E-book
19.11
drukowana A5
49.75
Splątane ścieżki czasu

Bezpłatny fragment - Splątane ścieżki czasu


5
Objętość:
266 str.
ISBN:
978-83-8369-954-7
E-book
za 19.11
drukowana A5
za 49.75

Narodziny

Powiadają, że moja matka była najpiękniejszą kobietą świata. Może tak było. Nie wiem. Wiem tylko, że świat jest przepastnym miejscem, a granice tego naszego sięgają jedynie tak daleko, jak daleko dotarła wojenna drużyna mojego ojca. Czy to wiadomo, kto mieszka za kolejną rzeką, za następną górą, za wielkim borem? Może jakaś inna piękność, którą dworscy śpiewacy wychwalają jako tę największą? Co to zresztą znaczy — największa? Czyż mędrcy nie uczą nas, że piękno spoczywa w oku patrzącego? Że nie może ono istnieć bez dobra i prawdy? Tyle różnych definicji, a ja wiem tylko, że twarz matki coraz bardziej zaciera się w mojej pamięci. I jest dla mnie najpiękniejsza — ale tylko dlatego, że to twarz mojej matki.

Nie odziedziczyłam po niej urody. Na dworze mojego ojca było wiele ładniejszych ode mnie. I myślę, że to dobrze — w przeciwieństwie do wyróżniania się spośród innych. Jeśli dziewczyna nie pochodzi z możnego rodu, wygląd jest częścią jej posagu. Kartą przetargową, kto więcej za nią da. W przypadku mojej matki to była jej jedyna karta przetargowa.

Ojciec przywiózł ją z jednej ze swoich wypraw. Mówił, że wyłoniła mu się spośród mgieł. Cudowna bosonoga piękność w kosztownej, zakrwawionej sukni. Śliczna, bezbronna i przerażona. Zabójcza kombinacja dla dzielnego wojownika. Jaki mężczyzna byłby w stanie się jej oprzeć? Oprzeć się byciu nie tylko zdobywcą, ale i zbawcą. Choć od pierwszych chwil było jasne, że matka pochodzi ze szlachetnej rodziny, nie przysporzyła ojcu żadnych dóbr. Kiedy ujrzał ją po raz pierwszy, miała ze sobą tylko jednego sługę, który posługiwał się wyłącznie dialektem naszych południowych sąsiadów, Wenedów. Matka nie mówiła wcale. Sługa był jej głosem. Takie zresztą nadano mu u nas miano. Głos Pani. Kiedy wreszcie nauczył się płynnie naszej mowy, nikt nie był szczególnie zainteresowany jego prawdziwym imieniem ani tym, dlaczego nagle ukazali się ojcu na rozdrożu, dzień drogi od najbliższej osady. A to dlatego, że ojciec zdążył już uczynić matkę swoją trzecią żoną. Na dworze wielu uważało to za skandal. Jeżeli pragnął tej obcej przybłędy, czy nie wystarczyło uczynić jej książęcą nałożnicą? Choćby nie wiadomo jak piękna, była przecież nikim. Przypuszczam, że sprawa ta różnie mogłaby się potoczyć, gdyby nie Pierwsza Żona ojca, stateczna Dobrawa.

W młodości jej największym pragnieniem było zostać służebnicą w świątyni Mokoszy, Bogini Matki. Złożono jej nawet taką obietnicę, bo choć była najmłodszą z królewskich córek, wierzono, że przymuszanie do zwykłego życia tych, którzy chcą się oddać bogom, ściągnąć może na ród nieszczęścia. A Dobrawa miała przecież starszą siostrę Bognę, którą można było wydać za mąż z korzyścią dla królestwa. Niechże więc Dobrawa idzie sobie do świątyni wymodlić dla wszystkich powodzenie i dobrobyt. Jednak oczywiste jest, że ludzie czynią plany, a Perepłuta, Bogini Niezgody, je plącze. Kto mógł przewidzieć, że ledwo miesiąc przed zaślubinami Bognę zmorze bagienna gorączka? A ślubny kontrakt był już przypieczętowany krwawym odciskiem kciuka. Co było robić? Królowi zależało na umocnieniu sojuszu z przedmurzem odgradzającym go od wojowniczych, wschodnich plemion, a skoro bogowie zabrali Bognę do siebie, czy to nie był jawny znak, że przeznaczeniem Dobrawy jest ją zastąpić? Tak więc pobożna Dobrawa zakryła twarz siostry malowanym welonem, który w darze dla niej sprowadziła z dalekich stron, a potem posłusznie zajęła jej miejsce. Sowity posag i królewskie pochodzenie miały wynagrodzić memu ojcu jej twarz, oszpeconą śladami po ospie. Czasami zastanawiam się, czy w ogóle żywił jakieś uczucia do Bogny, którą wybrali sobie bogowie. Możliwe, że chodziło tylko o zwykłe, przyziemne sprawy. Zabezpieczenie ziem, spłodzenie dziedzica.

Władza. Bogactwo. Wpływy.

Co za ironia. Ojciec wybrał sobie trzy żony, a żadna z nich go nawet nie kochała. Oczywiście, nie miało to żadnego znaczenia, skoro były posłuszne i spełniały swoje małżeńskie obowiązki. Chyba dlatego tak bardzo cenił Dobrawę, bo układ z nią był najbardziej jasny i zrozumiały. Polityczne, zaaranżowane małżeństwo przynoszące więcej korzyści jemu niż jego ślubnej. Dobrawa, bezpieczna w roli Pierwszej Żony oraz tej, która dała państwu następcę, szybko została odsunięta od książęcego łoża. Wprawdzie nikt nie powiedziałby tego głośno, ale obie strony przyjęły to z ulgą. W późniejszych latach wpływ jej łagodnego charakteru i mądrego umysłu na decyzje podejmowane przez mojego ojca był niezaprzeczalny. A zostawszy matką, czuła się jeszcze bliższa swojej bogini. Po postrzyżynach Radomira poprosiła ojca, żeby pozwolił jej odejść, ale ten zbytnio polegał na jej doradztwie i tym, jak sprawnie zarządzała codziennym życiem dworu. Okazało się, że połączyło ich coś znacznie cenniejszego od miłości — prawdziwa przyjaźń. Najbardziej żałuję, że ze wszystkich kobiet na książęcym dworze to z nią rozeszły się moje drogi. Zawsze była dla mnie taka dobra. W mojej pamięci pozostanie wzorem mądrości i prawości. Jej imię istotnie oddawało jej prawdziwą naturę. Choć później widywałam ją rzadko, pociesza mnie myśl, że jej i Radomirowi udało się przeżyć zasadzkę; że zdrada Kazimiery oraz bezczynność Wojciecha nie odebrały mi brata i tej, która była mi drugą matką.

W wielkim planie bogów mogę być tylko drobnym ogniwem łańcucha wydarzeń, nic nieznaczącym pionkiem. Ludzkie życie jest dla nich niczym. Ale przysięgłam sobie i pomordowanym, że będę pionkiem, który stanie im wszystkim kością w gardle. Tym, którzy wydali mnie na pastwę Perepłuty. Tym, którzy przyłożyli rękę do tego, kim się stałam. Tym, przez których rozerwały się rodzinne więzi, a życie najbliższych mi ludzi nieodwracalnie zmieniło swój bieg.


***

Światło napływające do komnaty przez grube, szklane szybki okienne w kształcie rombów było szare i pozbawione choćby najmniejszego promienia słońca. Pani Dobrawa posadziła mnie obok siebie — tak, żeby docierało do mnie ciepło bijące od kominka. Podczas ostatniej sanny zaziębiłam się i od tej pory nie pozwalała mi wystawić na zewnątrz choćby stopy, dopóki nie ustąpi męczący mnie uporczywy kaszel. Spojrzałam na drewniany tamborek ze starannie przeniesionym na materiał wzorem do haftowania, po czym ciężko westchnęłam. Żałowałam, że łatwo przychodzi mi jedynie rysowanie wzorów, ale nic ponadto. Jeśli chodziło o wykonanie samego haftu, proces wyszywania był tak otępiająco nudny, iż od samego patrzenia na płótno traciłam wszelką chęć do pracy. Zdecydowanie wolałam patrzeć na cuda, które rozkwitały pod palcami moich ciotek. Obie były ode mnie o niebo lepsze. Dobrawa — ponieważ cechowała ją cierpliwość świętej, a Kazimiera — bo ambicja nie pozwalała jej być gorszą od Pierwszej Żony, choć wszyscy doskonale wiedzieli, że tak naprawdę pełniła tę rolę jako jedyna.

Pani Ciesława, należąca do orszaku ciotki Dobrawy, zerknęła na mój podołek i cmoknęła z dezaprobatą — Masz szczęście, że jesteś jedyną córką księcia Gniewomira. Pomyśleć, że nie zrobiłaś żadnych postępów! Spójrz na te ściegi — takie brzydkie i krzywe… Jak tak dalej pójdzie, tylko dzięki nam uzbierasz sobie porządny posag. Sama poszłabyś do męża w prostych koszulach. To już nawet chłopki bardziej się przykładają, żeby pokazać się jako panny na wydaniu!

Ciotka Dobrawa zerknęła na moją pracę i uniosła delikatnie brwi. Skuliłam się pod jej wzrokiem — to spojrzenie było o wiele gorsze niż wszelkie pouczenia Ciesławy. Spojrzałam na ciężki bławat na kolanach Pierwszej Żony i skrzywiłam się. Ojciec zaaprobował sformowanie elitarnej roty przybocznej dla mojego najstarszego brata, zaraz po tym jak ten wykazał się w walkach z nomadami na wschodniej granicy. Chociaż ciotka dopiero niedawno zaczęła haftować chorągiew dla syna, herb rodu już zaczynał nabierać barw — w przeciwieństwie do mojego, znacznie mniej skomplikowanego, kwietnego wzoru.

— Cieszko, daj spokój. Biedna Manon nie czuje się najlepiej. Jak tylko odzyska siły, najpewniej jej wyszywanie się poprawi.

— Zawsze jej bronisz… — zauważyła Kazimiera — Takie pobłażanie wcale jej się nie przysłuży. Dziewka jest po prostu leniwa!

W duchu złożyłam Bogini dziękczynienie, że to nie ona przejęła nade mną opiekę po śmierci matki. Raz, że nienawidziła srebrnowłosej Manon, która była jej jedyną, prawdziwą rywalką w wyścigu o względy ojca. Czasami zastanawiałam się, czy nie skumulowała swojej złości na Trzeciej Żonie, bo Dobrawa, wywodząca się z królewskiego rodu, była daleko poza jej zasięgiem. A dwa — skłonności Kazimiery do dyscyplinowania służby naprawdę przyprawiały o dreszcze. Nawet Dobrawa nie mogła interweniować w sprawach dotyczących osobistego orszaku Drugiej Żony. Zaiste, nieszczęsne służki nie miały się komu poskarżyć, a parę siniaków i śladów chłosty na grzbiecie i tak było lepszym losem niż życie przeciętnego wieśniaka na przednówku.

Dobrawa delikatnie opadła na rzeźbione oparcie krzesła. To było nietypowe dla niej, zawsze zachowującej nienaganną postawę.

— Naprawdę? Może mała Manon nie ma ręki do haftu, ale jeśli chodzi o talent tkacki — drugiej takiej mistrzyni ze świecą by szukać. Bogini obdarza nas według potrzeb. Zresztą moja w tym głowa, żeby skrzynie z posagiem naszego kwiatuszka były pełne.

Uśmiechnęła się do mnie, a ja pomyślałam, że mój talent tkacki nie ma sobie równych tylko dlatego, że dziesięć lat temu bogowie zabrali do siebie matkę. Po urodzeniu mnie nigdy w pełni do siebie nie doszła. Głos mówi, że to nie moja wina. Że to tęsknota za rodzinną ziemią, do której nie mogła wrócić, pozbawiła ją woli życia. Trudno mi to ocenić, ale czasem wydaje się, że Głos nie zdradza mi wszystkiego. Poza tym — nigdy nie opuściłam granic naszego księstwa, więc nie wiem, czy tęsknota może kogoś zabić. Może się dowiem, kiedy ojciec odeśle mnie w końcu z tymi skrzyniami pełnymi posagu, o których mówiła ciotka.

Na wzmiankę o Pięknej Manon Kazimiera spojrzała na mnie tak krzywo, że odruchowo dotknęłam schowanego pod koszulą amuletu z kamieniem księżycowym, który dostałam od Radka.

— Gniewko za bardzo ją hołubi. Dziewczyna jest tak rozpuszczona, że trudno jej będzie po zamążpójściu.

Dobrawa ponownie uśmiechnęła się do mnie — W takim razie musimy jej znaleźć męża, który też będzie ją hołubił i rozpieszczał.

Odłożyłam tamborek na aksamitną poduszkę siedziska i przycupnęłam na niedźwiedziej skórze, tuląc się do kolan ciotki.

— Wolałabym zostać z tobą, ciociu. Z tobą i z tatkiem. Na zawsze.

— Widzisz sama. Zupełnie ją rozpuściliście.

Zamknęłam oczy, żeby nie widzieć zaciśniętych usteczek Drugiej Żony. Po chwili poczułam na włosach dłoń Dobrawy i usłyszałam jej westchnienie. Uniosłam głowę, opierając brodę o oparcie krzesła i przyjrzałam się jej uważniej.

— Ciociu, dobrze się czujesz? Wyglądasz na zmęczoną. Źle spałaś?

Delikatnie położyła ręce na podwójnie złożonym materiale i zerknęła nieobecnym wzrokiem przez okienne szybki.

— Za tydzień przypada grudniowe przesilenie. Najdłuższa noc i rocznica śmierci mojej siostry. Śniła mi się dzisiaj. Pomyślałam, że powinnam odwiedzić sanktuarium w Wysokim Lesie i pomodlić się do Bogini o powtórne wcielenie duszy Bogny. Szkoda, że jej nie znałaś, kwiatuszku. Była najlepszą z ludzi.

Nic dziwnego, że miała cienie pod oczami.

— Ciociu, pozwól mi z tobą pojechać!

Nie byłam wielką wyznawczynią, ale zawsze chętnie towarzyszyłam Dobrawie w modłach, nie chcąc jej robić przykrości.

— Powinnam poczynić przygotowania do podróży — zdecydowała — I ty, i Gniewko wyjątkowo źle znosicie tegoroczną zimę. Będę się modlić o zdrowie domowników i o to, by Światłość jak najszybciej pokonała mrok. Zostań w domu i zadbaj o ojca. Sama też nie wystawiaj się niepotrzebnie na żywioły.

Wiedziałam, że nie ma sensu dalej dyskutować. Ciotka była najłagodniejszą istotą na tej ziemi, ale kiedy coś postanowiła, ciężko było wpłynąć na jej zamierzenia — szczególnie kiedy uważała, że ma rację.

Ciekawe, jak potoczyłaby się ta historia, gdyby tylko zabrała mnie wtedy ze sobą.


***

Tamtego grudniowego dnia nie mogłam otrząsnąć się z senności. Zasnute ciężkimi chmurami niebo zapowiadało zbliżające się opady śniegu. Kiedy obudziłam się, okazało się, że ciotka Dobrawa przyspieszyła swój wyjazd do Wysokiego Lasu, lękając się, iż śnieżyca uczyni drogi nieprzejezdnymi. Jej dwórki próbowały przekonywać, aby odłożyła wizytę w sanktuarium na wiosnę, ale ciotka okazała się nieugięta. Wyruszyła z niewielkim orszakiem, eskortowana przez mojego najstarszego brata i jego wojów. Przy śniadaniu niezadowolona Kazimiera wspomniała, iż próbowała przemówić jej do rozsądku, ale Dobrawa powołała się na znak od Bogini, która zesłała jej kolejny sen.

Zły humor Drugiej Żony sprawił, że wszyscy domownicy przemykali cicho, starając się jej nie narazić. Ja zostałam zesłana do sali kominkowej, żeby pracować nad moim haftem. Siedziałam, wytężając oczy w przytłumionym świetle, a moje poczucie rozgoryczenia rosło z każdą godziną. Było mało prawdopodobne, żeby ciotka Dobrawa wróciła w najbliższym czasie, a jeśli Kazimiera dalej będzie mnie przymuszać do robótek ręcznych, niechybnie oszaleję.

Kolejny dzień nie przyniósł poprawy. Najchętniej zaszyłabym się w swojej komnacie, żeby poczytać księgi, które bracia sprowadzili na moje urodziny. Pamiętam, że żadna z ciotek nie była zachwycona tym prezentem — Dobrawa, ponieważ nie były to święte teksty, a Kazimiera głównie dlatego, że nie aprobowała większości moich zainteresowań. Wojciechowi udało się ją trochę ugłaskać dopiero wtedy, kiedy wspomniał, że wśród tych dzieł jest zbiór baśni jej ludu. Wprawdzie większość nomadów — nie licząc urzędników Złotego Namiotu — polegała na tradycji ustnego przekazu lub używała uproszczonych znaków, niemniej jednak ich kultura była równie bogata, choć inna od naszej. Zastanawiałam się, kto mógł spisać ich opowieści i przetłumaczyć je na nasz język. Mało prawdopodobne, żeby to były kapłanki Mokoszy. Może któryś z wędrownych śpiewaków, podróżujący z wyprawami kupieckimi? Ciekawe, jakie inne, fascynujące zwoje znajdowały się w Złotym Namiocie Ugedeja…

Rzecz jasna, moje plany spełzły na niczym, bo zaraz po śniadaniu zostałam wezwana do komnat ciotki, żeby dalej pracować nad moim wzorem. Na krótką chwilę udało mi się umknąć, kiedy pobiegłam do kuchni poprosić służbę o przyniesienie kubków z osłodzonym miodem naparem z suszonych kwiatów lipy. Kazimiera nie protestowała, bo choć uważała, iż poniżam w ten sposób moją godność książęcej córki, w głębi ducha uwielbiała traktować mnie niczym posługaczkę. A ja nie miałam nic przeciwko temu, jeśli tylko mogłam zejść jej na moment z oczu.

Po południowym posiłku wyjrzałam przez szybki na zaśnieżony, zimowy świat i pomyślałam, że jeśli ciotka Dobrawa dotarła poprzedniego dnia do Ciesnawej, to przed zmierzchem będzie już w sanktuarium. Miałam nadzieję, że Radko pamiętał, by zabrać dla niej dodatkowe futra. Słodka Bogini! Dlaczego musiała się uprzeć, żeby wyruszyć do Wysokiego Lasu zimą?!

Popołudniowe godziny wlekły się niczym wieki całe i mego humoru nie poprawiło nawet to, że Kazimiera wreszcie pozwoliła mi wrócić do siebie. Ależ byłoby pięknie: móc zasnąć na zimę niczym niedźwiedź i obudzić się dopiero wiosną!

Kiedy w końcu nadeszła pora wieczerzy, z prawdziwą ulgą odebrałam od służącej polewkę, żeby zanieść ją do komnaty ojca. Leżał osłabiony chorobą i nie chciałam go zbytnio męczyć, ale zawsze ożywiał się, kiedy pytałam go o jego dawne wyprawy wojenne. Czasem jego opowieści były znacznie ciekawsze od baśni Nodż.

Po przejściu krótkiego korytarzyka, przystanęłam. Powinien tu być przynajmniej jeden człowiek ze straży przybocznej, jednak oświetlone pojedynczym kagankiem przejście okazało się zupełnie puste.

Drzwi do komnaty były lekko niedomknięte. Ze środka dobiegał cichy szmer głosów.

— Przeklęta Dobrawa i jej po trzykroć przeklęte prorocze sny! Oby zdążyli przed Wysokim Lasem — syknęła Kazimiera.

— Ojciec śpi? — zapytał Wojciech.

Drgnęłam i zawahałam się przed wejściem do środka. Nie miałam ochoty pojawiać się przed obliczem ciotki, a skoro tatko i tak spał… Jednak kolejne słowa sprawiły, że zamarłam w bezruchu.

— Podałam mu makową nalewkę. Nie usłyszy nas.

— Matko, nie jestem przekonany do tego planu. Radko jest bardziej poważany w drużynach. Za mną nie pójdą tak, jak idą w pole za nim. Skoro ojciec nie przetrwa zimy, razem bylibyśmy silniejsi. Jestem lepszym strategiem, ale on mógłby być moim…

Usłyszałam odgłos dłoni zderzającej się z policzkiem.

— Twoja idea dwuwładztwa to mrzonka! Jesteś lepszym strategiem, to i wiesz, że póki żyje Dobrawa, to ją Radko będzie prosił o radę. On nie może dowodzić wojskami. On nie może rządzić. Myślisz zresztą, że dżauny wyznaczone przez Ugedeja tak po prostu wrócą do swojego ułusu, bo ty się wahasz?

— Matko, coś ty zrobiła?!

Ugedej? Znałam to imię, jak znał je każdy na ziemiach ojca. Wódz, który zdołał podporządkować sobie większość klanów Nodż. Zanim się urodziłam, jego mingany często najeżdżały nasze ziemie w poszukiwaniu zdobyczy. Nie na darmo tamte tereny nazywano pograniczem w ogniu. A potem, kiedy kolejny najazd rozbił się na tarczach naszych wojów, a dla Ugedeja pilniejsza stała się kwestia wyznaczenia następcy, wielki wódz wysłał do nas swoich przedstawicieli. Aby przypieczętować pakt o nieagresji, ojciec zgodził się pojąć za żonę Kazimierę. Teoretycznie zapanował pokój, choć pogranicze nigdy nie było tak naprawdę spokojne i to właśnie tam stacjonowała większość oddziałów Radka. Garść warowni usytuowanych przy rzecznych przeprawach nie wystarczała, więc na południowym wschodzie kraju nadal zdarzały się zagony nomadów. Małe wyprawy wojenne, które sami nazywali besz-basz — „pięć głów”, trudne były do wyplenienia, bo często odbywały się bez wiedzy i pozwolenia ich władcy. Jeźdźcy Nodż byli wyjątkowo trudnym przeciwnikiem dla naszego osiadłego ludu, ale nigdy wcześniej nie wyruszali w głąb kraju w samym środku zimy. Nikt nie prowadził wojny zimą. Zresztą mieliśmy rozejm.

Zrobiłam krok w tył i krzyknęłam, kiedy za ramiona złapały mnie czyjeś szorstkie dłonie. Miseczka z polewką dla ojca wypadła mi z rąk i roztrzaskała się na kilka kawałków. Zostałam popchnięta do przodu i poleciałam na uchylone drzwi, a potem na rozesłane w komnacie niedźwiedzie skóry. Kazimiera siedząca u ojcowego wezgłowia poderwała się na nogi, ale mój wzrok zatrzymał się na pobladłej twarzy Wojciecha. Brat pochylił się, żeby pomóc mi się podnieść, jednak uwaga mojej ciotki skupiona była gdzie indziej.

— Ile usłyszała?

— Lalla Gulnar. Wystarczająco dużo.

Gulnar. To było imię mojej ciotki nadane jej przy narodzeniu. Imię Kazimiera przyjęła, kiedy została żoną mojego ojca. Wcale jej do tego nie zmuszał. Przypuszczam, że chciała mu się przypodobać. Wtopić w tło. Zasymilować. Ciekawe, czy później żałowała swojej decyzji, kiedy okazało się, że egzotyka bywa bardziej kusząca od tego, co swojskie. Moja matka była tego wystarczającym przykładem.

Wojciech posadził mnie na podnóżku i przygarnął ramieniem. Nie wiem, czy po to, by mnie przytrzymać, czy po to, by chronić. Spojrzałam na młodzieńca klęczącego przed moją ciotką z dłońmi złożonymi przed czołem. Ubrany był w pikowany kaftan obszyty futrem, dokładnie taki sam, jaki pod lamelkową, skórzaną zbroją nosiła lekka jazda Radka. Kiedy jednak pokłonił się nisko, spod futrzanego kaptura wysunął się ciasno spleciony warkocz gęstych, czarnych włosów. Na naszej ziemi wszyscy chłopcy po postrzyżynach nosili włosy nie dłuższe niż do brody. Ten człowiek musiał należeć do nomadów. Dla nich ścięcie włosów było równoznaczne z utratą honoru lub zerwaniem więzi rodowych — czynem koniecznym przed przystąpieniem do stanu kapłańskiego.

— Podnieś się — rozkazała mu ciotka — Jak cię zwą?

Posłaniec podniósł się, przysiadając na piętach.

Dla niego ciotka Kazimiera była „lalla”. Księżniczką.

— Imię tego nędznego sługi to Khodża z dżaunu Murata. Zostałem posłany przez niego z wieściami. Nie zdołaliśmy przechwycić orszaku Dobrej Pani przed Ciesnawą, ale jej syn jest w naszych rękach, ranny.

Natychmiast po wypowiedzeniu tych słów jego czoło uderzyło o ziemię, kiedy ponownie zgiął się w niskim pokłonie. Był tylko posłańcem, ale najwyraźniej dla mojej ciotki nie miało to znaczenia, bo z wykrzywioną z wściekłości twarzą zerwała się z miejsca i zaczęła go z całej siły kopać. Nodża osłonił głowę dłońmi, poza tym trwając w bezruchu. Szczęśliwie dla niego ciotka miała na sobie miękkie, domowe trzewiki, zamiast ciężkich, zimowych butów z okuciem. Wojciech podbiegł do swojej matki i odciągnął ją do tyłu. Przypuszczam, że mogłam wówczas wykorzystać tę chwilę i próbować wybiec z komnaty, ale nagły, niewytłumaczalny impuls sprawił, że opadłam na kolana i szarpnęłam posłańca za ramię. Zaskoczony uniósł głowę. Wydawał się być w wieku mojego brata, ale poza tym nie mogli się bardziej od siebie różnić. Wydatny nos i mocno zarysowane kości policzkowe podkreślały osmaganą wiatrem, szczupłą twarz.

Zimą rzadko kto ucztował, ale jego ludowi zdecydowanie nie wiodło się najlepiej.

— Nasi chłopi żyją? Jeśli żyją, zapłacę za nich wykup! Nie ma potrzeby ich zabijać! — rzuciłam do niego pospiesznie.

Otworzył szerzej podłużne, ciemne oczy, których zewnętrzne kąciki unosiły się lekko ku górze. Kiedy wepchnął mnie do komnaty, musiał mnie pewnie wziąć za służącą, gdy tak stałam pod drzwiami z miską polewki. Teraz jego wzrok prześlizgnął się po mojej znoszonej, ale dobrej jakości domowej sukni i po jedwabnej wstążce, którą miałam wplecioną w warkocz.

Tymczasem w mojej głowie chaotycznie kłębiły się myśli.

Ciotka Dobrawa nie do końca bezpieczna, Radko ranny. Z tym nie mogłam nic zrobić, ale… Jeśli dżaun Nodżów zapuścił się tak daleko w głąb naszego terytorium — i to w przebraniu Radkowych wojów — ktoś od nas musiał im pomagać. Kaftan chłopaka wyglądał na prawie nowy, nie jak coś niegdyś zdartego z trupa na polu walki. Zresztą, choć rzeki były skute lodem, Nodża nie ryzykowaliby konnej przeprawy tam, gdzie wody rozlewały się szeroko. Przejezdnych szlaków nie było znowu tak wiele. Prawdopodobnie przeszli brodem w okolicach Ostyńca. Dla strażnika na wieży musieli z daleka wyglądać jak nasi zwiadowcy, zwłaszcza jeśli podzielili się na mniejsze grupy. Przecież Radko zabrał ze sobą część obsady twierdzy jako eskortę, obiecując wymienić brakującą załogę na wojów z warowni na Golubnej. Co jakiś czas dokonywał takich rotacji, twierdząc, że to pomaga drużynom zachować czujność. Rzecz jasna, przy bliższej kontroli widok jeźdźców Nodż wznieciłby alarm — ich rysy twarzy zbytnio różniły się od naszych. Tak więc, jeśli nie zatrzymali się w okolicach twierdzy, a szli bez taboru, nie mieli wyjścia — musieli założyć gdzieś obóz. Najbardziej prawdopodobne było to, że zajęli którąś z naszych wiosek. Wiosek, do których w imieniu ciotki Dobrawy zdarzało mi się jeździć na przednówku z pomocą dla chłopstwa. Część tamtych osad ojciec podarował ciotce jako zabezpieczenie posagu. To byli nasi ludzie; wielu z nich dobrze znałam. Ciotka chciałaby, żebym pomogła, jeśli tylko będzie taka możliwość.

Ściągnęłam brwi. Im więcej o tym myślałam, tym dziwniejsza wydawała mi się ta wyprawa.

Kazimiera tymczasem opadła na rzeźbione krzesło, dysząc.

— Zawrzyj usta, Manon! A ty, szczeniaku, gadaj! Jak to możliwe, żeby starsza kobieta z grupą dwórek i pod eskortą dwóch tuzinów zbrojnych zdołała wywieść w pole jeźdźców Nodż?! Mieliście zaledwie wziąć ją i Radka do niewoli, nieudolne psy! To była jedyna taka sposobność, żeby pochwycić ją razem z książątkiem!

A więc to dlatego była niezadowolona z wcześniejszego wyjazdu Dobrawy! Kiedy ciotka zaczęła wspominać o pielgrzymce, Kazimiera musiała pchnąć do Murata posłańca z wieściami…

Młodzieniec drgnął, ale zmilczał zniewagę.

— Zgodnie z twoim poleceniem byliśmy niczym nocne cienie. Szlachetny Murat podzielił nas, byśmy obserwowali trakty w połowie szlaku do Wysokiego Lasu. Dobra Pani wybrała jednak Drogę Drwali.

Choć się zapierałam, Wojciech pociągnął mnie na poprzednie miejsce, sycząc przy tym, żebym była cicho. Nodża rzucił mi szybkie spojrzenie z ukosa, by zaraz potem spuścić wzrok na złożone na kolanach ręce.

Zaskoczona Kazimiera odchyliła się na krześle — Droga Drwali? Zimą nikt tamtędy nie podróżuje. Dlaczego miałaby wybrać tamten szlak zamiast ruszyć doliną Orty?

— Po oskrzydleniu jeźdźców Młodego Jastrzębia sądziliśmy, że się poddadzą, lecz księżna wolała zaryzykować gniew gór.

Droga Drwali była letnim szlakiem wykorzystywanym przez robotników leśnych do wycinki drzew. Północno — wschodni łańcuch górski nie był szczególnie wysoki, ale o tej porze roku podróż dolinami była i tak wystarczająco uciążliwa. Mimo to w tamtym terenie nawet mały oddział wojów mógł z powodzeniem bronić przejazdu Dobrawy. Jeźdźcy Nodż najlepiej czuli się na równinach. Sami z własnej woli nie zapuszczali się w góry. Jeśli Dobrawa zdołałaby przebyć Przełęcz Drwali, tylko parę godzin drogi dzieliłoby ją od wzniesienia Golubnej i od znajdującego się w dolinie sanktuarium Mokoszy.

Khodża dokończył — Wojownicy Młodego Jastrzębia walczyli dzielnie, jednak mieliśmy nad nimi przewagę liczebną. Zgodnie z rozkazami nie zostawiliśmy żadnego przy życiu. On sam dostał zbłąkaną strzałą w szyję. Jego los w rękach Boga Jedynego.

To podziałało na mnie niczym kubeł lodowatej wody. Spojrzeliśmy z Wojciechem na siebie.

— Oboje żyją, Manon! — wyszeptał do mnie gorączkowo, tak żeby Kazimiera nie słyszała.

Wiem, że choć zazdrościł Radkowi pozycji, w głębi serca go podziwiał. A teraz był moim jedynym sojusznikiem. Nomada chyba też go usłyszał, bo rzucił nam ukradkowe spojrzenie, po czym ponownie spuścił wzrok.

— Mylisz się, Khodża! Mylisz się okrutnie! Skoro wypuściliście z rąk Dobrawę, jej syn jest mi potrzebny żywy. Po pierwsze, aby poprowadzić pozorowane negocjacje z moim wujem, a po drugie — by zająć czymś Dobrawę. Chcę, by jej myśli skupiły się na odzyskaniu syna, a nie na sprawach sukcesji. Oczywiście, o ile ta świętoszka przeżyje swoją wycieczkę do sanktuarium. Dlatego przekażesz Muratowi, że ma pielęgnować Radka niczym własne dziecię, inaczej dopilnuję, by jego głowa stoczyła się z ramion.

Khodża ponownie uderzył czołem o podłogę — Usłyszeć znaczy wykonać!

Kazimiera spojrzała na Wojciecha i zwęziła oczy, widząc, jak przytula mnie do siebie ramieniem.

— Widzisz, synu? Bóg się do nas uśmiecha! Nawet jeśli twoja ciotka nie pokona przełęczy, nasze ręce są czyste. Ja tymczasem zrobię wszystko, by twój starszy brat przeżył. Pod opieką naszego krewniaka, rzecz jasna. Teraz jeszcze musimy się zająć księżniczką Manon.

Wojciech drgnął mimowolnie — Co masz na myśli, matko?!

Kazimiera zacisnęła usta — Dziewka za dużo wie. Nie może tu zostać. Ale jeśli wykorzystamy ją jako zakładniczkę na wypadek, gdyby Radko jednak nie wrócił do zdrowia…

Zrozumiałam, że od początku było to częścią zamysłów Kazimiery, choć może nie planowała tak szybko wprowadzać ich w życie. Przed laty sama trafiła na dwór ojca jako rękojmia pokoju, będąc częścią gwarancji między dwiema walczącymi stronami. W dodatku nie była córką Pierwszej Żony Ugedeja, więc poświęcono ją bez wielkiego żalu.

— Sprowadź tu Głos Pani i obudź służki Manon. Niech spakują dla księżniczki najpotrzebniejsze rzeczy. Trzeba tę sprawę załatwić przed świtem, a nikt nie uwierzy, że odesłaliśmy twoją siostrę bez zaufanego piastuna i kilku podręcznych.

W głosie Kazimiery zabrzmiał fałsz, ale Wojciech tylko uścisnął moje ręce i wyszedł bez słowa.

Pomyślałam, że w tej dyspozycji jest coś osobliwego. Czy ciotka naprawdę chce mnie odesłać, strzeżoną przez zaledwie jednego nomadę? Jaką ma pewność, że Khodża upilnuje w drodze mnie i kilkoro służby? Wszystkie jej dotychczasowe działania opierały się przecież na zachowaniu tajemnicy — choćby po to, by utrzymać pozory legalnego przejęcia władzy.

To był całkiem śmiały plan. Radko w niewoli; ciotka Kazimiera szlachetnie używająca swych wpływów na dworze wuja, by wyjednać jego uwolnienie. W tym czasie Wojciech rządzący jako jedyny obecny w kraju potomek starego księcia. Jeśli starania o zwolnienie zakładnika się przeciągną, Kazimiera zdąży umocnić władzę syna.

Czy taki bieg wydarzeń budził podejrzenia? Oczywiście! Lecz jeśli nawet król będzie podejrzewał nieuczciwą zagrywkę — wystarczy, że Wojciech zgodzi się płacić mu trybut na dotychczasowych warunkach, a wówczas nie ma co się spodziewać ingerencji w wewnętrzne sprawy księstwa. Pozory zostaną zachowane.

Nagle uświadomiłam sobie, że cały wieczór nie widziałam nikogo ze straży przybocznej ojca. Czyżby Kazimiera zdążyła się już potajemnie ułożyć z kapitanem Bezprymem? Chyba nie mogło być inaczej, skoro Khodża został bez problemu wpuszczony do wewnętrznych pomieszczeń zarezerwowanych dla rodziny książęcej. W dodatku nie była to jego pierwsza bytność tutaj, skoro znał drogę do komnaty ojca.

Jeśli Bezprym podejrzewał, że ojciec nie dożyje wiosny, istotnie mógł poprzeć roszczenia Kazimiery i Wojciecha. Opłaciłoby mu się to znacznie bardziej niż wsparcie najstarszego syna księcia, bo Radko faworyzował swoich towarzyszy broni, sprawdzonych w potyczkach na granicy.

Zaczynałam współczuć Wojciechowi. W rękach matki i Bezpryma jako dowódcy wojów, mój brat będzie tylko marionetką.

Jak długo trwał ten spisek? Od chwili kiedy ojciec zaczął niedomagać? Wcześniej? Jak to się stało, że niczego nie zauważyliśmy? Jak to możliwe?!

Okazało się, że ciotce po raz kolejny udało się mnie zaskoczyć, bo ledwo za Wojciechem zawarły się drzwi, Kazimiera zamknęła je dodatkowo na rygiel i skinęła na nomadę.

— Zabij dziewczynę, zanim wróci mój syn!

Krzyknęłam i rzuciłam się do okna, ale zewnętrzne okiennice przymarzły i nie dałam rady ich otworzyć. Kazimiera złapała mnie za włosy i szarpnęła tak, że straciwszy równowagę, uderzyłam głową o narożny słupek łoża ojca. Leżałam oszołomiona, a krew z rozbitej głowy ściekała na zwierzęce skóry.

— Ten nędzny sługa prosi o wybaczenie. Jeśli krew dziewicy ze szlachetnego rodu splami ręce wojownika, ściągnie to na niego Boży gniew.

— Brakuje czasu, żeby pozbawić ją dziewictwa — zimny głos mojej ciotki wprawił mnie w przerażenie — Niechaj złe duchy porwą te wasze przesądy!

Podciągnęłam się odrobinę na łokciu i oparłam o łoże, na którym mój ojciec leżał w narkotycznym śnie. Zdążyłam to zrobić akurat po to, by ujrzeć, jak kobieta, która jeszcze tego poranka strofowała mnie z powodu nierównych ściegów, wyszarpuje zza pasa Khodży nóż, a następnie wbija mi go między żebra.

Najpierw poczułam tylko samo uderzenie i odruchowo krzyknęłam, zaciskając dłonie na rogowej rękojeści. Zaraz potem, kiedy ciotka wyszarpnęła rękę z mojego uścisku, fala bólu zaćmiła mi wzrok.

Kazimiera nachyliła się ku mnie i rzekła beznamiętnie — Wierz mi, Manon, wyświadczam ci przysługę. Wśród haremowych kobiet należących do Złotego Namiotu nie przetrwałabyś jednej wiosny. Wiem coś o tym, mój ty cieplarniany kwiatuszku.

Podniosła się i przyglądała przez chwilę, jak dyszę płytko, leżąc u stóp łoża, a potem odwróciła się do Khodży i nakazała — Zarygluj za mną drzwi i nie wpuszczaj nikogo do komnaty.

Nomada ponownie pokłonił się i wykonał jej polecenie. Zapadła głucha cisza, którą zakłócał tylko mój świszczący oddech. Chłopak przyjrzał mi się uważniej i z twarzą pozbawioną wyrazu podniósł mnie z podłogi, kładąc na posłaniu obok ojca. Oparta lekko o wezgłowie patrzyłam, jak przysiada ze skrzyżowanymi nogami pod okrytą gobelinem ścianą.

Jedną ręką uchwyciłam ciepłą dłoń ojca, podczas gdy drugą wciąż zaciskałam na rękojeści noża. Zakaszlałam, czując w ustach żelazisty posmak krwi.

Khodża spojrzał na księcia i rzucił — Ledwo stary lew osłabł, a już szczury zaczęły kąsać ciało z jego ciała.

W głosie nomady usłyszałam nutę pogardy.

— Celowo pozwoliliście uciec ciotce Dobrawie, prawda? — wykrztusiłam.

Coraz ciężej było mi oddychać. Czułam, jak zimny pot kropli się na mojej skórze, a całe ciało ogarnia drżenie.

Jego ciemne, inteligentne oczy rozszerzyły się lekko. To mi wystarczyło.

— Nazwałeś ją Dobrą Panią… — byłam niemal pewna, że się nie mylę.

Ciotka Dobrawa uważała, że — w przeciwieństwie do walnych wypraw wojennych Nodżów — te małe były wywołane desperacją. Pomijając chciwość niektórych koczowników, miała rację, bo sytuacja na granicy zaogniała się zawsze, kiedy u naszych kłopotliwych sąsiadów panował pomór bydła lub przydarzyła się powódź. Ciotka uzyskała od ojca zgodę, żeby wysyłać do nich wozy z nadwyżką zboża. Osady, które je udostępniały, były potem częściowo zwolnione z podatku. Razem z pomocą szły grupy uzdrowicielek Mokoszy, które zakładały tymczasowe obozy tuż przy granicy, żeby leczyć tamtejsze kobiety i dzieci. Początkowo większość możnych miała ciotkę Dobrawę za szaloną, ale ta praktyka okazała się zadziwiająco skuteczna, jeśli chodziło o zmniejszenie liczby przygranicznych wiosek spalonych podczas zagonów.

Khodża zawahał się, po czym skłonił lekko głowę — Żałuję, że cię to spotkało, dżana. Niechaj następne życie ci to wynagrodzi.

Skrzywiłam się. Miałam poczucie, że całe dobro, które czyniła Dobrawa, idzie teraz na zmarnowanie, a wygrywa to, co najgorsze. Łzy napłynęły mi do oczu.

— Żałuję, że nie możemy zostać przyjaciółmi — mój głos z trudem wydobywał się z gardła.

Przełknęłam z wysiłkiem, ale i tak czułam, jak po brodzie ścieka mi strużka krwi.

Nie miałam pojęcia, dlaczego to powiedziałam, ale z jakiegoś powodu moje słowa go zaniepokoiły. Szkoda, bo chciałam jedynie odwzajemnić jego uprzejmość.

Obróciłam głowę, by spojrzeć na twarz ojca i pomyślałam, że właściwie nigdy nie bałam się śmierci, tylko samego umierania, a skoro to już się wydarzyło, to i nie ma się czego więcej bać.

Patrząc z perspektywy czasu, byłam przerażająco naiwna.

Khodża po raz wtóry zawahał się i zaproponował niepewnie — Jeśli zechcesz, mogę ci pomóc, żebyś się dłużej… nie męczyła.

Zrozumiałam jego intencję i pomyślałam o tym, dlaczego wcześniej odmówił ciotce Kazimierze. Potrząsnęłam lekko głową.

— Nie chcę, żebyś miał moją krew na rękach. Nie chcę ci przynieść pecha, Khodża z dżaunu Murata.

Tym razem do reszty go przestraszyłam, widziałam to wyraźnie. Zapomniałam, że jego lud — pomimo wiary w Jedynego Boga — był strasznie przesądny.

Kolejne słowa pospiesznie wysypały się z jego ust — Lalla Dobrawa bezpiecznie dotrze do sanktuarium. Możesz być spokojna, dżana — nasi zwiadowcy czuwają nad nią z ukrycia. Jesteśmy z jednego klanu, dochowamy tajemnicy. Najmłodszy syn Murata dożył dorosłości tylko dzięki jej pomocy, sześć wiosen temu. Pamiętamy.

Mój śmiech przeszedł w napad kaszlu. Krew popłynęła mi kącikami ust. Kazimiera była naprawdę głupia. Myślała, że rozstawia pionki na szachownicy świata, podczas gdy sama nim była. Niemal zrobiło mi się jej żal.

Puściłam rękę ojca i niezdarnym ruchem ściągnęłam z warkocza wyszywaną wstążkę. Mnie się już nie przyda, a był to jeden z niewielu haftów, który mi się udał. Wiedziałam, że ogarniający mnie chłód nie ma nic wspólnego z panującą w komnacie temperaturą. Ręka ze wstążką opadła mi bezwładnie na kolana.

Chciałam mu ją podać, ale nie miałam już siły, więc wyszeptałam — Czy możesz o mnie pamiętać, Khodża? Chcę, żebyś mnie pamiętał. Proszę.

Na zimnej skórze policzków łzy wydawały się dziwnie gorące.

Ciotka Dobrawa była już starszą kobietą, moja matka nie żyła od dawna, ojciec pewnie niedługo do niej dołączy. Kto miałby mnie pamiętać? Radko? Tylko jeżeli przeżyje. Wojciech i Kazimiera postarają się zapomnieć o mnie jak najszybciej.

To było tak, jakbym przepłynęła przez świat niczym duch. Zupełnie bez znaczenia.

Chłopak przygryzł usta, a potem delikatnie podniósł wstążkę i trzymając ją między złożonymi rękoma, przyłożył jedwab do czoła.

Chciałam mu podziękować, ale w tym momencie zza drzwi dobiegł głos mojej ciotki — Otwieraj, Khodża!

Nomada nachylił się ku mnie i wyszeptał z naciskiem — Jeśli będziesz chciała odejść szybciej, dżana… wystarczy wyjąć nóż.

Odryglował drzwi, ale jego wzrok powrócił ku mnie.

I wówczas usłyszałam ten koszmarny, nieprzyjemny, zgrzytliwy chichot.

Z cieni w rogu komnaty wyłoniła się niespotykanie wysoka kobieta. Pomimo ciemnych mroczków przepływających mi przed oczami, widziałam wyraźnie jej włosy — długie, wijące się i płomienne niczym żar.

Pomyślałam, że od tych włosów może zapalić się cały świat.

— No, no. Nieźle nim potrząsnęłaś. Gratuluję! Będziesz mu się śniła w koszmarach aż do grobowej deski.

— Nie o taką pamięć mi chodziło — wymamrotałam.

Nieznajoma zwróciła ku mnie twarz i uniosła brew. Pomimo tego, że już wcześniej serce kołatało mi się w piersi przyspieszonym rytmem, na widok jej oczu ogarnęła mnie trwoga. Jej rogówki, tęczówki i źrenice zlewały się w jednolite plamy czerni. Zdawało mi się, że to sama Ciemność ubrała się w żeńską formę.

Ta istota nie była człowiekiem.

Do komnaty weszła Kazimiera, za którą podążał wyraźnie roztrzęsiony Wojciech. Mój brat jeszcze mnie nie zauważył, bo jego zaskoczone spojrzenie zatrzymało się na obcej.

Na jej widok Kazimiera zachwiała się i zbladła gwałtownie, przytrzymując się mocno ramienia syna.

— Pani! Co tu robisz?

— Czyżbyś zapomniała o naszej umowie, Gulnar? Jesteś mi dłużna krwawą ofiarę.

— Potężna Bogini! Poświęciliśmy ci dwie dziesiątki najlepszych wojowników i jeszcze troje z naszego domostwa.

Bogini? Troje z naszego domostwa?

— To niby miała być ofiara dla mnie? — zadrwiła płomiennowłosa — Ci, co zginęli w walce, trafią po śmierci do mojego pobratymca. Do niczego mi się nie przydadzą. Chcesz mi zatem ofiarować starca, w którym i tak mało życia zostało oraz dwie nic nieznaczące służki?

Nieznajoma zasiadła na rzeźbionym krześle Kazimiery niczym na tronie.

Starzec i dwie służki? Przecież to nie może być… to nie może być mój Głos. Głos, który przybył tu jeszcze z moją matką. Ten, który opowiadał mi legendy ze Starego Kraju. Ten, który bezskutecznie próbował nauczyć mnie śpiewu i gry na lutni. Ten, który był mi czasem bliższy od najbliższej rodziny. To nie może być on!

Z gardła wyrwał mi się zdławiony jęk. Chciałam zapytać, upewnić się, że nie mówią o nim, ale tylko boleśnie zakrztusiłam się krwią, nie mogąc złapać oddechu.

Khodża i Wojciech równocześnie postąpili ku mnie. Na twarzy mojego brata malował się wyraz bezbrzeżnego zdumienia, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Khodża znieruchomiał pod wzrokiem bóstwa, zaciskając powieki i zasłaniając twarz palcami złożonymi w znak odpędzający złego ducha. W drugiej dłoni nadal trzymał moją wstążkę.

Oby ukrył ją, zanim Kazimiera zobaczy przy nim mój dar.

Nieznajoma zachichotała i zwróciła się do mojego brata — Jak myślisz, chłopczyku? Co nastąpi szybciej? Mała Manon udusi się, czy może raczej utopi we własnej krwi? Co powiesz na mały zakład?

Wojciech uniósł dłonie, jakby chciał zatrzymać czerwień rozlewającą się po mojej sukni, a potem odchylił się, przytrzymując wezgłowia. Oszołomiony wpatrywał się w ciotkę Kazimierę, która z kolei z wyrazem przerażenia spoglądała na boginię.

Żadne z nich, nie licząc Khodży, nie zwracało na mnie uwagi. Po raz ostatni zacisnęłam rękę na rękojeści noża i wyszarpnęłam go z rany. Chyba należy już do mnie, prawda? Nóż w zamian za wstążkę. Co za wymiana! Zaśmiałam się szaleńczo, nie czując przy tym żadnego bólu.

Nie czując żadnego bólu…

Niespodziewanie padł na mnie cień nieznajomej. Uniosłam wzrok i zamarłam. Wszystkie osoby znajdujące się w komnacie znieruchomiały niczym owady zamknięte w bursztynie.

— Zauważyłaś? Twój braciszek zaczyna nienawidzić własnej matki! Uczucie jeszcze słabe, ale już zapuściło korzonki. Hahaha! Sama, bez niczyjej pomocy, posiała ziarno niezgody! Jestem z niej nieomal dumna!

— Kim ty jesteś?

— Jeśli coś może się splątać, splączę to. Jeśli gdzieś mogę zasiać ziarno niezgody, to je zasieję. Po prawdzie ostatnio nawet niezbyt muszę się starać. Parę nędznych obietnic i spójrz, moja mała, cały dom w ruinie.

— Perepłuta?

— Nie tak mnie sobie wyobrażałaś?

Popatrzyłam na zebranych w komnacie ludzi i na leżący na moich kolanach nóż Khodży. Zauważyłam, że krew z rany przestała płynąć.

Bogini zatrzymała czas. Dla tamtych, ale nie dla mnie.

— Co to wszystko znaczy? Umarłam?

Perepłuta wzruszyła ramionami — Ta idiotka Gulnar jest zbyt nieudolna, żeby mi się na dłuższą metę przydać. Nadal jest mi winna krwawą ofiarę, ale choćby wyrżnęła całe domostwo, nie spełni to moich oczekiwań. Bo widzisz, Manon, ja szukam bardzo konkretnej ofiary i zdaje mi się, że właśnie ją zobaczyłam. Nie chciałabyś jeszcze trochę pożyć, zwierzaczku?

— Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego! — prawdziwszych słów nie wypowiedziałam w całym moim życiu.

W nic nie wierzyłam tak głęboko, jak w te słowa.

Zaśmiała się, wyraźnie zadowolona — Ależ to doskonale! Widzę, że lepiej nie mogłam wybrać!

— Nie rozumiem…

Perepłuta uniosła dłoń, nad którą zaczął gromadzić się czarny dym, połyskujący mrocznym światłem. Powoli zgęstniał w kształt pręta, nie dłuższego od mojej dłoni. Bogini Niezgody przesunęła po nim palcem, a w ślad za jej gestem na wąskim walcu rozbłyskiwały szeregi znaków, które przesączały się z powierzchni obiektu do jego rdzenia.

— Widzisz, Manon, nie twierdzę, że szeptanie Gulnar do uszka nie było zabawne, ale koniec końców to tylko kolejna uwiedziona śmiertelniczka… Pomyślałam więc, że czas najwyższy na coś śmiałego! Bardziej ekscytującego! Jednakże przed każdą pracą trzeba sobie przygotować narzędzia.

Nachyliła się ku mnie i wyszeptała, tak jakby zdradzała mi wyjątkową tajemnicę — Nie będę kłamać. To będzie bolało. Narodziny zawsze bolą.

Nagłym ruchem wbiła czarny trzpień w ranę zadaną mi przez Kazimierę.

Wstążki mrocznego lśnienia rozpłynęły się stamtąd koncentrycznie po moim ciele, wybielając skórę do barwy wyprażonej na słońcu kości. Nie mogłam wykonać żadnego ruchu ani wydać żadnego dźwięku, choć było tak, jakby ogień trawił mnie od środka. Patrzyłam, jak ciemne światło pochłania moją krew, aż po chwili nie było po niej śladu — ani na aksamicie mojej sukni, ani na nożu leżącym na moich kolanach. Perepłuta czubkiem palca wskazującego dotknęła punktu, w którym zagłębiła w mojej klatce piersiowej coś, co musiało być fragmentem jej własnej mocy.

Ten dotyk wstrząsnął mną niczym porażenie piorunem. Gwałtowne drgawki strąciły mnie z łoża wprost na dębowe deski podłogi.

Perepłuta przyglądała mi się z wyrazem niezadowolenia.

— Dlaczego to tak długo trwa? — mruknęła po chwili do siebie.

W końcu znieruchomiałam. Dotknęłam miejsca, w którym powinna być rana od noża, ale natrafiłam tylko na gładką skórę. Usiadłam powoli, patrząc na moje zbielałe palce, z których każdy kończył się ostrym, czarnym szponem.

Perepłuta nie pozwoliła mi zbyt długo kontemplować zmian, które wymusiło na mnie przeobrażenie jej mocą.

— Później możesz się podziwiać, ile dusza zapragnie — zachichotała, jakby wiedziała coś, o czym ja nie miałam pojęcia — ale teraz czas już na nas, mój mały Zduszu. Idziemy!

Jej słowa zadziałały niczym hak wbity w ciało — pociągnęły mnie ku niej jak rybę wyłowioną z wody. Zrobiłam kilka niezdarnych ruchów, czując się jak marionetka ze splątanymi sznurkami. Kątem oka zobaczyłam leżący na łóżku nóż Khodży i niemal upadłam, próbując go podnieść.

— Zostaw! Nie będziesz tego potrzebować — rzuciła zniecierpliwiona bogini.

— Nie! Jest mój! — wzdrygnęłam się na dźwięk własnego głosu, który był teraz niższy o co najmniej dwie oktawy.

Zamrugałam i potrząsnęłam głową, z całych sił zaciskając palce na rogowej rękojeści. Czyż nie wymieniłam się za niego uczciwie? Nóż za krew? Wstążka za nóż? Zaparłam się, czując jak niewidzialny łańcuch łączący mnie z boginią napręża się boleśnie.

— Nieważne… — Perepłuta wzruszyła ramionami, po czym podniosła mnie za kark niczym niesfornego kociaka i wstąpiła między cienie, które zamknęły się szczelnie wokół nas.

Mój dawny świat przepadł mi na zawsze.

Kształtowanie

Kiedy po raz pierwszy ujrzałam spowite mrokiem dominium Perepłuty, sądziłam, że od razu dowiem się, dlaczego znalazłam się w tym miejscu, ale nie. Bogini zostawiła mnie samej sobie, zajęta ważniejszymi sprawami. Przez większość czasu — o ile w ogóle tu płynął — nawet jej nie widziałam. Czasem tylko wzywała mnie, każąc wykonywać pozornie nonsensowne polecenia.


„Podróżuj cieniami, aż opadniesz z sił, a potem wróć.”

„Znajdź granice mojej domeny i powiedz, gdzie je znalazłaś.”

„Wyjdź nocą do świata ludzi i sprawdź swoje odbicie w studni.”


Z początku nie rozumiałam, po co każe mi to robić, ale zauważyłam, że niezdarność, która towarzyszyła mi tuż po przemianie, stopniowa zanika. W końcu mogłam poruszać się, nie przypominając chorej na pląsawicę. Póki wykonywałam bezwolnie wszystko, co rozkazała mi bogini, czarny kolec jej mocy leżał uśpiony w klatce mego ciała. Po tamtej pierwszej próbie niezależnego działania, byłam posłuszna. Czasem tylko zaciskałam zakończone czarnymi szponami palce na rękojeści noża Khodży i przypominałam sobie twarze bliskich. Za każdym razem palący ból rozchodził się po mojej skórze, zostawiając na niej sieć żarzących się czerwienią znaków, cienkich jak nić babiego lata. Na ich widok Perepłuta uśmiechała się zadowolona, ale nawet to nie powstrzymało mnie przed czepianiem się wspomnień mojego ludzkiego życia. Zresztą ból coraz bardziej się ode mnie oddalał, tak jakbym traciła na niego wrażliwość. Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie.

W tym dziwnym miejscu inni słudzy bogini omijali mnie szerokim łukiem. Nie żeby lubili gromadzić się w swoim towarzystwie, ale czasem widziałam, jak się zbierają w niewielkich grupkach, po dwoje, po troje — upiory, strzygi, utopce, mamuny. Ja byłam tu pariasem i cieszyłam się z tego. Tak, jak powiedziałam niegdyś, nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego.

Oczywiście, widok mojego odbicia w studni okazał się wstrząsem. Zielone oczy przypominały teraz kałuże czerni. Przetykane miedzianozłotymi kosmykami włosy utraciły ciepłe, brązowe lśnienie, nabierając barwy zakrzepłej krwi. I ta skóra, biała niczym kość.

Wyglądałam jak demon.

W pewnym sensie moja przemiana wydawała się zewnętrzna, bo Perepłuta nie ingerowała w moje myśli. Choć w upiornej postaci, czułam się dawną Manon wrzuconą w jakiś koszmarny sen.

Ale potem zadania wyznaczone mi przez boginię zaczęły się zmieniać, choć jej wezwania nadal odczuwałam jako szarpnięcie wbitego we mnie kolca mocy.

Kiedy stawiłam się przed jej obliczem, Perepłuta siedziała na swoim kamiennym tronie, przyglądając mi się z niesmakiem.

— Zaczynam myśleć, że się co do ciebie pomyliłam… Czyżbyś była tak samolubna, że obchodzi cię wyłącznie własny los i twoja żałoba po utraconym życiu? Radość sprawiłaby mi nawet odrobina wściekłości i buntu! Ale ty jesteś taka miałka, taka posłuszna, taka pusta! Czy nie ma w tobie ani odrobiny nienawiści do mnie? Do Gulnar? Do twojego brata? Nie pragniesz się zemścić?

Spuściłam oczy, nie mogąc na nią patrzeć. Wiedziałam, że nie zrozumie i nawet nie chciałam jej zrozumienia. Nie zależało mi na zemście. Liczyła się jedynie sprawiedliwość.

— Bunt przeciw tobie? To tak, jakbym buntowała się przeciw śnieżnej lawinie, która zasypała podróżnych, albo przeciw wzburzonej rzece, której wody wylewając, niszczą na wiosnę domostwa.

Postukała długimi paznokciami o poręcz — Jednak nie jesteś taka głupia. Rozumiesz, że metoda biernego oporu nie zda się na nic, skoro mogę cię zmusić do działania poprzez moje ostrze mocy?

Nadal nie unosząc wzroku, odparłam — Mała mrówka nie zdziała nic przeciw potężnym falom rzeki, które poniosą ją tam, gdzie zechcą.

Perepłuta wstała i obeszła mnie powoli — Bezmyślnych demonów tępo wykonujących moje polecenia mam na pęczki. Hmm… Dobrze więc. Czas zmienić metody.

Uniosła do góry mój podbródek i rzekła — Przejdziesz cieniami do świata ludzi, na dwór Gulnar.

Drgnęłam.

Perepłuta uśmiechnęła się krzywo i dorzuciła — Tak, tak. Wrócisz do domu. Na miejscu masz być niewidoczna. Żadnych łzawych oskarżeń. Żadnego domagania się wyjaśnień, rozumiesz?

Z całych sił starałam się, aby moja twarz nie zdradzała żadnych emocji.

— Rozumiem.

Bogini zachichotała — Daj spokój. Mój kolec mocy przyszpila w miejscu twoją małą, śmiertelną duszyczkę. Widzę przez ciebie jak przez szkło. Przede mną nie możesz się ukryć.

Wróciła na tron i westchnęła przesadnie — Nieważne. Na miejscu odszukasz szkatuły z biżuterią Gulnar i schowasz złote nausznice w kształcie skrzydeł, które dostała od Ugedeja.

Nie byłam w stanie ukryć zdumienia — Mam ukraść złote nausznice mojej ciotki?

Perepłuta wystudiowanym gestem przeczesała swoje płomienne włosy — Czy ja kazałam ci coś ukraść? Oczywiście, że nie! Masz je wyłącznie schować. Następnego dnia odłożysz je na miejsce i wrócisz do mnie. Jeśli jednak spróbujesz uczynić cokolwiek innego, gorzko tego pożałujesz. Pojęłaś?

— Zrobię, jak każesz.

Niemożliwe, żeby wysłała mnie na dwór ojca z czymś tak błahym. Chciała, żebym ujrzała tych, którzy mnie ukrzywdzili? Moje dawne otoczenie? O co jej tak naprawdę chodziło?

Ale tak jak powiedziała — to nieważne. Polecenie wydawało się nieszkodliwe, choć zapewne czemuś służyło. Nie zdołam teraz odgadnąć jej intencji. A na myśl o tej podróży moje martwe serce wreszcie się przebudziło. Znowu zobaczę dom.

Kiedy po raz pierwszy zostałam wysłana do świata ludzi, wszędzie jeszcze leżały śniegi. Teraz wszystko wokół rozkwitało. Patrzyłam na zasadzone przez ciotkę Dobrawę krzewy bzu, obsypane bujnym, fioletowym i białym kwieciem; oddychałam ich upojnym zapachem i czułam, jak strach szarpie mi wnętrzności. Jak to się stało, że minęło aż tyle czasu? Było tak, jakbym ja nadal tkwiła pośród tamtej grudniowej nocy przed zimowym przesileniem, podczas gdy wszystko inne płynęło utartym rytmem zmieniających się pór roku.

Jak to się stało, że jest maj?!

Przełknęłam konwulsyjnie i wycofałam się głębiej w cienie bramy wjazdowej. Stałam w bezruchu, póki nie przypomniałam sobie o poleceniu Perepłuty. Byłam tak bardzo odzwyczajona od światła dnia, że poranne słońce boleśnie mnie oślepiało. Krople rosy zbierały się na źdźbłach trawy i stulonych płatkach stokrotek, liście róż w ogrodzie Dobrawy połyskiwały soczyście. A jednak czułam, że coś jest nie tak.

Przemknęłam do komnaty ojca i zamarłam. Na posłanym łożu nie było nikogo. W pierwszej chwili uradowałam się, myśląc, że jednak wrócił do zdrowia, ale zaraz potem zaczęłam zauważać niepokojące szczegóły. Broń ojca spoczywająca zwykle na drewnianym stojaku, zniknęła. To było dziwne, bo ojciec nie prowadził już wypraw wojennych i przekazał zwierzchność nad drużynnikami Radkowi. Jedyna broń, która tu pozostała, to był łuk myśliwski mojego najstarszego brata. Zajrzałam do drewnianej skrzyni u stóp łoża. Patrzyłam bezmyślnie na starannie ułożone koszule i tuniki. I niedokończony haft przedstawiający rodowy herb na chorągwi roty przybocznej. Ten sam, który wyszywała ciotka Dobrawa tuż przed wyruszeniem do Wysokiego Lasu. Dlaczego w komnacie księcia znalazły się rzeczy mojego brata? Czyżby Radko zasiadł jednak na tronie? Ale to by oznaczało, że tatko… Zacisnęłam powieki i przysiadłam na łożu.

I zachłysnęłam się, wczepiając palce w miejsce, gdzie pod powierzchnią skóry tkwił odprysk Perepłuty. Osunęłam się w cienie i wbijając zęby w zaciśniętą pięść, odczekałam, aż gwałtowne przebłyski wspomnień mojej śmierci przeminą.

Co to było?! Siedziałam skulona, rozmyślając. Po chwili ostrożnie wysunęłam palec w stronę łoża, ale nie odważyłam się położyć go na posłaniu. Przepełzłam na kolanach na drugą stronę i po chwili wahania zatrzymałam dłoń nad miejscem, na którym sypiał mój ojciec. Jeśli dobrze rozumowałam, będę mogła odebrać wspomnienia związane z nim, o ile będą wystarczająco silne. Przecież kiedy otwierałam skrzynię z przyodziewkiem Radka, niczego nie poczułam, więc nie do każdego przedmiotu przylgnęły związane z nim przebłyski wydarzeń. Patrzyłam na moją uniesioną rękę, zastanawiając się, czy na pewno chcę to zobaczyć. Z transu wyrwały mnie szepty dobiegające zza drzwi. Drgnęłam i szybko ukryłam się w cieniach pod łożem.

— Dobrze wiesz, że nikt tam nie zagląda! Czy nie możemy ominąć tej komnaty?

— Chcesz się narazić na złość księżnej Kazimiery, jeśli tu jednak zajrzy?

— Anuszka, proszę cię! Cała służba wie, że od śmierci starego księcia w tym miejscu straszy! Zaryzykuję chłostę, ale tam nie wejdę, choć widno!

Przestałam słuchać i oparłam czoło na zakurzonych, dębowych deskach podłogi. Zaciśnięte dłonie przyłożyłam do skroni i żałowałam, że nie mogę zapłakać.

W końcu poczułam na skórze powiew świeżego, wiosennego powietrza i usłyszałam krzątanie się jednej z pokojowych, która odważyła się wkroczyć do komnaty. A potem znowu nastała cisza. Po jakimś czasie wypełzłam z mojej kryjówki. Klęczałam, spoglądając na zalane światłem zachodzącego słońca pomieszczenie i na pusty, drewniany stojak na broń, która zapewne spłonęła rytualnie razem z jej właścicielem.

Nie mogę teraz o tym myśleć. Nie mogę teraz o tym myśleć. Nie mogę teraz o tym myśleć. Mam zadanie do wykonania. Takie głupie i błahe, ale kto wie, jakie będą konsekwencje, gdybym go zaniechała? I tak już zbyt długo zwlekałam. Co, jeśli ciotka jest już u siebie? Będę musiała wtedy czekać, aż zaśnie, żeby ukryć klejnoty.

Okazało się jednak, że choć w lichtarzach paliły się świece, w komnatach księżnej królowała pustka.

Bez żadnego kłopotu wydobyłam rzeźbione szkatułki i odszukałam tę ze złotymi nausznicami. Ukryłam je w sakiewce przymocowanej do skórzanego paska, którym przewiązana była moja niegdyś schludna, aksamitna suknia, a potem wyszłam po cichu. Nie miałam ochoty oglądać Kazimiery, bo nie byłam pewna, czy zdołam się powściągnąć, aby nie odwzajemnić jej „przysługi”. Przesunęłam palcami po rękojeści zatkniętego za pasem noża i pomyślałam, że to przecież i tak niczego nie zmieni.

Aby wypełnić instrukcje Perepłuty, równie dobrze mogłam poczekać do jutra, przyczajona gdziekolwiek pomiędzy cieniami. Zamiast tego sunęłam bezszelestnie przez domostwo w poszukiwaniu śladów moich bliskich.

Wiedziałam już, że dawna komnata ojca, pomimo złożonych tam rzeczy Radka, stoi nieużywana — zatem mój najstarszy brat żyje, choć jest nieobecny w stolicy. Mogłam czerpać z tego pociechę, nawet jeśli nie wiedziałam dokładnie, co się z nim dzieje. Ze słów służących wynikało, że dworem zarządza teraz Kazimiera, więc ciotka Dobrawa również przebywa gdzie indziej. Może jest z synem? A może nadal gości w Wysokim Lesie? Musiałam wierzyć, że tak właśnie jest; że nadal spływa na nią łaska Mokoszy. Czy Khodża nie przysiągł, że ich zwiadowcy będą czuwać nad bezpieczeństwem Dobrej Pani?

To pozostawiało mojego drugiego brata, Wojciecha.

Drzwi jego sypialni były zamknięte, ale to nie stanowiło dla mnie przeszkody. W komnacie zalegał półmrok, bo okno było zasłonięte, a świece paliły się tylko na intarsjowanym stole, przy którym Radko i Wojciech czasem grywali w kości. Teraz mebel zastawiony był kielichami i dzbanami wina. Pomimo że na zewnątrz panował ciepły, majowy wieczór, tutaj czuć było zaduch i kwaśną woń niemytego ciała.

Drgnęłam, kiedy ktoś częściowo zasłonięty kotarą poruszył się po drugiej stronie łoża. To była ta jedna osoba, której przez cały dzień starałam się unikać. Pojedyncza świeca rzucała pełgające światło na twarz Kazimiery, na której zmartwienie mieszało się z irytacją. Podążyłam wzrokiem za jej spojrzeniem. Na posłaniu leżał mój brat w rozchełstanej, nocnej koszuli, z rozrzuconymi niedbale nogami.

— Synu, wkrótce ma do nas przybyć delegacja wysłana przez wielkiego Ugedeja. Musimy postanowić coś w sprawie Radka. Jeszcze możemy nad nim zapanować, ale powinieneś się przygotować do rozmów. Nie możesz… Nie możemy okazać teraz słabości!

Przerwał jej wybuch pijackiego śmiechu.

— Słabości! Słabości… Opowiadasz mi o słabości, kiedy przez twoje ambicje będziemy zmuszeni płacić podwójny trybut?! Dusza ojca prawdziwie nie może zaznać spokoju w Zaświatach!

Kazimiera przysiadła na brzegu posłania i chwyciła Wojciecha za ramię.

— Możemy wykorzystać sprawę twojego brata, żeby tego uniknąć! Rozejm na granicy w zamian za zwolnienie z daniny dla Ugedeja. Radko chce odzyskać Manon, ale nie będzie przecież dążył do rozpętania wojny z klanami Nodż na pełną skalę. Dobrawa mu na to nie pozwoli.

Na twarzy ciotki odmalował się wyraz obrzydzenia, kiedy Wojciech nachylił się ku niej. Mój brat nie zwrócił na to uwagi.

— A to o mnie szepczą, że oszalałem, matko, podczas gdy to ty najwyraźniej postradałaś zmysły! Jak myślisz, ile jeszcze będziesz w stanie podtrzymywać kłamstwo, że Manon wydano za wysokiego rangą dostojnika Złotego Namiotu?! Jedyne, co może ułagodzić Radka, to spotkanie z siostrą. A tego nie możemy mu zapewnić, prawda? Co więc powstrzyma go przed zwołaniem walnej wyprawy wojennej i poprowadzeniem jej na południowy wschód?

W jego głosie pobrzmiewała nienawiść.

Kazimiera wstała, strzepując suknię — Wszystko co uczyniłam, zrobiłam dla ciebie!

Wojciech zaśmiał się cynicznie.

— Może lepiej by było, żebyś nic nie robiła. Wyraźnie nie masz do tego daru.

Twarz ciotki wykrzywiła się w złości — Ty za to masz ten dar, tylko na co ci on, skoro jesteś tak słaby, mój jedyny synu! Celowo chcesz nas doprowadzić do ruiny?!

Mój brat z szyderczym uśmiechem opadł na wezgłowie łoża — Ja mam nas doprowadzić do ruiny? Przecież tobie samej idzie to wyśmienicie!

Kazimiera odwróciła się na pięcie i wyszła bez słowa, zatrzaskując za sobą drzwi.

Wojciech podciągnął nogi i oparł głowę na kolanach, kołysząc się w przód i w tył.

Z jego ust wyrwał się jęk — Manon. Manon. Manon.

Drgnęłam, zaskoczona. To niemożliwe, żeby mnie zauważył! I faktycznie — po chwili osunął się na bok, zapadając w niespokojny sen.

Nie mam pojęcia, jak długo tak stałam i patrzyłam na niego, czując pustkę. Mój mądry brat, który mi czytał, a potem uczył mnie czytać; który sprowadzał dla mnie księgi; który opowiadał o swoich pomysłach na umocnienie kraju.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom i jakiś głos we mnie kusił, by zgodzić się z pogardliwym osądem Kazimiery. Nie był typem przywódcy — na co teraz zda się naszemu ludowi jego mądra głowa?

I po to Kazimiera się mnie pozbyła? Żeby Wojciech wykorzystywał moje imię, by gnuśnieć i upijać się do nieprzytomności?! Czyż nie miał rządzić? Nie taki był plan? Stopniowo narastały we mnie wściekłość i żal. Może jeszcze byłabym w stanie mu wybaczyć, gdyby spełnił pokładane w nim przez Kazimierę nadzieje. Ale on marnotrawił wszystko to, co związane z naszą rodziną. Nie chciałam, żeby bezwolny pijak czepiał się mojej pamięci! Nie tego chciałam!

Tkwiłam nad łożem mojego brata i czułam, jak płonie we mnie kolec mocy. Kłębiące się we mnie uczucia stały się w końcu nie do zniesienia. Dyszałam płytko, czując, jak pieką mnie oczy, z których nie mogły już popłynąć łzy. Zacisnęłam dłoń na rękojeści noża, ale nie byłam w stanie zbrukać związanych z nim wspomnień — był przecież naznaczony moją własną krwią; był symbolem obietnicy Khodży… Wydałam więc z siebie upiorny wrzask i zaczęłam niszczyć wszystko w sypialni. Dopadłam do kosztownych gobelinów zawieszonych na ścianach komnaty i rozszarpałam je moimi ostrymi jak brzytwa szponami. Wojciech poderwał się oszołomiony i rozejrzał nieprzytomnie wokół, ale jednym ruchem zdarłam kotary wiszące wokół łoża i zrzuciłam je na niego. Słysząc tupot nóg strażników, zaryglowałam drzwi, a potem gwałtownym szarpnięciem uniosłam intarsjowany stolik i zamachnęłam się, roztrzaskując go o ścianę. Srebrne kielichy z metalicznym brzękiem potoczyły się po posadzce. Mój brat niemrawo próbował wyplątać się z fałdów tkaniny.

— Co się… Kto tu…?!

Podniosłam rzeźbione krzesło i rzuciłam nim w okno, rozbijając barwione szybki. Przystanęłam, dysząc.

Na zewnątrz szarzało. Czyżby minęła już majowa noc? Tak szybko?!

Istotnie — budził się kolejny dzień.

Koniec z tym! Dość! Wykonałam zadanie Perepłuty. Czułam, że się duszę; że krew wypływa kącikami moich ust, choć było to tylko złudzenie.

Nie mogłam tu zostać ani chwili dłużej! Nie oglądając się za siebie, wtopiłam się w cienie i przemknęłam do komnaty Kazimiery, gdzie z całej siły rzuciłam o jej zwierciadło złotymi nausznicami, a potem w mroku przepłynęłam na zewnątrz. Wschodziło słońce. Kończył mi się czas.

Za mną cały dwór poderwał się do życia na wieść o intruzie. Zamach na księcia! Atak na księżną!

Zaśmiałam się głucho i wskoczyłam lekko na wewnętrzny mur. Oddzielał on siedzibę książęcą i ogrody Dobrawy od koszar, stajni i pozostałych zabudowań palatium otoczonych drugim zewnętrznym murem obronnym. Widziałam z góry biegnących strażników i niczym pływak skaczący ze skarpy rzuciłam się w dół, szybując nieważko i patrząc, jak zbliża się ku mnie ziemia.

Zanim zdążyłam o nią uderzyć, moc Perepłuty rozpaliła się na mojej skórze siatką żarzących się znaków.

Bogini przywołała mnie do siebie niczym zbłąkanego psa.

Intencje

Po powrocie ze świata ludzi, Perepłuta posłała mnie nad Czarny Staw, żebym tam w odosobnieniu oddała się refleksji nad moim zachowaniem. Uznała, że jestem zbyt rozhisteryzowana, by poświęcać mi swą cenną uwagę. Choć potraktowała mnie niczym małe dziecko, nie wydawała się przy tym rozgniewana. Wyznaczona przez nią kara także nie była tym, czego się po niej spodziewałam. Nie rozumiałam jej. Nie rozumiałam jej wcale.

Nad Czarnym Stawem nie mogłam jednak robić nic innego, jak dręczyć się myślami. Początkowo próbowałam się stąd wydostać, ale każda wędrówka przed siebie kończyła się w punkcie wyjścia, tak jakbym krążyła po niewidzialnie zakrzywionej przestrzeni, której nie mogłam opuścić. Oprócz mnie nie było tu nikogo — nie wiem, czy z polecenia Perepłuty, czy też słudzy bogini sami unikali tego miejsca. Czarne wody nieruchomo odbijały wijące się w zupełnej ciszy cienie. I mnie. Siedziałam tak i wpatrywałam się bezmyślnie w lśniącą powierzchnię, starając się nie myśleć o domu. Nie obchodziło mnie, co zrobi ze mną władczyni tego miejsca. Było oczywiste, że może uczynić ze mną, co zechce.

Minął dzień, a może tydzień czy miesiąc, gdy ujrzałam, jak cienie wokół rozstępują się i obok mojego odbicia pojawia się drugie.

Trwałam w bezruchu, a Perepłuta zamyślona wpatrywała się w dal.

— Wiesz, po co posłałam cię z ostatnim zadaniem?

Potrząsnęłam przecząco głową.

— Chciałam zobaczyć, na ile je wypełnisz, oczywiście. Czy potrafisz odsunąć od siebie emocje i działać. Spodziewałam się, że nie jesteś jeszcze gotowa, mój zwierzaczku, ale ty zawiodłaś tak spektakularnie!

Milczałam.

— Czy wiesz, że w czasie twojej wyprawy do domu Gulnar kazała wychłostać jedną z pokojowych niemalże o piędź od śmierci? Uznała, że dziewka ukradła jej klejnoty. Te, którymi chciała się przyozdobić na powitanie delegacji Nodż…

Poderwałam głowę do góry.

— Tak, tak. A ty nawet nie zwróciłaś na to uwagi… Pamiętasz, jak zapytałam cię niegdyś, czy jesteś samolubną, małą dziewczynką zaślepioną własną żałobą? Zdaje się, że otrzymałam odpowiedź na moje pytanie.

— Nie udawaj, że zależy ci na zwykłej służącej! — wychrypiałam.

Zwróciła się do mnie ze swoim zimnym uśmiechem na ustach — Oczywiście, że nie, głuptasie. Ale sądziłam, że tobie będzie na niej zależeć…

Zacisnęłam dłonie w pięści, kiedy zaczęły przypełzać te wszystkie myśli, które starałam się zagłuszyć.

Perepłuta jednak nie zamierzała mnie oszczędzać.

— Muszę jednak przyznać, że twój atak szału nie poszedł na marne. Po przeszukaniu całego grodziska wojowie nie znaleźli, rzecz jasna, żadnego intruza, a komnata twojego brata była zamknięta od środka. Kiedy więc w końcu do niego dotarli i ujrzeli zniszczenia, uznali, że sam tego dokonał w pijackim widzie. A kiedy jeszcze zaczął jęczeć, że nawiedzają go demony z Nawii rodem, cóż… Wielu zaczyna się zastanawiać, czy nadaje się do rządzenia.

Uniosła dłonie i zaczęła powoli, ostentacyjnie klaskać.

— Brawo, zwierzaczku! Mały Wojciech boi się teraz zasnąć, jeśli w komnacie nie palą się tuziny świec. Chyba poślę kilka moich nocnych mar, żeby go jeszcze trochę podręczyły. Żal byłoby zmarnować taką piękną, stworzoną nam przez ciebie okazję!

Wiedziałam, że czeka, aż zacznę błagać, aby go oszczędziła, ale zagryzłam wargi, pewna, że to prowokacja. Poza tym mały głosik ukryty głęboko we mnie zaszeptał, że memu bratu należy się trochę męczarni.

Zamiast tego zapytałam — A Kazimiera? Nie uwierzyła synowi, kiedy zobaczyła swoje nausznice? Nie starałam się zbytnio ukrywać.

Perepłuta uśmiechnęła się krzywo.

— Wystarczy, że ja cię przewidująco ukryłam przed wzrokiem śmiertelników. A Gulnar zrzuciła to zdarzenie na karb służby, którą chwacko kazała ukarać. Powiedzmy też, że nie jest obecnie zachwycona swoim pierworodnym, zaś grunt pod jej stópkami zaczyna się palić. Nawet jeśli zacznie rządzić jako regentka z poparciem Bezpryma i części możnych, Radko ma więcej popleczników, choć nawet się o to nie stara. Uroczy jest, że nie podejrzewa swego brata i Gulnar, o której wszak myśli, że z poświęceniem wynegocjowała wykupienie go z niewoli! Zabawne, nieprawdaż? Na nieszczęście dla Gulnar, wojenna sława pasierba, jego dążenie do odzyskania ukochanej siostry i reputacja Dobrawy wystarczają, żeby większość kraju domagała się, aby to on został następcą waszego ojca. Nie przeszkadza im nawet to, że stał się kaleką. A to naprawdę wbrew wszelkim oczekiwaniom twojej ciotki.

Poderwałam się na równe nogi, ale zanim zdążyłam się odezwać, Perepłuta posłała mi ostatnią, zatrutą strzałę.

— Oczywiście, jeśli Gulnar nie umocni szybko swojej pozycji, Ugedej prawdopodobnie wycofa swoje poparcie dla krewniaczki, rzucając ją wilkom na pożarcie. Sam ma teraz dość domowych kłopotów, a obietnice naszej małej regentki okazały się w dużej mierze bez pokrycia. Kto wie, czy Ugedej w geście dobrej woli i dla zachowania rozejmu nie poświęci dżaunu Murata, który przecież samowolnie i bez jego wiedzy naruszył traktat pokojowy, wyrzynając przybocznych Młodego Jastrzębia podczas pamiętnego, zimowego zagonu! Bo przecież Murat nie zrobił tego na rozkaz swego władcy, prawda?

Zaśmiała się szyderczo i przywołała gestem cienie, by ją przeniosły.

W przeciwieństwie do komnaty Wojciecha nie było tu nic, na czym mogłabym wyładować swój gniew. Uniosłam więc głowę, szarpiąc paznokciami skórę policzków i uderzając zaciśniętymi w pięści dłońmi o własne skronie tak długo, póki wokół Czarnego Stawu nie zaczęły gromadzić się strzygi, zmory i mamuny, by spijać mój ból osiadający smakowicie na ciemnych wodach.

Oczywiście, czyniąc sobie krzywdę, nie mogłam zakończyć własnej nienaturalnej egzystencji.

Nie byłam wszak człowiekiem.

Zewnętrzny świat

Nie wiem, jak długo leżałam na dnie Stawu. Cienie kołysały się wokół mnie niczym wodorosty. Patrząc w górę, widziałam rozmyty obraz księżycowej pełni. W naszej krainie wiecznej nocy było to jedyne źródło światła. Chciałam skulić się i zasnąć, ale żaden Zdusz nie był zdolny do snu. Sen ofiarował chwilowe zapomnienie, a nawet śnienie o miejscach odmiennych od tego tutaj. A przecież nie było ucieczki z sideł bogini. Jak zresztą miałoby to działać? Przecież to my byliśmy nocnymi koszmarami innych. Wypełzłam na brzeg, płosząc grupę topielic o wychudłych, wydłużonych kończynach i wyostrzonych zębach.

— Zastanawiałaś się, dlaczego nie przypominasz typowego mieszkańca tego terytorium?

Drgnęłam i spojrzałam w koronę bezlistnego drzewa, rosnącego nieopodal. Na jednym z grubych, powykręcanych konarów leżała istota utkana z zimnych, księżycowych promieni. Pamiętam, że taka była moja pierwsza myśl na jego widok. Coś poruszyło się w głębinach mojej pamięci, ale zaraz potem umknęło niczym spłoszona ryba. Potrząsnęłam głową — nie w odpowiedzi na zadane pytanie, ale raczej w daremnej próbie uchwycenia wspomnienia. Bez skutku.

Wzruszyłam ramionami i zapytałam — Ty też niezbyt ich przypominasz. Kim jesteś?

Mój rozmówca przeciągnął się powoli, obserwując mnie z góry niczym rozleniwiony, śnieżny irbis. Po chwili zastanowienia zeskoczył z konaru i wykonując salto w powietrzu, wylądował tuż przede mną z przesadnym ukłonem.

— Ja, moja droga, jestem Jej pierwszym eksperymentem.

Z bliska robił jeszcze bardziej oszałamiające wrażenie. Szare, prawie bezbarwne oczy, blada skóra i opadające do ramion włosy mieniące się białym złotem. I ta cudna twarz, która wydawała mi się dziwnie znajoma.

— Eksperymentem?

— Tak jak ty jesteś kolejną z Jej zabawek, tak ja byłem pierwszą… — odparł, przechylając głowę i przyglądając mi się uważnie.

— Byłeś kiedyś człowiekiem? — zapytałam, ale już wypowiadając te słowa, pojęłam, że ta istota nigdy nie należała do grona zwykłych śmiertelników.

Chyba usłyszał nutę zwątpienia w moim głosie, bo odparł pytaniem na pytanie.

— Myślisz, że nim nie byłem?

Usiadłam, oparta plecami o pień drzewa, na którym wcześniej się wylegiwał.

— Nie sądzę. Jesteś zbyt… doskonały.

Zaśmiał się i podpełzł do mnie na czworakach. Zrozumiałam, że mimo zewnętrznego piękna, w każdym calu należy do mieszkańców tej krainy. Jak wszyscy tutaj był drapieżnikiem.

— Jesteś bystra. To dobrze. Jeśli zgadniesz, czym jestem, zdradzę ci moje imię.

Wpatrzyłam się w niego całkowicie zaskoczona. Nadnaturalne istoty nie zdradzały swoich imion. Pomniejsze demoniczne byty ich najzwyczajniej w świecie nie miały; należały po prostu do swoich kolektywów. Jeśli on miał imię, musiał być jedyny w swoim rodzaju, a już samo to sugerowało, że jest kimś więcej niż zwykłym Zduszem. Dla bóstw imiona były źródłem mocy, więc posługiwały się niemal wyłącznie tymi, które nadali im wyznawcy. Dzięki temu ich moc pozostawała nienaruszona i chroniona zarazem.

Na widok mojej miny zaśmiał się.

— Oczywiście, że nie to prawdziwe. Miałem na myśli moje jawne imię…

Mimo woli zmieszałam się. Oczywiście, że nie zdradziłby mi swojego prawdziwego imienia. Odetchnęłam powoli i jeszcze raz mu się przyjrzałam, zastanawiając się nad odpowiedzią. Trwało to na tyle długo, że zdążył ułożyć się na mchu i wpatrzyć w Księżyc wiszący nad naszymi głowami.

— Piękny jest, prawda? — westchnął.

— Nie tak piękny jak ty — odparłam szczerze.

Obrócił się ku mnie i oparł brodę na rękach. Na jego usta wypłynął szyderczy uśmieszek, wynaturzając to nieskazitelne piękno, o którym wspomniałam zaledwie przed chwilą.

— Banalne pochlebstwa? Liczyłem na coś więcej. Czyżbym cię przecenił?

Potrząsnęłam głową — Błędnie mnie zrozumiałeś. Widać, że nie jesteś zwykłym demonem, a jedynym tutejszym bytem, który przypominasz, jest Perepłuta. Powiedziałeś, że jesteśmy Jej eksperymentami, a wiem po sobie, że Ona do tego celu używa odprysków własnej mocy. Ja jestem śmiertelniczką, którą złączyła z takim odpryskiem, ale ty pewnie nigdy nie byłeś człowiekiem. Aby cię stworzyć, musiała spoić swoją moc z czymś innym…

Byłam o tym dziwnie przekonana. I nadal dręczyła mnie myśl, że jego twarz kogoś mi przypomina. Czy to było oblicze wyobrażone na świątynnym malowidle lub na kamiennym posągu? Tego nie mogłam sobie przypomnieć.

Usiadł i przyjrzał mi się uważniej.

— Chyba na razie zachowam moje imię w tajemnicy.

— Nie odgadłam twojej zagadki?

Podniósł się na nogi i wyciągnął do mnie dłoń, pomagając mi wstać.

— Wręcz przeciwnie. Odgadłaś. Ale na każde pytanie można odpowiedzieć na wiele różnych sposobów, z których każdy będzie równie prawdziwy. To, że wybrałaś tę odpowiedź… Powiedzmy, że moje imię dostarczyłoby ci zbyt wiele wiedzy, którą na razie pragnę zachować dla siebie. Zaczynam jednak rozumieć, dlaczego przyciągnęłaś Jej uwagę.

— Jak więc mam cię nazywać? — zapytałam.

Na jego ustach ponownie pojawił się dziwny uśmiech.

— Skoro jesteśmy spokrewnieni poprzez Jej moc, możesz się do mnie zwracać „kuzynie”.

— Nie „starszy bracie”? — zadrwiłam gorzko.

Ujął moje dłonie i odparł — Nie śmiałbym proponować, krewniaczko.

Skinęłam głową. Na swój sposób poddane przez niego określenie również stanowiło wskazówkę. Byliśmy istotami podobnymi, ale nie aż tak bardzo zbliżonymi do siebie. To, co następnie uczynił, tylko to potwierdziło.

— Czy zechciałabyś towarzyszyć mi podczas przechadzki?

Po raz pierwszy od dawna parsknęłam śmiechem. Te słowa zabrzmiały tak absurdalnie.

— Nie śmiej się, kuzynko. Zapraszam cię na spacer po zewnętrznym świecie.

Znieruchomiałam.

— Masz na myśli…

— Rzecz jasna, nie możemy się swobodnie poruszać, gdzie nam przyjdzie ochota, ale ziemie niczyje jak najbardziej leżą w moim zasięgu.

— Nie wiem, dlaczego to robisz ani czego ode mnie chcesz…

— Czy to ważne?

Zatrzymałam się. Byłam pewna, że Perepłuta do czegoś mnie potrzebuje, inaczej nie zadawałaby sobie tyle trudu. Bez jej zgody żadne z jej sług nie podjęłoby wobec mnie działania. Co oznaczało, że albo mój „krewniak” działał na polecenie bogini, albo przynajmniej za jej wiedzą.

Wzruszyłam ramionami.

— Dokąd pójdziemy?

Ostre, białe zęby błysnęły w zimnym świetle Księżyca.

— Do zewnętrznego świata, jak wspomniałem. Ale najpierw musimy cię stosownie ubrać…

Spojrzałam na moją postrzępioną, domową suknię. Poza Perepłutą i nowym „kuzynem” większość tutejszych demonów nie nosiła żadnego odzienia.

Mój towarzysz klasnął w dłonie i rzucił beztrosko — Uznaj to za powitalny podarek. Użycz mi noża.

Zawahałam się z ręką na rogowej rękojeści.

— Obiecuję ci, że go nie zbezczeszczę!

— Skąd wiesz…

Przerwał mi w pół słowa — Jeśli się nie pospieszysz, na następną okazję będziemy musieli czekać dwadzieścia dziewięć dni!

Bez słowa podałam mu nóż. Szybkim ruchem odciął pasmo włosów i zaplótł je, a potem zapętlił na moim lewym nadgarstku.

Oddając mi nóż, dorzucił — Gotowe. Tylko pamiętaj, że to działa wyłącznie w zewnętrznym świecie, poza tym miejscem. I najlepiej trzymaj to schowane przed wzrokiem bogini.

Wsunęłam nóż Khodży za pas i przyjrzałam się tej dziwnej bransolecie, która zdawała się emanować słabą poświatą.

— Czy można cokolwiek ukryć przed Jej wzrokiem? Co to właściwie jest?

— Póki jesteśmy w dziedzinie Perepłuty, moja obecność będzie maskować ten kamuflaż. Nie zasłoni tu twojego obecnego wyglądu, ale ukryje fakt, że ci to podarowałem. Pojmujesz?

— Kamuflaż? Nie rozumiem…

— Zaraz zobaczysz sama. A teraz chodźmy!

Wędrowaliśmy wokół Czarnego Stawu przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Początkowo nie rozumiałam, czemu to ma służyć, ale stopniowo zaczęłam wyczuwać, że z każdym okrążeniem coś ulega zmianie. Nie potrafiłam tego określić, choć różnica była wyraźna i dotykalna. Skupiona na tym dziwnym wrażeniu, nie liczyłam kolejnych obejść, a nawet nie byłam przekonana, że ich liczba ma znaczenie, gdy nagle i całkowicie zmienił się nasz środek ciężkości. Wywrócony do góry nogami świat zamienił miejscami dotychczasowe barwy. O ile domena Perepłuty była krainą cieni, oświetlaną słabym, księżycowym światłem, ta tutaj stanowiła jej negatyw. Cienie zostały zastąpione smugami mlecznej mgły; spośród nich przeświecały srebrzyste pnie brzóz. Ponad naszymi głowami rozpościerało się rozgwieżdżone niebo. Nad wodami stawu unosiły się świetliste opary. Patrzyłam na to z otwartymi ustami.

— Jak ty… Jak ty to…

Mój „krewniak” uśmiechnął się zadowolony — Niezła sztuczka, prawda? A teraz idź się przejrzeć w stawie!

Wciąż oszołomiona zmianą scenerii posłusznie wykonałam jego polecenie. I zastygłam w bezruchu. W krystalicznie czystych wodach odbijał się mój obraz, ale nie taki, jakim uczyniło mnie przeobrażenie Perepłuty, o nie! Patrzyłam na oczy w kolorze mchu i na brązowe włosy poprzetykane złoto — miedzianymi kosmykami, na szafirową, atłasową suknię, którą ciotka Dobrawa sprawiła mi na szesnaste urodziny i którą przedłużyła rok później, doszywając haftowane pasy materiału na dole spódnicy i przy rękawach. Poderwałam się z krzykiem.

— Co to jest?!

Złapał mnie za ramiona i przytrzymał w miejscu.

— Co z tobą?! Myślałem, że będziesz zadowolona!

Nie potrafiłam mu wytłumaczyć, że jego podarek jest równie okrutny, co przemiana w Zdusza. A może jeszcze okrutniejszy z powodu fałszywej nadziei, którą ofiarował.

— Co to jest?! — krzyknęłam mu prosto w twarz.

Puścił mnie i odsunął się, wyraźnie zaskoczony moim zachowaniem.

— Mówiłem ci. Kamuflaż. Dopóki nie wrócimy, inni będą cię widzieć tak, jak ty sama siebie widzisz. Ponieważ odrzucasz swoje wyobrażenie po przemianie w Zdusza, iluzja oddaje twój wewnętrzny obraz. Oczywiście, nadal jest on nieco skrzywiony…

Odetchnęłam głęboko i opanowałam się z trudem. Rozumiałam, że nie miał złych intencji, ale…

— Co masz na myśli? — zapytałam w końcu zdławionym głosem.

Wzruszył ramionami — Po prostu uważam to za interesujące. Z jakiegoś powodu masz to scementowane, wewnętrzne przekonanie, że nie jesteś urodziwa. To przekonanie wpływa na moją iluzję. Jednak gdybyśmy spotkali kogoś, kto cię znał, ten obraz mógłby ulec korekcie pod wpływem zewnętrznego, choć nadal subiektywnego postrzegania ciebie.

Skinęłam głową w podzięce za wyjaśnienie, ale w głębi ducha uznałam je za nieistotne. Kiedyś nie uważałam się ani za szczególnie ładną, ani też za brzydką. Kiedyś — patrząc na moją matkę i na ciotkę Kazimierę — wiedziałam, że jestem zwyczajna, pospolita. Obecnie nie miało to żadnego znaczenia.

Ściągnął brwi i po chwili namysłu zauważył — Zdaje się, że przysporzyłem ci bólu.

Uniosłam do góry otwartą dłoń — Wiem, że nie zrobiłeś tego celowo. Widziałam, że byłeś zaskoczony.

Przechylił głowę i przyjrzał mi się zaintrygowany.

— Dziwne z ciebie stworzenie! — stwierdził — I mówisz prawdę. Mimo to jestem ci winien rekompensatę.

Poczułam zimno napływające z wnętrza, promieniujące od kolca mocy.

— Nie trzeba! — wyrzuciłam przestraszona.

Zazwyczaj emanacja bogini paliła żywym ogniem. Ta zmiana mnie zaniepokoiła.

— Nie! — zdecydował — Potrzebuję twojej dobrej woli. Na przyszłość.

— Mojej dobrej woli?

— Na razie to nieważne. I tak nie mogę ci wszystkiego od razu wytłumaczyć. Ale mogę ci zdradzić moje jawne imię.

Popatrzył w niebo, na wiszącą nad nami tarczę Księżyca.

— Od tej pory możesz mi mówić Chorżyc.

Ciepły, wilgotny podmuch wiatru owinął się wokół mnie czułym objęciem.

— Chcesz powiedzieć, że Perepłuta spoiła swoją moc z… — niepewnym ruchem wskazałam w stronę nieba.

Chorżyc bezceremonialnie złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Wędrowaliśmy wąską dróżką wśród mgieł. Mimowolnie rozglądałam się na wszystkie strony, mając wrażenie, że znalazłam się na powrót w świecie ludzi. Zatrzymałam się i dotknęłam opuszkami palców brzozowej kory.

— Poczekaj… Gdzie my właściwie jesteśmy?

Chorżyc wzruszył ramionami — Już ci mówiłem. To ziemie niczyje. Rodzaj pogranicza między odgałęzieniami Wielkiego Drzewa. Domena bogini łączy się z krainą Chorsa Promienistego. Łączy się też z Nawią. Różnica polega na tym, że Perepłuta nie śmiałaby narazić się na gniew Pasterza Dusz, potężnego Welesa. Jeśli chodzi o Chorsa — sprawa nie jest już tak oczywista.

Zapewne, skoro imię mojego rozmówcy sugerowało, iż bogini stworzyła go, wykorzystując w jakimś stopniu moc księżycowego bóstwa.

— Nie rozumiem. Chors i Perepłuta ze sobą współpracują, czy są zwaśnieni?

— Można chyba powiedzieć, że ich współpraca zakończyła się waśnią.

Czekałam, ale on nie kwapił się z wyjaśnieniami.

Gestem wskazał mi, bym ruszyła dalej.

— Nie mamy teraz czasu, aby dyskutować o boskich planach. Na razie chciałbym jedynie coś sprawdzić. Ja mogę nas przenieść tutaj, ale tylko tutaj. Muszę wiedzieć, czy jesteś w stanie pójść dalej.

Zrobiłam krok i obejrzałam się za siebie. Stał na środku ścieżki. Po obu stronach potężne drzewa splatały w górze swoje konary, tworząc liściasty baldachim.

— A ty? Zostaniesz tutaj? — zapytałam.

W milczeniu postąpił ku mnie, wyciągając przed siebie otwarte dłonie, które ku mojemu zdziwieniu zatrzymały się — tak, jakby natrafiły na opór powietrza. Zawróciłam i podeszłam do niego, przyglądając się uważnie miejscu, o które opierał swoje dłonie, ale wydawało się, że niczego tam nie ma. Obeszłam go wokół, nie natrafiając na żadne przeszkody.

— Po czym poznałeś, że tutaj jest granica? Mam na myśli — po raz pierwszy? I dlaczego ja mogę iść dalej, ale nie ty? Co jest dalej?

Napięcie odpłynęło z ramion Chorżyca.

— Ty to naprawdę masz naturę Przewodnika. Ciekawska niczym kot! Nie! Nie pytaj teraz, kim jest Przewodnik! A granica jest płynna i zmienia się wraz z fazami Księżyca i pozyskiwaniem personalnej mocy.

Słuchając nieuważnie, chwyciłam go za dłonie i pociągnęłam za sobą. Jego ręce przesunęły się, ale tylko do tego punktu, w którym obejmowały je moje palce.

— Ha! Widziałeś?!

Skinął głową.

— Posłuchaj mnie uważnie. W pewnym sensie strefy wpływów Chorsa, Perepłuty i Pasterza Dusz nakładają się na siebie. Nie jestem pewny, czy dałabyś radę przejść do Nawii, ale Chors i bogini są bardziej… Powiedzmy, że są bardziej zrównani statusem, choć nie poszanowaniem. A bóg księżycowy może rozkazywać sługom Perepłuty, jeśli ci wędrują pod jego promieniami, choć po prawdzie rzadko się trudzi, zajęty swoją podniebną podróżą. W ich sieci powiązań Ona jest najmniej znacząca, bo musi działać głównie poprzez swoje narzędzia. Poprzez innych. Ale z drugiej strony jest też najbardziej ambitna.

Miałam tyle pytań, jednak Chorżyc niespodziewanie przyciągnął mnie do siebie, szepcząc wprost do mego ucha — Słuchaj! Jeśli zaniesiesz posłanie ode mnie, zrobię dla ciebie wszystko, czego zażądasz, a co będę w stanie uczynić! Ale na razie musimy sprawdzić, jak daleko zdołasz przejść!

Po czym odepchnął mnie od siebie, aż zatoczyłam się i upadłam na bok. Chorżyc wpatrywał się we mnie dzikim wzrokiem, a do jego źrenic napływała znajoma ciemność.

Uderzył rękoma o niewidzialną barierę i krzyknął — Ruszaj, Manon!

Poderwałam się i pognałam przed siebie, nie oglądając się wstecz. Ujęłam w dłonie szafirową, haftowaną przez ciotkę Dobrawę spódnicę i biegłam, niemal nie dotykając stopami ziemi. Nie wiem, czy bardziej pchała mnie desperacja w głosie Chorżyca, czy też to, że użył mojego imienia.

Ostatecznie okazało się to bez znaczenia, bo kiedy rozstąpiły się przede mną mgły, zobaczyłam wody Jasnego Stawu i poczułam znajome przyciąganie, tak jakby kolec mocy stał się w jednej chwili hakiem, na który złowiła mnie bogini. Dotarłam do punktu wyjścia, a jej wystarczył ledwo moment, bym po raz kolejny klęczała przed kamiennym tronem. Na podnóżku u stóp bogini siedział Chorżyc z twarzą pozbawioną wyrazu.

Wróciłam do domeny Perepłuty.

Posianie niezgody

Po naszej wycieczce przez długi czas nie widziałam Chorżyca, więc nie mogłam go zapytać, komu miałabym przekazać wiadomość od niego, choć powoli zaczynałam się tego domyślać. W końcu moc zawsze pragnie powrócić do swego źródła, a na własne oczy widziałam, że pomimo pochwycenia w sieć Perepłuty, mój krewniak nie pasuje do jej krainy. Planował ucieczkę, a ja miałam być jego emisariuszką. Nie miałam pojęcia, na co liczył, skoro ja jeszcze mocniej byłam spętana niewidzialnymi łańcuchami bogini. A może po prostu byłam jego ostatnim promieniem nadziei w miejscu, które wysysało z takich emocji szpik, pozostawiając jedynie bezsilną niemoc. Nie mogłam jednak zbyt długo rozmyślać o Chorżycu, bo bogini postanowiła wysłać mnie ponownie do świata ludzi. Przez chwilę radowałam się na myśl, że choć na krótko się stąd wydostanę. A potem usłyszałam, dokąd mnie posyła i pomyślałam, że wolałabym raczej leżeć po kres wieczności na dnie Czarnego Stawu.


***

Wiedziałam doskonale, że ociąganie się w niczym mi nie pomoże, mimo to klęczałam skulona w cieniu namiotu Murata, przesuwając palcami po rogowej rękojeści noża i czekając, sama nie wiem na co. Przysłuchiwałam się temu, co dzieje się w środku i nie rozumiałam, po co bogini mnie tu wysłała. Posiać niezgodę? Wbrew mojej woli została już posiana, a jej korzenie rozsadzały fundamenty klanu Khodży. Chyba że Perepłuta pragnęła, bym dopełniła dzieła zniszczenia. A może chciała nas wszystkich jeszcze bardziej udręczyć. Oparłam czoło o drewnianą żerdź i myślałam gorączkowo, jak powstrzymać to, co działo się właśnie na moich oczach.

Tym razem polecenie bogini było wyjątkowo niejasne.

— Masz się pokazać przed obliczem Murata Nodży — rozkazała, przeglądając się w niewielkim zwierciadle, w którym zamiast niej odbijało się rozgwieżdżone niebo.

Czekałam w milczeniu na dalsze instrukcje, ale strzepnęła jedynie palcami, sygnalizując koniec audiencji. Uznałam wówczas, że to kolejny element tego, co nazywała „kształtowaniem”. W tej chwili jednak nie byłam pewna. Dlaczego nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że Khodża jest jednym z synów Murata?!

Patrzyłam teraz, jak siedzi naprzeciw swego ojca w centralnej części namiotu. Po prawej stronie starsza kobieta szlochała niepocieszona w objęciach młodej dziewczyny. Po lewej siedziało dwóch mężczyzn, jeden już dorosły, drugi będący ledwo podrostkiem. To musiała być matka i rodzeństwo Khodży, a przynajmniej jego najbliżsi krewni. Na wzniesionym na wprost wejścia domowym ołtarzu spoczywał na metalowej podpórce rzeźbiony w drewnie wizerunek Labiryntu, który zgodnie z tradycją miał ukrywać tajemne imię Jedynego Boga. Choć go nie wyznawałam, modliłam się teraz, żeby się ujawnił swoim wiernym i zainterweniował. Na próżno. Podobno istniało siedem tysięcy sposobów na odczytanie ułożonych geometrycznie znaków palimpsestu, a imię Boga nadal pozostawało ukryte. Podobnie jak Jego obecność.

Khodża siedział ze spuszczoną głową i na pozór słuchał słów ojca, ale ja widziałam wyraźnie, że jego dłonie złożone na kolanach coraz mocniej zaciskają się w pięści. Murat mówił właśnie o odesłaniu syna na centralne równiny pod opiekę bratniego klanu i o możliwości zacieśnienia sojuszu poprzez małżeństwo. Spojrzał z nadzieją na Khodżę, ale ten tylko siedział w bezruchu.

Nawet ja, słabo znająca obyczaje Nodż, wiedziałam, że to oznacza bunt przeciw decyzji głowy rodziny.

— A zatem? Nie masz nic do powiedzenia? — Murat wycedził te słowa przez zaciśnięte zęby.

— Wiem, ojcze, że to ty spaliłeś jej wstążkę.

Ton głosu chłopaka mnie zmroził, bo przypominał mi Wojciecha rozmawiającego z ciotką Kazimierą. Mimo że widziałam Nodżę jedynie tamtej pamiętnej, grudniowej nocy, ani razu nie był tak przepełniony gniewem jak teraz; nawet kiedy ciotka Kazimiera go zelżyła. Miałam chęć zajrzeć mu w oczy, żeby sprawdzić, czy to na pewno on.

Murat na tyle mocno uderzył ręką o blat niskiego stolika, że stojące na nim delikatne czarki przewróciły się i potoczyły, rozlewając wodę.

— Zakazałem ci mówić o tym demonie! Gdybym tylko wiedział, że wrócisz opętany przez złego ducha, wysłałbym do Gulnar kogoś bardziej dojrzałego. Wina jest po mojej stronie, dlatego teraz ją zmażę. Jutro wyruszysz w drogę i zapomnisz o…

Khodża niespodziewanie poderwał się i ukląkł przed Tajemnym Imieniem Boga Jedynego. Błyskawicznym ruchem wyrwał zza pasa kindżał, wokół drugiej pięści owijając swój warkocz. Dziewczyna, która musiała być jego młodszą siostrą, krzyknęła głośno, a starszy brat skoczył na równe nogi.

— Moje dziecko, co czynisz?! — błagalnym tonem zapytała żona Murata.

Mężczyzna wyciągnął ramię, zatrzymując swego pierworodnego.

— Aftab, twój syn oszalał. Zabierz dzieci i idźcie do namiotu ciotki Banat. Damir, ty zostań ze mną.

Siedzący za nim podrostek wydał odgłos protestu, ale pod spojrzeniem Damira skłonił się pospiesznie i wraz z siostrą pomógł wyjść z namiotu słaniającej się na nogach matce. Po chwili zostali tu tylko ojciec, dwaj synowie i ja, ukryta w cieniu.

— Bracie, opamiętaj się! Ojciec chce tylko twojego dobra.

Khodża obrócił się ku nim, nie podnosząc się z kolan.

Usta Murata zbielały na widok jego twarzy.

— Pobłażałem twojemu obłąkaniu, odkąd stopniały śniegi, ale dość tego! Jeśli ośmielisz się ściąć włosy, ogłoszę przed starszyzną, że jesteś człowiekiem bez klanu.

Damir chwycił go za ramię — Ojcze, to zbyt surowa kara. Khodża ma zaćmiony umysł! Błagam cię, nie działaj pochopnie!

Patrzyłam na Khodżę i widziałam, że wszelkie słowa wypowiadane przez ojca i brata padają w głuche uszy.

Co ja mu uczyniłam? Jak do tego doszło?

— Mylisz się, bracie! Moje myśli nigdy wcześniej nie były tak jasne! Ojciec każe mi zapomnieć przysięgę, którą złożyłem dobrowolnie i z czystym sercem. Jeśli to zrobię — z klanem czy bez — będę tylko psem pozbawionym honoru!

Rozwścieczony Murat zmiótł ze stołu wszystkie naczynia, które tam jeszcze pozostały.

— Czy ta przysięga kazała ci się spotykać z niewiernym mieszańcem, którego Gulnar chce posadzić na tronie? Kazała ci się wypytywać o martwą dziewkę?! Zbyt długo milczałem. Posuwasz się za daleko!

Drgnęłam zaskoczona. Przypomniały mi się słowa Perepłuty: „Nieźle nim potrząsnęłaś!”.

Co tu się działo, na bogów przenajświętszych?!

Tymczasem Khodża zaśmiał się głucho. Włosy zjeżyły mi się na głowie. Czy Perepłuta coś mu uczyniła? Rzuciła na niego klątwę? Dręczyła go w snach tamtymi zimowymi wspomnieniami?

— Jak inaczej miałbym ją pamiętać, ojcze? Jak miałbym pamiętać, że nie przeszła przez ten świat bez śladu?

Damir uniósł dłoń, próbując załagodzić sytuację — Bracie, chcesz odrzucić swój klan dla obcej dziewczyny, która i tak już nie żyje? Przysięgi są święte, ale zastanów się, co jest w tej sytuacji ważniejsze!

Zauważyłam cień wątpliwości w oczach Khodży i poczułam przypływ nadziei, ale wtedy urażona duma Murata przechyliła szalę.

— Od czasu zimowego przesilenia jesteś dla mnie niemal bezużyteczny! Jesteś ciężarem dla klanu i dżaunu, słyszysz?! Albo będziesz mi posłuszny, albo nie pokazuj mi się więcej na oczy!

W ułamku sekundy zobaczyłam, jak w tych ciemnych, inteligentnych oczach zapada nienaruszalne postanowienie; jak unosi się ręka z nożem. W jednym Murat miał rację — jego syn nie myślał jasno. A skoro zgodnie z rozkazami Perepłuty miałam się ujawnić przywódcy klanu, nie było lepszej chwili niż ta teraz.

Wysunęłam się z cienia i złapałam Khodżę za nadgarstek, zanim zdążył ciąć warkocz. Damir i Murat zerwali się, czyniąc znaki odpędzające zło. Nie miałam im za złe tej reakcji; wiedziałam, czym jestem. A potem kącikiem oka zauważyłam hafty na atłasowych wstawkach mojej szaty i przypomniałam sobie o maskującej bransolecie Chorżyca. A więc przynajmniej tego koszmaru im oszczędzę. Tymczasem nóż wypadł z bezwładnych palców chłopaka. Widziałam pełną szoku słabość w opadających ramionach Khodży, w jego bladej, wychudzonej twarzy. A przecież zima dawno minęła i pastwiska pełne były soczystych traw. O tej porze roku nikt nie głodował. Nie powinien tak wyglądać! Poczułam, jak żal ściska mnie za gardło.

Ciemne oczy rozszerzyły się — To ty! To naprawdę ty, dżana!

Uśmiechnęłam się do niego pocieszająco i potaknęłam — To naprawdę ja. Spójrz, mam twój nóż!

Patrzyłam bezradnie, jak na jego twarzy rozpala się nadzieja.

— Przeżyłaś? Udało ci się przeżyć? To cud prawdziwy!

Nie dziwiłam się, że rodzina uznała go za opętanego, skoro gotów był uwierzyć, że samotna dziewczyna w niewyjaśniony sposób przebyła niespokojną granicę i pojawiła się tak po prostu w namiocie jego ojca. Mimo to zawahałam się, czy nie skłamać, by uwolnić go od tego szaleństwa, w które bezmyślnie go wpędziłam.

Może mój plan by się powiódł, gdyby nie Murat, który słusznie cieszył się sławą śmiałego wojownika. Niezwiedziony moją postacią drobnej dziewczyny, rozpoznał, czym jestem i próbował rozpłatać mi gardło sztychem szabli. Khodża krzyknął przeraźliwie i odruchowo szarpnął mnie wstecz, ale zarówno jego ręce, jak i wygięte ostrze szamsziru przeszły przeze mnie na wylot niczym przez dym.

Iluzja prysła. Nie było sensu udawać, że jestem człowiekiem. Czy właśnie w tym celu Perepłuta kazała mi się pokazać Muratowi?

— Proszę! Dajcie mi tylko chwilę! — krzyknęłam zdesperowana.

Damir pospiesznie odciągnął ojca, przytrzymując jego prawe ramię. Na policzku Khodży przypadkowe zadraśnięcie ojcowską szablą spłynęło czerwienią.

Odruchowo sięgnęłam do jego twarzy — Nic ci nie jest?

Przycisnął moje palce do policzka — Jak to możliwe, że mogę cię dotknąć?!

Odsunęłam się o kilka kroków, tak żeby widzieć ich wszystkich. Wyjęłam zza paska sztylet z rogową rękojeścią i zauważyłam, jak Murat i Damir sztywnieją. Patrzyłam na nóż Khodży i wiedziałam, że nie chcę go oddać. Stanowił symbol obietnicy, która w krainie Perepłuty była czasem jedyną rzeczą powstrzymującą mnie przed opadnięciem na dno Czarnego Stawu i pozostaniem tam, póki nie stanę się kolejnym, bezmyślnym, pozbawionym pamięci koszmarem.

Szkoda tylko, że ta obietnica rujnowała życie, które warte było tego, by je przeżyć.

— Chcę renegocjować naszą umowę — podałam Khodży nóż rękojeścią do przodu, na znak dobrej woli.

Potrząsnął bez słowa głową.

Westchnęłam — Nie chciałam cię skrzywdzić, przyjacielu. Dlatego zwalniam cię z danego słowa. Wolę być duchem wędrującym bez śladu przez świat niż przyczyną twojej niedoli. Proszę — ponownie wyciągnęłam nóż w jego kierunku.

Tym razem to on zrobił krok do tyłu.

— Nie mogę tego przyjąć, skoro straciłem twoją wstążkę. Zatrzymaj nóż, dżana.

Skinęłam głową i z ulgą schowałam jego ostrze — A zatem między nami zgoda?

Spojrzał na ojca i brata, a potem z powrotem na mnie.

— Jesteś szczęśliwa tam, gdzie jesteś? — zapytał cicho.

Przełknęłam i niemal poczułam, jak rozpala się ukryty kolec mocy, choć po prawdzie spoczywał we mnie zupełnie martwy i zimny.

— Tak. Jestem tam szczęśliwa! — odrzekłam.

Khodża skrzywił się i założył rękę na rękę — Prawdę mówili, że nie potrafisz kłamać!

Co za rozwścieczający nomada! Zaczynałam rozumieć frustrację Murata.

Ujęłam się pod boki i tupnęłam nogą, zupełnie zapominając, że nie jestem już księżniczką Manon, tylko demonem Perepłuty.

— Ty, Khodża! Posłuchaj mnie teraz uważnie!

— Tak, lalla?

— Zakazuję ci obcinać włosy, rozumiesz?

— Słyszę i jestem posłuszny, lalla.

Przyjrzałam mu się podejrzliwie i zauważyłam jego krzywy uśmieszek.

— Żartujesz sobie ze mnie?!

— Nie śmiałbym, lalla.

Podeszłam i złapałam go za ramię. Wiedziałam, że w przeciwieństwie do Murata nie uważał mnie za nieczysty pomiot prosto z Otchłani. Ledwo sięgałam do jego brody, więc żeby spojrzeć mu w twarz, musiałam odchylić głowę.

— Słuchaj swojego ojca — zerknęłam na Murata i nie wiem, co mnie podkusiło, by dodać — w granicach rozsądku.

Cóż, nie mogłam być już bardziej martwa, ale mimo wszystko cieszyłam się, że Damir trzyma głowę rodu z dala ode mnie.

— I nie mów o tym spotkaniu mojej rodzinie, jeśli ich zobaczysz, dobrze? Nie wierz też we wszystko, co ci naopowiadał o mnie Wojciech, bo dręczony poczuciem winy prawdopodobnie naplótł jakichś koszałek. Nie wiem, co sobie myślałam, kiedy poprosiłam cię o tamto, zimą. Wolałabym, żebyś po prostu żył sobie szczęśliwie.

— Jeśli ty również mi obiecasz, że będziesz szczęśliwa — odrzekł z uporem.

— Pracuję nad tym, dobrze? Postaram się uwolnić…

Skrzywiłam się w duchu, przeklinając własne gadulstwo. Zaiste — mowa jest srebrem, lecz milczenie złotem.

Wyraz rozbawienia zniknął z jego twarzy, a rysy błyskawicznie się wyostrzyły.

— Jesteś uwięziona?! Pomogę ci…

— Nie! Nie! Źle się wyraziłam! — przerwałam mu pospiesznie.

— Nadal nie potrafisz kłamać, dżana — przypomniał mi kwaśno.

Opuściłam ręce.

— Najbardziej mi pomożesz, jeśli przestaniesz o mnie myśleć i będziesz żyć swoim najlepszym życiem — odparłam z naciskiem.

Pokłonił mi się, dotykając czoła złożonymi dłońmi.

— Uczynię wszystko, aby ci pomóc, lalla.

Pomyślałam, że zabrzmiało to dość dwuznacznie, ale czułam, że zrobiłam dla niego tyle, ile mogłam.

— To musiał być znak, że straciła ci się moja wstążka. Niech teraz wystarczą nasze słowa.

Może mnie w końcu zapomni, jeśli zabraknie jakiegoś materialnego symbolu mojego istnienia, a ojciec odeśle go daleko od tego idioty, Wojciecha… Uśmiechnęłam się, bo po raz pierwszy miałam poczucie, że pokrzyżowałam plany Perepłuty. Khodża zaskoczył mnie, sięgając za pazuchę i wyciągając coś, co w jego dłoni błysnęło zielenią i złotem.

— Dostałem w zamian to.

Zerknął na swoich stojących w kamiennym milczeniu krewnych.

— Mój ozdobny grzebyk do włosów! — wykrzyknęłam na widok bursztynowych kwiatów i malachitowych listków.

Prawdopodobnie Wojciech ofiarował mu to w pijanym widzie. O czym oni ze sobą, do licha, rozmawiali? I kiedy?!

Tymczasem Khodża wyciągnął dłoń, podając mi grzebyk — Proszę, dżana, to twoje.

Patrzyłam na osadzone w złocie bursztyny i malachit, i wiedziałam, że tam, gdzie jestem, ta błyskotka będzie mi tylko ciężarem. Zwłaszcza, że była darem od Wojciecha, co do którego nadal żywiłam mieszane uczucia.

Zamknęłam palce Khodży na grzebyku i zażartowałam — Zachowaj to lepiej dla swojej przyszłej żony.

A potem zreflektowałam się, widząc jego minę — To znaczy, jeśli uważasz, że coś takiego przynosi pecha…

Schował grzebyk z powrotem za pazuchę i odparł spokojnie — Ty możesz przynieść innym tylko szczęście, lalla.

Doceniałam sentyment, ale zrobiło mi się nieswojo na myśl o tym, co Perepłuta nakaże mi w przyszłości zrobić, a co zapewne całkowicie podważy to jego przekonanie.

Nie chcąc naruszyć kruchego porozumienia, które udało nam się osiągnąć, uznałam, że czas najwyższy się pożegnać, skinęłam więc głową i ponownie wstąpiłam w cienie. Ze wszystkich sił zmuszałam się, żeby nie patrzeć za siebie.

Wróciłam, ociągając się. Wykonałam wyznaczone zadanie, a jeśli skutki nie będą po myśli bogini, to przy tak niejasnych instrukcjach nie może mnie przecież za to winić. Stanęłam przed kamiennym tronem.

Zanim jednak zdołałam złożyć jej raport, zapytała — Jesteś z siebie zadowolona, zwierzaczku?

Widziałam wyraźnie, że sama jest w wyśmienitym humorze. To nie wróżyło dobrze. Mimo to skinęłam ostrożnie głową.

— Wspaniale! Widzę, że w twoim przypadku zasada kija i marchewki lepiej się sprawdza, niż do tej pory sądziłam.

A potem dodała, nie mogąc się najwyraźniej powstrzymać — Zresztą i z Muratem doskonale sobie poradziłaś.

Przez chwilę milczałam uparcie, żeby nie dać jej satysfakcji, ale w końcu nie wytrzymałam. Musiałam wiedzieć.

— Pokazałam mu się zgodnie z rozkazem. Nie było powiedziane, że nie mogę powstrzymać Khodży przed wyrzeknięciem się klanu!

Perepłuta odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się gromko, a potem podeszła, spoglądając na mnie z góry z fałszywym politowaniem.

— Nie obchodzi mnie twój mały nomada. Chciałam tylko, żeby Murat zobaczył was razem. Bo widzisz — może i Khodża nie wyrzekł się klanu, ale teraz Murat wie już na pewno, że ten syn jest dla niego stracony. Och, Khodża może wykonywać polecenia starszyzny, ale tylko jeśli nie będzie to sprzeczne z misją, dla której jest się gotów poświęcić w imię swojej pani. Gratuluję, Manon! Udało ci się doprowadzić do czegoś, co da się podsumować jednym z moich ulubionych słów, a brzmi ono — zdrada. Tak więc w rzeczy samej, nawet jeśli nie formalnie, to w istocie twój Khodża stał się człowiekiem bez klanu. A może raczej został twoim człowiekiem. Zaiste, dla jego rodu jesteś prawdziwą kością niezgody.

Jej długi, czarny tren owinął się wokół moich nóg niczym pęta, kiedy mijała mnie w drodze do wyjścia.

Pytania

Jeśli Perepłuta nie wyznaczyła ci zadania do wykonania — w jej krainie doprawdy nie było co robić. Można było jedynie rozmyślać, o ile jeszcze zachowało się tę zdolność, choć czynność ta prowadziła głównie do cierpienia.

Cóż za pusta i degradująca egzystencja.

Czułam, że jeśli będę tak leżeć bez końca nad brzegami Stawu, po jakimś czasie nic ze mnie nie zostanie. Nawet moje myśli zaczynały nabierać ciężaru i opadać niczym kamienie na dno zaćmionego umysłu. Mimo że na tej drodze leżało ryzyko zatarcia granicy między tym, co gotowa byłam uczynić, a tym na co nie mogłam się zgodzić — zaczynałam pragnąć, aby bogini mnie do siebie wezwała i znowu posłała w świat. Na razie byłam niczym pacynka porzucona przez kierującego nią lalkarza.

Podźwignęłam się, siadając ze skrzyżowanymi nogami i pogładziłam palcami wybrudzony, porwany aksamit ulubionej, zimowej sukni. Jakiś dziwny, przepełniony dysonansem impuls sprawił, że odchyliłam się do tyłu i oparta na dłoniach zaśpiewałam ze wszystkich sił, unosząc twarz ku niebu.


Hetman Woysko kołem toczy

Nieprzyiacielowi w oczy. (…)

W żarskim biegu drzewce kruszą,

Nie ieden się żegna z duszą. (…)


A ci, co w mogiłach leżą,

Do pewnego kresu bieżą.

Trzeba Żołnierza szanować,

Chleba, soli nieżałować.


Chociasz Żołnierz nie vbrany,

Przecie vydzie między pany.

Suknia na nim nie blakuie,

Dziurami wiatr wylatuie. (…)


Nocnice przyczajone za kępą uschłych szuwarów rozpierzchły się na wszystkie strony. Rację miała ciotka Kazimiera, kiedy oznajmiła to biednemu Głosowi prosto z mostu — nie miałam cienia muzycznego talentu. Nawet demony uciekały, słysząc mój śpiew! Cóż za niespodziewana, tajemna broń! Wybuchnęłam obłąkańczym śmiechem.

— Trudno cię uznać za biednego żołnierza, nawet jeśli jesteś ubrana w łachmany — zauważył ktoś ponad moją głową.

Obróciłam się. Chorżyc ułożył się na swoim ulubionym konarze, opierając policzek na złożonych dłoniach.

— Nie jestem nim? Czyż nie zginęłam za mój kraj, żegnając się z duszą? — odrzekłam szyderczo.

— Sęk w tym, że nie…

Ległam ciężko na mchu — Wiem, że zginęłam dla głupich ambicji i żądzy władzy. Nie musisz mi przypominać.

Chorżyc zeskoczył z drzewa, opadając w spowolnionym tempie; tak jakby ważył tyle, co łabędzi puch.

— Nie. Miałem na myśli, że nie pożegnałaś się z duszą. Gdyby tak było, trafiłabyś do Wyraju i mogłabyś się ponownie odrodzić.

Rzeczywiście, Perepłuta powiedziała coś podobnego — jakoby jej moc przytrzymywała mnie niby barwnego motyla na rozpinadle.

Zastanowiłam się nad implikacją tego stwierdzenia.

— Czyli gdyby usunąć to, co mnie przyszpila, mogłabym…

Przygryzłam wargi i niepewnym ruchem wskazałam na niebo.

Chorżyc potrząsnął głową — Niezupełnie. Jeszcze nie rozumiesz?

— Czego nie rozumiem?

— Jesteś Jej eksperymentem. Istnieniem pomiędzy życiem a śmiercią. Nie umarłaś, bo Ona uwięziła twoją duszę w doczesnym ciele; jednakże nie jesteś też żywa.

Zmarszczyłam brwi — Czy to dlatego mogę podróżować Cieniami? Dlatego szabla Murata przeszła przeze mnie na wylot? Ale przecież w następnej chwili mogłam dotknąć…

Khodży — dokończyłam w myślach.

— Nie, to coś zupełnie innego. Podświadomie skorzystałaś z mocy Perepłuty, żeby przenieść się częściowo w Cienie. To dlatego utraciłaś stan stałego skupienia materii. Problem w tym, że Ona może ci w każdej chwili odciąć dostęp do swojego odprysku; do tego, co ty nazywasz kolcem mocy.

Otworzyłam usta, żeby zażądać wyjaśnień, ale zamachał niecierpliwie dłonią — Nie pytaj mnie! Sam tego dobrze nie rozumiem. Chyba nikt tego tak naprawdę nie rozumie, poza Przewodnikami i Najwyższymi Bóstwami.

Podniosłam się na nogi i zaczęłam spacerować, krążąc wokół niego.

— Pozwól mi dokończyć. Czyli, gdyby usunąć Jej kolec mocy…

— W pewnym sensie wróciłabyś do tamtej chwili, w której czas się dla ciebie zatrzymał. Twoja dusza uleciałaby w końcu tam, dokąd powinna była trafić, a ciało… Cóż, uległoby rozpadowi — dokończył niezręcznie.

Dopadłam go i pochwyciłam za ramiona — Można tego dokonać?!

Patrząc w jego jasne oczy, poczułam przypływ nadziei.

Chorżyc wzruszył ramionami — Perepłuta jest zaborcza. Jeśli złowi kogoś w swoją sieć, z własnej woli go nie wypuści.

— A jeśli okazałabym się dla niej bezużyteczna? Jeśli zawiodę przy każdym zadaniu, z którym mnie wyśle? Jeśli za każdym razem powikłam jej plany?

— Naprawdę wydaje ci się, że będziesz w stanie to uczynić, naiwna dziewczynko?! Powikłać plany mistrzyni pokuszenia, bogini zwodniczych półprawd i podłych nocnych szeptów w uszach śmiertelników? Prawdziwie oszalałaś! Zresztą…

Odsunął moje dłonie i westchnął — Myślisz, że już tego nie próbowałem? Że nie wypróbowałem każdej z dostępnych opcji? Że nie próbowałem żarliwie spełniać Jej rozkazów, licząc na to, że zaskarbię sobie Jej łaski i że nagrodzi mnie spełnieniem mego marzenia? A kiedy wykonywanie rozkazów doprowadziło mnie wyłącznie do ruiny — sądzisz, że nie próbowałem się buntować? Spójrz tylko, jak skończyłem! Inaczej nie musiałbym błagać o pomoc takiej podrzędnej istoty jak ty!

Wzdrygnęłam się, niczym po uderzeniu w twarz. Staliśmy, patrząc na siebie bez słowa. Widziałam, jak krzywi się, próbując wybrnąć ze swojej wypowiedzi.

Cóż za niezdarność. Wszak sam wcześniej przyznał, że potrzebuje mojej dobrej woli. Z trudem przełknęłam poczucie zranienia. Przypuszczam, że dla istoty spojonej z mocy dwojga bóstw naprawdę byłam kimś podrzędnym — zatrzymanym w pół drogi Zduszem.

Nie mogłam go winić, że mówił szczerze, przemogłam się więc i rzuciłam — A mamy tu coś lepszego do roboty niż próbować? Próbować do skutku?

Napięcie odpłynęło z jego oblicza.

Popatrzył na mnie i uśmiechnął się krzywo — Zaiste. No chyba, żeby słuchać twojego upiornego zawodzenia.

— Nie wiesz nic, Chorżyc! Kiedy ja śpiewam, nawet upiory uciekają!

Zawahał się, jakby chciał się odezwać, ale ostatecznie wzruszył tylko ramionami — Może gdybyś zaśpiewała coś bardziej pogodnego…

Zastanowiłam się nad tym — Pogodnego? W tym miejscu? Myślisz, że Zdusze umykałyby wówczas tym prędzej?

Parsknął śmiechem, zupełnie zaskoczony.

Nie czekając na odpowiedź, zaczęłam klaskać w ręce, żeby wyznaczyć rytm i ponownie zaśpiewałam. Tym razem ulubioną pieśń Radkowej drużyny. Wspomniałam w sercu jego towarzyszy broniących zimowego przejazdu Dobrawy. Zamiast łez zapiekły mnie żarzące się na skórze sigille Perepłuty, ale pocieszałam się, że przynajmniej oni są już pod opieką Peruna, daleko za morzem, na końcu Mlecznej Drogi — tam, skąd przychodzi wiosna.

Powiedz, wdzięczna kobzo moja,

Umie-li co duma twoja?

Cóż może być piękniejszego

Nad człowieka rycerskiego?

Cóż nad pograniczne kraje,

Kędy, skoro lód rozstaje,

Ujźrzysz pola nieprzejźrzane,

Młodą trawą przyodziane?

Ujźrzysz dąbrowy rozwite,

Ujźrzysz ptastwo rozmaite,

Zwierza stada niezliczone

I ryb roje niezłowione? (…)

Urwałam, zanim dotarłam do strofek opisujących krwawe, wojenne zmagania.

Mój wybór piosnek mógł budzić zdziwienie, ale dorastając na dworze ojca, miałam do wyboru albo te sławiące męstwo, albo hymny ku czci Mokoszy. A nie sądziłam, by wychwalanie Bogini Matki na terytorium Perepłuty skończyło się dla mnie dobrze. Poza tym — jeśli już miałabym zostać ukarana, to najlepiej za poświęcenie się godnej sprawie. A chyba nawet ciotka Dobrawa zgodziłaby się, że obecnie najważniejsze było wyzwolenie się spod władzy Bogini Niezgody. Może brakowało mi jeszcze strategii osiągnięcia celu, ale on sam płonął jasno niczym Chors Promienisty ponad naszymi głowami.

Taktyka spalonej ziemi

Powinnam była wiedzieć, że Perepłuta usłyszy wszystko, czego dotyka jej moc. A raczej, że ma świadomość wszystkiego, co nie pozostaje ze sobą w harmonii i co można doprowadzić do ruiny.

Zapewne rozbawiło Ją, że dzięki tej świadomości może spełnić moje życzenie ponownego wyruszenia w świat; spełnić je w najboleśniejszy, możliwy sposób — pozbawiając mnie resztek złudzeń.

Księżyc odbijał się nowiem w wodach Czarnego Stawu, kiedy poczułam znajome przyciąganie, które nauczyłam się odbierać jako wezwanie do sali tronowej. Perepłuta obeszła mnie dookoła, a na koniec okrążenia uniosła palcem wskazującym moją brodę. Skupiłam wzrok ponad jej lewym ramieniem, żeby tylko uniknąć tego budzącego dreszcze spojrzenia.

— Hmm — mruknęła — Widzę, że zaprzyjaźniłaś się z moim małym Promyczkiem. Naprawdę wydawało wam się, że nie zauważę rezonansu mocy nakładającego się na więżące sigille?

Pochwyciła mój nadgarstek, ostentacyjnie przyglądając się maskującej bransoletce Chorżyca — Zaiste, ta emanacja jest takim drobiazgiem, że mogłabym ją przeoczyć, gdybym tylko nie poświęcała ci tyle uwagi, zwierzaczku!

Drgnęłam, słysząc jej słowa. Wiedziałam, co mają na celu. Wszelkie knowanie przeciw niej jest pozbawione sensu. Tyle tylko, że ja kompletnie nie zamierzałam ukrywać mojego buntu. Nie byłam jednak pewna, jak zareaguje na to Chorżyc.

Perepłuta zdawała się czytać mi w myślach, bo rzuciła beztrosko — Ach, zatrzymaj ten podarek, nie mam nic przeciwko. Ciekawa jestem, czy twój nowy przyjaciel powiedział ci już, na co jest gotów, żeby tylko móc ponownie bezkarnie wałęsać się po świecie? I dlaczego nie może przedostać się dalej niż do ziem niczyich, jak je nazywa? Ty byś zapewne uznała za prawdziwe błogosławieństwo fakt, że nie może przedostać się dalej. Czy wiesz, że gdybym go nie przygarnęła, byłby jedynie marną, nieudaną inwestycją? Spaczonym eksperymentem? A tak oto — proszę. Jest tylko niewdzięcznym psem, kąsającym rękę, którą powinien lizać!

Ostatnie zdanie wyrzekła z wyjątkowym jadem. Gdyby nie to, mogłabym zignorować jej tyradę; uznać ją za typową dla niej próbę skłócenia mnie z potencjalnym sojusznikiem. Niespodziewana emocja w jej głosie nadal była manipulacją, jednak wykraczała poza kolejną, nędzną gierkę. A to wytrąciło mnie z równowagi i zaniepokoiło. Pomyślałam, że w gruncie rzeczy nic nie wiem na temat Chorżyca — poza tym, że chcemy nawzajem się wykorzystać, aby osiągnąć wspólny cel. Mimo to nie zamierzałam wypytywać Perepłuty. Wiedziałam, że jej odpowiedzi wykrzywią każdą prawdę tak, aby służyła wyłącznie jej. Milczałam więc.

Perepłuta tymczasem zdziwiła się teatralnie — Nie chcesz wiedzieć więcej? Czyżbym zdołała cię już wytresować, zwierzaczku? Czy może wolisz żyć w świecie słodkich fantazji?

Z udawanym namysłem postukała palcem wskazującym o rozciągnięte w szerokim uśmiechu usta.

— Nic nie mówisz? Doskonale! Przetestujmy zatem, jak silna jest twoja chęć chowania głowy w piasek!

Zadrżałam, tknięta złym przeczuciem.

Perepłuta zaś kontynuowała — Udasz się do Ostyńca. Odwiedzisz ukochanego, starszego brata. Wiem, że dręczyłaś się jego losem. Niepotrzebnie jednak! Można by rzec, że cierpienie go wyzwoliło. Prawdziwie stał się synem swego ojca!

Drwiąco pogładziła mnie po głowie, posyłając na ścieżkę Cieni.


***

W wewnętrznej komnacie ostynieckiej twierdzy po raz pierwszy od pół roku ujrzałam Radka. Przyczajona w cieniu, chciwie wpatrywałam się w jego postać i moja początkowa radość była coraz bardziej podszyta niepokojem.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 19.11
drukowana A5
za 49.75