Światy równoległe
czasem
połączone
WSTĘP
Chęć zdyscyplinowania myśli zaprowadziła mnie do krótkiej formy jaką są drabble. Początkowo limit stu słów wydawał się niezwykle trudnym do pokonania ograniczeniem. Z czasem jednak stał się niewidzialną granicą, niczym zwykła kropka na końcu zdania.
Czym są dla mnie te krótkie teksty? Mostem pomiędzy prozą a poezją, mną a Tobą, mostem pomiędzy różnymi światami. Dlatego zrezygnowałam z rozdziałów i grup. Chciałabym, aby stu-słówka wiły się skojarzeniami i rodziły nowe, nawet zupełnie skrajne czy absurdalne. Żeby skłoniły do zajrzenia w miejsca, gdzie się nie zagląda, a czasem, by zwyczajnie rozbawiły.
Pomiędzy nimi znajdziesz również kilka dłuższych miniatur, w których temat wylał się poza ramy, mając za nic narzuconą dyscyplinę. Czy Tobie również zdarza się zaszaleć i zjeść kostkę czekolady… przed obiadem?
Oczywiście to wszystko to tylko błyski, nie sposób zmieścić świat w stu słowach.
List od dziadka
Jestem stary. Odnoszę wrażenie, że wszystko już mam za sobą: jadłem przypalone pierogi i zamrożone truskawki, obgryzałem skórki ze stresu i nie spałem ze szczęścia, kochałem, kłamałem, a moje serce biło w wyjątkowych momentach szybciej niż dziewięćdziesiąt na minutę. Słyszałem je. Tak jak Ty niedługo usłyszysz swoje. Po pięćdziesiątym szóstym dniu będzie uderzało nawet sto czterdzieści razy w ciągu sześćdziesięciu sekund. Czy tak szybko biło moje, gdy poznałem Twoją babcię?
Zamknę oczy przed Twoim pierwszym mrugnięciem. Dzieli nas życie, ale łączy rytm, w którym tańczą wszyscy — równi w całej swojej rozciągłości.
Życzę Ci, byś nigdy nie postawił końca przed początkiem.
W pogoni
Mały Franuś zbudował piękną łódź. Wypełnił ją wszelkimi dobrami, tak aby niczego mu nie brakowało, i wypłynął w morze. Wiodły go inne łodzie, zamieszkałe przez tajemnicze istoty. Z zaciekawieniem podpływał bliżej, często jednak z powodu fal tracił je z oczu. W końcu stawały się przyczyną smutku, gdyż nie wierzył, że kiedyś ich dosięgnie.
Aż pewnego dnia poczuł wilgoć pod stopami. Okazało się, że wodny dom przecieka, napełnia się z każdą minutą. Franuś rozpoczął walkę. Wylewał wodę wiadrami, zabijał dziury deskami. Po wielu godzinach udało się! Jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy, mimo że został całkiem sam na chwilę przed burzą.
Japońska wyprawa I
Na porośniętym suchą trawą pustkowiu falujące na wietrze hebanowe włosy wydawały się jedynym życiem. Drobna postać szła przygarbiona pod prąd, niosąc na plecach ciężki tobołek. Nie podnosiła oczu, wciąż śledząc ścieżkę, a na porcelanowej twarzy rysowała się melancholia.
Nagle podleciał do niej motyl, błagając o pomoc. Jego rodzina została schwytana w siatkę. Dziewczynka bez zastanowienia zboczyła z obranego szlaku. Kiedy dobiegła do celu, spostrzegła martwe owady. Po chwili zauważyła również, że tobołek jest pusty.
— Pogubiłam wszystkie marzenia i nadzieje — stwierdziła ze smutkiem.
— Spójrz za siebie — odparł motylek.
Odwróciła się i ku zaskoczeniu ujrzała znajomy sad wiśniowy oraz upragniony dom rodzinny.
Japońska wyprawa II
Bosymi stopami przebiegła po kwiatach, a wiatr roztarł łzy wzruszenia na przyrumienionych policzkach. Dotarłszy do sadu z rozczarowaniem stwierdziła, że nie ma w nim owoców. Z walącym sercem otwarła drzwi domu… Był pusty. W jednej chwili jakby zmalała od smutku. Cierpliwie napełniła ponownie tobołek, aby kolejny raz wyruszyć w drogę z nadzieją na plecach.
— Nie rozumiem… — Co się stało? — zapytał motylek.
— Dom i sad są puste. To nie ten czas i nie to miejsce.
— Mam wrażenie, że worek, który niesiesz, jest znacznie większy.
— Masz rację. Pomyślałam, że jesteś teraz równie samotny jak ja. Poniosę więc i twoje marzenia, jeśli pozwolisz.
Nie bez powodu
Słabo widział, dlatego stawiał ostrożnie kroki. Miał pecha do różnych pułapek. Raz wpadł do dziury pełnej pająków, innym razem oblazły go mrówki. Szukał bezpiecznych ścieżek, jednak zawsze trafiał na kolce, belki, bagniste tereny lub oblane słońcem pustynie. Pewnego dnia z zaciekawieniem prześledził wszystkie blizny na swoim ciele. Jego wzrok wyostrzył się, mimo to po raz kolejny napotkał trudności. Wysokie trawy bezgłośnie raniły ciało. Pomyślał, że wędrówka nie ma końca, gdy usłyszał cichy płacz. Po chwili dostrzegł w gęstwinie małą dziewczynkę.
— Jak mnie tu znalazłeś? — zapytała, uśmiechając się blado.
— Nie wiem… Nie było innej drogi. Zwyczajnie szukałem końca, a znalazłem początek.
A KUKU!
Czterdzieści lat po ślubie Andzia i Zbynio podzielili pożycie małżeńskie na dwie kołdry, dwa łóżka, aż w końcu na dwa pokoje. Bo Andzia wstawała trzy raz na siku, a Zbynio chrapał. Czy się kochali? Jak szaleni! Dlatego wybaczali sobie wzajemnie. Zbynio potrzebował więcej, więc chodził na dziwki, a Andzia szukała.
Piątkowy wieczór. Zbynio pełen ekscytacji rusza w miasto.
— Jestem umówiony pod trzynastką — komunikuje konspiracyjnym tonem gorylowi przed czerwonym domkiem.
Po chwili niepewnie przemierza długi korytarz. Odnajduje drzwi, wchodzi, a jego oczom ukazuje się najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widział. Leży na łóżku gładząc czule pejczyk.
— Och, Andzia…
— Wiedziałam, że mnie znajdziesz.
Jak kropla wody
Kropla — czysta, krystaliczna, nieskazitelna. Rozbija światło słoneczne, tworząc barwny spektakl. O poranku zdobi źdźbła trawy, będąc natchnieniem dla poetów, a w czasie deszczu gasi pragnienie. Jest początkiem istnienia i jego niezaprzeczalną istotą, realną potrzebą, najgłębszą prawdą i ponadczasowym pięknem — królową życia.
Spragnieni zaprzedają dla niej dusze, wznoszą modły, przemierzają pustynie.
Dla nas wodnym punkcikiem, dla bakterii akwenem. Siłą swą potrafi wydrążyć skałę i wyznaczyć nowe drogi. W grupie zaleje kontynent, zabijając, co stworzyła. W rękach ludzkich może być nadzieją lub narzędziem tortur. Wymierzona miarowo w jeden punkt — doprowadza do szaleństwa.
Kap…
Kap…
Kap…
Czy teraz rozumiesz, kochanie, dlaczego cię nienawidzę?
To skomplikowane
Wszystkie kłamstwa i zdrady miały krótkie nogi. Sama celowo je przycinała. Chciała, by jej oszustwa wypływały na wierzch, by kąsały delikatnie niczym iskry ulatujące z ogniska. Jednak ani pożar, ani powódź nie przychodziły.
Z bezsilności szarpała się jak pies na gumowej smyczy. Chciała uciec, ale zawsze kończyła ukołysana w tej samej budzie. Przyszedł dzień, że opadła z sił, wyszła poza oczywiste przewinienia, wyrzucając z siebie całą prawdę o niedawnych zdradach, nie szczędziła szczegółów.
— To nic… rozumiem, że możesz mieć takie potrzeby. Powiedz lepie: co zjemy na kolację?
— Czemu wciąż mi wybaczasz?
— Bo wtedy cierpisz — wyszeptał i wstawił wodę na herbatę.
Dom dla much
Nie cierpiał tych latających upierdliwców. Wieszał lepy na lampach i miał łapki w każdym pomieszczeniu. Tak to niestety bywa w domach postawionych pomiędzy pastwiskiem a lasem. Bywa też samotnie. Decyzję o ucieczce z miasta i od rodziny podjął sam. Jednak po latach samotność stała się obca niczym małżonka wybrana przez rodziców.
Coraz trudniej było mu zebrać myśli, a rozbiegane po niebie oczy utrzymać na wodzy.
Pewnego dnia, przez roztargnienie, wbił siekierę w piszczel. Wdała się infekcja, przyszła gorączka. Telefon zepsuty. Sąsiadów brak.
Zbigniew leżał w agonii, gdy muchy rozpoczynały koncert. Nawet ucieszyła go myśl, że niedługo stanie się ich domem.
Obnażone horyzonty
Chciałeś spoglądać dalej, wiedzieć więcej, zachwycić się przestrzenią. Każdego ranka wypatrywałeś wschodu naznaczającego horyzont, by poznać początek. Każdego wieczoru obserwowałeś zachód, by odnaleźć kres. Nieważna była dla ciebie droga po nieboskłonie, bo tę znali wszyscy. A ty, to nie wszyscy, prawda?
Spoglądałeś odważnie poza horyzonty. Coraz dalej i dalej, aż zrozumiałeś, że nie pojmiesz niepojętego, i że właśnie w tej niewiedzy tkwi piękno, którym trzeba się dzielić. I ty chciałeś to zrobić, opowiedzieć o tym, czego nie zobaczyłeś. Ale nie mogłeś prawda? Wszyscy się gdzieś rozpierzchli. Poszli sobie, bo nic ich nie trzymało na twojej ziemi.
Wyciąłeś przecież wszystkie drzewa.
Rozmowy na wysokim szczeblu
— Mam na oku piękny kawałek przestrzeni.
— Tak? A to wszechświat się rozszerzył?
— Oczywiście, cały czas to robi! No, więc jak mówiłem, przestrzeń jest, tylko brakuje mi pomysłu na zagospodarowanie. Nie mam doświadczenia.
— Są chyba różne sposoby. Znam jednego, co zamknął ją w kuli, żeby mieć wszystko pod kontrolą.
— O! Jakie efekty?
— Raczej kiepskie… Mieszkańcy głównie się zabijają i niszczą darowany teren, a trudno ich rozdzielić, skoro mogą chodzić w kółko. Rozumiesz?
— Kula to faktycznie kiepski pomysł.
— Może niech twoja przestrzeń będzie płaska i rozszerza się wraz z kosmosem.
— Dać ludziom wędrówkę bez końca? Mam stworzyć piekło?
— Nie, daj im zjednoczenie.
Milionowe Królestwo
W pewnym przeludnionym królestwie rządził Wielki Król. Ze względu na niemal niekończącą się liczbę poddanych lekką ręką wydawał wyroki kary śmierci.
— Na szubienicę z nim.
— Ależ panie, on jest jedynym i ostatnim naukowcem.
— Ach tak, dobrze… to niech zostanie.
Mój syn też był jedyny, myślała służąca, której dziecko zostało stracone za potrzaskanie jedynej, cennej wazy. Wszczęła bunt, wzywając wszystkich, którzy stracili kogoś z powodu bezmyślności króla. Rozpoczęła się rebelia.
Tymczasem ponad chmurami…
— Spójrz, na dole w jednym z miliona królestw źle się dzieje Władco Nieba.
— Zlikwiduj.
— Ależ… Tak zwyczajnie? Co powiedzą nasi przełożeni?
— Nic nam nie zrobią. Przecież jesteśmy jedyni.
W centrum
Wierzyłam przez jedną minutę, każdego dnia. Przez kolejny tysiąc wątpiłam, a potem to już było mi wszystko jedno. I tak codziennie do znudzenia walczyłam z całym złem tego świata o tę jedną minutę, kiedy wszystko było jasne, kiedy gęstwina niechcianych wątpliwości nie przesłaniała mi światła dającego szczęście. Gdyby tak zatracić się w rozumieniu… Z czasem jednak z minuty zrobiło się pięćdziesiąt dziewięć sekund, pięćdziesiąt osiem i siedem, aż w końcu zapomniałam, o co tyle hałasu. Zaakceptowałam wątpliwości i stanęłam pośrodku, bo właśnie z centrum własnych niedoskonałości mam najlepszy widok na wszechświat, który choć niezmierzony, to wcale nie lepszy ode mnie.
Szkolne początki
— Nie będę płacić za obrazki. — Staś nie rozumiał słów mamy, przebierającej w artykułach papierniczych. Wiedział tylko, że niedługo czeka go wielki dzień. Miał nadzieję, że pozna nowych przyjaciół, bo ci z osiedla nie chcieli się z nim bawić.
Pierwszego dnia szkoły, siedząc w ławce, obserwował skaczące dalmatyńczyki, chichoczące myszki, kolorowe kotki i inne śmieszne zwierzątka. Biegały po klasie, chowały się pod ławkami i szeptały. Skacząc wesoło z piórnika na gumkę, z gumki na ołówek, z okładki do tornistra świetnie się bawiły. Staś nie wiedział, dlaczego ani jeden z tych wesołków nie wskoczył do jego przyborów. Przecież zapraszał ich miłym uśmiechem.
Nocny poeta
W nocy obudził ją krzyk, dochodzący z dziecięcego pokoju. Zerwała się, wiedząc, że syn przeżywa stres związany z nowym przedszkolem. Od tygodnia, prawie każdej nocy, pocił się ze strachu pod kołdrą.
— Znów miałeś koszmary?
— Tak — odpowiedział przez łzy.
— To może zapalę tę małą lampkę? Będziesz czuł się bezpieczniej.
— Nie, będzie jeszcze gorzej.
— Nie rozumiem. Dlaczego gorzej?
— To przez burzę, co była ostatnio.
— Przez burzę? — zapytała zbita z tropu.
— Tak, bo te ciemne chmury wyglądały o wiele straszniej, kiedy wyszło słońce. Wcześniej wszystko było szare, a przy słońcu zrobiły się czarne.
— Ach tak… Chyba rozumiem.
— Zostaniesz ze mną po ciemku?
— Zostanę.
Na dnie
W przeźroczystym królestwie mieszka przeźroczysty chłopiec i mimo że jego świat pięknie lśni w promieniach słońca, to wcale nie jest szczęśliwy. Doskwiera mu samotność i wciąż nawracające powodzie. Wie, że odpowiada za nie siła wyższa, więc błaga, krzyczy i prosi, patrząc ku górze, w odpowiedzi otrzymując jedynie ciszę.
W końcu milknie. Dorasta, malejąc w sobie, aż do dnia, gdy niespodziewanie przemawia głos z nieba:
— Kim jesteś? Mogłem cię utopić…
— Miałem nadzieję, że ty mi powiesz. Czekam tu od lat.
— Co? Przecież się nie znamy.
— Dlatego właśnie czekam, by nas poznać.
Nagle rozmowę przerywa inny głos:
— Zbyszek! Polać?
— Nie. Nigdy więcej.
Miśko na lekko
W Miodowej Krainie Miśko wkraczał w dorosłość. Od rodziców dostał listę rzeczy, które musi zdobyć, kupić i zrobić. Na początek znalazł pracę przy beczkowaniu miodu i wynajął lokum. Pracował wiele lat, by kupić stół, pralkę, miodziarkę i talerze pasujące do kubków. Kolacje jadał sam.
Zaprosił więc razu pewnego przyjaciół, by podzielić szczęście.
— Kochani, mam sporo rzeczy, bierzcie co chcecie — powiedział, przygotowując na boku niezbędnik.
Wszyscy rozbiegli się po domu. Tylko Zajączek przystanął zdziwiony.
— Czemu tak lekko wszystko oddajesz?
— Żeby wreszcie być lekkim! — Uśmiechnął się i wyszedł.
Podobno Miśko stał się poważnym degustatorem miodów, mimo że nosił skarpetki nie do pary.
Bajeczka genetyczna
Głodny wilczek właśnie ostrzył zęby przed polowaniem, gdy na łączce ujrzał młodą owieczkę. Bez zastanowienia ruszył do ataku, lecz zamarł, dostrzegając w bezdennej czerni jej oczu przepowiedzianą iskrę miłości. A i ona nie pozostała obojętna na przenikliwe, bursztynowe spojrzenie. Wilk uśmiechnął się chytrze i zaprosił do zabawy, owca w nogi, a on za nią. To za krzaczkiem się schowali, to wbiegli w zagajnik. Figlowali, udając polowanie, bo przecież wataha patrzyła i stado patrzyło, i nawet strapiony pasterz zerkał. A zakochani wbrew naturze co chwilę znikali z ich oczu. Co z tego wynikło? Podpowiem tylko, że wilk syty i owca szczęśliwa.
Klepsydra
Pewien poeta zakupił klepsydrę. Dopiero stawiając ją na biurku, zauważył, że w górnej części na piasku stoi domek. Zaczął lustrować budowlę, gdy nagle zza drzwi wyłoniła się drobna kobieta. Spojrzeli sobie głęboko w oczy, ona spuściła wzrok i oblała się rumieńcem, on delikatnie pogładził zimne szkło.
Od tego dnia towarzyszyła mu przy pracy, wspierała uśmiechem, doradzała gestem, a on pisał w skupieniu i odpowiadał jedynie spojrzeniem.
Nie myśleli o usypujących się ziarenkach — aż do dnia, kiedy zostało ich zaledwie kilka. Ona stała pogodzona z losem, on wpadł w panikę. Rozbił klepsydrę. Nie znalazł jednak nic prócz piasku i odłamków szkła.
Wyznanie