Była raz dziewczynka. Stokrotką się zwała.
Miała latek dziewięć, więcej mieć nie chciała.
Wymyśliła sobie, że rosnąć przestanie.
O czym poszła szybko, mówić swojej mamie.
— Mamo ja mam dosyć, dosyć bycia dużą.
Świat ten jest okropny, życie moje złudą.
Chcę ja być maleńka, jak kiedyś, jak dawniej.
Załatw to mamusiu, bo umrę — NAPRAWDĘ!
Mama lukła jeno na swoją dziecinę,
Wzrokiem ją przeszywa, czyta każdą minę.
Włosy jej poprawia, za stopę ją łapie,
Potem patrzy w oczy, w sercu coś szarpie.
— Rzeczywiście, dokładnie — wyrosłaś mi dziecko.
Już nie mieścisz się w ukochane łóżeczko.
Głowa jakaś większa i wzrost już nie marny.
Urosło mi dziecko — urosło — do prawdy!
— To nie moja wina mamusiu kochana.
To samo się stało, przecież ja nie chciałam.
Stanęłam przed lustrem i taką się widzę.
Nie wiem, kiedy mamo. Przysięgam jak żyję!
Mama znowu patrzy na Stokrotkę sobie.
Bacznie obserwuje, zdziwienie w niej srogie.
Na raz woła ojca:
— Popatrz tu mój drogi.
Nasza córa większe ma ręce i nogi.
Cała jakaś większa, nagle się zrobiła.
To jest jakaś magia — bo to jeno chwila.
— No tragedia wielka- ojciec rzekł w te słowa.
Za głowę się łapie, chodzi, głośno chrząka.
Drapie się po kostkach, on zawsze tak robi —
gdy chce rozwiązania, gdy chce problem schłodzić.
Stokrotka usiadła, bacznie obserwuje.
W sumie ma to w nosie, czeka na ich pomoc.
Rodzice dorośli, ona nic nie umie.
Na pewno coś zrobią-by nie musieć rosnąć.
Ojciec usiadł sobie trochę załamany.
Podparł się pod boki, oczekiwał mamy.
Weszła babcia dumnie, trochę przygarbiona.
Patrzy na nich wszystkich i jest przerażona.
— Co się tutaj dzieje. Czemu smutek taki.
Czemu tu siedzicie znowu z tym dzieciakiem.
Toż już słońce wzeszło i robota czeka.
No dalej gadajcie — może chora kaleka.
— Nie jestem kaleka, tylko tak urosłam.
Zobacz babciu na mnie
jak olbrzym się wzniosłam.
Ja chcę być malutka, słodka i kochana.
To samo się stało. Nie wiem, kiedy — dramat!
— Nie, no to kaleka chyba.
Przepraszam cię dziecko.
Tak się kiedyś mówiło na dzieci bajeczne.
Co do pola nie chciały iść z nami o świcie.
— Babciu proszę przestań, ja tak kocham życie.
Ja nie chcę być wielka i nie chcę dorosnąć.
Proszę zrób coś babciu.
Proszę ciebie zostań.
W pokoju się na raz wesoło zrobiło,
— Ona chce być mała — ona jest olbrzymem.
To też wymyśliła Stokrotka marzenie.
Pole czeka w chwastach, a ta rosnąć nie chcę.
No głupków z nas robi, taka duża panna,
wczoraj rezolutna, wybitna, dokładka.
A dziś małym dzieckiem pragnie być na zawsze.
No do pola nie chce. Kaleka — tak właśnie!
Kaleka to słowo z dawna już znane,
kiedyś nieco inne — inaczej używane.
Na wsiach tak mówiły matki do swych synów,
gdy nie chcieli robić, pomagać. Do leniów.
Więc szanowna babcia, na pomysł wtem wpadła.
Skoro ta Stokrotka naraz jest nie nasza.
Bo jeszcze wczoraj, to być zuch dziewczyna,
podstępem ją weźmiemy. Będzie nasza wina.
Stokrotka patrzy, na to zgromadzenie,
nie wie o czym mówią, z czego poruszenie.
Myślała, że pach i się samo stanie.
Prosiła, błagała przecież swoją mamę.
Stoi tam w piżamie i spokojnie słucha.
Nagle takie słowa wpadły jej do ucha:
— Wyśle ją do Stróżki, za las hen za rzekę.
To wiedźma prawdziwa znam ją przecież, wiecie.
Ona ją odmłodzi będzie dzieckiem znów,
a w pole cóż zrobić. Pójdziem sami już.
— Matko dajże spokój, ona jest za duża.
Nie uwierzy w bzdury, nie jest taka durna.
Podstęp to jest chyba, by nie iść do pracy.
Zapytam ją- sprawdzę. Może jest inaczej!
Ojciec zerknął na córę, trochę litościwie,
znał on swoją matkę, znał ją wyśmienicie.
Wiedział, że to babka co ma łeb na karku
i będzie nauczką, wcale nie na żarty.
Kochał on Stokrotkę i nie chciał jej zguby,
Nie chciał by jej runął świat- to tak okrutne.
A babka co wojny dwie przecież przeżyła
inaczej to widzi — praca to jej siła.
Ojciec rzekł w te słowa:
— Powiedz mi Stokrotko
czemu nie chcesz rosnąć?
Będziesz ty dorosła, będziesz czerpać życie.
Będziesz tak jak my wszyscy, budzić się o świcie.
Jeno nieco starsza, zrozum taka dola.
Nie da się odmłodzić, nikt przecież nie zdoła.
— Ja nie chcę dorosnąć, chcę być wasza mała.
Jak kiedyś, gdy u was w wielkim łóżku spałam.
Jak kiedyś, gdy mama bajki mi pisała.
Ja chcę być znów mała! — proszę chcę być mała!
— A może do pola nie chcesz iść pomagać,
powiedz jeno szczerze.
Bo to już przesada.
— Ojcze przecież zawsze z wami ja chodziła.
Kocham Was nad życie. W miłości ma siła.
Ja pójdę i dzisiaj, ale dzieckiem jestem,
jeno tym olbrzymem, paskudnym
— uwierzcie.
— O bogowie wszelcy krzyknęła babunia.
Co za dziwne dziewczę, co za dziwna sprawa.
Ja to bym ją zaraz do ogródka dała
a ona pięknie prawi — pięknie dziołszka gada.
— Babciu zrozum proszę, być może to bzdury.
Być może dla ciebie świat nie jest ponury.
Od kiedy ja rosnę wszystko się zmieniło.
Ja chcę być maleńka jak kiedyś dziecina.
— Co ci się zmieniło, toż ino jest wzrost,
takie same uszy, taki samy nos,
trochę dłuższe ręce, też mi wielka draka.
No zobacz, ja dalej patrzę na dzieciaka.
— Oj babciu nic nie wiesz.
To nie wojna przecie.
Teraz inne życie na pewno i lżejsze.
Ja pójdę do pola, ale żal mam w sobie
— Oj moi kochani, ja tu nic nie zrobię.
Ona ma żal w sobie, a to wielka sprawa.
Babka jest złośliwa, babka jest za stara.
Wtem mama co kawę piła gorzką z rana.
Spojrzała na córkę i tak ją spytała:
— Opowiedz mi proszę, jak żeś na to wpadła,
żeś taka już duża, że taka nie ładna.
Co w twej głowie siadło, bo ja nie pojmuję.
Opowiedz mi o tym, a może zrozumiem.
— Dzisiaj rano wstałam i kapcie włożyłam,
patrzę wielka stopa i ogromna szyja,
patrzę wielkie ręce i ogromna głowa.
Ja nie chcę być taka, ja chcę być jak nowa.
Potem w lustro zerkłam i nic nie widziałam
musiałam się schylić, bom wysoka cała…
Ojciec krzyknął na raz, że lustro przewiesi,
że on nie pomyślał — niech dziecko się cieszy.
— Nie chodzi mi o to, to przecież jest kpina,
ja chcę być maleńka, córeczka jak żywa.
Chcę być wam pociechą i mała księżniczką.
Nie chce ja dorosnąć, nie chcę -nigdy więcej!
— O bogowie wszelcy, cóż się tutaj dzieje,
matka prawie płacze, ojciec wręcz szaleje,
babka jeno zerka i sama nie wierzy.
Zwariowała córka, zwariowała do reszty.
A stokrotka patrzy na nich, patrzy i już szlocha
— ja mam dziewięć latek, a stara jak ta wiocha.
Co im wtedy robić, nic do głowy nie idzie.
Robotę zostawili, nie idą, dziś nie idą.
Babka robi zupę, tą co dziewczę lubi.
Mama szuka ciuchów, wszystkie małe, krótkie.
Ojciec wiesza lustro odrobine wyżej.
Buty, gdzie są buty. Za małe i brzydkie.
A Stokrotka siedzi i chlipie pod nosem:
— Widzicie jam olbrzym, ja się stad wynoszę.
Opuszczam ten dom i mamę i tatę,
po co ja wam tutaj, jam kłopot jest straszny.
Jak mam wyjść na wioskę, gdym taka szkaradna.
Ja chcę być malutka, malutka i ładna.
Wiem, że nie ma magii wcale na tym świecie,
wiem, że moja babcia kłamała mnie przecież.
Wiem że musze rosnąć
ale mogę nie chcieć.
Wiem to wszystko dobrze.
Tłumaczenia zbyteczne.
I mogę być smutna
chodź ten jeden raz.
Bo właśnie mi w głowie
zawalił się świat!!!