E-book
10.29
drukowana A5
20.69
Strzegący Płomienia albo Tkanka

Bezpłatny fragment - Strzegący Płomienia albo Tkanka


Objętość:
81 str.
ISBN:
978-83-8126-653-6
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 20.69

„Nigdy nie chodzi o to jak wielki jest problem, liczy się tylko jak wielki jesteś ty”

/Eker/

„Szukając szczęścia i dobra innych, znajdujemy własne”

/Platon/


Tkanka — zespół komórek wraz z tzw. istotą międzykomórkową o podobnej budowie, określonych czynnościach, wspólnym pochodzeniu, przemianie materii i przystosowanych do wykonywania określonej funkcji na rzecz całego organizmu.

Swoistą żywą tkanką bywa niezwykły splot wydarzeń, utkanych na bazie równie niesamowitych ludzkich żywotów, które wchodząc jedne w drugie dają w swej konsekwencji ostatecznie utkany obraz-gobelin, a ten dopiero po ucięciu nitki kończącej ostatni splot i oglądany z perspektywy, opowiada swą historię tak pełną sensu…

Tacui — Milczałem

Eryk codziennie przechodził w swej małej urokliwej miejscowości obok figury pewnego świętego. Postać trzymała na ustach palec, sugerując zachowanie milczenia, tajemnicę. Kiedy był małym chłopcem i kolejny raz napsocił, zawsze wtedy zatrzymywał się pod figurką i porozumiewawczo na nią patrzył, prosząc świętego o zachowanie jego wybryku w tajemnicy przed rodzicami, innym razem przed wychowawczynią w klasie i zawsze jakoś te ich porozumienie dawało efekty, zawsze Erykowi upiekło się dziwnym zbiegiem okoliczności. Czasem tylko wyrzuty sumienia dawały o sobie znać i bywało, że chłopiec sam przyznał się do czegoś, lub naprawił z własnej woli wyrządzoną krzywdę. Dziwny i skuteczny to był święty. Święty Jan Nepomucen, patron księży i tajemnicy spowiedzi, zachowanych sekretów… Czasem przedstawiano go właśnie z palcem na ustach, czasem z kłódką, a czasem z zapieczętowaną kopertą. Zawsze jednak z Krzyżem, wymienione atrybuty stanowiły dodatki i to nie zawsze. Wszystkie te atrybuty znaczyły jednak to samo, co palec na ustach, czyli zachowanie milczenia, tajemnicy. Eryk rósł, figurkę mijał codziennie, nawet po kilka razy dziennie… Teraz miał lat dwadzieścia dwa i studiował hotelarstwo i turystykę. Kiedyś założy własny biznes, takie były jego plany i marzenia zawodowe, wcześniej ukończył swoje wymarzone technikum gastronomiczne. Właśnie zmierzał tuż przy figurce na przystanek PKS, aby dojechać w pół godziny do miasta, do swojej uczelni. Uczył się dobrze, nawet bardzo dobrze, mieszkał obecnie już tylko z matką, kobietą dobrą, porządną, średnio sytuowaną, miał przyjaciół, znajomych, koleżanki i kolegów, dziewczyny na poważnie póki co nie miał, nie spieszył się z tym, biorąc pod uwagę liczne porażki rówieśników w tej dziedzinie. Najpierw chciał się ustawić życiowo, pomóc matce, potem pomyśli o dziewczynie, o żonie, o dalszych planach, o całym życiu. W ten dzisiejszy słoneczny październikowy, letni niemalże jeszcze poranek wydarzyło się coś, co zaważyć miało na całym późniejszym życiu Eryka, ale on sam póki co o niczym nie miał pojęcia i beztrosko zmierzał asfaltową pustą drogą, porośniętą z obu stron lasem na swój przystanek… Miał dziś wprawdzie dziwny sen, jednak nie zastanawiał się nad nim dłużej, chodziło tylko za nim jakieś przeczucie, że może lepiej dziś zostać w domu, jednak zlekceważył swe przeczucie. Przystanek majaczył z oddali swym oznakowaniem i pustą wiatą, jakoś nikt już tam nie czekał, bo autobus Eryka odjechał dokładnie minutę temu. Tak więc chłopak spóźnił się pierwszy raz w swym życiu na autobus jadący na uczelnię dosłownie o błysk chwili, a następny odjedzie za około czterdzieści minut. Pospaceruje sobie po lesie, kupi w przydrożnym sklepiku wodę mineralną i świeżego rogala, zje, potem pójdzie na przystanek. Gdyby zaczął się zastanawiać, analizować, odczytywać znaki, jakie daje świat, gdyby przemyślał swój dziwny sen...Gdyby. Ale Eryk tego nie zrobił. Widok ze snu przybliżał się teraz do niego niczym w horrorze, a on pchnięty jakąś siłą szedł w jego kierunku… Z dolnej części pleców leżącej postaci mężczyzny wystawał nóż, trawa i ubranie zabrudzone wielką, ogromną plamą krwi… Eryk stał skamieniały nad postacią i nie zastanowił się nawet, czy człowiek jeszcze żyje. Nie wiedział, czy ma dzwonić na pogotowie, na policję, czy ma sprawdzić jaka jest prawda na temat stanu ofiary. Eryk zesztywniały, w obłędzie, szedł równym, szybkim krokiem przed siebie, na przystanek PKS. On nic nie widział!!! Nie może narobić sobie teraz kłopotów, może jeszcze ktoś posądzi go, że to on zamordował! Eryk wsiadł do PKS-u, ale nie swojego, tylko przypadkowego i mignąwszy niemrawemu kierowcy biletem miesięcznym przed nosem, zajął pierwsze wolne miejsce. A potem jechał...jechał...jechał. Mijał dziwnie obce krajobrazy, aż wreszcie autobus stanął na dworcu jakiegoś miasta i z całą pewnością nie było to miasto, w którym uczęszczał na uczelnię. Wysiadł. Poszedł do cienistego jak jego stan duszy pubu, zaszytego w zaroślach parku i zakupił duże piwo. Potem drugie i trzecie. A potem siedział i patrzył przed siebie. Nie umiał myśleć, nie czuł nic. Pochodził po obcym parku, rozglądał się nerwowo, czy aby gdzieś nie czeka go podobna niespodzianka w krzakach. Tak upłynął mu cały dzień. Rogala, ani nic innego nie zjadł, wody nie wypił. Piwo było jedynym, czego potrzebował i co mógł przełknąć. A jeśli ten człowiek jeszcze żył… A jeśli żył???!!! Teraz już pewnie ktoś go znalazł, tylko czy w porę? A gdyby teraz wrócił tam, to czy zastanie tam jeszcze tego nieszczęśnika? Nie było wyjścia i trzeba było i tak wracać do domu. Eryk wsiadł po niedługim czasie w PKS i gapiąc się bez sensu w szybę dojechał po ponad godzinie do swej mieściny. Przeszedł przy figurce, a św. Nepomucen uparcie trzymał palec na ustach, obiecywał milczenie, czy może namawiał go do milczenia??? Eryk zwyczajnym krokiem wszedł do domu. Cześć mamuś! Cześć synku, jak zleciał dzień? Umyj ręce, zaraz nakładam obiad! Mamo, ja… ja nie jestem głodny. Ja byłem z Tomkiem i Jaśkiem w pizzerii, tak jakoś wyszło, zjem wieczorem, dobrze? Dobrze synku, ale wszystko w porządku? Tak mamo, WSZY OK.! Zawołał młodzieżowym żargonem chłopak, a matka uspokoiła się na dźwięk tych słów. A co u ciebie, mamo? Też WSZY OK., żartem odpowiedziała matka. Aaa...bym zapomniała! Ty wiesz, że dziś znaleziono pod laskiem zwłoki mężczyzny? Cała okolica już o tym mówi! W radiu też mówili...To on nie żyje? Zapytał dziwnie Eryk, nie grzesząc inteligencją w tym momencie. A to słyszałeś coś jednak? Coś tam obiło mi się po drodze o uszy, ale nie dosłyszałem, gdzie to było. A tu u nas! Przy drodze do PKS-u! Podobno kiedy go znaleźli, stwierdzili, że jeśli ktoś znalazłby go jakieś piętnaście minut wcześniej, była szansa...Eryk skamieniał. Nalał sobie soku i pobiegł na górę do siebie pod pretekstem nauki trudnego tematu na jutro. Teraz gniótł w dłoniach szklankę z sokiem, a bieg oszalałych myśli i łomot serca zastąpiły ciężką muzykę rockową, której codziennie słuchał. Nie był w stanie zrobić absolutnie nic. Nie przygotuje się na jutro, nie jest w stanie. Na uczelnię nie pojedzie, nie da rady, wszyscy będą o tym mówić! A jeśli skojarzą jego nieobecność z wydarzeniem? A jeśli sam się zdradzi jakimś słowem, miną, reakcją? Co będzie? Co wtedy będzie? Eryk przygotował sobie szkolny znany specyfik na totalny rozstrój żołądka i na podbicie temperatury, dodatkowo nawdychał się drugiego specyfiku na kichanie i łzawienie i w takim oto stanie pokazał się wieczorem matce. Rano powtórzył rytuał i w takim stanie poszedł do rejonowej przychodni, narzekając dodatkowo na bóle mięśni i kości i dreszcze oraz mdłości i wymioty oraz biegunkę. Lekarka po osłuchaniu i stwierdzeniu czystych oskrzeli zapisała specyfik na grypę jelitową i wystawiła tygodniowe zwolnienie lekarskie, aby nie zarażał innych i doszedł do siebie. Eryk miał tydzień na opracowanie planu. Póki co jednak dziś przeleżał w łóżku cały dzień ze słuchawkami w uszach, jakby tony mocnego rocka zawierały w sobie odpowiedź na pytanie, co dalej… Jak tam synku?! Matka wróciła z pracy z zakupami zrobionymi po drodze i przyniosła też lokalną gazetę. Trochę lepiej, mamo! Ale ogólnie słaby jakiś jestem. Grypa, na dodatek jelitówka tak się niestety objawia, musisz jakoś to przeżyć, zażartowała matka i zabrała się za przygotowywanie obiadu. Zrobię dziś coś lekkiego, ze względu na ciebie, dobrze? Tak, mamo! I po pół godzinie do pokoju Eryka weszła matka z bulionem warzywnym i świeżą bagietką. Może być? O tak! Tak mamo! Tego mi było trzeba. Eryk dziś już zjadł obiad bez oporu, zachowywał się niby normalnie, tylko ukradkiem patrzył na gazetę. Patrz synku, to było tam, gdzie przechodzisz zawsze do przystanku! Gdyby leżał bliżej drogi, może ktoś by go znalazł...Biedaczysko, zostawił żonę i małego synka, był taki młody, dwadzieścia kilka lat! Porządny podobno człowiek z wioski położonej blisko naszego miasteczka. A jak to było? Dlaczego zginął? Wiedzą już coś? Można coś zrobić dla jego żony i synka? Dopytywał się Eryk. Dobry z ciebie chłopak, Eryku, ale cóż tu po nas? Pewnie, możemy im pomoc finansowo, być może będzie jakaś zbiórka pieniędzy. Podobno nie mieli żadnej rodziny, biedni byli, żyli z małej uprawy. Gdybym tylko dopadł tego skur…! Eryku! Nic tu nie pomoże pomstowanie i przekleństwa! Ciekawe, że nikt go nie znalazł w porę… Zamyśliła się matka. Może ktoś nie wykorzystał swojej szansy na znalezienie, powiedział Eryk. To znaczy? Nie zrozumiała matka. Czasem dostajemy szansę, której nie rozumiemy i marnujemy ją, odparł Eryk. Nie sądzę, żeby ktoś wszedł głębiej w ten lasek rano, odpowiedziała matka. Bo gdyby tak było, to przecież pomógłby, prawda? Pomógłby, albo i nie...Eryk zamyślił się. Jak to?! Nawet jeśli ktoś by go znalazł, mógłby się wystraszyć, że go oskarżą i wtedy pewnie uciekłby z tego miejsca. Nie sądzę, ludzie raczej reagują ratunkiem… Z drugiej strony, odparł po chwili Eryk, jeśli nóż tkwił głęboko w nerce, to wykrwawienie idzie szybko, skąd wiedzą, że gdyby ktoś znalazł go 15 minut wcześniej, to byłby ratunek? Eryku, ale skąd wiesz, gdzie dokładnie tkwił nóż???!!! Przecież piszą tylko, że w plecach!!! Eryk zreflektował się i spokojnie odparł: w nerce, albo w górnej części pleców, wtedy trafia się pewnie z kolei w płuca i serce...Matka nie skojarzyła niczego i odpowiedziała tylko: a no tak, tak. Masz rację. Tydzień minął jak jeden dzień i Eryk z miną twardziela ruszył na uczelnię. Przywitał się na wesoło i zażartował: niestety, już nie zarażam, więc nikomu nie podaruję zwolnienia lekarskiego na grypę jelitówkę! Co za strata, trzeba było dać znać, odwiedzilibyśmy cię i teraz to my byśmy się byczyli! Po wybuchu śmiechu koledzy ruszyli do sali wykładowej. A słyszeliście o tym zamordowanym? Eryk sam zaczął temat, tak dla niepoznaki. No, stary, zginął wtedy, kiedy ciebie nie było, więc… Tu chóralny śmiech zastąpił dalszą konwersację i koledzy po chwili siedzieli w ławkach, a profesorka oddawała sprawdzone prace. Eryku, ty napiszesz sam, ale nie dziś, pozbieraj się jakoś po chorobie. Jasne, dzięki pani profesor! Pogrzeb zamordowanego odbył się po jakimś czasie, ciało wymagało ekspertyzy i wydane zostało z opóźnieniem. Eryk namówił ludzi z semestru na pomoc dla żony i dziecka zamordowanego, zabłysnął tu, nie da się ukryć. Składka, pomoc osobista, udział w pogrzebie, Eryk jako...bohater, który pomógł. Teraz pomógł, wtedy nie… Tamta niedoszła, zaniechana pomoc byłaby zbawieniem, ta obecna była jałmużną, była żałosna, jednak inni o tym nie wiedzieli. Pomogli wdowie i maleńkiemu dziecku w tych najcięższych dniach i zobowiązali się do pomocy cyklicznej, stałej. To było piękne, potrzebne, dobre, ale w wykonaniu grupy, poza jednym studentem, dla którego było to zagłuszenie wyrzutów sumienia...Eryk przyglądał się nieświadomemu dziecku, jak cieszy się, biega, śmieje, skacze, jest im wszystkim nieświadomie wdzięczne, podobnie jak jego drobna, biedna, przerażona i załamana matka...Grupa nie opuściła młodej wdowy i dzieciaczka, zaprzyjaźnili się i zawsze ktoś tam był, pomógł, wsparł, pocieszył, kupił coś, pobawił się z maluchem. Młoda kobieta i dziecko tkwili wyrzutem sumienia w życiorysie Eryka i nic nie było w stanie tego zagłuszyć. Eryk udawał szczęśliwego przed swoją matką, aby jej nie martwić, sam jednak przeżywał piekło na Ziemi i jakby chudł powoli, kurczył się w sobie, gasł i szarzał na twarzy, a jego wysportowana prosta sylwetka stawała się jakby pochylona. Eryku, zrób sobie badania, morfologię, coś jest nie tak! Matka ostatnio wyraźnie martwiła się zauważalną zmianą w wyglądzie i zachowaniu syna. Dobrze mamo, nie martw się, pójdę do przychodni choćby jutro. I poszedł, ale wyniki nie wykazały niczego nadzwyczajnego, bo one dotyczyły ciała, nie duszy. Może zwyczajnie się starzeję? Zażartował Eryk, ale matka wcale nie czuła się rozbawiona dowcipem syna. A Eryk codziennie mijał figurę św. Nepomucena, który uparcie trzymał palec na ustach. Dasz mi znak, prawda? Dasz mi znak, kiedy mam przestać milczeć. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. Z tym nie da się żyć. Eryk pewnego poranka podjął decyzję, która wynikła ze snu. Oto spowiadał się w tym śnie w konfesjonale w obcej miejscowości, a w konfesjonale zamiast księdza tkwiła drewniana figura św. Nepomucena!!! Eryk zerwał się porankiem na równe nogi i pod pretekstem konieczności pojechania do zaprzyjaźnionej i nieświadomej niczego wdowy i dziecka, bo rzekomo nagle potrzebują pomocy, pożerając w pośpiechu kromkę chleba, biegł do autobusu. Wszedł po jakimś czasie do małego, starego kościółka w wiosce, gdzie mieszkała wdowa z dzieckiem i gorączkowo poszukiwał wzrokiem konfesjonału. Znalazł, ale konfesjonał był pusty. Sam nie wiedział, czy czuł ulgę, czy może był zawiedziony. Klęknął pod Tabernakulum i zalał się łzami. Oczekiwał na księdza, któremu wyjawi swój sekret. Ale ksiądz się nie pojawił o takiej porze, tu i teraz. Jednak Eryk już coś wiedział, czegoś był pewien...Gdyby tylko jego święty dał mu jeszcze jeden znak! Eryk uspokojony i pełen planów powrócił do domu, a był to piątek i Eryk darował sobie dziś uczelnię. Nie poszedł z kolegami nigdzie, zaszył się w swoim pokoju i myślał. Nagle wstał, spakował mały plecak i zostawiwszy matce kartkę, biegł po chwili do autobusu. Kupił bilet do swojego kochanego Krakowa, urokliwego miejsca, gdzie będzie mógł w samotności powłóczyć się po ciekawych okolicach, pomyśleć, podjąć jakąś decyzję...Może trafi do miejsca, gdzie jeszcze nie był??? Może przeżyje coś, spotka kogoś, nigdy nic nie wiadomo…

Jednak tej nocy, poprzedzającej jego podróż, rozpętała się burza pasująca na maj, ale nie na początek października! Pioruny uderzały raz po raz, gdzieś w pobliżu wybuchł pożar, kogoś przygniotło drzewo, ludzie ponieśli straty, zrywało dachy domów, zatapiało piwnice domów...Eryk szedł teraz drogą, przy której stała JEGO figura św. Nepomucena…

Eryk stanął jak wryty. Święty przerwał milczenie. Jego dłoń, której palec spoczywał zawsze na ustach, wskazując na milczenie, leżała odłupana na drodze! Święty teraz nakazał złamać milczenie!!! Eryk nauczył się świetnie odczytywać i rozumieć znaki. Podniósł dłoń świętego, tymczasowo zabrał ją ze sobą w podróż, jechała ukryta w jego plecaku. Matka nie była zdziwiona jego wyjazdem, dość często odwiedzał Kraków i jego okolice, to było tak przecież blisko...Chłopak dziwnie czuł się wioząc ze sobą taki eksponat w plecaku. Autobus stanął w Krakowie i Eryk wysiadł w znajomym miejscu, zatrzymał się na chwilę, stał i delektował się własnym pobytem tu i teraz… Zwrócił się do swojego świętego, aby tą dłonią, która dotąd nakazywała mu milczenie, teraz wskazał mu drogę. I święty nie kazał się długo prosić. Widok Eryka turlającego się na boku po miękkiej trawie i spadającego w dół skarpy był co najmniej komiczny. Moment nieuwagi, albo...reakcja świętego i nasz bohater leżał teraz w dole urokliwego miejsca. Plecak zaś kawałek za nim. Z plecaka wystawała dłoń świętego, która palcem dotąd nakazującym milczenie, wskazywała mu teraz kierunek, w jaki miał się udać. Eryk uśmiechnął się tylko do własnych myśli i powiedział głośnio: mówisz, że mam iść w tamtym kierunku? Dobra, już idę, prowadź! I chłopak szedł, aż jego oczom ukazał się z daleka widok klasztoru. Nie znal go, nigdy tu jeszcze nie był. Jakaś dziwna ulica… ul. Matki Pauli Zofii Tajber. A więc prowadzisz mnie do klasztoru? No dobra, zobaczymy. Księdzem nie będę, to już wiemy, śmiał się sam do siebie, ale przeczuwał, że klasztor majaczący na horyzoncie nie był przypadkiem. Dom Generalny Zgromadzenia, przeczytał po jakimś czasie Eryk. To klasztor żeński, zorientował się. Dylemat, czy wejść tam, czy nie, został rozwiązany samoistnie. Siostra w białym habicie stała tuż przy Eryku i pytającym wzrokiem obejmowała jego sylwetkę i plecak. Ty do nas, chłopcze? Szczęść Boże, siostro, zaczął niepewnie chłopak. Szczęść Boże, odpowiedziała miła siostra, wciąż czekając na wyjaśnienie. Ja… ja nie wiem, ale pewnie tak, do was. Jak to, nie wiesz??? To znaczy, ja wiem, nawet jestem pewien, że tak, że do was. A w jakim celu? Czy ja mógłbym zostać tu jedną dobę? Mamy pokoje gościnne, młody człowieku, jeśli sprowadza cię tu coś ważnego, zapraszamy! Tak. Sprowadza mnie tu coś ważnego, bardzo ważnego. Czy chcesz porozmawiać? Tego jeszcze nie wiem, chcę tu trochę pobyć, pomyśleć, pomodlić się, wszystko samo się potoczy tak, jak powinno. A więc chcesz tu przenocować? Tak. Zdecydowanie tak. Poprosimy cię o dowód tożsamości i już możesz ulokować się na piętrze, pokażemy ci pokoik, będzie ci się podobał. Pokoik rzeczywiście był uroczy i Eryk poczuł się tu świetnie. Nie przyjechał tu jednak na wypoczynek, przyjechał po odpowiedź, po wskazówkę, po coś, czego się nie domyślał. W pokoiku było idealnie czysto i cicho, skromnie, ale jednocześnie uroczo. Dużo kwiatów doniczkowych, świece w pięknych lichtarzach, na ścianie Krzyż Jezusa Chrystusa, stoliczek, krzesełko, wąska wersalka, to wszystko. Aaa… i jeszcze cisza doskonała, a tego było trzeba najbardziej. Eryk postawił plecak. Chodź chłopaku na obiad, żebyś nam nie zmarniał, zażartowała okrąglutka na twarzy, uśmiechnięta siostra, zajmująca się kuchnią. Poszedł. Zjadł zupę, chwilę porozmawiał z obecnymi tu siostrami, ale nie wdawał się w jakieś konkretne dyskusje. Stąd nie wyjedziesz bez odpowiedzi, nie martw się, zauważyła jedna z sióstr. Mamy GO tu, więc wszystko ci się uda. To znaczy… KOGO??? Wszystko po kolei, chłopcze. Teraz jakaś siostra oprowadzi cię i wszystko ci opowie. Eryk pełen emocji czekał na siostrę w holu.

Na całym świecie znany jest obraz Pana Jezusa Miłosiernego, wykonany przez krakowskiego malarza Adolfa Hyłę. Mało kto wie, że artysta ten namalował jeszcze inny obraz, który staje się na naszych oczach obrazem słynącym z łask i cudownych uzdrowień. Jest to wizerunek Pana Jezusa Promieniującego, zwany popularnie obrazem Najświętszej Duszy Chrystusowej.

Obraz został namalowany według wizji, jaką miała w roku 1919 Sługa Boża Paula Zofia Tajber. Na modlitwie ujrzała promienną postać Jezusa, który powiedział: Najmilsza, oddaję ci Duszę Moją Boską ku uczczeniu, byś Ją i Jej żądania przekazała światu całemu. Promienie światła, przenikające Jego postać, najpotężniej wychodziły z Jego piersi, tworząc jakby krąg słońca.

Obejmowały nie tylko ludzi będących w kościele, lecz przebijały się przez mury świątyni i falami trafiały w ludzi przechodzących obok kościoła. Artysta to rozchodzenie się światła z Duszy Chrystusowej na ludzkie dusze przedstawił na obrazie w formie promieni przenikających przeźroczyste kółka, które symbolizują dusze ludzkie.

Według pragnień Matki Założycielki obraz Duszy Chrystusa Pana miał być dla współczesnych ludzi, zagubionych w materializmie, gorącą zachętą do zwrócenia uwagi na wartości duchowe. Przede wszystkim miał przypominać człowiekowi, iż posiada duszę nieśmiertelną, odkupioną Przenajdroższą Krwią Zbawiciela Świata.

Pan Bóg w Kościele powołał nasze Zgromadzenie do uwielbienia Najśw. Duszy Swego Syna Jezusa przez modlitwę, naśladowanie Jej cnót oraz działalność apostolską” (Dyrektorium Zgromadzenia art. 3).

Syn Boży w chwili Wcielenia przyjął ludzkie ciało i duszę. Wydarzenie to świętujemy 25 marca (Zwiastowanie Pańskie). To właśnie wtedy została stworzona Najśw. Dusza Jezusa. W naszym Zgromadzeniu jest to święto Patronalne i odpust.

Dusza Jezusa jest sanktuarium człowieczeństwa Syna Bożego. Przez modlitwę chcemy wpatrywać się w Duszę Jezusa, towarzyszyć Mu w Jego przeżyciach i kochać Go. W ten sposób pragniemy stać się radością Duszy Jezusa.

Dusza Jezusa jest najpiękniejszą ze wszystkich ludzkich dusz. Naszym zadaniem jest zgłębiać i naśladować cnoty Najśw. Duszy Chrystusa Pana, by w ten sposób upodobnić się do Niego. Wstępując do Nowicjatu każda siostra otrzymuje jedną Cnotę Duszy Jezusa, w której praktykowaniu ma się doskonalić przez całe życie (np. pokorę, wierność itp.).

Dusza Jezusa jest wzorem dla ludzkich dusz. Mamy dbać o ludzkie dusze nieśmiertelne i temu służy cała nasza działalność apostolska.

Oto centrum naszej duchowości:

Jezus żyje w nas!

Nasze życie koncentruje się wokół tej prawdy i polega ono na tym, by dać Jezusowi możliwość, by mógł żyć w nas WSZECHWŁADNIE. Na czym to polega? Pomoże nam to zrozumieć sama Matka Założycielka:

„Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”

„Będąc w ścisłym zjednoczeniu duszą swoją z Duszą Chrystusa Pana, dać Mu w ten sposób możebność żyć w sobie tak, ażeby móc bez kłamstwa powiedzieć: „Nie żyję ja, lecz żyje Chrystus we mnie!”. By myśli nasze nie były już naszymi, a były myślami Samego Chrystusa; by uczucia nasze były uczuciami Chrystusa; by mowa nasza była mową Chrystusa; by czyny nasze były czynami Chrystusa; by praca nasza była pracą Chrystusa; by chwała Boża była rozpowszechniona przez nas, w nas i na całym świecie była chwałą Chrystusa; by modlitwa nasza była modlitwą Chrystusa; by poświęcenie nasze było poświęceniem Chrystusa; by cierpienia nasze były cierpieniami Chrystusa; by radości nasze były radością Chrystusa; by powodzenia nasze były powodzeniem Chrystusa; by piękność duszy naszej była pięknością Chrystusa, gdyż mam już nie „ja” żyć, a jedynie Chrystus w nas i działać przez nas”.

M. Paula Zofia Tajber

Zatem chodzi o to, by oddać Jezusowi do dyspozycji nasze człowieczeństwo. Wtedy On może działać w nas i przez nas z całą swoją mocą.

To właśnie znaczy ŻYĆ WSZECHWŁADNIE. Wtedy może dokonywać nawet cudów.

Skoro Jezus jest Światłem, my mamy być promieniami tego światła. To myśl od początku obecna w Kościele i przypomniana przez Matkę Założycielkę.

Już Ojcowie Kościoła mówili o „misterium lunae” — tajemnicy księżyca, wyrażającej misję Kościoła. Jezus jest Słońcem, a Kościół jest Księżycem, który świeci o tyle, o ile odbija światło Słońca. Zatem prawdziwy chrześcijanin to ten, który „wpatruje się” w Chrystusa i odbija w sobie Jego Światło. Tę prawdę przypomniał Jan Paweł II w liście „Nowo millenio ineunte”. Napisał tam, że zadaniem chrześcijan w nowym tysiącleciu jest „stać się odblaskiem Chrystusa” (NMI).

Właśnie tak staramy się żyć.

Przez modlitwę wpatrujemy się w Najśw. Duszę Jezusa, w Jej cnoty i piękno. A potem idziemy do ludzi, by oni mogli zobaczyć w nas „odblask” tego Słońca, którego, być może osobiście nie znają.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 20.69