Spiritus foetidum
— Mamo. — Dziewczynka krzyknęła.
Nic. Rodzice, nie obudzili się, choć spali w pokoju obok. Dziewczynka zamknęła oczy. Nie chciała widzieć tego, co ją obudziło.
— Mamo. — Tym razem ciszej i już z pewną rezygnacją w głosie.
Ktoś w pokoju rodziców się ruszył. Zaskrzypiało łóżko. Dziewczynka wystawiła rękę spod kołdry i strąciła lampkę z nocnej szafki. Upadła na podłogę i choć jej samej nic się nie stało, od wstrząsu pękła żarówka. Żona otworzyła oczy. Szturchnęła męża.
— Co? — Zapytał się wyrwany ze snu mężczyzna.
— Chyba coś słyszałam.
— Mamo. — Ostatkiem sił odezwała się córka.
W tym samym momencie matka była na nogach. Nie była to pierwsza taka noc, kiedy córka budziła ich jeszcze w jej środku. Choć od ostatniej pobudki minął już jakiś dłuższy czas. W czasie jak matka szła do drzwi, ojciec zaświecił nocną lampkę, a następnie usiadł. Żona weszła do pokoju córki. Zaświeciła światło i zobaczyła coś, co już nie chciała nigdy więcej widzieć. Córka leżała sztywno na wznak, z jedną ręką wyciągniętą w stronę nocnej szafki. Oczy miała zamknięte, a po policzkach płynęły łzy. Matka podeszła i usiadła na skraju łóżka.
— Już dobrze. — I pogłaskała córkę po dłoni.
Ta otworzyła oczy. Była blada i najwyraźniej zmoczyła się do łóżka.
— Mamo.
— Już dobrze.
— Już odeszło? — Spytała się córka, jednak nie starała się rozejrzeć po pokoju. W oczach miała ogromny strach.
— Tak. Już dobrze. — I przytuliła córkę. — Wstań, musisz się przebrać.
Córka podniosła się i rozejrzała po pokoju. Następnie wstała i po zabraniu z komody nowej piżamy zaczęła się przebierać. Matka wstała.
— Mamo możesz zostać ze mną?
— Zostanę. Muszę tylko przebrać pościel.
Kobieta rozebrała powłoczki i wyszła do łazienki.
— Już wszystko w porządku? — Odezwał się mąż, widząc, jak przechodzi obok ich sypialni.
— Zaraz. Dam to do prania.
Mąż położył się i zgasiła lampkę. Zamkną oczy. W tym momencie usłyszał głos małżonki.
— Córciu powiem tylko tacie parę słów na dobranoc i przyjdę. Połóż się, zaraz przyjdę.
— Na pewno?
— Na pewno. Nawet nie gaszę światła.
Żona weszła do małżeńskiej sypialni i usiadła na skraju łóżka od strony gdzie spał mąż.
— Myślałam, że mamy to już za sobą. — Odezwała się cicho, aby nie usłyszała ich córka.
— Ja też. Będziesz z nią spać?
— Tak. Jest bardzo wystraszona. Nie wiem, czy nie trzeba iść do lekarza.
— A co z Marcinem? Śpi?
— Chyba tak. Nie słyszałam, żeby ruszał się w swoim pokoju.
— Dobrze. To dobranoc.
— Dobranoc. — Powiedziała żona i nachyliwszy się, pocałowała męża.
Nastał ranek. Mąż, choć był weekend, wstał pierwszy. Wyszedł z sypialni i zobaczył, że drzwi do sypialni córki są otwarte. Zerkną przez framugę. Jego kobiety leżały plecami do drzwi, wtulone w siebie. Matka otulała córkę ramieniem. Ojciec skierował następne kroki do pokoju syna. Lekko nacisnął klamkę i uchylił drzwi. Marcin przykrył się kołdrą pod sam czubek głowy i spał. Powoli zamkną je i poszedł do kuchni. W każdym dniu niezależnie czy byłby to tydzień pracy, czy czas wolny dzień trzeba było zacząć od dobrej kawy. Wiedział jednak jedno. Dziś po niezbyt przespanej nocy należała mu się mocna i sypana. Żadna rozpuszczalna lura nie mogła postawić go na nogi. Włączył gaz i usiadł przy stole. W tym momencie usłyszał zamykane drzwi w pokoju dziewczynki i po chwili ujrzał zaspaną twarz żony.
— Włączyłeś więcej wody? — Zapytała żona.
— Tak. Jak noc?
— Usnęła dość szybko, jednak całą noc coś jej się śniło i musiałam ją uspokajać.
— Myślałem, że już z tego wyrosła?
— Ja też, choć myślę, że to, co przeżyła dziś, było naprawdę dla niej straszne.
— Opowiadała ci coś?
— Nie. Właściwie nawet nie chciałam, aby opowiadała. Miałam nadzieję, że jak szybko uśnie, to o wszystkim zapomni.
Woda zaczęła się gotować. Mąż wstał i po wyjęciu kubków nasypał standardową ilość kawy.
— Sypaną czy rozpuszczalną? — Powiedział do żony, choć już w tym momencie zaczął sypać mieloną do jej kubka.
— Mieloną.
Zalał wrzątkiem i postawił jeden kubek przed żoną.
— Dziękuję. — Powiedziała.
— Coś w nocy mówiłaś o lekarzu?
Żona pociągnęła czarnego, aromatycznego płynu.
— Tak. To się chyba nie skończy w naturalny sposób. Ile to już trwa?
— Zaczęło się tuż po przeprowadzce, no może jakiś tydzień po. — Zastanawiał się na głos mąż. — Czyli już będzie z dwa miesiące od pierwszego razu.
— Czy myślisz Andrzej, że źle zrobiliśmy, przyprowadzając się do tej miejscowości?
Zapadła cisza. Andrzej miał nadzieję, że nie. W końcu przyprowadzili się na wieś dla dzieci. Miejscowość była nieduża w porównaniu z Kielcami, jednak miała i szkołę i markety. Miała też ciszę i świeższe powietrze. Do szkoły dzieci mogły chodzić spacerkiem, a przebywanie na świeżym powietrzu na własnym podwórku to było to, co potrzebowały w tym wieku. Nie bieganie po osiedlu wśród bloków.
Siedzieli przy ławie w pokoju telewizyjnym. Kawka się skończyła. Telewizor włączony na kanał informacyjny pokazywał pogodę. Do pokoju weszła córka.
— Jak Aniu? Wyspałaś się jakoś? — Odezwała się do córki mama.
Córka pokiwała głową, zaprzeczając. Była blada. Rodzicom wydawało się, że nawet bardziej niż po wcześniejszych razach. Ania usiadła na fotelu i ziewnąwszy, podgarnęła nogi pod siebie, a następnie wtuliła się w oparcie.
— Chcesz o tym porozmawiać. — Zapytał ojciec.
— Po co? I tak nie wierzycie.
Rodzice popatrzyli po sobie.
— Córciu. — Odezwała się matka. — Wierzymy. Przynajmniej chcemy. Postaw się na naszym miejscu. My nic nie widzimy. Czy było tak jak wcześniej?
Córka nie mówiła nic. Zamknęła oczy i jak by walczyła ze sobą.
— Aniu. Powiedz coś. Chcemy ci pomóc. — Ojciec lekko naciskał.
Ania otworzyła oczy, a następnie usiadła normalnie na fotelu.
— Było inaczej.
— To znaczy? — Dopytywała się mama.
— Coś mnie obudziło. Nie był to ucisk jak wcześniej. To znaczy, jak na początku się to wszystko zaczęło. Teraz poczułam jakby smród. Jak gdyby ktoś oddychał bardzo blisko mojej twarzy i z buzi by mu bardzo śmierdziało.
Rodzice popatrzyli po sobie. Coś zaczęło się dziać innego niż do tej pory. Wszystkie te wcześniejsze razy to raczej jak opowiadała córka coś jakby ktoś lub coś siadało jej na klatce i dusiło. Na samym początku bali się, bo wyglądało to na jakąś wadę serca.
— Otworzyłam oczy i zobaczyłam to coś. — Kontynuowała córka.
— To coś? — Zapytała się matka ze strachem w głosie.
— Tak. Teraz to zobaczyłam po raz pierwszy. Wyglądała na jakąś staruszkę. Małą, zmarszczoną i brzydką. Stała nade mną i jakby mi coś szeptała do ucha. Nic nie słyszałam tylko ten smród. Chciałam się odezwać i was zawołać, ale ona skoczyła i usiadła mi na klatce. Sparaliżowało mnie i nie mogłam wydusić słowa. Wołałam was widocznie na tyle cicho, że nie słyszeliście mnie. Dopiero jak zrzuciłam lampkę przyszła mama.
— Czy jest możliwe, że to tylko sen? — Zapytał ojciec.
— Wiedziałam, że mi nie uwierzycie. — Ania zsunęła się z powrotem w fotelu i zwinęła w kłębek.
— Wierzymy. — Powiedziała mama i skarciła wzrokiem ojca. Następnie podeszła do córki, usiadła na oparciu fotela i przytuliła ją, jak tylko z tej pozycji mogła.
Pół roku wcześniej.
Samochód zatrzymał się na parkingu pod sklepem. Żona odwróciła głowę do siedzących na tylnych fotelach dzieci.
— Kochani. Teraz możecie iść coś sobie kupić. Aniu, pilnuj Marcina.
Dzieci równocześnie otworzyły drzwi i wyskoczyły z samochodu. Matka uchyliła szybę i na odchodne jeszcze krzyknęła w stronę córki.
— Tutaj też są samochody. Uważajcie trochę.
Rzeczywiście akurat w tym momencie obok zatrzymał się inny samochód. Dzieci po paru krokach i po otwarciu się automatycznych drzwi już były w środku sklepu.
— Andrzej i co myślisz? — Żona odezwała się do odpinającego pas męża.
— Wieś jak wieś. Choć widziałem gorsze i brzydsze. Przypomnij mi, jak miał na imię ten deweloper?
— Stanisław? Sławomir? Nie, Stanisław. Wiesz, może przejdziemy się i obejrzymy, jak wygląda tak zwany rynek. — Żona spojrzała na zegarek i dokończyła. — Mamy jeszcze pół godziny do spotkania.
— Gosiu pewnie, że tak. Jednak teraz lepiej idź za dziećmi, zanim coś narozrabiają.
Żona wyszła z samochodu i się przeciągnęła. Jechali od paru godzin i wszystko, co mogło, już dawno im zdrętwiało. Mąż Andrzej też otworzył drzwi, jednak najpierw co zrobił, to sięgnął po papierosa i wyjąwszy go z paczki włożył do ust. W tym momencie zobaczył, jak żona odwraca się na progu sklepu i grozi mu palcem. Rzeczywiście zapomniał. Taki odruch palacza. W nowym miejscu ma rzucić palenie. Jednak czy już tu mieszkali? Nie. Więc czy się liczy? Schował jednak papierosa i wyszedł z samochodu. Zamknął drzwi i odwrócił się, w przeciwną stronę niż poszła żona. Podjeżdżając pod sklep, widzieli już park, przy którym się ów sklep znajdował. W tym świetle i o tej porze roku całkiem w porządku. Zielona i ćwierkająca atmosfera. Była sobota godzina 14 30. Pod sklepem nie było wiele samochodów. Zresztą parking nie przyjąłby ich za dużo. W mieście to taki raczej osiedlowy. Tu już okazały. Przypomniało się Andrzejowi, jak Stanisław zachwalał miejsce ich nowego domu, że było blisko do marketu. Więc jest tu coś więcej niż ten sklepik. Odszedł parę metrów od auta i stanął na krawężniku. Droga, którą przyjechali, wyglądała na główną. Naprzeciwko był park. Podobno był on na tak zwanym rynku. Andrzej się rozejrzał. Park był dość duży. Szczególnie jak na wiejski.
— Właściwie jakim cudem na wsi mają park? — Pomyślał.
Zerknął w prawo i w lewo, a następnie wszedł na jezdnię. Po paru krokach stał już na drugiej stronie drogi, a po kolejnych był przy ogrodzeniu owego parku. Był to murek. Nie mur. Miał w tym miejscu gdzieś z czterdzieści centymetrów. Następnie widać było, jak zza nim teren parku był niżej. Widać po parokrotnym podnoszeniu chodników to nie on się obniżył, tylko otoczenie urosło. Park był cały zarośnięty drzewami. Nie jakimiś wielkimi. Raczej miały one zrobić taki cień, by ludzie mogli się w gorące dni tam schronić. Dostrzegł ścieżki biegnące od wejść. Wejścia znajdowały się na środku każdego z boków, jak się wydawało kwadratowego parku. Następnie z każdego z wejść biegły ścieżki na wprost do naprzeciwległego wejścia. Oprócz tych były jeszcze w dwóch miejscach ścieżki prowadzące po skosie pomiędzy sąsiadującymi wejściami. Jednak nie był cały zarośnięty. Z prawej strony znajdowało się boisko do siatko — koszykówki. To znaczy kawałek wyasfaltowanego klepiska z koszami po końcach i ze słupkami na siatkę pośrodku.
— Tato, tato mogę wejść na murek? — Odezwał się do ojca Marcin.
Tata obejrzał się i zobaczył rodzinę już w komplecie. Jedli lody. Żona szła z córką, a syn niezaciekawiony odpowiedzią ojca, stał już na ogrodzeniu.
— Nie spadnij! — Wrzasnęła Małgorzata.
Syn jednak już był z drugie strony, a że było to trochę niżej, w pewnej chwili nie było go widać. Następnie wyprostował się i ruszył biegiem przed siebie.
— Mamo też mogę? — Zapytała zazdrosna o dobrą zabawę Ania.
— Biegnij. W końcu są wakacje, a i mamy też czas.
Następnie podeszła pod męża i podała mu loda.
— Dziękuję. — Odpowiedział na poczęstunek.
Dzieci już razem biegały po parku. Rodzice spojrzeli się po sobie.
— Dobrze, chodźmy zobaczyć tutejszą a może i za niedługo naszą atrakcję — Powiedziała żona i złapawszy męża pod pachę, pociągnęła go w stronę najbliższego wejścia.
Po paru chwilach szli już przez środek parku. Dzieci to biegły z prawej na lewo, to na odwrót. Będąc na środku parku, zobaczyli, że z lewej ich strony znajdował się plac zabaw. Huśtawki, domek ze zjeżdżalnią i inne rozrywki dla dzieci. Oczywiście po trzech sekundach ich dzieci już tam były i wszystkie atrakcje były ich atrakcjami.
— I co myślisz? — Po chwili zapytała się żona.
— Spokojna i miła atmosfera. Dużo zieleni i ten ptasi rozgardiasz.
Rzeczywiście. Ruch samochodowy o tej porze dnia był nieduży. Więcej hałasu robiły wróble i inne ptaki odpoczywające od upału w parku. Mieszkańców też nie było widać odpoczywających na pobliskich ławeczkach. Widocznie mieli inne rozrywki.
— O widzisz. — Odezwał się Andrzej do żony. — Tu gdzieś w pobliżu jest rzeka.
— Też myślałeś o tym, że jak na takie urocze miejsce mało tu ludzi?
— Ano właśnie. Pewnie dzieci są nad rzeką. Może później też się wybierzemy?
Usiedli na stojącej tuż przy zjeżdżalni ławeczce i dokończyli zajadać lody. Po paru minutach żona spojrzała na zegarek.
— Przyjemnie, ale chyba już pora jechać dalej. Kościół podobno jest kawałek dalej. — Powiedziała i wstała z ławeczki.
Mąż dołączył i machnął ręką w stronę dzieci, które zauważywszy ruch rodziców, spojrzały w ich stronę. Po chwili szli już całą czwórką środkiem parku w stronę parkingu, na którym zostawili samochód.
— I jak dzieci? Podoba się okolica? Moglibyście tu żyć? — Tata zadał pytanie i naprawdę go to interesowało. On jako pisarz oczywiście chciałby zamieszkać w tak urokliwym i spokojnym miejscu. Jednak nie był sam. Miał żonę i dzieci. Ich dobro też musiało być brane pod uwagę. Właściwie najważniejsze było dobro dzieci.
— Wygląda w porządku. — Powiedziała uśmiechnięta i dość mocno zziajana Ania.
— Super! — Krzyknął w stronę ojca syn.
Powsiadali do samochodu. Powoli wycofali spod sklepu i ruszyli w dalszą drogę. Nie musieli daleko jechać. Rzeczywiście kościół był parędziesiąt metrów dalej z lewej strony. Zatrzymali się na parkingu i w tym samym momencie z przeciwnej strony podjechał inny samochód. Wysiadł mężczyzna i podszedł pod drzwi od strony kierowcy. Andrzej odsunął szybę i odezwał się do przybysza.
— Dzień dobry. Czy Pan Stanisław?
— Tak, witam. Tak myślałem, że to Państwo. Proszę jechać za mną. To nie daleko.
Deweloper wrócił do swojego samochodu i powoli wyjechał na drogę. Andrzej, zerkną w lusterko boczne, aby włączyć się do ruchu. Puściutko. Spokojnie ruszył za prowadzącym. Podjechali pod górkę, następnie przejechali obok cmentarza i ich oczom ukazały się dwa markety. Z prawej Lewiatan, z lewej Dino. Prowadzący samochód przejechał jeszcze kawałek i po prawej stronie była droga, w którą skręcili. Objeżdżali jakiś plac. Musiała to byś jakaś była baza. Coś jak po Pegeerze. Z lewej ich strony na początku był las od samej drogi, a po chwili zobaczyli nowo wybudowane osiedle. Domki nie duże, ale sympatyczne. Takie akurat jednorodzinne i w nowoczesnym budownictwie. Deweloper zatrzymał się przy pierwszym i zanim zdążyli podjechać, już stał na podjeździe i ich witał. Andrzej zaparkował na podjeździe. Na razie nie otwierał drzwi. Pierwsze co to zadał pytanie do rodziny.
— I jak? Czy tak jak w folderze?
— Powiem ci, że chyba nawet lepiej. — Powiedziała żona, która, aby wszystko lepiej widzieć, wychyliła się do przodu pod samą deskę rozdzielczą.
W tym czasie dzieci już zaczęły wychodzić z samochodu. Andrzej też otworzył swoje i przywitał go wyciągniętą ręką sprzedawca.
— Witam jeszcze raz. — I potrząsnął ręką Andrzeja. — A to właśnie ten dom. Zapraszam.
Następnie podał rękę Małgorzacie, która już zdążyła obejść samochód. Następnie Pan Stanisław ruszył w kierunku furtki, prowadząc w tym kierunku żonę Andrzeja. On jednak najpierw co zrobił, to rozejrzał się dookoła. Osiedle było nieduże. Jak na warunki miejskie. Jednak tu zajmowało połowę, a może więcej ulicy. Z lewej i prawej strony stały ładne nowe budynki. Widać było, że niektóre już są zamieszkałe. Gdzieniegdzie szczekał pies, gdzie indziej przed domem biegały dzieci. Ich dom. To znaczy ten, który zamierzali kupić, był pierwszym na osiedlu. Od lewej strony drogi, tu gdzie stał, może ich dom, jak również za wszystkimi następnymi był las. Domów było z dziesięć z jednej i tyle samo z drugiej strony. Na końcu drogi widać było skrzyżowanie i również las. Otoczenie bardzo Andrzejowi się podobało. Natura, natura i jeszcze raz natura. Po prostu spokój. On tego potrzebował. Żonie na pewno też nie powinno to przeszkadzać, a dzieciom?
Andrzej usłyszał głos żony.
— Idziesz?
Odwrócił się w jej stronę i zobaczył, jak razem ze Stanisławem obchodzą już sam budynek dookoła. Złapał za klamkę od furtki i wszedł do środka. Podwórko przed domem nie było jakieś ogromne. Jednak było już zagospodarowane i to ładnie. Podjazd do garażu, który znajdował się z prawej strony domu, był z kostki brukowej. Do drzwi wejściowych prowadziły trzy stopnie, a po bokach znajdowały się kolumny. Żona obchodziła budynek z lewej strony. Dzieci nieskrępowanie biegały jak wolne elektrony. W pewnym momencie obok niego znalazła się Ania. Złapała go za rękę i powiedziała.
— Tato, fajnie tu. Mnie się podoba. — I pobiegła łapać brata.
Andrzej się uśmiechnął. Miał jeszcze jedną po sobie zadowoloną osobę. Zanim dogonił żonę, oni skręcili już za budynek i mu zniknęli. Po chwili i on obszedł budynek. Wzdłuż całej działki, z jego lewej strony był las. Drzewa swymi długimi gałęziami wręcz wchodziły na podwórko. Andrzej wyszedł zza rogu. Tu zobaczył, że deweloper i żona weszli na taras znajdujący się z tyłu domu. Był on lekko nad ziemią. Jakieś trzydzieści centymetrów. Na nim znajdowała się huśtawka i dwa fotele razem ze stolikiem. Wręcz sielski klimat.
— Przepięknie. — Usłyszał głos żony.
I tu się zgadzał. On jako mieszkaniec od małego a właściwie z dziada pradziada miasta czuł się, że mógł tu zamieszkać. Wręcz zdziwiłby się, jak by ktoś myślał inaczej.
W tym momencie zobaczyła go żona.
— Widzisz to, co ja? — Zawołała.
Mąż podszedł i objął ją ręką w pasie.
— Wiem. Ładnie. — Powiedział.
W tym momencie z prawej strony na lewą przebiegły dzieci. Razem z ich pojawieniem się, ciszę i śpiew ptaków zastąpiły śmiech i rumor dziecięcych zabaw. Najlepsze, że wszystko do siebie pasowało.
Po spokojnym obejrzeniu wnętrza domu pan Stanisław wyszedł, aby spokojnie mogli przedyskutować. Zostawił im klucz od domu i powiedział, żeby spotkali się w parku na placu zabaw. Andrzej stał w oknie skierowanym z salonu na podwórko i las. Podeszła do niego żona. Chwyciła za rękę i uścisnęła.
— To chyba tutaj? — Właściwie zadała pytanie. Choć raczej było ono retoryczne.
Spojrzał na żonę i kiwnął głową.
— Choć, usiądziemy na tarasie i podpytamy dzieci. — Pociągnął żonę do siebie, a następnie pocałował w policzek.
Wyszli na zewnątrz. Słońce było akurat już z drugiej strony budynku i teraz tutaj był cień. Usiedli na huśtawce. Najpierw zza rogu wyjrzał Marcin i jakby czegoś szukał lub się skradał.
— Jest tu? — Zapytał.
— Nie. — Odpowiedziała mama, a następnie klepnęła w poduszkę na huśtawce.
— Siadaj. Pogadamy. — Dokończyła.
Zrobił krok i postawił stopę na tarasie. W tym momencie dostał kuksańca od siostry i został przez nią wyprzedzony. Ania usiadła obok ojca.
— Tato? I jak, podoba się wam? — Zapytała.
— Raczej odpowiedz czy tobie się podoba? — Podpytał ojciec.
— Mnie tak. — Powiedział Marcin, usadawiając się obok mamy. — Ale przecież mnie to się nikt nie spyta.
Rodzice spojrzeli po sobie. Wszystko było jasne.
Pół roku później
Byli po obiedzie. Ania poszła się przespać, a Marcin coś tam układał z klocków Lego. Andrzej usiadł na fotelu i włączył telewizor. Spojrzał na żonę. Oczy miała przekrwione. Zresztą on też pewnie nie wyglądał lepiej.
— Pomyliliśmy się. Nie możemy tego tak zostawić. — Powiedział do żony.
Ta pokiwała głową.
— Znajdź ten adres psychiatry w Kielcach. Trzeba zadzwonić i umówić się na wizytę. — Kontynuował.
Żona znów pokiwała głową.
— Już go mam. — I wstała z fotela. — Zadzwonię. Może coś uda się jeszcze dziś załatwić.
Wykręciła numer i po chwili zaczęła rozmawiać. Z tego, co mąż słyszał, wizyta mogłaby być jeszcze dziś.
— Dobrze Panie doktorze przyjedziemy. — Na koniec powiedziała żona i się rozłączyła.
Spojrzała na męża i powiedziała.
— Dziś za dwie godziny.
Mieli chwilę czasu. Trzeba było oczywiście poczekać, aż córka się obudzi. Była bardzo zmęczona. Oczy podkrążone i w ogóle jakaś bez sił.
Do Kielc nie było daleko. Syn jako ośmiolatek raczej mógł już zostać i się samemu bawić przez może godzinę. Jednak chcieli dzieciom umilić podróż a córce stres związany z pobytem w gabinecie, więc wymyślili wypad do restauracji. Po godzinie czekania, gdy córka nie wstawała, matka zdecydowała się ją obudzić. Weszła do pokoju. Córka spała. Miło było widzieć jak smacznie i zdrowo śpi. Nic jej tego nie zakłócało. Przykro było ją budzić.
— Córciu wstawaj. — Cicho powiedziała mama.
— Co? — Córka otworzyła oczy. — Jeszcze chwilę mamo.
— Musimy jechać do Kielc. Masz wizytę u lekarza.
— Przecież nic mi nie jest.
— Ja wiem, ale pan doktor może pomoże nam coś zrobić z tymi twoimi snami.
— Mamo to nie są sny. Ty mi dalej nie wierzysz.
Córka wstała z łóżka i odrzuciła koc, którym była przykryta.
— Tylko tak mówicie, żebym się uspokoiła, a wy nie wierzycie, co mnie męczy w nocy.
— Wierzymy. Wierzymy, że coś cię męczy. Uwierz. Jednak my tego nie widzimy. Zrozum, że staramy się to jakoś ogarnąć.
Córka wyszła z pokoju i już miała trzasnąć drzwiami, ale obejrzała się na mamę i zrozumiała, że to nie jej wina. Oprócz tego wychodziła ze swojego pokoju, a nie wchodziła. Dziwne jej się wydawało trzaskanie własnymi drzwiami i zamykać tam własną mamę. Małgorzata zauważyła ten błysk w oku córki. Widziała złość i ją rozumiał. Jednak widziała też, że córka jeszcze panuje nad swoimi odruchami. Matce zrobiło się przykro. Nie za próbę trzaśnięcia drzwiami. Za to, jak nie rozumieją, a może nie umieją ogarnąć problemu córki. Co takiego stało się przez ostatnie pół roku, że córka ma takie problemy, według nich psychiczne.
Podjechali pod dom jednorodzinny. Był duży i widać było na nim majętność mieszkającego w nim doktora. Właśnie jak zakończyli parkowanie, z furtki wyszła jakaś pani z córką. Widocznie wizyta się skończyła. Byli na czas.
— Jak myślisz, ile będzie potrzeba czasu na wydanie diagnozy? — Zapytał mąż, gdy córka już była poza samochodem.
— Jesteśmy umówione na godzinę. Więc mam nadzieję, że się wyrobimy.
— Trzymam kciuki. My pojedziemy do galerii Korona. Obiecałem synowi sklep zoologiczny. — I tu ojciec zamrugał w stronę uśmiechniętego syna.
— Żebyście mi niczego nie kupowali. — I Małgorzata zamknęła drzwi.
Po paru chwilach były już w środku. Usiadły na krzesełkach w małym pokoiku, tuż przy gabinecie. Po chwili drzwi się otworzyły i młody Pan doktor zaprosił do siebie.
— Witam młoda damo. — Zagadnął do Ani.
— Dzień dobry.
— Co Panią do mnie sprowadza.
— Panie doktorze, córka ma koszmary nocne.
— Mamo to nie tak.
— Poczekaj córciu. Córka budzi się w nocy i coś ją, nie wiem — dusi.
Pan doktor wszystko notował. Mama opowiadała, córka po pierwszy ucieszeniu więcej się nie odezwała. Gdy mama skończyła, odezwał się Pan doktor.
— Powiedz mi dziewczynko, jak ty to widzisz.
Matka spojrzała się na córkę, a potem na doktora.
— Panie doktorze, budzę się, bo coś siada na mnie. Zaczyna dusić i szeptać mi do ucha.
Doktor nie patrzył na dziewczynkę, tylko notował. Po wysłuchaniu całej opowieści poprosił, aby córka wyszła i poczekała na mamę.
— Proszę Pani. Oczywiście Pani rozumie, że to tylko zwidy?
— Tak.
— Widzi Pani. Po pierwsze mieszkają państwo w nowym miejscu. Nowa szkoła, nowi koledzy. Na pewno nowe problemy.
— Tak też to widzę Panie doktorze.
— Czy wszystko zaczęło się zaraz po zamieszkaniu?
— Nie. Może po miesiącu. Zdarzało się to przez cztery razy. Córka była coraz bardziej umęczona tym wszystkim, a potem ustało. Pojawiło się znów ostatniej nocy. Chyba nawet jeszcze z większą mocą.
— Proszę Pani. Po wakacjach pierwsze wrażenia w nowej szkole. Ja tak zakładam. Widocznie zaczęło się po jakimś czasie układać i wszystko wróciło do normy. Może teraz coś znów ją denerwuje. Jak oceny?
— Panie doktorze. Początek w miarę stabilnie. Piątki szóstki. Może nie raz czwórki. Teraz znów trochę gorzej.
— A no właśnie. — Pan doktor pokiwał głową. — Córka przeżywa okres dojrzewania. Nowa szkoła i koledzy. Nowi nauczyciele. Nowe obowiązki. Jednak wieś to nie miasto. Zupełnie inny mikro klimat.
Doktor coś zanotował i wyjął receptę. Zaczął swoim oczywiście niewyraźnym pismem zapisywać leki. Jedna, druga recepta. Zakończył na trzeciej. Wyciągnął rękę z receptami.
— Proszę. Są to antydepresanty i rzeczy uspokajające. Gdyby były jakieś efekty uboczne, proszę odstawić i skontaktować się ze mną.
Małgorzata wzięła recepty, podziękowała i po zapłaceniu za wizytę wyszła. Córka siedziała ze zwieszoną głową. Gosia pogłaskała ja po głowie i powiedziała.
— Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
— Pan doktor mi nie uwierzył. — Powiedziała Ania i wstała z krzesełka.
Przed gabinetem stał już samochód a w nim Andrzej z Marcinkiem. Żona otworzyła drzwi i usłyszała kończącą się rozmowę pomiędzy jej mężczyznami.
— Tylko pogadamy z mamą i zobaczymy. — Powiedział ojciec.
Wszyscy już siedzieli w aucie. Mama spojrzała na Anię. Ta zapięła pas i ze smutną miną wpatrywała się w boczną szybę. Mąż odpalił samochód.
— To, co tam planujecie? — Odezwała się mama.
Ojciec spojrzał we wsteczne lusterko, a następnie zerknął na żonę.
— Widzieliśmy bardzo ładne chomiki.
Żona wiedziała o zamiłowaniu dzieci do tych stworzeń, jednak nigdy nie wyraziła zgody na ich zakup. Popatrzyła na męża. Ten machnął lekko głową w stronę tylnych foteli. Zrozumiała. Chodziło o poprawę nastroju i miru domowego.
Córka po usłyszeniu wyrazu chomiki ożyła. Ojciec widział, jak jej oczka się rozżarzyły i gwałtownymi ruchami to patrzyła na nich siedzących z przodu, to na brata.
— Tato to prawda? Możemy mieć chomika?
Chwila ciszy. Następnie odezwała się mama.
— Dobrze. Podjedziemy i wybierzecie sobie.
Już dawno nie widzieli tak wesołych dzieci, a przede wszystkim córkę.
Pół roku wcześniej.
Dojechali na parking przy parku. Byli tu drugi raz w życiu a czuli się jak u siebie. Dzieci bez pytania wybiegły z samochodu i po przeskoczeniu przez murek już po nim biegały. Andrzej chwile jeszcze siedział w samochodzie razem z zoną. Spojrzał na żonę, a następnie się odezwał.
— Będzie nam tu dobrze. — Było to właściwie stwierdzenie niż pytanie. Żona zresztą tak to odebrała.
— Będzie. — Powiedziała.
Podobało im się tu wszystko. Park, ich nowe osiedle, bliskość lasu, czyli natury, a podobno jest jeszcze wiele do oglądnięcia. Przynajmniej tak im już wcześniej zachwalał Stanisław. Wyszli z samochodu i podeszli pod znajdującą się niedaleko ławeczkę oraz siedzącego na niej dewelopera. Usiedli obok.
— I jak Państwo to widzą. — Odezwał się Stanisław. — Czy muszę jeszcze jakoś zachwalać, czy są Państwo zdecydowani?
— Bierzemy. — Powiedział Małgorzata z wyraźnym zadowoleniem w głosie.
— Bardzo się cieszę. Prześlę Państwu dokumenty do przejrzenia na maila, a już właściwie od dziś mogą się Państwo wprowadzać. Klucze są do Państwa dyspozycji.
Następnie wstał i podał rękę na pożegnanie, najpierw Małgorzacie, a następnie Andrzejowi. Wsiadł do samochodu i odjechał. Nowi Sobkowianie popatrzyli się po sobie. Byli uśmiechnięci.
— Może pójdziemy nad rzekę? — Podpowiedział mąż.
— Chodźmy.
Wstali i skierowali się w stronę gdzie podobno była rzeka.
Jeszcze dwa dni zajęło im sprowadzanie się do nowego domu. Popakowanie się i zorganizowanie, choć i tak już wcześniej zamówionego transportu musiało potrwać. Stare rzeczy wyrzucili. To do czego naprawdę byli przywiązani, dostarczono im do nowego domu. Oni pierwsze co, to pokupowali nowe meble i co najważniejsze łóżka. Nie chcieli spać na starych w nowym miejscu. Chcieli zacząć na nowo. Nie, żeby mieli coś za sobą zostawić. Bo co to właściwie było? Małgorzata jako żona i gospodyni domowa właściwie miała dopiero tutaj zacząć żyć po swojemu. Chciała nie być już tylko żoną autora poczytnych książek. Może nie bestselerów, ale dało się dość dobrze z tego żyć. Ostatnio Andrzej miał pustkę w głowie. Miasto było dobre do życia towarzyskiego. Jednak on coraz więcej potrzebował spokoju. Dzieci też zaczynały odczuwać narastające zadymienie i miejską nerwowość. Kielce zaczynały się za szybko rozwijać. Nowe drogi, co skrzyżowanie nowy market. Zbyt konsumpcyjny świat.
Pierwsza noc zapowiadała się wspaniale. Rozłożyli, oczywiście nowego grilla, na tarasie. Nie zapraszali jakichś gości. Cieszyli się sobą, swoją najbliższą rodziną. Gdy zaczął zapadać zmrok, w pewnym momencie coś zwróciło uwagę gospodarza. Na słupku ogrodzeniowym, tym narożnym coś siedziało. Jakieś stworzenie. Dość duże i miało lekko przechyloną głowę na bok. Co to było, poznał dopiero, jak zaczęło kręcić głową. Oczywiście tak, jak tylko to stworzenie umiało. Dookoła. Była to duża sowa.
— Dzieci! -Zawołał, choć oczywiście nie za głośno.
Jedno za drugim zaczęły wychylać się z salonu przez drzwi balkonowe.
— Ciii. — Powiedział i pokazał ręką w stronę siedzącej sowy.
— Łał. — Powiedział cichutko Marcin. — Piękna.
— Jaka duża. Nie wiedziałam, że są aż takie duże. — Ania nie kryła zdziwienia.
Sowa jakby lekko podskoczyła, rozłożyła skrzydła i bezszelestnie odleciała. Wszyscy odprowadzili ją wzrokiem.
— Takie rzeczy tylko na wsi. — Powiedziała mama, która też w ostatniej chwili zdążyła ja zobaczyć, wychodząc na taras.
Nastała noc. Prawdziwa, nie taka jak w mieście, gdzie światła oświetlają budynki, ulice i podwórka całodobowo. Tu światła, choć świeciły się na ulicy wzdłuż budynków, to za nimi na podwórkach panował półmrok. Za ogrodzeniem tam, gdzie był las, było naprawdę ciemno.
— Może pójdziecie już spać? — Zaproponowała mama.
Dzieci oczywiście oponowały, ale w końcu poszły. Rodzice zostali sami. Usiedli na huśtawce i żona z kieliszkiem wina wtuliła się pod ramię męża.
— Tu chyba się odblokujesz. Prawda? — Powiedziała i choć nie oczekiwała odpowiedzi, miło było ją usłyszeć od męża.
— Powiem ci, że nigdzie i nigdy nie miałem takiego napływu pomysłów jak tutaj.
Dzieci po wykąpaniu się i po pożegnaniu ruszyły do swoich pokoi. W grillu wygasło. Nawet światła na ulicy kończyły pracę. Zrobiło się naprawdę ciemno, a oni siedzieli dalej i bujali się na huśtawce.
— Mógłbym tu usnąć. — Powiedział Andrzej.
— Co? — Odezwała się żona. — A, tak. Ten spokój usypia.
W tym momencie z uchylonego okna córki usłyszeli głos.
— Odejdź.
Popatrzyli po sobie. Od pożegnania dzieci upłynęło może z półgodziny i pewnie już usnęły. Z kim rozmawiała córka?
— Mamo. Mamo. — Głos córki był coraz cichszy.
Rodzice zerwali się z huśtawki i pobiegli do jej sypialni. Gosia otworzyła drzwi. Zaświeciła światło i zobaczyła leżącą na wznak córkę. Przykrytą pod brodę kołdrą i z otwartymi oczami. Mama podeszła pod łóżko. Córka nawet nie mrugnęła. Ojciec wyjrzał zza futryny. Mama usiadła na łóżku i dotknęła czoła córki. Była zimna. W pewnym momencie córka wciągnęła powietrze. Teraz Gosia dostrzegła to, że córka musiała nie oddychać. Ania spojrzała na mamę.
— Mamo! — Krzyknęła i rzuciła się w ramiona matki.
— Już dobrze. — Powiedziała mama i odwróciła głowę w stronę ojca.
— Mamo to było coś strasznego. Chciało mnie udusić.
— Co takiego?
— Taka jakaś staruszka.
— Miałaś zły sen. Pewnie za bardzo przeżywasz to wszystko. — Powiedział tata, który podszedł i pogładził córkę po głowie.
Ania spojrzała na ojca. Widać było, że chwilę się zastanowiła.
— Może. Na pewno było to bardzo realne. — Odpowiedziała po namyśle.
— Na pewno. — Mama oddaliła córkę od siebie i powiedziała jej to w oczy. Następnie dłonią odgarnęła jej włosy z czoła i położyła na poduszkę. — Dasz radę zasnąć?
— Chwilę odsapnę i się postaram. Już się nie boję. — Odpowiedziała córka.
— To jeszcze raz dobranoc. — Powiedzieli rodzice i wyszli z pokoju.
Po zamknięciu drzwi Gosia odezwała się do męża.
— Była bardzo zimna.
— Pewnie stres. — starał się uspokoić sytuację ojciec.
Mijały dni. Dzieci bawiły się już jak u siebie. Często chodziły nad rzekę. Oczywiście nie zawsze po to, aby się wykąpać. Nie zawsze było na tyle gorąco. Lato się kończyło i nadszedł czas na pójście do szkoły. Ania była pełna nadziei. Znała już większość dzieci ze swojej klasy. Parę osób nawet mieszkało na tym samym osiedlu. Dwie dziewczynki ulicę dalej. Im było bliżej roku szkolnego, tym częściej Marcin musiał bawić się bez siostry, bo Ania razem z kolegami i koleżankami zajmowali się sobą.
Rodzice ostatniego dnia wakacji urządzili grilla. Poznali już dobrze sąsiadów. Szczególnie tych, których dzieci były w podobnym wieku. Nic tak nie zbliża, jak dzieci i szkoła. Na tego właśnie ostatniego grilla przyszli sąsiedzi z domu obok i mama Kacpra mieszkających na tej dalszej ulicy. Rodzice siedzieli na tarasie. Dzieci nie można było już od paru dni utrzymać na podwórku więc i tym razem też po pobieganiu w granicach działki w końcu wybiegły do lasu. Jeszcze nie było na tyle ciemno, aby się o nie bać. Z drugiej strony znały już okolicę jak własne podwórko. Rodzice rozmawiali o wszystkim między innymi o pracy. Szczególnie interesowała ich nowa książka Andrzeja. Małgorzata cieszyła się z odblokowania natchnienia męża. W Kielcach nie szło mu już parę miesięcy. Spokój i cisza wiejskiego otoczenia jednak mu służyła. Całymi dniami siedział właśnie na tym tarasie i pisał na laptopie. Żona, widząc go, jak zapisuje kolejne strony i widząc jego uśmiech, sama też nie mogła powstrzymać uśmiechu.
W pewnym momencie zrobiło się już na tyle ciemno, że Gosia zawołała dzieci na podwórko. Przyszły dość pokornie, choć i dość mocno zagadane i to na nad wyraz poważnie.
— Czy wszystko w porządku chrabąszcze? — Zapytała się, gdy były już obok tarasu.
— Tak proszę Pani. Pokazałem Ani gdzie był kiedyś krzyż. — Odpowiedział Kacper.
— Nie było go już tam. — Powiedziała Ania jak by z rozżaleniem.
— Albo się pomyliłeś, albo go nigdy nie było. — Ani, jakby zależało na takim odkryciu.
— Powiem ci, że albo był tam. — I pokazał na róg ich działki. — Albo powinien być może i tu. — Teraz pokazał na samą działkę.
— A może w lesie. Teraz jak są tu te domy, wszystko wygląda trochę inaczej. — Kontynuował Kacper.
Tu wtrąciła się mama Kacpra.
— Synu może kiedyś był, ale drzewa na tyle urosły, że coś ci się pomyliło?
Syn dziwnie popatrzył na mamę, a następnie jakby nie chcąc konfrontacji, przyznał jej rację.
— Może rzeczywiście. — Powiedział w końcu.
Andrzej, choć to zauważył, zlekceważył. Uznał, że może mama Kacpra nie chce kłótni dzieci. Właściwie tak mogło być, ponieważ po tej wymianie zdań dzieci zajęły się zabawą, a nie przekomarzaniem o jakimś krzyżu.
Zrobiło się naprawdę późno. Dzieci może i jeszcze chciały się bawić, rodzice jednak musieli jutro rano iść do pracy. Wszyscy w piętnaście minut się porozchodzili. Ania usiadła obok taty na huśtawce.
— Może pójdziesz już spać? — Zaproponował ojciec.
— Może i pójdę.
— A o czym tak ten ładny łebek myśli.
— Tato. Przypomniało mi się, jaki miałam sen parę dni temu.
— Jaki. — Tata oczywiście pamiętał. Chciał jednak córce pokazać, że nie powinna się tym przejmować. Pokazać jej, że tata nie pamięta, więc może to nie wymaga pamięci.
— Tato ten jak mnie coś dusiło.
— To tylko sen. Widzisz, że już się więcej nie powtórzył. Zresztą nawet jak by się powtórzył, postaraj sobie przypomnieć, co ci mówiłem. Powtórz sobie, że to tylko sen i nic naprawdę ci nie grozi.
— Może już pora spać? — Usłyszeli głos matki, która właśnie wychyliła się przez drzwi balkonowe.- Marcin już się położył.
Ania spojrzała na ojca. W oczach miała wiarę w jego słowa, ale i lęk przed nocą.
— Idę. — Powiedziała, a następnie wstała.
Weszła do domu. Żona usiadła na huśtawce obok męża. Lekko rozbujała ją nogą i podciągnęła pod siebie.
— O czym rozmawialiście? — Zapytała.
Mąż się zamyślił czy powiedzieć, że o niczym? A jeśli to coś?
— Właściwie o niczym. — Zdecydował się na taką odpowiedź.
Po chwili usłyszeli, jak córka powiedział im jeszcze dobranoc i zostali sami na tarasie.
— Naprawdę jesteś zadowolony z tego, jak ci idzie pisanie?
— Idzie nad podziw dobrze. Już dawno nie miałem takiego ciągu do pisania. Już dawno nie sprawiało mi to takiej przyjemności.
— Czy mogę się zapytać, o czym to będzie?
— Taka tam wiesz moja proza. Nic jakiegoś dziwnego. Po prostu różnica jest tylko w tym, jak to ze mnie wychodzi.
Żona nigdy nie wiedziała przed zakończeniem pisania, o czym mąż pisze. Oczywiście znała książki męża. Była zawsze jego pierwszą recenzentką i korektorem w jednym. Nie zdziwiła się taką odpowiedzią. Po prostu wiedziała, że prędzej czy później będzie ją miała w rękach.
Oparła się o męża i zamknęła oczy.
— Czy zdajesz sobie sprawę, że już za dwa dni dzieci pójdą do szkoły?
— Tak. Zostaniemy sami w domu. Dobrze, że jest jeszcze ciepło i będziesz mogła pochodzić trochę sama na spacery.
— Jak sama? Zostawisz mnie tak samą?
— Wiesz, że lubię spacerować. Jednak gdy dom będzie pusty, to już wtedy jak zacznę pisać i jak mnie wciągnie, to nie wiem, kiedy wyjdę.
Takiego męża żona widziała naprawdę dawno temu. Nie chciała mu tego zabierać.
— Ale wieczorem, chociaż na krótki spacer?
— Wtedy pewnie tak a teraz to może i my pójdziemy spać?
— Dobrze. To ja pójdę pierwsza. — Żona wstała i weszła do domu.
Słyszał jak się kompie. Słyszał lejącą się wodę z prysznica. Po chwili ustało, więc musiała skończyć, się myć. Andrzej wstał i powoli wszedł do domu.
— Boże co ci! — Usłyszał głos żony. Dochodził z pokoju córki. — Aniu!
Przyspieszył kroku. Po sekundzie był w drzwiach od pokoju. Zobaczył, jak żona siedzi obok leżącej na wznak córki. Miała rozłożone ręce i otwarte oczy. Była na twarzy blada jak trup. Żona zaczęła ją potrząsać.
— Aniu, Aniu. — Krzyczała i potrząsała.
Ania w pewnym momencie mrugnęła powiekami i złapała oddech. Spojrzała na matkę i zaczęła płakać.
— Mamo jak to śmierdzi! — I wtuliła się w ramiona matki.
Żona odwróciła głowę w stronę męża. Nie wiedział, co ma powiedzieć.
Po tym zdarzeniu parę następnych nocy był spokój. Andrzej zaczynał zapominać o całej sytuacji. Jedno co trzymało ich przy tym wszystkim, było zachowanie córki. Była wyraźnie słabsza i smutniejsza.
Mniej więcej pół roku później.
Nastała wiosna. Ania zaczęła brać leki i zaczęło się jej polepszać. Może była po nich bardziej śpiąca, ale za to nic nie przeszkadzało jej w spaniu. Robiło się coraz cieplej i dzieci już nie chciały siedzieć w domu a tym bardziej spędzać czasu na odrabianiu lekcji. Ich Ania nie była już tą Anią, jak się tu przyprowadzili. Andrzej starał się to tłumaczyć okresem dojrzewania. Zresztą miał swoje problemy. Utkną w książce. Nic żonie nie mówił, ale na pewno coś wyczuwała. I tak było. Małgorzata widziała, jak mąż snuje się całymi dniami i wieczorami. Nie przeszkadzała mu. Widziała go już takiego. To nie był jego pierwszy raz.
— Andrzej może dałbyś mi przeczytać, co tam piszesz. A właściwie pochwal się postępami. — W końcu któregoś dnia zagadnęła go.
— Nie teraz. — Odpowiedział.
Jak starała się sobie przypomnieć, to już dawno nie widziała go piszącego. Martwiła się coraz bardziej. Jak przestawała bać się o córkę, zaczynała o męża.
— „To taki chyba kobiecy rytuał” — Myślała.
Chciała pomóc mężowi. Wiedziała, że nie pozwoli jej tak od przeczytać to, co tam ma. Musiała podejść go po kobiecemu.
Było przed południem. Dzieci w szkole. Ona jak zwykle o tej porze zajęta gotowaniem.
— Andrzejku. Może poszedłbyś do sklepu. Braknie nam śmietany. Wymyśliłam pomidorówkę, a teraz patrzę, a ja jej nie mam.
Mąż siedział na huśtawce na tarasie. Niby trzymał obok siebie laptop, ale go nie używał.
— Co tam? — Odezwał się jakby wyrwany ze snu.
— Śmietanę. Mógłbyś pójść kupić?
— Dobrze.
Wstał i po zabraniu pieniędzy wyszedł. Żona nie czekała. Chciała zobaczyć, na czym stoi mąż. Podeszła pod huśtawkę, usiadła i wzięła laptop na kolana. Po otwarciu było, wprowadź hasło. Znała je oczywiście i pasowało. Książka nie była otworzona. Musiała wejść w odpowiednią kopertkę i zobaczyła plik z nazwą nowa książka. Uruchomiła. Był to spory plik. Miała chwilę, więc zaczęła się wczytywać od początku w treść. Wyglądało w porządku. Oczywiście wersja początkowa z błędami i literówkami. Sens książki był zrozumiały. Kryminał i oczywiście morderstwo. Mąż tak lubił. Przerzuciła parę stron. Znów się zaczytała. Wszystko się zagęszczało, ale wyglądało w porządku. Przerzuciła parę stron dalej. Coś jej jednak w tym nowym fragmencie zastanowiło. Jak na pisanie jej męża zaczynało się dziać trochę mrocznie.
— „Może zmienia trochę styl” — Pomyślała.
Następne parę stron dalej. Gosia zrobiła wielkie oczy. Tekst zaczynał się robić niedetektywistyczny. Przechodziło to, jakby następowała zmiana głównego bohatera. Już nie był nim detektyw. Zaczynał nim być morderca. Mąż coraz bardziej rozpisywał się nad mrocznym charakterem mordercy. Zagłębiał się w nim. Wręcz jakby zaczynał się delektować wymyślaniem jego najczarniejszej strony. Przerzuciła kolejne strony. Usłyszała w tym momencie otwieranie drzwi wejściowych. Szybko złożyła laptopa i dyskretnie go odłożyła. Na tyle o ile mogła, zajęła taką pozycję, żeby nie wyglądało to na jakieś zainteresowanie komputerem.
— Jestem. — Odezwał się mąż. — W tym momencie zauważył żonę na tarasie. — Pewnie, wygoń męża z domu, a ty się rozłóż i odpoczywaj. — Skwitował jej pozę i się uśmiechną.
Małgorzacie serce waliło jak młotem. Uśmiechnęła się i aby zachować jakieś pozory spokoju musiała odpowiedzieć żartem.
— Bo ciebie gdzieś wysłać, to jak po śmierć. — Mina jej zrzedła. Raczej nie udało się jej wybrnąć najlepiej.
Trzy miesiące wcześniej.
Styczeń. Małgorzata widziała, że córka ma koszmary. Ona tak to nazywała. Córka cały czas mówiła o jakiejś istocie. Wszystko ustępowało po jakimś tygodniu od napadu lęku. Jednak to, że córka zachowywała się, w miarę normalnie parę dni po tym nie znaczyło, że matka spała spokojnie. Widziała, jak córka to wszystko przeżywa. Najgorsze, że zawsze po wszystkim była dużo słabsza i bardziej zmęczona. Mąż podchodził do tego raczej sceptycznie, choć oczywiście przeżywał zmartwienie córki.
W okresie stycznia następowała wizyta duszpasterska. Ksiądz odwiedzał domy po kolędzie. Oni jako mieszkańcy miastowi raczej nie udzielali się w takich rytuałach. Andrzej wolał księdza omijać. Był niewierzący i nie chciał być nawracany ani nie chciał nawracać proboszcza. W momencie, gdy ksiądz miał ich odwiedzić, Andrzej postanowił pojechać do Kielc do księgarni. Lubił zapach i dotyk nowych książek. Gosia też nie była zbyt wierząca. Chciała jednak aby sąsiedzi nie patrzyli na nią jak na dziwoląga. Tu na wsi wszyscy przyjmowali kolędę. Tak było przyjęte.
Małgorzata wyszykowała wszystko do przyjęcia księdza, a sama wysłała syna, aby wyglądał, gdzie ów człowiek jest. Nie chciała być zaskoczona.
— Mamo! Wszedł do domu obok. Idą tu chłopcy. — Wrzasnął Marcin.
— Ministranci. — Poprawiła go pod nosem mama. — Aniu, choć. Ksiądz zaraz będzie.
Ania wyszła z pokoju w momencie, jak usłyszeli dzwonek do drzwi. Gosia otworzyła i wpuściła do środka dwóch ministrantów. Musieli odśpiewać kolędę. Tak tu się to odbywało, a następnie po otrzymaniu po pięć złotych usiedli na przygotowanych dla nich krzesełkach. Marcin w dalszym czasie stał w oknie i czekał na księdza. Małgorzata powinna po niego wyjść pod furtkę. Taki zwyczaj.
— Idzie. — Wrzasną i odskoczył od okna.
Matka wstała i podeszła pod drzwi. Po otwarciu zobaczyła księdza już stojącego w furtce. Nie czekał na zaproszenie. Był to starszy mężczyzna. Miał na wygląd z siedemdziesiąt lat. Lekko przygarbiony, ale jeszcze rześko się poruszający. Przekroczył furtkę i zobaczywszy Małgorzatę, powiedział.
— Szczęść Boże.
— Niech będzie pochwalony. — Odpowiedziała Gosia, choć nie wiedziała, czy dobrze to powiedziała.
Ksiądz podszedł pod stopnie i przestał iść dalej. Zrobił krok w bok. Wyjrzał zza rogu domu. Następnie spojrzał na Gosię i wszedł po schodach. Gospodyni podprowadziła gościa pod stół, na którym był przygotowany lichtarzyk i święcona woda. Ksiądz poczekał aż zaświeci świeczki. Następnie po pomodleniu się i po wyjściu ministrantów ksiądz spoczął na przygotowanym krześle. Popatrzył się po pokoju. Następnie spojrzał przez drzwi balkonowe na podwórko. Później skierował wzrok na rodzinę.
— Męża nie ma? — Padło pytanie.
— Nie, musiał wyjechać do miasta.
Ksiądz spojrzał na Gosię. Ta pewnie się zaczerwieniła. Nie lubiła cyganić.
— Ładne ma Pani pociechy. Choć w kościele ich nie widzę. Zresztą nikogo z Państwa nie widziałem.
— Proszę księdza. Jesteśmy raczej słabo wierzący.
— Więc dlaczego Pani mnie przyjęła?
Zapadła niezręczna cisza.
— Widzi ksiądz. Kiedyś byłam bardziej wierząca. Mieszkałam na wsi. Tam wygląda to inaczej. Rodzice, środowisko. W mieście człowiek odszedł od wiary.
— A teraz znowu wieś?
— Coś w tym rodzaju. Chcemy się wtopić.
— No właśnie. Trudno. Skoro tu jednak jestem, jest nadzieja na nawrócenie.
Gosia lekko się uśmiechnęła. Zaraz jednak po tym opanowała mimikę, aby nie wyjść na ignorantkę.
Ksiądz wyjął swój kajecik i coś zapisywał. Po chwili powiedział.
— A czy Pani wie, że byłem przeciwnikiem budowania tu osiedla?
Gosia zrobiła wielkie oczy.
— Czemu proszę księdza?
— To nie jest dobra ziemia. Tam był kiedyś krzyż. — I pokazał ręką na koniec ich podwórka.
— Słyszałam. Podobno był.
— Był, był. Jednak jak deweloper wykupił całą ulicę, krzyż zlikwidowano jako zawadzającą rzecz.
— Był tam ktoś pochowany? Może szczątki przeniesiono gdzie indziej?
Ksiądz popatrzył na dzieci. Siedziały spokojnie. Były dobrze wychowane.
— Widzę, że córka jakoś blado wygląda. Czy może się mylę? Obym się mylił.
— Nie. Znaczy się tak. Źle sypia. A to ma jakiś związek?
Gosia była coraz bardziej zaniepokojona dziwnymi pytaniami księdza.
— Dzieciaczki macie po obrazku i możecie iść się już pobawić. Zamienię z mamą jeszcze parę słów. — Powiedział ksiądz i gdy dzieci podchodziły do niego, on im je podawał.
— Możemy iść mamo? — Zapytała się Marcin.
— Tak proszę.
Ksiądz odprowadził wzrokiem dzieci, a gdy weszły do swoich pokoi, spojrzał na Gosię.
— Tu moje dziecko był kiedyś cmentarz.
— Tu. Dokładnie w tym miejscu jak nasz dom?
— Nie, tu się kończył.
— Proszę księdza. Prosiłabym, aby ksiądz nie opowiadał mi tu horroru klasy B. Widziałam takie filmy. Ksiądz nic nowego nie wymyślił.
— Ja nic nie wymyślam. Takie są fakty. To nie był zwykły cmentarz. Ten normalny jest w tym samym miejscu co teraz.
— To tu był nienormalny. — I tu nie wytrzymała i się uśmiechnęła.
— Tu byli chowani zmarli po ciężkiej chorobie i to jest fakt.
— Proszę księdza, niech ksiądz nas nie straszy. Zresztą nawet jak tu był cmentarz, to przecież nie jest to film czy książka, a w życiu nie ma takich horrorów. Bardzo było mi miło, ale chyba już pora na księdza. — Gosia wstała, aby dać znać proboszczowi, aby uczynił to samo.
Ksiądz nie patrzył na nią. Zapakował swoje rzeczy i podniósł wzrok na gospodynię.
— Moja droga. Jak będziesz mieć jakiś kłopot nie do rozwiązania, przyjdź. Pomodlimy się. — Następnie wstał i poszedł do drzwi.
— A jeszcze jedno. Boże pobłogosław to domostwo. W imię ojca i syna i ducha świętego.
— Amen. — Odpowiedziała Gosia.
W tym momencie otworzyły się drzwi wejściowe na balkon. Zawiało zimnym powietrzem. Gosia ruszyła szybko, aby je zamknąć. Domykając, spojrzała na księdza. Już go nie było. Wyszedł.
Trzy miesiące później.
Małgorzata była w ciężkim szoku po przeczytaniu może i pobieżnym nowej książki Andrzeja. Na drugi dzień postanowiła przejść się na spacer.
— Andrzej, odprowadzę dzieci do szkoły i pójdę się przejść z sąsiadką po lesie. — Powiedziała do męża przy śniadaniu.
Mąż był jak nieobecny.
— Andrzej, mówię do ciebie. Coś ci jest?
— Nie, nie. — Podniósł głowę znad talerzyka z jajecznicą. — Idź, idź. Będę i tak pisał, więc rób, jak uważasz.
Żona widziała, że mężowi nie chodzi o pisanie. Nie widziała go piszącego już jakieś parę tygodni. Dzieci zjadły śniadanie i zaczęły się zbierać do wyjścia.
— Pozbierasz, jak skończysz. — Powiedziała Gosia do męża i wskazała na pozostawione talerzyki i kubki po piciu.
Mąż spojrzał na żonę. Oczy miał jakieś takie nieobecne.
— Tak. — Odpowiedział i opuścił głowę.
Dzieci były już przy drzwiach.
— Choć mamo. — Odezwał się już z progu Marcin.
Żona jeszcze raz spojrzała na męża. Nie było z nim dobrze. Najpierw córka teraz on. Co jeszcze?
— Na razie. — Powiedziała na odchodne i nie czekając na odpowiedź, wyszła za dziećmi.
Andrzej chwilę jeszcze tak siedział, jak zostawiła go żona. Następnie wstał i podszedł pod drzwi na taras. Spojrzał w róg ogrodzenia. Coś go tam ciągnęło. Jakiś smutek i niesprawiedliwość. Odciągną drzwi i wyszedł. Nie rozglądał się ani nie wahał. Po przejściu przez taras zszedł z niego i ruszył pod ogrodzenie. Obok sąsiedniego płotu stała sąsiadka. Patrzyła się, co Andrzej robi. Nie reagowała. Andrzej podszedł pod narożny słupek i się zatrzymał. Zwiesił głowę i patrzył się w ziemię. Ile tak stał, nie wiedział. W pewnym momencie usłyszał głos sąsiadki.
— Andrzeju co tam robisz?
Spojrzał w stronę, z której dobiegał głos. Zobaczył sąsiadkę.
— „Jak ona miała na imię? Przecież się z nią kolegujemy. Agata”. — Pomyślał.
— Cześć Agatko. Co chcesz. — Powiedział, nie odsuwając się od płotu.
— Zaciekawiłeś mnie, co robisz.
— Jakoś tak dobrze mi się tu myśli.
— Jak lubisz. — Odpowiedziała i dodała. — Gosia już wróciła ze szkoły?
— Gosia? Szkoła? A na spacer miała iść.
— Tak ze mną.
— To nie wiem. Nie widziałem ją od śniadania.
— Nie przeszkadzam. Wyjdę przed bramę, może już idzie. Na razie sąsiedzie. — Odwróciła się i odeszła.
Andrzej spojrzał na zegarek. Ile mogło upłynąć od wyjścia dzieci? Pół godziny? Odwrócił się w stronę narożnego słupka. Odpłynął.
Żona zamknęła drzwi. Mąż ją bardzo martwił. Czy bardziej niż dzieci? Teraz już na równi. Popatrzyła, gdzie są dzieci. Marcin już przy furtce. Ania czekała na nią przy schodach. Nachylona głowa. Blada jak zwykle. Czy na pewno jak zwykle? Czy już to jest takie normalne? Nie, kiedyś to dziecko było rumiane i nie do doścignięcia. Takie jak teraz to nie jest zwykle, ale co z tym zrobić? Najpierw musi z kimś porozmawiać. Wyszli na ulicę. Marcin biegał to tu to tam. Ania szła przy mamie. Najlepiej jak by się już nie wstydziła i trzymała ją za rękę. Była już jednak duża i trochę jej to uwłaczało. Może jeszcze miała odrobinę młodzieżowego wstydu. Coś jakby „co by było, jak by ją tak zobaczyły koleżanki. Jak trzyma się z mamą za ręce”. Wstyd. Gosia to rozumiała, choć miała straszną ochotę ją przytulić tu i teraz. Na środku ulicy.
— Mamo. — Odezwała się w końcu Ania.
— Tak córciu.
— Nie mówiłam ci tego jeszcze i nawet nie wiem jak to zrobić.
— Najlepiej od początku. Wyrzuć to z siebie. — Starała się rozluźnić sytuację mama.
— Wiecie, że coś przychodzi do mnie.
Gosia raczej starała się to nazywać omamami, ale słuchała dalej.
— Ostatnio ta istota coś mi szeptała do ucha.
Matka się wzdrygnęła. Czyżby paranoja postępowała. Omamy były coraz mocniejsze? Leki jednak nie działały?
Z wielkim strachem odezwała się do córki.
— Co ci mówiło to coś.
— Mówiło o Marcinie. Mówiła, że nasza kolej i że on zapłaci razem ze mną.
— Ona? Zapłaci? Za co?
— Nie wiem mamo. Bardzo się boję. Teraz już wszędzie czuję ten smród.
— Ten, co czujesz w nocy przy tych … tym czymś?
— Tak. Nie mam już siły.
Matka złapała ją pod pachę. Córka była już niewiele mniejsza od niej jednak jeszcze się pod ramieniem mieściła.
— Córciu wszystko będzie dobrze. Zmienimy lekarza. Zmienimy leki i wszystko będzie dobrze.
Córka wyrwała się z uścisku.
— Mamo. Leki nic nie dadzą. Już nic nie poradzimy.
Gosia odprowadziła dzieci pod samą szkołę. Następnie przypomniało się jej, że jak już tu jest, zajrzy do sklepu. Może kupi coś słodkiego dla dzieci? Musi im jakoś poprawić humor. Droga do sklepu była drogą prowadzącą obok plebani i kościoła. Przechodząc obok, spojrzała czy nie ma gdzieś księdza. Jeszcze była na niego zła. Potraktował ją, właściwie całą jej rodzinę jak zacofanych wieśniaków. Jakieś zabobony i gusła. Księdza nie było. Może i lepiej. Jeszcze by mu coś powiedziała i nie potrzebnie.
Parędziesiąt metrów był sklep. Drzwi się otworzyły i weszła do środka. Najpierw warzywa, głupoty typu artykuły gospodarstwa domowego. Potem zakręt. Powrót do kas a tak cały zapas słodkości. Co by kupić. Przeszukiwała regały.
— Szczęść boże. — Usłyszała obok.
Obróciła głowę i zobaczyła księdza. Po cywilnemu i z koszykiem na zakupy.
— Dzień dobry proszę księdza.
Ksiądz wystawił rękę do przywitania. Gosia ją przyjęła i zadała jedno pytanie.
— Wiem, że to jest nienormalne pytanie, jednak jak ksiądz ma na imię?
— Jestem ksiądz Tomasz. — Widzę, że ma Pani ochotę na słodkości.
— Nie, to dla dzieci. Ostatnio są… — Zatrzymała słowotok. Nie wszystko trzeba mówić księdzu. Szczególne po jego wizycie.
— Gosiu. Mogę tak do ciebie mówić?
— Proszę. W końcu ksiądz jest dużo starszy ode mnie.
— Przyjdź na plebanię. Porozmawiamy. Jestem księdzem i wszystkie smutki można mi wylać jak pomyje.
Gosia popatrzyła na księdza. Może i należałoby. Ania i jej przemyślenia. Mąż i jego dziwna książka. Może.
— Proszę księdza. Może jak będę miała większy problem. Na razie nie jest jeszcze chyba aż tak źle, aby uderzyć w nutę nadprzyrodzoną. Może najpierw pogadam z koleżanką. Zresztą… — I tu spojrzała na zegarek. — Jestem już spóźniona na takie właśnie babskie pogaduchy.
— Dobrze. Nie zatrzymuję. Zapamiętaj, gdzie jest plebania i nie zwracaj uwagi na kartkę na furtce, kiedy można zawracać mi głowę. Jest tylko dla załatwiających sprawy nienaglące.
Gosia uśmiechnęła się i zabrała dwie czekolady z półki.
— Proszę. — Ksiądz machną ręką, aby poszła pierwsza do kasy. — Masz tylko dwie rzeczy. Ja mam cały koszyk.
— Dziękuję.
Gosia miała dziwne rozdwojenie. Szła ze sklepu. Widziała księdza dwa razy. Po pierwszym spotkaniu czuła jakby ksiądz chciał ją wmanewrować w jakieś gusła. Odebrała to wręcz, jakby ksiądz chciał z butami wtargnąć w ich życie. Teraz widziała się z nim po raz drugi. Zrozumiała, że ksiądz ma takie chyba zadanie. Czy każdy by tak zareagował, jak Ksiądz Tomasz? Może nie. Właściwie na pewno nie. Jednak wyglądało to wszystko na wyciągnięcie pomocnej ręki. Tak dosłownie, jak i w przenośni.
— „Może rzeczywiście trzeba iść porozmawiać. Czy to coś złego? Może i nie pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi”. — Rozmyślała.
Była spóźniona na spacer. Gdy doszła do skrzyżowania, z którego widziała swój dom, było dwadzieścia minut po czasie. Widziała, że jej koleżanki i sąsiadki zarazem nie widać przy jej domu. Musiała iść do niej.
Była już całkiem blisko jak zobaczyła Agatę wychodzącą z domu. Musiała ją zobaczyć. Pomachała Gosi, więc ta się zatrzymała. Chwilę później szły już razem w stronę lasu.
— Widzę, że nie dbasz o linię. — W końcu powiedziała Agata.
— Co? — Zaskoczona a może wyrwana z zamyślenia odezwała się Gosia. — A czekolady. Nie, to dla dzieci. Ostatnio są jakieś takie przybite.
— Nowe miejsce.
— Chyba już nie. W końcu mieszkamy tu już… Poczekaj ile to już. Od wakacji. Siódmy miesiąc. Czujemy się już jak u siebie. W szkole też idzie im całkiem dobrze.
— Więc może masz urojenia?
— Raczej nie. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
— To, co cię gryzie.
Szły przez las. Między innymi dlatego się tu przyprowadzili. Gosia widziała już miasto. Wiedziała o różnych dobrych rzeczach, które mogą wynikać z mieszkania właśnie tam. Oni jednak chcieli czegoś innego. Spokoju. Ciszy i natury. To wszystko było tutaj.
— Ten las. Nie wiesz nawet, jak się cieszę, że tu mieszkamy. Posłuchaj. — I zapadła cisza. — Słyszysz.
— Co takiego?
— Ptaki, szum lasu. Zapach lasu, do którego jeszcze nie przywykłam. Normalnie jakbym czuła grzyby. Powąchaj.
Agata pociągnęła nosem.
— Ściółka.
— Tak.
— I to cię martwi?
— Dzieci mają koszmary.
— Koszmary? To znaczy sny?
— Nie wiem. My z mężem widzimy to jako sny. Ania raczej opowiada to jako rzecz realną.
— I to coś jest bardzo straszne?
— Straszne i bardzo ją osłabiające. Normalnie jest z dnia na dzień coraz słabsza. Nie wysypia się i nie pomagają nawet leki. Nie wiem już co mam robić. Oprócz tego mąż.
— Co on też ma koszmary?
— Nie. Dziwnie się zachowuje.
— Co znaczy dziwnie. Może zaczął więcej pisać i nie ma tyle czasu dla ciebie.
— Nie. Chodzi o to, że już właśnie tyle nie pisze. A to, co pisze… ale o tym nikomu nie mów.
— Nic mi niemów. Nie chcę, abyś mi zdradzała zakończenie książki.
Gosia spojrzała na sąsiadkę.
— Nie żartuj.
— Widziałam dzisiaj twojego męża. Chodził po podwórku. Musiało to być po twoim wyjściu. Zachowywał się całkiem normalnie. Może za bardzo się przejmujesz?
— Nigdy tak nie pisał.
— Może chce coś zmienić? Może zmienia mu się artystyczny charakter. Nie wiem. W końcu jak często się przeprowadzaliście.
Doszły do linii wysokiego napięcia. Przebiegała przez środek lasu i biegła w poprzek drogi. To było takie miejsce do zawracania. Taki punkt, w którym kończył się spacer w jedną stronę, a zaczynał powrót. Gosia się zastanowiła. Może rzeczywiście. W końcu pierwszy raz zmienili miejsce zamieszkania. Zresztą bardzo mocno się różniącego. Duże miasto a wieś to jednak zmiana istotna. Jednak dzieci? Czy dzieci też mogły tak zareagować?
— Widziałam się z księdzem.
— Tak wiem. U nas też był.
— Nie, mnie chodzi, że widziałam się z nim w sklepie.
— Ksiądz jest dość spoko staruszkiem. Przecież on chyba cię nie wystraszył?
— Jak był u nas, to nawet jakby mnie zdenerwował. Odebrałam to jako wtrącanie się w nasze życie. Jednak zastanawiam się po tym spotkaniu w sklepie.
— Co on ci mógł powiedzieć. Zresztą o czym?
— Chodzi o dzieci. Podobno tu gdzie jest nasz dom, był cmentarz.
Agata się zatrzymała. Złapała za rękę Gosię i stanowczym głosem powiedziała.
— To jest zdziwaczały staruszek. Nie daj się nastraszyć. My tu mieszkamy dłużej i wszystko jest w porządku.
— To nie było tu cmentarza?
— Nie było. Rozmawiałam z ludźmi tu żyjącymi od dawna. Tu był kiedyś stary krzyż. Pewnie z czasów wojny. Budowali osiedle, wszystko wyrównali i tyle. Pewnie jakaś pamiątkowa rzecz.
— Nie wiem. Ksiądz zapraszał mnie do siebie. Chciałby pomóc.
— Nie wpadaj w paranoję. Ksiądz ci pomoże? Jak? Właściwie w czym? W urojeniach? Zmieńcie lekarza dla dzieci. Idzie lato. Zaczną więcej przebywać na dworze i wszystko wróci do normy. Nie daj się zwariować.
— Może masz i rację. — Gosia przytaknęła. Nie we wszystkim się zgadzała, jednak czemu Agata miałaby rozsiewać nieprawdę.
Gosia wróciła do domu po spacerze. Już od drzwi zauważyła, że jest w nim zimno i dość przewiewnie. Był jakiś taki przeciąg. Przeszła przez korytarz i w wejściu już do salonu zobaczyła otwarte drzwi na taras. Podeszła pod nie i złapała za klamkę, aby zamknąć. Spojrzała na podwórko. Zobaczyła męża stojącego w rogu ogrodzenia. Czy długo tam już stał? Zostawiła otwarte drzwi i wyszła na taras.
— Andrzej! Choć do domu, zmarzniesz. — Krzyknęła do męża.
Ten stał bez ruchu. Gosia zrobiła dwa kroki w jego stronę i znów krzyknęła.
— Andrzej!
Ten powoli się odwrócił i jakby nie wiedział, gdzie jest.
— Wszystko w porządku? — Dopytywała żona.
Po sekundzie Andrzej zaczął wracać do żywych. Zrobił parę kroków w jej stronę.
— Tak, wszystko w porządku. Zamyśliłem się.
Gosia poczekała, aż dojdzie na taras. Chciała go zobaczyć z bliska. Wyglądał strasznie. Blady i zmarznięty.
— Tak wyszedłeś z domu? — Zapytała się go żona, jak przyjrzała się, w co był ubrany.
Andrzej popatrzył na dół. Był w klapkach. Na sobie miał tylko lekkie ubranie. Raczej na pobyt w domu lub latem. Było już dość ciepło, jednak to dopiero marzec.
— Jakoś tak wyszło. — Odpowiedział po zweryfikowaniu swojego stroju.
— Długo tam stałeś?
— Nie wiem. Chyba nie.
Weszli do środka. Gosia zamknęła drzwi. Andrzej usiadł na fotelu. Przed nim na ławie leżał laptop. Nie sięgnął po niego. Żona weszła do kuchni. Pora obiadowa była coraz bliżej. Jeszcze dwie godziny i dzieci zaczną wracać ze szkoły. Zaczęła wyjmować garnki i przygotowywać rzeczy na zupę. Mieli otwartą przestrzeń i z kuchni mogła obserwować męża. Ten siedział na fotelu i ani drgnął.
— Pisałeś coś dzisiaj? — Zapytała.
Mąż zamrugał powiekami.
— Chyba tak. Na pewno.
Żona to trzaskała garnkiem, wrzucając coś do środka, to zerkała do salonu.
— Mogłabym coś przeczytać? Zobaczyłabym, jak ci idzie?
— Wiesz, to nie najlepszy pomysł. Na razie to taki luźny pomysł. Jeszcze w fazie rozwoju.
Wypowiadając to zdanie, najwyraźniej ożył. Bronił siebie i swojego najnowszego dzieła przed obcymi oczami.
— O czym to będzie?
— Wiesz na razie to takie luźne pisanie. Zamierzałem o czymś innym, a wychodzi o czymś całkiem innym.
Żona wiedziała, że nie jest dobrze. Wymyśliła jeszcze jedno pytanie. Sprawdzi, co sądzi o jej pomyśle.
— Wiesz, widziałam się z księdzem.
Andrzej podniósł na nią oczy.
— Ty i ksiądz?
— Tak wiem. Jednak zaprasza mnie do siebie. Chciałby nam pomóc z Anią.