ą.
Konstanty Mackiewicz, Leśna ścieżka zimą
Motto: Naród — to nie język, naród — to jego dusza, to jego tęsknoty, jego pieśni, jego literatura. Naród kształtuje się pod wpływem wychowania.
Józef Mackiewicz, Droga donikąd
Nazwa miesiąca pochodzi od słowa stykać, czyli łączyć Nowy Rok ze Starym.
Gdy styczeń mrozów nie daje, sprowadzi nieurodzaje.
Gdy w styczniu mrozy i śniegi, będą stodoły po brzegi.
Styczeń zamglony, marzec zadeszczony, lipiec utopiony
Na Martynę (30 stycznia) przybywa dnia o godzinę.
Gdy w styczniu ciepło na dworze, pustki będą w komorze.
***
Mikołaj Rej, Żywot człowieka poczciwego
Iż różne są czasy w roku, też są i różne przypadki w gospodarstwie i w każdej sprawie człowieka poczciwego, gdyż rok jest na czworo rozdzielon: naprzód wiosna, więc lato, potem jesień, więc zima. A w każdym z tych czasów i potrzebnego a różnego gospodarstwa, i rozkosznych czasów, i krotofil swych w swoim onym pomiernym a w spokojnym żywocie poczciwy człowiek może stadnie żyć.
1 stycznia — Nowy Rok
***
Jan Kochanowski, Kolęda
Tobie bądź chwała, Panie wszego świata,
Żeś nam doczekać dał Nowego Lata.
Daj, byśmy się i sami odnowili,
Grzech porzuciwszy, w niewinności żyli.
Łaska Twa święta niechaj będzie z nami,
Bo nic dobrego nie uczynim sami!
Mnóż w nas nadzieję, przyspórz prawej wiary,
Niech uważamy Twe prawdziwe dary!
Użycz pokoju nam i świętej zgody,
Niech się nas boją pogańskie narody,
A Ty nas nie chciej odstępować, Panie,
I owszem, racz nam dopomagać na nie!
Błogosław ziemi z Twej szczodrobliwości,
Niechaj nam dawa dostatek żywności,
Uchowaj głodu i powietrza złego,
Daj wszystko dobre z miłosierdzia swego!
***
Oskar Kolberg, Krakowskie, część I
Witano się dawniej w owym dniu słowami Bóg cię stykaj! polecając się opiece, jakoby zetknięcia się z Wszechmocnym. Wielką wagę przykładano do życzeń noworocznych, kiedy i kapłan w kościele (po uczczeniu pamiątki Obrzezania Pańskiego), skończywszy tego dnia kazanie, winszował dziedzicowi i parafijanom. Po nabożeństwie razem z ks. proboszczem zjeżdżano się do dworu i tam winszowano i życzono sobie wzajemnie. Wiedziano co komu życzyć należy, umysł i grzeczność siliły się na dowcip, koncepta, po których dzieci i żaki prawiły perory. Dzisiaj zwyczaj winszowania spowszedniał, ograniczając się na krótkiem uściśnięciu ręki; zastąpiło go także rozesłaniem biletów z powinszowaniem, i te później zarzucono. Ojcowie mieli na to sposób, aby powtarzane co rok życzenia nie były nudnemi: oto dbali o nie, jak o ważną żywota sprawę, więc płynęły one z serca i z sąsiedzkiego afektu.
Od Nowego Roku trwa kolęda. Mianowicie dzień Trzech króli i wilją do niego zwano szczodremi, gdyż w tym czasie najwięcej rodzice dzieciom, gospodarze czeladzi, możni sąsiadom, podawcy plebanom rozdawali kolendy, mianowicie gdy ci chodzili kolędować po wsi lub mieście.
W dzień Trzech — króli, lud piekł dawniej pewny rodzaj chleba przennego w kształcie rogatym, który zwano szczodrak albo rogal; nim to obdarzano się w sąsiedztwie i tych co przychodzili po kolędzie.
***
Oskar Kolberg, Krakowskie, część III
Co kto najprzód po Nowym Roku zobaczy, takie na ten rok będzie miał zdrowie. Źrebię jest najpożądańsze, najgorsze gąsięta.
***
Jędrzej Kitowicz, Opis obyczajów
Kolęda jest to obrządek kościelny pewny, który się zaczyna od Nowego Roku i trwa do wielkiego postu.
Księża plebani lub ich wikaryjusze w te czasy jeżdżą po dworach i wsiach albo po miastach chodzą po domach, ogłaszają w krótkiej przemowie przyńście na świat Słowa Wcielonego, życzą błogosławieństw wszelkich niebieskich i ziemskich i po skończonej perorze egzaminują czeladź domową i służących z katechizmu. Asystujący księdzu do tej kolędy organista z bakałarzem, gdzie jest i kilku chłopców, śpiewają po wchodzeniu i wychodzeniu jaką pieśń o Bożym Narodzeniu. Po wyjściu księdza dziewki ubiegają się do stołka, na którym ksiądz siedział; która pierwsza usiędzie, ma sobie za wróżbę, że tego roku za mąż pójdzie. Po wsiach chłopi w Wielkiej i Małej Polszcze dają księdzu kawałki słoniny, serki, grzyby suche, orzechy i owoce kokosze, a oprócz tego po kilka groszy. Po miastach zaś tylko same pieniądze, na jakie kogo stać; toż samo i po dworach szlacheckich, w których pospolicie po odbytej kolędzie raczą się gospodarz z księdzem, obchodząc dzień kolędy bankietem według przemożenia.
***
Karol Olgierd Borchardt, Znaczy kapitan
…Szesnaście uderzeń w momencie pożegnania Starego Roku i spotkania Nowego — z których pierwsze osiem wybijał najstarszy wiekiem na okręcie, bez względu na to czy nosił mundur admirała, czy bosmana, zaś następnych osiem najmłodszy marynarz…
***
Józef Piłsudski, Kalendarium
Gdy wolni spotykamy Rok Nowy, uchylmy przede wszystkim czoła przed naszymi ojcami i dziadami, którzy, chociaż w walce ulegli przemocy, przekazali jednak swym potomkom nieugięte dążenie do tego samego celu, co im w boju i twardej służbie żołnierskiej przyświecał.
6 stycznia — Święto Trzech Króli
Gdy Trzech Króli mrozem trzyma, będzie jeszcze długo zima.
Michał Elwiro Andriolli, Kolędnicy
Rozpoczyna się karnawał (zapusty, mięsopust).
Pierwszego dnia mięsopustnego św. Żarłoka, drugiego św. Potoka, a trzeciego św. Stękawy. Jan Gołubski, Tryplika
Jest to okres zabaw, towarzyskich spotkań, kuligów i balów. Czas obfitości pożywienia i wszelakiej okowity. Atmosfera sprzyja kojarzeniu par i weselom.
***
Oskar Kolberg, Krakowskie, część III
Na Trzech Króli nie jedzą, aż trzy gwiazdy zobaczą, aby ich zęby nie bolały.
***
Zygmunt Gloger, Encyklopedia staropolska
Tańczono i śpiewano na ulicach, zwłaszcza w rynku, wleczono na powrozie bałwana słomianego, zwanego combrem, i rozrywano go na kawałki.
***
Melchior Wańkowicz, Szczenięce lata
Teraz od Świąt szedł jeden ciąg festynów aż do Nowego Roku. Każde z nas przywoziło przynajmniej po dwóch kolegów lub koleżanki. Korepetytorzy, którzy latem z nami dukali, też przyjeżdżali i zwozili kolegów. Do nauczycielek też zjeżdżały jakieś przyjaciółki — stare panny — przyjeżdżały z matkami i ciotkami dawne nauczycielki i bony, z którymi zachowywały się serdeczne stosunki; namykały się dawne rezydentki(…),ściągali z rodzinami wszyscy „klienci domu” — ksiądz, adwokat, doktor…
Zawiązywały się tam flirciki platoniczne, wzdychania, utarczki babskiego i męskiego obozu, przeplatane tradycyjnymi psikusami, jak słanie prześcieradeł na prętach leszczynowych zamiast na ramie z materacem, podczas gdy przy łóżku stawiano nieckę z wodą, zaszywanie w mankietach rękawów nocnych koszul i wsypywanie w nie mąki; płeć męska wywzajemniała się straszeniem, co dawało pole niewiastom bać się, a „bać się” pojmowano jako nieodłączny atrybut kokieterii i kobiecości: więc wieszaliśmy lub kładli na łóżka w damskich pokojach manekiny imitujące trupy, więc ukazywaliśmy się szarą godziną w bieli prześcieradła, brzękaliśmy po strychu łańcuchami, wyliśmy jako wilki w zagajach. Były to figle, że tak rzeknę, rytualne, uświęcone tradycją i niekaralne. Aż dziw, że te wszystkie dryblasy tak powtarzały dowcipy pokoleniami.
(…)Tak oto we dworze całym od Bożego Narodzenia do Nowego Roku gwałt panował a skweres; następowała mobilizacja służby domowej, to znaczy dziopy wiejskie odrabiały dniówki robocizny, tłukąc talerze i szklanki, a nad tym całym rozedrganym harmiderem rozpięte było pytanie: „gdzie się ich wszystkich położy?
(…) -W małym garnuszku kaszka smaczniejsza — odpowiada ze szczerym zadowoleniem babka.
***
Kazimierz Scheyen, Lwowskie gawędy
…Post ściśle obserwowano, więc okres szaleństwa był bardzo ograniczony, czas karnawału trzeba było należycie wykorzystać. W karnawale niewiele sypiali i młodsi, i starsi, bowiem liczba opiekunów obsiadających kanapy wzdłuż tanecznej sali niejednokrotnie przewyższała ilość czynnych aktorów zabawy.
Wydatki związane z balem były stosunkowo duże, okazji do tańca mało, więc rzecz prosta, że tańczono nie inaczej jak do rana, do białego mazura przy świetle dziennym, po czym gremialnie udawano się na śniadanie, przeważnie do Szkockiej i Romy.
Niezbyt fortunny obrazek kończył czarowną noc. Widok pozieleniałych twarzy, rozwichrzonych włosów, pomiętych i poplamionych sukien, kołnierzy i gorsów, więdnących kwiatów zdzierał wzajemny urok z postaci, które w nastrojowym świetle i pod czarem walca tak niedawno zbliżały się do siebie. Może tak brutalne przejście z krainy baśni w szarą rzeczywistość rozbiło niejedno zamierzone małżeństwo. Ziewająca, umęczona, z przekręconym kapeluszem na głowie i obleśnym uśmiechem przylepionym tylko do jednej strony twarzy, upadająca z sił niedoszła teściowa, która do ostatniej chwili spełniała wiernie swój obowiązek, jak prawy żołnierz na posterunku, dobijała ostatni gwóźdź do matrymonialnej trumny.
Boć karnawał był głównym okresem, a bale i zabawy miejscem jarmarku małżeńskiego w czasach, gdy zawarcie znajomości i wzajemne poznanie się było tak trudne. Czy dobry tancerz był równie dobrym materiałem na męża, oceniali rodzice i ciotki.
Po takiej nocy szło się wprost do zajęcia lub nauki. Nastrój w szkole byłby fatalny, gdyby nie to, że pan profesor też był niewyspany, bo wyprowadzał córki na bal.
Zostawały jednak pamiątki: paniom karnety, panom kotyliony.
Na kilka dni przed wielkim wydarzeniem tanecznym cały żeński personel rodziny zaprzęgnięty był do fabrykacji kotylionów, kolorowych kokard o różnych rozmiarach, z mniej lub więcej pomysłowymi ozdobami.
Zwyczajnie o północy następował uroczyście zapowiadany kotylion, walc figurowy. Przyćmione światła kolorowe potęgują nastrój. Do dawno zaangażowanego kotyliona wiódł tancerz nie inaczej, jak wręczając bukiet kwiatów, drugim zaś aktem tego kulminacyjnego tańca wieczoru był walczyk dla pań, które wybrańcom przypinały kotyliony.
Przy młodzieńczym łóżku na ścianie wisiał dywanik. Szpileczkami wetknięte weń były kotyliony, trofea balowe wielu lat.
Dawny tancerz pamiętał dokładnie, od której każdy kotylion pochodzi i jakie się łączą z nim wspomnienia.
Każdej wchodzącej na bal danserce pan komitetowy wręczał karnecik. Ozdobny, składany kartonik z czerpanego papieru. Na okładce akwarelowy malunek lub piórkowy szkic z napisem upamiętniającym datę i bal. Na drugiej stronie dużymi literami widniał program taneczny:
Polonez
Kadryl I
Lansjer I
Mazur
Kotylion
Krakowiak
Kadryl II
Lansjer II
Biały mazur
Były to oczywiście tylko tańce figurowe aranżowane przez wytrawnego wodzireja z biało — czerwoną kokardą olbrzymich rozmiarów. „Para w lewo, para w prawo!”, „Panie kółeczko”, „Panowie koszyczek”, „Panowie w cieniu pań!”, „Do środeczka!”
Do tańców figurowych angażowano przez wpisanie nazwiska w odpowiedniej rubryce karnetu, przeważnie małym ołówkiem przywiązanym do kartonu.
Myślano wtedy spokojnie o tym, co będzie jutro, pojutrze, za miesiąc czy rok. Nie tylko angażowano do tańca na miesiąc przyszły, lecz nawet proszono ołówkiem do tańca „od dziś za rok” i dotrzymywano obietnicy.
Przy dziewczęcym łóżku wisiał dywanik. Szpileczkami wetknięte weń karnety, trofea balowe wielu lat, przywodziły na pamięć wspomnienia dawno minionych wzruszeń.
***
Józef Szczypka, Kalendarz polski
I tylko żałoby narodowe, wstrząsy po klęskach powstańczych, aresztowaniach i zsyłkach zakłócają ustawicznie te skoczne karnawałowe obrządki. Z danserami w obcych uniformach nie chce się mieć nic do czynienia … Panie przedkładają czerń nad inne kolory i chowają do komód biżuterię. A często nie urządza się żadnych balów i wręcz grozi wybiciem szyb tym, którzy je urządzają. Polskość zhardziała. Polskość, która nawet karnawałowi przydaje biało — czerwoną kokardkę swej dumy.
O kuligach
Kulig — zabawa zapustna połączona z gromadnym objeżdżaniem sąsiedztwa.
***
Zygmunt Gloger, Encyklopedia staropolska
O zabawach kuligowych pisze wychowany w XVIII w. Łuk. Gołębiowski, że nikt podczas nich nie bywał obrażony, nikt upośledzony, godzono wtedy niejeden zatarg sąsiedzki a wyobrazić sobie teraz nie można tej nieporównanej serdeczności i braterskiego wylania, jakie podzielał i kapłan, i rycerz, i najpoważniejszy obywatel. Tu ostrzeżono wcześniej, tu wpadano znienacka, niekiedy w strojach codziennych, a zawsze zadowalając się najskromniejszym ugoszczeniem lub wioząc w podarku zwierzynę i ryby tam, gdzie kniei i rybołówstwa nie miano. Młodzian znajdował sposobność zbliżenia się do dziewic, wyświadczenia im grzeczności i podobania się swej bogdance. W tych zebraniach, kipiących wesołością i szczerotą staropolską, nie znano przedrwiwań, kłótni, pojedynków, a dawniejsze nieporozumienia i niechęci topiono w węgrzynie i uściskach braterskich.
Józef Chełmoński, Kulig
***
Jędrzej Kitowicz, Opis obyczajów, O zapustach i kuligach
Lubo wielcy panowie i można szlachta przez cały rok zabawiali się bankietami i tańcami bardzo często spraszając do siebie gości z rozmaitych okazyj, jako to: na święta Bożego Narodzenia, na Wielkanoc, na Zielone Świątki, na imieniny, na chrzciny, na zaręczyny, na wesela, najwięcej jednak takowych ochot sprawiali sobie od Tłustego Czwartku aż do Środy Wstępnej.
(…)Takowe uciechy działy się po pańskich domach między przyjaciółmi zaproszonymi. Niższej zaś fortuny szlachta wyprawiała kuligi, które były takowe: dwóch albo trzech sąsiadów zmówili się z sobą, zabrali z sobą żony, córki, synów, czeladź służącą i co tylko mieli w domu dorosłego, nie zostawując w nim tylko małe dzieci pod dozorem jakich dwojga osób, mężczyzny i niewiasty. Sami zaś wpakowawszy się na sanki, albo gdy sanny nie było, na kolaski, karety, wózki, na konie wierszchowe, jak kto mógł, jechali do sąsiada pobliższego ani proszeni od niego, ani przestrzegłszy go, żeby się im nie skrył albo nie ujechał z domu. Tam go zaskoczywszy, rozkazywali sobie dawać jeść, pić, koniom i ludziom, bez wszelkiej ceremonii, właśnie jak żołnierze na egzekucyi, poty u niego deboszując, poki do szczętu nie wypróżnili mu piwnicy, spiżarni i szpichlerza; gdy już wyżarli i wypili wszystko, co było, brali owego nieboraka z sobą z całą jego familią i ciągnęli do innego sąsiada, któremu podobneż pustki zrobiwszy, ciągnęli dalej, aż poki w kolej do tych, którzy zaczęli kulig, nie doszli.
(…)Że takowe kulgi najwięcej bawiły się pijatyką i obżarstwem, przeto mniej dbając o tańce, przestawali na jakim takim skrzypku, czasem z karczmy porwanym albo między służącą czeladzią wynalezionym; chyba że gospodarz miał swoja domową kapele albo też rozochocony posłał po nią gdzie do miasta. Najsławniejsze co do pijatyki i brawury te kuligi były w województwie rawskim, gdzie się nieraz krwią oblewały, a jeżeli się kto obcy przez niewiadomość wmięszał do tego kuligu, a nie podobał się mu albo nie mógł wystarczyć zdrowiem pijaństwu, zbili jak leśne jabłko, suknie w płatki na nim podrapali i wypędzili go — jakoby dla słabego zdrowia niegodnego tak dzielnej kompanii.
Tak na kuligu, jako tez i bez niego, w Kuse dni zapustne (tak albowiem nazywano ostatnie trzy dni zapustne) przestrajali się i przekształcali w rózne figury: mężczyźni za Żydów, za Cyganów, za olejkarzów, za chłopów, za dzidów, niewiasty podobnież za Żydówki, za Cyganki, za wiejskie kobiety i dziewki, udając mową i gestami takie osoby, jakich postac na siebie brali.
(…)Po wieczerzy mięsnej w ostatni wtorek dawali około godziny dwunastej północnej mleko, jajca i …śledzie, przegradzając niejako tymi potrawami nastepującemu postowi i niby po stopniach od mięsa przez nabiał do niego przystępując. Ta maślana kolacyja zwała się podkurek, była wszędzie w używaniu tak w wielkich domach, jako też w małych.
O redutach
Zygmunt Gloger, Encyklopedia staropolska
Reduty czyli maskarady. Pierwsze reduty w Warszawie były przy ulicy Piekarskiej, w domu pod Nr 105, za panowania Augusta II Sasa, który, jako miłośnik zbaw, do późnej nocy w nich uczestniczył. Dawano je potem w najętych pałacach u Przezdzieckich, Radziwiłłów, Jałonowskich i w innych. Najpierwszym redut przedsiębiorcą był niejaki Salwator, który na Nowem Mieście kamienice wymurował. Później znaleźli się inni współzawodnicy. Za Augusta III Sasa tak były ulubione reduty, że je dawano zacząwszy od października aż do adwentu i znowu przez całe zapusty po 3, 4, i 5 razy na tydzień. W niedzielę odbywały się reduty w kilku miejscach a wszędzie było pełno osób i nieraz w dniu takim sprzedawano do 6000 biletów wejścia.
(…)Osoby wchodzące miewały maski i domina czyli płaszcze kitajkowe albo osobliwsze jakie i wspaniałe nieraz kostjumy. Obszerniej o redutach warszawskich opowiada Kitowicz w „Opisie obyczajów” i Łuk. Gołębiowski w „Opisaniu Warszawy”.
KOŁACZ ZAPRASZA NA WESELE
Wera Sztabowa, Krupnioki i Moczka, czyli gawędy o kuchni śląskiej
Do jego pieczenia przystępuje się z pietyzmem. Wybiera się najbielszą mąkę, najświeższe jaja i najtłuściejsze masło. Ciasto musi bowiem być bogate, a przede wszystkim smakowite. Nie żałuje mu się więc żółtek i masła, zagniata całe góry posypki czyli kruszonki, zaś dla nadzienia wybiera najlepszy biały ser i najsłodszy „niebieski” mak. Zamyka się wszystkie okna i drzwi, żeby się ciasto przypadkiem nie „przeziębiło”.
Ten wspaniały kołacz, panna młoda (nieraz w otoczeniu swoich druhen) — jeszcze przed weselem — poniesie do wszystkich zaproszonych gości.
(…)Wtedy panna młoda ponawia prośbę o wzięcie udziału w weselu.
JAK KULINARNIE „DAWANO KOSZA”?
Gdy młodzieniec starający się o rękę otrzymywał miskę gęstej grochówki, w której wieprzowe ogony były zanurzone — oznaczało to odmowę; gdy zaś ogony sterczały końcami do góry — zastawał przyjęty.
***
Zygmunt Gloger, Encyklopedia staropolska
Gdy zalotnikowi, starającemu się o rękę panny, chciano dać do zrozumienia odmowę (a zaloty odbywały się najczęściej pod jesień), podawano i częstowano go arbuzem. Stąd powstało wyrażenie: „dostać arbuza”, czyli odprawę. Takie samo znaczenie miała czarna polewka czyli czernina, lub wieniec z grochowin, zawieszony w izbie, gdzie nocował konkurent.
UCZTA CUKROWA
Jeśli uczta weselna przeciągała się do późnej nocy, to jej finałem była uczta cukrowa. W sypialni młodych zastawiano stół słodyczami, z marcepanem w roli głównej. Następnie kobiety zamężne (Swachy), przy dźwiękach poloneza zaprowadzały tam młoda parę. Po wzniesieniu toastów słodkim winem, zostawiano młodożeńców w ramionach Amora.
WYPRAWA ZAMOŻNEJ PANNY
***
Pamiętniki z życia Ewy Felińskiej, tom I, Wilno 1856 rok
W owym czasie nie było we zwyczaju jak dzisiaj oglądać się na posag żony i nań rachować. Każdy mężczyzna polegał więcej na tem co sam mógł zapracować, wymagając od żony jedynie, aby była oszczędną szafarką i pilnym stróżem pracy jego; nie pytał zaś co gotowego w dom jego przyniosła. Jedynie uważano aby była szlacheckiego rodu. Wyjąwszy tę jedną okoliczność, jeżeli tylko do serca przypadła młoda panienka, nic nie stawało na przeszkodzie do pojęcia jej za żonę.
Trzeba wyznać jednak, że ta bezinteresowność w owym czasie łatwiejszą była daleko niż dzisiaj; bo potrzeby obojga były skromniejsze i łatwiej było im zadość uczynić przy pracy błogosławieństwie bożem.
Dawna prostota obyczajów i niewykwintne nawyknienia, wiele wpływały na swobodę życia. Nikt nie potrzebował jak z jednej tak z drugiej strony, zaprzedawać uczuć serca, i wieść całe życie w przymusie z niemiłym wspólnikiem czy wspólniczką dla tego, aby dogodzić jakimś potrzebom urojonym, których większość ani się domyśla że są potrzebami. Serce miało nierównie wolniejszy wybór, pary łączyły się snadniej, potrzeba umiarkowane j pracy dla zaopatrzenia domu w przyzwoite wygody, ukrócała cugle wyobraźni rozmarzonej bujaniem po nieznajomych przestrzeniach, i zapobiegała wielu nieszczęściom rzeczywistym i urojonym, pod któremi dziś jęczą rodziny szlacheckie.
***
Elżbieta Kowecka, Smaki i aromaty, nr 2/2000 rok
Gdy narzeczeni wymienili pierścionki, a data ślubu została ustalona, w domu panny młodej następował pracowity okres. Zaczynano przygotowywać wyprawę.
(…)Pierwszą pozycję w spisie zajmowała, oczywiście, suknia ślubna; na początku wieku nie zawsze jeszcze była ona biała, panny brały ślub w sukniach bardzo strojnych, ale kolorowych.
Inne ubiory wyprawne obmyślano niesłychanie szczegółowo, musiała ona bowiem służyć na lata, trzeba też było przewidzieć, że ich właścicielka może utyć, a nawet — gdy wydawano za mąż bardzo młodą panienkę — i urosnąć. Toteż toaleta posiadała spore zakładki. Suknie trzeba było przewidzieć na różne okazje; na wielkie bale i skromniejsze przyjęcia. (…) Uwzględniano suknie spacerowe, zimowe i letnie, a także skromniejsze, domowe. Obowiązkowo w wyprawie musiała się znaleźć i czarna sukienka na wypadek, gdyby do drzwi domu zapukało nieszczęście.
Dodawano też pióra, wstążki, koronki, bogatą pasmanterię do oszywania strojów dla ich odnowienia, szale, które miały za zadanie między innymi okrycie już nieco zniszczonej odzieży.
Bardziej przewidujące matki, które nie wierzyły, że aktualna moda utrzyma się przez lat kilkanaście, dorzucały do wyprawy 3—4 sztuki tkanin na uszycie w przyszłości czegoś modnego. Bogata wyprawa zawierała kilkanaście do dwudziestu sukien, raczej rzadko więcej.
(…)W latach 1861 — 1862 … wszystkie ubiory, z bielizną włącznie, były czarne, a także suknie ślubne, chociaż białe, miały dopięte czarne kokardy.
Co się stało? Otóż, gdy w 1861r. podczas patriotycznych manifestacji ulicznych w Warszawie padli ludzie zabici przez rosyjskich zaborców, kobiety polskie postanowiły na znak żałoby narodowej chodzić w czerni. Gnębione przez cenzurę carską czasopisma nie mogły o tym donosić otwarcie, trudno jednak było konfiskować wzmianki o kolorach sukien kobiecych.
Trzeba jednak dodać, że owe żałobne wyprawy przysporzyły następnie niemało kłopotu swoim właścicielkom. Po wybuchu powstania styczniowego w 1863 r. Rosjanie zabronili noszenia czarnych ubiorów (na włożenie żałoby po kimś bliskim trzeba było mieć specjalne pozwolenie), a gdy przygasły patriotyczne uniesienia, młode kobiety nie chciały też wiecznie chodzić w czerni. Czekał je więc niemały wydatek na nową garderobę.
Ale wróćmy do zwykłych wypraw. Uwzględniały one oczywiście i odzież wierzchnią: paltociki, salopki, peleryny, kapelusze lub czepce, niewielkie torebeczki na drobiazgi, zwykle około kilkudziesięciu par butów: od pantofelków balowych do wysokich trzewików zimowych zapinanych na liczne guziczki.
Bielizny osobistej bogata panna młoda dostawała niezmiernie dużo, często dobrze ponad sto(…), nie wliczając w to chusteczek do nosa i pończoszek.
(…)Czasem na chusteczkach do nosa wyhaftowana była jakaś sentencja np. „Obyś nigdy łez nie ocierała”.
Dodać tu trzeba, iż w niektórych domach panował zwyczaj, że gdy młoda mężatka spodziewała się dziecka, kroiła dla niego kaftaniki czy koszulki z najpiękniejszej sztuki swojej bielizny wyprawnej, co miało sprawić, że niemowlę będzie się dobrze chować.
Również bielizna pościelowa i stołowa dawana w wyprawie liczyła po kilkanaście, kilkadziesiąt sztuk z każdego rodzaju. Nie zapominano o niczym. Do posażnych kufrów troskliwe matki pakowały prześcieradła, poszwy, poszeweczki szyte z cienkiego płótna, batystu i muślinu. Obrusy, serwetki do wycierania ust, małe serwetki do kawy czy herbaty zamawiano przednie, z mięsistego holenderskiego płótna i to nie tylko białe, ale także tkane w białe kropeczki, róże, kwiaty, pasy i karpią łuskę.
(…)Wielkie zapasy bielizny pozwalały nie tylko zaspokoić potrzeby kobiety, ale i domu, a także ograniczać częstotliwość tzw. dużego prania do kilku w roku.
(…)Oprócz garderoby panna młoda dostawała zazwyczaj bogate srebra stołowe: sztućce, półmiski, patery na owoce i ciasta, nożyczki do odcinania winogron z kiści, nożyki do obierania owoców, komplety sosjerek, wazy na poncz, kółka na serwetki i niezliczone, a świadczące o prestiżu domu, ozdoby stołu i jadalni. A więc świeczniki, garnitury do przypraw, dekoracyjne kosze, dzbany.
Oddzielnym i wielce kosztownym zmartwieniem były dla rodziców wykwintne przybory toaletowe, takie jak lustro w ozdobnej ramie, flasze na perfumy, pojemniki na puder, oprawne w srebro szczotki do włosów, pojemniczki na gąbkę z aromatycznym octem i tym podobne bibeloty, a wszystko to opatrzone herbem. Oczywiście, te eleganckie akcesoria trzeba było na czymś ustawić i wraz z toaletowym garniturem zamawiano wyprawną gotowalnię z marmurowym blatem, bogato przystrojoną brązami. Oświetlenia dostarczała alabastrowa lampa dająca łagodne, rozproszone światło.
Zwykle też panna otrzymywała serwis porcelanowy na 12 lub 24 osoby. Taki komplet, nieodzowny w każdym zamożnym domu przyjmującym ciągle gości, liczył dobrych kilkadziesiąt naczyń, zazwyczaj zdobionych złotem, jak talerze płytkie i głębokie, wazy salaterki, sosjerki itp.
W drugiej połowie XIX w. przyjął się też zwyczaj dawania łóżka małżeńskiego, a nieraz całego umeblowania sypialni i buduarku, małego saloniku — królestwa pani domu. Z eleganckich magazynów sprowadzano więc szafy, umywalnię, biureczko, stoliczek do robótek ręcznych…
Młoda mężatka wchodziła więc do małżeńskiego domu bogato wyekwipowana i już tylko od jej zaradności zależało, czy potrafiła oszczędnie się rządzić swoim, niemałym dobrem.
***
Ewa Kołaczkowska, Mała kronika rodzinna
Z wyprawy matki pamiętam przedmioty najbardziej kruche: porcelanę i szkło, które dlatego przetrwały przez długie lata, że w razie nadchodzących kataklizmów dziejowych pakowano je zawczasu w siano i skrzynki i wywarzono w bezpieczne miejsce. Serwis obiadowy i podwieczorkowy był pochodzenia saskiego; cienka biała porcelana w drobniutkie różowe bukieciki z wytłaczanymi ornamentami, bez złoceń. Filiżanki do herbaty olbrzymie, pękate, szeroko otwarte. Na komplet szkła w gwiazdki z potrójnym szlakiem wąskich matowych pasków u góry składało się kilka kieliszków, a także filiżanki do herbaty, również pękate, ze spodkami i talerzykami deserowymi i maciupeńkie filiżaneczki do czarnej kawy. Z tego zostało tylko kilkanaście kieliszków do wina.
Matka wychodziła za mąż w 1906 roku, kiedy secesja objęła całą Polskę, i nic dziwnego, że wśród wyprawy i prezentów przeważały rzeczy o charakterze secesyjnym. Dostała na przykład garnitur na toaletę ozdobiony postaciami dam z falistym włosem puszczonym na wiatr i szklane pudełeczka z wieczkami, na których stylizowane płatki irysów przechodziły w wygięte floresy. Wzór irysów na komplecie do noży i widelców do ryby prezentuje świetnie cały wyrafinowany, niepokojący wdzięk art nouveau. Monogramy AB na nielicznych zachowanych sztućcach są także w tym stylu. Zachował się jeszcze komplet z czerwonego, chyba czeskiego szkła na ocet, oliwę i przyprawy, a także ozdobny flakon z różowego szkła kryształowego do przechowywania herbaty.
Już dużo później, po śmierci swoich rodziców, matka dostała serwis obiadowy z angielskiego fajansu o bogatym wzorze stylizowanych rdzawych kwiatów wśród szaroniebieskich liści ozdobionych kobaltem … Było serwis … obliczony na 48 osób z mnóstwem różnej wielkości półmisków, wazek do sosów o pięknym kształcie, salaterek na krzywych nóżkach z wypukłymi pokrywkami. Talerze głębokie są ogromnych rozmiarów, deserowe też większe, niż normalne. ***
Zofia Barbara Potocka, Moje własne wspomnienia
Gdy panienka z bogatszego domu wychodziła za mąż, zwykle prócz wyprawy otrzymywała od matki taką trochę starszą i życiowo wyrobioną osobę, zwaną panną służącą. Taka panna służąca, wdowa czy panna, miała pomagać młodej pani w prowadzeniu domu, miała utrzymywać jej suknie i bieliznę w porządku, pomagać pani ubierać się i czesać. Taka panna nieraz latami pozostawała w tym samym domu. Jeśli miała dobry charakter, z nikim w domu nie zadzierała i była osobą godną zaufania, stawała się z czasem prawie przyjaciółką, powiernicą i doradczynią swej pani, nieraz całej rodziny…
***
Posag zbierano do skrzyń całymi latami, które robiono ze świerkowego lub sosnowego drewna, pozbawionego sęków. Skrzynie ozdabiano kolorowymi kwiatowymi wzorami. Data upamiętniająca ślubowanie wypisana była na froncie skrzyni. Taka skrzynia była arcypraktycznym meblem, wyposażonym w środku w schowki na różne damskie przybory. Panny zamożne dostawały kilka takich skrzyń wypełnionych także kosztownościami i pieniędzmi.
ROK POD OPIEKĄ ŚWIĘTYCH
Zygmunt Gloger, Encyklopedia staropolska
Obyczajem powszechnym ludów chrześcijańskich, i Polacy wszystkich stanów i wszystkich profesyi mieli swoich uprzywilejowanych św. Patronów. Każdy człowiek(…)miewał jakiegoś szczególnie wielbionego orędownika w niebiesiech a święto każdego takiego patrona doznawało ze strony zwolenników nie cichej, jak dziś, lecz głośnej, obrzędowej, procesjonalnej czci. Patronem rycerstwa był św. Jerzy, prawników — św. Iwon, lekarzy i aptekarzy — św. Kosma i Damian, filozofów, mówców i poetów — św. Katarzyna, malarzów — św. Łukasz, muzyków — św. Cecylia, kupców — św. Frumencjusz i Gwidon, studentów i uczniów szkolnych — św. Grzegorz, żebrzących — św. Jan Jałmużnik, kochanków — św. Julian. Od powietrza chronili: św. Antoni, Roch, Sebastjan, Adrjan i Krzysztofor, od epilepsji — św. Walenty, od febry — św. Petronela, od bólu zębów św. Apolonja.
(…)Św. Piotr był patronem rybaków polskich, św. Mikołaj- patronem pasterzy. Ażeby wilk nie pożarł dobytku, odmawiano do św. Mikołaja oddzielną modlitwę i poszczono w d. 5 grudnia, t. j. w wilję jego święta.
(…)Św. Lenart opiekował się końmi, a św. Agata trzoda chlewną. Do św. Otylii modlili się chorzy na oczy, do św. Rocha — chorzy na wrzody, do św. Agaty — błagający o pogodę i o powstrzymanie pożaru.
O UPŁYWIE CZASU
Bóg wieczny, czas ucieka, śmierć goni, wieczność czeka!
Cieszmy się, że rok minął — spodziewamy się, że nowy będzie lepszy.
Przyjmij zaproszenie w czas odmierzany codziennością, rytmem świąt rodzinnych, ojczyźnianych, wyznaniowych. Nieznane, niech ofiaruje Ci nadzieję, pozbawi lęku, oddali troski, obudzi ciekawość, otworzy Twoje oczy i serce. Nadszedł czas poszukiwania i odkrywania.
Przyjmij ten podarunek z radością, nie martw się przemijaniem, nie licz dni. Niech świętuje życie.
***
Jozef Bałaban, Dzieje Polski
Rachuby czasu Słowianie nie znali, liczono nie na lata lecz na zimy. Pory roku oznaczano albo z powodu kwitnięcia brzozy, dęby, lipy, wrzosu — mówiono tedy „o brzeźniu, dębniu, lipniu lub lipcu, wrześniu”, o „sierpniu”, kiedy to sierp po polu dzwoni, o „czerwcu”, kiedy czerw pszczeli się roi, kiedy paździerze lecą, kiedy liście opadają, kiedy gruda tworzy się i zamarza na drogach.
***
Bolesław Prus
Kurier Warszawski, 27 stycznia 1882 roku
W ludzkości, jak w naturze, są epoki deszczu, suszy, mrozów, burz i — pogody. Nic nie stoi w miejscu, nic nie trwa wiecznie, wszystko pędzi naprzód i zmienia się jak obłoki na niebie.
Są godziny, są i lata spokojnego zadowolenia, goryczy, radości, żalu, oczekiwań, smutków i znowu radości. Nie jest to ludzki wymysł, ale prawo natury, która na naszej duszy gra jak na organach: raz na wiolinie, raz basie, a niekiedy i na obu rejestrach.
Cała zaś filozofia życia polega na tym, ażeby nigdy nie zwieszać uszów, ale na każdą epokę wybierać odpowiednie zajęcie.
***
Jan Słomka, Pamiętniki Włościanina
Zegara w całej wsi nie było. W każdym domu natomiast musiał być kogut, który głośnem pianiem w sieni oznajmiał zimą czas do wstawania. A piał on z nadzwyczajną regularnością, pierwszy raz na północek, drugi raz koło drugiej godziny, trzeci raz koło czwartej, czyli »do dnia«, — pilnowała zaś piania tego najwięcej gospodyni, która budziła domowników już za drugim, a najpóźniej za trzecim pianiem. Prócz tego wychodzili gospodarze na dwór i rozpoznawali po gwiazdach, jak rychło dzień będzie.
***
Jan Stanisław Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce
Czas płynął spokojnie, rok mijał po roku, a zawsze były zasiewy i żniwa; nie odczuwano potrzeby liczenia lat, i jedynie ważniejsze wypadki, jak głód, mór, powódź niezwykła, wojna, wyróżniały w ogólnej niepamięci pamiętniejsze lata, którymi potem posługiwano się dla oznaczenia czasowego innych zdarzeń. Mało kto chyba wiedział, ile ma lat, gdyż lat tych nikt mu nie liczył; określano wiek ogólnie wedle zasięgu pamięci co do wypadków przeszłych, poza tym każdy miał tyle lat, na ile się czuł.
***
Kornel Makuszyński, List z tamtego świata
W starym rodzinnym modlitewniku(…)na wewnętrznej stronie
okładki wpisywano imiona nowo narodzonych i dzień zjawienia
się ich na bożym świecie. Kto nie posiadał takiej świętej księgi,
pisał kredą na drzwiach, kto zaś pisać nie umiał, co się często w
lechickiej zdarzało ziemi, ten nigdy nie umiał powiedzieć, kiedy się
urodził, i nigdy nie wiedział, ile ma lat. Starzy ludzie liczyli
niekiedy do pewnego czasu, a kiedy rachunek im się zmącił,
przestawali liczyć i mieli zawsze lat „około stu”. Głęboka w tym
tkwiła filozofia, albowiem bardzo starym ludziom staje się to z
czasem obojętne, czy mają pięć lat mniej, czy też więcej.
Babki pamiętały zazwyczaj lepiej niż dziadkowie, chytrym babkom
jednakże dowierzać nie było można, od niepamiętnych bowiem
czasów zawsze były młodsze, niźli starsze, niekiedy zaś —
zatrzymawszy rwący bieg czasu — trwały jak kamień na jednym
miejscu i poza lat siedemdziesiąt za żadne skarby ruszyć się nie
chciały. Nikt kontrować temu się nie ważył, albowiem babki
pływały zawsze we wielkiej czci, poza tym zaś nawet najlepsze
wśród nich gwałtownego były usposobienia i miały zawsze pod
ręką giętki kij, straszny niesfornym wnukom.
***
Maria Dąbrowska, Pamiętniki
…Prawdziwa wieczna młodość polega na sprostaniu w harmonii z istotnymi wartościami życia każdemu zdarzeniu i okoliczności, które los przynosi, na młodości duszy, która się może nigdy nie zestarzeć, na zdolności do entuzjazmu bezinteresownego. Bo dusza nigdy się nie zestarzeje, a ciało choćby najkrzepsze zostało do końca, ma na wszystko swą porę — to jego los tragiczny. Nie mam na myśli, żeby coś do jakiegoś wieku miało nie pasować — przeciwnie. Tylko uważam, że każdy powinien mieć w sobie miarę na te rzeczy — uleganie owczemu pędowi stwarza typy śmieszne.
***
Modlitwa Świętego Tomasz z Akwinu (1225—1274)
Panie, Ty wiesz lepiej aniżeli ja sam, że się starzeję i pewnego dnia będę stary. Zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Uczyń mnie poważnym, lecz nie ponurym; czynnym, lecz nie narzucającym się. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale Ty, Panie, wiesz, że chciałbym zachować do końca paru przyjaciół. Wyzwól mój umysł od niekończącego się brnięcia w szczegóły i daj mi skrzydeł, bym w lot przechodził do rzeczy. Zamknij mi usta w przedmiocie mych niedomagań i cierpień, w miarę jak ich przybywa, a chęć wyliczania ich staje się z upływem lat coraz słodsza. Nie proszę o łaskę rozkoszowania się opowieściami o cudzych cierpieniach, ale daj mi cierpliwość wysłuchania ich. Nie śmiem Cię prosić o lepszą pamięć, ale proszę Cię o większą pokorę i mniej niezachwianą pewność, gdy moje wspomnienia wydają się sprzeczne z cudzymi. Użycz mi chwalebnego poczucia, że czasami mogę się mylić. Zachowaj mnie miłym dla ludzi, choć z niektórymi z nich doprawdy trudno wytrzymać. Nie chcę być świętym, ale zgryźliwi starcy to jeden ze szczytów osiągnięć szatana. Daj mi zdolność dostrzegania dobrych rzeczy w nieoczekiwanych miejscach i niespodziewanych zalet w ludziach; daj mi, Panie, łaskę mówienia im o tym. Amen.
***
Ludwik Łętowski, Wspomnienia pamiętnikarskie
Starość to jesień nasza z owocami doświadczenia z całego życia, z onych dni uronionych a nigdy nie odżałowanych dosyć, strawionych na ściganiu daremnym za szczęściem poza sobą. To korona jest nasza, świadectwo pięknej młodości, tytuł do szacunku u ludzi, rodzaj kapłaństwa i pierwsza godność po świecie. To macierza jest myśli zbawiennych, ogródek do wszystkich cnót, co tylko pod srebrnym włosem dojrzewają, jak to łagodność, wyrozumienie, spokój duszy.
(…)Na koniec starość to czas rozwagi, do porachunku ze sobą, do żalu i zadośćuczynienia za krewkoście i obłudę całego życia. To chwila pierwsza, w której człowiek poznaje samego siebie, wstydzi się za swoją próżność, rumieni na swoje upadki, składa z siebie nienawiście i zazdroście i wyciąga rękę do tak zwanych nieprzyjaciół swoich…
(…)Każda też tradycja, jaką tam ona będzie, wydobyta z łona czasu, to droga zdobycz: bo co tylko świat wie i szanuje, na tej drodze dochodzi i innej do tego nie ma.
O kalendarzach
Noworocznym zwyczajem w dawnej Polsce było obdarowywanie bliskich kalendarzem. Kupowano je w dużych ilościach, aby sprezentować każdego. Korzyść i radość z takiego podarunku była tym większa, że najczęściej sprzedawano je na cele charytatywne.
***
Jan Stanisław Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce
W średniowieczu używany powszechnie był Cisiojanus (…), składał się on z dwunastu dwuwierszy, odpowiadających poszczególnym miesiącom, a w każdym dwuwierszu pozycja pierwszej zgłoski imienia świętego oznaczała jego dzień. (…)Kalendarze drukowane zjawiają się natychmiast po wynalezieniu druku.
(…)Zrazu ukazują się one w miastach mających uczonych astrologów, a wiec w Krakowie, potem w Zamościu.(…)Bywały kalendarze książkowe, znane były też i ścienne, i to z dość dawnych czasów (1525).
(…)Ów ścienny kalendarz z r.1525 przy poszczególnych dniach notuje obok faz księżyca jeszcze i „zły aspekt, puszczenie krwi, bańki dobry czas stawiać, łaźnia prócz baniek dobra, lekarstwo dobre, włosy strzyc, nowe odzienie obłóczyć, siać i szczepić dobry czas, dzieci dobry czas zostawiać (odsunąć od piersi)”. Autorem tego kalendarza był mistrz Mikołaj z Szadka.
(…)W osiemnastym wieku najsławniejsze (i osławione) były kalendarze Niewieskiego i Duńczewskiego, obu profesorów Akademii Zamojskiej; w drugiej połowie wieku wybija się kalendarz berdyczowski.
(…)„Kalendarz obywatelski” z wymienieniem rocznic historycznych, przypadających na każdy dzień roku, ułożył Ignacy Krasicki.
***
Jan Bułhak, Kraj lat dziecinnych
Salonik cioci był dla mnie trochę zamarły i wolałem pokój stołowy, gdzie skupiało się życie domu. W rogu między oknami były tam półki, a na nich obok książek znajdował się barometr z bernardynem, który na pogodę wychodził ze swojego domku, a na słotę chował się do niego jakby w obawie przeziębienia.