E-book
7.35
drukowana A5
21.66
Studium bezkarnych potknięć o język

Bezpłatny fragment - Studium bezkarnych potknięć o język


Objętość:
56 str.
ISBN:
978-83-8126-301-6
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 21.66

Wstęp

otwarcie winno być jasne i dające określenie

tego co zawierać ma zbiór liter,

co łamie palce by ból był znacznikiem behawioralnym.

zatrzymajmy się na chwilę uchylając od obowiązku

tłumaczenia dnia, że gdzieś ucieka przed nocą.


rozważam,


stąd płyną następne węże co kuszą by podać

w wątpliwość jego czyny, a o niej myśleć, że wróci

bo przecież powinna.

bo przecież chcę rozumieć ją, jego, siebie

i czasem pisać wiersze.


otwieram.

Początek bezkarności…

„bożeby”

panie bo żeby być trzeba słuchać, stukania

kolejnych słów o próg sumienia i nie odkładać ich

na później. okruszki ciastek upieczonych z oczekiwań

na nowe osiągnięcia zmiecione na szufelkę,

pod szafkę czy dywan

kończą swoją słodka misję — niechciane i denerwujące.


bo żeby, płynąć trzeba umieć unosić

się na wodzie. toniemy

bez przerwy w nowym ekscentryzmie, ekskremencie

wydalanym jako indywidualność.


bo żeby, mieć jakieś szanse warto

zajrzeć w zakamarki celi. za oczami

są ścieżki nerwów gdzie

co dzień chadzają nowe spostrzeżenia.


bo żeby czuć nie dotykając, trzeba najpierw

dostrzec lub zwyczajnie wiedzieć jak patrzeć.


bo żeby, nie zabijać Cię szpilkami pod paznokciem

czy kłamstwami pod powieką, należy westchnienie

niewygody znieść z uśmiechem na ustach.

„dotrzeć”

proszę o kawałek chleba za dnia

bo normalności mi brak

bo brak mi normalności

podczas gdy wystają z fletu melodie.


palcem docieram dozwolonym traktem

we włosach. zaplątanym gestom

nie oddaje się wolności. w historii

nad głowami palą się

lampki wygnane z życia.


niewielu ma odwagę by spojrzeć w górę.

popatrzmy w dół, gdzie paskudnie

kichnął los opryskując,

twarz kolejnymi falami pogardy.

a niezmierzone dobro śpi,

nie płacze,

bo nie pada.

„aleppo”

zmęczone oczy pamiętają słów tysiące

spisanych gdzieś przy małej lampce. wina

lepszego smak by nutkę rozluźnienia przyjąć

ze spokojem wyobraźni. drzwi

związane drutem poplątanym po próbach ich otwarcia.

zamknięte usta zszyte niewiedzą,

nie mówią jak umiera kolejny wiersz.

bez głowy i kropek, przecinków i członków.

bez rąk, bez twarzy.

w fotografii zatrzymany czas po to aby ktoś zapłakał

lub się zaśmiał. niewierny

wiersz bez Boga, jak pies do drzewa

wiązany, bez Boga i syna

w jego imię rzucony kolejny kamień.

pamiętają to oczy zmęczone

przy świecy wiszące na nożu

to wino dławiące wydarty przełyk drutem ściśnięty.

bez tchu wyobraźnia tuszuje pokaleczone momenty

nadzieja bawi się w pchełki,

a oni niosą dzieciom słodycz udręki.

„pomoc”

otwartość przez zamknięte oczy

wlała nocą łzę wyrwaną z sumienia

kamiennego człeka. zarys wolności

na płocie o głowę wyższego od

strzelistych nadziei. brak

czasu na złagodzenie bólu gałek

na talerzu gonionych widelcem.

ręce pochodnią humanitarną poparzone.

światła nie było i nie będzie bo w ten sposób

łatwiej uciszyć krzyk, zerwanych strun.

związane na palcu duszy przy głowie,

dziś zasypiają na ziemi bezwiednie rzucane

obelgi do niewiernych.

„amen”

amen i niech słowa spłyną po tej części, która twierdzi,

że jest lepsza od innych. odróżnia

mnie świadomość braku

połączenia z duszą. urodziłem się

nie do końca zdrowy stąd

wymazane mam kawałki moralności,

a pewność swoich czynów

zasypałem popiołem ostatniego papierosa.

wiem, że niewdzięczna starość

w końcu wydusi ze mnie wspomnienia

o szczęściu i chwili seksu tuż po kieliszku wina.


w oddali wyje pies przywiązany do drzewa

moimi instynktami. utrzymuję niechciane

mieszanki słów wydukanych pod dyktando

żalu — niezłomne sumienie ponownie

ma manie wielkości. Bóg

musi odstać na zapleczu moich błędów

by całość nabrała filmowych

zarysów. po kieliszku

wódki zostały jedynie podkrążone oczy.

sumienie znów uważa się adresatem

mojej wersji „ojcze nasz”.


amen i niech słowa spłyną.

„ksiądz”

fragment opisanego rachunku,

po prawej cena usługi.

niżej dodany komentarz o braku satysfakcji

z wypłynięcia prawdy na oczy. kłamstw napchane

kieszenie, aż wystają za rant spodni.

klucze do parafii i smutek pod krzyżem

opluty symbol wiary. niepamięć o życiu

wyskrobanym, nie płaczącym bo to nie płacze,

nie powie, że się boi czy też, że bolało.

życiu tym razem nie było pisane

krzyżować czyjeś parafialne plany.

przy konfesjonale odpukane grzechy pożądanie

do chłopca,

do niej,

bo jaja bolały.

„wiara”

stanik wypchany skarpetką,

zwykłe oszustwo pod koronką.

wierzysz, że pod materiałem

jest cycek — tak ci powiedziano.

czy zakładając z góry, że go tam nie ma jest łatwiej

onanizować się pół godziny na haju?

wzięty pod chmurkę myśleć,

że zacnie wypełnia miseczkę.

po odpięciu pozostaje rozczarowanie.


czy nie podobnie jest z wiarą?


wiesz słyszałem o czymś więcej stąd czuję bardziej.

mniej więcej na wprost widać podskoki tych i tamtych.

on jest!

go nie ma!

a nawet jeżeli jest to co?

a nawet jeżeli go nie ma to co?

to chyba niewiele zmienia?

może lepiej żeby go jednak nie było,

bo jak się wytłumaczy z tego bałaganu?


a może tłumaczy od dawna tylko nikt go nie słucha…

„sumienie”

tak rzadko mnie odwiedzasz, gdy proszę

o zrozumienie moich kłamstw

wobec siebie i ciebie.

brakuje mi czasem wytycznych kreślonych

słońcem i księżycem, a chciałbym mieć coś

więcej pod stopami niż głowy pełne nienawiści.

coś więcej niż piach, żwir ich przekonań,

coś więcej niż żądania zrozumienia.

chciałbym zapisać o jedną kartkę więcej

każdym następnym razem.

czasem jest tak pusto i wolę by deszcz

obmył mi twarz z niewyuczonych min.

czasem jest tak pusto, gdy szukam ostatniej kropki,

wykrzyknika i pytajnika.

czasem chciałbym by to wszystko miało sens gdy

jest tak pusto bez Ciebie.

„paczka”

ciężko odróżnić moment, w którym anioł

zrywa taśmę z paczek nadanych priorytetem.

kartony pełne wspomnień na końcu i tak zaklejone

są szarą taśmą. usta

trochę krzywo zamknięte — będzie bolało.

ważność przesyłki ma zwykle małą wartość,

a do środka zagląda się zwykle w chwilach

gdy paczka ma „zwrot” wbity w status.

to moment gdy anioł opisuje ten bełkot

i układa wersów skalę.

paczka? czy ona jest moja?

nie po to ją wysłałem by teraz wróciła opisana

„przemyśl to”.

Ciąg dalszy bezkarności, pierwsze potknięcia…

„suspens”

chwytliwe wersety tarmoszone

na kartce krzywizną kreski. biust

zapisany w pamięci podzielny,

policzalny, namacalny.


pani lubi moje ja? nieznaczny suspens

w chmurze prowokacji — udany śmiech.

wydarte kartki spryskane bohomazem wiersza

w nawiasie przyklepane pośladki.


panią gorszy moje ja? to rejony wyklęte

trzymane za obdrapanymi drzwiami.

gdzie dzieciak patrzy przez dziurkę od klucza

mówiąc — widzę!


droga pani — celebruję każde rozbieranie

nie jestem lekarzem, analizuję inaczej.

pamięć mam po to by wracać

gdy stanie mi czas.

„victoria”

jestem włóczęgą

z zawiniątkiem na patyku. drepczę

po myślach bez większej chęci na przystanek.

ty ukradłaś mi wkurzenie, myślisz, że

waginalnie uleczysz spękane nerwy. odsuń

piersi od mojego spacerniaka, tam chce być sam.

lepkość chwili dość korzystna,

stwierdzasz — uważaj.

wystałem swoje, teraz pozwól

się powłóczę po projektach. trzymam

papierosa w victorii,

nad czym wygrałem?

„oni”

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 21.66