E-book
23.63
drukowana A5
41.14
drukowana A5
Kolorowa
64.25
Studnia

Bezpłatny fragment - Studnia


Objętość:
138 str.
ISBN:
978-83-8414-659-0
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 41.14
drukowana A5
Kolorowa
za 64.25

Rozdział 1 — Dziecko głosu

Było zbyt cicho, żeby to był sen.

Cisza nie miała tu koloru. Nie pachniała ani mchem, ani kurzem, nie niosła oddechu wieczoru. Była czarna, jakby świat zapomniał, że kiedykolwiek istniał dźwięk. Jakby Bóg wycofał się z tego miejsca. Albo nigdy go nie stworzył.

Gdy otworzyła oczy, nie wiedziała, kim jest.

Widzisz tylko ciemność, ale czuła — pod opuszkami, pod powieką, w gardle — że to nie jest zwykłe i ciemne. Że coś cię tu przytrzymało. Że nie wolno ci krzyczeć. Nie wolno się ruszyć. Że Studnia to nie miejsce, a istota. Tętniąca i głodna.

Czekała.

Czekała, aż przypomni sobie imię. Albo powód, dla którego znalazła się w tym miejscu — gdzie ściany oddychają jak zranione ciało, a echo twojego oddechu brzmi jak czyjeś ostatnie słowo.


Przyszło jedno słowo. Nie imię. Nie wspomnienie.

„Projekt Nadir.”

To było wszystko.

Zadrżała. Niezauważalnie. Nawet dla siebie.

W górze — może pięć, może piętnaście metrów nad nią — światło. Bladożółte. Rzadkie. Jak oko zapomnianego słońca, które przez przypadek spojrzało na to, co miało być pogrzebane. A może to kamera. Może ktoś patrzy.

Albo coś.

Dotknęła wnętrza swojej dłoni. Ciało było jej. Ale czy to znaczyło, że ona też była sobą?


Coś w niej mówiło: nie byłaś pierwsza. I nie będziesz ostatnia.


Studnia żyje z pamięci. Karmi się tym, czego się boisz. A ty, dziewczyno, jesteś jej bankietem.

Rozdział 2 — Ola

W dzieciństwie mówili o niej: „za miękka na ten świat”.

Rodzina miała twarde ręce, spękane pięści, serca poukrywane w piwnicach dusz — tam, gdzie nie dochodzi światło. W tej rodzinie wrażliwość była grzechem. Ola grzeszyła codziennie — łzami, spojrzeniem, milczeniem, którym próbowała krzyczeć.

Była najsłabszym ogniwem. A przynajmniej tak mówili. Tak jej wmówili.

Ale coś w niej żyło, cichsze niż strach i silniejsze niż słowo. Coś, co rysowała nocami, kiedy nikt nie widział — dziewczynki z oczami jak księżyce, drzewa, które słuchały, linie łączące światy.

Wiedziała, że nie wszystko, co widzi, należy do tej rzeczywistości.

W snach Studnia przychodziła do niej wcześniej. Nie w formie kamiennego leja w ziemi, ale jako cień — w lustrze, w mgle, w oczach ludzi, którzy mówili jedno, ale myśleli drugie. Mówiła do niej językiem, który znała tylko ona. Językiem przestrzeni między zdarzeniami. Językiem pustki.

Ola miała dziewiętnaście lat, kiedy po raz pierwszy naprawdę usłyszała Studnię.

Nie przez sny. Nie przez rysunek.

Na żywo.

Wracała wtedy z lasu. Miała ze sobą szkicownik i kawałek jabłka, którego nie zdążyła zjeść. Wdeptywała boso w trawy i kładła się na ziemi tak, jakby ziemia mogła ją nauczyć bycia sobą.

Zatrzymała się przy kamieniu. Nie był duży. Ot, głaz, jakich wiele. Ale pod nim — zapadnięta gleba, cień bez dna.

Usłyszała szept. Przeciągły. Mokry. Nie był głosem. Był pragnieniem.

— Ola…

To nie było jej imię.

To było jej wołanie.


Nie opowiadała nikomu o tym głazie. Ani o szeptach. Nie w tej rodzinie.

Zamiast tego wróciła do domu. Domu, który znał jej zapach lepiej niż matka. Domu, który milczał razem z nią. Ściany przesiąknięte starą farbą i sekretami. Wszyscy mówili: „mieszka przy Świętego Antoniego 5, tam gdzie był kiedyś klasztor, albo zakład psychiatryczny — nikt już nie pamięta.”


Pamiętała za to piwnicę.

Nie chodziła tam od lat. Odkąd jako dziecko zobaczyła coś, co nie chciało być zobaczone. Dorośli nazwali to koszmarem. Halucynacją. Dziedziczną wrażliwością. A może tylko histerią.

Ale Ola wiedziała. Studnia była pod nimi cały czas.

Ukryta za drzwiami zardzewiałymi jak wspomnienia matki, schodami z drewna, które jęczało jak człowiek duszony przez wspomnienia. Piwnica miała zapach zgnilizny, ale nie tej naturalnej — raczej zapach zepsutych snów, martwych intencji.

Stała tam. Ciemność była gęsta, ale wiedziała, gdzie iść. Kroki liczyły się same.

Dziewięć w lewo. Sześć w dół. Dwa w głąb.

Tak się wchodziło do niej.


Studnia. Nie taka, jak w bajkach. Bez wiadra. Bez cegieł. Bez dna.

Ziała. Czekała.

— Ola.

Głos już nie szeptał. Był głęboki, jakby mówiło coś, co znało ją przed narodzeniem. Co znało jej strach. Co wiedziało, ile razy chciała przestać czuć, tylko po to, żeby ludzie przestali ją krzywdzić.

Stała na skraju. Nie patrzyła w dół. Patrzyła w siebie.


W tej chwili zrozumiała: Studnia nie była pod domem. To dom był nad Studnią. Od pokoleń. Od wieków.

I była częścią niej.


Dom przy Świętego Antoniego 5 — był świadkiem więcej, niż ktokolwiek mógłby unieść.

Wybudowany w roku 1939, w czasach, gdy miasto Wejherowo nazywało się Neustadt — pod okupacją, pod butem obcego języka, który zagłuszał polskie słowa i marzenia. Budynek rósł powoli, cegła po cegle, jakby wbrew czasom, jakby chcąc przetrwać.

W mieście stacjonował od 1931 roku Pierwszy Morski Batalion Strzelców, który pod dowództwem płk. Kazimierza Pruszkowskiego walczył we wrześniu 1939 roku z hitlerowskim najeźdźcą.


Babcia i Dziadek Oli — przetrwali wojnę. Z oczu Babci spływały historie, których nikt nie słuchał. Opowieści o bombach, o cichych nocach, kiedy świat trzymał oddech, o ludziach znikających za rogiem ulicy, o ciszy, która pożerała wszystko. W mieście, które nazywano wtedy Neustadt, słowa „wolność” i „dom” miały smak niepewności.

Babcia opowiadała, że piwnice domu były wtedy schronem. Czasem klatką. Miejscem, gdzie ludzie chowali się nie tylko przed bombami, ale też przed tym, co niewidzialne.

Dziadek milczał. Milczał o tym, co widział, co słyszał po ciemku. O cieniach, które nie były cieniami. O rzeczach, których nie można było nazwać po imieniu.

To w tym domu, na tej ulicy, na tych schodach, studnia zaczęła swoje istnienie — jak pęknięcie w świecie, które rosło z każdym zaklęciem, z każdym westchnieniem rozpaczy, z każdym sercem, które łamało się pod ciężarem historii.

Ola — choć była ostatnim ogniwem tej linii — dziedziczyła to dziedzictwo. Nieświadomie, a jednak nieuniknienie.

Dom i Studnia — splątane, jakby jednym tchem.

Wyzwolenia spod okupacji hitlerowskiej Wejherowo doczekało się 12 marca 1945 roku.

***

Chociaż dom przy Świętego Antoniego 5 powstał w 1939 roku, Ola nigdy tam nie mieszkała od początku.

Dopiero w 1990 roku, gdy Ojciec — mężczyzna o rękach twardych od pracy, lecz sercu, które rzadko pokazywał — rozbudował stary budynek, nadając mu nowe piętro, wysokie okna i przestrzeń, która mogła pomieścić nadzieje i lęki kilku pokoleń, Ola wraz z matką i młodszą siostrą weszła w to miejsce, jakby przekraczając próg historii.

Ojciec mówił niewiele, ale dom mówił za niego.

Piwnica pozostała niezmieniona — mroczna, pełna tajemnic. Studnia pod spodem wciąż czekała, cicho, niezmiennie.

Ola szybko odkryła, że to miejsce nie jest zwyczajne.

W cieniu murów z cegły, która pamiętała język Wehrmachtu i szelest powojennych lat, czuła puls przeszłości, tak realny, jak ból w kostkach. Ten dom żył. Oddychał historią i tajemnicą.

Była tam, gdy noc zapadała szybko i świat stawał się cieniem samego siebie.

Wtedy Studnia — portal zła i demonów — budziła się razem z nią.

Rozdział 3 — Cienie dzieciństwa

Ola od zawsze była inna.

Jeszcze zanim świat nauczył ją mówić językiem bezpiecznym i prostym, już mówiła szybko — jakby goniła słowa, jakby chciała zdążyć przed tym, co jeszcze niewypowiedziane. Szybko też stawiała kroki, biegnąc ku światu, który ją przytłaczał i jednocześnie fascynował.

Miała trzy lata, kiedy zaczęła malować — sama, w ciszy swojego pokoju, wnikając w świat kształtów, które nie pasowały do rzeczywistości dorosłych. Epizody „nieobecności” — jak wtedy, gdy czas na moment przestawał istnieć, a Ola była gdzieś poza sobą, widząc coś, czego nikt inny nie potrafił dostrzec.

Rodzice — Henryk i Elżbieta — byli prostymi ludźmi z rąk i serc do pracy, ale i z wykształceniem. Tata, Henryk, był lekarzem psychiatrą. Mama, Elżbieta, prowadziła mały sklepik, w którym świat wydawał się mniej groźny, bo pełen znajomych twarzy i szelestu monet.

Zanim pojawiła się siostra Liliana, Ola wraz z rodzicami mieszkała u rodziców ojca — u dziadków Stanisława i Róży. To byli ludzie głęboko wierzący, których modlitwy i ciche westchnienia mieszały się z codziennością.

Kiedy Ola miała około 3,5 roku, rodzina przeprowadziła się na ulicę Świętego Antoniego 5 — do domu, gdzie mieszkali dziadkowie ze strony mamy: babcia Stanisława i dziadek Zygmunt.

Dom pachniał ziemią i historią.

Babcia miała wielki ogród — piękny i dziki zarazem — pełen krzewów i drzew owocowych, gdzie jabłka dojrzewały leniwie w słońcu, a wśród warzyw rosła zielona szklarniowa tajemnica. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy i ziemi, której nic nie było w stanie zniszczyć.

Dziadek Zygmunt hodował nutrię — zwierzęta o oczach czujnych jak strażnicy. W swoim świecie zamkniętym między klatką, a wspomnieniami nosił ciężar wojny i choroby.

Zmarł, gdy Ola miała sześć lat. Zapalenie płuc odebrało go światu, a choroba Alzheimera skradła pamięć — tę ostatnią linię obrony przed zapomnieniem. Zanim umarł, opowiadał czasem o czasach wojny — o Wehrmachcie, o dniu, kiedy miasto nazywało się Neustadt, o strachu, który nie miał imienia.

Babcia została sama. Mieszkała na parterze, wciąż modląc się i pielęgnując ogród, który był jej azylem, jej tajemnicą, jej modlitwą.

Ola z rodziną zamieszkała na piętrze — ich mały świat ponad światem starszych, tak blisko i jednocześnie tak daleko.

Gdy Ola miała sześć lat, poszła do szkoły podstawowej — parę ulic dalej. Wśród dzieci, które mówiły innym językiem, wśród zgiełku i gwaru, czuła się czasem zagubiona. Ale nie do końca. Bo gdzieś w środku — pod warstwami codzienności — miała swój własny, cichy świat.

Tam, gdzie epizody nieobecności mieszały się z rysunkami.

I tam, gdzie Studnia — choć jeszcze ukryta — zaczynała tkać swoje nici.,

Rozdział 4 — Dom i cień przeszłości

Babcia Stanisława, nim zamieszkała w domu przy Świętego Antoniego 5, żyła w kamienicy na Starym Rynku w Wejherowie. Ulice Starego Miasta znała na pamięć — brukowane, wąskie, pełne zapachów historii i echa kroków dawnych pokoleń. Dziadek Zygmunt, z kolei, pochodził z Tczewa — miasta nad Wisłą, gdzie rzeka niesie historie jak kręte wstęgi snów.

Gdy mieli około sześćdziesięciu pięciu lat, na progu jesieni życia, odkryli coś, co rzuciło cień na ich spokój i domowe wieczory.

Działka, którą kupili i na której wzniósł się ich parterowy dom — nie była zwyczajnym kawałkiem ziemi.


Okazało się, że w roku 1650, dokładnie tam, gdzie teraz rosły drzewa i kwitły krzewy babcinego ogrodu, istniał klasztor — stary, zapomniany, samotny jak cień zamknięty w piwnicach historii.

Klasztor z cmentarzem — miejscem spoczynku mnichów i dusz, które nie zaznały spokoju.

Miejscowi jeszcze opowiadali o dziwnych zjawiskach, które nawiedzały to miejsce. O duchach, które przemykały między murami. O nocnych szeptach, które nikły wraz z pierwszym światłem dnia. O cieniach, które zdawały się żyć własnym życiem.

Klasztor stopniowo popadał w ruinę — zaniedbany, samotny. W roku 1666 został zburzony, a teren pozostawiono pusty, odizolowany od miasta, jakby sam czas chciał zapomnieć o tym miejscu.

Działki w okolicy długo stały puste — nikt nie chciał się zbliżać do ziemi, na której spoczywały tajemnice. A dla Stanisławy i Zygmunta, którzy kupowali działkę, cena była okazją nie do odrzucenia.

Ale cena ta miała swoją wagę.

Nie mówili o tym głośno — choć czasem, gdy zapadał zmrok, a światło dnia gasło za horyzontem, babcia siadała przy oknie z filiżanką herbaty i patrzyła w ciemność ogrodu, jakby widziała więcej niż kwiaty i drzewa.

„Tu jest coś, co czeka” — mówiła cicho, jakby bała się, że echo może usłyszeć.

A Zygmunt, choć twardy i milczący, czasem wpatrywał się w cień domu, gdzie piwnica skrywała więcej niż tylko chłód i wilgoć.

Dom był piękny, nowy — ale pod nim, głęboko, skrywał się pradawny cień.

Cień, który miał wrócić.

Rozdział 5 — Cienie pod ziemią

Dom przy Świętego Antoniego 5 stał spokojnie, ale cisza w nim była jak milczenie przed burzą.

W piwnicy, pod stopami mieszkańców, spoczywała Studnia — miejsce, które nie mówiło słowami, lecz oddychało własnym rytmem.

Babcia Stanisława, choć silna i ułożona, czasem budziła się w nocy z uczuciem, że ktoś lub coś stoi przy jej łóżku. Czasem widziała w kącie pokoju cienie, które nie należały do żadnego z domowników. Mówiła, że to duchy klasztoru, które nigdy nie znalazły spokoju.

Zygmunt, przed chorobą, słyszał czasem szeptanie dochodzące z piwnicy. Szeptanie miękkie i przenikliwe, które wyrywało go ze snu i wbijało w ciemność.

Pewnej nocy, gdy Ola miała cztery lata, zgasły światła w całym domu.

Wszystko pogrążyło się w czerni.

Ola siedziała w swoim pokoju, sama, z palcem na ustach, słuchając nieznanego szeptu, który wydawał się pochodzić z samego serca ziemi. Była wtedy u Dziadków na noc.

„Przyjdź do mnie…” — zdawał się mówić głos, miękki i zimny zarazem.

Mała Ola, mimo strachu, poczuła coś dziwnego — jakby była powiązana z tym miejscem niewidzialną nićcią.

W kolejnych tygodniach zaczęły się dziwne zdarzenia.

Rysunki Oli przybierały kształty, których nikt nie rozumiał — mroczne twarze, wirujące spirale, studnie, które pochłaniały światło.

Rodzice myśleli, że to tylko wyobraźnia dziecka, ale w sercu Oli rosło coś więcej — dar widzenia, którego nie potrafiła wyłączyć.

W piwnicy, pod starymi cegłami, Studnia wzywała.

A cień historii klasztoru zaczął wychodzić na światło dnia.

Rozdział 6 — Słowa babci: Studnia

Babcia Stanisława siadała często przy kuchennym stole, kiedy zapadał wieczór, a światło lampy rzucało ciepły blask na jej zmarszczoną twarz.

Mówiła wtedy o Studni — ale nie tej z kamienia, nie tej prawdziwej, ukrytej głęboko w piwnicy domu. Mówiła o Studni jako o czymś więcej. O czymś, co żyje w nas i wokół nas.

„Studnia,” mówiła cicho, „to nie tylko dziura w ziemi, w której zbiera się woda. To miejsce, gdzie schodzi się po prawdę — ale także po cienie, które kryją się pod powierzchnią.”

„To ciemność, która kusi, która woła. Jak noc, która spływa po dachach i domach, jak oddech ziemi.”

„Studnia to portal — brama między światami. Czasem otwiera się szeroko i pozwala wejść tym, którzy mają odwagę patrzeć w głąb.”

„Lecz nie każdy, kto spojrzy w Studnię, wróci taki sam. Bo pod wodą czai się to, czego nie chcemy zobaczyć — demony naszych lęków, duchy zapomnianych dni, echa dawnych historii.”

„Ten dom stoi na ziemi, która pamięta. Ta ziemia zna imiona tych, którzy przyszli i odeszli. Klasztor, który tu był, nie chciał odejść całkiem. Zostawił za sobą cień, a cień ten żyje w Studni.”

„Ona woła, choć milczy. Pragnie, by ktoś sięgnął dna. By ktoś zrozumiał, że nie można zamknąć tego, co jest połączone z duszą ziemi.”

Babcia milczała, patrząc w swoje dłonie, jakby w nich kryła się cała mądrość świata.

„Ola,” mówiła potem z czułością, „nie bój się Studni. Ale pamiętaj — szanuj ją. Bo Studnia zna wszystkie twoje tajemnice. I nigdy nie zapomina.”

Rozdział 7 — Dziecko, które słucha cieni

Tamtego wieczoru w kuchni pachniało mlekiem i świeżym chlebem, a za oknem padał deszcz, który jak pacierz stukotał o szyby. Babcia mówiła cicho, prawie jakby opowiadała bajkę, ale Ola wiedziała, że to nie bajka. W jej głosie nie było bajkowej lekkości, była gęstość. Jak kurz w piwnicy, jak powietrze przed burzą.

Ola miała sześć lat i ogromne oczy — tak duże, że widziały więcej, niż wypadało dziecku widzieć. Patrzyła na babcię z niepokojem, ale nie oderwała wzroku ani na chwilę.

Kiedy babcia mówiła o demonach, które zamieszkują dno Studni, Ola zadrżała. Ale nie z lęku. Z jakiegoś dziwnego rozpoznania.

Jakby coś w niej… już to wiedziało.

Jakby coś w niej znało smak tej wody — tej, co nie gasi pragnienia, lecz przywołuje głód wiedzy.

Gdy babcia skończyła, zapadła cisza. Deszcz uderzał mocniej. Na piecu syczała woda. Zegar ścienny wybił ósmą.

— Babciu… — szepnęła Ola, ostrożnie, jakby dotykała cienia. — A jeśli ktoś wejdzie do Studni… i nie będzie chciał wrócić?

Stanisława uniosła głowę. Jej spojrzenie było ciężkie jak kamień i jasne jak błyskawica.

— Wtedy musi wrócić po innych — odparła. — Bo są tacy, którzy toną… i tacy, którzy uczą się oddychać pod wodą.

Te słowa zapadły w Olę jak ziarno.

Od tego wieczoru, kiedy zostawała sama w pokoju, nie malowała już tylko drzew i kwiatów. Pojawiły się schody prowadzące w dół. Pojawiły się oczy — zamknięte, a jednak widzące. Cienie, które nie były straszne, tylko ciche.

W piwnicy zaczęła słyszeć kroki. Delikatne. Czasem jakby własne.

Ale nie mówiła o tym nikomu. Jeszcze nie.

Bo coś w niej wiedziało: ten dom, ta ziemia, ta Studnia — to wszystko było częścią czegoś większego.

Czegoś, co trzeba będzie kiedyś otworzyć.

I potem… zamknąć.

Rozdział 8 — Strażnik i dziedzictwo

Henryk siedział przy stole, światło lampy biurowej rzucało długie cienie na pożółkłe kartki. To były notatki babci Stanisławy — zapisane drobnym, starczym pismem, z tajemniczymi symbolami i szkicami Studni. Znalazł je w starym kuferku, ukryte między książkami.

„Dom… portal… demony… historia… klątwa” — czytał na głos, próbując poukładać rozsypane słowa.

W tym momencie do pokoju weszła Elżbieta, jego żona.

— Co czytasz, Henryku? — zapytała cicho.

— Notatki babci — odparł, głos mu zadrżał. — To więcej niż wspomnienia. Ona wiedziała o tej Studni. O tym, co kryje się w piwnicy. Mówiła, że ktoś musi ją pilnować, chronić przed tym, co tam jest.

— Strażnik? — powtórzyła Elżbieta, z niepokojem.

— Tak. Babcia pisała, że to miejsce łączy dwa światy. Że kiedyś klasztor był bramą — ale z czasem coś się w niej obudziło. Coś, co może zniszczyć wszystko.

— Ola? — Elżbieta spojrzała na zdjęcie córki wiszące na ścianie.

Henryk westchnął.

— Musimy być czujni. Ola… niedługo skończy osiemnaście lat. Babcia pisała, że wtedy wszystko się zaczyna.

Rozdział 9 — Przebudzenie

Ola nie wiedziała, że jej życie stoi na progu wielkiej zmiany.

W dniu swoich 18. urodzin czuła, że świat jest inny — jakby mgła zsunęła się z oczu, a dźwięki i obrazy miały nową głębię.

Widziała rzeczy, które wcześniej umykały jej wzrokowi: drżące światła, cienie przesuwające się po ścianach, szepty niesłyszalne dla innych.

Podczas rodzinnego obiadu przy stole w salonie nagle zamarła, zapatrzona w kąt pokoju.

— Ola? — zapytała mama, ale dziewczyna nie odpowiedziała.

W myślach słyszała cichy głos:

„Jesteś kluczem. Przebudź się.”

Ola zaczęła rysować — tym razem to nie były już zwykłe obrazki. To były znaki, symbole, wirujące wzory, przypominające te z notatek babci.

Nie potrafiła tego zatrzymać.

Coś w niej przebudziło się na dobre.

Wtedy jeszcze nie wiedziała, że od tej chwili nic już nie będzie takie samo.

Rozdział 10 — Słowa i cisza

Ola siedziała przy biurku w swoim pokoju. Światło lampki rzucało ciepły krąg na rozłożone kartki papieru. Już od kilku miesięcy nie trzymała w rękach pędzla ani kredek. Zostawiła malowanie, bo słowa zaczęły tańczyć w jej głowie, układały się w wiersze — proste, lecz pełne niewypowiedzianych emocji.


„W ciszy studni czekam

Na oddech światła,

Który rozbije mrok

I otworzy drzwi zamknięte.”


Odwróciła wzrok od kartki, kiedy usłyszała cichy dźwięk kroków w korytarzu. Drzwi lekko się uchyliły — wszedł ojciec.

— Znowu piszesz? — zapytał z uśmiechem, stając w progu.

— Tak — odpowiedziała Ola, trochę niepewnie. — Nie potrafię już malować tak jak kiedyś. Słowa są łatwiejsze. Lepsze. Jakby mogły przejść przez mnie i wyjść na zewnątrz.

Henryk podszedł bliżej, spojrzał na kartki, na zarysowane wersy.

— Twoja babcia też lubiła pisać — powiedział cicho. — I zostawiła dla nas wiele znaków, których nie rozumiemy do końca. Ale wiem jedno — ten dom, ta ziemia, to nie jest zwykłe miejsce.

Ola spuściła wzrok.

— Czasem słyszę coś w głowie — taki głos, niby cichy, ale nie do pomylenia. Mówi: „Jesteś kluczem. Przebudź się.” Nie wiem, co to znaczy.

Ojciec spojrzał na nią z troską, ale też z pewnym spokojem.

— Może to znak, że twoje dary nie są przypadkowe. Że to, co czujesz i widzisz, ma sens. I że przyjdzie czas, by zrozumieć.

Ola westchnęła, złączyła ręce na kolanach.

— Boję się, tato. Boję się, co się stanie, jeśli się przebudzę.

Henryk ukląkł przy niej i ujął ją za ręce.

— Nie musisz tego robić sama. Jesteśmy razem. I cokolwiek się stanie, będziemy to przechodzić razem.

Wtedy, w ciszy pokoju, Ola poczuła, że coś w niej zaczyna się poruszać — coś starego, głęboko ukrytego.

„Jesteś kluczem…” — powtórzył cichy głos. I tym razem było to zaproszenie, nie ostrzeżenie.

Rozdział 11 — Wizja po zmroku

Noc po osiemnastych urodzinach Oli była inna niż wszystkie.

Obudziła się gwałtownie, serce biło jej jak młot. W pokoju panowała cisza, ale zza szafy dochodził szmer starego telewizora, który ktoś zostawił włączony. Obraz był czarno-biały, migotliwy. Ola wpatrzyła się w ekran, a tam…

Dwie postacie — nie do końca ludzkie, o przerysowanych, demonicznych twarzach — szeptały między sobą słowa pełne grozy, których nie potrafiła zrozumieć, lecz czuła ich ciężar.

Przerażona, zakryła twarz dłońmi, serce chciało wyskoczyć z piersi.

Nikt tego nie słyszał, nikt nie widział — to było jej tajemnicą.

Następnego dnia, wciąż drżąca, poszła do ojca z kartką papieru, na której zapisany był jej nowy wiersz.

— Tato, napisałam coś… — powiedziała cicho, podając mu kartkę.


Henryk wziął ją do ręki i przeczytał na głos:

Studnia


W głębi ziemi, pod domem starym,

Czeka cicho — brama do mroku,

Gdzie cienie tańczą w bezgłośnym szeptaniu,

I prawda śpi pod kurzem i szronem.

Studnia nie zna światła poranka,

Jej dno to miejsce zapomniane,

Gdzie demony w cieniu się skradają,

A dusza kluczem być ma dana.


Przebudź się, dziewczyno, z drzemki cichej,

Otwórz oczy, posłuchaj głosu,

Bo choć droga będzie trudna i dzika,

To w niej jest twoje przeznaczenie —

Strażniczka świtu i końca nocy.


Henryk spojrzał na Olę z powagą.

— Wiesz, Ola… twoja babcia Stanisława zostawiła mi opowieść, którą powtarzałem sobie wiele razy — o tym, co było na tej działce, zanim stanął nasz dom.

Usiedli razem na kanapie.

— Dawno temu, w 1650 roku, na miejscu, gdzie teraz stoi nasz dom przy ulicy Świętego Antoniego, był klasztor — z cmentarzem duchownych i okolicznych mieszkańców. Mówiono, że miejsce to nawiedzały duchy i siły, których nikt nie potrafił zgładzić. Klasztor z czasem popadł w ruinę, a w 1666 został zburzony, jakby ktoś chciał zatrzeć ślady tych mrocznych wydarzeń.

— Działki wokół leżały puste przez wiele lat, nikt nie chciał się tam osiedlać. Babcia i dziadek kupili tę ziemię za niewielką cenę, bo wszyscy bali się tej historii.

Ola słuchała w napięciu.

— Studnia — to przenośnia. To portal. To brama między światami. — I właśnie ty, Ola, jesteś kluczem do zamknięcia tej bramy.

Ola poczuła, że coś ściska ją w piersi — to był strach, ale też powoli rodząca się w niej siła.

Rozdział 12 — Najwyższa Rada

Ciemność nocy spowiła pokój Oli, gdy sen nagle przebił się przez zasłonę rzeczywistości.

Była tam — nie na ziemi, lecz w miejscu, które nie miało granic. Miejsce pełne światła i cienia, ciszy i potęgi.

Stała na sali zwanej Najwyższą Radą — kręgu, gdzie losy światów i dusz splatały się w jedną nić.

Obok niej, po prawej stronie, stał potężny wojownik w srebrzystej zbroi, lśniącej jak zimny blask gwiazd. Jego twarz była zasłonięta, lecz emanowała mocą i spokojem.

Święty Michał Archanioł.

Ola czuła, że choć jest mała i słaba, ma tu swoje miejsce — klucz do przejścia, strażnik świtu pośród nocy.

Jego obecność była obietnicą, a jednocześnie wyzwaniem.

— Nie bój się, Ola — usłyszała cichy, głęboki głos, który niósł się jak echo. — Twoja droga jest trudna, lecz jesteś wybrana.

Twarz Archanioła pozostała niewidoczna, lecz w jego słowach była siła i czułość.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 41.14
drukowana A5
Kolorowa
za 64.25