obwodnica
obwodnica mych wspomnień
prowadzi do
autostrady zwanej
rzeczywistością
brakło paliwa
rondo
ciężko zderzyć się
z rzeczywistością
gdy na obwodnicy
życie jest
dwoistością
piwne
to kusząca propozycja
z twoich oczu wypić piwo
mimo notki abstynenta
byłoby mi bardzo miło
to kusząca propozycja
w twoich oczach się uchronić
grzmot wskazówki mi wystarczył
bym wpadł w skrajny alkoholizm
to kusząca propozycja
zrobić od twych oczu odwyk
para kufli uzależnia
stokroć mocniej niż twój dotyk
atom miłości
nie ma tego w żadnym genie
molekuły amorficzne
niby takie przezroczyste
pół-czerwone
hipotetycznie
czy to halucynacje?
czy to złudy, omamy?
nieco dziwnie, jak na fazie
balans zmysłów zachowany
zredukować rozum trzeba
romantyzm wypełnia kości
płynie w naszym hemo-globie
stężony atom miłości
monochromatyczność
ty czarną ulewą
ja promieniem białym
serca jakieś takie
szare
oszalały
ujednolicenie
dwóch odrębnych istot
nagła uczuć cząstek
monochromatyczność
pieprzony facebook
pełen znajomości
a od jednej osoby
brak mi
wiadomości
społeczeństwo przytłacza
kiedy jestem świadomy
że myślisz o mnie
a traktujesz, jakbym był ci
nieznajomym
wśród wielu powiadomień
czekam na jedno, proste hej
które swoim istnieniem
rozpromieniłoby mi
dzień
kucharz wyższego ryzyka
jesteś nowym konsumentem
i smaku erozją
będziesz konsumować śmieci
choć jestem ambrozją
nie znam wielu szefów kuchni
restauracji kilka
ale umiem zaspokoić
głodnego jak wilka
pichcić chcemy uporczywie
w te wieczory chłodne
mózg układem jak lodówka
a myśli wciąż głodne
przecież dobrze wiesz, kochanie
że podrobów nienawidzę
więc dlaczego gulasz z serduch
jest na obiad cały tydzień?
topnienie
rozpalony leży w łóżku
biedak, pewnie ma gorączkę
ukojenia jeden sposób
dotknął drugą, zimną rączkę
wnet dwie czystki połączone
taką harmonią jak zawsze
a upał z chłodem utworzą
kombinacje najciekawsze
ciepło ciał roztapia lody
kreujemy wszystko w biegu
pali pod stopami ogień
mknącego boso po śniegu
gwiazdka
jak jaśniutka gwiazdeczka
wita mnie przez okno
twój blask mnie podpalił
i w stronę szczęścia popchnął
siedzę na dachu
i liczę te zbiory
kilka z nich pewnie
to tylko pozory
jak nocny krzyk pisklętom
zawitał do gniazd
jesteś dla mnie jedną
z najjaśniejszych gwiazd
czadowo
małą szczeliną w podłodze
ulatnia się gaz
kolorowy wydaje się świat
ale czad!
moje płuca wciąż pękają
od nadmiaru helu
na przekór wszelkim filtrom
choć było ich wielu
sam sobie
we własnym kącie
czuję się
czadowo
malinowy
malinową szyję
dostałem w prezencie
za zagranie
na instrumencie
dojrzałe plany
masz wobec nas
obejdzie się bez owocu
ten jeden, jedyny raz
nie jestem żadną
fenoloftaleiną
by kolor mej szyi
barwić przyszło
maliną
szkło
cały cykl plastyczny
miałem być elastyczny
tym czasem pękam
jak szkło
jak to szło?
kilka rys i zadr
zostawiła po sobie ślad
tym czasem pękam
jak szkło
i całe zło
nie psuj mnie więcej
wystawię ci obie ręce
i z biegiem czasu
pękną jak szkło
czy tak to szło?
tęcza
burza, wicher to nic
gdy w mej głowie
nadzieja niczym pic
na wodę
jedyne co ci zawdzięczam
to smutek
przychodzący
jak po burzy
tęcza
arcydzieło
muskam pędzlem po sztaludze
wena fruwa, gdy mi smutno
ależ jak mam się nie cieszyć
skoro tyś jak żywe płótno?
cała ma imaginacja
pod kontrolą światłocienia
wszak koloryt bardziej ciepły
płótno swoją postać zmienia
dawniej chciałem być malarzem
tworzyć przyszłość raz za razem
pośród białych, czystych kartek
jesteś prześlicznym obrazem
arcydziełem
kos
kos z rana śpiewał
kwilił i ćwierkał melodię
i przypominał manewry
wyblakłe bezpowrotnie
gdzieś rano pióro
czarne, matowe zawiało
i przypomniało manewry
czegoś, co wiecznie nie trwało
kosie, nie śpiewaj
wystarczy, że wiatr powiewa
kosie, zamilcz już
twój świergot, ostry nóż
w me serce, które dawno
zabił wspomnień kurz
kosie, odleć sobie
chcę zapomnieć już
koło życia
wielkiej alienacji plaga
obserwujesz mnie z ukrycia
jeśli pogna cię odwaga
opuścimy koło życia
żadne zło
nie przekroczy linii
nie bój się
żałosnych opinii
jesteśmy bezpieczni
pokemony
dalej jesteś w tym zespole
co na niebie błyska
a na taśmie pokemony
mielą poffy w pyskach
nie chcę łapać z tej łapanki
żadnej nowej szkapy
co nie zliczy jaką ilość
serc złamie na raty
prąd nie płynie tym strumieniem
przeszła wroga aura
ty wybrałaś charmandera
a ja bulbasaura
wracaj do pokebola
serduszku
pirokineza
błędne ogniki
prowadzące drogę
strudzonym wędrowcom
wznosiły pożogę
nieśmiertelny ogień
czasowo zwęgla
żarzące serca
gdzie ich potęga
płomienna iskra
nadawała race
bo tu pożary tlą
beztlenowe pałace
dymiące lonty
spalone wybrzeża
to nasza zdolność
pirokineza
wegekanibal
jak to jest, że
nie lubię mięska
a gdy cię widzę
mam ochotę wgryźć się
w ciebie na klęczkach
jak to jest, że
ciebie nagle brakuje
i kanibalowi to mięso
w ogóle nie smakuje
jak to jest, że
dusza weganina
przy tobie nie wytrzyma
i chrapka na mięso
jest nieustępliwa
paw
jak dostojny paw kroczę
kolory czaruję z różdżek
czekam, aż się zorientujesz
że i paw ma ptasi móżdżek
duma nie pozwala
patrzeć w twoją stronę
chyba prędzej spłonę
niż na ciebie spojrzę
jak dostojny paw zdycham
zadziobany przez siebie
to tylko kwesia czasu
kiedy spotkamy się w niebie
okres wegetacji
sadownictwa niski przyrost
zredukował próg jakości
został cierpki pocałunek
w tej przejrzałej namiętności
krótki okres wegetacji
kody życia odszyfrował
na niebiosa słońce zwołał
błędy wzrostu napiętnował
mroźny chłód opuści ciało
w sercach wiosna zawita
jak sasanka z krzepkiej ziemi
dla ciebie znowu rozkwitam
cry
dla mnie
jesteś zerem
bezwzględnym
lodowiskiem niepewnym
zziębłbym
dziwnie chora, blada twarz
ziąb przez okno znowu wlazł
staję się materią
wbrew twoim kryteriom
twoje serce lodowate
stałem się tandetnym gratem
twoje kry, lodowce
zwiodły mnie na manowce
syreny
perłą tchnięte skarby życia
z dołu morza krzyczy toń
delikatnie nozdrza karmi
ciepłej bryzy morskiej woń
nocą tu się dzieją cuda
tak nadnaturalnie dziwne
ocean nasz niezbadany
społecznością bezdna kwitnie
dotknij tafli oderwania
poczuj głębinowy zew
usłysz hipnotyzujący
zwodniczy, syreni śpiew
rybia dżuma
podążam za prądem
naginam obwód granicy
spływa po nas cała
kwarantanna w ławicy
przeczesuję głębie
odnajdując w nich siebie
skrzelom upodlonym
ciężko dyszeć na glebie
wynurzam się cicho
pozostawiając zadumę
ławica zadręcza
nas
chorych na rybią dżumę
koszsercówka
w koszu
moje serducho
a za kosz
dwa punkty
na boisku
rozstawione
jakby nienawiści
bunkry
kosze puste
serca zbiegły
a na boisku
stary szereg
wnosił w życie
nowy przebieg
kolekcje
lubię tworzyć wam kolekcje
chociaż w sercu mam obiekcje
niepotrzebnie wyjdą światu
egzystując pośród gratów
lubię mieć
nawet jeśli to śmieć
lubię trwać
zanim skończy się świat
lubię sobie mieć kolekcje
zażegnane już obiekcje
bo co świat zobaczyć może
może komuś dopomoże?
dziki
groźne ryki budzą myśli
świata nigdy nie ujrzały
czuję się jak w dżungli jeden
rozpieszczony kociak mały
czas przeminął — nowy ja
dziczy pełnoprawny król
zauważam bestii postać
zakazany owoc mój
z liany uczuć przeskakuję
niucham tropikalne wonie