Rozdział I
Ciężkie płaty bieli spadały z nieba, wirując tanecznym krokiem i nie przejmując się swoją masą. Jakby na przekór prawom fizyki leciały w dół, aby po chwili, wiedzione delikatnym podmuchem, móc unieść się ku górze. Setki świątecznych lampek, przełamujących wszechobecną ciemność, przybrały grudzień w jego tak wyczekiwany czar. W powietrzu można było już odczuć napięcie, towarzyszące każdemu człowiekowi przygotowującemu się do świąt Bożego Narodzenia.
Prezenty, niekończące się listy zakupów i promocje stanowiły nieodzowny element końcówki roku. Sklepy kusiły ludzi przecenami, a kolorowe szyldy sprawiały, że każdy miał wrażenie, iż przedstawiany przez nie towar jest niezbędny do życia.
Pośród zabieganego tłumu w galerii handlowej — dokazujących dzieci i próbujących wyciągnąć je na siłę rodziców — na uboczu można było zauważyć kilka osób, które zatęskniły za chwilą wytchnienia. To między nimi, przy dębowym stoliku i filiżankach wypełnionych aromatyczną kawą, siedziały ONE.
Wciąż nierozłączne.
Wciąż takie same.
Każda z nich jednak z własnym bagażem
doświadczeń.
— Tamten wieczór był czystym szaleństwem! — Nina puściła oko do przyjaciółki i ułożyła głowę na ręce podpartej o blat stołu.
Choć w ich przyjaźni nie było nigdy zazdrości, tym razem wkradła się ona do serca Zimnickiej. W jej małżeństwie nie było już tyle pasji i porywczości, co na początku związku. Wraz z pojawieniem się na świecie bliźniąt, oboje z Wiktorem oddali się dorosłości, przed którą tak długo uciekali.
— Wszystko okej? — zapytała zmartwiona Nina, widząc, jak kobieta przygląda się ganiającym dookoła fontanny dzieciom.
— Tak, ale sama wiesz… rutyna. Wiktor większość czasu spędza w pracy, a bliźnięta potrafią nieźle nabroić. Do tego popatrz na moje ciało. — Wskazała dłonią brzuch, wykrzywiając usta z niesmakiem. — Wyglądam jak worek po ziemniakach.
— Twoje „ziemniaki” właśnie wrzucają wszystkie drobne z czyjegoś portfela do fontanny. — Powstrzymując śmiech, Nina kiwnęła głową w stronę beztrosko bawiącej się pary dzieci.
Dziewczynka o bujnych, złotych lokach wrzucała monety do wody, wymawiając na głos listę prezentów, które chciałaby otrzymać od Mikołaja. Tuż obok niej stał na wzniesieniu niemalże identyczny chłopiec, którego jasne włosy były przycięte zgodnie z panującymi trendami mody. Trzymając w małej rączce portfel, wyliczał wraz z siostrą zabawki, jakie chciałby znaleźć pod choinką. Tak uroczy widok zmroził krew w żyłach ich matki, która zorientowała się, że ze stołu zniknęła jej portmonetka.
— Lilka! Ksawery! W tym momencie odsuńcie się od krawędzi i oddajcie mi portfel!
Po holu galerii rozległ się przerażający krzyk, który zwrócił uwagę większości klientów. Nie zważając na przechodniów, Zośka rzuciła się w pośpiechu za dzieciakami.
Para rozrabiaków miała głęboko w nosie przestrogi matki i nieostrożnie przebiegła na drugą stronę fontanny. Kurczowo zaciskając w dłoni ciężki, różowy portfel, chłopiec wyrzucał jego zawartość, dopingowany chichotem siostry.
— Nie! Tylko nie karta! — Kobieta w pośpiechu zdjęła dzieci z fontanny i odebrawszy im swój gadżet, nachyliła się do wody, aby pozbierać unoszące się na jej tafli banknoty. — Czy nie możecie bawić się w ten sposób portfelem taty?!
— Nie, bo tata daje nam fajowskie zabawki — burknęła obrażona Lilka, zakładając ramiona na klatce piersiowej.
— I pozwala nam jeść w nocy słodycze! — dodał Ksawery. — Nie moja wina, że zostawiłaś go na wierzchu. Zawsze mogliśmy iść do sklepu. — Rozłożył ramiona i niewinnie zatrzepotał długimi rzęsami.
Zośka obrzuciła dzieci karcącym spojrzeniem, po czym wróciła zrezygnowana do stolika, przy którym siedziała Nina. Czuła, jak przez palce przelatują jej najlepsze lata życia. Życia, które tak diametralnie się zmieniło.
— I o tym właśnie mówię. — Rozsiadła się niedbale, nie wkładając w to choćby grama gracji. — Chyba się starzeję.
— Zosiu, czas nie stanie w miejscu, bo ty tego chcesz. Gdzie się podziała moja zwariowana pani inżynier, która potrafiła rozkręcić towarzystwo w kilka sekund, a mężczyzn przyprawić o szybsze bicie serca? — Nina zmieniła ton, przeszywając rozmówczynię wzrokiem.
— Zastąpiła ją cizia z nogami do szyi i jędrnym ciałem. Ja mogę się katować ćwiczeniami, a i tak nic nie wskóram.
— Mamo, a co to jest cizia? — zapytała Lilka, dosiadając się do stolika i wkładając palec do napoju matki. Ciepła ciecz podrażniła delikatną skórę dziewczynki, która pośpiesznie włożyła paliczek do ust.
— To fajna dupa — tłumaczył Ksawery, nie przejmując się chichotem cioci.
— Fajna dupa to jest z trenera personalnego waszej mamy. Och, młody bóg! I ten jego tyłeczek… — Rozmarzyła się Nina. Maluchy zaśmiały się w odpowiedzi, zasłaniając usta rękoma.
— To są dzieci! — wtrąciła oburzona Zośka.
— I trzydziestosześcioletnia babcia. Pod choinkę chcesz moherowy beret czy wełniane galoty? — drwiła Nina.
Choć Zimnicka próbowała utrzymać powagę, to zanoszące się śmiechem dzieci tego nie ułatwiły. Popatrzyła z czułością na roześmiane buzie malców i poczuła, jak obecne przed momentem nerwy właśnie ustępują.
Beztroską zabawę przerwał dźwięk nadchodzącego połączenia.
— To z biura taty. — Popatrzyła na dzieci, a kąciki jej ust nieznacznie opadły. Widząc, że i dzieci zrozumiały, co oznacza ten telefon, ponownie pozwoliła, aby w jej wnętrzu rozszalał się huragan emocji. Przeciągnęła palcem zieloną słuchawkę i odebrała, przełączając na głośnik. — Słucham?
— Cześć, Zosiu. Dzwonię w imieniu Wiktora. — W słuchawce rozległ się niepewny głos Moniki. — Niestety nie uda mu się wrócić na czas, dlatego prosił, abym przekazała, żebyście na niego nie czekali z kolacją.
— Wrócić? Skąd? — Zośka przeniosła wyrażający niezrozumienie wzrok na Ninę, która odpowiedziała wzruszeniem ramion.
— Pojechał z Laurą na ważne spotkanie i niestety nie uda mu się wrócić na kolację do domu. — W głosie Moniki można było wyczuć skruchę, która dodatkowo rozzłościła Zimnicką.
Czuła, że jej małżeństwo wisi na włosku, a nowa asystentka męża bawi się przy niej ostrymi nożyczkami. To był moment, w którym fala goryczy przelała tamę.
— Dziękuję, Moniko — odpowiedziała dyplomatycznie, zaciskając zęby i przerywając połączenie.
Wyciągnęła z portfela banknot pięćdziesięciozłotowy i podając go, wskazała dzieciom salę zabaw, mieszczącą się w galerii. Potrzebowała chwili, aby ochłonąć, i nie chciała, by widziały jej rozterki. Dzieciaki posłusznie przyjęły pieniądze i ścigając się do kulkolandii, pomknęły do świata kolorowych torów przeszkód.
— Czyżby pan Zimnicki wybrał towarzystwo młodszej asystentki? — zadrwiła Nina, dolewając oliwy do ognia.
— Nadszedł czas, aby Zocho-Terminator powrócił do gry. — Uniosła głowę i wykrzywiając usta w podły grymas, zaczęła układać w głowie plan ponownego rozkochania w sobie męża.
— Tak! — Nina zaklaskała w dłonie, po czym wystukała coś w telefonie i zwróciła ekran w stronę przyjaciółki. — Mam pomysł na rozwiązanie twoich problemów!
Na ekranie wyświetliła się anglojęzyczna nazwa firmy, która kompletnie nic nie mówiła kobiecie.
* * * KALENDARZ ADWENTOWY * * *
— Mam obżerać się czekoladkami, żeby zrobić na nim wrażenie? — zapał Zimnickiej zaczął przygasać.
— Czytaj! — warknęła Nina i zjechała palcem w dół ekranu, na którym wyłoniły się gadżety erotyczne.
Uwielbiasz świąteczny klimat, a na widok kalendarzy adwentowych pojawia Ci się błysk w oku? W tym roku poczuj trochę pikanterii i tajemniczej namiętności w oczekiwaniu na ten magiczny czas!
Brwi Zośki zbiegły się do środka, kiedy z zaangażowaniem czytała zawartość wyświetlonej strony.
— Nino, jesteś genialna! — Oczy Zimnickiej rozbłysły nadzieją i ciekawością. Poczuła, że to właśnie od sypialni powinna zacząć wprowadzać swój plan. — Ale ja nie wiem, czym jest ponad połowa tych gadżetów — zwątpiła.
— Kocham cię nad życie, ale nie będę ci pokazywała, jak się tego używa. Daj się ponieść fantazji!
— Niech ci będzie. Co może pójść nie tak? — Zachichotała, oblewając się rumieńcem. — Zamawiaj!
Wypełniając dane do wysyłki, usłyszały krzyk, wydobywający się z sali zabaw. Kobiety skrzyżowały wzrok, a twarz Zośki w jednej chwili przybrała kolor pergaminu.
— Leć! Ja dokończę — powiedziała Nina, wypędzając przyjaciółkę gestem ręki.
Kiedy Zimnicka dotarła na miejsce, zastała scenę rodem z jednego z filmów, puszczanych przed świętami. Wokół dwóch opiekunek, zakrywających twarz i kucających w ogromnym basenie z kulkami, zgromadził się tuzin dzieci, rzucających w nie plastikowymi piłeczkami. Cała gromada była motywowana zachętami, wydobywającymi się na przemian z ust Lilki i Ksawerego.
— Jasna cholera! — zaklęła pod nosem i, nie zważając na tłum gapiów, nagrywających dantejską scenę, wskoczyła do basenu i wyciągnęła w pośpiechu swoje dzieci z okręgu. — Szybko, zwiewamy!
Maluchy bez wahania popędziły przed matką, która w biegu zbierała ich obuwie. Kiedy była już niemal pewna, że uda jej się niepostrzeżenie czmychnąć, zahaczyła ręką o wysoką choinkę, która runęła wprost na ladę z przekąskami. Batoniki, soczki i inne słodkości wysypały się, tworząc dywan z łakoci, który zwrócił uwagę nakręconych na wojnę dzieci. Sunąc na czworakach w stronę holu, przemknęła pomiędzy nogami rozbawionego tłumu.
Kiedy uniosła głowę, ujrzała Ninę, która z zapałem zakładała bliźniętom kurtki. Niczym przestępcy bożonarodzeniowi opuścili galerię, modląc się w duchu, aby ochrona nie zdążyła ich zatrzymać.
Rozdział II
W domu roznosił się słodki zapach cynamonu, wydobywający się ze świeżo upieczonego jabłecznika. Futryny zdobiły świerkowe girlandy, a na karniszach zawisły lampki, rozświetlając strojone przez Zośkę pomieszczenia. Trzymając w dłoni suszone plastry pomarańczy, odpłynęła myślami do czasów, w których oboje z mężem zabiegali o swoją obecność. Nie była w stanie określić konkretnej daty, w której to wszystko się zmieniło. Czas pędził, a do ich życia bezpardonowo zaczęła wdzierać się podła rutyna.
Nawet przekorny los jakby znudził się płataniem jej figli. Teraz tę rolę przejęły dzieci, ochoczo go w tym wyręczając. Uśmiechnęła się, kiedy do jej umysłu wdarły się wesołe buzie bliźniąt i błysk w ich oczach, pojawiający się za każdym razem, kiedy coś przeskrobali.
Przekładając w dłoniach susz, uświadomiła sobie, że to pierwszy raz, kiedy sama musi uporać się ze świątecznymi przygotowaniami. Dotąd robili to razem, w akompaniamencie bożonarodzeniowych piosenek i fałszu, którym raczyła wszystkich domowników.
— Cześć, kochanie. Gdzie są dzieciaki? Już śpią? — Rozbrzmiał niski głos Wiktora.
W zamyśle, stworzonym z plątaniny rozterek, nie usłyszała, kiedy wszedł do domu. Przez moment stała nieruchomo, wpatrując się w niego niczym w postać z kosmosu. Dopiero po chwili odwróciła się na powrót do okna i zawieszając na firance plaster pomarańczy, burknęła pod nosem:
— Oddałam je do okna życia.
Mężczyzna rzucił teczkę z dokumentami na fotel i poluzował krawat. Wyglądał dziś zjawiskowo — tego nie mogła nie zauważyć. Dopasowany garnitur, starannie ułożone włosy i zarumienione policzki sprawiały wrażenie, jakby całymi dniami wyłącznie dbał o swój wygląd. Zazdrość uderzyła ponownie, ponieważ to ona godzinami katowała się ćwiczeniami na siłowni, trzymała restrykcyjną dietę i nakładała na siebie tony kremów ujędrniających.
— Zadałem ci pytanie — powtórzył bardziej stanowczo.
— Gdzie byłeś? — zapytała, nie odwracając się w stronę męża. Zatopiła wzrok w bałwanie, narysowanym sztucznym śniegiem na szybie. Był jak Wiktor: zimny, obojętny i egoistyczny. Dlaczego więc tak bardzo go kochała?
— W pracy — odpowiedział zwięźle. — Gdzie indziej mógłbym być?
Zimnicki zbliżył się do żony, próbując zatopić lodowate dłonie pod jej koszulką. Kiedy ich chłód zetknął się z ciepłą skórą żony, a delikatny zapach truskawkowego szamponu dotarł do jego zmysłów, Zośka powiedziała ze stoickim spokojem, tak dalekim od jej wzburzonego stanu:
— Z nią? — Zatrzymała się na moment. — Po co pytam? Na pewno z nią. Przecież dlatego ją zatrudniłeś, prawda?
Zastygł.
Wiedział, że Zośka nie popierała posady, jaką przyznał Laurze. Był też pewny, że ta rozmowa nie zakończy się pokojowo. Opuściwszy dłonie, cofnął się o kilka kroków i zlustrował dokładnie kobietę. Jeszcze nigdy nie widział u niej tak silnego wzburzenia, zamkniętego w bańce opanowania.
— Tak. Nie będziemy ponownie wracać do tego tematu. Został zakończony w zeszłym roku — uciął stanowczo, wiedząc, że tylko tak przyspieszy przebieg wydarzeń. Bacznie przyglądał się małżonce, dokładnie sprawdzając, czy w zasięgu jej ręki nie stoi względnie niebezpieczny przedmiot. Oprócz kilku bombek i świeczek, nic nie było w stanie mu zagrozić. — Idę się położyć. Jutro wyjeżdżam na kilka dni.
— Jak to wyjeżdżasz?! Wiktor, jutro są święta. Potrzebujemy cię.
Doczekał się spodziewanej reakcji.
— Firma również. Nie zaprzątaj sobie tym głowy.
Odwrócił się w stronę sypialni, aby nie pozwolić się aktywować bestii, którą potajemnie skrywała w swoim anielskim ciele. Bił się w myślach z samym sobą, zaciskając kurczowo pięści. Wiedział, że jeśli w tym momencie się odwróci, to ulegnie Zośce i wyzna jej całą prawdę.
Na to nie mógł sobie pozwolić.
Jeszcze nie teraz.