E-book
14.55
drukowana A5
23.5
Supernowa

Bezpłatny fragment - Supernowa


5
Objętość:
101 str.
ISBN:
978-83-8189-893-5
E-book
za 14.55
drukowana A5
za 23.5

obwodnica

obwodnica mych wspomnień

prowadzi do

autostrady zwanej

rzeczywistością

brakło paliwa

rondo


ciężko zderzyć się

z rzeczywistością

gdy na obwodnicy

życie jest

dwoistością

piwne

to kusząca propozycja

z twoich oczu wypić piwo

mimo notki abstynenta

byłoby mi bardzo miło


to kusząca propozycja

w twoich oczach się uchronić

grzmot wskazówki mi wystarczył

bym wpadł w skrajny alkoholizm


to kusząca propozycja

zrobić od twych oczu odwyk

para kufli uzależnia

stokroć mocniej niż twój dotyk

atom miłości

nie ma tego w żadnym genie

molekuły amorficzne

niby takie przezroczyste

pół-czerwone

hipotetycznie


czy to halucynacje?

czy to złudy, omamy?

nieco dziwnie, jak na fazie

balans zmysłów zachowany


zredukować rozum trzeba

romantyzm wypełnia kości

płynie w naszym hemo-globie

stężony atom miłości

monochromatyczność

ty czarną ulewą

ja promieniem białym

serca jakieś takie

szare


oszalały


ujednolicenie

dwóch odrębnych istot

nagła uczuć cząstek

monochromatyczność

facebook

pieprzony facebook

pełen znajomości

a od jednej osoby

brak mi

wiadomości


społeczeństwo przytłacza

kiedy jestem świadomy

że myślisz o mnie

a traktujesz, jakbym był ci

nieznajomym


wśród wielu powiadomień

czekam na jedno, proste hej

które swoim istnieniem

rozpromieniłoby mi

dzień

kucharz wyższego ryzyka

jesteś nowym konsumentem

i smaku erozją

będziesz konsumować śmieci

choć jestem ambrozją


nie znam wielu szefów kuchni

restauracji kilka

ale umiem zaspokoić

głodnego jak wilka


pichcić chcemy uporczywie

w te wieczory chłodne

mózg układem jak lodówka

a myśli wciąż głodne


przecież dobrze wiesz, kochanie

że podrobów nienawidzę

więc dlaczego gulasz z serduch

jest na obiad cały tydzień?

topnienie

rozpalony leży w łóżku

biedak, pewnie ma gorączkę

ukojenia jeden sposób

dotknął drugą, zimną rączkę


wnet dwie czystki połączone

taką harmonią jak zawsze

a upał z chłodem utworzą

kombinacje najciekawsze


ciepło ciał roztapia lody

kreujemy wszystko w biegu

pali pod stopami ogień

mknącego boso po śniegu

gwiazdka

jak jaśniutka gwiazdeczka

wita mnie przez okno

twój blask mnie podpalił

i w stronę szczęścia popchnął


siedzę na dachu

i liczę te zbiory

kilka z nich pewnie

to tylko pozory


jak nocny krzyk pisklętom

zawitał do gniazd

jesteś dla mnie jedną

z najjaśniejszych gwiazd

czadowo

małą szczeliną w podłodze

ulatnia się gaz

kolorowy wydaje się świat

ale czad!


moje płuca wciąż pękają

od nadmiaru helu

na przekór wszelkim filtrom

choć było ich wielu


sam sobie

we własnym kącie

czuję się

czadowo

malinowy

malinową szyję

dostałem w prezencie

za zagranie

na instrumencie


dojrzałe plany

masz wobec nas

obejdzie się bez owocu

ten jeden, jedyny raz


nie jestem żadną

fenoloftaleiną

by kolor mej szyi

barwić przyszło

maliną

szkło

cały cykl plastyczny

miałem być elastyczny

tym czasem pękam

jak szkło

jak to szło?


kilka rys i zadr

zostawiła po sobie ślad

tym czasem pękam

jak szkło

i całe zło


nie psuj mnie więcej

wystawię ci obie ręce

i z biegiem czasu

pękną jak szkło

czy tak to szło?

tęcza

burza, wicher to nic

gdy w mej głowie

nadzieja niczym pic

na wodę


jedyne co ci zawdzięczam

to smutek

przychodzący

jak po burzy

tęcza

arcydzieło

muskam pędzlem po sztaludze

wena fruwa, gdy mi smutno

ależ jak mam się nie cieszyć

skoro tyś jak żywe płótno?


cała ma imaginacja

pod kontrolą światłocienia

wszak koloryt bardziej ciepły

płótno swoją postać zmienia


dawniej chciałem być malarzem

tworzyć przyszłość raz za razem

pośród białych, czystych kartek

jesteś prześlicznym obrazem

arcydziełem

kos

kos z rana śpiewał

kwilił i ćwierkał melodię

i przypominał manewry

wyblakłe bezpowrotnie


gdzieś rano pióro

czarne, matowe zawiało

i przypomniało manewry

czegoś, co wiecznie nie trwało


kosie, nie śpiewaj

wystarczy, że wiatr powiewa

kosie, zamilcz już

twój świergot, ostry nóż

w me serce, które dawno

zabił wspomnień kurz

kosie, odleć sobie

chcę zapomnieć już

koło życia

wielkiej alienacji plaga

obserwujesz mnie z ukrycia

jeśli pogna cię odwaga

opuścimy koło życia


żadne zło

nie przekroczy linii

nie bój się

żałosnych opinii


jesteśmy bezpieczni

pokemony

dalej jesteś w tym zespole

co na niebie błyska

a na taśmie pokemony

mielą poffy w pyskach


nie chcę łapać z tej łapanki

żadnej nowej szkapy

co nie zliczy jaką ilość

serc złamie na raty


prąd nie płynie tym strumieniem

przeszła wroga aura

ty wybrałaś charmandera

a ja bulbasaura


wracaj do pokebola

serduszku

pirokineza

błędne ogniki

prowadzące drogę

strudzonym wędrowcom

wznosiły pożogę


nieśmiertelny ogień

czasowo zwęgla

żarzące serca

gdzie ich potęga


płomienna iskra

nadawała race

bo tu pożary tlą

beztlenowe pałace


dymiące lonty

spalone wybrzeża

to nasza zdolność

pirokineza

wegekanibal

jak to jest, że

nie lubię mięska

a gdy cię widzę

mam ochotę wgryźć się

w ciebie na klęczkach


jak to jest, że

ciebie nagle brakuje

i kanibalowi to mięso

w ogóle nie smakuje


jak to jest, że

dusza weganina

przy tobie nie wytrzyma

i chrapka na mięso

jest nieustępliwa

paw

jak dostojny paw kroczę

kolory czaruję z różdżek

czekam, aż się zorientujesz

że i paw ma ptasi móżdżek


duma nie pozwala

patrzeć w twoją stronę

chyba prędzej spłonę

niż na ciebie spojrzę


jak dostojny paw zdycham

zadziobany przez siebie

to tylko kwesia czasu

kiedy spotkamy się w niebie

okres wegetacji

sadownictwa niski przyrost

zredukował próg jakości

został cierpki pocałunek

w tej przejrzałej namiętności


krótki okres wegetacji

kody życia odszyfrował

na niebiosa słońce zwołał

błędy wzrostu napiętnował


mroźny chłód opuści ciało

w sercach wiosna zawita

jak sasanka z krzepkiej ziemi

dla ciebie znowu rozkwitam

cry

dla mnie

jesteś zerem

bezwzględnym

lodowiskiem niepewnym

zziębłbym


dziwnie chora, blada twarz

ziąb przez okno znowu wlazł

staję się materią

wbrew twoim kryteriom


twoje serce lodowate

stałem się tandetnym gratem

twoje kry, lodowce

zwiodły mnie na manowce

syreny

perłą tchnięte skarby życia

z dołu morza krzyczy toń

delikatnie nozdrza karmi

ciepłej bryzy morskiej woń


nocą tu się dzieją cuda

tak nadnaturalnie dziwne

ocean nasz niezbadany

społecznością bezdna kwitnie


dotknij tafli oderwania

poczuj głębinowy zew

usłysz hipnotyzujący

zwodniczy, syreni śpiew

rybia dżuma

podążam za prądem

naginam obwód granicy

spływa po nas cała

kwarantanna w ławicy


przeczesuję głębie

odnajdując w nich siebie

skrzelom upodlonym

ciężko dyszeć na glebie


wynurzam się cicho

pozostawiając zadumę

ławica zadręcza

nas

chorych na rybią dżumę

koszsercówka

w koszu

moje serducho

a za kosz

dwa punkty


na boisku

rozstawione

jakby nienawiści

bunkry


kosze puste

serca zbiegły

a na boisku

stary szereg


wnosił w życie

nowy przebieg

kolekcje

lubię tworzyć wam kolekcje

chociaż w sercu mam obiekcje

niepotrzebnie wyjdą światu

egzystując pośród gratów


lubię mieć

nawet jeśli to śmieć

lubię trwać

zanim skończy się świat


lubię sobie mieć kolekcje

zażegnane już obiekcje

bo co świat zobaczyć może

może komuś dopomoże?

dziki

groźne ryki budzą myśli

świata nigdy nie ujrzały

czuję się jak w dżungli jeden

rozpieszczony kociak mały


czas przeminął — nowy ja

dziczy pełnoprawny król

zauważam bestii postać

zakazany owoc mój


z liany uczuć przeskakuję

niucham tropikalne wonie

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.55
drukowana A5
za 23.5