Podziękowania
Składam serdeczne podziękowania: mojemu kochanemu mężowi, córeczce i synkowi; mojej mamusi za wszystkie rozmowy przy filiżance dobrej kawy i pysznym ciachu oraz całej mojej rodzince, na którą zawsze mogę liczyć. Dziękuję!
Dziękuję wszystkim: klientom, konsultantom, liderom.
Dziękuję Asi Ł., która we mnie wierzyła, nawet kiedy ja już przestałam. Dziękuję wszystkim osobom, którzy mnie do dziś wspierają: Ani S., a także znajomym bliższym i dalszym, których spotkałam w swoim życiu.
Materiał zawarty w tej książce to wynik moich osiemnastu lat współpracy ze wspaniałymi ludźmi, pięknych lat w sprzedaży bezpośredniej.
W mojej działalności nie zajmowałam się produkcją, tylko dystrybucją. Z każdym katalogiem odwiedzałam swoje klientki, oferowałam dobrą cenę i jeszcze lepszą jakość kosmetyku.
Każda droga musi się zacząć od pierwszego kroku…
Przez te lata coraz mocniej wchodziłam w biznes sieciowy; nie tylko osiągnęłam sukcesy zawodowe, ale także pokochałam to, co robię. Praca jest moją pasją, a przy okazji pomagam osiągnąć sukces moim liderom.
Uwielbiam pracować z ludźmi, którzy są głodni wiedzy i chętni do rozwoju. Ludzie, którzy pracują w MLM, są pełni optymizmu, inteligencji, uprzejmości i pomysłów. Edukacja biznesowa zmieniła moje życie!
Książkę dedykuję milionom ludzi takich jak TY, którzy biorą życie we własne ręce, lubią mieć marzenia i je realizować, do takich, co chcą mieć kontrolę nad własną przyszłością; do tych również, którzy potrzebują kilku lat, aby dojrzeć do tego, czego naprawdę potrzebują i chcą w swoim życiu.
Wstęp
Własna firma — mój początek
„Wszystko, co możesz sobie wyobrazić, możesz również osiągnąć.”
Albert Einstein
Moja historia w sprzedaży zaczęła się zbyt szybko, bowiem jak miałam roczek. Podczas moich pierwszych urodzin mama posadziła mnie obok kilku rzeczy (młotek, pieniądze, książeczka, notes, długopis i kieliszek) i poprosiła: „Monisiu, wybierz jedną z tych rzeczy”. Popatrzyłam na wszystko i ruszyłam w stronę kasy, która leżała na brzegu kocyka. Znam to z opowieści mojej mamy. Ale coś w tym jest: już w piaskownicy sprzedawałam babki z piasku, a liście służyły mi jako pieniądze, a ja zawsze byłam kasjerem. Czasami śmiejemy się, wspominając teraz, że gdy nudziło się klientom kupować u mnie (bo ile można kupować?), ja mogłabym się bawić ciągle. Zmieniałam tylko asortyment. Moją ulubioną zabawą były również samochodziki, zawsze wybierałam najszybsze i najładniejsze. I zostało mi to do dzisiaj, uwielbiam swoją pracę i samochody, nawet te szybkie.
Już w wieku szesnastu lat przedstawiałam ofertę zakupową moim klientom, oferowałam sklep, który był zawsze otwarty.
Sprzedaż dla mnie to najłatwiejsza z najtrudniejszych prac. Robiąc rzeczy zgodnie z moją pasją, które kocham, to tak, jakbym ani jednego dnia nie spędziła w pracy. Dlatego też wybrałam swoją życiową drogę: sprzedaż. A przy okazji świetnie się bawię, zarabiając fajną kasę.
Moje początki w marketingu sieciowym przypadły na czasy, kiedy po ulicach nie jeździło tak dużo samochodów, nie było internetu ani e-maila, a nawet telefony komórkowe posiadali tylko nieliczni. Do dzisiaj pamiętam swój pierwszy telefon, była to Nokia 3330. Duży telefon z małym wyświetlaczem, służył tylko do nawiązania połączenia i wysłania krótkiej wiadomości SMS.
Pamiętam rok 2004, kiedy postanowiłam przyjąć wyzwanie i zostałam koordynatorem sprzedaży. Nie miałam doświadczenia w prowadzeniu grupy sprzedażowej, miałam zaś doświadczenie w sprzedaży bezpośredniej, bardzo dużo sprzedawałam, należałam do prestiżowego programu!
W tamtym okresie wszystko trwało zdecydowanie dłużej. Aby wprowadzić nową osobę do biznesu, trzeba było tydzień wcześniej wysłać umowę do firmy, aby została zarejestrowana, a na numer klienta czekało się nawet kilka dni. Konsultantka, żeby złożyć zamówienie, musiała wypełnić arkusz z kodami i przynieść do biura. A potem siedem dni czekała na kuriera, który przywoził paczkę do jej domu.
Jako koordynator opiekująca się grupą konsultantek otrzymywałam comiesięczny raport sprzedaży. Nie miałam możliwości śledzić wyników mojej grupy sprzedażowej. Musiałam czekać na list polecony dostarczony przez listonosza. Później siadałam przy stole z kolorowymi zakreślaczami i analizowałam wszystko, co się znajdowało w raporcie. Każdy wynik był ważny w biznesie. A dojazd do potencjalnego kandydata strasznie uciążliwy, w schowku trzymałam mapę, z której często się korzystało. Te czasy za nami!
Już wtedy wiedziałam, że ZUS nie da mi emerytury, na którą zasługiwałam w przyszłości, dlatego się zdecydowałam. Postawiłam moje pierwsze samodzielne kroki, wymyśliłam własną nazwę firmy, zarejestrowałam w Urzędzie Miasta i zostałam właścicielem. Stałam się posiadaczem nazwy mojej działalności; miałam NIP i REGON i mogłam inwestować swój czas w coś pozytywnego.
Dzisiaj przede wszystkim nie muszę czekać aż do końca miesiąca, by zobaczyć wyniki sprzedaży. Dane codziennie się aktualizują. Do wszystkich raportów mam szybki dostęp przez Internet. Także wszystkie wyniki analizuję za pomocą laptopa. Mogę wysłać e-maila czy SMS-y do całej grupy. Dodatkowo dzisiaj telefon oznacza, że rozmowy mam bez limitu, a samochodem mogę dojechać w każde miejsce na Ziemi dzięki nawigacji, która pokazuje mi, jak dojechać i ile zostało do celu.
W sprzedaży bezpośredniej pracuje się inaczej. Dla osoby, która nie jest w świecie MLM czy sprzedaży bezpośredniej, wydaje się to dziwne, ale jeśli współpracuje się kilka lat z osobami i realizuje się wspólny cel, to zaprzyjaźniamy się, tworzymy Wielką Rodzinę. Bardzo dużo czasu spędzamy ze sobą, pracujemy, wspieramy się zarówno w dobrych, jak i złych chwilach, możemy na siebie liczyć, odnosimy sukcesy i świętujemy wspólne osiągnięcia.
Co miałam na myśli, pisząc, że pracuje się inaczej? Robisz to, co uwielbiasz; pracujesz z pasją, kiedy chcesz; nie masz żadnego kontrolera nad sobą; pracujesz we wspaniałej atmosferze i ze wspaniałymi ludźmi; budujesz relacje, jak również doskonale zarabiasz; a przy okazji oszczędzasz, kupując z dużym rabatem dla siebie i rodziny kosmetyki, biżuterię, torby, perfumy, odzież.
Ten rodzaj marketingu jest fantastycznym sposobem prowadzenia własnego biznesu, a odpowiednie nastawienie, podejście do siebie i innych ludzi jest bazą do tego, by odnieść sukces.
W książce, którą trzymasz w rękach, nie znajdziesz porad marketingowych. Tę wiedzę zdobędziesz dzięki odpowiednim szkoleniom.
Celem tej książki jest pokazanie Ci, że pozytywne myślenie jest podstawą do osiągnięcia sukcesu. Opowiem Ci swoją historię. Pokażę, jak zmienić nastawienie do świata, jak zacząć pozytywnie myśleć.
Podpowiem Ci też, jak zarządzać pieniędzmi i swoim czasem.
Często też spotykam się ze zdaniem, że nie można pogodzić prowadzenia biznesu z posiadaniem rodziny. Mam inne zdanie i doświadczenie w tym temacie. Dlatego ostatnie rozdziały poświęciłam małżeństwu i dzieciom.
Czy można osiągnąć sukces w sprzedaży sieciowej? Oczywiście, że można. Przeczytaj tę książkę, a potem zmień swoje nastawienie i otwórz się na sukces.
Rozdział 1
Mój biznes
Kiedy zaczynałam swoją karierę zawodową, podejmowałam się różnych zajęć i prac rzadko kiedy świadomie, czasami po prostu, żeby zarobić, utrzymać się. Często zastanawiałam się, dlaczego tak jest? Niektórzy ludzie ciężko pracują i mało zarabiają; a są też tacy, którzy odnoszą wspaniałe sukcesy zawodowe, zarabiają dużo pieniędzy.
Od jakiegoś czasu błąkałam się, szukałam swojego miejsca na Ziemi.
Miałam szesnaście lat, kiedy zaczęła się moja historia w firmie kosmetycznej, jeszcze wtedy nieznanej, tylko nieliczni o niej słyszeli.
Miałam pewien pomysł i marzyłam o własnym biznesie!
Wszyscy mi odradzali, mówili, że konsultantka nie zarabia, szkoda czasu, radzili: „Nie baw się w to, firma bez przyszłości”.
Ja zaś dopięłam swego, mama podpisała kartę porozumienia z firmą kosmetyczną, zapłaciła bardzo wysoką sumę za wejście. Ale najważniejsze było to, że rodzice zaufali mi, a ja nie mogłam ich zawieść. Składałam zamówienia regularnie i płaciłam rachunki w terminie, nie mogłam dopuścić do zaległości, bo to by pokazało, że nie byłam dojrzała.
Ukończyłam osiemnaście lat, oficjalnie zostałam konsultantką. Na początku swojej przygody chciałam mieć własną kasę na nowy telefon czy kartę, szalone zakupy bez udziału moich rodziców. Chciałam podróżować, poznawać nowych ludzi. Miałam marzenia — kupno własnego samochodu, małego mieszkanka czy wyjazdy do spa.
Moje pierwsze kroki do sukcesu
Uczestniczyłam regularnie w szkoleniach kosmetyczno-sprzedażowych, biznesowych, marketingowych, motywacyjnych, wszystkich e-szkoleniach, aby poszerzyć wiedzę kosmetyczną, i w ten sposób zostałam certyfikowaną kosmetyczką. Uczestniczyłam w każdym możliwym szkoleniu, nie raz słyszałam śmiechy, ale dla mnie było ważniejsze podniesienie kwalifikacji, nie przejmowałam się opinią innych.
Owocem tej współpracy był pierwszy sukces w prestiżowym programie, zostałam wyróżniona za sprzedaż, otrzymałam prezenty oraz serdecznie gratulacje, z roku na rok sprzedawałam więcej i więcej, i więcej zarabiałam.
Ze swoim entuzjazmem, ambicją i zaangażowaniem przemieniłam marzenia w rzeczywistość!
Byłam konsultantką, ponieważ chciałam być własnym szefem i cieszyć się nieograniczonym potencjałem zarobkowym. Mama zawsze mi mówiła: „Spróbuj, ucz się i pracuj”. Pamiętam pierwszy miesiąc, kiedy powiedziałam, że zarobiłam 800 zł. Mama na mnie popatrzyła i przytuliła — pamiętam, jak miała łzy w oczach, widziałam, że była ze mnie bardzo dumna. Zapytała tylko, kiedy to zrobiłam, bo przecież chodziłam do szkoły, uczyłam się, a zarabiałam. Mocno mnie uciskała i życzyła powodzenia! Wtedy nie wiedziałam, że panował tak zwany kryzys gospodarczy i moja mama na etacie zarabiała 800 zł co miesiąc. Dlatego była ze mnie tak mocno dumna. W 2004 roku dostałam propozycję rozwoju na koordynatora sprzedaży. W pierwszej chwili pomyślałam, że nie dam rady, brakuje mi czasu, chodzę do technikum, zaraz matura. Ale podjęłam wyzwanie, zrobiłam kolejny krok do sukcesu.
Po ukończeniu szkoły nie musiałam szukać pracy jak moi znajomi. Pełną parą weszłam do świata piękna. Tak zaczęła się moja kariera: przeskakiwałam kolejne szczeble sukcesów, odnajdywałam nowe konsultantki, zdobywałam kolejne certyfikacje szkoleniowe, byłam fantastycznym koordynatorem sprzedaży i zespołu.
Niestety ten biznes traktowałam jako coś dodatkowego. Posłuchałam tak zwanych „przyjaciół dobra rada” i podjęłam równocześnie pracę jako sprzedawca w sklepie spożywczym. Okazując swoje CV, od razu dostałam pracę, młoda z doświadczeniem — nie każdy tak ma.
Sprzedawałam w dużych ilościach kosmetyki, bo w pracy zawodowej znalazłam jeszcze paru innych klientów, nie miałam zaś czasu na rekrutację. Wtedy myślałam tak: „Spełniam się i pracuję jako sprzedawca, o czym tak bardzo marzyłam”. Nie liczyłam sprzedaży w marketingu, bo po co. Myślałam tak mocno o bezpieczeństwie finansowym, że nie zauważyłam pewnych rzeczy. Nie dostrzegłam, że tam też mogłabym być sprzedawcą. Sprzedawałam fantastyczną ofertę i niestety słuchałam wszystkich oprócz swojego serca. Dlaczego taki duży wpływ miało na mnie moje otoczenie? Dlaczego nie była ważna wtedy moja przyszłość, kariera ani finanse?
Praca w sklepie po dwanaście godzin codziennie, brak życia prywatnego, praca-dom, dom-praca i tak codziennie. Nawet w weekendy się pracowało. Brak przyjaciół, znajomych, brak imprez. Po ponad półtora roku zaczęło mi to przeszkadzać, moje życie stało się nudne, dlatego też złożyłam wypowiedzenie.
Znalazłam w 2005 roku pracę w urzędzie jako asystent, niestety na pół etatu. Wykonywałam swoje obowiązki, z miesiąca na miesiąc słyszałam obietnice, że będę miała umowę o pracę, i nadal nikt mi nie otworzył oczu. Zarabiałam więcej, dodatkowo sprzedając kosmetyki, niż na pół etatu w urzędzie. Nagle urząd złożył mi propozycję trzech czwartych etatu i dojazd do pracy. Podjęłam wyzwanie, zaczęłam dłużej pracować. Wtedy Asia mnie zapytała: „Nie szkoda ci lat, Moniu, które uciekają? Popatrz na swoje wyniki. Zajmujesz się dorywczo pracą w firmie kosmetycznej i tyle zarabiasz. A co by było, jak byś się za nią wzięła na serio? Przemyśl to!”.
Rozwiązałam umowę o pracę w urzędzie, ale nie po to, aby działać w sieci. Znalazłam kolejną pracę zawodową, na stacji paliw. Praca co drugi dzień, tylko czternaście lub piętnaście dni w miesiącu, ale po dwanaście godzin. Wynagrodzenie wyższe, ale trzeba było dojeżdżać. Praca podobała mi się, spełniałam się jako kasjer. Niestety pracowałam sześć miesięcy i się zwolniłam. Najgorsze, co wspominam, to niedziele czy święta w pracy. Zamiast być z rodziną i z moim ukochanym, musiałam jechać do pracy.
Tak naprawdę nie była to praca moich marzeń i wtedy otworzyłam oczy. Zarabiałam najniższą krajową, wtedy było to piętnaście tysięcy złotych rocznie, dodatki kasowe plus premia.
Zaczęłam sobie to liczyć i zobaczyłam, że jeśli chcę kupić mieszkanie, muszę pracować dziesięć lat i każdą złotówkę odkładać. A gdzie życie i wydatki, a gdzie choć małe przyjemności?
Wtedy zapytałam samą siebie: „Naprawdę muszę szukać dodatkowej pracy, skoro na daną chwilę zarabiam dobrze w sprzedaży bezpośredniej?”. Asia mówiła mi, że jestem fantastycznym sprzedawcą i pytała, czemu nie rozwijam grupy sprzedażowej i nie buduję sieci, nie nauczę ludzi tego, co mi wychodzi. „Monia”, mówiła mi, „ty masz tylu zadowolonych klientów, jesteś w tym od młodych lat, pamiętam, jak przyszłaś pierwszy raz na spotkanie, taka młoda, skromna dziewczynka”. Ja nie wierzyłam w to, co Asia mówiła. „Asiu, ty chyba żartujesz, nie umiem zarządzać, nie mam czasu, ciężko pracuję, kiedy ja to bym miała robić? Sorry, ale to nie jest dla mnie. Zostanę przy tym, co mi najlepiej wychodzi. Co inni powiedzą? A zresztą, ja mam plany, muszę się zająć przygotowaniem do wesela. Jesteśmy już z moim ukochanym ponad siedem lat, teraz czas na nasz ślub”.
Mimo początkowych oporów, jeszcze zanim zaczęłam przygotowania do ślubu, podjęłam wyzwanie i weszłam w nowy projekt. Zaczęłam rekrutować nowe osoby, nie brakowało mi już pieniędzy na ZUS, płaciłam podatki, a nawet zrobiłam sobie prezent przed ślubem i weszłam na kolejny schodek kariery w marketingu sieciowym. Dostałam serdecznie gratulacje od Asi, która od razu zapytała: „Czemu nie zmienisz myśli negatywnych na pozytywne, czemu się tak boisz?”.
Mogłoby się wydawać, że w tym momencie moja kariera w sprzedaży bezpośredniej rozkwitnie. Niestety znowu pojawiła się zawodowa propozycja, na którą tak długo czekałam, spełniło się moje marzenie. Dostałam propozycję powrotu do urzędu, tym razem na stanowisko naczelnika i umowę na cały etat. Pełniłam funkcję naczelnika i wszystko byłoby super, zarabiałam więcej, moje finanse wzrosły, ale też i czas pracy– więc marketing sieciowy odłożyłam na tak zwaną półeczkę, która co katalog przynosiła jakieś dodatkowe finanse. Niestety zniechęciłam się pracą w terenie, przestałam umawiać spotkania z konsultantkami i liderami, przestałam szkolić, nawet odbierać telefony. Tej próby mój biznes sieciowy nie przetrwał. Kadra zaczęła się kruszyć, stawała się coraz mniejsza, prowizje też skromniejsze, w ogóle przestało mi się opłacać.
Na etacie byłam bardzo dobrym pracownikiem, rzetelnym, sumiennie wykonywałam pracę w urzędzie. Tak bardzo mi się podobało, że pracowałam więcej niż podwładni. Tam, gdzie brakowało rąk do pracy, byłam ja. Wykonywałam obowiązki swoje oraz innych i nawet nie zauważyłam, że pracowałam więcej i ciężej, choćby i po dwanaście godzin.
Pracowałam ciągle, bałam się zaległości, wszystko musiało być na czas wykonane, a kolejny dzień to było kolejne wyzwanie. Brakowało rąk do pracy, stale słyszałam, że nie ma pieniędzy na nowego pracownika. Wpadłam w taki wir pracy, że zapomniałam o swojej rodzinie, przyjaciołach i znajomych. Ciągle praca, nawet w domu planowałam, co mam zrobić, żebym mogła skończyć według grafiku.
Nadmiar moich ambicji powodował, że zamiast wyznaczać priorytety, redukować obowiązki i zlecać zadania moim pracownikom, starałam się sama uporać z rzeczami, które nie do końca należały do mnie.
Dlaczego? Bo kto jak nie ja zrobi to najlepiej?
Przez to wszystko stawałam się nerwowa, nie umiałam panować nad emocjami. Głośno krzyczałam, czasami wybuchałam na swoją rodzinę bez przyczyny, a cierpliwość nie była moją najlepszą stroną.
Stres? Nie mogłam wszystkiemu sprostać, na głowie miałam zbyt dużo; firma, dom, praca. Praca, której tak wyczekiwałam, przyniosła brak satysfakcji. Stałam w miejscu, nie rozwijałam się, ciągle byłam przepracowana, zmęczona i naprawdę miałam wszystkiego dosyć. Czułam się przytłoczona obowiązkami, nie umiałam wygospodarować nawet chwili dla siebie.
Nic i nikt nie umiał mi sprawić przyjemności, nie cieszyłam się ani z małych niespodzianek, ani tych bardzo dużych. Depresja? Czy pracoholizm? A może wypalenie zawodowe?
Wtedy czułam, że sypie mi się życie, zaczęłam tracić ostrość widzenia i angażowałam się w to, czego nie lubiłam. Zamiast brać sprawy swoje ręce, czekałam na opinię innych ludzi, a także traciłam czas i energię na rzeczy, które mnie w ogóle nie cieszyły.
I przyszedł czas na zmianę.
Przejęłam kontrolę nad swoim życiem
Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia na spotkaniu biznesowym każdy uczestnik otrzymał jajko niespodziankę. Przy losowaniu najpierw każdy z nas miał zapragnąć jednej rzeczy, którą w kolejnym roku chciałby otrzymać. Wtedy nie zdawałam sobie z sprawy, jak słodko jest marzyć. Każdy miał swoje najskrytsze marzenie. Moje było, abym dostała nowy samochód służbowy. Niestety samochód, którym przyjechałam na spotkanie, był stary, a ja nie miałam kasy, aby go zmienić. Była zima, wiało i padał śnieg, było zimno, a ja bałam się o bezpieczeństwo swoje i moich liderek. Ale wtedy pomyślałam: „A co tam, wylosuję to jajko. Jeśli będzie beznadziejna zabawka, to ją wyrzucę, a pyszną czekoladę zjem”.
Wylosowałam, ale ciekawość, co znajdę w jajku, była silniejsza. Otworzyłam je, a tam — doznałam szoku — był mój mały samochód, o którym tak często marzyłam.
Tamtego wieczoru usłyszałam pierwszy raz o stworzeniu własnej listy marzeń i celów. W pierwszej minucie pomyślałam: „Ale po co? Skoro ja wiem, czego pragnę?”. Ale w kolejnej minucie uznałam, że czemu nie. Wzięłam kartkę papieru i na samej górze po prawej stronie napisałam „moje marzenia” i wynotowałam wszystko to, co chciałabym mieć, jeśli nie ograniczałyby mnie pieniądze. Pierwsze pięć z łatwością zapisałam, przy kolejnych pięciu musiałam pomyśleć, kolejne dziesięć było coraz trudniejsze.
Wtedy uświadomiłam sobie, patrząc na mój mały nowy samochodzik, który wylosowałam w kinder niespodziance, czego naprawdę chcę. Uzmysłowiłam sobie, że marnowałam swój cenny czas na robienie rzeczy mało wartościowych i na rzeczy, które nie miały żadnego znaczenia.
Tamtego wieczoru to był mój pierwszy raz, kiedy spisałam swoje cele i marzenia na nowy rok oraz rzetelnie wpisałam datę osiągnięcia każdego celu.
Miałam pełno pomysłów co dalej — ustaliłam ze sobą, czego naprawdę pragnę.
A co najważniejsze, wszystko własnoręcznie spisałam na kartce papieru, a nie na komputerze. Obok celów krótkoterminowych pojawiły się również cele długoterminowe. Wyznaczyłam także, jaką cenę chcę zapłacić za te cele. Spisałam na kartce plan działania. Uwzględniłam, co zrobię już jutro. Uwierzyłam w moc pięknych słów: „Zacznij już dziś! Przestań szukać wymówek! To, co się stanie, zależy tylko od ciebie! Ty jesteś odpowiedzialny za swoje życie!”.
Wróciłam do marzeń również z dzieciństwa. Moi rodzice dawali mi wszystko, czego tylko zapragnęłam. Mama wierzyła we mnie, zawsze mi powtarzała: „Dasz radę, spróbuj, nie bój się świat należy do odważnych”.
Na realizację pierwszego z marzeń nie musiałam długo czekać. W nowym roku kupiłam sobie nowe autko za własne zarobione pieniądze oraz spełniłam kilka innych marzeń, jak na przykład wyjazd na wspólne wakacje, wtedy jeszcze z moim narzeczonym.
Postanowiłam również, że co roku zwiększę zarobki o 20% w stosunku do roku wcześniejszego oraz zainwestuję 10% mojego wynagrodzenia w siebie. Zaczęłam więc inwestować pieniądze i czas, aby nabyć umiejętności, których niestety nie posiadałam. Kupowałam książki, jeździłam na seminaria oraz szkolenia i warsztaty podnoszące moje kwalifikacje. Nie chciałam stać w miejscu.
W szkole ani na kursach niestety nie nauczono mnie biznesu. Tworzenia biznesu nauczyła mnie Asia. Była dla mnie nauczycielem, szkoleniowcem. I dzięki niej zaczęłam stawiać sobie cele. Dzięki Asi spisuję marzenia i dokładnie opracowuję plan działania. Zmieniłam myślenie z negatywnego na pozytywne. Nie pytałam, ile zarobię, pytałam, co mam zrobić?
Moje koło życia!
Tak wyglądały sfery w moim kole życia w trudnym dla mnie okresie, gdyż najważniejsza była praca zawodowa, która nie dawała mi zadowolenia.
W zależności od własnych potrzeb koło życia można podzielić na więcej sfer, które obrazują ważne aspekty naszego życia. Podeszłam do tego uczciwie i wypisałam, co jest dla mnie ważne, narysowałam koło. Koło podzieliłam na sześć segmentów symbolizujących poszczególne obszary strefy mojego życia. W środku koła znajduje się skala od jednego do dziesięciu. Przyjęłam, że czym większa rozbudowana strefa, tym daje więcej szczęścia.
Od tamtego losowania jajka niespodzianki regularnie siadam i spisuję swoje nowe cele na nowy rok.
Z roku na rok się rozwijam, zarabiam więcej i realizuję marzenia swoje i mojej rodzinki.
Przejmij kontrolę nad swoim życiem, a konkretnie nad własnym źródłem przychodów. Licz swój dochód, pamiętaj — koszty nie mogą być wyższe niż Twój dochód. Zarabiaj i inwestuj, nie wydawaj wszystkiego.
Po tym, jak wylosowałam samochód w jajku niespodziance, jeszcze przez jakiś czas łączyłam sprzedaż kosmetyków z pracą na etacie. W 2010 roku został mi ostatni semestr studiów licencjackich i miałam już za sobą dwa wspaniałe lata małżeństwa. Oboje z mężem zaczęliśmy marzyć o dziecku, zaszłam więc w ciążę. Pracowałam jeszcze w urzędzie, ale nie poszłam na zwolnienie, bo miałam plany — chciałam po urlopie macierzyńskim wrócić na to samo stanowisko. Ta praca dawała mi poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa, że co miesiąc wynagrodzenie jest na koncie. Dobrze się czułam, więc podjęłam decyzję, że będę pracować, choć niestety mąż był temu przeciwny. Codziennie rano jechałam swoim samochodzikiem, który zresztą kupiłam za pieniądze zarobione w marketingu sieciowym, czyli w dodatkowej pracy, którą wykonywałam kilka godzin w miesiącu.
Tak trwało kilka miesięcy, lecz niestety mojemu pracodawcy nie spodobało się, że chcę iść na zwolnienie już w zaawansowanej ciąży, i dostałam listownie wypowiedzenie umowy.
Przykro, ale tak jest; jeśli możemy pracować, jesteśmy potrzebni, jeśli się coś zmieni w naszym życiu, to do widzenia. Było mi tak bardzo przykro, nie mogłam pozbierać myśli, kończyłam studia i zostałam z niczym. Tak wtedy mi się wydawało.
Nie zostało mi nic innego, jak poinformowanie mojego okręgowego menadżera, z którym współpracowałam, że jestem w ciąży. W oczach miałam takie łzy, że Asia spojrzała na mnie, pogratulowała i powiedziała: „Kochana, ciesz się, dziecko to skarb, a praca na ciebie poczeka. Urodzisz, odchowasz sobie maluszka do tego czasu, do którego będziesz chciała, i wrócisz”.
W 2011 roku, w lutym, przyszła na świat nasza córeczka, skarb, szczęście. Mała rosła, a mi ciągle czegoś brakowało — kontaktu z ludźmi, samorealizacji. Tym razem postawiłam na własny rozwój w marketingu sieciowym, zainwestowałam w biznes swojego życia! Uważam, że to była najlepsza decyzja, jaką kiedykolwiek podjęłam. Żałuję tylko, że tak długo to trwało, że tyle energii wkładałam w wymówki, szukałam wszystkiego i niczego; wciąż wybierałam inne drogi.
To, co się stało, zależało wyłącznie ode mnie. Gdybym wtedy tyle samo energii wkładała w realizację swoich celów, jak w wymyślanie wymówek, mogłabym osiągnąć cel niezależności finansowej.
Budowanie sieci można spokojnie pogodzić z wychowaniem córki, zajmowaniem się domem, zrobieniem dyplomu; wszystko można pogodzić, trzeba tylko chcieć i umieć zarządzać sobą w czasie.
Zorientowałam się, że to, co kiedyś było dla mnie priorytetem, zmieniło pozycję. Moje koło życia w postaci graficznego przedstawienia ważnych obszarów pozwoliło określić poziom własnej satysfakcji.
Jeszcze parę miesięcy wcześniej były dla mnie ważne pieniądze, kariera, praca. Odkąd zostałam mamą, najważniejsza jest rodzina, dom. Moje koło zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
Sukces to tylko jeden ze składników szczęścia i jego cena jest zbyt wysoka, jeśli dla niego poświęcimy wszystko inne, jak dom, rodzinę czy przyjaciół. To nie ma sensu.
Musi być równowaga. W kole każdy segment powinien odpowiadać takiej samej cyfrze.
Kiedy buduje się dom, potrzebne są stabilne fundamenty. W życiu, gdzie jest miłość i szczęście, potrzebne są stabilne fundamenty.
Rodzina: można być szczęśliwą matką, która w 100% poświęca się dzieciom. Kiedy dzieci dorosną, ta szczęśliwa matka też musi się liczyć z tym, że jak założą własne rodziny, dla tej kochającej mamy będą mieć już mniej czasu. Przez macierzyństwo porzuciła pracę, przyjaciół, znajomych, a także usługuje mężowi, który nie ma szacunku dla niej przez całe życie, a na dodatek może zostać sama. Przykre, ale prawdziwe.
Hobby i sport: koncentracja tylko na sporcie. Nie możemy żyć tylko sportem. Dlaczego? Znam fantastycznego sportowca, który całymi tygodniami trenuje piłkę nożną. Marcin, o którym mowa, był tak zakochany w sporcie, że nie zauważył, że jego dziewczyna zostawiła go. Liczył się tylko trening. Zapomniał o innych, o domu, rodzicach, nie miał nawet czasu na odpoczynek ani wsparcia i motywacji do dalszej kariery zawodowej. Brak wytchnienia wywołał w Marcinie frustrację. Miał wszystkiego dosyć.
W obu przypadkach osoby te nie uwzględniły konieczności zachowania równowagi.
Praca: wspaniale mieć pracę, w której się sprawdzamy. Praca zawodowa, którą realizujemy, jest źródłem wiary we własne siły. Sukces zawodowy ma swój czas i to naturalne, że młodzi ludzie chcą się cieszyć. Normą jest też to, że młodzi ludzie opuszczają domy rodzinne i szukają swoich drugich połówek. Zakładają swoje rodziny i budują domy.
Ale nie możemy przynosić pracy do domu, ponieważ cierpią przez to nasi domownicy; pracujemy wtedy dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie odpoczywamy i nie mamy życia towarzyskiego. Najlepsza praca straci sens, jeśli wynagrodzenie nie będzie odpowiednie.
Pieniądze: uzależnienie od poczucia własnej wartości. Status finansowy, dobra materialne, stan konta bankowego dają nam niezależność finansową oraz wiele możliwości.
Ale także pieniądze szczęścia nie dają, jeśli pracujemy tylko na nie. Pieniądz jest jedynie dodatkiem za wykonaną pracę.
Wiara: wielu ludzi kojarzy wiarę z religią i kościołem. Wiara w ludzi, dobro, wiara sama w sobie czyni cuda. Wiara w swoje możliwości.
Towarzystwo: zaspokaja potrzebę kontaktów społecznych.
Zaniedbane życie rodzinne to słabe fundamenty wewnętrznego spokoju. Więzy rodzinne należy pielęgnować, kosztuje to nas dużo czasu i wysiłku, ale w wypadku kryzysów życiowych na rodzinę możemy liczyć.
W każdej strefie naszego życia równoważmy właściwe zachowania. Brak równowagi zakłóca nasze życie, nasz spokój i harmonię.
Nauczyłam się działać w oparciu o własny stan wewnętrzny, doceniam różnice pomiędzy ludźmi. To, co jest dla mnie najważniejsze, dla innej osoby może nie mieć żadnego znaczenia. Ludzie się różnią i nie ma dwóch identycznych osób; każdy ma inne priorytety w życiu. Ja wybrałam sześć kategorii, które do dzisiaj są dla mnie bardzo ważne.
Nie ma jednego przepisu na dobre, szczęśliwe życie, każdy musi dostosować je do siebie. To Ty jesteś sam za siebie odpowiedzialny!
Droga jest celem, bo wybierając się w nią, skupiamy się na tym, co dla nas ważne!
Niestety nie istnieje dla wszystkich jedna recepta na szczęście. Szukając i błądząc, odkrywamy, co dla nas jest najlepsze i najważniejsze, a także znajdujemy osobisty model szczęścia. Znajdź swój kierunek, swoją drogę oraz uwierz w siebie!
Ja szukałam, błądziłam, ale znalazłam swoje miejsce na Ziemi, a także swoją receptę na szczęście i miłość.
Dla mnie najważniejsze są:
1. Rodzina — nasze dzieciaki, mąż, szczęśliwe małżeństwo, dom, najbliższa rodzina;
2. Zdrowie — dbam o zdrowie mojej rodziny;
3. Wiara — jest duża we własne siły, jestem odważna i pewna siebie;
4. Praca/kariera — moja firma rozwija się nadal, współpracownicy zadowoleni i zmotywowani;
5. Status materialny — finanse w strefie zadowalające;
6. Odpoczynek/towarzystwo — przyjaciele, znajomi, z którymi mile spędzamy czas.
Mój cel to zachować równowagę między wszystkimi polami i żeby fundamenty się nie sypały.
A dla Ciebie co jest najważniejsze? Wypełnij swoje koło życia.
Nie zapominam o ładowaniu akumulatorów!
Odpoczynek to czas wolny; jak go spędzamy, zależy od nas, od tego, co lubimy robić. Czy czytamy książki, czy uprawiamy sport, czy odpoczywamy z rodziną i ze znajomymi, czy relaksujemy się — nasze ulubione zajęcie sprawia, że regenerujemy siły.
Jak granice między czasem pracy a czasem wolnym się zacierają, wtedy domownicy mówią STOP. „Mamo, ja chcę to…” lub „Mamo, a wiesz…” skutecznie odciągają mnie od komputera i mam czas dla nich.