Dla Przyjaciół. I każdego Czytelnika, który sięgnął po tą książkę.
XX.XX.2025
I. Michoń
Prolog
Światła latarni odbijały się od mokrego asfaltu, tworząc długie, migoczące refleksy. Była późna noc, miasto zdawało się spać, a ulice opustoszały, z wyjątkiem pojedynczych samochodów przecinających ciszę. Szymon G. szedł szybkim krokiem, z rękami głęboko wciśniętymi w kieszenie kurtki. Czuł, jak chłód przenika przez materiał, ale nie zwalniał. Każdy krok zdawał się odbijać echem w jego głowie.
Kilka godzin wcześniej, w barze na obrzeżach miasta, doszło do sprzeczki. Szymon nie pamiętał dokładnie, jak się zaczęła. Może to był zbyt głośny śmiech tamtego mężczyzny, a może jakieś przypadkowe pchnięcie przy barze. To, co zaczęło się jako nieistotna wymiana słów, szybko przekształciło się w coś znacznie bardziej niebezpiecznego. W tamtym momencie Szymon poczuł, jak wzbiera w nim gniew — coś, czego nie potrafił opanować.
Mężczyzna, którego później policja określiła jako Mateusza Kotowskiego, próbował załagodzić sytuację, ale Szymon nie słuchał. Jego ciało działało szybciej niż umysł. Wybiegli na zewnątrz, gdzie kłótnia przerodziła się w bójkę. Deszcz padał intensywnie, a kałuże na ziemi rozpryskiwały się pod ich butami. Szymon czuł, jak adrenalina przejmuje kontrolę, wyostrzając każdy dźwięk i ruch. Mateusz próbował go odepchnąć, krzycząc coś o tym, że nie chce kłopotów, ale Szymon nie słuchał.
Chwycił leżący na ziemi kawałek metalu — może fragment rury, może część jakiegoś narzędzia — i zamachnął się. Pierwszy cios trafił Kotowskiego w ramię, wywołując głuchy dźwięk uderzenia metalu o ciało. Mężczyzna zatoczył się, padając na kolana, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Szymon uderzył ponownie. Tym razem rura trafiła w głowę.
Kość czaszki pękła z przerażającym trzaskiem. Krew trysnęła na mokry asfalt, mieszając się z wodą z kałuż. Karol próbował się podnieść, ale jego ruchy były chaotyczne, jakby ciało odmawiało posłuszeństwa. Jego usta otworzyły się, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zamiast słów wydobyło się tylko bulgotanie.
Szymon wpadł w szał. Uderzał raz za razem, czując, jak metal coraz głębiej wgniata się w ciało mężczyzny. Każdy cios wydawał się być głośniejszy od poprzedniego, a krew pryskała na jego ubranie, twarz i dłonie. Powietrze wypełnił metaliczny zapach, przyprawiający o mdłości.
Mateusz Kotowski leżał już nieruchomo, ale Szymon nie przestawał. W jego głowie nie było miejsca na myśli, tylko czysta, pierwotna furia. Dopiero po chwili ręka, którą trzymał rurę, zaczęła drżeć z wysiłku. Przestał uderzać, patrząc na swoje dzieło.
Ciało Mateusza było zmasakrowane. Jego twarz była niemal nie do rozpoznania, a czaszka w kilku miejscach zapadła się pod wpływem siły uderzeń. Krew rozlała się szeroką kałużą, a jej strumienie spływały po nierównościach asfaltu. Szymon stał nad nim, ciężko oddychając, z dłonią wciąż zaciśniętą na kawałku metalu. Gdy adrenalina zaczęła opadać, zdał sobie sprawę z tego, co zrobił.
— Co ja… zrobiłem? — wyszeptał, cofając się o krok. Rura upadła z brzękiem na ziemię.
•• ━━━━ ••●•• ━━━━ ••
W kolejnych dniach miasto obiegła wiadomość o brutalnym morderstwie. Mateusz Kotowski, trzydziestoletni mężczyzna pochodzący z małej wsi w Bieszczadach, był samotnikiem, który pracował dorywczo w różnych miastach. Policja szybko rozpoczęła śledztwo, choć brakowało świadków. Nagrania z kamer monitoringu były niewyraźne, a w noc morderstwa niewielu ludzi znajdowało się w okolicy.
Szymon próbował zachowywać się normalnie, ale coś w nim pękło. Każde pukanie do drzwi wywoływało w nim falę paniki. Każdy dźwięk syren policyjnych na ulicy zdawał się być skierowany ku niemu. Był pewien, że prędzej czy później policja odkryje prawdę.
Komisarz Marek Wysocki, znany z determinacji i skuteczności, prowadził śledztwo. Razem ze swoim zespołem odwiedzał każdy lokal, przesłuchiwał każdego, kto mógł widzieć lub słyszeć cokolwiek podejrzanego. W barze, w którym zaczęła się kłótnia, rozmawiał z barmanem, który pamiętał jedynie tyle, że Karol był tego wieczoru wyjątkowo głośny. O Szymonie G. nikt nie wspomniał.
— To miejsce jest jak studnia — powiedział Wysocki, stojąc w ciemnej alejce, gdzie znaleziono ciało. — Ściany odbijają dźwięki, ale żaden z nich nie wydostaje się na zewnątrz. Ktokolwiek to zrobił, wiedział, że tu nikt go nie zobaczy.
Technicy kryminalistyczni zebrali wszystkie możliwe dowody: włókna, odciski butów, a nawet fragment rury znaleziony kilka metrów od miejsca zbrodni. Jednak brak odcisków palców lub innych jednoznacznych śladów sprawiał, że sprawa stawała w martwym punkcie.
Szymon zaczął pić więcej niż zwykle, próbując zagłuszyć wyrzuty sumienia. Kiedy jego przyjaciele zaczęli planować wyprawę w Bieszczady, zgodził się niemal natychmiast. Ucieczka w dziką naturę wydawała się jedynym rozwiązaniem. Nie wiedział jednak, że miejsce, które miało przynieść mu ukojenie, było jednocześnie domem człowieka, którego zabił.
Tymczasem Wysocki nie dawał za wygraną. Kolejne dni przynosiły nowe, choć wciąż niewystarczające tropy. Jeden z członków rodziny Karola, powiedział, że mężczyzna często wspominał o powrocie w rodzinne strony. Ta informacja nie wnosiła wiele do sprawy, ale Wysocki czuł, że coś mu umyka.
Pod koniec miesiąca, kiedy wszystkie możliwe ślady zostały przeanalizowane, a przesłuchania nie przyniosły rezultatów, śledztwo zostało zawieszone. Oficjalnym powodem była „niemożność ustalenia sprawcy”. Wysocki wiedział jednak, że to nie koniec. Morderca był tam, gdzieś wśród nich, ale brakowało dowodu, który pozwoliłby go schwytać.
Rozdział 1
Przyjazd do Bieszczad zwiastował przygodę. Droga, która wiodła do serca lasu, była wąska i wyboista, a wśród drzew panowała głęboka cisza, przerywana jedynie szumem liści. Po dotarciu na miejsce rozbili namioty w gęstym zagajniku, gdzie słońce ledwo przenikało przez baldachim drzew.
— To będzie nasz dom przez kilka dni — oznajmił Szymon rozkładając mapę. — Zobaczcie, jak blisko mamy do jeziora i wodospadu.
Pozostali przytaknęli, podekscytowani perspektywą eksploracji dzikiej przyrody. Rozbili dwa namioty, ponieważ Szymon G. oznajmił że jest trochę chory i nie chce zarazić pozostałych,. Wieczorem rozpalili ognisko żartując przy tym na temat lokalnych legend, o których przeczytali w Internecie.
— Podobno w tych lasach krąży widmo — rzucił Piotr K. z teatralnym szeptem po czym upił łyk piwa. — Ci, którzy go spotkają, nigdy już nie wracają.
Reszta wybuchnęła śmiechem.
— Może znajdziemy to widmo i poprosimy o selfie — odpowiedział Michał W., zanosząc się śmiechem. — To byłaby pamiątka!
•• ━━━━ ••●•• ━━━━ ••
Cisza nocna w Bieszczadach miała w sobie coś magicznego. Szum wiatru w koronach drzew i sporadyczne odgłosy zwierząt tworzyły kołysankę, która usypiała zmęczonych wędrówką turystów. Jednak tej nocy spokojna atmosfera została brutalnie przerwana.
Tuż przed świtem, z głębi lasu dobiegł niski, przerażający ryk. Był głośny, dziki i nierealny. Przyjaciele obudzili się gwałtownie, zdezorientowani i przerażeni.
— Co to było? — zapytał szeptem Michał, chwytając latarkę. — Zwierzę? Człowiek?
— Nie wiem — odpowiedział Piotr, ale jego głos drżał. — Może to po prostu… wilk? Albo dzik?
Wszyscy spojrzeli na siebie, ale żaden nie miał odwagi wyjść na zewnątrz, by sprawdzić. Ryk rozbrzmiał ponownie, tym razem bliżej, powodując dreszcze przebiegające po ich plecach. Wtedy usłyszeli trzask gałęzi i dziwne, stłumione odgłosy, jakby coś dużego poruszało się między drzewami.
— Chyba… coś jest przy naszym namiocie — szepnął Adam F., jego głos był ledwie słyszalny.
Nagle wszystko ucichło. Przez długą chwilę nie słychać było niczego poza ich przyspieszonym oddechem. Gdy w końcu zdobyli się na odwagę, by wyjrzeć na zewnątrz, zastygli.
Namiotu Szymona nie było.
Rozdział 2
Panika zapanowała w małym obozowisku. Michał, Piotr i Adam natychmiast ruszyli na poszukiwania przyjaciela, choć ich serca biły jak oszalałe. Latarki drżały w ich dłoniach, rzucając niespokojne cienie na drzewa.
— Szymon! — wołał Michał, ale jedyną odpowiedzią było echo jego własnego głosu.
Szli dalej, przez zarośla, dalej, głębiej w las. Im głębiej w las się zapuszczali, tym bardziej czuli, że coś ich obserwuje. Powietrze stało się gęste, ciężkie, a cisza była nienaturalna.
Wreszcie dotarli do niewielkiej polany. Tam, na środku, znajdował się namiot Szymona — a raczej to, co z niego zostało. Był rozdarty i połamany, a w jego wnętrzu znajdowała się głowa ogromnego łosia. Jej puste, martwe oczy patrzyły na chłopaków, a z pyska kapała krew.
Piotr upuścił latarkę, a jej światło zatańczyło na ziemi, rzucając niespokojne cienie. Adam zakrył usta, tłumiąc krzyk.
— Co to, do diabła, jest? — wyszeptał Michał, cofając się o krok.
Nagle z głębi lasu dobiegł kolejny ryk — tym razem bliżej, o wiele bliżej. Był tak głośny, że ziemia zdawała się drżeć pod ich stopami. Piotr złapał Adama za rękę i pociągnął go w stronę drzew.
— Musimy stąd uciekać! — krzyknął, przerywając napiętą ciszę.
Zaczęli biec, nie oglądając się za siebie. Latarki oświetlały im drogę przez gęste zarośla, ale każde pęknięcie gałęzi i każdy szelest liści za ich plecami przyprawiał ich o panikę. Mieli wrażenie, że coś ich goni, choć nie odważyli się spojrzeć.
W końcu dotarli do małego strumienia, gdzie zatrzymali się, by złapać oddech. Adam spojrzał za siebie, ale w ciemnościach nie dostrzegł niczego poza cieniami drzew.
— Czy… czy to możliwe, że to tylko zwierzę? — zapytał, próbując uspokoić drżący głos.
Michał pokręcił głową.
— To nie było zwykłe zwierzę. Te oczy, ta głowa… coś tu jest nie tak. Musimy wrócić do obozu i wezwać pomoc.
Piotr spojrzał na niego z niedowierzaniem.
— Wrócić? Do tego miejsca? Oszalałeś?
Zanim zdążyli dojść do porozumienia, ryk rozbrzmiał ponownie, tym razem tak blisko, że mogli wyczuć jego wibracje w powietrzu. Trzej przyjaciele spojrzeli na siebie z przerażeniem i, nie tracąc czasu, zaczęli biec wzdłuż strumienia, mając nadzieję, że doprowadzi ich do jakiegoś bezpiecznego miejsca.
•• ━━━━ ••●•• ━━━━ ••
Strumień wiódł ich przez wąskie, kamieniste koryto, a księżyc ledwie przebijał się przez gęste korony drzew. Ich oddechy były ciężkie, zmęczenie dawało o sobie znać, ale adrenalina trzymała ich na nogach. Wydawało się, że ryk, który słyszeli wcześniej, odbijał się echem w ich głowach, nawet gdy las ogarnęła nienaturalna cisza.
— Musimy znaleźć jakieś schronienie — powiedział Michał, zatrzymując się, by złapać oddech. — Nie damy rady biec tak bez końca.