E-book
44.1
drukowana A5
90.29
Splątane szczęście

Bezpłatny fragment - Splątane szczęście

I tom Serii Sfaulowane serca


Objętość:
509 str.
ISBN:
978-83-8384-773-3
E-book
za 44.1
drukowana A5
za 90.29

Dedykacja

Dla wszystkich, którzy nie boją się marzyć.

Pamiętajcie, na każdego z was czeka szczęście.

Musicie tylko w to uwierzyć.

Prolog

Przyciskam jego głowę do swojej piersi i kołyszę nami łagodnie. Nie dbam o to czy trzymając go tak kurczowo nie wyrządzę mu większej krzywdy. Nawet ignoruję cichy syk, który wydobywa się z jego ust, gdy jeszcze mocniej przyciągam go do swojej klatki piersiowej. Nie mogę go teraz puścić i pozwolić opaść z resztek sił. Musi jeszcze trochę wytrzymać. Niedługo nadjedzie pomoc. Z oddali dobiega rozmowa z operatorem centrum ratowniczego. Połączenie jest ustawione na głośnomówiący, ale i tak co czwarte słowo do mnie dociera.

— Nie zamykaj oczu, mów do mnie — wyszeptuje błagalnie.

Operator właśnie informuje, że karetka jest już w drodze i niedługo do nas dotrze, więc nie może teraz zasnąć. Kilka minut, tylko tyle musi jeszcze wytrzymać.

Wyciągam drżącą dłoń i ostrożnie dotykam jego policzka. Wczoraj głaskałam go w ten sam sposób, gdy leżeliśmy zwróceni ku sobie. Wspaniale było czuć pod palcami miękką skórę, która przechodziła w lekki zarost i widzieć, że tak prosty gest sprawia mu tyle przyjemności. Na tamto wspomnienie gula w moim gardle jeszcze bardziej urasta, bo zdaję sobie sprawę, że mogły to być nasze ostatnie szczęśliwe chwile.

Natychmiast porzucam błagalny ton i zamieniam go w bardziej stanowczy, niemal rozkazujący. Nie wymagam już jednak żadnych słów, ponieważ poświęcenie własnego życia jest wystarczająco wymowne. I chociaż powinnam być mu wdzięczna za ocalenie mnie, czuję jedynie wściekłość. Jak mógł być tak głupi, żeby postawić na szali swoje życie, najcenniejszą rzecz jaką posiada?! Ja zasłużyłam sobie na to wszystko, bo byłam głupia i naiwna, ale on niczym nie zawinił.

— Gdzie jest ta karetka?! — wołam na wpół spanikowana na wpół rozdrażniona, że pogotowie tak długo nie przyjeżdża.

Mam wrażenie, że od informacji „karetka niedługo będzie” mija kilka godzin, a nie kilka minut.

Koszulka zaczyna robić się wilgotniejsza, a czerwona plama na jej środku ciągle powiększa, co znaczy, że krwotok stale przybiera na sile.

Przecież w takim tempie lada chwila wykrwawi mi się na rękach! — myślę przerażona.

— Uciskaj ranę. Pogotowie zaraz będzie. — Z oddali dobiega krótka odpowiedź, która jest powtórzeniem słów operatora.

Drżącą dłonią nieznacznie zwiększam nacisk na skórę, a kolejna porcja łez napełnia moje oczy. Wygląda teraz tak niewinnie i bezbronnie jakby rzeczywiście spał. Jego usta otwierają się i zamykają bez wydobycia żadnego dźwięku. Wiem, że chce mi tyle powiedzieć, ale nie starcza mu sił.

Głaszczę go wolną ręką po policzku, zapewniając, że nie musi nic mówić, że wszystko wiem.

Jednocześnie z trudem powstrzymuję kolejny napływ wściekłości. Musiało dojść do takiej tragedii, żebym w końcu przejrzała na oczy?! Jak niewierny Tomasz potrzebowałam namacalnego dowodu? Jeszcze wczoraj wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Sądziłam, że nareszcie otrzymaliśmy od losu szansę szczęście. Być może ją dostaliśmy, ale nie wiedzieliśmy, że jest krótkoterminowa.

Moim ciałem wstrząsa rozdzierający szloch, gdy ponownie uświadamiam sobie, że mogę już nigdy nie usłyszeć jego śmiechu czy zobaczyć roześmianych oczu.

— Nie zostawiaj mnie! Słyszysz?! Nie zostawiaj mnie!

Nie może mnie zostawić. Nie teraz, kiedy zdaję sobie sprawę, jak wiele dla mnie znaczy. Jest tym wszystkim, przed czym tak usilnie uciekałam i okrywałam się gruboskórnym pancerzem. Walczyłam z nim, a on i tak przedarł się do mojego serca. Złapał w swoje sidła i nie chciał puścić. Za każdym razem, gdy przygotowywałam się do ucieczki, zagradzał mi drogę. Chwytał stanowczo, ale przy tym delikatnie. Kiedy indziej kroczył za mną niczym cień. Nawet jeśli nie czułam na plecach jego oddechu oraz spojrzenia, przebywał w moich myślach. Zadomowił się w nich na stałe i mimo natarczywych prób wyplenienia go jak jakieś zarazy powracał nieustannie.

Tyle razy chciałam, żeby odszedł, aby oddał mi zabraną wolność. I dzisiaj mogę to dostać. Pytanie tylko, czy to jest to, czego tak naprawdę pragnę?

Rozdział 1

Olga:

Wodzę znudzonym wzrokiem po sali wykładowej. Nie rozumiem, dlaczego na pierwszym roku zapełniają nam plan zupełnie niepotrzebnymi przedmiotami. W przyszłości chcę zostać dziennikarzem sportowym, więc wiedza z zakresu filozofii na pewno mi się nie przyda w tym zawodzie.

— Magda, ile jeszcze zostało do końca? — szepczę do przyjaciółki siedzącej obok.

Z naszego rzędu ciężko dostrzec układ wskazówek na ściennym zegarze, zawieszonym nad wejściem.

— Tylko trzydzieści minut — odpowiada, rzucając krótkie spojrzenie na tarczę zegarka założonego na lewym nadgarstku.

Profesor Kartoszewski jest bardzo rygorystyczny, jeśli chodzi o używanie telefonów komórkowych. Podobno jednej studentce oddał komórkę dopiero po egzaminie na koniec semestru. W związku z tym na jego zajęciach zostawiam telefon na dnie torby. To jest mój jedyny kontakt ze światem, odkąd laptop wyzionął ducha. Rodzice chcieli mi kupić nowy, ale się uparłam, że sama na niego zarobię. W ten sposób próbowałam się nieco usamodzielnić, choć nie było to łatwe, zważywszy na przewrażliwioną mamę. Do dzisiaj pamiętam, jak przeżywała moją przeprowadzkę. Nieważne, że zostawałam w rodzinnym mieście, że dzieliło nas zaledwie kilka kilometrów i zawsze mogła do mnie przyjechać. Liczyło się tylko to, że nie mogła kontrolować swojej małej córeczki. Chyba do końca życia zostanę dla niej małą Olgunią z dwoma kitkami.

— Raczej chciałaś powiedzieć aż trzydzieści minut — poprawiam ją.

Magda śmieje się cicho, ale już po chwili poważnieje, zauważając na sobie karcący wzrok wykładowcy.

— Może podzieli się pani z nami tym żartem? — pyta wyzywająco profesor Kartoszewski.

— Nie, wolałabym nie — odpowiada pospiesznie Magda.

— A ja myślę, że reszta pani kolegów chciałaby się dowiedzieć, z czego pani się tak śmiała. — Nie ustępuje profesor.

I dosłownie jakby w odpowiedzi na te słowa salę wypełniają oklaski oraz pokrzykiwania w stylu: „no dalej”.

— Cisza! — Ostry jak brzytwa głos profesora Kartoszewskiego w ciągu sekundy ucisza panujący na sali gwar. — Wracamy do zajęć! — dorzuca jeszcze, gdy daje się usłyszeć pojedyncze szmery.

Tym razem zapanowuje już całkowita cisza, a ja zauważam kątem oka, że Magda wypuszcza powietrze, zadowolona z ucięcia tematu.

— Sorry — szepczę przepraszająco, po czym ponownie wyłączam się z zajęć.

O tym przedmiocie pomyślę chyba dopiero na kilka dni przed sesją. Mam świetną pamięć do wkuwania, więc z łatwością wyuczę się tych wszystkich myśli filozoficznych zgodnie ze znaną zasadą trzech z „zakuć, zdać, zapomnieć.”.

Kiedy profesor ogłasza koniec wykładu, o mało nie krzyczę z radości. Nareszcie półtoragodzinne męki dobiegają końca. Magda jak oparzona wybiega z sali. Przed wydziałem czeka na nią jej chłopak, Adrian. Nazajutrz z racji jakichś uroczystości nie mamy zajęć, więc postanawia to wykorzystać.

— Miłej randki! — krzyczę za nią w ramach pożegnania.

Magda odwraca się gwałtownie.

— Dzięki. Może podwieziemy cię do domu? — proponuje.

Już nic nie pozostaje ze znudzonej Magdy, która jeszcze chwilę temu siedziała obok mnie na sali wykładowej. Jej twarz opromienia szeroki uśmiech, a oczy iskrzą niczym dwa diademy. Myślami jest już przy Adrianie i doskonale wiem, że proponuje podwózkę tylko z grzeczności. Gdybyśmy mieszkały nieco dalej, pewnie bym ją rozważyła, ale nasze mieszkanie mieści się zaledwie kilkaset metrów od uczelni.

— Nie trzeba. Spacer dobrze mi zrobi — odpowiadam.

— Jak chcesz. Jakby co widzimy się jutro. — Posyła mi delikatny uśmiech.

Następnie odwraca się i jak na skrzydłach pędzi do głównego wyjścia. To, że nie próbuje więcej nalegać utwierdza mnie w przekonaniu, że moja obecność tylko by im przeszkodziła.

Ruszamy w zupełnie innych kierunkach i do zupełnie innych żyć. Magda jest bardzo żywiołowa, lubi ryzyko, nie ma problemów z zawieraniem nowych znajomości. A ja? Najczęściej zaszywam się w kącie, chcąc, by nikt mnie nie widział oraz rzadko się odzywam. Na dziennikarstwo poszłam tylko i wyłącznie z pasji do sportu. Interesuję się kilkoma dyscyplinami: siatkówką, piłką nożną oraz ręczną. Nie zachowuję się jednak jak większość dziewczyn. Nie wzdycham, widząc Roberta Lewandowskiego czy Łukasza Piszczka. Szanuję ich jako zwykłych ludzi. Przecież musieli tyle poświęcić, aby to wszystko osiągnąć. Nikt nie przyszedł i nie dał im tego za darmo. Okupili to masą ciężkiej pracy, wielu wyrzeczeń czy momentów zwątpień.

Odbieram kurtkę z szatni, po czym ruszam wolnym krokiem do tylnego wyjścia. Drżę, kiedy silny podmuch wiatru styka się z moją klatką piersiową. Natychmiast zapinam zamek pod samą szyję, jednak to nie zapewnia mi większego ciepła. O tej porze roku trudno skompletować praktyczny i odpowiedni strój. Za dnia temperatura utrzymuje się w okolicach dwudziestu stopni. Wieczorem zaś spada niekiedy do dziesięciu.

Nieco przyspieszam kroku chcąc jak najszybciej znaleźć się w ciepłym mieszkaniu. Dookoła nie ma już żywej duszy. Większość studentów zabiera się samochodami bądź wybiera autobus odjeżdżający z przystanku na terenie wydziału. Kampus oświetla kilkadziesiąt lamp, zaś na odcinku prowadzącym do przejazdu kolejowego znajdują się zaledwie dwie latarnie.

Przechodziłam tędy wielokrotnie i jeszcze nigdy nie czułam tak silnego strachu. Serce zaczyna mi szybciej bić, a żołądek zaciska boleśnie. Rozglądam się na boki i wytężam wzrok, aby dostrzec coś w panujących dookoła ciemnościach. Nie rejestruję niczego niepokojącego, ale mój umysł jakby wiedział swoje, nie czuje się przez to spokojniejszy. Po chwili wydaje mi się, że słyszę czyjeś kroki. Zrzucam to na zmęczenie i przewrażliwienie, jednak gdy rozlega się męski głos zdaję sobie sprawę, że nic mi się nie uroiło.

— Co taka ślicznotka, jak ty, robi tutaj sama?

Nie odpowiadam na zaczepkę, udając, że w ogóle jej nie słyszę. Jednocześnie przyspieszam krok. Zaciskam dłonie na torebce, na wszelki wypadek, gdyby tajemniczy mężczyzna chciał mi ją wyrwać. Ciszę przerywa odgłos moich kroków, ale i kroków mężczyzny. Słyszę, że idzie za mną i niemal depcze mi po piętach.

Przez moje ciało przechodzi silny dreszcz, a żołądek podchodzi mi do gardła, gdy nagle męska dłoń mości się na mojej tali. Wiem, że muszę spróbować uciec, albo zawezwać pomoc, ale nogi wrastają mi w ziemię, a gardło zaciska tak mocno, że nie mogę wydobyć z niego ani słowa. Kiedy udaje mi się odzyskać choć częściową władzę nad ciałem zaczynam się szamotać. Gdybym poddała się bez walki dałabym mężczyźnie złudne wrażenie wygranej. Poczułby, że ma nade mną przewagę psychologiczną. A najgorsze co możesz zrobić, to pokazać oprawcy swój strach, bo wykorzysta go przeciwko tobie. Mężczyzna wzmacnia uścisk i wbija palce mocno w moje żebra.

— Puść mnie, ty zboczeńcu! — wykrzykuję.

Podejmuję jeszcze jedną próbę ucieczki, ale po raz kolejny moje starania kończą się fiaskiem.

— No proszę, kogo my tu mamy? — Do moich uszu dochodzi drugi, męski głos.

Jego adresat staje naprzeciwko mnie. Z powodu panujących dookoła ciemności nie mogę zobaczyć jego twarzy, ale już sam głos przyprawia mnie o kolejne mdłości.

— Czego chcecie, pieniędzy? Nie mam ich zbyt wiele, ale… — Próbuję sięgnąć do torebki po portfel, jednak jeden z oprawców łapie moją rękę w przegubie.

Męska dłoń jest bardzo szorstka, a jej uścisk dość mocny. Mam wrażenie, jakby ktoś wsadził mój nadgarstek do imadła. Każda próba wyrwania ręki zwiększa nacisk mężczyzny i potęguje ból. Rozglądam się na boki błagalnym wzorkiem. Ciągle łudzę się, że ktoś się zjawi i spłoszy oprawców.

— Zabawimy się trochę. Zobaczysz, będzie przyjemnie. Na pewno ci się spodoba. Wszystko zależy od ciebie. Jeśli będziesz grzeczna, postaram się być delikatny.

Wzdrygam się gdy te słowa rozbrzmiewają przy moim uchu, a następnie zaczynam wrzeszczeć.

— Puszczajcie mnie! Pomocy! Ratunku!

Mężczyźni nie zważając na moje błaganie zaczynają się do mnie dobierać. Czuję ich ręce wszędzie — na twarzy, na pośladkach i piersiach, gdy walczą z zamkiem płaszczyka. Dotyk ich szorstkich dłoni po raz kolejny wprowadza moje ciało w drżenie i zaciska gardło. Płaczę po cichu, bo łzy są jedyną formą upustu emocji na jaką mogę się zdobyć. Jednocześnie nie zaprzestaję walki. Szamotam się i rozpycham ramionami. Nadal mam w głowie myśl, że nie mogę oddać im się tak łatwo, nawet jeśli prędzej czy później dostaną to, czego chcą. Mężczyzna stojący na wprost mnie ściska mocno moją szczękę. W sekundzie przestaję się wierzgać, sparaliżowana przez strach.

— Widzę, że jednak lubisz na ostro! — woła, na co drugi oprawca reaguje głośnym śmiechem.

Zaciskam powieki, mając nadzieję, że gdy je otworzę to wszystko okaże się sennym koszmarem. Niestety gdy po chwili je otwieram nadal czuję chłód październikowego powietrza. Męskie dłonie suną po moim ciele, nie obdzierając mnie z ubrań ale godności i niewinności. Zaś do moich nozdrzy dociera odór będący połączeniem zapachu tytoniu oraz piwa.

Po kilkunastu sekundach podejmuję kolejną próbę ucieczki. Znam parę trików obronnych, których nauczył mnie kiedyś wujek, jednak w walce z dwójką rosłych mężczyzn na nic się one zdają. Moje ciało w dalszym ciągu drży. Resztką sił utrzymuje się na trzęsących nogach. Chwilę później z mojego gardła wydobywa się coś na kształt skomlenia ubranego w jedno słowo „pomocy”. Odpowiedzią na nie pozostaje jednak głucha cisza. Otwieram usta, aby zawołać jeszcze głośniej. Ktoś musi mnie w końcu usłyszeć!

— Proszę, zostawcie mnie!

Gardło nadal mam tak zaciśnięte, że wypowiedzenie tych trzech słów sprawia mi ogromną trudność.

— Zamknij się! — wrzeszczą naraz.

Milknę, ale tylko na chwilę. Później ponownie przystępuję do walki. Moje kolano wędruje w okolicę krocza mężczyzny. Niestety cios nie jest tak mocny jak chcę, a dodatkowo tylko jeszcze bardziej rozjusza oprawcę.

— Chcesz się tak bawić, to proszę bardzo. — Jego otwarta dłoń styka się z moim policzkiem.

W miejscu ciosu czuję palący ból. Nie ma on jednak porównania z bólem, który trawi mnie od środka. Kiedy słyszę dźwięk odpinanego paska i rozporka wpadam w jeszcze większy szał. Zaczynam się wierzgać, a z mojego gardła wydobywa się rozdzierający krzyk. Mężczyzna stojący na wprost mnie przyciska dłoń do moich ust, tłamsząc nawoływanie. W tym samym momencie czuję, że drugi oprawca próbuje zdjąć moje spodnie. Nie pozwalam mu na to intensyfikując ruchy bioder. Nie wiem skąd pojawiają się we mnie nowe pokłady sił, ale zamierzam walczyć do ostatniej sekundy, do czasu nim nie znienawidzę swojego ciała na zawsze. Mężczyzna trzymający mnie od tyłu łapie moje biodra, po czym zakleszcza je w mocnym uścisku. Czuję, że coś twardego wbija mi się w pośladki. I nagle gdy zaczynam godzić się z myślą, że zaraz nadejdzie mój koniec, rozlega się czyjś krzyk.

— Zostawcie ją!

— Nie wtrącaj się! — odburkuje mężczyzna stojący przede mną.

Następnie odwraca przodem do tajemniczego przybysza. Staje w szerokim rozkroku i przybiera wojowniczą postawę.

— Jesteś głuchy? Słyszałeś, co powiedziałem?! — Nieznajomy ani trochę nie przestrasza się ukrytej groźby.

Mimo że ktoś stanął w mojej obronie, nie czuję się spokojniejsza. W panujących dookoła ciemnościach nie jestem w stanie dostrzec jego sylwetki, więc równie dobrze mój oprawca może się z nim rozprawić jednym ciosem.

— Chłopczyku, wracaj do piaskownicy! — radzi kpiąco mężczyzna.

Niewyraźna sylwetka zaczyna nabierać kształtów, bo nieznajomy robi kilka kroków wprzód. Przez chwilę przyglądam się jego twarzy. Nie wszystko widzę dokładnie, ale mogę ocenić, że w mojej obronie staje nastolatek, który przy rosłych napastnikach wygląda niczym chucherko.

Tajemniczy chłopak nie odpowiada słownie na ową zaczepkę. Zamiast tego wymierza lewy sierpowy prosto w szczękę mężczyzny. Mężczyzna chwieje się lekko na nogach, ale oddaje cios.

Pojawienie się tajemniczego chłopaka jest jak zastrzyk dodający sił. Gwałtownie wyrywam się oprawcy, powtarzając wcześniejszy trik obronny. Tym razem jednak cios w krocze mężczyzny jest dokładniejszy i zadany z odpowiednią siłą. Mężczyzna zgina się w pół z bólu. A gdy nie udaje mu się ponownie mnie złapać wyrzuca wiązankę przekleństw. Ruszam pędem, całkowicie zapominając o chłopaku, który przyszedł mi z pomocą. Biegnę ile sił w nogach, ani razu nie odwracając się za siebie. Przez moment ogarniają mnie wyrzuty sumienia, że zostawiłam chłopaka samego z tymi typami, ale nie są one na tyle silne, aby zmusić mnie do powrotu.

— Ej, poczekaj! — Zza moich pleców rozlega głos tajemniczego chłopaka

Z początku się nie zatrzymuję, ale gdy zmęczenie daje o sobie znać nieco zwalniam bieg. Oddycham coraz ciężej. Łydki palą mnie od szaleńczego biegu. Na dodatek łzy zamazują obraz, który w ciemnościach i tak jest mało wyraźny. Nagle czuję, że zahaczam o coś prawą stopą i nim zdążę uchwycić równowagę, lecę jak długa do przodu.

— Hej. Nie bój się. — Nieznajomy dobiega do mnie, akurat gdy podnoszę się z ziemi. — Już wszystko dobrze.

Zaczynam się trząść, chociaż nie wiem, czy z zimna, czy ze strachu. Chłopak widząc to, zdejmuje swoją bluzę, po czym nakłada ją na moje ramiona. Natychmiast do moich nozdrzy dociera zapach jego perfum. Wyczuwam wanilię oraz tymianek.

— Wszystko w porządku? — pyta, zbliżając się, jednak kiedy widzi przerażenie w moich oczach wykonuje krok do tyłu.

— Tak — odpowiadam krótko, po czym rozszerzam oczy w zaszokowaniu, orientując się kto mnie uratował.

Może gdybym była Magdą i otaczały nas inne okoliczności zapiszczałabym ze szczęścia, bo przecież nie każdą dziewczynę ratuje Piotr Socha. Ten PIOTR SOCHA, gwiazda Sparty Posnania. Ale zamiast piszczeć jak jakaś psychofanka spokojnie dziękuję mu za pomoc.

— Nie ma za co. — Rozciąga usta w delikatnym uśmiechu. — Co ty tak właściwie tutaj robisz? Jest późno i na dodatek ciemno. Nie powinnaś chodzić tędy sama — dopytuje po chwili.

Opatulam się szczelniej bluzą, gdy kolejny dreszcz przechodzi przez moje ciało i odpowiadam krótko.

— Wracam z uczelni.

Piotrek potakuje głową. Pyta czy mieszkam daleko od wydziału, a kiedy mówię, że kawałek za przejazdem, proponuje że mnie odprowadzi. Grzecznie odmawiam, aby nie wyjść na niewdzięczną. Nagle jego obecność wydaje mi się bardzo deprymująca.

— Widziałem, jak się przewróciłaś. Przy takim upadku mogłaś sobie nawet zwichnąć kolano, a z tym nie ma żartów

— Naprawdę poradzę sobie — zapewniam, starając się brzmieć jak najbardziej przekonywująco.

Piotrek musi myśleć, że moja odmowa wynika z braku zaufania, ponieważ wyciąga rękę.

— Jestem Piotrek.

— Olga. — Z lekkim zawahaniem ściskam jego dłoń

Ręka Piotrka nie jest tak szorstka jak dłonie tamtych mężczyzn i mimo że jest dosyć zimna, ogrzewa moją. Jeszcze przez kilkanaście sekund po zerwaniu kontaktu czuję owo ciepło.

— Posłuchaj — podejmuje po chwili Piotrek. — Nie musisz się mnie bać. Chcę ci jedynie pomóc. Obejrzę kolano i sobie pójdę, obiecuję.

Przez moją głowę przelatuje tyle skrajnych myśli. Owszem, uratował mnie z rąk tych obleśnych typów. Wiem kim jest. Ale czy jednak powinnam mu aż tak zaufać?

— To może chociaż pozwolisz się odprowadzić — proponuje Piotrek, gdy nadal milczę, tocząc walkę ze samą sobą. — Tamci goście nie powinni już cię więcej nagabywać, ale będę spokojniejszy jeśli upewnię się, że bezpiecznie dotarłaś do domu.

Cóż… na to chyba mogę się zgodzić.

— Dobrze, chodźmy.

W trakcie drogi nastaje między nami dość krępująca cisza. Moją głowę co chwilę zalewają obrazy wydarzeń sprzed kilkunastu minut. Tak niewiele brakowało, aby tamci mężczyźni posiedli moje ciało. W uszach odbijają mi się niczym echo ich słowa, że będą delikatni jeśli nie stawię im oporu.

Jeszcze raz spoglądam na Piotrka, a moim ciałem wstrząsa kolejny dreszcz. Przecież gdyby przybiegł zaledwie kilka sekund później, mógłby już mnie nie uratować. A wtedy… Kręcę energicznie głową, czując zbierające się pod powiekami łzy. Są one mieszanką ulgi oraz strachu, bo nadal nie czuję się w pełni bezpieczna, mimo że tamci mężczyźni uciekli.

Gdy podchodzimy pod bramę robi się jeszcze niezręczniej. Przez chwilę wpatrujemy się w siebie jakby chcieli coś powiedzieć i jednocześnie się tego bali. Nie wiem czy to przez jakiś ruch, czy przeniesienie ciężaru ciała na prawą nogę, nagle kolano zaczyna dość mocno kłuć. Zagryzam wargę, próbując powstrzymać syk, jednak wyraz grymasu na mojej twarzy nie uchodzi uwadze Piotrka.

— Z której strony dokładnie cię boli?

— Ciężko stwierdzić. Przed chwilą wydawało mi się, że bardziej z boku, teraz chyba jednak ze środka — odpowiadam.

Piotrek przygląda mi się w zamyśleniu, a ja czuję się coraz bardziej skrępowana jego intensywnym spojrzeniem, które przyprawia mnie o szybszy oddech. Cóż… najwyższa pora się ulotnić.

— No to cześć. Dzięki za ratunek. — Ściągam z ramion bluzkę Piotrka i podaję mu ją.

Za wszelką cenę staram się nie patrzeć mu w oczy, bo jest w nich coś niezwykle przyciągającego. Piotrek odbiera ode mnie bluzę, a gdy to robi jego palce muskają moje. Zamieram na moment jakby dosłownie poraził mnie piorun, po czym odskakuję nerwowo. Po zaszokowanej minie Piotrka wnioskuję, że on również to poczuł.

— Słuchaj. — Podejmuje nerwowo Piotrek. — Nie chciałbym wyjść na jakiegoś nachalnego typa, ale może jednak pozwolisz mi obejrzeć kolano. Trochę się na tym znam. Raczej nie poszły ci więzadła, bo nie uszłabyś nawet krótkiego odcinka, ale może to być coś z rzepką.

Ponownie jestem rozdarta. Kolano zaczyna ostrzej kłuć i wolałabym się upewnić, że to żaden poważniejszy uraz. Jednak z drugiej strony ot tak mam wpuścić Piotrka do swojego mieszkania. Po zaledwie chwili rozmowy? Czy to, aby rozważny krok? Moje wahanie musi uwidaczniać się na twarzy, ponieważ Piotrek po raz kolejny zapewnia mnie, że nie ma żadnych ukrytych motywów.

— Dobrze. — Ulegam w końcu.

Otwieram szerzej drzwi i wchodzę do środka. Nie muszę odwracać się za siebie, aby sprawdzić czy Piotrek idzie za mną. Od razu moje ciało wyczuwa jego bliskość. Zaciskam mocniej dłoń na poręczy i biorę głęboki wdech. Co się ze mną dzieje? Nigdy wcześniej żaden mężczyzna nie wywoływał we mnie aż tak silnej reakcji.

Zaraz jak przekraczamy próg, prowadzę Piotrka do salonu. Mieszkanie nie jest jakichś pokaźnych rozmiarów, jednak mnie i Magdzie w zupełności wystarcza. Dwie sypialnie, łazienka oraz salon połączony z aneksem kuchennym. Całym wystrojem zajęła się Magda, która pasjonuje się architekturą wnętrz. Jest kiepskim rysownikiem, dlatego odrzuciła studia architektoniczne, ale teraz chce pisać dla jakiegoś magazynu zajmującego się tematyką wystroju wnętrz. Do dzisiaj pamiętam, jej krytyczny wzrok, kiedy po raz pierwszy zobaczyłyśmy to mieszkanie. Żadne z oglądanych wcześniej nie było w jej ocenie idealne, ale to chociaż zasługiwało na mocne trzy i w rezultacie wygrało.

Powoli siadam na kanapie obok Piotrka, po czym podwijam nogawkę spodni. Piotrek ogląda dokładnie kolano. Naciska palcami w niektórych miejscach, każe nim delikatnie poruszać. Kilkukrotnie moje ciało drży w reakcji na jego dotyk. I mimo że nie jest on mocny, wręcz prawie niewyczuwalny, przywołuje wspomnienia sprzed kilkunastu minut.

— Na moje oko to tylko stłuczenie — ocenia.

W ramach odpowiedzi jedynie kiwam głową, a obrazy zalewające umysł stają się wyraźniejsze. Ciemność, czyjeś kroki, dłonie błądzące po moim ciele i ten obleśny głos. Zaciskam powieki, mając nadzieję, że zaraz wszystko wróci do normy. Niestety siła doznań zamiast słabnąć przybiera na sile.

— To ja już pójdę. — Akurat gdy otwieram oczy Piotrek wstaje z kanapy.

Również się podnoszę, aby odprowadzić go do wyjścia.

— Jeszcze raz dziękuję za pomoc i fachową konsultację ortopedyczną — odzywam się, otwierając drzwi.

Piotrek odpowiada mi delikatnym uśmiechem, do którego dorzuca:

— Nie ma za co. Zrobiłem tylko to, co powinien zrobić każdy mężczyzna na moim miejscu. Miałaś szczęście, że od niedawna biegam wieczorem zmienioną trasą.

Ponownie przez moje ciało przechodzi silny dreszcz. Umysł mimowolnie wizualizuje nieco inny scenariusz tamtych wydarzeń. Nie ma Piotrka, nie nikogo kto przybiegł mi z pomocą. Jest tylko mój krzyk i potworny ból. Muszę mocniej uchwycić się klamki, aby nie upaść. Powtarzam sobie w myślach, że już jestem bezpieczna, że te bydlaki mnie nie skrzywdzą, ale niewiele to pomaga. Piotrek chyba coś jeszcze mówi, jednak nie wszystkie słowa do mnie docierają. Wyłapuję tylko, że w razie silnego bólu mogę zastosować jakąś maść przeciwbólową, a gdyby kolano spuchło mam udać się na rentgena. Potakuję głową, bo zaciśnięte gardło po raz kolejny odbiera mi zdolność mówienia. Piotrek obdarza mnie ostatnim krótkim spojrzeniem i wychodzi z mieszkania. Jeszcze przez dobrą chwilę trzymam dłoń na klamce, wpatrując się w zatrzaśnięte drzwi. Tak wiele rzeczy wydarzyło się w tak krótkim czasie, że czuję się tym z lekka przytłoczona.

W nocy śpię bardzo niespokojnie. Co chwilę wybudza mnie koszmar, będący retrospekcją wydarzeń sprzed wydziału. I w tym śnie Piotrek nie przybywa mi na pomoc. Leżę na mokrej trawie. Spocone męskie ciało przygniata mnie do ziemi. Ręce mam unieruchomione, abym nie mogła nimi wierzgać. Z początku próbuję jeszcze walczyć, ale gdy przeszywa mnie nagle ostry ból, wiem już, że nie mam po co się stawiać. To koniec. Odchylam głowę na bok, żeby nie patrzeć na twarz tego oblecha. Jedna samotna łza spływa mi po policzku. Teraz już nic nie czuję. Jestem całkowicie wypruta od środka.

Gwałtownie podnoszę się na łóżku, po czym przyciskam dłoń do rozszalałego serca. Ten ostatni koszmar był o wiele bardziej realny od poprzednich. Zapalam lampkę nocną i rozglądam się spanikowanym spojrzeniem po pokoju. Och to był tylko sen. Westchnienie pełne ulgi opuszcza moje usta. Ponownie przykładam głowę do poduszki, jednak nie gaszę światła. Po raz pierwszy zaczynam bać się ciemności.

Rozdział 2

Piotrek:

Ten dzień nie należy do najszczęśliwszych w moim życiu. Po wczorajszych wieczornych wydarzeniach liczyłem na odrobinę spokoju, tymczasem z samego rana zjawia się Kacper. Pewnie po raz kolejny chce mnie dobić lukrowaną opowieścią o wielkiej miłości jego i Laury, ponieważ wczoraj miał się oświadczyć. Planował to od dawna, chociaż co chwilę zmieniał koncepcję. Początkowa zakładała oświadczyny na meczu, a ostatecznie zdecydował się na prostą kolację w restauracji. Owszem kibicuję temu związkowi. Laura jest miła, skromna, nawet pasuje do Urbania, jednak słuchanie o niej na okrągło staje się cholernie męczące. Z resztą jaki facet non stop nawija o swojej lasce? Po otwarciu drzwi i minie Kacpra zdaję sobie jednak sprawę, że czeka nas dzisiaj zupełnie inna rozmowa.

— Kurde stary, z kim się wczoraj boksowałeś? — zagaduje, wślizgując się do środka.

Jak zwykle wchodzi bez pozwolenia, obawiając się, że zamknę mu drzwi przed nosem. Rzeczywiście mam ochotę to zrobić, odizolować się od wszystkich oraz wszystkiego. Kacper jednak jest bardzo nieustępliwy i nigdy nie odpuszcza, dopóki nie wychodzi na jego. Zarówno w życiu, jak i na boisku wyznaje zasadę: Walcz do końca, abyś mimo porażki miał świadomość, że zrobiłeś wszystko co mogłeś.

— Z nikim się nie boksowałem — zaprzeczam od razu, chcąc uciąć niewygodny temat.

Już nie wiem, co jest gorsze, rozmawianie o Laurze, czy o moim wyglądzie?

— To skąd ten siniak?

— Jezu! Kacper, przyszedłeś tylko po to, żeby przeprowadzić jakieś śledztwo?! — warczę zirytowany, odwracając się na pięcie.

Nawet nie spoglądam, czy idzie za mną. Doskonale wiem, że to zrobi, że tak łatwo się nie podda.

— Nie zbyjesz mnie jakąś tam gadką. Widzę, że coś się stało. Siadaj i mów, o co chodzi.

Kacper rozsiada się na kanapie siadając w szerokim rozkroku, po czym wbija we mnie wyczekujące spojrzenie. Wiem, że trudno będzie go zbyć. Powodzenie tej misji niemal graniczy z cudem, ale i tak podejmuję próbę ucięcia tematu. Może dzisiaj dopisze mi szczęście, a Urbań nagle straci ochotę na to przesłuchanie.

— Nic się nie stało — zapewniam, próbując brzmieć jak najbardziej przekonywująco.

Następnie siadam obok Kacpra, przyjmując równie swobodną pozę. Opieram jedną dłoń na oparciu kanapy, a nogi wyciągam przed siebie i krzyżuję je w kostkach. Celowo nie zajmuję miejsca na wprost Urbania, bo wiem, że wyczytałby wszystko z moich oczu zanim zdążyłbym cokolwiek powiedzieć. Wtedy na pewno bym go nie oszukał, a tak mam jeszcze szansę na uniknięcie niewygodnych pytań i odpowiedzi. Owszem ta szansa może mieć nie więcej niż z pięć procent, ale zawsze jest. A to już coś.

— Do cholery, Piter, nie traktuj mnie jak jakieś naiwne dziecko! — woła Kacper, a w jego głosie pobrzmiewa mieszanka złości i frustracji.

Szkoda, że sobie jeszcze nie tupnął nóżką — myślę kąśliwie, uśmiechając się do własnych myśli.

Chwilę później jednak przestaje mi być do śmiechu, bowiem wzburzona reakcja Kacpra mówi jasno, że nie odpuści tego przesłuchania. Wzdycham głęboko, uciskając nasadę nosa. Mimo że spałem dzisiaj nieco dłużej niż zwykle czuję się nagle bardzo zmęczony. Dlaczego Urbań nie potrafi czasami odpuścić? Czerpie pożywkę znęcając się nade mną? Milczę przez chwilę, obmyślając w głowie, która część prawdy będzie dla mnie wygodniejsza, bo zdaję sobie sprawę, że nie dam rady zbyć Urbania w całości. Czasami nie mamy wyjścia i musimy wybrać mniejsze zło.

— Uratowałem wczoraj pewną dziewczynę przy przejeździe kolejowym. Wracała z uczelni i zaatakowało ją jakichś dwóch mężczyzn.

Po chwili namysłu postanawiam przedstawić wszystko na sucho. Tylko czyste fakty, bez emocji. Może wtedy Kacper uzna, że historia nie jest ani trochę ciekawa i godna roztrząsania.

— O matko, stary, ale chyba zjawiłeś się zanim no wiesz? — Głos Urbania brzmi śmiertelnie poważnie, a w końcówce drga nerwowo.

— Tak, chociaż gdybym się spóźnił kilka sekund, mógłbym już jej nie pomóc. — Uspokajam Kacpra, czując jakby jego niepokój przeszedł na mnie.

Wzdrygam się na myśl, co by się stało, gdybym nie usłyszał nawoływania dziewczyny i w ogóle jej nie znalazł, albo przybiegł za późno. Mimo, że tamci mężczyźni nie zdołali jej zgwałcić, widziałem jak bardzo to wszystko nią wstrząsnęło. Przy oddawaniu bluzy nasze palce ledwie się musnęły, a odskoczyła ode mnie jak oparzona. Później, gdy wychodziłem z mieszkania i zalecałem wizytę u lekarza w razie opuchlizny patrzyła na mnie spojrzeniem pełnym niepokoju. Z trudem powstrzymałem się od przytulenia jej i zapewnienia, że już jest bezpieczna. Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że Olga mogłaby opatrznie odebrać moje intencje. Zaciskam mocno pieści, próbując zapanować nad kolejnym atakiem złości. To tyle jeśli chodzi o nudną i bezemocjonalną opowieść.

Kacper wzdycha z ulgą, uspokojony rozwojem wydarzeń, ale nic nie mówi. Kiedy po chwili na niego spoglądam, widzę, że jego usta rozciągają się w szerokim uśmiechu. W oczach zaś pojawiają ogniki ekscytacji. Jęczę przeciągle, widząc tę reakcję, bo doskonale wiem co się święci. Urbań właśnie dorabia sobie jakieś pikantne szczegóły do mojej historii.

— Ładna była? Spodobała ci się? — Uśmiech na jego twarzy jeszcze bardziej się poszerza, jakby znał już odpowiedź na to pytanie, mimo że nie wydusiłem ani słowa, i doskonale wiedział, że będzie to odpowiedź twierdząca.

— Nie wiem — odpowiadam wymijająco.

I tak naprawdę nie jest to kłamstwo, ponieważ nie zwróciłem szczególnej uwagi na urodę Olgi. Pamiętam tylko, że była dosyć niska, chociaż przy moim wzroście ponad metr osiemdziesiąt wiele osób wydaje się niskich.

— Jak to nie wiesz? Ty to jednak jesteś debil.

Zwykle podjąłbym przekomarzanie Kacpra i odpowiedział równie zaczepnie, ale dzisiaj ten przytyk z niewidomych przyczyn mnie wkurza. Uratowałem dziewczynę przed gwałtem i sam miałem zaglądać jej w biust?

— Ej, wypraszam sobie! — W moim tonie wybrzmiewa ostrzegawcza nuta.

Niech Kacper wie, że stąpa po coraz cieńszym lodzie, a przyjaźń nie równoważy się ze stwierdzeniem „wszystko jest dozwolone”. Nawet w przyjaźni obowiązuje pewien kodeks zasad, którego nie można złamać i granice, których nie należy przekraczać. Sporadycznie przymykam oko gdy Urbań pozwala sobie na odrobinę większą swobodę, ale wiem, że im częściej będę to robił tym bardziej Kacper wejdzie mi na głowę. Mina Urbania jasno mówi, że ani trochę mi nie wierzy, a jego słowa tylko to potwierdzają.

— Kiedy to szczera prawda. Poza tym widząc twoje wkurzenie wnioskuję, że była ładna i cię zauroczyła.

— Wcale, że nie — zaprzeczam natychmiast, po czym dopytuję nonszalancko. — Naprawdę sądzisz, że można się kimś zauroczyć po kilku minutach?

Kacper patrzy na mnie z pobłażaniem, jakby chciał powiedzieć, że nadal ani trochę mi nie wierzy. Chociaż jak ma to zrobić kiedy sam z trudem sobie wierzę.

— Wiesz, ja straciłem głowę dla Laury już po kilku sekundach, chociaż podobnie jak ty wypierałem to z siebie. — Podejmuje Urbań po chwili.

Ewidentnie nie ma zamiaru uciąć tego tematu.

— Piotrek, są w życiu rzeczy, na które nie potrzeba wiele czasu. Dzieją się szybko, niespodziewanie, ale później okazują się być tym co najlepsze mogło nas spotkać.

Zbywam jego wywód milczeniem, bo nie wiem co miałbym powiedzieć. Na pewno nie potrafiłbym po raz kolejny zaprzeczyć. Chociaż niektórzy uważają mnie za dobrego kłamcę, wcale nim nie jestem. Zawsze zdradzają mnie jakieś drobne gesty. A fakt, że z Kacprem znam się od małego nigdy nie ułatwia mi ściemniania.

Mam nadzieję, że brak reakcji z mojej strony ostudzi zapał Kacpra. Niestety chwilę później Urbań znowu popada w jakąś dziwną ekscytację, która ani trochę mi się nie podoba.

— Dobra, nieważne czy była ładna. Ale dała ci chociaż buziaka w ramach podziękowań?

Dla niego cała ta sytuacja jest powodem do żartów i śmiechów, a ja nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. To, co wczoraj poczułem było tak nagłe i niespodziewane, że do teraz napawa mnie strachem oraz dezorientacją. Chociaż z drugiej strony powinienem się cieszyć, bo wszystko wskazuje na to, że naturalne męskie odruchy nie ulotniły się ze mnie wraz z odejściem Kai.

— To nie była żadna bajka o księżniczce i rycerzu na białym koniu. Pomogłem jej i tyle. — Ucinam twardo.

Niestety Kacper jest naprawdę ciężkim przeciwnikiem i nie daje się tak łatwo zbyć.

— No, ale chociaż zostawiłeś jej swój numer?

Zamiast odpowiedzi wydaję przeciągły jęk. Jakim cudem nadal z nim wytrzymuję, to nie wiem. Niekiedy jest lepszy od ludzi pracujących w FBI.

— Ja pierdolę, teraz to już mam kompletną załamkę, stary. Jak mogłeś przepuścić taką laskę. Podryw na wybawiciela jest jednym z najskuteczniejszych.

— Dosyć! Nie poznałeś tej dziewczyny, więc nie wiesz, jaka jest! — W końcu nie wytrzymuje i ostro mu się wcinam.

To, że się przyjaźnimy, nie daje mu prawa do ingerowania w moje życie prywatne.

— Nie chcę o tym gadać. Odpuść. Lepiej powiedz po co przyszedłeś — proszę nieco łagodząc ton, co nie znaczy, że złość wyparowuje ze mnie ot tak.

Nadal jestem wkurzony na Kacpra, ale wiem, że zaognianie konfliktu nikomu się nie przysłuży.

Uśmieszek momentalnie znika z twarzy Urbania. Milczy przez chwilę, uciekając wzorkiem, po czym wyrzuca nagle.

— Trener wymyślił nam karę.

— Co? Myślałem, że tylko żartował. — Unoszę brwi w zdziwieniu.

Szczerze mówiąc już nawet zapomniałem o wybryku Kacpra, za który trener Benitez omal nie zawiesił nas na kilka meczy.

— Ja też — przytakuje Urbań.

— No to, co to za kara? — dopytuję ponaglająco, zastanawiając się co też wymyślił trener, bo podobno wyobraźnię ma bujną i lubi stosować niekonwencjonalne metody.

Prowadząc poprzedni zespół PSV Amersfoort, dotarł z nim do półfinału pucharu Holandii. To było naprawdę wielkie osiągnięcie, bo dotychczas ten klub nie zaszedł tak daleko. Daan Muis najlepszy bramkarz zespołu i całego turnieju w meczu ćwierćfinałowym nabawił się poważnej kontuzji wybicia barku. Wszyscy byli pewni, że zastąpi go równie doświadczony Lars Berg. Nagle jednak ku zaskoczeniu większości w meczu półfinałowym na bramce stanął młodziutki, bo zaledwie siedemnastoletni Finn Jong. Nazywano trenera Beniteza szaleńcem, który uwielbia igrać z ogniem, ale gdy mecz się skończył nikt już tak o nim nie mówił. Młody bramkarz spisał się znakomicie, obronił karnego i kilka naprawdę świetnych strzałów. Doskonale pamiętam ten mecz i nawet mnie wtedy trener zamknął usta.

— W czwartek za dwa tygodnie mamy się gdzieś zjawić — odpowiada Kacper.

— Gdzieś, to znaczy gdzie?

Nie wie o co dokładnie chodzi, czy boi się powiedzieć?

Urbań wyjmuje z kieszeni spodni małą karteczkę złożoną na cztery, po czym bez słowa mi ją podaje. Przyglądam się zapisanemu adresowi, ale nie potrafię zlokalizować miejsca.

— Wiesz, co tam się znajduje?

Mam nadzieję, że to rozjaśni nam trochę obraz. Może to jakaś szkoła albo klub sportowy. Kacper kręci głową, a następnie wstukuje w wyszukiwarkę podany adres. Naszym oczom ukazują się fotografie hotelu Sheraton.

— Po co mamy się zjawić w hotelu?

Zamiast wyjaśnienia, w mojej głowie rodzi się jeszcze więcej pytań.

— Nie wiem. — Urbań wzrusza ramionami.

W przeciwieństwie do mnie podchodzi do całej sytuacji na pełnym luzie. Chyba, że tylko udaje, bo nie chce potęgować mojej złości.

— A i mamy nie zakładać niczego zielonego ani bardzo świecącego — dodaje po chwili, jakby nagle sobie o tym przypomniał.

— Dlaczego? — pytam i nie czekając na jego odpowiedź przystępuję do ataku. — Już mi się nie podoba ten pomysł. To wszystko twoja wina, bo ty masz zawsze takie głupie pomysły. Czasami jesteś lepszy niż Evan i Paweł!

Kacper patrzy na mnie obruszony, bo w tym przypadku słowo lepszy nie oznacza komplementu.

— Wypraszam sobie! Ich akcji nikt i nic nie pobije.

— Czyżby? — Posyłam mu spojrzenie pełne politowania — Masz na myśli akcję z posoloną owsianką, czy z różowymi rękawicami dla Mateo?

— Obie i oni jakoś nie dostali żadnej kary.

— Widocznie mieli świetną linię obrony. — Odbijam piłeczkę.

— To ty też mogłeś się bardziej postarać. W końcu jesteś nominalnym obrońcą.

— Ale ten głupi pomysł był twój — zauważam niezbyt odkrywczo.

Urbań wzdycha przeciągle jakby wiedział, że przegrał ten słowny pojedynek.

— Okej, może i był głupi, ale chciałem dobrze. Skąd miałem wiedzieć, że trener jest uczulony na olejek melisowy. Ostatnio chodził taki nerwowy, to pomyślałem sobie…

— Właśnie pomyślałeś, więc lepiej już nie myśl.

Kacper robi obrażoną minę, krzyżując dłonie na piersi, ale już po chwili wybucha głośnym śmiechem. Złość całkowicie i ze mnie ulatuje widząc jego naburmuszoną twarz. Przez moment nawet czuję dziką satysfakcję, że ktoś w końcu utarł mu nosa i odpłacił pięknym za nadobne. Zwykle Urbaniowi wiele rzeczy uchodziło na sucho, przez co poczynał sobie jeszcze śmielej, wierząc, że jest nietykalny. Ale jak się okazało nie jest i może trener Benitez w końcu wbije mu to do głowy.

***

Olga:

Kilka dni zajmuje mi dojście do siebie po niedoszłej próbie gwałtu. Przez dwie pierwsze noce jeszcze kilkukrotnie wybudza mnie ten sam koszmar. A za każdym razem gdy idę na uczelnię bądź z niej wracam rozglądam się na boki, by sprawdzić czy ktoś nie czai się w krzakach. W sobotę Sparta gra wyjazdowe spotkanie z Koroną Kraków. Akurat mam wolne, więc mogę obejrzeć mecz w telewizji. Ilekroć pada zbliżenie na twarz Piotrka, tylekroć czuję dziwny uścisk w żołądku. Mimowolnie spoglądam na kanapę, na której siedzieliśmy przed paroma dniami. Przez krótką chwilę żałuję, że pozwoliłam mu wyjść tak szybko. Mogłam zaproponować chociaż głupią herbatę w ramach podziękowania. Wtedy może zostałbym w jego pamięci na dłużej, a tak pewnie już mnie nie pamięta. Cholera, co ja sobie myślę. Dziewczyna taka jak ja nigdy nie będzie pasować do wielkiej gwiazdy footballu. Mój podły nastrój pogarsza jeszcze list, który odebrałam chwilę temu od listonosza. Zaciskam dłoń na kartce i próbuje się uspokoić gdy Magda akurat wchodzi do salonu. Niestety nic z tego.

— Magda, co to ma być?! — Ze złością rzucam kopertę na stół.

Jednocześnie wbijam w Magdę wściekłe spojrzenie i czekam jak ma zamiar się wytłumaczyć. Magda chyba jeszcze nigdy nie była tak zmieszana. Ucieka wzrokiem, nerwowo pocierając ramiona. Ewidentnie nie kwapi się do odpowiedzi, co jeszcze bardziej mnie podjudza.

— Najpierw się uspokój… — prosi, unosząc ręce w obronnym geście.

— Jak mam się uspokoić, kiedy zrobiłaś coś takiego za moimi plecami! Kto ci na to pozwolił?! No kto?! — wybucham.

Moja wściekłość jeszcze wzrasta, chociaż nie sądziłam, że to możliwe.

— Znam cię i wiedziałam, że sama byś się nie zgłosiła — Magda zaczyna się tłumaczyć dosyć ostrożnie. — Poza tym, przecież właśnie to chciałaś robić. Po to poszłaś na dziennikarstwo.

Wzdycham głęboko, po części się z nią zgadzając. Mimo wszystko nadal nie podoba mi się sposób w jaki to załatwiła. Mogła powiedzieć o tym wcześniej, zaraz po wysłaniu zgłoszenia. Owszem pewnie też bym się wkurzyła, ale na pewno nie byłabym tak rozjuszona, jak w tej chwili.

— Pójdziesz tam? — Magda spogląda na mnie niepewnie.

— Pójdę — odpowiadam, choć nie słychać w moim głosie odrobiny entuzjazmu.

Na razie nie potrafię cieszyć się z otrzymanej szansy. Strach oraz złość okazują się silniejsze.

Rozdział 3

Piotrek:

Kilkukrotnie próbuję wypytać trenera o karę, którą dla nas wymyślił. Niestety za każdym razem słyszę tę samą i wymijającą odpowiedź.

— Skup się na grze i na najbliższym meczu.

Rzeczywiście nasza forma w ostatnim czasie bardzo faluje. Nawet jeśli wygrywamy, są to ciężko wydarte punkty. Stylowo nie wyglądamy najlepiej i musimy jeszcze wiele poprawić w grze. W zbliżającym starciu z KS Płock nie jesteśmy zdecydowanym faworytem, chociaż zajmujemy drugą lokatę w tabeli, a oni plasują się dopiero na jedenastym miejscu. Owszem gramy u siebie, przy ogromnym wsparciu wspaniałych kibiców, ale to nigdy nie gwarantuje wygranej. Oni są jedynie naszymi naturalnymi i dozwolonymi dopalaczami, które wyzwalają w nas niebywałego ducha walki.

Kiedy spoglądam na pełne trybuny ubrane w niebieskie barwy, czuję dziwny ucisk w sercu. Jeszcze nie tak dawno byłem zwykłym kibicem, który przychodził na stadion, aby wesprzeć Spartę. Zdzierałem gardło, śpiewając kibicowskie przyśpiewki. Krzyczałem: „Jesteśmy dumni po zwycięstwie, wierni po porażce”. A dzisiaj stoję na murawie i to ktoś śpiewa dla mnie. Pokazuje, że trzy punkty na koncie są ważne, lecz bez wsparcia kibiców, stają się tylko pustą liczbą. Nic ci nie zastąpi tego uczucia, kiedy widzisz pełne trybuny radośnie skandujące: Sparta, Sparta Posnania mistrz!

— Panowie, dajemy z siebie wszystko. Gramy u siebie i nie możemy zawieść kibiców. Idziemy tylko po zwycięstwo! — woła po angielsku Kamil Witkowski, nasz kapitan, zanim wychodzimy z szatni.

Następnie ustawiamy się w kółku, pochylamy głowy i obejmujemy ramionami, by zawołać trzykrotnie: Sparta Posnania!. To taki nasz zwyczaj. W ten sposób wspólnie się motywujemy. Chociaż każdy z nas i bez słów Witka zdaje sobie sprawę, że liczą się tylko trzy punkty. Powoli musimy odbudować grę oraz wrócić na właściwe tory.

W pojedynku z KS Płock wychodzimy standardowym ustawieniem trzy-cztery-trzy.

Początek spotkania nie wygląda dla nas zbyt dobrze. To Płocczanie przejmują inicjatywę i nadają tempo gry. Już po kilku minutach od pierwszego gwizdka Kovacz zostaje zmuszony do interwencji. Napędzam chłopaków, pokrzykuję do nich różne instrukcje. Odkąd wdarłem się do drużyny, jestem jej taką siłą napędową, jak mawiają niektórzy.

Mimo że nasze starania nie przynoszą oczekiwanych skutków w postaci zdobytej bramki, nie poddajemy się. Wiemy, że gdybyśmy to zrobili, położylibyśmy całe spotkanie. W pojedynkach piłkarskich nie do końca sprawdza się zasada „Nie ważne jak zaczynasz, ważne jak kończysz”. Na murawie zawsze liczy się początek i koniec oraz rola, która ci przypadnie w udziale. Możesz być pionkiem, albo tym, kto rozstawia je na szachownicy.

Nieustannie przemy pod pole karne Płocczan. Powoli rozpędzamy walec, który w szesnastej minucie efektowanie wjeżdża do bramki Płocka. Wszystko zaczyna się od znakomitego prostopadłego podania, które Kamil kieruje do Maćka Grabowskiego. Nie widzę dokładnie jak piłka znajduje się pod nogą Urbania, ale jego strzał naprawdę robi wrażenie. Piłka trafia w prawy góry róg pozbawiając bramkarza jakichkolwiek szans na obronę.

Wszyscy od razu rzucamy się na Kacpra w przypływie euforii. To wymarzone otwarcie, zwłaszcza, że na razie szło nam trochę jak po gruzie. Owszem nie możemy się teraz cofnąć i postawić jedynie na defensywę. Jednobramkowa zaliczka nie stanowi żadnej gwarancji. Jak mawiają eksperci, po strzeleniu gola liczy się następne pięć minut. I dosłownie jakbym ściągnął to myślami, przez moment robi się gorąco w naszej szesnastce. Kamil zaczyna kręcić kółeczka, a przy trzecim Alberto wysupłuje mu piłkę spod nogi. Jest to trochę niepodobne zachowanie do Witki, bo zwykle raczej zachowuje na boisku rozwagę i woli dokładnie zaplanowane akcje od nagłych improwizacji. Na szczęście jego nonszalancja nie kosztuje nas aż tak wiele i już po chwili możemy rozpocząć kolejną ofensywną akcję.

Stawiamy na jeszcze wyższy pressing. Utrudniamy Płocczanom rozegranie w środku pola. Teraz to my przejmujemy władzę na boisku. Kilka minut później tempo gry nieco spada. Zarówno my jak i Płocczanie wymieniamy między sobą podania, które nie przekładają się na jakąś większą akcję. Dopiero około dwudziestej piątej minuty przypuszczamy ponowny atak na pole karne Płotczan, a Tim wywalcza rzut rożny, po którym mam szansę na strzelenie gola. Niestety moja główka jest za lekka i Grzelak bez problemu broni to dośrodkowanie. Już minutę później blisko podwyższenia prowadzenia jest Tim. Kibice jęczą wraz ze mną, kiedy bramkarz KS-u odbija piłkę przed siebie. To jest naprawdę mocny i dobry strzał w wykonaniu Tim’iego.

W drugiej połowie wychodzimy na murawę jeszcze bardziej nakręceni. Wolimy uniknąć nerwowej końcówki, dlatego od początku stawiamy na wysoką ofensywę. Mimo że strzały nie zawsze są celne, nie pozwalamy przeciwnikowi wydostać się spod swojego pola karnego. I w końcu ta taktyka przynosi oczekiwany skutek. W pięćdziesiątej ósmej minucie drugiego gola strzela Kamil. Wszystko zaczyna się od dobrego pressingu Kacpra. Napierany Eryk Borkowski nie może sobie poradzić z naszym napastnikiem i popełnia błąd, wybijając piłkę na rzut rożny. Dośrodkowanie Tim’iego jest na tyle dobre, że Kamil bez problemu zamyka je główką, a bramkarz Płocczan może jedynie odprowadzić piłkę wzrokiem.

Nasza formacja defensywna nie ma dzisiaj zbyt wiele do roboty, bo Płocczanie coraz rzadziej goszczą na naszej połowie. Jest to dosyć dziwne zachowanie z ich strony, ponieważ muszą odrabiać straty bramkowe, a zachowują się tak, jakby to oni prowadzili w tym meczu. Mimo wszystko nie tracimy koncentracji. Być może chcą w ten sposób uśpić naszą czujność i zaatakować znienacka?

Dopiero w sześćdziesiątej piątej minucie Płocczanie tworzą pierwszą akcję w drugiej połowie. Strzał Wojtka Lubińskiego nie jest jednak zbyt mocny i nie sprawia trudności Kovaczowi.

Jak się często mówi w żargonie piłkarskim, „Dzisiaj piłka ewidentnie szuka Tim’iego”. Niestety brakuje mu dokładności oraz celności. Najpierw pudłuje z około piętnastego metra, a później dośrodkowuje wprost w Grzelaka. W siedemdziesiątej piątej minucie za Kacpra wchodzi Daniel Kozłowski. Urbań oprócz strzelonego gola i jednej dobrej akcji nic więcej nie wniósł. Za to Tim nie zwalnia tempa. Za wszelką cenę chce dołożyć kolejne oczko do naszego bramkowego dorobku. Kilka minut później ma kolejną, ale niestety bezefektywną akcję. Tym razem jednak niewiele brakuje, aby piłka wylądowała w bramce. Ponownie uwidocznia się nasz największy problem, którym jest niecelność. Stwarzamy sobie dogodne sytuacje, ale nie potrafimy ich przełożyć na gole.

W końcówce gracze KS-u próbują coś jeszcze wywalczyć, ale są bezradni wobec naszej defensywy. Do końcowego gwizdka pozostaje niewiele czasu, a oni muszą odrobić dwie bramki, żeby wywalczyć chociaż jeden punkt.

Na szczęście mądrze i spokojnie kończymy to spotkanie. Nie wszystko funkcjonuje jeszcze tak, jak powinno, ale najważniejsze są trzy punkty dopisane do naszego dorobku.

Po meczu, wedle zwyczaju podbiegamy do trybun, żeby odśpiewać z kibicami kilka przyśpiewek. To magiczna chwila. Nie potrafię ubrać w słowa tego, co wtedy czuję. Radość, duma, wzruszenie? Może gdzieś tam siedzi młody chłopak, który podobnie, jak ja kiedyś, marzy o grze w Posnanii. Kilka lat temu założenie niebieskiej koszulki z herbem Sparty wydawało się sennym marzeniem. A dzisiaj to, co kiedyś zdawało się niemożliwe, staje się rzeczywistością. Wiele poświęciłem, żeby się tutaj znaleźć i wiem, że jeszcze wiele będę musiał poświęcić. Jednak chwile takie, jak ta są warte tych wyrzeczeń.

— Gratulacje, panowie! — chwali nas trener, wchodząc do szatni.

Nigdy nie robi długich przemów po meczach. Bez względu na to, jakim wynikiem zakończyło się spotkanie i jak zagraliśmy. W przypadku zwycięstwa padały owe słowa, wypowiedziane przed kilkoma sekundami. Kiedy zaś nasza gra nie wyglądała najlepiej, rzucał tylko: „Byliśmy dzisiaj słabszą drużyną. Przed nami ciężka praca”.

Kamil, nasz kapitan, również nie bawi się w długie wywody. Mówi krótko, jednak jego uwagi zawsze trafiają w punkt. Niektórzy kibice postrzegają go jako dość kontrowersyjną postać. Rzeczywiście mówi głośno, jeśli z czymś się nie zgadza, nigdy nie podkula ogona, jednak dla mnie jest ogromnym wsparciem w zespole.

Kiedy z trzecioligowego ŁKS Sompolno trafiłem do drużyny z ekstraligi był to duży przeskok. Ekstraliga to jednak zupełnie inny poziom. Tutaj mecze rozgrywają się o wiele wyższą stawkę, co z kolei wiąże się z większą presją. Ponadto wychodzę na murawę obok piłkarzy, których bardzo cenię i, na których się wzorowałem. Dla młodego chłopaka z małej miejscowości Sompolno to coś niesamowitego.

Gdy dowiedziałem się, że skauci Sparty są mną zainteresowani, byłem w szoku. Owszem, każdego dnia ciężko pracowałem. Po cichu marzyłem, aby kiedyś reprezentować barwy Posnanii. I w końcu to marzenie kilkuletniego chłopca się spełniło. Ilekroć wspominam debiut w ekstralidze, na moich ustach pojawia się szeroki uśmiech. Do dziś pamiętam ten moment, kiedy wszedłem na murawę Energy Stadionu. Pierwszy krok był lekko niepewny, ale gdy uniosłem głowę i zobaczyłem kilka tysięcy kibiców, strach momentalnie zniknął. Zastąpiła go radość oraz duma, ponieważ niewielu otrzymało taką szansę.

Każdy kolejny mecz traktowałem jako spłatę swego rodzaju długu. Na mój sukces złożyła się ciężka praca, ale również wsparcie wielu osób, które od początku we mnie wierzyły. Wychodząc na boisko chciałem im pokazać, że jestem godzien reprezentowania barw Posnanii.

Co prawda minęło sporo czasu, zanim wywalczyłem pewną pozycję w klubie. Zaliczyłem krótkie wypożyczenie do Orlika Łuków, jednak cierpliwość rzeczywiście popłaca. Ze zwykłego Piotrka, który od małego kibicował Sparcie, staję się filarem defensywy Posnanii.

— Wszystko w porządku? Od kilku dni jesteś jakiś nieswój — zagaduje Kamil, kiedy zmierzamy do aut.

— Nic się nie dzieje — zapewniam, choć i dla samego siebie nie brzmię zbyt przekonywująco.

Kamil patrzy na mnie podejrzliwie, po czym wyrzuca:

— Kacper wspominał mi o tej dziewczynie.

No tak, jak zwykle musiał wszystko wypaplać. Niekiedy jest gorszy od baby.

— No i co z tego? — Irytuję się.

— Cytując. — Witka nakreśla cudzysłów w powietrzu. — Naszego Piotra trafiła w końcu strzała Amora.

Oczywiście, i to jakże podobne do Urbania.

— Wiesz dobrze, że Kacper lubi wyolbrzymiasz niektóre rzeczy — odpowiadam, próbując nadać głosowi jak najbardziej obojętny ton.

Nie chcę, żeby jeszcze Kamil zaczął dorabiać sobie jakieś romantyczne podteksty do tej historii.

— Tak, ale sam widzę, że ostatnio chodzisz zamyślony. To nie może być przypadek.

Chyba pora zapisać się na jakiś kurs aktorski.

— Piter. — Kamil nagle przystaje w miejscu, więc robię to samo. — O co tak naprawdę chodzi z tą dziewczyną?

— Nie wiem do cholery! — wybucham. — Nie ważne jak usilnie staram się o niej zapomnieć, ciągle mam w głowie jej przerażone oczy.

— Jeśli nie potrafisz o niej zapomnieć, nie rób niczego na siłę. Zdaj się na los i zobacz, jaki przygotował dla ciebie scenariusz — radzi mi Kamil, poklepując mnie po ramieniu.

— A jeśli on mi się nie spodoba?

Dlaczego to wszystko musi być takie pogmatwane i nie może być albo czarne albo białe? Na boisku nie ma półspalonego czy półfaulu. Zawsze jest system zero jedynkowy.

— Musisz wiedzieć, czego dokładnie chcesz, bo jak na razie w moim odczuciu walczysz sam ze sobą. Na boisku nie obejdzie się bez ustalonej wcześniej taktyki, jednak w życiu czasami można pójść na tak zwany żywioł. Ja wiem, że obrońcy nie są od improwizacji, ale czasami warto wyjść poza schemat.

Kamil ma dla mnie kolejne złote rady, które może i pięknie brzmią, ale są kompletnie niezrozumiałe.

— To, co mam zrobić?

— Jak to, co? Ponownie spotkać się z tą dziewczyną.

Dla Kamila odpowiedź jest prosta. Jednak w konfrontacji z rzeczywistością ma się nijak.

— Znam tylko jej imię, wiem, gdzie studiuje, no, prawie wiem, bo na kampusie jest kilka wydziałów. Owszem odprowadziłem ją do domu, ale nie zapamiętałem adresu — wyznaję, czując, że wracamy do punktu wyjścia.

— W takim razie poczekaj. Cierpliwość jest bardzo przydatną cechą zarówno na boisku, jak i w życiu. Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej. Jeśli macie się spotkać, to się spotkacie. Może do tego czasu rozeznasz się w swoich uczuciach.

Podchodzę do rady Kamila z pewną rezerwą, jednak czuję, że to jedyne w miarę dobre wyjście z tej sytuacji.

***

W czwartek, kilka minut przed dwunastą, zajeżdżamy pod hotel Sheraton. Ostatni raz czułem taki stres, kiedy szedłem na maturę. Kacper próbuje udawać niewzruszonego, ale widzę, że denerwuje się równie mocno. Może jest mniej gadatliwy niż ja, ale zwykle lubi pożartować. Kompletnie milczący Kacper stanowi niecodzienny widok. Niepewnym krokiem wchodzimy do budynku. W środku panuje niemałe zamieszanie. Jedni coś pokrzykują, a inni gdzieś pędzą i znikają równie szybko jak się pojawili. Wymieniam z Urbaniem przerażone spojrzenie, jednak nie zdążam już nic powiedzieć, bo ubiega mnie wysoki blondyn. Dostrzegam, że na szyi ma zawieszony identyfikator z herbem Sparty, a w dłoni trzyma podkładkę z logo PosnaniaTV.

— Jak dobrze, że już jesteście! — woła, rozciągając usta w szerokim uśmiechu.

Nie udziela się nam jego entuzjazm. Nadal próbujemy rozeznać się w obecnej sytuacji. Zastany widok niczego nie wyjaśnia. Wręcz przeciwnie. Mnoży pytania rodzące się w naszych głowach.

— Co się tutaj dzieje? — pyta Kacper.

Cieszę się, że zadaje to pytanie, bo ja, jak na razie, nie mogę wydobyć z siebie głosu. Po raz pierwszy od bardzo dawna przydarza mi się coś takiego. Nawet grając przy pełnych trybunach Energy stadionu, jestem pewniejszy siebie. A teraz czuję jakbym miał sparaliżowane całe ciało.

— Jak to co? Za parę minut rozpocznie się casting — odpowiada mężczyzna, wyraźnie zdziwiony pytaniem Kacpra.

— Jaki casting? — W końcu zbieram się w sobie i włączam do rozmowy.

— Na może przyszłego dziennikarza naszej klubowej telewizji.

— Słucham?! — Po holu roznosi się nasz zsynchronizowany krzyk.

— To wy nic nie wiecie? — Zaskoczenie na twarzy mężczyzny jeszcze się pogłębia.

Kiedy oboje kręcimy głowami, tłumaczy pokrótce:

— Poszukujemy nowych osób do zespołu. Wygrana w castingu zapewni trzymiesięczny staż.

— No dobrze, ale po co nas tutaj ściągnięto? — pytam lekko zirytowany.

— Kandydaci w ramach zadania castingowego będą przeprowadzać z jednym z was krótki wywiad. Trzy, cztery pytania. Rozmawiałem dwa tygodnie temu z trenerem i powiedział, że znalazł dwóch ochotników.

— Taaa. — Kwituję sarkastycznie, jednocześnie mrożąc Urbania wściekłym spojrzeniem.

Kacper odpowiada mi głupkowatym uśmieszkiem. Jak zwykle próbuje obrócić wszystko w żart, tyle że mnie jakoś nie jest do śmiechu.

— Za chwilę zaczynamy, więc idźcie do wizażystki, żeby was trochę przypudrowała. — Pracownik stacji wskazuje ręką kierunek, w którym mamy się udać i odwraca się, żeby odejść.

— A skąd będzie wiadomo kto ma iść na wywiad? — woła za nim Urbań.

— Każdy kandydat będzie losował swojego gościa, a po wylosowaniu wezwiemy was imiennie — wyjaśnia mężczyzna, po czym odchodzi w przeciwnym kierunku od tego, który nam wskazał.

— W niezłe gówno mnie wpakowałeś! — wydzieram się na Kacpra. — Po prostu cudownie! Najbliższą godzinę spędzę odpowiadając na durne pytania. Jakbym nie miał ciekawszych zajęć.

— Jakbyś nie zauważył to też siedzę w tym gównie! — odparowuje Urbań.

I jego w końcu przestaje bawić ta sytuacja, choć dla mnie jest to marnym pocieszeniem.

— Dobra, chodźmy do tej baby. Miejmy nadzieję, że wyjdziemy z tego żywi. — Ucinam naszą kłótnię i dodaję pokojowo: — Nie ma sensu tracić czasu na wzajemne przerzucanie się winą, bo w niczym nam to już nie pomoże.

Niestety, jak zwykle to Urbań musi mieć ostatnie słowo.

— Jesteśmy zbyt ważnymi zawodnikami dla Sparty, żeby Benitez wystawił nas na pożarcie wilkom.

— Ale pod wpływem emocji ludzie robią różne rzeczy. Widziałeś, jaki był wtedy wściekły. Dąsał się przez kilka dni — przypominam Kacprowi, chociaż wątpię, żeby nie pamiętał wyrazu twarzy trenera.

Chyba nigdy wcześniej nie widzieliśmy go tak wściekłym. Poczerwieniał na całej twarzy, dłonie zacisnął w pięści, a jego okrzyk: „Socha! Urbański!”, rozniósł się po całym stadionie, zapewne płosząc przelatujące ptaki.

— W takim razie, nadzieja matką głupich. I tego się trzymajmy. W końcu to tylko zwykłe wywiady. Nic wielkiego. Odpowiemy na parę pytań i będzie po sprawie. — Urbań wzrusza ramionami.

— Zależy, o co będą nas pytać — mruczę pod nosem i ruszam w kierunku wskazanym przez pracownika stacji.

— Ej! Gdzie jest ten Piotrek, który doszukuje się pozytywów w każdej sytuacji?! — Kacper woła za moją oddalającą się sylwetką.

— Poszedł na urlop — odpowiadam sarkastycznie.

***

Opuszczam salę znudzony. Mam już dosyć tych wywiadów. Wszystkie wyglądają niemal tak samo. Czasami odnoszę wrażenie, jakby jedna osoba napisała pytania i rozesłała je do pozostałych. Zwykle nie uciekam od dziennikarzy, nawet jeśli szukają tylko sensacji.

Kiedy wróciłem do Sparty z wypożyczenia do Orlika Łuków, media zaczęły szaleć na moim punkcie. Na początku wściekałem się, gdy po wyjściu z bloku oślepiał mnie blask fleszy. Nigdy nie czułem się celebrytą. Po prostu inni pracowali za biurkiem, a ja kopałem piłkę. Miałem tę rzadką przyjemność robić to, co kocham i dostawać za to pieniądze. Łukasz kilkakrotnie powtarzał, abym odpuścił walkę z dziennikarskimi hienami. Uważał, że za kilka tygodni wszystko wróci do normy. Ale to nie było takie łatwe. Nie raz na usta cisnęły mi się niecenzuralne słowa, a ręce aż świerzbiły, żeby ich użyć w odpowiedni sposób. To była trudna, ale jakże cenna lekcja. Trzymanie nerwów na wodzy bardzo przydaje się obrońcom. W zasadzie, to każdy dążący do perfekcji sportowiec, musi posiąść tę umiejętność.

Owszem, bywały momenty, kiedy traciłem nad sobą panowanie. Chociażby wtedy, gdy Filip Kaczmarczyk doleciał z pięściami do Miłosza. Napastnik Wisły Toruń uznał, że ten Dudi złośliwie go sfaulował, więc postanowił mu oddać. Miłosz na początku był tak zamroczony, że nawet nie zdążył obronić się przed ciosem. Jako że stałem najbliżej, od razu wkroczyłem do akcji. Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo. Filip zaczął się awanturować. Próbował wydostać z mojego uścisku, ale złość dodała mi jeszcze więcej sił. Obydwaj dostaliśmy wtedy czerwone kartki. Mimo wszystko nie żałowałem podjętej decyzji, ponieważ chodziło o życie mojego przyjaciela.

***

Olga:

Przemierzam nerwowo hol. Każda z wychodzących kandydatek ma przypięty do twarzy szeroki uśmiech, jakby już została przyjęta. Z kolejną taką reakcją dopadają mnie coraz to większe wątpliwości. Może nie jestem mniej doświadczona niż one, ale moja uroda wypada blado w porównaniu z ich. W telewizji liczy się przede wszystkim wygląd i to jak się prezentujesz. Czasami nawet drobny gest może mieć ogromne znaczenie, gdy zostanie opacznie zrozumiany.

— Olga Maciejewska! — Drgam nerwowo, kiedy wywołują moje imię oraz nazwisko.

Powoli wstaję z niewygodnego, plastikowego krzesełka i wygładzam dół sukienki. Biorę głęboki wdech, jakbym chciała dodać sobie tym nieco odwagi, po czym żwawym krokiem ruszam do boju, by walczyć o marzenia. Próbuję zgrywać pewną siebie, jednak średnio mi to wychodzi. Na dłoniach czuję kropelki potu, a nogi mam jak zrobione z waty. Dobrze, że nie założyłam szpilek, które próbowała mi wcisnąć Magda, bo ledwo idę w płaskich baletkach.

— Proszę wylosować jedną karteczkę. — Instruuje mnie wysoki brunet i wyciąga w moją stronę małą, szklaną kulę wypełnioną papierkami.

Zamykając oczy, zanurzam w niej rękę. Całkowicie zdaję się na los. Niech się dzieje co chce. Gdy podaję mężczyźnie wylosowaną kartkę, na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.

— No, Piotrek! Masz dzisiaj niezłe branie! — woła, a następnie zwraca się do mnie: — Proszę zająć jeden z foteli. Zaraz przyjdzie ktoś z ekipy i podepnie pani mikrofon.

— Dobrze. — Na jakąkolwiek dłuższą odpowiedź nie mogę się teraz zdobyć.

Zajmuję wskazane miejsce, krzyżując dłonie na kolanach. Z jednej strony jestem przerażona, a z drugiej rozpiera mnie dziwna ekscytacja. Wraz z listem informującym o zakwalifikowaniu się do castingu dołączono biogramy dwóch piłkarzy, ale bez ich nazwisk i zdjęć. W pierwszym odruchu chciałam skorzystać z pomocy niezastąpionego wujka Google, aby rozszyfrować ich tożsamość, ale po chwili zrezygnowałam z tego pomysłu. Uznałam, że odrobina tajemniczości może być nawet ciekawa.

Zgodnie ze słowami pracownika, po kilku minutach zjawia się ktoś z ekipy, żeby podpiąć mi mikrofon i ustawić odpowiednie światło. Mimo że to tylko casting, wszyscy podchodzą do niego z pełnym profesjonalizmem. Nawet otrzymuję specjalną podkładkę na kartki z logo telewizji. Zamiast pytań dopięta jest do niej informacja o zadaniu castingowym.

— Dzień dobry! — Na dźwięk czyjegoś zawołania unoszę głowę i zamieram.

Ten ton głosu. I te oczy. Czy ja wcześniej powiedziałam, że tajemniczość może być ciekawa? Jeśli tak, wycofuję się z tych słów.

Rozdział 4

Olga:

— Cze...cze...cześć — wyjąkuję nerwowo.

Mój głos jest napięty niczym struna i zupełnie nie przypomina mojego niskiego głosu.

Przez dłuższą chwilę wpatrujemy się w siebie. On też mnie poznaje. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jednak nie cieszy się na mój widok. Za wszelką cenę próbuje zatuszować złość delikatnym uśmiechem, ale mnie jest w stanie oszukać. Kulę się wewnętrznie pod wpływem tego wzroku. Hipnotyzujące, niebieskie oczy dzisiaj nie przyciągają. Wręcz przeciwnie. Odpychają na kilometr.

— Piotrek, siadaj! Bo zaraz zaczynamy! — Z końca sali rozlega się czyjeś ponaglenie.

Piotrek pospiesznie, choć nadal z wyraźną niechęcią, zajmuje miejsce w fotelu na wprost mnie. Zakłada prawą nogę na lewe udo i lewą dłonią obejmuje prawą kostkę. Drugą rękę zaś układa luźno na oparciu fotela. W przeciwieństwie do mnie czuje się bardzo swobodnie przed kamerą.

Skupiam wzrok na Piotrku. Liczę, że patrzenie na niego będzie mniej stresujące niż spoglądanie w obiektyw kamery. Niestety nie jest i dodatkowo potęguje moje zdenerwowanie. Oprócz gardła zaciska mi się jeszcze żołądek. A gdy nagle rozlega się odliczanie o mało nie wybiegam z sali. Nie dam rady. Nie wiem, o co go pytać, ponieważ w mojej głowie zapanowuje kompletna pustką, którą po chwili wypełniają wspomnienia tamtego wieczoru. To chyba jeszcze gorsze. Ponownie ktoś zaczyna odliczać sekundy pozostałe do wejścia na wizję, więc przypinam do twarzy sztuczny uśmiech i odwracam się przodem do kamery. Oby to nie była moja definitywna porażka.

— Witam państwa serdecznie w to czwartkowe popołudnie! Naszym dzisiejszym gościem jest młody obrońca Sparty Posnania, Piotr Socha.

Ponownie spoglądam na Piotrka, zauważając znaczącą różnicę w jego spojrzeniu. Już nie patrzy na mnie ze złością, a raczej z zaciekawieniem. I chociaż jestem kompletnie ubrana, czuję jakby tym jednym spojrzeniem wniknął w głąb mnie i obnażył przed sobą. Jeszcze mocniej zaciskam dłonie na podkładce, a serce gwałtownie przyspiesza rytm. Nie mogę pokazać Piotrkowi jak silnie na mnie działa, ale jeszcze bardziej nie chcę, aby to uczucie przejęło nade mną całkowitą kontrolę.

— Dzień dobry! Witam serdecznie! — Piotrek uśmiecha się szeroko do kamery.

Mnie zaś obdarza już nieco skromniejszym uśmiechem.

Wytężam umysł, myśląc o tym jak rozpocząć rozmowę. Chcę wykazać się odrobiną kreatywności i zacząć jakimś ciekawym pytaniem, które rozwinęłoby kilka wątków.

— Piotrku, twoja kariera cały czas nabiera tempa. Z obrońcy grającego w trzecioligowym ŁKS Sompolno stałeś się filarem defensywy drużyny walczącej w ekstralidze. Czy czujesz czasami jakąś presję związaną z tym faktem?

— Nie — zaprzecza natychmiast, po czym dodaje: — Czuję przede wszystkim radość i dumę. Mogę grać w klubie, który jest moim domem oraz miłością.

— Skoro wysunąłeś już ten temat, to czy był w twoim życiu jakiś przełomowy moment, w którym oddałeś serce Sparcie Posnania?

Usta Piotrka rozciągają się nagle w szerokim uśmiechu. Przypuszczam, że to reakcja na jakieś miłe wspomnienie.

— Myślę, że nie było takiego konkretnego momentu. Po prostu od najmłodszych lat przychodziłem na stadion, aby dopingować Spartę. Od zawsze uwielbiałem klimat panujący na trybunach. Oglądanie meczów przed telewizorem to coś zupełnie innego. Kiedy trochę podrosłem, chodziłem do kotła, a tam to dopiero jest atmosfera. — Urywa na chwilę, ale uśmiech nie znika z jego ust. — Do dzisiaj pamiętam jak tata zabrał mnie po raz pierwszy na mecz Sparty. Graliśmy wtedy z Wolą Dunajec. Wygraliśmy trzy do zera. Dwie bramki strzelił wtedy Rafał Kędzierski, a jedną nasz znakomity lewy pomocnik, Arek Dopierała. Było to dla mnie ogromne przeżycie! Nawet powiedziałem wtedy tacie, że kiedyś też tak będę grał. Tata pokiwał głową, jednak wiedziałem, że nie traktuje moich słów poważnie. Myślał pewnie, że to taki kaprys sześciolatka. W tym wieku wielu chłopców chce zostać strażakiem, policjantem albo właśnie piłkarzem.

Potakuję głową, bo rzeczywiście są to pospolite marzenia małych chłopców. I tylko niektóre umacniają się z czasem. Większość z nich zaczyna się i kończy, tak zwanym, słomianym zapałem.

— Po roku tata nie miał już wyjścia i musiał zapisać mnie do lokalnej szkółki piłkarskiej. Od tamtego momentu piłka nożna stała się ważną częścią mojego życia. Podporządkowałem jej wiele rzeczy, ale wcale tego nie żałuję.

— Skoro chodziłeś do kotła, to rozumiem, że wszystkie kibicowskie przyśpiewki Sparty masz w małym paluszku? — pytam podchwytliwie.

— No prawie wszystkie, ale jak tylko jest okazja, lubię sobie pozdzierać trochę gardło.

— To może pochwalisz się zdolnościami wokalnymi? — proponuję.

Nie wiem skąd we mnie nagle tyle pewności siebie. Może to przez ten przenikliwy wzrok i uroczy uśmiech. Piotrek nie ma typowo męskich rysów. Z twarzy nadal wygląda jak nastolatek, choć to mu nic nie ujmuje z przystojnej aparycji.

— Wolałbym nie. No chyba, że się przyłączysz.

Nie podejmuję rzuconej rękawicy, tracąc wcześniejszą pewność siebie. W mojej głowie ponownie zapanowuje pustka, przez co nie jestem w stanie wymyślić na szybko jakieś riposty. A początkowy strach powraca do mnie ze zdwojoną siłą. Biorę dwa głębokie wdechów, aby się uspokoić. Nie mogę poddać się już na starcie, ponieważ moje marzenia ciągle będą przegrywać ze strachem. Z tą myślą zmuszam usta do ponownego uformowania się w uśmiech i zadaję kolejne pytanie. Mam nadzieję, że sztuczna radość nie będzie aż tak widoczna.

— To może zamiast tego cofnijmy się o parę lat do czasów, kiedy byłeś tym małym chłopcem. Mówiłeś, że tata zabierał cię na mecze. Zatem czy to dzięki niemu narodziła się twoja pasja do piłki?

— Powiem tak, tata zaraził mnie sportem w takim ogólnym pojęciu. Owszem, sam trenował koszykówkę, ale nigdy nie było z jego strony jakiejkolwiek presji. Po prostu zawsze mnie wspierał.

Pamiętam, że wywiad miał być krótki. Trzy, cztery pytania. Dlatego sądzę, że zaraz ktoś mi przerwie, a casting dobiegnie końca. Jednak zamiast słów: „Cięcie, koniec!” rozlega się: „Proszę kontynuować”.

Nie potrafię powiedzieć, które uczucie przejmuje teraz nade mną większą kontrolę. Strach czy radość? Bo skoro każą mi ciągnąć ten wywiad, to musi oznaczać, że im się podoba. A to z kolei znaczy, że chyba nie jestem aż tak tragiczną dziennikarką.

— A mama? — dopytuję.

— Ona również szanowała moje decyzje. Oczywiście, w domu, jak to w domu, były pewne ustalone priorytety. Wielokrotnie nie chciałem gdzieś jechać, żeby móc w tym czasie potrenować, ale rodzice nigdy się nie ugięli. Były wolność i zaufanie, jednak oczywiście do pewnej granicy.

— Twój brat, Łukasz również jest związany ze sportem. Pracuje jako fizjoterapeuta w jednym z zagranicznych klubów. Aby rozwijać swoją pasję w bardzo młodym wieku opuścił Polskę i wyjechał do Niemiec. Jak wygląda wasza więź mimo tej, nie aż tak dużej, ale jednak, odległości? — Ciągnę dalej temat rodziny, bo żadne sensowniejsze pytanie nie przychodzi mi do głowy.

Mam nadzieję, że Piotrek nie pomyśli, iż próbuję zwęszyć jakiś skandal rodzinny, bo tylko pseudodziennikarze uciekają się do takich tanich praktyk.

— Od zawsze byliśmy braćmi i przyjaciółmi. — Usta Piotrka rozciągają się w kolejnym szerokim uśmiechu. — Jeden za drugiego życie by oddał. Łukasz jest ode mnie starszy o cztery lata, więc miałem niespełna trzynaście lat, gdy wyjechał do Niemiec. Przez moment było mi przykro. Myślałem, że nie będziemy mieli już takiego kontaktu jak dotychczas. Jednak później przyszła radość. Cieszyłem się jego szczęściem, a nasza braterska więź przetrwała. Łukasz odwiedza mnie, kiedy tylko może. Prawie codziennie rozmawiamy przez Skype’a lub telefon.

Po tych kilku wypowiedziach tworzy mi się w głowie pewien obraz Piotrka. Skromny chłopak, całkowicie oddany rodzinie i piłce. To spostrzeżenie bardzo mnie wzrusza, bo choć powoli staje się gwiazdą, nie traci w sobie tego, co najważniejsze.

— A gdybyś z pewnych przyczyn, chociażby zdrowotnych, nie mógł grać więcej w piłkę, to czym byś się zajął?

Zadając to pytanie, chcę poznać Piotrka od drugiej strony. Zobaczyć jaki jest, na co dzień, poza boiskiem. Przez pierwsze dwa dni od naszego spotkania nie mogłam o nim zapomnieć. Mimo że spędziliśmy ze sobą niewiele czasu miał w sobie coś, co mnie do niego przyciągało niczym magnes. I chociaż od tamtego dnia minęły ponad dwa tygodnie, nadal czuję się zagubiona w swoich uczuciach. Wcześniej chciałam ponownie go zobaczyć, ale teraz wiem, że to nie był dobry pomysł. To, że siedzi naprzeciwko nie zmniejsza owego pragnienia. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie jakby siła przyciągania stała się jeszcze silniejsza.

— Cieszę się, że na razie zdrowie mi dopisuje i mogę się spełniać, robiąc to, co kocham. To super uczucie, kiedy robisz coś, co sprawia ci przyjemność i jeszcze otrzymujesz za to pieniądze. Jeśli nie piłka nożna, myślę, że postawiłbym na taniec — odpowiada.

— Taniec? — Unoszę brwi ze zdziwienia.

— Dlaczego cię to tak zaskoczyło?

Czuję, że to kolejna rękawica, a przebiegły uśmieszek, który pojawia się na ustach Piotrka tylko to potwierdza. Tym razem postanawiam jednak przyjąć jego wyzwanie. Nie chcę, żeby myślał o mnie jak o totalnym tchórzu. Niestety, nie powinnam była tego robić. W tym przypadku to nie było dobre wyjście i chyba lepiej, gdybym ugryzła się w język.

— Nie wiem, po prostu jakoś mi to do ciebie nie pasuje. No, ale w sumie stara zasada mówi, że każdy przystojniak świetnie tańczy.

Dopiero kiedy wypowiadam te słowa, zdaję sobie sprawę, jaką gafę palnęłam. To jest jak dziennikarskie faux pas. Profesjonalistce takie coś nie przystoi. Napinam wszystkie mięśnie, nieco spuszczając głowę. Udaję, że sprawdzam coś na kartce, ale tak naprawdę czekam na reakcję Piotrka. Zupełnie niespodziewanie wybucha śmiechem, a ja nie jestem w stanie ocenić czy naśmiewa się z mojego nieprofesjonalizmu, czy po prostu rozbawia go moja odpowiedź. Czuję się przez to zbita z tropu i kompletnie nie wiem jak się zachować. Po chwili krótkiego zawahania jednak dołączam do Piotrka i wspólnie śmiejemy się przez kilkanaście sekund.

— Cóż, uznam to za komplement — ripostuje Piotrek, z trudem panując nad kolejnym atakiem śmiechu.

Rumienię się pod wpływem tych słów i zanim zdążę zadać kolejne pytanie, Piotrek odwraca nasze role.

— A ty lubisz tańczyć?

Czuję, że to niespodziewany kontratak dlatego ucinam krótko.

— Nie lubię i nie umiem.

— Czyli mam rozumieć, że na każdej szkolnej dyskotece podpierałaś ścianę? — Uniesione brwi i cwaniakowaty uśmiech rozciągający się na ustach Piotrka potwierdzają moje wcześniejsze przypuszczenia.

— Można tak powiedzieć — odpowiadam wymijająco, bo nie podoba mi się kierunek w jakim zmierza nasza rozmowa.

To ja tutaj jestem od zadawania pytań, nie on.

— Jeśli będziesz chciała mogę ci udzielić paru lekcji po wywiadzie — proponuje, a przebiegły uśmieszek nie schodzi mu z ust.

Ewidentnie sprawia mu ogromną satysfakcję zawstydzanie mnie. Tym razem nie spuszczam wzroku i nie pozwalam Piotrkowi wygrać tego pojedynku. Chociaż z jednego muszę wyjść z twarzą.

— Dziękuję, ale nie skorzystam. Lepiej powróćmy do głównego tematu naszej rozmowy. Od początku chciałeś grać jako obrońca, czy to się zmieniało wraz z rozwojem twojej kariery?

— Zaliczyłem prawie wszystkie pozycje. Zaczynałem jako napastnik, później byłem pomocnikiem, aż zostałem cofnięty do obrony — odpowiada dość ogólnikowo, dlatego pozwalam sobie pociągnąć ten temat.

— Z perspektywy czasu myślisz, że wyszło ci to na dobre?

Piotrek upija łyk wody i milczy przez dłuższą chwilę. Po jego minie nie mogę ocenić dlaczego tak długo zwleka z odpowiedzią. Przecież to nie jest osobiste pytanie, a raczej prośba o suchy komentarz.

— Mnie jest ciężko wypowiadać się na ten temat. Musiałabyś zapytać o to jakichś ekspertów, którzy śledzą moją karierę.

— Ale jak ty czujesz?

— Z każdej pozycji coś wyciągnąłem. Napastnicy najważniejsze, żeby strzelali bramki. Pomocnicy muszą już być bardziej kreatywni. Czasami przytrzymać piłkę lub poszukać jakiegoś niekonwencjonalnego zagrania. Obrońcy z kolei najczęściej mają się po prostu wpasować w dany schemat ustalony przez sztab szkoleniowy. — Robi krótką pauzę. — Czy wyszło mi to na dobre? Może odpowiem lekko wymijająco. Na pewno mi nie zaszkodziło.

To, że ja podeszłam do tego castingu bardzo poważnie i profesjonalnie nie jest niczym zaskakującym. Muszę się dobrze zaprezentować, żeby mieć szansę na otrzymanie stażu, ale Piotrek wcale nie musi się tak starać. Może odpowiadać po jednym zdaniu i nic się nie stanie. Ta odpowiedź, jak i te poprzednie, pokazuje jednak, że on również traktuje ten wywiad na serio, za co jestem mu wdzięczna. Z dłuższych odpowiedzi mogę coś wyciągnąć i podjąć następny temat w kolejnym pytaniu. To stanowi dla mnie spore ułatwienie.

— Mówiłeś o tym zróżnicowaniu pozycji, więc pewnie zgodzisz się ze stwierdzeniem, że pomocnicy są od kreowania gry, napastnicy to mistrzowie improwizacji, a obrońcy mają z góry ustalone schematy w zależności od taktyki: krycia strefą, indywidualnego, graniem skrzydłami, z kontrataku, szybkimi podaniami czy długą piłką.

Nie jest to jakiś szczyt kreatywności, ale tylko to jestem w stanie wymyślić na szybko. Piotrek zanim odpowiada, spogląda na mnie zdziwiony. Czyżbym zaimponowała mu wiedzą i obaliła mit kobiety, która nie wie, czym jest spalony?

— Trochę tak jest. Decyzje napastników wynikają w dużej mierze od podania pomocnika bądź nawet obrońcy. Nie zawsze podanie jest idealnie wypieszczone i wtedy napastnik musi szukać jakiegoś innego sposobu na pokonanie bramkarza. Czasami przydaje się spryt, a kiedy indziej zdolności techniczne. Rzeczywiście, większość akcji wychodzi z inicjatywy pomocników, ale i my obrońcy bierzemy czynny udział w niektórych akcjach. I to nie tylko, wtedy gdy gramy długim krosowym podaniem.

— Dobrze, to odejdźmy jeszcze na chwilę od tematu piłki. Jaki jest twój sposób na relaks?

— Taniec i dobra muzyka — wyrzuca natychmiast, by po chwili nieco uzupełnić odpowiedź. — Przed meczem najczęściej słucham polskiego rapu, ale również sięgam po kawałki z gatunku reggae. Na przykład Mesajah, Bednarek. Po meczu zaś wybieram klimaty Patrycji Markowskiej.

Tym razem to ja unoszę brwi ze zdziwienia i komentuję krótko:

— Muszę przyznać, że tą Patrycją Markowską nieco mnie zaskoczyłeś.

— Dlaczego?

— Bo to raczej nie są męskie klimaty.

Piotrek kwituje moją uwagę krótkim śmiechem. Kiedy się uśmiecha, wygląda jeszcze bardziej uroczo i młodzieńczo, a jego szafirowe tęczówki przyciągają swoją głębią, tak że mogłabym się w nie wpatrywać godzinami. Jest w nich coś niezwykle uspokajającego.

— Cóż, lubię się wyróżniać na tle innych — podsumowuje w końcu.

— Kiedyś też tak było?

— Oj tak! — Szeroki uśmiech po raz kolejny rozciąga jego usta. — Nigdy nie byłem zwolennikiem schematów.

— Jednak na boisku musisz ich przestrzegać?

— Rzeczywiście, na boisku nie ma miejsca na indywidualności. Tam musimy być jak jeden organizm. Co z tego, że obrońcy zakończą mecz z czystym kontem, jeśli pomocnicy nie stworzą akcji strzeleckich, a napastnicy nie strzelą bramki. Na zwycięstwo składa się wiele powiązanych ze sobą elementów.

— Celna uwaga. — Potakuję głową, po czym rozciągam usta w przebiegłym uśmieszku.

Teraz czas na mój atak.

— Wiemy już jak narodziła się twoja pasja do piłki, zdradziłeś nam swoje drugie hobby, opowiedziałeś o wspierającej rodzinie, ale jaki jest Piotr Socha na co dzień, kiedy na chwilę przestaje być wielką gwiazdą polskiego footballu?

— Uh… — Piotrek zamyśla się na chwilę i upija łyk wody. — Widzę, że te najtrudniejsze pytania zostawiłaś na koniec.

— Być może — przyznaję z miną niewiniątka. — No dalej, nasi widzowie na pewno są tego ciekawi.

Ja też, ale nie przyznam tego na głos.

— Cóż… Nie jestem typem, który zbyt długo usiedzi w miejscu. Lubię napędzać siebie oraz innych do działania. Najważniejsza jest dla mnie rodzina, bo to właśnie od rodziców i brata otrzymałem ogromne wsparcie. Oni są moimi najwierniejszymi kibicami.

— A może jest jakaś dziewczyna, która walczy z kibicami oraz Spartą o twoje serce?

Po raz kolejny zadaję pytanie zanim zdążę pomyśleć. Dosłownie mam ochotę wcisnąć się w fotel i stać się niewidzialna. Co mnie podkusiło, żeby go o to zapytać?! To są jego prywatne sprawy, którymi nie musi się dzielić ze wszystkimi. O ile przy poprzedniej wpadce Piotrek się zaśmiał, o tyle wiem, że teraz nie będzie mu już tak do śmiechu. I rzeczywiście, podchodzi do tego pytania z większą rezerwą, ale przynajmniej nie robi mi żadnego przytyku.

— Nie. Nie mam czasu na dziewczynę. Mecze i treningi pochłaniają większość mojego czasu, a nie chciałbym jej zaniedbywać. Jak już się w coś angażuję, robię to na sto procent. Nie ma żadnych półśrodków. Zwłaszcza w miłości.

— Chciałbyś coś jeszcze dodać na koniec naszej rozmowy? — Obawiam się swojego następnego głupiego pytania, dlatego oddaję Piotrkowi całkowicie głos.

Limit wpadek został już na dzisiaj wykorzystany.

Piotrek odwraca się przodem do kamery i po raz pierwszy jego uśmiech nie jest szeroki ani szczery.

— Chciałbym podziękować wszystkim kibicom za ich nieocenione wsparcie. Bądźcie z nami dalej! Wiem, że forma Sparty nieco faluje i nie wszystkie mecze wyglądają w naszym wykonaniu najlepiej, ale bez was sobie nie poradzimy.

— To ja również dołączam się do tych podziękowań i dziękuję ci, Piotrze, za rozmowę. — Układam usta w sztuczny uśmiech, a gdy rozlega się: „cięcie, koniec”, w pośpiechu odpinam mikrofon.

Następnie nie wahając się ani sekundy wybiegam z sali.


***

Piotrek:

Siedzę sparaliżowany i wpatruję w drzwi, za którymi chwilę temu zniknęła Olga. Po tym jak ją uratowałem nie sądziłem, że tak szybko ponownie się spotkamy. Nie podoba mi się to przyspieszenie akcji, które funduje mi życie. Miałem nadzieję, że do czasu naszego kolejnego spotkania będę bardziej rozeznany w swoich uczuciach. Tymczasem nadal w mojej głowie panuje zamęt. Nie potrafię zapomnieć przerażonych oczu Olgi, nadal słyszę w uszach jej wołanie o pomoc. Co to ma być do cholery?! Już od dawna, a właściwie od czasu Kai żadna laska nie zaprzątała moich myśli tak długo.

— Piotrek! No leć za nią i sprowadź mi ją tutaj! — Krzyk, który rozlega się z końca sali podrywa mnie gwałtownie z fotela.

Że co? Życie chce mnie jeszcze bardziej dokopać.

— Ale dlaczego ja?! — Obruszam się natychmiast.

Ponowne spotkanie z Olgą jest teraz ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę.

— Bo z nas tutaj obecnych biegasz najszybciej.

— Skoro uciekła…

— Kurwa! Zrób, co mówię i nie gadaj tyle! — Teczka, którą mężczyzna trzyma w dłoni leci z głośnym trzaskiem na stół.

Spojrzenia wszystkich kierują się na mężczyznę, ale raczej nikt nie jest zaskoczony jego atakiem furii. Bez słowa odpinam mikrofon i wybiegam z sali. Zdaję sobie sprawę, że dalszą dyskusją nic już nie wskóram. Nie obieram szaleńczego biegu, bo mam nadzieję, że Olga opuści hotel nim zdążę ją dogonić. Niestety, kiedy wyłaniam się zza zakrętu, dostrzegam jej sylwetkę. Niech to szlag!

— Olga! — wołam za nią.

Nie reaguje, więc jeszcze raz powtarzam nawołanie. Ale i tym razem nie przystaje w miejscu ani się nie odwraca. Klnę cicho po czym nieco przyspieszam, chociaż naprawdę nie mam na to ochoty. W myślach zaczynam przeklinać los, który uwielbia kłaść mi kłody pod nogi. Nigdy nie wierzyłem w przypadki i wiem, że spotkanie pod wydziałem jak i to zostały wcześniej zaplanowane.

— Do jasnej cholery! Nie mam zamiaru znowu cię gonić! — Warczę zirytowany, gdy niemal ją doganiam. — Proszę bardzo, uciekaj i schowaj głowę w piasek, bo tylko to najwyraźniej potrafisz! Po co tu w ogóle przyszłaś?! Co, liczyłaś na kolejne spotkanie?! Nie zostawiłem ci numeru, więc wymyśliłaś inny sposób, żeby mnie ponownie zobaczyć?! — Wyładowuję na niej całą nagromadzoną frustrację.

Kiedy kończę pokrzykiwać, Olga odwraca się do mnie. Po zaciśniętych ustach i pięściach widzę, że z trudem nad sobą panuje.

— To przyjaciółka wysłała za mnie zgłoszenie na ten konkurs. Sama pewnie nigdy bym się na coś takiego nie zdobyła. Poza tym, od początku wiedziałam, kim jesteś. Ale nie jestem kolejną zdesperowaną fanką, która ponownie chciała cię zobaczyć. Otóż nie, panie Socha! — Wymierza we mnie palec wskazujący. — Wcale nie poleciałam na pański urok osobisty. Nie interesuje mnie też, ani gdzie pracujesz ani ile masz zer na koncie! Jesteś dokładnie taki sam jak reszta zadufanych w sobie gwiazd! — Nabiera głęboko powietrza, a gdy ponownie się odzywa jej głos jest już spokojniejszy, ale i przepełniony żalem. — Przez moment myślałam, że jesteś miłym oraz troskliwym chłopakiem. Widocznie pierwsze wrażenie bywa mylące.

Pod koniec zdania głos jej się łamie, a ja zaczynam się czuć jakoś dziwnie. Nie umiem nazwać owych uczuć. Czy to już jest poczucie winy? Może zbyt mocno na nią naskoczyłem?

— Posłuchaj, nie kłóćmy się już. — Robię krok w jej kierunku, ale natychmiast mnie powstrzymuje uniesieniem ręki.

— Powiedz im, że się rozmyśliłam. Nie wiem, po co tu przyszłam. To nie mój świat, ja tu kompletnie nie pasuję.

— Hej, poczekaj! — Nim zdążę złapać ją za ramię, błyskawicznie się odwraca i wybiega z hotelu.

Przez chwilę wpatruję się w rozsuwane drzwi, za którymi znikła. Gdybym tylko chciał, bez problemu bym ją dogonił, ale nie potrafię zatrzymać jej siłą. Mnie też kiedyś próbowali zaplanować życie. Wszyscy wiedzieli, co jest dla mnie najlepsze. Aż w końcu się zbuntowałem i poszedłem własną drogą. Czas już dawno temu zweryfikował moje decyzje. Pokazał, że zawsze i bez względu na wszystko muszę wsłuchiwać się w swoje serce, bo tylko ono poprowadzi mnie drogą prawdy. Mogę mieć w życiu wielu doradców, ale ilu ludzi tyle odmiennych zdań.

Patrząc z perspektywy czasu, cieszę się, że byłem na tyle odważny, aby zawalczyć o swoje plany. Realizacja marzeń nie jest łatwą drogą. To ścieżka pełna wyrzeczeń, upadków i momentów zwątpień. Nie raz po nieudanym meczu, myślałem o rzuceniu tego wszystkiego w cholerę. Wylewałem na treningach hektolitry potu, a później musiałem patrzeć jak ktoś inny cieszy się ze zwycięstwa. Podobnie jak wielu młodych piłkarzy miałem problem z przyjęciem porażki. Od zawsze drzemała we mnie natura wojownika. Z każdym kolejnym dniem stawiałem sobie poprzeczkę coraz wyżej.

Minęło sporo czasu zanim zacząłem wyciągać wnioski z niepowodzeń. W tych trudnych chwilach nieustannie wspierał mnie Łukasz. Pozwalał się wygadać. Nic wtedy nie mówił. Po prostu słuchał. Taka spowiedź bardzo mi pomagała. Pozwalała spojrzeć na wiele spraw z pewnego dystansu. Na koniec zawsze mogłem liczyć na dobrą radę od starszego brata. Najczęściej powtarzał: „Piter, zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję, wsłuchaj się w swoje serce, bo ono zna cię najlepiej i jest twoim najlepszym doradcą. Nigdy nie bój się iść pod prąd, wyjść poza schemat. Idź przez życie pewnie i do końca walcz o to, co kochasz”.

Kręcę głową, otrząsając umysł z niepotrzebnych myśli, po czym biegnę z powrotem do sali. Chcę już mieć za sobą konfrontację z tym nieprzyjemnym mężczyzną. Niestety, przed wejściem powstrzymuje mnie ktoś z ekipy, bo akurat trwa ostatni wywiad z Kacprem. Oczekiwanie na koniec zdaje się trwać wieczność. Z każdą mijającą sekundą czuję się mniej pewny siebie. Skoro mężczyzna wcześniej zareagował tak nerwowo, to aż strach pomyśleć, co zrobi teraz, kiedy mu powiem, że Olga uciekła.

— Ta dziewczyna się rozmyśliła — komunikuję zaraz po wejściu do sali.

Zawsze cenię sobie bezpośredniość i nie lubię niepotrzebnego owijania w bawełnę.

— Słucham?! — Twarz mężczyzny w sekundzie czerwienieje. — Poprosiłem cię o jedną prostą rzecz!

— Wiem, ale co miałem zrobić? Zaciągnąć ją tutaj siłą?!

— Tak! — odparowuje cynicznie, po czym kompletnie mnie ignoruje.

Zaczyna wydawać ekipie jakieś instrukcje. Wyrzuca je niemal z prędkością karabinu maszynowego, przez co powstaje lekkie zamieszanie. Z usłyszanych skrawków domyślam się, że nie zamierza odpuścić i chce tutaj sprowadzić Olgę.

— Dlaczego panu tak na niej zależy? — pytam po chwili, kiedy sytuacja nieco się uspokaja.

Mężczyzna patrzy na mnie jakby odpowiedź na to pytanie była oczywista. Dla niego może jest, ale dla mnie już niekoniecznie. Przecież Olga nie wyróżniała się niczym szczególnym. Zadawała standardowe pytania na podstawie zebranych bądź otrzymanych wcześniej informacji. Śmiało mógłbym wybrać kilka równie dobrych kandydatek na stanowisko klubowej dziennikarki.

— Bo była najlepsza. Umiała poprowadzić z tobą naturalną rozmowę. Nie było rytmu pytanie, a potem odpowiedź. Słuchała, co do niej mówisz i na podstawie otrzymanych odpowiedzi zadawała kolejne pytania — wyjaśnia lekko zirytowanym tonem, gdy zauważa, że dla mnie odpowiedź nie jest aż tak oczywista. — Ten wywiad był bardzo dobry i chcę go puścić jutro na antenie — dorzuca po chwili.

— Co takiego?! — Moje oczy rozszerzają się w niedowierzaniu.

— A to. — Na ustach mężczyzny pojawia się cwaniakowaty uśmieszek. — Musimy ją tylko tutaj ściągnąć i jeszcze raz nagrać początek.

— Zawsze mogę się nie zgodzić na puszczenie tego wywiadu.

Mój rozmówca przestaje się uśmiechać i spogląda na mnie złowrogo. Nie uginam się pod naporem jego wzroku, tylko odpowiadam równie twardym spojrzeniem. To jest jedna z tych scen westernowskich, kiedy to przeciwnicy walczą na spojrzenia, a reżyser pokazuje zbliżenie ich oczu.

— A ja zawsze mogę powiedzieć trenerowi, że robiłeś mi problemy i zobaczymy, który z nas wyjdzie na tym lepiej — przypuszcza słowny kontratak.

Kiedy milczę dłuższą chwilę, posyła mi uśmiech pełen triumfu, bo doskonale wie, że wygrał tę krótką potyczkę.

— Dobra, puszczaj sobie ten wywiad. — ustępuję, nieświadomie przechodząc na ty. — A tak poza tym, to po co chce pan jeszcze raz nagrywać początek, skoro wszystko wyszło świetnie? — dopytuję, powracając do formalniejszego zwrotu.

— Bo powitała widzów w czwartkowe popołudnie, a jutro mamy piątek. Chcę, żeby to wyglądało jak wywiad na żywo.

— To ile czasu muszę tu jeszcze zostać? Za półtorej godziny mamy trening.

— Ty i Kacper jesteście już wolni. Nagramy ten początek, a później domontujemy go do reszty.

Oddycham z ulgą, ponieważ mam już dosyć tego castingu i wolę uniknąć ponownego spotkania z Olgą. Nie czuję się na nie gotowy. Na razie muszę nabrać dystansu do tego wszystkiego i zastanowić co dalej. Kamil powtarzał, żebym zdał się na los. Szkoda tylko, że życie przygotowało dla mnie zupełnie inny scenariusz, niż oczekiwałem.

Rozdział 5

Piotrek:

Kiedy wracam do głównego holu natychmiast doskakuje do mnie Kacper. Najwyraźniej widział zajście z Olgą i chce teraz o wszystko wypytać.

— To była ona, prawda?!

— Kto? — Postanawiam grać na zwłokę, chociaż wiem, że Urbań tak szybko nie da się zbyć.

— Ta laska, którą uratowałeś? Jezu, Piter! — warczy zirytowany. — Nawet jeśli tego nie powiesz, to i tak wiem swoje.

— No co wiesz?

— Że wkurzasz się na nią, ponieważ znowu zacząłeś coś czuć. Piotrek, nie pamiętam, żebyś na kogokolwiek się tak wydzierał.

Śmieję się w głos. To jest tak irracjonalny wniosek, że wręcz śmieszny.

— Widzę, że żart się ciebie trzyma — ironizuję.

— Posłuchaj… — Głos Kacpra poważnieje, a ja wzdycham głęboko.

Ta prośba nigdy nie wróży niczego dobrego. Zawsze, kiedy tak zaczyna, zanosi się na dłuższe kazanie, a dzisiaj nie mam na nie ochoty.

— Kiedy poznałem Laurę, czułem się dokładnie tak samo. Bardzo długo wmawiałem sobie, że nic do niej nie czuję, a później powtarzałem jak mantrę, że zasłużyła na kogoś lepszego. Przecież nie wiadomo gdzie będę za rok. Może zainteresuje się mną jakiś zagraniczny klub? Jednak to Laura wtedy nie odpuściła i dzisiaj jestem jej za to dozgonnie wdzięczny. Gdyby w tamtym czasie o nas nie zawalczyła, nie miałbym tak fantastycznej dziewczyny.

— Urbań, znam tę historię na pamięć! Słyszałem ją już z milion razy! — przerywam mu poirytowany.

— I co z tego, skoro nie wyciągasz wniosków? Naskoczyłeś na tę Bogu ducha winną dziewczynę, jakby ci nie wiadomo co zrobiła.

— Daj mi spokój!

— Jakie daj mi spokój?! Musisz ją przeprosić!

— Słucham?! — Wytrzeszczam oczy, gdy kolejny krótki udawany śmiech opuszcza moje usta.

Urbań gani mnie za tę reakcję twardym spojrzeniem. Dziwne, bo jeszcze nigdy nie był w stosunku do mnie taki nieugięty. Zwykle miękł po kilku sekundach i podkulał ogon. Więc dlaczego tym razem nie może mi odpuścić?

— Nie będę jej przepraszał — oświadczam stanowczo. — To prawda, że tutaj nie pasuje. Jest zwykłym tchórzem i tyle.

— Zachowujesz się teraz jak mały chłopczyk, a nie dojrzały facet.

No patrzcie jaki z niego ekspert od dojrzałości!

— Kacper. — W moim głosie wybrzmiewa ostrzegawcza nuta. — Jesteś moim przyjacielem, ale tym razem przeginasz!

— Nie mój drogi. To ty przegiąłeś i masz jeszcze szansę naprawić swój błąd.

— Błąd?! — Zaśmiewam się ironicznie. — Wiesz co, nie wiem jak ty, ale ja spadam do domu ogarnąć się przed treningiem. — Odwracam się na pięcie i kieruję do wyjścia.

— Pewnie, bo najlepiej schować głowę w piasek! — woła za mną.

Nie komentuję już jego słów.

***

Olga:

Biegnę, ile sił w nogach. Prawe kolano dokucza mi jeszcze trochę po ostatnim upadku, ale teraz nie skupiam się na bólu fizycznym. Ten w sercu jest o wiele bardziej dotkliwy. Zarzuty ze strony Piotrka wydają mi się mocno przesadzone. Owszem, stchórzyłam i tego się nie wypieram, ale nie musiał tak od razu na mnie naskakiwać. Co takiego zrobiłam, że zaczął na mnie wrzeszczeć na środku holu? Ciężko było nie wiedzieć kim jest, bo lokalne gazety już od kilku lat rozdmuchiwały jego prężnie rozwijającą się karierę. Nagłówki brzmiały w tym samym tonie: „Szturmem wdarł się do Sparty Posnania! Czy to będzie czarny koń tegorocznej ekstraligi? Odkrycie sezonu 2015/2016!”. Media oszalały na punkcie młodego Piotrka, który powrócił z wypożyczenia do Orlika Łuków. Spekulowano wtedy, jak potoczy się jego kariera, bo wielu piłkarzy grających w słabszych klubach zwyczajnie przepadało.

Kilka razy widziałam jego fotografie, ale na tamtych zdjęciach wyglądał nieco inaczej. Nie zaczesywał do tyłu długiej grzywki, miał też młodszą twarz. Może nawet jeszcze chłopięcą. Nadal tylko uśmiecha się w ten sam uroczy sposób.

Nieco zwalniam bieg, powoli odczuwając zmęczenie. Wolniejszym już krokiem dochodzę na przystanek ulokowany naprzeciwko hotelu. Elektroniczna tablica z odjazdami informuje, że za dwie minuty ma podjechać piętnastka. Przenoszę ciężar ciała z jednej nogi na drugą, dalej wspominając wydarzenia sprzed kilkunastu minut. Zaczynam się poważnie zastanawiać czy dziennikarstwo jest dobrym wyborem. Może faktycznie nie pasuję do świata kamer i fleszy? Wmawiam sobie, że słowa Piotrka nie wprowadzają tych wątpliwości do mojej głowy. Bo jak mogę się przejmować opinią chłopaka, którego spotkałam zaledwie dwa razy i z którym tak naprawdę nic mnie nie łączy? A jednak jakiś cichutki głosik szepcze mi do ucha, że to właśnie zarzuty Piotrka podsycają ów zamęt.

Niskopodłogowy Solaris podjeżdża na przystanek i wtem rozdzwania się moja komórka. Jestem pewna, że dzwoni Magda, bo chce zapytać jak mi poszło, dlatego ignoruję uporczywy dźwięk. Po chwili jednak telefon ponownie zaczyna dzwonić, czym wywołuje u mnie jeszcze większą irytację. Mrucząc pod nosem, wyjmuję komórkę z torebki i odbieram połączenie, nie spoglądając wcześniej na wyświetlacz.

— Jezu, Magda… Pogadamy, jak wrócę do domu. Będę za jakieś dwadzieścia minut — rzucam zamiast powitania.

Po drugiej stronie rozlega się jednak męski głos.

— Witam ponownie, tu Andrzej Kasprzyk z PosnaniTV. Dzwonię do pani, ponieważ bardzo nam się spodobał pani wywiad z Piotrkiem. Wyszedł tak naturalnie, jakby to była zwykła, luźna rozmowa.

Słowa mężczyzny nieco mnie zaskakują. Są zupełnie odmienne od tych, które padły niedawno z ust Piotrka.

— Ja… — zacinam się speszona.

— Chcemy panią w naszej ekipie i na dodatek jutro wyemitujemy pani wywiad z Piotrkiem.

— Co?! — piszczę zszokowana, ale natychmiast się opanowuję, widząc na sobie spojrzenia pozostałych pasażerów tramwaju.

— To był kawał dobrej roboty. Obydwoje wyszliście tak naturalnie.

— To duża zasługa Piotrka. Gdyby odpowiadał zdawkowo, wywiad nie wyszedłby tak dobrze — zaznaczam od razu.

— Piter wiedział, że nie może nawalić, bo będzie miał jeszcze większe kłopoty — odpowiada tajemniczo pan Andrzej, jednak nie mam ochoty ciągnąć tego tematu.

— Dziękuję za miłe słowa, ale nie mogę przyjąć pańskiej oferty. To jednak nie dla mnie.

— Właśnie, że dla pani. Poprowadziła pani ten wywiad tak lekko.

— Kilka razy się skompromitowałam — przypominam panu Andrzejowi.

— To tylko kwestia obycia z kamerą. Z czasem nauczy się pani odpowiedniego opanowania. Proszę się jeszcze zastanowić.

— Bardzo mi przykro, ale nie zmienię zdania.

Nie jestem gotowa na kolejną konfrontację z Piotrkiem. Owszem, nie wiadomo kiedy ponownie byśmy się widzieli i może na razie miałabym zająć się tylko aktualizacją mediów społecznościowych, a dopiero później jeździłabym na treningi lub mecze. Niemniej kiedyś takowe spotkanie by nastąpiło, a ja czuję, że nic dobrego by z tego nie wyszło. Przy Piotrku zaczynam tracić kontrolę oraz racjonalne myślenie. Dlatego postanawiam raz na zawsze o nim zapomnieć i wymazać go ze swojego życia.

— Cóż… — Po drugiej stronie telefonu rozlega się przeciągłe, wręcz teatralne, westchnienie pana Andrzeja. — Szkoda, ale widocznie muszę uszanować pani decyzję.

Zawiesza na chwilę głos. Być może liczy, że jeszcze zmienię zdanie. A kiedy nic nie odpowiadam, mówi:

— Na początku wspomniałem, że jutro chcemy wyemitować pani wywiad z Piotrkiem. Czy chociaż na to się pani zgodzi?

— Tak. — Udzielam przyzwolenia bez odrobiny zawahania w głosie.

Przecież nagranie jest już gotowe i czeka tylko na montaż.

— Chciałbym, żeby to wyglądało jak wywiad na żywo, a pani przywitała się z widzami w czwartkowe popołudnie. Mogłaby pani teraz podjechać na chwilę do hotelu, żebyśmy jeszcze raz nagrali początek?

Spoglądam na ekran czytnika karty PEKA, aby zobaczyć, która jest godzina. Mam niecałe sześćdziesiąt minut do wykładu ze wstępu o państwie i prawie. Mimo że mogę opuścić te zajęcia bez jakichkolwiek konsekwencji, rozważam użycie ich jako wymówki. Obawiam się, że Piotrek nadal będzie w hotelu, a wtedy cały plan o unikaniu go spali na panewce.

— Nie mogłabym podjechać trochę później? — pytam z lekkim zawahaniem.

— Do godziny czternastej musimy zwolnić salę.

Wydaję z siebie przeciągły jęk, ale ostatecznie obiecuję, że będę za jakieś piętnaście minut.

Zanim ponownie przekraczam próg hotelu, mam moment zawahania. W pierwszym odruchu omal nie uciekam, ale porzucam tę myśl, gdy przypominam sobie słowa Piotrka. Nie chcę być tchórzem. Chociaż ten jeden raz, nawet jeśli za kilkanaście minut ponownie stanę się szarą myszką schowaną za płaszczem kompleksów oraz strachów.

— Ty jesteś Olga? Prawda? — Podskakuję wystraszona na dźwięk czyjegoś głosu.

Odwracam się w kierunku, z którego dochodzi i zauważam młodego bruneta. Może mieć około piętnastu lat.

— My się znamy? — pytam, przyglądając się chłopakowi jeszcze uważniej.

Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, żebyśmy się wcześniej spotkali. Nie jestem zbyt towarzyska i bardzo rzadko z kimś wychodzę, więc na pewno bym go zapamiętała.

— Nazywam się Kacper Urbański i jestem przyjacielem Piotrka.

Na wspomnienie o Piotrku momentalnie wzbiera się we mnie wcześniejsza złość.

— Nie chcę mieć nic wspólnego z tym gburem. Ja jestem tchórzem, a on co? Wysyła na linię ognia przyjaciela, bo sam się boi! — wybucham.

— Piotrek już poszedł i nie wie, że z tobą rozmawiam. Masz chwilę, żebyśmy na spokojnie pogadali?

— Nie mamy o czym. Sprawa jest zamknięta — ucinam chłodno.

— Proszę, pięć minut, później odpuszczę. Obiecuję.

Wzdycham przeciągle, ale ostatecznie się zgadzam. W końcu to tylko niezobowiązująca rozmowa. Wystarczy, że wysłucham Kacpra, a później się rozejdziemy.

Przechodzimy w głąb holu i zajmujemy wysokie fotele, tak że siedzimy naprzeciwko siebie. Chociaż Kacper tak bardzo nalegał na tę rozmowę jedynie wpatruje się we mnie nic nie mówiąc. I kiedy mam już zapytać dlaczego parł do tej rozmowy skoro teraz milczy, odzywa się.

— Olga, nie widziałem tego wywiadu, ale słyszałem, że wyszedł naprawdę dobrze. Wiem też, co ci powiedział później Piotrek.

— No i co w związku z tym? — przerywam mu zirytowana, jednocześnie ponaglając go tym pytaniem, aby przeszedł do konkretów.

Jeśli zamierza usprawiedliwiać Piotrka nie mamy o czym rozmawiać.

— Naprawdę przez jedną gadkę chcesz zrezygnować z własnych marzeń?

— Nie wiesz, co wtedy poczułam i jak bardzo zabolały mnie jego słowa — obruszam się natychmiast.

— Masz rację, nie wiem co wtedy poczułaś. Piotrek zachował się jak dupek i nie zamierzam go usprawiedliwiać, ale realizacja marzeń nie jest łatwą oraz przyjemną drogą. — Robi krótką przerwę i kiedy myślę, że już nic więcej nie powie, ponownie się odzywa. — Spójrz na mnie. Kibicowi, który przychodzi na stadion, wydaje się, że zawód piłkarza to miła oraz przyjemna praca. Przecież tylko kopię piłkę, jednocześnie robiąc to, co lubię, ale wcale tak nie jest. Musimy się odpowiednio odżywiać, dbać o formę fizyczną, a rodziny widujemy kilka razy do roku. Każdy z nas miał wybór, a jednak postawiliśmy wszystko na jedną kartę.

— Przyszłam tutaj, bo przyjaciółka wysłała za mnie zgłoszenie — przyznaję cicho.

— Ale zawsze mogłaś tu nie przyjść. Wystarczyło zadzwonić, napisać maila i się jakoś wymigać. Z pewnością znalazłabyś kilka wiarygodnych wymówek. A jednak zjawiłaś się tutaj, coś cię pchnęło.

— Nie wiem, może chciałam coś sobie udowodnić.

— Że nie stchórzysz po raz kolejny.

Patrzę zaskoczona na Kacpra. Mimo młodego wieku jest świetnym słuchaczem i psychologiem. Nie ocenia mnie jak Piotrek. Pozwala spojrzeć na wszystko z dystansu. Niektóre rzeczy po czasie, kiedy emocje już opadną, wyglądają zupełnie inaczej. Moje zdanie na temat zachowania Piotrka nie ulega zmianie. Nadal uważam go za nadętego gbura oraz chama. Jednak zaczynam się zastanawiać czy warto rezygnować z marzeń przez jedną głupią opinię.

W życiu zrobiłam już tyle kroków w tył, ponieważ awsze strach mnie nokautował. Bałam się ryzyka, a może po prostu byłam zbyt słaba, aby zawalczyć o marzenia? Nieważne, dlaczego ciągle stoję w miejscu. Liczy się tylko fakt, że nie potrafię ruszyć na przód i ciągle oglądam się za siebie. A teraz dostaję szansę, aby zmierzyć się z lękiem i być może go pokonać.

— Tak, chyba tak — przytakuję w zamyśleniu.

— W takim razie masz jeszcze szansę to zrobić. Pamiętaj, taka okazja drugi raz może się nie przytrafić.

— Dzięki za radę, ale muszę już iść.

Energicznie wstaję z fotela, po czym zamieram, spoglądając na małą kartkę wyciągniętą w moim kierunku. Zapisany jest na niej jakiś numer.

— Zadzwoń, jeśli będziesz chciała pogadać.

Bardzo zaskakuje mnie ten ruch, chociaż jest to miła odmiana po atakach ze strony Piotrka. Z lekkim zawahaniem odbieram świstek papieru i żegnam się krótkim „na razie”.

Nagranie na szczęście nie trwa zbyt długo, dzięki czemu już po godzinie docieram do mieszkania. Ledwie przestępuję przez próg, doskakuje do mnie Magda. Zaczyna zadawać tyle pytań naraz, że nawet nie wiem, na które mam odpowiedzieć w pierwszej kolejności.

— Jezu! Magda, daj mi się rozebrać! — proszę, ale przyjaciółka pozostaje głucha na moją prośbę.

— No dalej opowiadaj, z kim miałaś ten wywiad, jak ci poszło, kiedy będą wyniki?

— Chyba dobrze. Będą dzwonić tylko do wybranych kandydatek — odpowiadam wymijająco.

— Tylko tyle? — Na twarzy Magdy pojawia się rozczarowanie.

— Tak. Jestem zmęczona. Pójdę się położyć.

— Okej. Jeśli będziesz głodna, w lodówce jest spaghetti z brokułami.

Mruczę tylko ciche yhm, po czym znikam za drzwiami swojego pokoju. Kilka godzin snu, jest tym czego teraz najbardziej potrzebuję. Tak mocno stresowałam się dzisiejszym castingiem, że w nocy najpierw nie mogłam usnąć, a później co chwilę się wybudzałam. Ledwie przykładam głowę do poduszki, sen porywa mnie w swoje objęcia. Śnią mi się szafirowe tęczówki. Dokładnie te same, o których tak bardzo chciałam zapomnieć. Przez to budzę jeszcze bardziej zmęczona niż zasypiałam. I zdaję sobie sprawę, że zapomnienie o Piotrku nie będzie wcale takie łatwe.

Niespodziewanie czuję wilgoć na policzkach. Nie wiem dlaczego płaczę. Być może dlatego, że po raz kolejny okazuję się słaba. Tracę wielką szansę na szczęście tylko przez to, że pozwalam strachowi wygrać ze sobą. Zaciskam oczy, aby powstrzymać kolejne łzy. One nic już nie zmienią.

— Olga umówiłam się z… — Słysząc dźwięk otwieranych drzwi powoli unoszę powieki.

Magda wbiega do pokoju, jednak już chwilę później zamiera w miejscu. Zapewne zauważa ślady łez na moich policzkach.

— Boże, co się stało? Ktoś ci coś zrobił na tym castingu? — pyta zatroskana.

Troska na jej twarzy oraz w głosie jeszcze bardziej mnie dobijają, przez co wybucham szlochem. Magda nie pytając już o nic, przysiada na skraju łóżka i wyrzuca niespodziewanie:

— Dosyć tego! Jutro idziemy do klubu się odstresować!

— Pewnie weźmiesz Adriana, a nie chcę się czuć jak piąte koło u wozu — wymiguję się natychmiast.

Już nie raz wychodziliśmy gdzieś we trójkę i nie wspominam tych wyjść najlepiej. Magda cały czas była zaabsorbowana Adrianem, sporadycznie przypominając sobie o mojej obecności. A ja siedziałam z boku nudząc się i nie wiedząc co robić.

— Dzisiaj przyjeżdża kuzyn Adriana. Zostanie przez jakiś czas w Polsce. Ponoć to bardzo miły chłopak.

Oczy Magdy rozbłyskują podekscytowaniem, a usta formułują w przebiegły uśmieszek.

— O, nie! Nawet nie próbuj mnie swatać. Mam dosyć po ostatnim razie. — Zastrzegam, nim zacznie obmyślać plan swatki.

— Nie przyszło mi do głowy, żeby zapytać, czy jest weganinem. Mówił, że lubi siatkę i nogę, więc pomyślałam, że będziecie mieli wspólne tematy do rozmowy — usprawiedliwia się Magda.

— Tak, a to później ja musiałam jeść pierś kurczaka, czując na sobie jego zniesmaczone spojrzenie. Już widzę, do jakiej restauracji on by mnie zabrał.

— No dobra, przyznaję, to był niewypał, ale Adrian wystawia mu bardzo dobre referencje. Mateusz też już się kiedyś sparzył i jest teraz bardzo ostrożny.

— Dobra, pójdę do tego klubu, ale nie próbuj mnie spiknąć z tym całym Mateuszem. Jeśli mi się spodoba, sama zadziałam — ustępuję dla świętego spokoju.

Wiem, że teraz i tak nie wygram z Magdą, a nie mam sił na kolejną potyczkę słowną.

— Super! Zobaczysz, że od razu poczujesz się lepiej. — Piszczy, a jej mina jasno mówi, że nie zamierza bezczynnie czekać na mój ruch w kierunku Mateusza.

Mimo, że to spojrzenie bardzo mi się nie podoba, odpuszczam dalszą dyskusję i rzucam tylko coś w stylu yhy.

***

Piotrek:

Wygrana z KS Płock nieco podbudowuje nasze morale. Każde zwycięstwo cieszy nas tak samo, bez względu na wynik i jakość spotkania. Zwłaszcza że ostatnio bardzo ciężko nam idzie zdobywanie kompletu punktów. Jesteśmy zespołem, który ma na koncie najmniej porażek. Niestety zajmujemy również pozycję lidera w klasyfikacji remisów. Jeden punkt w starciu z Pragą czy Supraślem w pełni nas satysfakcjonuje. Jednak remis przeciwko Ochojec Rybnik jest równie bolesny co przegrana.

Kiedy ktoś patrzy na nas z boku, myśli, że wychodzimy na boisko w roli statystów, aby odbębnić znienawidzony obowiązek. Dostajemy po kilkaset tysięcy miesięcznie, więc nic nie musimy robić. Tak naprawdę nie wiem, co się z nami działo. W naszych głowach wiele z tych spotkań wyglądało zupełnie inaczej. Już widzieliśmy oczami wyobraźni jak piłka wpada do bramki, a tu sędzia pokazuje, że grę wznowi bramkarz drużyny przeciwnej.

Ciągle szukamy tak zwanego złotego środka. Kiedy myślimy, że już prawie go mamy, on znika z pola widzenia i poszukiwania zaczynają się od początku. Niekiedy przypomina to znaną zabawę w kotka i myszkę. Jesteśmy tak blisko celu, aż znowu dopada nas jakaś dziwna niemoc, a marzenie o zdobyciu tytułu mistrza przybiera kształt czegoś nierealnego.

Przyczynę naszej słabej gry upatrywano w częstych roszadach kadrowych. Owszem w zespole pojawiło się kilku nowych zawodników, ale mieliśmy wystarczająco dużo czasu, żeby się zgrać. O ile komunikacja między obrońcami działa bardzo dobrze, o tyle gorzej jest w przypadku pomocników i napastników. Wielokrotnie brakuje im zrozumienia. Prostopadłe podania są za mocne, główki zbyt głębokie, a niekiedy Kacper bądź Daniel nie dostrzegają podania kierowanego do nich. Jeśli chcemy bić się o mistrza, musimy wyeliminować te mankamenty. Grając ze słabszym zespołem nasze ubytki jeszcze aż tak bardzo się nie uwidaczniają. Jeśli jednak przyjdzie nam mierzyć się z taką Pragą czy Kłodnicą Zabrzańską, wyjdą na jaw wszystkie niedociągnięcia.

— I jak tam wywiady? — zagaduje Kamil, kiedy do niego podchodzę.

Oprócz nas jeszcze nikogo nie ma na boisku. Witka siedzi na murawie ze skrzyżowanymi nogami, więc siadam obok niego. Wyprostowuję obie kończyny i wspieram tułów na dłoniach wyciągniętych do tyłu.

— Lepiej nie pytaj, bo zaraz wybuchnę — odparowuję, po czym nagle doznaję olśnienia. — Ale zaraz, skąd wiedziałeś, że to były wywiady?

— To ja podrzuciłem trenerowi ten pomysł — odpowiada spokojnie, a ja o mało do niego nie doskakuję.

Kamil jest znany z takich wybryków, ale miałem nadzieję, że nigdy nie zostanę jego ofiarą. Jednak kiedy zastanawiam się nad tym trochę dłużej, dochodzę do wniosku, że trener sam nie wpadłby na taki pomysł. Prędzej dałby nam karne kółka bądź kilka godzin na siłce.

— Piter, nie spinaj się tak. Wolałeś trzygodzinną sesję na siłowni?

— A idź mi!

— To, co pochwalisz się w końcu jak było? Spotkałeś jakieś psychofanki, przed którymi musiałeś uciekać? — Ironizuje, poruszając znacząco brwiami.

— Nie, ale spotkałem tę dziewczynę, o której rozmawialiśmy. — Zanim zdążę ugryź się w język, te słowa opuszczają moje usta.

Kamil milczy przez chwilę, zapewne licząc, że sam wyjawię więcej szczegółów. Ale ja również nie mam ochoty ponownie tego roztrząsać. Zresztą zbyt wiele nie ma do opowiadania. Po kilkunastu sekundach przeciągającej się ciszy Witka w końcu nie wytrzymuje i pyta:

— I co? Pogadaliście? Lepiej ci?

— Możesz przestać bawić się w mojego psychoterapeutę! — odparowuję wkurzony.

— Czyli widzę, że stan się pogłębił.

Nie wiem czy to tylko moje przewrażliwienie czy rzeczywiście głos Kamila ocieka ironią. Biorę dwa głębokie wdechy, aby powstrzymać kolejny atak złości, po czym wyznaję przybity.

— Witka, nie mam siły na to wszystko. Jak ją ponownie zobaczyłem, coś się we mnie przełączyło. Nie wiem co to bo jeszcze nigdy się tak nie czułem, ale…

— I znowu walczysz sam ze sobą. Może, zamiast zastanawiać się, dlaczego tak na nią reagujesz, spróbowałbyś się do niej zbliżyć.

— Po tym, jak jej naubliżałem, wątpię, żeby chciała ze mną gadać.

— No bo ty uwielbiasz komplikować sobie życie! — woła Kacper, dochodząc do nas. — Jak zwykle coś zrobiłeś, a dopiero później pomyślałeś.

— Dobra, panowie zejdźcie ze mnie. Mam już dosyć tego dnia. Mogę iść nawet na siłkę, byle byście mi odpuścili — proszę niemal błagalnie.

W tym samym momencie na horyzoncie pojawia się trener, a za nim reszta drużyny, co bardzo mnie cieszy. Przynajmniej na razie mam spokój, chociaż przeczuwam, że przyjaciele odpuszczają mi tylko tymczasowo.

Standardowo trener Benitez rozpoczyna trening od podania dokładnego planu. Naprawdę rzadko się zdarza, że dwa treningi są takie same. Roberto uważa, że musimy być drużyną wszechstronną i nie możemy mieć tylko jednego mocnego punktu. Owszem defensywa jest naszym atutem, ale nie możemy porzucić dla niej ofensywy.

Podczas dzisiejszego treningu skupiamy się głównie na powolnym budowaniu akcji w myśl taktyki „krótkie podania”. Ta opcja sprawdza się najlepiej kiedy masz bezpieczną przewagę. Przeciwnik musi wtedy biegać za piłką, a przez to się męczy i frustruje, bo prócz kolejnych przebytych kilometrów nic więcej nie wlicza mu się do statystyk.

Po rozgrzewce z trenerem od przygotowania fizycznego przechodzimy do konkretnych zadań. Trener dzieli nas na dwie drużyny. Na środku boiska staje bramkarz jako zawodnik neutralny czyli rozgrywający. Musimy wymienić między sobą pięć podań, po czym podać piłkę do bramkarza. Następnie bramkarz odgrywa futbolówkę do zawodnika tej samej drużyny i tamten piłkarz strzela na bramkę. To z pozoru proste zadanie nie jest takie łatwe, bo zazwyczaj na czwartym podaniu kończy się odbiorem piłki.

Przyjmuję futbolówkę, odgrywam ją do Miłosza, a ten bez przyjęcia podaje do Daniela. To zagranie jest bardzo czytelne przez co nasi przeciwnicy doskonale je odczytują. Daniel próbuje jeszcze przechytrzyć Oskara założeniem siatki, ale ten manewr kompletnie mu nie wychodzi. Znowu przegrywamy. Kolejne podejście kończy się porażką drużyny Kacpra i dopiero przy następnej rozgrywce udaje nam się wykonać pięć podań. Do bramki już nie trafiam, chociaż to nie o gole chodzi w tym zadaniu.

— Dobrze, panowie, wystarczy na dziś! — Trener Benitez klaszcze w dłonie, przywołując nas do siebie.

Stajemy przed nim w jednym rzędzie i uważnie wsłuchujemy w opis kolejnego zadania.

Chwilę później piłka wędruje pod stopę Miłosza. Dudi podaje futbolówkę Wojtkowi Stefańskiemu, który od razu odgrywa ją do Kamila. Witka oddaje mi piłkę, w ostatnim momencie zanim Olgierd Ławnicki nie wytrąca mu jej spod nogi. Gdyby chodziło tylko o odpowiednie wykonanie podań to zadanie byłoby zbyt proste. Drużyna defensywna ma cały czas na nas napierać. Trener chce nas nauczyć kreowania akcji podaniami, ale także zobaczyć jak radzimy sobie pod presją. Szybko oddaję futbolówkę Timiemu. Niemal natychmiast doskakują do niego Michał i Maciek, ale nie dają rady odebrać mu piłki.

Zgodnie z instrukcją Timi podaje futbolówkę do nadbiegającego Łukasza. Łukasz od razu zagrywa do znajdującego się najbliżej Daniela. Szymon wybiega ze swojej strefy oczekując na podanie. Nie jest ono idealne i omal nie kończy się przejęciem piłki przez Nilesa. Na szczęście Szymon opanowuje futbolówkę. Przekłada ją sobie na prowadzącą lewą nogę i dośrodkowuje piłkę odchodzącą od bramki. Daniel, który wbiega w pole karne jako ostatni rzuca się na futbolówkę w stylu „na szczupaka”. Jego strzał nie jest jednak zbyt dokładny i nie sprawia Tomkowi trudności z obroną.

— Było nieźle, ale czasami wasz czas reakcji był zbyt długi. Pamiętajcie, na boisku nie ma czasu na dłuższe kalkulacje — podsumowuje trener.

Przy drugim podejściu dokładnie śledzi nasze zachowanie i na bieżąco koryguje ustawienia.

— Michał, szybciej do Olka! Kacper, masz wbiegać od razu! Maciek, jeśli cię otoczyli, nie podawaj na oślep!

Krótkie komendy padają z ust trenera Beniteza co rusz. Przyjmujemy je w milczeniu i zarazem w pełnym zrozumieniu. Chociaż ten sam przytyk powtórzony kilkukrotnie może wkurzać, wiemy, że trener nie czepia się dla zasady, tylko chce, abyśmy byli jeszcze lepsi. Tylko głupiec twierdzi, że już wszystko umie najlepiej i nic nie musi poprawiać.

Powtarzamy to zadanie dwukrotnie, po czym trener zarządza pięciominutową przerwę. Odchodzę na bok, aby pobyć z własnymi myślami i uniknąć kolejnego przesłuchania ze strony przyjaciół. Popijam powoli napój izotoniczny, powracając do wydarzeń sprzed kilku godzin. Kacper miał rację, mówiąc, że jeszcze nigdy na nikogo się tak nie wydarłem i sam jestem zdziwiony własnym wybuchem złości. Co jest takiego w tej dziewczynie, że rozbudza we mnie drugą, niekoniecznie dobrą naturę? Im intensywniej o tym myślę tym mniej odpowiedzi przychodzi mi do głowy. Wydaję z siebie przeciągłe westchnięcie, spoglądając na przekomarzających się Miłosza i Maćka. Czuję jakby tylko na mnie uwzięło się życie. Zawsze kiedy powoli wychodzę na prostą pojawia się coś, co zakrzywia drogę. Zastanawiam się czy tak już będzie nieustannie? Czy nigdy nie będę mógł wziąć głębokiego, spokojnego oddechu. Czy przyjdzie taki dzień kiedy usiądę na kanapie i powiem do siebie w myślach, że już nic nie zaburzy mojego spokoju, cokolwiek by to było?

***

Olga:

W nocy śpię bardzo niespokojnie, a rano ledwie zwlekam się z łóżka. Magda mimo dość wczesnej pory już tryska energią. Nuci wesoło pod nosem „Senioritę”, przygotowując kanapki. Na ten widok, czuję coś w rodzaju zazdrości. Magda zawsze miała łatwiej w życiu. Szybciej przyswajała wiedzę, nigdy nie musiała zakuwać godzinami. Maturę zdała z jednym z najlepszych wyników w szkole, co później ułatwiło jej dostanie się na studia. W sprawach sercowych również nie mogę się z nią równać. Ona spotkała wspaniałego mężczyznę, który ją kochał i wspierał, a ja zawsze trafiam na tak zwanych nieodpowiednich facetów.

— Hej! — woła radośnie, przerywając nucenie.

— Cześć! — odpowiadam, próbując wykrzesać z siebie chociaż połowę jej energii.

— Lepiej się już czujesz? Wiesz, że możesz powiedzieć mi o wszystkim. Obiecuję, że nie będę cię oceniać, ale czasami dobrze się komuś wygadać.

Znam Magdę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że mogę się jej wygadać, bez obawy o późniejsze kazania. W tym wypadku jednak nie potrafię się otworzyć. Po prostu coś mnie hamuje i usiłuje wmówić, że za parę dni wszystko wróci do normy.

— Tak, już mi lepiej. To pewnie przez ten wywiad. Cały czas się stresowałam i później puściły mi nerwy — kłamię gładko.

— Mówiłam ci, że jesteś świetna w tym, co robisz i nie powinnaś się niczym przejmować.

— Znasz mnie i wiesz, że zawsze się stresuję byle pierdołą. — Odbijam piłeczkę, na co Magda zaczyna się śmiać.

— Zobaczymy, co będzie jak dostaniesz ten staż.

Na te słowa natychmiast się spinam.

— Tylko mi tutaj nie padnij na zawał — żartuje Magda.

— Ha, ha, ha, bardzo śmieszne. Dobra, lecę na kosza. — Zagarniam z krzesła spakowaną chwilę temu sportową torbę.

— Proszę! — Magda podaje mi małą paczuszkę. — Kanapki z nutellą na poprawę humoru.

— Dzięki, jesteś wspaniałą przyjaciółką.

— Wiem o tym! — woła za moją oddalającą się sylwetką.

Po zajęciach wlatuję do mieszkania, żeby wziąć szybki prysznic, po czym gnam do pracy. Trafiłam na bardzo miłą szefową, dzięki której spokojnie mogę pogodzić pracę ze studiami. Obsługując klientów, również przestaję myśleć o Piotrku i zdarzeniach z dnia poprzedniego. Niestety kiedy przekraczam próg mieszkania, wszystko do mnie wraca. Słyszę bowiem fragment wywiadu z Piotrkiem.

— Olga, dlaczego nie powiedziałaś, że będą puszczali twój wywiad z tym ciasteczkiem?! — Naskakuje na mnie Magda, ledwie przekraczam próg salonu.

— Zapomniałam z tych nerwów — tłumaczę się, nerwowo uciekając wzrokiem.

— Nie ściemniaj mi tutaj.

— Magda, odpuść.

Nie ma sensu dalej brnąć w to kłamstwo, bo i tak już mnie przejrzała.

— Co, spodobał ci się?

— Kto? — pytam nieco zbita z tropu.

— No ten brunet, z którym robiłaś wywiad. Gdybym nie miała Adriana, sama bym się wokół niego zakręciła. Te jego oczy, a ten uśmiech. — Na twarzy Magdy pojawia się rozmarzenie.

— Jakoś nie zwróciłam na to uwagi. — Po raz kolejny uciekam się do kłamstwa.

— Nie wierzę, twoje oczy mówią co innego.

Patrzę na nią zaskoczona na, po czym kieruję wzrok na ekran telewizora. Rzeczywiście przez całą rozmowę wpatrywałam się intensywnie w Piotrka. Najwyraźniej musiałam robić to bezwiednie.

— No, a gdzie miałam patrzeć jak nie na niego?

— Dobra. — Magda zbywa mnie machnięciem ręki. — A i mam nadzieję, że nie będziesz na mnie wściekła, ale zadzwoniłam do twoich rodziców — dorzuca po chwili.

Mówi to tak spokojnie jakby chodziło o jakiś mało istotny szczegół.

— Po co?! — pytam wkurzona.

Gdybym chciała, żeby obejrzeli wywiad sama bym do nich zadzwoniła. Magda niestety ma tendencję do wyolbrzymiania wielu spraw.

— Powinni zobaczyć, jak zdolną mają córkę.

— Taki wywiad każdy potrafiłby przeprowadzić — odpowiadam nonszalancko.

— Okej. Ta dyskusja do niczego nie prowadzi. Adrian i Mateusz przyjadą po nas o ósmej. Pojedziemy do Van Diesel’a.

— Nie mam ochoty na tańce! — jęczę.

Nie jestem królową parkietu. Nie potrafię poruszać się zmysłowo, tak, żeby kusić facetów. Jedyne co mi wychodzi to lekkie kiwanie w prawo i w lewo.

— Obiecałaś, że pójdziesz.

— Wiem, ale…

— Zatem koniec gadki — ucina twardo, po czym dodaje z cwaniakowatym uśmieszkiem. — Lepiej zacznij się szykować, a ja obejrzę do końca wywiad.

— Ze względu na mnie, czy na Piotrka?

— Kogo? — Magda spogląda na mnie skonsternowana.

— Tego twojego ciasteczka. — Puszczam do niej oko.

Rozdział 6

Olga:

Kilka minut przed ósmą zjawiają się chłopacy. Kuzynowi Adriana nie można odmówić urody. W wytartych jeansach i długim szarym płaszczu prezentuje się niezwykle przystojnie. Przenoszę wzrok na jego oczy. Mają podobną barwę do tęczówek Piotrka, chociaż bliżej im do zieleni. Pod wierzchnim okryciem nie zauważam zbytnio rozbudowanych mięśni, ale nigdy nie miałam na tym punkcie fetyszu. Adrian przyciąga Magdę do siebie i składa na jej ustach gorący pocałunek. Mateusz zaś podchodzi do mnie, aby się przywitać. Para jest tak zajęta sobą, że kompletnie nas ignorują. Z resztą to nie pierwszy raz kiedy Magda traci kontakt z rzeczywistością przebywając blisko Adriana.

— Dajmy im chwilkę — szepcze konspiracyjnie Mateusz, nachylając się nad moim uchem.

— Przecież widzieli się zaledwie parę godzin temu?

— To się nazywa miłość. Już nawet po sekundzie od rozstania zaczynasz tęsknić. — I te słowa zostają wyszeptane do mojego ucha, a niski głos Mateusza sprawia, że przez moje ciało przechodzi silny dreszcz.

Patrzę na niego zdziwiona. Miłość? Kiedyś mi się wydawało, że poznałam jej smak. Nie widziałam świata poza Mariuszem. Wszystko kręciło się wokół niego, aż nagle przeistoczyło się to w coś na kształt niewolnictwa. Musiałam mu mówić gdzie i z kim wychodzę. Jak tylko zaczynał się kręcić przy mnie jakiś inny chłopak, wpadał w szał. Powtarzał, że jestem jego i nikt nie może mnie mu odebrać. Z czasem stawał się coraz bardziej agresywny. Najpierw tylko krzyczał, aż w końcu podniósł na mnie rękę. Zrobił to pierwszy i ostatni raz. Zrozpaczona opowiedziałam o wszystkim Magdzie, a ta poprosiła Adriana, żeby zajął się tą sprawą. Do dzisiaj nie wiem, co takiego się stało, że Mariusz wtedy odpuścił i szczerze mówiąc nawet nie chcę wiedzieć. Najważniejsze, że ten psychopata zniknął z mojego życia raz na zawsze.

— Ykh… — Odchrząkuję zirytowana, a para natychmiast odskakuje od siebie.

Na twarzy Magdy pojawiają się rumieńce, które próbuje skryć za lokami włosów. Adrian zaś uśmiecha się głupkowato.

— To, co idziemy? — Zaistniałą ciszę przerywa w końcu Mateusz.

— Tak, jasne — duka Magda.

Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby była tak speszona.

Droga do klubu zajmuje nam niecałe półgodziny. Niestety Magda zapomniała, że lokal otwierają dopiero o dziewiątej, przez co musimy stać kolejne trzydzieści minut na mrozie. Magda przytula się do Adriana, szukając u niego ciepła. Ja zaś przechadzam się w tę i z powrotem oraz pocieram ręce, aby mi nie zamarzły.

— Proszę. — Mateusz owija luźno swój szalik wokół mojej szyi.

— Naprawdę nie trzeba. Teraz tobie będzie zimno. — Próbuję zdjąć szalik, ale męska dłoń natychmiast mnie powstrzymuje.

— Zostaw. Mam na sobie ciepły płaszcz w przeciwieństwie do ciebie.

— Gdybym wiedziała, że będę sterczeć pół godziny na mrozie, ubrałabym się cieplej — odparowuję, posyłając Magdzie wściekłe spojrzenie.

— No sorry, zapomniałam. — Unosi ręce w geście obrony.

— Zapomniałaś?! — wybucham, tracąc resztki zachowanego opanowania. — Jeszcze chwila i biorę taksówkę i wracam do domu. Mam dosyć tego całego wyjścia! Tak trudno było sprawdzić, o której otwierają.

— Olga, odpuść! — prosi Adrian, czym jeszcze bardziej podjudza moją wściekłość.

To Magda zawaliła, ale to ja mam na to machnąć ręką. Już otwieram usta, aby i jemu przygadać, ale wtem podchodzi do mnie Mateusz.

— Masz rację, jednak nie warto psuć tym wieczoru.

Wypuszczam z ust przeciągłe westchnienie, ale odpuszczam. Przynajmniej słowny komentarz, ponieważ obrzucam Magdę jeszcze jednym morderczym spojrzeniem.

Niechętnie, ale odpuszczam. Po pięciu minutach, które ciągną się w nieskończoność, pojawia się hostessa oznajmiająca, że można już wejść do klubu. Nie oglądając się na nikogo, wbiegam do środka. Od razu moje zmarznięte ciało otula przyjemne ciepło. Magda rusza za mną, a panowie udają się do kasy, aby zapłacić za wstęp. Do dzisiaj nie rozumiem tej śmiesznej zasady, że panie mogą wchodzić do klubów za darmo, a panowie muszą uiszczać opłaty. To nie są wielkie kwoty, ale liczy się sam fakt.

— Dzień dobry, witamy w Van Diesel! Mieli państwo wcześniejszą rezerwację? — Podchodzi do nas wysoka brunetka.

— Nie! — Zza moich pleców rozlega się głos Adriana.

— W takim razie zapraszam za mną.

Hostessa prowadzi nas w głąb lokalu. Z zaproponowanej loży mamy niezły widok na cały parkiet.

— To miejsce państwu odpowiada?

— Tak. — Magda podejmuje natychmiastową decyzję.

— W takim razie zamówienia składamy przy barze, a później ktoś przyniesie państwu drinki.

Magda, uznając to za swoiste zaproszenie, ciągnie za sobą Adriana i oboje udają się do baru. Nie pyta mnie uprzednio, co piję, ponieważ doskonale wie, co ma mi wziąć. Jedynym drinkiem, jaki toleruję jest Mojito. Lekko orzeźwiający i nie aż tak mocno alkoholowy napój. Nigdy nie piłam zbyt dużo, dlatego mam bardzo słabą głowę.

— Adrian wspominał, że studiujesz dziennikarstwo — zagaja po chwili Mateusz, zapewne próbując jakoś zacząć rozmowę, gdyż od dłuższej chwili siedzimy otoczeni niezręczną ciszą.

— Tak, w przyszłości chciałabym zostać dziennikarzem sportowym — odpowiadam krótko.

— To może za parę lat, albo nawet miesięcy zrobisz ze mną wywiad?

— Słucham? — Unoszę brwi w wyrazie konsternacji.

— Mateusz Stefański, mówi ci to, coś?

— Nie, a powinno?

Wytężam umysł, aby znaleźć jakąś wskazówkę. Niestety żadnej nie znajduję.

— Jestem piłkarzem, gram w FC Essen.

— Czekaj, co? W tym FC Essen? — Rozszerzam usta nie dowierzając.

Mateusz wybucha śmiechem widząc moją reakcję.

— No prawie w tym, bo gram w FC Essen II. Walczymy w czwartej lidze niemieckiej, to taki odpowiednik naszej trzeciej ligi.

— Ale to i tak jest potęga ligi niemieckiej! — wykrzykuję podekscytowana. — Jak się tam znalazłeś w tak młodym wieku? — dopytuję po chwili, kiedy początkowy szok opada.

— Zaliczyłem udany sezon w Supraślu, skauci z Essen bacznie mi się przyglądali, coś ich musiało przekonać, że złożyli ofertę.

— Nie bałeś się? No wiesz bundesliga to, coś zupełnie innego niż ekstraliga.

— Jestem pod wrażeniem — przyznaje Mateusz.

— Czego? Czy to, że jestem kobietą, z góry oznacza, że nie znam się na piłce i krajowych ligach?! — Obruszam się.

Nie pierwszy raz spotykam się z taką reakcją, ale w dalszym ciągu dotyka mnie ona równie mocno. Nie rozumiem skąd takie stereotypowe myślenie u facetów. Może kiedyś piłka nożna była dyscypliną zarezerwowaną tylko i wyłącznie dla mężczyzn, jednak dzisiaj już tak nie jest. Mamy nawet żeńską, krajową reprezentację.

— Wybacz, nie chciałem cię urazić. Po prostu rzadko spotykam kobietę, która zna się na piłce. Ale podoba mi się to.

Mateusz przysuwa się bliżej, a ja drżę w reakcji na ten gwałtowny ruch.

— Chyba się mnie nie boisz? — pyta Mateusz z psotnym uśmiechem.

— Co, oczywiście, że nie — wyjąkuję, próbując opanować rozedrgany głos.

Niestety nie jestem w stanie zapanować nad wciąż drżącymi dłońmi, co nie uchodzi uwadze Mateusza.

— Skoro się mnie nie boisz, to dlaczego drżą ci ręce?

Cholera, właśnie zaciąga mnie w kozi róg.

— To po prostu taki tik, nad którym nie mogę zapanować — kłamię, mając nadzieję, że Mateusz kupi tę wymówkę.

I na szczęście chyba ją kupuj, ponieważ powraca do zadanego przeze mnie pytania.

— Wiadomo, nowe miejsce i nowi ludzi to zawsze jest coś lekko stresującego. Ponieważ wyjeżdżając do Niemiec byłem jeszcze niepełnoletni, zamieszkałem z niemiecką rodziną. Lina i Paul okazali się przesympatyczni. Niestety nie można było tego powiedzieć o ich synu. Wiecznie dawał mi do zrozumienia, że jestem tylko gościem, a gdy raz pod nieobecność rodziców zorganizował imprezę, musiała przyjechać policja. Zrobili grandę po pijaku. Jak się później okazało nie był to jego pierwszy taki. — Mateusz nakreśla cudzysłów w powietrzu. — wypadek.

— Zawsze ciekawiły mnie stereotypy o młodzikach sprzątających sprzęt pod treningach czy czyszczących buty starszym kolegom — zagajam, chcąc jakoś podtrzymać rozmowę.

— Pytasz mnie czy zaliczyłem ten etap? — Usta Mateusza drgają w trudno powstrzymywanym uśmiechu.

— Być może?

— Kiedy przyszedłem na pierwszy trening od razu chciałem się pokazać jako ktoś, komu zależy na miejscu tutaj, więc sam garnąłem się do sprzątania. Ale butów nie czyściłem. Z resztą nikt od nas tego nie wymagał.

Akurat gdy kończy mówić do loży wraca Magda z Adrianem. Mimo początkowej niechęci, czuję jak powoli uchodzi ze mnie napięcie. Magda wiruje na parkiecie w objęciach Adriana, a ja kontynuuję luźną rozmowę z Mateuszem i opowiadam o pasji do dziennikarstwa. Mateusz przyznaje wtedy, że oglądał mój wywiad z Piotrkiem i bardzo mu się podobał. Oczywiście wypowiedziane pochwały nie sprawiają, że zaczynam bardziej w siebie wierzyć, gdyż nadal pamiętam bolesne słowa Piotrka: „Ucieknij, schowaj głowę w piasek, bo tylko to potrafisz”. Nie rozumiem dlaczego to zdanie tak bardzo wyryło mi się w pamięci. Czemu przejmuję się opinią kogoś tak nieistotnego w moim życiu. Przecież nic mnie z nim nie łączy poza zwykłą wdzięcznością za uratowanie życia. Mówi się, że czas leczy rany, ale ja czuję z każdą, kolejną minutą coraz większy żal do Piotrka. Rozumiem jego złość. Nie znał mnie i mógł sobie różnie pomyśleć, jednak nie zasłużyłam na taki atak z jego strony. Czy w trakcie wywiadu bądź po nim dałam mu jakikolwiek znak, że liczę na coś więcej?

***

Piotrek

Jestem wściekły na chłopaków, że mnie tutaj zaciągnęli. Nie mam ochoty na spotkanie w męskim towarzystwie, ponieważ wiem, jaki będzie temat numer jeden rozmów. Ja i moja dziwna relacja z Olgą. Nie chcę ponownie tego roztrząsać. Może uniosłem się niepotrzebnie, ale już było po fakcie i wracanie do tego niczego nie zmieni.

— Ty, Piter, a podobno uśmiech to twój znak rozpoznawczy — ironizuje Michał.

— Uśmiechem wszystkiego się nie załatwi — dorzuca Maciek.

— Myślał, że jak pokaże swoje śnieżnobiałe ząbki, to ta cała Olga przestanie się na niego dąsać — wtrąca swoje trzy grosze Miłosz.

— Halo, panowie jakby co, stoję obok was! — komunikuję ironicznie, na co cała grupka wybucha śmiechem.

— A wam co tak wesoło? — zagaduje Kamil, podchodząc do naszej loży.

— Jak zwykle się ze mnie śmieją — burczę, krzyżując dłonie na klatce piersiowej w iście teatralnym geście.

— Ej, panowie, dajcie mu już spokój. Widzicie, że przeżywa wielki miłosny zawód. — Kamil natychmiast staje w mojej obronie, chociaż wydaje mi się, że i w jego głosie rozbrzmiewa prześmiewcza nuta.

— Na własne życzenie — podsumowuje Urbań z przyganą. — Trzeba być idiotą, żeby tak przygadać lasce, która ci się podoba. Dokuczanie, to sposób z podstawówki bądź przedszkola, a ty masz chłopie dwadzieścia dwa lata.

— Wiem! — warczę zirytowany, chcąc uciąć niewygodny temat.

Na prawdę cały wieczór będziemy gadać o mnie i o tej dziewczynie? Koledzy na szczęście odpuszczają dalszy atak, jednak to nie poprawia mojego nastroju. Próbuję skupić myśli na zbliżającym się meczu wyjazdowym z Rawą Chorzów. Przez parę minut udaje mi się zapomnieć o Oldze, jednak kiedy zwracam wzrok na parkiet, wszystko wraca. Poznaję ją mimo ciemności panujących dookoła, ponieważ tańczy bardzo blisko naszej loży. Wiruje w czyichś objęciach i wygląda na szczęśliwą. Moje ciało ogarnia nagle jakieś dziwne uczucie. Nie potrafię go dokładnie określić, ale na pewno przebija się przez nie niezrozumiała dla mnie złość. Nadal próbuję zrozumieć, jak to się stało, że ta dziewczyna tak mną zawładnęła i to w przeciągu zaledwie chwili. Przecież nie jest jakaś wyjątkowa? A może jest?

— Ej, Piter, co tak się zapatrzyłeś? — Podskakuję nerwowo, słysząc pytanie Michała.

— Ja, nic. Przepraszam was na chwilkę. Zaraz wrócę.

Szybkim krokiem wychodzę z sali i schodzę schodami na dół w kierunku wyjścia, aby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Jednak kiedy czuję chłód wpadający z dworu, natychmiast rezygnuję z tego pomysłu. Nie zabrałem ze sobą kurtki, a nie mogę teraz ryzykować zdrowia. Drużyna mnie potrzebuje i jest ważniejsza niż moje głupie oraz szczeniackie zachcianki.

Gdy wracam na salę zaczepia mnie jakaś dziewczyna. Ledwo utrzymuje równowagę na kilkucentymetrowych szpilkach, a alkohol czuć od niej na kilometr.

— Może zata… ńcz… ymy? — proponuje, bełkocząc.

— Wybacz, ale nie przyszedłem tutaj sam. — Próbuję wyminąć nachalną blondynkę, jednak ta łapie mnie za ramię.

Jej długie tipsy wbijają się w moją skórę, sprawiając lekki ból.

— Proponuje ci tylko jeden niewinny taniec.

— Nie! — ucinam ostro, jednak zobaczywszy, że Olga nadal jest na parkiecie zmieniam zdanie.

Bez słowa pociągam dziewczynę na środek sali. Wybieram miejsce oddalone kawałek od tego gdzie tańczy Olga. DJ zapuszcza akurat szybszy kawałek. Moja taneczna partnerka zaczyna wykonywać jakieś dziwne ruchy. Być może chce wyglądać seksownie i kobieco, ale jedyne określenie, jakie przychodzi mi do głowy, patrząc, na jej taniec to żenada. Powoli wpasowuję się w rytm piosenki. Jednocześnie kątem oka spoglądam na Olgę. Chcę się upewnić, że nadal jest na parkiecie. Przyciągam nieznajomą dziewczynę do siebie, ponieważ zaczyna wpadać na innych tańczących. Blondynka unosi głowę, po czym posyła mi szeroki uśmiech połączony z zalotnym spojrzeniem. Odwzajemniam go z wielkim trudem.

Przejmuję kontrolę nad naszym spontanicznym układem, a dziewczyna nie wykazuje jakiegokolwiek sprzeciwu. Wręcz przeciwnie, odnoszę wrażenie jakby spodobała jej się rola uległej. Prowadzę nas tak, że już po kilku sekundach, niby przypadkowo, znajdujemy się przy Oldze. Serce zaczyna mi mocniej bić z jakiejś dziwnej ekscytacji. Moje ciało lgnie do niej i nie chce słuchać głośnych ostrzeżeń rozumu. Wypuszczam blondynkę z ramion, aby mogła wykonać obrót. Dziewczyna robi to jednak zbyt gwałtownie przez co wpada na parę tańczącą najbliżej nas. Partner Olgi zaczyna coś do niej pokrzykiwać. Blondynka nie pozostaje mu dłużna i również odwzajemnia się sowitą wiązanką, po której następują rękoczyny. Natychmiast odsuwam się kawałek, aby nikt nie powiązał mnie z tą wariatką. Chłopak, z którym tańczyła Olga chwyta dziewczynę za ramię, uprzednio mówiąc coś do Olgi. Ta kiwa głową i już chce zejść z parkietu, ale natychmiast ją zatrzymuję układając rękę na jej ramieniu.

Czuję, że to moja szansa. Drugiej może już nie być. Olga odwraca się do mnie rozszerzając oczy. Przez kilka sekund mierzymy się na spojrzenia, a dziwne iskry przechodzą między nami. Jestem pewien, że ona również je czuje. Po chwili, kiedy początkowy szok opada, Olga zaczyna się wyrywać. Jednak nie pozwalam jej na ucieczkę. Przyciągam ją do siebie i wyszeptuję do ucha.

— Zatańcz ze mną.

Olga unosi głowę, spoglądając na mnie niepewnie. Rozdarcie w jej oczach widać na wylot. Walczy ze sobą podobnie jak ja. Ponawiam prośbę, nie otrzymując żadnej odpowiedzi. Ponownie mija kilkadziesiąt sekund, zanim Olga kiwa delikatnie głową. Z głośników popływają akurat dźwięki utworu Silhouette Active Child, więc przyciągam ją bliżej siebie. Olga opiera głowę o moją klatkę piersiową i tak powoli się kołyszemy. Przez całą piosenkę, gdy trzymam ją w ramionach nic więcej się nie liczy. Jesteśmy tylko my zatraceni w tańcu, nasze oczy spotykające się raz po raz i delikatny uśmiech Olgi, który pojawia się okazjonalnie. Przez te kilka minut czuję się jakbym śnił na jawie. Niestety z każdego snu trzeba się kiedyś obudzić. Utwór dobiega końca, a Olga zbiega z parkietu, nim zdążę wykonać jakikolwiek ruch.

Stoję przez chwilę sparaliżowany. Dopiero teraz do mnie dociera jak bardzo skomplikowałem tę popieprzoną sytuację. Przekroczyłem granicę, której nigdy nie powinienem przekroczyć. Sprawiłem, że wraz z odejściem Olgi moje serce ogarnia nagłe i niezrozumiałe uczucie pustki. Nie mogę teraz wrócić do chłopaków, ponieważ od razu by się zorientowali, że coś jest nie tak, dlatego ruszam w kierunku toalet. Gdyby nie jutrzejszy trening obrałbym zupełnie inny kierunek i poprosił o setkę czystej. Opieram dłonie na umywalce, zwieszając głowę. Jak zwykle zrobiłem coś, zanim pomyślałem. Przepłukuję twarz letnią wodą, po czym przeglądam się kilka razy w lustrze. Chłopak spoglądający na mnie nie jest tym pewnym siebie mężczyzną, który zawsze i bez względu na wszystko walczy o najcenniejsze rzeczy w życiu. Ten chłopak ma w oczach strach oraz niepewność. Odczekuję chwilę, próbując się uspokoić, po czym wychodzę z łazienki. Idąc wąskim korytarzem jestem tak zamyślony, że nie zauważam osoby z naprzeciwka, na którą wpadam. Już zamierzam przeprosić ową osobę, ale wtem rozlega się znienawidzony przeze mnie głos.

— No proszę? Ileż to już czasu się nie widzieliśmy? — woła prześmiewczo Mateusz.

Wystarczająco za krótko, żebym znienawidził cię chociaż trochę mniej — odpowiadam w myślach, a na głos nic nie mówię.

Nie mam zamiaru rozpoczynać z nim rozmowy, bo wiem jak by się ona skończyła. Któryś z nas opuściłby klub ze złamanym nosem, a Mateusz pewnie miałby dziką satysfakcję, że znowu mnie sprowokował. Robię krok, żeby go wyminąć, ale natychmiast zagradza mi drogę. Ewidentnie prosi się o lanie, którego ostatnio mu oszczędziłem.

— Mateusz, masz jakiś problem, czy co?! — warczę, próbując go obejść.

Po tym wszystkim jeszcze mu mało?

— Nie cieszysz się na mój widok? — Uśmiecha się cwaniakowato, ponownie stając mi na drodze.

— Jakoś niespecjalnie — odpowiadam oschle. — Po, co przyjechałeś do Polski?

— Mam kontuzję barku i przy okazji rehabilitacji postanowiłem odwiedzić kuzyna. A co nie mogę?

— Pewnie, że możesz. — Ponownie moja odpowiedź jest wypruta z jakichkolwiek emocji.

— Mógłbyś być trochę milszy. Kiedyś…

Zaciskam obie dłonie w pięści w przypływie już nie złości, a furii. Bezczelność aż kipi mu uszami. Powinien mieć chociaż trochę przyzwoitości i nie wracać do tamtej sytuacji. Zwłaszcza, że cudem uniknął za nią odpowiedzialności.

— Właśnie kiedyś. Po tym, co zrobiłeś, masz czelność się dziwić, że jestem taki w stosunku do ciebie?! — wybucham.

Zaledwie cienka granica dzieli mnie od przywalenia mu w twarz.

— Obaj wiemy, że to nie była moja wina. — Mateusz przystępuje do kontrataku.

Czuję, że próbuje moją samokontrolę i ewidentnie dąży do złamania jej. Nie rozumiem tylko dlaczego to robi. Nasze drogi rozeszły się kilka miesięcy temu i już nic nas nie łączy.

— Raczej ty tak wmawiasz wszystkim! — zauważam.

— Skoro Kaja szukała jakichś wrażeń, wniosek może być tylko jeden. Jesteś kiepski w te klocki.

Dotychczas starałem się w miarę nad sobą panować, bo nie chciałem dać Mateuszowi złudnej satysfakcji z wygranej, ale te słowa zburzają całą moją samokontrolę. Przyciskam go do ściany i zaczynam obkładać pięściami. Mimo że od tamtych wydarzeń minęło już tyle czasu, nie potrafię mu wybaczyć ani zapomnieć o tym, co zrobił. Mateusz może się wybielać przed innymi, zgrywać ofiarę, jednak mnie nie zwiedzie. Za dobrze go znam, żeby pozwolić zamydlić sobie oczy jakimiś tanimi tłumaczeniami.

Mateusz wykorzystuje moment mojej nieuwagi i oddaje cios. Z nosa zaczyna mi lecieć krew. Obawiam się, że może być złamany, bo w okolicy grzbietu czuję ostry i promieniujący ból. Wpadam w jeszcze większy szał. Wiem, że to nie wyrówna rachunków i nie zmieni tego, co się stało, ale nie potrafię nad sobą zapanować. Moje ciosy stają się szybsze i mocniejsze. Mateusz również nie odpuszcza. Oboje zaczynamy ciężej oddychać z wysiłku, ale żaden ani myśli o oddaniu walkowera.

— Przestańcie! Co wy robicie?! — Odskakujemy od siebie, słysząc podniesiony głos Olgi. — Jak wy wyglądacie! Czy was już totalnie pogięło?!

— Olga, uspokój się. — Pierwszy odzywa się Mateusz.

— Milcz! — przerywa mu ostro Olga. — Zachowujecie się jak dzieci z przedszkola!

Nagle za nią wyrasta dwóch barczystych mężczyzn, którzy jak się domyślam pracują w ochronie klubu.

— Co się tutaj dzieje? — pyta jeden z nich, spoglądając najpierw na Mateusza, a później na mnie.

— Nic takiego, mała koleżeńska sprzeczka — wyjaśnia Mateusz.

Jego usta rozciągają się w kolejnym cwaniakowatym uśmieszku, który znowu chcę zetrzeć pięścią. Gdyby nie obecność Olgi i tych ochroniarzy na pewno bym to zrobił. Ochroniarze wymieniają między sobą krótkie spojrzenie, po czym odchodzą, rzucając:

— Ma być spokój, jasne?

W odpowiedzi obaj kiwamy głowami.

— Przyszłaś z nim? — pytam Olgę po chwili, a w moim tonie pobrzmiewa szok połączony z przerażeniem.

— Tak — odpowiada chłodno.

— To nie jest odpowiedni facet dla ciebie… Nie wiesz o nim wszystkiego…

— A może ty nim jesteś? — przerywa mi kpiąco.

— Nie, ale…

Obaj nie jesteśmy dla niej odpowiedni, jednak Mateusz oznacza wielkie kłopoty i jeszcze większe niebezpieczeństwo. Olga obrzuca nas wściekłym spojrzeniem, pomieszanym z rozczarowaniem. Nie jestem dumny z tego co się przed chwilą stało i chociaż tak naprawdę to Mateusz mnie sprowokował, wiem, że moja wina też w tym jest. Niestety kiedy silne emocje uderzają do głowy bardzo trudno o rozsądek.

— Wracam do domu — komunikuje Olga odwracając się na pięcie.

— Nie powinnaś wracać sama po nocy — woła za nią Mateusz.

— Zamówię taksówkę. Przekaż Magdzie, że źle się poczułam.

— Ale…! — wykrzykujemy jednocześnie, jednak Olga nie zważając na nasz protest wymaszerowuje z korytarza.

Rozdział 7

Piotrek:

Od tamtych wydarzeń minęło już tyle czasu. Myślałem, że zamknąłem za sobą ten rozdział. Mateusz wrócił do Niemiec, a ja oddałem się treningom. Na początku nie było łatwo. Za każdym razem, kiedy otwierałem oczy, miałem wrażenie, jakby ktoś zadawał mi kolejny cios w serce. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że Mateusz wykreował siebie jako troskliwego i kochającego chłopaka. Ci, którzy go znali, wiedzieli, jaka jest prawda. Jednak nikt nie miał odwagi, a może zwyczajnie nie chciał jej wyjawić. Przez jakiś czas próbowałem z nim walczyć, niestety bezskutecznie. Mateusz zdawał sobie sprawę, że sam nic nie zdziałam, więc nie czuł się zagrożony.

— Jezu, Piter, co ci się stało?! — woła Majo, zauważając mój krwawiący nos gdy chwilę później wracam do naszej loży.

Spojrzenia wszystkich pozostałych od razu kierują się na moją twarz, zawierając to samo pytanie, które przed chwilą zadał Michał.

— Mateusz przyleciał do Polski — odpowiadam krótko.

Koledzy patrzą na mnie zaszokowani. Jedynie Kacper i Miłosz znają wszystkie szczegóły mojego konfliktu z Mateuszem. Pozostali otrzymali zaledwie garstkę informacji.

— Co tutaj robi? — pyta Kacper.

— Ponoć leczy kontuzję barku i chciał odwiedzić kuzyna. Ale najgorsze jest to, że przyszedł tutaj z Olgą.

— Tą Olgą? — dopytuje Kamil.

Wzdycham głęboko, po czym dorzucam:

— Próbowałem jej powiedzieć, że ma się trzymać jak najdalej od niego.

— I pewnie cię posłuchała — ironizuje Kacper, a kiedy nic nie odpowiadam dodaje: — Po tym, jak ją wcześniej potraktowałeś, nie dziw, że nie chciała cię słuchać.

— Jak pomyślę, że on z nią kręci, to aż mnie ściska.

— Spokojnie Piotrek. — Uspokaja mnie Miłosz.

Z naszej paczki zawsze jest najbardziej opanowany i do samego końca zachowuje zimną krew. Ta cecha przydaje się nam, obrońcom. Wielokrotnie stąpamy po bardzo cienkiej granicy. Mamy przed sobą rozpędzonego zawodnika. Musimy wybrać między faulem a odpuszczeniem. Obydwa warianty są równie ryzykowne. Jeśli nie trafisz czysto w piłkę, podetniesz przeciwnika w polu karnym, wiesz już, jaka będzie za chwilę decyzja sędziego. Przy odrobinie szczęścia dostaniesz żółtą kartkę, a drużyna przeciwna karnego. Zawsze możesz odpuścić, jednak wtedy zdajesz się na bramkarza i jego umiejętności, albo liczysz na to, że zawodnik jednak spudłuje. Na podjęcie decyzji masz zaledwie kilka sekund. Jeżeli nerwy przejmą nad tobą kontrolę, szybciej stracisz koncentrację, a co za tym idzie łatwiej popełnisz błąd.

— Co mam teraz zrobić? — pytam przybity, opadając na kanapę.

Krzywię się, kiedy dotykam pokiereszowanego nosa. Już słyszę w myślach burę, jaką dostanę od trenera za lekkomyślne zachowanie.

— Po pierwsze, jechać na prześwietlenie. Nos może być nawet złamany — odpowiada natychmiast Witka.

— A po drugie, zdobyć zaufanie Olgi. — Wspomaga go Kacper. — To nie będzie takie łatwe, zważywszy na to jak ją wcześniej potraktowałeś, ale myślę, że przeprosiny będą dobrym początkiem.

— Dobra, jadę na to prześwietlenie — komunikuję, chcąc chwilowo uciąć niewygodny temat.

— Poczekaj, pojedziemy z tobą! — woła Michał, a reszta jak na zawołanie podnosi się z kanapy.

— Dzięki. Dam sobie radę.

— Z nosem może i tak, ale z rozterkami sercowymi już niekoniecznie — podsumowuje Kamil.

Na szczęście badanie nie wykazuje żadnych zmian kostnych. Lekarz stwierdza, że to zwykłe stłuczenie i przepisuje jakąś maść na zmniejszenie obrzęku. W poczekalni czeka tylko Kacper. Pozostali wrócili już do domów, po tym, jak ich grzecznie wyprosiłem, o ile zwrot „wypierdalać” jest grzecznościowy.

— I co powiedział lekarz? Będziesz mógł grać? Jeszcze cię boli? — Kacper zasypuje mnie lawiną pytań, gwałtownie wstając z plastikowego krzesełka.

— Na szczęście to zwykłe stłuczenie. Dostałem jakąś maść. Za parę dni nie będzie ani śladu.

— To dobrze. A wracając do tematu Olgi…

— Tak, wiem, że muszę ją przeprosić, tylko najpierw musiałbym… — Przerywam Kacprowi, jednak i on nie pozwala mi skończyć.

— Proszę.

— Co to jest? — Spoglądam na małą kartkę wyciągniętą w moim kierunku.

— Numer do Olgi. Po tym, jak wyszedłeś z hotelu, poszedłem do tego gościa z ekipy i poprosiłem o niego. Na początku nie chciał się zgodzić, ale kiedy obiecałem, że nakłonię Olgę do powrotu, od razu mi go zapisał. Przeczuwałem, że prędzej czy później ci się przyda.

— Kurde… Nie wiem co powiedzieć.

Już dawno nie czułem się tak skrępowany. Kacper po raz kolejny pokazuje mi jak wspaniałego mam przyjaciela. Mimo tego, co wtedy nagadałem, jeszcze mi pomógł, chociaż wcale nie musiał.

— Wystarczy „dziękuję”. Im szybciej zdobędziesz zaufanie Olgi, tym szybciej powiesz jej całą prawdę.

— Nie mogę jej powiedzieć wszystkiego! — oponuję od razu. — Nie jestem dumny z wielu rzeczy, które wtedy zrobiłem.

— Stary, każdy na twoim miejscu zrobiłby dokładnie to samo. Chciałeś dobrze.

— Czasami chęci to nie wszystko — odpowiadam smutno i zwieszam głowę pod naporem bolesnych obrazów, które zalewają mój umysł.

— Próbowałeś pomóc Kai.

— Ale ostatecznie jej nie pomogłem.

Niekiedy chęci nie wystarczają i liczy się tylko efekt końcowy.

— Zakochanej dziewczynie bardzo trudno przemówić do rozsądku. Ona nie widziała świata poza Mateuszem — odzywa się Kacper, próbując po raz kolejny zdjąć ze mnie część wyrzutów sumienia.

Wzdycham głęboko, ale na głos już nic nie mówię.


***

Olga:

Kiedy wracam do domu, jeszcze długo nie mogę zasnąć. W głowie kłębi mi się tyle myśli i pytań pozostawionych bez odpowiedzi. Najpierw taniec z Piotrkiem kompletnie mnie rozstroił. Gdy wpadłam w jego ramiona i oparłam głowę na jego piersi moje serce ogrzało nieznane dotąd ciepło. Było to tak przyjemne uczucie, że mimo kilkukrotnych ostrzeżeń rozumu nie mogłam, a właściwie nie chciałam się odsunąć. Później ta bójka. Mateusz, którego zobaczyłam z Piotrkiem nie był tym miłym oraz troskliwym chłopakiem sprzed kilkunastu minut. W jego oczach czaiły się amok i wściekłość. Przez moment nawet zaczęłam się go bać, a bolesne wspomnienia powróciły do mnie niczym bumerang. Mój były wielokrotnie miał ten sam wzrok, pełen dzikiego szału.

Rano zostaję obudzona przez Magdę, która przychodzi zobaczyć jak się czuję. Na jej twarzy maluje się troska, a w oczach dostrzegam dziwny błysk ekscytacji. Najwyraźniej liczy na jakieś pikantne szczegóły dotyczące Mateusza. Niestety nie mam dla niej żadnych barwnych opowieści.

— I jak, lepiej ci już? — pyta, przysiadając na skraju łóżka.

— Tak. To chyba była zwykła migrena. Wzięłam jakiś proszek przeciwbólowy i mi przeszło — kłamię z niebywałą łatwością.

Nie czuję się dobrze z tym, że ją okłamuję. Magda wielokrotnie pomagała mi w podbramkowych sytuacjach. Chociażby wtedy, kiedy Mariusz wciągnął mnie w złe towarzystwo. Na początku, tylko próbowała ze mną rozmawiać i przemówić do rozsądku. Mimo że uznałam ją wtedy za wroga, nie odwróciła się do mnie plecami. Podczas jednej imprezy w klubie pojawiły się narkotyki. Nie chciałam ich wziąć, bo wiedziałam, że zawsze zaczyna się od malutkich dawek, aż zostaje się narkomanem. Mariusz wkurzył się wtedy, stwierdził, że popsułam mu zabawę i kazał się wynosić. Już w tamtym momencie pokazywał prawdziwą twarz, a ja jak jakaś głupia nastolatka wierzyłam, że dla mnie się zmieni. Po kłótni byłam roztrzęsiona. Nie mogłam wrócić do domu, bo mama zaraz przeprowadziłaby dokładne śledztwo. Dlatego zadzwoniłam do Magdy. Ta bez chwili zawahania, przyjęła mnie pod swój dach. Takich sytuacji było znacznie więcej, a ja nawet nie potrafię być szczera wobec niej.

— To dobrze, bo martwiłam się o ciebie. Mateusz powiedział, że sama wróciłaś do domu. Nie mogłaś poprosić, żeby z tobą pojechał?

— Nie chciałam wam psuć zabawy.

— W porządku, nieważne. Lepiej powiedz, jak ci się podoba Mateusz.

Wydaję przeciągły jęk. Owszem spodziewałam się tego pytania, ale miałam cichą nadzieję, że Magda odpuści mi to przesłuchanie.

— Jest miły, ale… — zawieszam głos.

Po kilku minutach znajomości bardzo trudno kogoś ocenić.

— Czy ty zawsze musisz mieć jakieś ale?! — Nachmurza się Magda.

Po raz kolejny ma gdzieś moją prośbę o niewtykanie nosa.

— To, co? Mam brać pierwsze lepsze, bo dają?! — Również podnoszę głos.

Do niedawna pewnie podkuliłabym ogon, ale odkąd Piotrek zarzucił mi tchórzostwo obiecałam sobie, że już nikt nigdy nie zapędzi mnie w kozi róg.

— Twoim zdaniem Mateusz, to pierwszy lepszy?

— Nie czepiaj się słówek — proszę zirytowana.

— Olga, jesteś moją przyjaciółką. Martwię się o ciebie i chcę, żebyś była taka szczęśliwa jak ja, abyś znalazła dla siebie kogoś tak ważnego, jak Adrian dla mnie.

— Skąd będę wiedziała, że to ten?

Odróżnianie prawdziwej, szczerej miłości od wyimaginowanego uczucia nie wychodzi mi najlepiej, więc może potrzeba do tego odpowiedniej techniki i podejścia?

— Kiedy wpadniesz w jego ramiona, będziesz chciała zostać w nich na zawsze. Wszystko przestanie się liczyć, prócz ciebie i jego. Będziecie jednością, z jednym bijącym sercem.

Te słowa nie pasują do szalonej dziewczyny, jaką jest Magda. Ona najczęściej działa spontanicznie, pod wpływem chwili. Idzie na tak zwany żywioł. W przypadku Adriana również nie dywagowała zbyt długo, czy to odpowiedni facet. Spodobał jej się, była pewna swoich uczuć, więc się z nim umówiła. Ja stanowię kompletne przeciwieństwo Magdy o czym świadczy obecna sytuacja z Piotrkiem i Mateuszem. Miotam się między tym co podpowiada mi serce oraz rozum. Znajduję się gdzieś pośrodku, bo żaden z głosów nie jest wystarczająco przekonywujący, aby go posłuchać i podążyć za nim.

Naszą rozmowę przerywa dzwonek do drzwi. Magda od razu zrywa się z miejsca i idzie otworzyć, sądząc, że to Adrian. Niestety to nie on, ponieważ w ramach powitania rozlega się okrzyk: „O matko Mateusz co ci się stało?!”. Nadstawiam uszu, zastanawiając się jaką wymówkę będzie miał dla Magdy. Jednak zamiast jakichkolwiek wyjaśnień pada krótkie: „To nic takiego, mały wypadek”. Wiem, że to zbycie Magdzie się nie spodoba i ciekawi mnie jak Mateusz uchroni się od przesłuchania.

Po chwili ciszy, podczas której zapewne mierzą się na spojrzenia, Mateusz pyta:

— Jest Olga?

Magda odpowiada krótkim „tak”, po czym zastrzega:

— Nie myśl, że ci uwierzyłam.

Już po chwili w progu pokoju staje Mateusz. Nie porusza się nawet o milimetr, zapewne czekając na jakąś reakcję z mojej strony. Potrzebuję kilkunastu sekund na poukładanie rozbieganych myśli, gdyż wszystkie pytania oraz wątpliwości ponownie powracają.

— Cześć! — wita się, przełamując w końcu panującą ciszę, po czym spuszcza głowę.

Za wszelką cenę unika mojego wzroku, jakby bał się spojrzeć mi w oczy.

— Cześć! — odpowiadam, przyglądając się jego twarzy.

Ma rozciętą oraz napuchniętą wargę, a na prawym policzku kilka zadrapań. Ten widok po raz kolejny przypomina mi o Mariuszu. On bardzo często wracał w takim stanie do domu po bójkach.

— Zamierzasz tak stać czy wejdziesz — dodaję, gdy Mateusz nadal się nie porusza.

W końcu robi jeden niepewny krok, po czym odrobinę śmielej podchodzi do łóżka. Nadal jednak nie podnosi głowy i czyni to dopiero, kiedy przysiada obok mnie na łóżku. Z bliska widok jego poobijanej twarzy działa na mnie jeszcze bardziej. Aż z trudem powstrzymuję się, żeby nie przesunąć palcami po zadrapanym policzku.

— Przyszedłem, żeby… — zaczyna cicho i nagle urywa jakby szukał właściwych słów.

— Przeprosić, a może wyjaśnić wczorajsze zajście z Piotrkiem? — dokańczam za niego.

— W sumie i to, i to. Głupio wyszło. Nie powinnaś być świadkiem mojej bójki z Piotrkiem. — Ponownie spuszcza głowę, a z jego ust ulatuje głębokie, umęczone westchnienie.

— Dlaczego? Bo nie musiałbyś się teraz tłumaczyć, z jakiego powodu pobiłeś się z Piotrkiem? — pytam wprost.

Pokazuję tym Mateuszowi, że nie zgodzę się na jakiejkolwiek uniki czy półprawdy. Jeśli mamy zbudować jakąkolwiek relację, musimy zacząć od szczerości.

— Nie, po prostu wolałbym, żebyś nie oglądała mnie w takim stanie — odpowiada, po czym wzdycha głęboko i wszczepia dłonie we włosy.

Wygląda na naprawdę przybitego całą tą sytuacją.

— No dobrze, to może powiesz o co poszło między wami?

Mateusz unosi głowę i patrzy na mnie smutno.

— Była Piotrka rzuciła go dla mnie. Zaznaczę od razu, że nie mieliśmy romansu. Piotrek przyprowadził ją kiedyś do klubu. Oskar Szymański, nasz wspólny znajomy wyprawiał akurat urodziny. Od początku mi się spodobała, ale nie zarywałem do niej. Chciałem być fair w stosunku do kumpla. Później spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. Nigdy jednak nie myślałem o Kai poważnie, ponieważ wiedziałem, że chodzi z Piotrkiem. Pewnego dnia Kaja przyjechała do mojego mieszkania. Powiedziała, że rozstała się z Piotrkiem dla mnie. Ponoć już od dawna się między nimi nie układało.

— Kiedy to było?

— Ponad rok temu, a dlaczego pytasz? — Mateusz posyła mi zdziwione spojrzenie.

— Piotrek wkurzyłby się aż tak bardzo tylko, dlatego, że odbiłeś mu dziewczynę? Zwłaszcza że minęło już tyle czasu? — Wyrzucam na głos pierwszą myśl.

Czuję, że nie mówi mi całej prawdy. Jego opowieść może trzyma się kupy, ale po tym jak ucieka wzrokiem i pociera nerwowo ramiona, odnoszę wrażenie, że coś przede mną ukrywa. I jestem niemalże pewna, że jest to najważniejszy element całej opowieści.

— Nie ufasz mi?! — Podirytowuje się Mateusz i wbija we mnie twarde spojrzenie.

— Nie znam cię — odpowiadam wymijająco, a na twarzy Mateusza pojawia się nagle szeroki uśmiech.

— W takim razie powinniśmy poznać się bliżej. Coś czuje, że będziemy mieli wiele wspólnego ze sobą.

Mateusz zmniejsza dzielącą nas odległość tak że stykamy się ramionami. Następnie pochyla się nade mną i spogląda mi głęboko w oczy. Co lekko zaskakujące nie ma żadnych iskier czy przyspieszonego bicia serca. Jedynie przez moje ciało przechodzi dreszcz. Chociaż wynika on bardziej ze strachu niż z podniecenia.

— Co powiesz na spacer, a później obiad? — wyszeptuje mi do ucha.

— Ja… — zająkuję się.

— Pozwolę ci wypytać mnie o wszystko. No nie daj się prosić.

— Dobrze. — Wzdycham pokonana, a Mateusz odsuwa się ode mnie z uśmiechem pełnym triumfu.

— Dam ci trochę czasu na te babskie sprawy. Pewnie chcesz się przebrać i umalować.

— No tak, bo w takim stanie nie mogłabym się pokazać z Mateuszem Stefańskim, wielką gwiazdą FC Essel — droczę się.

— Jak dla mnie nawet w tej trochę za dużej koszuli wyglądasz pięknie.

Taksuje spojrzeniem całe moje ciało, a ja spuszczam głowę, próbując ukryć rumieniec, który wykwita na moich policzkach.

— To ja się szybko ogarnę, a ty idź do salonu. Na pewno Magda dotrzyma ci towarzystwa.

— I przy okazji przeprowadzi dokładne śledztwo. Już wczoraj mnie maglowała.

— Wiesz, traktujemy się jak siostry. Magda wielokrotnie mi pomagała i zawsze się o mnie troszczyła.

— W porządku, jakoś sobie z nią poradzę. — Mateusz puszcza do mnie oczko.

Kiedy wchodzę do salonu Mateusz i Magda są pogrążeni w rozmowie. O dziwo jednak nie rozmawiają o mnie, tylko o nowinkach architektonicznych.

— Jestem już gotowa — oznajmiam, a Mateusz natychmiast podnosi się z kanapy, obiecując Magdzie, że jeszcze wrócą do tej rozmowy.

Magda potakuje głową i życzy nam udanej randki. Już nawet nie mam siły jej poprawiać, że to tylko koleżeński spacer. Ze spaceru robi się nieco dłuższa wyprawa, gdyż Mateusz zawozi nas do ogrodu botanicznego. Podążamy wolnym krokiem wzdłuż alejek tocząc luźną rozmowę.

— Skąd wzięła się twoja pasja do piłki? — zagaduje znienacka Mateusz.

Przystaje w miejscu i proponuje, abyśmy usiedli na pobliskiej ławce. Siadamy bardzo blisko siebie, tak że niemal stykamy się ramionami. Mateusz obejmuje mnie ramieniem, po czym spogląda na mnie, aby się upewnić czy nie jest to zbyt śmiały ruch. Uśmiecham się delikatnie, tym samym zapewniając, że nasza bliskość mi nie przeszkadza.

— Pewnie cię zaskoczę. Moja pasja do piłki narodziła się z historii o pewnym małym chłopcu, który w dzieciństwie stracił matkę, ale i ojca. Gdyby nie obecna w jego życiu piłka sądzę, że bolesna przeszłość stoczyłaby go na dno.

Chociaż nie używam konkretnego imienia i nazwiska mam pewność, że oboje wiemy o kim mówię.

— Pewnego razu wybrałam się do księgarni. Akurat na wejściu była reklama jego autobiografii. Sięgnęłam po nią z czystej ciekawości, bo owszem nazwisko obiło mi się o uszy, ale nie wiedziałam, że przeszedł tak wiele. Całą książkę pochłonęłam w jeden wieczór. A po jej przeczytaniu miałam ochotę go wyściskać i powiedzieć jak bardzo go podziwiam. Okazja na takie spotkanie nadarzyła się dwa lata później. Reprezentacja grała u nas mecz sparingowy. Ubłagałam tatę, abyśmy na niego poszli. Na początku nie chciał o tym słyszeć, ale w końcu mi uległ. Chyba miał dosyć mojego jęczenia.

— I co spotkałaś się z nim? — dopytuje Mateusz.

— Niestety nie. Było tyle ludzi, że się nie dopchałam. Ale za to mecz tak mnie zafascynował, że już czekałam na następne. A ty dlaczego wybrałeś właśnie piłkę nożną?

— Szczerze mówiąc nie wiem — przyznaje Mateusz. — Mając kilka lat robiłem to dla zabawy, aż nagle do naszego domu zawitał pan Dariusz, trener osiedlowych młodzików. Od dawna mnie obserwował. Zaproponował mi poważną grę. Na początku nie wiedziałem czy właśnie to chcę robić. Ciągnęło mnie do wielu rzeczy. Do muzyki, malowania, nawet ptaki były dla mnie ciekawe i gdzieś tam też była piłka. Zgodziłem się na próbę aż z czasem boisko zaczęło mi dawać coraz większą frajdę. Mimo obdartych kolan czy łokci stawiałem się na każdym treningu. Mając jakieś trzynaście lat zdałem sobie sprawę, że piłka jest tym co chcę robić w przyszłości.

— Oboje trafiliście na właściwych ludzi w odpowiednim momencie — puentuję nawiązując do historii zarówno Mateusza jak i Kuby.

— To prawda chociaż nie wszyscy podzielali zachwyt pana Dariusza.

— To znaczy? — Posyłam Mateuszowi skonsternowane spojrzenie.

— Kiedy przeszedłem do okręgówki, ówczesny trener Białasów stwierdził, że nie mam tego czegoś.

— Tego czegoś?

— Dokładnie, czymkolwiek to było. Nigdy nie potrafił wyjaśnić o co mu chodzi.

— Nie zastanowiłeś się wtedy czy dobrze wybrałeś? — dopytuję, uświadamiając sobie jak nieświadomie wiele nas łączy.

— Miałem momenty zwątpień. Ale nie potrafiłem wyobrazić sobie siebie gdzieś indziej niż na boisku.

Głos Mateusza nieco smutnieje, a ja czuję się winna, że zepsułam atmosferę.

— Przepraszam, nie chciałam cię zasmucać.

Mateusz odrywa mnie od siebie i posyła mi delikatny uśmiech.

— Miałaś pytać o wszystko

— W takim razie dlaczego pobiłeś się wczoraj…

— O wszystko z wyjątkiem tego — ucina ostro.

Napina ramiona i wyostrzają mu się rysy twarzy. Ten widok sprawia, że zaczynam drżeć oraz nieświadomie się go bać. Boję się nie tylko ostrej reakcji Mateusza, ale przede wszystkim prawdy, która najwyraźniej skrywa się za tym unikiem.

— Przepraszam — reflektuje się Mateusz, dostrzegając przerażenie w moich oczach. — Po prostu są to dla mnie bolesne wspomnienia i nie lubię do nich wracać.

— W porządku, rozumiem.

Ostrożnie dotykam jego policzka, a Mateusz wtula się w moją dłoń. Małe kroczki, małymi kroczkami dojdę do prawdy.


***

W niedzielny poranek budzi mnie głos LP. Podnoszę ociężałe powieki, próbując zlokalizować komórkę. Dopiero po chwili udaje mi się ją znaleźć, a kiedy spoglądam na wyświetlacz widzę cztery litery układające się w słowo mama. Jęczę głośno, wiedząc co mnie czeka zaraz po wciśnięciu zielonej słuchawki. Standardowa tyrada wyrzutów.

— Cześć mamo! — witam się radośnie, chociaż głos nadal mam lekko zaspany.

— Dzień dobry — odpowiada oschle, po czym zaczyna monolog. — Do czego to doszło, żebym dowiadywała się od Magdy, że będziesz w telewizji? Nic nam nie mówiłaś, że ubiegasz się tam o etat.

Zgodnie z przewidywaniami mama zasypuje mnie lawiną zarzutów. Nie mogę powiedzieć, że są one bezpodstawne. Faktycznie ostatnio mój kontakt z rodzicami nieco osłabł, a większą część życia absorbują studia oraz praca. Jednak roztrząsanie tego po fakcie jest w moim odczuciu bezcelowe. I chociaż przytyk ze strony mamy nieco mnie boli, postanawiam jakoś ją udobruchać. Zaognianie tego konfliktu nie przysłuży się żadnej ze stron.

— Przepraszam, byłam ostatnio tak zagoniona, że nie pomyślałam o tym — tłumaczę się.

— To cię wcale nie usprawiedliwia. Wystarczyło zadzwonić, co nie znalazłabyś tych pięciu minut dla rodziców? — pyta oskarżycielsko.

— Mamo, proszę.

— No, co? Ja rozumiem, że chcesz być samodzielna i już nas nie potrzebujesz, ale to nie znaczy, że praca i studia mają ci przysłonić wszystko.

— To nie tak — oponuję, zwieńczając te słowa głośnym westchnięciem, po czym wyrzucam nagle: — Nie mam dzisiaj żadnych planów więc do was wpadnę.

— Nie chcę, żebyś traktowała to jak jakiś obowiązek, który musisz odbębnić.

Ponownie wzdycham, bo cokolwiek zrobię i tak jest źle. Nie przyjeżdżam, mam rodziców gdzieś, a jak chcę przyjechać to robię to z musu. Na prawdę mamie nigdy się nie dogodzi.

— Mamo, nigdy nie będę do tego podchodziła w ten sposób. Jesteście dla mnie ważni i zawsze będziecie — zapewniam, bo cały konflikt sytuacji wynika tylko z jednej rzeczy.

Mama nadal nie rozumie, że jestem już samodzielną, dorosłą kobieta, która ma swoje życie oraz obowiązki. Czasy, kiedy kontrolowała każdy mój ruch już nie wrócą i musi to zaakceptować. Jestem jej wdzięczna za okazane wsparcie, ale jeśli nie wyfrunę z gniazda nigdy nie nauczę się latać.

— Dobrze w takim razie bądź o drugiej — komunikuje krótko mama.

Jej nieco oschły ton wskazuje na to, że nie do końca uwierzyła w moje zapewnienie.

— Będę, do zobaczenia.

Magda jak co któryś weekend pojechała z Adrianem do jego rodziców, chociaż nie zrobiła tego zbyt entuzjastycznie. Państwo Suchoccy mają bardzo staroświeckie poglądy i uważają, że dwa lata stażu w związku są odpowiednią podwaliną do małżeństwa. Nie potrafią zrozumieć powściągliwości pary, a czasami nawet ich wrogich reakcji na wzmiankę o ślubie. Magda i Adrian czują się dobrze w obecnej relacji i nie potrzebują zmian. Sama nie rozumiem myślenia, że zalegalizowanie związku coś zmieni. Złożenie przysięgi małżeńskiej nie sprawi, że pokochasz kogoś mocniej czy zaczniesz mu bardziej ufać. Wszystko pozostanie na miejscu, no może z wyjątkiem nazwiska panny młodej w dowodzie.

W domu rodzinnym wita mnie zapach zrazów, które tak uwielbiam. To jest smak mojego dzieciństwa. Mama zawsze je przygotowała na specjalne okazje, z dużą ilością boczku i cebulki w środku.

— Cześć tato! — wołam zaraz po tym jak otwierają się drzwi.

Ojciec odpowiada mi szerokim uśmiechem, a następnie zagarnia mnie w ramiona.

— No witam moją panią dziennikarkę.

— Na razie studentkę dziennikarstwa — poprawiam, wyswobadzając się z jego uścisku.

— Oj tam, oj tam, za parę lat podbijesz dziennikarski świat, masz do tego dryg.

Rumienię się delikatnie, słysząc komplement z ust taty. On akurat nigdy nie jest obiektywny i zawsze widzi we mnie ósmy cud świata, którym nigdy nie byłam i nie będę. Nawet jak kiedyś podczas szkolnego przedstawienia zapomniałam połowę kwestii, twierdził, że poszło mi świetnie. Mama czasami wytykała mu, że za bardzo mnie chwali, bo wtedy osiądę na laurach, ale tata nigdy nie przestał tego robić. Cóż jestem stuprocentową córeczką tatusia.

— Olga, dalej rozbieraj się, a ty chodź mi pomóż, bo już nakładam obiad. — Z kuchni wyłania się mama.

Czyżby znowu uważała, że tata przesadza z pochwałami?

— Tak jest szefowo! — Stajemy na baczność i salutujemy.

Oboje wiemy, że z mamą nie ma co dyskutować.

Podczas posiłku panuje przemiła atmosfera. Rodzice wypytują mnie o studia oraz nową pracę. Oczywiście nie kryją dumy z tego, że dostałam puścili mój wywiad w telewizji. Nie obywa się również bez wzmianki o zazdrosnej reakcji pani Staroszyńskiej. Jest to pięćdziesięcioletnia stara panna, której jedyną rozrywkę stanowią plotki. Kiedy młode małżeństwo mieszkające pod nami postanowiło się rozwieść wszyscy wiedzieli o tym już po kilku godzinach i każdy znał coraz to pikantniejszą wersję. Najpierw była niezgodność charakterów, później przesadne ingerencje rodziców, a na końcu romans z młodą koleżanką z pracy. Podobno pani Basia zaczepiła mamę na ulicy i zapytała wprost ile kosztuje teraz ciepła posadka w telewizji.

— I co jej odpowiedziałaś? — pytam.

Naprawdę ciekawi mnie odpowiedź mamy, bo czasami potrafi solidnie dogadać, jeśli ktoś nadepnie jej na odcisk.

— Wystarczająco dużo, żeby nie było jej na to stać i dorzuciłam, że jedynie dostałaby się do plotkarskiego szmatławca, bo w wymyślaniu plotek nie ma sobie równych.

Rozszerzam oczy w niedowierzaniu. Czasami widziałam mamę w akcji, ale jeszcze nigdy nie posunęła się tak daleko.

— A ona co? — Równie mocno ciekawi mnie reakcja pani Staroszyńskiej.

— Nic, w sekundzie się zamknęła.

Jestem tym szczerze zdziwiona, bo spodziewam się jakiegoś złośliwego przytyku ze strony pani Basi. Zwłaszcza, że mama nazwała ją głupią plotkarą, która prócz plotkowania nic więcej nie robi.

Na deser mama przynosi sernik zakupiony w pobliskiej cukierni. Cały oblany czekoladą, a w środku oprócz masy serowej ma dżem wiśniowy. To jest akurat ulubione ciasto taty i czasami potrafi zjeść aż trzy kawałki.

— To, co poznałaś jakiegoś przystojniaka na tych studiach? — zagaduje znienacka mama, a ja o mało co nie udławiam się kawałkiem sernika.

To jest kolejna rzecz, której mama nie potrafi zrozumieć. Kiedyś dziewczyna mając dwadzieścia lat musiała już myśleć o dzieciach oraz mężu. A kiedy dochodziła do trzydziestki i była samotna niemal nazywano ją starą panną. Dzisiaj i w tej kwestii czasy się pozmieniały, bo najpierw dziewczyny myślą o wykształceniu, a dopiero później o założeniu rodziny.

— Na razie skupiam się na nauce, a nie na chłopakach. Na to będę miała jeszcze czas — odpowiadam wymijająco.

Następnie utkwiam wzrok w talerzyku, aby uniknąć uważnego spojrzenia mamy.

— Moja mądra córeczka! — woła tata. — Jak zawsze ma wszystko odpowiednio poukładane.

Mama nie podchodzi do mojej odpowiedzi aż tak entuzjastycznie. W zasadzie nie reaguje w żaden sposób, jakby nie miała siły na kolejną dyskusję. Zwłaszcza, że poprzednie rozmowy na ten temat nie zakończyły się wygraną któreś ze stron. Obie mamy swoje racje i argumenty na ich potwierdzenie, których twardo się trzymamy.


***


Piotrek:

Mimo że dostałem numer do Olgi, wyszukiwałem kolejne wymówki, byleby tylko do niej nie zadzwonić. Rano śniadanie, później trening na boisku, następnie lunch, a po nim sesja na siłowni. Z kolei, kiedy wracałem do domu, stwierdzałem, że już za późno na telefon. Następnego dnia również jestem zbyt zajęty, aby zadzwonić. Już o ósmej wyruszamy do Chorzowa. Zajmuję miejsce na końcu autokaru, łamiąc przesąd, że piłkarz powinien za każdym razem siadać na tym samym miejscu, po czym wkładam w uszy słuchawki. Mam utworzoną playlistę przedmeczową. Króluje na niej głównie polski rap i polskie reagge.

Po niecałych pięciu godzinach docieramy do celu. Koledzy widzą, że potrzebuję chwili samotności i nie naciskają na mnie. Co dziwne nawet Kacper nie pyta, czy już rozmawiałem z Olgą. Najwyraźniej wszyscy uznają, że jak będę chciał, to im powiem. Zaraz po przyjeździe meldujemy się w hotelu. Zjadamy lunch, po czym jedziemy na Stadion Miejski. Chociaż przeciwnik nie jest wymagający, nie możemy go lekceważyć. Takim zespołom czasami wychodzi jeden mecz, określany później sensacją kolejki, a nawet całego sezonu.

Siedząc w szatni, moje myśli dryfują gdzieś daleko. Kartka z numerem Olgi, włożona do etui telefonu, zaczyna dziwnie ciążyć. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak długo zwlekam z tą rozmową. Czyżbym bał się, że po raz kolejny stracę nad sobą panowanie i zamiast naprawić naszą relację jeszcze bardziej ją pogorszę. Poza tym tak naprawdę nie wiem co powiedzieć, jak się usprawiedliwić, żeby nie wyjść na egoistycznego dupka.

— Panowie, to, że jesteśmy faworytem w tym meczu, jeszcze nie oznacza, że już wygraliśmy to spotkanie. Musimy zachować koncentrację i nie lekceważyć przeciwnika. — Dopiero głos Kamila wyrywa mnie z zamyślenia.

W szatni rozlegają się okrzyki poparcia dla Witki, do których po chwili i ja się dołączam.

Na boisku meldujemy się pełni determinacji i chęci zwycięstwa, co pokazujemy już w pierwszych minutach spotkania. Naciskamy na chorzowian, mamy kilka akcji, niestety znowu celność nie idzie w parze z ilością.

Przerzucam piłkę krosowym podaniem do Michała. Moje zagranie okazuje się dosyć czytelne dla Rawy i już po chwili przy Michale znajduje się dwóch chorzowian. Majo wycofuje futbolówkę do Timiego. Znowu musimy powoli budować akcję. Tim oddaje piłkę Miłoszowi. Teraz to my zostajemy zepchnięci pod swoje pole karne. Spoglądam w prawo i dostrzegam trenera Beniteza chodzącego nerwowo przy linii bocznej. Pokrzykuje coś do Michała, ale nie jestem w stanie usłyszeć co mówi. Jedynie domyślam się, że wkurza go oddanie przez nas boiska. Miłosz rozgląda się naokoło, oceniając sytuację. Długie podanie oznaczałoby niemalże pewną stratę piłki, bo chorzowianie pokryli naszych zawodników kryciem indywidualnym.

Przyjmuję piłkę i gnam z nią do przodu. Patrzę jak przesuwają się gracze Rawy, czekając na jakichś ich błąd. Maciek i Olgierd pozostają niekryci, bo obrona Rawy skupia się teraz na mnie. Wykorzystując chwilowe spóźnienie Wojtka Strzemińskiego odgrywam futbolówkę na środek, do Maćka. To zagranie pozwala nam się trochę otworzyć i nieco złamać defensywę chorzowian. Maciek podaje do nabiegającego z głębi Miłosza. Dudi przebiega z nią krótki odcinek, po czym dośrodkowuje do wbiegających w szesnastkę Rawy Timiego i Kacpra. Z daleka zauważam tylko, że futbolówka mija głowę Urbania, po czym zostaje strącona do bramki przez Timiego. Trybuny natychmiast ożywają, a ja czuję jak jakiś ciężar spada mi z piersi. Z jednym oczkiem z przodu na pewno będzie nam się teraz spokojniej grać.

I rzeczywiście ta bramka spuszcza z nas ciśnienie. Zaczynamy swobodniej budować akcje, dzięki czemu już po kilku minutach Kacper podwyższa nasze prowadzenie. Ta akcja może robić wrażenie na przeciwniku. Najpierw Olgiert przebiega z piłką pół boiska, ogrywa przy tym dwóch obrońców, jednemu z nich zakładając siatkę, po czym podaje do Kacpra. Urbań bez przyjęcia oddaje mocny strzał w prawy górny ruch. Piłka mieści się na limicie, ale bramkarz ma marne szanse na obronę. Po gwizdku kończącym pierwszą połowę mogliśmy zejść do szatni z wyższym prowadzeniem. W ostatnich minutach mieliśmy co najmniej trzy setki.

Początek drugiej części spotkania również rozgrywa się pod nasze dyktando. Chorzowianie tracą wszelkie argumenty, które mieli jeszcze w pierwszej połowie, a spartański walec nie zwalnia tempa. Mimo bezpiecznej przewagi nasz bramkowy apetyt nie zostaje jeszcze zaspokojony. W pięćdziesiątej szóstej minucie trzecią bramkę strzela Grabi, zaś asystuje mu Majo. Parę minut później pada czwarty gol. Grodzicki fauluje Daniela, który chwilę temu zmienił Kacpra, a sędzia dyktuje karnego.

Wchodząc na boisko, byłem pewny, że zdobędziemy upragnione trzy punkty, ale nie sądziłem, że padnie aż tyle goli. Zwłaszcza że ostatnio celność nie stanowi naszego atutu. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że już nikt nie wydrze nam tego zwycięstwa, dlatego nieco odpuszczamy. Do końcowego gwizdka pozostaje niecałe siedemnaście minut. Ofensywę zamieniamy na defensywę i spokojnie kontrolujemy przebieg spotkania.

Trener zaczyna rolować składem, dając odpocząć najaktywniejszym zawodnikom. Kibice skandują imiona schodzących piłkarzy. Za każdym razem wzrusza mnie ten widok. To nie tylko zwykły doping, ale coś znacznie głębszego. Oni nigdy nas nie opuszczali. Nawet jeśli mieli zastrzeżenia do naszej gry, mówili o tym głośno, ale nadal przychodzili na stadiony i zasiadali przed telewizorami. Po prostu stanowimy jedną wielką spartańską rodzinę, a rodziny przecież się nie zostawia.

Chorzowianie mimo nieuniknionej porażki nie zwieszają głów. Być może nie chcą, żeby później zarzucono im oddanie walkowera. Widząc, że Krystian Jabłoński przygotowuje się do głębokiego dośrodkowania natychmiast do niego doskakuję. Blokuję jego podanie i chwilę później, czuję dziwny skurcz w lewej łydce. Ból nie jest mocny, jednak dość uciążliwy. Siadam na murawie, po czym zaczynam rozmasowywać łydkę, w nadziei, że to zwykły skurcz z przemęczenia mięśni. Ostatnio trener nie odpuszcza nam na treningach, powtarzając, że już niedługo czeka nas najważniejszy mecz z Catanią, na który musimy być przygotowani w dwustu procentach. Natychmiast podbiegają do mnie fizjoterapeuci. Jeden z nich pyta czy potrzebuję zmiany. Odpowiadam, że dam radę grać i syczę cicho czując mroźny azot na skórze.

W końcówce dobijamy Chorzowian, strzelając piątą oraz szóstą bramkę. Najpierw Filip wykorzystuje świetne dośrodkowanie Grabiego z rzutu rożnego. Z kolei na dwie minuty przed końcowym gwizdkiem Wojtek popisuje się efektownym strzałem z prawie dwudziestu metrów. Piłka trafia idealnie w lewy górny róg, a bramkarz może jedynie odprowadzić ją wzrokiem. Na trybunach rozlega się wrzawa i daje się usłyszeć zbiorowy okrzyk podziwu. Nawet na mnie ta akcja robi wrażenie, chociaż pasuje do charakteru Tomaszka. Wojtek zarówno w życiu jak i na boisku bywa bardzo odważny. Nie boi się ryzyka. Jak wielokrotnie powtarza: Kiedy wchodzę na boisko mam w głowie jedną myśl: „Daj z siebie wszystko, tyle ile możesz. Jeśli nie wyjdzie to trudno, ale przynajmniej będziesz wiedział, że walczyłeś, że nie poddałeś się na starcie”.

Kiedy wybrzmiewa ostatni gwizdek, obydwie drużyny wyglądają na zadowolone. My jesteśmy pewni zdobytych trzech punktów, a dla Chorzowian te męki dobiegają końca. Do szatni wracamy w znakomitych nastrojach, jednak nikt nie popada w tak zwany hurraoptymizm. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że jeszcze wiele takich bojów przed nami, a to dopiero początek.

Rozdział 8

Olga:

Co tydzień mogłabym cytować tytuł znanego filmu Tadeusza Chmielewskiego: „Nie lubię poniedziałku”. Nie dość, że muszę wcześnie wstać, aby o ósmej dotrzeć na uczelnię, później czekają mnie jeszcze półtoragodzinne męczarnie na zajęciach z prawa prasowego. Dzisiaj nawet Magda nie tryska energią, co jest rzadkim widokiem.

— I jak tam, randka się udała? — zagaduje Magda, kiedy zmierzamy na zajęcia.

— To nie była żadna randka. Poszliśmy tylko na spacer, a potem na obiad.

— Widziałam, jak Mateusz na ciebie patrzył. Spodobałaś mu się.

— I co z tego?! — odburkuję chcąc uciąć niewygodny temat.

— Powinnaś dać mu szansę.

Posyłam Magdzie ostrzegawcze spojrzenie. Nie podoba mi się kierunek, w którym zmierza rozmowa, zwłaszcza, że Magda obiecała się więcej nie wtrącać. Owszem, rozumiem jej troskę, ale czasami, podobnie jak moja mama, bywa nadopiekuńcza. Nie jestem już małą dziewczynką. Wiem jak postępować z mężczyznami. Nawet jeśli kiedyś zaliczyłam wpadkę, teraz mam większe doświadczenie i tak łatwo nie daję się omamić. Związek z Mariuszem stanowił bolesną, ale jakże cenną lekcję. Nauczyłam się, że nie można zaufać komuś tak szybko. Mariusz karmił mnie czułymi słówkami, wyssanymi z palca tłumaczeniami, a ja głupia mu wierzyłam. Zawsze stawałam za nim murem w imię miłości. Niestety ostatecznie więcej straciłam, niż zyskałam.

— To chyba za wcześnie — odpowiadam, robiąc unik.

— Na co?! Chcesz wiecznie uciekać?! — Obrusza się Magda. — Tylko to potrafisz robić?!

I po raz kolejny wszystko wraca: hipnotyzujące oczy Piotrka, patrzące na mnie ze złością, jego wściekły ton i to bolesne oskarżenie: „Ucieknij, bo tylko to potrafisz”. Z trudem powstrzymuję łzy cisnące mi się do oczu. Nie chcę rozkleić się przed Magdą, ponieważ ta zaraz zaczęłaby śledztwo.

— Odpuść — proszę błagalnie.

— Olga… — Zaczyna, jednak ostatecznie wstrzymuje się od moralizującego kazania.

Wiem, że to tylko tymczasowe wywieszenie białej flagi, ale cieszę się nawet z tego.

Zajęcia mijają stosunkowo szybko, co ma swoje plusy i minusy. Dzisiaj muszę dać ostateczną odpowiedź w sprawie stażu. Podczas drugiego nagrania pan Andrzej jeszcze raz poprosił, abym przemyślała decyzję. Widząc jak bardzo mu na tym zależy obiecałam, że się zastanowię. Mimo długich rozmyślań oraz rozmowy z Kacprem nie jestem pewna żadnej z decyzji. Praktyki w klubowej telewizji dają szansę na rozwój i posmakowanie dziennikarstwa od praktycznej strony. Wiedza zdobyta na studiach na niewiele się zdaje. Wystarczy znać parę zwrotów zawodowych typu setka, przebitka, kolegium. Dopiero kiedy stajemy przed kamerą, mikrofonem, czy zasiadamy do pisania artykułu, weryfikujemy swoje umiejętności.

Magda umówiła się na obiad z Adrianem, wykorzystując krótką przerwę przed pracą. Ja również zamierzam zjeść coś na szybko i pojechać do pracy, ale moje plany ulegają zmianie, gdy zauważam Mateusza opartego o czarne BMW.

— Co ty tutaj robisz? — pytam zamiast powitania. — Skąd wiedziałeś, o której kończę?

— Mam swoje tajne źródło informacji — odpowiada, a ja już wiem, że Magda maczała w tym palce.

— Po co przyjechałeś?

Może nie jest to zbyt grzeczne zachowanie, ale nie podoba mi się robienie czegoś za moimi plecami. Zwłaszcza że jestem niemalże pewna, iż to Magda zadzwoniła do niego. Podczas ostatniego spotkania odniosłam wrażenie, że Mateusz uszanował moją potrzebę dystansu. Nie naciskał, nie liczył na żadne deklaracje. Jedynie przyznał, że chciałby mnie bliżej poznać.

— Pomyślałem, że zabiorę cię na obiad. Znam taką fajną włoską restaurację.

Ta pomyślałeś, czy raczej ktoś pomyślał za ciebie — kpię w myślach.

— W sumie to nie jestem głodna — wymiguję się.

I jak na złość w tym samym momencie odzywa się mój żołądek. Natychmiast spuszczam głowę, próbując ukryć zażenowanie. Policzki palą mnie tak mocno, że muszą chyba przybrać buraczany odcień. Mateusz powoli do mnie podchodzi. Palcem wskazującym unosi mój podbródek, zmuszając, abym na niego spojrzała.

— Olga, to tylko zwykły obiad. Przecież obiecałem, że nie będę na ciebie naciskać.

Ujmuje mój policzek zanim zdążę ponownie się skryć przed jego ciepłym spojrzeniem pełnym troski. Czuję jak z każdą sekundą mój opór słabnie. Mateusz też musi to czuć, bo delikatnie pochwytuje moją dłoń i podprowadza do auta. Nie ma w tym geście żadnego ponaglenia czy rozkazu. Do końca decyzja należy do mnie i w każdej chwili mogę odmówić. Mateusz otwiera drzwi od strony pasażera w zapraszającym geście. Jest w swoich poczynaniach niezwykle szarmancki i muszę przyznać, że bardzo mi się to podoba. Dzisiaj niewielu facetów pamięta o takich drobnych gestach, jak chociażby przepuszczenie kobiety w drzwiach. Uważają, że skoro mamy równouprawnienie płci, obowiązuje ono na wszystkich płaszczyznach. Uśmiecham się do Mateusza w ramach podziękowania, po czym zanurzam w miękki skórzany fotel.

Prawie całą drogę przybywamy w milczeniu, a jedynym dźwiękiem, który nas otacza jest warkot silnika. Widzę ukradkowe spojrzenia Mateusza kierowane do mnie i czasami odwdzięczam mu się tym samym. Za każdym razem na moich ustach pojawia się głupkowaty uśmiech, bo zaczynam się czuć jak nastolatka zauroczona największym przystojniakiem w szkole.

Wyglądam przez okno, aby zorientować się, dokąd zmierzamy. Mateusz najwyraźniej zabiera mnie do jednej z knajpek na Starym Rynku. Nie podoba mi się zbytnio ten pomysł, bo ceny w takich restauracjach są bardzo wysokie. A nie zarabiam jakichś kokosów, żeby móc wydać pięćdziesiąt złotych na obiad. Tym bardziej nie chcę, aby Mateusz płacił za mnie. Ku mojemu zaskoczeniu wybiera małą, włoską restaurację ulokowaną naprzeciwko Fary. Już od progu uderzają mnie w nozdrza smakowite zapachy, przez co żołądek po raz kolejny obwieszcza, że jest puściutki.

Wnętrze lokalu jest bardzo przytulne. Delikatne doświetlenie dają lampiony podwieszone na suficie, a w tle sączy się cicho spokojna muzyka. Ściany pomalowano na jasny odcień żółci i przyozdobiono je malowidłami najbardziej znanych włoskich zabytków. W przedsionku oddzielającym dwie sale z sufitu na grubych łańcuchach zwisają butelki z winem ułożone na plandekach. Całości wystroju dopełnia zaś bujna roślinność oraz stoliki nakryte czerwonymi obrusami w białą kratę. Jest to miejsce idealne zarówno na wypad ze znajomymi, jak i romantyczną kolację tylko we dwoje.

Mateusz wybiera jeden z ustronniejszych stolików, zaraz na lewo od wejścia do drugiej sali. Młoda kelnerka przynosi menu, zatrzymując wzrok na Mateuszu trochę dłużej niż to konieczne. Ten jednak kompletnie ją ignoruje i skupia uwagę na karcie dań. Z pewną dozą niepewności otwieram menu, po czym oddycham z ulgą widząc przystępne ceny.

— Wybierz, co chcesz. Ja stawiam. — Mateusz wychyla głowę znad karty.

— Nie ma mowy. Pracuję i chcę sama za siebie zapłacić — oponuję natychmiast.

Mateusz wzdycha niepocieszony i już chce zaprotestować, ale posyłam mu twarde spojrzenie, mówiące, że nie odpuszczę w tej kwestii. Ponowne westchnięcie opuszcza jego ust, jednak na szczęście tym razem jest ono wyrazem kapitulacji.

Po złożeniu zamówienia zapanowuje między nami chwilowa cisza. Oboje zajmujemy się obserwacją, chociaż zupełnie innych rzeczy. Ja wodzę wzrokiem po lokalu, podziwiając kunszt architektoniczny, kiedy zaś Mateusz przez cały czas wpatruje się we mnie. Nie robi tego ukradkiem, tak, żebym się nie spostrzegła, ale niemal bezczelnie jego oczy są utkwione w moją twarz. Po dłuższej chwili nawet chcę go zapytać czy mam coś na niej, że tak mi się przygląda.

— Olga, coś się stało? Jesteś dzisiaj jakaś nieobecna. Źle się czujesz? — Mateusz zasypuje mnie pytaniami, przyglądając jeszcze uważniej.

Przestaję rozglądać się naokoło i skupiam na nim wzrok.

— Zawsze tak mam w poniedziałek, kiedy pomyślę o natłoku obowiązków czekających na mnie w danym tygodniu.

To nie jest kłamstwo, a raczej zatajenie części prawdy. Nie ufam jeszcze Mateuszowi na tyle, żeby zwierzać mu się ze swoich problemów.

— Widzę, że chodzi o coś jeszcze. — Mateusz nie daje się zwieść, a ja zaczynam się zastanawiać czy jestem tak marnym kłamcą, czy to on ma tak bystre oko.

Kiedy nic nie odpowiadam podejmuje jeszcze jedną próbę wydobycia ze mnie jakichś informacji.

— Słuchaj, dopiero się poznajemy ale wiedz, że możesz powiedzieć mi o wszystkim. A nuż będę mógł ci pomóc bądź doradzić.

Wypowiadając te pochwytuje moją rękę i delikatnie ją ściska. Jest w tym geście coś tak rozczulającego, że mimowolnie rozwieram usta.

— Chodzi o staż w klubowej telewizji. Jak skończyłam wywiad z Piotrkiem, zaproponowali mi go od razu.

— I co zrobiłaś? Pewnie się zgodziłaś, a teraz żałujesz tamtej decyzji.

— Nie. Powiedziałam im, że potrzebuję trochę czasu i dzisiaj muszę dać odpowiedź — wyjaśniam, zwieńczając te słowa głośnym westchnieniem.

Mateusz ponownie ujmuje moją dłoń i zaczyna na niej kreślić uspokajające okręgi.

— Słuchaj, wywiad wyszedł świetnie. Byłaś w tym wszystkim taka naturalna. Każda decyzja jest obarczona jakimś tam ryzykiem. Ja marzyłem o tym, aby grać w lidze hiszpańskiej. Kiedy dostałem propozycję z FC Essel, bardzo długo się nad nią zastanawiałem. I o dziwo nie chodziło o strach. Pomyślałem, że skoro chce mnie taki gigant ligi niemieckiej, to równie dobrze może się za jakiś czas zgłosić ktoś z ligi hiszpańskiej. Jak widać nadal gram w Niemczech, rozwijam się i nie żałuję decyzji, którą wtedy podjąłem. Taka oferta to dla ciebie ogromna szansa. Zasmakujesz dziennikarstwa, poznasz nowych ludzi, będziesz miała kolejną pozycję w CV, a może im się spodobasz i zaproponują ci etat. Jest wiele możliwości, dlatego ja na twoim miejscu bym się nie zastanawiał.

— Sama nie wiem… — Zwieszam bezwiednie ramiona.

Mam wrażenie, że stoję po środku, a strach oraz ekscytacja ciągną mnie za rękę, to w jedną to w drugą stronę.

— Olga, możesz już nie dostać drugiej takiej szansy, a później będziesz żałować, że ją odrzuciłaś.

Tym argumentem Mateusz uderza w moją najczulszą strunę. Ile to już razy czegoś żałowałam, bo strach okazywał się silniejszy. I chociaż obiecywałam sobie, że następnym razem nie opuszczę gardy, zawsze kończyło się tak samo. Momentalnie opuszcza mnie wszelka niepewność, ustępując miejsca swego rodzaju zawziętości. Naprawdę chcę udowodnić sobie, że potrafię wyrwać się ze szponów strachu i nie pozwolić mu sobą całkowicie zawładnąć.

***

Po rozmowie z prezesem stacji powracają do mnie wcześniejsze obawy, a w środowy poranek o mało nie dzwonię do pana Andrzeja, żeby odwołać umówione spotkanie. Chociaż czuję ogromne wsparcie Magdy i Mateusza, strach nadal okazuje się silniejszy od ich wsparcia.

— Dzień dobry, jestem umówiona z panem prezesem — zwracam się do blondynki siedzącej za biurkiem.

Kobieta unosi głowę znad monitora i lustruje mnie krytycznym wzrokiem. Mam na sobie prostą, granatową tunikę z rękawkiem trzy czwarte oraz skórzane botki na grubej szpilce. Nigdy nie ubieram się zbyt wyzywająco. Zawsze cenię prostotę i minimalizm.

— Drugie piętro, pokój dwieście osiem. Pan prezes czeka w gabinecie — odpowiada chłodno, jakby deklamowała wyuczoną regułkę.

Następnie wskazuje dłonią kierunek do wind.

— Dziękuję — rzucam równie bezemocjonalnie, nie zmuszając się nawet na delikatny uśmiech.

W czasie kilkunastosekundowej przejażdżki przez moją głowę przelatuje tysiąc różnych scenariuszy. Za każdym razem karcę się za niepotrzebne nakręcanie. I bez tego jestem wystarczająco zestresowana. Wysiadam z windy, po czym rozglądam się po numerach pokoi, aby wiedzieć w którą stronę skręcić. Ściskam mocno rączkę od torebki, czując kolejny atak paniki. Pukam do drzwi, a po krótkim proszę, naciskam klamkę. Strach paraliżuje całe moje ciało. Z trudem robię pierwszy, niepewny krok.

— Proszę się nie bać. Jakby co nie gryzę, tylko połykam w całości. — Pan Andrzej próbuje jakoś rozładować napięcie.

Śmieję się cicho, jednak jest to bardziej wymuszona reakcja. Następnie postępuję kilka kroków w głąb pomieszczenia i zajmuję wskazane przez mężczyznę krzesło naprzeciwko biurka.

— Najpierw omówimy warunki naszej współpracy. Wywiad wyszedł bardzo dobrze, ale na razie zajmie się pani stroną internetową — podejmuje pan Andrzej.

— To znaczy?

— Zapowiedzi oraz skróty meczów, krótkie wywiady z zawodnikami. Akurat będziemy mieli krótką przerwę w rozgrywkach ligowych. Spartę bowiem czekają dwa spotkania w turnieju kwalifikacyjnym do Klubowych Mistrzostw Świata. I pomyślałem, że moglibyśmy zrobić wywiad z Kacprem, albo Miłoszem, podpytać o przyszłoroczne Mistrzostwa, ewentualne plany klubowe. Na razie jesteśmy w fazie negocjacji, ale jak coś ustalimy damy pani znać. Jakieś nowinki, informacje z życia klubu — wylicza i nim zdążę przetrawić otrzymane informacje, wznawia potok słów. — W tym roku nasi zawodnicy również odwiedzą oddział onkologii dziecięcej w szpitalu na Szpitalnej. Pomysłodawcą tej akcji jest Michał Majewski. Tak jak podczas ostatniej edycji odbędzie się zbiórka. Będziemy zbierać książki, ubrania, jakieś zabawki i pieniądze. Niedawno na oddział trafił trzynastoletni Bartek. Od zawsze marzył o karierze piłkarza, ale niestety choroba pokrzyżowała jego plany. Zdiagnozowano u niego kostniakomięsaka. Michał szykuje dla niego jakąś niespodziankę, jednak na razie nie znamy większych szczegółów. Chciałbym, żeby zajęła się pani tą akcją. A i jak już wspominałem, za niecały miesiąc będziemy mieli przerwę na kwalifikacje do Klubowych Mistrzostw, dlatego chciałbym, aby pojechała pani z naszą ekipą do Gdyni na mecz z włoskim klubem Amenano Catania. Zobaczy pani, jak to wszystko wygląda od kuchni.

Pan Andrzej zasypuje mnie tak dużą ilością informacji, że z trudem nadążam za tym wszystkim i staram się zapamiętać chociaż najważniejsze rzeczy. To może być naprawdę ciekawa przygoda, ale nie mogę przy tym zapomnieć o studiach.

— Wszystko brzmi fantastycznie, tylko przez zajęcia na uczelni nie zawsze mogę być dyspozycyjna. — Przypominam panu Andrzejowi, tak na wszelki wypadek.

— Spokojnie. Rozumiem to. Tak ustalimy grafik, aby nie kolidował z pani studiami — zapewnia. — Wystarczy, że pojawi się pani u nas trzy, cztery razy w tygodniu, A kwestię wyjazdu jeszcze dogadamy. Ma pani jakieś pytania, czy możemy podpisywać umowę? — Przesuwa w moją stronę plik kartek i podaje długopis.

Odbieram go drżącą ręką. Następnie prześledzam wzrokiem cały tekst, jednak z nerwów zbyt wiele i tak nie widzę. Moja ręka zastyga milimetr przed kartką. Jak złożę podpis, nie będzie już odwrotu. Czuję na sobie wyczekujące spojrzenie pana Andrzeja. Mimo że nic nie mówi, wiem, iż nerwowo oczekuje na moją decyzję. Biorę głęboki wdech, po czym jednym zamaszystym ruchem składam autograf.

***

Piotrek:

— Wiedziałem, że cię tutaj znajdę. — Nagle zza moich pleców rozlega głos Miłosza.

— Skąd wiedziałeś? — Odwracam się do niego, unosząc brwi w zdziwieniu.

— Zawsze tutaj przychodzisz, kiedy masz jakiś problem i musisz go przemyśleć. — Miłosz staje obok mnie, po czym oboje kierujemy wzrok na płytę nagrobną.

„Kochamy wciąż za mało i stale za późno.”

— Dudi, byłem pewien, że mam to już za sobą. Drugi raz nie dam rady przez to przejść! — Mój głos zaczyna się łamać, a głowę po raz kolejny wypełniają bolesne wspomnienia.

Miłosz kładzie pokrzepiająco dłoń na moim ramieniu.

— Wtedy pomagał ci tylko Kacper, a teraz masz za sobą wielu przyjaciół, którzy nigdy nie zostawią cię w potrzebie.

— Zniszczę tego gnoja! W końcu dostanie to, na co zasłużył!

Nagle w jednej sekundzie ból zamienia się w żądzę zemsty. I chociaż jeszcze nie wiem jak wyrównam nasze rachunki, zrobię wszystko, aby Mateusz cierpiał tak samo jak ja.

— Piotrek, zemsta nie uśmierzy twojego bólu — odpowiada spokojnie Miłosz.

No tak, on zawsze jest zwolennikiem pokojowego załatwiania spraw.

— To, co mam zrobić, odpuścić?

— Nie. Podobno miałeś jakieś dowody przeciwko niemu?

— Tak, ale to za mało. Już raz się wywinął.

— W takim razie mam pewien pomysł — rzuca tajemniczo Miłosz.

***

Nie podoba mi się plan Miłosza. Nawet jeśli dzięki niemu miałbym pogrążyć Mateusza, nie mogę ryzykować bezpieczeństwa Olgi. To zbyt wysoka cena nawet za to jak bardzo mnie kiedyś zranił. Moje przemyślenia przerywa komunikat ze Skype’a. Krzywię się lekko, widząc, że dzwoni Łukasz. Rozmowa z nim jest teraz ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę.

— No siema brat! — wita mnie radośnie zaraz po tym jak odbieram połączenie. — Nie dzwonisz, nie piszesz. Mama zaczęła się o ciebie martwić, bo nawet od niej nie odbierasz telefonów.

— Jestem zajęty, dużo trenuję, a już niedługo czeka nas wyjazd do Gdyni na kolejny mecz kwalifikacyjny do Klubowych Mistrzostw. Wiesz, jak jest — kłamię.

— Nie zamydlisz mi oczu, Piotrek. Znam cię zbyt dobrze, żeby kupić tę bajeczkę.

Jęczę przeciągle. Dlaczego Łukasz musi być takim bystrzakiem?

— Mateusz przyleciał do Polski — wyrzucam po chwili wahania.

— Chyba nie zrobiłeś niczego głupiego? — W głosie Łukasza rozbrzmiewa nutka zaniepokojenia.

— Nie, chociaż miałem ochotę poderżnąć mu gardło. Jakim trzeba być potworem, żeby… — nie kończę, zaciskając dłonie w pięści.

— Wiem, co czujesz — odpowiada Łukasz. — Kochałeś Kaję, a on zrobił jej ogromne świństwo. Jednak musisz ruszyć naprzód. Zwłaszcza, że sam z nim nie wygrasz.

— A kto powiedział, że będę sam?

Łukasz unosi brwi w wyrazie konsternacji.

— Piotrek, Mateusz jest bardzo niebezpieczny. Nie warto, a nawet lepiej z nim nie zadzierać.

— Nie dam się zastraszyć — oświadczam stanowczo. — Pora wyrównać rachunki.

— Piotrek, proszę cię, nie pakuj się w kolejne kłopoty. Próbowałeś już raz i co?

— Wtedy miałem za mało dowodów i nieprzemyślaną taktykę. — Obstaję przy swoim.

Wiem, że Łukasz martwi się o mnie, że zawsze pozostanę dla niego młodszym braciszkiem, ale nie zamierzam odpuścić. Czuję, że jeżeli tego nie wyrównam rachunków z Mateuszem, nie uwolnię się od bolesnej przeszłości. Dopiero kiedy ponownie zobaczyłem Mateusza, zdałem sobie sprawę, że ten ból wcale nie zniknął. Został jedynie przytłumiony przez natłok codziennego życia.

— No, cóż. — Łukasz wzdycha przeciągle. — Widzę, że i tak nie dasz się przekonać, ale obiecaj mi, że będziesz na siebie uważał.

— Zawsze to robię — zapewniam.

— To dobrze, a teraz powiedz jak tam sprawa z tą tajemniczą dziewczyną, o której ostatnio rozmawialiśmy.

Rozmawianie o Mateuszu jest złe, ale o Oldze chyba jeszcze gorsze.

— Zawaliłem na całej linii — przyznaję smętnie.

— Co zrobiłeś?

To standardowa reakcja Łukasza. Od razu przestawia się na słuchanie, a następnie udziela mi jakichś rad. Mimo wszystko nigdy mnie nie ocenia. Nawet jeśli ma ochotę wykrzyczeć, że jestem skończonym kretynem.

— Spotkaliśmy się, a ja na nią nawrzeszczałem. Powiedziałem kilka niemiłych słów, których teraz żałuję. Nie wiem, co się ze mną wtedy stało. To nie byłem ja.

— Wyżyłeś się na niej, czy na swoich uczuciach?

— Chyba i to i to. Łukasz, czy ja zwariowałem?

— Wcale nie zwariowałeś brat. Po prostu znowu wracasz do żywych i zaczynasz coś czuć.

— No właśnie, coś. Nawet nie umiem tego nazwać. — Wzdycham z irytacją.

— Powinieneś czasami sobie odpuścić — radzi mi Łukasz. — Od śmierci Kai żyjesz w ciągłym poczuciu winy. Nie możesz się tym wiecznie zakatowywać.

— Zakatowywać? — Wybucham ironicznym śmiechem. — Mam jej krew na rękach do cholery! To przeze mnie…

— Nie przez ciebie tylko przez tego skurwiela — wcina mi się Łukasz, a kiedy zauważa, że szykuję się do kolejnego protestu dodaje: — Piotrek, tym co teraz robisz nie przywrócisz Kai życia. To niczego już nie zmieni.

— Mam być szczęśliwy kiedy ona nie żyje? Nie potrafię, nie dam rady. — Głos zaczyna mi się łamać.

— Potrafisz, tylko musisz nauczyć się tego od nowa. To nie będzie łatwe, ale coś mi mówi, że ta tajemnicza dziewczyna ci w tym pomoże.

— Wątpię — kwituję pesymistycznie. — Prócz złości nic więcej we mnie nie wzbudza.

— Jak to mówią między nienawiścią, a miłością granica jest bardzo cienka.

Oczywiście, Łukasz i te jego psychologiczne gatki. Innym może wciskać takie kity, ale nie mnie.

— Dobra, jeśli dalej masz mnie zarzucać psychologicznymi frazesami lepiej zakończmy tę rozmowę Jestem już wystarczająco zmęczony.

— W porządku, odpuszczam, ale wiedz, że robię to wszystko z troski o ciebie. Bracia muszą trzymać sztamę.

W odpowiedzi posyłam Łukaszowi wymuszony uśmiech.

Po rozmowie z Łukaszem czuję się tak wymęczony, że postanawiam wcześniej położyć się spać. Niestety ledwie zasypiam nawiedza mnie koszmar. Widzę bezwładne ciało Kai, jej smutne, nieobecne oczy. To wszystko jest tak wyraźne, że przez moment mam wrażenie jakbym wrócił do tamtego wieczoru. Wybudzam się gwałtownie zlany potem i z szaleńczo bijącym sercem. Ogarnia mnie nagle paraliżujący strach, bo nie wiem co robić. Cena planu Miłosza jest wysoka, ale zysk może być równie duży. Mogę w końcu rozprawić się z bolesną przeszłością i chociaż trochę zagłuszyć wyrzuty sumienia.

Ostatnie dwa tygodnie to nieustanna walka ze samym sobą, a raczej z własnym sumieniem. W dalszym ciągu brak mi odwagi, aby zadzwonić do Olgi. I mam wrażenie, że im dłużej to odwlekam, tym bardziej się boję. Dlatego też w końcu przestaję szukać wymówek i wybieram numer Olgi.

Lekko drżącą dłonią wstukuję cyfry, a kiedy rozlega się dźwięk połączenia mam kolejny moment zawahania i o mało się nie rozłączam. Gdy sygnały ciągną się dłuższą chwilę, łudzę się, że Olga nie jednak odbierze. A wtedy będę mógł przynajmniej się usprawiedliwić tym, że próbowałem. Już prawie odrywam komórkę od ucha kiedy nagle rozlega się cichy, niepewny głos Olgi.

— Halo.

Otwieram usta, jednak nie mogę wydobyć z siebie ani słowa. Strach, który czułem wcześniej powraca i to ze zdwojoną siłą.

— Halo, jest tam ktoś?! — woła ponownie Olga.

Nabieram w płuca duży haust powietrza i wyrzucam ze wciąż ściśniętego gardła.

— Cześć, z tej strony Piotrek.

***

Olga:

— Poczekaj! — krzyczy, jakby podświadomie czuł, że zamierzam się rozłączyć. — Chciałbym cię przeprosić…

— Yhy. Przeprosiny przyjęte, a teraz żegnam.

Odsuwam telefon od ucha, ale wtem rozlega się błagalny głos Piotrka.

— Olga, daj mi chwilę.

— Nie mamy o czym rozmawiać — ucinam chłodno, ponownie przykładając komórkę do ucha.

— Olga, proszę, spotkaj się ze mną. Jedno spotkanie, a później dam ci spokój.

Nie odpowiadam od razu gdyż znowu serce toczy walkę z rozumem. Wiem, że rozsądniej byłoby odciąć się od Piotrka, ale serce pragnie go ponownie zobaczyć.

— Dobrze. Kiedy ci pasuje?

— Może być jutro? — proponuje Piotrek z zadziwiającą nieśmiałością.

— Jutro niestety jestem cały dzień na uczelni, ale mogę w piątek.

— Um… W piątek z samego rana wyjeżdżamy do Gdyni.

Uznaję to za znak. Widocznie los wie lepiej co nam się bardziej przysłuży.

— A dzisiaj, zaraz? — wyrzuca niespodziewanie, gdy nic nie odpowiadam..

Próbuję znaleźć w głowie jakąś wiarygodną wymówkę. Nie czuję się jeszcze gotowa na to spotkanie. Może za parę tygodni nauczyłabym się reagować na Piotrka tak jak na każdego innego faceta, a moje serce przestałoby gnać na jego widok. Niestety jak na złość w głowie mam totalną pustkę.

— Może być Starbucks w Plazie? — pytam po chwili.

Chociaż nie widzę mimiki twarzy Piotrka, czuję, jak uchodzi z niego napięcie.

— Tak. Jak najbardziej.

— To, co, o piątej?

— O piątej — przytakuje, rozłączając się.

Magda po raz kolejny wyszła gdzieś z Adrianem, dzięki czemu nie muszę jej się tłumaczyć ze swojego dziwnego zachowania. Najpierw podchodzę do szafy, aby wybrać strój. Początkowo chcę pójść w jakiejś sukience. Nawet zakładam jedną, ale równie szybko ją zdejmuję. To nie żadna randka, a zwykłe spotkanie. Po długim namyśle decyduję się na czarne, jeansowe rurki oraz bordowy, wełniany sweterek. Prawie gotowa staję przed lustrem. Znowu się waham czy związać włosy, czy zostawić je rozpuszczone. Wtedy ich nie spinam, ale zanim wychodzę z mieszkania, zostają zagarnięte w prostą kitkę. Malować jako tako nigdy się nie malowałam. Jedynie nakładałam puder i pomadkę na usta. Czułam się dobrze ze sobą i nie potrzebowałam żadnych dodatków. Dzisiaj jednak spoglądając w odbicie lustrzane, czegoś mi brakuje w tej nijakości. Pożyczam od Magdy tusz do rzęs oraz róż. Kiedy podnoszę głowę, aby ocenić efekt, o mało nie klnę. Co ja najlepszego wyprawiam? Stroję się, jakbym chciała zrobić wrażenie na Piotrku.

Punktualnie o siedemnastej zjawiam się na miejscu. Piotrek już czeka z bukietem czerwonych róż.

— Cześć! — Podrywa się gwałtownie z fotela i wręcza mi kwiaty.

Przez moment waha się, czy pocałować mnie w policzek, ale ostatecznie tego nie robi.

— Cześć! Dziękuję za kwiaty, są piękne, ale nie musiałeś. — Przytykam bukiet do nosa.

Znajomy niegdyś, a teraz już z lekka zapomniany zapach dociera do moich nozdrzy.

— Napijesz się czegoś? — zagaja Piotrek kiedy zajmujemy miejsca.

— Mają tutaj przepyszne latte kokosowe — odpowiadam wymijająco.

— W takim razie, zaraz wracam.

Wiodę wzrokiem za oddalającą się sylwetką Piotrka. Jak zwykle prezentuje się nienagannie. Ma na sobie ciemne jeansy oraz białą koszulę ukrytą pod granatowym swetrem. Ponownie przytykam bukiet do nosa. Róże są moimi ulubionymi kwiatami i przypominają mi o beztroskim dzieciństwie. Jako kilkunastoletnia dziewczynka dbałam o róże zasadzone w ogrodzie, podlewałam je, podsypywałam nawozem, a jeszcze nierozwinięte kwiaty ucinałam i zabierałam później do domu. Z czasem inne rzeczy stały się ważniejsze, a mama nie miała czasu na ogarnięcie wszystkiego, więc róże w końcu uschły. Podobnie jak moje beztroskie życie, dalekie od prawdziwych problemów.

— Proszę, latte kokosowe. — Piotrek stawia przede mną kubek parującego napoju.

— Dziękuję! — Posyłam mu delikatny uśmiech w ramach podziękowania. — Później się rozliczymy.

— Nie ma mowy. To ja nalegałem na to spotkanie.

— Dobrze. W takim razie, dlaczego chciałeś się spotkać? — Chwytam kubek w dłonie i kilkukrotnie dmucham parujący napój.

— Są sprawy, których nie należy załatwiać przez telefon. — Zaczyna dość tajemniczo.

— A konkretniej?

— Wiem, że jedno słowo, przepraszam, to za mało po tym, jak cię potraktowałem.

— Masz rację. — Przerywam mu oschle.

— Ale i tak przepraszam. Miałem wtedy kiepski dzień, byłem zmęczony tymi wywiadami.

Ponownie chcę mu przerwać, jednak nie pozwala mi dojść do słowa. Najwyraźniej domyśla się co zamierzam powiedzieć.

— Tak wiem, to marna wymówka. Jest mi cholernie głupio po tym, co się stało — milknie na chwilę, po czym pyta cicho: — Czy jest szansa, że zostaniemy kiedyś kolegami?

Z niewiadomych przyczyn ogarnia mnie lekkie rozczarowanie. Piotrek po raz kolejny delikatnie daje mi do zrozumienia, że nie mam co liczyć na nic więcej z jego strony.

— Nie wiem, może, zobaczymy, jak będzie — odpowiadam wymijająco, bo nie czuję się gotowa do złożenia jakiejkolwiek poważnej deklaracji.

— A co ze stażem? Mam nadzieję, że nie zrezygnowałaś z niego przeze mnie? — zagaduje po chwili.

— Nie. Dzisiaj podpisałam umowę.

— To fantastycznie! — Usta Piotrka rozciągają się w promiennym uśmiechu. — To dla ciebie ogromna szansa i pewnie wspaniała przygoda.

— Trochę się boję. Nie chciałabym się jakoś wygłupić.

— Będzie dobrze. — Piotrek ściska delikatnie moją dłoń położoną na udzie.

Spoglądam na nasze splecione ręce, a w moim sercu rozlewa się przyjemnie ciepło. Niestety owo ciepło znika równie szybko jak się pojawiło, ponieważ Piotrek zauważając mój wzrok, natychmiast zabiera rękę. Wzdycham ciężko. Muszę przyjąć porażkę, mimo że ma bardzo gorzki smak.

— Miejmy taką nadzieję. Już nawet zaproponowali mi wyjazd na wasz mecz w Gdyni.

— Naprawdę? — Piotrek unosi brwi w zdziwieniu. — To znaczy super, ale że od razu postawią cię przed kamerą. — dodaje pospiesznie, zapewne zauważając, że poczułam się nieco urażona jego zaskoczeniem.

— Nie — zaprzeczam natychmiast. — Na razie mam się zająć prowadzeniem strony internetowej, a może za jakiś czas stanę przed reflektorem.

— Od zawsze chciałaś być dziennikarką? — zagaduje znienacka.

Zamyślam się chwilę, bo odpowiedź na to pytanie nie jest aż tak oczywista. I ani tak, ani nie, nie byłoby do końca prawdą.

— W zasadzie to był dość szybki i wyjątkowo nieprzemyślany jak na mnie wybór.

— Nie bardzo rozumiem? — Piotrek posyła mi skonsternowane spojrzenie.

— Moją największą pasją jest pisanie, a zaraz po nim sport. Bardzo długo myślałam o humanistyce, ale po tych studiach mogłabym co najwyżej uczyć języka polskiego w szkołach, a tego nie chciałam. Dziennikarstwo pozwala mi łączyć dwie największe pasje — wyjaśniam pokrótce.

— Już w trakcie wywiadu zorientowałem się, że znasz się trochę na piłce.

— Bo co, bo znam możliwe taktyki gry?

— Nie, to twoje pytanie o napastników, pomocników i obrońców wiele mi powiedziało.

— Poważnie? — Tym razem to ja unoszę brwi w wyrazie konsternacji. — Wymyślałam je na szybko. W zasadzie każdy wie, że napastnicy mają strzelać bramki, pomocnicy stwarzać owe akcje strzeleckie, a obrońcy bronić dostępu do własnego pola karnego.

Piotrek wybucha śmiechem. Jest on tak beztroski oraz dźwięczny, że otula moje uszy przyjemnym ciepłem. Odwracam głowę w bok i spoglądam na Piotrka. Przez kilka sekund wpatrujemy się w siebie, nic nie mówiąc. Czuję narastające między nami napięcie. Oczy Piotrka przenikają mnie na wskroś, przyprawiając o silny dreszcz. Nie rozumiem, jak to się dzieje, że jedno jego spojrzenie potrafi tak mnie zniewolić. Po chwili Piotrek przybliża się do mnie. W pierwszym odruchu zaczynam się od niego odsuwać, ale zamieram, gdy rozlega się jego cichy głos.

— Nie ruszaj się! Masz piankę od mleka na ustach.

Piotrek delikatnie przeciera prawy kącik moich ust. Wystarczy lekki dotyk jego dłoni, aby moje ciało zapłonęło nieznanym dotąd ogniem. Nasze twarze dzieli teraz odległość zaledwie kilku milimetrów. Wpatrujemy się w siebie równie intensywnie jak jeszcze przed chwilą, a świat dookoła przestaje istnieć. Zostają tylko nasze głębokie spojrzenia oraz przyspieszone oddechy I jestem niemalże pewna, że gdyby nie rozdzwonił się telefon Piotrka, pocałowałabym go. Mimo wcześniejszych rozterek pragnęłam tego teraz każdą częścią ciała.


***

Piotrek:

Jeszcze chwila, a wszystko bym spieprzył. Miałem ją pchnąć w ramiona Mateusza, nie swoje. Ucieszyłem się, kiedy zadzwonił mój telefon, gdyż ten dźwięk uchronił mnie przed być może największym błędem w życiu. Dla wielu ludzi pocałunek nic nie znaczy. Całujesz kogoś, po czym wracasz do normalności, tak jakby nic się nie stało. Jednak w naszym przypadku nie byłoby mowy o zapomnieniu. Wiem, że gdybym ją pocałował, skomplikowałbym jeszcze bardziej tę pogmatwaną sytuację.

— Słyszałem od Miłosza, że spotkałeś się z Olgą? — zagaduje Kacper, siadając obok mnie na kanapie.

Spotkaliśmy się w mieszkaniu Tim’iego na takim męskim wieczorze przed wyjazdem do Gdyni. Oczywiście wszystko zostaje zorganizowane potajemnie. Gdyby trener dowiedział się o imprezie nie byłby zadowolony i z pewnością nie odpuściłby nam długiego kazania na temat naszego nieodpowiedzialnego zachowania. Od meczu z Catanią wiele zależy. Jeśli go wygramy, będziemy mieli pewien awans do przyszłorocznych Klubowych Mistrzostw Świata. Remis nie zamyka nam jeszcze drogi, ale wszystko rozstrzygnie się w ostatnim meczu z Gandawą. Tam będziemy musieli zdobyć trzy punkty, bez względu na różnicę bramek. Nawet jeden zero nam wystarczy. Z kolei przegrana pogrzebie nasze marzenie o awansie. Tak mało brakuje, abyśmy zagrali na tych Mistrzostwach, ale równie niewiele może sprawić, że obejrzymy tę imprezę z trybun bądź przed ekranami telewizorów.

— Tak. Im dłużej to odwlekałem, tym było gorzej. Nie chciałem jej przepraszać przez telefon, więc zaproponowałem spotkanie.

— I zgodziła się ot tak? — Kacper wygląda na zszokowanego.

Nie dziwi mnie ta reakcja, bo ja również sądziłem, że Olga odprawi mnie z kwitkiem. Po tym, jak ją potraktowałem, miała do tego prawo.

— Nie. Musiałem się trochę naprosić — milkę na krótką chwilę, a kiedy Kacper nic nie odpowiada, dodaję: — Wiesz, nawet poczułem się trochę lepiej, kiedy ją przeprosiłem.

— Cieszę się, że w końcu zmądrzałeś. Miłosz mówił mi o waszym planie. Jesteś pewien?

— Czego? — pytam skonfundowany.

— Tego, że chcesz aż tak narażać Olgę. Mateusz jest zdolny do wszystkiego.

— Wiem, ale jak inaczej mam zdobyć dowody przeciwko niemu? Jest za mądry i zbyt przebiegły, aby się samemu podłożyć.

— A nie byłoby lepiej, gdybyś zapomniał o wszystkim i odciągnął Olgę od niego?

— Kacper, ta opcja nie wchodzi w grę! — oponuję natychmiast. — Kaja…

— Kai tu nie ma, jednak znając ją, kazałaby ci odpuścić — ucina twardo.

Już szykuję się do kolejnego protestu, ale wtem rozlegają się dźwięki znanego hitu zespołu Akcent „Przez twe oczy zielone”.

— Co tam się dzieje? — zagaduję zmierzającego do nas Kamila.

— Majo dorwał się do laptopa Grabiego — wyjaśnia a na ustach błąka mu się uśmieszek.

Obaj wiemy, co to oznacza.

— Za jakie grzechy, ja się pytam?! — wołam teatralnie.

— Bądź wyrozumiały dla kolegi. W domu ma zakaz słuchania disco polo. Klaudia trzyma go krótko. Zwłaszcza teraz. — Witek staje w obronie Michała, ale i jego głos nie brzmi ani trochę poważnie.

Kilka sekund później zjawia się przy nas uśmiechnięty Majo. Podryguje w rytm piosenki, śpiewając wspólnie z wokalistą.

„Przez Twe oczy, twe oczy zielone oszalałem. Gwiazdy chyba Twym oczom oddały cały blask…”

— Michał, proszę! — jęczę, jednak Majo nie zważając na mój protest, zaczyna śpiewać jeszcze głośniej.

Kręcę głową w wyrazie bezradności, a Michał nakręca się coraz bardziej.

— No dalej panowie, co jest? Śpiewamy!

Gdyby ktoś spojrzał na Michała w tym momencie, pomyślałby, że jest po kilku głębszych. Majo jednak bywa taki na co dzień, uśmiechnięty, pełen pozytywnej energii. Wielokrotnie podśmiewujemy się z niego, że w jego małżeństwie to Klaudia nosi spodnie, ale odkąd okazało się, że zostanie ojcem, nieco zmieniła się ta hierarchia. Michał najchętniej zamknąłby swoją żonę na dziewięć miesięcy w mieszkaniu i wypuścił, dopiero kiedy urodzi. To również stanowi temat naszych żartów. Chociaż niekiedy przewrażliwienie Michała nie jest niczym śmiesznym.

— Ja nie śpiewam, bo ostatnio Laura mi powiedziała, że mam coś zrobić dla muzyki i przestać śpiewać. — Wymiguje się od razu Kacper, po czym spogląda na mnie.

Ten wzrok w połączeniu z głupim uśmieszkiem nie wróży niczego dobrego.

— Ale Piotrek jest zaprawionym wokalistą.

Na te słowa wszyscy wybuchają głośnym śmiechem.

— Tak, dzięki niemu też już znam większość kibicowskich przyśpiewek na pamięć — dorzuca Kamil, z trudem opanowując śmiech.

— No co, jedni śpiewają sobie pod prysznicem Eda Sheerana…

— A inni spartańskie przyśpiewki — dopowiada Urbań.

Utwór w głośnikach zmienia się na mniej znany, ale Michał i tak zna słowa piosenki. Ponownie zaczyna śpiewać, a raczej wydzierać się wraz z wokalistą.

Serce to nie sługa…

Po tym jednym zdaniu moje myśli odpływają gdzieś daleko. Rozum wie że nie jestem odpowiednim mężczyzną dla Olgi. Dotychczas raniłem każdą z moich byłych. Monika od początku była tą drugą. Zawsze stawiałem piłkę wyżej od niej. Do kina nie, bo trening, na kolację nie, bo jestem zmęczony. Dopiero po czasie zdałem sobie sprawę, że to było zwykłe zauroczenie. Monika podobała się wielu facetom, więc kiedy do mnie podeszła i zaproponowała randkę, zgodziłem się niemal do razu. Jak każdy chłopak w tamtym wieku patrzyłem bardziej na wygląd aniżeli wnętrze dziewczyny. Niestety bardzo szybko poznałem podstawową wadę Moniki. Zawsze musiała być w centrum uwagi. Nie pozwalała mi się spotykać ze znajomymi, stwierdzając, że dla nich mam czas, a dla niej nie. Po kilku tygodniach ciągłej walki zakończyłem ten związek.

Bogatszy o pewne doświadczenia zacząłem przywiązywać większą uwagę do charakteru dziewczyny. I w końcu poznałem Kaję. Kochałem ją, tego jestem pewien. Czuję, że nadal noszę ją głęboko w sercu. Kaja wspierała mnie we wszystkim. Nie była wielką fanką piłki nożnej, jednak szanowała moją pasję. Przychodziła na mecze. Chwaliła po udanych występach, a kiedy coś mi nie wyszło, po prostu siadała i wspólnie milczeliśmy. Tak naprawdę nie wiem, co się stało i w którym momencie posypał się nasz związek. W oczach wielu ludzi uchodziliśmy za parę idealną, ale może byliśmy za idealni?

Jednak głos serca jest równie głośny. Serce przyjmuje racjonalne argumenty rozumu. Wie, co jest lepsze, ale nie daje się zwieść. Mogę sobie wmawiać, że nic nie czuję do Olgi, w myśl zasady, że kilkukrotne powtórzenie kłamstwa staje się prawdą. Niestety w przypadku uczuć to się nie sprawdza. Zdaję sobie sprawę, że to, co czuję, jest złe. Ćma leci do światła, chociaż po chwili spala się od niego. Ja podobnie jak ten mały owad chcę być blisko Olgi, nawet jeśli miałoby to doprowadzić do mojej zguby.

Walka między sercem a rozumem toczy się wewnątrz mnie nieustannie. Po tym, co czułem do Kai, nie wierzyłem, że jeszcze kiedykolwiek się zakocham. Dlatego jestem pewien, że zauroczyłem się w Oldze. A zauroczenie jest jak przeziębienie. Wystarczy wziąć jakieś leki na odporność i ci przechodzi. Ja również muszę uodpornić się na Olgę, a najlepszym lekarstwem będą jeszcze cięższe treningi. Jeśli skupię się na pracy, na pewno przestanę o niej myśleć.

Rozdział 9

Olga:

Niepewnie przekraczam próg siedziby telewizji. Dzisiaj mam zostać oficjalnie przedstawiona całej ekipie. Mateusz zadzwonił rano, aby rzucić kilka pokrzepiających słów. Obiecał także, że wpadnie pod wieczór. Mimo wcześniejszych próśb o powolny rozwój naszej relacji przestają mi przeszkadzać jego śmiałe ruchy. Im bliżej poznaję Mateusza, tym bardziej mi się podoba. Owszem czasami bywa nachalny, ale nie tak natarczywy jak Mariusz.

Po chwili zajeżdżam windą na trzecie piętro, bo tam mieszczą się boksy redaktorów oraz dziennikarzy. Pan Andrzej już na mnie czeka.

— Dzień dobry! — witam się nerwowo.

— Dzień dobry! — Mężczyzna wręcza mi kawałek plastiku.

Spoglądam na otrzymaną rzecz i orientuję się, że to identyfikator stanowiący również kartę wstępu do redakcji. Znajdują się na niej moje imię, nazwisko oraz zeskanowane zdjęcie. Wyglądam na nim nieco młodziej. Dzisiaj nie mam już tak długiej grzywki, a loki zamieniłam na wyprostowane włosy.

— Proszę się nie denerwować. Na pewno zostanie pani ciepło przyjęta — zapewnia Pan Andrzej, otwierając drzwi.

A jeśli nie? — myślę, jednak nie wypowiadam tych słów na głos.

Kiedy wchodzimy do środka nie wszyscy spoglądają w naszym kierunku. Niektórzy są tak zajęci pracą, że kompletnie nie zwracają uwagi na jakąś nową osobę, przechodzącą przez redakcję. Czuję się przez to odrobinę spokojniej, ale po chwili znowu ogarnia mnie zdenerwowanie.

— Mogę prosić o chwilę uwagi?! — woła pan Andrzej, klaszcząc w dłonie

Wszyscy odrywają się od zajęć, obrzucając nas podejrzliwym spojrzeniem.

— To jest Olga, nasza nowa stażystka. Będzie z wami pracowała przez najbliższe trzy miesiące, a może nawet i dłużej. Mam nadzieję, że ciepło ją przyjmiecie.

W sali rozlegają się okrzyki powitania, na które odkrzykuję dość nieśmiałe „cześć”. Nigdy nie lubiłam oficjalnych przedstawień. Zawsze czuję się skrępowana w takich momentach. Pan Andrzej prowadzi mnie w głąb sali, wskazując miejsce pracy oraz przedstawiając dwa pierwsze zadania. Jutro mam przeprowadzić krótki wywiad z Klaudią i Michałem Majewskimi na temat akcji pomocy dla oddziału onkologii dziecięcej, a dzisiaj napisać kilka zdań o zbliżającym się meczu Sparty z Catanią.

Dopiero kiedy siadam przy biurku i odpalam laptopa, dociera do mnie, gdzie jestem oraz co tutaj robię. Na trzy miesiące staję się częścią tej ekipy. Moje ciało ogarnia mieszanka strachu i ekscytacji, ale nie potrafię powiedzieć, które z tych uczuć ma przewagę. Wiem, że to wielka szansa i cieszę się z niej. Jednocześnie jednak nie chcę zaliczyć falstartu już u progu dziennikarskiej kariery, bo wtedy zakończę ją nim na dobre się zacznie.

Przez dłuższą chwilę wpatruję się w tapetę z logo Posnania TV, po czym włączam worda. Kolejne kilkadziesiąt sekund spędzam na gapieniu się w pusty plik. Pisanie prac na studia, czy dla samej siebie zawsze sprawiało mi przyjemność, ale dzisiaj zamiast radości czuję jedynie paraliżujący strach. Mój tekst przeczyta kilkaset osób. A jeśli już na początku się zbłaźnię i popełnię jakiś błąd? Biorę kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić, co nie bardzo pomaga.

Nadal mam w głowie kompletną pustkę. Wiedząc, że na razie nic nie napiszę, postanawiam poszukać jakichś informacji na temat wtorkowego rywala Sparty. Nazwa klubu brzmi znajomo. Pamiętam, że dwa razy z rzędu sięgnęli po tytuł Mistrza Włoch. Jednak na tym moja wiedza się kończy. Nigdy nie interesowałam się aż tak bardzo ligą włoską.

Wpisuję w wyszukiwarkę nazwę klubu. Najwięcej znalezionych artykułów dotyczy kontuzji dwudziestoczteroletniego napastnika Catanii. Ponoć to on dotychczas ciągnął atak swojej drużyny. Niestety po brutalnym faulu w meczu Pucharu Włoch opuścił boisko znoszony na noszach. Sprawdzam jeszcze jak radzą sobie w obecnym sezonie i jak wygląda ich pozycja w tych eliminacjach. Byli faworytami do pierwszego miejsca w grupie i tak też się stało. W dotychczasowych rozgrywkach zaledwie raz zremisowali, a resztę spotkań pewnie wygrali. Szukam jeszcze czegoś o ostatnim rywalu Sparty. Liga belgijska jest mi kompletnie obca. Nie potrafiłabym nawet wymienić jednego klubu grającego w niej. Z tego, co przeczytałam, wynika, że są oni najsłabszym ogniwem grupy, bez jakichkolwiek szans na awans.

Wypunktowuję w zeszycie najważniejsze informacje, które mogłyby mi pomóc w napisaniu tekstu. Jeszcze raz prześledzam wszystko wzrokiem, licząc, że w końcu coś drgnie. Niestety niemoc nadal trwa. Strach w moim sercu zaczyna się wzmagać, bo skoro nie mogę wykrzesać paru zdań o meczu, co będzie później jak zlecą mi poważniejsze zadanie, albo postawią przed kamerą? Sięgam po komórkę oraz podłączone do niej słuchawki. Przy muzyce zawsze lepiej mi się myśli. Już mam włączyć ulubioną playlistę, gdy nagle, kierowana dziwnym impulsem, klikam w ikonkę kontaktów. Przeglądam listę ostatnich połączeń i wybieram niezapisany jeszcze numer.

— Halo?! — Po drugiej stronie rozlega się ciepły głos Piotrka.

Milczę przez chwilę, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Czy to był na pewno dobry pomysł?

— Halo, jest tam kto?! — woła ponownie.

— Tak, cześć — wyduszam w końcu. — Tutaj Olga. Nie przeszkadzam? Masz chwilę?

Cholera, dlaczego mój głos musi brzmieć tak desperacko?

— Mam, a coś się stało? — pyta zaniepokojony.

— Nie, to znaczy — miotam się nerwowo. — Dostałam do napisania tekst o waszym meczu z Catanią i pomyślałam, że podpytam cię o niego, ale jeśli nie chcesz, nie musisz, zrozumiem.

Wiem, że brzmię żałośnie i daleko mi do prawdziwej dziennikarki, ale nie zamierzam się tym przejmować. Teraz zależy mi jedynie na napisaniu fajnego tekstu i zrobieniu dobrego pierwszego wrażenia.

— No proszę, jesteś w tej redakcji tak krótko, a już stałaś się pewniejsza siebie.

W reakcji na komplement moje policzki zabarwia ognisty rumieniec. Cieszę się, że Piotrek nie może tego zobaczyć, bo wtedy na pewno nie podarowałby sobie jakiejś kąśliwej uwagi.

— Nie, po prostu… — Zawieszam nerwowo głos.

— Spokojnie, pytaj. A i od razu mówię, że Polki są ładniejsze od Włoszek — żartuje.

Jestem mu wdzięczna za to poluźnienie atmosfery, ponieważ czuję, jak i ze mnie schodzi część napięcia.

— Catania jest bardzo trudnym przeciwnikiem. Liga włoska to jedna z silniejszych lig na świecie? Czy czujesz jakąś presję w związku z tym? Zwłaszcza że od tego meczu tak wiele zależy.

Śledzę poczynania Sparty w owych eliminacjach i wiem, że wygrana w tym spotkaniu zapewni im awans.

— To prawda, Catania jest silnym zespołem, ale nie możemy się go bać. Jeśli wyjdziemy ze spuszczonymi głowami, nastawieni na porażkę, faktycznie przegramy ten mecz. Mówi się niekiedy, że dana drużyna przegrała jakiś mecz w głowach i właśnie chodzi o to podejście mentalne do przeciwnika. Dla nas nie ma znaczenia z kim gramy. Nigdy nie chcemy zawieść kibiców.

— Skoro już o nich mowa, słyszałeś, że na stadionie w Gdyni ma się pojawić ponad trzynaście tysięcy kibiców?

— Coś mi się obiło o uszy, jednak nie ma to dla mnie większego znaczenia, czy gram przed kilkusetną, czy kilkutysięczną publicznością. Zawsze daję z siebie sto procent — odpowiada.

— Już zdążyłam zauważyć, że jesteś perfekcjonistą — podsumowuję, na co Piotrek zaczyna się śmiać.

Na ten dźwięk moje serce gwałtownie się podrywa i zaczyna walić jak szalone. Czuję, że jeszcze chwila, a zapomnę, po co do niego zadzwoniłam, dlatego natychmiast przyprowadzam się do porządku i zadaję kolejne pytanie.

— Pewne zwycięstwo nad UKS Kowno na pewno podbudowało wasze morale?

— Jeden bardzo dobry mecz jeszcze o niczym nie świadczy. Owszem cieszymy się z tego zwycięstwa, ale nie popadamy w tak zwany hurra optymizm. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że czeka nas jeszcze sporo ciężkiej pracy, która miejmy nadzieję zostanie zweryfikowana podczas przyszłorocznych Mistrzostw.

— Dziękuję Piotrek. Myślę, że to mi wystarczy. I przepraszam za kłopot.

— Daj spokój. Każdy pretekst jest dobry, żeby się trochę poobijać na siłce.

— Mimo wszystko dziękuję. Na razie!

— Na razie! — żegna się, jednak nie rozłącza.

Ja również nie odrywam komórki od ucha. Milczymy zatem dłuższą chwilę, a w głowie szaleje mi istny huragan. Chcę mu tyle powiedzieć, ale… Chyba nie jestem na tyle odważna, żeby to zrobić. Boję się reakcji Piotrka, tego, że może mnie wyśmiać i uznać za głupią idiotkę. Cholera, jak to możliwe, że nadal pragnę go pocałować, chociaż słyszę jedynie jego głos? Czy już naprawdę zwariowałam i jednym ratunkiem jest zamknięcie mnie w pokoju bez klamek?

— Olga, muszę kończyć. — Dopiero głos Piotrka wyrywa mnie z ponurych myśli. — Jeśli będziesz czegoś potrzebować, śmiało dzwoń.

— Jasne, do usłyszenia!

Po rozmowie z Piotrkiem czuję się nieco lepiej. Dostaję sporą dawkę energii do pracy. Moje dłonie zawisają nad klawiaturą, a po chwili idą w ruch. Słowa przychodzą z niebywałą łatwością, zaś zdania tworzą się w trybie ekspresowym.

W siódmym meczu eliminacyjnym do Klubowych Mistrzostw Świata Sparta zaprezentowała się bardzo dobrze. Podopieczni Roberto Beniteza pewnie pokonali klub z Litwy, UKS Kowno, wygrywając pięć do zera.

W przyszły wtorek gracze Posnanii zmierzą się z o wiele groźniejszym przeciwnikiem. Catania dwa razy sięgała po tytuł mistrza Serie A, a od siedmiu sezonów plasuje się w czołówce ligi włoskiej. W obecnym sezonie podopieczni Oliveto są niepokonani od ośmiu spotkań. Do tego tracą najmniej bramek w lidze. Świetnie spisuje się duet stoperów: Bolardo, Gossisi.

Pierwsze starcie obu zespołów, wiosną tego roku zakończyło się wygraną mistrza Włoch dwa do jednego. Obydwie bramki strzelił wtedy Valachi, którego zabraknie we wtorkowym spotkaniu. Dwudziestoczteroletni napastnik został brutalnie sfaulowany w meczu 1/8 finału Pucharu Włoch. Po wykonaniu badań okazało się, że uraz jest znacznie poważniejszy, niż początkowo zakładano. Piłkarz przeszedł już zabieg chirurgiczny złożenia kostki goleni, jednak jego przerwa w grze potrwa kilka miesięcy.

Naszej redakcji udało się porozmawiać ze środkowym obrońcą Sparty Posnania, Piotrem Sochą. Dwudziestodwuletni stoper przyznał, że zespół z Włoch jest pretendentem do zwycięstwa, ale dodał, że Posnania nie zamierza oddać walkowera już przed pierwszym gwizdkiem.

— Catania jest silnym zespołem, ale nie możemy się go bać. Jeśli wyjdziemy ze spuszczonymi głowami, nastawieni na porażkę, faktycznie przegramy ten mecz. Mówi się niekiedy, że dana drużyna przegrała jakiś mecz w głowach i właśnie chodzi o to podejście mentalne do przeciwnika. Dla nas nie ma znaczenia z kim gramy. Nigdy nie chcemy zawieść kibiców.

Catania wygraną z Leie Gandawa zapewniła sobie już dawno temu awans do Klubowych Mistrzostw Świata.

Drugą lokatę zajmuje obecnie drużyna z Poznania. Jeśli we wtorkowym meczu zainkasują trzy punkty, znajdą się w gronie szczęśliwej szesnastki. Remis z mistrzem Włoch nie zamknie im drogi do awansu, ale wszystko rozstrzygnie się w ostatnim spotkaniu przeciwko Gandawie.

Zespół z Belgii jest na ostatnim miejscu w grupie i nawet wygrana z UKS Kowno oraz Spartą nie zapewni im drugiej lokaty. Podopieczni Pospichala dotychczas tylko raz zremisowali, a resztę spotkań przegrali rozgromieni przez przeciwników. W pierwszym starciu z Posnanią piłka wpadała do bramki aż cztery razy.

Jeśli Sparcie uda się zakwalifikować do Klubowych Mistrzostw Świata będzie to drugi zespół reprezentujący Ekstraligę na międzynarodowej arenie. Supraśl plasuje się na pewnym, drugim miejscu w swojej grupie.

Mecz Posnanii z Catanią zostanie rozegrany na Stadionie Miejskim w Gdyni. Początek spotkania zaplanowano na godzinę osiemnastą.

Czytam cały tekst dwukrotnie, aby wyłapać ewentualne błędy. Mimo niełatwych początków jestem z niego dumna.

— Przepraszam, jak napisałam tekst, to, co mam teraz zrobić? — zagaduję brunetkę siedzącą po mojej prawej stronie.

Dziewczyna odrywa wzrok od komputera i uśmiecha się serdecznie.

— A nie dostałaś żadnej instrukcji? My mamy swoje konta, na które się logujemy.

Wytężam umysł, przypominając sobie cały wykład pana Andrzeja. Jeszcze raz omówiliśmy wyjazd do Gdyni. Po małych namowach jednak uległam i się zgodziłam. Następnie ustaliliśmy dokładne godziny pracy i…

— Miałam się spotkać z niejakim Arturem — odpowiadam, gdy nagle sobie o tym przypominam.

— A z marudą! — Usta dziewczyny rozciągają się w delikatnym uśmieszku.

— Kim? — dopytuję.

Początkowo myślę, że coś źle usłyszałam, ale tak nie jest.

— Maruda, Artur Kędzierski, nasz redaktor naczelny. Ciągle tylko chodzi i narzeka. Wieczny perfekcjonista. Sam pewnie by lepiej nie zrobił, ale musi ponarzekać tak dla zasady. Tylko ciii. Nie mów tego nikomu — zniża głos do szeptu i przytyka palec wskazujący do ust.

— Dobrze. — Potakuję. — To, gdzie znajdę pana Artura?

— Na końcu sali masz dwoje drzwi. Jedne prowadzą do naszego informatyka, a za drugimi Artur ma gabinet. Tylko nie padnij na zawał, bo jest na czym oko zawiesić — dodaje, puszczając oczko.

Powoli ruszam we wskazanym kierunku. Czuję na sobie spojrzenia kilku osób. Nawet mam wrażenie, że niektórzy szepczą coś na ucho i puszczają dziwne uśmieszki. Przyspieszam przez to kroku, chociaż nie spieszy mi się na spotkanie z redaktorem naczelnym. Niepewnie pukam w drzwi, a po głośnym proszę, naciskam klamkę. Za biurkiem siedzi wysoki brunet. Jak na redaktora naczelnego jest dość młody. Może mieć trzydzieści kilka lat. Tamta dziewczyna nie kłamała ani mnie nie podpuszczała, kiedy mówiła, że jest na czym oko zawiesić. Przez moment tak mnie zamracza, że zapominam, gdzie jestem i po co tutaj przyszłam.

— Dzień dobry! W czym mogę pomóc? Jest pani nowa, bo wcześniej się nie spotkaliśmy? — mężczyzna odzywa się pierwszy.

Jego wygląd w połączeniu z niskim głosem jeszcze bardziej mnie ogłusza. Resztką silnej woli doprowadzam się do porządku, bo jakby nie patrzeć jest moim szefem.

— Tak… Jestem nową stażystką… — wyjąkuję speszona.

Na twarzy mężczyzny pojawia się szeroki uśmiech.

— W takim razie witam w zespole!

Pan Artur podnosi się z krzesła i podchodzi do mnie, wyciągając dłoń. Ściskam ją z lekkim zawahaniem.

— Mam nadzieję, że ci się u nas spodoba — dodaje, ponownie zasiadając za biurkiem.

Rzucam krótkie „Ja też”, po czym zajmuję fotel naprzeciwko biurka.

— Zatem co cię do mnie sprowadza? — zagaduje, opierając brodę na splecionych dłoniach.

— Napisałam tekst i nie bardzo wiem co mam z nim zrobić. Pan Andrzej mówił, że mam się zgłosić do pana.

— Jaki pan? Artur jestem. — Rozciąga usta w kolejnym, łagodnym uśmiechu, po czym dopytuje: — O czym jest ten tekst?

— Taka jakby zapowiedź meczu Sparty z Catanią.

— Tutaj masz mojego maila. — Wyciąga z małego stojaka wizytówkę i mi ją podaje. — Wyślij na niego tekst. Sprawdzę go i wrzucę na stronę. Oczywiście będzie podpisany twoim imieniem oraz nazwiskiem. A w przyszłym tygodniu dostaniesz login i hasło do platformy, żebyś sama mogła wpisywać artykuły. Nie zawsze jestem dostępny, więc to z pewnością ułatwi ci pracę.

— Dziękuję. — Odbieram podaną wizytówkę.

— W razie jakichkolwiek pytań, pytaj kolegów, a jakby działo się coś poważniejszego, to dzwoń do mnie. Numer masz na wizytówce.

— Dobrze, dziękuję.

Zanim wciskam przycisk „wyślij” mija kilkanaście minut. Od zawsze miałam problem z wiarą we własne umiejętności. Autor patrzy na swój tekst subiektywnie, widzi go jako istne cudo. To, że ja jestem z niego zadowolona, nie świadczy jeszcze o tym, że rzeczywiście jest tak dobry.

— A ty co, modlisz się do tego laptopa? — Podskakuję wystraszona i odwracam głowę, usłyszawszy zza pleców głos Artura.

— Ja, nie… — zacinam się spanikowana.

— Spokojnie, każdy ma za sobą stresujący debiut. — Artur posyła mi delikatny uśmiech, którego mimo najszczerszych chęci nie jestem w stanie odwzajemnić, po czym dodaje: — Przyszedłem ci tylko powiedzieć, że muszę pilnie wyjść i masz wysłać tekst do Łukasza Marciniaka. Mail ma taki sam jak ja, imię, nazwisko, oraz końcówka redakcji.

— Dobrze.

Powtarzam to słowo dzisiaj już kilkukrotnie, ale i teraz nie mogę się zdobyć na żadną dłuższą odpowiedź. Wcześniejsza rozmowa z Piotrkiem nieco mnie uspokoiła, jednak nie wyrzuciła z mojej głowy wszystkich wcześniejszych obaw. Usiłuję sobie wmówić, że to z czasem minie, że to tylko stres debiutanta. Niestety jak zwykle mentalne rozmowy ze samą sobą na nic się zdają.

Mimo początkowych obaw tekst się podoba. Nawet przychodzi do mnie pan Łukasz i pyta jak skontaktowałam się z Piotrkiem. Tłumaczę pokrótce, nieco przeinaczając prawdę. Przyznaję, że spotkaliśmy się jeszcze raz po wywiadzie, ale nie mówię, że nasze pierwsze spotkanie miało miejsce parę dni przed castingiem.

Do domu wracam pełna pozytywnej energii. Spędziłam w tamtej redakcji zaledwie kilka godzin, a już mi się tam podoba.

Owszem, po jednym dniu to wszystko może się wydawać rajem, pasją, za którą jeszcze będą mi płacić. Jednak każda praca ma wady i zalety. Jeśli by tak nie było, nazywałaby się hobby. Stresuję się przed jutrzejszym wywiadem z Klaudią i Michałem, ale ekscytacja i chęć udowodnienia czegoś sobie są silniejsze. Bardzo długo nie mogłam się pozbierać, po tym, jak Piotrek zarzucił mi tchórzostwo. W pierwszym odruchu chciałam odpuścić, rzucić to wszystko w cholerę, ale zrozumiałam, że jeśli to zrobię naprawdę będę tchórzem.

— Jak było? — zagaduje Magda, kiedy wchodzę do kuchni.

— Super! Już dostałam pierwsze zadanie — Chwalę się.

— I dzięki komu się tam znalazłaś? — pyta, drocząc się ze mną.

— No dzięki tobie.

— Czyli…?

— Czyli mojej najlepszej przyjaciółce.

Na twarzy Magdy pojawia się szeroki uśmiech. Odkąd pamiętam, jesteśmy jak dwie siostry, których nigdy nie miałyśmy. W razie jakichkolwiek problemów wiemy, że zawsze możemy na siebie liczyć. Nawet jeśli czasami wystarczy czerwone wino półsłodkie albo pudełko lodów czekoladowych. Bywają chwile, kiedy mam ochotę ją udusić lub przynajmniej wysłać na parę godzin na drugi koniec świata, jednak taka przyjaciółka to skarb. Ileż razy mi pomagała. Mimo że chciała wtedy powiedzieć: a nie mówiłam, nie robiła tego. Nie szczędziła długich i moralizujących kazań, ale zawsze kończyło się mocnym, przyjacielskim uściskiem. Gdyby nie Magda, postawiłabym wiele kroków w tył. To dzięki niej nadal idę naprzód. Owszem czasami zadrży mi noga, spojrzę za siebie, myśląc o ucieczce, ale już strach nie może mnie tak często pokonać.

Naszą rozmowę przerywa nagle dzwonek do drzwi. Magda patrzy na mnie zdziwiona. O tej porze rzadko kto nas odwiedza, a zapomniałam ją wcześniej uprzedzić o wizycie Mateusza.

— Ja otworzę! — komunikuję pospiesznie, po czym wybiegam z kuchni.

Nawet nie patrząc Magdę, jestem pewna, że domaga się jakichś wyjaśnień.

— Cześć! — Zaraz po otwarciu drzwi staję na wprost uśmiechniętego Mateusza.

— Cześć! Wejdź, proszę! — Przesuwam się na bok i gestem dłoni zapraszam go do środka. — Napijesz się czegoś?

— Może być herbata. Trochę zimno na dworze. — Pociera ręce zaczerwienione od mrozu.

— To ja idę zrobić herbatę, a ty się rozgość. Zaraz wracam.

Kiedy ponownie wchodzę do kuchni, wpadam na Magdę, która stoi i uśmiecha się głupkowato. Nie podoba mi się ta reakcja, ponieważ wiem, co ona oznacza. Magda zaczyna robić sobie jakieś domysły, sądząc, że posłuchałam jej rady i umówiłam się z Mateuszem na randkę.

— Jak chcesz, mogę pojechać do Adriana. Mogłaś mówić wcześniej, że przyjedzie Mateusz.

— Ja, my, nie… — zaczynam się wykręcać dosyć nerwowo.

— Spokojnie, zaraz zadzwonię do Adriana, albo nie, zrobię mu niespodziankę. Miłego wieczoru i udanej randki. Mogłabyś tylko ubrać coś bardziej kobiecego. Ciągle chodzisz w tych jeansach oraz bluzach.

— Magda! — rzucam ostrzegawczo.

— Okej, Okej, już nic nie mówię! — Unosi ręce w geście kapitulacji, po czym opuszcza kuchnię z szerokim uśmiechem na twarzy.

Niosąc kubki z herbatą, mimowolnie przeglądam się w dużym lustrze. Nigdy nie mogłam dojść do porozumienia z Magdą w sprawach modowych. Wielokrotnie podczas zakupów próbowała wcisnąć mi jakąś sukienkę. Raz na jakiś czas odpuszczałam dla tak zwanego świętego spokoju, ale później i tak te ubrania lądowały na dnie szafy. Jedną z tych nielicznych sukienek wyjęłam dopiero w środę, kiedy szykowałam się na spotkanie z Piotrkiem.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 44.1
drukowana A5
za 90.29