak wielkim nakładem sił oraz czasu. Czego więc żądam, jako rozsądnej rekompensaty? Ano żądam ziem Królestwa Malgun. Całych ziem Królestwa Malgun — zaakcentował. — Ponadto terytorium władztwa Borgin i bezpośredniego wpływu na wybór władcy Kardanoru. To wszystko. — Uberung zamilkł i czekał. Elea natomiast wzięła jedną z pliku białych kartek na stole. Zamoczyła pióro w kałamarzu, wykonała krótki napis i przesunęła zapisaną kartkę w kierunki wielkiego mistrza.

— „Zgadzam się” — odczytał i w samozadowoleniu się uśmiechnął. Popatrzył zaintrygowany na sylwetkę Elei i zapytał: — Jesteś niemową? — Odpowiedziała mu cisza. — Zapewne tak… Wypytywałem już o ciebie zakonniczki, ale były bardzo oporne w udzielaniu mi informacji na twój temat. Zupełnie jakby… jakby się ciebie bały. Naprawdę jesteś taka… groźna, co? — Kobieta w żaden sposób nie reagowała. Uberung z kolei wstając z miejsca, ciągnął dalej: — Zakonniczki zdradziły mi jednak, że zanim na stałe przywdziałaś kaptur, emanowałaś prawdziwą urodą. Zastanawiam się zatem, czy do przyobiecanych mi ziem, nie dorzucić jeszcze służącego mi twego ciała. Co ty na to…? — Staną nad kobietą i gwałtownie ściągnął jej kaptur z głowy. Na widok twarzy Elei przerażony zamarł. Zaniemówił i wytrzeszczył z niedowierzania oczy. Kobieta natomiast raptownie złapała go za gardło i wstała, unosząc go do góry. Charcząc, złapał rozpaczliwie duszącą go rękę pokrytą twardą, chropowatą warstwą w niczym nieprzypominającą skóry.

Naraz Elea cisnęła mężczyzną o kryształową ścianę i ten znalazł się na parkiecie pod powieszoną kapłanką. Następnie Najwyższa z Dziewięciu zgarbiła się nad stołem i spokojnie zapisała kolejną kartkę. Podeszła do Uberunga i wcisnęła mu ją w ciągle rozwarte z wrażenia usta. Mężczyzna w końcu nieco doszedł do siebie i niepewnym głosem odczytał tym razem dłuższą wiadomość:

— „Wspomniane królestwa będą należeć do ciebie, jeżeli wygramy wojnę. Łapy precz od Kardanoru. Jeśli mnie rozczarujesz, wtłoczę jad mojej krwi do twego ciał i zaznasz śmierci w niewyobrażalnych męczarniach. A teraz odejdź”… — Uberung z wolna podźwignął się na nogi. Pomasował się po zaczerwienionym gardle i wymijając szerokim łukiem Eleę, pospiesznie opuścił kryształową komnatę.


*


Gisha przebywała na pałacowym balkonie. Spoglądała stąd na panoramę rozciągającą się za miastem Azzarisz — niezmierzone, wiecznie ukwiecone łąki. Kiedy jedne gatunki kwiatów przekwitały, w ich miejsce od razu pojawiały się inne i otwierały swe kielichy, ciesząc wzrok przebogatą paletą barw. Nad łąkami dumnie szybował smok ubrany w biało-czarne sukno. Nawet teraz Gisha nieraz uśmiechała się na jego widok. Twierdziła, że w ubraniu wyglądał nad wyraz zabawnie i dostojnie zarazem, zupełnie niczym latający, rycerski rumak.

Ponadto mroczni rzemieślnicy nie tak dawno skonstruowali dla gadziej bestii szklano-metalową zbroję. Niezwykle lekką, a jednocześnie bardzo wytrzymałą. Jednocząca krainy światła Gisha, nie raz już kazała przywdziać smoka w jego pancerny rynsztunek. I rada była z tego powodu, że najczęściej sam widok obleczonego metalem oraz ciemnym szkłem monstrum wystarczał, aby wrogie wojska złożyły broń. Dzięki temu w skład Zjednoczonego Królestwa Światła i Mroku obecnie wchodziły już niemal całe ziemi dawnego Imperium Agaszika i Królestwa Sybilli. Od samego początku zaś znajdowały się w nim wszystkie pierścienie ciemności.

Przy czym Gisha nie zdradziła mrocznym lordom, iż pozbawiono ją emanacji Bogini Mroku. Była przekonana, że położyłoby to kres trwającemu sojuszowi. A skoro sama nie posiadała już niczego, co mogło służyć za spoiwo w świetlano-mrocznym przymierzu, tym bardziej z nadzieją myślała o swojej prawdziwej córce. Jej spadkobierczyni posiadała bowiem ponoć moc Mrocznej Bogini i w przyszłości powinna ugruntować trwałość Zjednoczonego Królestwa. Najpierw jednak należało wyrwać ją z łap Zakonu. Niestety nic nie wskazywało na to, aby mogło się to w najbliższym czasie dokonać.

Przeprowadzone śledztwo w sprawie spisków przeciw władzy w Azzarisz nie przyniosło pożądanych rezultatów. Osoby, które próbowały wcześniej zgładzić Kimriego przepadły, jak kamień w wodę. Z kolei o służce Arabel kompletnie nikt nic nie wiedział. Co prawda ktoś widywał ją w towarzystwie Wirona, ale przecież tragicznie zmarły ukochany Gishy nie mógł być zamieszany w spisek, było to dla niej aż nazbyt oczywiste. Żadnych zaś innych tropów nie było. Ponadto za namową Kimriego Gisha ostatecznie zrezygnowała z siłowego rozwiązania, aby odzyskać córkę. Zgodziła się z przedstawicielem rodu Kelle, że samo najechanie Świątyni Światła nic by nie dało. Zapewne otrzymałaby kolejne niemowlę z zapewnieniami, iż to jej własne dziecko i prawdopodobnie byłoby to kolejne kłamstwo.

Naraz królowa Zjednoczone Królestwa spojrzała w róg balkonu, gdzie o balustradę stała oparta władczyni innych ziem i pochodząca z innego czasu. Była to Kati de Szon, duch snów. Ta widoczna tylko dla niej kobieta towarzyszyła jej ostatnio bardzo często i zaklinała, aby Gisha powróciła do macierzy, by oddać swoją krew jako Piąta z Dziewięciu.

Początkowo nawet o tym nie myślała, lecz z czasem, zdając sobie sprawę z potencjalnej powagi sytuacji, zaczęła się wahać. Bo w końcu jeżeli wszelkie istnienie całego świata, wszystkie jego rzeczywistości, miałyby zostać przekreślone, to również jej samej, jej córki czy odradzającego się Zjednoczonego Królestwa, słowem wszystkiego. A skoro tak, czy nie należało odłożyć inne sprawy na bok i działać niczym Izagard dla ochrony wszelkiego istnienia?

W pewnym momencie na taras wszedł Kimri, czyniąc to jak zwykle dostojnym, równym krokiem. Gisha szczerze się uśmiechnęła na jego widok. Był niewątpliwie postacią, na której mogła niezmiennie polegać. I to przede wszystkim on nauczył ją odpowiedzialności i to nie tylko za siebie oraz najbliższe jej osoby.

Kierując z kolei myśli ku najbliższym osobom, spojrzała na kołyskę na środku balkonu. Leżała tam ponad roczna dziewczynka, którą otrzymała z Zakonu, posiadająca tajemniczy dziewięcioramienny znak na skroni.

Natomiast daleko stąd znajdował się nowo narodzony syn Gishy oraz Wirona. Królowa Zjednoczonego Królestwa wiedziała już, że nie było to zwykłe dziecko. Miało ono lśniące światłością oczy i dla własnego zdrowia nieustannie musiało przebywać w mroku.

II. Piąty pierścień mroku

W przejmującym mrozie i absolutnych ciemnościach Kegen podpalił pierwszy pniak. Po dłuższym czasie ułamał z niego płonącą żagiew i ruszył z nią do kolejnych martwych kikutów drzew. Z czasem zaśnieżona, wymarła okolica, gdzie panowała wręcz śmiertelna cisza, nieco rozjaśniała. Następnie Kegen zatrzymał się koło stojącej samotnie An, która grzała się przy płonącym drzewie i spokojnie do niej przemówił:

— Skoro dotarłaś z nami aż tutaj, a nie wróciłaś się w kierunku światła, to wiem, że mogę ci zaufać i uczynię to. — Kobieta nic nie odpowiedziała, nawet nie spojrzała na mężczyznę. — Zmierzamy do dziewiątego pierścienia mroku — dodał i zaobserwował na kobiecej twarzy szyderczy uśmiech. — Rozumiem, że brzmi to, jak szaleństwo. Ale jest wśród nas dziecko światła i zamierzam doprowadzić je do pierwotnej komnaty, aby rozpaliło bliźniacze słońce.

— Jak sobie chcesz. A co potem? — zapytała obojętnie An.

— Potem mrok odejdzie z tego świata — odparł poważnie Kegen.

— Ja nie o tym — syknęła kobieta. — Chodzi mi o to, czy wtedy dalej będę ci potrzebna, czy też mój dług wobec twojej żony zostanie spłacony.

— Dług…?

— Ta…

— Będziesz mogła odejść.

— To chciałam wiedzieć.

— Zapewne wiele zawdzięczasz Kati. Koniecznie musisz mi kiedyś opowiedzieć o waszej znajomości i wspólnych przygodach.

An w końcu zaszczyciła rozmówcę nad wyraz kpiącym spojrzeniem, mówiąc:

— Wiesz mi, wolałbyś nie usłyszeć o tych przygodach. — Splunęła w ogień.

— Jak uważasz… — oznajmił Kegen, zastanawiając się z kim tak naprawdę miał do czynienia. A zaraz zmienił temat: — Aby poruszać się w stronę rdzenia ciemności powinniśmy przede wszystkim zdobyć zapasy pożywienia i cieplejsze futra. Znasz się na tym, na polowaniu i oporządzaniu zwierząt?

— A także na ich tropieniu i zabijaniu? Znasz się może na wszystkim, droga An? I zajmiesz się brudną robotą? Podczas gdy ja posadzę swoją szlachecką dupę przy ognisku i pośpiewam sobie świetliste piosenki z dzieckiem światła. Zgodzisz się, An? — kpiła kobieta.

— Nie zrozum mnie źle… W miarę moich umiejętności chcę pomóc… — powiedział zbity z tropu Kegen.

— Niby jakich umiejętności? — Nastała cisza. — Właśnie… — Kobieta ponownie splunęła w ogień i zgrzytliwie dodała: — Zrobię, co mogę, abyśmy tutaj nie zdechli i tam. — Spojrzała na rozgwieżdżone niebo, aby zlokalizować swoje położenie, po czym wskazała ręką kierunek ku dziewiątemu pierścieniowi mroku.

— Cieszę się, że się dogadaliśmy… — oświadczył cierpko Kegen i ruszył w pobliże innego, płonącego pniaka, gdzie stał Huve z Brabet. — Możesz zostawić nas samych? — zwrócił się do wyrośniętego chłopaka, który znacząco przewyższał go wzrostem. Ten skiną głową i się oddalił. Kegen natomiast głęboko westchnął i spojrzał w czarne oczy osoby podającej się za jego córkę. — Dlaczego twierdzisz, że jesteś moim dzieckiem? — zapytał po dłuższej chwili.

— Kobieta z twierdzy tak powiedziała.

— Jakiej twierdzy? Jaka kobieta?

— Fusrtia z twierdzy Dagothar.

Wobec tych wieści Kegen paskudnie skrzywił się na twarzy. Bo skoro to od Fursti pochodziły słowa traktujące o jego bliskim pokrewieństwie z tą pokraczną dziewczyną, sugerowane mu ojcostwo było więcej niż prawdopodobne. Do tego osoba przed nim zdawała się być mniej więcej w wieku nieznanej mu dotąd jego córki.

— Podobno moją matką jest świetlista varekai — odezwała się ponownie dziewczyna. — Gdzie ona teraz jest?

— Nie wiem, gdzie teraz jest… — powiedział z ciężkością w głosie Kegen. — Kiedyś była kobietą… kobietą, którą kochałem i najwyraźniej jesteś owocem tamtej miłości…

— Ale trochę zepsutym, co? — rzuciła wyzywająco. Mężczyzna nic nie odpowiedział. — A czemu nie kochasz już mojej matki? Nie można kochać varekai? — zapytała.

— Cóż…

— Więc nie można? Bo co? Bo jest inna, jak ja?

— Chciałbym zmienić temat…

— Pierdol się — warknęła Barbet i ruszyła w mrok.

— Poczekaj! — krzyknął za nią. — Porozmawiajmy! — Na próżno, dziewczyna zniknęła w ciemnościach. Wobec tego Kegen postanowił rozmówić się z ostatnią osobą w grupie czyli dzieckiem światła. Gestem ręki przywołał do siebie chłopaka, który uprzednio przyglądał się z boku rozmawiającej parze.

— Naprawdę jesteś jej ojcem, ojcem Barbet? — zapytał wyraźnie zaintrygowany Huve.

— Na to wygląda… — oświadczył bezradnie Kegen. — Ze swoimi zdolnościami… naprawdę o tym nie wiedziałeś? — Spojrzał z podejrzliwością na chłopaka.

— Nie, absolutnie! — zaklinał się. — I… to niesamowite, naprawdę niesamowite… Ona jest inna, ale zdradziła mi, że znów można ją odmienić. Podobno na powrót może się stać w pełni człowiekiem światła!

— Wyjawiła ci w jaki sposób?

— Nie chciała.

— Więc postaraj się to z niej wyciągnąć. Zapewne dasz radę, ponieważ zdaje się jesteście w nad wyraz dobrej komitywie, nieprawdaż…?

— Zaprzyjaźniliśmy się… — przyznał Huve.

— Tak bardzo, że dla niej zabiłeś? — zapytał surowo Kegen.

— Broniłem jej, inaczej twoja córka byłaby już martwa! — Naraz Huve dumnie wypiął tors i zrobił pewny krok ku mężczyźnie. Na co Kegen, patrząc na przewyższającego go o głowę chłopaka, z uznaniem pokiwał głową.

— Zmężniałeś w kilka chwil… — oświadczył z pewnym podziwem.

— Nie wiedziałem… Naprawdę nie wiedziałem, że tamto przejście w niebiańskiej jaskini przyspiesza czas… — odparł już pojednawczo chłopak. — Nakis mi tego wcześniej nie zdradziła, a musiała o tym wiedzieć…

— Stało się. — Mężczyzna wzruszył ramionami. — Za to obecnie jesteś już dorosły i możemy udać się do dziewiątego pierścienia mroku, aby wypełnić twoją życiową misję.

— Tak… — potwierdził bez przekonania Huve.

— Coś nie tak?

— Nie, wszystko w porządku… Po prostu to wszystko stało się tak nagle, tak szybko… — Popatrzył na swoje potężne dłonie. — Myślałem, że mamy jeszcze czas, dużo czasu na inne rzeczy…

— Znaleźliśmy się w piątym pierścieniu mroku. Teraz nie możemy się już cofać, musimy iść naprzód do samego końca. — Kegen wyciągnął przed siebie otwartą dłoń. Huve chwycił ją lekko, ale zaraz ścisnął nad wyraz mocno, mówiąc:

— Masz rację. Nie pozostało nam nic innego, jak iść naprzód i ku chwale światła rozświetlić mrok.


*


Kiedy Kegen odszedł, do chłopaka powróciła Barbet. Wyjęła z kieszeni założonego na siebie futra kawałek surowego mięsa i wyciągnęła przed siebie.

— Chcesz? — zapytała.

— Czyje to mięso?

— Mrocznego bawołu, mogę ci przypiec.

— Lubię mocno spalone.

Dziewczyna ostrymi zębami odgryzła kawałek mięsa i połknęła. Resztę położyła na szczycie płonącego pniaka i patrzyła, jak plaster mięsiwa oblizują ogniste języki.

— I co, pójdziesz z nami? — zagadnął z nadzieją chłopak.

— Nie wiem — odparła Barbet.

— Masz tu ojca i… przyjaciela. — Wskazał na siebie. — Gdzie będzie ci lepiej?

— Nie wiem.

— Więc zostań. — Uśmiechnął się Huve. — Zależy mi na tym. Nie dlatego, że uratowałem ci życie, tak po prostu.

— Po prostu?

— No nie tylko… Lubię cię, a do tego naprawdę się przydasz. Tylko ty dobrze widzisz w mroku.

Wobec tych sugestii dziewczyna popatrzyła bez wyrazu na Huvego.

— Przypalisz mięso — powiedziała i poszła w swoją stronę.

Chłopak wyciągnął patykiem z ognia swój przyszły posiłek. Przestudził i ze smakiem zaczął się wgryzać w lekko poczerniałą pieczeń.

Nagle w jego głowie rozległ się przymilny, dziewczęcy głos, choć równie dobrze można by go nazwać kobiecym.

— Smacznego, dziecko światła.

— Dzięki. — Huve przełknął spory kawałek mięsiwa i zasugerował: — Ty lepiej przygotuj się do drogi, wysoki ten Pierwotny Mur.

— Drobiazg, ubezpiecza mnie moja służąca, Alistri. — Nakis spojrzała na swój pas przewiązany sznurem, a potem na rozpoczynającą wspinaczkę kobietę, przepasaną tą samą liną.

Naraz chłopak przestał jeść i zastygł w bezruchu.

— Na co tak patrzysz dziecię światła…? — zapytała drwiąco dziewczyna.

— Przecież wiesz. Spoglądam twoimi oczyma.

— Mam spojrzeć gdzie indziej…?

— Nie, proszę, nie…

— Zgrabny ma tyłek Alistri, co? Sageon też się za nim ogląda.

— Raptem całkiem dorośleliśmy… — oznajmił poważnie Huve, jakby dokonał przełomowego odkrycia.

— Nie da się ukryć. — Nakis oparła ręce na swoich kobiecych biodrach, do niedawna drobnych i przypominających chłopięce.

— Dziwnie się czuję… — powiedział chłopak i ciągle nie powracał do przerwanego posiłku.

— Dziwnie się czujesz, podziwiając kobiece kształty?

— Tak.

— Ale jest to przyjemne, prawda?

— To prawda.

— Nawet bardzo?

— Zgadza się.

— To teraz ja! — Nakis wlepiła wzrok w także zabierającego się do wspinaczki Sageona. — I co, ciągle przyjemny widok?

— Wcale… — oświadczył naraz zupełnie obojętnie chłopak i przypomniał sobie o swojej pieczeni, którą ugryzł. Następnie rozejrzał się po własnej, mrocznej okolicy.

— No idź za nią, szukaj jej — powiedziała drwiąco Nakis.

— Niby kogo mam szukać? — udał zdziwienie Huve.

— Oczywiście twojej słodziutkiej kanibalki Barbet. Pieczeń z mrocznego bawołu? Ha! Dobre sobie… Wgryzasz się, dziecię światła, w ludzki goleń! Samcznego!

III. Piąty pierścień światła

Sageon raz jeszcze popatrzył w górę na niebotycznie wysoki mur broniący dostępu do szóstego pierścienia światła i kontynuował żmudną wspinaczkę. Okazała się ona możliwa dzięki licznym głębokim bruzdom oraz pęknięciom w tej prastarej konstrukcji, o której powiadano, że została stworzona wolą samych Bogiń Światła i Mroku. Zaś po drugiej stronie zamknięto ponoć moc Bogini Ziemi.

W pewnym momencie wojownik spojrzał w dół. Przy samym gruncie ukazała mu się gęsta, zielona dżungla. Powyżej, już na pionowej ścianie muru, zobaczył wspinające się mroczne dziecko. Choć w zasadzie to wyrośniętą dziewczynę, którą na ten czas trudno było nazywać dzieckiem.

Sageonowi ciężko było też dać wiarę w przedstawione przez nią wyjaśnienia na temat jej nagłego osiągnięcia dojrzałości. Obwiniała o swą spektakularną przemianę dziecko światła, które podobno analogicznie dorosło w mroku. Wydawało się to niepojęte — tak silny związek zupełnie odmiennych dzieci. Skąd inąd, jakby nie patrzeć dowód miał tuż pod sobą w postaci młodej dziewczyny, której bezczelne zachowanie i rysy twarzy nie pozostawiały wątpliwości, jaka była jej prawdziwa tożsamość.

Następnie wojownik przeniósł wzrok na poziom, gdzie sam się znajdował i popatrzył w bok na Alistri. W mgnieniu oka jego twarz ozdobił dumny uśmiech. Ponieważ czego by nie powiedzieć o dziecku mroku i wiążącą się z nim misją, on i tak koncentrował uwagę głównie na podążającej z nim istocie zwanej Izagard. Z upodobaniem spoglądał, jak wciska swoje długie palce w skalne szczeliny i naprężając mięśnie ramion, podciąga się do góry. Cały czas tak poważna i absolutnie skupiona na celu czegkolwiek by nie czyniła. Niewątpliwie najniezwyklejsza postać jaką do tej pory spotkał.

Naraz Alistri popatrzyła wprost na Sageona. Ten uśmiechnął się szerzej i oderwał rękę od kamiennej ściany, aby beztrosko pomachać kobiecie. Wtedy omsknęła mu się stopa i runął jak kamień na dół. W ostatniej chwili chwyciła go za dłoń Nakis. Spadając, szarpnął ją tak silnie, że odczepił dziewczynę od muru, którego jakimś cudem zdołała się przytrzymać jedynie Alistri. W efekcie na sznurze, którym przewiązana była kobieta, przez moment dyndała się beztrosko Nakis z trzymanym za rękę mężczyzną. Potem oboje znowu wczepili się w pionowo ułożone kamienie. Odsapnęli dłuższą chwilę i kontynuowali wspinaczkę.

Podczas niej Sageon nieustannie wpatrywał się już tylko w mur przed sobą, w który dla otrzeźwienia miał ochotę co raz uderzyć własną głową. Przez swoją nonszalancję niemal wszyscy przez niego zginęli, a i on nie przeżyłby upadku z takiej wysokości. Zagryzł wściekle wargi i z całych sił starał się koncentrować już tylko na wspinaczce. Wszak kiedy ponownie znalazł się na wysokości Alistri i ta na niego spojrzała, nie zauważył na jej obliczu gniewu czy pretensji. Dodało mu to otuchy i zapobiegło dalszym wyrzutom sumienia. Ponadto postanowił się zrewanżować. Dlatego skinął wymownie głową na sznur kobiety, potem na Nakis. Alistri odwiązała się od dziewczyny i wręczyła linę wojownikowi. Teraz to on wziął na siebie ciężar asekurowania dziecka mroku.

Aż wreszcie, po dłuższym czasie, mordercza wspinaczka dobiegła szczęśliwego końca. Trójka wycieńczonych wysiłkiem podróżników osiągnęła szczyt Pierwotnego Muru. Na drżących od zmęczenia nogach podeszli do przeciwległego krańca budowli, aby spojrzeć na krajobraz szóstego pierścienia światła.

Widok doprawdy zapierał dech w piersiach. Pośród niekończącego się morza soczystej zieleni dymiły potężne wulkany, a z niektórych spływały nawet krwiste potoki lawy. W przestrzeni niczym pajęczyny rozwieszone były rozrzedzone białe obłoki. Pod nimi szybowały gigantyczne skrzydlate zwierzęta, które trudno było nazwać ptakami. Na samej ziemi natomiast, w miejscach nie pokrytych bujną roślinnością, z wolna przesuwały się jakby brunatne pagórki.

— To zwierzęta czy ożywione góry? — Wskazała na nie zaciekawiona Nakis.

— To dinozaury — wyjaśniła Alistri.

— Dino… co?

— Dinozaury. To dalecy krewni waszych znajomych z tego świata zamieszkujących krainę Xarantis.

— Gadzie plemiona, tutaj? — Zdziwił się z kolei Sageon i przybrał kwaśny wyraz twarzy.

— Nie ma tu gadzich plemion — uspokoiła go kobieta. — Te zwierzęta są dzikie i prymitywne. Niektóre żyją w stadach, a inne polują samotnie.

— I zapewne będą chciały zapolować też na nas? — zapytał smętnie wojownik. Alistri skinęła mu na potwierdzenie głową.

— Nie lękaj się! — Wtem na jego potężnym ramieniu uwiesiła się kompletnie spocona Nakis. — Obronię cię, rycerzu światłości! Mrau… — Pomasowała kokieteryjnie wojownika po klatce piersiowej, a drugą ręką wykonała ruchy, jakby drapała w powietrzu pazurami. Sageon z pewnym trudem odczepił od siebie dziewczynę i rzekł:

— Czas zrobić sobie dłuższą przerwą na odpoczynek i zaznanie snu. Czeka nas jeszcze podróż na dół. — Popatrzył z respektem na zewnętrzną strukturę muru i z ulgą w głosie dodał: — Na szczęście… — chwilę zastanowił się nad tym stwierdzeniem — druga strona Pierwotnego Muru także pęka…

— Ciekawe ile musielibyśmy czekać, aż się całkiem rozsypie?! — rzuciła zawadiacko Nakis. — A wtedy wszystkie wspomniane potwory, zwane dinozaurami, przeszłyby na drugą stronę i wkroczyły wprost do urokliwych księstw na północ od Szmaragdowego Oceanu. To by dopiero było polowanie!

— Odpoczniemy i prześpimy się — zgodziła się z Sageonem Alistri, tradycyjnie ignorująca nadpobudliwość mrocznej dziewczyny. Ta niespodziewanie przybrała na twarzy żałosny grymas.

— Wszystko w porządku, Nakis? — zapytał wojownik.

— Sama nie wiem. Chyba z wrażenia popuściłam… — Włożyła rękę pod szarą spódnicę, w którą była obecnie ubrana. Pogmerała w bieliźnie, a następnie wyciągnęła zabarwioną na czerwono dłoń i spojrzała na nią osłupiała. — Ja krwawię… — powiedziała z niedowierzaniem.

IV. Bitwa

Nieubłaganie nadchodził czas bitwy, a czy decydującej, to się miało dopiero okazać. Kati de Szon kazała ustawić w sali tronowej stół. Na nim natomiast makietę przedstawiającą Królestwo Malgun i Borgin, północny Kardanor oraz księstwa Aria i Varnes. To właśnie na tych terenach niebawem rozegra się wielka, krwawa batalia, gdzie centrum wydarzeń miało stanowić władztwo Malgun.

Dla lepszej koncentracji królowa była w sali tronowej zupełnie sama i zgodnie z posiadaną wiedzą samodzielnie rozstawiała na makiecie symbole reprezentujące poszczególne oddziały wojskowe. Przy czym niebieskie figury oznaczały wojska sojusznicze, czerwone zaś jednostki wroga.

Najpierw chwyciła wykonane z irium niebieskie figury golemów i umieściła je na granicy Królestw Malgun i Kardanoru, czyniąc to na równinie u podnóża gór. W stronę dalszych pierścieni światła od golemów ustawiła niebieskie żołnierzyki — piechotę Kelle i Ordów. W stronę mroku od kamiennych istot stanęły figury symbolizujące piechotę Witarion oraz sojuszniczych księstw. Kolejną partię niebieskich żołnierzyków Kati de Szon umieściła na granicy księstw Aria oraz Varnes. Potem chwyciła niebieskie, smukłe figury koni, które znalazły miejsce na makiecie daleko przed golemami — była to lekka konnica Kardanoru. Ostatnią niebieską figurę postawiła daleko na granicy trzeciego i czwartego pierścienia światła. Stanowiła ją masywna figura konia, symbolizująca trzymaną w odwodzie ciężką kawalerię z Arii — trzy tysiące zbrojnych.

Następnie przyszedł czas na rozstawienie czerwonych figur. Trzonem armii wroga była rzesza nieumarłych żołnierzy, być może nawet sto tysięcy. Ciągnęli oni na pogranicze księstw Aria oraz Varnes i to przed tą granicą królowa ustawiła czerwone figury żołnierzy z trupią głową. Chwilę później przy nieumarłych wojskach od strony mroku znalazły się miniaturowe postacie zakonniczek, a pomiędzy nimi figurki varekai — kobiety z długimi szponami. Z drugiej strony, w kierunku dalszych świetlanych pierścieni, stanęły czerwone żołnierzyki reprezentujące piechotę Zakonu Braci Światła. Na ich tyłach znalazła się bezbronna figura czerwonego wieśniaka. Symbolizowała ona kilka tysięcy wojaków Królestwa Borgin oraz Malgun, którzy stanowili raczej niezbyt przekonującą siłę bojową.

Kiedy makieta została już odpowiednio zapełniona, Kati de Szon zaczęła uważnie analizować jawiący się na niej obraz. Jej wzrok przykuwały zarówno niebieskie, jak i czerwone figury, a także lokalizacje rzek, kluczowych mostów, strategicznych wzniesień czy lasów dla osłony.

W komnacie cały czas była sama i tak miało pozostać aż do nadejścia gońców, niosących pierwsze wieści z pola walki. Wówczas odpowiednio przesunie poszczególne figury, a niektóre strąci. Jednak szybko się zorientowała, że nie stać jej było na tak dużą cierpliwość.

Usiadła na tronie i nalała sobie z przygotowanego dzbana pełen puchar nasennego naparu. Zdawała sobie sprawę, że ostatnio znacznie więcej czasu spędzała we śnie niż na jawie. Ale sama musiała bezpośrednio obejrzeć rozpoczynającą się wielką batalię, nie było tutaj alternatywy.


*


Waltari zatrzymała się na jednym z nielicznych wzniesień na rozległej, porośniętej zieloną trawą równinie. Wybrała to miejsce nie tylko z tego powodu, że rozciągał się stąd znakomity widok. Również dlatego, iż wzgórze było niedostępne; strome i osłonięte dającym ochronę lasem. Zaś obecnie znalazło się w samym centrum sojuszniczej armii.

Tymczasem do stojącej na ziemi Waltari co raz podjeżdżali konno zziajani gońcy i dostarczali jej depesze od dowódców różnych formacji wojskowych z informacjami o bieżącej sytuacji na froncie.

Po kilku cyklach snu treść jednego z takich komunikatów brzmiała nad wyraz obiecująco. Lekkie chorągwie do tego stopnia skutecznie nękały piechotę Braci Światła, że ta skierowała się za nią wprost w zastawioną pułapkę. A dodatkowo w pościg za kawalerią Kardanoru ruszyła nieliczna konnica Królestw Borgin oraz Malgun.

Wobec takiego obrotu sprawy głównodowodząca Waltari wydała rozkazy nakazujące dowódcom piechoty przygotować szyk bojowy na ustalonych wcześniej pozycjach. Golemy miały się skryć za wzgórzem, gdzie sama przebywała.

Po dłuższym czasie na horyzoncie wyłoniły się dwie potężne grupy jeźdźców, które szybko się przybliżały. Kiedy konnica Kardanoru przemknęła koło wzgórza, drogę do niej zagrodziła fala biegnących pikinierów z sojuszniczych księstw. Ustawili oni przeciw konnemu pościgowi ścianę długich pik i czekali.

Wroga kawaleria zatrzymała się tuż przed nimi. Wtedy z boku rozpoczął na nią szarżę kolejny oddział żołnierzy zaopatrzonych w piki. Dodatkowo lekkie chorągwie Kardanoru okrążyły galopem wzgórze i zaatakowały zastopowanego przeciwnika od tyłu. Znalazł się on w całkowitym okrążeniu i rozpętała się prawdziwa rzeź.

Usatysfakcjonowana tym widokiem Waltari ponownie przeniosła wzrok na horyzont. Bitwa bowiem dopiero się rozpoczynała. Ona zaś miała nadzieję powtórzyć zastosowany manewr, gdy nadciągną zastępy Braci Światła.

Wraz z wyrżnięciem wrogiej konnicy w pień, na widnokręgu pojawiły się nieprzeliczone zastępy piechurów ubranych w białe płaszcze i z dwuręcznymi mieczami w dłoniach. Z tą chwilą głównodowodząca wydała następne rozkazy. Miejsce zmęczonych pikinierów zastąpili topornicy rodu Witarion, a lekka konnica ustawiła się ławą przeciw zakonnikom. Na lewej flance mieli się natomiast gotować do boju wojownicy rodów Kelle i Ordów, by w sytuacji, gdy dojdzie do kolejnego zwarcia, zajść nowo przybyłego wroga od tyłu, obchodząc uprzednio wzgórze.

Kiedy Bracia Światła podeszli dostatecznie blisko do lekkiej konnicy, jeźdźcy wypuścili w nich salwę strzał i pognali z powrotem, markując ucieczkę. Zgodnie z przewidywaniami zakonnicy ruszyli za nimi.

Na twarzy Waltari pojawił się drwiący uśmieszek. Pomyślała, że jeżeli wróg nadal będzie wykonywał wszystko, czego się po nim spodziewała, to jeszcze tego cyklu snu upadnie potęga obu świetlistych zakonów. Bitwa rozgrywała się bowiem aż nazbyt przewidywalnie i pomyślnie zarazem, a ona wciąż jeszcze nie użyła golemów.

Aż naraz głównodowodząca kobieta przeczytała następną depeszę i wtedy zrzedła jej mina i to bardzo. Rody Kelle oraz Ordów nie dość, że nie posłuchały jej rozkazów to właśnie zmieniły front. Musiało to być ukartowane, choć ani jej szpiedzy, ani duch snów Kati de Szon, nie odkryli zawczasu tych planów. Jakim cudem?

Nie było jednak czasu na zadawanie pytań. Trzeba było działać i to błyskawicznie, ponieważ z kolejnych depesz powiewało jeszcze większą grozą. Mianowicie wojownicy zdradzieckich rodów porzucili swoje miecze i włócznie. Odkryli wozy z zaopatrzeniem i uzbroili się w schowane tam potężne młoty bojowe. Nie inaczej, ruszyli za wzgórze prosto na golemy.

Waltari w pośpiechu wydawała rozkazy i gorączkowo starała się ogarnąć nową sytuację na polu walki. Na prawej flance posiadający przewagę liczebną Bracia Światła właśnie starli się z topornikami rodu Witarion. Jednak z flanki zaatakowali ich pikinierzy z księstw. Walka była więc na tym odcinku w miarę wyrównana.

Zatem lekką kawalerię Waltari zdecydowała się posłać na szarżujących zdrajców z młotami bojowymi. Wiedziała, że zmęczona i słabo opancerzona konnica nie utrzyma się długo, ale pragnęła dać czas golemom na ustawienie nowego szyku bojowego, a także na ściągnięcie wsparcia w postaci ciężkiej kawalerii księstwa Aria.

Następnie Waltari pospiesznie przeczytała kolejne wiadomości. Okazało się, że zbrojne zakonniczki wespół z varekai po ciężkiej walce zdobyły umocnienia na granicy księstw Aria i Varnes. To było do przewidzenia. Na szczęście trudny bój oznaczał, że oddziały zakonniczek oraz varekai nie prędko przybędą w te strony. Z kolei nieprzeliczona armia trupich żołnierzy zbliżała się powoli do pikinierów nacierających na Braci Światła. I to właśnie trupią armię miały pierwotnie powstrzymać golemy. Lecz one akurat wdały się w walkę ze zdrajcami zaopatrzonymi w młoty bojowe.

Naraz na twarzy Waltari pojawił się wyraz pewnej ulgi, a pierś uniosła dumnie do góry. Oto na tyły nic nie spodziewających się zdrajców z Kardanoru rozpoczęła niszczącą szarżę ciężka kawaleria księstwa Aria. Jednocześnie dopiero co pierzchająca lekka konnica, zataczając koła, posyłała w pozbawionych tarcz przeciwników setki strzał.

Nie był to bynajmniej koniec dobrych wieści. Waltari właśnie odebrała krzepiące informacje, że tyły trupich zastępów niespodziewanie zaatakowała cesarka jazda pod dowództwem cesarza Ern i odciągnęła znaczącą ich część od centrum walki. Niestety pierwsze szeregi nieumarłych żołnierzy dosięgały już swoimi zardzewiałymi mieczami pikinierów, zadając im poważne straty.

Głównodowodząca kobieta właśnie zastanawiała się nad kolejnymi wytycznymi dla wojsk, gdy dostrzegła, że Bracia Światła w zwartym szyku się wycofują na uprzednie pozycje. Przeniosła wzrok na toporników rodu Witarion i zrozumiała, że nie ma takiej możliwości, aby udali się w pogoń. Ich szeregi, podobnie jak zakonników, były mocno przerzedzone.

Wojska rodów Kelle oraz Ordów ostatecznie także nie dały się całkiem pokonać. Ostrzeliwane z łuków lekkiej konnicy, jak i kamieniami ciskanych przez golemy, rozpoczęły odwrót ku dalszym pierścieniom światła. Niestety kawaleria z Arii, zmęczona i ze znacznymi stratami, nie stanowiła już poważnej siły bojowej, mogącej znowu zagrozić zdrajcom.

Natomiast pikinierzy z księstw ulegli trupim żołnierzom, a ich resztki rzuciły się do panicznej ucieczki. Niebawem ich pozycję zajęły walczące golemy. Lecz osoba, która panowała nad nieumarłymi wojownikami, im również nakazała ruszyć do odwrotu.

Waltari szybko stwierdziła, że nie będzie czekać, aż nadciągną tu zakonniczki z varekai na czele, a wróg przegrupuje siły, aby ponownie zaatakować przytłaczającą siłą. Dlatego ona też wydała rozkaz do odwrotu — jej armia miała zająć pozycje obronne w pobliskich pasmach gór Kardanoru.

Spoglądając na pełne trupów pobojowisko, głównodowodząca ciężko odetchnęła. Pomimo znaczących ofiar bitwa nie została rozstrzygnięta na żadną ze stron — zdecydowanie padł remis.


*


Kati, której senna świadomość, niczym ptak, szybowała do tej pory nad polem bitwy, się przebudziła. Posiedziała chwilę na tronie. Aż wstała i podeszła do makiety na stole, po czym ze złością zrzuciła niebieskie oraz czerwone figury na podłogę. Bowiem może i nie przegrała bitwy, ale też jej nie wygrała, co było nie do zaakceptowania. Dlatego niebawem znowu będzie musiała zapaść sen. Pojawi się przed Gishą i tym razem nie ustąpi, dopóki królowa Zjednoczonego Królestwa Światła i Mroku nie zgodzi się przybyć z odsieczą.


*


Zasiadająca w sali narad Elea przeczytała sprawozdanie z bitwy, jaka odbyła się na pograniczu Kardanoru i Królestwa Malgun. Zgniotła otrzymany list i nieforemną kulkę papieru odrzuciła na kryształową podłogę.

Może nie przegrała bitwy, ale też nie odniosła spodziewanego zwycięstwa i nie mogła się z tym pogodzić. Wyjęła z kieszeni złocistego habitu fiolkę krwi dziecka światła, ostatnią jaką posiadał Zakon i przyjrzała się jej pod światło. Zatem postanowione. Ponownie wezwie pod swoje rozkazy rasy gadzich demonów z mrocznych mgieł. A wówczas nic i nikt jej już nie powstrzyma.

V. Szósty pierścień mroku

Na czele pochodu kroczyła Barbet, która dzięki wzrokowi mrocznej istoty prowadziła grupę w całkowitej ciemności. Za nią szedł Huve, a dalej An i Kegen, który ciągnął prowizoryczne sanie. Były one w zasadzie wielkim kawałkiem przywiązanej do paska, szurającej po śniegu kory, na której leżało upieczone i zamarznięte mięso oraz futra upolowanych wcześniej zwierząt. Ponadto każdy z uczestników wyprawy, poza Barbet, posiadał przy sobie kilka gotowych do zapalenia szczap drewna. W szóstym pierścieniu mroku, gdzie dotarli, nikt bowiem nie spodziewa się już zastać nawet martwych drzew. Dlatego oszczędzano dodatkowe źródło światła i ciepła na dalszą wyprawę. Obecnie wiodła ona po bezkresnej, lodowej równinie pokrytej śnieżnymi zaspami.

W pewnym momencie idąca z przodu dziewczyna się zatrzymała. Kegen podszedł do niej i zapytał:

— W czymś problem? — Zamiast odpowiedzieć, wskazała przestrzeń przed sobą. — Nic nie wiedzę… — Mężczyzna daremnie wysilał wzrok.

— Ja trochę tak — odezwał się Huve, którego oczy lśniły w ciemnościach jasną poświatą. — Przed nami znajduje się chyba szkielet… jakby gigantycznego węża.

— Węża…? Tutaj…? — zdumiał się Kegen.

— To pewnie mroczny wielkoryjec. A raczej jego pozostałości — powiedziała spokojnie An.

— Co to za zwierzę? — zainteresował się chłopak. Wyjaśnień udzielił Kegen:

— Wielkoryjec to pogardliwa nazwa legendarnej istoty odległych pierścieni mroku, olbrzymiego węża żyjącego w warstwie lodu.

— Coś mogło go tutaj zabić?

— Zapewne lodomroki — rzuciła równie obojętnie, co przedtem, An.

— A co to za stwory? — ciekawił się coraz bardziej Huve. Odpowiedział ponownie Kegen:

— Wspomniane istoty żyją ponoć w najzimniejszych i najciemniejszych pierścieniach. Tam, gdzie nie ma już zwiastunów mroku, które występują bliżej światła, wyczekując zaćmienia.

— Dlaczego o nich także nie słyszałem? O tych lodomrokach?

— Sądziłem, że minie jeszcze sporo czasu, zanim ruszymy do dziewiątego pierścienia. Wiedzę o istotach mroku zamierzałem przekazywać ci stopniowo — oznajmił Kegen i zdecydowanie dodał: — Jeszcze nie czas na postój, nie zatrzymujmy się.

Grupa na czele z Barbet przeszła pod pełnym kolczystych wyrostków kręgosłupem mitycznego stwora i poruszała się dalej po zaśnieżonym lodzie. Jednak rozbudzona wyobraźnia chłopaka nie dała kroczyć mu w milczeniu:

— Czy wspomniane lodomroki są bardzo groźne? — rzucił za plecy.

— Podobno śmiertelnie… — oświadczył Kegen. — Ich ciała składają się ponoć z czystego lodu i jedynie ogień może wyrządzić im krzywdę.

— Skoro to lodowe istoty dlaczego nie można ich skruszyć?

— Ich lodową strukturę ma spajać mróz, ale podobno także i mrok, przez co ma być nierozerwalna.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.