E-book
42.68
drukowana A5
79.79
Suli i przeznaczenie

Bezpłatny fragment - Suli i przeznaczenie

Gwiezdny Świat. Tom I


Objętość:
450 str.
ISBN:
978-83-8221-308-9
E-book
za 42.68
drukowana A5
za 79.79

Rozdział 1
ROZSTANIE

Przez sen usłyszała swoje imię, jakby ktoś wołał błagalnym tonem o jej pomoc. Oddychała nierównomiernie i zaciskała coraz mocniej pięść.

— Suli…

Dziewczyna przebudziła się. Zerwała się na równe nogi i podbiegła do szpitalnego łóżka.

— Babciu?

— Suli, posłuchaj…

Starsza pani dostała napadu kaszlu. Kiedy jej przeszło, złapała kilka głębszych oddechów.

Suli patrzyła na nią przerażonym wzrokiem. Serce waliło jej jak młotem.

— Babciu…

— Czuję, że to już…

— Nie, proszę cię… ­– wyszeptała przytulając się delikatnie do starszej pani.

Łzy spływały dziewczynie po policzkach. Dolna warga jej ust trzęsła się mimowolnie.

— Moja kochana… — zaczęła świszczącym głosem — W domu, w szafie, ukryłam twój prezent. Obiecujesz, że wyruszysz w drogę?

— Obiecuję — złożyła przysięgę i pocałowała babcię w czoło.

— Kocham cię, skarbie — wyszeptała przymykając blade powieki.

— A ja ciebie, babciu.


Elektrokardiogram wskazał zatrzymanie akcji serca. Suli wybiegła na korytarz.

— Pomocy!

Pielęgniarka i lekarz przybiegli po chwili. Reanimowali babcię Suli.

— Eleonora odeszła na zawsze… — zakomunikował lekarz.

Suli płakała. Straciła ostatnią bliską jej sercu osobę.

— Chodź, kochanie, napijemy się kakao.

— Chcę tu jeszcze chwilę zostać — odpowiedziała wycierając łzy rękawem bluzy.

— Poczekam na korytarzu — odpowiedziała przyjaznym głosem pielęgniarka, po czym odwróciła się i wyszła z sali, przymykając za sobą drzwi.

Suli sięgnęła do kieszeni różowej bluzy w poszukiwaniu chusteczek, ale znalazła tam tylko mały przedmiot, który wyjęła, a potem przyjrzała mu się z każdej strony. Po chwili schowała go z powrotem do kieszeni. Z żalem w oczach spojrzała na Eleonorę. Wolnym krokiem podeszła do umywalki znajdującej się w rogu sali, by napić się wody i przemyć oczy. Spojrzała w lustro. Krople wody spływały jej po twarzy, gdy zamyślona wpatrywała się w swoje odbicie. W jej spojrzeniu można było dostrzec ogromny smutek i strach przed nieznanym, które stało już u progu. Urwała kawałek papierowego ręcznika. Wytarła nim twarz i dłonie, a potem zgniotła go i cisnęła nim do kosza pod zlewem.

Uklęknęła przed łóżkiem i złożyła dłonie do modlitwy.

— Ojcze nasz… — zaczęła, a łzy ponownie pojawiły się w jej oczach.

— Na nic zdadzą się twoje modlitwy, złotko — odezwał się szorstki kobiecy głos za plecami dziewczyny.

Suli odwróciła głowę. Nie dowierzając własnym oczom, bez problemu rozpoznała swoją babcię cioteczną, którą znała jedynie z fotografii.

— Jej już nic nie pomoże — burknęła kobieta o bordowych włosach przechodząc obojętnie obok klęczącej Suli, po czym usiadła na krześle.

— Dziecko! Jak ty wyglądasz… Chodź do mnie! — powiedziała, gdy usadowiła się wygodnie. Machnęła ręką na dziewczynę.

Suli wstała i podeszła wolnym krokiem do kobiety ubranej w długi, czarny, przeciwdeszczowy płaszcz i pantofle, w których ledwo mieściły się jej grube stopy.

— Nie garb się! — huknęła.

Suli wyprostowała się natychmiast.

— Teraz ja będę się tobą opiekować, więc nie będziesz chodziła w takich łachmanach — dodała, patrząc szyderczo na spodnie nastolatki, które miały dziury na kolanach.

Suli patrzyła na kobietę tępym wzrokiem. Jasnoniebieskie oczy pokryte słoną powłoką błyszczały w sztucznym świetle. Po jej piegowatym policzku spłynęła jeszcze jedna łza.

— Chodź, przytul ciotkę Hermenegildę — rzuciła ozięble i przygarnęła dziewczynę do siebie, ciągnąc ją za bluzę. — Nie płacz, stara była, to umarła.

Hermenegilda przycisnęła Suli do siebie i poklepała ją po plecach. Dziewczyna dwoma palcami zatkała nos marszcząc przy tym czoło. Chyba jeszcze nigdy dotąd nie czuła tak wstrętnie pachnących perfum…

— No, wystarczy! Idziemy.

Rozdział 2
137

Suli i jej cioteczna babcia jechały taksówką do domu. Smutny wyraz twarzy nastolatki niewyraźnie odbijał się w szybie. Przyglądała się spadającym kroplom deszczu.

Hermenegilda opowiadała o swojej podróży, o tym, ile musiała poświęcić, by przylecieć za ocean, ile czasu będzie musiała zmarnować, by zająć się wszystkimi sprawami związanymi z domem, opieką nad Suli, a przede wszystkim pogrzebem.

Dziewczyna nie słuchała tego marudzenia. Wiedziała, że jej babcia cioteczna żyła w Polsce sama jak palec, nie miała przyjaciół, ani nic, co by ją tam trzymało.

Samochód zatrzymał się przed wielką czarną bramą z numerem 137.

Suli wyszła bez słowa. Hermenegilda wyciągnęła z portfela banknot i z głośnym westchnieniem podała go kierowcy.

— Chyba pomoże pan wyciągnąć mój bagaż? — burknęła rzucając mu wymowne spojrzenie.

— Jasne — odpowiedział chowając uśmiech z twarzy.

Suli stała już na ganku. Odwróciła się na pięcie i otworzyła szeroko drzwi, by ciotka mogła zmieścić się w przejściu z tobołami. Wysoka i tęga kobieta doczłapała się do wejścia, a gdy przekroczyła próg, z wielkim hukiem zamknęła za sobą drzwi używając nogi. Suli wzdrygnęła się, a potem westchnęła.

— Piętnaście lat mnie tu nie było, ale widzę, że nic się nie zmieniło — odezwała się przyglądając się wnętrzu z szyderczym uśmiechem na twarzy. Zdjęła płaszcz i wcisnęła go w ręce dziewczyny. Suli wstrzymała oddech i powiesiła okrycie na wieszaku w korytarzu.

Kobieta ruszyła w stronę drewnianych schodów prowadzących na piętro starego domu, na którym znajdowały się trzy pomieszczenia. Pierwszym z nich był pokój Eleonory, pośrodku znajdowała się łazienka, a za nią pokój nastolatki.

— Zrób mi herbaty, dziecko — rozkazała odwracając twarz w stronę Suli.

Dziewczyna skinęła głową na znak przyjęcia prośby, a raczej komendy.

Kiedy Hermenegilda wtaczała się po schodach, Suli zdjęła kurtkę i buty. Wsunęła kapcie i pobiegła do kuchni wstawić wodę na herbatę. Wyciągnęła ze starej szafki dwie filiżanki, zaparzacze i słoik z owocową herbatą. Czym prędzej rzuciła się w pogoń za ciotką. Serce biło jej coraz mocniej. Stanęła w progu pokoju Eleonory i zamarła z przerażenia. Hermenegilda wyciągała z szafy ubrania swojej dopiero co zmarłej siostry i rzucała je prosto na podłogę.

— Co robisz, ciociu?! Tak nie można!

Suli, drobnymi dłońmi, zbierała rzeczy babci i układała je na wielkim łóżku, rozglądając się przy tym w pośpiechu, czy w szafie nie widać tego, co babcia zostawiła jej z okazji urodzin.

— Dziecko, nie ma w tym domu pokoju gościnnego, a nie będę spała na dole w salonie, więc robię sobie trochę miejsca. Nie martw się, tylko przynieś tu jakieś kartony, to poskładamy te rzeczy, by się nie zniszczyły — powiedziała rozkazującym tonem i spojrzała na Suli, posyłając jej tak szeroki i sztuczny uśmiech, aż zabłysnęła jej górna, złota czwórka.

Dziewczyna zmusiła się, by obdarzyć ciotkę lekkim uśmiechem, i jeszcze raz spojrzała w głąb szafy. Nic szczególnego nie rzuciło się jej jednak w oczy.

Wyszła z pokoju i stanęła na środku szerokiego korytarza, którego po jednej stronie znajdowała się drewniana balustrada, a po drugiej, ściana pokryta tapetą, imitującą gwiaździste niebo, którą zeszłego roku Suli wybrała z babcią tuż przed Bożym Narodzeniem.

— Coś na pewno się zmieniło — powiedziała do siebie i przewróciła oczami na myśl o zrzędzącej ciotce. Podwinęła rękawy ulubionej bluzy z napisem „DREAM BIG” i wzięła głęboki oddech.

Eleonora składowała kartony na strychu, więc dziewczyna zmuszona była wspiąć się po drewnianej drabinie na górę, czego bardzo nie lubiła. Rozsunęła schody strychowe za pomocą drewnianego drążka zakończonego metalowym hakiem.

Wzięła głęboki oddech i postawiła stopę na pierwszym stopniu, potem drugą… wchodziła powoli, jakby nie ufała starej, choć solidnej konstrukcji.

Nie lubiła tego zagraconego, ciemnego i pełnego robactwa miejsca. Postawiła stopę otuloną niebieskim kapciem na drewnianej strychowej podłodze i z obrzydzenia chciała się cofnąć, ale nie było już czasu, by rezygnować. Wszędzie leżały padnięte muchy. Zmarszczyła na ten widok nos i czoło. Z wymuszoną odwagą ruszyła w głąb strychu. Niewielka ilość światła dostająca się do środka przez małe okienko ukazała przed oczami Suli rozpościerającą się dookoła ogromną ilość kurzu i zapomniane, nikomu niepotrzebne przedmioty. Stara szafa wtapiała się w otoczenie, ale swoją wielkością górowała nad wszystkimi zgromadzonymi tam rzeczami.

Złożone kartony leżały po prawej stronie od wejścia, między wysoką, starą lampą a krzesłami ogrodowymi. Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie, podbiegła do kartonów i ukucnęła, by powybierać najlepsze. Wzięła trzy i udała się szybkim krokiem w stronę wyjścia.

— Suli! Gdzie tak długo jesteś? Co z tą herbatą?! — wrzasnęła Hermenegilda twardym głosem wychylając się z pokoju.

Suli przewróciła oczami i zrzuciła kartony na dół.

— Już idę! — krzyknęła z wymuszoną uprzejmością.

Z ulgą opuszczała powoli strych, gdy nagle coś ją zainteresowało… Dostrzegła coś, tuż obok okienka. Patrzyła przez chwilę w tamtym kierunku i podskoczyła na drabinie, tracąc na chwilę równowagę. To ciotka znów ją wystraszyła swoim wrzaskiem.

— Kartony masz?!

— Tak, mam. Idę! — odkrzyknęła, tym razem mniej miło. Popatrzyła w ostatnim momencie jeszcze raz w tamtą stronę.

— Wyszło słońce — wyszeptała, dostrzegając światło tworzące na szafie finezyjne wzory.

Zamknęła wejście na strych i odetchnęła z ulgą. Czym prędzej pozbierała kartony i zaniosła do pokoju ciotecznej babci, która na jej widok rozłożyła ręce.

— No nareszcie, dziecko, gdzie ty byłaś tak długo? — spojrzała na Suli pytającym wzrokiem, marszcząc przy tym gęste czarne brwi.

— Na strychu, ciociu, lecę zrobić nam herbatę, bo woda się zagotowała!

Zanim wyszła z pokoju, spojrzała w stronę szafy, która nie była jeszcze całkowicie opróżniona. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Hermenegilda najwyraźniej czekała na pomoc Suli. W miejsce wyjętych rzeczy Eleonory powiesiła trzy, własne, czarne sukienki.

Suli pobiegła na dół do kuchni, by zaparzyć herbatę. Na stole stał szklany pojemnik z ciastkami korzennymi, które upiekła z babcią, zanim ta poważnie się rozchorowała. Przysunęła go do siebie i podniosła pokrywkę. Zaciągnęła się wspaniałym zapachem, a w oczach stanęły jej łzy. Wyjęła dwa ciastka i odstawiła pojemnik na miejsce. Przetarła oczy zaciśniętymi pięściami. Przygotowała drewnianą tacę z metalowymi uchwytami. Na spodkach położyła po ciastku, nabrała zaparzaczami trochę herbaty ze słoika, włożyła je do filiżanek i zalała wodą. Z szafki wiszącej obok okna wyciągnęła miód w małym słoiku, a z szuflady dwie łyżeczki. Położyła wszystko na tacy i udała się w stronę schodów. Była przyzwyczajona do jej noszenia, gdyż przez ostatnie tygodnie opiekowała się babcią najlepiej, jak tylko umiała, by ta po raz kolejny nie trafiła do szpitala, ale niestety, stało się inaczej.

— Jest herbata i ciastko — rzuciła w stronę ciotki, która właśnie przymierzała najładniejsze futro babci.

„W sumie w nic innego by się nie zmieściła”, pomyślała Suli.

— Wiesz, co jest najgorsze, Sulisławo? — spytała Hermenegilda i spojrzała na dziewczynę w lustrzanym odbiciu.

— Nie wiem — odpowiedziała ze zrezygnowaniem, kładąc tacę na okrągłym stoliku pod oknem. Usiadła w starym, ale wygodnym fotelu i wygładziła ręcznie haftowany obrus.

— Ech, moja wspaniała siostrzyczka, Eleonora, nie zostawiła żadnego spadku, żadnego listu ani żadnych pieniędzy — powiedziała z wyrzutem ciotka i odwróciła się natychmiast w stronę Suli, porażając ją wzrokiem.

— Coś ci wiadomo na ten temat, drogie dziecko? — dodała ozięble.

Suli poprawiła się w fotelu, przełknęła z trudem ciastko i pokręciła przecząco głową, szybko trzepocząc rzęsami. Hermenegilda z impetem rzuciła futro na łóżko, obeszła mebel i usiadła w drugim fotelu przy oknie. Przez chwilę obie wpadły w głębokie zamyślenie.

Suli wyjęła zaparzacze. Hermenegilda posłodziła herbatę nie żałując miodu, a ciastko pochłonęła tak szybko, że okruchami pobrudziła swoją czarną sukienkę. Nie przejęła się tym jednak wcale, tylko dalej delektowała się herbatą. Dziewczyna patrzyła na to wszystko z otwartymi ustami, a gdy Hermenegilda głośno odchrząknęła, znów poprawiła się na fotelu i odruchowo spojrzała w głąb wielkiej szafy.

— Jeśli coś tu jest, to ja to znajdę — oznajmiła Hermenegilda, a Suli momentalnie zbladła słysząc te słowa.

— Dziecko, co ci jest? Co tak bujasz tą nogą? — rzuciła z niezrozumieniem w stronę Suli.

— Nic, ciooociu — wyjąkała niepewnym głosem — po prostu zachciało mi się siku, a nie chciałam przerywać rozmowy.

— Kto cię tak wychował, drogie dziecko? Bo na pewno nie jest to zasługa mojej siostry. Idź do tej toalety i daj mi trochę odpocząć po podróży — powiedziała i machnęła dłonią, wyganiając Suli z pokoju.

Dziewczyna udała się do łazienki. Zamknęła się w niej na klucz, po czym usiadła na czerwonym dywaniku. Oparła plecy o bladoróżowe, stare kafelki będące zabudową wanny, zakryła twarz dłońmi i zaczęła rozmyślać. Po chwili otrząsnęła się i zmarszczyła nos z powodu woni, jaka wydobywała się z nieszczelnej toalety. Sięgnęła do kieszeni dżinsów po telefon komórkowy i zobaczyła, że ma jedną kreskę baterii. Pokręciła głową, wstała z podłogi i usiadła na desce klozetowej. Z listy kontaktów wybrała kontakt do Dargo i napisała krótką wiadomość: „SOS. 10 minut. Weranda”.

Stanęła przy popękanej, ale nadal funkcjonującej umywalce. Odkręciła zimną wodę, ale była wręcz lodowata, więc odkręciła też ciepłą. Z kubka, który stał na zlewie, wyciągnęła różową szczoteczkę, nałożyła na nią pastę i umyła zęby. Poczuła wibracje telefonu w kieszeni. Skończyła więc szybko, opłukała twarz i wytarła ją ręcznikiem wiszącym na wieszaku przymocowanym do drzwi. Spojrzała na wiadomość: „Uratuję Cię.:D”. Uśmiechnęła się szczerze i wcisnęła telefon do kieszeni spodni. Z plastikowego, czerwonego koszyka dyndającego nad toaletą wzięła szczotkę, którą przeczesała włosy, a potem wyszła z łazienki. Przez uchylone drzwi zauważyła leżącą na łóżku ciotkę. Stopy, pokryte czarnymi rajstopami, wystawały jej za łóżko, a usta miała otwarte i pomrukiwała coś pod nosem, chyba przez sen. Suli cofnęła się i szybkim ruchem otworzyła drzwi, w innym wypadku na pewno by zaskrzypiały. Od razu skierowała się w prawą stronę do zamkniętej już szafy. Niepewnym ruchem dłoni pociągnęła za okrągły uchwyt i zaglądała już do środka, gdy nagle ciotka zachrapała tak głośno, że Suli automatycznie przymknęła drzwiczki. Znów podjęła próbę zajrzenia do szafy, ale poczuła wibracje telefonu. Z poczuciem zrezygnowania pochyliła głowę do przodu, odwróciła się i ruszyła w stronę stolika, na którym leżała taca. Pozbierała wszystko bezszelestnie i wzięła ze sobą. Przechodząc obok łóżka, położyła ją delikatnie na dywanie i jeszcze raz skierowała ręce w kierunku szafy, ale ponownie się wystraszyła, bo ciotka wypuściła niespodziewanie głośne i do tego śmierdzące gazy. Suli przewróciła oczami i sięgnęła do kieszeni po komórkę. Przeczytała wiadomość: „Czekam”. Spojrzała na szafę i wzruszyła ramionami. Na jej twarzy malowała się bezradność. Podniosła tacę i wyszła z pokoju, przymykając szybko drzwi, by nie zbudzić ciotki.

Zaniosła wszystko do kuchni. Wygrzebała trochę miodu ze słoika i posmarowała suche usta. Ubrała buty i pobiegła do salonu, po czym otworzyła drzwi prowadzące do ogrodu.

— Dobrze, że jesteś! ­

— Chyba coś chcesz… — powiedział zaczepnie Dargo.

Patrzył na nią swoimi dużymi brązowymi oczami i zatrzepotał ciemnymi rzęsami.

Zmierzyła go od góry do dołu. Znów miał na sobie coś nowego.

— Musimy stąd iść.

Złapała go pod ramię.

Chłopak spojrzał pytającym wzrokiem, ale Suli zrobiła groźną minę i ruszyli w stronę bramy.

— Chodźmy do mnie, taty nie ma. Zrobię sok — uśmiechnął się szeroko i przeczesał palcami brązowe, lekko falowane włosy, sięgające mu prawie do ramion.

— Pędem — rozkazała i skierowała się na ulicę, a on za nią.

Mieszkali po sąsiedzku, ale jego dom, w przeciwieństwie do domu Suli, był wyremontowany i dobrze wyposażony. Weszli do środka, ściągnęli buty i udali się prosto do kuchni. Suli usiadła na hokerze, a on przygotował sok z pomarańczy i grejpfruta z dodatkiem niewielkiej ilości cukru trzcinowego. Dziewczyna odgarnęła włosy do tyłu, podparła twarz dłońmi i przyglądała się chłopcu.

— Nie mam już siły, Dargo… — zaczęła po chwili ściszonym głosem.

— Co się stało? Masz takie czerwone oczy… Babcia gorzej się czuje? — spytał zmartwiony, podając jej sok, po czym usiadł na przeciwko.

— Umarła dziś rano.

— Jeeej… Sulka, nie wiem, co powiedzieć. Przykro mi, naprawdę lubiłem twoją babcię… — powiedział czerwieniąc się przy tym co nie było u niego normalnym widokiem.

— Dziękuję — przerwała mu, opuszczając wzrok, i wzięła łyk soku.

Zrobił smutną minę i podszedł do niej, by pogłaskać ją po ramieniu. Wahał się czy ją przytulić.

— Poradzę sobie z jej śmiercią, bo babcia mnie na nią przygotowała, ale jest coś, co mnie przeraża i nie wiem, co mam robić — spojrzała na niego, jakby czekała na potwierdzenie, że może mu zaufać.

— Mów… — zachęcił łapiąc ją za oba ramiona.

— Przyjechała siostra babci, by zająć się różnymi sprawami, i zamieszkała ze mną. To straszna wiedźma!

— Powiem ci coś w sekrecie… — dodała ściszonym głosem, a on otworzył szeroko oczy i uchylił lekko usta, jakby nie mógł doczekać się poznania wielkiej tajemnicy.

— Ukryła dla mnie coś bardzo ważnego — ciągnęła dalej. — Mówiła, że w szafie, a ona znajduje się w pokoju babci, gdzie ciotka smacznie chrapie… Jeśli ona się do niego dorwie, nic mi nie da, a jeszcze gorzej się stanie, jeżeli w jej ręce wpadnie coś, co wpaść nie może…

— Co to takiego, Suli?! — przerwał jej Dargo.

— Posłuchaj… Ciotka powyrzucała z szafy część ciuchów babci, by włożyć swoje. Nie wiem, jak to zrobić, by nie dorwała się do spadku przede mną! Pytała mnie nawet, czy wiem coś na jego temat — wypowiedziała jednym tchem, po czym przechyliła szklankę i wypiła cały sok.

— Suli, musimy obmyślić plan — powiedział i podrapał się po głowie.

— Jak nie dostanę tego prezentu, to nigdy nie odkryję świata, o którym ci kiedyś opowiadałam.

— Chodź, idziemy — odparł zdecydowanie i puścił jej oczko.

— Dokąd mnie ciągniesz?!

Wstała i poszła za nim z grymasem na twarzy.

— Do ciebie — odpowiedział i szturchnął ją w ramię.

— Do mnie?! Jak ciotka cię zobaczy, to będzie dym — podniosła piskliwie głos.

— To nie zobaczy, Suli, zaufaj mi, jestem facetem, to znaczy jeszcze nastolatkiem, ale już mężczyzną — zaczerwienił się, wyprostował i wyszedł z kuchni.

W korytarzu zaczął się ubierać i kiwnął głową w stronę Suli, by zrobiła to samo.

— Fajne trampki — rzuciła w stronę chłopca, uśmiechając się szeroko.

Spojrzał na swoje zielone buty w żółte gruszki, które świetnie komponowały się z cytrynową bluzą i ciemnymi dżinsami. Zaśmiał się pod nosem.

— Prezent od taty, dzięki, twoje różowe też są super. W ogóle zawsze ładnie wyglądasz.

Zmierzył ją od góry do dołu i pokiwał potwierdzająco głową.

— Dziękuję — uśmiechnęła się i przejrzała się w wielkim lustrze w srebrnej ramie, wiszącym na białej ścianie. Obejrzała się z każdej strony. — Wiem — dodała.

Obydwoje głośno się zaśmiali.

— Poczekaj, skoczę po kilka rzeczy do pokoju i zaraz wracam, bo bym o czymś zapomniał.

Pobiegł w stronę krętych schodów, które prowadziły na piętro. Udał się na górę i wrócił za chwilę z czerwonym plecakiem przewieszonym przez ramię.

— Gotowy?

— Tak, zwarty i gotowy! Plan jest prosty, idziemy do ciebie, do twojego pokoju. Poczekamy aż ciotka wstanie. Jak nas nakryje, to powiemy, że będziemy się razem uczyć. Niby został tylko tydzień szkoły i nie trzeba nic robić, ale wymyśliłem właśnie co powiemy w razie przypału… Będziemy mieli przedstawienie szkolne i musimy przećwiczyć razem swoje role. W razie czego zaprosimy ciotkę, a potem nagle rozchorujemy się czy coś, dobre?

— Może być — powiedziała i puściła mu oczko.

Chwycił klucze z komody stojącej obok lustra i otworzył drzwi.

— To idziemy.

Po cichu weszli do domu Suli. Na parterze nie usłyszeli żadnych oznak życia. Suli wstąpiła do kuchni po wodę i pokiwała do Dargo ręką, wskazując kierunek drogi. Ostrożnym krokiem wchodzili po schodach, ale były tak stare, że co chwilę któryś stopień dawał o sobie znać skrzypieniem. Pierwsze drzwi do pokoju na piętrze były już zamknięte, co oznaczało, że Hermenegilda musiała wstać. Z łazienki dobiegały odgłosy lejącej się wody.

— Przeszukaj szafę — wyszeptał Dargo do Suli — a ja będę stał na czatach. Daj tę wodę i idź — dodał patrząc jej głęboko w oczy, jakby wzrokiem chciał przekazać jej trochę zaufania.

Dziewczyna nie zastanawiając się ani chwili, otworzyła natychmiast drzwi. Podbiegła do szafy i zaczęła pośpiesznie ją przeszukiwać. W szufladach znalazła rajstopy, bieliznę, skarpetki, apaszki, czapki, berety, szaliki i nic więcej. Rozczarowana wstała na chwilę, by się lepiej rozejrzeć, po czym ponownie uklęknęła, by poszukać po prawej stronie szafy, gdzie leżało kilka kartonów. Wyciągała jeden po drugim i biegiem, ale dokładnie zaglądała do środka każdego z nich. Znalazła kozaki, sandały, klapki, kapcie, obuwie sportowe, znów kozaki i znów kapcie. I nic więcej.

— Suli — syknął chłopak, zaglądając do pokoju — chowaj to i dzida! — wykrzyknął szeptem.

Dziewczyna kiwnęła porozumiewawczo głową i odłożyła kartony z butami z powrotem do szafy. Zamknęła ją szybko, a potem wyszła na korytarz i chwyciła chłopaka za rękę. Po cichu przeszli obok łazienki. Zza drzwi dobiegał do ich uszu śpiew, a raczej próba śpiewu.

— Roxette — wyszeptała Suli.

— Ale wyje… It muuust have been looove — zawtórował Dargorad szeptem do ucha koleżanki.

Uśmiechnęli się do siebie i weszli do pokoju Sulisławy. Dargorad zamknął za nimi drzwi.

— Wejdź pod łóżko — rozkazała — a ja będę udawała, że śpię. Nie wiem, ile to będzie trwało, ale musimy spróbować.

Chłopak odłożył butelkę z wodą na biurko i wcisnął się pod łóżko. Suli ściągnęła trampki i położyła się przykrywając się kocem. Przyjaciele cierpliwie odgrywali swoje role. Suli leżała nieruchomo odwrócona plecami do wejścia.

Minęło kilka minut, ale w pokoju nadal panowała cisza i spokój. Sulisławie robiło się już gorąco. Leżała przecież w bluzie i spodniach pod kocem na pościeli.

Rozległo się pukanie. Sulisława wstrzymała oddech, gdy usłyszała naciśnięcie na klamkę. Ciotka zbliżała się do jej łóżka, a Suli wypuszczała powoli powietrze z płuc. Zmarszczyła nos z powodu przeszywających wszystko kioskowych perfum, ale złapała się na tym od razu i z poświęceniem zaczęła oddychać spokojnie.

— Kto by pomyślał, że dziecko zmęczone od nicnierobienia — wymamrotała Hermenegilda pod nosem.

Suli zacisnęła pięści, które skrywała pod kocem.

Hermenegilda podeszła do klasycznego biurka stojącego pod oknem. Usiadła na obrotowym krześle, w którym ledwo się zmieściła. Wysunęła jedną z szuflad.

Nastolatka podniosła prawą powiekę, by zobaczyć, co się dzieje.

Dostrzegła jak Hermenegilda wyciąga z szuflady jeden z jej zeszytów, a potem wyrywa z niego kartkę. Chwyciła niebieski piórnik, który leżał na biurku i wybrała pióro. Suli przymknęła z powrotem oko i czekała, co będzie dalej. Po chwili, Hermenegilda wstała i podeszła do łóżka dziewczyny. Nachyliła się nad nią i dotknęła zewnętrzną stroną dłoni czoła Suli. Hermenegilda westchnęła i nieznacznie zsunęła z dziewczyny koc. Potem odwróciła się w lewą stronę, by obejść łóżko. Zrobiła dwa kroki… i nagle runęła na podłogę tuż przed meblami.

— Ałaaa! — wydarła się w niebogłosy. — Co za paskudny bałagan!

Suli zerwała się z łóżka na równe nogi.

— Ciociu! Pomogę ci wstać! — wykrzyczała i odwróciła się, by sprawdzić, co się stało. Wystający spod łóżka plecak Dargorada okazał się przyczyną całego zajścia. Dziewczyna wciągnęła powietrze, przymykając oczy, i pokręciła głową.

— Przepraszam, ciociu, zapomniałam odłożyć plecak na miejsce.

Ciotka wstała, wykonując mozolne ruchy, i zmierzyła Suli piorunującym wzrokiem. Otrzepała sukienkę od góry do dołu i odgarnęła przesuszone bordowe włosy z czoła.

— Za karę musisz posprzątać nie tylko w tym pokoju, ale w moim również! Rozumiesz?

Suli powstrzymała się od komentarza. Stała z opuszczonymi ramionami, zgrywając współczującą istotę.

— Proszę opróżnić szafę z rzeczy Eleonory i popakować je w kartony, a ja potem zdecyduję, co z nimi zrobić, chyba że znajdę testament. Na tę chwilę chcę, byś po prostu ją opróżniła. Jest w niej taki sam bałagan jak tutaj — wskazała ręką na pokój dziewczyny, w którym tak naprawdę panował porządek. Nawet książki na półkach były poukładane tematycznie, na parapecie znajdowały się zadbane storczyki, kurze były pościerane, podłoga czysta i gdzieniegdzie stały lawendowe świece zapachowe, które zarówno Suli, jak i Eleonora, uwielbiały.

— Dobrze, ciociu, i jeszcze raz przepraszam — powiedziała i odprowadziła ją do drzwi. Odetchnęła z ulgą, gdy ta przekroczyła próg pokoju.

— Zapisałam ci mój numer telefonu, tylko nie dzwoń z głupotami. Będę wieczorem, bo muszę załatwić sprawy związane z pogrzebem, a ty posprzątaj i zrób obiad lub coś zamów. Pieniądze zostawię w kuchni na stole — powiedziała Hermenegilda gestykulując ręką, kierowała się w stronę schodów.

Suli poszła po chwili za nią, by upewnić się, że opuściła dom.

Wróciła do pokoju i zobaczyła Dargorada siedzącego na łóżku z zadowoloną miną.

— Widzisz, plan idealny — zaśmiał się, zaklaskał w dłonie i uniósł ręce do góry na znak zwycięstwa.

— Jesteś nienormalny, Dargo! A jakby się zabiła?! Zobacz na te sosnowe szafki — wskazała palcem na jasne meble stojące naprzeciwko łóżka. — Mało brakowało, a walnęłaby w nie głową i byśmy mieli niezły dżem!

— Ale za to mamy niezły cyrk i wolną drogę do szafy — powiedział, podskakując na łóżku ze sprężynowym materacem.

Dziewczyna pokręciła głową, nie mówiąc już ani słowa, ale na jej twarzy malował się lekki uśmiech, a w głowie rodziła się myśl o sprzyjających okolicznościach.

— Szkoda czasu. Co proponujesz? — spytał Dargorad.

— Najpierw znajdziemy prezent, a potem spakujemy co trzeba w kartony.


Przeszukiwali ogromną szafę w stylu prowansalskim, który Eleonora kochała za elegancję i prostotę nadającą charakteru staremu domowi. Przyjaciele wyjęli z niej mnóstwo rzeczy, które poukładali na łóżku i podłodze.

— Z tym wszystkim, to niezły stragan można by otworzyć — podsumował chłopak, rozglądając się wokoło. Przeczesał palcami kasztanowe włosy, co zdarzało mu się ostatnio dość często. Zauważył jakiś czas temu w szkole, że dziewczyny zwracają uwagę, gdy to robi. Koleżanki z młodszych klas nadały mu przezwisko Tarzan i nawet był z tego powodu zadowolony.

Suli zmierzyła go wzrokiem sugerującym, że nie życzy sobie więcej takich komentarzy. Pracowali więc dalej jak mrówki jeszcze ponad godzinę, aż opróżnili szafę i sprawdzili wszystkie jej zakamarki.

— Ukradła, musiała ukraść! — powiedziała Sulisława i usiadła skrzyżnie na podłodze, ledwo znajdując dla siebie miejsce, po czym złapała się za głowę. Chłopiec usiadł obok niej i zamyślił się, gryząc wargi.

— Suli, a może nie o tę szafę chodziło? — powiedział, patrząc na koleżankę, której obiecał ratunek. Nie miał zamiaru nie dotrzymać słowa.

Dziewczyna westchnęła, zamyśliła się na moment, a za chwilę przytuliła chłopaka i dała mu całusa w głowę. Zdziwiona własną reakcją, zaśmiała się głośno i szturchnęła go łokciem.

— Jesteś genialny! Musimy to wszystko ogarnąć, zanim wróci ciotka, ale najpierw sprawdzimy jeszcze jedno miejsce. Wstawaj! Idziemy!

Poszli na strych, gdzie nie było zbyt jasno, ale Dargorad wyciągnął z czerwonego plecaka latarkę i oświetlił wnętrze.

— Dobrze, że ciotka tutaj nie weszła, bo dopiero miałaby co komentować. Swoją drogą, straszna z niej małpa — rzucił w stronę Suli, która przekładała rzeczy z miejsca na miejsce, by dostać się do szafy.

— To prawda, ale lepiej nie wchodzić jej w drogę, bo wtedy dopiero pokaże, jaka jest naprawdę, a tego nikt, uwierz mi, nie chciałby doświadczyć na swojej skórze — powiedziała i zaśmiała się, widząc minę przerażonego kolegi.

— Zabrzmiało to bardziej groźnie niż zabawnie — powiedział, rumieniąc się.

— Dlaczego babcia miałaby chować prezent na strychu i zastawiać go tymi wszystkimi gratami?

— Przed straszną wiedźmą, zresztą jak jej na imię?

— Hermenegilda.

— OMG… katastrofa. Teraz się nie dziwię, że taka z niej wredota — zaśmiał się i kichnął głośno z powodu kurzu, który unosił się w powietrzu.

— Prawda. Bless you!

— Dzięki. Dlaczego zawsze mówisz „prawda”, jak kicham?

— Żebyś miał zagadkę, o czym akurat pomyślałam!

— Pewnie o tym, jak to dobrze mieć mnie przy sobie…

— Nie o tym, ale to prawda. Dobrze, że jesteś.

Wymienili się uśmiechami. W końcu dostali się do ciemnobrązowej wiktoriańskiej szafy, która stała na czterech ozdobnych nogach. Suli pociągnęła za uchwyt.

— Zamknięte na klucz, a klucza nie ma — skwitowała rzucając Dargoradowi spojrzenie pełne rezygnacji.

— Nie potrzebuję go — powiedział cwaniacko wypinając klatkę piersiową do przodu.

Suli zdziwiła się i z zaciekawieniem spojrzała mu w oczy. Zamyśliła się.


Dargorad należał do drużyny pływackiej i wyglądał na całkiem dojrzałego w stosunku do swoich kolegów. Koleżanki często wpisywały w „Złotych myślach” jego imię i nazwisko pod hasłem „Podaj imię i nazwisko osoby, która ci się podoba”. Suli traktowała go jednak od lat tak samo, jak brata, którego zawsze chciała mieć, a nie jak kogoś, do kogo mogłaby wzdychać przed snem. Zresztą w nikim jeszcze nigdy nie była zakochana. Nie wiedziała dlaczego. „Przyjdzie czas i pora”, powtarzała przyjaciółkom, gdy pytały, który to szczęściarz skradł jej serce.


— Mam przyjaciela, który uczy mnie takich sztuczek, jak na przykład włamywanie się do szafy — zarzucił włosami i sięgnął do plecaka po kilka drobiazgów, po czym wybrał jeden, a resztę schował.

Dziewczyna przechyliła głowę ze zdziwienia i wyjęła mu z ręki latarkę.

— Zawsze mnie zaskakujesz, Dargo — powiedziała szczerze.

— Do usług, o pani — powiedział teatralnym tonem i ukłonił się przed nią do pasa, jakby była królową. Obydwoje wybuchnęli śmiechem.

Sulisława poczuła coś w rodzaju déjà vu, ale szybko odrzuciła tę myśl, uznając ją za głupią.

Oświetliła dziurkę od klucza, a chłopiec próbował otworzyć zamek wsuwką. Męczył się przy tym bardzo, bo chciał to zrobić jak najszybciej. Wykręcał nadgarstek na prawo i lewo, w dół i w górę, a zamek nadal pozostawał zamknięty.

— To nie jest takie proste — wykrztusił i przełknął ślinę.

— Wiem, ale musisz to zrobić, uda się — zachęcała go do dalszej pracy i uśmiechnęła się delikatnie.

— Jest! — krzyknął triumfalnie i otworzył drzwiczki.

Przez chwilę stali w bezruchu, obydwoje z otwartymi ustami. Spojrzeli na siebie w tym samym momencie. Chłopak odebrał od przyjaciółki latarkę i kiwnął głową, by zachęcić ją do wyjęcia zawartości. Dziewczyna uklęknęła. Nie mogła zdecydować, co chwycić pierwsze. Dreszcz przeszedł jej po plecach, a dłonie zrobiły się wilgotne. Rulonik z pieniędzmi i przyczepioną do niego złożoną kartką wyjęła i schowała do kieszeni spodni. Potem sięgnęła po kwadratowe, czarne, aksamitne pudełko, przez które przebijało się biało niebieskie światło. Było tak cicho, że przyjaciele słyszeli własne oddechy i czuli swoje coraz szybciej bijące serca. Chłopiec uklęknął obok niej i objął ją po przyjacielsku ramieniem. Suli spojrzała na twarz Dargorada, a on skinął głową, by dodać jej odwagi w tej przejmującej chwili. Otworzyła pudełko. Obydwoje natychmiast odwrócili głowy zakrywając oczy. Niesamowity blask, który wydobył się ze środka, rozproszył się jednak po chwili.

— Suli, jesteś wybranką… — wyszeptał Dargorad, wytrzeszczając oczy.

— Czekałam tyle lat, by dowiedzieć się właśnie teraz, gdy babcia nie żyje, że mówiła prawdę! Dlaczego jej nie wierzyłam… — powiedziała i spojrzała na chłopca ze łzami w oczach. — Gwiazda Mocy… jest piękna, taka lodowato biała, a do tego bije ze środka tym magicznie niebieskim światłem… Wygląda, jakby była zrobiona z diamentów. Proszę, przyjrzyj się z bliska — powiedziała, podając przyjacielowi pudełko z zawartością.

Mieli wrażenie, że czas się zatrzymał. Wpatrywali się w Gwiazdę Mocy zawieszoną na zwykłym rzemyku.

— Nie wierzę własnym oczom — powiedział chłopak dotykając delikatnie Gwiazdy Mocy umieszczonej w pudełku.

Suli chwyciła lniany worek, który leżał w szafie.

— Zobacz, co jeszcze jest — powiedziała, wyjmując księgę ze śnieżnobiałą okładką pokrytą złotymi ozdobami w kształcie małych listków drzewa z rodzaju bukowatych.

Na środku znajdował się złoty, gruby napis: Księga Gwiezdnego Świata”. Przejechała palcami po okładce, która była równie przyjemna w dotyku, jak aksamitne pudełko. Napis i ozdoby zdawały się być z prawdziwego złota. Otworzyła ją. Na pierwszej stronie, po kolei, zaczęły pojawiać się litery:

„P O C Z E K A J D O S Z E S N A S T Y C H U R O D Z I N

B Ą D Ź O P Ó Ł N O C Y

P O D U L U B I O N Y M D R Z E W E M”.

Pozostałe strony były puste.

— Magia… Księga z Gwiezdnego Świata — wyszeptała tajemniczym głosem.

— Jesteś wybrana, Suli. Nawet nie wiesz, jaki to zaszczyt mieć ciebie za przyjaciółkę — powiedział Dargorad i szturchnął ją w ramię obdarowując ją uśmiechem.

Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i włożyła Księgę Gwiezdnego Świata do worka.

— Jak się tam dostaniemy pod to drzewo? W ogóle, o jakie drzewo chodzi? — spytał już poważnym głosem.

— My? — spytała zdziwiona marszcząc brwi.

— Tak, my. Chcę ci towarzyszyć, Suli. To nie jest bezpieczne, bo jesteś narażona na chciwych ludzi, którzy będą w stanie zabić, by tylko wejść w posiadanie tych boskich przedmiotów. Poza tym czeka cię długa droga, w sumie nie wiadomo tak naprawdę dokąd.

Złapała go za dłoń patrząc mu w oczy spojrzeniem przepełnionym zaufaniem.

— Drzewo jest moje i babci, pokażę ci je, ale najpierw musimy się dowiedzieć, co z pogrzebem. Trzeba też pozbyć się ciotki Hermenegildy albo po prostu uciec. Chociaż ta druga opcja odpada, bo ona z pewnością będzie mnie szukała. I to wcale nie z obawy o mnie, ale dlatego że będzie przekonana, iż ukradłam pieniądze i testament. Twój tata także będzie cię szukał, a rozgłos nam w niczym nie pomoże. Nikt nie może dowiedzieć się, gdzie i po co się wybieramy, rozumiesz?

— A dokąd to się wybieracie, drogie dzieci?! — usłyszeli przerażający głos ciotki, która nie wiadomo skąd znalazła się tuż przy wejściu na strych. Ruszyła w ich stronę szybkim krokiem.

Sulisława z całej siły chwyciła lniany worek i natychmiast wstała. Dargorad zatrzasnął aksamitne pudełko z Gwiazdą Mocy w środku i kiwnięciem głowy wskazał koleżance drogę ucieczki. Okrążyli ciotkę z dwóch stron i rzucili się slalomem między wszystkimi gratami w stronę zejścia. Kobieta ruszyła za nimi w pogoń. Chwyciła Dargorada za rękaw jego bluzy.

— Oddawaj to, złodzieju! — wrzasnęła.

Chłopak rzucił pudełko w stronę Suli, która stała już na schodach strychowych. Dziewczyna złapała je i przycisnęła do klatki piersiowej, po czym wrzuciła do worka z księgą. Zaczęła powoli schodzić z trzęsącymi się jak galareta nogami. Nastolatek użył całej siły i wyszarpnął się z rąk Hermenegildy. Dziewczyna zeskoczyła z drabiny, gdy była w jej połowie. Po chwili zobaczyła przyjaciela, który zwinnie wszedł na schody i również zeskoczył, ale prawie z samej góry. Upadł na nogi i ręce. Wściekła ciotka, nie tak zwinna z racji wieku, postawiła nogę na drabinie. Przyjaciele pobiegli w stronę wyjścia nie oglądając się za siebie. Byli już na schodach prowadzących na parter, gdy nagle usłyszeli ogromny huk, który mógł oznaczać tylko jedno. Stanęli jak wryci i odwrócili się niepewnie, a to, co zobaczyli, kompletnie ich przeraziło. Suli przełknęła ślinę i puściła worek, który upadł na schody.

Ciotka leżała na podłodze jak długa twarzą do podłogi.

— Nie rusza się — wykrztusił Dargo.

Podbiegli do Hermenegildy i padli na kolana. Dargorad sprawdził kobiecie puls.

— Nie oddycha — wyszeptała Suli ze łzami w oczach.

— I co teraz?

— Umiesz wykonać pierwszą pomoc?

— Oszalałaś?! Nie dotknę jej swoimi ustami, zapomnij. Sama się zabiła, na własną prośbę!

— Dobra, ja spróbuję — powiedziała obrzucając go piorunującym spojrzeniem. — Trzymaj jej głowę! — rozkazała.

Wzięła głęboki wdech.

— Suli, spójrz na mnie — powiedział Dargorad łapiąc ją za ramię. — Jak ona teraz wstanie, to co zrobimy? Rzucimy się do ucieczki? Dokąd? Dopiero co rozmawialiśmy o tym, że musimy się jej pozbyć, tak? — spytał i kiwnął znacząco głową.

— No tak, ale gorzej będzie, jak nas wsadzą do więzienia — odpowiedziała i przysłoniła twarz dłońmi.

— Nie mogą, bo w tym czasie sprzątaliśmy w pokoju i zanosiliśmy różne rzeczy na strych, tak jak kazała, a to, że spadła z drabiny, to już jej problem. Jakby co, próbowaliśmy jej pomóc, ale nie wyszło. Zadzwonię do taty, on się tym zajmie, a ty schowaj ten prezent, by policja go nie znalazła. Tylko nie wchodź dziś więcej na strych, bo jeszcze sama spadniesz i dopiero będzie.

Dziewczyna wstała bez słowa, popatrzyła jeszcze raz na Hermenegildę i głęboko westchnęła. Poszła na schody po worek i udała się do swojego pokoju ukryć prezent od babci. Dargorad zadzwonił w tym czasie do ojca, który przyjechał po dziesięciu minutach, tak samo jak pogotowie, po które zadzwonił na prośbę syna. Ratownicy nie byli w stanie pomóc Hermenegildzie. Stwierdzili zgon.


Sulisława spakowała potrzebne rzeczy i poszła z Dargoradem do jego domu na prośbę jego ojca Romualda Niebiańskiego.

Rozdział 3
PRZYJACIELE

Sulisława i Dargorad siedzieli na skórzanej kanapie, oboje ze smutnymi oczami, które wskazywały na przygnębienie. Dziewczyna trzymała się za brzuch, a jej spięte czoło i ściągnięte brwi świadczyły o przeszywającym ją bólu. Nie mogła sobie poradzić z wyrzutami sumienia.

— Dargo… mógłbyś zrobić mi kakao? Brzuch mnie rozbolał, chyba z nerwów, a może też z głodu… ale nie wiem, czy cokolwiek bym przełknęła, ech… — westchnęła i podciągnęła kolana pod brodę. Chwyciła koc, który leżał w rogu dużej beżowej kanapy, i okryła się nim, a głowę przytuliła do poduszki.

Chłopiec skinął głową, z pełnym współczucia i wyrozumienia wzrokiem. Uśmiechnął się do przyjaciółki, po czym wyszedł z pokoju. Dziewczyna przymknęła oczy i próbowała się zrelaksować. Dargorad wrócił po kilku minutach z tacą, na której stały dwa kubki z kakao, talerz z kilkoma kromkami ciemnego pieczywa i słoik z wiśniową konfiturą.

— Proszę, Suli… — wyszeptał delikatnie, niepewnie wręcz, by w razie czego nie zbudzić koleżanki.

Dziewczyna otworzyła oczy i uśmiechnęła się z wdzięcznością.

Wypili razem kakao i na zmianę smarowali chleb konfiturą.

— Skąd to masz? — spytała przeżuwając.

— Kiedyś grabiłem liście w waszym ogrodzie, tak przy okazji, a twoja babcia zobaczyła mnie przez okno. Potem wyszła z koszyczkiem, w którym były te i inne pyszne konfitury. Bezcenny prezent. Tata był oczywiście bardzo ze mnie dumny, że chciałem bezinteresownie pomóc… — przerwał i zawiesił wzrok… jakby przypomniał sobie tamten dzień. Napił się kakao.

Suli patrzyła na niego nieco inaczej niż zwykle, wzrokiem pełnym wdzięczności i podziwu. Mimo że nie miała już żadnej rodziny, dzięki niemu nie czuła się samotna.

— Babcia zawsze cię chwaliła. Mówiła, że masz dobre serce.

— Naprawdę? — spytał mile zaskoczony.

— Naprawdę, naprawdę, ale nie mówmy już dłużej o babci, bo zaraz znowu się rozkleję, a nie chcę. Muszę się trochę przespać, bo mam mętlik w głowie — powiedziała i proszącym wzrokiem spojrzała na kolegę.

— Pościelić ci łóżko?

— Wystarczy mi ten milutki koc i ta poduszka.

— Super, w takim razie odpoczywaj.

Dziewczyna ściągnęła bluzę, odsłaniając znajdującą się pod nią czarną bluzkę na ramiączkach, i położyła się na wygodnej kanapie. Przykryła się białym, pachnącym fiołkami kocem i wtuliła głowę w poduszkę.

Zanim zasnęła, minęło trochę czasu. Tysiące myśli wypełniających jej głowę były jak galopujące konie, bez możliwości natychmiastowego zatrzymania.

Coraz bardziej zdawała sobie sprawę z tego, że jej największe marzenie może się już nigdy nie spełnić…

Rozdział 4
OBIETNICA

— Długo spałam? — spytała, przeciągając się.

— Jakieś dwie godziny — odpowiedział chłopak. Siedział po drugiej stronie kanapy i wpatrywał się w koleżankę.

— Yhm… A co tak ładnie pachnie, Dargo?

— Pizza. Zaraz będzie gotowa.

— Chyba tu zostanę, tak mi tu dobrze.

— Zostaniesz… przynajmniej do czasu, gdy wyruszymy w podróż. Trzeba obmyślić plan, Suli.

— Najpierw muszę opowiedzieć ci pewną historię…

— Dobrze, pójdę tylko po szamę i coś do picia.

— Pomogę ci.


Dargorad wrócił do salonu z dużą pizzą, której zapach roznosił się po całym domu. Dziewczyna przyniosła lemoniadę. Usiedli wygodnie na kanapie i delektowali się każdym kęsem.

— Jakie to było pyszne! Naprawdę masz zadatki na szefa kuchni — powiedziała, po czym wytarła usta serwetką i usadowiła się wygodnie na kanapie.

— Dziękuję. Kiedyś nim będę, zobaczysz. W zamian poproszę tę historię — uśmiechnął się. Oparł plecy o poduszki i założył ręce za głowę.

— Być może to tylko bajka na dobranoc, ale babcia zapewniała mnie, że to naprawdę się wydarzyło. A teraz mam jeszcze tę zaczarowaną księgę i Gwiazdę Mocy, więc może nie powinnam wątpić już w żadne jej słowo — powiedziała, badając wzrokiem Dargorada, który z poważną miną wpatrywał się w jej twarz.

— Pewnie tak…

Wzięła głęboki oddech.

— Dobrze, a więc… Wyobraź sobie, że istnieje tajemnicze miejsce na ziemi, gdzie kilkanaście lat temu wydarzyła się dziwna, aczkolwiek piękna historia… — zaczęła opowieść. — Pośród wiecznie zielonych pagórków stoi tam zamek, za którym rozciąga się las liściasty, tuż za nim iglasty, a za tymi lasami pną się wysokie góry. Pewnego razu Pani Bona, która jest właścicielką zamku, wybrała się pozbierać zioła i zapędziła się daleko lasami w stronę gór. Zatrzymała się przy pięknym krzewie, którego białe kwiaty dostrzegła z daleka. „Pięknie pachnie jaśmin”, usłyszała nieznajomy, uroczy, męski głos, a kiedy się odwróciła, zobaczyła przystojnego młodego mężczyznę, który onieśmielił ją swoim prawie nagim ciałem. Pani Bona z wrażenia wypuściła z rąk koszyk z ziołami, a blondyn o niesamowicie niebieskich oczach złapał go, nim ten zdążył upaść na ziemię. Pani Bona nie spotkała nigdy wcześniej w tamtych okolicach ani jednego człowieka. Stała prosto jak wryta w ziemię, z szeroko otwartymi oczami. Wykrztusiła z siebie jedynie pytanie: „Skąd jesteś?”. Mężczyzna powiedział, że pochodzi z Gwiezdnego Świata, gdzie potrzebni są tacy ludzie jak ona, dlatego zszedł na ziemię, by stworzyć idealne miejsce do nauki nastoletnich Wybranych, właśnie u niej w zamku. Pani Bona zgodziła się mu pomóc. Kto pochodzi z Gwiezdnego Rodu i otrzyma Gwiazdę Mocy wraz z Księgą Gwiezdnego Świata, w dniu szesnastych urodzin, musi przybyć do Domu Pani Bony, by podjąć naukę. Księga Gwiezdnego Świata wskaże do niego drogę, a Gwiazda Mocy ostrzeże przed ewentualnym zagrożeniem.

Przerwała opowieść i spojrzała na chłopca pytającym wzrokiem. On drapał się po czole, a po chwili podniósł wzrok na Suli. Przeczesał włosy palcami i ciężko westchnął.

— Szkoda, że nie pochodzę z Gwiezdnego Rodu.

— Musisz być cierpliwy, Dargo…

— Marne szanse. Skończyłem szesnaście lat dwa miesiące temu i nic do mnie nie dotarło, chyba że jakaś straszna ciotka Hermenegilda maczała w tym palce… Przepraszam Suli, ale aż dreszcz przeszedł mi po plecach na samą myśl…

Wstał gwałtownie, poprawił ubranie i podszedł do okna.

— Jak będę mogła, to oddam ci swoją.

— Dziękuję, ale bez takich poświęceń, spokojnie. Pewnie Pani Bona jest pełną miłości osobą, nie wygoni chyba takiego miłego młodzieńca jak ja… Nawet jeśli nie będę mógł uczestniczyć w tym wszystkim co ty, to chcę chociaż widzieć, jak ty stajesz się nadczłowiekiem. Chcę być przy tobie do końca, aż odejdziesz gdzieś tam do raju, wybranko — skierował palec wskazujący w stronę koleżanki i uśmiechnął się szeroko, jakby w wielkości swojego uśmiechu chciał ukryć smutek, który ogarniał go na samą myśl o rozstaniu z przyjaciółką.

— A kto powiedział, że chcę dokądkolwiek odchodzić… Jeszcze nic nie wiadomo, może nigdzie nie będę chciała pójść.

— Myślę, że klamka zapadła i wierzę, że uda ci się poznać tajemnicę innego świata… O, tata idzie, trzeba go poinformować o wyprawie. Mówimy mu prawdę?

Wymienili spojrzenia pełne wątpliwości. Zapadła cisza wypełniona niepewnością.

— Sama nie wiem, a jak się nie zgodzi? — spytała pełna obaw, sprzątając ze stołu. Chłopiec podszedł, by jej pomóc.

— Na co miałbym się nie zgodzić? — spytał ojciec Dargorada wchodząc do pokoju. Miał na sobie koszulę i krawat, a na lewym nadgarstku złoty zegarek z czarną tarczą. Zbliżył się do nowoczesnej komody i wyciągnął z szuflady skręcanego papierosa. Odpalił go i przymknął na chwilę powieki, jakby poczuł przypływającą ulgę.

Dziewczyna odstawiła naczynia z powrotem na stół, a chłopak odwrócił się w stronę ojca.

— Otóż sprawa jest poważna, zamierzam wyruszyć z Suli w daleką podróż po zakończeniu roku szkolnego.

— To nie takie straszne, będę musiał was dodatkowo ubezpieczyć, a dokąd to moi drodzy chcą się wybrać?

— Do Domu Pani Bony. Słyszałeś o tym miejscu?

Romuald Niebiański zakrztusił się dymem i wytrzeszczył oczy.

— To miejsce istnieje naprawdę? — spytał zdziwionym głosem.

Przyjaciele pokiwali głowami, ale nic nie powiedzieli.

— Eleonora opowiadała mi o tym co nieco, przy jej przepysznej herbacie malinowej… To była wspaniała kobieta, ech… Tak w ogóle, bardzo mi przykro, Suli, z powodu babci i ciotki, wielka, podwójna tragedia. Zaopiekuję się tobą, a jeśli tylko chcesz, możesz tu mieszkać, a ja dopełnię wszelkich formalności. Jako przyjaciel rodziny służę pomocą — powiedział i uśmiechnął się do dziewczyny, choć jego usta całe drżały z emocji.

— Dziękuję, chętnie skorzystam, bo nie chcę być sama — odpowiedziała i wyciągnęła z kieszeni złożoną na dwa razy kartkę żółtego ze starości papieru.

— Co tam masz? — spytał mężczyzna, wyraźnie zaciekawiony.

— Babcia spisała testament. Proszę go wziąć, nie chciałabym tego zgubić. Wszystko przepisałax na mnie, tylko nie wiem, jak to teraz załatwić… Chciałabym sprzedać dom jakimś miłym ludziom, bo ja go już nie potrzebuję — powiedziała i podała kartkę panu Niebiańskiemu.

— Nic się nie martw, wszystko będzie dobrze. Eleonora mówiła, że jesteście potomkami Gwiezdnego Rodu. Chciała wyruszyć z tobą do tego Domu Pani Bony, czy jak jej tam, zaraz po twoich urodzinach, ale nie zdążyła sprawić ci tej przyjemności. Twoja babcia była wspaniałą kobietą — rzekł z przekonaniem i zgasił cygaro. Podszedł do barku stojącego obok komody, by wyjąć z niego karafkę z whisky i szklankę. Nalał trunku prawie do połowy i wypił wszystko jednym haustem. Obtarł nadgarstkiem umoczone usta i wąsy. — Powiedz mi, czyli naprawdę jesteś wybranką?

— Tak, jestem, mam też Gwiazdę Mocy i Księgę Gwiezdnego Świata. Teraz tylko czekam do pogrzebu babci… no i ciotki Hermenegildy, którą też trzeba tu pochować, bo nie ma nikogo, kto mógłby się tym zająć w Polsce, a wtedy też są moje szesnaste urodziny… i… wszystko się zacznie.

Mężczyzna usiadł na kanapie, pogładził się po czarnej brodzie, po czym wskazującymi palcami zawinął wąsy do góry. Potem sprawdził, czy jego mokre od żelu, zaczesane do tyłu włosy trzymają się na swoim miejscu.

— No cóż, drogie dzieci, nie pozostaje w tej sytuacji nic innego, jak użyczyć wam mojej przemiłej osobowości w drodze w nieznane, aby spełnić życzenie Eleonory i pozwolić Sulisławie dotrzeć do miejsca, gdzie pozna innych wybranych i tajemnicę ich spotkania. Będziemy więc twoimi sługami — zdecydował i spojrzał na swojego syna, a potem wskazał palcem na Suli. — Może kiedyś i nam, zwykłym ludziom, przytrafi się doznać życia w wymarzonym raju… kto wie…

— Jestem wdzięczna za pańską pomoc, bardzo dziękuję — odpowiedziała i usiadła na kanapie. Sięgnęła do kieszeni bluzy, gdzie ukrywała mały przedmiot. Ścisnęła go w dłoni, a potem schowała w czarnej, skórzanej torebce, która leżała za kanapą, podobnie jak walizka podróżna.

— Drogie dziecko, w życiu nie pozwoliłbym wam wybrać się samotnie w podróż w nieznane, dlatego nie mam innego wyjścia, inaczej i tak pewnie byście uciekli — powiedział i spojrzał spod byka na syna, aczkolwiek na jego twarzy można było dostrzec lekki uśmiech.

— Dzięki, tato, jesteś naprawdę w porządku! A co z panią Hermenegildą? — spytał Dargorad drapiąc się po głowie.

— Pochowamy ją w sobotę razem z siostrą na naszym cmentarzu, wszystko załatwię. Jeszcze nie wiadomo dokładnie, co było przyczyną zgonu, ale najprawdopodobniej upadek z wysokości i wiek zrobiły swoje. Trzeba się cieszyć każdym dniem, dzieci, co by się nie działo… Nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie koniec — westchnął. — Idę popracować i przekazać sprawy mojemu wspólnikowi, a wy odpocznijcie.

Rozdział 5
NIEZNAJOMY

Siedziała w pierwszej ławce, chociaż wcale nie lubiła tego miejsca. Dziś jednak zmusiła ją do tego sytuacja. Była ostatnią z rodziny Bystrych, dlatego tylko dla niej została przeznaczona cała ławka. Patrzyła tępym wzrokiem na dwie trumny, które leżały dwa metry przed nią, i nie spuszczała z nich wzroku.

Ludzie schodzili się powoli na mszę. Kobiety, które usiadły za Suli, nieustannie szeptały. Dziewczyna siedziała z wyprostowanymi plecami, a na czarnej, klasycznej sukience, sięgającej jej do kolan, trzymała mały bukiet z białych i czerwonych róż.

Przyszła do kościoła o wiele za wcześnie, ale nie chciała, by ci wszyscy ludzie składali jej kondolencje przed mszą. Nagle westchnęła ciężko i zatrzepotała rzęsami pokrytymi czarnym tuszem. Dyskretnie zajrzała do dużej torebki, która leżała na ławce po jej lewej stronie. Gwiazda Mocy swoim blaskiem przebijała się przez pudełko i rozjaśniała cały środek torebki. Suli wyjęła szybko lusterko i przejrzała się w nim dyskretnie. Przygładziła włosy. Zmarszczyła czoło i oczami wodziła od jednej strony do drugiej. Nie chciała się odwracać, ale tylko dyskretnie zobaczyć w odbiciu lusterka, co takiego dzieje się z tyłu. Po chwili sięgnęła jeszcze raz do torebki, tym razem po truskawkowy błyszczyk i posmarowała nim wyschnięte już usta.

— Teraz to tylko w lustra patrzą, nawet w kościele — usłyszała szept największej plotkary w miasteczku, która siedziała tuż za nią.

Suli przymknęła tylko oczy i wzięła głęboki oddech, po czym schowała lusterko i błyszczyk, a wyjęła czarne okulary. Założyła je i zapięła prędko torebkę.

— Suli… Przepraszam, że nie przyszedłem tu z tobą wcześniej, ale przyjaciel mnie zatrzymał. Musiałem mu wytłumaczyć, że nie może przyjść na pogrzeb. No i kwiatów tu nie przyniosłem, bo tata je trzyma, a stoi z tyłu kościoła. Wszystkiego najlepszego, gwiazdko — wyszeptał jej ostatnie zdanie do ucha wręczając jej czerwoną różę.

— Dziękuję, bardzo lubię kwiaty, to miłe… Ale dlaczego nie pozwoliłeś przyjść swojemu przyjacielowi?

— Suli, on nie wygląda zbyt normalnie…

— Wstydzisz się jego wyglądu?!

— Musiałabyś go poznać, by zrozumieć.

— Chcę, w końcu twój przyjaciel może zostać też moim przyjacielem.

— OK, przy okazji. A jak się trzymasz?

— Dobrze, ale dłonie mam lodowate, chociaż jest ciepło — powiedziała, marszcząc nos, i dotknęła jego prawej, ciepłej dłoni.

Na ich twarzach pojawiły się delikatne uśmiechy.

Kościół wypełnił się ludźmi. W takim małym miasteczku każdy pogrzeb ściągał praktycznie wszystkich mieszkańców w to miejsce. Przybyła starszyzna, koleżanki Eleonory ze Szkółki Zielarskiej wraz z mężami albo najbliższą rodziną. Pozajmowały miejsca w prawym rzędzie z przodu. Za nimi siedziała młodzież, koleżanki i koledzy szkolni Sulisławy ze wszystkich klas, a także ich rodzice, a między nimi nauczyciele. Za Sulisławą i Dargoradem siedziały plotkary z sąsiedztwa, sprzedawczynie z pobliskich sklepików, fryzjerki, właścicielka kwiaciarni, handlarze z bazaru. Na końcu stali, bo w ławkach nie było już dla nich miejsca, pracownicy socjalni, aptekarze, bezrobotni, osiedlowi alkoholicy i wielu innych. Wśród nich był też nieznajomy nikomu mężczyzna, wysoki, ubrany w czarny, skórzany płaszcz z dwiema kieszeniami po prawej stronie — jedną mniejszą, drugą większą. Na nosie miał okulary, a na głowie kapelusz. Wyróżniał się na tle innych, lekko ubranych ludzi.

Starsze panie, które siedziały w drugiej ławce, od razu dostrzegły przybysza.

— To na pewno jakaś rodzina tej drugiej, co popełniła samobójstwo — oznajmiła jedna z kobiet swoim koleżankom.

Wypowiedziała ten komentarz na tyle głośno, że Dargorad i Sulisława nawet, gdyby nie chcieli, to i tak by go usłyszeli. Na twarzy Suli malowała się złość. Odwróciła głowę w stronę plotkar, by coś im powiedzieć, ale nie zdążyła. Przerwały jej bijące dzwony i Dargorad, który mocniej ścisnął jej dłoń.

— To był wypadek, drogie panie — wyjaśnił Dargo z oburzeniem w głosie.

— Tak, słyszałyśmy właśnie — odpowiedziała kobieta z siwym kokiem na głowie i wpiętym w niego czarnym kwiatem, podczas gdy reszta towarzyszących jej pań machała głowami na potwierdzenie jej słów. Wyglądało to tak, jakby chciały zgodzić się ze zdaniem młodzieńca, ale nie mogły tego potwierdzić mową ciała, bo zataczały głowami małe kółka, a nie po prostu potakiwały, co wyraźnie zniechęciło Dargorada do dalszej dyskusji.

Ucichły dzwony, a w kościele zapanowała cisza, bo zjawił się kapłan z ministrantami. Chwycił mikrofon i wygłosił mowę na temat odpowiedniego zachowania w kościele i szacunku dla zmarłych.

— Wy dwaj! Opróżnijcie swoje usta — zwrócił się w stronę chłopców polskiej narodowości, Sebastiana i Daniela, którzy bez opamiętania żuli gumę. Wszystkie twarze skierowały się ku nim. Sebastian zaczerwienił się tak mocno, że jego piegi stały się mniej widoczne. W prawej dłoni schował gumę, a lewą przeczesał rudą czuprynę. Daniel wyjął z kieszeni spodni chusteczki, wyciągnął jedną i przetarł nią spocone czoło, a potem szybko wypluł w nią gumę. Spuścił łysą głowę i spoglądał ukradkiem na Sebastiana. Czekał, aż uwaga skierowana zostanie na kogoś innego.

Duchowny rozprawiał dalej na temat rozmów w kościele, odpowiedniego ubrania i szacunku do miejsca. Koleżanki Sulisławy ze starszej klasy, Iza i Justyna, które też pochodziły z Polski, lubiły skąpo się ubierać i nawet z okazji pogrzebu nie zmieniły stylu. Co chwilę obciągały zbyt krótkie sukienki.

Ksiądz mówił dalej, o mocnych makijażach, które pasują na dyskotekę, ale nie do kościoła, i o tym, że pieniądze z tacy zostaną przeznaczone na zakup nowych witraży. Potem ze spokojnym sumieniem odprawił mszę.

Po zakończeniu liturgii wszyscy udali się na ceremonię do oddalonego o kilometr cmentarza. Przybysze ustawili się dookoła dwóch grobów, by uczestniczyć w ostatnim pożegnaniu Eleonory i Hermenegildy.

Niektórzy zebrani pocierali lekko osłonięte ramiona. Mimo zapowiadanej ładnej pogody, nad cmentarzem zebrały się ciemne chmury, a do tego zerwał się wiatr i temperatura gwałtownie spadła. Suli, która stała najbliżej trumien, obserwowała, jak włosy na rękach stają jej dęba. Sukienka z rękawami do łokci okazała się niewystarczającym okryciem. Po chwili spadły z nieba małe krople deszczu.

Trumny zostały umieszczone w dołach, a zebrani śpiewali pieśń.

Suli poczuła na swojej nodze coś mokrego i chłodnego, ale z pewnością nie było to kompletnie związane z nagłą mżawką. Spojrzała w dół i ku swojemu zdziwieniu, ujrzała przezroczystą substancję, która przeciekała przez jeden z rogów jej torebki. Zajrzała dyskretnie do środka. Przeraziła się. Pudełko z Gwiazdą Mocy, także było poplamione. Zaniepokojona dziewczyna obróciła głowę w prawo, w poszukiwaniu przyjaciela, gdy nagle ktoś chwycił ją w pasie i podniósł do góry.

— Ktokolwiek się zbliży, to ją zabiję! — wykrzyknął nieznajomy twardym głosem.

Sulisława, nie rozumiejąc, co się dzieje, próbowała wydostać się z uścisku napastnika. Szarpała się na prawo i lewo, ale bezskutecznie. Chwyciła lewą rękę nieznajomego, którą ją przytrzymywał i chciała ją od siebie oderwać, ale mimo że ciągnęła z całej siły, nawet nie drgnęła. Mężczyzna włożył prawą dłoń do większej kieszeni płaszcza, po czym wyjął z niej rewolwer i ku przerażeniu wszystkich przyłożył go dziewczynie do skroni. Sulisława przestała wierzgać nogami, wytrzeszczyła oczy i ledwo łapała oddech. Wszystkich obleciał paniczny strach, nikomu nie było już zimno i nikt nie zwracał uwagi na padający deszcz.

— Wyjdę z tą dziewczyną z cmentarza i nikt nie zrobi nawet kroku, bo inaczej odstrzelę jej łeb! — wrzasnął ochrypłym głosem nieznajomy, odkrywając niepełne uzębienie.

— Proszę mnie puścić — wyjąkała Suli, cała blada, trzęsąca się ze strachu.

— Zamknij się, bo cię zabiję, gówniaro! — syknął w jej stronę, nie spuszczając wzroku z ludzi stojących na przeciwko nich.

Suli zauważyła, że mężczyźnie brakuje jedynki, a w nosie ma sporą dziurkę po kolczyku. Chciała coś powiedzieć, ale otworzyła tylko szeroko usta, a po chwili obraz mężczyzny rozmazał się jej przed oczami. Dziewczynie opadły ręce i głowa, a włosy przykryły jej twarz. W tej samej chwili huknęło dwukrotnie, a nieznajomy mężczyzna przewrócił się, wypuszczając tym samym Suli z rąk. Wleciał wprost do grobu Hermenegildy, a dziewczyna upadła na ziemię.

— Zadzwoń po karetkę, Seba! — wrzasnął Dargorad.

— A ty po policję! — krzyknął Romuald wskazując palcem w stronę Daniela, który miał tak mokrą twarz, że ciężko było stwierdzić, czy więcej było na niej kropel deszczu czy potu.

Romuald Niebiański chwycił Sulisławę i powolnym ruchem odwrócił ją na plecy.

— Niech ktoś da chusteczkę! — krzyknął panicznie.

Kobieta z kokiem, która przez całą ceremonię wycierała łzy i trzymała paczkę w dłoni, podała ją Romualdowi. Ojciec Dargorada odgarnął włosy z twarzy dziewczyny. Z czoła leciała jej strużka ciemnoczerwonej krwi. Wyciągnął szybko chusteczkę i próbował zatamować nią krwawienie, ale było tak obfite, że po kilku sekundach cała zmieniła kolor. Wyrzucił zakrwawioną chusteczkę i przycisnął ranę świeżymi. Ksiądz okropił jej twarz święconą wodą i modlił się głośno. Romuald przyłożył zewnętrzną stronę dłoni do jej nosa.

— Oddycha?! — wrzasnął ktoś z tłumu, a gapie przybliżyli się jeszcze bardziej.

— Proszę się rozejść, ona nie ma tu czym odetchnąć! — krzyknął Romuald roztrzęsionym głosem. Dargorad uklęknął przed stopami dziewczyny i położył je na swoich kolanach. Suli leżała nieruchomo.

— Obudź się, Suli, błagam cię. Suli, pamiętaj o tym, co ci mówiła babcia… Już jest wszystko dobrze, wracaj do nas… — mówił Dargorad trzęsącym się głosem.

— Oddycha czy nie?! — znów rozległ się wrzask.

Starsze panie płakały, niektóre wręcz wyły, ale modliły się na różańcach. Młodsi uspokajali starszych, zapewniając, że pomoc jest w drodze. Sebastian i Daniel stali z łopatami nad grobem Hermenegildy i pilnowali, by facet, który spowodował całą sytuację, czasami się nie ocknął.

— Wróciła! — poinformował wszystkich Dargo, gdy zobaczył jak Suli próbuje podnieść powieki.

Rozległy się brawa i wrzaski szczęścia połączone z głośnym smarkaniem.

— Karetka, karetka, jest karetka! — krzyknął, sepleniąc, osiedlowy pijak.

— Nic nie mów, leż spokojnie, wszystko jest w porządku — uspokajał ją przyjaciel i uronił łzę szczęścia.

Suli oblizała usta.

— Daj mi się napić, Dargo.

Z torebki, która leżała obok dziewczyny, wystawały dwie rzeczy. Jedną z nich było aksamitne pudełko, ale nie wydobywało się z niego żadne światło, a materiał był częściowo mokry. Dargo wepchnął je w głąb torebki i chwycił półlitrową butelkę. Odkręcił ją, nalał wody do nakrętki, a potem zwilżył dziewczynie usta.

— Gdzie poszkodowani?! — krzyknął jeden z sanitariuszy wybiegających z karetki. Tłum wskazał, gdzie leży Sulisława i przestępca.

— Tamtemu proszę nie pomagać, on chciał zastrzelić Suleńkę! — krzyczała wściekłym głosem Iza obciągając sukienkę.

Nadjechała policja. Ratownicy szybko ocenili sytuację. Poprosili policjantów, by udzielili pierwszej pomocy mężczyźnie leżącemu w grobie na trumnie, a sami zajęli się przetransportowaniem na noszach dziewczyny do karetki.

— Skandal, by ratować zabójcę! — wrzasnął jakiś starszy pan wymachując laską.

— Proszę się uspokoić i pozwolić nam działać zgodnie z procedurami. Jeśli ta osoba jest winna, zostanie jej wymierzona sprawiedliwa kara — poinformował zgromadzonych otyły policjant, który właśnie zabezpieczał broń przestępcy.

— Do diabła z nim! — wrzasnął znów staruszek.

Tłum zaczął powoli się rozchodzić, jedni udali się w stronę kościoła, gdzie na parkingu pozostawiali swoje samochody, drudzy w stronę swoich domów, a reszta obserwowała odjeżdżającą karetkę i policjantów podejmujących próbę przywrócenia świadomości tajemniczemu mężczyźnie.

Rozdział 6
ZBLIŻENIE

— Kto to był, Dargo? — wyszeptała Suli w stronę przyjaciela, który patrzył z nadzieją w jej oczy trzymając ją za rękę.

— Nie wiem, Suli, ale obawiam się, że wkrótce się dowiemy.

— Kto mnie uratował?

— Ja z tatą… Przyłożyliśmy mu łopatami, kiedy zemdlałaś.

— Jestem wdzięczna… — wyszeptała.

— Proszę nic nie mówić i odpoczywać. Niedługo będziemy w szpitalu, gdzie zostaniesz poddana wszelkim badaniom, a po wszystkim sobie porozmawiacie — wtrącił ratownik.

Suli odetchnęła. Ścisnęła dłoń Dargorada trochę mocniej.

— Dziękuję — wyszeptała.

Chłopak uśmiechnął się szeroko i puścił jej oczko, po czym przeczesał palcami włosy do tyłu i wyprostował się dumnie. Dziewczyna oddychała spokojnie, a on trzymał ją za rękę i głaskał jej dłoń swoim kciukiem.

Rozdział 7
AMETYST

Leżała w szpitalnym łóżku po licznych badaniach. Oczy miała lekko spuchnięte i czerwone, a na czole guza i zaszytą niewielką ranę. Dargorad siedział przy oknie i przyglądał się spokojnemu, czystemu niebu. Co chwilę nerwowo spoglądał na zmianę, to na zegarek, to na śpiącą dziewczynę.

— Długo tu jesteśmy? — spytała w pewnym momencie Suli, obserwując przyjaciela przymrużonymi oczami.

— Jest dziewiętnasta trzydzieści siedem. Czekamy na tatę, bo ma przywieźć z domu kilka rzeczy. Twoja torebka leży na tamtej szafce, a pudełko z Gwiazdą Mocy, tu, przy mnie. Suszę je na grzejniku. Nie wiem dlaczego, ale tam… na cmentarzu… przypuszczam, że zaczęła się po prostu rozpuszczać! Domyślam się, że ma to związek z tym mężczyzną. W tej chwili wygląda lepiej, jakby wracała do siebie, odrastała… ale jeden z jej końców nadal jest taki krótki…

— Pokaż, proszę.

Dargo przyniósł dziewczynie pudełko, ale w tej samej chwili ktoś nacisnął klamkę. Zwinnym ruchem wsunął je pod poduszkę.

— Witam, kochani — rzekł lekarz, wchodząc do sali. — Miała pacjentka dużo szczęścia i niezapomniane urodziny — uśmiechnął się i podał jej małego pluszowego misia.

— Wszystko z nią w porządku? — spytał zniecierpliwiony Dargo, drapiąc się po głowie.

— Przy tak dużym stresie, przez jaki musiała pacjentka przejść, omdleniu i uderzeniu głową o kamień, jak zeznał twój ojciec, kolego, panienka ma tylko jeden, aczkolwiek nie tak straszny jak go malują, uraz głowy. Proszę się nie martwić, przy takich wypadkach wstrząśnienie mózgu jest praktycznie nieuniknione. Musisz zostać na obserwacji przez kilka dni, młoda damo — powiedział lekarz, sporządzając notatki.

— Nie może pan doktor wypisać mnie do domu? Obiecuję, że będę odpoczywać — spytała błagalnym głosem.

— Ooo, komuś spieszy się na imprezę urodzinową — uśmiechnął się, odwrócił na pięcie i podszedł do drzwi, by je otworzyć.

Do sali weszli przyjaciele ze szkoły, z kwiatami, czekoladkami, misiami i innymi prezentami. Sulisława i Dargorad otworzyli usta ze zdziwienia. Suli ze wzruszenia przyłożyła dłonie do twarzy, a jej oczy pokryła przezroczysta powłoka. Chcąc nie chcąc, uroniła kilka łez. Przyjaciele po kolei całowali dziewczynę w policzek i życzyli jej szybkiego powrotu do zdrowia.

— Spokój i cisza to w tej chwili najlepsze lekarstwo dla pacjentki, dlatego nie powinniście za długo przemęczać koleżanki — poinformował lekarz i wyszedł z sali.

— Suli, ten facet oprzytomniał i policja zabrała go na przesłuchanie. Zamkną go w więzieniu, wszyscy jesteśmy świadkami zdarzenia — powiedział jednym tchem Sebastian, czerwieniąc się nieco, a jego dłonie włożone w kieszenie spodni i wyprostowane plecy kamuflowały jego zawstydzenie, przynajmniej tak mu się wydawało.

— A w poniedziałek jest specjalne zakończenie roku szkolnego, na którym będzie prowadzone szkolenie z samoobrony i zachowania się w sytuacjach kryzysowych, no i pierwsza pomoc — dodała cienkim głosem Justyna i podeszła do Suli, by przeczesać jej włosy szczotką.

Suli patrzyła na wszystkich z lekkim uśmiechem na twarzy, a jej oczy wciąż błyszczały łzami.

— Dziękuję, że jesteście, kochani — powiedziała cicho.

— Nie ma za co — odpowiedzieli chórem i zaśmiali się w głos.

Suli także się zaśmiała, a jej usta, które jeszcze niedawno były sine, nabierały ponownie ładnego różowego koloru.

— Suli, moja babcia powiedziała, że przypuszcza, że ten facet to Posłaniec z innego świata, a ty jesteś Wybranką i dlatego chciał cię porwać — powiedziała co tchu Iza i usiadła na małym taborecie przy łóżku Suli. — To prawda? — Iza domagała się odpowiedzi.

Suli wpatrywała się w Izę jak osłupiała. W tym samym czasie, do sali wszedł ojciec Dargorada. Widząc, co się dzieje, i słysząc część wypowiedzi Izy, zareagował natychmiast.

— Kochani, cieszymy się bardzo, że przyjechaliście, by wesprzeć koleżankę w tych ciężkich chwilach, ale musimy udać się na jeszcze jedno badanie kontrolne, więc proszę was serdecznie, byście się pożegnali — powiedział stanowczym, ale jednocześnie uprzejmym tonem i położył przywiezione rzeczy na sąsiednim łóżku zasłoniętym kotarą.

— To prawda? — szepnęła Iza do ucha koleżanki, gdy dawała jej buziaka w policzek na pożegnanie. Dziewczyna przymknęła oczy i zaprzeczyła, kręcąc głową. — Ech, babcia i jej chore opowieści — westchnęła Iza i uśmiechnęła się do Suli szeroko, trochę sztucznie, pokazując białe zęby i kolczyk w górnej dwójce.

Znajomi pożegnali się i opuścili salę.


— O mały włos się nie wydało — skwitował Dargo.

— Na szczęście mamy twojego tatę… ale jak dostaniemy się dziś o północy pod drzewo, skoro mam tu zostać kilka dni na obserwacji? Przecież mnie nie wypuszczą…

Dziewczyna poprawiła się na łóżku, wyjęła spod poduszki pudełko, otworzyła je i obejrzała Gwiazdę Mocy z każdej strony.

— Normalnie stopiła się, jak lód — westchnęła, przyglądając się pięknemu przedmiotowi.

— Co za cudowny, kryształowy blask — powiedział z zachwytem Romuald i usiadł obok łóżka, by lepiej się przypatrzyć.

— Tak, jest niesamowita… babcia mówiła, że wybrany musi połączyć się ze swoją gwiazdą w dniu urodzin, dlatego musimy pojechać pod to drzewo dziś! Wtedy nastąpi zjednanie, czyli kawałek mojej duszy przejdzie do jej wnętrza. Otrzymam nadludzkie umiejętności, ale dopiero w Domu Pani Bony dowiem się jakie.

Dargo stał jak zaczarowany gapiąc się na dziewczynę i nic nie mówił.

— Załatwię to! — oznajmił Romuald. — Zdążymy dziś do północy znaleźć się pod tym drzewem. Obiecuję, a wy popakujcie te prezenty. Przywiozłem wszystkie twoje rzeczy, Suli, bo nie chciałem naruszać twojej prywatności — powiedział i uśmiechnął się do dziewczyny z szacunkiem. — Wziąłem też ręczniki, pastę do zębów i nowe szczoteczki, tam znajdziecie też dodatkową reklamówkę, akurat przyda się na brudne rzeczy. No, to powodzenia i trzymajcie kciuki, dzieciaki.

— Dziękuję, panie Romualdzie, jest pan bardzo dobrym człowiekiem.

— Nie ma za co. Robię jedynie to, co słuszne.

Dargorad spojrzał na ojca, z wdzięcznością skinął w jego kierunku głową.

Romuald posłał im uśmiech, po czym podkręcił wąsy, pomachał na pożegnanie i wyszedł.

Dargo spakował prezenty do reklamówki, a Suli przygotowała potrzebne rzeczy pod prysznic. Marzyła już o tym, by zmyć z siebie ten dzień, a szczególnie o tym, by zapomnieć o tym mężczyźnie, którego zapach kojarzył jej się z ciężkimi, męskimi, drzewnymi perfumami, połączonymi z kwaśnym potem i czymś jeszcze, czymś, co przypominało jej zapach smródki. Na samą myśl przeszedł jej dreszcz po plecach, a wyraźne obrzydzenie wymalowało się kwaśną miną na jej twarzy.

— Jesteś najodważniejszą dziewczyną, jaką znam — wyznał Dargo, który przypatrując się zamyślonej koleżance, w końcu zdecydował się na kolejny krok. Wyjął, z kieszeni zielonych spodni, małe pudełko.

Podszedł do przyjaciółki.

— Oszalałeś? Znów mi coś kupiłeś?! — spytała i kiwnęła głową na różę stojącą w szklance na stoliku obok jej łóżka.

— Nie oszalałem jeszcze i nie kupiłem — wyznał pół żartem, pół serio. — Tym razem to bezcenny prezent. Suli… to pamiątka po mojej mamie.

Otworzył pudełko.

Dziewczyna wpatrywała się w złoty naszyjnik, w którego zawieszce mienił się niezwykły fioletowy kamień.

— Ametyst… — wyszeptała. — To mój ochronny kamień! Jaki piękny! Dargo, nie wiem czy mogę go przyjąć… jest naprawdę bezcenny… — powiedziała i zmarszczyła brwi przygryzając wargę. Patrzyła na niego z niepewnością wymalowaną w oczach zmieszaną z zaskoczeniem i radością. I tylko ona wiedziała jaka emocja, gotująca się w jej wnętrzu, przeważała.

— Możesz. Tata opowiadał mi, że mama po moim porodzie, zanim umarła… powiedziała tak: „Ten kamień będzie kiedyś chronił kobietę mojego syna”… Nigdy nie spotkam bardziej wyjątkowej… Chcę, byś go przyjęła i nosiła, dla mojej mamy i dla mnie — powiedział czułym głosem i wyciągnął z rąk przyjaciółki naszyjnik. — Pozwól, że ci go założę.

Odgarnęła włosy do tyłu i uniosła je, a chłopiec z ogromnym uśmiechem na ustach, lecz drżącymi wargami, zapiął naszyjnik dopiero za trzecią próbą.

— Wygląda pięknie — podsumował, gdy odsunął się na krok, by spojrzeć na Sulisławę z dystansu.

— Czy ty właśnie powiedziałeś, między wierszami, że chciałbyś bym była twoją dziewczyną?! — spytała, nie rozumiejąc do końca, co tak naprawdę miał na myśli. Oblała się rumieńcem.

Dargo przeczesał palcami swoje brązowe włosy do tyłu, ale i tak natychmiast wróciły do ułożenia z przedziałkiem po środku. Usiadł na krześle obok jej łóżka.

— Chciałbym, gdyby to było możliwe… — wyszeptał, patrząc jej głęboko w oczy, po czym nachylił się, by złapać jej prawą dłoń, a potem złożył na niej pocałunek.

Dziewczyna uśmiechnęła się marszcząc czoło, a jej policzki ponownie nabrały kolorów.

— To najdziwniejsze urodziny, jakie tylko można sobie wyobrazić — podsumowała z nadzieją na zmianę tematu.

— To prawda.

Wstał i podszedł do okna.

— Strasznie wyglądam z tym szyciem na czole? — spytała szybko i niepewnie, by zagaić i zacząć rozmowę na inny temat.

Dargo odwrócił głowę i udał, że przygląda się jej czołu, choć tak naprawdę jeszcze raz chciał przyjrzeć się dziewczynie w naszyjniku jego mamy.

— Czy ja wiem, ja bym się ciebie nie przestraszył, ale dzieci mogą różnie reagować.

Zaśmiał się pod nosem. Chciał ją trochę rozweselić, ale Suli najwyraźniej nie rozbawił ten żart.

— Dzięki za szczerość, Dargo. Proszę, podaj mi torebkę.

Wyciągnęła z niej lusterko, przejrzała się i pokręciła głową z wyraźnym niezadowoleniem.

— Nie jest tak źle, opuchlizna z oka zejdzie za parę dni, a to szycie na czole nie jest duże.

— Żartujesz sobie ze mnie? Nie pamiętam, kiedy wyglądałam gorzej. Normalnie stłuczona na kwaśne jabłko — powiedziała z grymasem na twarzy, zadzierając nos.

Zamknęła lusterko i odłożyła je na stolik obok łóżka.

— I tak uważam, że trochę przesadzasz. Poza tym ciesz się, że żyjesz. Wygląd nie ma w tej chwili żadnego znaczenia.

— Nie dla kobiety.

Chłopak zamilkł, bo nie chciał pogarszać już i tak napiętej atmosfery. W sumie nie mógł zrozumieć, jak w parę chwil można zmienić tak diametralnie nastrój.

W kompletnej ciszy spędzili kilkanaście kolejnych minut. Suli podziwiała piękno fioletowego kamienia, a Dargo siedział na stołku przy oknie i wpatrywał się w niebo. Obydwoje potrzebowali spokoju i czasu, by emocje mogły opaść.


Do sali weszli lekarz i pielęgniarka.

— Droga damo, ze względu na wyjątkowe okoliczności i prośbę pana Niebiańskiego, zezwalam na udanie się z tą uprzejmą panią Nathalie pod prysznic, a potem proszę wracać natychmiast do łóżka — wskazał ręką na filigranową pielęgniarkę. Zaśmiał się głośno i pogładził po brodzie. — Żartuję — dodał widząc przerażenie w oczach dziewczyny.

— Wypisałem panienkę do domu, ale jak tylko coś będzie się działo, proszę natychmiast wracać do nas — powiedział poważniejszym tonem, a potem puścił dziewczynie oczko.

— Dziękuję, doktorze — odpowiedziała, a jej twarz jakby ożyła z otrzymanej nadziei na zrealizowanie planu.

— Proszę dziękować panu Niebiańskiemu, bo ja bym panienki z własnej, nieprzymuszonej woli nie wypuścił — znów zaśmiał się w głos. — Nathalie, proszę zająć się pacjentką — zwrócił się do młodej pielęgniarki. Podał Suli dłoń na pożegnanie. — Śliczny naszyjnik — dodał. Puścił oczko Dargoradowi i znacząco poruszał brwiami. Kiedy już wychodził, w drzwiach minął się z Romualdem. Podali sobie dłonie i skinęli głowami.

— No! Udało się, dzieciaki — powiedział Romuald, prawie podskakując z radości i pocierając dłonie.

— Dziękujemy — odpowiedzieli zgodnie, a w powietrzu znów zawisła atmosfera zgody.

Suli poszła przygotować się do opuszczenia szpitala. Pielęgniarka pilnowała, by nie zemdlała w toalecie czy pod prysznicem. Kiedy, już sama, wracała do sali zabrać swoje rzeczy, Dargo i Romuald siedzieli z bagażem na korytarzu przy maszynie z gorącymi napojami.

— Suli, idź po swoją torebkę i rzeczy osobiste, resztę mamy tutaj — poinformował ją Romuald, popijając czarną kawę.

— Co chcesz do picia? Jak zawsze, czekoladę? — spytał Dargo, popijając herbatę.

— Oczywiście i dziękuję panom — powiedziała i uśmiechnęła się szeroko.

Udała się w kierunku sali.

Sprawdziła zawartość torebki, ale nie było w niej Gwiazdy Mocy. Natychmiast zajrzała pod poduszkę, gdzie od razu ją znalazła. Odetchnęła z ulgą. Schowała ją do torebki, tak samo lusterko, które zostawiła na małym stoliku obok łóżka. Rozejrzała się, czy jeszcze czegoś nie powinna zabrać, ale to było wszystko. Zarzuciła torebkę na ramię i odwróciła się, by wyjść, gdy nagle wstrzymała oddech i zamarła z przerażenia. Ktoś za jej plecami odsunął sąsiednią kotarę. Zbladła, otworzyła usta, przymrużyła lekko oczy i stała tak, czekając na najgorsze.

— Pssst…

Odwróciła się natychmiast.

— Przecież pan… pan nie jest sparaliżowany?!

— Nie ma czasu, dziecko, na wyjaśnienia — powiedział starszy pan leżący na sąsiednim łóżku. Przetarł dłonią zaspane oczy i wytrzeszczył je, jakby chciał lepiej przyjrzeć się nastolatce.

— Zawołam pielęgniarkę — powiedziała przestraszonym głosem i ruszyła w stronę drzwi.

— Stój! — krzyknął, wyciągając rękę w stronę Sulisławy.

— Przepraszam, ale nie mam czasu z panem rozmawiać, naprawdę… spieszę się.

— Wiem, Sulisławo, wiem. Porozmawiajmy chwilę, błagam.

— No dobrze, skoro tak pan nalega.

Usiadła na taborecie obok łóżka. Na ten widok, starszy pan uśmiechnął się do niej i złożył dłonie w podziękowaniu.

— To zaszczyt poznać ostatnią z rodziny Bystrych — powiedział i skinął głową.

— Skąd pan to wie?

— Mam swoje lata, drogie dziecko. Nasłuchałem się wielu plotek, ale też wiele tajemnic odkryłem, jak na przykład tą, którą tam chowasz — powiedział ściszonym głosem i wskazał palcem na czarną torebkę, którą dziewczyna trzymała na kolanach.

Suli ścisnęła mocniej oburącz torbę i przełknęła ślinę.

— Znałem Eleonorę i kiedyś jej męża, zanim nie umarł po którymś zawale z kolei. To były wspaniałe czasy, niestety odległe — kontynuował, a dziewczyna otwierała coraz szerzej usta ze zdziwienia.

— Suli, co tak długo? — spytał Dargorad wchodząc do środka.

— Zamknij drzwi i chodź tutaj — przemówił do niego starszy pan i machnął dłonią zapraszając go do towarzystwa. Jego szare oczy nabrały blasku.

Chłopak otworzył tylko usta, wytrzeszczył oczy i pokiwał pytająco głową w stronę Suli. Dziewczyna wzruszyła ramionami i poklepała łóżko, na którym wcześniej leżała, na znak, by usiadł obok niej. Podszedł bez słowa i przycupnął na materacu.

— Lekarz mówił, że pan…

— I niech tak zostanie, moi mili, nie wydajcie mnie, a w zamian zdradzę wam sekret, o którym normalni ludzie nie mają pojęcia. Ale tacy jak wy, kochani, wy musicie znać prawdę…

— Proszę mówić, tylko proszę się spieszyć — powiedział Dargo z dozą nieufności w głosie.

— Sprawa jest poważna, młody człowieku. Nie wątp w żadne słowo, bo czas upłynie, a nie chciałbyś zbyt późno, uwierz mi, wspominać kiedykolwiek tego, co teraz wam powiem, i żałować żeś nie wykorzystał tej wiedzy — powiedział poważnym tonem staruszek, wziął głęboki oddech i ciągnął dalej. — Jesteście w wielkim niebezpieczeństwie, dzieci. Z tego, co słyszałem, niewiele wiecie o światach istniejących wokół nas. Sulisława posiada Gwiazdę Mocy i pamiętajcie, że to ona jest świętością, która będzie łakomym kąskiem dla zła, które z pewnością znów was dopadnie. Staniesz się wyczuwalna dla istot, które żyją w Mrocznym Świecie. Przedstawiciele ów świata będą chcieli cię odnaleźć, zresztą jak wszystkich innych potomków Gwiezdnego Rodu. Oni chcą posiąść Gwiazdy Mocy, by czerpać siłę z boskiej energii w nich zaklętej i skorzystać z szansy na życie wieczne. Mało tego, drogie dzieci, istoty te bardzo dobrze się kamuflują. Od dziś nie możecie nikomu ufać. Nie możecie rozmawiać z nikim na temat tego, gdzie i w jakim kierunku się wybieracie. A Gwiazdę Mocy, droga damo, musisz nosić na szyi, by tylko w ostatecznej walce mogli ci ją odebrać. Czeka was podróż życia. Dzieci, to jest walka na śmierć i życie! — prawie wykrzyknął, unosząc z wysiłkiem rękę do góry, a na jego czole i pod nosem pojawiły się krople potu.

— Co to za istoty? — spytał Dargo, ściągając brwi i drapiąc się po policzku.

Starszy mężczyzna spojrzał na niego spod byka.

— Nie można wypowiadać ich nazwy, bo bardzo dobrze słyszą. Będą widzieli was przez każde lustro, w które spojrzycie, moi mili, dlatego wyrzuć dziewczyno nawet to małe, które masz w torbie. A ty, młody człowieku, zaopatrz się w broń i twojemu ojcu też radzę, by to zrobił. Droga z wybranką nie jest ani łatwa, ani przyjemna, ale kiedy dotrzecie na miejsce, nagroda może być warta poświęcenia. Jestem pełen nadziei, że uda się wam, dzieci, i będę tu leżał, dopóki kiedyś nie wrócicie po mnie, by zabrać mnie do Gwiezdnego Świata bez chorób, bólu i starości. Niech tak więc się stanie. Sulisławo i Dargoradzie, jesteście potomkami nowego świata. Nie pozwólcie, by zło zawładnęło waszymi duszami, a kiedyś, być może dzięki wam, wszyscy ludzie będą mogli poznać idealny świat…

— Ale jak się nazywają, te istoty? — Dargo domagał się odpowiedzi.

— Nazywają się …Trojacy — odpowiedział staruszek ściszonym głosem.

— Trojacy?! — powtórzył Dargorad ze zdziwieniem i nutą ironii w głosie.

— Synu, nie powtarzaj tego więcej! Gdyby chociaż jeden stanął na twojej drodze i chciał cię zabić, to dwie sekundy i byłbyś trupem, młody człowieku!

— No dobra, nie będę powtarzał, przekonał mnie pan. Coś jeszcze ma pan nam do przekazania? Tata czeka na nas w samochodzie i bardzo się spieszymy — powiedział Dargorad, wyraźnie zniecierpliwiony i poirytowany.

— Nigdy nie zapominajcie o tym, co jest w życiu najważniejsze. Wiara, nadzieja i miłość. Niech one was prowadzą, kochani. Idźcie już i ani słówka o mnie, nikomu. Jak ocalicie świat, to wróćcie po starszego pana z dobrymi radami, a teraz sio i do roboty. Wierzę w was!

Rozdział 8
PRZEMIANA

Wsiedli do czarnego jeepa Romualda i ruszyli w drogę. Suli wyznaczyła kierunek podróży. Zachowywała się niespokojnie i co jakiś czas szukała czegoś nerwowo w torebce.

— Coś się stało? — spytał zaniepokojony zachowaniem przyjaciółki Dargo.

— Chyba zgubiłam mój talizman — wyznała niechętnie.

— A jak wygląda? — zapytał chłopak i zajrzał pod siedzenie samochodu.

— Okrągła szklana kulka, mała, wielkości może orzecha włoskiego, a nawet nie — powiedziała zdenerwowanym głosem, a jej twarz wyraźnie straciła cały radosny blask.

— Znajdziemy, nie martw się, Suleńko — powiedział Romuald, patrząc we wsteczne lusterko, z nutką nadziei w głosie. Bardzo chciał, by dziewczyna nie denerwowała się więcej ze względu na stan jej zdrowia i ostatnie wydarzenia.

— Najgorsze jest to, że schowałam go w kieszonce, w środku torebki, a do tego zapięłam na zamek. Pieniądze są, tak jak je zostawiłam, ale talizman zniknął — ciągnęła dalej chociaż jej głos drżał.

— Tylko nie płacz, Suli — powiedział zatroskany Dargo, jakby chciał oszczędzić dziewczynie złych emocji. — Znajdziemy go — obiecał.

— Ewidentnie ktoś go ukradł, Dargo, przecież ta kulka się nie stopiła — powiedziała i złapała się za głowę, która bolała ją przez narastający ponownie stres. Przymrużyła oczy.

— Co to było, Suli, ta kulka, co to za talizman? — spytał Romuald. — Teraz w prawo czy w lewo? — dodał pospiesznie.

— W lewo, za kościołem. To szklana kulka przedstawiająca dwa światy, Ziemię i Gwiezdny Świat. Nazywa się ją Gwiazdą Sprzyjającą Wybranym. Została stworzona przez Wybranych w Domu Pani Bony. Ma o wiele mniejsze znaczenie niż Gwiazda Mocy, ale zaklęta jest w niej Moc Wybranych, która przynosi szczęście temu, kto ją posiada. Jeśli jednak wpadnie w ręce niepowołanych istot, dla bezpieczeństwa, traci swoje moce i kolory, robi się wtedy coraz ciemniejsza, aż w końcu staje się kompletnie czarna i bezużyteczna. Jestem wściekła, że jej nie ma, bo to była pamiątka rodzinna. Mama dostała ją od swojej babci. Niech pan skręci w prawo, tu gdzie ten przechylony znak.

— Twoi rodzice też byli wybrani, Suli? — spytał Romuald i spojrzał w lusterko, gdzie dostrzegł dziewczynę, siedzącą z opuszczonymi ramionami i smutną miną. Westchnął.

— Nie wiem, babcia nie chciała poruszać tego tematu. Mówiła, że przyjdzie czas i pora, by odkryć wszystkie tajemnice. Informacja o ich śmierci w wypadku, tak nią wstrząsnęła, że stała się bardzo milcząca, nie tylko w tej sprawie. Zresztą, od tamtej pory zachowywała się dziwnie, a zaraz potem się rozchorowała. Sama zastanawiam się, jak było naprawdę. Może… a nieważne. Prawie jesteśmy na miejscu. Musi pan tu gdzieś zaparkować, bo dalej trzeba iść pieszo. Dargo, ile czasu nam zostało? — zwróciła się w stronę kolegi, który wpatrywał się w nią z otwartymi ustami.

— Niewiele, dziesięć minut. Zdążymy?!

— Oby, bo inaczej wrócimy do szkoły na zakończenie roku szkolnego i pożegnam się z udowodnieniem istnienia tego wszystkiego…

— Szybko, wysiadamy i biegniemy, oczywiście, jeśli dasz radę, Suli! — krzyknął chłopak.

Czym prędzej wysiedli z samochodu zaparkowanego gdzieś na skraju lasu, tuż pod wielkim wzgórzem.

— Na górę! — krzyknęła dziewczyna, pokazując palcem na wysoką skarpę.

Świat w tym miejscu pokryła już noc, a gwiazdy i księżyc oświetlały drogę na otwartej przestrzeni. Wbiegali na górę, z trudem utrzymując równowagę, a gdy znaleźli się na szczycie, zobaczyli swój cel. Na następnym wzgórzu rosło samotnie, wielkie, stare drzewo, tak duże i liściaste, że gdyby spadł deszcz, dawałoby przed nim schronienie.

— Muszę wrócić do biegania — wysapał Romuald, ledwo łapiąc oddech, gdy dobiegli na miejsce.

— I rzucić palenie — dogryzł mu syn.

Ojciec pokiwał twierdząco głową. Dziewczyna usiadła na wzgórzu pod drzewem. Z tej perspektywy widziała całe miasteczko. Z drugiej strony rozciągały się pola i las. Widok zapierał dech w piersiach.

Suli, ciężko oddychając, wyciągnęła z torebki butelkę z wodą, a gdy się napiła, podała ją przyjacielowi.

— Piękny widok. Że też nigdy wcześniej tu nie byłem — skomentował Romuald. Stał w lekko pochylonej pozycji i podpierał boki.

Dziewczyna wyciągnęła z torebki Księgę, otworzyła ją i położyła na kolanach. Sięgnęła też po pudełko z Gwiazdą Mocy, z którego przebijało się delikatne światło.

— Chyba wraca do siebie — wyszeptał Dargo i usiadł obok przyjaciółki. Oparł się o drzewo.

Dziewczyna potaknęła głową i otworzyła pudełko. Gwiazda Mocy świeciła lekko, a jej uszkodzona część jeszcze słabiej.

— Jeszcze pięć minut — poinformował Romuald i usiadł na trawie, przyglądając się na zmianę widokowi, jaki miał przed sobą, i dzieciom, które w skupieniu wpatrywały się w Księgę Gwiezdnego Świata.

— Cholera! Mam przy sobie to lusterko, Dargo! — wykrzyczała Suli z paniką w głosie.

— Wyciągaj je szybko, wyrzucę je najdalej, jak tylko będę mógł.

Dziewczyna wyciągnęła lusterko z torebki i chciała podać je Dargoradowi, ale niespodziewanie przeszywający blask Gwiazdy Mocy oślepił całą trójkę i wypuściła je z dłoni.

— Ałaaa! — krzyknęła w niebogłosy.

— Co się dzieje? — spytał Dargo, rozpaczliwie próbując nie mrużyć oczu.

— Lusterko… ono leży tu, wszędzie! — wykrzyczała przerażona.

— Jak to się stało?! — spytał Romuald.

— Eksplodowało mi w dłoniach — wytłumaczyła, trzymając zakrwawioną dłoń w górze.

— Trzeba je pozbierać i wyrzucić! Gwiazda Mocy pewnie tak zareagowała, by cię chronić! — wykrzyczał Dargo i ukucnął, żeby pozbierać największe kawałki pobitego lusterka.

Romuald, kiwając zszokowany głową, wyjął z kieszeni chusteczki i przyłożył je dziewczynie do dłoni.

— Nic z tego nie rozumiem. O co chodzi, do cholery, z tym przeklętym lusterkiem — odezwał się w stronę syna.

Dargorad wyrzucił, co znalazł, daleko w przepaść. Czarne kruki, które siedziały w dole na drzewach, wzleciały w powietrze z wielkim oburzeniem.

Gwiazda powoli traciła blask.

— Stary dziad miał rację — powiedział Dargorad pod nosem i spojrzał na Sulisławę przerażonym wzrokiem.

Dziewczyna zbladła jeszcze bardziej, gdy zobaczyła, co się stało z Księgą Gwiezdnego Świata.

— Dargo, wycieraj ją, bo nie będzie widać liter!

Chłopiec, nie zastanawiając się ani chwili, naciągnął rękaw bluzy i przykładał go tam, gdzie pokapała krew.

— Ale masz ciśnienie, Suli, że tyle krwi wytrysnęło — zażartował Dargorad, ale po chłodnym spojrzeniu koleżanki opuścił wzrok i wycierał staranniej pochlapane krwią strony, chusteczkami, które podał mu ojciec.

— Co to za tajemnicze znaki?! — spytał Romuald przyglądając się dziwnym literom, które pojawiały się jedna za drugą.

— Nie mogę rozczytać, to nie w naszym języku! — odpowiedziała Suli z paniką w głosie.

— Spójrzcie! Litery się zmieniają! — krzyknął Dargorad tak głośno, że Suli i Romuald wzdrygnęli się.

WŁÓŻ GWIAZDĘ DO DZIUPLI I PRZYTUL DRZEWO


Dziewczyna podała Księgę Gwiezdnego Świata koledze. Wstała i włożyła Gwiazdę Mocy do małej dziupli w wielkim drzewie. Objęła je ramionami i wzięła głęboki wdech. Po chwili całe drzewo rozjaśniało, zielone listki zmieniły się w lodowato białe, a konar i gałęzie stały się biało-niebieskie. Drzewo stało się tak piękne, że Romuald i Dargorad stali z otwartymi ustami, dosłownie wryci w ziemię.

Suli otworzyła oczy i spojrzała do góry. Ogromny uśmiech pojawił się na jej twarzy, a jasnoniebieskie oczy świeciły z zachwytu. Chociaż nie było wiatru, jej włosy falowały, zmieniając kolor ze śnieżnobiałego po ultramarynę. Dłonie miała wręcz przyklejone do drzewa, a jej paznokcie świeciły najpiękniejszym perłowym odcieniem. Skóra dziewczyny zrobiła się nieskazitelnie gładka i lekko świecąca, a jej twarz mieniła się milionami kryształków.

— Wygląda, jakby zamieniła się w porcelanową lalkę pokrytą brokatem — odezwał się Romuald do syna.

— Jest po prostu olśniewająca.

— Skąd ty znasz, synu, takie słownictwo? — spytał ojciec i poczochrał go po włosach.

Zerwał się silny wiatr. Gałęzie wielkiego drzewa wyginały się w każdą stronę, a liście opadały na ziemię, w sekundzie zmieniając kolor na ciemnobrązowy, jakby momentalnie umarły. Wkrótce potem wiatr ucichł, a drzewo wróciło do swojego poprzedniego koloru. Niestety pozbawione było już wszystkich liści, które pokryły ziemię naokoło niego.

Dziewczyna upadła.

Ojciec i syn rzucili się w stronę Suli. Dargorad położył jej głowę na swoich kolanach.

— Suli, obudź się, już starczy omdleń — poprosił Dargorad.

Dziewczyna ocknęła się, zatrzepotała nowymi, białymi rzęsami, a kolor jej oczu rozbłysnął anielskim błękitem. Dargorad przejechał palcami po jej nowych, jasno szarych włosach, delikatnych jak jedwab i pachnących różami.

— Dargo, co się ze mną stało? — wymamrotała.

— Nie wiem, Suli, ale jesteś jak malowana. Pamiętaj jednak, że nie możesz spojrzeć w żadne lustro.

— Ja chyba śnię, jakie włosy! A te białe rzęsy! — zachwycił się Romuald i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki skręconego papierosa i plazmową zapalniczkę. Odpalił.

— Żebyś zawału nie dostał — powiedział Dargo, puszczając ojcu oczko.

— Chyba już dostałem — odpowiedział i kiwnął głową na Sulisławę, która nadal leżała głową na kolanach jego syna i usiłowała obejrzeć nowe rzęsy, przewracając przy tym komicznie oczami.

— Lepiej obejrzyj włosy — poradził jej Dargorad z wielkim uśmiechem na twarzy.

Dziewczyna złapała garść włosów przy uchu i przybliżyła je w stronę twarzy, by lepiej się im przyjrzeć.

— Co to jest w ogóle?! — zdziwiła się. — Nie wyrażam zgody! Drzewo jakoś nie wygląda tak jak przed chwilą!

— Chyba nie masz nic do gadania, wybranko — skwitował Dargorad. — Jest naprawdę zajebiście.

— Teraz to już w ogóle rzucam się w oczy — powiedziała z nutką ironii w głosie.

— O, to, to na pewno — odezwał się Romuald.

Dziewczyna obejrzała swoje, nowe, błyszczące paznokcie i dłoń bez śladu wcześniejszego skaleczenia.

— Są śliczne, idealny kolor, perłowy… — powiedziała pod nosem.

— Ciekawe, czy u stóp też masz zmienione — zażartował Dargorad, a po chwili przymrużył pytająco oczy.

— Haha! — dziewczyna zaśmiała się. — No, muszę sprawdzić, bo nie wytrzymam z ciekawości — dodała i zdjęła prawego trampka, a potem skarpetkę.

— Piękne są — powiedział Dargorad i przeczesał włosy palcami.

Suli przejechała palcem po perłowych paznokciach u stopy i westchnęła głęboko, podziwiając prezent, jaki otrzymała. Ubrała skarpetę i trampka. Wstała i podeszła do drzewa, by wyciągnąć z dziupli Gwiazdę Mocy.

— Patrzcie, znów jest cała — powiedziała z zachwytem i przytuliła ją do serca, po czym zawiesiła na szyi i przykryła bluzką.

— Tak jak i ty — powiedział Romuald, wskazując palcem na jej czoło.

Dziewczyna delikatnym ruchem skierowała dłoń w stronę czoła i uśmiechnęła się szeroko, gdy dotknęła miejsca, w którym nie było już śladu po nieszczęsnych przeżyciach, a jej śnieżnobiałe zęby błysnęły w blasku księżyca.

— Mam zabójczą ochotę obejrzeć się w lustrze — powiedziała cwaniacko.

— Zapomnij, nie chcemy cię stracić — odrzekł Dargorad.

— Co teraz robimy, dzieciaki? Jak tu nie zwracać na siebie uwagi z taką dziewczyną! Trzeba wrócić do domu i poszukać jakiejś czapki, nie ma innego wyjścia.

— Dokładnie tak zrobimy. No i nie mówiłem ci, tato, wcześniej, ale musimy zaopatrzyć się w broń.

— Mam w domu, ukryte, małe co nieco — odpowiedział i puścił im oczko.

Wsiedli do samochodu i ruszyli w drogę. Suli położyła Księgę Gwiezdnego Świata na kolanach, westchnęła głęboko zanim ją otworzyła. Miała już dość przeżyć, a wiedziała, że to dopiero początek.

— Jest coś nowego? — spytał Dargorad.

— Nie pomyśleliśmy o czymś… — powiedziała podając Księgę Gwiezdnego Świata przyjacielowi.

— Nie ma nic. Wszystko zniknęło… nawet krew — mruknął pod nosem wertując puste strony.

— Mówcie, co się dzieje, dzieciaki?

— Obserwują nas ci, co chcą mojej Gwiazdy Mocy, ponoć w lustrach tak… a jak oni nas obserwują w tych lusterkach i widzą jak jedziemy?! — spytała panicznym głosem wskazując palcem na wsteczne lusterko samochodu, w którym niezamierzenie zobaczyła swoje odbicie. Oczy jej zabłysnęły, a szczęka opadła.

— To dlatego wyrzuciłeś wtedy to lusterko? Trzeba wysiąść — rozkazał Romuald i z piskiem opon zahamował na środku jezdni. Zaparkował przy chodniku wśród innych samochodów, z dala od ich dzielnicy.

— Trzeba iść po ciemku, ominąć te osiedla i iść tak, by nikt nas czasem nie spotkał.

— Znam drogę — powiedział Dargorad, fan jazdy na deskorolce, który bardzo dobrze znał różne zakamarki miasta, po których krążył godzinami ze swoimi kolegami.

Dargorad prowadził, za nim szła Sulisława, a tyły zabezpieczał Romuald. Ciemność zdawała się pogłębiać z każdą minutą szybkiego marszu.

— Że też musiałem porzucić moje ulubione auto, nie wierzę — powiedział pan Niebiański, kiwając głową.

— Jeszcze w wiele rzeczy będziesz musiał uwierzyć — odpowiedział Dargorad, który obdarzony był bardzo dobrym słuchem i mimo tego, że szedł pierwszy, słyszał dokładnie mamrotanie ojca.

— A ty, Dargo, uwierz w to, że coś ci wychodzi z plecaka! Aaaa! Co to jest?! — wrzasnęła i przystanęła odruchowo na widok małego stworzenia, które wychyliło się z plecaka Dargorada.

— Suli, uważaj, on cię ugryzie! — ostrzegł ją Dargorad potrząsając plecakiem.

— Aaa! — wrzasnęła z przerażenia i chwyciła Romualda za ramię.

— Żartowałem, nic ci nie zrobi. Nie jest groźny, a nawet nauczyłem go mówić w naszym języku.

— To… to coś umie mówić?

Małe ciemnozielone stworzenie, które wychyliło się z plecaka, zatrzepotało postawionymi do góry uszami wyglądającymi od środka jak strzałkowate, szmaragdowe liście ze srebrno zielonym unerwieniem. Zwierzątko miało zieloną, błyszczącą sierść, nieco krótszą na uszach. Mrugało raz szybciej, raz wolniej podłużnymi, osadzonymi pionowo oczami.

— Umie, ale teraz jest wystraszony twoją reakcją, musi się oswoić.

— Jak patrzę na te jego fioletowe oczy z biało czarną tęczówką… jeszcze jakieś takie długie, to jak mam się nie bać?! Słodko to, to nie wygląda, raczej jak potworek!

— No teraz to przesadziłaś, Suli. Nie oceniaj drugiej istoty po wyglądzie, bo jeszcze go nie znasz, a już ci się nie podoba — powiedział zaczepnym tonem Dargo.

— Po prostu jest taki zielony i taki…

— Dziwny? — odezwało się stworzenie głosem podobnym do dziecięcego.

— Tak… Ty mówisz… — zdziwiła się — Przepraszam, jeśli uraziło cię to, co powiedziałam, ale pierwszy raz widzę… — urwała w połowie. Przechyliła głowę, by lepiej mu się przyjrzeć, marszcząc przy tym czoło i nos.

— To Rofit, Suli. Ma na imię Kuba. Nie jest groźny i jest przyjemny w dotyku. Lubi głaskanie. Dotknij go — powiedział chłopak i zdjął plecak z ramion, złapał Rofita w pasie i wyciągnął małego przyjaciela w jej stronę.

Romuald wykorzystał chwilę przystanku i zapalił. Nie był zaskoczony zaistniałą sytuacją.

Suli podeszła bliżej i powolnym ruchem wyciągnęła dłoń w stronę niewielkiego stworzenia z małym, czarnym nosem i różowymi ustami, które prawie ginęły w delikatnej sierści. Rofit złapał jej palec wskazujący małą włochatą, ciemnozieloną rączką z trzema palcami i czarnymi, grubymi pazurami. Suli obdarzyła Rofita szerokim uśmiechem, a drugą dłonią pogłaskała go po głowie. Rofit przymknął oczy, które zamieniły się w dwie pionowe, czarne kreski i zatrzepotał uszami.

— Fantastyczne te oczy…

— Jest świetny, mówię ci. Przekonasz się do niego. A teraz już rozumiesz, dlaczego nie przyprowadziłem go na pogrzeb?

— Absolutnie. A skąd go masz?

— Kupiliśmy go z tatą od właściciela Dzikiego Lasu, gdzie ludzie, poza nim, nie mają wstępu. On handluje Rofitami, których szuka w tym lesie i które potem sprzedaje ludziom, reklamując je jako „bezpłatną pomoc domową”. Ogólnie robi to tylko wśród swoich dobrych zamożnych znajomych, którym może ufać, a my mogliśmy go kupić dzięki znajomościom taty.

— Pozbawia ich wolności i robi z nich niewolników — oburzyła się dziewczyna. Westchnęła głęboko, bo nie mogła zrozumieć, dlaczego ludzie traktują wszystko, co znajdą na tej planecie, jak swoją własność. Podziwiała delikatność sierści Rofita, który nagle puścił jej palec i przyglądał się jej uważnie, szybko ruszając małym nosem.

— Nie do końca — wtrącił Romuald. — One są atakowane w lesie przez większe zwierzęta i jest ich coraz mniej, prawdę mówiąc, są na wyginięciu. Mówią, że nie pochodzą z tego świata, i tak naprawdę, gdyby nie człowiek, to dawno by ich nie było. Są naprawdę wspaniałe. Znajomi, którzy mają psy, są przeszczęśliwi z racji posiadania Rofitów, bo są bardzo pomocne w zajmowaniu się innymi pupilami, w trakcie nieobecności właściciela, a do tego są bardzo zaangażowane w zadania, które się im powierza. Są wdzięczne i szybko się uczą. Idealne do życia z ludźmi, którzy w dzisiejszych czasach mają coraz mniej czasu na wszystko.

— Ktoś je bada? Nie jestem pewna, ale babcia mi chyba kiedyś o nich wspomniała. Mówiła, że nadchodzą czasy, kiedy mniejsi od nas, swoją dobrocią, bezinteresownością i miłością, przypomną ludziom o wartościach, o których zapominają. Mówiła, że te małe stworzenia zjawią się, gdy świat będzie zbliżał się ku końcowi, kiedy będzie rządził nim już tylko pieniądz, a ludzie staną się ślepymi egoistami. Te stworzenia miałyby być nadzieją zesłaną z niebios. Babcia mówiła też, że ludzie będą je wykorzystywać, jak tylko będą mogli, i będą przeprowadzać na nich eksperymenty, by jak najwięcej dowiedzieć się na ich temat — przerwała, patrząc na małe stworzenie, które znów chowało się w plecaku.

Na chwilę zapadła cisza.

— Też jesteś dziwna — powiedział Rofit, otwierając swoje małe różowe usta, ukryte w sierści, i wystawiając jedynie dwa, większe od pozostałych, górne zęby.

Wszyscy się zaśmiali.

— Chyba pasujecie do siebie — rzucił Dargorad.

Suli szturchnęła przyjaciela w ramię.

— Ruszajmy w drogę — powiedział Romuald, który właśnie skończył palić. — Nie jestem pewien, czy robią w tej chwili jakieś badania na Rofitach. Słyszałem jednak o weterynarzu, który zajmował się Kubą, zanim ten trafił do nas. Ponoć je uwielbia. Twoja babcia dużo wiedziała, Suli, a jej słowa odnoszą się do jednej, zasadniczej rzeczy. Ludzie powinni żyć dla siebie i być dla innych, a zaczęli żyć pracując na dobra, które chcą posiadać, nie mając tym samym czasu na nic innego.

Rozdział 9
ANAK

Kilkanaście lat wcześniej.


— Powiesz mi, dlaczego Mga Tawo umierają, a my nie?

— Wiesz, Anaku, że to jest właściwe pytanie? Napijmy się ilimnon, będzie nam pysznie rozmawiało się na ten temat.

— Uwielbiam ilimnon — powiedział chłopiec, popijając niebieski napój.

— Synu, ilimnon jest moim wyrobem, dlatego jest wyśmienity — odparł i zaśmiał się starszy, aczkolwiek przystojny pan.

— Ojcze… — Anak zwrócił się w stronę Diosa. Głos miał poważny, a oczy przymrużone. — Dlaczego możemy decydować o tym, ile mamy lat, jak wyglądamy, i w ogóle mamy wszystko, co chcemy, a Mga Tawo są tacy ograniczeni i do tego umierają?

— Widzisz, moje dziecko, jak wygląda nasz świat? On jest nagrodą, a nie każdy na nią zasługuje.

— Dlaczego? — spytał chłopiec, marszcząc czoło.

Anak usiadł w złotym fotelu obitym lśniącym, również złotym, materiałem przypominającym aksamit. Oparł łokcie na ogromnym stole, który mimo że nie miał nóg, wisiał nieruchomo w powietrzu. Przezroczysty blat pokrywały migocące światełka. Dios okrążył fotel syna, pogłaskał go po głowie i usiadł obok, w tak samo wyglądającym, ale o wiele większym fotelu, dopasowanym do jego rozmiarów.

— Mga Tawo zostali obdarzeni rozumem, ale odczuwają też negatywne emocje i wibracje, jakie towarzyszą im w codziennym życiu. Muszą nauczyć się odróżniać dobro od zła, a my im w tym pomagamy. Ci, którzy żyją w zgodzie z darami natury i odnajdują własną drogę życiową, mają szansę po śmierci trafić na Ceo, jeśli zostaną wybrani. Jest to pewnego rodzaju sprawdzian — tłumaczył mędrzec o królewskich oczach. — Popatrz tam — dodał i wskazał palcem na planety znajdujące się za wielką szklaną ścianą. — Zastanawiają się, czy umieściłem na tych planetach inne życie — ciągnął Dios, gładząc się po brodzie. — Są ciekawi, to dobra cecha. Nie wiedzą jednak, że my ich widzimy, każdy ich krok. Wiesz, synku, w tej chwili rozgrywa się walka o każdą przemianę, bo Mga Tawo coraz częściej wybierają zło, nie wiedzą tylko za jaką cenę.

— Rozumiem, że jak już umrą, to dzięki temu, że za życia postawili na dobro, mogą odrodzić się na naszych drzewach wielkich narodzin… ale jest jeszcze jedna opcja, bo mogą przylecieć także z Posłańcem, którym kiedyś i ja zostanę — powiedział dumnym i pewnym siebie głosem. Poprawił się w fotelu, czekając na reakcję ojca.

— Tak, tylko wtedy będą zasługiwali na dołączenie do grona nieśmiertelnych. W przeciwnym razie odrodzą się na Yucie, by znów zacząć uczyć się od nowa albo trafią za Czarne Bramy, w miejsce, gdzie odbędą świadomą karę za grzechy — podsumował Dios.

— Chcę im pomagać, ale nie tak jak Maalamon czy inni. Chcę zostać Posłańcem.

Król Ceo wstał i podszedł do szyby, zza której widać było gwiazdy i planety. Dłonią gładził swą długą, siwą brodę.

— Wybór należy do ciebie, Anaku, chociaż wiesz, że nie chciałbym cię stracić, synu, gdyby coś poszło nie tak.

Chłopiec nie był do końca zadowolony z odpowiedzi ojca. Chciał bowiem w trakcie tej rozmowy wymóc na nim zgodę na szkolenie, dzięki któremu stałby się prawdziwym Posłańcem.

— Za kilka lat, jak nabiorę mądrości, będę chciał tam polecieć. Poza tym chcę mieć własną wybrankę, jak każdy Posłaniec — powiedział, po czym wstał i udał się w stronę wyjścia.

— Będziesz musiał nauczyć się cierpieć, to będzie nieuniknione!

— Dam radę! A na szkolenie pójdę, nawet bez twojej zgody, Ojcze!

Rozdział 10
MAALAMON

— Sa kalinaw! — krzyknęła, a młodzieniec aż podskoczył.

— Rób mi tak częściej, proszę cię, Maalamon! Chcę, byś mnie straszyła! — wyznał chłopiec i zrobił słodką minę w stronę kobiety o trójkątnej twarzy i szczupłej budowie ciała.

— No, nie gadaj, mały, że nadal uczysz się uczuć Mga Tawo? — spytała, po czym usiadła na niebieskiej, niezniszczalnej trawie, która funkcjonowała jako jeden organizm. Jeśli ktoś ją uszkodził, odradzała się natychmiast. Położenie się na niej owocowało najprzyjemniejszym doznaniem ciepła i miękkości. Nazywali ją balili.

— Mam cel, chcę tam polecieć za kilka lat, ale nie mam strachu i nie umiem cierpieć — wyznał Anak i schował twarz w dłoniach.

— Ej! Rozchmurz się! — szturchnęła go.

— Chciałabyś tam polecieć? — spytał starszą koleżankę i otworzył szeroko buzię z nadzieją na ciekawą odpowiedź.

Kobieta wyprostowała nogi i położyła się na plecach, zakładając ręce za głowę.

— Nie wiem, Anaku — odpowiedziała, wpadając w zadumę, i wzięła powolny, głęboki wdech.

— Pracujesz przy nich, znasz ich jak własną kieszeń i nie masz zdania na ten temat? — spytał i położył się na boku, przyglądając się kobiecie. Jej cytrynowa twarz i długie złote włosy, które pachniały jak najsłodsze owoce, biły słonecznym blaskiem.

— Za dużo myślisz… Sa kalinaw! — rozkazała, a po chwili pogilgotała go po brzuchu.

— Aaa! Wystarczy! — krzyknął i odturlał się kawałek. — Odpowiedz mi szczerze — poprosił, poważniejąc.

— Wstawaj z balili! Pójdziemy do obserwatorium, pokażę ci co nieco — powiedziała i wzięła chłopca za rękę.

Udali się w stronę pięknego białego budynku, który unosił się nad niebieską balili. Kiedy weszli do środka, młodzieniec z bujnymi fioletowymi włosami poczęstował ich ilimnon. Podane zostało w pucharach z kwiatów, które podczas wlewania magicznego napoju do ich wnętrza, automatycznie przekształcały się w okrągłe, szczelne naczynia, a pręcik rozciągał się i wysuwał na tyle wysoko, by spokojnie można było z niego pić jak ze słomki. Wnętrze budynku wypełniało tak samo jasne światło jak na zewnątrz, a z sufitu zwisały wszelkiego rodzaju owoce, które można było dosięgnąć wyciągając po nie rękę, a potem je urwać. W powietrzu unosił się słodki, a zarazem świeży zapach. Z zewnątrz, niewielki budynek, w środku okazał się nie mieć końca i wypełniały go setki takich samych stołów badawczych. Przy większości z nich pracowali wybrani.

— Usiądź tutaj — powiedziała Maalamon do Anaka i wskazała mu miejsce przy jednym ze szklanych stołów unoszących się w powietrzu.

— Pokażesz mi ich życie? — spytał podekscytowany chłopiec, uśmiechając się szeroko.

— Pokażę, ale staraj się ich nie oceniać, bo to dobre istoty, tylko czasami trochę zagubione. To właśnie my pracujemy nad tym, by wybierali właściwą drogę — odrzekła kobieta i dotknęła krawędzi stołu, na którym momentalnie ukazał się obraz ziemskiego świata.

— Yuta… Mogę wybrać kontynent? — spytał Anak, a ona pokiwała twierdząco głową i puknęła dwa razy w stół, na którym wyświetliły się różne ikony. — Mogę wybrać kraj i miasto, przedział wiekowy także, i płeć, tak naprawdę mogę wszystko — wymieniał w pośpiechu chłopiec, nie mogąc nadziwić się cudownej technologii.

— Tak, mamy wielkie możliwości, a gdy już wybierzesz daną osobę, naciskasz na nią dwukrotnie, jeśli chcesz, by wyświetliła się jej historia. Możesz też wybrać sterowanie głosowe, o tutaj, w tym miejscu — powiedziała Maalamon, pokazując jeden z wielu niebieskich znaczków porozmieszczanych wokół krawędzi stołu. — Teraz możesz zadawać pytania, a Kahibalo, nasz wszystkowiedzący system, wyświetli ci odpowiedzi lub je odczyta, w zależności od tego, która opcja cię interesuje. Możesz też wybrać możliwość odczytu bezpośrednio do ucha, naciskając na ten symbol, co nie zakłóca pracy innym — wyjaśniła, po czym wskazała mu palcem zajętych pracą mieszkańców Ceo.

— Możesz kontrolować Mga Tawo?! — spytał chłopiec z nadzieją w głosie.

Maalamon roześmiała się.

— Poniekąd. Nazywamy to kierowaniem. Kontakt, jaki z nimi nawiązujemy, ogranicza się jedynie do wysyłania im komunikatów we śnie lub bezpośrednio podczas funkcjonowania, jako myśli pojawiające się w ich głowach. Jesteśmy ich drogowskazami, ale nie zawsze z tego korzystają… — tłumaczyła, popijając niebieski płyn.

— Czadowo! Czy możesz mi pokazać, jak to robisz? — spytał Anak, zrywając się z zielonego krzesła pokrytego grubymi rzęskami, które składało się tylko z dwóch części, siedzenia i oparcia. Kiedy podskoczył, krzesło natychmiast wróciło do podłużnego kształtu. Tak samo jak stół unosiło się w powietrzu, a do tego wyczuwało zamiar osoby, która chciała na nim usiąść, i podsuwało się idealnie, w odpowiednim momencie. Gdy się na nim siadało, dopasowywało się do kształtu sylwetki, a po chwili jego rzęski zaczynały delikatnie się poruszać. W ten sposób krzesło cały czas masowało ciało.

— Mogę, ale wiedz, że to nie jest zabawa, bo oni czują i są tak samo prawdziwi jak my tutaj — oświadczyła i objęła go ramieniem, wysyłając promienny uśmiech.

Rozdział 11
MIŁOŚĆ

Stała za drewnianymi drzwiami, w ciemnym korytarzu. Miała na sobie cienką pidżamę i kapcie. Trzęsła się, chociaż wcale nie było zimno. Jedną ręką ściskała szarą maskotkę, a drugą wycierała łzy spływające jej po policzkach. Nikt nie słyszał jej płaczu i nie widział przerażenia. Stała i słuchała krzyków dobiegających zza drzwi.


— Jak mogłaś?! Tyle lat mnie oszukiwałaś! — wrzeszczał mężczyzna, machając rękoma.

— Bałam się, po prostu się bałam… — szlochała młoda kobieta.

— Znasz mnie! Wiesz, że ta rodzina jest dla mnie całym światem! A ty okazałaś się zwykłą szmatą! — krzyczał bez opanowania.

— Wyzywaj mnie, jak chcesz, ale nie zostawiaj nas — prosiła łagodnym głosem męża. — Proszę cię, Konradzie, przemyśl to wszystko. Mogę zabrać Suli na kilka dni do mamy, a ty zostań w domu, ale daj mi szansę, jeśli nas kochasz, daj nam szansę na normalną rodzinę. Wybacz mi… Wiem, że proszę o wiele — powiedziała i usiadła na białym dywanie przy kominku. Zawsze tak robiła, kiedy była smutna, patrzyła w ogień i rozmyślała.

— Normalną rodzinę?! — rzucił w stronę Sary i podszedł do barku, by nalać sobie whisky. — Mam żyć z puszczalską żoną?! To nazywasz normalną rodziną? Jak sobie to wszystko wyobrażasz, Saro?! Zniszczyłaś mój świat! Zabiłaś moją miłość do ciebie! Jak mam przyjąć ten ciężar na klatę? No jak?! — pytał podniesionym, trzęsącym się głosem.

Kobieta zalała się łzami i nie mogła powstrzymać coraz szybciej bijącego serca. Była przerażona, bo wiedziała, że popełniła błąd, którego nie będzie w stanie naprawić. Nie wycierała już łez, było ich zbyt wiele. Chciała cofnąć czas. Każdego wieczoru, kiedy kładła się spać obok małżonka, biła się z myślami czy mu o tym powiedzieć. Nie mogła sobie wybaczyć tamtej feralnej imprezy firmowej, na której zdradziła męża z kolegą z pracy. Nie chciała być taką żoną, ale używki odebrały jej zdolność trzeźwego myślenia. Przez swoją niewstrzemięźliwość straciła zaufanie męża i szacunek do samej siebie. Być może prawda nigdy nie wyszłaby na jaw, gdyby nie to, że Konrad poprosił żonę, by zrobili sobie drugie dziecko. Starali się przez kilka miesięcy, ale bez skutku. Sara zrobiła badania, ale okazało się, że wszystko z nią w porządku, za to z Konradem — nie. Właśnie wtedy dowiedzieli się, że jest bezpłodny i nigdy nie mógł zostać ojcem.

— Co się stało, to się nie odstanie. Jeśli chcesz, możesz mnie ukarać, przeżyję wszystko, jeśli tylko mi wybaczysz. Przepraszam cię za moją głupotę… Cierpię przez nią nieustannie. Jesteś całym moim światem i Suli także. Jeśli postarasz się wybaczyć mi mój błąd, to być może kiedyś sama sobie wybaczę, chociaż nawet nie wiem, czy w ogóle będę w stanie. Daj mi szansę, błagam cię! Nigdy więcej cię nie zawiodę! — prosiła na kolanach, trzymając go za rękę.

Mężczyzna usiadł obok niej przy kominku. Schował twarz w dłoniach i rozpłakał się jak małe dziecko. Musiał wylać z siebie cierpienie, które dusiło go w środku. Bolało go strasznie, że popełniła taki grzech. Wiedział, że to nie jest jego wina, wiedział, że zazwyczaj stroniła od używek. Zdawał sobie sprawę z tego, że to ktoś trzeci miał zamiar rozwalić ich miłość. Był rozbity i rozchwiany emocjonalnie. Chciał dać jej szansę, chciał być dobrym człowiekiem, ale ból był nie do zniesienia. Przemawiała do niego chęć ucieczki, zaczęcia wszystkiego od nowa, a jednocześnie zemsty za zdradę, bez opcji wybaczenia. Wiedział, że to zła część jego umysłu pragnie pomsty, dlatego walczył z własnymi myślami. Nie chciał stosować wobec żony agresji, więc zacisnął zęby i płakał, bez zahamowania.

— Tatusiu, wybacz mamie! — krzyknęła przez łzy kilkuletnia dziewczynka, otwierając szeroko drzwi.

Podbiegła do rodziców i rzuciła się im w ramiona.

— Kocham cię, moja mała myszko — powiedział Konrad i mocno ją przytulił.

Wisząca w powietrzu atmosfera cierpienia, dzięki małemu dziecku, przeobraziła się w atmosferę miłości, wybaczenia i wzajemnej troski.

— Wybaczysz mamie? — wyszeptała mu Suli do ucha.

— Przecież wiesz, że zrobię wszystko, byś była szczęśliwa, moja księżniczko — powiedział, a żonę złapał za dłoń, okazując jej w ten sposób swoje wybaczenie, po czym poczuł energię, jakiej do tej pory nigdy wcześniej nie doświadczył…

Rozdział 12
DECYZJA

Dios przyglądał się synowi i widział w nim siebie. Był przepełniony dumą i radością na widok tego małego chłopca o wielkim sercu.

— Ojcze! Dobrze, że przyszedłeś, bo mam dla ciebie nowinę!

— Ja też mam ci coś do powiedzenia, ale proszę, ty zaczynaj — odpowiedział z uśmiechem na ustach, chociaż dokładnie wiedział, co syn ma na myśli, nie chciał jednak popsuć mu tej chwili.

— Mam wybrańca! A raczej wybrankę! Dla tej dziewczynki chcę tam kiedyś polecieć. Ona jest dziedziczką Gwiazdy Mocy! Muszę ją odnaleźć i pokazać jej światło. Pragnę stać się nauczycielem Mga Tawo! — oświadczył przepełnionym ekscytacją głosem.

— Jesteś pewien swojej decyzji? Może działasz pod wpływem emocji? Jesteś przekonany o swoim wyborze? Pamiętaj także, że kiedy wyruszysz w podróż, ona będzie nastolatką, co wiąże się z tym, że może się zmienić. Chcesz podjąć to ryzyko?

— Czuję, że to jest moja misja. Chcę prowadzić tę dziewczynkę i muszę pracować w laboratorium z Maalamon — oświadczył.

Nie wiedział jeszcze, co go czeka, ale był szczęśliwy i wdzięczny tej małej istocie za to, że pozwoliła mu poczuć, pierwszy raz w życiu, smutek i jeszcze większą miłość.

— Niech i tak się stanie… Wybór zawsze jest dobry, jeśli jest przemyślany. A teraz ja mam ci coś do powiedzenia, młodzieńcze. Zwróć dziś szczególną uwagę na motyle, bo będą cię wzywać na wielkie święto. Kiedy zobaczysz, że zaczynają krążyć nad twoją głową, wstań i podążaj za nimi, wskażą ci drogę i miejsce przy Matce Wodzie. Dziś jej bardzo ważny dzień.

Puścił oczko młodemu i uśmiechnął się szeroko.

— Już nie mogę się doczekać! — wykrzyczał podekscytowany Anak.

Podskoczył najwyżej, jak tylko mógł i wyciągnął ręce do góry, by nimi pomachać okazując w ten sposób swoją radość.

Rozdział 13
ŚWIĘTO

Mieszkańcy Gwiezdnego Świata uwielbiali ten dzień. Zebrali się wokół Matki Wody, której serce, w kolorze ultramaryny pokryte małymi kamieniami szlachetnymi, zamknięte było w wiecznie lodowej górze otoczonej wodą. Z czubka lodowej góry tryskała woda, a wieczny lód, wraz z sercem Matki Wody, lśnił. Nad zebranymi latały finezyjne motyle. Siedzieli na brzegu i moczyli stopy w przyjemnej, czystej wodzie, nad którą unosił się świeży zapach.

Dios uniósł złoty kielich z ilimnon, by wznieść toast.

— Zebraliśmy się tutaj, by podziękować Matce Wodzie za to, że daje nam możliwość trwania w wieczności. Każdy wie, że harmonia i czystość, którą Matka Woda nas obdarza, jest czymś bez czego wszyscy przestalibyśmy istnieć. Podziękujmy dziś Matce Wodzie za dobroć, jaką nas darzy, za wizje, jakie w nas kreuje, i mądrość, którą nam przekazuje. Czujemy się tutaj bezpieczni. Jesteśmy wdzięczni za każdy cudowny dzień. Wstańmy więc wszyscy, wznieśmy nasze kielichy i zaśpiewajmy pieśń ku chwale Matki Wody!

Matko Wodo, karmicielko,

Ty jesteś naszą zbawicielką.

Nie ma nic cenniejszego od ciebie,

Z tobą jest nam jak w niebie.

A przecież jesteśmy na Ceo

I nie ma nic lepszego.

Ooo oooo ooo oooo

Dziękujemy za twoją mądrość

I doceniamy szczodrość.

Jesteś przez nas uwielbiona,

A do tego nieskończona.

Nasza Matka Woda,

Wiecznie młoda!

Aaaa aaaaa aaaaaa!

Kiedy zakończyli pieśń, napili się ilimnon, a następnie odłożyli kielichy i położyli się na plecach. Wyciągnęli ręce do tyłu i złapali się za dłonie. Nadszedł czas medytacji. Nikt nic nie mówił i o niczym nie myślał. Oddali się chwili istnienia i połączyli z energią Matki Wody, która przenikała przez ich ciała, od stóp do głowy. Uczucie to było tak przyjemne, że każdy z uczestniczących miał uśmiech na ustach. Ich ciała biły niebieskim światłem. Matka Woda odmładzała, oczyszczała, a do tego każdego raczyła na swój sposób jakimś darem.

Trwali tak przez dłuższy czas, po czym energia Matki Wody usunęła się z ich ciał przez stopy. Zaczęli wstawać jeden po drugim. Udali się dalej celebrować jej święto, a Matkę Wodę zostawili w spokoju, by pozwolić jej uzupełnić energię, którą im przekazała.

Udali się do Ogrodu Obfitości, który swoją bujnością zaskoczyłby każdego. Do dalszego świętowania siadali na balili, otoczeni złotymi drzewami, które nachylały się w ich stronę, by wybrańcy bez problemu mogli zrywać z ich gałęzi złote owoce, które pieściły kubki smakowe i nadawały skórze złotego blasku. Tam, gdzie siadali, wyrastały obok nich fioletowe rośliny zakończone żółto-fioletowymi kwiatami z jasnoniebieskimi rurkami, przez które mogli pić cudowny nektar. Ucztowali i wymieniali się doświadczeniami z pracy nad Mga Tawo. Byli zadowoleni z siebie, szczęśliwi i wdzięczni za dobro, które ich otaczało.


— Podobało ci się?

— Tak! Było fantastycznie! Czuję się teraz jak młody bóg — zachichotał — a tak na poważnie, to poczułem w sobie coś w rodzaju odnowienia, jakby każda komórka mojego ciała doznała przemiany w ogromną siłę. Nie wiem, jak to opisać, ale czuję, że mam w sobie niezliczone pokłady energii!

Dios pogładził się po brodzie, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Był zachwycony przeżyciem syna.

— Jesteś bardzo dojrzały jak na swój wiek. Nie dość, że wykształciłeś w sobie miłość do Mga Tawo, to jesteś już predysponowany do przyjęcia połączenia z Matką Wodą. Ona wie, kto zasługuje na pełną przemianę, a ty właśnie jej doświadczyłeś. Odtąd płynie w tobie Woda Życia, która będzie chronić twoje komórki przed wszelkim zniszczeniem. Stałeś się nieśmiertelny, mój synu, gratuluję! — powiedział Dios, wyciągając dłoń w jego stronę.

Anak wyprostował się i wziął głęboki oddech.

— Dziękuję, ojcze, jestem wdzięczny — powiedział, ściskając potężną dłoń Diosa.

Rozdział 14
CZARNY ANIOŁ

Czarny Anioł, a właściwie Wolf Skrzydlaty, o czarnych jak węgiel skrzydłach, które wyrastały z jego umięśnionych pleców, szedł ciemnym korytarzem Purgatorium, który wydawał się nie mieć końca. Po obu jego stronach znajdowały się cele, a w nich skazani, którzy nie widzieli siebie nawzajem przez gęsty dym wypełniający wnętrze. Czarny Anioł miał w sobie tak ogromną siłę, że samą obecnością wywoływał w więźniach strach. Kiedy robił obchód, milkli, nikt już nie jęczał, nie wołał o pomoc i nie krzyczał w niebogłosy. Dosłownie zamierali ze strachu. Spoglądał czasami na nieszczęsnych skazańców, którzy swoją słabością do popełniania grzechu, obrzydzali go tak bardzo, że próba, której był poddawany każdego dnia, stawała się z wiekiem coraz trudniejsza. Nie był już w stanie dłużej nad tym panować i po prostu odpuścił. Nie chciał na siłę ich kochać. Nienawiść zaczynała triumfować.

Czasami, zamiast iść i przyglądać się im po kolei, biegł korytarzem lub leciał tak szybko, że skazani widzieli tylko czarny cień rozpraszający dym. Każdego dnia robił obchód zaraz po zakończeniu intensywnego treningu. Chciał, by czuli jego obecność, siłę i zapach tak mocno, jak to tylko możliwe. Nawet nie wiedział, kiedy to się stało, ale od dłuższego czasu podniecało go, że wzbudzał w nich taki strach. Do tej pory jednak nie zrobił nikomu większej krzywdy niż kara, która została przydzielona.

Niekiedy przechodził bardzo powoli i zatrzymywał się przed konkretną celą. Patrzył swoimi czarnymi oczami na skazanego, a gdy ten nie odwzajemniał spojrzenia, wyciągał przed siebie rękę, a wtedy więzień doznawał ścisku w okolicy szyi i szczęki, który natychmiast podnosił jego głowę. Czarny Anioł czytał myśli i obrazy z oczu grzesznika i wyzwalał go od bólu, jeśli przeszedł wystarczającą karę. Unosił wtedy drugą rękę i palcem wskazującym rysował w powietrzu „Y”, które w tym samym momencie pojawiało się na czole więźnia.

Czarny Anioł widział w ich oczach wszystkie występki, jakie popełnili. Miał do czynienia z zabójcami, złodziejami, matkami porzucającymi swoje dzieci i wieloma innymi. Pilnowaniem oddziału „C” zajmował się od trzech Czarnych Lat. Przyzwyczaił się do tego, że traktują go jak boga, który wymierza im sprawiedliwość. Nie czerpał już z tego takiej satysfakcji jak kiedyś. Czuł się wypalony.

Przeleciał przez dwudziestokilometrowy korytarz, po czym mijając liczne komnaty, udał się do wyjścia. Kiedy znalazł się na zewnątrz, wzbił się w powietrze. Minął mury zamku położonego pośród skalistych gór. Wieże otulone ciemnymi chmurami, ciężkie powietrze i chłód, ukazywały mroczną stronę Świata Pagtubosa. Wolf podążył w kierunku drugiej części tego świata, do ulubionego miejsca, gdzie znajdował się wysoki wodospad. Leciał tam zawsze po obchodzie, w celu oczyszczenia ciała i umysłu, a także zaznania ciepła, którego bardzo brakowało mu w Zamku Sprawiedliwości.

Za górami, za lasami, w pięknej krainie Alana, znanej jedynie Skrzydlatym i Rofitom, Czarny Anioł spędzał najwięcej wolnego czasu. Przyglądał się zieleni, bujnej roślinności i czystym wodom. Kiedy dotarł nad zbiornik wodny z widokiem na wodospad, złożył skrzydła i poprawił czarne bokserki, które były całym jego odzieniem. Wskoczył do wody i płynął w stronę wodospadu, gdzie znajdowała się jego ulubiona kryjówka. Rozmyślał tam o swojej misji, samotności, której nauczył się od ludzi, i smutku, który coraz częściej mu doskwierał. Nikt nie wiedział o tym wodospadzie, położonym z dala od Purgatorium, a przynajmniej tak mu się wydawało. Uwielbiał pływać i wygrzewać się na słońcu, przy dźwiękach spadającej wody.

Dopłynął do miejsca, gdzie skrywała się mała jaskinia. Jedynie promienie słońca zdradzały, gdzie znajduje się wejście do niej. Tuż przy nim przyjemnie ciepły kamień był idealnym miejscem do odpoczynku. Wolf zdjął ubranie, wycisnął je, po czym rozłożył na gorącym głazie i usiadł skrzyżnie, by pomedytować. Jego wysportowane, opalone ciało przyciągało promienie słońca jak magnes. Oddał się potrzebie relaksu i zamknął oczy.

— Odkryłem to miejsce dawno temu, kiedy jeszcze byłem młody — odezwał się za jego plecami znany mu głos.

Wolf Skrzydlaty wstał natychmiast, odwrócił się, zasłonił miejsca intymne dłonią, i dziwacznym ruchem pochylił się, by podnieść jeszcze mokre spodenki.

— Zostaw — rzekł ojciec i machnął ręką — na jego synu pojawiło się nowe, białe odzienie.

— Dziękuję, ojcze — odpowiedział Wolf, wyprostował się i rozłożył jeszcze wilgotne skrzydła.

Patrzył na ojca z niedowierzaniem, gdyż był przekonany, że wie o tym miejscu tylko on. Starszy mężczyzna, także porządnie zbudowany, który nie miał już czarnych włosów jak jego syn, lecz siwe, świadczące, wśród Skrzydlatych, o nabytej mądrości, był Królem Świata Pagtubosa i nazywał się Matarung Skrzydlaty.

Odzienie podobne miał do spodenek Wolfa, tyle że w kolorze złota. Podszedł do syna i objął go ramieniem. Dwie pary czarnych oczu spotkały się. Chłopak nie lubił, gdy ojciec grzebał mu w myślach. Wolf otworzył lekko duże usta, wziął głęboki wdech i odwrócił twarz, by wypuścić powietrze przez nos. Ojciec uśmiechnął się i też skierował wzrok w stronę wody.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 42.68
drukowana A5
za 79.79