drukowana A5
57.7
Substytuty Miłości

Bezpłatny fragment - Substytuty Miłości


Objętość:
285 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-8324-956-8

Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają.”

(Mt 9,12)

Kilka słów od autorki

„Substytuty Miłości” to powieść, która powstała, aby przekazać światu ważną informację. Jest to historia, która opowiada o miłości Boga do człowieka, człowieka do Boga oraz człowieka do człowieka. Przesłaniem książki jest Miłość oraz zrozumienie przykazania „Miłości Boga i bliźniego”. Gdy będziesz czytać tę książkę, może wydać ci się ona kontrowersyjna i prowokacyjna, a nawet wymierzona w Kościół i duchownych. O ile wytykam pewne wady ludzkie, robię to po równo zarówno względem duchownych jak i świeckich — wszyscy jesteśmy tylko grzesznymi ludźmi. Motyw miłości między „nieczystą” (prostytutką Marią) oraz przyszłym księdzem, Serafinem (uosobieniem świętości) to zderzenie dwóch światów — sacrum i profanum, które może połączyć tylko miłość pełna zrozumienia, miłość która leczy i przywraca nadzieję nawet wtedy, gdy zdaje się, że nie ma już wyjścia. Lecz pojawia się tutaj także motyw miłości między grzesznym człowiekiem oraz doskonałym Bogiem. Obydwie te relacje ukazują, jak wielka jest siła miłości i jakie cuda potrafi ona zdziałać. Miłość odradza człowieka, jest zdolna do poświęceń, trwa pomimo wszystko!

Gdy pisałam „Substytuty Miłości”, wciąż miałam nadzieję, że czytające ją osoby zadadzą sobie kilka pytań:

— Czy ja także mogę rozmawiać z Bogiem i nawiązać z nim bliską przyjaźń?

— Czy należy kochać Boga kosztem zaniedbywania miłości do drugiego człowieka?

— Skąd biorą się nałogi i brak miłości w życiu człowieka?

— Skąd się bierze homoseksualizm i czy Bóg potępia kogoś za miłość do drugiego człowieka?

— Czy seks jest w oczach Boga zły?

I wiele innych.

Ta publikacja odpowiada na te wszystkie pytania. O ile akcja książki może się wydać czytelnikowi prędka, a fabuła mało rozbudowana, zapewniam, że zawiera wszystkie myśli, które chciałam w niej zawrzeć. Nie było moją intencją obrażanie jakichkolwiek grup społecznych czy Kościoła. Na zasadzie dużych kontrastów przedstawiłam największy problem współczesnego człowieka — brak Miłości — oraz ukazałam, jak powinna wyglądać relacja między człowiekiem i Bogiem. Zawarte w ebooku przypisy z Pisma Świętego są dowodem na to, że Bóg właśnie pragnie takiej relacji z każdym swoim Dzieckiem.

Powieść wymaga zastanowienia, choć jest krótka. Proszę, aby nie traktować jej w kategoriach bajki o „Kopciuszku”, ale jako powieść, która sama w sobie jest poszukiwaniem sensu życia, spełnienia i miłości w życiu każdego człowieka. Bo każdy z nas zasługuje na miłość — to ona jest lekarstwem na zło tego świata.


Bóg jest w stanie wyplątać nas z każdej matni, jeśli tylko pozwolimy mu na to, aby działał. Nie znalazłam wierniejszego Przyjaciela. Dziękuję :)

1. Izabella May — narzędzie małżeńskiej zdrady

Spojrzała na półnagiego, przystojnego bruneta w średnim wieku, który właśnie zapinał rozporek i stwierdziła, że jego widok wcale nie wzbudza w niej żadnych cieplejszych emocji. Obraz niczym po przejściu tsunami — w tym jakże chłodnym, luksusowym i zbyt ciemnym wnętrzu — przypominał jej o sztucznej rozkoszy, która wydarzyła się między nimi jakieś kilka minut temu. Szerokie, dwuosobowe łoże zasłane białym prześcieradłem, czarne politurowane meble i grafitowe ściany — kontrastowały mocno z kremową wykładziną. Zupełnie tak samo jak jej smutna twarz z radośnie migocącymi diamentowymi punkcikami ozdabiającymi obramowanie lustra, w którym się odbijała. Dookoła bogactwo, a w lustrze jej zmęczona, filigranowa, młodziutka twarz okolona plątaniną ciemnobrązowych włosów.

„Wyglądasz okropnie.” — powiedziała do siebie w duchu, po czym zaczęła prędko rozczesywać kołtuny powstałe wskutek pseudomiłosnej gry wstępnej i aktu stricte cielesnego zbliżenia. Nie mogła znieść spojrzenia swoich brązowych oczu spoglądających na nią tak obco… Zupełnie, jakby zaglądała przez nie mała dziewczynka i pytała: „Dlaczego mi to robisz? Jak długo jeszcze będę musiała to znosić?”

Ubrany w pomięte ciuchy Marco Paoli wyciągnął z czarnego, skórzanego portfela kilka banknotów o zielonkawym zabarwieniu i rzucił je na łoże.

— Masz! Widzimy się w Nowy Rok. Tylko wyglądaj i zachowuj się jak niewinna dziewczynka — przykazał chłodno, gdy zerknął obojętnie w jej stronę, po czym wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy.

— Oczywiście, przecież jestem profesjonalistką — rzekła, udając, że nie sprawia jej różnicy kogo w danej chwili ma udawać: wygłodniałą samicę czy nieświadomą dziewicę.

— Jakby co, to jesteś moją siostrzenicą.

Domyślała się, że jej klient ma żonę, lecz nie zadawała mu pytań, aby mógł wytłumaczyć jego płatną zdradę, oraz próbę zastąpienia pani Paoli na imprezie sylwestrowej u państwa Klein, wynajętą, płatną dziwką. Marco żądał i płacił, a ona potrzebowała pieniędzy na życie.

— Hotel Walentino! Zaraz będę na dole! — bąknął nieprzyjemnie do słuchawki, wyłączył telefon, po czym rzucił w nią kilkoma zdawkowymi słowami:

— Cześć mała! Widzimy się za kilka dni — i opuścił hotelowy pokój.

Ponownie spojrzała w lustro. Ujrzała w nim tylko istotę, która zasługiwała na potępienie, więc syknęła:

— No co?! Przecież sama tego chciałaś! Znaleźć się w elitach! Dziwko!

Pragnęła zapaść się pod ziemię. Zacisnęła zęby i znalazła jeszcze na tyle determinacji, aby zarzucić na ramiona zimowy płaszcz i opuścić to gniazdo małżeńskiej zdrady, w której pełniła rolę narzędzia zaspokajającego pragnienia obcego faceta, jej zdaniem zasługującego na pogardę.

2. Prostytutka wśród elit

Włożyła tak wiele pracy i wysiłku, aby trafić na sam szczyt drabiny społecznej, a teraz nie potrafiła się tym cieszyć. W końcu bycie kochanką Marco Paoli — wiceprezesa znanej i cenionej firmy projektującej światowej sławy mosty — to nie byle co! Stała na środku obszernej sali balowej wyściełanej marmurową posadzką i patrzyła na wielki, kilkukondygnacyjny, kryształowy żyrandol mieniący się malutkimi iskierkami światła barwionymi kolorami tęczy. Na ścianach pokrytych eleganckimi tapetami wisiały duże, zabytkowe obrazy, które musiały kosztować dziesiątki lub setki tysięcy złotych. Rzeźby, droga zastawa stołowa, kryształy, złocenia, piękne tkaniny… Szum głosów kłębiących się dookoła niej — licznych par nieznanych jej osób — zalewał ją niczym delikatne fale morskie. Zauważyła, że wszyscy zachowują się niczym w świątyni sztuki. Szeptali do siebie o swoich spostrzeżeniach i opiniach i komentują wygląd innych gości, ich pochodzenie oraz wiek i koneksje. Nuty damskich perfum czyniły koktajl zapachowy trudnym do zniesienia dla jej wrażliwego noska. Z drugiego pomieszczenia dochodziła do jej uszu muzyka klasyczna, którą grali specjalnie na tę okazję zatrudnieni, wykwalifikowani muzycy.

„Tylko po co to wszystko?”

— Izabella? — rzekł Marco. Już dwa razy pytał, jak podoba jej się ten ogromny, pełen bogactwa dom.

Przyjrzała się swojemu sponsorowi, którego widziała jak dotąd tylko trzy razy, a w tym dwa razy z perspektywy tak bliskiej, że wydał jej się brzydki… Miał pięćdziesiąt lat, a jego średniej długości siwiejące włosy były wymodelowane przez jedną z najlepszych fryzjerek w mieście. Brązowe oczy, dobrze zbudowane i umięśnione ciało… Jego żona na pewno nie zdawała sobie sprawy z tego, że wynajął prostytutkę, aby zaspokajała jego fantazje i zajmowała bezprawnie jej miejsce, u jego boku na ważnych uroczystościach firmowych. Pani Monika Paoli, chorowała na ciężką chorobę nerek i często była niedysponowana — przynajmniej tak powiedział jej sponsor, gdy jechali taksówką na tę imprezę, która swoją drogą przestała się jej podobać, gdy tylko przekroczyła próg tego domu.

„Czy Marco kocha swoją żonę?” — zastanawiała się po raz kolejny, odkąd się poznali.

— Sala i dom są piękne — to było wszystko, co mogła powiedzieć o sali wypełnionej po brzegi ludźmi z wyższych sfer. Rozejrzała się dookoła… Damy w wieczorowych, eleganckich sukniach, z dumnie uniesionymi głowami — wiele z nich po operacjach plastycznych powiększających pośladki, biust, lub podnoszących owal twarzy. Zazdrosne spojrzenia starszych kobiet, półuśmieszki młodszych, oraz obślizgłe, bezwstydnie prowokujące wpatrywanie się mężczyzn omiatające jej biodra, biust i twarz. Bogate klejnoty, alkohol, śmiech, kpina, żart…

„Co ja tu, do cholery, robię?!”

— O! Jest już Krzysiek z rodziną — rzekł Marco i popatrzył w kierunku ludzi wchodzących przez przeszklone kolorowymi witrażami drzwi. — Jak zwykle, spóźnienie w wielkim stylu! Ha, ha! — zaśmiał się i ruszył w kierunku znajomych.

Z niewinną minką stanęła u boku swojego sponsora i przyjrzała się osobom, które zaraz miały jej zostać przedstawione. Mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu lat, chuderlawy, aczkolwiek niepozbawiony wyćwiczonej muskulatury, średniego wzrostu, pewnie stąpający po eleganckiej, marmurowej posadzce, musiał być właścicielem tego domu. U jego boku stanęła blondynka ubrana w błękitną, mocno wydekoltowaną kreację, wyglądająca jak młodziutka modelka. Iza od razu rozpoznała na jej twarzy prawie niezauważalne ślady przebytych operacji plastycznych. Za tymi dwojgiem przyczaiła się niziutka brunetka ubrana w wystawną, czerwoną kreację, odznaczającą się pokaźnym dekoltem. Dziewczyna mogła mieć nie więcej niż osiemnaście lat.

— Dobry wieczór, Marco — przywitał się elegant i serdecznie uścisnął rękę swojego wspólnika. — A któż to taki? Przedstawisz nas? — dodał po chwili, gdy spojrzał na nią.

— To Izabella May, moja siostrzenica… — Zakaszlał nerwowo. — Izo pozwól, że przedstawię ci gospodarzy tego pięknego domu.

— Krzysztof Klein! — Uścisnął jej dłoń pewnym, przesadnie silnym gestem. — A to moja ukochana małżonka Jadwi…

— Jerry! — przerwała mu, zanim zdążył wypowiedzieć do końca imię nielubiane przez damę, po czym uścisnęła jej dłoń niczym śnięta ryba.

— A to…? — zapytała Izabella, spoglądając z uśmiechem w kierunku młodziutkiej dziewczyny, która wydawała jej się bardzo zakłopotana i przestraszona.

— Jestem Sandra — odpowiedziała cichutkim głosem, podając dłoń Izabelli.

— Bardzo mi miło Państwa poznać!

Rozpoczęła swoją grę z niewinnym uśmiechem, którym chciała oczarować nowopoznanych ludzi. Była wizytówką Marco Paoli, jego poświadczeniem niewinności — niczym więcej, ale musiała spełnić swoją rolę, mimo że miała ochotę uciec i uwolnić się z tej pułapki spojrzeń.

— Jeszcze brakuje mojego syna! Ale ten to zawsze ratuje jakieś kobiety z opresji — zażartował Krzysztof.

— Do północy jeszcze trzy godziny, więc pewnie niedługo się pojawi — odezwała się nieśmiało Sandra, kierując swoje słowa w kierunku nowopoznanej dziewczyny. Iza wyglądała na bardzo miłą i dobrą, więc osiemnastolatka od razu zaufała jej gładkim manierom.

— Ale po drodze nawróci kilka pań spod latarni! Ha, ha! — zażartowała Jerry.

Iza poczuła niemiłe ukłucie w klatce piersiowej. Nie potrafiła śmiać się z tego określenia. Mimo to sztuczny uśmiech nie znikł z jej twarzy. Zagryzła jedynie zęby. „Czy Jerry domyśliła się, kim jestem? To niemożliwe!”

Krzysztof jako jedyny dostrzegł skrywany grymas na jej twarzy.

— Wybacz mojej żonie nieokrzesanie, Izo! W ramach sprostowania, chciałem wyjaśnić ci, że Serafin prowadzi fundację ratującą kobiety ulicy, porzucone, samotne matki, prostytutki, alkoholiczki… Zawsze ma ręce pełne roboty!

— Rozumiem. — Uśmiechnęła się niemrawo, udając, że wszystko jest w porządku.

— Przejdźmy do jadalni! Pewnie zgłodnieliście już od dwudziestej!

Gospodarz imprezy poprowadził ją i Marco przez długą salę balową w kierunku przeszklonych drzwi. Gdy dziewczyna mijała wielkie, prostokątne lustro zdobione złoconą ramą, spojrzała przelotnie na swoją misternie ułożoną fryzurę, długą sukienkę w kolorze złota oraz delikatny makijaż. Wszystko było w porządku.

Idąc u boku sponsora, uwieszona na jego ramieniu, dyskretnie zakryła usta dłonią ubraną w kremową rękawiczkę i zapytała go dla pewności:

— Czy to dom Państwa Klein?

— Tak — bąknął na odczepne. Ta młoda dziewczyna interesowała go jedynie wtedy, gdy używała swoich ust do pieszczenie jego ciała. Tak naprawdę nigdy nie obchodziło go to, co ma do powiedzenia, a jej uczucia nie miały dla niego żadnego znaczenia.

3. Zagubiony chłopiec

Klęczał przed ołtarzem Pana roztrzęsiony emocjami, które przygnały go tutaj niczym ścigający go, śmiertelny wróg. Nie przeszkadzała mu ciasnota kaplicy, jej bijąca po oczach prostota i nowoczesny wystrój. Kilka palących się świec podświetlało od spodu ogromny krzyż i rzeźbioną figurkę Chrystusa. Zapach kadzidła i palącego się wosku przyprawiał go o mdłości. Ostatnio zdał sobie sprawę z tego, że Jezus, który został uwieczniony w tej prawie trójwymiarowej postaci na drzewie śmierci, wciąż jeszcze nie umarł, lecz kona w straszliwych męczarniach, spoglądając na swój ukochany lud… Ale nie to teraz zaprzątało jego głowę. Przeżegnał się, a później jego blade usta wyszeptały pośród tej smutnej ciszy i pustki pierwsze słowa modlitwy:

— Ojcze nasz, któryś jest w Niebie… — szept przeszedł w absolutną ciszę, lecz jego usta kontynuowały słowa modlitwy do samego końca. A później z trzęsącymi się, mocno zaciśniętymi dłońmi rzekł cicho:

— Błagam, daj mi sens!… Nie wiem, po co żyję. Uwolnij mnie z tego cierpienia! Ojcze…

Zamknął oczy, aby odciąć się od tego ponurego miejsca i zwrócić ku swojej cierpiącej duszy. Tak bardzo chciał usłyszeć w tej chwili głos Boga, który wyraźnie wskazałby mu drogę, lecz w jego sercu panował taki chaos, że nie mógł się skupić. Później doszedł irracjonalny lęk. Otworzył serce na działanie Boga, i już po chwili lęk zaczął go opuszczać. Uznał to za działanie boskie. Kilka minut później, oddychając spokojnie, zrobił znak krzyża, wstał i ukłonił się jeszcze raz przed umierającym Panem. Później prędko opuścił kaplicę, bo nagle przypomniał sobie, że obiecał spędzić ostatni dzień roku wraz z rodziną.

4. Niebiański Serafin

Zajęli miejsce przy jednym z okrągłych stołów ubranych strojnie w kryształy, srebrne sztućce i śnieżnobiałą, porcelanową zastawę. Stały na nim także smakołyki służące za przystawkę. Gospodarz powitał gości toastem i zaczęła się uczta, rozmowy o wszystkim i o niczym… Była znudzona, ale musiała trzymać fason. Jej kochanek wyglądał, jakby był jej ojcem, więc miała nadzieję, że nikt nie zakwestionuje tego, że jest jego siostrzenicą. To była bardzo ryzykowna gra, ale miała nadzieję, że ten półwłoski amant wiedział, co robi. Miała dwadzieścia jeden lat i była niewiele starsza od Sandry, która wyglądała na równie znudzoną co ona. Na szczęście siedziały tuż obok siebie, więc mogła uciąć sobie z nią sympatyczną pogawędkę.

— Matura za pasem? — zagadnęła do dziewczyny, czym obudziła ją się z letargu.

— Tak! A później studia. — Jej oczy posmutniały.

— Gdzie się wybierasz?

— Chciałaś zapytać: gdzie rodzice „mnie wybierają”? — Przysłaniając usta dłonią, uśmiechnęła się konspiracyjnie.

— Rozumiem — szepnęła Iza.

— Londyn, projektowanie mody — odpowiedziała, jakby chodziło o papier śniadaniowy.

— Ojej! Wspaniale! — Przyjrzała się sukience niepasującej do jej skromnej osóbki. — Pewnie tą piękną suknię zaprojektowałaś sama?

— Niestety, to kreacja zaprojektowana przez moją mamę. Kiedyś była modelką. — Spojrzała na dekolt, który odsłaniał więcej, niżby chciała. — Czerwony to nie mój kolor.

— Ma dobry gust! — rzekła głośno Iza, aby podlizać się Jerry. Musiała dbać o dobre relacje z bliskimi jej sponsora, w końcu, po to tutaj była. Jerry uśmiechnęła się niczym gwiazdorka i uniosła wysoko głowę.

— O, jest Serafin! — Sandra spojrzała w kierunku drzwi.

Izabela poczuła motyle w brzuchu, gdy tylko zobaczyła wysokiego mężczyznę w wieku około dwudziestu siedmiu lat, o jasnych i kręconych, krótkich włosach i niebieskich oczach. Ubrany w czarny garnitur i białą koszulę prezentował się zabójczo przystojnie, ale było w nim coś, co odróżniało go od każdego innego mężczyzny w tym pełnym przepychu pomieszczeniu… Jeszcze nie wiedziała co, ale było w nim coś… niebiańskiego. Może było to jedynie jego anielskie imię? Zbliżył się i rzekł przyjemnym, niskim głosem:

— Dobry wieczór! Przepraszam Państwa za spóźnienie! — Zatrzymał się tuż obok niej i spojrzał na chwilkę w jej oczy. Znów poczuła motyle w brzuchu i spuściła wzrok, lecz to nie była gra nieśmiałej dziewczynki, ten mężczyzna naprawdę onieśmielił ją swoją urodą.

— Co tam aniołku?! Ładnie tak się spóźniać?! — zażartował ironicznie Marco.

— Serafin, poznaj Izę, to siostrzenica pana Marco! — Sandra przedstawiła ich sobie.

Dłoń Izabelli zadrżała, gdy — niczym gentelman ze starych filmów — Serafin ujął jej dłoń i ucałował ją delikatnie.

— Miło mi! — Tym razem dziewczyna nie mogła powstrzymać się od zalotnego uśmiechu. Pomyślała, jak cudownie byłoby zostać kochanką tego pięknego młodzieńca, który emanował dziwną, nieznaną jej ciepłą aurą.

— Wybaczcie! Widzę znajomych i muszę się przywitać — powiedział do zgromadzonych przy stole osób i odszedł prędko. Swoją obecnością zaszczycił stół rodzinny przez zaledwie kilka minut.

Poczuła się trochę zlekceważona. „Czyż nie jestem jedną z najatrakcyjniejszych kobiet na tej sali?!” Zazdrosnym okiem podążyła za nieznajomym.

— Wybacz mu, chyba dziś nie jest sobą… Powinien zamienić z nami choć kilka słów — wytłumaczyła go siostra.

5. Przebudzone pragnienia

Serafin podszedł do kolegi, z którym niegdyś studiował architekturę mostów. Gdy spojrzał na Damiana, który nic się nie zmienił przez te kilka lat — które upłynęły od czasu zakończenia ich nauki na uniwersytecie — przypomniał sobie dawne, szalone czasy i swoje idiotyczne wybryki. U jego boku siedziała nowa, siódma z rzędu, dziewczyna. Bez żadnych krępacji trzymał ją za pierś, obejmując ramieniem. Serafin pominął ten fakt i przywitał się serdecznie ze starym znajomym:

— Cześć stary, jak leci?

Uścisnęli sobie dłonie.

— Cześć urwisie! Kiedy sutannę zakładasz?! Mój kolega ze studiów… — powiedział czarująco do uwodzicielskiej brunetki. Dziewczynie najwidoczniej bardzo podobało się dyskretne, aczkolwiek publiczne obmacywanie jej biustu przez bogatego faceta. — Poznajcie się: to Monika, a to Sefik.

— Cześć — bąknęła. Spojrzała przeciągle na nowopoznanego mężczyznę, przy czym zatrzepotała rzęsami. Na Serafinie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Jego wzrok niekontrolowanie uciekł w kierunku rodzinnego stołu. Prędko porównał w myślach zachowanie obydwu poznanych tego wieczora pań oraz ich wygląd, i stwierdził, że panna Izabella byłaby idealnym wzorem do naśladowania dla dziewczyny Damiana.

— Co, stary? Teraz będziesz budował mosty do samego nieba?! He, he!

— Na to wygląda. — Wzrok młodzieńca po raz kolejny pobiegł w stronę stołu, gdzie siedziała słodka, powabna dziewczyna o kasztanowych oczach.

— Widzę, że Marco Paoli ma nową podopieczną! Ciekawe co na to jego chora żona… — zażartował Damian i spojrzał dwuznacznie w stronę Izabelli, która swoim luksusowym wyglądem budziła podziw nawet w towarzystwie damskim.

— Co masz na myśli?

— Przecież ta piękna dziunia, to… dama inaczej… rozumiesz?! He, he!

— Może, to tylko jego… siostrzenica? — próbował bronić godności niewinnie wyglądającej dziewczyny.

— Takie, to ja rozpoznaję z daleka! Ale nic się stary nie martw! Będziesz miał jedną więcej nawróconą duszyczkę na swojej długiej liście! Bo pewnie zajmiesz się tą damą. — Damian zaznaczył w powietrzu palcami cudzysłów na ostatnim słowie.

Przyjrzał się jej jeszcze raz. Z tej odległości mógł stwierdzić, że jest bardzo piękną, delikatną brunetką o uwodzicielskim, piwnym spojrzeniu. Spodobała mu się. Gdy oceniał krągłości jej biustu, odkrył, że pod obcisłą sukienką nie miała stanika, co wprawiło jego ciało w podniecenie. Prędko zganił samego siebie za te pożądliwe odczucia. „Nie powinienem kierować swojego pożądania w stosunku do… Nie powinienem go w ogóle czuć!” Poluzował krawat i od razu postanowił, że będzie ostrożny w kontaktach z tą młodą osobą. Jej spojrzenie przyciągało go jak magnez. W myślach odmówił prędko krótką modlitwę, która miała mu pomóc pozbyć się tego nagle przebudzonego i niewygodnego głodu ciała: „Boże, chroń mnie od tej pokusy i pozwól, abym mógł pomóc tej dziewczynie wejść na dobrą drogę.”

6. Duchowny i „nieczysta”

— No, wspólniku! Jak dobrze pójdzie, to za rok będziecie mieli duchownego w rodzinie — rzekł Marco do Krzysztofa. Dostrzegł spojrzenia Izabelli kierowane w stronę młodego Kleina, które kazały mu zwiększyć czujność. Dziewczyna była wyraźnie zainteresowana tym młodym mężczyzną. Słowa Marco wywarły na niej jednak odpowiedni efekt, który prędko ujrzał w wyrazie zakłopotania malującym się na jej twarzy.

— Tak, Serafin aż pali się do służby duszpasterskiej — przyznał z niesmakiem ojciec chłopaka, po czym upił kilka łyków białego wina.

Iza dyskretnie zerkająca w kierunku intrygującego mężczyzny o anielskim spojrzeniu, który właśnie rozmawiał z parą starszych osób stojących kilka metrów od niej, poczuła bolesne ukłucie w sam środek serca. „Duchowny!” Ogarnął ją wstyd spowodowany jej własnymi myślami. To był mężczyzna z wyższej, ogromnie wysoko zawieszonej półki, gdzie ona nigdy nie będzie miała dostępu. Wydał się jej odległy niczym Antarktyda. Czysty, święty, niedostępny Serafin, anioł w ludzkiej postaci… Takim właśnie był w jej oczach. Nawet przez chwilę nie przypuszczała, że obudziła pożądanie, które od dłuższego czasu drzemało w nim uśpione niczym głodna bestia.

— Sefi to bardzo dobry człowiek! Jestem dumna, że mam takiego brata — powiedziała Sandra do swojej towarzyszki, spoglądając z zadowoleniem w jego kierunku.

— Ma fundację? — Nie mogła oprzeć się chęci, aby dowiedzieć się czegoś więcej o tym zakazanym dla niej mężczyźnie.

— Fundacja, to mało powiedziane! On dosłownie nawraca każdą, napotkaną kobietę! Nic dziwnego! Wygląda całkiem przystojnie, a imię zobowiązuje! Hi, hi!

— Tak. — Udała obojętność.

— Kiedyś nawrócił na dobrą drogę prostytutkę, która…! — zaczęła, ale w tej chwili Serafin pojawił się obok nich, więc dziewczyna umilkła.

— Czy panna Izabela zgodzi się ze mną zatańczyć? — zapytał niespodziewanie. Postanowienie, aby czym prędzej nawrócić tę młodą osobę, było silniejsze od niego. Chciał to mieć z głowy, i to natychmiast!

Marco czuł podskórnie, że coś się święci, więc przywołał chłopaka do siebie.

— Sefi! Pozwól no, na słóweczko!

Młodzieniec zbliżył się i zatrzymał się w niedużej odległości od panny May, po czym nachylił ku Paoli swoje lewe ucho. Izabela usłyszała każde wyszeptane przez jej sponsora słowo:

— Tylko jej nie nawracaj, bo sporo zainwestowałem, żeby ta mała dała się przelecieć na każde moje skinienie. Rozumiesz?

Myślała, że spali się ze wstydu. Udała, że słowa te wcale jej nie dotknęły, i wlepiła wzrok w ścianę naprzeciwko, jakby właśnie dostrzegła tam coś ciekawego. Teraz ten anielski mężczyzna już wiedział, kim była. To było straszne. Brudna, zhańbiona i upodlona do granic możliwości — nigdy jeszcze nie odczuła tego tak mocno, jak w tej właśnie chwili, gdy obok niej stał mężczyzna, który sprawił, że jej serce zabiło mocniej. Przecież od kilku lat była prostytutką i żyła z tym na co dzień, więc dlaczego dopiero teraz odczuła tak mocno, że spoczywa na niej piętno „nieczystej”? Bo on był inny niż wszyscy mężczyźni, którzy w jakimś stopniu zwrócili jej uwagę na siebie. Nie mogła znieść jego obecności, ani chwili dłużej!


Wyprostował się i skierował współczujące spojrzenie w dół, ku szklącym się blaskiem łez, smutnym oczom dziewczyny. Prędko spuściła wzrok i wzięła do ręki swoją torebkę.

— Przepraszam! Muszę do toalety. — Wstała powoli i z gracją. Musiała zachować twarz, choć było to niesamowicie trudne.

Serafin niespodzianie podał jej ramię.

— Pokażę pani drogę. To ogromny dom i można się w nim zgubić! — Miał ochotę przyłożyć Marco za to, co powiedział. Widział, że ta dziewczyna poczuła się poniżona do granic możliwości i uznał to za dobry znak. Skoro tak bardzo zabolały ją słowa Paoli, to musiało oznaczać, że już była gotowa na rozmowę, którą miał zamiar z nią przeprowadzić.


Przyjęła jego ramię, choć było jej bardzo wstyd. Wdzięczna za wsparcie, miała jednocześnie ochotę czym prędzej znaleźć się poza zasięgiem jego ciała, które przyciągało ją do siebie niczym magnes. Był nietykalny! A jednak trzymała teraz swoją dłoń na jego przegubie. Pachniał tak zjawiskowo i pociągająco. Idąc u jego boku, uniosła delikatnie swoją głowę, aby spojrzeć w kierunku jego ust, po czym szybko odwróciła oczy. „To trwa stanowczo za długo! Dlaczego idzie tak wolno?!” Musiała wytrzymać… odrzucić pragnienie, obezwładnić swoje brudne myśli. Wszyscy patrzyli na nich z takim dziwnym wyrazem twarzy.

— Wszystko w porządku? — zapytał, gdy wyprowadził ją na korytarz.

— Tak, dziękuję. Już sobie poradzę! — Czym prędzej uciekła w kierunku drzwi do WC i pozostawiła za sobą swoje pragnienia.

— Poczekam na Panią! — zdążył jeszcze odpowiedzieć, zanim zniknęła mu sprzed oczu.

7. Gra pozorów

Wiedziała, że długo już nie wytrzyma bez czegoś na uspokojenie. W torebce miała jakieś pastylki na nerwy, więc zażyła kilka na raz. Jedyne czego teraz pragnęła, to uciec z tego wystawnego budynku, którego właścicielem był ojciec Serafina! Przeklęła w duchu swoje uczucia. „Nie powinnam, nie mogę absolutnie nic czuć do tego anielskiego młodzieńca. Muszę go ignorować, udawać niedostępną i trzymać go jak najdalej od siebie. Jestem prostytutką, ale wiem, co to znaczy celibat! Serafin… jest nietykalny i koniec!”

Przykazała sobie spokój i spojrzała na siebie w lustrze. Była wciąż taka młoda, a jej niewinnie dziewczęce oczy były takie smutne i zmęczone. Nigdy nie czuła się kochana i nie kochała samej siebie. Kim była ta kobieta po drugiej stronie lustra?

— Zachciało ci się, kurde, księdza! Co?! — szepnęła do siebie z pogardą.

Skorzystała z ubikacji i wyszła z nadzieją, że młody Klein odpuścił już sobie jej towarzystwo. Tymczasem on tam na nią czekał. Na jego widok zaklęła w duchu i zacisnęła zęby. Ruszyła ku niemu, nieświadomie poruszając się przy tym niczym kotka polująca na swoją zdobycz.


Serafin przełknął ślinę i mimowolnie poczuł podniecenie.

„Opanuj się stary! Przecież to tylko prostytutka! Zaraz ją nawrócisz i będzie po temacie!”

— Czy zechce Pani teraz ze mną zatańczyć? — zapytał. Miał nadzieję, że nawiąże z nią tę bardzo ważną rozmowę. Chciał pomóc tej młodziutkiej kobiecie, której życie dopiero się zaczynało, a która utknęła w bagnie prostytucji po samą szyję.

— Nie wiem, co na to Marco. Przyszłam tutaj z nim — odparła niezbyt grzecznie, udając bardzo niedostępną. Chciała, żeby się od niej odczepił, a mimo wszystko oblizała górną wargę, gdy spojrzała na jego kształtne usta. Poczuła się niczym bezwstydna złodziejka. „Dlaczego nie potrafię się przy nim powstrzymać?!”

— Marco na pewno nie będzie miał mi tego za złe — skłamał. Był przekonany, że to jego jedyna szansa tego wieczora, aby z nią porozmawiać, więc podał jej ramię i poprowadził do sali balowej.


Taniec był powolny, a ich ciała blisko siebie. Obydwoje walczyli ze swoimi pragnieniami, ale gra pozorów trwała. Nie zwracając uwagi na kręcące się dookoła nich pary, czuli się, jakby byli jedynymi osobami w tym pomieszczeniu. Oczy wielu zdegustowanych osób były skierowane w ich stronę. „No tak, przyszły ksiądz nie powinien tańczyć tak blisko z młodą kobietą… z żadną kobietą. Och, niech on już przestanie! Niech mnie zostawi! Nie chciałam z nim tańczyć!”


— Wiesz kim jestem, prawda? — zapytała go. Nie śmiała unieść wzroku ku jego niebiańskim oczom. Skupiała spojrzenie gdzieś poza obrębem jego ciała, aby zyskać potrzebny jej psychiczny dystans.

— Jesteś młodą kobietą potrzebującą mojej pomocy. Jestem tutaj, żeby cię uratować — zabrzmiał swoim anielskim głosem, którym przerwał gonitwę myśli w jej głowie.

— Każdej to mówisz? — Ironiczny uśmiech zagościł na jej twarzy.

— Wiesz już, czym się zajmuję… Pewnie Sandra wszystko ci powiedziała.

— Masz jej to za złe?

— Nie.

Był tak poważny i tajemniczy, że nie potrafiła wyczytać z jego twarzy prawdziwych intencji.

„Co masz zamiar zrobić?! Zabrać mnie stąd?! Nonsens!”

Rozmowa na chwilę ucichła, ale Serafin znów ją podjął.

— Nie musisz tego robić… Nie po to zostałaś stworzona.

— Zostałam stworzona do ubóstwa, ale wyrwałam się z niego dzięki mojemu ciału i szczęściu.

Chłód jej głosu przeszywał go na wskroś. Nie dawał jednak za wygraną.

— Dobrze ci z tym?

— Nie ma w moim słowniku tego słowa… — Jej głos zadrżał nagle mimo jej woli. Ten mężczyzna zaczynał poruszać najwrażliwsze nuty jej serca. Po co to robił?!

— Izabelo, spójrz na mnie w końcu — zachęcił ją łagodnie.

Spojrzała szklistym wzrokiem ku jego oczom i zmusiła swoje usta do wypowiedzenia słów:

— Muszę iść do Marco!

— Nie musisz. — Przytrzymał ją mocniej, gdy próbowała się odwrócić.

— Puść mnie! — warknęła cicho i zamknęła się w swoim bólu.

— Nie — odpowiedział łagodnie i przytulił ją do siebie.

Tym razem nie zaprotestowała. Odkrył jej prawdziwe ja, jej wewnętrzne rozterki: była samotna i bezbronna i potrzebowała jego pomocy. Nagle poczuł coś, co przeszło jego wszelkie oczekiwania. Jeszcze nigdy nie miał w sobie takiego poczucia obowiązku chronienia drugiej osoby… kobiety!

— Tutaj jesteś! — usłyszeli bełkot Marco, który był już lekko wstawiony. Ujął jej dłoń w przegubie i odciągnął od Serafina.

— To boli — syknęła, lecz zachowała twarz i nie odsunęła się od brutala.

Oczy wszystkich skierowały się w ich stronę.

— Nie rób jej tego! — Serafin przeczuwał, co się szykuje dla nieszczęsnej dziewczyny.

— Nie twoja sprawa! Mówiłem ci, żebyś się trzymał od niej z daleka! To moja własność i wara od niej!

— Wyjdźmy! Tutaj jest zbyt wiele osób — powiedziała Izabella i pociągnęła za sobą Marco. Serafin ruszył ich śladem i po chwili wszyscy troje znaleźli się na korytarzu.

— Marco, jedź do domu. Zamówię ci taksę! — Już wyciągał telefon, aby zadzwonić, ale Iza odparła stanowczo:

— Zaprowadzę go do hotelu.

— Tak, moja śliczna! — Marco przytulił ją i brutalnie pocałował.

Nienawidziła, gdy mężczyzna całował ją w ten nieprzyjemny, agresywny sposób, w dodatku ustami cuchnącymi alkoholem. Mogło to jedynie oznaczać, że w łóżku będzie brutalny i może czuć ból podczas stosunku. Zaczęła się go bać tego co będzie, gdy znajdą się sam na sam w hotelowym pokoju. Jeszcze nie znała go z tej strony…


Z trudem panował nad swoimi emocjami. Chciał porwać ją i uciec, aby uchronić ją przed tym brutalem, który obchodził się z nią jak ze szmacianą lalką.

— Ja go odprowadzę do hotelu, a ty jedź do domu Izo.

— Sefciu, prostytutki nie mają domów — wybełkotał Marco i ciągnąc za sobą przestraszoną dziewczynę, zaczął dzwonić, aby zamówić taksówkę.

Serafin nie miał zamiaru się poddać. Jak tylko obydwoje zajęli miejsce na tylnym siedzeniu taryfy, wsiadł do swojego starego forda i pojechał ich śladem. To był impuls! Nie miał zamiaru pozwolić mu na to, aby ją skrzywdził.

8. W samą porę

Już w windzie zaczął brutalnie okładać ją pocałunkami, przygważdżając ją swoim ciałem do ściany pomieszczenia. Jego silne dłonie miażdżyły jej piersi i sprawiały ból.

— Lubisz to, prawda?! — wysapał podniecony tuż przy jej uchu.

— Nie! — Odtrąciła go, ale ten nie dawał za wygraną. — To boli!

— Bądź grzeczna, to będziesz miała premię — obiecał jej i znów przywarł do jej ust.

Wiedziała, że jest prostytutką, ale w tej chwili zadała sobie pytanie, czy musi dawać się w ten sposób dotykać? To było tak bolesne i nieprzyjemne, że strach zaczął brać nad nią górę, a mimo to dała się mu zaciągnąć pod drzwi pokoju numer 35.

Przez cały czas myślała o ucieczce, ale nie potrafiła wyznaczyć sobie granicy bólu i upokorzenia. Wciągnął ją do pokoju i popchnął na duże, dwuosobowe łóżko. Nie chciała tego robić! Ale już było za późno. Niemal rzucił się na jej ciało i rozrywając złotą, obcisłą sukienkę, obnażył jej piersi.

— Nie chcę! — krzyknęła, siłując się z dwa razy cięższym od siebie mężczyzną.

— Zapłaciłem za ciebie! Musisz chcieć! — krzyknął i szarpnął nią.

— Puść mnie! — Daremnie próbowała go odepchnąć.

— Leż spokojnie, ty dziwko! — Potrząsnął nią brutalnie.

W tej chwili drzwi do pokoju otworzyły się z impetem i do środka wpadł Serafin. Dostrzegł, że Izabella próbuje się bronić przed napastującym ją, dwa razy większym od niej mężczyzną.

— Marco! Zostaw ją!

Przypadł wściekły do jej oprawcy, wziął go za fraki i odciągnął na drugi koniec pokoju.

— Opamiętaj się! — Potrząsnął nim.

— Zostaw mnie ty głupku! Ona jest dziwką i ma robić to, co ja chcę! Zapłaciłem za tę szmatę!

— Panuj nad słownictwem! Ona przede wszystkim jest kobietą! A nie przedmiotem, który można wykorzystać!

Marco zaczął się szarpać, aby uwolnić się z silnego uścisku dłoni Serafina. Widział, że to nic nie daje, więc uderzył go w brzuch. Obezwładniony silnym ciosem, młodzieniec, upadł na podłogę.

— Zostaw go! — Iza zerwała się z łóżka i rzuciła się w kierunku swojego wybawcy, aby mu pomóc.

Marco jednak był szybszy. Szarpnął ją boleśnie w swoją stronę i znów przywarł do jej ust.

— Teraz zrobisz to, co zechcę!

— Nie! — Jej protesty nic nie dawały. Dziewczyna zebrała w sobie resztki sił i spoliczkowała natręta. Wyzwoliła się z jego żelaznego uścisku.

— Ty szmato!

Zanim pięść Marco zdążyła dotrzeć do twarzy Izabeli, powstrzymał ją cios wymierzony w jego twarz. Serafin natarł na niego z całą furią i powalił na łopatki. Otumaniony ciosem napastnik nie mógł dojść do siebie dłuższą chwilę. Korzystając z sytuacji, Serafin ściągnął z siebie czarną, skórzaną kurtkę i okrył nią obnażone ciało dziewczyny. Później wyprowadził ją pospiesznie z hotelowego pokoju. Na szczęście, właśnie ktoś przyjechał windą na ich piętro, więc weszli do środka i pozostawili za sobą wściekłego brutala.

9. Miłosna ekscytacja

— Nie powinnam się tak zachować. On za mnie zapłacił! Teraz nie będę mogła mu oddać tych pieniędzy! Sukienka zniszczona, byłam u fryzjera i u kosmetyczki… — mówiła z trudem. Wsparta plecami o ścianę windy, usiłowała się uspokoić.

— Co ty mówisz, dziewczyno!? Wolałabyś dać się zgwałcić?!

— Skąd ja teraz wezmę tysiąc złotych, żeby mu oddać?! — Panika wzięła nad nią górę.

— Jeśli tylko o to chodzi, to sam mu dam te pieniądze! Oddasz mi, kiedy będziesz mogła. — Starał się uspokoić i myśleć logicznie. Wciąż jeszcze był wściekły na wspólnika ojca i miał ochotę wrócić, aby dać brutalowi nauczkę. — Albo lepiej nie oddawaj. Wezmę je z fundacji.

Stała w odległości półtorej metra od niego i ciężko dyszała, była wstrząśnięta całą sytuacją. Nagle zaczęła płakać. Serce Serafina od razu zmiękło, więc podszedł do niej, aby ją przytulić. Poczuła się bezpieczna. Tak dobrze było się wypłakać w jego opiekuńczych ramionach… A później nagle jej serce znów zaczęło przemawiać w języku miłości, przed którą tym razem nie chciała się bronić. Był zbyt blisko niej, aby mogła znaleźć siłę do walki z uczuciami, więc rozpłynęła się w zapachu jego skóry i w przyjemnym cieple jego ciała. Gdy delikatnie pogładził jej plecy, poczuła dreszcz rozkoszy.

— Będzie dobrze. Wszystko się ułoży, tylko pozwól mi sobie pomóc. Zawiozę cię do fundacji, abyś mogła spędzić tam noc, a jutro zajmiemy się twoją przyszłością. Wszystko się zmieni — mówił swoje standardowe regułki, ale tym razem jego uczucia brały górę nad rozsądkiem. Tulił do siebie kobietę, która wzbudzała w nim dziwne emocje. Nie chciał wypuścić jej z rąk. Tak dawno się do nikogo nie przytulał… to znaczy: dawno nie przytulał się do kobiety. Dlatego poczuł zawód, gdy dziewczyna odsunęła się od niego i stanęła kilka kroków dalej? Pomyślał przez chwilę, że to zwyczajna, ludzka potrzeba sprawiła, że znalazła się w jego ramionach, lecz gdy spojrzał jej w oczy, jego serce dało mu wyraźny sygnał, że chodzi mu właśnie o tę, a nie inną kobietę. Spuścił wzrok, aby móc stworzyć dystans potrzebny mu do opanowania swoich emocji.

„To zaraz się skończy i zapomnisz o niej. To tylko jakaś błahostka! Nic więcej! Takie rzeczy się nie zdarzają, nie mnie!”


Izabella odsunęła się, gdyż nagle pomyślała, że ta czułość i opiekuńczość z jego strony nie są jego indywidualną gestią… Musiał postępować tak z każdą kobietą, którą ratował z opresji. „Ilu kobietom mówił już te formułki? Ile kobiet potrzebujących jego pomocy i wsparcia, tulił w ten sposób?” Odsunęła się od niego ze świadomością, że nie może sobie robić żadnych nadziei. Otarła łzy i opanowała swoją miłosną ekscytację, zanim otwierające się drzwi windy przerwały to niezwykle intymne spotkanie z mężczyzną jej marzeń, który był kompletnie poza jej zasięgiem.

10. Córka Boga

Przeszywające zimno i sypiący się z nocnego nieba śnieg upadający na czarny asfalt, który zamieniał czystą biel płatków w brudną breję, czyniły tę sylwestrową noc bardzo surową i mroczną. Było już po dwudziestej trzeciej, gdy wyszli z hotelu na parking. Zaprowadził ją do samochodu i otworzył przed nią drzwi, aby mogła wsiąść. Przyjrzała się staremu, granatowemu fordowi — był doświadczony upływającym czasem i nosił rudawe znamiona rdzy. Zdziwiła się, że taki bogaty człowiek ma tak marne auto. Gdy siedziała już w samochodzie, doszła do wniosku, że to jakieś dziwactwa bogatego paniczyka.

— Zapnij pas! — przykazał jej, gdy zapinał swój. — Za piętnaście minut będziemy na miejscu.

Iza przypomniała sobie o Marco, który został powalony ciosem w twarz.

— Myślisz, że nic się mu nie stało?

— Był bardziej pijany niż obezwładniony uderzeniem. Zaraz zrobi taki raban w hotelu, że nie zostawi na nikim suchej nitki. Nie martw się o niego, tylko o siebie.

Zapalił silnik i ruszył. Dziewczyna pomyślała sobie, że latarnie nocne dają więcej światła niż żarówki tego samochodu, ale nie skomentowała tego.

— Nie wiem, czy jestem gotowa na takie zmiany… — Okryła się szczelniej jego skórzaną kurtką. Poczuła wyraźny chłód, który zmroził ją od środka na wspomnienie tego, co przed chwilą się wydarzyło.

— Wszystko zależy od ciebie. Całe życie przed tobą. Wszystko zależy od tego, czy chcesz je zmienić. Pamiętaj, że jesteś córką Boga, godną miłości, pełną siły i zdolną do tego, aby o sobie decydować…

— Córką Boga?! — zaśmiała się szyderczo.

— Tak! Nie wiedziałaś? — mówił całkiem poważnie.

— Nie opowiadaj mi proszę tych bajek o Bogu! Gdyby był taki dobry, to nie pozwoliłby na to, żebym wylądowała w burdelu!

— Gdyby nie był taki dobry, to dziś zostałabyś zgwałcona. Na szczęście znalazłem się w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze. Izo… — zrobił głębszy oddech — to ludzie decydują o tym, co dzieje się na świecie. Posiadają wolną wolę i odpowiadają za swoje czyny. Nie ma co zwalać na Boga odpowiedzialności za swoje życie. Wyposażył cię we wszystkie potrzebne ci cechy i jesteś zdolna do tego, aby świadomie zmieniać siebie i swój los!

— Każdej to mówisz? — zapytała ironicznie.

To nie było przyjemne, przyznawać się do tego akurat w tej chwili, ale tak… wielokrotnie mówił tak innym kobietom.

— Tak. Ale tylko dlatego, że to oczywiste, a nie dlatego, że traktuję cię przedmiotowo, jak kolejny obiekt do zbawienia.

— Chcesz mnie nawrócić? — parsknęła.

— A co w tym złego?

— Bo jestem prostytutką?! Zepsutą do szpiku kości, podłą, zeszmaconą ździrą nie zasługującą na to, żeby ją kochać lub szanować. — Katowała siebie ostrą krytyką, aby zrozumiał, że u jego boku siedzi osoba, której już nie da się pomóc.

— Izabello! — przerwał jej surowym tonem. — Dosyć tego! Czas, abyś zaczęła się szanować! Bóg kocha nas nie dla zasług, ale z powodu swojej dobroci. Dla niego nie jest ważne, ile grzechów popełniłaś, bo jeśli tylko zwrócisz swoje serce ku Niemu, On ci wybaczy! Jeśli to uczynisz, On zaopiekuje się tobą jak kochający Ojciec i nie pozwoli zrobić ci krzywdy!

— To dlaczego wcześniej się nie zaopiekował?!

— Bo szanuje twoją wolną wolę i chce, aby to wyszło od ciebie! Żebyś to ty chciała być z nim w bliskiej, przyjacielskiej relacji! Nie ma zamiaru zmuszać cię do tego przemocą czy karą! Rozumiesz? — gorączkował się.

Izabella umilkła na dłuższą chwilę, po czym cicho zapytała:

— To gdzie, w takim razie, jest ten twój Bóg?

Serafin wjechał na parking umiejscowiony przed kamienicą stojącą gdzieś na obrzeżach miasta. Wyłączył silnik samochodu, odwrócił się w jej stronę, po czym uniósł dłoń i palcem wskazał na nią.

— Być może tutaj!

— Nie rozumiem… — sądziła, że to żart, a głowa Serafina buja w obłokach, upojona wyśmienitym szampanem zasilającym stoły willi państwa Klein.

— Może zamieszkać w tobie, jeśli zaprosisz go do swojego serca i duszy. I bądź pewna, że jeśli to zrobisz, to On nie da zrobić ci krzywdy! Będzie cię bronił do upadłego… Tak jak ja dzisiaj.

Był taki piękny w tej chwili, gdy przemawiał do niej z taką pasją, że znów się zapomniała. Westchnęła tęsknie do jego silnych ramion i zapragnęła czegoś więcej. Trwało to jednak tylko chwilę, gdyż przypomniała sobie kim był. Zawstydzona odwróciła wzrok.


Emocje znów go poniosły, sprawiły, że jego serce zabiło szybciej. Gdy spojrzał w jej przestraszone, słodkie oczy zapragnął przytulić ją po raz kolejny. Chciał poczuć ciepło jej ciała i jej kobiecy zapach, który wdzierał się do jego głowy, i robił w niej miłosne poplątanie zmysłów. Jednak, gdy dostrzegł jej zażenowanie, odrzucił prędko emocje na bok, a w duchu przykazał sobie twardo:

„Czas to zakończyć. Jeszcze chwila i wrócę do domu i zapomnę.”

— Zaprowadzę cię do ośrodka — powiedział, po czym prędko wysiadł z samochodu.

11. Niezrozumiałe pragnienia

— Pani godność? — zapytała pięćdziesięcioletnia recepcjonistka ubrana w czarny, zakonny strój zakrywający jej niską i tęgą posturę. Pochylona nad kartką papieru czekała na odpowiedź nowoprzybyłej podopiecznej, trzymając w powietrzu zawieszoną stalówkę błękitnego długopisu. Widok jej pomarszczonej bruzdami czasu twarzy podkreślał skromność tego miejsca pozbawionego jakiejkolwiek dekoracyjności. Jasnożółte ściany niewielkiej recepcji, białe, plastikowe krzesła i wysoko usytuowany blat półki recepcyjnej — to wszystko co rzuciło się w oczy młodej, przestraszonej dziewczynie. Zapach świeżo kładzionej farby i mokrej posadzki skojarzyły jej się z czystą surowością, którą zawsze utożsamiała z klasztornymi celami.


Stał tuż obok niej i dyskretnie oglądał każdy skrawek jej uroczej buzi. Przez chwilę przestraszył się nie na żarty! Odkrył, że chyba zakochał się po raz pierwszy, odkąd jego życie wywróciło się do góry nogami. Miała piękny profil twarzy, wyraźnie zarysowane, namiętne usta, piękne, ciemnobrązowe oczy i choć jej misterna fryzura uległa zniszczeniu, nadal dodawała jej nieodpartego uroku. Rysy jej twarzy podkreślał dyskretny, nienachalny makijaż. Szczupła i smukła szyja była idealnej długości, ramiona odpowiedniej szerokości, natomiast jej krągłości pięknie podkreślało wcięcie w talii, które teraz skrzętnie zakrywała jego własna, skórzana kurtka…

— Ja… — Spojrzała na wysokiego, urodziwego młodzieńca stojącego obok niej. Jego ciepły uśmiech przerwał nieustannie toczącą się w jej myślach analizę. Oderwał od niej wzrok i powiedział:

— Nazywa się Izabella…

Ale ona nagle mu przerwała.

— Nazywam się Maria Szewczyk. Izabella May to mój pseudonim.

— Och! Jest panienka aktorką?! — zapytała wesoło siostra Józefa, po czym obdarowała ją wymuszonym, terapeutycznym uśmiechem.

Maria spuściła wzrok i odparła nieśmiało:

— Nie.

— Czym więc się panienka zajmuje?

— Pracowała u wspólnika mojego ojca… w firmie. Trudna sytuacja życiowa — tak na najogólniej ujął to Serafin.

Była mu w tej chwili wdzięczna za wybawienie z opresji. Dobrze wiedział, że byłoby jej bardzo wstyd, wyznawać przed osobą duchowną, która tak miło ją przyjęła, że jest tylko prostytutką sprzedającą swoje ciało.

— Dobrze dziecinko… — włożyła dokument z jej danymi osobowymi do teczki. — Zaraz nastroję ci pokój i będziesz mogła się przebrać, tylko poczekaj minutkę. — Uśmiechając się prawie serdecznie, poszła długim, oświetlonym jedynie kilkoma świetlikami korytarzem w głąb budynku.

— Będzie ci tutaj dobrze — powiedział ciepło Serafin, który znów odczuwał silne pragnienie przytulenia nieznajomej. Gdy dziewczyna zaczęła ściągać z ramion jego kurtkę, rzekł pospiesznie:

— Oddasz mi jutro. Przyjdę powiedzieć ci co z Marco. Zaraz pojadę się z nim rozmówić, tylko…

— Och, proszę! Nie jedź tam! — Zapomniała się i złapała go za dłonie. — Nie chcę, aby znów coś ci zrobił! — Odsunęła się, gdy tylko przypomniała sobie, kim był…

„…przyszłym księdzem. A ja, jak ta idiotka, zauroczyłam się w nim.”

— Muszę. Ale nie martw się. Poradzę sobie. — Wciąż czuł na swoich dłoniach jej zimne ręce, mimo że już go nie dotykała. Nagle zapragnął je ogrzać. Nie chciał się z nią rozstawać właśnie teraz, gdy jego serce kompletnie zagłuszyło głos sumienia i logiczny tok myślenia. Ale musiał odejść, bo siostra Józefa powróciła.

— Możesz już jechać, aniołku! Zajmę się naszą Marysią — powiedziała miło. Zakonnica nawet przez chwilę nie domyślała się, że para stojących przed nią osób właśnie zaczyna za sobą tęsknić.

12. Każdy w swoją stronę

Weszła do ciasnego, jednoosobowego pokoiku wyposażonego w niewymyślne łóżko, równie skromną szafkę nocną oraz białą umywalkę. W środku pachniało czystością i nowością.

„Czy ktoś, kiedyś tutaj przede mną mieszkał?”

Postawiła kilka kroków w swoich niewygodnych szpilkach, stąpając po dywanie w odcieniu ecru. Brakowało tutaj kolorów… Jakichkolwiek oznak życia! Przeniknął ją chłód samotności, a wiszący na ścianie duży, drewniany krzyż napełnił ją niepokojem.

Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że nie zdążyła zabrać z hotelu swoich rzeczy. Jeszcze godzinę temu jej życie wyglądało całkiem inaczej, a teraz stanęła przed próbą zmiany swojej rzeczywistości.

„Kim właściwie jesteś Serafinie? Przyszłym księdzem? Aniołem? Czy jedynie zjawą, która sprawiła, że moje serce zabiło mocniej?”

Z myślą o nim podeszła do niewielkiego okna mieszczącego się w pokoiku na drugim piętrze. Wyjrzała na ulicę rozświetloną jedynie kilkoma latarniami. Zobaczyła parking, na którym zaledwie piętnaście minut temu Serafin zaparkował samochód. Okazało się, że jego ford wciąż tam stał, a on rozmawiał z kimś przez telefon. Westchnęła tęsknie na myśl, że pewnie więcej się już nie zobaczą. Miała na sobie kurtkę przesiąkniętą zapachem jego ciała. Przypomniała sobie, jak ją dotykał i objęła się swoimi rękoma, aby wyobrazić sobie, że znów ją obejmuje.

„Nie, tak nie można… Muszę o nim zapomnieć.”

Ze smutkiem ściągnęła z siebie skórzaną, czarną kurtkę i odłożyła ją na łóżko. Skrzyżowała ramiona w miejscu, gdzie Marco rozerwał jej złotą sukienkę i wyjrzała jeszcze ten jeden ostatni raz przez okno, aby zobaczyć choć cień siedzącej za kierownicą postaci idealnego mężczyzny. Zatęskniła za nim.


Widział ją w oknie drugiego piętra kilkukondygnacyjnej kamieniczki, lecz pośród ciemnej aury zimowej nocy nie mógł dojrzeć, czy jest smutna, czy też przygarnięta pod dach opiekuńczej wspólnoty, w końcu odnalazła spokój. Bardzo chciał do niej pójść, ale nie mógł. Po pierwsze: nie wypadało o tak później porze odwiedzać pensjonariuszek ośrodka; po drugie nie wypadało mu, jako przyszłemu duchownemu, odwiedzać kobiet, zwłaszcza o północy! Po trzecie: nie potrafił opędzić się od uczuć naruszających jego już i tak chaotyczną równowagę emocjonalną. Bał się, że mogłyby popchnąć go do złych poczynań, których nie darowałby sobie do końca życia.

„Boże, wybacz mi te myśli, wiem, że są złe, ale nic nie mogę poradzić na to, co poczułem i nadal czuję… Nie! Zapomnę o niej, jak tylko uporam się z jej sprawami. Wtedy będę mógł się odsunąć, pewien tego, że nic jej już nie grozi. To tylko chwilowe, nic wielkiego, właściwie… wcale tego nie ma!”

Zbagatelizował swoje wewnętrzne rozterki i zadzwonił do Marco Paoli.

— Marco? Tu Sefi! Wszystko w porządku?

— Ty łajdaku, gdzie moja Iza?! Pewnie zawiozłeś ją wprost do tej swojej instytucji — charczał wściekły.

— Cieszę się, że wszystko z tobą w porządku — odparł beznamiętnie. Jego furia nie robiła na nim żadnego wrażenia. Uznał, że to zrozumiałe, że facet się wścieka, a zresztą, Marco szybko wybuchał i szybko się uspakajał.

— Spadaj frajerze! Chcę, aby natychmiast zjawiła się tutaj, w hotelu! Bo jak nie, to będzie musiała mi zwrócić ten tysiąc plus odsetki, które właśnie lecą!

— Dam ci tysiąc plus odsetki, ale nie będziesz jej robił żadnych problemów i pozwolisz jej żyć! — Serafin przeszedł do konkretów. Był gotów zapłacić nawet dwa lub trzy tysiące złotych, żeby tylko zapewnić Marii bezpieczeństwo.

„Maria…”

Spojrzał ku górze. Wciąż stała przy oknie, lecz widział jedynie niewyraźny zarys jej twarzy.

— Dwa tysiące! — licytował się Marco.

— Może być i trzy!

— Nie no… nie jest tyle warta!

Usłyszawszy te słowa, chłopak zagryzł zęby, żeby nie skomentować tego stwierdzenia. Na pewno była o wiele więcej warta niż dziesięciu takich Marco Paoli.

— Dam ci tyle, ile chcesz. I jeszcze jedno!

— No?

— Jutro spotkasz się z nią i osobiście przeprosisz ją za to, co zrobiłeś i powiedziałeś!

— Chyba kpisz?!

— Inaczej twoja żona dowie się, że wynajmujesz prostytutki do swoich niecnych celów.

W słuchawce zaległa cisza trwająca pięć sekund.

— Dobra!

— Jutro, u mnie o szesnastej.

— Dobra! Na razie!

— Cześć!

Odłożył telefon, odetchnął, po czym zadowolony z siebie spojrzał w stronę okna. Dziewczyna nadal tam była i chyba patrzyła w jego stronę. Pomachał jej na pożegnanie, a potem pozostawił na ciemnym i zimnym parkingu swoje uczucia i odjechał.

13. Nielegalnie wzbudzona tęsknota

Nie widziała dokładnie, co robił w samochodzie. „Pomachał mi, czy tylko mi się zdawało?” Gdy odjechał, z żalem wpatrywała się jeszcze przez kilka minut w miejsce, gdzie stał zaparkowany jego granatowy ford, a później powoli podeszła do swojego nowego łóżka. Było zaścielone czystą, wyprasowaną i pachnącą pościelą. Na wspomnienie tego, gdzie niegdyś żyła, poczuła wstręt. W burdelu mieszkała w ciasnej, obskurnej klitce wraz z dwiema koleżankami. Jeszcze kilka dni temu z nimi rozmawiała…


— Iza, nigdy nie dawaj się facetowi urobić na „drugą dziurę” bez premii! Płatne z góry! — mówiła Dolores, gdy rozbierała się do snu. Miała trzydzieści pięć lat i cierpiała z powodu uprawiania seksu analnego.

— Najlepiej w ogóle z tego zrezygnuj! — odezwała się druga jej koleżanka, która nagusieńka wskoczyła pod kołdrę. Belinda była tylko o trzy lata starsza od Marii i była znana z uprawiania seksu grupowego.

— Nie mam zamiaru tego robić — rzekła do siebie Marysia, po czym zaczęła rozpinać suwak koronkowego kombinezonu.

— Jak już coś, to na luźnych zwieraczach, bo możesz się pokaleczyć! — przykazała jej Dolores.

— Wiemy Dolo, wiemy… — Belinda pokiwała głową ze współczuciem.

Maria przypomniała sobie, jak wyglądały jej koleżanki. Dolores była blondynką o krągłych kształtach zapakowanych zawsze w przesadnie opinającą jej sylwetkę, skórzany kombinezon z dekoltem tak dużym, że jeszcze trochę, a można by było oglądać jej sutki. Belinda była niską szatynką noszącą czerwoną, lateksową sukienkę, kończącą się kilka centymetrów pod jej obfitymi pośladkami. Jej piersi niemal kipiały z dużego dekoltu, który wciąż poprawiała.

— Cieszę się, że chociaż tobie, mała, udało się uwolnić z tego bagna! — Dolores włożyła skąpą piżamkę, weszła pod gruby pled, po czym uczyniła znak krzyża. Pomimo swojego podłego życia zawsze była wierząca i miała nadzieję, że jej młodą koleżankę uda się uratować. Ona sama nie liczyła już na nic, bo jak twierdziła: jej życie już dawno się skończyło i pozostało jej już tylko umierać w piekle bez miłości.

— Miałaś szczęście z tym Marco Paoli — mówiła Belinda. Była trochę zazdrosna, ale nie dawała tego po sobie poznać. — Może zakocha się w tobie i będziecie żyli długo i szczęśliwie? He, he! — Jej żart był jedynie głęboko skrywanym marzeniem o prawdziwej miłości.

— Tak, wsiądziesz na jego białego konia i odjedziecie w siną dal!!! — Po tym dwuznacznym stwierdzeniu wszystkie trzy wybuchły salwą śmiechu.

Każda z nich chciała być kochana, każda z nich pragnęła być tą Jedyną i każda z nich… chciała się uwolnić z tej klatki, która zabierała kawałek po kawałku jej ciało, serce i umysł.


Co będzie z tymi kobietami za rok, dwa… Za dziesięć lat pewnie będą już zupełnie zniszczone. Żal się jej zrobiło koleżanek i z tą myślą położyła się do miękkiego, przytulnego łóżka. Mijały kolejne minuty, ale sen nie nadchodził. Przewracając się z boku na bok, wciąż nie mogła pozbyć się sprzed oczu wyobraźni widoku twarzy Serafina Kleina. A co z tym… Bogiem? Nigdy nie zastanawiała się nad prawdziwością tezy, że On naprawdę istnieje.

— Jeśli jesteś — szeptała, patrząc na krzyż zawieszony nad drzwiami — to spraw, żeby on mnie pokochał.

Zasnęła z nielegalnie wzbudzoną tęsknotą za kimś, kto był kompletnie poza jej zasięgiem.

14. Wspaniały facet

Zwykle spała do południa ze względu na pracę nocną, ale tego ranka usłyszała głos dzwonka, który obudził ją o ósmej.

— Śniadanie! — krzyczano z korytarza.

Usiadła na łóżku i z zaskoczeniem odkryła, że na krześle obok leżą poskładane ubrania.

„Jak miło, że ktoś o mnie pomyślał.”

Ubrała białą, czystą bieliznę oraz nowy, czarny dres, a na nogi włożyła całkiem nowe kapcie dołączone do zestawu. Mimowolnie uśmiechnęła się.

Wyszła na zewnątrz i skierowała kroki w głąb budynku.

— Przepraszam, gdzie jest jadalnia? — zapytała przechodzącą obok niej dziewczynę.

— Chodź, zaprowadzę cię! — odpowiedział jej ciepłym, przyjaznym głosem. — Też tam idę. Ale u nas mówi się „świetlica”, bo tam też zajmujemy się różnymi rzeczami… Przyzwyczaisz się, nie jest tutaj aż tak źle.

Skinęła głową i poszła za koleżanką, która zaczęła jej opowiadać o życiu w ośrodku. Świetlica znajdowała się na trzecim piętrze, na poddaszu domu. Gdy tam weszła, zobaczyła około piętnastu kobiet w przedziale od dwudziestu do pięćdziesięciu lat, ubranych w identyczne czarne dresy — takie jak ten, który miała na sobie. Zajmowały miejsca przy stołach ułożonych ciągiem, wzdłuż jednej ze ścian. Głodna dziewczyna zajęła miejsce na skraju stołu i przyglądając się smakowitościom ułożonym na talerzach, czekała cierpliwie, aż ktoś da komendę do jedzenia. Walcząc z głodem, rozejrzała się po świetlicy.

Na ścianach wisiały kilimy, malowane ręcznie obrazki oraz tablica z rozkładem zajęć. Pod przeciwległą ścianą były ułożone pojedyncze stoliki, a przy nich po cztery krzesła. Stały tam również szafki, gdzie umieszczono książki, gry planszowe oraz różne robótkowe szpargały.

Do świetlicy weszła siostra zakonna, która przyjmowała ją wczorajszego wieczora.

— Szczęść Boże, moje drogie! Pomódlmy się wspólnie naszą codzienną, poranną modlitwą, aby dobry Bóg pobłogosławił ten poranny posiłek.

Przeżegnała się znakiem krzyża, co też uczyniły wszystkie zgromadzone, po czym jednym chórem rzekły:

— Ojcze, pobłogosław te dary, które spożywać mamy. Prowadź nas, abyśmy tego dnia mogły cieszyć się czystym sumieniem i zasypiać pełne Twojej łaski. Amen.

— Cieszcie się, bo jeszcze dziś macie wolne! Wieczorem zapraszam na mszę! Dziś Nowy Rok, więc można wpisać intencje. Będziemy się o nie wspólnie modlić. Błogosławionego dnia!

Po tych słowach siostra wyszła i rozpoczęła się poranna uczta. Świeży chleb, wędliny, ser i masło orzechowe oraz niezbyt ciepła herbata przypomniały Marysi o rodzinnym domu. Poczuła się dziwnie w tym „świętym” i czystym miejscu. Inne kobiety rozmawiały niczym nieskrępowane, podczas gdy ona nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa. Dopiero gdy jej sąsiadka przemówiła do niej, obudziła się w końcu z otępienia. Od chwili wstania z łóżka chodziła niczym lunatyczka.

— Przywiózł cię Serafin? — zapytała dwudziestopięcioletnia blondynka o smutnych oczach.

— Tak.

— Mnie też… i mnie! — odezwało się kilka innych kobiet.

— My wszystkie tutaj, jak jedna… co do jednej, zapewniam cię, jesteśmy zakochane w Serafinie! — zażartowała ruda piękność i przewróciła zalotnie zielonymi oczyma. Wyglądała jej na prostytutkę.

— Tak, to wspaniały facet!

— Szkoda, że za rok zostanie księdzem!

Wszystkie zebrane przy stole kobiety, były naprawdę urodziwe.

„Pewnie wszystkie je przytulał i pocieszał, tak jak mnie. Ech… a ja wyobrażałam sobie nie wiadomo co. To zwyczajnie dobry człowiek potrafiący okazać ciepło potrzebującym.”

Wszystkie rozmowy nagle umilkły, gdy do środka wszedł Serafin Klein we własnej osobie. Nienagannie prezentował się w jeansach, czarnym podkoszulku i szarej bluzie z kapturem.

— Dzień dobry! — Jego głos i uśmiech rozjaśniły całe pomieszczenie. Odpowiedziało mu echo piętnastu głosów żeńskich, a wszystkie pary oczu skierowały się z uwielbieniem w jego stronę. Marysia odkryła z zaskoczeniem, że jego niebieskie oczy i uśmiech były skierowane wprost na nią. Zbliżył się do niej i po cichu rzekł:

— Możemy porozmawiać?

— Tak. — Wstała i poszła jego śladem w stronę stolików stojących w drugim końcu świetlicy. Usiedli przy jednym z nich.

— Jak się czujesz? — Jego twarz wyrażała nieskrywaną troskę. Dziewczyna wydała się mu nazbyt blada i przestraszona. Żałował, że nie może jej w tej chwili objąć, aby przegonić strach czający się w jej oczach.

— Dziwnie. Jestem tu obca i nowa… i jest tu tak czysto i jasno… — nie potrafiła określić tego, co czuje. Jedyne co wiedziała na pewno, to było to, że chciałaby się wtulić w jego ramiona i dać upust łzom.

— Wiem, że to trudne… Ale mam dla ciebie wiadomości, które na pewno poprawią ci humor.

Skinęła głową.

Jej potargana fryzura niczym nie przypominała tej z wczorajszego balu. Widok tak pięknej kobiety, pozbawionej wszelkich dodatków upiększających, w dodatku bezradnej niczym mała dziewczynka, rozczulił go i miał nadzieję, że nie było tego po nim widać.

— Dziś o trzynastej masz spotkanie z Marco.

— Słucham?! — szepnęła przestraszona. Nachyliła się nad stołem, aby lepiej go słyszeć.

— Pojedziemy do mojego mieszkania i tam porozmawiacie. Załatwiłem już wszystko… — zaczął mówić przyciszonym głosem, pochylony w jej stronę. — Zapłacę mu dwa tysiące, a on da ci spokój i nie będzie nachodził.

Była teraz zbyt blisko niego, ale nie miał ochoty się od niej odsuwać. Wciąż wyczuwał subtelną nutkę kwiatowych perfum. Idealnie pasowały do jej delikatnej urody.

— Nie podoba mi się to. Nie chcę, aby ktokolwiek odpowiadał za moje długi.

— Powiedzmy, że to pożyczka, do spłacenia w dogodnym terminie.

Za nic w świecie nie chciała, aby ten niebiański mężczyzna płacił za jej błędy swoimi pieniędzmi.

— Oddam na pewno! — rzekła z ręką na sercu, a on skinął głową i przez chwilę utkwił wzrok w jej dumnym, kasztanowym spojrzeniu. — A moje rzeczy?

— Pewnie je z sobą przywiezie. Dopilnuję tego — odpowiedział prędko i powrócił do rzeczywistości.

— Kiedy po mnie przyjedziesz? Nie mogę tak wyglądać! — przeraziła się, że będzie wyglądała źle. Ale jeszcze bardziej było jej wstyd z tego powodu, że Serafin widział ją w takim stanie: splątane włosy, które ledwie udało się jej zwinąć w bezładny koczek, resztki wodoodpornego makijażu, który był oporny również na mydło, i nieprzyjemny zapach, który był dla niej niezwykle krępujący. Poprzedniego wieczora była tak roztrzęsiona, że nie pomyślała o higienie.

I jeszcze do tego wszystkiego te pieniądze…

— Przywiozłem ci sukienkę i kilka drobiazgów. — Pokazał jej reklamówkę oznaczoną markowym znaczkiem firmy odzieżowej. — A tak swoją drogą, nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale mówimy sobie na ty, a jeszcze nie zdążyliśmy wypić bruderszaftu! — Uśmiechnął się jednostronnie.

— Och! Przepraszam! — zawstydziła się nietaktem. „Kupił mi ubrania?! Ale po co? Nie miał takiego obowiązku!”

— To także moja wina! Ale nie martw się… — podał jej rękę, a ona z wahaniem przyjęła ją — możesz mi mówić: Sefi.

— A ty możesz mówić do mnie, jak chcesz… W sumie klienci zawsze nazywali mnie różnymi, dziwnymi imionami… — Westchnęła ciężko na wspomnienie przeszłości i spuściła wzrok, puszczając jednocześnie jego przyjemnie ciepłą dłoń. Jego dotyk sprawił, że po raz kolejny poczuła podniecenie.

— Ale ty przecież masz swoje osobiste imię.

— Tak, na chrzcie dano mi Maria. Izabella, to moja ksywka artystyczna… jak już wiesz.

— Będę więc mówił do ciebie… Marysiu. — Zdrobnił czule jej imię, a ona mimo wszelkich przeciwskazań stojących jej na drodze, mimowolnie poczuła, jak delikatne promyki miłości łaskoczą ją po sercu. Wciąż na nowo musiała sobie przypominać, że ten wspaniały mężczyzna ma zostać księdzem.

— Przebierzesz się i wykąpiesz u mnie. Uprzedziłem siostrę Józefę, że zaraz jadę załatwić z tobą pewne formalności. — Gdy dostrzegł jej zaróżowione policzki, westchnął, lecz chwilę później przywołał się do porządku. „Po prostu jest urocza, nic na to nie poradzę.”

— Ale, jest dopiero dziesiąta!

— Marco lubi zmieniać zdanie i może wpaść wcześniej. Musimy być na to gotowi. — Wyprostował się na krześle i skrzyżował ręce na piersi.

Marco Paoli. Dziwny wydawał jej się ten polski Włoch, który od początku nie przypadł jej do gustu. Był jakiś nazbyt oschły i pewny siebie, a do tego ta historia z jego chorą żoną… Musiała jednak rozmówić się z nim, zanim pożegna go raz na zawsze.

15. Tłumione pragnienia

Pojechała z Serafinem do jego mieszkania, aby przygotować się na ostateczne pożegnanie z przeszłością. Wnętrze okazało się być minimalistyczne i bardzo męskie. Proste, drewniane meble w stylu industrialnym, czarne akcenty metalu, kuchnia połączona z pokojem dziennym, a na półpiętrze sypialnia zagrodzona metalową balustradą — a wszystko to w odcieniach ciemnego brązu, grafitu oraz bieli. Zdziwiła ją surowa rustykalność tego miejsca oraz brak wygód — stała tam jedynie sofa z niskim stolikiem kawowym, stół kuchenny z dwoma krzesłami, lodówka, czajnik elektryczny… Okna pozbawione firanek i zasłon, podłogi imitujące stare drewniane pokłady torów kolejowych… Miał dużo pieniędzy, przecież mógł sobie pozwolić na wszystko, czego dusza zapragnie, a jednak Serafin nie był zwyczajnym facetem.

— Jak podoba ci się moje mieszkanko? — zapytał, gdy stanęła na środku obszernego pomieszczenia, które jednocześnie było salonem, kuchnią i miejscem do pracy. Na półpiętrze znajdowało się łóżko, minimalistyczne jak wszystko, co tam oglądała.

— Przyznam…, że dość oryginalne — nie mogła zdobyć się na nic więcej.

— Uwielbiam loftowe mieszkania, bo są takie proste i niewymuszone! — Obdarował ją jednym ze swoich promiennych uśmiechów.

Zmiękły jej nogi. „Muszę nad sobą panować, bo inaczej coś odkryje!” — pomyślała dziewczyna. Wyprostowała się niczym struna i wypięła swoją pierś do przodu. Chciała dodać tym sobie pewności siebie, jednak przebywanie w jego mieszkaniu było dla niej nie lada wyzwaniem. Zerknęła na półpiętro, gdzie stało jego łóżko, a obraz ich dwojga przytulonych do siebie w namiętnym pocałunku uderzył ją tak niespodziewanie, że westchnęła, czując ból w klatce piersiowej.

„To nigdy nie może się wydarzyć.”

— Gdzie jest łazienka? — Rozejrzała się po mieszkaniu, aby uniknąć jego wzroku.

— Za tymi drzwiami na wprost. Wbrew pozorom, to nie drzwi do składziku! He, he!

— Faktycznie, tak wyglądają — przyznała i czym prędzej poszła pod prysznic, aby zmyć z siebie brud wczorajszego dnia. Mijając go, pomyślała: „To nie fair, że ten zakazany owoc tak na mnie działa!” Była wściekła na samą siebie!

— Zrobię nam kawę. Lubisz z mlekiem czy czarną? — usłyszała, gdy już miała zamykać drzwi.

— Czarna, bez cukru.

— Dobrze! Już się robi! — rzekł ochoczo.

Zaczął krzątać się po swojej małej kuchence, a ona przyglądając mu się przez kilka chwil dłużej, wyobraziła sobie, jakby to było, gdyby ten mężczyzna był jej mężem… a to mieszkanie ich wspólnym gniazdkiem. Zamknęła za sobą drzwi do łazienki i westchnęła tęsknie. Wiedziała, że to nigdy się nie wydarzy. Rozejrzała się po niewielkiej łazience wyposażonej w białą armaturę, przeszkloną kabinę prysznicową oraz srebrne dodatki. Tutaj też nie dostrzegła niczego wykwintnego.

Rozebrała się i odkręciła kurek z niebieskim kółeczkiem. Omal nie krzyknęła, gdy zalał ją strumień lodowatej wody, który oderwał jej myśli od nierozsądnych marzeń. Tam, gdzie pracowała, woda zawsze była zimna, więc nie obawiała się przeziębienia — była zahartowana. Na samo wspomnienie tego miejsca zrobiło się jej słabo. Zimny prysznic otrzeźwił ją bardziej, niż się spodziewała. Zziębnięta, szczękając zębami, odkręciła w końcu ciepłą wodę i rozmarzyła się… „Och, gdyby tutaj był…” Jej myśli poszły o kilka kroków za daleko. „Nie powinnam wyobrażać sobie tego mężczyzny pieszczącego moje ciało… Nie! Nie mogę sobie pozwolić na taką swawolę!” Znów puściła zimną wodę, aby ostudzić swój zapał.


Podczas gdy ona brała prysznic, on usilnie próbował przenieść swoje myśli na inny temat, niż ten związany z jej nagim ciałem. „Jakby to było, być tam z nią…” Z zamyślenia wyrwał go dzwonek oznajmiający, że woda w czajniku jest już zagotowana. Nasypał kawy do kubków, na talerzyku położył herbatniki i aby odegnać niepożądane myśli, zaczął zamiatać podłogę. Odkąd zamieszkał sam, rzadko dbał o czystość swojego lokum… To już dwa lata minęły od jego wyprowadzki z domu rodzinnego. Często wpadał do tego mieszkania tylko po to, aby się przespać, zjeść lub pouczyć. Większość czasu spędzał na spotkaniach ewangelizacyjnych, w weekendy studiował, a w tygodniu działał prężnie w fundacji, którą założył. Pracował także w firmie ojca, który od prawie 40 lat zajmował się projektowaniem mostów. Studia architektoniczne niestety nie dały Serafinowi satysfakcji… a mimo to, musiał pomyśleć o przejęciu rodzinnego biznesu. Niestety, jakiś rok temu rozczarował ojca wiadomością, że już niedługo zostanie księdzem.

Woda przestała hałasować, co mogło oznaczać, że — ta obca i zarazem tak bliska mu — dziewczyna właśnie się wyciera. Zalał kawę i usiadł do stołu kuchennego. Jej mała główka wychynęła przez uchylone drzwi, a serce Serafina podskoczyło mu do gardła.

— Masz suszarkę?

— N-nie mam… nie potrzebuję suszarki. — Zakłopotany podrapał się po głowie. — Włosy zawsze wysychają mi same.

— Rozumiem!

„Rany, co się ze mną dzieje! Chłopie, wyluzuj się!”

Po kilku minutach wyszła z łazienki ubrana w zieloną, krótką, dzianinową sukienkę zakupioną przez niego dzisiejszego poranka. Mokre włosy spływały długimi pasmami na jej ramiona. Dekolt sukienki odpowiednio zakrywał jej krągłości. Wyglądała jak śliczna rusałka, która właśnie wyszła na brzeg jeziora, aby uwieść młodzieńca niepotrafiącego oderwać od niej wzroku. Była piękna — musiał to przyznać. Mimowolnie poczuł, jak w jego sercu coś pęka. „Jeszcze chwila i po mnie!” — pomyślał zdezorientowany swoimi reakcjami.

— Napij się. — Wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie.

— Bardzo dziękuję za… — Obdarowała go dyskretnym uśmiechem.

— Nie ma za co.

— Bardzo dziękuję za wczoraj, za dzisiaj… i za to, co jeszcze dla mnie uczynisz. — Usiadła z gracją i bez patrzenia na niego, upiła łyk kawy. — Bardzo dobra.

— Nie pijam byle czego! — zaśmiał się.

— Nie wątpię… — Tak, było go stać na każdą najlepszą rzecz, jaką by sobie wymarzył.

— Nie to miałem na myśli. Wybacz… nie chciałem, żeby to tak prostacko zabrzmiało. Chyba nie jestem sobą.

„Nadęty bufon.” — zganił się w duchu za niespodziewany przejaw swojej pychy. „Czyżbym chciał jej tym zaimponować?!”

Z opresji wybawił go telefon. Zerwał się z miejsca i sięgnął po słuchawkę stacjonarnego aparatu telefonicznego, stojącego obok zlewozmywaka. Długo słuchał, zanim rzekł:

— Dobrze! Jesteśmy w mieszkaniu. — Odłożył słuchawkę, a później spojrzał w przerażone oczy Marii.

— To Marco? — Poczuła, jak stado wściekłych mrówek przechodzi po jej ciele.

— Tak. Wiedziałem, że to zrobi… Lubi atakować z zaskoczenia — powiedział pół żartem, pół serio.

Poderwała się gwałtownie z miejsca i skierowała swoje kroki ku łazience.

— Ale ja nadal mam mokre włosy! — Przestraszyła się swoim nieprzygotowaniem. „A może lepiej uciec?!”

— Zaczekaj! — Zatrzymał ją tym słowem w połowie drogi. — Wyglądasz bardzo… — mówił, idąc powoli w jej stronę — bardzo ładnie — dokończył, gdy zatrzymał się półtorej metra przed nią. „A ja przestaję nad sobą panować.” — dopowiedział w myślach.

— Nie sądzę, poza tym… — Zaczęła analizować to, co ma powiedzieć i co zrobić, aby dobrze wypaść.

— Wszystko będzie dobrze. — Zbliżył się i położył swoje dłonie na jej barkach, aby dodać jej otuchy. — Jestem tutaj z tobą i nie pozwolę cię skrzywdzić. — Zajrzał w jej przestraszone oczy.

Odwróciła wzrok zakłopotana jego bliskością.

— Boję się — rzekła. Dotyk jego ciepłych dłoni na jej ciele, wprawił ją w błogostan.

— Trzęsiesz się ze strachu.

Ale ona była roztrzęsiona z powodu emocji jakie w niej wzbudzał. Emocji, które kompletnie zawładnęły jej silną wolą. Była gotowa zrobić wszystko, co tylko jej powie.

16. Kaprysy młodego Kleina

Gdy ujrzał ją taką bezbronną i delikatną, zapragnął się nią zaopiekować. Lecz w przeciągu jednej sekundy troska przerodziła się w coś więcej. Zapragnął ją pocałować. Walczył z sobą tylko przez chwilę.

„Co w tym złego?” — pomyślał, po czym ujął jej delikatną twarzyczkę w swoje duże, kształtne dłonie i powoli zbliżył swoje usta do jej warg. Zamknęła oczy i zapomniała na chwilę, kim jest Serafin, a raczej kim ma zostać. Poczuła, jak delikatnie, niczym dotyk skrzydeł motyla, złożył pocałunek na jej ustach. Później musnął je znowu, i znowu…

W tej chwili ktoś zastukał do drzwi. Serafin opamiętał się, ale było już za późno. Teraz już nie mógł się cofnąć. Maria spojrzała na niego wilgotnymi od łez oczyma.

„Co ja zrobiłem?!” Przytulił ją i szepnął:

— Będzie dobrze. Jestem z tobą… — „…całym sercem.”

— Każdej tak mówisz? ­ to ironiczne pytanie, przykrywające drgnienia jej zranionego serca, zazgrzytało w jego uszach zatajonym bólem.

Pukanie ponowiło się, ale tym razem z większą mocą.

— Wrócimy do tego tematu! — Użył wszystkich sił, aby się od niej oderwać. Pospiesznie podszedł do drzwi.

— No, ile można czekać?! Co wy tutaj robicie? Jakieś sprośne rzeczy?! — zabrzmiał ordynarny żart na powitanie. Marco Paoli wszedł do środka i od razu spojrzał w kierunku Marysi. Ubrany w drogi, luksusowy garnitur, koszulę i krawat, jak zwykle prezentował się nienagannie, ale jego podpuchnięte oko świadczyło o wczorajszej bijatyce. Podszedł do niej powoli niczym skradająca się puma i zmierzył ją wzrokiem z góry na dół.

— Dzień dobry Marco — rzekła cicho. Serafin stanął u jej boku, dzięki czemu poczuła się trochę pewniejsza siebie.

— Dobry to on nie jest… ale chciałem ci powiedzieć, że nie będę miał roszczeń co do pieniędzy, które na ciebie wydałem. Dogadałem się z Sefkiem i wszystko gra. Nie będę cię nachodził i tak dalej… — mówił od niechcenia i przeglądał gruby plik banknotów w swoim portfelu.

— Rozumiem. — Skinęła głową.

— Przepraszam za wczoraj — dodał z oporami pod naciskiem wzroku młodzieńca.

— Przykro mi, że wszystko tak się skończyło, ale chyba właśnie zaczynam nowe życie i nie mam zamiaru wracać do starego zawodu — odpowiedziała grzecznie.

— Taa! Jasne! Założę się, że jak tylko zamknę za sobą drzwi, to ten tutaj rzuci się na ciebie bez pardonu! A ty będziesz wniebowzięta! — parsknął ironicznie. — Żegnam! — Nie czekał na ripostę młodego Kleina, tylko wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwiami.

Z ulgą spoczęła na krześle, przy stole kuchennym. Myślała, że najgorsze ma już za sobą, w tej jednak chwili drzwi wyjściowe znów się otworzyły i wszedł przez nie Marco z torbą w ręku.

— Twoje ciuszki, mała! — Szurnął torbą po drewnianej podłodze i znikł równie szybko, jak się pojawił.

Podeszła do torby, aby sprawdzić, czy cały jej dobytek jest na swoim miejscu. Ukucnęła przed czarną, sfatygowaną, połataną torbą i rozsunęła jej zamek. W środku była jej bielizna erotyczna, lubrykant, antyperspirant, prezerwatywy oraz inne kosmetyki, dokumenty. Była też elegancka kreacja, którą miała ubrać dzisiejszego dnia oraz płaszcz. W czerwonym portfelu znalazła sto złotych.

— Jest wszystko? — usłyszała głos przypominający jej o tym, że znajduje się w mieszkaniu zakazanego mężczyzny, który kilka minut temu złożył słodkogorzki pocałunek na jej ustach.

„Nie powinno mnie tutaj być…” — pomyślała i przypomniała sobie dotyk jego ciepłych, czułych dłoni na jej policzkach i plecach.

— Tak.

Zacisnęła zęby, gdy usłyszała, że Serafin zbliża się w jej kierunku. Odwróciła się powoli i spojrzała na jego twarz. Miękkie spojrzenie, ciepły uśmiech i przyjazne nastawienie — tyle była w stanie wyczytać na pierwszy rzut oka. Nie mogła wiedzieć, że stoi przed nią mężczyzna rozpalony namiętnością, która ożyła w nim po dwóch latach celibatu. Wyciągnęła ze swojej torby zimowy płaszcz i zarzuciła go sobie na ramiona.

— Ja już pójdę — rzekła, po czym wzięła do ręki swój bagaż.


Wiedział, że nie może potraktować jej tak, jak robili to inni mężczyźni. Przecież nie był zwierzęciem, żeby od tak rzucić się na nią niczym wygłodniały samiec. Zachowując ciepły ton głosu, wskazał jej sofę.

— Usiądźmy. Zaczęliśmy ważną rozmowę.

Kiedy usłyszała jego ciepły głos, zmiękła niczym plastelina i posłusznie podeszła do sofy. Usiadła na skraju miękkiego mebla i zaczekała na to, co jej powie. Gdy usiadł zbyt blisko niej, odruchowo zwiększyła dystans.

— Pytasz wciąż: czy każdej tak mówię?

Skinęła głową. Była święcie przekonana, że w tym mieszkaniu całował się z niejedną kobietą. Przecież był taki przystojny i miły.

— Nie — zabrzmiała krótka i stanowcza odpowiedź.

— Ale ten pocałunek nie miał prawa… — zaczerwieniła się jak małolata po pierwszym pocałunku i spojrzała na swoje dłonie. Może zbyt wiele obiecywała sobie po tym geście? Przecież była jedynie prostytutką.

— Chyba się w tobie zakochałem — wyznał cicho, zadając sobie jednocześnie pytanie: „Dlaczego?”


Ta odpowiedź przeszła jej wszelkie oczekiwania. Spodziewała się, czegoś w rodzaju: „To była koszmarna pomyłka!”

„Dlaczego mi to powiedział?! Teraz nie będę mogła zapanować nad sobą!”

— Sefi, ale ty przecież jesteś już jedną nogą w sutannie. To jakiś obłęd! — Spojrzała na niego błagalnie.

Była taka wystraszona tym, co działo się między nimi, że wprost nie potrafił jej nie kochać. Miała dobre serce i mimo tego, czym się zajmowała, jej dusza była czysta i piękna, pomimo że pełna ran i skaleczeń, które zapragnął uleczyć.

— Powołanie przyjmuje różne formy. Jedni sprawdzają się w samotnej służbie bliźnim… inni w małżeństwie — dodał dopiero po chwili.

Z tych emocji zaschło jej w gardle, więc ciężko przełknęła ślinę. Ona miałaby zostać żoną tego wspaniałego, miłego i dobrego mężczyzny? Od razu pomyślała o jego rodzinie. Gdyby dowiedzieli się o jej przeszłości… „Zresztą, pewnie teraz Marco zadba o to, aby wszyscy Kleinowie dowiedzieli się, kim była Izabella May.”

— Chyba już czas, żebym wróciła do ośrodka — rzekła wymijająco. To co jej powiedział, nigdy nie mogło się spełnić. To był jedynie nagły kaprys bogatego chłopca, który myśli, że może mieć wszystko.


Po wypowiedzianych przez nią słowach odczuł zawód. Pomyślał, że się wygłupił, odsłaniając przed nią swoje serce pragnące miłości. Teraz każde miało odejść w swoją stronę. To coś, co narodziło się między nimi, musiało zostać zabite w zalążku. I tylko przypadek sprawił, że ich ciała spotkały się niespodziewanie, gdy Maria wstając, zachwiała się do tyłu i usiadła na kolanach mężczyzny, przed którym uciekała. Chciała natychmiast wstać, ale on objął ją wpół i przytrzymał. Nie chciał wypuszczać jej z rąk. Była dla niego zbyt cenna. Odważyła się na niego spojrzeć. Pożądanie miał wypisane na twarzy. Nie mogła się oprzeć jego spojrzeniu i ustom — wabiły ją ku sobie niczym słodki nektar. Spełnienie jej pragnień znajdowało się dziesięć centymetrów od jej spragnionych warg. Lecz to on pierwszy ją pocałował. Zwarli się w miłosnym pocałunku, który od samego początku ich spotkania był nieunikniony.

Z trudem zapanował nad dotykaniem jej ciała tam, gdzie pragnął najbardziej. Na początku była czuła, delikatna, ale później zaczęła przed nim otwierać podwoje swojej namiętności, każącej mu dać się ponieść temu pragnieniu… Nagle przypomniał sobie, kim był i kim była ona. „Boże, co ja robię?!” Przerwał pieszczoty i odsunął się od upragnionej miłości. Przecież niedługo zostanie księdzem!!! Czyż miał zawieść zaufanie osób, które na niego liczyły? Spojrzał na nią i zrozumiał, że mocno ją zranił.


Odsunął się od niej, jakby oparzony nagłym przypływem świadomości. W jego oczach zobaczyła strach mieszany z nieskrywanym poczuciem winy. Zrozumiała, że właśnie zdał sobie sprawę z tego, że popełnił błąd. Prędko uwolniła się z jego objęć i powstała, aby zwiększyć między nimi dystans. Zwrócona do niego plecami wygładziła swoją sukienkę, zaczesała włosy za uszy i, z sztucznym uśmieszkiem wymalowanym na jej zaczerwienionych pocałunkami ustach, rzekła:

— Odwieź mnie.

Gdy dostrzegł wrażenie, jakie wywarł na Marysi jego pocałunek — który oddała mu z taką żarliwością — Serafin był pewien, że nie jest jej obojętny. Co więcej! Zranił ją, gdy odsunął ją od siebie. Ale nie, to nie był błąd. Ona nie była żadnym błędem i czuł to w tej dokładnie chwili! Powstał, aby przyjrzeć jej się z bliska. Chciał zrozumieć swoje serce. Kiedy spojrzał w jej smutne, ciemne źrenice zdał sobie sprawę z tego, że już nie ma odwrotu. Był zakochany po same uszy i czuł się z tym świetnie, mimo poczucia winy, które kazało mu trzymać ręce przy sobie.

— Nigdy cię nie skrzywdzę — obiecał i pomyślał o jej trudnej przeszłości. Jednak nawet w połowie nie miał pojęcia o tym, co przeżyła. — Obiecuję — dodał po chwili.

— Tylko tak mówisz… — Podeszła w kierunku torby leżącej na środku pokoju. Nie wierzyła w obietnice bez pokrycia.

— Ja nie rzucam słów na wiatr.

Odpowiedziało mu milczenie. Dziewczyna wyciągnęła z torby płaszcz, po czym zarzuciła go sobie na ramiona.

— Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczysz — wyszeptał.

Zwrócona do niego tyłem, udała, że nie usłyszała tych słów. Przecież to nie miało sensu. Musiała się poddać. Przecież nie mogła walczyć o serce mężczyzny z samym Bogiem. Przerażona tą myślą, wzięła do ręki torbę i prędko skierowała swoje kroki ku wyjściu. Po drodze rzuciła:

— Idziesz? — To był dziwnie suchy i chłodny głos.

— Tak.

Wziął kluczyki od samochodu i poszedł w ślad za nią.


Odwiózł ją i odprowadził pod same drzwi ośrodka, zachowując milczenie. Życzył jej miłego dnia i pożegnał ją pocałunkiem w dłoń. Maria była pewna tego, że już nigdy więcej się nie spotkają. Wyglądając przez szybę w drzwiach, patrzyła, jak wraca do swojego samochodu, zapakowany w zimową kurtkę, otoczony wirującymi w podmuchach wiatru płatkami śniegu. Posiedział dłuższą chwilę za kierownicą, po czym odjechał. Niestety nie mogła dostrzec jego twarzy, zupełnie jakby ktoś oddzielił ich od siebie czarnym woalem, który już na zawsze miał ich od siebie odgrodzić. Zapamiętała jego słowa na do widzenia:

— Do szybkiego zobaczenia, Marysiu.

Wracając do swojego pokoju, wciąż miała przed oczyma jego twarz. Wciąż czuła na ustach jego pocałunki i dotyk jego czułych dłoni na swoim ciele.

„Do nie-zobaczenia Serafinie. Miło było poczuć przez chwilę, że mnie pragniesz, ale teraz już koniec. Muszę o tobie zapomnieć.”

17. Pierwsza rozmowa z Bogiem

— Moje drogie! Chodźcie już, bo zaraz zacznie się msza noworoczna! — usłyszała ponaglający głos siostry Józefy, dochodzący z korytarza. Z niechęcią wyszła z pokoju i poszła za służebnicą Pana wprost do kaplicy, gdzie siedziała już większość kobiet. Siedziały tam również dwie inne siostry zakonne, których jeszcze nie znała. Obydwie były jeszcze takie młode i ładne… Co mogło je skłonić do rezygnacji z miłości do mężczyzny i cielesności? Spojrzała na krzyż wiszący nad ołtarzem i na Chrystusa Ukrzyżowanego. Gdy popatrzyła na jego cierpiącą twarz i przybite do drewnianej belki dłonie i stopy, spuściła głowę w pokorze. Później uklękła w ostatniej ławce, która jako jedyna była całkiem pusta, i czekała.

Kaplica była niewielka, wyposażona w proste drewniane ławki z klęcznikami, a sam ołtarz składał się jedynie z Krzyża, stołu ofiarnego i obrazu Chrystusa Miłosiernego. Swoimi rozłożonymi ramionami zachęcał oglądającego do wtulenia się w jego pełne miłości objęcia. Wszystkie zebrane kobiety czekały na księdza, który w końcu się pojawił. Gdy rozpoczęła się msza, Marysia nie wiedziała, co ma robić. Od dawna nie była w kościele, ale jej niewyraźne wspomnienia rysowały się pozytywnie. Słuchała tego, co mówią jej współtowarzyszki podczas modlitwy i starała się nadążać za nimi. Szczególną jej uwagę przykuł sam kapłan — miał siedemdziesiąt lat i wyglądał na bardzo styranego życiowo.

„Jak czuje się mężczyzna niemogący uprawiać seksu?” Wyobraziła sobie Serafina, który niedługo będzie stał przed takim ołtarzem…


„Boże, dlaczego mi to robisz? Czyż moje serce nie krwawi z bólu? Ile jeszcze będę musiała cierpieć? Tak bardzo chciałabym, żeby Serafin naprawdę mnie kochał… ale on należy do Ciebie. Boję się walczyć o niego z Tobą. Jesteś silniejszy, więc moje wysiłki i tak nie będą miały najmniejszego sensu.”

Czuła na sercu ciężar — niemal przygniatał ją do zimnej posadzki ziębiącej jej stopy. Była taka samotna, a jedyny człowiek, który był jej teraz bliskim, miał zostać księdzem.

„Dlaczego ja?” — zapytała Boga i wciąż klęcząc, w pokorze schowała twarz w dłoniach.

„Czekam na odpowiedź, Boże, mieszkający gdzieś w Niebie…”

I czekała na odpowiedź. Na chwilę niewyraźnie zamajaczyła w jej sercu, lecz uciekła tak prędko, że nie zdążyła jej zrozumieć.


Msza dobiegła końca i wszystkie pensjonariuszki ośrodka powoli zaczęły opuszczać kaplicę. Zapadła cisza. Maria została sama, aby zaczekać na odpowiedź — niestety nadal nie chodziła. Klęcząc, dziewczyna uniosła lekko głowę ku górze i spojrzała na Krzyż.

„Czy Ty w ogóle mnie słyszysz? Boże?”

Od ołtarza statecznym krokiem przeszedł ksiądz, który już prawie miał opuścić kaplicę, gdy nagle odwrócił się i spojrzał ku niej. Podszedł i cicho zapytał:

— Czy mogę ci jakoś pomóc, córko?

Spojrzała w oczy staruszka, ale nie zobaczyła w nich smutku. To były oczy przepełnione nieznanym jej wyrazem miłości. Nigdy jeszcze nie widziała takich oczu — zupełnie jakby zaglądała w niebiańską duszę, tam gdzie mieszka samo dobro.

— Proszę księdza, gdzie jest Bóg? — zapytała. — Czy on mnie słyszy?

— Bóg jest blisko ciebie i zawsze słyszy to, co do niego mówisz. — Usiadł obok niej, aby lepiej słyszała jego cichy głos.

— Dlaczego więc nie odpowiada?

— A słuchasz tego, co do ciebie mówi?

— Staram się usłyszeć, ale nie potrafię.

— Córko, trzeba słuchać sercem, a nie uchem. Jeśli chcesz usłyszeć jego głos, zaproś go do swojego serca, do wnętrza siebie, do duszy, do wszystkich swoich spraw. Usłysz jego głos w swoim sercu. Jestem pewien, że w końcu go zrozumiesz. On jest bardzo ostrożny i subtelny, jeśli chodzi o wszelkie kontakty z nami. Bóg jest cichy, spokojny, pełen harmonii i miłości… — Słuchała go i kiwała głową. Patrzyła, jak z uśmiechem na twarzy i nieznanym jej niebiańskim zachwytem mówił o Bogu. Znał go, a ona nie miała o nim żadnego pojęcia. — Chcesz się wyspowiadać? — zapytał niespodzianie.

— Nie. Boję się. — Drgnęła.

— Nie bój się. Nie ma takiej rzeczy, której On by nie zrozumiał.

— Nie chcę. — Zaparła się jak osioł.

— Moje dziecko, jeśli boisz się powiedzieć mi swoje grzechy, to klęknij przed Bogiem w swoim sercu i Jemu bezpośrednio wyznaj wszystko to, co złego uczyniłaś. On cię wysłucha.

— I wybaczy mi?

— Nigdy nie wątp w Miłosierdzie Boże. Jedynym warunkiem jest miłość, zaufanie i szczery żal za grzechy.

— I to się będzie liczyć? Taka spowiedź?

— W dawnych czas spowiedź wyglądała inaczej. Kapłanów było bardzo niewielu… Powiedz, jakby to wyglądało, gdyby ktoś umierający chciał się wyspowiadać, ale w obrębie stu kilometrów nie byłoby kapłana, który mógłby mu udzielić rozgrzeszenia? Czy uważasz, że mimo jego żalu i skruchy, Bóg posłałby go do piekła?

Staruszek pokręcił głową, gdy dostrzegł, że dziewczyna ma problem z odpowiedzią.

— Córko, to Bogu wyznajemy grzechy, bo On jest jedynym, który może nam je wybaczyć. Ksiądz może ci jedynie doradzić. Ale na duże rany serca lekarstwem jest ON sam. Niedelikatny spowiednik może niechcący pogłębić rany, które Bóg będzie potrafił delikatnie zaleczyć i ukoić.

Marysia, wzruszona słowami starszego kapłana, otarła łzy — niekontrolowanie spłynęły po jej policzku, gdy słuchała duchownego.

— Jaki ten Bóg jest dobry — rzekła cichutko.

— Nieskończenie — przyznał starzec, a później powoli wstał. — Zostawiam was samych. Gdybyś chciała porozmawiać, siostra Józefa ma do mnie numer telefonu. Zadzwoń, to przyjdę na pewno. — Uśmiechnął się serdecznie. — Mieszkam niedaleko, przy kościele parafialnym świętego Michała. Z Bogiem córko! — Zrobił kciukiem krzyżyk na jej czole. Chciał pobłogosławić tę poruszoną i zagubioną dziewczynę, aby dodać jej otuchy. Co mogła takiego zrobić, że tak bardzo bała się spowiedzi? A może zwyczajnie bała się ludzi? Nie wiedział, ale postanowił, że pomodli się w jej intencji.


Jak może wyglądać spowiedź prostytutki? Klęcząc na kolanach i w swoim sercu, pełna pokory mówiła w myślach:

„Boże, wiesz kim jestem i co robiłam. Przepraszam Cię za to wszystko… Na wspomnienie o tym, teraz jest mi wstyd. Jesteś taki dobry i czysty… tak jak Serafin. Nie chcę sprowadzić go na złą drogę. Wybacz mi.”

Poczuła, jak w jej sercu rozwiązuje się niewidzialny supeł dławiący ją od wielu lat. Uczucie miłości, które ją opanowało, sprawiło, że zaczęła płakać.

— Boże?

— Jesteś dla mnie ważna. Kocham Cię. Spokojnie, nie bój się… — usłyszała w swoim sercu niewyraźne cienie kojących słów. Bardziej je odczuła niż wyraźnie usłyszała, ale wiedziała, że to były słowa Boga. W końcu do niej przemówił. Poczuła ogromną wdzięczność i miłość, które zaczęły rozsadzać ją od środka pozytywną energią. Miała ochotę skakać i krzyczeć z radości, ale jedyne na co się zdobyła w swojej pokorze, to słowo:

— Dziękuję.

Chwile później przypomniała sobie o Serafinie i uczuciu do niego.

— Nie bój się. Kochaj go — brzmiała ciepła odpowiedź. Przejęta jeszcze większą wdzięcznością niż chwilę wcześniej, znów podziękowała Bogu za jego łaskawość i dobro.

— A jeśli nigdy go już nie zobaczę?

— To nieuniknione.

18. Podle zakochany

Wątpliwości Serafina nie dały mu spokoju. Odstawił ją do ośrodka i przypomniał sobie, co uczynił zaledwie pół godziny temu. Pocałował dziewczynę, która była prostytutką, choć miał zamiar zostać księdzem.

— Wybacz mi moją podłość, Boże — rzekł cicho. Wyciągnął ze swojego plecaka książki i rozłożył je na kuchennym stole, przy którym dzisiejszego popołudnia pił kawę z Marysią. Siłą woli odrzucił na bok wszelkie myśli o niej i zaczął czytać podręcznik.

Nagle wstał i podszedł do czajnika, aby go włączyć, i podszedł do zlewu, aby umyć dwa kubki pozostałe po spotkaniu. Przez chwilę poczuł kłującą w sercu igiełkę tęsknoty za przebywaniem z drugą osobą. Był taki samotny. Odłożył na bok swoje tęsknoty, prędko umył kubki i wytarł je do sucha. Schował jeden z nich do półki, a drugi pozostawił na blacie, po czym nasypał do niego dwie łyżeczki kawy rozpuszczalnej. Miał zamiar się pouczyć, aby odświeżyć sobie materiał do kolokwium.

Czytał, lecz nie wiedział, co czyta… Jego myśli wciąż krążyły gdzieś daleko od tematu, na którym starał się skupić. W końcu, zmęczony tą ciągłą walką, z trzaskiem zamknął grubą księgę.

— Boże, jestem podły, ale ja ją koch… — nie dokończył zdania, tylko przygryzł wargi, po czym podjął próbę poradzenia sobie z uczuciami, które tak nagle go dopadły. „Przecież to nielogiczne i głupie, tak się zakochać od pierwszego wejrzenia, jak jakiś gówniarz…” — Nie, to jakiś obłęd!

Porzucił naukę, położył się na sofie i włączył niewielki telewizor, stojący we wnęce tuż pod schodami prowadzącymi na półpiętro. Nic go nie interesowało! Przełączał kanał za kanałem, lecz nic nie było w stanie oderwać go od stanu, w którym się znalazł.

— Facet, pomyśl logicznie! — zganił samego siebie. — Przecież to prostytutka!

Co pomyślą inni, gdy powie im, że jest zakochany i zbacza z drogi, którą uparcie kroczył przez dwadzieścia cztery miesiące!? Biskup będzie zawiedziony, a rodzina się wścieknie, gdy się dowie, z kim się związał. Ale był taki samotny… I to nie od dzisiaj. Przez wiele lat czuł się samotny i niekochany. Kobieta, która ponoć go kochała, utwierdziła go w przekonaniu, że nie był nic wart i tak mu się zakodowało w głowie. Wszystkie kobiety były takie same! Niewykluczone, że Marysia zgodziłaby się z nim być, bo miał pieniądze, i to dużo. Gdyby jednak naprawdę go pokochała, oddałby jej wszystko, co posiadał.

Zasnął z myślą, że nie ma sensu kochać kogoś takiego… a rano obudził się wściekły na samego siebie. „Przecież nie można oceniać ludzi po pozorach!” Gdy go pocałowała, była taka przestraszona i rozemocjonowana, a gdy odjeżdżał była bardzo smutna. Widział to i miał ochotę zawrócić. A jednak obiecał jej, że jeszcze się spotkają. „Jak mam ją teraz zostawić? Z tą świadomością, że do niej wrócę i że jest przeze mnie kochana?!” Przecież naprawdę to czuł — miłość, która dopadła go jak tygrys, rozrywając jego dotychczasowe życie na strzępy! Nie wyobrażał sobie życia bez niej. Gdyby miał jej już nigdy nie zobaczyć… Na samą myśl poczuł lęk.

Wstał z łóżka, prędko się ubrał i ominąwszy poranne śniadanie, wypił kubek kawy rozpuszczalnej.

„Nie, muszę to w sobie zwalczyć! Porozmawiam z nią i przeproszę za to, co uczyniłem. Ona na pewno zrozumie.” — i z tą myślą opuścił mieszkanie. Wciąż jeszcze zaspany, wyszedł na parking znajdujący się przed kamieniczką. Poczuł na swojej twarzy lodowaty podmuch zimy. Podszedł do samochodu i wyciągnął z niego skórzaną kurtkę, którą pożyczył Marysi. Powąchał ją, aby sprawdzić, czy jeszcze pozostała na niej choćby okruszynka zapachu perfum dziewczyny. Ze smutkiem odkrył, że nie.

19. Rozdzieleni

Pierwsze trzy dni roku spędził na nauce i w pracy, w firmie ojca. Krzysztof Klein nie mógł pogodzić się z kierunkiem, jaki wybrał jego dwudziestosiedmioletni syn, więc wciąż nakłaniał go do pracy przy kolejnych projektach. Serafin litował się nad starym ojcem, aby sprawić mu przyjemność, mimo iż obydwoje wiedzieli, że nieuchronnie zbliża się ten dzień — młody Klein wdzieje sutannę i złoży śluby czystości. Pochylony nad projektem młodzieniec, wciąż wspominał bliskie spotkanie z pewną dziewczyną. Obraz jej twarzy nieustannie krążył w jego myślach.

Nagle zadzwonił telefon komórkowy, który miał w tylnej kieszeni jeansów. Z ulgą odstawił na bok narzędzia do rysowania.

— Słucham?

— Serafinie, tu siostra Józefa — usłyszał poważny głos starszej kobiety.

— Szczęść Boże!

— Chciałam przypomnieć, że jest początek miesiąca i trzeba rozliczyć pewne należności

— Ach, tak! Zapomniałbym! Zaraz tam będę! — powiedział z ulgą. Gdy zerknął na ojca, dostrzegł jego wielkie niezadowolenie. Odłożył słuchawkę i oznajmił: — To pilna sprawa związana ze schroniskiem. Muszę…

— Jedź! I tak nic cię tutaj nie zatrzyma! — fuknął zza swojego biurka pan Klein i z hukiem zatrzasnął teczkę z aktami. — Trzeba będzie te papierzyska jakoś poukładać — burknął pod nosem.

— Już dawno mówiłem ci, żebyś się tym zajął — powiedział Serafin. Ubrał czarną, skórzaną kurtkę, z którą nie chciał się rozstawać, odkąd w jego życiu pojawiła się panna Szewczyk. Włożył telefon do kieszeni i dodał jeszcze: — Gdy już zostanę księdzem, będziecie sobie jakoś musieli poradzić beze mnie, więc…

„Czy to naprawdę się dzieje? Niedługo już nie będę musiał tutaj przychodzić, a moją rodziną staną się obcy ludzie…”

— No tak, lepiej zostawić starego ojca z problemami na głowie i wdziać kieckę.

Serafin zbył te słowa milczeniem, ale nie dlatego, że nie chciał się kłócić ze starcem. Jego głowa była już gdzieś indziej, a dokładnie tam, gdzie w pewnym małym pokoiku, pewna ładna, samotna brunetka siedziała na swoim łóżku zanurzona w nadziei zobaczenia go.


— Wpadłem tylko na chwilę, żeby życzyć wam wszystkiego dobrego w Nowym Roku! — rzekł głośno do zgromadzonych w świetlicy dziewcząt siedzących przy długim stole. Jego wzrok powędrował po raz kolejny w kierunku bladej dziewczyny, która wzrok miała utkwiony w podłodze, tuż pod swoimi stopami. Siedziała najdalej od niego, skulona, jakby przygniatał ją ogromny ciężar. Nie mógł znieść tego, że unika jego wzroku i w ogóle zdaje się nie zwracać uwagi na to, co mówił.


Bała się spojrzeć w jego kierunku. Nie chciała się więcej łudzić, że między nimi może narodzić się jakiekolwiek uczucie. Chciała, aby już sobie poszedł, żeby nie musiała udawać, że nic dla niej nie znaczy jego obecność.

— Jak mogłeś o nas zapomnieć, Sefi? — słodko zapytała ruda piękność. Zdawała się patrzeć na niego niczym zahipnotyzowana. Maria zerknęła na dziewczynę i przy okazji dostrzegła, że nie tylko ona jedna patrzy na niego z uwielbieniem. Później jej oczy powędrowały powoli w stronę zakazanego obiektu jej uczuć i z zaskoczeniem odkryła, że jego oczy skierowane są wprost na nią. Prędko spuściła wzrok pod naporem jego pytającego spojrzenia. Poczuła, że robi jej się gorąco.

— Nigdy o was nie zapominam! Tylko pewne sprawy mnie naglą — zaczął się tłumaczyć. — Ale zanim was opuszczę, prosiłbym pannę Marię Szewczyk o rozmowę w cztery oczy. Musimy zamienić kilka zdań… — Kiedy dostrzegł jej przerażenie, dodał: — To tylko formalności.


Z nieskrywanym niezadowoleniem wszystkie zgromadzone kobiety opuściły świetlicę, pozostawiając Serafina i Marię sama na sam.

— Podejdź, proszę — rzekł do niej łagodnie. Skinęła głową i z szybko bijącym sercem, powoli zbliżyła się do niego. Zatrzymała się na tyle daleko, aby zachować między nimi duży dystans.

— Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś? Jak ci się tutaj mieszka? — zadał jej kilka pytań pod rząd, spoglądając z wysoka na jej skuloną postać. Zdawała się być przestraszona, onieśmielona i smutna.

— Dziękuję, wszystko w porządku — odparła, choć sama nie wierzyła w swoim słowom. Zupełnie nie potrafiła odnaleźć się w tym zakonie dla świeckich kobiet. Gdyby tylko miała dokąd pójść, chętnie by się stąd wyprowadziła. Siostra Józefa traktowała ją oschle, niczym kogoś kto nie ma uczuć i ma jedynie wypełniać polecenia. Tęskniła za kimś, kto wzbudził w niej nadzieję, po czym pozostawił na pastwę uporczywej i bezlitosnej tęsknoty.

— Potrzebujesz czegoś? — zapytał, gdy położył na jej ramieniu swoją dłoń.

Cofnęła się prędko.

— Nie. Czy mogę już sobie pójść?

Zabolało go to, że uciekła przed jego dotykiem.

— Źle się czujesz? Mogę ci jakoś pomóc?

— Chcę… już odejść — powtórzyła. Ledwie panowała nad potokiem łez, cisnącym się jej do oczu.

„To nieprawda, nie mogę go kochać! To nie Bóg, lecz szatan powiedział mi, że mogę go kochać!” — rozpaczała w swoim wnętrzu. Opędzała się od chęci wtulenia się w jego opiekuńcze ramiona i walczyła ze swoimi uczuciami.

— Serafinie! — odezwał się głos siostry Józefy. Kobieta zbliżyła się i stanęła między nimi, jakby chciała zagrodzić im wszelki dostęp do siebie.

— Tak, siostro Józefo?

— W niedzielę mamy mszę za nasz ośrodek. Mam nadzieję, że zjawisz się po wykładach i uświetnisz swoją obecnością tę naszą skromną ceremonię.

— Siostro, proszę nie mówić do mnie takim tonem. — Uśmiechnął się do niej serdecznie. — Zawsze siostra taka oficjalna, jakbym był jakimś biskupem!

— To tylko z szacunku! — odparła uniżenie.

Spojrzał przez jej ramię prosto w oczy dziewczyny, która rzuciła w jego kierunku tęskne spojrzenie, po czym prędko spuściła głowę. Nie potrafił znieść tego, że sprawiał jej aż tak wielki zawód i że ona w tej chwili marzyła jedynie o tym, aby od niego uciec.

Siostra Józefa obejrzała się za siebie i sucho rzuciła:

— A ty, dziewczyno, idźże do siebie! Dziś sprawdzam czystość w pokojach.

— Dziękuję siostro Józefo. Idę posprzątać. — Skinęła głową. — Z Panem Bogiem! — pożegnała się tymi słowy z Serafinem, po czym prędko opuściła świetlicę.

— Skaranie boskie z tą dziewczyną! — zaczęła biadolić zakonnica. — Nic tylko beczy po kątach, chodzi jak z krzyża zdjęta i jest rozkojarzona! Chyba jakiego psychologa trzeba będzie do niej wezwać, bo jeszcze się dziecko zacznie ciąć! — Złożyła ręce jak do modlitwy i wzniosła oczy ku sufitowi.

— Jest z nią aż tak źle? — poważnie się zaniepokoił, gdy dowiedział się, że Marysia źle się czuje. Poczuł ogromne wyrzuty sumienia. „Jestem za to odpowiedzialny. Muszę to jakoś naprawić. Tylko… Boże Miłosierny! Czy mam prawo sięgnąć po pragnienia mojego serca, teraz gdy zaszedłem już tak daleko? Nie potrafię znieść widoku jej cierpienia i tego, że mnie unika, jakbym był jakimś nietykalnym bóstwem! Pomóż mi, Ojcze!”

Mimo iż jego serce pragnęło gnać za nią, wziąć ją w ramiona i powiedzieć, że ją kocha… siłą woli zmusił samego siebie do opuszczenia tego miejsca, w którym pragnął zostać, aby być z nią blisko, najbliżej jak tylko się da.

20. Ten pierwszy krok

Obiecał, że zjawi się na niedzielnej mszy tuż po zajęciach i wprost nie potrafił wysiedzieć w ławce, bo nie mógł się doczekać, aż w końcu zjawi się w kaplicy i ujrzy ją…

„Boże, co się ze mną dzieje?!” — wciąż zadawał sobie to pytanie, zamiast słuchać wykładu.

Siedział teraz na kilkukondygnacyjnej, półkolistej auli wykładowczej, otoczony innymi studentami i starał się skupić na słowach, które u podnóża schodkowej konstrukcji, stojąc na środku sali, czytał ksiądz wykładowca.

— „Oto powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Jezusa na próbę, zapytał: «Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?»

Jezus mu odpowiedział: Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz?

«On rzekł: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego».

Jezus rzekł do niego: «Dobrześ odpowiedział. To czyń, a będziesz żył».

Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: «A kto jest moim bliźnim?»

Jezus nawiązując do tego, rzekł: «Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął.

Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go.

Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał.

Któryż z tych trzech okazał się według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?»

On odpowiedział: «Ten, który mu okazał miłosierdzie».

Jezus mu rzekł: «Idź, i ty czyń podobnie».1

Nie wytrzymał! Pospiesznie włożył do plecaka swoje notatki, po czym wyszedł z auli. Skierował swoje kroki na drugie piętro, gdzie w końcu ciemnego korytarza widniał na podświetlonej tabliczce napis: KAPLICA. Wszedł do środka niewielkiego pomieszczenia, które mieściło w sobie zaledwie kilka ławek. Uklęknął u podnóża niewielkiego, nowoczesnego ołtarza składającego się ze stołu ofiarnego i Krzyża i zaczął się w duchu modlić.

— Boże, co powinienem uczynić? Czy mam prawo być z tą kobietą, wiedząc, że cię zawodzę?

— Nie ma niczego złego w miłości, lecz wyboru musisz dokonać sam.

— Chcę jej pomóc, lecz czy mogę kochać ją tak, jak mężczyzna kobietę? I być z nią?

— Kobieta i mężczyzna to całość, choć jest ich dwoje. Błogosławię tej miłości.2

— Najważniejsze, że ty jesteś po mojej stronie. Teraz już nic mnie nie obchodzi.


Cały roztrzęsiony z podekscytowania wysiadł z samochodu i ruszył w kierunku drzwi wejściowych. Na recepcji nie było nikogo, więc skierował swoje kroki prosto do podziemnej kaplicy, skąd dochodziły już pierwsze śpiewy kobiecych głosów. Jego ręka zadrżała z lekka, gdy położył dłoń na klamce drzwi. Po chwili wahania wszedł do środka. Ujrzał stłumiony blask świec i bocznych świateł, które podkreślały uroczysty charakter ceremonii, a później jego oczy dostrzegły niską, skuloną w ostatniej ławce, klęczącą postać. Od razu ją rozpoznał, lecz nie śmiał zająć miejsca tuż obok niej. Była tak pogrążona w modlitwie, że zdawała się go nie widzieć. Spoglądała nieustannie na Krzyż stojący za stołem ofiarnym.

Do kaplicy wszedł starszy ksiądz, który po chwili zaczął odprawiać mszę. Serafin nie chciał wchodzić w głąb pomieszczenia, aby nie przeszkadzać skupionym na modlitwie kobietom. Zatrzymał się tuż przy drzwiach, tuż za wszystkimi rzędami ławek. Zerknął w lewą stronę, tam gdzie Maria klęczała i powtarzała modlitwy razem z innymi kobietami.

A później nagle odkryła, że Serafin stoi kilka metrów od niej. W zdumieniu rozchyliła delikatnie swoje usta i wyprostowała swoje zgarbione plecy. Uśmiechnął się do niej ciepło, lecz ona odwróciła głowę.

„Jestem tu, spójrz na mnie!” — krzyczał w swojej głowie. Po chwili przyszło mu na myśl, że być może dziewczyna nie jest już nim zainteresowana i jego pewność siebie zmalała. I tak właśnie by pozostało, gdyby nie to, że Maria nagle wstała i pospiesznie opuściła kaplicę. Serafin nie zważał na wszelkie przeciwności, które między nimi stały, tylko ruszył jej śladem. Dogonił ją dopiero w chwili, gdy ta wchodziła do swojego pokoju. Kiedy ujrzała go tuż przed sobą, cofnęła się o krok. Nie potrafiła oderwać od niego swoich oczu. Bez słowa zbliżył się do niej, pochwycił w objęcia i zaczął całować.

„Jak ja za tobą tęskniłem…” Jego serce przyspieszyło jeszcze bardziej, gdy poczuł, że dziewczyna z równą gorliwością oddaje mu swoje pocałunki. Zachęcony jej uległością, poprowadził ją w stronę łóżka, gdzie położył się delikatnie na jej drobnym, kobiecym ciele i przywarł jeszcze mocniej do jej ust. Było cudownie…

Nagle jęknęła w akcie protestu i odwróciła od niego swoją głowę.

— Nie! Nie możemy! — mówiła, odpychając go rękoma.

— Ale ja cię kocham! — powiedział i znów ją pocałował.

— Proszę! Nie!

Jej błagania sprawiły, że odzyskał przytomność umysłu. Odsunął się zdezorientowany jej niezdecydowaniem.

Wstała i prędko oddaliła się w kierunku okna, aby uspokoić swój oddech i galopujące serce. W oczach Serafina czaiło się ogromne niezrozumienie i niepewność. Wiedziała, że musi go odrzucić, ale serce kroiło się jej na myśl, że miałaby mu sprawić ból. A przecież myślała, że już o niej zapomniał! Dlaczego teraz znów ją całował?!

— Jeśli to zrobisz w tym miejscu, będziesz tego żałował — odezwała się w końcu.

Odzyskał grunt pod nogami. Odetchnął. Zbliżył się i zatrzymał w niewielkiej odległości naprzeciwko niej.

— Nie chcę żałować niczego, co dzieje się między nami — odpowiedział cicho.

— To nie może się udać. Już za późno dla nas…

— Kochanie, ale ja cię kocham i chcę być…

— Nie! — warknęła, kierując swoje gniewne spojrzenie wprost na jego łagodną, ukochaną twarz. — Odejdź. — Spuściła głowę zmiękczona jego czułym wyrazem oczu.

— Przecież mnie kochasz! A ja ciebie! Pozwól mi na to! Nie odtrącaj mnie… Wiem, że postrzegasz mnie teraz jako osobę duchowną, która nie może żyć z kobietą, ale ja już podjąłem decyzję i nie cofnę się przed nią!

— Sefi… — jęknęła błagalnie.

— Ciiichooo — zbliżył się do niej, aby złamać ostatnie jej opory. Objął ją czule, tak jak tego pragnął od siedmiu dni. — Moja kochana Marysiu. — Ucałował czubek jej głowy, a później z błogością poczuł, jak jej ramiona obejmują go. Westchnął i zapomniał o całym świecie. — Potrzebuję cię.

— Serafin, proszę, daj sobie jeszcze kilka dni namysłu. Chcę, abyś był pewien tego, że to ja jestem twoim…

— Jesteś moim Powołaniem.

— Kilka dni… — Spojrzała błagalnie w jego oczy, jakby nadal nie wierzyła w tak ogromne szczęście. Ucałował jej czoło i nosek, a zanim złożył pocałunek na jej ustach, rzekł jeszcze:

— Dobrze, Najdroższa.

21. Spełnienie modlitw

Minęło kilka dni. Żadnego telefonu, żadnych odwiedzin… Wiedziała przecież, że tak to się skończy, ale gdzieś tam w środku nosiła w sobie okruchy nadziei. Spędzała czas na pracy w ośrodku i na rozważaniu swojego dotychczasowego życia. Bardzo tęskniła za ciepłem jego rąk, za dotykiem ust i przytuleniem. Gdy zasypiała i budziła się, prosiła Boga o to, aby Serafin naprawdę ją pokochał i wrócił do niej. Rozum podpowiadał jej, że nic z tego nie będzie, a serce podrywało się radośnie na każdy dźwięk kroków zbliżających się w kierunku jej pokoju.

 Mario? — głos siostry Józefy wyrwał ją z transu, gdy zamyśliła się podczas kolacji.

— Tak?

— Serafin do ciebie dzwoni.

Najpierw się zdziwiła, a później ogarnął ją strach… Zaraz miała usłyszeć, jaka jest jego decyzja. Nie chciała robić sobie złudnych nadziei. Siostra zaprowadziła ją do aparatu telefonicznego i zatrzymała się nieopodal. Młoda dziewczyna drżącą dłonią ujęła słuchawkę i przyłożyła ją do ucha.

— Halo?

— Podjąłem decyzję — zabrzmiał poważny głos znajomego jej mężczyzny.

— Jaka ona jest? — przełknęła ślinę. Była przekonana, że zaraz usłyszy, iż Serafin ją zostawia.

— Zdałem sobie sprawę z tego, że jestem samotny… a ty jesteś lekarstwem na tę samotność.

— I co dalej?

— Będę cię kochał.

— Nie wiem, co na to powiedzą inni…

— Jestem kowalem własnego losu. Tylko i wyłącznie ja decyduję o tym, z kim chcę być i kogo chcę kochać.

— Nie chcę zrujnować panu życia — szepnęła do słuchawki, zakrywszy usta dłonią. Nagle poczuła się winna, bo ujrzała przerażony wzrok siostry Józefy, która stała niedaleko niej. Kobieta dosłyszała, o czym cicho mówiła do telefonu, lub domyślała się, czego dotyczy ta rozmowa.

— Dzięki tobie znów chce mi się żyć. Modliłem się o sens.

— Myśli pan, że to… ja?

— Jesteś wszystkim, o czym śniłem i o co się modliłem.

— Nie zna mnie pan jeszcze.

— Czuję, jakbym znał cię od zawsze. Czy i ty nie czujesz tego samego?

— Tak, ale…

— Marzę o tym, aby móc cię całować.

— To chyba nie jest rozmowa na telefon, panie Klein — powiedziała przy asyście, łowiącego każde słówko, ucha siostry Józefy, która zaczęła zamiatać czystą podłogę w obrębie miejsca, gdzie wisiał aparat telefoniczny.

— Muszę ci to powiedzieć przez telefon, bo przy tobie nie potrafię się powstrzymać — czarował ją dalej swoim ciepłym głosem. — Marzę o tym, aby móc cię przytulić — westchnął, leżąc na łóżku w swojej sypialni na półpiętrze.

— Panie Klein…

— Jutro przyjadę, aby spotkać się z tobą.

— Nie wiem, czy to dobry pomysł.

— Pewnie siostra Józefa stoi obok ciebie?

— Tak.

— Nie martw się. Do jutra!

— Dobranoc, panie Klein! — to było jedyne, co mogła powiedzieć bez narażania się surowemu spojrzeniu starszej kobiety. Z żalem odłożyła słuchawkę na miejsce.

— Mario! — usłyszała surowy ton zakonnicy. Odwróciła się w jej stronę z uśmiechem. — Musimy porozmawiać. — Ton jej głosu i powaga twarzy nie wróżyły niczego dobrego. Dziewczyna spuściła wzrok i z pochyloną głową ruszyła w ślad za nią.

22. Uciekając na oślep

Usiadły razem w jej nowym pokoju — młodsza na niskim krzesełku, starsza na wyższym od niego łóżku. Patrząc na siedzącą wyżej od niej zakonnicę, Marysia czekała na najgorsze. Siostra Józefa wiedziała, że Maria była prostytutką. Od samego początku ją przejrzała.

— Mario, nie lubię bawić się w podchody, dlatego powiem wprost… — Dziewczyna skinęła głową i czekała. — Serafin ma zostać księdzem, a to oznacza, że nie może wiązać się z kobietami. Z żadną kobietą! Rozumiesz? — Dziewczyna spuściła wzrok, bo wiedziała, o co jej chodzi. — Nie skazuj jego duszy na potępienie. Jeśli naprawdę go kochasz, to zrezygnuj ze swoich samolubnych uczuć. Pomyśl, że jako kapłan może pomóc bardzo wielu osobom. To jego powinność!

— A co z nim samym? Czyż on nie zasłużył na trochę osobistego szczęścia? — zapytała z nadzieją.

— Największym szczęściem każdego człowieka powinien być Bóg! Wiesz, jak brzmią słowa najświętszego Przykazania Miłości?

— Tak. — Pamiętała je bardzo dobrze.

— Bóg na pierwszym miejscu — podkreśliła. — Dla Serafina, jako dla przyszłego kapłana, najważniejsze jest zbawienie dusz swoich podopiecznych. Mam nadzieję, że to rozumiesz? — dodała nieco łagodniej.

Maria pokiwała głową, ale wszystko w niej protestowało przeciwko tej niesprawiedliwości. Siostra Józefa wstała i statecznym krokiem opuściła pokój dziewczyny. Poczuła, że spełniła swoją misję.


Rozumiała — i to nad wyraz dobrze — każde słowo. Na wspomnienie jego pocałunków oraz cudownych słów, czuła wdzięczność za to, że mogła dostać chociaż tyle. Garstka prawdziwej miłości, którą otrzymała w ciągu tych kilku dni, miała starczyć jej na całe życie, bo nie sądziła, że kiedykolwiek pokocha jeszcze kogoś tak mocno i szczerze. Podjęła decyzję, że usunie się z życia mężczyzny, który znaczył dla niej więcej niż ona sama. Spakowała swoje rzeczy i około godziny dwudziestej drugiej, gdy wszystkie pensjonariuszki ośrodka poszły spać, zeszła do recepcji, aby sprawdzić, czy będzie w stanie się tamtędy wymknąć. Niestety, drzwi były zamknięte na cztery spusty, a kluczy nigdzie nie widziała.

Na parterze znajdowała się sypialnia siostry Józefy oraz jeden pokój, gdzie mieszkała młoda dziewczyna, z którą czasem rozmawiała. Zastukała do drzwi jej pokoju. Otworzyła zaspana i na jej widok zdumiona zapytała:

— Uciekasz? — Wpuściła Marysię do środka ciemnego pokoiku.

— Muszę.

— Amfa? Hera?

— Nie, siostra Józefa.

— Ona nie jest taka zła… — Uśmiechnęła się do desperatki.

— To skomplikowane. Muszę odejść. Czy w twoim oknie są kraty? — Zbliżyła się, aby zajrzeć za zasłonę.

— Nie ma.

— Jeśli Serafin będzie pytał, gdzie jestem… — zastanowiła się przez chwilę — powiedz, że życzę mu wszystkiego dobrego i nie pozwolę, żeby jego dusza była potępiona na wieki.

— Ach! więc to o niego chodzi?

— Zakochałam się, ale on…

— Nie odwzajemnia uczuć?

— Nie, wręcz przeciwnie. Ale on ma zostać księdzem.

— No i co z tego?! Przecież i tak moglibyście się spotykać!

— Chyba nie wiesz, że księży obowiązuje celibat. — Zaśmiała się gorzko.

— Jeśli zostałby pastorem, na przykład, mógłby mieć żonę.

— Ale on chce być katolickim księdzem, a ja nie powinnam stać mu na drodze.

— Współczuję ci… — Gestem poprosiła, aby przypomniała jej swoje imię.

— Maria.

— Marysiu, uważaj na siebie — powiedziała i otworzyła okno, na które od razu wdrapała się uciekinierka.

— Będę. Dziękuję ci…

— Kryśka.

— Wszystkiego dobrego Krysiu! — Uśmiechnęła się, po czym wyskoczyła przez okno wprost do zaśnieżonego ogrodu.


Łatwo było przejść przez drewniany płotek okalający ośrodek znajdujący się na obrzeżach miasta. „Teraz tylko muszę się jakoś dostać do… Tak muszę wrócić do Różowej Pantery. Zresztą, po co mam się starać zmienić, skoro nie mam dla kogo?” Nagle przestało mieć dla niej znaczenie to, gdzie spędzi resztę życia. „I tak żaden mężczyzna nigdy nie będzie traktował mnie poważnie, nigdy też nie będę mogła mieć dzieci… Jestem bezużyteczna jako kobieta i jako człowiek. Być może nawet jestem skazana na piekło. Jak wygląda piekło dla prostytutek?”

Rozważając nad wieloma podobnymi rzeczami, doszła w swoich botkach na wysokich obcasach do drogi głównej. Było jej bardzo zimno. Nakładając kaptur zimowego płaszcza na głowę, w duchu podziękowała losowi za to, że dostała dres — teraz okazał się niezastąpiony. Długo stała, zanim złapała stopa. W końcu zatrzymał się obok niej jakiś samochód dostawczy. Sympatycznie wyglądający mężczyzna w średnim wieku wyjrzał na nią przez uchylone okno.

— Dokąd?

— Centrum, bar Sushi!

Pozwolił jej wsiąść do ciasnej lecz ciepłej kabiny samochodu. Już po chwili zaczęła odczuwać przyjemne ciepło, które zaczęło rozgrzewać jej zmarznięte stopy.

— Ale tam są tylko burdele, panienko! — rzekł pięćdziesięciolatek prowadzący samochód.

— Dam sobie radę.

„Muszę.”

Gdyby ten mężczyzna dowiedział się, że mieszka w Różowej Panterze jako jedna z pracujących tam dziewczyn, nie dałby jej pewnie spokoju, a nie miała najmniejszej ochoty na seks lub robienie „loda”. Nagle przestraszyła się perspektywą dalszego uprawiania tego zawodu. „Nie będę miała jednak żadnego wyboru, bo z czego mam żyć?”

Nie potrafiła niczego konkretnego robić. Kiedyś marzyła o tym, aby zostać sekretarką w jakimś prestiżowym biurze. Dziś pozostało jej robienie „loda” mężczyznom takim, jak ten miły i uprzejmy kierowca.

Zaczął opowiadać jej o swojej żonie, do której właśnie wracał, i o swoim synu, studencie psychologii. Było jej miło posłuchać o zwykłych-niezwykłych sprawach zwyczajnych ludzi. Już niemal zapomniała, jak to jest mieć rodzinę. Jej rodzice i dwie siostry mieszkali tak daleko stąd.

Zatrzymał się we wskazanym przez nią miejscu.

— Niech panienka uważa! O tej porze to się tutaj tylko alfonsi kręcą! Dobrej nocy!

— Dziękuję! Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! — odpowiedziała, po czym ruszyła w kierunku ciemnego zaułka.


Koleżanki Marysi bardzo się zdziwiły jej szybkim powrotem.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.