E-book
14.7
drukowana A5
36
Społeczeństwo i nie tylko

Bezpłatny fragment - Społeczeństwo i nie tylko


5
Objętość:
62 str.
ISBN:
978-83-8351-112-2
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 36

Społeczeństwo

Taka to jest mrówcza nora niebezpieczna,

Co Ci stale starość niedołężną tworzy.


Otwartą ranę — na ratunek człowieka!

Solą posypią, a potem w głowę strzelą.


I co duszyczko marna Ci pozostaje?

Nie trwożymy — policzek nadstaw swój drugi.


Lecz ciosem pierwym tyś doświadczony,

Jak w sztuce walecznej z uniku korzystaj.


Gdy wdrapać się na górę już niedaleko,

Zawsze masy uderzą z podwójną siłą.


Jak Prometeusz do skały bądź przykuty,

A inni niech w żłobie bezkresu przeminą.


Gdy wytrwał masywem — rój przepadł po chwili,

I w podróż dalszą, w stronę wyższości rusza.


Jednał też sobie ludzi — nie miał ich wielu,

Bo nie wielość, a wielkość istotą człeka.

Śpiesz się powoli…

Aniołek — długie i jasne włosy…

A jakie bialutkie nosi szaty…

Cichutko być trzeba, bo się spłoszy,

Czy aniołek nie czuje sympatii?


Uśmiecha się, więc może coś czuje,

A te usta dla mnie jak narkotyk,

Co dzień z umysłem swym się siłuję,

Aby zapomnieć… Ten czuły dotyk…


Jak Edypa rodzice, tak ona,

Torebeczkę kiedyś zostawiła,

Biegnę za nią i macham rękoma.


Przeminęła niestety… — jak chwila,

Jednak wiedz — ty błyszczącym diamentem,

Więc będziesz moja… — festina lente…

Oczyszczenie

Ku koronie oczy zwrócone,

W drewna skale siedzenia, obok

Zieleń żywa falami cierni,

Gości wszystkich srogością wita,

Która to niebem bezchmurnym jak

Motyla odbitym na wietrze

Cień osobowy, z kształtem jasnym.


Ku koronie oczy zwrócone,

Tam obraz niewinny — skakanie

Stworzonek bezbronnych ze strony

Jeden do drugiej, ku wygiętym…

Jakby huragan twardą mocą

Odnóżom — dzieciom — bezlitośnie

Przez Zefira — ukłony trawom.

Ktoś się czasu boi

Młoda noc, jeszcze młoda noc,

A mi wieków przybywa wciąż,

Mnie czasem zatrzymaj i zwiąż,

Żeby wiecznie trwała północ.


Jak z poznania drzewa owoc,

A na nim, rzecz jasna, on — wąż,

Łeb mu utnij, środek wydrąż,

Będziesz wtedy wolna (ponoć).


Dla Ciebie on troszkę mały,

Dla mnie jak nieznany goliat,

I tak kiedyś się zawali.


Płyniemy sami przez ten świat,

Mimo iż czas leczy rany,

W mojej pamięci — wciąż twój ślad…

Dach

Widzi go, wielka lwica,

W pędy swoje uniża,

I jak katar — zatyka,

Gdy kaktus bez napitku,

Tak i on bez bladości,

Czymże jego byt częsty?

Czym bojaźń wywołana?


I w drogę go śle — podbój

Doczesnego, szumami

Liści, morza w oddali,

Ach, lichota — marność,

Palcem po mapie wodzi,

I wciąż do nowego chce,

Do nowego przystanku.


Był nad wodą rozległą —

Ona jak pustka, strumień

Niedoli — w rękach rybek.

Był na bezkresnych piaskach

Pustyni — po cóż aura

Jak gdyby jądro ziemi —

Parząca, gdy istota

Chłodem i oziębłością,

Zdefiniowana żywiej.


Lecz gdy na szczyt się wdrapał,

I gdy dzwon klasztorny mu

Do wnętrza jego dotarł,

Nad przepaścią stanął jak

Do walki z samym sobą,

Wtem — wiatru nabrał w usta

I wypuścił trzy razy,

Podziwiał wciąż krajobraz —

Tak ogromny i pyszny,

Swoją naturą w świetność

Wprawiany i niebiańsko

Jak we śnie był rozczulany,

Widok ponad myślenie

Najrzadsze, jednak to on,

On na baczność na szczycie

Stał, on pozostał szczytem,

On — wielkością — na szczycie.

Liberum veto

Takaż to dziewka krnąbrna była,

Co klasy pierwej rewolucji

Krzyż zabrała, chuda jak żyła,

Stąd też — symbolem prostytucji,

Tyś mężów innych, moja miła —

Każdego z nich córa zasmuci.


Nie widzisz, ratuj mnie, kochanku!

— Krzyczy blaskiem wiatru miłości —

Odziana w skąpym swym ubranku,

Miota obrazem swej dawności,

Do mogiły już o poranku

Wchodzi — z rośliną swej nagości.


A mąż jej na sejmie, ojczyźnie

Zakochany, list do sąsiada

Z myślą szczerą o celu liźnie,

I tak gniew korzyści zapada,

A dziąsła swoje spalił żyźnie,

Jak pszenicy kosz i gromada.


Tamta się tylko we śnie miota,

Polska ofiarą jej żywota,

Mury skalne w pułapkę cienia

Decyzje swoje non stop zmienia,

I bohatersko broniąc Mińska…

Skonała… — pannica Sicińska.

Sonet z obrazu

W prostokącie podparci — mężczyzn kilku,

Widokiem ów myśli ich zatopione,

Gały ich oczne, gdy Wenus — sycone,

Patrzą, podczas spożywania posiłku.


Kiedyś, myślała tylko o swym wilku,

Któren również oczy miał upojone,

Cóż się dziwić? — przez dzieweczkę uśpione,

I tak prowadzono do związku schyłku.


Myśleli chłopcy, gdy dzwon ich odwodził,

Ona? Z inteligencją niezaznana —

Więc to szlachcica w serce ten fakt godził.


Mimo iż przez tłum każden pożądana,

Na ogół sikorka bywała świńska,

Lecz jak na wyspie była nazywana?

Sonet o lalki psikusach kilku

Któż to tam do drzwi puka i puka?

W myślach urojone pędy tworzy,

A swą duszę — jakże tym uboży,

Widać — czeka go długa nauka.


Kto tam? Dziewka — zaraz go wyszuka,

Mimo swych wielkich jak dąb poroży,

A cóż on czyni? Dziecinnie trwoży,

I tylko z dalsza sobie pokuka.


Swoją wojnę toczy (niezła walka),

Poślednim pozostaje — jak pęczak,

Z niej tylko kołysze — zwiewna halka.


Klosz w jego głowie, czynu jak mięczak,

Aż miłości z nim zaznała lalka,

Usta, namiętność — ona — pajęczak.

Byt niezdobyty

W przestworzach, nad chmurami, nad kłębiastym,

Czarem wyplecionym poszyciem ranka,

Ten twarzą pulchną pod stopy zerkając,

Przygląda się, patrzy jak na zwierzątka,

Co między stalowymi rurami jak

W pułapce czasu — żałośnie przymknięci.


I poradą do osła rzucił, który

Mimo uszu wielkich — łeb jego miękki,

A gdy palcem skórę nacisnąć, całość

Pod naporem niewielkim w stronę wnętrza

Zdrożnie swą gumowatością się kryje,

Choć nawet jego — Byt potężny kryje.

Między Obrazem, a obrazkiem

Kiedy dłonie mróz wichrem przymraża,

Ty w swym cieple dajesz mi schronienie,

I mam Ciebie, sztuką Cię zarażam,

Czy to naprawdę, czy tylko śnienie?

Gdy pociągałem Cię za warkocze,

Ach… czy pamiętasz te długie noce?


Wyciągnęłaś z dołu — grobu życia,

Oddałaś siebie w ręce poety,

Blask świtu szlachcica Ci podsuwa,

Lecz czy go pragniesz? — Nie wiem, niestety…


Kim dla Ciebie? Kim dla Ciebie gnida?

Co spokoju nie zazna ni razu,

Ty zależna — komu wyrok wyda,

Artysta — zaznać musi urazów,

A jego pomnik wzniesiony chwałą,

Może pojmiesz — gdy będziesz dojrzałą.

Psia samica, co chciała konika

Był piesek kiedyś co wszystkich swym jęzorem,

Biednym pozostawał, bo bez właściciela,

Lecz miał talent — przystąpił do rękodzieła,

Poddać się nie raczył — pod żadnym pozorem.


I spotkałem pieska kiedyś pod kościołem,

Modliła się gorliwie, z pasją czciciela,

Lecz sama charakter miała truciciela,

To i jak grom z nieba stała się kąkolem.


Zwierz — przybrał postać panny, teraz jak ludzka,

Choć często za pająkiem swoim pomyka,

Czymś tam się wyróżnia, choć nadal maluczka.


Jej lubą wcale nie została logika,

Lecz nie zdradzę kim owa zhardziała suczka,

Bo z całego utworu to już wynika.

Śpiew Posejdona

Najpierw we mgle, wodą się krztusząc,

Potem wśród zwierząt, długą tubą

W cień korytarza tej nicości,

Ona dawnością swą schowana,

Teraz zaś indyk w bęben bije.


Opuszczając powóz i w centrum

Oceanu płynie samotnie,

Ciasność — walec tłumny go zjada,

W granicy imperium zebrany,

I łzy — granicą parasola.

O owczych stadach rozprawa

Jakież wasze cnoty, chłopięta?

Kiedy jakby w dżungli dzikusy,

Lub jak kawalerka studenta,

(Choć większe pieniężne cenzusy),

Wy — zbawiciele korporacji,

Jak krówki (lecz nie te cukierki),

Poziomem — papier w ubikacji,

Buciczki — wasze bohaterki.


Jakież wasze cnoty, pannice?

O was źle mówić nie wypada,

Choć pozujecie na złośnice —

Nie będzie to największa wada,

Bowiem wadą znamienitszą jest

Słabość naśladownictwa formy —

A to prawie tak ważne, jak chrzest,

Choć i tak każden bałwan skłonny.

Jak śmietanka…

Tam, gdzie gęstość raz lepkości unika,

Tam, gdzie węzły smętne miłości w cieniu,

Stworek w wodzie — nie myśli o pojeniu,

Pływa, a ponad nim ślady topika.


I nagle wystrzałem ujrzał bielika,

Młody, sprawny — oddany przy bieleniu,

Jednak zatracony przy swym mąceniu,

A ten z kałuży zaraz za nim znika.


Żeńskiego rodzaju, oczu kąśliwych,

Chciałby wznosić damę na swe kolanka,

Aczkolwiek ona innych ma możliwych.


A że orzeł bialutki jak śmietanka,

Mimo swoich ogromnych wad wstydliwych,

Rozkochała się w niej — mała kijanka.

Odessać gryzonia: Edek

W księdze wzniosłej umysłem spleciony,

Mrokiem korytarza wystrój niski,

Gospodarz wyższością boską — w dziele

Swą prawość i wspaniałość objawia.


Gdzieś na wschód bezdenna kreatura

Miałka, licha i niewielka, łożem

Ekranu zaspana — oczy małe,

Gęba wielka — nicością zjadana.


Gdy Pan w swą podróż dzwonem wezwany,

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 36