E-book
22.61
drukowana A5
34.99
drukowana A5
Kolorowa
61.07
Spisek

Bezpłatny fragment - Spisek


Objętość:
190 str.
ISBN:
978-83-8324-858-5
E-book
za 22.61
drukowana A5
za 34.99
drukowana A5
Kolorowa
za 61.07

Od autora

Chciałbym podziękować wielu osobom, dzięki którym ta książka mogła powstać, jednakże nie chcę ich narażać na wielkie nieprzyjemności, gdyż wiem, jak zostanie ona odebrana, przez przedstawicieli dzisiejszej partii władzy.

Na wstępie chciałbym podziękować dwóm osobom:

Pierwsza z nich to moja córka.

Pisząc tę powieść, szukałem wzoru dla jednego z bohaterów i to ona, po przeczytaniu kilku rozdziałów stwierdziła — tato, przecież to jest Stonoga, fajnie, gdyby zgodził się na wykorzystanie jego personaliów

— córuś dziękuję.

I tu właśnie dochodzimy do drugiej osoby — Zbigniewa Stonogi.

Panie Zbigniewie — bardzo dziękuję za zgodę na użycie pana danych osobowych. Zdecydowanie ułatwiło to ukształtowanie postaci literackiej i uniknięcia oskarżeń o podobieństwa do prawdziwych osób.

Wiele postaci w książce jest inspirowanych politykami, których znam osobiście, ale także tymi, których zna cała Polska.

Postać Tomasza Nykiela — prokuratora generalnego, jest jedną

z najbardziej wyrazistych postaci w utworze i właśnie z tego powodu tak cenna dla powieści jest postać Zbyszka Stonogi.

Ta książka powstała dzięki mojemu tacie, który ponad dwadzieścia lat temu namawiał mnie do zajęcia się polityką. Zaszczepił we mnie „bakterię polityczną“, poznając mnie z odpowiednimi ludźmi. Na koniec okazał się najlepszym szefem mojej kampanii poselskiej.

Tato — dziękuję.


Polityk powinien być zawsze gotów do mówienia kłamstw

— Henry Kissinger.

Rozdział 1

Hejnał mariacki? — zaczął się zastanawiać.

W sypialni panowała całkowita ciemność. Tym większe było zdziwienie Tomasza, iż w takiej chwili słyszał zza okna hejnał mariacki. Przecież budzik w telefonie miał ustawiony jak zawsze na piątą pięćdziesiąt rano. Taki nawyk wstawania przed szóstą, a nuż kiedyś przyjdą i po niego. Nieustannie śmiał się z tego do Alicji oraz bliskich przyjaciół.

Powoli sięgnął po telefon. Pamięć mięśniowa od dawna wykonywała za niego mechanicznie czynności. Komórka, która zawsze leżała po prawej stronie i zawsze na łóżku pod poduszką, tym razem jej tam nie ma?

To dziwne — pomyślał.

Zaczął ociężale i po omacku szukać telefonu, a każda sekunda spędzona na poszukiwaniu wzmagała w nim lęk. W tej chwili uświadomił sobie, że hejnał mariacki jest grany chyba od stu lat w radiu, które ma w pokoju sejmowym, ale tylko o godzinie dwunastej.

W Krakowie natomiast, jego mieście rodzinnym, hejnał jest grany o każdej pełnej godzinie.

— Czyżby to Kraków? — zaczął ogarniać go strach.

Otchłań niepamięci zachwiała jego pewnością siebie aż do przesady. Pojawiały się pytania, na które nie mógł przywołać żadnej odpowiedzi.

— Gdzie ja jestem, która jest godzina i co się wczoraj stało? I co to jest za dziwny zaduch? Znam ten zapach … tylko skąd? — mimo usilnego wytężenia zmysłów i próby pobudzenia pamięci, Tomasz nie był w stanie odpowiedzieć sobie na żadne z pytań.

Zawsze punktualny, pedantycznie dbający o szczegóły. Jego świat jest bezgranicznie poukładany i zaplanowany.

Te same pytania powracają.

— Co się dzieje, już dwunasta? — zdziwił się.– rozum mu podpowiadał, że to niemożliwe.

— O osiemnastej mam ważne spotkanie w klubie, muszę być w sejmie — pomyślał i postanowił szybko wstać.

Energicznym ruchem podniósł się z łóżka. Obie nogi zwisały z wysokiego, szerokiego posłania, nagle zaczął odczuwać dziwne zawirowania głowy i musiał ponownie się położyć, aby jego błędnik przyzwyczaił się do zmiany sytuacji.

Ciemność delikatnie przebijała się wstydliwym promieniem słońca, przeciskającym się przez czarne zasłony, chyba niewielkiego okna. Tomasz zaczynał powoli rozpoznawać kształty. Jego oczy dostosowały się do ciemności, a rzeczy i miejsca przestawały być dla niego mroczną tajemnicą, ale nadal nie był w stu procentach pewny gdzie się znajduje. Po kilku minutach postanowił wstać.

— Błędnik chyba już opanowany, zawrotów głowy nie mam, więc mogę zacząć działać — wmawiał sobie usilnie. Stawiając nogę na ziemi, trącił jakiś szklany obiekt, usłyszał dźwięk przedmiotu toczącego się po deskach.

— Gdzie jest mój telefon? — pomyślał.

— I co to za szkło, do cholery, na podłodze?

Ponownie zaczął ogarniać go lęk, nie był w stanie przypomnieć sobie ostatnich godzin przed snem.

— Co się dzieje? Dlaczego nic nie pamiętam? Gdzie ja do cholery jestem?

Poczuł, że zarówno, błędnik, jak i oczy zaczęły wysyłać mu skoordynowane sygnały, a powoli odzyskiwana świadomość podpowiadała, że znajduje się jednak w swoim krakowskim mieszkaniu.

— Szafka nocna, mały stolik oraz jak zawsze pełen dokumentów sekretarzyk …hmmm — wszystko się zgadza, tylko co na podłodze robi jakieś szkło, i co do cholery ja robię w Krakowie? — pomyślał.

Ostrożnie podszedł do potężnych okiennic, które były zasłonięte ciężkimi kurtynami. Zasłony te rzadko były przez niego używane, gdyż przeważnie stanowiły jedynie element dekoracyjny, który miał nadawać powagi w doskonale zorganizowanym świecie Tomka. On zawsze wstaje przed szóstą, a więc wtedy, kiedy świat jeszcze śpi. Pobudka z pierwszymi promieniami słońca stanowiła dla niego chwilę wytchnienia, pokazującą, iż świat może być spokojny, poukładany i taki po prostu bardzo jego.

Powolnym ruchem odsłonił kotary. Promienie zimowego słońca zaczęły nieśmiało wdzierać się do sypialni, wpuszczając do środka odrobinę świeżego powietrza, mimo iż okna były zamknięte. To charakter zabytkowej kamienicy powodował, że nie były one szczelne, dlatego rozchylenie tylko zasłon zmieniło jakość powietrza w pomieszczeniu. Pierwsza bryza ożywczej aury pozwoliła Tomaszowi na chwilę zamyślić się, jednakże, kiedy świeżość poranka dotarła do niego i pobudziła zmysły, uświadomił sobie, w jakim zaduchu i dziwnej woni spędził ostatnie godziny. Powoli zaczął rozpoznawać te zapachy.

Odrażająca mieszanka potu, alkoholu oraz innych niezidentyfikowanych woni przeszywała jego świadomość. Nagle błędnik ponownie odmówił posłuszeństwa, wróciły zawroty głowy. Przez chwilę walczył ze swoją słabością, za wszelką cenę chciał utrzymać się na nogach i nie dać się jej, mimo to powoli, z gracją i spokojem osunął się po ścianie, siadając na starej, drewnianej podłodze.

W tej chwili dostrzegł, jak wygląda jego sypialnia. Podłoga zasłana była różnego rodzaju szkłem, były tam butelki, kieliszki, a nawet talerze.

— Co to wszystko tu robi, dlaczego tego nie pamiętam?

Po chwili wstał, jednakże jego ruchy dziwnie spowalniały, świat wirował, nie wiedział co się dzieje, niczym nieumotywowane emocje zaczęły nagle nim targać. Adrenalina, pojawiająca się w organizmie, rozpoczęła proces niespiesznego pobudzania świadomości. Na rękach pojawiła się gęsia skórka, pierwsze przebłyski wczorajszego wieczoru zaczęły docierać do jego jaźni, zrozumiał, co mogło wczoraj zajść. Mimo iż nie pamiętał niczego dokładnie, to starał się skojarzyć fakty, a tym samym zbudować chronologię minionych wydarzeń. Tak dawno już nie odczuwał tego zjawiska, od tak dawna nie miał okazji, aby urwał mu się film i by obudził się na potężnym kacu. Kiedy sobie uświadomił, że to wszystko, co właśnie przeżywa, to nic innego jak zwykły kac, pozwolił sobie na chwilowy uśmiech.

— Ale czy rzeczywiście wczoraj przesadził z alkoholem, czy to faktycznie kac? — rozważał.

— A może utrata przytomności była spowodowana czymś innym?

Pojawił się ból głowy, delikatne mdłości oraz od dawna nieobecny w jego życiu dziwny posmak w ustach. To mogło wyraźnie wskazywać tylko na jedno.

— Mam mega kaca — pomyślał.

Powolnym ruchem wstał, otworzył okno, aby solidna dawka świeżego powietrza pobudziła jego organizm. Po chwili doszedł do siebie i postanowił swoje osłabione ciało doprowadzić do porządku. Z dawnych lat, kiedy jeszcze był młodym posłem, pamiętał, jak to było, kiedy wypiło się o jeden kieliszek za dużo. Doskonale wiedział, co musi zrobić, aby poczuć się lepiej.

Wychodząc z łazienki, po długim, zimnym prysznicu, zauważył swój telefon, który leżał spokojnie w przedpokoju.

— Czemu jest wyłączony? — nerwowo starał się go uruchomić, ale kombinacja klawiszy mająca go włączyć, nie działała. Po którejś z kolei próbie dotarło do niego, że bateria jest wyczerpana. Wrócił do sypialni i podłączył telefon do ładowarki. Przez chwilę z niecierpliwością obserwował, czy telefon zaczyna się ładować i czy w ogóle działa. Minuty mijały, ale nic się nie wydarzyło. Nagle, jest!

Włączył się.

— A więc zaraz będę dostępny dla świata, zaraz wszystko wróci do normy — pomyślał z ulgą.

I wtedy znowu pojawiły się niczym niesprowokowane dziwne myśli.

— Dlaczego komórka była właśnie tam, a nie przy mnie? — zaczął się zastanawiać.

Telefon szybko się podładował i Tomasz mógł go spokojnie włączyć. Zaczęła się kawalkada wiadomości. Tyraliera powiadomień o nieodebranych połączeniach, a na dodatek jeszcze Signal, którego używał w celu ochrony własnej prywatności.

Tomasz doskonale wiedział, że jest to jedyny system komunikacji, którego trojan nie może pokonać. Jeszcze kilka lat temu jako minister sprawiedliwości, sam wydał polecenie zakupu tego systemu, znając jego możliwości. Nigdy nie chciał narażać swoich bliskich na kompromitację, a siebie na śmierć polityczną, dlatego właśnie wszyscy używali Signala.

Chwila zastanowienia wywołana przychodzącymi wiadomościami. Pisali chyba wszyscy, łącznie z kancelarią prezydenta. Zaczyna powoli czytać wiadomości, sprawdza, które z nich są najważniejsze i konieczne do natychmiastowej reakcji. Nagle przerywał mu dzwoniący telefon. Popatrzył tępo na wyświetlacz — Marcin.

— Jaki Marcin? — zastanawia się.

Odbiera i słyszy znajomy głos. W tej chwili zaczyna do niego docierać, iż nadal jest pod wpływem jakiejś substancji, gdyż jego zawsze bystry i działający jak szwajcarski zegarek umysł, ewidentnie dziś jest nieswój. W słuchawce rozlega się głos pełen emocji. Złość przeplata się z troską, a tym samym z lękiem o niego.

— Szefie, gdzie pan był!? Szukałem pana w całym hotelu sejmowym. Nawet byłem u pana w domu, ale żona stwierdziła, że jest pan gdzieś w delegacji. Dzisiaj mamy ważny dzień, musimy obgadać wszystkie spotkania i scenariusze działań. Gdzie wysłać po pana auto? — zapytał.

W słuchawce rozległa się cisza długa jak wieczność, ale tak naprawdę trwająca jedynie pięć sekund. Tomasz zastanawiał się co powiedzieć i co najważniejsze, jak to powiedzieć. Przecież Marcin wiedział o nim zawsze wszystko, a taka sytuacja nigdy wcześniej nie miała miejsca.

— Marcin, jestem w Krakowie. Przyślij po mnie samochód do mojego apartamentu i zatrzymaj najbliższy samolot do Warszawy, będę gotowy za dwadzieścia minut. Wiem, jak ważny dziś jest dzień, ale cały tydzień jest także bardzo istotny. Wyślij mi plan spotkań wraz z adnotacją, które możemy przełożyć lub nawet odwołać. Muszę mieć przez najbliższe kilka dni więcej luzu — rzucił do słuchawki.

Rozkazujący głos szefa, do którego Marcin był przyzwyczajony, nagle ucichł. Organizm Tomasza ponownie odmówił posłuszeństwa, głowa zaczęła wirować, siły go opuściły, mdłości zaczęły brać górę nad wszystkim innym, w słuchawce zapadła cisza.

— Szefie, szefie wszystko w porządku?

Ostatkiem sił Nykiel powiedział — tak, oczywiście, muszę mieć więcej czasu, aby ustalić kolejne kroki, działania, muszę mieć czas.

— Szefie, boi się pan, że pan przegra głosowanie?

— Nie Marcin, tego się nie obawiam, jestem pewny swojej wygranej. Ta opozycja tylko głośno szczeka, a od dziesięciu lat nic nie może ani nam, ani mi zrobić. Słuchaj, potrzebuję wolnego czasu na to, aby po głosowaniu ustalić, co dalej z tymi, którzy dziś staną przeciwko lub obok mnie, a nie za mną.

— Ok, szefie, już się robi.

— Marcin, jeszcze jedno, zaraz po przylocie chcę pojechać na badanie krwi, ale muszę to zrobić bardzo dyskretnie, ustal w moim grafiku badania okresowe.

— Szefie, co się dzieje, zaczynam się martwić.

— Nic się nie dzieje, mimo to muszę coś sprawdzić, bo dziwnie się czuję, a to może wyjaśnić tylko badanie krwi. Ustal termin natychmiast po lądowaniu w Warszawie i już koniec z pytaniami, działamy, a auto za dwadzieścia minut pod mieszkanie.

Nienagannie, elegancko ubrany, jak zawsze w ciemnogranatowy garnitur. W szafie miał tylko dwa inne garnitury, jeden czarny i jeden niebieski, pozostałe dziesięć, może piętnaście, to ciemnogranatowe. Do tego szpaler białych i niebieskich koszul okraszonych niebieskimi lub czerwonymi krawatami.

— Zawsze pedantycznie dbam o wygląd — pomyślał.

— A więc, dlaczego w moim garniturze brakuje jednego guzika, co się stało?

Długo się nie zastanawiając, postanowił przebrać garnitur i przejść do kuchni, gdzie właśnie przebywała Marianna — jego pomoc domowa — która zaparzyła świeżą czarną kawę.

— Ta kawa postawi mnie na nogi — pomyślał.

Był wielkim fanem kaw, niestety zdaje sobie sprawę z tego, iż wypija ich dziennie zbyt wiele. Usiadł na czerwonym hokerze, kontrastującym z jego dużą, przestronną, ale utrzymaną w ciemnej kolorystyce kuchnią.

Na czarnym blacie, tuż obok świeżo zaparzonej kawy, leżała karteczka. Malutki liścik, którego Tomek nie pamiętał, nie wiedział skąd się tam wziął, co zawiera, ale najstraszniejsze, co w tej chwili kołatało mu po głowie, to pytanie — czy Marianna już go przeczytała

Nudności powróciły, delikatne zawroty głowy nakazały mu oprzeć obie ręce na blacie, w tej chwili już nie mógł z nimi walczyć. Nerwy, które zaczęły go opanowywać, spowodowały eskalację złego samopoczucia. Zapach kawy jedynie pobudził jego zmysł powonienia. Walczył jeszcze przez kilka sekund, ale musiał się poddać. Szybkim stanowczym krokiem, skierował się do toalety i zwymiotował.

Odświeżył się, sprawdził, czy czasem nie ma plam na ubraniu i wrócił do kuchni. Znowu przypomniał sobie o białej karteczce, ale nie miał jak jej przeczytać, gdyż Marianna cały czas była przy nim. Powróciły myśli — czy ona już wie? — jeśli tak to, co ona sobie może pomyśleć?

Lewą ręką sprawdził jedynie, czy karteczka, którą dyskretnie zabrał, nadal jest w kieszeni marynarki, po czym prawą ręką chwycił telefon i wybrał numer do kolegi z partii, który jest jednocześnie prokuratorem generalnym.

— Światowit? Cześć, masz wszystko, co wczoraj ustalaliśmy?

— Tak, szefie — przytaknął energicznie.

— OK, czekaj na mnie w gabinecie, będę około szesnastej. Zawołaj chłopaków od operacji specjalnej, musimy z nimi dograć szczegóły.

— OK, szefie, widzimy się, wszyscy będziemy.

Wypijając ostatni łyk kawy, zdążył jedynie zabrać z kuchni codzienne gazety, które planował przeczytać w drodze na lotnisko. Funkcjonariusze Służby Ochrony Państwa czekali już pod drzwiami. Jego ulubieniec zabrał aktówkę i z zalotnym uśmiechem na twarzy poprowadził premiera do samochodu.

— Panie premierze, samolot już czeka, jak tylko dojedziemy, możemy startować, kancelaria wstrzymała najbliższy odlot do Warszawy.

— Duże spowodujemy opóźnienie? — spytał premier.

— Panie premierze, dobro ojczyzny wymaga poświęcenia, więc jak ludzie poczekają trzydzieści minut w samolocie, to nic im się nie stanie.

— Dobra, jedziemy, ale na lotnisku musimy jeszcze na kogoś poczekać — odpowiedział stanowczym głosem.

— Jasne, szefie, a na kogo? — spytał szef ochrony.

— Zaraz podam dane, kto z nami leci, mam to gdzieś w wiadomościach. Aaaa… i ta osoba musi siedzieć obok mnie w samolocie — odparł.

Tomek ponownie sięgnął po telefon, ale w tej samej chwili rozległ się dźwięk dzwonka. Spojrzał na wyświetlacz i nagle dziwny lęk zaczął ogarniać jego ciało, ręka przestała wykonywać polecenia, jakby nagle ją sparaliżowało. Nie wiedział, co jest przyczyną tych dziwnych emocji, które nim targają, przecież to dzwoniła Alicja, jego żona. Kątem oka zauważył, iż w dłoni poza telefonem trzyma jeszcze małą białą karteczkę, liścik, który znalazł przy kawie.

— Nie mam teraz czasu na tę rozmowę — pomyślał. Odrzucił rozmowę i wysłał lakoniczną wiadomość: zadzwonię później.

Szefie, kto z nami leci, muszę te dane podać kontroli — przerwał mu chwilę zastanowienia SOP-owiec.

— Czekaj, już szukam.

W dziesiątkach porannych wiadomości była jedna, która właśnie potwierdzała, iż będzie z nim ktoś leciał. Nerwowo szukał w telefonie

— Kto to jest i skąd ta osoba wiedziała, że on jest w Krakowie?

— nie mógł sobie tego przypomnieć, jedynie pamiętał, że ta wiadomość rano rzuciła mu się w oczy.

— Jest, mam! — krzyknął z zadowoleniem. Leci z nami Dagmara, to znaczy pani posłanka Krynicka, zgłoś to gdzie trzeba, a ja już do niej dzwonię.

Po chwili rozmowy z Dagmarą potwierdził — ona już czeka na nas na lotnisku. Włączaj syreny i jedziemy, nie ma czasu. Te ujadające opozycyjne kundle znowu chcą mnie postawić przed trybunałem, piętnaście lat temu próbowali bez skutku, dziś też się im to nie uda — rzucił stanowczym głosem.

Z popularnej amerykańskiej restauracji dla miłośników zdrowej żywności Marcel wychodził powolnym krokiem. W jednej ręce jak zawsze trzymał swoją ulubioną kanapkę z tofu, a w drugiej podwójną flat white, gdy nagle zadzwonił telefon.

Dziura postawił kawę na ziemi w śniegu, aby spokojnie schować kanapkę do plecaka i odebrać telefon. Bez spoglądania na wyświetlacz wiedział, kto dzwoni. — tylko ten koleś ma taki sygnał w moim iPhonie — pomyślał z uśmiechem na twarzy.

Bez dalszej zwłoki odebrał telefon, sięgnął po kawę i ruszył w stronę placu Trzech Krzyży.

— Co tam, Piotruś? Czemu przerywasz mi spokojne picie kawy?

— Ty zamiast spokojnie spacerować, to lepiej usiądź, muszę coś ci powiedzieć, a to może zwalić cię z nóg — odparował rozmówca.

— Piotruś, poczekaj, zanim coś powiesz, pamiętaj, że te kurwy mnie słuchają, jestem chyba pierwszym rolnikiem na podsłuchu u Nykla, więc może lepiej się spotkajmy?

— Spokojnie mogą słuchać, to właśnie dotyczy Nykla, więc on już na sto procent to wie — zaśmiawszy się wniebogłosy, powiedział Wojewódzki.

— No dobra, więc dawaj — żartobliwie rzucił Dziura.

— Wczoraj wieczorem gadałem ze Zbyszkiem. Tak, wiem, że go nie trawisz, ale jesteśmy po jednej stronie, więc posłuchaj.

— Stary, nie to, że go nie trawię, ja po prostu mu nie ufam. Wiesz, jaki to jest szaleniec medialny i jak potrzebuje atencji, aby działać.

— No to się doskonale dobraliście, ty jesteś dokładnie taki sam — z sarkazmem stwierdził Piotr. A teraz słuchaj i nie przeszkadzaj, bo zaraz wchodzę na antenę i nie mam czasu. Zbyszek ponoć ma zdjęcia i oświadczenia agentów, które stawiają w bardzo złym świetle Nykla i jego żonę.

— Jakie zdjęcia?

— No właśnie nie wiem dokładnie, ale ponoć bardzo obsceniczne, ma nam je pokazać za kilka dni, jak się spotkamy. Wtedy też ustalimy, co dalej z tym zrobić.

— I to jest ta wielka nowina? Czy ty oszalałeś? Przecież każdy wie, że Zbysiu życie odda, aby zniszczyć Nykla! To tak oczywiste jak to, że ja będę ministrem rolnictwa — zaśmiał się wniebogłosy Marcel.

— Ta, ty ministrem rolnictwa, a ja prezesem TVP. Taki mamy plan już od kilku lat, ale coś nam kurwa słabo idzie. Ale serio, mam już dosyć tego pajacowania w mediach, bardzo potrzebuję czegoś nowego, czegoś, co w końcu będzie dla mnie wyzwaniem — bez słowa pożegnania Piotr się wyłączył, a potem jeszcze przez dłuższą chwilę myślał o tym, czego mógłby dokonać jako szef telewizji publicznej, a szczególnie jaką satysfakcję mógłby dać tym wszystkim kolegom po fachu, którzy dostali zwolnienia lub musieli odejść ze względu na własne poglądy.

Rozdział 2

— Kurwa mać! Przecież tu można się udusić! Niech ktoś tu przewietrzy! Jak wy chcecie coś tu zaplanować, jak tu nic nie widać? Siekierę można tu powiesić, a nie wpaść na jakiś sensowny pomysł.

— Bogdan weź tych swoich tęczowych chłopców i zróbcie tu jakiś porządek — nie przebierając w słowach, rzucił Zbyszek.

— Stonoga jak zawsze bez owijania w bawełnę, ale i stanowczy. W sumie dziś to dzięki niemu mamy okazję planować największe zmiany w polityce od prawie piętnastu lat — pomyślał Bogdan.

— Słuchajcie, w szeregach Nowej Ojczyzny za kilka dni pojawi się niespodziewany gracz, który szabli nikomu nie chciał oddać, ale my ją dostaniemy. Dzięki niemu mam wiadomości z pierwszej ręki. On jest dziś tak blisko premiera, jak mało kto z nas kiedykolwiek będzie. Od kilku dni dostaję informację, iż premier szykuje afery mające nas skompromitować nie tylko w oczach wyborców TVP, ale zachwiać naszą reputacją wśród naszego twardego elektoratu. Te akcje mają dać mu szansę postawienia nas pod pręgierzem społecznym, a w niektórych wypadkach nawet prawnym. Jak wiecie, ja się tej kurwy nie boję, wygrałem z nim prawie dwieście spraw i dziś, to on trzęsie się przede mną. Dlatego to właśnie wy dziś musicie sobie zadać jedno fundamentalne pytanie, czy to, co macie za uszami was pogrzebie, czy tylko wzmocni? — zaczął konkretnie Stonoga.

— Musicie być pewni tego, co za chwilę nastąpi i nie mówię tu o przejęciu władzy, ale o całej burzy medialnej i wykorzystaniu stu procent aparatu politycznego do tego, aby każdego, kto jest w tym pokoju zniszczyć — ciągnął dalej.

Zapadła grobowa cisza, każdy patrzył po sobie, a na twarzach wielu pojawiło się wielkie zaniepokojenie, o czym on mówi? Nagle pokój przeniknął przeszywający chłód, wielu z kolegów pomyślało, iż jest to zimno więziennej celi, która może ich czeka, gdyby plan się nie powiódł. Niektórzy poczuli natomiast świeżość powietrza, którego tak bardzo im, jak i Polsce dziś brakowało.

— No dobra, czas zacząć prawdziwe męskie rozmowy — na czym stoimy? Bogdan jak u Ciebie NSD jest gotowe do ostatecznego rozwiązania? — mnożył pytania.

W tej chwili na twarzy szefa Narodowej Socjaldemokracji pojawiła się konsternacja. Jego ręce zaczęły drgać nerwowo jak wtedy, kiedy pierwszy raz kandydował na samodzielne stanowisko prezydenta niewielkiego miasteczka. Chwila zastanowienia, która trwała może dziesięć sekund, dla niego była wiecznością. Bogdan zaczął nerwowo wycierać spocone ręce, odczuwając przy tym pozytywne efekty produkowanej w jego organizmie adrenaliny. Znalazł w sobie siłę, po czym wręcz wykrzyczał — lepiej umrzeć na stojąco niż żyć na kolanach! I dodał — tak, jesteśmy gotowi! Ja i moi bliscy nie mamy nic do ukrycia. Doskonale wiecie, że jako czołowy gej tego kraju byłem już tyle razy zmieszany z błotem, że już nikomu się nawet nie chce tego słuchać ani komentować. Dlatego tak, jesteśmy gotowi, aby rozpocząć zmiany w Polsce — powiedział stanowczym głosem Bogdan.

Niestety w głowie zaczęły kłębić mu się myśli, co jeszcze mogą wyciągnąć na niego i jego bliskich. Przecież ta wojna, którą planują zacząć, będzie jak Wołyń, gdzie brat strzelał do brata.

— Jedno jest pewne, panowie, tak jak tu stoimy, tak samo musimy za chwilę stąd wyjść i pokazać światu naszą jedność. Pokazać to, że nikt, ani nic, nie jest w stanie nas złamać w drodze do przejęcia Alei Ujazdowskich — zakończył zdecydowanym tonem swoją odezwę Bogdan.

W niewielkim pomieszczeniu, w którym skupili się prawie wszyscy najważniejsi politycy opozycji, ktoś zauważył, że brakuje szefowej Liberalnej Polski w Europie. Zostało rzucone hasło, że pewno premier dobrał się jej do dupy i mają na nią coś takiego, że ona sobie z tym nie poradzi. Kolejna osoba przypomniała aferę sprzed kilku lat, kiedy wyszło, że była kochanką czołowego polityka LPE. Bogdan zaczął nerwowo wydzwaniać do Marii, szefowej LPE.

— Nikt nie odbiera, ale telefon jest włączony — oznajmił. Kolejna próba i dalej cisza. Zostawił jej chaotyczną wiadomość na sekretarce i zaczął wydzwaniać do innych ważnych członków partii.

Nikt z obecnych nie wiedział, co się dzieje z Marią. Zbyszek bez dalszych ogródek przepytywał kolejnych szefów klubów partii, ale także będących na spotkaniu ważnych polityków, czy aby na pewno są gotowi na to wszystko, co za chwilę może ich spotkać.

— Hubert, a jak u Ciebie? Z tego, co ostatnio słyszałem, to kiepsko z finansami, dasz radę? — Zbyszek, spokojnie, finanse poukładamy, partia ma dobry program i jeszcze lepszy plan. Czekamy na dużą dotację od prywatnych sponsorów, a więc brak dotacji z budżetu nie będzie dla mnie wielkim problemem, dlatego jesteśmy gotowi w stu procentach na to, co wszyscy musimy zrobić — z patetyzmem na ustach rzucił Szymoński.

Nagle do pokoju wpadł zdyszany i lekko zmieszany Jarek, wiceszef LPE. Mimo iż jest przed pięćdziesiątką, to do dziś koledzy określają go mianem „młody pistolet”. Jarek przez wielu był niedocenianym politykiem, który kiedyś pokazał, jak wygrywa się wybory dzięki własnej pracy, współpracy oraz uporowi, a nie posiadaniu znanego nazwiska czy kolesiów w strukturach własnej partii.

Zziajany, bez tchu w piersi, a do tego niski, często będący przedmiotem drwin nie tylko kolegów polityków, ale także wielu dziennikarzy, postanowił wykrzyczeć z całej siły — widzieliście dzisiejsze brukowce!? Widzieliście, co się za burza rozpętała!?Gdzie jest Maria? Muszę natychmiast z nią rozmawiać, bo ta afera zmiecie nie tylko nas, ale także i was.

Ktoś z sali rzucił — Marii tu nie ma, myśleliśmy, że jest z Tobą.

— Kurka, gdzie ona jest, ktoś do niej dzwonił? — dociekał Jarek.

— Tak, ja wydzwaniam do niej, ale cisza — odpowiedział Bogdan.

— Zaczęło się, Bogdan, to co mówiłeś mi kilka dni temu, dziś się już zaczęło. Zwycięska Polska zaczyna kolejne opluwanie, tym razem nas. Liberalna Polska w Europie dostała dziś tak po dupie, że nawet nie wiemy, co zrobi, ale na pewno jest to działanie Nykla. Ta mała zakłamana kreatura zaczyna wyciągać teczki z czasów, jak był jeszcze prokuratorem generalnym.

— Coś, co miało miejsce ponad dziesięć lat temu, dziś ma uratować mu dupę przed Trybunałem Stanu. Przecież to oczywiste, że w ten sposób chce się wymigać od odpowiedzialności — ciągnął dalej.

W tej chwili wszyscy skupieni w małym pokoju zaczęli nerwowo szukać informacji w telefonach. Z rogu pokoju dolatywał TVM 24, ale głos telewizora był bardzo stłumiony. Ktoś z sali krzyknął — dajcie głośniej! Właśnie mówią coś o LPE.

W pomieszczeniu nastała cisza. Jako jedynego było słychać Zbyszka, który rozmawiał przez telefon. Stonoga nie przebierając w słowach, wykrzyczał do swojego rozmówcy — kurwa, sprawdź, do której kliniki jedzie, muszę to wiedzieć w ciągu trzech minut. Wiesz, że jak tego nie ustalisz, to nasza umowa może nie być wykonana. Musimy mieć te informacje, aby wszystko, co zaplanowaliśmy, się udało.

— Ale…

— Nie stary, nie ma ale, muszę to wiedzieć, bo inaczej wiesz, co się stanie.

Materiał w TVM 24 trwał może trzydzieści sekund, zanim udało się im dać głośniej, wszystko się skończyło.

— Idioci dajcie na TVP, tam jest na pewno długi materiał o LPE — wykrzyczał Kuba Pawłowski wiceprezes Nowej Ojczyzny.

Faktycznie tam audycja była na żywo, prowadzona przez czołowych propagandystów obozu władzy, na czele z prezesem TVP.

Cały szpaler przekupnych dziennikarzy, którzy swoje dyplomy odbierali na uniwerku Ojca Dyrektora, a więc te ich dyplomy były tyle warte, co stwierdzenie, że partia Siła i Porządek jest silną i porządną partią.

W małym i jak do tej chwili głośnym pokoju nastała cisza. Słychać było jedynie krzyki, jakie dochodziły ze studia TVP, które oczerniało, szkalowało, ale w oczach tych dziennikarzy pokazywało prawdę. Wszyscy słuchali ze skupieniem, kiedy nagle rozległ się dźwięk telefonu.

— Dobra, mam tam kogoś, zaraz wszystko poukładam — energicznie stwierdził Stonoga. — Stary, bardzo dziękuję za tę informację, spotkamy się w Warszawie, to pogadamy co dalej.

— Drodzy państwo, wy sobie tu oglądajcie, a ja muszę coś załatwić. Nie chcę, aby moja firma straciła szansę na wdrożenie wielkich zmian — „firma”, tak zwyczajowo Stonoga określał swoją partię.

Po chwili Stonoga wyszedł do innego pokoju, a wśród zebranych zaczęły się pokrętne rozmowy o tym, co właśnie pokazała TVP. Jedynie Michalski zaczął się zastanawiać, jak to jest, że w chwili tak wielkiego newsa, który zaraz wywróci delikatny układ siły na opozycji, Stonoga wychodzi załatwić coś innego.

— Może on po prostu już o tym wiedział wcześniej — pomyślał Jarek Michalski wiceszef LPE.

— Kuba, a ty jak myślisz, kto wystawił tego newsa dziennikarzynom? — spytał nerwowo Michalski.

— Jak to kto? Nykiel i cała ta jego hałastra — odburknął Pawłowski.

Wrzawa, jaka rozpoczęła się w głównej sali spotkania opozycji, zaczynała przeszkadzać Zbyszkowi w spokojnej rozmowie. Po chwili przeprosił rozmówcę, uchylił drzwi i wykrzyczał — Cicho tam, mam ważny telefon! Wasze ujadanie mi przeszkadza, za pięć minut wracam, błagam, dajcie mi w spokoju to załatwić.

Zamknął drzwi i wrócił do rozmowy — tak, tak Szymon, dobrze zrozumiałeś, proszę, abyś zrobił wszystko, tak jak ustaliliśmy. Mój człowiek za chwilę tam będzie.

— Zbyszek, ale jak ja mam mu to dać, tu się roi od ochrony, a do tego co mam mu powiedzie, że co jest w tej kopercie?

— O nic nie musisz się martwić, on nie wie po co tam pojedzie. Dasz mu papiery w zalakowanej kopercie i tyle, bez słowa wyjaśnienia.

— Przecież to dziwne — z niepokojem stwierdził dr Szymon Romanowski.

— Nie, Szymon, to nic dziwnego. On odbiera dziesiątki moich kopert i nigdy ich nie sprawdza. Dla niego to codzienność, spokojnie.

— No dobra, niech rusza.

— Super, wielkie dzięki, panie ministrze — rzucił stanowczo Stonoga.

— Ministrze! Czy ty oszalałeś!? Jak to wyjdzie na jaw, to będę mógł recepty w więzieniu przepisywać.

— Kto powiedział, że to wyjdzie?

— Wszystko jest zaplanowane i nie musisz się martwić, ja słowa dotrzymuję, nie tak, jak ten twój ex-minister od piłki i cygar. Szymon, dla mnie już jesteś ministrem.

— Zbyszek, kurwa mać, przestań się bawić i działaj, nie ma czasu!

— Dobra, stary, działamy. Za chwilę będzie tam mój człowiek, daj mu wszystko, co trzeba.

— A co z Markiem? — nerwowo spytał Szymon.

— Spokojnie jego biorę na siebie, wiem, że miało to wszystko być w Krakowie, ale wiesz, czynnik nieprzewidziany, ważne, że ty tu jesteś. Dobra, działam, jesteśmy w kontakcie, panie ministrze.

Stonoga nerwowo wybrał numer telefonu, niestety rozmówca odebrał dopiero po piątym sygnale, co wyraźnie go zirytowało. Nerwy połączone z podnieceniem, a także pierwsze krople potu na czole dały mu jasny sygnał, musi upuścić adrenaliny.

— Kurwa mać, ty matole, Polska się wali, a ty nie odbierasz telefonu! Powinieneś siedzieć z telefonem przed oczami, a nie gdzieś go zostawiać jak zawsze. Mówiłem ci chwilę temu, że będziesz potrzebny.

W tym czasie po drugiej stronie słuchawki padały mgliste wyjaśnienia połączone z przeprosinami i kajaniem się.

— Przestań się tłumaczyć i słuchaj. W tej chwili jedź do kliniki MSWiA, dyżur dziś ma dr Szymon Romanowski to mój kolega i ma dla mnie dokumenty.

Nagle zapadła cisza.

Wierny asystent Zbyszka zdołał jedynie wydukać — szefie, ale jakie dokumenty?

— Dokumenty. Nie Twoja sprawa, masz po nie pojechać, odebrać i przywieźć do mnie, bezpośrednio do mnie, a nie zostawić je gdzieś po drodze. Zrozumiałeś?

— Szefie, ale jak to mam …

— Nie pytaj, tylko rób, co mówię.

— Szefie, ale czy to jest legalne? Nie będę miał żadnych problemów z tego powodu?

— Stary, za długo się znamy, abyś zadawał takie głupie pytania, oczywiście, że legalne, przecież inaczej bym cię o to nie prosił.

Bardzo poddenerwowany asystent Stonogi wybiegł z jego biura. Stonoga jak zawsze był dla Krzyśka bardzo surowy, ale ten nie sprzeciwiał się mu, bo łączyła ich wieloletnia przyjaźń, a on sam wierzył, że wizja i plan jego szefa to jedyna gwarancja powrotu do normalności w Polsce. Wsiadł do służbowego auta i popędził do MSWiA, jednakże w głowie miał mętlik, obawy oraz niepewność.

To wszystko spowodowało, iż przejechał na czerwonym świetle tuż przed kliniką. Ulica Wołowska w Warszawie dziś była wyjątkowo pusta, dlatego rozgardiasz w głowie oraz najtrudniejsze zadanie w jego karierze spowodowały zaćmienie i utratę koncentracji.

Mijały kolejne minuty, nerwowość w jego zachowaniu spowodowała, iż policja postanowiła przeszukać całe auto. Krzysiek wylegitymował się nie tylko z dowodu, ale także ze stanowiska, to niestety nie pomogło. Policja skrupulatnie wykonywała swoje czynności, a on tracił kolejne cenne minuty. Po około trzydziestu minutach dojechał do MSWiA, w tej chwili uświadomił sobie, iż nie ma zielonego pojęcia jak wygląda dr Romanowski. Nerwowo zaczął przeglądać Google. Dr Romanowski to były prezydent miasta na Dolnym Śląsku, a nie szef MWSiA, kurwa mać!

— Który to — zaczął się zastanawiać Krzysiek.

W końcu dotarł do gabinetu szefa kliniki, tak to ten sam gość, były prezydent miasta i szef kliniki — uff jestem w domu — pomyślał.

Szymon już na niego czekał w swoim gabinecie. Krzysiek bez słowa zabrał szare zawiniątko z dokumentami i wyszedł. Idąc długim szpitalnym korytarzem, zastanawiał się, co może być w tej kopercie, zaczął snuć scenariusze związane z zawartością przesyłki. Przez głowę przeszła mu myśl, aby otworzyć kopertę, zanim wyjdzie ze szpitala, ale co jak Stonoga to zauważy, straci do mnie zaufanie — pomyślał.

Odsunął od siebie pytania, na które i tak nie znajdzie odpowiedzi, głupie myśli — skwitował jedynie, jak będzie chciał to, sam mi powie.

Krzysiek Mota, podchodząc do drzwi wejściowych, zauważył, iż na parkingu stoi rządowa kolumna aut, w pierwszej chwili go to nie zdziwiło, przecież to klinika MSWiA, ale postanowił dokładniej sprawdzić czyja to kolumna.

Przy jednym z aut zauważył Marcina Nowaka, asystenta premiera Nykla. Co oni tu robią, przecież Nykiel ma teraz tyle na głowie, że raczej nie ma czasu na jakieś tam wizyty lekarskie. Po drodze zaczął się zastanawiać czy Zbyszek czasem nie wydał na siebie wyroku, a przy okazji czy i jego nie pogrąży. Kolejne pytania pojawiały się w jego świadomości, a nerwowe pocieranie czoła spowodowało wyraźne zadrapanie.

Pytania pozostające ciągle bez odpowiedzi — co jest w kopercie, bo raczej nie jego wyniki? Kogo dotyczą te dokumenty? A może to jakaś mistyfikacja? — pomyślał nerwowo.

Wątpliwości szybko odeszły na drugi plan, przypomniał sobie, co miał zrobić natychmiast po odebraniu koperty, wróciło pełne skupienie i zadaniowe działanie.

Chwycił telefon i szybko zameldował Zbyszkowi — zadanie wykonane, wracam do firmy.

Zbyszek bez słowa się rozłączył, otarł pot z czoła i z wyraźną ulgą na twarzy wrócił do kolegów. W pokoju wrzawa nie dawała spokojnie myśleć, każdy snuł teorie spiskowe, a co więcej nikt nie był w stanie uzyskać potwierdzonej informacji, skąd dziennikarze mają takiego newsa.

„Inne narody czekają na pomoc mojej skromnej osoby. Ja mogę robić to, na co tobie nie pozwala odpowiedzialność przywódcy”! — wykrzyczał w stronę Michalskiego Bogdan, cytując kolejny raz swojego ulubieńca Che Guevarę.

Zapadła cisza.

Michalski z wahaniem w głosie stwierdził.

— Bogdan, co ty gadasz? Ta twoja obsesja na punkcie Che Guevary czasami jest przerażająca. Szefem LPE nadal jest Maria i to do niej należą strategiczne decyzje, a u nas decyzje nie są podszyte chęcią władzy dla władzy, a jedynie władzy dla dobra Polski.

W tej chwili Jarek chwycił telefon i zaczął dzwonić do szefowej swojej partii. Po trzecim nieudanym połączeniu postanowił zadzwonić do Adama, jej asystenta, który zawsze wszystko o niej wie. W oddali słychać było głos Pawłowskiego.

— Panowie, to nawet nie jest początek afer, jakie ZP oraz SIP rozkręcą lub wymyślą na nas wszystkich.

— Pamiętacie, jak w 2015 roku postanowiłem kandydować na prezydenta?

— Wtedy te same kreatury zaczęły permanentną nagonkę na mnie i moich współpracowników, ale ja się nie poddałem i wiem, że dziś wy też się nie poddacie. Tylko razem jesteśmy tak silni, aby oni się nas bali, a Polska była nam wdzięczna.

Ktoś z sali rzucił — jasne, tak samo wdzięczna, jak wtedy kiedy sprzedawałeś ją za kilka srebrników do SiP-u!

Kuba uderzył pięścią w stół i ostentacyjnie wyszedł, zostawiając całe spotkanie z niedomówieniami w tle. Po chwili jednak wrócił, trzymając w prawej ręce pusty weksel

— Panowie, kurwa mać, faktycznie kiedyś zawiodłem, ale nie wiem, jak dziś mogę wam udowodnić swoją lojalność. Jeśli chcecie, złożę na ręce Zbyszka mój weksel, powiedzmy na pięćset tysięcy złotych, jeśli zdradzę lub się sprzedam, to możecie wypełnić weksel, ale jeśli tego sobie życzycie, to moim zdaniem, każdy z was powinien mieć odwagę, aby taki weksel podpisać. Ja nie mogę gwarantować za innych członków Nowej Ojczyzny, ale na sto procent mogę za siebie.

Na sali nastała cisza, każdy zaczął się zastanawiać nad propozycją Kuby, nagle z odległego narożnika sali padło stanowcze stwierdzenie Borysa Korzenia — słuchajcie, może dziś nie jest czas na wycieczki historyczne, może dziś nie jest czas na wystawianie weksli, ale dziś na pewno jest czas, abyśmy wykonali to, co zaplanowaliśmy. Jeśli ktoś się sprzeda, wykruszy, to już na zawsze zostanie szmatą, Kuba bez obrazy.

— Zaczniemy realizować to, co zaplanowaliśmy, a nie rozliczać siebie z tego, czego jeszcze nie zrobiliśmy — ze spokojem na ustach stwierdził szef wolnościowców.

Rozmowy w gabinecie trwały jeszcze jakiś czas, jednakże do ich końca nikomu nie udało się dodzwonić do szefowej LPE.

Limuzyna premiera, powolnie opuściła teren szpitala MSWiA. Tomasz nerwowo rozrywał szczelnie zalakowana kopertę z wynikami. Z tego, co mu powiedział Romanowski, w wynikach nie ma nic dziwnego, dlatego tym bardziej zaczął się zastanawiać, co się niedawno stało, czemu stracił pamięć. Wnikliwie przestudiował wyniki i opanowanie zaczęło do niego powracać.

— Dane wyraźnie wskazują jedynie na wysoki poziom stężenia alkoholu, nic więcej nie znaleziono. Co ważniejsze nie ma ani narkotyków, ani widocznych śladów zewnętrznej ingerencji na moim ciele — odetchnął ze spokojem i postanowił oddać się chwilowej refleksji.

— Jedziemy najpierw do domu, chcę porozmawiać z żoną — z wyraźnym spokojem na twarzy oznajmił premier.

Po dwudziestu minutach dojechali pod apartamentowiec na warszawskim Wilanowie. Limuzyna jak zawsze wjechała na podziemny parking, skąd była bezpośrednia winda obsługująca jedynie najwyższe piętro w bloku. Tomasz wszedł do windy i pojechał do swojego mieszkania.

Kiedy wszedł do środka, zauważył, iż Alicja w milczeniu szykuje obiad.

— O, jednak się pojawiłeś na obiedzie?

— Ciężko się z tobą skontaktować — z zawodem w głosie stwierdziła Alicja.

— Alu miałem dużo na głowie, byłem …

W tej chwili przerwała mu żona — Tomuś, nie musisz mi się tłumaczyć, rozumiem, czym jest twoja misja, o nic nie pytam, ty służysz państwu, a ja staram się ciebie w tym wspierać.

— Ale…

— Nie, nie ma żadnego ale, siadaj do obiadu. Pewnie zaraz musisz wyjechać do pracy?

Alicja, która uważała się za kreatora wielu sukcesów, jakimi Tomasz mógł pochwalić się w trakcie swojej kariery zawodowej, wiedziała doskonale, z czym łączy się eksponowane stanowisko polityczne. Mimo iż sama była szefową dużej firmy ubezpieczeniowej, to znajdowała czas w tygodniu, aby zrobić obiad dla rodziny. Uważała, że w ten sposób jest w stanie spoić rodzinę, która tak ciężko walczy o dobro ojczyzny. Świadoma pokus oraz zachowań swojego męża nigdy nie zadawała pytań, na które nie chciała usłyszeć odpowiedzi. Przysłowiowe zamiatanie pod dywan spraw prywatnych, przez lata tego związku stało się niepisaną regułą, a oni oboje to akceptowali.

Tomasz właśnie sobie uświadomił, że jego żona nigdy o nic się nie pyta, nigdy go nie krytykuje.

— Dlaczego ona taka jest — zaczął się zastanawiać.

Automatycznie i bez namysłu sięgnął po wibrujący telefon w wewnętrznej kieszeni marynarki, razem z telefonem wyjął tajemniczą kartkę, a raczej karteczkę. Tomasz doskonale wiedział, co jest na niej odręcznie napisane, ale nadal nurtowało go, czemu ten w miarę jednoznaczny tekst widnieje na paragonie z restauracji?

— Przecież on nie był w tej restauracji. Skąd tak dziwne znalezisko pojawiło się w jego mieszkaniu? — te myśli nie dawały mu spokoju.

Rozdział 3

Cisza przerywana jedynie romantycznym śpiewem ptaków, okraszona nostalgicznym szumem morza, to właśnie ta chwila w życiu Marii, której jej zawsze brakuje, za którą tęskni najbardziej.

Spacer drewnianą kładką wieży widokowej prowadzący ponad koronami drzew daje jej zawsze chwilę wytchnienia oraz czas na zastanowienie. Te bezcenne trzydzieści minut, kiedy nie myśli o tym, co się dzieje w Warszawie, kiedy jej telefon jest gdzieś daleko, a ochrona SOP nie jest jej potrzebna. Właśnie wtedy może wracać myślami do dni, kiedy była szeregową radną sejmiku, a jej kariera polityczna dopiero się zaczynała.

— Prawie trzydzieści lat jestem w sejmie — pomyślała Maria.

— Dlaczego moje życie od zawsze kręci się wokół Wiejskiej, czemu nigdy nie zrobiłam nic szalonego takiego tylko dla mnie, czysto egoistycznego aktu łaski dla mnie samej? Gdybym wtedy w 2001 roku odmówiła i poświęciła się medycynie, może dziś miałabym cień pewności, iż moja praca komuś pomogła, a tak?

— Mari co ty mówisz, czemu właśnie teraz masz takie myśli — cichym głosem powiedział idący obok niej mężczyzna.

— Zobacz, gdzie jesteś, zobacz, co osiągnęłaś w tym kraju? Jesteś w opozycji, a i tak udało się wam doprowadzić do tego, abyś to ty stanęła na czele sejmu. Jesteś opozycyjnym marszałkiem w sejmie zdominowanym przez partię rządzącą, takie rzeczy się nie zdarzają, one są jedynie wynikiem twojej ciężkiej pracy i zaufania, jakim darzą cię wyborcy. Mari, skarbie musisz zacząć wierzyć w siebie, a nie tylko mieć fatalistyczne myśli. Dziś jesteśmy w Ahlbeck, ale jutro możemy wrócić do naszej ukochanej Hiszpanii.

— Lucas ty już na zawsze pozostaniesz marzycielem, wiesz, co się teraz dzieje w Polsce i ty myślisz, że ja mogłabym wyjechać do Hiszpanii. Twój optymizm zawsze mi imponował, ale muszę myśleć o Polsce, a nie tylko o sobie. Moim zdaniem grozi nam wojna domowa, nikt nie wie, jak się sprawy potoczą, a ja sobie spaceruję z tobą dosłownie z głową w chmurach. Misiaczku, mój świat nie działa tak jak Twój. Ty żyjesz od podróży do podróży, a ja od wojny do wojny. Dlatego, tak bardzo doceniam te nasz krótkie, ale intensywne wypady, kiedy nic ani nikt nie zakłóca nam spokoju. Lucas, dziękuję ci za to wszystko, co dla mnie robisz, za każdą poświęconą chwilę twojego życia i za każdy uśmiech, który pojawia się na mojej twarzy dzięki twojej obecności, te amo, te amo — wyszeptała cicho, jakby chciała to ukryć przed światem zewnętrznym.

Szum drzew delikatnie wzmagał się, śpiew ptaków, który wzbudzał w nich romantyczne nastawienie do siebie, jak i całego świata nagle ustał. W tej chwili weszli do małego, drewnianego hoteliku, który był całkowicie odgrodzony lasem od otoczenia. Właśnie tam zawsze uciekali przed światem zewnętrznym. Tylko tam mogli stać się dla siebie całym światem, a nie jak zawsze być dla całego świata.

Butikowy hotel wtopiony w malowniczy krajobraz zawsze wywoływał w nich uczucie spełnienia. Chwile tam spędzone stawały się dla nich przyczynkiem do snucia romantycznych planów, z których niestety nic nie wychodziło.

Objęci kochankowie powolnym krokiem szli wąski korytarzem w stronę pokoju Marii. Naprzeciw nich pojawiła się postać mężczyzny, którego już widzieli wczoraj na kolacji. Elegancki mężczyzna z lekko siwymi włosami, wysportowany, w wieku około pięćdziesięciu, może pięćdziesięciu pięciu lat. Maria nie wiedziała, dlaczego od razu zwrócił jej uwagę. Mijając się, wymienili grzecznościowe skinienie głowy, a następnie kochankowie udali się dalej w stronę apartamentu. Już kilka metrów przed inkrustowanymi drewnianymi drzwiami Maria usłyszała dzwoniący z jej pokoju telefon, w tej chwili cała aura spokoju oraz nieobecności jej zawodowego świata prysła, jak ogromna mydlana bańka.

— Słyszysz? — powiedziała szeptem Maria.– Tak słyszę, codzienność już nas wzywa — powiedział delikatnym smutnym głosem Lucas.– Mari, proszę, dajmy sobie jeszcze chwilę, zanim wskoczysz ponownie do swojego bagienka. Zanim nasza chwila pryśnie jak miraż na pustyni Mojave, kiedy zmienia się pora roku. Niech ten nieskalny moment trwa, a my celebrujmy go tak długo, jak jest to możliwe.

Maria, zmrużywszy oczy, spojrzała na Lucasa, bez słowa jedynie skinęła głową, w tym momencie na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, którego na co dzień nikt nie ogląda.

Weszli do pokoju, po czym Lucas energicznie zamknął drzwi. Chwycił Marię mocnym męskim uściskiem i zaczął namiętnie całować. Jej świat ponownie zawirował, przestała zwracać uwagę na ciągle dzwoniący telefon, uległa emocjom, bezwładnie poddała się silnemu i namiętnemu uściskowi kochanka. Za każdym razem w takich sytuacjach zastanawiała się, jak jest to możliwe, że taki wspaniały mężczyzna zwraca na nią uwagę, a co więcej, jest z nią już od tak dawna i nic nigdy nie chciał. Skąd może mieć pewność, że to nie jest kolejna akcja CBA, tylko rozłożona w czasie. Te fatalistyczne myśli przestają jednak mieć znaczenie, kiedy dociera do niej, że właśnie leży wpółnaga na majestatycznym drewnianym łożu, a jej twarz okraszają zimowe promienie słońca wzbogacone lustrzanym odbiciem Bałtyku.

Romantyczne chwile uniesienia nie trwały zbyt długo, nagle usłyszeli energiczne pukanie do drzwi i w jednej sekundzie ich świat się zawalił, a z jego zgliszczy wyłoniła się szara rzeczywistość.

— Pani marszałek, proszę otworzyć drzwi — powiedział oficer Służby Ochrony Państwa.

— Pani marszałek, premier prosi, aby pani pilnie oddzwoniła do niego.

W tej chwili przerażona Maria, zbierając porozrzucane części własnej garderoby, zamiast otwierać drzwi w dwuznacznej sytuacji, postanowiła odpowiedzieć.

— Dobrze, już dzwonię, dziękuję.

— Widzisz Lucas, ten świat dopada nas, nawet kiedy jesteśmy tutaj. Dziękuję, że jesteś ze mną, ale teraz muszę sprawdzić co się tam dzieje.

— Tak Mari, wiem, to czasami jest straszne, ale doskonale wiedziałem na co się piszę, kiedy nasze drogi się połączyły. Uciekaj, ojczyzna czeka. A ja nigdzie się w sumie nie wybieram — dodał z uśmiechem na ustach.

Maria nerwowo zaczęła przeglądać wiadomości w swoim telefonie, większość z nich to przesyłane linki do materiałów prasowych, do tego kilkadziesiąt nieodebranych połączeń. Zamiast do Nykla postanowiła najpierw oddzwonić do Michalskiego. Ręka jej zadrżała, gdyż kątem oka zobaczyła, kto jest dzisiaj na pierwszych stronach brukowców, niestety, to była ona we własnej osobie.

— Jarek, co się dzieje? Dzwoniłeś do mnie?

— Maria gdzie ty do cholery jesteś, za chwilę wszystko się zawali, a ty znikasz. Ja jestem razem z całą opozycją, mieliśmy razem tu dziś być, aby ustalić kolejne kroki, co się do cholery dzieje?

— Musiałam wyjechać, sprawy osobiste. Przecież ustaliliśmy, że ty tam będziesz. Dlaczego nawet na chwilę nie mogę wyjechać?

— Nykiel wypuścił plotkę o tobie, a raczej plotki. TVP robi na ten temat obszerny materiał. Od samego rana wszyscy piszą i spekulują tylko o tym… Maria, chodzą plotki, że będziesz musiała zrezygnować ze stanowiska Marszałka Sejmu.

Kiedy możesz być w Warszawie? Ta sytuacja wszystko zmienia, a co gorsza cała twoja kampania na rzecz Rafalskiego staje na głowie, a wiesz, co to może znaczyć.

— Kurwa mać, co oni znowu wymyślili? — zdenerwowała się Maria.

— Jarek poczekaj, zaraz oddzwonię, Nykiel także mnie szuka, nie wiem, czego on znowu chce.

— Kiedy będziesz w Warszawie? Musimy się spotkać.

— Najwcześniej pod wieczór, ale zaraz oddzwonię, daj mi chwilę.

Ubrana w szlafrok, siedząc na skraju łóżka, Maria zaczęła czytać kolejne doniesienia prasowe. Po chwili zauważyła krótki materiał w TVP, postanowiła go w spokoju obejrzeć.

Za wiele się nie spodziewała po tej telewizji, przez lata ona, jak i jej koledzy z LPE byli na celowniku tego ścieku — tak politycy opozycji zwykli nazywać ten kanał.

— Lucas, przepraszam, ale musisz już iść, za chwile będzie gorąco, a ja natychmiast muszę wracać do Warszawy, właśnie moja spokojna codzienność przestała istnieć.

Lucas bez słowa wstał i wyszedł, na jego twarzy widać było wyraźne zaniepokojenie. Był już przyzwyczajony do częstych zmian planów oraz wielu sytuacji, w których musiał usuwać się w cień. Otwierając drzwi do pokoju, jedynie spojrzał na Marię, ona niestety była już zaaferowana całą sytuacją i nerwowo starała się połączyć z premierem.

— Panie premierze co to ma znaczyć? Nasza umowa była jasna, ja jestem bezstronnym marszałkiem, gwarantuję konsensus w parlamencie, ale pana hieny mnie nie atakują. Doskonale pan wie, że to, co teraz się dzieje to całkowite złamanie naszej umowy! Pan jest za to odpowiedzialny, a ja nie będę dalej grzecznie i cicho siedzieć.

— Pani marszałek, nasza umowa nie została złamana przez moich ludzi, a tym bardziej nie przeze mnie. Gwarantuję pani, iż cała ta gówno burza nie jest dziełem ani moich ludzi, ani służb. Od razu jak się tylko o tym dowiedziałem, dzwoniłem do pani, aby zapewnić, że to nie moje działanie i już pracuję nad tym, aby dojść, kto mógł wydać takie polecenie. Jesteśmy po dwóch stronach politycznej barykady, ale umowa z panią, w tak trudnej sytuacji politycznej, dla mnie była i jest bezcenna.

— To kto do cholery to zrobił, proszę mi odpowiedzieć, bo każdy z moich kolegów wskazuje bezpośrednio na pana? Mówi się, iż musi pan komuś oddać moje stanowisko, aby tylko zwiększyć własną siłę w sejmie, a dodatkowo pański obóz polityczny już zaczyna podkopywać moje działania na rzecz kampanii N97, której baronem jest prezydent Rafalski. Panie Nykiel, pan doskonale wiesz, że za chwilę jest głosowanie, w którym możesz zostać postawiony przed Trybunałem Stanu. Pańska mizerna przewaga w parlamencie zaraz runie, dlatego właśnie postanowiłeś pan poświęcić naszą umowę, a tym samym mnie, aby kogoś przekupić — z goryczą w głosie powiedziała Maria.

— I wie Pan co? Ja też jestem tego pewna, że za chwilę pojawi się jakiś pana aparatczyk, który dostanie posadę marszałka tylko dlatego, że przyniesie panu trzech nowych klakierów, przecież tych metod nauczył się pan od waszego dawnego wodza.

— Pani marszałek to nie jest…

W tej chwili Maria mu przerwała — to nie jest co? To nie jest jak? Co jeszcze chce mi pan powiedzieć, aby tylko mi oczy zamydlić? Przecież doskonale wiemy, że to jest właśnie to. Koniec rozmowy, nie mamy już o czym rozmawiać, żegnam pana.

Telefon dalej dzwonił, rozbiegane myśli Marii, nie pozwalały się jej skupić. Zaczęła nerwowo się ubierać.

— Stop, wróć, przecież jestem w Niemczech skąd tu ochrona SOP? — zaczęła się zastanawiać.

— Czyżby mnie śledzili? Tak, teraz już jestem pewna, że to Nykiel za tym stoi.

Chwyciła telefon, nerwowo wybrała numer

— Adam?

— Tak szefowo, dziękuję, że pani oddzwania ...nagle w słuchawce zapanowała cisza.

— Pani marszałek, jest tam pani?

Chwila zastanowienia Marii trwała dłużej niż zwykle, dziesiątki scenariuszy cisnących się do głowy nie pozwalały jej się skupić. Cały świat i kariera polityczna stanęły jej przed oczami.

Jak ona ma się z tym zmierzyć, skoro nic takiego przecież nie zrobiła, to jej sprawy prywatne, a nie zawodowe — pomyślała.

— Tak jestem, ale …

— Pani marszałek, wysłałem po panią SOP, zaraz panią zabiorą na lotnisko, samolot z Goleniowa jest za dwie godziny, proszę się pospieszyć. Decyzję wysłania SOP-u ustaliłem z szefostwem, okazuje się, że tylko ja wiedziałem, gdzie można panią znaleźć.

— To kolejna zmiana scenariusza — przeszło jej przez myśl.

— To nie Nykiel, to mój asystent wysłał SOP, więc jednak Nykiel nie kłamie. On zawsze coś knuje i nigdy nie mówi prawdy, a więc czemu niby tym razem miało być inaczej — zaczęła się zastanawiać.

— To kto kurwa w takim razie stoi za tym przeciekiem? I skąd cała ta nagonka w TVP, przecież oni wszyscy siedzą w kieszeni Nykla.

— Dobrze Adam, już jestem, musiałam się zastanowić. Jestem prawie gotowa, za chwilę wychodzę, zadzwonię do ciebie z samochodu — odłożyła słuchawkę bez pożegnania. W stresie i nerwach szybkim energicznym krokiem wyszła z hotelu. Na parkingu czekało już służbowe SOP-owskie auto. Ochroniarz otworzył drzwi i już miała wsiąść, gdy w tej chwili zauważyła na parkingu charakterystycznego żółtego SUV-a. Z oddali dostrzegła jak wcześniej spotkany siwy mężczyzna, właśnie wsiada do tego auta. Mężczyzna z zalotnym uśmiechem na twarzy ukłonił się jej z daleka. Maria po tej dziwnej wymianie gestów, bez słowa wsiadła do samochodu i odjechała.

Dręczące myśli nadal jej nie opuszczały. Zimno jakie ją przeszyło, gdy wyszła z hotelu, przypomniało jej, iż zapomniała pożegnać się z Lucasem, nerwowo wyciągnęła telefon i wybrała jego numer.

— Lucas, przepraszam cię kochanie, ale musiałam już wyjechać i…

W tej chwili Lucas jej przerywał — Mari, wszystko już wiem, widziałem w internecie, przepraszam cię, to moja wina.

— Co ty mówisz, jaka twoja wina?

— Moja wina, bo to ja wtedy w Hiszpanii do ciebie podszedłem, to ja zacząłem naszą znajomość to ja …

Przerwała mu — przestań, ja też tego chciałam, to nie twoja wina. Gdybym tego nie chciała, to myślisz, że poznałbyś moje najwierniejsze przyjaciółki? Czy myślisz, że mimo tak trudnej relacji wprowadziłabym cię do tych, którym ufam najbardziej? Lucas nie przejmuj się mną, teraz musisz myśleć o sobie, a ja mam do ciebie małą prośbę.

— Tak Mari, jaką prośbę?

— Wiem, że miałeś lecieć do Hiszpanii z Goleniowa, ale tam na pewno będą pismaki, czy możesz polecieć z Berlina, nie ukrywam, że to może mi bardzo pomóc we wszystkim.

— Jasne nie ma problemu, zaraz zmieniam bilety, bądź spokojna leć i odezwij się, jak już się uporasz z tym bagnem.

— te amo, te amo, Mari.

— te amo, te amo, Lucas.

Auto ruszyło spod hotelu, koła zabuksowały w śniegu, co dodatkowo wzmogło strach w oczach Marii. W tej chwili przypomniała sobie wypadek jej przyjaciółki, także posłanki, która tylko cudem uszła z życiem. Monika zawsze była dla niej dobrą duszą, a co więcej, jej umiejętność wyciągania sensownych wniosków z bezsensownych sytuacji zawsze stanowiła dla Marii wzór do naśladowania.

— Co w takiej sytuacji zrobiłaby Monika? — zaczęła się zastanawiać. Przecież ona musiała już być w podobnej sytuacji, przez tyle lat żyła na krawędzi balansując pomiędzy związkami osobistymi, biznesem a ta brudną polityką, że w tej sprawie musiała już mieć jakieś doświadczenie.

Po chwili zastanowienia się nad swoją sytuacją oraz potencjalnymi problemami jej koleżanek postanowiła działać.

Energicznie chwyciła telefon, pomyślała, że zadzwoni do swojej partyjnej przyjaciółki, ona na pewno jej pomoże, zawsze jej pomaga.

Długa rozmowa dwóch przyjaciółek zdecydowanie umiliła jej podróż, a konstruktywne rozwiązania, jakie Monika podsunęła jej w tej dramatycznej sytuacji, pozwoliły Marii na chwilę oderwać się od tego bagna. Uspokoiła się i całkowicie zapomniała, iż miała zadzwonić do swojego asystenta. Przypomniała sobie o tym, gdy na jej telefonie pojawiło się drugie połączenie.

— Moniczko muszę kończy — urwała rozmowę.

— Janowski dzwoni i na pewno chce usłyszeć mój komentarz do całej sprawy. Za dwie godziny będę w Warszawie, spotkajmy się wieczorem u mnie w pokoju na małe winko.

— Maria wiesz, że ja wina za bardzo nie pijam, dla mnie piwo i chipsy — powiedziała z uśmiechem na twarzy Monika. — OK kochana widzimy się wieczorem, paprykowe Laysy będą czekały, a wieczór zapowiada się długi, więc szykuj się na kilka paczek.

— Już nie mogę się doczekać, ale jest jeszcze jedna sprawa… chciałabym, abyśmy spotkały się także z Wiolettą, jej akcja na rzecz in vitro nabiera rozpędu, chyba powinnam się w to zaangażować, jeśli poważnie myślimy o dalszych moich krokach politycznych.

— Monika, wiesz jakie mam teraz problemy, więc chyba nie jest na miejscu, abym pojawiała się medialnie w tej sprawie, tak N97 jest mi bardzo bliskie od wielu lat, ale dziś muszę się wycofać, więc jeśli chcesz się w to zaangażować, to masz moje pełne poparcie, a nawet jak już będzie na to czas, to przekażę ci oficjalnie wszelkie atrybuty z tym związane, a teraz uciekam, Rzym się pali! — zakończyła połączenie.

Telefon rzecznika LPE całkowicie zniszczył spokój, który Maria odzyskała podczas rozmowy z Moniką. Wróciły nerwy, pędzące z prędkością światła myśli, a co gorsze zaczęły się jej pocić ręce. Postanowiła oddzwonić, mimo iż była pewna, że to nic dobrego nie przyniesie.

— Grześ, dzwoniłeś?

— Tak, dzwonię do pani od czterech godzin. Potrzebuję natychmiast się z panią spotkać, gdzie mogę przyjechać

— Słuchaj, miałam ważne sprawy osobiste, musiałam …

W tym momencie rzecznik jej przerwał — wiem co pani musiała, przed chwilą w TVP pokazali zdjęcia z pani romantycznego porannego spaceru. Nie tylko ja wiem, gdzie pani jest, ale ja chcę wiedzieć, gdzie pani będzie za chwilę, bo musimy porozmawiać i zminimalizować wtórne uderzenie, jakie ta afera może wywołać.

— Skąd oni mają moje zdjęcia, no kurwa mać skąd!?

— No właśnie nie wiemy skąd, co gorsze TVP od rana pokazywało wiele pani tajemnych romansów, oczywiście wszystko w formie przypuszczeń. Do tej pory wszystko było w sferze domysłów, ale teraz …

Dla Marii to już było wystarczająco — muszę kończyć, zaraz będę na lotnisku, po drodze jeszcze coś załatwię, widzimy się za jakiś czas w Warszawie — zdenerwowana zakończyła rozmowę.

Na kilka minut przed wejściem na lotnisko przypomniała sobie jeszcze o asystencie, który usilnie starał się z nią skontaktować.

— Adam, jestem na lotnisku, za chwilę wsiadam do samolotu, niech ochrona czeka na Okęciu. Natychmiast jedziemy do siedziby, zwołaj cały zarząd, musimy podjąć trudne decyzje.

— Szefowo większość zarządu już tam jest, wszyscy czekają na panią. — Jak to wszyscy są? — z niedowierzaniem spytała Maria.

— No tak, rano było spotkanie u Stonogi, wszyscy rozprawiali tylko o tym, jak odsunąć Nykla od władzy i doprowadzić rząd do upadku, pani też tam miała być.

— Ustaliłam z Michalskim, że on będzie nas reprezentował, ale dobra za godzinę jestem w biurze, dzwoń do wszystkich, zaraz się widzimy. W tej chwili limuzyna pani marszałek podjechała pod wejście dla VIP-ów w Goleniowie, jej oczom ukazał się cały zastęp dziennikarzy czekających przed wejściem na lotnisko. Maria zawsze miała czas i odwagę, aby rozmawiać z dziennikarzami. Uważała, że okazuje w ten sposób szacunek dla ich pracy. Dzisiaj niestety była prawie pewna, że pytania będą dotyczyły bardzo osobistych spraw, a ona na to nie była gotowa, dlatego stanowczym głosem powiedziała kierowcy — wjedź na płytę lotniska!

— Ale pani marszałek, nie mamy zgody na to.

— Nie interesuje mnie to, jestem drugą osobą w państwie, zmuś ich, aby otworzyli szlaban i wjeżdżaj.

— A dziennikarze, szefowo?

— Dzisiaj muszę ich omijać z daleka. Po długiej chwili przepychanek z ochroną lotniska wjechali na płytę. Ochrona podjechała pod stojący pasażerski samolot, razem z Marią na pokład wszedł jeden oficer ochrony.

— Zgłoś w Warszawie, że mają nas odebrać z płyty lotniska.

— Oczywiście, już zgłaszam.

Samolot ruszył, a Maria już od dawna nie czuła takiego poddenerwowania lotem, czuła, że za chwilę coś wybuchnie, że coś strasznego się stanie, a jej życie legnie w gruzach. Na jej skroni pojawiły się krople potu, ręce odmawiały posłuszeństwa, pierwszy raz od poranka jej myśli skierowały się w stronę męża.

— Dlaczego nie dzwoni? Przecież już widział doniesienia prasowe.

Starała się napisać do niego wiadomość, ale samolot był już w powietrzu i SMS nie został wysłany. Ta sytuacja jeszcze bardziej zaczęła nią targać, nerwowo masowała uda. Zawsze tak reagowała w chwilach zdenerwowania. Taki tik, który przynosił jej odprężenie, a przy okazji wycierała spocone dłonie. Tym razem sytuacja była o wiele poważniejsza i te proste zabiegi wcale jej nie pomagały.

Rozdział 4

Huk i odgłos gniecionej blachy przeszyły ciszę, panującą w jeszcze uśpionym mieście. Kawałki szkła oraz odpadającego od karoserii aluminium poszybowały kilka metrów od rozbitej limuzyny. Ludzie oczekujący na przystanku tramwajowym w panice uciekli pod wiaduktu znajdujący się na skrzyżowaniu alei Krakowskiej z Łopuszańską.

Szeroka nowoczesna trasa zawsze kusiła kierowców do łamania przepisów, ale mieszkańcy Warszawy tym razem byli świadkami kolejnego wypadku z udziałem Służby Ochrony Państwa, a nie szaleńca na czterech kółkach.

Pierwsze auto z kolumny prawdopodobnie wpadło w poślizg, dachowanie przeniosło go na drugą stronę estakady, w tym samym momencie kolejne auto chcąc uniknąć kolizji, gwałtownie skręciło w lewo, wbijając się w wiadukt.

W oddali było słychać krzyki i wołanie o pomoc. Ludzie w panice zaczęli dzwonić po służby ratunkowe. Kolumna aut zatrzymała się gwałtownie, przechodnie skupili swoją uwagę na tym, co właśnie miało miejsce.

Dało się słyszeć komentarze krytyków obecnej władzy– Jednego mniej… Kolejny wypadek za nasze pieniądze… Niech płacą z własnych, nie z naszych …

Sytuacja szybko stała się zarzewiem do wybuchu awantury pomiędzy zwolennikami, a przeciwnikami rządzących. Takie sytuacje zdarzały się już wielokrotnie w wielu miejscach kraju. Społeczeństwo zostało całkowicie podzielone na dwa obozy, a tym samym łatwo było o zamieszki. Mimo iż w kadencji 2023—2027 politycy robili, co mogli, aby Polacy znowu stali się jedną wielką rodziną, to ich zabiegi nie przydały się na zbyt wiele, przez lata doprowadzono do tylu waśni, że dzisiaj nikt nie był w stanie załagodzić ich w kilka chwil.

Nagle rozpoczynająca się burda została przerwana przez nadjeżdżający kordon policji wraz ze służbami ratunkowymi. W oddali słychać było nadlatujący helikopter. Tłum gapiów coraz mocniej napierał na oficerów SOP i policję, ludzie chcieli znaleźć się możliwie jak najbliżej miejsca wypadku. W tym zamieszaniu służby starały się jak najszybciej wydostać poszkodowanych i przenieść do stojących w pobliżu karetek. Jedna z ciężej rannych osób została przetransportowana do stojącego w pobliżu helikoptera. Skupieni wokół wypadku gapie zaczęli szeptać o tym, kto był w tym aucie. Wraz z upływem czasu pojawiły się pierwsze komentarze wyrażające współczucie i zatroskanie. Przechodnie uświadomili sobie, iż tym razem nieudolność SOP-owców dotknęła jednego z najbardziej szanowanych polityków. To na jego barkach spoczywało brzemię godzenia zwaśnionych rodzin i łączenia tych, które przez długie lata były na siebie napuszczane.

Przestronny gabinet rodem z czasów PRL-u stanowił zaskakujący relikt tego, z czym Nykiel walczył od ponad dwudziestu lat. Mimo iż na początku swojej służby jako premier miał ochotę całkowicie go przebudować, a raczej zdemolować, to pod naciskiem rady postanowił pozostawić monumentalny wystrój. Kraj, który borykał się z tak wielkimi problemami finansowymi oraz niepokojami społecznymi wymagał innego stylu rządzenia niż ten, do którego był przyzwyczajony podczas pierwszych swoich rządów jako minister sprawiedliwości.

Przy majestatycznym drewnianym biurku okraszonym czerwoną wyściółką jak zawsze stały trzy drewniane fotele. To tutaj, jak każdego dnia, premier rozpoczął urzędowanie po ciężkim poranku. Stosy kolejnych dokumentów, które poprzynosili mu do akceptacji, zaczynają już powoli zalegać na tym antyku. Dziś towarzyszyło mu nieodparte wrażenie, iż wydarzenia ostatnich godzin, to jeszcze nie koniec tragedii, jakie los dla niego zaplanował. Niespokojne myśli przerwał mu dźwięk telefonu. Nykiel energicznie chwycił słuchawkę.

— Tak? Jak to się stało? Kiedy? Natychmiast wezwij do mnie szefów MSWiA, Obrony Narodowej oraz Aktywów Państwowych! A i jeszcze wezwij do mnie szefa SiP-u. Nie interesuje mnie, że jest poza Warszawą, nawet jak jest w Pekinie, ma się u mnie stawić razem z całą resztą. Dzwoń do niego, powiedz, co się stało i że natychmiast wzywam go do siebie. Dobra czekam — bezdusznie wydał polecenia, nie zastanawiając się nad tym, co robią i gdzie są wezwani przez niego ludzie, ale przecież to jego silna i nieznosząca sprzeciwu ręka, dziś kolejny raz doprowadziła ich do sterów, które kilka lat temu stracili jego koledzy z SiP-u.

W domu poselskim, w restauracji „Za kratą”, gdzie każdy jest równy, a barwy polityczne często nie mają znaczenia, przy narożnym stoliku spędzali czas na miłej pogawędce Michalski, Korzeń, Stonoga i Pawłowski. W pewnym momencie kelner pogłośnił telewizor, w którym na żywo pokazywano relację z miejsca wypadku. Na początku nawet ich to nie zainteresowało, przecież SOP-owcy średnio raz w tygodniu mają wypadek, więc w sumie nic wielkiego się nie stało. Jedyne co ich zdziwiło, to fakt, że informacja o tym wypadku ujrzała światło dzienne, gdyż ta służba przez wiele lat, zamiast opanować sztukę wożenia VIP-ów, opanowała sztukę ukrywania swoich wypadków.

Nagle za kratę przybiegł Mańko, krzycząc od samego wejścia — Jarek, Jarek słyszałeś, co się stało!? Przecież to kolejny krok Nykiela do przejęcia całkowitej władzy w Polsce! Natychmiast musimy zwoływać konferencję, ta sprawa zmienia wszystko, co ustaliliśmy. Bez niego cały wniosek o Trybunał Stanu dla Nykla upadnie, przecież to on był wnioskodawcą i gwarantem wykonania decyzji, musimy działać.

Stonoga wstał od stołu, majestatycznie rozejrzał się po sali, zmierzył wszystkich obecnych wzrokiem.

— Nic nie musimy, kurwa my wszystko możemy — dosadnie, ale spokojnie stwierdził Zbyszek.

— Żadnej konferencji nie będzie, nie mam zamiaru siać jeszcze większej paniki. Działamy tak, jak było ustalone i koniec — po czym energicznym krokiem opuścił salę.

W TVM 24 pokazana została relacja z wyborów w 2025 roku, kiedy prezydent Rafalski w pierwszej turze pokonał kandydata wspieranego przez SiP Adriana Dyrdę. Komentatorzy wskazywali, iż Rafalski był darzony największym zaufaniem publicznym i gdyby wystartował w wyborach w tym roku, najprawdopodobniej wygrałby ponownie w pierwszej turze. Wielu komentatorów wskazywało, iż kampania wyborcza 2030 roku powinna za chwilę się zacząć, oczywiście ta oficjalna, ale w takiej sytuacji cały kalendarz wyborów na dwa lata może zostać zachwiany. Konstytucjonaliści przedstawiali możliwe scenariusze, a ci bardziej pesymistyczni porównywali tę sytuację z katastrofą w Smoleńsku z 2010 roku.

Zaproszony do studia konstytucjonalista wyraźnie wskazywał możliwe scenariusze związane nie tylko z przejęciem władzy prezydenta, ale także z ewentualnym głosowaniem w sejmie, w zakresie postawienia przed Trybunałem Stanu premiera Nykla. Wszystkie te komentarze ponownie spowodują wojnę polsko-polską, jaka została wzniecona po Smoleńsku.

Rozmowa na antenie zaczynała przeradzać się w pyskówkę, a to ponownie pokazało, jakie są nastroje nie tylko wśród zwykłych Polaków, ale także wśród osób zbliżonych do władzy. Jednym z komentatorów był Wojewódzki, słynący z jawnych poglądów, które są w pełni anty-SiP czy anty-ZP. Słynący z błyskotliwości oraz ciętego języka dziennikarz po wielu latach prowadzenia talk-show postanowił odnaleźć się w publicystyce, nie ukrywał także swoich ambicji stania się pierwszym czyścicielem w TVP. Piotr nigdy nie atakował, jednakże jego obrona zawsze była odbierana przez oponentów jako niezamierzony atak.

Nagle rozmowa została zawieszona …

— Szanowni państwo przerywamy audycję, zapraszamy teraz na konferencję prasową Premiera RP Tomasza Nykiela. Wyraźnie zmęczony, a także zasmucony premier pojawił się na ekranie sam, gdyż jego asystent nie zdążył jeszcze dojechać, a rzecznik z niewiadomego powodu nie pokazywał się od kilku godzin. Definitywnie smutny, a także niepewny premier postanowił zmierzyć się z tym samodzielnie.

— Szanowni Polacy, przed chwilą dotarła do mnie informacja o ciężkim wypadku prezydenta Tymona Rafalskiego. Prezydent aktualnie jest na oddziale intensywnej terapii kliniki MSWiA, lekarze walczą o jego życie. Stan prezydenta jest ciężki, ale stabilny, lekarze są dobrej myśli, jednakże już teraz łączymy się w bólu z rodziną prezydenta w tej ciężkiej dla nich sytuacji. W tej chwili oświadczenie premiera zostało przerwane lawiną pytań obecnych w studiu dziennikarzy. Premier postanowił odpowiedzieć na pytania, a tym samym pokazać, iż nie ma nic do ukrycia, wiedział, że tylko w ten sposób może uspokoić nastroje i oskarżenia tych, którzy już teraz wydali wyrok, iż to wszystko jego sprawka.

— TVM 24, panie premierze czy dzisiejsza afera z udziałem pani marszałek jest wynikiem działań pana służb?

— Szanowni państwo, kategorycznie zaprzeczam tym insynuacjom, szanuję panią marszałek oraz naszą niepisaną umowę. Wspieram ją w tych ciężkich chwilach i zapewniam, iż ani ja, ani służby nie mieliśmy nic z tym wspólnego. Dodam jeszcze, iż zachęcam panią marszałek, aby nie składała dziś rezygnacji z fotela marszałka. W świetle tragicznego wypadku z udziałem prezydenta, nie jest nam potrzebny dalszy kryzys konstytucyjny — w tej chwil Tomasz zdał sobie sprawę z faktu ujawnienia niespisanej umowy. Zdradzenie tej informacji może mieć dla niego daleko idące konsekwencję, a ich skutków dzisiaj nawet on nie jest w stanie przewidzieć.

Dodatkowo doskonale wszyscy wiemy, iż dziś w sejmie ma zapaść bardzo ważna decyzja w mojej sprawie.

Nigdy nie unikałem odpowiedzialności i dziś także nie mam zamiaru.

— SatPol, panie premierze, o jakiej umowie pan mówi?

— Nasza umowa została zawarta w cztery oczy i tylko po konsultacji z panią marszałek może zostać ujawniona, jeszcze raz pragnę powiedzieć, nie miałem nic wspólnego z medialną aferą, jaka została wywołania dziś rano, ale czy w świetle katastrofy z prezydentem Rafalskim nie powinniśmy skupić się na tej sprawie?

W tej chwili młody ambitny dziennikarz z redakcji TVM24 postanowił dopytać — panie premierze, skoro umowa jest tajna, to jak pan chce udowodnić, iż nie stał pan za jej złamaniem?

— Przed chwilą miałem rozmowę z Ministrem Aktywów Państwowych, poleciłem mu pilne zwołanie Rady Nadzorczej TVP w celu dokonania zmian w zarządzie tej instytucji. Prezes TVP doskonale znał treść umowy z panią marszałek i miał stać na straży jej wykonania. Niestety jego medium postanowiło działać inaczej i właśnie dlatego żądam zmiany w zarządzie tej spółki. Czy mogę jeszcze bardziej udowodnić, iż nie miałem nic wspólnego z tą aferą?

— RadioSet, panie premierze w kuluarach mówi się, iż zamierza pan zrezygnować z fotela premiera. Co jest powodem takich rozważań?

— Panie redaktorze, to jest kolejna plotka, jestem premierem od trzech lat i mam zamiar nim zostać po kolejnych wyborach, a więc proszę nie wprowadzać społeczeństwa w błąd.

— Panie premierze, to ze strony pana politycznego środowiska słyszymy, iż obawia się pan Trybunału Stanu i chce zrezygnować ze stanowiska jeszcze dziś.

— Tak, jak już mówiłem, nie będę komentował plotek, szczególnie tych, które wychodzą od członków SiP — rzuciwszy to stwierdzenie, Tomasz dyskretnie owionął wzrokiem całą salę, ciekawiła go reakcja co poniektórych dziennikarzy, szczególnie tych związanych z TVP i będących dalej wiernymi żołnierzami SiP-u.

— Dziękuję państwu za przybycie, ale teraz muszę wracać do swoich obowiązków.

Nykiel wyszedł z konferencji, jednakże wszyscy widzieli na jego twarzy strach przed tym, co za chwilę będzie miało miejsce.

W gabinecie premiera czekali zwołani ministrowie. Bez zbędnych konwenansów i przywitań Tomasz przeszedł od razu do rozmowy, a raczej do sondowania tego, co oni wiedzą i co chcą mu powiedzieć.

— Staszek, widziałeś konferencję? Natychmiast zwołuj RN w TVP, prezes ma wylecieć. To, co dziś zrobiły te jego psy gończe za chwilę stanie się początkiem zamieszek w Polsce.

— Tomek, ale przecież on jest wiernym żołnierzem i człowiek ZP?

— Nic mnie to nie interesuje, jego pracownicy, jego odpowiedzialność nie mam ochoty nawet słuchać wyjaśnień! RN ma być zwołana za godzinę, jeszcze dziś ma wylecieć i to bez odprawy, kurwa, koniec nagród dla idiotów, koniec Bizancjum za publiczne pieniądze, a jeśli będzie siedział cicho, to za chwilę coś mu znajdziemy i jeszcze jedno… daj mu szansę.

— Jaką szansę, o czym ty znowu mówisz?

— Daj mu szansę zachować się jak mężczyzna, a nie szuja, jeśli ma, choć odrobinę rycerza lub jak mówisz żołnierza w sobie, to niech sam poda się do dymisji i weźmie winę na siebie, a może wtedy ja szybciej wezmę go pod uwagę. Norbert mam dostawać na bieżąco informacje o stanie prezydenta i to …

W tej chwili szef MSWiA przerwał premierowi — Tomek, prezydent to jeden problem, ale pojawia się coś większego.

— Co do cholery jeszcze się dzieje!? — odburknął wyraźnie wzburzony. Przecież wypadek Rafalskiego jest newsem nie tylko w Polsce, przed chwilą widziałem nagłówki od Pekinu po Nowy Jork, więc cóż może być jeszcze ważniejszego?

— Mam doniesienia od komendantów wojewódzkich o dziesiątkach autobusów jadących w stronę Warszawy, do tego dochodzą niepokojące ruchy naszych przeciwników, jak i zwolenników.

— O jakich autobusach ty mówisz, o co kurwa mać znowu chodzi?

— Ponoć opozycja szykuje się do siłowego obalenia rządu, jeśli dziś nie zostaniesz postawiony przed Trybunałem Stanu!

— A nasi? Staszek, a wasi?

— Nasi też są gotowi, czekają tylko na sygnał — stanowczo powiedział Jackowski.

W tym momencie do rozmowy ze strachem w oczach włączył się szef Obrony Narodowej — panowie, to wszystko wymyka się spod kontroli, kto za tym wszystkim stoi, bo kurwa nikt z moich. Norbert to twoje działania?

— Oskar co ty kurwa mówisz, doskonale wiesz, że to nie moja sprawa mam inne pożary i nie w głowie mi wywoływanie kolejnych, to nikt z moich, obawiam się, że są to po prostu reakcje na niezaplanowane zbiegi okoliczności.

— Panowie, jeżeli dojdzie do zamieszek, a policja znowu odmówi działania, będziemy zmuszeni wyciągnąć z koszar moich wiarusów. Mam kilka jednostek bezgranicznie oddanych, więc jestem pewien ich działań.

Wzburzony premier przerwał — co wy odpierdalacie? Przecież to wszystko wyraźnie przypomina rok osiemdziesiąty pierwszy, czy wy chcecie powtórki z tego? Czy ja mam tak jak Jaruzelski pójść na szafot historii? Jakie wojsko, co wy gadacie? Musi być inny sposób na wyjście z tej sytuacji. Kategorycznie zabraniam wyciągania wojska na ulice, to tylko pogorszy całą sytuację. Jak będziecie myśleć tak dalej, to lepiej od razu się pakujcie i spierdalajcie na Cypr, bo tu was ludzie zaszlachtują.

W tym momencie do gabinetu premiera weszła jego asystentka.

— Panie premierze, przyszedł pan Bożydar Miksza, czy może wejść?

— No rychło w czas, Polska się wali a prezes SiP-u sobie przychodzi, kiedy chce. Tak wpuść go, wpuść natychmiast! Do gabinetu premiera, powolnym krokiem wszedł prezes SiP-u, pomimo że ma dopiero sześćdziesiąt lat, jest bardzo schorowany. Podupadł na zdrowiu, kiedy musiał nieoczekiwanie przejąć władzę w partii po nagłym odejściu kota poprzedniego prezesa. Były prezes po tej niepowetowanej stracie, jaką była śmierć jego ulubieńca, postanowił odejść na emeryturę. Dla jednych zasłużoną emeryturą, a dla innych niezasłużoną wolność.

— Bożydar weź się, kurwa pospiesz, musimy ustalić co dalej!

— Panowie jak to, co dalej? Musimy trwać, aby nasza spuścizna nigdy nie została zapomniana. Przychodzę tu, aby wyraźnie powiedzieć, iż jednym ze scenariuszy jest dymisja waszego gabinetu.

— Co ty mówisz, jaka dymisja?! — nerwowo wykrzyczał Jackowski.

— Spokojnie, jeśli dojdzie do waszej dymisji, ja przejmę tekę premiera, a nowy rząd w większości będzie składał się z was, starych druhów. Chyba wszyscy za dużo mamy na sumieniu, aby nowych dopuszczać do tajemnic. Zastanówcie się nad tym rozwiązaniem, bo walki na ulicach są tylko kwestią czasu. Widzicie, co się dzieje w całej Polsce. Widzicie, jak nasze notowania spadają. Gdyby wybory odbyły się dziś, to nikt z was by nie wszedł do sejmu, więc zanim znowu zaczniecie wykrzykiwać, zastanówcie się, czy to nie jest jedyne dobre rozwiązanie.

Po wygłoszeniu tego monologu Bożydar skierował się w stronę wyjścia. Zebrani w pokoju stali w ciszy, nie do końca rozumieli, co się właśnie stało.

Gdy tylko zamknęły się drzwi Potocki wydukał — przecież to wszystko, to jego sprawka, przecież to on za tym wszystkim stoi! Przez lata był w służbach, przesiąkł całym systemem knucia, manipulowania i dochodzenia do władzy przez ciemne interesy, a nie jasne wybory. Panowie nie zajmujmy się szeregowym posłem, mamy swoje sprawy do opanowania, a nim zajmiemy się później.

— Tomek to nie tak, on ma rację, jak dojdzie do głosowania bez jego ludzi, nic nie ugramy. Zawołaj go, musimy z nim pertraktować — dorzucił Oskar.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.61
drukowana A5
za 34.99
drukowana A5
Kolorowa
za 61.07