E-book
15.75
drukowana A5
26.78
Struktura

Bezpłatny fragment - Struktura

Objętość:
103 str.
ISBN:
978-83-8245-577-9
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 26.78

Wstęp

Janusz Bochenek siedział samotnie na przemian wpatrując się w do połowy opróżnioną butelkę whisky, to w zdjęcie swojej ukochanej córki. Ostatecznie stracił nadzieję, że ją jeszcze zobaczy, gdy szef „Grzmotu” Jerzy Topolski pokazał mu obraz z ukrytej w krematorium kamery. Miał odłożoną wystarczająco dużą sumę pieniędzy żeby skutecznie zniknąć. Już dawno temu kupił dom na małej filipińskiej wyspie. Należy teraz tylko wywołać odpowiednio duże zamieszanie przy którym jego zniknięcie będzie bez żadnego znaczenia. Musiał zrobić jeszcze kilka rzeczy. Po pierwsze potwierdzić polecenie przelewu na bank w Liechtensteinie. Zrobił to ale musiał polecenie jeszcze zaakceptować po telefonie z banku. Po drugie zadzwonić do Zbyszka Kodrybuta.

— Cześć. Nie mam dobrych informacji. Wiem z pewnego źródła, że szykują jakieś przetasowania na górze. Myślę, że Krawczyk i Zylbersztajn będą chcieli przejąć nasze biznesy. Innych albo zlikwidują albo pozamykają. Ja wykonałem swój ruch, bo życia córki nie mogę darować. Mam w zanadrzu już opłaconego Kraba, który za mnie wszystko załatwi. Zastanów się co z tym zrobić ale najpierw wzmocnij prywatną ochronę, bo Topolski na pewno nie będzie się wtrącał. To tyle. Ja znikam.

— Dzięki za ostrzeżenie. Dowiem się od swoich o co chodzi. Bo obaj przecież nie płacimy haraczu politykom tylko przez Krawczyka.


— Kapitanie, proszę się u mnie zaraz zameldować!

Kapitan Zygmunt Niecodzień poszedł do dowódcy GROM-u, pułkownika Roberta Kopczyńskiego. W jego gabinecie czekał na niego jeszcze ktoś. Na pytające spojrzenie kapitana pułkownik przedstawił mężczyznę.

— To jest szef Zarządu II-go Centralnego Biura Śledczego Policji, Tomasz Hormański.

Policjant podszedł do kapitana i mocno uścisnął mu dłoń.

— Prosiłem o najlepszego żołnierza i wskazano pana — powiedział. — Otrzymaliśmy zgodę Biura Bezpieczeństwa Narodowego na planowaną akcję u nas w kraju. Będzie to, jak wy to nazywacie DA (Direct Action) — Akcja Bezpośrednia.

— Czyli zasadzki, sabotaż, niszczenie łączności, prowadzenie akcji dywersyjnych i likwidacja stanowisk dowodzenia. — Kapitan Niecodzień popatrzył z uwagą na Hormańskiego. — Mnie to wygląda na małą wojenkę!

— To nie wszystko. Masz zgodę na UW (Unconventional Warfare) — Działania Niekonwencjonalne — wtrącił pułkownik.

— Kto was tak wkurzył? — zdumiony kapitan Niecodzień skierował pytanie do policjanta.

Hormański westchnął ciężko.

— Pomysł w momencie tworzenia w 2000-nym roku CBŚ zakładał uniezależnienie nowo powstałej struktury od lokalnych powiązań politycznych, biznesowych i samorządowych. Taka konstrukcja nowej jednostki miała ją uczynić odporniejszą na uleganie wpływom osób ze świata biznesu i polityki. Dzięki scentralizowanej strukturze, każdy z powstałych w miastach wojewódzkich komendantów podlegał bezpośrednio Dyrektorowi CBŚ Komendy Głównej Policji. To było takie małe FBI. Mieliśmy poważne sukcesy i statystyki wciąż szły w górę. Cztery lata temu po zmianie władzy, sukcesy się skończyły. Zaczęliśmy łapać płotki, rozbijaliśmy małe lokalne gangi a grube ryby pozostawały bezkarne. Stało się oczywiste, że nad najbardziej dochodową działalnością przestępczą został otwarty parasol ochronny. Korupcja dotarła do polityki i wysokich szczebli policji.

Był jeden nieustępliwy starszy prokurator Roman Dulczewski szukający prawdy. Miał już na ten temat sporą wiedzę. Niestety zaginął i do tej pory nawet ciało nie zostało odnalezione. Częściową wiedzę przekazał młodszemu współpracownikowi, który kontynuował śledztwo. Ten prokurator zginął w zeszłym roku w wypadku na przejeździe kolejowym.

Niecodzień popatrzył uważnie na policjanta. Intuicja podpowiadała mu, że to nie był przypadek.

— Dlaczego mam wrażenie, że to dotyczy pana osobiście? — zapytał.

Hormański w niedługim czasie już drugi raz ciężko westchnął.

— Był moim siostrzeńcem. Inne nazwisko, to nikt nie kojarzył. Pojechałem tam i od jedynego świadka, jakiejś staruszki, dowiedziałem się, że samochód siostrzeńca hamował przed przejazdem, ale później jakby sam ruszył i wjechał pod pociąg. Ewidentnie ktoś przejął sterowanie samochodem. Ta starsza kobieta dwa dni po tym zdarzeniu podobno zakrztusiła się jedzeniem i zmarła. Tutaj mam materiały zebrane przez siostrzeńca, bo na wszelki wypadek trzymał je u mnie. Nikt oprócz mnie ich nie widział — zakończył Hormański podając Zygmuntowi pendrive’a. — Ten morderca Franz tego nie wie, ale tu jest też nagrane ostatnie zdanie wypowiedziane przez siostrzeńca w samochodzie: “ Franz! Czekam na ciebie! Jak usłyszysz lub zobaczysz te słowa, to wiedz, że twój czas się zbliża”. 
— Wyjaśnij jeszcze Tomku, dlaczego czekałeś z tym rok? — wtrącił szef GROM-u. 
— To jest bardzo trudne zadanie wyłącznie dla ochotnika. Trzeba pojechać do Wyszkowa, bo tam wszystko się rozgrywa. A tam właśnie jest wrzenie, bo dotychczasowi partnerzy bardzo się pokłócili. 
— Co się stało? — zapytał Niecodzień. 
— Prawdopodobnie przez przypadek porwano córkę jednego z tam rezydujących bossów. Nie potrafiono jej odnaleźć od razu więc następnego dnia zginęło dwóch odpowiedzialnych za handel ludźmi pomniejszych gangsterów. Wiadomo, że nie zdążyli jej wywieźć z kraju, ale szef tej grupy ciągle do niczego się nie przyznaje. Oznaczałoby to dla niego dymisję, czytaj zaginięcie. Sprawę ma rozstrzygnąć rozjemca, który ma przyjechać za dwa dni. Jeżeli przyjmie pan to zadanie, to właściwie jutro powinien pan ruszać. Wszystko jest już przygotowane ale nie razem z policją, tylko z kontrwywiadem. Zakładam, że na 100% nie będzie żadnego przecieku — zapewnił Hormański. — Pojedzie pan jako prokurator Zygmunt Serafin, oddelegowany do sprawy zaginięcia bezdomnego. Podobnymi sprawami zajmuje się oryginalny pan prokurator w Katowicach. Prawdziwy Serafin dostał najpierw nagrodę a potem dwutygodniowy urlop i wyjechał gdzieś na Seszele. W teczce są wszystkie dokumenty, legitymacja służbowa prokuratora i pamięć ze wszystkimi potrzebnymi zdjęciami domu i nawet sąsiadów. Pojedzie pan zakupionym niedawno trochę leciwym Golfem. 
       — Strasznie dużo pracy już w to włożyliście i to bez żadnej pewności, że się na to zgodzę — zauważył bystry Niecodzień. 
     — Musieliśmy założyć, że się pan zgodzi, ale przede wszystkim zależało nam na całkowitej dyskrecji. To nie miało być tak szybko. Jak zwykle w życiu nagłe wypadki zmuszają nas do korekty planów. 
    — Proszę o podanie konkretnego i ostatecznego celu tej misji — zażądał kapitan. 
    — Korzystając z panującego teraz tam zamieszania i samemu je rozbudowując trzeba odnaleźć i wyeliminować zabójcę dwóch prokuratorów uzyskując informację o miejscu spoczynku zaginionego prokuratora — bez wahania odpowiedział policjant Tomasz Hormański.

Niecodzień rozważał coś w myślach, ale wiedział, że nie ma co przeciągać sprawy. I tak we trzech znali przecież odpowiedź.

— Zgoda — powiedział.

Gdy wyszedł obaj mężczyźni popatrzyli na siebie.

— Jedno o co cię proszę Tomek, to zapewnij mu maksymalną ochronę — poprosił dowódca GROM-u. 
— Dostanie najlepszą z możliwych. Oby tylko nie potrzebował z niej korzystać! Jeszcze ci nie powiedziałem, że nad całą akcją będzie czuwał mój dobry znajomy Henryk Czetwiertyński — szef Centrum Cyberbezpieczeństwa.


Mężczyzna zwany Krabem stanął w oknie swojego apartamentu z widokiem na rzekę w Szczecinie. Wrócił do biurka i jeszcze raz na laptopie kontemplował swój stan konta w Bendura Bank AG Schaaner Strasse 27, 9487 Gamprin-Bendern Lichtenstein. Bank polecił mu jego kumpel Pietia ze Specnazu, kiedy już zaczęli pracę na własny rachunek. Nie wiedzieć czemu sprawiało mu przyjemność oglądanie pełnego adresu banku. Ale teraz z uwagą przyglądał się rachunkowi, na który właśnie wpłynęło 500 tysięcy Euro. Była to niespotykana zaliczka nawet jeżeli chodziło o dwie dobrze chronione osoby. Rzucił taką kwotę spodziewając się twardych negocjacji. A tu szybko przyszło potwierdzenie, bo zleceniodawcy bardzo zależało na czasie. Krab zastanawiał się teraz, czy to jego renoma tak poszła w górę, czy może nie docenił stopnia trudności nowego zadania. Nawet przez chwilę pomyślał, czy nie zaprosić Pietię do współpracy. Ale z kolei jego agent zapewniał, że zadanie nie ma wielkiego stopnia trudności, a zleceniodawca jest wiarygodny i z całą pewnością wypłacalny. Gdy będzie widział, że coś idzie nie tak, zawsze zdąży zadzwonić. Przecież jeszcze nigdy nie nawalił. Podszedł do szafy i długo przyglądał się maskom w otwartej szufladzie. W końcu jego wybór padł na wesołego starszego mężczyznę ze zmierzwionymi siwymi włosami, w okularach. Zawsze wtedy udawał roztargnionego i trochę flegmatycznego pisarza.

Wysłał maila do tajnego współpracownika z Gdańska z prośbą o wszystkie niezbędne informacje. Nie mógł wiedzieć, że ten adres był już od pewnego czasu pod obserwacją potężnej organizacji z Wyszkowa.


W dużym salonie willii pod Krakowem Tadeusz Jancerek przyglądał się swojemu zaufanemu prawnikowi Jerzemu Fornalskiemu. Pracowali razem od czasu, kiedy Jancerek z zabieganego dilera został szefem własnej grupy, która kolejno i nie bez oporów przejmowała następne pomniejsze gangi. Teraz był potężnym gangsterem robiącym interesy z Kolumbijczykami i mającym kontakty na całym świecie. Jedna rzecz tylko bardzo go uwierała. Wpływowa grupa z Wyszkowa miała za sobą całą machinę państwa. Całe państwo zaś miało jego organizację za wroga coraz to dając mu o tym znać. Dlatego „struktura” z Wyszkowa tak mu imponowała, że postanowił najpierw tam się dostać a później na południu skopiować.

— Słuchaj Jurek. Nadeszła pora na działanie. Właśnie otrzymałem wiadomości z Wyszkowa. Pół roku przygotowań nie poszło na marne. Jutro rano złożysz propozycję panu Bochenkowi. Zameldujesz się w „Sosnowym Dworku” i potem pogadasz z Krawczykiem.

Jancerek był podekscytowany. Był na dobrej drodze do spełnienia swego marzenia. Zamierzał zapewnić sobie parasol ochronny a później kto wie. Może nawet wspiąć się o szczebel wyżej. Ale to w przyszłości. W każdym razie wysłanie tej czwórki swoich asów dało pożądanie wyniki. Jak wejdzie do „struktury” to na pewno już nie da się usunąć.

Rozdział I. Rozpoznanie. Wtorek, dzień pierwszy I środa RANO, dzień drugi

Sylwia Jesionek przyjechała srebrnym Audi z białostocką rejestracją i zameldowała się w hotelu „Sosnowy Dworek”. Celowo wybrała to miejsce. Instrukcje, które otrzymała od zleceniodawcy wyraźnie wskazywały na powiązania miejscowych gangsterów. Kwota wynagrodzenia była dla niej więcej niż wystarczająca i dodatkowo nie mogło przyszłych zabójstw nic z nią zupełnie łączyć. Miała całkowitą kontrolę nad sytuacją co stawiało ją prawie w roli boga. Od niej teraz zależało kto zostanie definitywnie usunięty z tego świata. Postanowiła jeszcze raz przyjrzeć się przesłanej liście. Były na niej tylko trzy osoby. Komendant policji Krzysztof Gawron i jakiś Franz mieli zginąć. Szef firmy ochroniarskiej Jerzy Topolski miał być tylko nastraszony. I był dodatkowy warunek — Franz miał zginąć tylko i wyłącznie po śmieci Zylbersztajna. Nie trudno było się domyślić, że widocznie to zabójstwo było oczekiwane. Eliminacja Franza była najprawdopodobniej najtrudniejszym zadaniem. Czyli pierwszy był policjant a następny Topolski. Podeszła do szafy w której były rzeczy z rozpakowanych dwóch ciężkich waliz z którymi przyjechała. Popatrzyła na małe plastykowe akwarium a później na półkę z perukami. Zadziwiające było to, że ludzie pytani o wygląd zawsze zapamiętywali rude włosy ale już nie samą twarz. Na wszelki wypadek dołoży do tego intensywnie zielone soczewki i będzie nie do rozpoznania.


Robert Masztalerz pod przykrywką dyrektora regionalnego sieci Dino zameldował się w zajeździe BIAS. Przy wjeździe powitał go duży baner: „Marzenia Pietruszki”. Zupełnie nie wiedział, jakie pietruszka może mieć marzenia. A może mieszkała tu jakaś Pietruszka i czekała na spełnienie marzeń? Jak będzie miał wolną chwilę, to postara się wyjaśnić tę zagadkę. Przyjechał nowiutką służbową Skodą Superb z rejestracją z początkowymi literami PKR — miejscowości będącej siedzibą sieci DINO. Wypakował trzy walizki sprzętu i po krótkim prysznicu od razu zabrał się do pracy.


Zygmunt podjechał pod zajazd leciwym Golfem z rejestracją katowicką. Rozejrzał się niby od niechcenia po parkingu i od razu spostrzegł parę siedzącą w terenówce Toyoty. Rejestracja była miejscowa.

Nie poszedł od razu do hotelu tylko najpierw zrobił mały obchód okolicy. Wybór ich bazy był doskonały. Obok była stacja benzynowa Orlenu i Stacja Kontroli Pojazdów, obie wyposażone w kamery. Właściwie nikt nie mógł przedostać się do zajazdu nie zauważony.


Już w środku chwilę pogadał z recepcjonistką wręczając jej swoją wizytówkę. Wspomniał o dużej ulewie, która złapała go przy wyjeździe ze Śląska. Oczywiście sprawdził to wcześniej. Rozejrzał się po holu i spostrzegł młodą kobietę wyraźnie na kogoś oczekującą.

— Ledwo przyjechałem a już zauważam urodę miejscowych kobiet — odnotował uprzejmie.

Recepcjonistka uśmiechnęła się z wdzięcznością, ale uwagę odnośnie drugiej kobiety musiała sprostować.

— Ta pani pod oknem jest z Warszawy. To jedna z dwóch znanych blogerek Tips&Trips — Maria Magdalena Mazurek. 3 M tak naprawdę. W tym duecie to ona zajmuje się modą, wizerunkiem i stylizacją. Druga gotowaniem i podróżami — westchnęła z dużą nutą zazdrości dziewczyna.


Cezary Misioniuk siedział sobie spokojnie na zebraniu jakiejś rady nadzorczej firmy, której nawet pełnej nazwy dobrze nie pamiętał, kiedy wywołano go do pilnego telefonu, który jak wszyscy pozostawił w sekretariacie. Na zebranie już nie wrócił, tylko zastanawiał się, czy ostrzeżenie informatora było rzeczywiście aż tak poważne. Bo jeśli dojdzie w Wyszkowie do jakiejś małej wojenki, to zagrozi ona finansom zbyt wielu ludzi i pewnie również dla niego dobrze się nie skończy. Na nieszczęście poinformowano go o wysłaniu tam prokuratora Karczewskiego z zespołem. Postanowił uruchomić Franza, który ze swoimi ludźmi rok temu tak dobrze zakończył śledztwo tego nadgorliwego prokuratora Romana Dulczewskiego. Będą obaj musieli pojechać do Wyszkowa i na miejscu podjąć jakieś radykalne środki, żeby wszystko wróciło do tak upragnionej normy. Wyciągnął telefon i połączył się z Franzem. Wynagrodzenie będzie znowu astronomiczne, ale z pewnością jeżeli efekt będzie zgodny z oczekiwaniami, to jakoś z tego się wytłumaczy.


Zygmunt rozpakował się a potem poszedł do pokoju obok. Nie zdążył dotknąć klamki, bo otworzył mu Robert.

— Czyli kamery już pomontowane?

— Oczywiście. Wszystko już działa. Sprawdziłem też widok z kamer hotelowych, ale nie jestem zachwycony. Brakuje mi widoku przy samych ścianach budynku. Później coś poprawimy. Na razie zapętliłem obraz kamery z naszego piętra. Za każdym razem jak wychodzisz z pokoju, to mijasz mój pokój i znikasz za rogiem. Możemy teraz zapoznać się z dokumentami a potem z mapami terenu. Jutro z taką wiedzą będziesz mógł już spokojnie wyruszyć w miasto.


Pendrive zamordowanego prokuratora był prawdziwą bombą. Na dużym monitorze oglądali zdjęcia i czytali zebrane informacje.

Listę otwierał łącznik gangsterów z przedstawicielem obozu „trzymającego władzę”, Kajetan Krawczyk. Jednocześnie był właścicielem sporego hotelu „Sosnowy Dworek” i restauracji „Sosnowa Karczma”. Handlował bronią wysyłaną nieoficjalnie do krajów objętych embargiem.

Senator Cezary Misioniuk reprezentował polityków partii rządzącej.

Piotr Zylbersztajn, właściciel nocnego klubu „Sprężynka” zajmował się prostytucją i handlem ludźmi.

Natalia Wielowiejska „Meduza” stała na czele gangsterów w „białych kołnierzykach”. Jej grupa wyłudzała VAT i robiła różne bankowe i finansowe przekręty.

Janusz Bochenek, właściciel nielegalnego kasyna „Siódme Niebo” działał na rynku amfetaminy i dopalaczy.

Zbigniew Kodrybut posiadał duży zajazd „Pod Dębami” i działał w branży paliwowej, przemycie, produkcji papierosów i spirytusu.

Ochronę wszystkim zapewniała działająca tylko w Wyszkowie agencja „Grzmot”, której szefem był Jerzy Topolski.


W Wyszkowie w porównaniu do podobnych polskich miast o zbliżonej liczbie mieszkańców, było kilka razy więcej jubilerów, zakładów fitness i kosmetycznych, salonów samochodowych i meblowych oraz galerii handlowych. Coś jeszcze dodatkowo wyróżniało Wyszków. Praktycznie nie było tu przestępczości a policja miała tylko do czynienia z kolizjami drogowymi. Nawet i tam na obwodnicy Wyszkowa ruchu pilnowały dwa sportowe BMW przekazane od nieznanych darczyńców dla miejscowej policji. Oficjalnie zostały darowane przez organizację polonijną z Chicago.


Po połowie nieprzespanej nocy, nieogolony Zygmunt wyglądał tak jak sobie zaplanował. To miał być obraz trochę ciapowatego prokuratora i lekkiego pijaczka. Dla podkreślenia takiego mizernego wizerunku włożył jeszcze do prawego buta kulkę z papieru, żeby lekko utykać. Tak zszedł na opłacone śniadanie, gdzie niestety spotkał robiącą sobie kawę Marię Magdalenę. Zaskoczyło go, że przez ułamek sekundy miała bardzo zdziwione oczy. Nic sobie jednak z tego nie robił. Po śniadaniu w pokoju dla wczucia się w rolę, wypił kilka łyków piwa i poszedł piechotą przez most na Bugu prosto na powiatową komendę policji. Zaraz za rondem chodnik tarasował nowiutki SUV Jaguara ze specjalną rejestracją W0 ZUZIA. Policjanci z przejeżdżającego akurat radiowozu z uwagą obserwowali coś po przeciwnej stronie ulicy. To wiele mówiło o zwyczajach panujących w tym małym miasteczku.


Gdy Zygmunt dochodził do komendy na parking po drugiej stronie ulicy przyjechał swoją Skodą Robert. Przed nim na komendę wchodziła jakaś kobieta w uniformie serwisu komputerowego. Miała długie rude włosy trochę wyglądające na perukę. Pokazała jakieś papiery i dostała przepustkę do sekcji informatyki. Potem na przepustkę doczekał się Zygmunt.


Teraz przyglądał się komendantowi Krzysztofowi Gawronowi, wiedząc, że tamten na pewno ocenił go już od progu. Siedział naprzeciw około 45-cio letniego mężczyzny, dokładnie ogolonego i ostrzyżonego, ogólnie pachnącego optymizmem.

— Przepraszam, że pana niepokoję. Po prostu przysłano mnie tutaj i od czasu do czasu będę w śledztwie potrzebował jakichś informacji — poprosił Zygmunt po okazaniu swojej legitymacji.

— Dobrze, oczywiście. Przydzielę panu kogoś do pomocy w śledztwie. Ta policjantka skontaktuje się z panem wkrótce, tylko poproszę o zostawienie numeru telefonu.

Podsunął Zygmuntowi kartkę i długopis.

To było sprytne zagranie, bo można by było porównać charakter pisma.

— Niech to będzie taki test dla tej policjantki. Jeśli ma mi się do czegoś przydać, to poradzi sobie z uzyskaniem mojego numeru.

— No dobrze. Ale proszę powiedzieć z jaką to sprawą pan do naszego miasteczka przyjechał?

— To dziwna sprawa zaginięcia bezdomnych. Pierwszy był przypadek w Mikołowie a następny już u mnie w dzielnicy Bogucice. Dalej był Będzin, Radomsko i Piaseczno. Nikt nie robił z tego afery, bo przecież chodziło o bezdomnych i na pewno nie porywali ich na organy.

Obaj zaśmiali się krótko.

— Dwa miesiące był spokój i tydzień temu, ktoś zgłosił przypadek w Wyszkowie. Nawet się przedstawił: Jarosław Glapiński. Zaniepokoiło go, że od kilku dni nie widzi bezdomnego, któremu czasami stawiał piwo i który na pewno nigdzie się nie wybierał. Przełożeni mnie tu przysłali, bo zaginięcia układają się w trasę od południa na północ kraju. Tylko, że nikt nie może przedstawić sensownego motywu. Nie spodziewam się tutaj przełomu, ale rozejrzę się wśród miejscowych i trochę popytam. To w sumie hermetyczne i specyficzne środowisko. Zwykle nie chcą gadać z obcymi.

— Też myślę, że to nic nie da. Ale próbować trzeba.

— OK. Bardzo dziękuję. To chyba będę już leciał. Muszę przyjrzeć się tutejszym menelom.

— Niech pan tylko nie przesadzi tylko z tym utożsamianiem — ostrzegł komendant z uśmiechem, za którym kryła się chyba nuta ostrzeżenia. — W zeszłym roku zaginął tu pewien prokurator, który też szukał jakichś dowodów i nie zachował odpowiedniej ostrożności.

— Co pan powie? Tutaj zginął? — prokurator Serafin wyglądał na przestraszonego. — Ja chcę porozmawiać tylko z tutejszymi bezdomnymi i jeśli da radę jak najszybciej zakończyć sprawę — zapewnił.

— No, to życzę powodzenia — całkiem już rozluźniony komendant podał Zygmuntowi rękę na pożegnanie.


Po jego wyjściu komendant wyciągnął prywatny telefon.

— To typowy urzędnik. Ma oryginalną legitymację prokuratorską. Drobny pijaczyna. Nawet nie było po co rozmawiać o jakimś dodatkowym ekstra wynagrodzeniu. Moim zdaniem na 100% nie ma żadnego zagrożenia. Ale oczywiście swoimi kanałami ……

Rozległ się jakiś trzask.

— Ja też na wszelki wypadek go sprawdzę — powiedział z wahaniem Topolski. — Krzysztof? Jesteś tam?. Halo! Halo!


Robert w swojej Skodzie Superb usłyszał jakby dźwięk upadającego telefonu. Tylko pokiwał głową i już miał schować najnowszy mikrofon laserowy ustawiony na okno komendanta. Gdyby spotkanie było na otwartym terenie, mógł odczytywać drgania nawet z oprawek okularów.

Gra rozpoczęła się zgodnie z przewidywaniami. Komendant właśnie zadzwonił do szefa „Grzmotu” Topolskiego, żeby przedstawić opinię o Serafinie. Robert zobaczył Zygmunta wychodzącego z komendy. W tym samym czasie usłyszał krzyk z pokoju Gawrona.

— O mój Boże! Zastrzelili komendanta!

Jak by tego było mało Robert na monitorze rejestrującym obraz z korytarza w ich hotelu dostrzegł jakiś ruch. Do pokoju Serafina zbliżali się dwaj mężczyźni. W pierwszym odruchu Robert chciał szybko wracać do hotelu, ale za chwilę już tylko spokojnie obserwował. Nie mógł przecież zdradzić ich misji.

Obcy w pokoju szukali tylko laptopa. Gdy go znaleźli od razu zapakowali go do czarnej torby. Kamera pokazywała jedynie plecy wyższego z mężczyzn, który coś wcześniej z tej samej torby wyciągnął. Potem podszedł do stolika i zamienił wody mineralne.

— A to skurwysyny! — zaklął w myślach Robert. — Całe szczęście że Zygmunt nie przyjechał tu sam, bo to posunięcie przeciwnika groziło niechybną wpadką.


Robert przypomniał sobie jedno z ostatnich szkoleń i gadżety wykorzystywane jako urządzenia szpiegowskie. Jednym z takich okazów była zwykła butelka wody mineralnej z umieszczoną w środku kamerą z czujnikiem ruchu. Urządzenie przez maleńki otwór w etykiecie rejestrowało i obraz i dźwięk. Nie mogli w żadnym wypadku zdradzić, że je odkryli i Zygmunt w swoim pokoju nie mógł odbierać żadnych połączeń telefonicznych ani korzystać z laptopa.

— Przecież laptopa właśnie zabrali — sam poprawił się w myślach.


Krab zostawił swój samochód w Tłuszczu. Po nocnej jeździe był trochę zmęczony, ale krótkie postoje bardzo go regenerowały. Przeszkolenie wojskowe bardzo pomagało. Wsiadł w pociąg i pojechał do Wyszkowa. To było bezpieczniejsze niż przejazd autobusami, którymi jeździła większość pasażerów na tej trasie. W pociągu pośród nielicznych podróżnych był bardziej anonimowy. Siedząc sobie wygodnie czytał informacje, które spływały od jego informatora. Szczególnie zainteresowało go kulinarne upodobanie pana Zylbersztajna do jedzenia gęsi. Już raz skorzystał z takiej okazji. Wyciągnął telefon i zadzwonił do znajomego w Bandżul. Odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że przesyłka wyląduje za dwa dni w Modlinie.

— Nakarmcie go wcześniej na maxa tymi chrząszczami! I jeszcze dołączcie paczkę zamrożonych — polecił.


Topolski zastanawiał się, czy nie wysłać jednego ze swoich ludzi do Katowic. Z drugiej strony ci bardziej kumaci byli teraz bardzo potrzebni na miejscu a to sprawdzenie było mniejszej wagi.

— Pani Beato! — Topolski zwrócił się do sekretarki. — Potrzebuję jakiś kontakt w Katowicach. Na wczoraj.

— Ktoś będzie musiał sprawdzić dom i okolicę zameldowania tego prokuratora z Katowic.

Nie spodziewał się jednak żadnych niespodzianek.


Tymczasem Zygmunt wrócił się nad promenadę, gdzie idąc na komendę zauważył małe grupki podejrzanych osób. Po drodze w spółdzielczym sklepie kupił czteropak Żywca. Usiadł na murku, otworzył jedno piwo i czekał.


Po paru minutach obok usiadł mężczyzna w podobnym wieku o długich kręconych włosach i gęstej brodzie.

— Cześć! Jestem Enio — zagaił.

— A ja Zygmunt. Dlaczego „Enio”?

— To Henio, tylko bez H. Mogę jedno piwko na poczęstunek i zawarcie znajomości?

— Proszę.

— No to wal, czego tu szukasz, bo po coś przyszedłeś, nie?

— Chcę tylko dowiedzieć się czegoś o pewnym zaginionym ostatnio bezdomnym. Muszę też znaleźć jednego gościa, Jarosława Glapińskiego. Jestem prokuratorem i to on zgłosił zginięcie. Nie chcę tego robić oficjalnie żeby go nie wystraszyć.

— Prokuratorem? Pierwszy raz widzę aż tak zaciekawionego prokuratora i do tego stawiającego piwo — zdziwił się Enio. — No dobrze. Poszukam razem ze swoim zespołem. Ten tam nad wodą to Kazik, a ten obok to Szyszy. Uprzedzam tylko, że Szyszy jest specyficzny. Poza tym pracujemy już i dla policji i dla miejscowej agencji „Grzmot”.

— Nie szkodzi. Nie mam z policją ani z tą agencją żadnego konfliktu — zapewnił Zygmunt.

— Dobra, to podejdźmy do nich. Kazika prawie nie znam. Dołączył do nas dopiero trzy miesiące temu. Ma rumuński paszport i pozwolenie na broń. Podobno się tu ukrywa, bo narobił sobie wrogów w Krakowie nie spłacając hazardowych długów.

Zygmunt przyjrzał się dobrze zbudowanemu Kazikowi.

— Zygmunt jestem — przedstawił się, czując tak jak przypuszczał silny uścisk dłoni mężczyzny.

— Zygmunt finansuje poszukiwanie jednego gościa. Musimy się przyłożyć — wyjaśnił Enio. — Oczywiście i ty, Szyszy. Ja popytam w klubach a ty Kaziu w hotelach i barach. Ty Szyszy sprawdź bazarki.

— A co ty Szyszy umiesz robić? — zaciekawił się Zygmunt.

— Umiem śledzić.

— A co jeszcze możesz robić?

— No, mogę nie śledzić …..

Ale Szyszy nie poddawał się, chcąc szybko zaprzyjaźnić się z nowym znajomym.

— Wiesz, kiedyś miałem problem z alkoholem — powiedział Zygmuntowi z zaufaniu.

— Tak. Jaki?

— Smak mi nie odpowiadał.

— Z alkoholem jeszcze nikomu nie udało się wygrać — zauważył filozoficznie Kazik. — Jedynie Polacy i Rosjanie remisują.

— Picie alkoholu wciąga — dorzucił Szyszy.

— Ta. Chodzenie po bagnach też wciąga — zaśmiał się Zygmunt.

— W fizyce czarnej dziury jest coś takiego — horyzont zdarzeń. Przekraczając go, nigdy nie będzie wiadomo, co się za nim dzieje. U ludzi odpowiednikiem jest litr wódki na łeb — dodał Kazik.                            Enio machnął ręką dając znak, żeby Zygmunt już nie kontynuował.

— Wiesz Eniu, może jutro razem poszukamy informacji w klubach. Przy okazji trochę się rozerwiemy. Mam spory fundusz na niespodziewane wydatki.

— No to świetnie. Szyszy, masz tu 20 złotych i przynieś jeszcze 4 piwa.

— A magiczne słowo? — upierał się Szyszy.

— Reszta twoja. Szyszy! Tylko pamiętaj, żeby się przedstawić.

— Dlaczego? — zainteresował się Zygmunt.

— Żeby nie pomyśleli, że jest anonimowym alkoholikiem.

Enio popatrzył na Zygmunta.

— Jeżeli rzeczywiście dysponujesz kasą, to załatwię, że od jutra będzie nas woził brat mojej znajomej Ukrainki, która pracuje w „Sprężynce”. Będziemy jeździli mercem zamiast taksówką.

— OK. — zgodził się prokurator.

— To co wypiliśmy, to dla kota za dużo, a dla psa za mało. Nie odkładajmy zabawy do jutra. Umówmy się na ten wieczór. Podjadę z nowym kierowcą.

— Zgoda. Widzę, że lubisz dziwne przysłowia?

— Nie tylko dziwne. Lubię wszystkie. Teraz akurat to mi się nasunęło. Ani kura za darmo nie gdacze.

— O tym jeszcze pogadamy wieczorem.

— Szykuje się fajna zabawa. Może i ja bym z z wami pojechał? — Kazik wyraźnie chciał uczestniczyć.

— Kiedyś na pewno tak. Ale innym razem. Chyba będziemy musieli jeszcze coś po drodze załatwić — Zygmunt miał nadzieję, że trafnie odebrał skrzywienie Enia.


Enio po południu meldował w budynku „Grzmotu”.

— Szuka jakiegoś Jarosława Glapińskiego — wypalił.

Ale siedzący mężczyźni nawet nie drgnęli.

— Musieli już wiedzieć — pomyślał Enio.

— Ogólnie nieszkodliwy. Chce tutaj trochę poszaleć za delegacyjne pieniądze i jak najszybciej wrócić do siebie — powiedział głośno.

— Dobra. Jutro przyprowadź go do klubu „Sprężynka” i zrób tak, żebyście podeszli do stolika Zylbersztajna. Prawdopodobnie sobie coś wyjaśnią, a nasz szef chce być przy tej rozmowie. Ten Glapiński prowadzi dla pana Zylbersztajna zakład pogrzebowy a to akurat teraz jest drażliwy temat. Tylko nie zdradzaj od razu tej informacji. Niech twój zespół też popracuje.


Zygmunt z Robertem czekając na Enia zastanawiali się nad dalszymi krokami.

— Możemy spróbować włamać się do komputera Zylbersztajna, jeśli dopuści cię do swojego gabinetu. Weźmiesz ten długopis, który musi być w odległości mniejszej niż 5 metrów od laptopa. To najnowsza technologia. Włamujemy się przez zasilacz. Sam długopis jest czysty, pisze i nawet po rozłożeniu wygląda normalnie. Cała elektronika zanurzona jest w tuszu — zaproponował Robert i położył na stole niepozorny długopis.

— Co? — Zygmunt co prawda trochę znał się na informatyce, ale to co usłyszał było aż nazbyt niezrozumiałe.

— Badacze z Cyber Research Center na Uniwersytecie Ben Guriona w Izraelu opracowali atak, za pomocą którego można wykraść dane z komputera korzystającego z zasilacza. Mało tego, taki sprzęt nie musi być podłączony do sieci ani mieć włączone WIFI czy Bluethooth. Atak POWER-SUPLaY zmienia obciążenie komputera, a to z kolei wpływa na częstotliwość ultradźwięków jakie generuje zasilacz. Z kolei ultradźwięki odbierane są przez ten właśnie długopis i zamieniane na kod dwójkowy. Problemy są dwa: długopis musi być dość blisko i transmisja danych jest niestety bardzo wolna. Oprócz tego ma funkcje nagrywania obrazu i dźwięku.

— Skąd masz ten długopis? Nasz rząd się w to angażuje?

— Nie, nie. Kupiłem kilka od pewnego cygańskiego hakera na zlocie w Las Vegas.

— O tej dużej światowej imprezie to akurat słyszałem. To największy zlot hakerów i nasze państwo cię tam wysyła?

— Muszę potwierdzić — zgodził się Robert.

— A ten haker. Nie wyda cię?

— Wątpię. Sprzedał tam naprawdę duże ilości. Ma śmieszny jak na Cygana pseudonim: CD-ROM.

— Jeśli tylko będzie okazja, to zrobię tak z tym długopisem — zdecydował Zygmunt.

— Otrzymaliśmy dwie ważne nowe wiadomości. Po pierwsze, do Wyszkowa przyjeżdża prokurator Karczewski z dwojgiem asystentów. Ma się też zjawić łącznik polityków, senator Misioniuk. Najciekawsze jest to, że chyba sytuacja jest naprawdę poważna, bo ściągają tu swojego ”cyngla” niejakiego Franza. Podobno to bardzo niebezpieczny i okrutny typ. Ma bardzo złą sławę i podobno jeszcze nie zdarzyło mu się nie wykonać zadania.

— Przyjazd Franza akurat mi pasuje. To część mojego zadania. Zastanawiam się jak umieścić drugi długopis albo coś innego w domu Krawczyka. Tam na pewno Misioniuk i Franz będzie chciał się spotkać ze wszystkimi szefami i na pewno będzie tam też Topolski. Wpuszczą tam tylko same sprawdzone osoby. Chyba, że Enio zaniósł by jakiś gadżet wcześniej Topolskiemu, żeby to on sam podłożył go u Krawczyka? Myślę, że jest to dobry pomysł. Musimy przygotować jakąś dobrą legendę, bo ten Topolski nie nabierze się na byle co.

— A co z tym okrutnym Franzem? — w głosie Roberta można było wyczuć lekką obawę.

— On nie jest w ciemię bity. Nigdy nie uwierzy sprawdzeniu prokuratora Serafina przez policję i ludzi Topolskiego. Wyśle kogoś z moim zdjęciem na adres do rozpoznania przez sąsiadów. I tu nie wiem czy nie polegniemy. Trzeba to uprzedzić i powiadomić kontrwywiad. Muszą odpowiednio wcześniej zgarnąć tego osobnika. Jeszcze pomyślę jak to rozegrać — zastanawiał się Zygmunt.


Zadzwonił telefon.

To Enio lojalnie poinformował telefonicznie nowego kolegę Zygmunta, jakie polecenie na jutro otrzymał.

Robert myślał nad czymś intensywnie.

— Topolskiego musimy, a właściwie to Enio, zaskoczyć jakimś nowym gadżetem. Woda mineralna jak wiesz, pendrive i długopis pewnie odpadają. Mam tutaj specjalny kalkulator, może tego nie zna. Kamera jest wbudowana w autentycznie wyglądający i działający kalkulator. Popatrz, kto by się domyślił, że wysokiej jakości kamera może być ukryta w takim niepozornym prostym urządzeniu? Kamera posiada tryb rejestracji dzienny i nocny rejestrujący w podczerwieni. Pracuje więc nawet przy bardzo słabym oświetleniu. Obrazy otrzymujemy bezpośrednio na telefon. W tym przypadku i my też będziemy dostawali.

— Jestem pod wrażeniem. Martwi mnie to jak ma Enio namówić Topolskiego do podrzucenia kalkulatora na spotkanie u Kaczmarka? — zastanawiał się Zygmunt.


Enia przywiózł do Zygmunta Anton ale musiał czekać, bo panowie postanowili jeszcze chwilę pogadać na dole w restauracji.


Zygmunt przyjrzał się Eniowi, który na dzisiejszy wieczór porządnie się ostrzygł i ogolił. Do tego założył elegancki garnitur.

— Ekstra wyglądasz — naprawdę Enio zasługiwał na pochwałę. — Teraz to dopiero możemy iść w miasto.

— Zaczniemy od znajomej wróżki Dadalii. Ciekawi mnie co nam na dzisiaj przepowie. Mamy jeszcze trochę czasu. Jesteśmy umówieni na 18-tą i to tylko po starej znajomości. Terminy ma z tygodniowym wyprzedzeniem. Anton będzie nas woził swoim Mercem.

— Za udany wieczór!

Wypili po 50. Wyborowej

— Eniu! Dwa tematy. Pierwszy który ciebie interesuje to kasa. Jak szczęśliwie skończymy dostaniesz 10 tysięcy. Ale na razie nie mogę ci nic więcej powiedzieć. Nowe informacje będziesz dostawał stopniowo. To dla twojego własnego bezpieczeństwa.

— Czyli jest spore ryzyko?

— Jakieś na pewno. Teraz trudno mi ocenić.

— A druga sprawa?

— Co ty tu naprawdę robisz?

Enio przez chwilę nic nie odpowiadał.

— Dobrze, powiem ci w skrócie i nie chciałbym już do tego wracać w przyszłości. Skończyłem socjologię na Uniwersytecie Warszawskim i tam poznałem swoją żonę. Było ciężko bo mogłem zarobić tylko jakieś marne pieniądze. Gdy urodził się nasz synek wyjechałem do Londynu na zmywak i posyłałem kasę żonie —

Enio westchnął i widać było, że jest mu ciężko o tym mówić.

— Kiedy raz przyjechałem do kraju, przygotowałem uroczystą kolację i chciałem przedstawić jej swój plan. Miałem ściągnąć ją tam, zamierzałem wziąć preferencyjny kredyt na dom i pomyślelibyśmy o drugim dziecku. Mając na miejscu jej wsparcie, poszukałbym jakiejś ambitniejszej pracy i może ułożyłoby się nam lepiej. Gadaliśmy sobie i piliśmy. Nie wiem, co mnie podkusiło. Zapytałem:

— Jak już jesteśmy jakiś czas razem to może byś mi powiedziała z iloma facetami spałaś?

Marzena była już trochę pijana. 
— Dobrze. Z ośmioma.

— Aha, to ja jestem dziewiąty.

— Nie, piąty.


Co ci będę tłumaczył, jak łatwo jest urazić mężczyznę. Trzasnąłem drzwiami i wyjechałem. Po miesiącu najbardziej tęskniłem za synkiem. Dzwoniliśmy jeszcze do siebie przez jakiś czas. Ona zaczęła coraz rzadziej się odzywać aż naraz przestała. Przyjechałem, żeby dowiedzieć się od jej matki, że poznała jakiegoś bogatego Szweda i wyjechali z dzieckiem do Sztokholmu. Potem przyszły papiery, które podpisałem. Znalazłem się tu przypadkiem i tak sobie żyję bez celu.


Zygmunt nie wiedział co powiedzieć więc zamówił następną kolejkę.

— Nie ma przyjaźni wieczystej

bez pół litra czystej — zauważył Enio.

Do restauracji weszła Maria Magdalena i Zygmunt zasalutował jej kieliszkiem.

— Dziwnie szybko zmienia pan wygląd, jak jakiś kameleon — podchodząc oszacowała go wzrokiem. — Z marnego urzędnika stał się pan naraz rozrywkowym biznesmenem.

— Jestem prokuratorem i to część mojej pracy. Zygmunt jestem.

— A ja Enio!

— Miło mi, Maria Magdalena.

— To mnie szczególnie miło — znowu wtrącił się Enio. — Jeszcze nigdy nie spotkałem tak czarującej, uroczej i ładnej dziewczyny!

— Daj spokój, pewnie chcesz mnie przelecić i tyle — odparowała kobieta.

— I jak bystra! — śmiał się Enio, ale przecież już zauważył, że Maria Magdalena patrzy tylko na Zygmunta.

— Szkoda, że na dzisiaj jesteśmy już umówieni, ale może spotkamy się jutro? — zapytał Zygmunt.

— Dobrze. Mieszkam w 207. To ja dzisiaj też pobawię się w tutejszych lokalach.


Spory deszcz sprawiał, że za oknami nie wiadomo było, czy już skończył się dzień i zaczął wieczór. Obaj wyszli do czekającego samochodu. Na szczęście Anton podjechał pod same drzwi. Zygmunt mógłby przysiąc, że ich auto odprowadziło zamyślone spojrzenie uroczej Marii Magdaleny.


Jancerek po otrzymaniu nowej wiadomości postanowił wysłał mecenasa do Bochenka, żeby ten odstąpił swój biznes. Rozsądna kwota powinna skusić Bochenka do zostawienia wszystkiego i ucieczki z kraju. Trzeba też postraszyć go hakami na niego przygotowanymi przez prokuratora Karczewskiego. Musi też pomyśleć o nagrodzie dla swoich ludzi w Wyszkowie, którzy spisywali się wyjątkowo dobrze.


Na szczęście Fanz bez słowa przyjął nowe zadanie i miał wieczorem pojawić się w Wyszkowie. Senator Misioniuk czekał już na niego w apartamencie w „Sosnowym Dworku”. Kaczmarek przedstawił mu nową sytuację po zniknięciu córki Bochenka. Obwiniany o to Zylbersztajn do niczego się nie przyznawał. Jednak prawdopodobnie na polecenie Bochenka już jego dwóch ludzi zniknęło bez śladu. Zylbersztajn bardzo wzmocnił swoją ochronę barykadując się w swoim lokalu. Po Bochenku natomiast ślad zaginął. To zakłócało cały dotychczasowy spokój i atmosfera zrobiła się bardzo nerwowa. Za wszelką cenę trzeba było jakoś ten konflikt zakończyć. Franz miał szybko wybadać sytuację, a Misioniuk i Kaczmarek podjąć konieczne decyzje.

Telefon z recepcji potwierdził przyjazd Franza z dwoma pomocnikami, panami Czortem i Borutą. Uprzedzona recepcjonistka nie prosiła o dokumenty, tylko bez słowa do księgi gości wpisała te diabelskie imiona.


Mężczyzna zwany Krabem stanął w oknie swojego apartamentu z widokiem na rzekę w Szczecinie. Wrócił do biurka i jeszcze raz na laptopie kontemplował swój stan konta w Bendura Bank AG Schaaner Strasse 27, 9487 Gamprin-Bendern Lichtenstein. Bank polecił mu jego kumpel Pietia ze Specnazu, kiedy już zaczęli pracę na własny rachunek. Nie wiedzieć czemu sprawiało mu przyjemność oglądanie pełnego adresu banku. Ale teraz z uwagą przyglądał się rachunkowi, na który właśnie wpłynęło 500 tysięcy Euro. Była to niespotykana zaliczka nawet jeżeli chodziło o dwie dobrze chronione osoby. Rzucił taką kwotę spodziewając się twardych negocjacji. A tu szybko przyszło potwierdzenie, bo zleceniodawcy bardzo zależało na czasie. Krab zastanawiał się teraz, czy to jego renoma tak poszła w górę, czy może nie docenił stopnia trudności nowego zadania. Nawet przez chwilę pomyślał, czy nie zaprosić Pietię do współpracy. Ale z kolei jego agent zapewniał, że zadanie nie ma wielkiego stopnia trudności, a zleceniodawca jest wiarygodny i z całą pewnością wypłacalny. Gdy będzie widział, że coś idzie nie tak, zawsze zdąży zadzwonić. Przecież jeszcze nigdy nie nawalił. Podszedł do szafy i długo przyglądał się maskom w otwartej szufladzie. W końcu jego wybór padł na wesołego starszego mężczyznę ze zmierzwionymi siwymi włosami, w okularach. Zawsze wtedy udawał roztargnionego i trochę flegmatycznego pisarza.

Wysłał maila do tajnego współpracownika z Gdańska z prośbą o wszystkie niezbędne informacje. Nie mógł wiedzieć, że ten adres był już od pewnego czasu pod obserwacją potężnej organizacji z Wyszkowa.


W dużym salonie willi pod Krakowem Tadeusz Jancerek przyglądał się swojemu zaufanemu prawnikowi Jerzemu Fornalskiemu. Pracowali razem od czasu, kiedy Jancerek z zabieganego dilera został szefem własnej grupy, która kolejno i nie bez oporów przejmowała następne pomniejsze gangi. Teraz był potężnym gangsterem robiącym interesy z Kolumbijczykami i mającym kontakty na całym świecie. Jedna rzecz tylko bardzo go uwierała. Wpływowa grupa z Wyszkowa miała za sobą całą machinę państwa. Całe państwo zaś miało jego organizację za wroga coraz to dając mu o tym znać. Dlatego „struktura” z Wyszkowa tak mu imponowała, że postanowił najpierw tam się dostać a później na południu kraju po prostu skopiować.

— Słuchaj Jurek. Nadeszła pora na działanie. Właśnie otrzymałem wiadomości z Wyszkowa. Pół roku przygotowań nie poszło na marne. Jeszcze dziś wieczorem złożysz propozycję panu Bochenkowi. Uprzedziłem go już telefonicznie. Zameldujesz się w „Sosnowym Dworku” i potem pogadasz z Krawczykiem.

Jancerek był podekscytowany. Był na dobrej drodze do spełnienia swego marzenia. Zamierzał zapewnić sobie parasol ochronny a później kto wie. Może nawet wspiąć się o szczebel wyżej. Ale to w przyszłości. W każdym razie wysłanie tej czwórki swoich asów dało pożądane wyniki. Jak wejdzie do „struktury” to na pewno już nie da się usunąć.

Rozdział II. Odwrócenie uwagi. Środa wieczór, dzień drugi

Kazik wszedł do kasyna „Siódme Niebo” i rozejrzał się po lokalu. Szukał jakiejś ładnej pracującej tu panienki. W końcu zdecydował się na znaną mu już blondynkę.

— Powtórzymy wieczór? — zapytała go blondynka Kamila poznając stałego klienta kasyna.

— Z przyjemnością ale innym razem. Teraz mam dla ciebie inne zlecenie. Przyjdzie dzisiaj tu dwóch gości. Tak wyglądają — Kazik pokazał dziewczynie zdjęcia. — Dobierz sobie równie ładną partnerkę z którą lubisz pracować. Tu jest dla was po dwa tysiące za dzisiejszą noc. Macie z początku udawać niedostępne lesbijki, ale ostatecznie zgodzicie się na wspólne fikołki. Dla ciebie dodatkowy tysiąc za przyczepienie tego do podeszwy buta tego faceta — Kazik jeszcze raz pokazał zdjęcie żeby nie było pomyłki.


Anton podwiózł ich do willi Dadalii. Postawny ochroniarz, oczywiście z „Grzmotu” zapytał ich o nazwiska.

— Enio i prokurator Serafin.

Mężczyzna szybko sprawdził terminarz i pokazał, że mogą wejść do salonu.


Wyposażenie było standardowe i mające przede wszystkim zrobić wrażenie na kliencie. Ale na każdym kliencie, bo było tu jak zauważył Zygmunt, wszystko. I Jezus i Matka Boska i Budda i świecąca wydrążona dynia i podwieszony pod sufitem fruwający aniołek. Uwagę przyciągały też dwa ogromne lustra całe oświetlone ledowymi niebieskimi światłami. Wszędzie poutykane były srebrne i szklane kule, wisiały jakieś złote łańcuchy a w zakątkach pomieszczenia paliły się świece. Na podłodze w rogu pokoju siedział czarny kot przyglądający się im nieufnie.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 26.78