E-book
9.45
drukowana A5
46.56
Śpiący Kopciuszek

Bezpłatny fragment - Śpiący Kopciuszek

Powieść


Objętość:
254 str.
ISBN:
978-83-8104-142-3
E-book
za 9.45
drukowana A5
za 46.56

Śpiący Kopciuszek

***

Jolanta wbiegła w ostatni zakręt i zatrzymała się przed murem, za którym weszła powoli w krętą ścieżkę, wyłożoną drobnym żwirem. Kierując się w stronę zdobionych jasnych drzwi willi, w której mieszkała, zerknęła na tuje, prężące się w szpalerze, jakby przed nią salutowały. Przystanęła na moment, próbując zapanować nad zadyszką. Uśmiechnęła się do siebie, niedbale ścierając chusteczką pot z czoła. Odkąd ponownie wyszła za mąż, wszystko układało się wspaniale. Była czterdziestosiedmioletnią kobietą, która stosunkowo niedawno zaczęła dostrzegać uroki życia. Spojrzała na tarczę stopera, umieszczonego na nadgarstku. Jeszcze więcej samodyscypliny i będzie mogła wziąć udział w maratonie. A wszystko to dzięki obecnemu mężowi, który był zapalonym sportowcem. To on przekonał ją do biegania. Zapragnęła spontanicznie zadzwonić do niego i pochwalić się nowym wynikiem. Jak najszybciej. Cierpliwość nie była jej mocną stroną. Nie znosiła czekania. Otworzyła drzwi wejściowe do domu, nucąc pod nosem melodię ulubionego zespołu, który towarzyszył jej przez ostatnie trzy kwadranse. Rzuciła niedbale klucze w przedpokoju i zdjęła buty do biegania. Zmęczenie objawiało się w każdym milimetrze jej wysportowanego ciała. Po chwili, nie wiadomo skąd, zjawiła się Kicia. Nie zwracając większej uwagi na gospodynię, musnęła ją spojrzeniem, które miało w sobie coś z pogardy. Zawsze robiła to z gracją prawdziwej perskiej księżniczki

— Kicia. Tutaj jesteś. Dostaniesz pyszne jedzonko, takie, jak lubisz. — Jolanta, nie zrażona wzrokiem pupila, otworzyła lodówkę, by wyciągnąć puszkę. — Poznajesz? — spytała, potrząsając puszką przed kotem, którego imię zupełnie nie pasowało do rasy. — Kicia jest głodna, prawda? — Dotknęła aksamitnej sierści, zanurzając palce w oceanie miękkich włosów. Kotka nie oponowała. Lubiła to, więc pozwalała pani na pieszczoty.

Mówienie do Kici, weszło jej w krew. To była rekompensata za brak rozmów podczas samotnych dni, kiedy kot był jej jedynym towarzyszem. Potrafiła mówić do niego nawet wtedy, gdy nie wykazywał zainteresowania, co zdarzało się bardzo często.

— Smacznego. — Wsypała zawartość puszki do miseczki i przez moment patrzyła, jak zwierzak smacznie zajada kolejne kawałki mięsa. — Ty to masz dobrze. Tyle jesz, a nie tyjesz. Gdybym ja tyle jadła, to… lepiej nie wiedzieć — westchnęła. — Teraz idę pod prysznic. Kiedy wrócę, zabierzemy się za sprzątanie i gotowanie. Co ty na to, Kicia?

Kicia, rzecz jasna, nie udzieliła odpowiedzi. Kobieta zrzuciła ubranie i weszła do kabiny, gdzie przez kwadrans oblewała się na przemian ciepłą i zimną wodą. Odświeżona i przebudzona do życia, stanęła na wadze. Kota nie było w zasięgu wzroku, co nie powstrzymało jej przed mówieniem do siebie.

— Cholera jasna. Tylko pół kilo w dwa tygodnie? To niemożliwe. Ta waga chyba jest zepsuta. — Zdenerwowana kopnęła znienawidzony sprzęt.

Spojrzała na siebie w lustrze, odgarniając włosy. Była filigranową brunetką, która czasy sporej nadwagi miała dawno za sobą. Odkąd ponownie wyszła za mąż, zaczęła żyć zdrowo i świadomie. Zmieniła dietę, zaczęła biegać trzy razy w tygodniu, regularnie ćwiczyła na siłowni. Szymon nie pozwalał jej pracować zawodowo, dlatego porzuciła pracę w dużej korporacji i żyła z pieniędzy męża, który był szanowanym biznesmenem. Jolanta nie wnikała w jego interesy. Zawsze, kiedy o nie pytała, mąż robił się nerwowy i rozdrażniony. Po fizycznej metamorfozie, za namową Szymona, prawie poddała się długotrwałej psychoterapii. Prawie, bo ostatecznie przerwała ją po pierwszej sesji, zarzucając terapeutce zbyt osobiste pytania. Po powtórnym zamążpójściu zmieniła miejsce zamieszkania, przenosząc się z małego mieszkania w bloku na Mokotowie do dużego domu na Saskiej Kępie. Dziecko z pierwszego małżeństwa szybko opuściło dom i podjęło studia, wybierając uczelnię w Krakowie. Jolanta nie mogła zabronić synowi wyjazdu, w końcu coś się Konradowi należało od życia, które dotąd go nie rozpieszczało. Indeks na wydziale prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim był dla niego spełnieniem marzeń. Młody mężczyzna nie lubił Warszawy i uciekał z niej, kiedy tylko nadarzała się ku temu okazja. Odkąd się usamodzielnił, dzwonił coraz rzadziej, co było prawdziwą bolączką dla niej, jako matki, wiedziała jednak, że Konrad pragnie w końcu odciąć pępowinę. Nie mogła mu powiedzieć, jak bardzo cierpi z tego powodu. Nie miała prawa. Przyjeżdżał tylko na święta, tłumacząc się dużą ilością nauki. Prawie całe wakacje spędzał w rozjazdach. Przez jakiś czas udzielał się w wolontariacie i pomagał osobom niepełnosprawnym. Mimo, że był przystojnym chłopakiem, nie miał dziewczyny. Powtarzał, że na razie inwestuje w naukę, a na dziewczynę nadejdzie jeszcze czas. Zawsze starał się być we wszystkim najlepszy i pierwszy. Wygrywał olimpiady, był prymusem w liceum, a teraz był drugi na roku. Cechował go pełen profesjonalizm, lecz także przesadne dbanie o szczegóły. Jolanta zdawała sobie sprawę, że było to konsekwencją tragedii, która ich dotknęła i którą głęboko przeżył. Pani psycholog powtarzała, że syn może mieć problemy z nawiązywaniem prawidłowych relacji z otoczeniem i zaufaniem do ludzi. Kobieta, której zawalił się świat i która popadła w depresję, wiedziała, że musi mieć siłę na walkę o syna, inaczej i jego jej zabiorą. Zapewniała mu wszystko, co mogła. Pracowała ciężko, aby miał to, co mają dzieci z pełnych rodzin. Czasami wracała w nocy i padała na twarz ze zmęczenia. Nigdy się jednak nie skarżyła.


***

Nic nie zapowiadało tragedii. Na kontrakty zagraniczne wyjeżdżało tysiące Polaków, w telewizji nie pojawiały się wiadomości o zaginięciach. Ślub wzięli w latach osiemdziesiątych. Oboje z prowincji, jednak podjęli decyzję o pozostaniu w Warszawie. Młoda mężatka, już w czasie studiów, bez problemu znalazła pracę w wielkiej firmie ekonomicznej. Praca była monotonna, ale pełnoetatowa. Jolantę było stać na wynajęcie skromnego mieszkania, jedzenie i zakup kilku książek w miesiącu, w których świat uciekała. Czytywała głównie romanse, ulegając panującej modzie na wydumaną miłość, niemającą nic wspólnego z prawdziwym życiem. Do domu prawie nie wyjeżdżała. Rodzice już nie żyli, a na gospodarstwie niepodzielnie rządził starszy brat, który nie stronił od alkoholu. On namawiał ją do przyjazdów, ale Jolanta nie miała ochoty oglądać ani jego, ani podupadającego domu. Jeszcze kilka lat i roztrwoni cały majątek. Do rodzinnych tajemnic nie wracali. Broniła się przed wspomnieniami, które niepotrzebnie przywoływane tylko ją osłabiały i doprowadzały do potwornego smutku. Nie było po co wracać do dawnych spraw.

W trakcie studiów Jolanta nie była częstą bywalczynią dyskotek, wolny czas wolała spędzać z właścicielką kamienicy, u której wynajmowała pokoik. Była nią pani Eugenia — emerytka o gołębim sercu. To właśnie ona zaszczepiła w Jolancie miłość do zwierząt. Dziewczyna potrafiła godzinami słuchać opowieści z czasów jej młodości. Właścicielka kamienicy była typową warszawianką — niezależnie od pory dnia, zawsze elegancko ubrana i starannie umalowana, do tego nienaganne maniery i mowa pełna wysublimowanych słów. Gospodyni mówiła z piękną dykcją, nie wykazując przy tym oznak głuchoty, co było nierzadką przypadłością w jej wieku. Wyglądała na kobietę, w której żyłach płynęła błękitna krew. Jednak nigdy o tym nie wspominała.

Pawła poznała zupełnie przypadkiem, zaproszona przez koleżanki na wieczorek panieński. Zaproszenie przyjęła z ociąganiem, bez większych nadziei na udany wieczór. Miała zamiar posiedzieć do dwudziestej drugiej, a potem dyskretnie opuścić towarzystwo. Była zdziwiona obecnością grupy nieznajomych mężczyzn.

— Nie patrz tak — odezwała się przyszła panna młoda. — Musiałyśmy trochę nagiąć prawdę. Przecież inaczej byś się nie pojawiła, nie zaprzeczaj. Siedzisz z tą staruchą i tylko patrzeć, jak zaczniesz się do niej upodabniać. Jolka, nie obrażaj się, ale popatrz na siebie. Jak ty się ubierasz? Jesteś w nieustającej żałobie?

— Coś ze mną nie tak? — Jolanta była szczerze zdziwiona zdaniem koleżanki. Uwaga nie wyglądała jednak na złośliwą.

— Dużo by mówić… Zajmę się tobą po ślubie, a teraz wchodź. Poznam cię z innymi. — Koleżanka złapała ją za dłoń, jakby obawiała się, że Jolka da nura w korytarz i ucieknie, gdzie pieprz rośnie.

Jolanta rozważała ucieczkę, ale opanowała się. Nie zrobiła tego wyłącznie z powodu dziewczyn, którym był doskonale znany adres jej mieszkania, wiedziała więc, że mogą wpaść na szalony pomysł odwiedzenia jej w domu nawet nocą, a tego gospodyni by nie zniosła.

— Kochani, cisza! To jest Jola, to informacja dla mężczyzn, którzy jej nie znają.

— Czyli dla każdego! — roześmiała się Iwona, trzymając w dłoni lampkę wina. Wyglądała na lekko wstawioną.

— A to Maciej, Paweł, Roman — już zajęty — powiedziała ciszej — i nasz Casanova, Irek. Jesteśmy w komplecie. Teraz możecie się bawić na całego, ale w granicach rozsądku. Nie chcemy tutaj wizyty milicji, prawda? Za godzinę zacznie się cisza nocna.

Pamiętała ten wieczór doskonale. Usiadła na skraju kanapy, prawie z niej spadając. Kawałek deski wbił jej się w skórę, ale zacisnęła zęby, nie pozwalając sobie na zepsucie wieczoru innym. Ktoś podał kieliszek wina, każdy z kimś rozmawiał, ale nie z nią. Jolanta zawsze była cieniem. Aż do tego wieczoru.

— Cześć, dobrze znasz Marzenę? Jest trochę zwariowana, prawda? — usłyszała niski męski głos.

— Coś w tym jest. Jest spontaniczna i piękna. — Opuściła wzrok, skupiając uwagę na mocnym przyciskaniu torebki do piersi. Czuła wzrok nowo poznanego mężczyzny.

— Przepraszam, nie chciałem cię zdenerwować. Nie musisz się bać. Możesz spojrzeć, nie jestem bazyliszkiem.

— Nic się nie stało. Czuję się tutaj jak słoń w składzie porcelany — zdobyła się nieoczekiwanie na szczere wyznanie, patrząc w okolice jego krzaczastych brwi.

— Dlaczego? Nie jesteś gruba. Też czuję się tutaj niezbyt komfortowo. Znam dobrze narzeczonego Marzeny. Pracuję z nim na budowie. I szczerze mówiąc, przyszedłem z obowiązku, bo tak wypada. Ale niech to zostanie między nami. To dobry człowiek. Teraz napijmy się. Za poznanie.

— Wspólna tajemnica?

— Od czegoś trzeba zacząć. — Na okrągłej twarzy Pawła pojawił się uśmiech.

Podał jej lampkę wina. Nie był może zbyt przystojnym mężczyzną, ale od razu wzbudził zaufanie. Piła, gdyż była zdenerwowana. Alkohol ośmielał coraz bardziej, zaczęła przyzwyczajać się do towarzystwa.

Kilka godzin później wyszli razem, opuszczając mieszkanie prawie jako ostatni. Pozwoliła się odprowadzić pod kamienicę. Zapytał, czy da się zaprosić na kawę w kolejny weekend. Niezobowiązująco.

— Czemu nie? Kawę wprost uwielbiam, a mamy tyle tematów do nadrobienia. — Lekko się zataczała. Alkohol robił swoje.

— To prawda. Jesteś bardzo miłą dziewczyną. I piękną. — Paweł kręcił się zdenerwowany.

Obserwowała jego spojrzenie, zdawała sobie sprawę, czego oczekuje. Język ciała zdradzał, że chciał ją pocałować, ale zdrowy rozsądek powstrzymywał go przed tym.

— Tutaj mieszkam. Dziękuję. Do następnego razu — odezwała się, próbując ukryć zmieszanie.

Zaczęli spotykać się regularnie. Na początku jako znajomi. Nie było mowy o wspólnym chodzeniu, chociaż po cichu obydwoje na to liczyli. Paweł długo przygotowywał ją do poznania rodziny. Widziała walkę, jaką toczył, kiedy odpowiadał na pytania o najbliższych. Jolanta szybko odkryła kolejne pozytywne cechy, nie zdając sobie sprawy, że rodzi się w niej nieznane wcześniej uczucie. Paweł był spokojnym mężczyzną, jakby z innej epoki, i to była chyba najlepsza zaleta, jaką dostrzegała. Nie wyglądał na modela, był niski i otyły. Wąs na pyzatej i zaczerwienionej twarzy wyglądał śmiesznie, jednak Jolanta nie widziała w nim niedoskonałości. Dla niej był ideałem.

— Mam tylko mamę i bardzo ją kocham. Z rodzeństwa siostrę. — Nerwowość odpowiedzi wzbudziła w niej uzasadnione podejrzenia.

— Odwiedzacie się? — zapytała, starając się nadać pytaniu obojętny ton.

— Z siostrą? Nigdy. — Jego odpowiedź wprawiła ją w zdumienie. — Tak jest lepiej dla wszystkich.

Jolanta czuła, że te pytania sprawiają mu ból, więc nie zadawała kolejnych. Jakiś czas później, dowiedziała się o romansie nieżyjącego ojca Pawła z kobietą, której nigdy nie poznał.

— Siostrę widziałem raz w życiu, na pogrzebie ojca. Nie podeszła, nie złożyła kondolencji, ale nie oczekiwaliśmy tego z matką. Rozpoznałem ją bez trudu. Miała jego oczy i usta, zadziorny nos. Wpatrywała się w nas czekając, aż zrobimy pierwszy krok. Może, gdybym wówczas podszedł, to dzisiaj byłoby inaczej? Nie miałem siły. Mama też. Nie czułem wtedy bólu po stracie ojca, raczej nienawiść i pogardę za to, że ją zdradził. Jak mógł? Była jego żoną. Wyglądali na szczęśliwe małżeństwo.

Nie miała pojęcia, co powiedzieć.

— Czasami pozory mylą…

Paweł wynajmował kawalerkę w dzielnicy Praga. Po roku znajomości stwierdził, że już czas, aby Jolanta poznała jego matkę. Zgodziła się, bez większego przekonania, że to dobry pomysł. Zrobiła to dla niego, nie wspomniała o obawach. Wyjechali pierwszym autobusem w sobotni poranek upalnego lata. Podróż do wioski, z przesiadką, zajęła ponad dwie godziny. W końcu stanęli przed walącą się chałupą, z której wyszła otyła niewysoka kobieta. Nie takiego widoku spodziewała się Jolanta.

— W końcu jesteście. Zupa dawno wystygła — odezwała się matka Pawła, wycierając mokre ręce w mocno przybrudzoną podomkę. — Nie stójcie tak, wchodźcie do środka.

Nie było „Dzień dobry”, „Miło was widzieć” ani nic w stylu: „Więc to jest twoja narzeczona?”. Kobieta zachowywała się tak, jakby wyszli na spacer i wrócili punktualnie na posiłek. Jolancie spodobał się taki obrót sprawy. Wchodząc do domu, dziewczyna potknęła się o przedmioty porozrzucane w ciemnej sieni. Pokój sprawiał wrażenie chlewu. Wzrok powoli przyzwyczajał się do panującego półmroku. Po pomieszczeniu, w którym stały dwa łóżka, a na nich wypchane puchem pierzyny, walały się różne przedmioty. Na kolorowych przykryciach sterczały stare lalki. Jolanta zauważyła, że jedna jest łysa i bez oka. Powietrze było gęste, pełne mieszających się zapachów, jedzenia i wilgoci, od których robiło się niedobrze.

— Siadajcie, dzieci. Częstujcie się. Czym chata bogata. W końcu cię, dziecko, poznam. Aleś mizerna. Nie karmią was w tej Warszawie? — Kobieta dotknęła jej żebra, a Jolanta wzdrygnęła się na niespodziewany dotyk.

— Mamo, możesz przestać? — Twarz Pawła okryła się pąsem. Wstydził się zachowania matki.

— Co znowu powiedziałam? Nie pyskuj. Widzisz? Tak go wychowałam? Nie. To miasto go zmieniło. A to był taki dobry chłopak. A jaki przystojny kiedyś.

Matka Pawła mówiła ciągle, nie dopuszczając gości do głosu. Przerwy robiła tylko na kolejne kęsy podczas obiadu. Jolanta po godzinie miała dosyć jej ględzenia i nawet przez moment zrozumiała, dlaczego zmarły mąż zdradzał kobietę. Odetchnęła z ulgą, kiedy nadszedł czas powrotu do Warszawy. Na szczęście za gospodynią stał duży, stary zegar z kukułką.

— Mamo, zbieramy się. Dzisiaj sobota, przegapimy ostatni autobus do Warszawy. — Paweł zerwał się pierwszy, odsuwając krzesło Jolanty i pomagając jej wstać od stołu.

— Dziękuję pani za miłe przyjęcie. Było naprawdę sympatycznie. — Dziewczyna wyciągnęła dłoń na pożegnanie.

— Poczekajcie! — Kobieta poderwała się z trudem z krzesła, poprawiając wychodzące spod chusty przetłuszczone słomiane włosy. Guzy na jej dłoniach zdradzały artretyzm.

— Masz, kochanie, jajka od kur. Zdrowe, bo wiejskie. Odwiedzajcie mnie częściej. Ja tutaj taka samotna. Tworzycie piękną parę. A kiedy ślub? — Pytanie, puszczone niczym pocisk, rykoszetem szukało ujścia z dusznego i ciemnego pomieszczenia. Jolanta zapragnęła pooddychać świeżym powietrzem.

— Mamo, dosyć tego. To tylko koleżanka. Nie ma mowy o ślubie — powiedział Paweł. — Na razie o tym nie rozmawialiśmy… — poprawił się zdenerwowany.

— Sama widzisz, dziecko. Mam dobrego syna, ale mądrością nie grzeszy. Tak tylko pytam. Bo jakby co, muszę jaja zbierać, a sery i wędliny? Samo się nie zrobi.

W końcu wyszli na zewnątrz. Jolanta głęboko chłonęła świeże powietrze. Trawa wydawała się teraz bardziej zielona i soczysta.

— Przepraszam za matkę — odezwał się Paweł. — Jest trochę… — Jolanta widziała, że jest mu wstyd.

— Obcesowa? — roześmiała się, powoli odzyskując równowagę.

— To chyba dobre słowo — odrzekł po namyśle.

— Naprawdę, nie ma powodu do przeprosin. Nic się nie stało.

Jolanta była zdziwiona wylewnością kobiety, ale również faktem, że Paweł nie powiedział matce wcześniej, że są tylko znajomymi. Liczył na coś więcej?

— Jolu, mogę o coś zapytać? Ale nie gniewaj się, proszę — wyszeptał. — Nie potrafię dalej żyć w niepewności. Nie chcę w niej trwać.

— Brzmi poważnie. Pytaj. — Powietrze wokoło stawało się gęstsze.

— Czy zostaniesz moją narzeczoną? — W oczekiwanych od dawna słowach nie było romantyzmu.

Jolanta spojrzała na młodzieńca, po raz pierwszy, z zupełnie innej perspektywy. Patrzyła na okrągłą twarz, wylewający się brzuch i czuła, że przegrywa. Nie zobaczyła w nim zwykłego kolegi, ale o wiele atrakcyjniejszego mężczyznę niż rok temu. W jednym momencie zniknęły niedoskonałości, które ostatnio zaczęły jej przeszkadzać. Nie potrafiła odmówić.

— Czy to znaczy, że chcesz być ze mną na poważnie? — udała nieświadomą oczekiwań względem jej osoby.

— Chcę tego, bardzo — wybełkotał niewyraźnie.

— Zgadzam się — odezwała się w połowie drogi na przystanek.

Paweł nieśmiało wsunął rękę w jej dłoń, delikatnie pieszcząc opuszki palców. Milczeli. To był ich pierwszy kontakt, a jej pierwszy z mężczyzną. Sprawiał jej wiele radości, czuła, jak wyzwala się w niej kobieta. Tego popołudnia pozwoliła odprowadzić się do domu i nadstawiła nieśmiało policzek. Paweł ledwo go musnął. Rozmawiali mało, nie chcąc psuć nastroju. Pozwoliła się odprowadzić pod drzwi, a ostatecznie spontanicznie poprosiła, aby wszedł. Przedstawiła go pani Eugenii, która bacznie mu się przyglądała. Wypili herbatę, rozmawiając na luźne tematy. Gdy narzeczony opuścił kamienicę, Jolanta spytała:

— Co pani sądzi? Tylko szczerze, pani Eugenio. Pani jest niczym mama, potrzebuję pani opinii.

— Więc to dla niego tak się stroisz? — Skóra na twarzy gospodyni napięła się, odsłaniając sieci krzyżujących się zmarszczek.

Jolanta od jakiegoś czasu zamieniła czarne stroje na odważne, pastelowe kolory. Robiła to nieświadomie, przy okazji zmieniając uczesanie i dbając o wizerunek.

— Wypiękniałaś, dziecko. Miłość ci służy. A co do chłopca? Wydaje się rozsądnym młodzieńcem. Nie wygląda na takiego, co ma dziewczynę w każdym porcie. Nie znam przyszłości. Nie jestem wróżką.

— Co ma pani na myśli? — zapytała zaskoczona.

— Szczerze mówiąc, urodziwy to on może nie jest, ale to zaleta. Będziesz pewniejsza jego wierności, dziecko. Ma stałą pracę, nie pije i nie pali. Co mogę powiedzieć? Ostateczną decyzję podejmiesz sama.

— Boję się, pani Eugenio. Chcę mieć dobrego męża. A co będzie, kiedy okaże się inny po ślubie?

— Kochana, wszystkie się boimy. A potem żałujemy, że nie zrobiłyśmy tego, co nam dyktowało serce. Musimy podejmować ryzykowne decyzje.

— Pani jest taka mądra… — Jolanta dotknęła dłoni staruszki.

— To przychodzi z wiekiem i nazywa się doświadczeniem. Teraz przepraszam, kiepsko się czuję. Muszę się położyć. — Staruszka niezdarnie podniosła się z fotela.

Kobiety miały codzienny rytuał. Wstawały wcześnie, aby wspólnie wypić herbatę i powitać dzień. Każdego poranka na stole czekały dwie filiżanki w różyczki, a przy stole siedziała gospodyni. W poniedziałek Jolanta otworzyła oczy i odniosła wrażenie, że coś się wydarzyło. Była mocno podenerwowana. Nie myliła się. Tego poranka, na okrągłym stoliku nakrytym serwetą, nie było dwóch filiżanek. Zapukała do sypialni starszej pani. Brak odpowiedzi. Nerwowo nacisnęła klamkę. Eugenia leżała na wznak z otwartymi oczami. Patrzyła w sufit. Zmarszczki gdzieś zniknęły, a kolor skóry zlał się z materiałem, którym była przykryta. Atak serca był nagły, ale można go było przewidzieć. Niestety starsza pani nie uznawała lekarzy. Pogrzeb odbył się trzy dni później. Jolanta czuła, że straciła najbliższą osobę.

Wkrótce po tym smutnym wydarzeniu Jolantę odwiedził syn zmarłej, który nigdy wcześniej nie bywał u chorej matki. W jego oczach jawiła się nieukrywana złośliwość. Zapowiedział lokatorce, że będzie płaciła dwukrotnie większy czynsz albo musi się wyprowadzić. Dostała dwa tygodnie na podjęcie decyzji. Nie wiedziała, co robić. Nie miała takich pieniędzy. Niechętnie opowiedziała o swoim problemie narzeczonemu.

W sobotni wieczór nieoczekiwanie zadzwonił domofon. Jolanta nie spodziewała się nikogo, ale podniosła słuchawkę, gotowa usłyszeć szorstki głos nowego właściciela kamienicy. Zdziwiło ją, że odezwał się Paweł. Pozwoliła mu wejść, ale już przez domofon zaznaczyła, że wizyta nie może się przedłużyć. Czuła zmęczenie. Potrzebowała odpoczynku w samotności. Został jednak na dłużej. W drzwiach wyciągnął dłoń z bukietem róż, w milczeniu przekroczył próg i klęknął. Jolanta patrzyła, jak mężczyzna bierze jej dłoń, całuje i pyta:

— Jolu, czy uszczęśliwisz mnie i zostaniesz moją żoną, na dobre i na złe?

***

Po południu dom błyszczał. Kicia była nakarmiona, a Jolanta miała czas dla siebie. Spojrzała na zegar. Dochodziła szesnasta. Wzięła do ręki telefon. Trzy nieodebrane połączenia? Pierwsze od syna, drugie od męża. Kolejne połączenie, to nieznany numer — kierunkowy wskazywał na Warszawę. Skupiła się na telefonach do rodziny, wybrała numer syna. Odebrał po drugim sygnale.

— Halo, mama? — W tle usłyszała mieszające się dźwięki i megafon zapowiadający odjazdy pociągów.

— Witaj, syneczku. Dzwoniłeś? Coś się stało? — zaniepokoiła się nie na żarty.

— Nie, mamo, nic się nie stało, ale dawno nie dzwoniłem i byłem ciekawy, co tam u ciebie. Więc? Co słychać? Tylko, mamusiu, szczerze. Jak Szymon?

— Przecież wiesz, że jest w porządku. Gdyby było inaczej, byłbyś pierwszą osobą, która by się o tym dowiedziała.

— Jak bieganie? Nie poddałaś się jeszcze? — Konrad doskonale znał jej słomiany zapał.

— W porządku. Dzisiaj pobiłam rekord o ponad dziewięćdziesiąt sekund. To przecież dużo — opowiadała, oparłszy się o ścianę.

— Wyszedłem na spacer, mam trochę wolnego. Jestem w okolicach dworca, bo czekam na kogoś. I właśnie wpadłem na pewien pomysł.

— Mam się bać zapytać? — Kobieta wolną ręką nalewała wodę mineralną do szklanki.

— Nie. To naprawdę nic strasznego. Pomyślałem, że byłoby fajnie, gdybyś przyjechała. Będę miał dużą niespodziankę.

Usłyszała w aparacie przerywany dźwięk. Zerknęła na wyświetlacz komórki. Pojawił się na nim numer stacjonarny ze strefy warszawskiej. Nie miała go w spisie kontaktów.

— Kochanie, przepraszam, ale ktoś do mnie dzwoni. Muszę odebrać.

— Pewnie jakiś Don Juan — odezwał się uszczypliwie. Matka znała go i wiedziała, że to nie do końca jest żart.

— Dziecko, nawet tak nie żartuj — skarciła syna. — Nie tak cię wychowałam.

— Pa, mamo — usłyszała głos, który wydawał się smutny.

Nie podzielała poczucia humoru syna, które było dla niej niezrozumiałe. Martwiło ją, że jej jedynak patrzy na innych z pewną wyższością i od jakiegoś czasu nie angażuje się już w pomoc w wolontariacie. Nie miała pojęcia, skąd takie zmiany. Zaczął wypowiadać się ironicznie o tych, którym jeszcze niedawno pomagał. Podejrzewała, że wpadł w złe towarzystwo, ale nie miała na to dowodów.

Jolanta z ociąganiem odebrała nieznane połączenie. Była zdziwiona, gdyż jej numer był zastrzeżony. Miała nadzieję, że telefonuje stęskniony mąż z magazynu albo hurtowni.

— Halo? — odezwała się, pozwalając sobie na nutę zalotności w głosie.

— Dzień dobry. Czy rozmawiam z panią Jolantą Kaletą? — Nie był to nikt z jej znajomych.

Zamarła. Od lat nie używała nazwiska po pierwszym mężu. Dziennikarz? Zbyt mało napsuli jej krwi? O co chodzi tym razem?

— Proszę pana, nie wiem kim pan jest, ale nie nazywam się Kaleta i jeżeli będzie mnie pan nękał telefonami, zadzwonię na policję. — Jej głos stał się drżący. Nie potrafiła kłamać.

— Pani nie rozumie. Ja nie je… — Nie dała mu skończyć. Wyłączyła telefon i rzuciła go na sofę.

Nasuwały się pytania, skąd ten człowiek miał jej numer i czego chciał. Nagle zamarła. Może coś się stało Szymonowi? Trzęsącymi się dłońmi wybrała ostatni numer. Po dwóch sygnałach ktoś odebrał. Poznała głos mężczyzny, który słyszała minutę wcześniej.

— Mówi Kaleta. Jolanta Kaleta, to znaczy nazywałam się tak po pierwszym mężu. Ktoś chwilę temu telefonował z tego numeru. — Przełknęła ślinę.

— Zgadza się. Niech się pani nie rozłącza. Mam pewne wiadomości…

— Coś z Szymonem?! — wykrzyczała do słuchawki.

— Słucham? — Mężczyzna był zaskoczony jej pytaniem.

— Pytam o męża. Co z nim? Miał wypadek?

— Jak się nazywa pani mąż? — usłyszała pytanie.

— Szymon Radosny. Jest…

— Chwileczkę. Przepraszam na moment… — Mężczyzna przerwał i Jolanta usłyszała, że rozmawia z jakąś osobą. Nie rozróżniała słów. Po chwili dotarł do niej jeszcze inny głos. Ogarniały ją coraz gorsze przeczucia. — Już jestem. Przepraszam, że musiała pani czekać. Jest tam pani? Halo? — Według jej odczuć mężczyzna nie należał do najcierpliwszych.

— Tak. Jestem. — Jolanta czuła, że pot oblepia jej ciało.

— Powiedziała pani, że Szymon Radosny to pani mąż. Potwierdza to pani? Więc chyba zaszła pomyłka. Poszukujemy Jolanty Kalety.

— To ja. Po prostu od lat nie używam tego nazwiska. O co chodzi?

— Może pani usiąść? To naprawdę ważne.

— Mogę, ale może mógłby się pan w końcu przedstawić? — denerwowała się coraz bardziej.

— Przepraszam, ale rozłączyła się pani i nie pozwoliła dokończyć. Nazywam się Robert Lewicki. Dzwonię z agencji detektywistycznej Lewicki i Partnerzy. Czy coś mówi pani ta nazwa?

— Państwa firma szukała mojego zmarłego męża. Ale to było lata temu.

— Który nazywał się…?

— Czego pan chce? Tamten temat uważam za zamknięty. Dlaczego pan dzwoni?

— Proszę spróbować się uspokoić i mnie wysłuchać. Oddychać głęboko. Jest prawdopodobne, że pani mąż żyje i ma się dobrze.

— Co pan powiedział? — Jolanta prawie upuściła telefon.

— To nie jest pewne. Pani Jolanto, czy jest pani w stanie przyjechać do Warszawy? Myślę, że to nie jest rozmowa na telefon. Sama pani rozumie. Pracujemy od poniedziałku do piątku…

— Tak, przyjadę. Adres znam. Do widzenia — rozłączyła się

Całkowicie rozbita, siedziała w kuchni na wysokim taborecie, wpatrując się w panoramiczne okno. Za szybą gałązki sosny doskonale komponowały się z tujami. Jak to możliwe? A może to dowcip? Ktoś miał wypaczone poczucie humoru. Musiała to sprawdzić. Przeszła do salonu, usadowiła się na sofie i otworzyła laptopa. Wpisała w wyszukiwarkę nazwę agencji detektywistycznej, z której usług w przeszłości korzystała. Wprawdzie nadal przechowywała rachunki sprzed lat z nazwą i adresem firmy, ale przecież zawsze mogli zmienić siedzibę i numer. Adres wyświetlił się błyskawicznie. Porównała numer telefonu. Ten sam. Więc, to nie jest głupi dowcip. Niestety, to nie była dobra wiadomość. Zaparzyła mocną sypaną kawę bez śmietanki. Siła przyzwyczajenia. Na większość ludzi kawa działa pobudzająco, na nią odwrotnie. Nie zwracała uwagi, że brzeg gorącego kubka, parzył zaciśnięte na nim palce.

***

Przy rozwodzie, rezygnując z orzekania o winie, dostała kilka milionów na konto, dom, nowy samochód i, jak to określała, „święty spokój”. Grażyna była atrakcyjną brunetką o kształtach modelki z okładki „Vogue” i tylko ona, jako jedyna z wąskiego grona znajomych, ośmielała się mówić otwarcie o niewierności Szymona. Oczywiście nie miała ku temu powodów, ale twierdziła tak na podstawie doświadczeń. Zapomniała o licznych zdradach, jakie dawała w pakiecie byłemu mężowi.

— Cześć, Grażynka. Mówi Jola. Jesteś mocno zajęta?

— Cześć. Widzę na wyświetlaczu, że ty, Jolka. Co z tobą? Coś się stało? Masz dziwny głos. — Grażyna zaniepokoiła się stanem przyjaciółki.

— Możesz wpaść na kawę? Chcę z kimś pogadać, a Szymek nie odbiera telefonu — łamał jej się głos.

— Ech, kobieca wiara w ideały. Będę za kwadrans, dobrze? Zaparz mi bez śmietanki. Trochę wystygnie i będzie w sam raz.

— To czekam, kochana.

Grażyna miała zwyczaj, wchodzić do domu bez pukania. Kobiety miały niepisaną zasadę, że jeżeli przyjaciółka ją zaprasza, to furtka i drzwi będą otwarte. Prawie nigdy nie bywała tu w obecności Szymona. Jolanta czuła, że jest między nimi pewien rodzaj napięcia i nie było to, bynajmniej, napięcie o podłożu seksualnym. Nie potrafiła tego określić. Przyjaciółka zawsze czuła się jak u siebie, pozwalała sobie na otwieranie lodówki i wyjadanie smakołyków. Gdy po dwudziestu minutach przyszła, zastała Jolantę w salonie, z nosem w komputerze.

— Jestem, ale upał. Padam z nóg. Cześć, Jolu — przywitała się, muskając policzek przyjaciółki. Ubrała się w koszulkę na ramiączkach i spodenki opinające kształtne uda. Jolanta wyczuła nowe perfumy.

— Ja w sumie również. Klimatyzacja na niewiele się zdaje.

Przyjaciółka, nie czekając na zaproszenie, wyciągnęła się na sofie, prostując nogi. Bez wątpienia była atrakcyjną kobietą. Jolanta skrycie wpatrywała się w jej żółte szpilki i pomalowane paznokcie u stóp.

— Jolka, coś się stało? Przez chwilę myślałam, że ktoś zmarł. Taki miałaś głos, jakby ci połowę rodziny wymordowali. Autentycznie. — Grażyna przyłożyła dłoń do piersi.

— W pewnym sensie to prawda.

— Pieprzysz… Przepraszam. — Grażyna wiedziała, że Jolanta nie toleruje brzydkiego słownictwa. — Co się stało? Mów w końcu — zżerała ją ciekawość. Usiadła, łącząc nogi i garbiąc się.

— Dostałam telefon z agencji, która wieki temu szukała Pawła. Pamiętasz, opowiadałam ci.

— Coś wspominałaś, ale pamiętam jak przez mgłę — odpowiedziała Grażyna i sięgnęła nerwowym gestem po chipsy, leżące w misce na ławie.

— Wyobraź sobie, że zadzwonili z wiadomością, że się odnalazł. Rozumiesz? Paweł podobno odnalazł się cały i zdrowy.

— Jaja sobie robisz? Ile to lat minęło? — Zmieniła pozycję, przekładając wydepilowane nogi i odsuwając miskę daleko od siebie.

— Za wiele. Przecież mam drugiego męża, nowy dom i życie… Grażyna, nie wiem, co robić. Mam mętlik w głowie — rozpłakała się.

— To musi być jakiś przekręt. A co na to Szymuś? — Grażyna wyglądała na mocno zdenerwowaną tym, co usłyszała.

— Szymek ma wyłączony telefon — westchnęła Jolanta. — Jeszcze o niczym nie wie.

— Mnie to jakoś nie dziwi. Nic a nic. Kobieto, kiedy ty w końcu przejrzysz na oczy? Za często ma wyłączony telefon, a przecież klienci dzwonią cały czas. Naprawdę jesteś taka naiwna?

— Sama nie wiem. Powtarza, że to wina sieci. Nie mam powodów, aby mu nie ufać.

— Aha, jasne. W Warszawie i okolicach każda sieć działa jak powinna, nadajniki są ustawione blisko siebie. Przestań robić z siebie kretynkę i przejrzyj na oczy. Ale wróćmy do tematu… — Grażyna przysunęła się do przyjaciółki. — Co z twoim pierwszym? Jak się okaże, że żyje i będzie chciał wrócić, to co zrobisz? Dasz mu szansę? A co z Szymonem? Sama widzisz, faceci to świnie. Zniknie taki na lata i wydaje mu się, że może wrócić, jak gdyby nigdy nic. Jolka, nie wyszedł do kiosku po papierosy.

— Tak, wiem, ale muszę mieć pewność, zanim podejmę decyzję. Chcę wyjaśnienia. Zostawił syna i mnie. — Jolanta starała się zachować spokój i nie pozwalała porwać się impulsywności przyjaciółki.

— Pewnie zdziwi się, że ma za życia grobowiec bez trumny. Mnie ta sprawa mocno śmierdzi. Jedź do centrum i dowiedz się szczegółów, a potem koniecznie zadzwoń i opowiedz. Muszę lecieć. — Grażyna zerknęła na złoty zegarek na nadgarstku. — Wybieram się do Złotych Tarasów na zakupy — wyjaśniła i podniosła się z sofy. — A może chcesz się zabrać ze mną? Poprawisz sobie humor. Pójdziemy na zakupy, a potem wizyta u kosmetyczki. Tylko wcześniej muszę coś pilnie załatwić.

Jolanta doskonale wyczuła ton i wiedziała, że to brzmi jak: „Nie daj Boże, aby się zgodziła”. Znały się od lat. Grażyna potrafiła spędzać w sklepach całe dnie, przymierzając ciuchy. Ona sama nie miała do tego głowy. Zawsze wiedziała czego chce i jechała w konkretnym celu. Przyjaciółka czasami znikała na kilka dni, aby pojawić się w najmniej oczekiwanym momencie, jakby w ogóle nie wyjeżdżała. Nie mówiła, dokąd jedzie i kiedy wróci. W tym czasie nie odbierała telefonów, nie odpisywała na SMS-y.

— Może innym razem. Trochę boli mnie głowa. Muszę jeszcze ugotować obiad. Ale dziękuję za zaproszenie — wymigała się.

Jolanta dostrzegła SMS-a, który informował o obecności męża w sieci. Nie chciała mu przeszkadzać w pracy, ale ta sprawa nie mogła czekać. Szymon ostatnio był poirytowany jej telefonami, prosił, aby nie zawracała mu głowy. Odebrał po pierwszym sygnale.

— Co tam? — odezwał się szorstko, nie dając szans na wiarę w autentyczne zainteresowanie.

— Witaj, kochanie. Chciałam zapytać, o której będziesz w domu. Przygotuję smaczny obiad.

— Jolu, prosiłem, abyś nie dzwoniła z takimi sprawami. Mam dosyć na głowie. Obiad jadłem w restauracji z klientami. Nie czekaj, wrócę późno.

— Muszę ci coś powiedzieć. To naprawdę ważne. — Jolanta czuła, że jej dłonie stają się wilgotne.

— Teraz nie mogę rozmawiać. Przepraszam — rozłączył się bez pożegnania.

Próbowała sobie przypomnieć dzień, w którym to się zaczęło. Irytacja w czasie telefonicznych rozmów, nocne powroty z pracy, częste wyjazdy. Do tej pory nie szukała obecności tej drugiej, ale przypomniała sobie słowa Grażyny o zdradach. A jeżeli przyjaciółka ma rację?

Nie miała ochoty gotować tylko dla siebie. Podgrzała pizzę i zjadła mały kawałek. Jedzenie było bez smaku. Moment, przecież zachowała zdjęcie ślubne z pierwszego małżeństwa. Wygrzebała w stercie albumów te najbardziej pożółkłe. Było wsunięte pod drugie. Ukrywała tę fotografię przed Szymonem. Znał Pawła, nawet się przyjaźnili. Z czasem coś się między nimi popsuło. Nie ukrywał tego. A po jego zaginięciu awersja się pogłębiła. Zastanawiała się, czy powiedzenie Szymonowi o nowych wiadomościach jest dobrym pomysłem.

— A jeżeli zabroni mi jechać? Miałam nikomu nie mówić… — powiedziała cicho do siebie.

Nie potrafiła i nie chciała żyć w niepewności. Jeżeli to Paweł, pragnęła mu spojrzeć w oczy i zadać jedno pytanie składające się z trzech słów: „Dlaczego właśnie my?”. A Konrad? Co z synem? Kochał biologicznego ojca mimo, że go nie pamiętał. Syn nigdy nie zaakceptował do końca Szymona w życiu Jolanty. Pewnie, w dużej mierze, wpłynęło to na decyzję o przeniesieniu się do Krakowa. Jolanta była przekonana, że syn miał więcej rozsądku od matki. Odziedziczył upór po ojcu. Przejął również harde spojrzenie i odwagę mówienia prawdy, niezależnie od okoliczności. To powodowało, że otaczali go wartościowi ludzie, myślący zbliżonymi kategoriami, dzielący podobne pasje. Był skryty i uczuciowy, ale maskował w sobie te cechy, jak każdy mężczyzna. Zdawała sobie sprawę, że gdyby coś jej się stało, Konrad nie puściłby tego płazem. Potrafił być porywczy w obliczu zagrożenia matki.

Gładziła zniszczone zdjęcie, na którym stała z Pawłem na tle wiejskiego kościoła, w którym się pobrali. To, co uśpiła przez lata, teraz powracało ze zdwojoną siłą. Bolało. Nie przypuszczała, że ma w sobie takie pokłady cierpienia. Pozwoliła sobie na łzy. Kilka kropel wsiąknęło w fotografię. Dzisiaj nie chciała być silna. Miała ochotę się napić. W barku czekało na gości kilka butelek whisky. Sama nie piła od lat. Demony wróciły. Tylko jedna szklaneczka — usprawiedliwiała siebie.

***

Wkrótce po zaginięciu Pawła popadła w depresję. Dorastający syn, potrzebujący wzoru, ojca, i ona ze stertami niezapłaconych rachunków i niepewnym losem. Alkohol nie okazał się przyjacielem, ale za takiego wtedy go uważała.

— To twoja wina — powtarzała teściowa. — Ciągle trzeba było pieniędzy, a sama nie szukałaś pracy. Teraz go nie ma, mojego syneczka — zanosiła się łzami.

— Jakim prawem tak mnie traktujesz? Sama namawiałaś go do wyjazdu, a teraz obarczasz winą mnie? Czy zawsze jestem wszystkiemu winna? — Jolanta wylewała tony łez.

— Może i namawiałam, ale co z tego? Nigdy nie mówiłaś „nie”. Zresztą dostałaś to, co chciałaś. Dużą sumkę z ubezpieczenia. Tak bardzo chcę zobaczyć synka, chociażby w trumnie.

— Mamo, rozumiem. Też tego chcę, ale czasu nie cofniemy. Pieniądze z ubezpieczenia są przeznaczone na naukę dla naszego syna i na życie.

— Weź się w garść, inaczej zabiorą ci dziecko. Co wtedy? Przestań pić, kobieto. Chcesz skończyć pod mostem? Nie odbieraj chłopcu dzieciństwa. Inaczej sama go zabiorę na wychowanie.

— Ogarnę się. Przysięgam — obiecała Jolanta, zaciskając pięści.

Przysięgała przez kolejne lata, zamykając się na ludzi. Dopiero kiedy jej losem zainteresowała się opieka społeczna, wtedy coś się w niej obudziło. Rozmowa z oschłą służbistką z GOPS-u nie była przyjemna. Jolanta dowiedziała się o donosie. Znienawidziła matkę męża.

— Powinna pani rozważyć pomoc psychologa — mówiła kobieta o bladej twarzy. — Z niepokojem obserwujemy pani poczynania i jesteśmy skłonni pani pomóc.

— Teściowa? Ta żmija ze wsi — powtarzała przez zaciśnięte zęby Jolanta. — Nic złego się nie dzieje. Daję sobie radę. Teściowa jest po prostu zazdrosna. Widzi, że jakoś sobie radzę. Nigdy nie umiała cieszyć się z mojego szczęścia.

— Będę szczera: jestem skłonna uwierzyć w jej wersję. Niech pani to przemyśli. U nas spotka się pani ze zrozumieniem. Nie jest pani pierwszą kobietą, która…

— Czy ja wyrażam się niejasno? Nie jestem zainteresowana. Proszę mnie nie zaczepiać na ulicy i nie nachodzić w domu. Poza tym, są bardziej potrzebujący i na nich skupcie swoją uwagę.

Na Szymona natknęła się niedługo potem. Nie miała pojęcia, że jest biznesmenem. Bywał czasami w ich domu z okazji imienin Pawła. Czuła, że mu się podoba, ale sama nie myślała tymi kategoriami. Tamtego dnia błądziła między półkami w sklepie, kierując nieśmiało kroki w stronę stoiska z alkoholami. Wtedy usłyszała swoje imię. Obejrzała się. Ledwo go poznała. Uśmiechał się przyjaźnie.

— Witaj, Jolu. Jak się czujesz? — Szymon dotknął czule jej ramienia. Prawie zapomniała, jak to jest żyć z mężczyzną.

— Sam wiesz, jak jest. Tracę nadzieję. Minęło kilka lat od tamtego czasu. Czuję się zmęczona — odpowiedziała, napinając ciało pod dotykiem jego palców.

— Jolu, masz chwilę? Zapraszam do kantorka. Porozmawiamy. Proszę… — Delikatnie skierował ją ku białym drzwiom z napisem „Gabinet Kierownika”.

Zgodziła się. Samotność dokuczała jej, jak nigdy dotąd. Dawne koleżanki i przyjaciółki przestały ją odwiedzać, codzienność koncentrowała się na Konradzie i teściowej, która coraz rzadziej, ale jednak wciąż, przyjeżdżała zatruwać jej życie. Pozwoliła zaprosić się do małego pomieszczenia na tyłach sklepu. Znajdowało się tam mnóstwo segregatorów z fakturami, a na ścianach setki zapisanych karteczek. Przy wejściu stał duży wentylator, na biurku królował telefon stacjonarny. Z tyłu znajdowało się zaplecze kuchenne, gdzie stały dwa kubki, czajnik, kawa i cukier. Po raz pierwszy popatrzyła na Szymona jak na mężczyznę, który jej się podoba. Ubrany w jasny garnitur, pachniał dobrą wodą toaletową. Z zamierzchłych czasów pamiętała, że Szymon był kawalerem. Jak było teraz?

— Zaraz przyniosę coś do kawy — zreflektował się.

— Nie trzeba. Usiądź, proszę. Dziękuję, że mnie zaprosiłeś. Nie mam nikogo, aby o tym porozmawiać. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to właściwe miejsce i pora, ale muszę pogadać. Czas pochować Pawła. Już nie wróci, czuję to — rozpłakała się. — Nie mam siły, aby sobie z tym radzić. W domu udaję silną dla syna. Ile można? Sam powiedz.

— Proszę. — Szymon podał chusteczkę do wytarcia łez. — Płacz, to oczyszcza. Jolu, jeżeli pozwolisz, pomogę. Zajmę się pochówkiem, a także będę was wspierał finansowo. Nie mam rodziny, dzieci i nic nie wskazuje na to, aby coś się miało zmienić w tej materii. Tylko praca i dom. Próbuję zrozumieć twój ból. Chciałbym go przenieść na siebie. Jesteśmy tak podobni… — Dotknął jej ręki, przybliżając się.

— Nie, nie mogę. Po prostu nie jestem gotowa. Przepraszam. — Odsunęła dłoń.

— Rozumiem, poczekam, ale pozwólcie sobie pomóc. Zapraszam cię z synem na weekend poza miasto. Nie obawiaj się. Będę gentlemanem.

— To nie jest najlepszy pomysł. Możesz wierzyć… — Jolanta wytarła oczy.

— Zgódź się, proszę. Nie mam nieuczciwych zamiarów — wyczuła szczerość w jego głosie.

— Zgadzam się, ale nie odpowiadam za decyzję Konrada. Radzi sobie gorzej niż ja — westchnęła.

— Możliwe, chłopak potrzebuje ojca. Jest w wieku, kiedy nastolatki przeżywają bunt w stosunku do świata. Dajcie mi szansę, obydwoje. Proszę.

— Muszę iść. Dziękuję za kawę. Zapytam syna i jeżeli się zgodzi, to wyjedziemy, ale bez niego… Chyba rozumiesz.

— Jolu, za chwilę wyfrunie z gniazda. Zostaniesz sama. Pomyśl też o sobie. Musisz zacząć żyć. Czasu nie cofniesz, decyzji nie zmienisz. Proszę, to numer mojego telefonu, zadzwoń koniecznie. A teraz nie zatrzymuję. Zakupy na mój koszt.

— Nie mogę… — pokręciła głową.

— Nie obrażaj mnie — zaprotestował stanowczo, przygotowany na odmowę. — Podejdę z tobą do kasy. Pieniędzy mam w bród, a nie wszystko mogę kupić.

Poddała się, a kiedy mijali półki z alkoholem, nawet nie spojrzała na kuszące trunki. Wystarczyło kilkanaście minut, aby prawie obca osoba wlała w jej serce nadzieję i siłę.

***

Otworzyła oczy, dochodziła dziesiąta. Leżała nieruchomo, rozmyślając nad zachowaniem Szymona. Po powrocie do domu, znowu nie obudził jej pocałunkiem. Niewiele pamiętała z poprzedniego wieczora. Domyśliła się tylko, że pewnie był wściekły, kiedy zastał ją w takim stanie. Po porannej toalecie przeszła do kuchni. Nastawiła wodę na kawę. Zimny prysznic na niewiele się zdał, nie przyniósł ulgi. Głowa pękała, a kac nie dawał spokoju. Odkryła, że Szymon znowu nie jadł śniadania w domu. Ciągle było mu spieszno do pracy. Żył, patrząc na zegarek i telefon komórkowy, który dziwnym trafem w domu zawsze miał włączony.

Nie wypił porannej kawy? Czy to znaczy, że nie wrócił na noc? Spojrzała na telefon. Trzy nieodebrane połączenia i SMS od niego: „DLACZEGO NIE ODBIERASZ? MUSZĘ PILNIE WYJECHAĆ. JUTRO WRACAM. ZADZWONIĘ RANO”. Kolejny niespodziewany wyjazd? To zaczynało być irytujące i nawet u niej zakiełkowało ziarenko podejrzenia o romans. Dawniej prawie nie wyjeżdżał. Przecież wszystkie markety są na terenie Warszawy. Dokąd udał się tym razem? Pytania mnożyły się. Nie dzwonił, więc Jolanta wzięła sprawy w swoje ręce. Czuła niepokój, intuicja podpowiadała jej, że coś się szykuje.

Odebrał po piątym sygnale.

— Gdzie jesteś? — zapytała oschle, bez powitania.

— Przed Warszawą. Chciałem wczoraj porozmawiać, ale nie odbierałaś — wyczuła nieszczerość w jego głosie.

— Wcześniej się położyłam. Musiałam odpocząć — skłamała.

— No tak — westchnął. — Musiałaś odpocząć. Byłaś tak zapracowana? — Wyczuła sarkazm.

Zabolała ją ta ironia. Usłyszała czyjeś chrząknięcie. Nie należało do mężczyzny, z którym dzieliła życie.

— Nie jesteś sam? — Za wszelką cenę nie chciała wszczynać awantury. Nie było to jednak proste.

— Sam. Skąd takie pytanie? Masz jakieś paranoje? — Szymon nie ukrywał irytacji.

— Zupełnie bez powodu. O której będziesz w domu? — próbowała nie dać się sprowokować.

— Jolka, wiesz, że mam dużo pracy. Wrócę późno. Nie czekaj z kolacją.

— Szymon! Musimy pilnie porozmawiać. To jest naprawdę ważna sprawa. — Jej głos przyjął błagalny ton.

— Tak, musimy porozmawiać — odpowiedział smutno Szymon. — Chociaż w tym się zgadzamy — dodał.

— Koniecznie dzisiaj. To naprawdę ważne, słyszysz? — prawie wykrzyczała w desperacji.

— Dobrze — westchnął. — To pa — rozłączył się. Czuła nerwowość w jego głosie. Była pewna, że nie był sam.

A co, jeżeli Grażyna ma rację? Zdradza mnie? Z pewnością nie jechał sam, nie miał włączonego radia, zestaw głośnomówiący w samochodzie doskonale ściąga dźwięki. A może ogarnia mnie paranoja? — myślała gorączkowo Jolanta.

Nakarmiła Kicię, przebrała się i wyszła przed dom. Rzuciła okiem na ulubione zielone szpalery drzew, z których była dumna. Przekręcając kluczyk w stacyjce, zastanawiała się, czy włączyła alarm przed wyjściem z domu. Nie miała ochoty wracać, aby to sprawdzić. Wrzuciła wsteczny bieg, prawie zderzając się ze słupkiem przy bramie. To wyprowadziło ją z równowagi.

— Weź się w garść, kobieto — wyszeptała, uderzając mocno w kierownicę samochodu. Rozpłakała się. Oparła głowę na skórze kierownicy i łkała. Nie zważała na rozmazujący się makijaż.

Wjechała na strzeżony parking nieopodal agencji detektywistycznej. Prawie nic się tu nie zmieniło, oprócz nowego szyldu. Był większy i przyciągał uwagę. Dwa piętra budynku zajmowali lokatorzy, a pozostałe zostały adaptowane na biura dla prywatnych firm; agencja znajdowała się na siódmym piętrze. Pamiętała to miejsce. Czuła się jak przed laty. Bywała tutaj kilkanaście razy, zostawiając mnóstwo pieniędzy ze skromnych środków, którymi dysponowała. Przyjeżdżała regularnie, aby nakarmić nadzieję kolejnymi złudzeniami. Niewiele pomogli. Znaleziono ślad, jakoby Paweł przeszedł przez polską granicę. Zostało to potwierdzone przez służby celne, ale tu trop się urywał. Jak będzie tym razem? A może mają kłopoty finansowe i chcą kolejnych pieniędzy za informacje? — rozmyślała. Poprawiła włosy, wyprostowała się i zapukała, zapominając, że i tak nikt jej nie zaprosi do środka.

— Proszę wejść — odezwał się ktoś z drugiej strony drzwi. Cudem usłyszał pukanie mimo hałasu, jaki panował wewnątrz. W tej chwili Jolanta miała ochotę uciec z tego miejsca albo je podpalić. Było jednak za późno na odwrót.

***

— Mamo! Już nie kochasz ojca? Już o nim zapomniałaś?! — wrzasnął Konrad.

— Młody człowieku, nie takim tonem. Nie zapominaj, że jesteś na moim garnuszku i że u mnie mieszkasz. — Wiedziała, że tak to będzie wyglądało.

— Przepraszam, ale nie ogarniam. Co się wydarzyło? Muszę zrozumieć.

— Kochanie, usiądź. Porozmawiajmy, nie kłóćmy się. To naprawdę nie doprowadzi nas do niczego dobrego.

— Mamo, ja wiem, że on żyje. Tak jak mówił jasnowidz. Nie pamiętasz? Przecież go widział. Będziecie chodzili na spacery i…

— Kochanie, to już prawie piętnaście lat. Czy kiedyś chciałam dla ciebie źle? Każdego dnia wychodzę i wypatruję go w tłumie. Każde pukanie do drzwi to nadzieja, że za nimi stoi ojciec.

— Nieprawda. Dopiero ostatnio zaczęłaś wychodzić i szybko znalazłaś adoratora. — W głosie syna wychwyciła złość.

— Pan Szymon to dobry człowiek i był przyjacielem taty. Synu, oboje musimy w końcu zamknąć tamte drzwi i otworzyć nowe. Wiem, że nie jestem najlepszą matką. Nie potrafię zastąpić ci ojca. Przykro mi. Wiem, że nie powtarzam wystarczająco często, ile dla mnie znaczysz. Przepraszam. Jeżeli nie chcesz jechać, rozumiem i szanuję twoją decyzję. Ja się dostosuję.

— Sama nie pojedziesz? Jestem przecież dorosły.

— Bez ciebie się nie ruszę. Znasz mnie przecież. — Jolanta starała się być przekonująca.

— Mamo, przepraszam. Spróbujmy. Oboje jesteśmy zmęczeni tym wszystkim. Powinienem cię wspierać. I tak będzie. Pojedziemy.

Oboje rozpłakali się i mocno przytulili się do siebie. Tego wieczora ich relacja weszła w nowy etap, pojawiły się emocje jakich oboje potrzebowali. W krótkim czasie odbudowali to, co zostało dawno zburzone i wydawało się pogrzebane. Udało im się odnaleźć światełko, w ciemnych tunelach gasnących nadziei.

— Kocham cię, mamo — usłyszała po raz pierwszy słowa, których nie spodziewała się usłyszeć.

— Ja ciebie bardziej, synku. — Uścisnęła go mocniej, czując jego żebra. — Muszę cię lepiej karmić. Inaczej będziesz na dobrej drodze do anoreksji — zdobyła się na żart, mimo łez w oczach.

— Mamo… — Głos Konrada brzmiał poważnie.

Jolanta czuła, że powie coś ważnego. Delikatnie odsunęła syna od siebie i wbiła wzrok w okolice jego stóp.

— Tak, kochanie?

— Mam tylko jedną prośbę. Nie pij więcej. — Ścisnął mocno jej dłoń. Uświadomiła sobie, że jej syn jest u progu dorosłości.

— Nie będę. Obiecuję, kochanie, że nie zobaczysz mnie więcej pijanej. Przepraszam za to wszystko.

Tego wieczora wyrzuciła wszystkie butelki z alkoholem. W tajemnicy zaczęła uczęszczać na spotkania grupy anonimowych alkoholików.

— Mam na imię Jolka. Jestem alkoholiczką — te słowa zmieniły jej nastawienie do siebie i do świata.

***

Jolanta dotknęła chłodnej klamki drzwi i nacisnęła ją z wielką siłą, o którą nawet siebie nie podejrzewała. Metal był gładki i zimny. Weszła do środka. Niewiele się zmieniło. Na ścianach te same licencje, uprawniające do wykonywania zawodu detektywa, kolorowe certyfikaty oprawione w drewniane ramki. Przybyło sprzętów elektronicznych i biurowych. Dwie osoby — kobieta i mężczyzna — wpatrywały się w nią w milczeniu. Wcześniej spoglądali w ekran komputera. Z radia dobiegały dźwięki kapeli rockowej.

— Proszę, niech pani wejdzie. Zapraszamy dalej — odezwał się mężczyzna o aksamitnym głosie.

Podszedł, zamykając za Jolantą drzwi.

— Dzień dobry państwu. Przyjechałam po państwa telefonie. Wczoraj ktoś telefonował w sprawie mojego męża, Pawła Kalety — mówiła powoli, jakby się obawiała, że nie zrozumieją słów.

— Zgadza się. Niech pani chwilę zaczeka — odezwała się brunetka zza biurka. — Zadam pytanie, które nie musi być oczywiste. Czy jest pani gotowa zapoznać się z tym, co udało się nam ustalić?

— Sama nie wiem. Minęło tyle lat i to raczej pomyłka. Ale zawsze jest to „raczej”.

— Tego nie wiemy, droga pani, jesteśmy zobligowani przedstawić pani poszlaki, chociaż w samej sprawie nie udało się ustalić niczego nowego — powiedział mężczyzna.

— Do dzisiaj… — dopowiedziała kobieta, przeciągając się powoli.

— Zamieniam się w słuch. Co państwo ustaliliście?

— Proszę, niech pani usiądzie. — Przystojny brunet wskazał jedyne wolne krzesło. — Jak pani wie, udało się ustalić z Interpolem, że pani mąż albo ktoś podający się za niego, przekroczył granicę Polski. Znamy dokładną datę i godzinę. Mąż pracował w Niemczech, skąd nagle zniknął, nie powiadamiając pracodawcy o swojej decyzji. Zgadza się?

— Tak, to prawda — potwierdziła Jolanta.

— Kolejne lata poszukiwań nie naprowadziły na żaden konkretny ślad. Kilka dni temu otrzymaliśmy zlecenie. Śledząc kilka osób, natknęliśmy się na mężczyznę łudząco podobnego do pani męża. Mało tego. Informacje o tym człowieku są niejasne. — Detektyw wpatrywał się w nią przeszywającym wzrokiem.

— Co to znaczy „niejasne”? — zapytała zaciekawiona.

— Niewiele wiemy. Wprowadziliśmy go do banku twarzy i w dziewięćdziesięciu pięciu procentach istnieje prawdopodobieństwo, że to pan Paweł, ale nie mamy pewności co do tożsamości. — Brunetka podniosła się zza biurka.

— Sugeruje pani, że mąż rzucił dobrze płatną pracę w Niemczech, żonę w ciąży i teraz żyje tu w kraju? To jakiś absurd. Dlaczego miałby to zrobić? Nie był przestępcą. Matka czekała, bardzo przeżyła jego utratę. — Jolanta traciła kontrolę nad emocjami.

— Rozumiemy, ale czy jest pani gotowa zerknąć na zdjęcia, jakimi dysponujemy? Proszę się zastanowić przez chwilę. — Brunet spojrzał na koleżankę i ponownie zwrócił wzrok na Jolantę.

— Jeżeli to w czymś pomoże, to chcę je zobaczyć.

Czuła, jak jej ciało robi się coraz cięższe. Chciała to mieć za sobą. Oddech miała przyspieszony, a mięśnie coraz bardziej drżały.

Kobieta odsunęła monitor, szukając myszką odpowiedniego pliku do otwarcia. Zmarszczyła czoło, z jej ust wydobył się świst.

— Ta technika — żachnęła się. — Już mam — odezwała się po chwili zadowolona.

Zdjęcie, które ukazało się na ekranie, nie było zbyt wyraźne. Przedstawiało mężczyznę z lewego profilu. Miał na sobie jasną kurtkę. Mężczyzna stał, rozmawiając z kimś. Druga postać była zamazana.

— Rozumie pani, że musimy ukrywać osoby trzecie dla dobra śledztwa? — zapytała kobieta.

— Rozumiem. To nie jest mój mąż. — Jolanta nie mogła oderwać wzroku od ekranu komputera.

— Jest pani przekonana na sto procent?

— Tak, proszę pana. Jestem przekonana. A teraz chciałabym już iść. — Sięgnęła po torebkę.

— Mamy jeszcze dwa zdjęcia lepszej jakości i z innych ujęć. Zechce pani obejrzeć? — zapytał detektyw.

— Niech pan pokazuje, spieszę się. — Jolanta czuła, jak ogarnia ją złość.

— To pierwsze. — Na ekranie ukazała się kolejna fotografia. Tym razem mężczyzna był lepiej widoczny.

Jolanta zamarła w bezruchu. Tym razem nie miała wątpliwości.

— Rany boskie, to chyba Paweł. Nie wierzę, nie mogę… Mogę prosić wodę? — Jej ciało stawało się bezwładne.

— Podaj pani wodę — warknęła kobieta do kolegi.

— Jest pani pewna, że to pani mąż? — zapytała cicho.

— Pewna do końca nie jestem, ale ten człowiek jest łudząco podobny. Minęło prawie dwadzieścia pięć lat. Dlaczego ma na sobie taki dziwny, niechlujny strój? — Patrzyła na obrazek, siłą woli walcząc z chęcią dotknięcia ekranu komputera.

— Ten człowiek jest bezdomny.

— Jak to bezdomny? Paweł nie ma domu? Jak to się stało?

— Nie znamy jego przeszłości. Jak mówiłam, jest obserwowany i nic więcej nie możemy powiedzieć. Pani zadaniem jest identyfikacja tej osoby. Oczywiście, gdy sprawa zostanie wyjaśniona do końca, otrzyma pani niezbędną dokumentację, dotyczącą miejsca pobytu tego człowieka. To na razie wszystko z naszej strony. Jest nam niezmiernie przykro, że taki jest finał sprawy odnalezienia pana Pawła. Ale jest cały i zdrowy. O ile to pani mąż. To chyba najważniejsze. I jeszcze jedna sprawa. Ze względu na dobro śledztwa jest pani zobligowana do zachowania w tajemnicy przekazanych informacji. Powinniśmy to zrobić przed pokazaniem zdjęć, ale uznaliśmy, że jest pani rozsądna i nie będzie stwarzała problemów. Proszę tutaj podpisać. — Mężczyzna wskazał kartkę papieru i odpowiednie, puste miejsce.

— Co to jest? — Jolanta prawie wyjęczała te słowa, zerkając na dokument pokryty drobnym drukiem.

— Deklaracja o zachowaniu poufności na temat przekazanych danych. Nie może pani nikomu mówić o naszej rozmowie i o tym, co pani zobaczyła na zdjęciach.

Podpisała dokument bez czytania. Dusiła się w małym biurze. Chciała wyjść, zaczerpnąć powietrza. Miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Nie wiedziała, jak i kiedy znalazła się na zewnątrz. Na niebie gromadziły się ciemne chmury w kolorze smoły. W jej sercu również. Nie była w stanie prowadzić. Ile by teraz dała za papierosa, a przecież rzuciła palenie siedem lat temu.

A co tam — pomyślała. W małym sklepiku zakupiła mentolowe papierosy, do tego chipsy cebulowe i sok jabłkowy. Nie myślała o odchudzaniu. Ekran telefonu nie informował o nowych połączeniach. Szymon nie dzwonił. Poczuła żal, do całego świata, o to jak wygląda jej życie. Pierwszy kontakt z dymem papierosowym wywołał kaszel, później było lepiej. Niedopałek rozgniotła czubkiem buta, nie zastanawiając się nad groźbą zapłacenia mandatu. W samochodzie zjadła chipsy i wypiła sok.

Co dalej? Zakupy? Nie ma nastroju. Obiad? Już nie była głodna. Pomyślała o Szymonie. Wstąpiła ponownie do sklepu, kupując dwie bułki z budyniem dla męża — takie właśnie lubił. Nie wiedziała, czy rozmowa o Pawle to dobry pomysł. Nie chciała go oszukiwać. Przyrzekli sobie szczerość do końca życia. Z drugiej strony podpisała dokumenty zamykające usta.

***

W markecie nie było dużego ruchu. Kilku klientów błąkało się między półkami, uginającymi się od towarów. Na widok żony szefa, znajoma kasjerka posłała jej wymuszony uśmiech i szybko skierowała wzrok w inną stronę. Była blada i przygnębiona.

— Dzień dobry, pani Basieńko. Mąż obecny? — zapytała grzecznie.

Kobieta udawała, że poprawia towar przy kasie. Zachowywała się dziwnie. Ruchy miała szybkie i nerwowe. Znały się od kilku lat i do tej pory pani Basia była, wobec Jolanty, zawsze uśmiechnięta i wylewna.

— Dzień dobry. Jest chyba na zapleczu albo gdzieś na sklepie. A może wyszedł? Nie wiem, naprawdę nie wiem. — W tym momencie podszedł klient z zakupami i kasjerka z ulgą zabrała się do pracy, przerzucając towary przez skaner.

Jolanta przypomniała sobie o rozmowach z mężem, na temat przyszłości sklepów. Szymon w ostatnich tygodniach często powtarzał, że ludzie coraz mniej kupują i interesy idą coraz gorzej. Przebąkiwał o możliwości zwolnień. Teraz Jolanta mogła się o tym przekonać na własne oczy. Ale żeby zwolnić panią Basię? Tylko nie ją. To promyk tego marketu — pomyślała ciepło o kasjerce.

Przeszła na tył budynku, przeznaczony na magazyny. Po lewej stronie, za ścianą, znajdował się kantorek. Ten sam, w którym lata temu po raz pierwszy rozmawiała z Szymonem. Stanęła za szybą. Zobaczyła męża odwróconego tyłem, kołyszącego się na obracanym krześle i rozmawiającego z nieznajomą kobietą. Żywao gestykulował. Kobieta coś powiedziała, patrząc na Jolantę, i Szymon gwałtownie się odwrócił. Zerwał się z fotela i wyszedł z pomieszczenia.

— Jolka? Czemu nie uprzedzasz o wizytach? Coś się stało? Jestem zajęty. Omawiamy z księgową finanse — próbował się tłumaczyć.

— Byłam w mieście, kupiłam ci bułeczki. Takie, jak lubisz — wyciągnęła z siatki pachnące drożdżówki.

— Dziękuję, ale niepotrzebnie się fatygowałaś. Naprawdę, nie mam teraz czasu. Mam pilną rozmowę z księgową, musimy omówić raport zysków i strat.

— Już mówiłeś. Powtarzasz się.

Jolanta automatycznie spojrzała w stronę kobiety. Miała około trzydziestu lat, ciało wyglądało na wysportowane, nawet z tej odległości. Miała na sobie dobrze dopasowaną białą bluzkę z lamówkami, które były hitem tego sezonu. W dłoni trzymała długopis, udając, Jolanta była o tym przekonana, zapracowanie. Kobiety wyczuwają rywalki. Ona nią była. Szymon marszczył czoło. Znała ten sygnał. Był zakłopotany, że żona spotkała go z kobietą, o której istnieniu nie powinna wiedzieć.

— Nie będę przeszkadzać. Pracujcie sobie. Porozmawiamy wieczorem — pożegnała się, próbując zachować spokój.

— Oczywiście. Do wieczora. Postaram się wcześnie wrócić. — Szymon odwrócił się do drzwi, zamknął je i zerknął w stronę okna.

Nie było pocałunku na pożegnanie, brakowało gestu zapewniającego o uczuciu. Za to było odkrycie, które padło na żyzną glebę podejrzenia o zdradę. A jeżeli Grażyna ma rację? Co wtedy? Za dużo wrażeń jak na jeden dzień… Obiecała przyjaciółce przekazać wieści z całego dnia — była przekonana, że Grażyna nie odpuści. Gdy wjeżdżała do garażu, usłyszała telefon. Postanowiła później oddzwonić, ale ktoś nie dawał za wygraną. Zrezygnowana, zaciągnęła ręczny hamulec.

— Czemu mnie to nie dziwi? — szepnęła, wciskając zielony przycisk słuchawki i patrząc na wyświetlacz.

— W końcu. Byłam u ciebie dwukrotnie. Nie wytrzymałam i musiałam zadzwonić. O której będziesz w domu? — dopytywała. — Jesteś tam, Jolka?

— Daj mi kwadrans. Muszę się ogarnąć. — Jolanta rzuciła klucze na mały stolik.

— Dobrze, będę za pół godziny. Pa.

Jak nie kochać tej wariatki. Była prawdziwą przyjaciółką. Ich podejście do wielu spraw się różniło, ale wprost przepadały za sobą. Były niczym siostry. Grażyna była również zawsze punktualna.

— Jesteś? O, jesteś tutaj, to dobrze. Proszę, to dla ciebie. — Przyjaciółka wyciągnęła dłoń z pakunkiem przewiązanym czerwoną wstążką.

— Co to jest? Jest jakaś okazja?

— Taki mały drobiazg na poprawę humoru. Chciałam kupić siekierę i szpadel, aby zakopać zwłoki Szymona, ale nie mam pojęcia, gdzie je można dostać w centrum. Jak minął dzień? Byłaś u detektywów? Opowiadaj.

— Byłam. Nie jestem pewna, czy dobrze zrobiłam, jadąc do agencji. — Jolanta nerwowo poprawiła włosy.

— Coś ty taka tajemnicza dzisiaj? Poczekaj, aż przekażę ci newsy. Ale ty pierwsza. — Grażyna najwyraźniej czekała z prawdziwą bombą.

— Nie mogę. Obowiązuje mnie tajemnica, podpisałam jakiś dokument — jęknęła Jolanta.

— Jezu, tylko nie mów, że były się odnalazł. Muszę się napić. Mogę? — spytała przyjaciółka, wskazując na karafkę z whisky.

— Oczywiście. Nie krępuj się. Nie mogę na razie nic więcej powiedzieć.

— Od kiedy jesteś taka tajemnicza? Nie powiesz? Myślałam, że nie mamy sekretów. Ja ci mówię o moich facetach. — Grażyna upiła łyk whisky. — Ale mocna, cholera. Ups, przepraszam.

— O jakich facetach? O żadnych nie mówisz — żachnęła się Jolanta, uśmiechając się nerwowo. — Zawsze potrafisz mnie podejść.

— Przecież, gdyby się jakiś pojawił, to byś pierwsza wiedziała. Nie mówię, bo nie ma i nie będzie nowych, mam nadzieję. Czasami żałuję, że nie jestem lesbijką. Pewnie mają lżej.

— Powiem, ale to naprawdę tajemnica. Obiecaj, że nikomu nie przekażesz moich słów. To dla dobra śledztwa — powiedziała ciszej Jolanta.

— Robi się coraz ciekawiej. Siadaj i opowiadaj. Nie mogę się doczekać. — Grażyna lekko zmarszczyła czoło.

Jolanta opowiedziała o wizycie u detektywów, o zdjęciach i odkryciu faktu, że pierwszy mąż żyje. Nie ukrywała niczego, poza zakupem papierosów i chipsów. W jej domu chipsy czekały na Grażynę, sama nigdy ich nie jadła.

— Sama widzisz. Tak powinien kończyć każdy mężczyzna, kiedy przyjdzie mu na myśl porzucić żonę w ciąży. Zostawać bezdomnym. Wtedy by się odechciewało ucieczek. Przykro mi, że przez to przechodzisz. — Grażyna zawahała się. — Nie wiem, czy to dobry moment, ale muszę ci o czymś powiedzieć. Nie chcę tego przed tobą ukrywać. Pamiętaj, że robię to dla twojego dobra.

— Mam się bać? Może być coś gorszego? — Jolanta przeczuwała nieprzyjemne wieści.

— Byłam na zakupach i dziękuję losowi, że nie pojechałaś ze mną. Nie planowałam konkretnych, sama wiesz, że lubię przymierzać ciuchy i jestem wybredna. Właśnie przymierzałam super jeansy w Zarze, kiedy zobaczyłam Szymonka z jakąś zdzirą. Chodzili sobie, jak gdyby nigdy nic, trzymając się za ręce. Wyglądali na bardzo szczęśliwych. Mało tego, twój mąż kupował jej drogie ciuchy, bo do sklepu weszli z markowymi torbami.

— Zauważył cię?

— Na szczęście nie, ten palant nawet się nie rozglądał. Patrzył na silikonową siksę. Zresztą byłam w przymierzalni. Nie było szans.

— Zaraz, jak ona wyglądała? To ważne — dopytywała Jolanta.

— Brunetka, ale włosy raczej farbowane, sztuczne cy… piersi — poprawiła się Grażyna. — Taka pusta lala. Jolka, nie ma się co oszukiwać. Twój mąż przeżywa kryzys wieku średniego. Ma inną na boku.

— Chyba wiem, o kim mówisz — odpowiedziała smutno Jolanta. — Byłam dzisiaj u Szymka w pracy. Siedziała u niego jakaś kobieta. Pasuje do opisu.

— Co ty mówisz…? To już bezczelność! Jak to mówią, głowa siwieje, inna część ciała szaleje. — Grażyna podała wersję light rymowanki.

— Co mam robić? Czuję się taka samotna. Powinnam zadzwonić do Konrada, ale nie chcę go obciążać tą sprawą. Jeszcze nie teraz. A może powinnam? Ciągle wierzy, że ojciec powróci. A jeżeli to nie jest Paweł i tylko złamię mu serce?

— Tylko spokój cię uratuje. Najważniejsze, koniecznie rozmów się z mężulkiem. Jolka, pomogę. Nie pozwolę cię zniszczyć. Znam dobrych prawników. Mojemu zachciało się romansu i zostawiłam go w skarpetkach. My, kobiety, musimy się trzymać razem. Chcesz rady? Przygotuj wykwintną kolację, zrób się na bóstwo i pokaż pajacowi, kto jest górą. A przy okazji zrób listę rzeczy, które zatrzymasz po rozwodzie. Wierz mi, nawet nie piśnie. Może będzie błagał o wybaczenie, kupi kwiaty. Nie wierz. Jak raz to zrobił, to będzie się powtarzało.

— Grażynka, nie mam siły. Napijemy się? — Jolanta, trzęsącą się ręką, dolała do szklanki Grażyny bursztynowego płynu.

— Jak to: napijemy się? Znowu pijesz? Czyś ty postradała zmysły? Szukasz problemów? — Przyjaciółka przytuliła kobietę.

— Jest mi wszystko jedno. Nie daję rady, Grażyna — rozpłakała się.

— Cicho, nie płacz. Przytul się, kochanie. Zmiana planów. Idź wziąć prysznic, przebierz się, jadę do wypożyczalni. Wezmę jakąś romantyczną komedię w stylu „żyli długo i szczęśliwie”. Pomogę ci, ale nie możesz pić. To jedyny warunek. Nie przyjmuję odmowy. Głowa do góry. Popatrz na mnie. Również przez to przechodziłam, a teraz jestem górą. Wracam za kwadrans. Nie rób głupstw, picie niczego nie zmieni. Masz inny alkohol w domu?

— Nie mam — odrzekła zgodnie z prawdą Jolanta.

— To dobrze. Konfiskuję karafkę. Nie patrz tak, nie będzie cię kusiło. Wracam za kwadrans.

Prysznic postawił Jolantę na nogi i zmniejszył stres. Kiedy wycierała ciało, Grażyna królowała w kuchni. Pachniało cudownie.

— Jolka, jadłaś coś dzisiaj? — zapytała z troską w głosie Grażyna, pakując kromki do tostera.

— Nie pamiętam — Jolanta przemilczała zakupione chipsy, odwiesiła ręcznik i szybko narzuciła na ramiona jedwabny szlafrok. — Teraz jakoś nabrałam ochoty.

— Proszę, siadaj. Przygotuję ci tosty. Może być?

— Grażynko, mam pytanie. Jak było z tobą i byłym? Jak to zniosłaś?

— Kochana, lekko nie było. Na początku płakałam, depresja. Nie miałam siły pójść do pracy. Wstawałam tylko po to, aby coś zjeść i pójść do toalety. Wyłączyłam telefony, zasłoniłam żaluzje. Chciałam umrzeć.

— Co cię odmieniło? Jesteś taka silna. Chciałabym być taka, jak ty.

— Oj, nie chcesz być taka jak ja, możesz mi wierzyć. Sama nie wiem, co wpłynęło na zmianę. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Wiesz, że mam taki charakter. Nigdy nie korzystałam z pomocy psychiatry. Pyskowałam od zawsze, chyba bieda mnie tego nauczyła. W podstawówce byłam brzydką dziewczynką z kompleksami. Kiedy miałam mniej więcej osiemnaście lat, zrozumiałam, że nie tędy droga. Przefarbowałam włosy, zaczęłam nosić obcisłe ubrania, a własna matka zaczęła nazywać mnie dziwką. Byłam pełnoletnia, więc wyprowadziłam się z domu, mimo protestów rodziców. Zamieszkałam u ciotki w Warszawie, zrobiłam maturę i ukończyłam studia. Usamodzielniłam się. Było mi ciężko. Miewałam chłopaków, ale nic poważnego. W końcu poznałam Mariana. Biznesmen, który zawrócił mi w głowie. Byłam młoda i naiwna, wierzyłam, że miłość istnieje i może trwać przez całe życie. Starszy, elokwentny, z dobrej rodziny, imponował wiedzą i pieniędzmi. To był mezalians. Jego rodzina to ludzie z tytułami, a on wybrał mnie. Zgodziłam się na ślub, a on poświęcił dla mnie swoich bliskich. Wydawałoby się, że wygrałam los na loterii. Rok po ślubie okazało się, że nie możemy mieć dzieci. Marian bardzo chciał syna. Ja w sumie również chciałam, ale badania wykazały, że jestem bezpłodna. Zaakceptował to. Przeczuwałam jednak, że się z kimś spotyka. Co wieczór wyczuwałam zapach perfum na koszuli i smak obcej kobiety w łóżku. Cierpiałam, płakałam. Liczyłam, że to prostytutki. Pewnego wieczora zadzwonił z wiadomością, że żąda rozwodu. Nie byłam w stanie uwierzyć. Przepłakałam całą noc, a z samego rana poszłam do kościoła. Tak, wiem, to do mnie nie pasuje, ale tak własnie było. Prosiłam Boga o znak i dostałam go. Zobaczyłam biedną staruszkę i pomyślałam, że nie chcę tak skończyć. Dosłownie tak. Wróciłam do domu i wezwałam ślusarza. Zleciłam wymianę wszystkich zamków. Następnie, poinformowałam o tym byłego męża. Dobrze wiedziałam, że nie boi się niczego, oprócz skandalu. Dałam mu dwie opcje do wyboru: albo dzwonię do gazet i opowiadam, jakim jest łajdakiem, albo idziemy na ugodę i akceptuje moje warunki. Zapewniłam, że w razie mojego nagłego wypadku świat dowie się, kto odpowiada za tę śmierć. Jak wiesz, bez problemów dostałam to, co chciałam, ale zabrał mi o wiele więcej, niż wtedy sądziłam. Zabrał wiarę w człowieka. Depresja doprowadziła mnie na skraj wycieńczenia. Jednak z czasem zwyciężyłam i zmieniłam się. Sama miewałam chwile słabości, ale taka już jestem. Czasami mnie ponosi. Zresztą niewinny romans, to nie jest wielka zdrada. Resztę znasz… Zagadałam się, a kolacja prawie gotowa. Co mogłam, to zrobiłam. Teraz przejmij pałeczkę. A wracając do tematu, jak widzisz, moja droga, z facetami trzeba być stanowczą, to nie zabawa.

— Grażyna, dlaczego tak mnie wspierasz? Przyjaźnimy się, ale w sumie niewiele o tobie wiem. Jesteś taka tajemnicza — stwierdziła Jolanta, przełykając kęs tosta.

— Znowu to pytanie? Daj spokój. Po wszystkim wyjedziemy w góry i pogadamy, ale teraz zapanuj nad swoim życiem. Może nawet dobrze się składa, że sprawy z oboma mężami nałożyły się teraz na siebie? Może to otworzy ci oczy? Można żyć bez facetów, a ja jestem tego przykładem. Minęła mi ochota na te łzawe filmy. — Grażyna odłożyła płyty na ławę. — Idę. Mimo wszystko dobrej nocy. Też się wcześniej położę, nie czuję się dobrze.

Rozmowa z przyjaciółką nie przekonała Jolanty, która walczyła z pokusą napicia się. Zaraz, a może ten łajdak szuka młodszej do prokreacji? Podobno mężczyzna bez dziecka, to mężczyzna niespełniony. A ja mu już dziecka nie dam — gorączkowała się w myślach Jolanta. Dom postawił, drzewo zasadził, a potomek? Posmutniała. Włączyła nastrojową muzykę i zapaliła świece. Dla siebie. Myśli powędrowały ku Pawłowi. Jak doszło do jego bezdomności? Czy to on? Nie wiedziała, gdzie zrobiono zdjęcia, ale świadomość tego, że żyje, przynosiła jej ulgę. Pamiętała moment, kiedy umierała w samotności jego matka, przywołując imię syna. Tak bardzo pragnęła go zobaczyć. Jolanta nigdy nie przeczuwała, że może się okazać tak podłym człowiekiem. Wspólni znajomi byli w szoku, kiedy zaginął. Czekała piętnaście długich lat na powrót. Nie był idealny, miał wady, które perfekcyjnie skrywał w okresie narzeczeństwa, a pokazał zaraz po ślubie

Zamknęła oczy. Wróciła wspomnieniami do wspólnego wyjazdu z Szymonem i Konradem.

— Mamo, było naprawdę super. Szymon to równy facet — wyznał po powrocie podekscytowany nastolatek.

— Kochanie, nie mów tak o panie Szymonie. Zasługuje na szacunek, jest o wiele starszy od ciebie — Jolanta zbeształa syna.

— Ale on pozwolił na taki luz, nawet o to prosił. — Konrad był szczerze zdziwiony.

— Kochanie, ale tak nie wypada mówić — próbowała wytłumaczyć synowi.

— Dlaczego? Przecież jest twoim chłopakiem.

— Skąd taki pomysł? Wspólny wyjazd to za mało, aby nim został. Nie myśl w ten sposób.

— Oj, mamo, widziałem, jak na niego patrzysz. On na ciebie też. Uśmiechałaś się. Prawie cię nie poznawałem. Jeżeli chcesz z nim chodzić, to się zgadzam.

— Dobrze, porozmawiajmy jak dorośli. Szymon od jakiegoś czasu smali do mnie cholewki, w pewnym sensie był kiedyś rywalem taty. Ale wiesz, chyba nie jestem gotowa na powtórne zamążpójście.

— Mamo, nie mam nic przeciwko, żebyście byli razem. Ale nie wymagaj, abym mówił do niego „tato” — zastrzegł.

— Wiesz, że jesteś najmądrzejszym synem na świecie?

— Tak, ciągle to powtarzasz. Mamo, tęsknię za tatą. To chyba nic złego, prawda? — zapytał otwarcie.

— Wiem, kochanie, że tęsknisz. Chyba czas na spanie. Już późno.

— Mamo, a możesz coś dla mnie zrobić? — zapytał.

— Oczywiście, kochanie, powiedz tylko co.

— Nie chcę mówić do niego „tato”.

— Do niczego, synku, ciebie nie zmuszę. Naprawdę, do niczego.

***

Samochód Szymona zajechał przed garaż, przecinając ostrymi reflektorami dom. Kicia zbiegła z piętra, a Jolanta pomyślała, że ten kot bardziej lubi swojego pana niż ją, która o niego dbała. Kot przysunął się blisko drzwi, a kiedy się otworzyły, natychmiast podbiegł do nóg pana, łasząc się. Jolanta stała w salonie, obserwując tę scenę. Szymon nie odezwał się słowem. Brakowało ciepłych słów na powitanie i pocałunku. Znała to. Będzie awantura. Było jej wszystko jedno. Chłonęła muzykę ze znanego filmu. Delikatne dźwięki sprawiały, że czuła minimalne otępienie. Była z siebie dumna, nie sięgnęła po butelkę. Znowu zwyciężyła. Mąż w końcu wyłonił się z łazienki. Miał podwinięte rękawy i marsową minę.

— Musimy porozmawiać… A na co to wszystko? — Szymon spojrzał na elegancko nakryty stół. — Spodziewasz się kogoś?

— Czekałam na ciebie. Liczyłam, że porozmawiamy, że w końcu znajdziesz czas. Co się z tobą ostatnio dzieje?

— Jestem bardzo zmęczony. Wezmę prysznic i pójdę spać. Nie masz nic do roboty? Tylko wystawne jedzenie? Kobieto, mam już dosyć tych sztucznych sytuacji. Musimy oszczędzać, interesy idą coraz gorzej.

— Widziano cię wczoraj z kobietą w Złotych Tarasach. Masz coś na swoje usprawiedliwienie? — Jolanta prawie krzyknęła.

Stanął w miejscu, a jego twarz przybrała kolor pąsowej róży. Na czole wyszła żyła. Był wściekły.

— Gdzie mnie widziano i z kim? Byłaś w biurze i widziałaś, że byłem z kobietą. To moja główna księgowa. Tłumaczyłem ci.

— A z kim byłeś na zakupach w Złotych Tarasach?

— Ja w Złotych Tarasach? Kobieto, nie mam czasu się po głowie podrapać. Zaharowuję się, abyś miała wielki dom, nowe ciuchy i kosmetyki. Co mam w zamian? Nieustające podejrzenia i żale? Może zacznij się leczyć, chyba jest ci to potrzebne. Znowu piłaś?

Nie powinien był tego mówić. Zamknęła pewne rozdziały, co pozwoliło jej uwierzyć, że już zawsze będzie dobrze. Doskonale wiedział, jak uderzyć w jej najczulsze punkty i robił to, bez pardonu.

— Aż tak mnie nienawidzisz? Przysięgnij, że nie ma innej kobiety. Przysięgnij, do cholery! — wrzasnęła i zamilkła, przestraszona własnego głosu. Nie podejrzewała, że jest zdolna do takiej agresji werbalnej.

— Czego chcesz? — Szymon zrobił kilka kroków w jej kierunku. — Chcesz mnie sprowokować? Nie ma żadnej innej kobiety w moim życiu. Naprawdę jesteś śmieszna. Co w ciebie wstąpiło?

Jolanta stanęła, nie wiedząc, jak ma się zachować. Chciała mu się rzucić na szyję i przeprosić, ale nie była pewna, czy mówi prawdę. A co, jeżeli Grażynie wydawało się i to nie był on, lecz tylko ktoś bardzo podobny? Nagle przypomniała sobie, że przyjaciółka widziała Szymona w chwili, gdy kupował jakieś ciuchy. Z pewnością płacił kartą.

— Chcesz, abym ci ufała i nigdy do tego nie wracała? Odpowiedz.

Patrzył ze znakiem zapytania w oczach i otwartymi ustami. W myślach rozważał, co ma powiedzieć. W źrenicach czaiła się wściekłość. Miała wrażenie, że zaraz ją uderzy.

— Tak. Chcę, abyś mi ufała — powiedział powoli.

Wyczuła zapach alkoholu i perfumy, których nie używał. Zrozumiała, że chce, aby wiedziała. Wystraszyła się tego spojrzenia, ale nie wycofała wzroku. Nie mogła się teraz poddać.

— Zaloguj się do banku i pokaż operacje finansowe z wczoraj i dzisiaj. Interesują mnie transakcje między szesnastą a osiemnastą. Tylko tyle.

— Czy ty siebie słyszysz? Kobieto, tobie już całkiem na mózg padło. — Szymon puknął się w głowę, robiąc krok do tyłu. — Nie będziesz grzebała w mojej historii bankowej. Chcesz prawdy, więc ją dostaniesz. Tutaj i zaraz. Ta kobieta, którą widziałaś, to moja pracownica i moja kobieta. Tak, dobrze słyszałaś. Spotykamy się od dawna. Mam w głębokim poważaniu, czy ktoś się domyślał romansu. Kochamy się i chcemy być razem. W sumie tylko ułatwiłaś mi zadanie. Musisz się wyprowadzić. Załatwię szybki rozwód i po kłopocie. Nie będę utrzymywał twojego bachora, który zresztą nigdy nie zaakceptował mnie w roli ojca. A ja chcę nim być.

Jolanta sądziła, że takie historie istnieją wyłącznie na filmach. To nie mogło się wydarzyć. Nie jej. Wierzyła w szczęśliwą, wspólną starość, dobro i miłość męża. Ale teraz, nie mogła sobie pozwolić na biadolenie i łzy.

— Teraz ty posłuchaj, sukinsynu — wycedziła przez zęby. — Nie życzę sobie, abyś zwracał się do mnie takim tonem. Mam dosyć ciebie i twojej parszywej gęby. Odejdę, ale nie bez pieniędzy. Potrafię się bez nich obejść, ale należą mi się za te wszystkie lata, przez które męczyłam się i znosiłam twoje fanaberie. Jaki był z ciebie partner? Ciągle zaspokajałam twoje potrzeby, tolerowałam dziwnych znajomych, udając, że za nimi przepadam. Poświęciłam najpiękniejsze lata swojego życia.

— O czym ty mówisz, idiotko? — ryknął, zaciskając pięści.

— Wystąpię o podział majątku i zrobię wszystko, aby zatrzymać dom. Chcesz młodą wywłokę? Będziesz miał, ale mnie nie zostawisz na lodzie. Nie odejdę z kwitkiem. Znasz mnie i wiesz, że dopnę swego.

— Co w ciebie wstąpiło? Widzę, że to wpływ przyjaciółeczki Grażynki — ironizował. — Ta idiotka nie ma własnego życia, więc miesza w życiu innych?

— Grażynę zostaw w spokoju. Miała rację, powtarzając, że wszyscy jesteście tacy sami.

— Ona niby taka święta? Oj, zdziwisz się, kobieto. Mało jeszcze wiesz. Rób, co chcesz, jestem zmęczony. Co do podziału majątku, nie wydaje mi się, abyś zasłużyła na połowę. Przez te lata, zamiast siedzieć w domu, mogłaś iść do pracy i zarabiać, tak jak ja to robię. Czy pomyślałaś, skąd mieliśmy na to wszystko pieniądze? One z nieba nie spadają.

— Nie pozwalałeś mi pracować. Powtarzałeś, że mam dbać o siebie i być piękną. Sądzisz, że byłam szczęśliwa, żyjąc od zakupów do zakupów, zamknięta w złotej klatce? Szymon, nie można kupić człowieka i jego uczuć, platynową kartą kredytową.

— Nie będę tego dłużej słuchał. Pęka mi głowa. Jadę do Doroty. Tymczasowo zamieszkam w hotelu. Nie mam ochoty na sceny. A co dalej? Czas pokaże.

— Szymon. Jutro składam papiery rozwodowe i będę się domagała orzeczenia o twojej winie. Nie licz, że się poddam.

— Czy ty naprawdę, aż tak mnie nienawidzisz? Co ja ci zrobiłem? Mam inną kobietę, zdarzyło się. Nie ja pierwszy i nie ostatni. W sumie nie chciałem tego, ale tak się stało. Zakochałem się. Miałem się z tym kryć do końca życia?

— Wyjdź już. — Jolanta zacisnęła pięści, walcząc z napływającymi łzami. Nie chciała, aby je zobaczył.

Wyszedł bez słowa, pożarty przez czarną masę nocy. Sięgnęła po telefon, wybierając numer syna. Powinien wiedzieć, co się dzieje.

— Mamo, coś się stało? — odebrał po drugim sygnale. W tle słyszała muzykę i głosy.

— Wiem, synu, że jest późno, ale musiałam zadzwonić. Obiecaliśmy sobie, że o wszystkim będziemy sobie mówili. Twój ojczym ma kochankę, rozstajemy się. Właśnie wyszedł do niej. Chcę, abyś wiedział.

Po obydwu stronach zapadła cisza, która trwała dłuższą chwilę.

— Bardzo mi przykro, ale znasz moje zdanie na temat tego typka. Co teraz, mamo? Masz jakieś plany na najbliższy czas? To nie powinno cię spotkać. Przykro mi.

— Teraz rozwód, podział majątku. Nie daruję mu tego. Nie będę nadal potulną żoną, którą można manipulować. Już nie.

— Rozumiem, mamo. Chcę cię wspierać. Czym prędzej trzeba złożyć papiery do sądu. Mamo, może odwiedzisz mnie w Krakowie? Zmiana otoczenia dobrze ci zrobi. Zgódź się.

— Synku, masz dużo pracy. Przygotowujesz się do pisania pracy magisterskiej. Egzaminy i…

— Mamusiu, musisz poznać moją drugą połówkę. Nie widzę powodu, aby nadal zachowywać to w tajemnicy.

— Tajemnica? Jedyny syn ma przed matką tajemnicę? Czy może mnie dzisiaj jeszcze coś zaskoczyć?

— Ma na imię Agnieszka. Kochamy się. Chcieliśmy ci o tym powiedzieć uroczyście, w wyjątkowej chwili. Mam nadzieję, że to dobra wiadomość.

Jolanta usiadła na kanapie, wycierając łzy, tym razem szczęścia. Spojrzała na zdjęcie stojące na kominku, przedstawiające Konrada, kiedy miał pięć lat. Pulchniutki chłopiec, uśmiechający się niepewnie w stronę aparatu.

— Kochanie, bardzo się cieszę. Zaskoczyłeś mnie. To jedyna dobra wiadomość w tym długim dniu. Oby się już zakończył.

— Mamo, Agnieszka studiuje medycynę, jest na piątym roku. Za dwa lata planujemy ślub. Chciałem powiedzieć, ale nie wyszło.

— Synku, jest jeszcze jedna sprawa. Ale to nie na telefon. Będzie lepiej, kiedy spotkamy się i porozmawiamy.

W tej chwili Jolancie wpadł do głowy pomysł. Znała siebie i swoją impulsywność do podejmowania decyzji.

— Kochanie, a mogę przyjechać z przyjaciółką? Z Grażyną? Wspiera mnie i pomaga w trudnych chwilach. To ona zobaczyła Szymona z kochanką i mi o tym powiedziała. Jestem jej za to wdzięczna.

— Naturalnie, mamusiu. Ale się cieszę! Dawno jej nie widziałem. Ciebie również. Stęskniłem się. Przepraszam, mamo, ale jestem na imprezie u znajomych. Muszę kończyć. Nie miej mi za złe.

— Kochanie, jutro zadzwonię i dogramy szczegóły przyjazdu. Zatrzymam się w hotelu.

— Mamo, Agnieszka przesyła ci pozdrowienia. Czekamy na was. Proszę cię, bądź dzielna. Kocham cię. Nie zapominaj o tym. Razem damy sobie radę.

— Ja również cię kocham. Nie siedźcie za długo. Nocami niebezpiecznie jest spacerować. Wezwijcie taksówkę. Jesteś tam? Halo?

Konrad rozłączył się, zanim skończyła mówić ostatnie słowo. Usprawiedliwiła to prawami młodości.

***

Duży dom wydał jej się strasznie ponury. Pozapalała światła na parterze, jednak na niewiele się to zdało. Włączyła telewizję, ale nie potrafiła się skupić, przeskakując po kanałach. Wszystko na nic. Targały nią wątpliwości, czy jest w stanie poradzić sobie z piętrzącymi się przeszkodami. Poczuła się jak mała, bezbronna dziewczynka. Analizowała ostatnią dobę, szukając w głowie wspólnego mianownika. Miała ogromny żal do losu. Pomyślała o bezdomnym mężczyźnie. Była prawie pewna jego tożsamości. Co powie w chwili spotkania? Tego nie wiedziała. Na razie nie chciała analizować przyszłości. Czekała na ten moment latami, a kiedy miało do niego dojść, miała ochotę się wycofać. Nie wiedziała skąd znaleźć siłę, aby to przetrwać. Za wszelką cenę nie chciała pokazywać Szymonowi łez. Zranił ją jak nikt wcześniej i nie wierzyła, że kiedyś znowu komuś zaufa. Już nie. Spojrzała na zegar. Dochodziła dwudziesta druga trzydzieści. Narzuciła szal i wyszła z domu. Blask latarni dawał złudne poczucie bezpieczeństwa. Wokoło mnóstwo wiekowych drzew, za którymi mógł ukryć się potencjalny bandyta. Minęła sąsiada spacerującego z psem.

— Nie boi się pani chodzić sama o tej porze? — zapytał młody mężczyzna, niewiele starszy od jej syna. Zabawne, jak niewiele wiedziała o ludziach z najbliższej okolicy. Skupiona na sobie i życiu, do którego dopuszczała tylko Grażynę. Nie znała sąsiadów, ich zwyczajów.

— Jakoś mnie naszło na samotny spacer. Czasami lubię pochodzić i porozmyślać.

— Zauważyłem, że biega pani wcześnie rano. Kiedyś nawet chciałem zaproponować wspólny jogging. Nie miałem odwagi podejść. Poranny jogging dobrze wpływa na kondycję. Również biegam. Uwielbiam uczucie, kiedy endorfiny szaleją.

— Dzisiaj biegałam, ale jutro chyba odpuszczę. Czeka mnie ciężki dzień.

— Rozumiem — mężczyzna posmutniał, przyjmując do wiadomości, że z tej mąki chleba nie będzie. — Niech pani uważa i nosi ze sobą chociaż gaz łzawiący. Napady w tej okolicy nie zdarzają się często, ale trzeba dmuchać na zimne. Nawet w ciągu dnia, proszę mieć oczy szeroko otwarte.

— Dziękuję za troskę i rady. Zaraz wracam do domu, potrzebowałam trochę świeżego powietrza.

— Pozwoli się pani odprowadzić? — W głosie wyczuła nutkę uroczej, chłopięcej nieśmiałości, która ją rozbrajała i czyniła bezsilną. Był postawnym mężczyzną, który nosił w sobie pierwiastek chłopca. — Nalegam — dodał.

— Muszę odmówić, ale naprawdę dziękuję. Jest pan niezwykle miły. Prawdę mówiąc, idę do przyjaciółki. Mieszka pod czternastką.

— Rozumiem, więc nie zatrzymuję. Dobranoc.

Naciskając domofon przed domem Grażyny, Jolanta obejrzała się za młodzieńcem, oddalającym się w przeciwnym kierunku. Był wysoki, przystojny i opalony. Proporcje ciała miał idealne. Wyglądał na modela. A do tego taki troskliwy. Był jeszcze młody i niezepsuty przez świat, albo to doskonale grający bawidamek. Jego głos wzbudzał zaufanie, w spojrzeniu można było się zakochać.

— Kto tam? — Trzeszczący głos w domofonie przerwał rozmyślania.

— To ja, Jolka. Przepraszam, że niepokoję o tej porze, ale musiałam… Chcę z kimś pogadać. Mogę wejść?

— Jezu, coś się stało? Wejdź, już otwieram.

Jolanta zamknęła furtkę, podziwiając solarne lampki, które oświetlając wąską brukowaną drogę, wskazywały wejście do domu. Jolanta należała do tej grupy ludzi, którzy bacznie obserwują otoczenie, zbierają informacje i na ich podstawie wyrabiają sobie zdanie o innych. Budynek był jednopiętrowy, składający się z kilku pokoi i garażu, obok stał drugi, mniejszy budynek dla gości, który aktualnie był zaadaptowany na składzik. Grażyna trzymała w nim głównie narzędzia, typu kosiarka, piła do obcinania gałęzi i grill. Zimą składowała tam również zestaw stołowy, służący latem do wypoczynku. Od wiosny do późnej jesieni zatrudniała starego ogrodnika, a zimą na jego miejsce wchodzili pracownicy zajmujący się odśnieżaniem. Dbała o otoczenie wokół siebie. Była perfekcjonistką i czuła się dobrze w domu, który był wypolerowany na błysk. W ciągu dnia pracowała u niej starsza Ukrainka, która zajmowała się sprzątaniem i gotowaniem. Gospodyni całe dnie spędzała na siłowni, na czytaniu oraz odwiedzaniu Jolanty. Jednak największą pasją kobiety były zakupy. O pieniądze nie musiała się martwić. Nawet przy takim stylu życia, jak do tej pory, powinny wystarczyć jeszcze na wiele lat.

Grażyna zapaliła światło na werandzie.

— Przepraszam, że cię niepokoję. Spałaś już?

— Miałam się wcześniej położyć, ale nie mogłam zasnąć. Sama wiesz, że jestem nocnym markiem. Kładę się nie wcześniej niż po pierwszej i chyba ciężko zmienić taki nawyk. Cieszę się, że przyszłaś. Wyglądasz na zmęczoną. Coś poważnego? Zapraszam do środka. Nie będziemy rozmawiały w drzwiach.

— Gdyby było inaczej, nie nachodziłabym cię o tak nieprzyzwoitej porze. Nie miałam wyjścia.

— Proszę, wejdź do salonu i opowiadaj. Albo jeszcze nie opowiadaj. Zaparzę melisę. Dobrze nam zrobi. Również muszę się wyciszyć.

Jolanta, kątem oka, zobaczyła na stoliku w połowie zużyte opakowanie Promazini hydrochloridum. Znała ten lek. Sama brała go lata temu, zmagając się z tęsknotą za Pawłem. Nie chciała wprowadzać przyjaciółki w zakłopotanie, dlatego udała, że niczego nie zauważyła. Usiadła po przeciwnej stronie.

— Coś się stało? — spytała, pochłaniając wzrokiem obrazy na ścianach. Nie rozumiała sztuki współczesnej. Grażyna była znawczynią i koneserem. Uwielbiała otaczać się tym, czego inni nie rozumieli i na co stać było tylko wąskie grono odbiorców.

— Tak — krzyknęła z oddalonej kuchni Grażyna. — Wyobraź sobie, że moja służąca chce podwyżki. Żeby tego było mało, zaczęła także ginąć żywność i dzieją się jakieś dziwne rzeczy. Złodziejstwa nie toleruję. Muszę się dowiedzieć, co się tutaj wyrabia, jak nie ma mnie w domu. Zamówiłam firmę od monitoringu. Mają wpaść za kilka dni.

— Jak to? Chcesz ją śledzić? To legalne?

— Kogo? Anastazję? Nie, ona czasami zje po kryjomu banana albo pomarańczę, ale nigdy nic nie ukradła. Mam jednak wrażenie, że ktoś tu się kręci. Może Anastazja ma kochanka?

— Kiedy mają zakładać kamery?

— Za tydzień. Ale to nie tylko kamery. To wymiana całego systemu alarmowego, który będzie podłączony bezpośrednio do firmy. W razie włamania dostają niesłyszalny dla złodzieja sygnał, przyjeżdżają i go ujmują. Mało tego, wszystko zostanie nagrane na twardy dysk. To koronny dowód, aby ująć tego podjadacza. Nieważne. Jak twój królewicz? Wygarnęłaś mu?

— Tak — westchnęła Jolanta, wpatrując się w porcelanową miniaturową filiżankę. — Wszystko powiedziałam.

— Weź łyk melisy, spróbuj się uspokoić i oddychaj głęboko. Kiedy poczujesz się lepiej, zacznij mówić. Mamy czas, mnie się nie spieszy.

Opowiedzenie całej historii zajęło dwadzieścia minut. Grażyna patrzyła gdzieś w dal, co jakiś czas potakując głową. Jej twarz stężała, a Jolanta czuła się, jakby przemawiała do mumii.

— Czy ty mnie słuchasz? — zdenerwowała się. — Uzewnętrzniam się, a ty nawet nie udajesz, że słuchasz? Taka z ciebie przyjaciółka?

— Przepraszam. Przywołałaś wspomnienia. Nadal przychodzą wbrew mojej woli. Przypomniałam sobie, jak przez to przechodziłam. Siła jest pozorna. Do dzisiaj pojawiają się chwile, kiedy tęsknię. Brakuje mi silnego ramienia, oparcia w trudnych momentach. Rodzisz się i umierasz zawsze samotnie, nikt nie może w tym pomóc. Kiedy wydaje się, że jest dobrze, wcale tak nie jest. Nie jestem taka silna, na jaką wyglądam. Gdzieś pod płaszczykiem opryskliwości chowa się nieśmiała, zagubiona kobieta. Chce czasami przemówić, ale ta druga Grażyna nie dopuszcza jej do głosu. — Przyjaciółka znów się zamyśliła.

Jolanta poczuła zmęczenie.

— Jest jeszcze coś, o co chcę prosić. Właściwie to mam dwie sprawy.

— Zamieniam się w słuch. W czym mogę pomóc? — Grażyna się ożywiła.

— Mogę u ciebie przenocować? Boję się wracać do siebie na noc, a tutaj czuję się bezpiecznie. Szymon może wrócić i mnie skrzywdzić. Był wściekły.

— Naprawdę chcesz tutaj nocować? Będzie mi bardzo miło. Zaraz przygotuję pościel w drugiej sypialni. Ten dom jest taki smutny, gdy jestem sama.

— Znam to doskonale. Sama czuję się podobnie. W dzień dom jest kolorowy, a wieczorem staje się miejscem, w którym można kręcić horrory.

— Dlatego tak się lubimy i doskonale rozumiemy. Niczym siostry bliźniaczki. Jeszcze coś? Wspominałaś o dwóch sprawach.

— Masz ochotę na wyjazd do Krakowa na weekend? Pojedziemy odwiedzić mojego syna. Wyobraź sobie, że ma dziewczynę i ja o tym nie wiedziałam.

— Z przyjemnością się wybiorę. Dawno nie byłam w tym mieście. Sama wiesz, jak lubię podróże. Głównie to Hiszpania i Grecja na wakacjach, po Polsce prawie nie podróżuję. Ma dziewczynę? Pewnie to nic poważnego. Nie zamartwiaj się tym dodatkowo. A teraz proponuję, abyś się położyła. Jutro czeka cię ciężki dzień. Wizyta w sądzie nie należy do najlżejszych.

— Pojedziesz ze mną? Nie chcę być sama.

— Co to za pytanie? W końcu jestem prawie siostrą, a prawie znaczy wiele. Weź proszę prysznic, zaraz przyniosę czyste ręczniki. Nowa szczoteczka do zębów też się znajdzie. A potem zapraszam do sypialni. Ale to zabrzmiało — zaśmiała się Grażyna.

Kobiety weszły do obszernego pokoju z ciemnymi tapetami. Na ścianie wisiał akt kobiety, stojącej tyłem. Rubensowskie kształty wypychały się z ram obrazu. Satynowa pościel miała miły dotyk. W powietrzu unosił się delikatny zapach lawendy. Na oknach i szafce nocnej ustawione były dziesiątki niezapalonych świec zapachowych.

— Jak tutaj pięknie. Będę spała niczym księżniczka.

— Bez przesady, znam lepsze miejsca. W ogóle marzy mi się spa. Eleganckie miejsce, w którym kobiety mogłyby odpocząć, zaznać relaksu. Ale do tematu jeszcze kiedyś powrócimy. Teraz muszę jeszcze coś załatwić. Zostawiam cię samą. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to będę na dole.

Jolanta miała problemy z zaśnięciem. W każdym milimetrze ciała czuła napięcie, a mięśnie były niczym z betonu. O siódmej trzydzieści sześć obudziły ją wrzaski dochodzące z dołu. Po otwarciu oczu miała wrażenie, że w jej głowę ktoś powtykał miliony niewidzialnych szpilek. Przypomniała sobie sen. Znajdowała się w zamku o nagich ścianach. Była ubrana w czerwoną, zwiewną szatę. Uciekała przed kimś, kto miał na twarzy przerażającą maskę. Człowiek ten przypominał postać z horroru. Obudziła się w momencie, gdy prawie ją dogonił. Ponownie zasnęła nad ranem. Zamknęła oczy, ale niestety hałasy na dole się wzmagały i ostatecznie wybudziły ją z płytkiego snu. Domyśliła się, że gospodyni rozmawia z Anastazją. Nie rozpoznawała słów. Skorzystała z łazienki na piętrze, wśliznęła się w ciuchy z poprzedniego dnia i zeszła na dół, starając się zaakcentować wejście głośnym stukaniem obcasów.

Grażyna stała nieruchomo blisko okna. Nie zauważyła jej obecności albo udawała, że nie słyszy hałasu, jaki robiła przyjaciółka. Patrzyła przez duże, oszklone drzwi tarasowe, przesuwając ciało do przodu i do tyłu. Wyglądała, jakby za moment miała osunąć się na ziemię. Prawdopodobnie płakała. Trzymała w dłoni telefon, jaśniejący ekran wskazywał na niedawno odbytą rozmowę. W odbiciu w szybie wyglądała jak trup. Zapadnięte oczodoły i wysunięte kości policzkowe. Jolanta nigdy nie widziała przyjaciółki w takim stanie fizycznym i psychicznym.

— Dzień dobry, Grażynko.

— Obudziłaś się? To dobrze. Miałam iść do ciebie na górę. Zaczynałam się obawiać, że coś się stało. Czekałam ze śniadaniem. Świeże bułeczki z serem i marmoladą czynią cuda. Wysoki poziom glukozy we krwi, równa się lepszy humor. Anastazja przygotowała drugie nakrycie. Zapraszam. — Grażyna skierowała się w stronę jadalni.

— Dziękuję. Gdzie jest Anastazja?

— Nie mam pojęcia. Pewnie gdzieś na górze. Nie zaprzątaj sobie nią głowy. Jolka… Pytanie za sto punktów. Jesteś pewna tego, że chcesz, abym jechała z tobą złożyć papiery rozwodowe?

— Jeżeli możesz to zrobić, będę ogromnie wdzięczna. Sama tracę głowę, a nie jestem biegła w tych procedurach.

— Nie ma sprawy. Pojadę. Ale w zamian zrobisz coś dla mnie? Nie próbuj się wymigać.

— Co takiego? — Jolanta znała szalone pomysły przyjaciółki i na samą myśl o kolejnym dostawała gęsiej skórki.

— Po wszystkim pojedziemy do spa. Do tej pory nie chciałaś tam ze mną iść, ale przecież czasami trzeba zrobić coś dla siebie. Zobaczysz, że poczujesz się inną kobietą, kiedy stamtąd wyjdziemy. Należy nam się coś od życia.

— Pewnie masz rację. — Jolanta wzruszyła ramionami.

— I jeszcze jedno… Proszę, częstuj się. — Grażyna podetknęła przyjaciółce pod nos świeże, pachnące bułeczki. — Czuj się jak u siebie.

— O co chciałaś zapytać? — Jolanta wyciągnęła dłoń po rogalika z dużą ilością lukru.

— Macie z Szymonem wspólne konto? Czy mężulek nie wpadnie na durny pomysł i nie zablokuje dostępu?

— Nie sądzę, znam go…

— Znasz?! — wrzasnęła Grażyna. — Do wczoraj byłaś o tym święcie przekonana, ale dzisiaj chyba w końcu widzisz, jaka jest prawda. Zrobisz coś, póki nie jest za późno?

— Sama nie wiem. Co proponujesz? Pieniądze są ostatnią rzeczą, o której teraz myślę.

— Nie wiem. — Grażyna obniżyła głos, gładząc delikatnie krawędź stołu. — Może załóż drugie konto i przelej tyle, ile się tylko da.

— No nie wiem, nie chcę problemów.

— Będziesz do niego dzwoniła? Oznajmij, że to zrobiłaś. Potrzebujesz środków do życia. Nie zostawi cię przecież na lodzie.

— Tak, mogę to zrobić jeszcze dzisiaj. Powiedziałam mu, że z domu się nie wyniosę.

— Rozumiem. Po prostu nie chcę, abyś bardziej cierpiała. Jestem z tobą. Chcę cię wspierać.

— Dziękuję za śniadanie. Pójdę teraz do siebie, przebiorę się i zadzwonię, kiedy będę gotowa do wyjazdu.

— Tak będzie najlepiej. Ja będę gotowa za mniej wiecej godzinę. — Jolanta wiedziała, że przyjaciółka potrzebuje dużo czasu na makijaż i dobór stroju, do którego przywiązywała ogromną wagę.

Weszła do domu, który wydawał się jeszcze bardziej ponury niż wczoraj. Szukała śladów obecności męża, ale bez skutku. Przebrała się i wyciągnęła z kieszeni telefon, który uparcie milczał.

Powoli napisała SMS-a: „ZGODNIE Z USTALENIAMI DZISIAJ JADĘ ZŁOŻYĆ PAPIERY ROZWODOWE. NA WEEKEND WYJEŻDŻAM. PROSZĘ, ABYŚ NAKARMIŁ KOTA. CZY JEST TO MOŻLIWE?”.

Po chwili otrzymała potwierdzenie otrzymania wiadomości. Pozostało czekanie na odpowiedź, a to czekanie mogło być największą udręką. Wpatrywała się w telefon, obgryzając paznokcie.

***

— Nie nazywaj mnie tak! — ryknął Szymon. — Nie jestem twoim skarbusiem, kiciusiem, rybką ani nikim innym. Rozumiesz, co do ciebie mówię? Co się tak gapisz? Przez ciebie prawie straciłem żonę! Ona chce się ze mną rozwieść! Muszę uratować to małżeństwo. Kocham Jolantę. Boże, jaki ja byłem głupi… Dałem ci się podejść i omotać. Co się ze mną dzieje?

— Ale przecież powtarzałeś, że mnie kochasz… — łkała Dorota. Wyglądała komicznie, siedząc w dziwnej pozie w kącie, niczym skarcone dziecko. Jej ciałem targały wstrząsy.

— A co miałem powiedzieć? Zwiodłaś mnie po pijaku. Masz tylko piękne ciało, a Jola ma piękną duszę. Wiem, że postąpiłem źle, zraniłem ją i teraz za to zapłacę. Dorota, posłuchaj. Dostaniesz odprawę za trzy miesiące, ale masz się już dzisiaj wynieść z firmy. Tak będzie najlepiej.

— To żart?! Myślisz, że ci odpuszczę?

— Myślę, że nie odpuścisz. Znam cię. Wiedziałaś, że mam żonę, którą kocham, a jednak weszłaś w ten układ.

— Ale jesteś głupi. Może atrakcyjny, ale głupi. A w łóżku, wcale nie było aż tak cudownie. Nie schlebiaj sobie.

— Przestań się wydzierać i zabieraj się stąd. W ciągu tygodnia dostaniesz potrójną pensję za pracę. Nie próbuj mnie szantażować ani nachodzić. W przeciwnym razie powiadomię…

— Wiem, gdzie mieszkasz, dlatego…

— Wyprowadziłem się z domu. Mieszka tam Jola i… — Szymon zrozumiał, że niepotrzebnie to powiedział. — Jeżeli będziesz coś planowała, gorzko pożałujesz.

— Bój się i miej oczy wokół głowy. Może nie dzisiaj, nie jutro, ale się zemszczę. Nienawidzę cię! — Dorota wybiegła z płaczem z pokoju, trzaskając drzwiami.

Wyciągnął z kieszeni telefon, który wibrował minutę wcześniej. Odczytał SMS-a i nie zwlekając, postanowił oddzwonić.

***

Jolanta wyciągnęła pokarm dla kota, który ziewnął i podszedł do miski.

— Przepraszam, Kicia. Wszystko mi się wali, nie mam do niczego głowy. Gdybyś mogła ze mną porozmawiać. Prawdopodobnie powróci do mnie pierwszy mąż. A Szymon? Sama nie wiem. Może wyszłam za niego, aby nie trwać w samotności? To miała być bajka, a teraz ma inną kobietę. Jest taka młoda i atrakcyjna. Wszystko w tym samym czasie. Nie wiem, jak to wytrzymam. Gdyby nie Konrad, moja jedyna miłość, pewnie bym ze sobą skończyła. Wiesz, ma dziewczynę. Mój synek ma dziewczynę. Nie znam jej, niewiele wiem. Na imię ma Agnieszka i jest studentką medycyny. Dziewczyna wysoko mierzy. Kiedy wyrósł na takiego człowieka? Wydaje mi się, że coś przegapiłam, a teraz jest już za późno, aby to nadrobić co stracone… — Jolanta dotknęła grzbietu kota, który prychnął ostrzegawczo.

Telefon odezwał się melodią przypisaną do numeru męża. Rozłączyła rozmowę. Nie chciała z nim teraz rozmawiać. Znowu będzie próbował sztuczek i manipulacji. Nie miała ochoty na kolejne kłótnie. Po kilku minutach zadzwonił ponownie. Tym razem odebrała.

— Czego chcesz? — zapytała oschle, przełykając ślinę.

— Porozmawiać. Tylko o to proszę. Jolu, to był błąd. Kocham tylko ciebie. Teraz to zrozumiałem. Zapomnijmy o wczorajszej rozmowie.

Aż tak dobrze go znam? — rozmyślała. Jak daleko można się posunąć w obłudzie? Teraz prosi o wybaczenie? Czy nie zna mnie na tyle, aby pamiętać, że nie toleruję zdrad?

— Z pełnym przekonaniem twierdzę, że nie mamy o czym rozmawiać. Wystarczająco dużo wiem. Nie potrzebuję tłumaczenia i kolejnych prób wpływania na moją decyzję. Szymon, nie zmienię jej. Byłeś z inną. Nie umiałabym wybaczyć.

— Jolu, kocham tylko ciebie. Daj mi szansę. Inaczej będziemy tego żałowali.

— Brawo, trzeba było o tym pomyśleć, kiedy jechałeś do hotelu z tą wywłoką. Jak jej na imię?

— Doroty już nie ma. Zwolniłem ją dzisiaj. Liczysz się tylko ty, kochanie.

— Gratuluję dojrzałości wyborów. Pobawiłeś się laleczką i ją wyrzuciłeś? Szymon, jesteś wyjątkowym kretynem i tyle na ten temat. Myślałam, że jesteś dobrym, kochającym mężem, a okazałeś się zwykłym debilem, który obraca panienki na prawo i lewo.

— Daj mi jeszcze jedną szansę, nie potrafię żyć bez ciebie. Wczoraj to zrozumiałem. — Jolanta usłyszała w słuchawce załamany głos. Płakał?

— Nie ma takiej opcji. Dzisiaj składam papiery rozwodowe i szukam dobrego prawnika. Oskubię cię i potraktuję tak, jak ty potraktowałeś mnie. I jeszcze coś. Zamierzam otworzyć konto i przelać na nie połowę oszczędności. Zraniłeś mnie mocno, a obiecywałeś miłość do końca życia. Mam uczucia. Nigdy cię nie zdradziłam, nawet nie popatrzyłam na innego mężczyznę — zaczęła się tłumaczyć, przypominając sobie słowa Grażyny, że to pierwszy sposób do ulęgnięcia.

— Jolu, kochanie… Nie mogę żyć bez ciebie. Co mam zrobić, abyś uwierzyła?

— Słucham? A co, jesteś niemowlakiem? Potrzebujesz niańki? Potrzebujesz służącej i nałożnicy. Szybko jakąś znajdziesz, jestem o tym przekonana.

— Aż tak mnie nienawidzisz? Nie wierzę.

— Muszę kończyć, Szymonie. Życzę powodzenia. Nie dzwoń więcej.

***

Budynek sądu sprawiał wrażenie surowego i Jolanta miała ochotę uciec, kiedy tylko go zobaczyła. Do tej pory nie bywała w sądach. Czerwonordzawe, prostokątne cegłówki tworzyły mozaikę na wysokich ścianach. Kobiety, z pewną dozą nieśmiałości, przeszły przez oszklone drzwi, rozglądając się z ciekawością, połączoną z trwogą. Jolanta nie tego się spodziewała. Ciemna, marmurowa podłoga była pokryta kilkoma warstwami pasty nabłyszczającej, ściany były szare. Na korytarzu wisiała duża tablica informacyjna, a obok niej znajdowało się szklane pomieszczenie, w którym siedział ochroniarz.

— Chodźmy do niego. — Grażyna szarpnęła Jolantę za torebkę. — Będzie szybciej. Inaczej będziemy godzinami szukały odpowiedniego pokoju. To miejsce przyprawia mnie o gęsią skórkę.

Podeszły do szklanego przepierzenia, za którym siedział starszy, siwy mężczyzna. Miał przerzedzone włosy, a okulary opadały na nos. Na stoliku leżała otwarta książka z sudoku.

— Przepraszam, chyba przeszkadzamy. Potrzebujemy zasięgnąć informacji — odezwała się Grażyna.

— Od tego jestem. — Mężczyzna odłożył długopis i spojrzał na kobiety.

— Naprawdę? Sądziłam, że to ma związek z pilnowaniem porządku… Nieważne. — Grażyna balansowała na granicy bezczelności. — Gdzie znajduje się pokój, w którym można złożyć pozew rozwodowy? — zapytała, stukając tipsami w lakierowany materiał, okalający stróżówkę na wysokości jej pasa.

— Może pani przestać? Rysuje pani marmur — zdenerwował się ochroniarz, patrząc na kolorowe, sztuczne naklejki na paznokciach.

— Mogę otrzymać informację? Nie mamy całego dnia na pogaduszki. — Grażyna nie pozostała dłużna.

— Pokój sto trzynaście, drugie piętro. Po wyjściu z windy proszę skierować się na lewo.

— Idziemy — zarządziła Grażyna i odwróciła się, szarpiąc Jolantę.

— Nie tak mocno. To boli.

— Nie ma za co — odezwał się ochroniarz, ale na jego szczęście kobiety były za daleko, aby to usłyszeć.

Winda znajdowała się po drugiej stronie korytarza. Obie kobiety były zdezorientowane i zaskoczone mnogością mijających je ludzi. Jolanta czuła coraz większe zmęczenie i przygnębienie. Do windy ustawiła się długa kolejka. Kobiety stały w niej blisko pięć minut; obydwie milczały, pozostając zatopione we własnych myślach.

— To tutaj. — Grażyna zaczęła grzebać w torebce. — Poczekaj, musimy się umalować — rzuciła, nie zwracając uwagi na krytyczne spojrzenia innych osób upchanych w windzie.

— Grażyna, nie zapominaj, gdzie jesteśmy. Idę złożyć pozew, a nie na randkę.

— Kochana, naprawdę musisz bardziej się starać. Jak cię widzą, tak cię… — przerwała i oblizała wargi, malując usta i patrząc w podręczne lusterko — tak cię piszą. Mam rację, prawda? — zapytała starszą kobietę z pieskiem na rękach. Ta jednak odwróciła się, zupełnie ignorując jej pytanie.

— Możemy już wejść? — Jolanta niecierpliwiła się, rozglądając się nerwowo i wachlując kawałkiem ulotki zabranej z parapetu na korytarzu.

— Aż tak ci się spieszy? Już idziemy. — Grażyna pchnęła koleżankę w stronę potężnych drzwi, sprawiających, że to miejsce wydawało się jeszcze bardziej przygnębiające.

— Dzień dobry, chciałyśmy dokumenty potrzebne do rozwodu — odezwała się niepewnie Jolanta. Grażyna stała krok za nią, nie odzywając się.

— Oczywiście. — Urzędniczka pochyliła się nad stertą druków, wyławiając właściwy. — Proszę wypełnić, a w razie niejasności po prostu wrócić. Mogę jeszcze w czymś pomóc?

— Nie, to wszystko. Serdecznie pani dziękuję. — Jolanta odebrała kilka stron formularza, wsadzając je nerwowo do torebki.

— Widzisz, jak szybko poszło? — odezwała się Grażyna, kiedy wycofały się na korytarz. — Uśmiechnij się. Za rok będziesz się z tego śmiała. Musisz to przetrwać, kochana. Pomogę. Serce mi się kraje, gdy na ciebie patrzę.

— Co mówisz? Przepraszam, głowa mnie rozbolała. — Jolanta usiłowała wymigać się od spa.

— Nie szkodzi. Teraz mamy czas dla siebie. Zabieram cię do gabinetu odnowy biologicznej, a za kilka godzin wyjdziesz stamtąd jak nowo narodzona. Musimy wynagrodzić sobie stres.

— Za kilka godzin? — jęknęła Jolanta. — Naprawdę nie mam ochoty — próbowała się wykręcić. — Moja głowa…

— Kochana, masaże, bicze wodne, paznokcie u nóg, paznokcie u rąk, glinki i solarium. Na koniec fryzjer. Ból odejdzie.

— Musimy koniecznie wszystko dzisiaj?

— Musimy. Nie marudź. Jeszcze podziękujesz. Jolka, zmień nastawienie. Wiem, że denerwuje cię moje ględzenie, ale trudno. Jesteśmy przyjaciółkami i chcę, abyś lepiej się poczuła.

Kilka godzin później kobiety wyszły z kompleksu odnowy biologicznej. Grażyna miała rację, Jolanta już dawno nie czuła się tak wspaniale. Przeszła metamorfozę do tego stopnia, że sama siebie ledwo poznawała. Nie wierzyła, że można się tak zmienić i to w tak krótkim czasie. A jednak można. Skóra wyglądała na zdrowszą, a masaż wyniósł ją na wyżyny relaksu.

— Grażynko, nie wiem, jak mam dziękować — uśmiechnęła się przy wyjściu.

— Naprawdę nie ma za co. Kocham to miejsce i sama chcę kiedyś mieć podobne, na własność. Co jest złego w tym, że kobiety zaczynają wierzyć w siebie właśnie tutaj? To czary?

— Sama nie wiem. — Jolanta wzruszyła ramionami, czerwieniąc się.

— Jolu, właśnie przyszła mi do głowy pewna myśl. Może niedorzeczna, ale zapytam. Co powiesz, abyśmy przyspieszyły wyjazd do Krakowa i wyjechały jutro? Zatrzymamy się w hotelu w centrum miasta i trochę pozwiedzamy. Do tego szał zakupów. Co ty na to?

— Ale co z papierami rozwodowymi? — Jolanta dotknęła torebki. Czuła, jak ciążą jej te papiery.

— Kilka dni niczego nie zmieni, a pośpiech nie jest wskazany. Twój syn studiuje prawo, wypełni dokumenty bez błędów. Jolka, to dużo biurokracji. Nie daj się prosić. Sama mam ochotę na zmianę otoczenia.

— No dobra — odezwała się po namyśle Jolanta. — Przecież jestem ci coś winna za dzisiejszy dzień.

— Chcesz przenocować u mnie? — zapytała koleżanka, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczyka do samochodu.

— Chyba nie mogę. Pozostaje sprawa kota. Co z Kicią? Nie zostawię jej samej w domu. Wiesz, jaka jest wrażliwa.

— Co się może złego stać? Przecież nie zdechnie. Zresztą, to kocur Szymona. Pewnie dlatego tak go nie znoszę. To też facet.

— To kotka.

— Nieważne. Tak czy inaczej nosi męskie geny. Cholera z nim. W najgorszym wypadku zostawisz mu trochę jedzenia i picia. A może małżonek się nim zajmie?

— Prosiłam go o to.

— I co odpowiedział? Nie zgodził się? Pewnie jest tak zajęty swoją laleczką. Zamienić kogoś takiego jak ty na młodszy model? Niewybaczalne.

— Proszę, przestań mówić w ten sposób. Dzwonił, chce się spotkać i porozmawiać. Twierdzi, że mnie kocha, i chce wrócić.

— A nie mówiłam? Teraz trzęsie portkami, nie wycofuj się. Jolka, chyba nie zgodziłaś się na spotkanie?

— Sama nie wiem. Waham się jeszcze. To w końcu mąż, wiele nas łączyło. Mówiłam, że wyjeżdżam do Krakowa. Nie podjęłam ostatecznej decyzji.

— Zajmie się tym cholernym kotem?

— Nie wiem, nie odpowiedział wprost.

— Trzeba dać mu jeść i pić na zapas. Bez paniki, nic się nie stanie.

— No nie wiem, to pers, nie dachowiec. A może jakiemuś sąsiadowi podrzucę?

— Masz konkretnego na myśli? Zaraz, zaraz Jolka… Dlaczego sąsiadowi, a nie sąsiadce?

— Tutaj mnie masz. Myślałam o tym wysokim chłopaku, chyba jest studentem, nie znam jego imienia. Wygląda na takiego, co lubi zwierzęta.

— Wysoki i miły chłopak? Przychodzi mi na myśl tylko Kuba, trener personalny i masażysta, który mieszka obok. Fakt wygląda na co najmniej dziesięć lat mniej. Ale to pewnie nie ten chłopak?

— Mam na myśli tego, co regularnie biega i chodzi często na spacery z pieskiem.

— Tak, to ten sam. Nie jest studentem, chyba, że robi doktorat. Zresztą to jakiś samotnik i dziwak. Nikt do niego nie przychodzi, żyje jak odludek. Wpadł ci w oko? — Jolanta nie miała pojęcia, czy to było pytanie czy stwierdzenie faktu.

— Zwariowałaś? Ostatnio przypadkowo go spotkałam, wydawał się całkiem sympatyczny. Czuję, że mogę liczyć na jego pomoc.

— Okej, poddaję się, nie moja sprawa. Tylko, żebyś potem nie żałowała.

— Postaram się nie żałować. Jestem dużą dziewczynką.

Resztę drogi pokonały w milczeniu, wsłuchując się w radiowe hity z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Jolanta nie wiedziała, jak przekonać Grażynę do Jakuba, a Grażyna nie wiedziała, jak ma wyperswadować Jolancie tę znajomość.

— Gdzie dzisiaj nocujesz? Zastanowiłaś się w końcu? — zapytała oschle Grażyna, nerwowo zmieniając bieg w samochodzie.

— Chyba u siebie — odpowiedziała z nieukrywanym żalem Jolanta. Chciała coś dodać, ale darowała sobie kolejne słowa.

— Jak chcesz. — Koleżanka wrzuciła wsteczny bieg i sprawnie wjechała tyłem do garażu.

— Do jutra. Rano zadzwonię — odezwała się Jolanta, nie patrząc na przyjaciółkę. Nie potrafiła zrozumieć nagłej zmiany zachowania. Była przekonana, że znają się na wylot, a teraz okazało się, jak bardzo się myliła. Nie znała od tej strony.

Zatrzasnęła za sobą drzwiczki samochodu i ruszyła szybko w stronę furtki. Po drodze do siebie zatrzymała się przy domu, w którym mieszkał Jakub. Nacisnęła dzwonek, szybko oddalając dłoń. Było za późno, aby się wycofać.

— Co robię? Ale ze mnie kretynka — szeptała do siebie.

— Kto tam? — poznała głos Jakuba.

— Witam pana, przepraszam, że niepokoję o takiej porze. Mówi sąsiadka… Ta od biegania. Czy mogę panu zająć chwilkę?

— Niech pani wejdzie do środka. Zapraszam.

— Nie — zaprotestowała stanowczo. Nie szukała kolejnych kłopotów. — Gdyby pan wyszedł do drzwi, byłabym wielce zobowiązana. Mam małą prośbę, ale nie chcę o tym rozmawiać przez domofon.

— Już schodzę. — Głos Jakuba stał się o wiele cieplejszy.

Patrzyła zza parkanu, jak przez minutę mocował się z zamknięciem. Ubrany był w dresowe spodnie i koszulkę, która opinała wysportowane ciało.

— Witam Panią. W czym mogę pomóc? — Idealnie białe zęby doskonale kontrastowały z odcieniem skóry. Podał jej dłoń na przywitanie. Uścisk nie był zbyt mocny, ale stanowczy.

— Na początek proszę przyjąć moje przeprosiny. Byłam przekonana, że jest pan w wieku mojego syna.

— A w jakim wieku jest pani syn? — Jakub uśmiechnął się.

— Dwadzieścia cztery lata — odrzekła z zawstydzeniem. — Wiem, co pan pomyślał.

— Proszę pani, to było już dawno, mam dziesięć lat więcej. Podobno wyglądam o wiele młodziej. To zaleta genów, uprawiania sportów i braku używek. Ale czemu tak stoimy? Może pani jednak pozwoli zaprosić się na herbatę? Nie jest znowu tak przerażająco późno. Jeżeli pani zechce, to odprowadzę panią pod same drzwi.

— Oczywiście, ale naprawdę na moment — nie potrafiła odmówić. Prawie dotknęła jego koszulki, kiedy przepuszczał ją w drzwiach. Poczuła zapach łagodnej wody toaletowej, unoszący się ze skóry.

— Może być malinowa? — Mężczyzna sięgnął po opakowanie.

— Jak najbardziej, to moja ulubiona. Przytulnie tutaj. — Jolanta rozglądała się z ciekawością.

— Dziękuję. To mieszkanie po rodzicach. Zginęli, kiedy byłem na studiach. Zostałem sam, ale jakoś się poukładało. Rodzice zostawili coś na koncie, pracowałem, uczyłem się. Teraz jest lepiej.

— A rodzina nie pomagała? — zapytała zdziwiona.

— Pewnie pani wie, jak to jest. Kontakt utrzymuję wyłącznie z dziadkami. Kocham ich z wzajemnością.

Mężczyzna mówiący o miłości do dziadków, o uczuciach? Czy to może być prawdą? Nie tak wyobrażała sobie faceta, który wyglądał niczym model z magazynu.

— Możemy mówić sobie po imieniu? — zapytała wprost. — Tak będzie się lepiej rozmawiało.

— Naturalnie. Będzie mi bardzo miło. Jestem Jakub — uśmiechnął się, pokazując dwa szeregi śnieżnobiałych zębów.

— Miło mi, Jolanta… Jola — poprawiła się i podała mu dłoń. — Słyszałam, że pracujesz na siłowni?

— Tak, widzę, że dużo wiesz. Kto jest informatorem? — Jakub podsunął filiżankę z aromatyczną herbatą.

— Informatora wolę pozostawić incognito — roześmiała się Jolanta. Na moment zatrzymała się myślami przy Grażynie. Była źródłem informacji o innych. Jakimś cudem wiedziała więcej, niż powinna.

— Napijemy się wina. Musimy wypić za poznanie. — Jakub zerwał się z fotela, nie oczekując zgody.

— Dobrze, ale tylko lampkę. — Jolanta zerknęła na zegarek. — Robi się późno.

Czerwone wino pojawiło się w kieliszkach. Jakub podał jeden Jolancie, przesuwając się nieco bliżej. Gdy pochylił się w jej stronę, prawie wrzasnęła. Była przekonana, że chce ją pocałować. To było nieoczekiwane i nie była na to gotowa.

— Jakub — wyszeptał, zbliżając kieliszek w jej stronę.

— Jolanta — odpowiedziała, próbując uspokoić zbyt szybkie bicie serca.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 9.45
drukowana A5
za 46.56