E-book
15.75
drukowana A5
34.03
Statek wampirów

Bezpłatny fragment - Statek wampirów


5
Objętość:
117 str.
ISBN:
978-83-8155-898-3
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 34.03

Prolog

Będę cię kochać do końca życia. A jeżeli jest coś potem, będę cię kochać także po śmierci. Czy mnie rozumiesz? — Jonathan Carroll „Kości księżyca”


Najstraszniejszy wieczór nie zapowiadał się szczególnie tragicznie. Księżyc oświetlał cienistą, leśną ścieżkę, którą biegła tajemnicza para. Byli skupieni, ich zmysły były wyostrzone do granic możliwości.

Irma i Emil wybrali się na polowanie do pobliskiej puszczy. Tego wieczoru młode, wampirze małżeństwo zostawiło swoją trzy miesięczna córeczkę u przyjaciółki Irmy. W ogóle nie przeczuwając tragedii polowali na duże niebezpieczne zwierzęta, które zagrażały ludności mieszkającej nieopodal puszczy.

— Słyszysz? -szepnęła Irma do męża. W pobliskich krzakach szamotało się duże, mięsożerne zwierzę.

Małżeństwo Santiago nie było okrutnymi, bezwzględnymi wampirami dla, których liczyło się tylko zaspokojenie potrzeb związanych z wampirzą naturą.

Emil i Irma wierzyli w Boga i wierzyli, że jeśli stworzył rasę ludzi niebiańsko pięknych, silnych, które posiadały charakterystyczny dla każdego osobnika zapach i były nieśmiertelne miał w tym swój cel. Wierzyli, że powinni postępować zgodnie z dekalogiem danym przez Mojżesza.

I tak postępowali. Żywili się wyłącznie krwią niebezpiecznych lub rannych zwierząt.

— Taak… -odpowiedział Emil i powoli ruszył w stronę krzaków.

Ostrożnie rozchylił gałęzie i szybko niczym wiatr rzucił się do gardła wielkiej czarnej pumy.

Już po chwili ogromny kot leżał martwy a małżeństwo piło ciepłą, rubinową krew.

— No, no, no… -usłyszeli tuż za swoimi plecami. — Widzę, że prze święte małżeństwo Santiago pije juchę zwierząt.-kobieta stojąca za nimi zacmokała z niesmakiem.

Stanęli twarzą w twarz z Lidią, najokrutniejszą z wampirzyc jakie zamieszkiwały świat.

— Czego chcesz? -zapytał Emil stając przed Irmą by móc ją w razie czego ochronić.

— Chcę waszej córki… — uśmiechnęła się niewinnie.

Santiago przez chwile nie mogli wydobyć z siebie głosu. Stali oniemiali pozbawieni zdolności do jakiegokolwiek ruchu.

— No to jak? Powiecie mi gdzie ona jest? -Lidia patrzyła na nich piwnymi oczami pełnymi fałszywej niewinności.

— Nigdy! -krzyknęła Irma.-Nigdy jej nie dostaniesz!

Lidia popatrzyła na swoje długie żółte paznokcie i powiedziała jadowitym głosem:

— Jest mi potrzebna jej niewinna krew. Chce się na zawsze obmyć z grzechów...ale nie po to by pójść do nieba. Ja nie wierze w takie brednie jak niebo, piekło czy czyściec! Ale to nie wasza sprawa.

— Arvene jest bezpieczna i nigdy jej nie znajdziesz! -powiedział Emil.

Lidia popatrzyła na niego z kpina w oczach.

— Chyba sam nie wierzysz w to co mówisz… ha ha!

Po krótkiej chwili milczenia Lidia znowu się odezwała:

— Każdy kto choć trochę o mnie słyszał wie, że nie wolno mi się bezkarnie sprzeciwiać… a wy to zrobiliście, wiec zostaniecie ukarani.

Lidia szybciej niż błyskawica rzuciła się najpierw na Irmę i rozszarpała jej gardło z, którego chlusną strumień gorącej, czerwonej krwi.

Emil poczuł słabnący zapach swojej ukochanej. Słabnącą woń aloesu.

Zaślepiony wściekłością rzucił się na czarnowłosą wampirzycę próbując zrobić jej to co ona zrobiła jego ukochanej Irmie.

Walczyli zaciekle starając się jak najbardziej zranić przeciwnika. Emil myślał, że już wygrał, że pomścił ukochaną kiedy Lidia jednym szybkim ruchem rozharatała mu gardło swoimi paznokciami.

Ostatnim dźwiękiem jaki słyszał umierając był okropny śmiech Lidii.

Rozdział 1

Zawsze chcemy nadać jakieś imię naszej samotności.- Jonathan Carroll „Śpiąc w płomieniu”


Głuchy łomot do drzwi najmniejszej sypialni w domu ciotki Oktawii i wuja Klemensa obudził trzynastoletnią Arvene.

— Hej! No już! Wstawaj dziewczyno musisz na zbierać warzyw na zupę! — wrzask ciotki Oktawii potrafiłby obudzić nawet umarłego w kostnicy.

Arvene powoli zwlekła się z łóżka.

— Już się ubieram! — od krzyknęła dziewczyna podchodząc do lustra, które stało na starej różowej toaletce. W kilku miejscach farba odchodziła od drewna dużymi płatami. Spojrzała na swoje odbicie i z westchnieniem przygładziła sterczące włosy.

Arvene miała burze długich, rudych loków, jasno zielone oczy i strasznie blada skórę. Jej policzki, nos i czoło obsypywały pomarańczowe piegi. Poza tym zawsze, nie ważne jakich perfum by użyła, czuła unoszący się wokół niej zapach kwiatów. Nawet jej włosy pachniały tak jakby weszła do ogrodu pełnego róż, fiołków i bzów. Nie mogła tego w żaden sposób wytłumaczyć. Było tak zawsze, od kiedy pamiętała.

Dziewczynka szybko ubrała się w za duże stare, sprane dżinsy i granatową koszulkę. Wszystkie ciuchy miała po swojej kuzynce Susanah.

Arvene miała tylko dwie rzeczy, które naprawdę należały tylko do niej.

Kiedy trzynaście lat temu została podrzucona na próg domu brata swojego ojca miała przy sobie tylko turkusowy koc, który pachniał aloesem i cynamonem. Drugą rzeczą należąca tylko do niej była

fioletowa wstążką z jej imieniem, nazwiskiem i data urodzenia, którą miała przywiązaną do rączki.

Wujostwo powiedzieli jej tylko, że rodzice byli za młodzi kiedy ona się urodziła i postanowili podrzucić ją im choć oni już mieli swoja śliczną córeczkę.

Arvene westchnęła i wyszła z pokoju po warzywa.

W ogródku zbieranie warzyw upłynęło jej szybko więc już po chwili była z powrotem w kuchni i pomagała ciotce myć warzywa.

— Arvi? — zapytała nagle Susanah używając zdrobnienia, które ją najbardziej denerwowało.

— Co? — Arvene odwróciła się do kuzynki ocierając ręce w ścierkę.

— Wiesz, że jutro obchodzę szesnaste urodziny, prawda? -zapytała niewinnie przymykając niebieskie oczy.

— Jasne.-skłamała Arvene. Zupełnie zapomniała o urodzinach kuzynki.

— Co mi kupiłaś? -zapytała Susanah.

— Nooo… -zaczęła trzynastolatka ale ciotka jej przerwała z uśmiechem na ściągniętej w dziwnym wyrazie twarzy, spojrzała na swoją córkę:

— Susi kochanie idź lepiej pomóc tacie. Ma dla ciebie, słonko niespodziankę.

Kiedy Susannah wyszła ciotka po cichu zwróciła się do Arvene:

— I tak wiem, że nie masz tego prezentu więc lepiej się postaraj o niego. Masz czas do jutra.

— Tak ciociu.-powiedziała dziewczynka i wróciła do swojego pokoju.

Rozejrzała się i uznała że czegoś brakuje.

Po dokładnym obejrzeniu pomieszczenia stwierdziła, że nie ma wazonu z kwiatami, który stał na parapecie okna.

Arvene sama wyhodowała te kwiaty jak i wszystkie warzywa w ogrodzie ciotki w nadnaturalny sposób. Jak tego dokonała nie wiedziała sama. Potrafiła sprawić, że rośliny wyrastały wysokie i piękne.

Ziemia i wszystkie żyjące w niej rośliny były jej posłuszne. Ostatnio zauważyła także, że potrafi panować nad ogniem co ją potwornie przeraziło.

Tuż przed wakacjami jej klasa zorganizowała ognisko, na które musiała pójść. Zapatrzyła się w ogień i pomyślała o maleńkich, utkanych z iskier tańczących wróżkach wśród płomieni. I tak się stało. Wróżki naprawdę się pojawiły wzbudzając przerażenie nie tylko u niej ale i wśród uczniów siedzących wokół ogniska.

Trzynastolatka szybko posprzątała pokój, złapała portfel z pieniędzmi, które dostała od starego małżeństwa Oksfor i wybiegła do kuchni gdzie ciotka gotowała zupę.

— Ciociu idę po prezent dla Susanah.-powiedziała do ciotki.

— Dobrze tylko pamiętaj musisz wrócić przed obiadem żeby mi pomóc przygotować jutrzejsze przyjęcie Susi.-odparła ciotka odkładając łyżkę do zupy na swój idealnie czysty blat stołu w stylu barokowym.

Ciotka Oktawia i wuj Klemens uwielbiali barok i wszystko co się z nim łączy. Każdy pokój czy zwykłe pomieszczenie w tym domu było w tym stylu.

— Jasne ciociu.-odparła Arvene wychodząc z kuchni.

Wiedziała, że „” pomóc ciotce w sprzątaniu „” znaczy tyle samo co „” wszystko zrobić sama „”.

Dziewczynka wyszła na ciepłe sierpniowe promienie słońca przed domem. Wiedziała że jeszcze tylko kilka tygodni może się cieszyć tą względną wolnością, bo we wrześniu będzie musiała wrócić do swojej znienawidzonej szkoły.

Kiedy tak szła pogrążona w rozmyślaniach nie zauważyła, że minęła najbliższy sklep z pamiątkami.

Oprzytomniała dopiero kiedy znalazła się dokładnie przed Domem Towarowym Almerii. Postanowiła tam wejść i kupić kuzynce prezent.

Wiedziała, że Susanah kupuje sobie ubrania w tych butikach, a kiedy z nich wyrośnie oddaje je Arvene na którą pasowały doskonale, ponieważ trzynastolatka była niższa, szczuplejsza i zupełnie płaska w porównaniu z Susanah, która zaczęła zbyt szybko dojrzewać.

Dziewczynka szybko policzyła pieniądze i stwierdziła, że wystarczy jej na drogi prezent. Nadal rozglądała się za podarunkiem kiedy podszedł do niej wysoki chłopak o blond włosach i ciemnych oczach.

— Szukasz czegoś konkretnego? -zapytał.

-Ja...eee, szukam prezentu dla kuzynki.-odparła dziewczynka.

— Aha, jak masz na imię? -zapytał znowu.

— Arvene, a ty?

— Jakub. Chcesz to ci pomogę w tych poszukiwaniach.-zaproponował.

— Okej.

Ruszyli wzdłuż półek z przyborami do makijażu, ale dziewczynka przypomniała sobie, że Susanah już ma taki.

— Popatrz tam.-Wskazał ręką czarną, skórzaną kurtkę która wisiała na drzwiach butiku.

Arvene pomyślała, że może to być świetny prezent zważywszy na to że kuzynka uwielbiała motocykle.

Jedenastolatka kupiła kurtkę potem znalazła album z motocyklami i breloczek z harleyem.

Zapłaciła za wszystko i waz z Jakubem wyszli przed gmach Domu Towarowego.

— Mam nadzieje, że się ucieszy.- powiedziała spoglądając na czerwono-niebieskie pudełko, w którym był prezent.

— Na pewno.-powiedział z przekonaniem chłopak.

Po krótkiej rozmowie pożegnali się i każde ruszyło w swoją stronę. Arvene dowiedziała się, że Jakub ma szesnaście lat i też mieszka nie daleko Almerii.

Dziewczynka pomyślała, że może w końcu znalazła prawdziwego przyjaciela.

— Wróciłam.-krzyknęła kiedy weszła do domu.

Szybko poszła do swojego pokoju i schowała prezent.

— Dziewczyno! -wrzasnęła ciotka z kuchni — Zejdź w tej chwili na dół i powiedz mi co się dzieje z tymi przeklętymi warzywami!

Warzywami?,pomyślała dziewczynka i powoli zeszła do kuchni.

W kuchni panowała totalny nieład zważywszy, że w królestwie ciotki Oktawii zawsze jest nieskazitelny porządek.

Wszystkie warzywa, które przyniosła Arvene do domu, oszalały.

Marchewki biegały po blacie stołu przy, którym siedział wuj Klemens z dziwną miną. Ciotka Oktawia próbowała je zamordować nożem ale jej wysiłki poszły na marne, ponieważ dzięki temu marchewki miały nóżki. Reszta warzyw skakała po podłodze, niektóre huśtały się na żyrandolu, inne wspinały się po zasłonach w kolorze wiosennych liści.

Zupełnie jak chochliki, pomyślała dziewczynka.

— To twoja wina! -wrzasnął nagle wuj Klemens celując oskarżycielskim palcem na Arvene.

— Co jest jej winą tato? -zapytała Susanah, która właśnie weszła do kuchni.

Miała na sobie niebieska, zwiewną sukienkę. Złote włosy zaplotła w dwa luźne warkocze, ale ich nie związała gumką.

— To! -powiedziała ciotka Oktawia wskazując drżącą ręką na rozbrykane warzywa.

Susanah rozejrzała się wkoło i zobaczyła to co tak bardzo przeraziło jej rodziców.

— Czy to...magia? -zapytała a jej oczy rozszerzyły się z przejęcia.

Rodzina Sync najbardziej na świecie nie znosiła tego co nadprzyrodzone, tego czego nie dało się wyjaśnić w żaden naukowy sposób.

— Nie to nie magia...to to czym jest ta dziewczyna. Czy wiecie co oznacza? W końcu nadszedł czas. Zdobywa władzę nad Żywiołami… Cztery Żywioły którymi ONI władają. Jak mój brat. On był… potworem. Potem kiedy poszedł do tej Szkoły poznała jej matkę. Wzięli ślub i urodziła się ona. A potem oddali ja nam bo mieli jej dość albo chcieli bezkarnie zabijać! — zakończył wuj dysząc ciężko.

Przez dłuższą chwile w kuchni panowała cisza. W końcu przerwała ją ciotka Oktawia:

— Ale to by znaczyło, że i ty masz w sobie krew w-w-w… -ciotka zawiesiła głos przy ostatnim słowie.

— Nie! -wuj wstał i zaczął krążyć wokół stołu.-Moja matka wyszła ponownie za mąż kiedy zmarł jej pierwszy mąż, ojciec mojego przyrodniego brata Emila.

Po słowach wuja Klemensa zapanowała cisza. Nikt nie chciał jej przerwać.

Naglę zadzwonił telefon. Ciotka powoli ruszyła w jego stronę. Przez kilka chwil stała i kiwała głowa i po chwili się rozłączyła.

— Dziewczyno idź do swojego pokoju.-powiedziała i odwróciła się od telefonu.

Zdziwiona Arvene ruszyła do swojego pokoju.

— Dlaczego oni mnie tak nienawidzą? -zapytała sama siebie kiedy była już w swoim pokoju.

Stanęła przy oknie i się zamyśliła. Nie rozumiała dlaczego oni tak ją traktują. Nie znała swoich rodziców. Przez trzynaście lat wujostwo wmawiało dziewczynce, że jej rodzice byli potworami niezdolnymi do opieki nad nią, dlatego ją zostawili im.

Dziewczynka spojrzała na słońce, które właśnie zachodziło tworząc na zachodzie wielki krwistoczerwony łuk. Kolejny dzień dobiegał końca, kolejny dzień mijał coraz bardziej przybliżając ją do końca wakacji, a tym samym do rozpoczęcia kolejnego roku szkolnego w szkole, której nie znosiła.

Patrząc w zamyśleniu na słońce dostrzegła nagle na jego tle mały czarny punkcik, który coraz szybciej przybliżał się lecąc wprost na jej zamknięte okno.

Arvene przestraszyła się i szybko otworzyła okno. Po kilku chwilach czarny kruk wpadł do pokoju i wygodnie rozsiadł się na poręczy jej łóżka wyciągając prawą łapkę na której przywieszony był list w ciemno białej kopercie.

Trzynastolatka ostrożnie podeszła do ptaszka i spojrzała mu w oczy by powiedzieć, że nie zrobi mu krzywdy.

— Co się tak gapisz? Muszę wracać do domu! -warknął ptak, a dziewczynka omal nie wrzasnęła.

Kiedy już się opanowała powiedziała:

— Przepraszam, czy ten list jest na pewno do mnie?

Bardzo ją zdziwiło, że kruk potrafi mówić, a jeszcze bardziej zdziwił ją czerwony błysk w fioletowych oczach kiedy powiedział:

— Arvene Santiago?

— Taak… -odparła.

— No to bierz list, a ja spadam.-odpowiedział zdenerwowany kruk.

Dziewczynka pospiesznie wzięła list, a kruk od razu wyleciał przez okno.

— Vampires Scholl? -szepnęła do siebie rozrywając kopertę.

W kopercie znalazła dwa arkusze papieru zapisane drobnym, ozdobnym pismem.


Szanowna Pani Santiago,


mamy zaszczyt poinformować Panią, iż została Pani przyjęta do prestiżowej Szkoły, w której kształcą się wampiry z całego świata.

Rok szkolny rozpoczyna się 1 września br. Do naszej Szkoły dostanie się Pani promem VS z portu w Sewilli. Rzeką Gwadalkiwir dopłynie Pani Szkoły, która znajduje się w Ceucie w miejscu strzeżonym przez najsilniejszą magię.

Vampires Scholl mieści się na zaczarowanym statku położonym na wrzosowiskach. Prom odpływa dokładnie 1 września o godz. 8.45 z portu Sewilla.

PS. W kopercie znajdzie Pani bilet na prom, wykaz podręczników obowiązujących w tym roku szkolnym oraz listę niezbędnych przedmiotów, które na pewno przydadzą się Pani podczas nauki w naszej Szkole.


Z wyrazami szacunku zastępca Dyrektora

Anghelika Melotev.


Arvene długo patrzyła na list i nie mogła uwierzyć, że jest skierowany właśnie do niej.

Otrząsnęła się i zaczęła czytać drugą kartkę. Kartka zawierała wykaz książek i przedmiotów obowiązujących w Szkole dla wampirów.

— Miedziany kociołek, mundurek, książka do alchemii I stopnia Isztar Smith...skąd ja wezmę na to pieniądze? -zastanawiała się na głos dziewczynka. Złożyła kartkę na pół i schowała pod poduszkę. W tej samej chwili drzwi jej pokoju otworzyły się i wpadła Susanah.

— Mama cię woła.-oznajmiła i już miała wychodzić kiedy zobaczyła kartkę w ręce kuzynki. Nie zastanawiając się długo porwała kartkę i wybiegła z pokoju wrzeszcząc:

— Mamo! Mamo ona dostała list!

No to nici ze Szkoły, pomyślała Arvene i zeszła do kuchni.

Rozdział 2

Wuj Klemens powoli i dokładnie czytał list Arvene. Z każdą chwilą jego ogorzała od słońca twarz przybierała purpurowy kolor.

— Wiedziałem.-powiedział w końcu, kładąc list na stole. Ręce ułożył dokładnie po obu jego stronach.

Arvene rozejrzała się po kuchni. Jej wzrok zatrzymał się na twarzy ciotki Oktawii. W jej oczach był bezbrzeżny strach.

— Tatoo? — Susanah usiadła przy stole naprzeciw ojca. Po chwili ciotka również usiadła przy stole.

— Siadaj-warknął wuj Klemens do Arvene- I słuchaj.

Odetchnął trzy razy i podjął opowieść:

— Czterdzieści trzy lat temu moja matka wyszła za mąż za bogatego i przystojnego Hiszpana. Po roku związku narodził się Emil Santiago, mój przyrodni brat lecz po kilku miesiącach ojciec Emila został zamordowany. Dokładnie nie wiadomo jak, bo wampira nie da się tak łatwo wykończyć. -mówił monotonnym głosem nie odrywając oczu od listu.- Matka ponownie wyszła za mąż za mojego ojca no i urodziłem się ja… Emil był we wszystkim lepszy ode mnie. Miał wszystko czego chciał. Był przystojny i cały czas pachniał cynamonem. Już wtedy wiedziałem, że on tez jest wampirem tak jak jego ojciec.

Emil potrafił władać Żywiołem Ziemi. Potrafił sprawić, że nagle wyrastały kwiaty i warzywa. Matka była z niego bardzo dumna choć był potworem i niestety tylko ja o tym wiedziałem.

Pewnego dnia czarny kruk o fioletowych oczach przyniósł mu list, taki sam jak ten. Był bardzo zadowolony z tego powodu. Następnego dnia poszliśmy kupić mu te wszystkie rzeczy. Matka zamieniła nasza walutę na wampirzą. Były to dziwne pieniądze… Miały kształt kropli krwi, jedne były srebrne inne złote a jeszcze inne czerwone. Różniły się też wielkością.

Po skończonych zakupach wróciliśmy do domu… I tak mijały lata. Emil dorastał, w końcu stał się dorosłym, wykształconym wampirem poznał twoją matkę i urodziłaś się ty. Został zamordowany wraz z twoja matką Irmą przez wampirzycę Ognia.-wuj Klemens zakończył swą opowieść.

— Byli złymi wampirami? -zapytała Arvene, przerywając cisze, która nastała po wypowiedzi wuja.

Ciotka Oktawia spojrzała szybko na swojego męża i powiedziała:

— Nie byli źli. Wręcz przeciwnie..Nigdy nie skrzywdzili człowieka.

Po usłyszeniu tych słów w dziewczynce coś pękło. Nie mogła już utrzymać w sobie goryczy. Szlak trafił wszystkie maski.

— PRZEZ CAŁE MOJE ŻYCIE WMAWIALISCIE MI, ŻE MOI RODZICE BYLI POTWPRAMI A TERAZ NAGLE ZMIENIACIE ZDANIE?! MOŻE BOICIE SIĘ, ŻE WYPIJĘ WASZĄ KREW NA ŚNIADANIE?! MYLICIE SIĘ! NIE ZAMIERZAM SIĘ ZATRUĆ! I JESZCZE JEDNO… -przerwała by zaczerpnąć tchu-TO WY JESTEŚCIE POTWORAMI, A NIE ONI!

Wściekła trzynastolatka zabrała swój list ze stołu i wybiegła z domu nie patrząc, że jest już bardzo ciemno.

Biegła przed siebie nie wiedząc gdzie biegnie. Zimne łzy bólu i goryczy płynęły jej po policzkach.

Zmęczona biegiem usiadła na ławce i próbowała się uspokoić co jej nie do końca wychodziło.

— Hej Arvene… -usłyszała czyjś miękki głos.

Dziewczyna podniosła swą zapłakaną twarz i zobaczyła Jakuba, chłopaka, którego poznała w Domu Towarowym.

Dziewczynka szybko otarła twarz i powiedziała:

— Co ty tutaj robisz o tej porze?

Jakub usiadł obok niej i powiedział:

— Mógłbym cię spytać o to samo.

Spojrzał na jej długie, rude loki, którymi zasłoniła sobie twarz.

— Uciekłam z domu, bo dowiedziałam się prawdy o moich rodzicach.-odpowiedziała hardo podnosząc głowę i patrząc mu prosto w oczy.

Pomyślała, że jeżeli zostaną przyjaciółmi on musi wiedzieć o niej prawdę.

— Chcesz porozmawiać? -zapytał.

— Powiem ci i wcale się nie zdziwię jeżeli uciekniesz krzycząc żeby zabrali mnie do psychiatryka.-oznajmiła twardo Arvene.

— Nie zrobię tego.-powiedział z całym przekonaniem.

— Wiesz, że nie jestem … prawdziwą Hiszpanką?

— Domyśliłem się, bo jesteś zbyt blada a słońce nie opala cię wcale.-odpowiedział Jakub.

— Zauważyłeś również mój zapach prawda? -dziewczynka postanowiła wytłumaczyć mu wszystko po kolei.

— Tak… -zaczął ale młoda wampirzyca nie pozwoliła mu dokończyć.

— Moi rodzice byli wampirami tak jak ja.-powiedziała dając mu list z VS.

Chłopak czytał list, a Arvene zastanawiała się jak zareaguje.

— Sama się właśnie dowiedziałam.-powiedziała zrezygnowana.

Jakub patrzył na nią chwilę, a potem powiedział:

— To dlatego jesteś ładniejsza niż większość dziewczyn w twoim wieku.

Arvene gapiła się na niego wielkimi ze zdziwienia oczami. Spodziewała się wszystkiego ale nie tego.

— Nie boisz się mnie? -zapytała w końcu.

Jakub spojrzał na nią, a potem pogłaskał ja po włosach ale natychmiast zabrał rękę i zamyślił się smutno.

Jedenastolatka pomyślała, że czas wracać do domu. Wstała z ławki i rozejrzała się.

— Nie trafię do domu… -westchnęła.

Chłopak uśmiechną się i wziął wampirzyce za rękę.

— Odprowadzę cię.-powiedział.

Nagle wokół ich dłoni pojawiło się coś dziwnego. Wyglądało jak tkanina zbudowana z światła księżyca. Mieniła się srebrnymi refleksami i coraz silniej zaciskała się wokół ich dłoni.

Zdziwieni popatrzyli sobie w oczy i w tym momencie ich serca połączyła ta sama tkanina co ręce.

Chwila trwała zaledwie ułamek sekundy ale dla nich trwała bardzo długo.

Kiedy tkanina znikła, a oni doszli do siebie Arvene zapytała:

— Co to było?

Chłopak chwilę stał nic nie mówiąc. Dopiero kiedy zobaczył zniecierpliwienie dziewczyny powiedział:

— Nie wiem ale się dowiem. Chodźmy już.

Całą drogę do domu Arvene pokonali w milczeniu, dopiero na schodach Jakub powiedział:

— Spróbuje dowiedzieć się o tej Nici wszystkiego jak najszybciej i powiem ci co to znaczy.

Pocałował ja szybko w policzek, zbiegł po schodach i znikną w ciemnościach okalających najbliższą okolicę.

Arvene otworzyła drzwi i wcale nie starała się być cicho. Poszła od razu do kuchni gdzie zastała ciotkę i wuja pijących kawę.

Kiedy weszła ciotka zerwała się z krzesła i wrzasnęła:

— Dziewczyno nigdy więcej nie rób czegoś takiego!

Trzynastolatka popatrzyła na nią wściekle.

— Od tej pory nie będziecie mi rozkazywać! I nie zabronicie mi pójść do VS! -powiedziała i ruszyła w stronę swojego pokoju.

— Arvene? -usłyszała za sobą. Odwróciła się i zobaczyła wuja Klemensa.

Wuj jeszcze nigdy nie zwracał się do niej takim głosem.

— Co? -zapytała trochę łagodniej.

— Masz gościa.-powiedział wuj powoli.-Czeka w salonie.

Dziewczynka nie spodziewała się o tej porze żadnych odwiedzin. Wyszła z kuchni i szybko ruszyła do salonu.

Kiedy tylko się w nim pojawiła zobaczyła wysoka, piękna kobietę o zimnych i wyniosłych rysach. Pachniała owocami cytrusowymi co było niezawodnym znakiem, że dziewczynka ma do czynienia z wampirzycą. Najprawdopodobniej z wampirzyca z VS.

— Witam jestem nauczycielka w VS. Nazywam się Persefona Deiwey i jestem nauczycielką krwioetyki.-powiedziała wyniosłym tonem odrzucając na ramiona swoje platynowe włosy.

— Dobry wieczór...nazywam się Arvene Santiago i właśnie dziś dostałam list z VS.-powiedziała nieśmiało dziewczynka.

— Wiem inaczej by mnie tu nie było. -odparła tym samym tonem co wcześniej.

— No tak…

— Jestem tu po to by opowiedzieć ci jak najwięcej o Szkole i o wampirach, bo chyba nie wiele wiesz.-powiedziała wampirzyca.

Arvene pomyślała, że lepiej nie przerywać nauczycielce więc czekała w milczeniu na jej dalsze słowa.

— W VS uczy się różnych przedmiotów. Więcej na ten temat dowiesz się będąc już w Szkole. Ode mnie dowiesz się rzeczy praktycznych i pożytecznych...To są na przykład pieniądze… -powiedziała i wyjęła z torebki trzy monety. Takie same jak je opisywał wuj Klemens.

— Ja nie mam pieniędzy… -powiedziała cicho dziewczynka.

— Co ty opowiadasz? Jak to nie masz? Masz pełna skrytkę w banku Vampires Bank. — powiedziała pani Deiwey.

— Skąd…? -zapytała zdziwiona Arvene.

— No po rodzicach i dziadkach oczywiście.-powiedziała spokojnie nauczycielka.

Dziewczynka długo milczała wyobrażając sobie trójkolorową górę złota zamknięta w jakimś banku dla wampirów.

— …a więc w VS obowiązują mundurki.-usłyszała głos nauczycielki wyrywający ja ze świata wyobraźni.-Dziewczęta chodzą w XIX sukniach, a chłopcy w czarnych smokingach. Również z tej epoki.

Dziewczynce zachciało się śmiać ponieważ właśnie przed oczami stanęły jej młode wampiry i wampirzyce ubrane w dziewiętnastowieczne stroje poruszające się dumnie jak oddział pawi po starym hiszpańskim statku zmierzających na kolejna lekcje.

— Pani profesor te wszystkie rzeczy,suknia...gdzie ja to kupię? -nagłe olśnienie podziałało niczym zimna woda na jej zbyt bujną fantazję.

— Tym się później zajmiemy. Mam ci do przekazania jeszcze jedna bardzo ważną rzecz.-powiedziała platynowa wampirzyca.

Przez chwile trwało milczenie przerywane tylko cichą rozmową wujostwa w kuchni.

— W VS jest cztery domy: Wody, Ognia, Ziemi i Powietrza. Podczas Ceremonii Rozpoczęcia Roku Szkolnego każdy pierwszoroczny wampir i wampirzyca jest przydzielany do jednego z Żywiołów. Wyboru dokonuje Księga Żywiołów. Jak się to odbywa dowiesz się już niebawem. A teraz najważniejsze… Każdy wampir i wampirzyca ma moc władzy nad jednym Żywiołem ale jest jedno odstępstwo do reguły gdzie jeden wampir lub wampirzyca włada wszystkimi czterema Żywiołami. Zdarza się to co kilkanaście pokoleń i nikt dokładnie nie wie za jaką sprawa się to dzieje.-powiedziała nauczycielka krwioetyki.

— Do którego domu zostanie wtedy przydzielona lub przydzielony? -zapytała dziewczynka.

— Widzę, że jesteś bystra.-pochwaliła nauczycielka i dodała.- Któryś Żywioł jednak dominuje i Księga wie jakiego dokonać wyboru.

Dziewczynka chwilę się zastanowiła i w końcu zapytała:

— A pani do, którego domu należy?

Wampirzyca uśmiechnęła się chłodno i powiedziała:

— Jako DZIECKO należałam do domu Powietrza, a teraz jestem opiekunką tego domu.

Arvene nagle poczuła się bardzo zmęczona i śpiąca, a chciała jeszcze zapytać nauczycielkę o tajemniczą srebrna tkaninę, która połączyła ją i Jakuba.

— No na mnie już czas. Wracam do Szkoły. Jeszcze tylko pożegnam się z twoim wujem i ciotką i znikam.-oznajmiła wstając z krzesła na którym siedziała. Jej długa, dziewiętnastowieczna suknia opadła na podłogę połyskując granatowo w sztucznym świetle salonu Sync'ów.

Dziewczynka pomyślała, że suknia jest cudowna i powili ruszyła do swojego pokoju nie żegnając się nawet z wujostwem.

Spojrzała na zegar stojący obok łóżka. Była godzina 2.30.

— Późno… -stwierdziła jedenastolatka i weszła pod kołdrę natychmiast zasypiając.

— Nie, to nie możliwe.-powiedziała Arvene do Jakuba. Jakub wysoki, przystojny blondyn o ciemnych oczach patrzył na piękną rudą dziewczynę z wielką uwagą.

— To prawda… -powiedział cicho.-Jesteśmy sobie przeznaczeni już na zawsze.

Arvene odwróciła się i stanęła twarzą w twarz ze swoim odbiciem w wielkim lustrze w kutej ramie.

Długie, rude włosy opadały jej aż do pasa a blada skóra na twarzy nie zarumieniła się pomimo słów chłopaka, choć w środku czuła jak by miała rozpalony do granic możliwości piec zamiast wnętrzności.

Powoli odwróciła się do Jakuba i zapytała:

— Co to znaczy?

Ale jego odpowiedz zagłuszył brzęk tłuczonego szkła. Lustro roztrzaskało się na miliony drobnych kawałeczków.

Niektóre z nich ułożyły w połyskujących w promieniach księżyca napis: PRZEZNACZENIE


Arvene spojrzała na Jakuba ze strachem w czystych, zielonych oczach.

— Dlaczego… -zaczęła dziewczyna ale w tym momencie usłyszeli przerażający odgłos dochodzący od strony lustra, a raczej ramy ze sterczącymi ostrymi kawałkami szkła.

Błyskawicznie obejrzeli się i zobaczyli trzy postacie o trupio zielonej skórze na twarzy i na rekach. Miały poste włosy, białe oczy, a wychodząc z lustra kierowali się w prost na nich.

A tuż za postaciami ożywionych trupów Arvene zobaczyła czarnowłosą wampirzycę o długich żółtych paznokciach i ostrym, nie zidentyfikowanym zapachu

wychodzącą z gracja z ram lustra śmiejąc się okropnie.

Rozdział 3

Arvene obudziła się z przerażeniem. Szybko zerwała się z łóżka i podbiegła do lustra.

Z ulga stwierdziła, że nadal wygląda jak trzynastolatka, nie jak szesnastoletnia czy siedemnastoletnia wampirzyca z jej snu.

Nagle przypomniała sobie o urodzinach kuzynki, więc przebrała się, wzięła prezent i zbiegła do kuchni patrząc przelotnie na stary zegar wiszący na ścianie jej pokoju, który pokazywał 9.20.

— Proszę.-powiedziała dając pakunek kuzynce.

Usiadła przy stole i sięgnęła ręką po jogurt w butelce.

— Czy wybierasz się dzisiaj kupić szkolne rzeczy? -zapytał wuj Klemens spoglądając na bratanicę znad stosu prezentów Susanah.

— Tak.-odpowiedziała Arvene przyglądając się butelce z jogurtem i czekając na reakcje kuzynki na prezent.

— Ehm… dzięki Arvene...bardzo...bardzo fajny-powiedziała w końcu Susanah.

— No to super. Eeee ...chyba będę już szła.-jedenastolatka wyrzuciła pustą butelkę do kosza na śmieci i wybiegła z domu.

Ciepłe poranne słońce ogrzało jej twarz. Dzień był piękny i wprost wymarzony na wycieczkę w nieznane.

— Tylko gdzie teraz? -zapytała sama siebie rozglądając się wokoło po zalanej słońcem pustej uliczce.

— My ci powiemy! -usłyszała nagle tuż za sobą czyjś szczęśliwy, piskliwy głos.

Szybko się obróciła i zobaczyła dwa młode kruki. Jeden miał błękitne oczy, a drugi liliowe.

— Soraya przestraszyłaś ją! -odezwał się błękitnooki kruk.-Jestem Ilse, przysłał nas profesor Srokosz byśmy pomogły ci w zakupach.

— Właśnie, właśnie.-podchwyciła Soraya.- Jesteśmy Szkolnymi

krukami.

Arvene była trochę zdziwiona zachowaniem ptaków ale i tak nie wiedziała gdzie ma iść na zakupy więc postanowiła skorzystać z ich pomocy.

— A ja jestem Arvene.-powiedziała.

— Oh… -pisnęła Soraya.-Władczyni…

— Siostro zamknij dziób! Profesor Srokosz zabronił! -wrzasnęła Ilse zaciekle bijąc siostrę skrzydłem po głowie.

Ptaki robiły tak wielki hałas, że dziewczynka przeraziła się, iż ktoś ich usłyszy.

— Hej, okej! Idziemy? -zapytała wkraczając pomiędzy dwa walczące kruki.

— Tak.-powiedziała Ilse otrzepując skrzydłami resztę swojego opierzonego ciała.

— Najpierw do banku.-oświadczyła Soraya i usiadła dziewczynce na lewym ramieniu, gdyż prawe było zajęte przez Ilse.

Tak, więc Arvene ruszyła powoli lecz nagle przypomniała sobie ze nie wie w, którą stronę ma iść.

— Gdzie mam iść? -zapytała swoje towarzyszki.

— Do Domu Towarowego.-odpowiedziała Ilse.

Dziewczynka nie wiele myśląc poszła gdzie kazał jej ptak, a kiedy była już przed gmachem Soraya powiedziała:

— Wejdź do środka i poszukaj butiku z czarnym krukiem na szyldzie.

Arvene posłuchała i już po chwili stała przed butikiem z krukiem. Powoli weszła do środki rozglądając się.

— Czym mogę służyć? -usłyszała nagle za swoimi plecami cichy, spokojny głos i poczuła zapach tropikalnych wysp. Wiedziała, że ma do czynienia ze swoim pobratymcem.

Odwróciła się i zobaczyła niezwykle piękną wampirzycę o czarnych włosach i urodzie Japonki. Ubrana była w krótkie dżinsowe szorty i biała bluzkę na ramiączkach.

— Dzień dobry, jestem Arvene i chciałabym dostać się do Vampires Bank.-powiedziała dziewczynka, zakładając rude włosy za ucho.

Japońska wampirzyca zachłysnęła się gdy usłyszała imię dziewczynki i już miała coś powiedzieć gdy Ilse za kłapnęła ostrzegawczo dziobem.

Arvene uznała, że coś jest nie w porządku.

— No tak… ten zapach...mogłam się spodziewać.-westchnęła Japonka.- Tędy dostaniesz się do naszego świata.-dodała podchodząc do czystej, gładkiej ściany. Przejechała po niej paznokciem rysując jakiś symbol wyglądający jak kropla wody.

— Umówiłaś się z kimś po drugiej stronie granicy? -zapytała gdy symbol zalśnił na czerwono, a w ścianie pojawiła się wykuszowa furtka.

— Nie, proszę pani.-odpowiedziała dziewczynka i ostrożnie otworzyła furtkę.-Dziękuję! -zawołała kiedy furtka powoli rozpływała się w powietrzu.

Dziewczynka rozejrzała się i zobaczyła tłum ludzi witających się w pośpiechu lub niosących zakupy. Spostrzegła grupkę młodych wampirów stojących przy witrynie jakiegoś sklepu.

— Masz listę? -zapytała Soraya.

— Tak, mam.-dziewczynka wciąż przyglądała się sklepom i osobom wokół niej.

Cała gama zapachów sprawiła, że zaczęło kręcić się jej w głowie.

— Idziemy do banku.-usłyszała głos Ilse i ruszyła w stronę ogromnego gmachu z czarnego marmuru. Do wielkich drzwi prowadziły szerokie schody, połyskujące w świetle słońca.

Arvene szybko weszła do banku i skierowała się do pierwszego wolnego kontuaru, za którym siedział jasno włosy wampir.

— Czym mogę służyć? -zapytał patrząc na dziewczynkę wyczekująco.

Ilse zleciała z jej ramienia i usiadła na kontuarze obok wampira. Nie wiadomo skąd wyjęła maleńki złoty kluczyk z breloczkiem w kształcie liczby 13.

— Rozumiem, ile potrzeba pieniędzy? -zapytała biorąc kluczyk do ręki.

— Tysiąc frantonów, dwieście farionów i pięćset farnów powinno wystarczyć.-orzekła Ilse.

Wampir pokiwał głową i nacisną guzik na panelu sterowania. Powtórzył liczby podane przez kruka i chwilę później inny wampir wziął klucz i poszedł po pieniądze.

W tym czasie dziewczynka oglądała wnętrze banku.

Ściany i podłoga były wyłożone czarnym marmurem, a kontuary białym. Na ścianach wisiały wielkie obrazy wampirów w złoto-srebrnych ramach, a pod spodem na długiej, białej i wąskiej tabliczce napisane były imiona, nazwiska, daty urodzin i śmierci.

Przy każdym kontuarze stało mnóstwo wampirów i wampirzyc w pięknych, dziewiętnastowiecznych strojach. Czując kwiatowy zapach rozglądali się szukając jego źródła, a zobaczywszy Arvene trącali sąsiadów łokciami i pokazywali sobie ją nawzajem. Dziewczynka była bardzo zdziwiona tym zachowaniem i zapragnęła jak najszybciej znaleźć się na ulicy.

Po kilku minutach wrócił wysłany wampir z wielką sakiewką pieniędzy. Odłożył klucz i wrócił na swoje miejsce pracy.

Pół godziny później była już w sklepię z sukniami. Dwa kruki siedziały na jej nowym, brązowym kufrze w, którym już były książki i inne pozycje z listy.

— A teraz suknie wyjściowe. Do twojej urody trudno będzie dobrać odpowiedni kolor szaty.-powiedziała właścicielka sklepu kiedy już dopasowała do Arvene suknie Szkolne. Była to brązowo włosa wampirzyca w turkusowej sukni o dobrotliwym wyrazie twarzy.

Kobieta pomyślała chwile przyglądając się z uwaga swoim sukniom.

— Taaak… mam kilka takich, które mogą się nadać.-powiedziała w końcu i zniknęła za wieszakami.

Dziewczynka włożyła Szkolne szaty do kufra i zamknęła wieko dokładnie w chwili gdy właścicielka wróciła z naręczem różnokolorowych strojów. Położyła je wszystkie na stole i rozłożyła tak by dziewczynka mogła je dokładnie obejrzeć.

Miętowo-cytrynowa suknia z krótkimi rękawami spodobała jej się najbardziej. Wyłowiła wzrokiem jeszcze dwie w podobnym fasonie. Jedna była granatowa obsypana brokatem w niektórych miejscach i wyszywana w srebrzyste gwiazdy i księżyce, a druga srebrno-szara.

— A teraz chodźmy do sklepu zoologicznego. Może spotkamy jakiegoś przystojnego kruka.-powiedziała Soraya kiedy już wyszły ze sklepu z sukniami.

Budynek sklepu był pomalowany na niebiesko. Weszła do środka i zobaczyła najróżniejsze stworzenia. Kruki w klatkach stały na wielkim stole i rozmawiały ze sobą, różowe koty biegały za niebieskimi myszami, a fioletowe żaby siedziały na głowach różnokolorowych psów rechocząc w kilku językach naraz.

Za lada siedziała wampirzyca, która słuchała ostrej muzyki. Miała ogniście czerwone włosy, długie czarno-czerwone paznokcie, a na rękach skomplikowane tatuaże. Pachniała ogniem i lekką spalenizną jakby dopiero co uciekła z płonącego mieszkania. Dziewczynka jeszcze raz spojrzała na kruki i jej wzrok padła na klatkę, w której siedział, mały zielonooki kruk. Nie rozmawiał z nikim tylko patrzył smutnym wzrokiem na rozbrykane pomarańczowe pchły wielkości paznokcia, które skakały na skakankach podejrzanie podobnymi kolorem do włosów ekspedientki.

Dziewczynce zrobiło się żal małego kruka i podeszła do jego klatki. Ten popatrzył na nią.

— Cześć jestem Arvene, a ty? -zapytała kruka.

— Nie mam imienia.-odpowiedział smutno nadal patrząc na dziewczynkę.

Dziewczyna spojrzała na cenę. Sto pięćdziesiąt fartonów.

Nie wiele myśląc wzięła klatkę i położyła ją na ladzie. Kiedy obojętna sprzedawczyni wykonywała swoją pracę dziewczynka spojrzała na Sorayę, która wdzięczyła się do czarnookiego kruka o błyszczących piórkach, ale ten nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Wydawał się być bez reszty pochłonięty patrzeniem na Ilse, która ostentacyjnie go ignorowała obserwując tańczące walca wiedeńskiego chomiki. Dziewczynka uśmiechnęła się do siebie, zawołała Szkolne kruki, zapłaciła i wyszła na ulicę.

— Powiedz mi czy jesteś samcem czy samicą? -zapytała Arvene

— Samcem.-odpowiedział kruk.

Dziewczynka chwile pomyślała.

— Nazwę cię Green.-powiedziała i poszła ulicą w stronę butiku przez, który tu się dostała.

— No mamo, proszę! Chodźmy tam! Obiecałaś mi kupić ten proszek. Już pochwaliłem się chłopakom z VS. Wiesz jakie to dla mnie ważne! -usłyszała słowa chłopca mniej więcej w jej wieku. Miał jasno blond włosy i pachniał gumą do żucia. Obok niego szła wysoka piękna blondynka w ciemno pomarańczowej sukni. Emitowała zapach suszonych ziół.

— Nie mam mowy, Seanie! Nie może nikt nas tam zobaczyć! -warknęła w odpowiedzi jego matka rozglądając się na wszystkie strony. Po chwili zobaczyła Arvene. Zmieszała się ale po chwili całkowicie opanowana powiedziała do syna:

— Poczekaj tu. — I weszła na pocztę.

Arvene patrząc na swojego nowego kruka udawała, że rozmawia z Sorayą i Ilse ale tak naprawdę z uwaga przysłuchiwała się rozmowie matki i syna.

Dziewczynka wciąż pogrążona w rozmowie z krukami chciała przejść obok chłopaka, kiedy usłyszała słowa Seana wyraźnie skierowane do niej ale nie rozumiała co mówi.

— Przepraszam, mówisz do mnie? -zapytała odwracając się do chłopaka mocno przyciskając do siebie klatkę ze swoim krukiem.

Chłopak słysząc, że mówi do niego po hiszpańsku zrobił dziwną minę, coś na kształt zdziwienia i zdegustowania. W końcu po chwili powiedział:

— Mówiłem do ciebie w Starożytnym Języku Wampirów.

-Niestety...nie znam go. Przykro mi.-odpowiedziała Arvene.

Sean stał chwilę nic nie mówiąc, wiec dziewczynka uznała to za koniec rozmowy i postanowiła już wrócić do swojego świata.

Teraz TO jest twój świat, skarciła się w myślach i odwróciła się, by odejść.

— Zaczekaj.-chłopak złapał ją za ramie i odwrócił do siebie.-Jestem Sean, a ty?

— Arvene.-odpowiedziała.-Czy możesz mnie puścić?

Zmieszany chłopak szybko puścił jej rękę i zapytał:

— Jesteś tu sama?

— Nie mam rodziców.-wzruszyła ramionami dziewczynka i nagle posmutniała.

Spojrzała na dwa, milczące kruki siedzące na jej ramionach.

— Ohhh, wiesz nie chciałem.-powiedział chłopiec czerwieniejąc lekko.

— Okej, nie wiedziałeś.-dziewczynka uśmiechnęła się smutno.

Sean popatrzył na nią i pomyślał, że nawet jak na wampirzyce jest bardzo piękna, mając zaledwie trzynaście lat.

— Wiesz, chyba już wiem dlaczego nie znasz naszego języka… Kto cię wychowuje? -zapytał chłopak.

— Brat mojego ojca z rodziną.-odpowiedziała nie widząc związku.

— Oni są ludźmi?

— Tak, no i co? — pytania chłopaka stawały się coraz bardziej dziwaczne i jej zdaniem coraz bardziej osobiste.

— Oni nie znają NASZEGO języka więc i ty go nie znasz.-stwierdził z wielkim przekonaniem.

Arvene się przeraziła. Nie znała języka, którym posługiwały się wampiry. Jak ona sobie poradzi w szkole pełnej wampirów mówiących w dziwnym, nie zrozumiałym dla niej języku?

— O nie… -jęknęła a łzy zabłysły w jej szafirowych oczach.

Sean przestraszył się, że powiedział coś co sprawiło jej przykrość ale zupełnie nie wiedział co.

— Co się stało? -zapytał podchodząc bliżej zapłakanej dziewczynki i wykonując jakiś dziwny ruch jakby chciał ja objąć ale w ostatniej chwili się rozmyślił.

— Właśnie sobie uświadomiłam, że nie znając języka wampirów nie mogę iść do VS.-powiedziała dziewczynka podnosząc na niego wielkie, zielone oczy.

— W szkole zawsze jest kilka osób, które są w takiej samej sytuacji jak ty. Język obudzi się w tobie, sama nawet nie spostrzeżesz tego.-czysty, dźwięczny głos odezwał się nagle tuż obok nich. Matka Seana stała na schodach poczty. Obok niej stał identyczny chłopiec jak Sean.

Sean szybko odsuną się od Arvene i powiedział:

— To jest moja mama, a to brat bliźniak Samuel.

Matka bliźniaków wyciągnęła rękę w stronę dziewczynki i uścisnęła jej dłoń.

— Witaj, nazywam się Anastasis Grifford.-powiedziała puszczając rękę Arvene.

— Nazywam się Arvenette Santiago.-powiedziała dziewczynka jak nigdy przedstawiając się pełnym imieniem.

Dźwięk jej nazwiska sprawił, że matka chłopców zachwiała się schodząc ze schodów, a sami chłopcy krzyknęli cicho.

— No co? -zdziwiła się dziewczynka.

Pani Grifford powiedziała:

— Nic, oczywiście, że nic.-uśmiechnęła się do dziewczynki i zaproponowała:- Chcesz może by kufer trafił do twojego domu i nie musiała do nieść?

— Ale nie wie pani gdzie mieszkam.-Arvene wcale nie zamierzała jej tego mówić.

Ale piękna wampirzyca zaśmiała się tylko podchodząc bliżej, szeleszcząc spódnicami.

— Nie muszę. Moja magia bez problemu odnajdzie twój dom.

Kobieta podeszła do kufra i dotknęła go długim palcem.

Kufer stanął w płomieniach. Dziewczynka pomyślała, że wszystkie jej rzeczy spłoną, więc krzyknęła histerycznie.

Kufer przez chwile płoną, lecz nagle znikną nie pozostawiając po sobie ani śladu sadzy czy popiołu.

— Czy on spłonął? -zapytała cicho.

Samuel wybuchną dzikim, nie kontrolowanym śmiechem.

— Nic nie spłonie jeśli mama tego nie zechce.-wykrzyczał pomiędzy kolejnymi atakami śmiechu.

Arvene była przerażona. Najbardziej żałowała książek.

— Dziwne… -szepnęła pani Grifford.-Moja moc natrafiła na przeszkodę, której nie może pokonać a ponadto ktoś przejął kufer.

No to pięknie, pomyślała dziewczynka i powiedziała, nagle czując zagrożenie ze strony kobiety i jej synów:

-Eeee...dziękuję ale muszę już iść. Do widzenia!

Rzuciła się biegiem przez ulice czując jak Green podskakuje w klatce. Szkolne kruki leciały szybko nad jej głową.

Kilka minut później stała już w butiku ciężko oddychając.

— Rany, co teraz będzie? -zapytała kiedy wychodziły z Domu Towarowego Almerii.

Szkolne kruki milczały. Dziewczynka znalazła się przed swoim domem nawet o tym nie wiedząc.

Pożegnała się z Ilse i Sorayą i powoli weszła do domu. Z salonu dobiegała dźwięk telewizora i głośne wybuchy śmiechu. Dziewczynka domyśliła się, że wujostwo ogląda telewizję.

Przechodząc przez korytarz prowadzący do salonu, spojrzała na duży, barokowy zegar ze złotymi wskazówkami. Wskazywał 15.40.

Usiadła cicho na podłodze i popatrzyła na telewizor.

Sync’owie oglądali „” Rodzinę Adamsów „” na DVD. Ciotka spojrzała na nią dziwnie ale nic nie powiedziała.

Wuj i ciotka przez całe jej życie wykorzystywali ja do wszystkiego do czego tylko mogli. Musiała nawet za Susanah lekcje odrabiać.

Kiedy film się skończył wuj wyłączył telewizor i spojrzał na Arvene.

— Na stole jest twój obiad.-powiedziała ciotka Oktawia wstając z sofy.

— Dziękuję.- Arvene tak naprawdę nie była głodna. Nigdy nie musiała dużo jeść, tak naprawdę wystarczyłby jej ten jogurt, który wypiła na śniadanie ale wolała nie wszczynać awantury.

Zjadła szybko, a potem umyła naczynia pozostawione specjalnie dla niej.

Kiedy w końcu znalazła się w swoim pokoju omal nie zachłysnęła się z wrażenia: jej kufer stał na środku pokoju, w idealnym stanie. Na wieku kufra przyczepiona była kartka z wiadomością: UWAŻAJ KOMU UFASZ


I tyle. Żadnego podpisu czy adresy zwrotnego. Dziewczynka złożyła kartkę i wrzuciła do kufra sprawdzając czy wszystko w porządku z jej rzeczami.

Rozdział 4

— Wujku podwieziesz mnie do portu? -zapytała Arvene wchodząc do kuchni i ciągnąc za sobą kufer i klatkę z krukiem.

Susanah odłożyła na stół połowę pomarańczy i popatrzyła na kuzynkę. Rozpoczęcie roku szkolnego w szkole kuzynki było po południu, wiec blondynka była jeszcze w piżamie.

Ciotka Oktawia popatrzyła ostro na Arvene, a potem powiedziała do męża:

— Klemens, odwieziesz ją. Brdzie spokój przez rok..-zawahała się na chwilę- Nie wracasz na święta, prawda?

Wuj mruknął coś niezrozumiałego i odłożył gazetę.

— Jak ty wyglądasz? -krzyknęła Susanah.

Arvene ubrała się w czarne, dziurawe dżinsy, czarną bluzkę z krótkim rękawem i fioletową rozsuwaną bluzę. Według siebie wyglądała dobrze, a poza tym było jej wygodnie.

— Coś nie tak? -zapytała zirytowana kuzynkę. Zawsze się czepiała jej ubrania tylko po to by sprawić jej przykrość.

Susanah jak zwykle w takich momentach pokręciła głowa udając rezygnację.

— No to cześć.-rzuciła Arvene i wyszła z domu za wujem.

Cała drogę do portu wuj milczał, a kiedy byli na miejscu i zobaczył grupę dzieci i młodzieży z wielkimi kuframi, klatkami z krukami czy kolorowymi kotami i psami na smyczach powiedział:

— Mam nadzieje, że nie przyniesiesz nam wstydu. Wrócisz na wakacje?

— Tak.-odpowiedziała i wysiadła z samochodu. Wuj pomógł jej wyjąć kufer i klatkę, a potem odjechał.

Dziewczynka powoli ruszyła w stronę wielkiego czarno-kremowego promu ze złotymi literami VS.

Mijała wampiry i wampirzyce, które gdy tylko wyczuły jej zapach zaczynały szeptać i pokazywać ją palcami.

W tej chwili bardzo żałowała, że związała włosy w kucyka. Gdyby zostawiła je rozpuszczone mogłaby ukryć za nimi twarz.

Postanowiła nie zwracać na to uwagi i już po chwili była na głównym korytarzu promu. Był to długi jasno różowy korytarz. Po obu stronach były drzwi do kajut.

Ruszyła powoli korytarzem i przez szybę patrzyła do środka szukając pustej. W końcu na samym końcu korytarza znalazła pusta kajutę. Otworzyła drzwi i weszła. Po obu stronach były wąskie ławki. Pomieszczenie było czyste i pachniało solą. Ściany były obite białą boazerią. Na ławkach leżał kremowo-szary materiał. Dziewczynka weszła do środka i wsunęła kufer pod ławkę. Usiadła przy okrągłym oknie i spojrzała przez nie na lazurową wodę Gwadalkiwir.

Głośny gwizd ogłosił odpłyniecie promu z portu w Sewilli. Na korytarzu było słychać odgłos kroków i głośne rozmowy przerywane wybuchami śmiechu.

Nagle drzwi kajuty otworzyły się i stanęła w nich wysoka wampirzyca o blond włosach zaplecionych we francuski warkocz. Pachniała wrzosem i miała piękne granatowe oczy.

— Cześć, mogę? -zapytała wchodząc do kajuty i wpychając kufer pod ławkę. W pewnej chwili kufer zatrzymał się i nie chciał dalej się przesunąć.

Blondynka kopnęła z całej siły kufer ale ten ani drgnął. Padła na kolana i zaczęła go pchać, a kiedy to nic nie pomogło bardzo się zdenerwowała.

— Poczekaj.-Arvene podeszła do ławki i po chwili wynurzyła się spod niej z dużym kociołkiem w ręce.-Oto przestępca.-powiedziała udając poważny ton sędziego na rozprawie sądowej.

Blondynka dosunęła kufer dalej i powiedziała siadając na ławce:

— Dzięki, jestem Melania Navarro.

— Cześć, a ja jestem Arvene Santiago.-powiedziała z uśmiechem.

Oczy Melanii otworzyły się szeroko ze zdumienia, co nie umknęło uwadze Arvene.

— No co? Za każdym razem kiedy mówię komuś jak się nazywam ten ktoś reaguje właśnie tak jak ty! -powiedziała zdziwiona Arvene.

Melania chwile milczała jednak po chwili powiedziała :

— To dlatego, że jesteś Władczynią i twoja krew ma magiczna moc. Ta wampirzyca, która zabiła twoich rodziców o tym wiedziała.

Arvrne była przerażona tym co usłyszała.

— Nie jestem Władczynią… -powiedziała w końcu.

Melania popatrzyła na nią ze zrozumieniem i zapytała:

— Boisz się pierwszego roku? Ceremonii Żywiołów? -zapytała zmieniając temat.

Dziewczyna pokiwała głową ściągając usta w podkówkę.

Dalsza część drogi upłynęła im na rozmowie o Szkole. Melania najbardziej bała się wyboru Księgi Żywiołów.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 34.03