E-book
11.53
drukowana A5
54.61
Spadek

Bezpłatny fragment - Spadek

Objętość:
332 str.
ISBN:
978-83-8273-188-0
E-book
za 11.53
drukowana A5
za 54.61

Prolog

Dzień, w którym zmarł Henryk Kasprowicz


W pokoju panował półmrok. Gdyby nie włączony laptop, widoczność byłaby całkowicie ograniczona. Przy komputerze ktoś siedział i leniwie uderzał palcami w klawisze urządzenia.

W ciemnościach trudno było dostrzec kim jest osoba przebywająca w pomieszczeniu. Miała już odłożyć laptopa i udać się na spoczynek, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie o jeszcze jednej rzeczy. Wpisała w wyszukiwarkę internetową frazę Prawda Regionu Garwoszyn. Była przekonana, że tradycyjnie nie znajdzie tu nic ciekawego, ale potrzeba spełnienia codziennego rytuału była silniejsza.

Na stronie lokalnej gazety pojawiło się zdjęcie znajomej twarzy, a pod nim krótki opis.


W wieku 64 lat zmarł Henryk Kasprowicz, lokalny biznesman i duma naszego regionu.

Od dawna było wiadomo, że Kasprowicz ciężko chorował. Nikt jednak nie zakładał, jak zwykle zresztą w takich sytuacjach, że śmierć przedsiębiorcy nastąpi tak szybko.

Jak wszyscy z pewnością wiedzą, Kasprowicz prowadził świetnie prosperujący biznes. Jego firma przynosiła ogromne dochody i dawała pracę wielu mieszkańcom Garwoszyna. Trudno się więc dziwić, że śmierć Kasprowicza wywołała ogromne poruszenie i lęk wśród lokalnej społeczności. Nikt nie wie, jak potoczą się losy firmy przedsiębiorcy, a pracownicy boją się o swoją przyszłość. Dodatkowo wielką niewiadomą pozostaje kwestia spadku po ogromnym majątku Kasprowicza.

Henryk Kasprowicz wychował się wspólnie z bratem w domu dziecka. Poza nim oraz żoną Celiną Kasprowicz nie miał innych krewnych. Z nieoficjalnych informacji należy przypuszczać, że stosunki zmarłego Henryka i Celiny znacznie pogorszyły się w ostatnich tygodniach. Czyżby szykowała się lokalna walka o schedę po zmarłym bogaczu? Andrzej Kowalik, prawnik zmarłego, który został wykonawcą testamentu, nie udzielił mediom żadnych informacji na temat ostatniej woli Kasprowicza.


Osoba przebywająca w pokoju uśmiechnęła się złowieszczo po zakończonej lekturze. Nie spodziewała się takiego newsa na koniec dnia.

„Wreszcie jakaś dobra informacja” — pomyślała. Sięgnęła po telefon i napisała szybko krótkiego SMS-a.


Zmiana planów! Za godzinę w Tropicanie!


Rozdział 1

Piątek, 2 października 2020 r.


Październik jeszcze nigdy nie był tak ciepły. Niebo było bezchmurne, a słońce mocno przygrzewało.

Szymon, bardzo zadowolony, właśnie wracał z pracy. Zadowolenie było spowodowane raczej tym, że był piątek i skończył już pracę. Słoneczna aura nie miała wpływu na dobre samopoczucie mężczyzny.

Szymon był niskim, szczupłym, dobrze zbudowanym trzydziestodwulatkiem. Włosy miał brunatne, a na skroniach zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki upływającego czasu w postaci siwego koloru. Na twarzy o ostrych rysach, malował się zadbany zarost, starannie przycięty na kilka milimetrów z wyraźnie zaznaczonymi konturami.

„Wreszcie to wszystko zaczyna się jakoś układać” — pomyślał.


Szymon był księgowym. Od czterech miesięcy prowadził biuro rachunkowe, które założył wspólnie z przyjaciółmi, Darkiem i Mateuszem. Bardzo dobrze pamiętał rozmowę z chłopakami, która miała miejsce pół roku temu.

— Zobaczycie, że do końca życia będziemy robić w tej pojebanej skarbówce — powiedział Mateusz.

— Z cytryną i z lodem? — zapytał Darek.

Darek z całej trójki był najbardziej pogodną osobą. Ciężko było wyprowadzić go z równowagi, w każdej sytuacji starał się znaleźć rozsądne rozwiązanie i lubił wódkę. Szymon i Mateusz też ją lubili, ale miłość ta dość rzadko była odwzajemniana. Darek natomiast rozumiał się z wódką wybornie.

— E tam, marudzisz jak zwykle — odpowiedział Mateuszowi Szymon.

— Co, kurwa, marudzę?! Mieliśmy otworzyć firmę w tym miesiącu, najpóźniej w następnym. Przyszedł ten jebany wirus, kraj sparaliżowany, firmy zawieszają działalność. Aneta ze swoją firmą też się wycofuje, Mariusz też nie wie czy nie zawiesi działalności. Straciliśmy dwóch klientów, którzy gwarantowali nam jakikolwiek zysk w pierwszych dniach istnienia naszej firmy. Zobaczycie, zgnijemy w tej skarbówce! — krzyczał Mateusz.

— Macie z cytryną i lodem. Nie raczyliście mi łaskawie odpowiedzieć, to zrobiłem tak jak mi się podobało — powiedział Darek i położył na stoliku trzy drinki.

— Zobaczycie, ta cała pandemia skończy się najpóźniej w czerwcu, gdy zaczną się upały. Wiele firm wznowi wtedy swoje działalności i rozpocznie wszystko od początku. A skoro od początku, to zacznie się rozglądanie za nowymi biurami rachunkowymi. Ile jest teraz firm, które narzekają na swoich księgowych, ale nic z tym nie robią, bo im się po prostu nie chce? Szukanie nowych biur podatkowych, przenoszenie dokumentów, negocjowanie, podpisywanie umów i tak dalej. Ludzie wolą prowadzić biznes, a nie tracić czas na tego typu rzeczy. To jest nasza szansa. Jesteśmy młodzi, ambitni i mamy już doświadczenie. Wiemy, jak skarbówka prowadzi postępowania kontrolne, znamy ich procedury i znamy ludzi, którzy tam pracują. Jestem pewny, że będziemy bardzo interesującym partnerem dla wielu firm. Musimy tylko teraz spiąć dupska i przygotować dobrą reklamę, cenniki, umowy, licencje na programy, kserokopiarki i tego typu gówna. W czerwcu otwieramy! Ogłaszamy się gdzie się da i szukamy klientów. Ten wirus jeszcze się nam opłaci — zakończył przemowę Szymon.

— Nie wiem już, kurwa, sam. Może masz rację.

— Zobaczysz! Będzie tak jak Szymuś mówi. Pamiętasz jak kiedyś przyłapałeś Szymka, gdy czytał coś Tokarczukowej i się z niego nabijałeś, że to jakieś gówno? A on wtedy Ci odpowiedział, że ta kobieta jeszcze Nobla dostanie. No to zdrówko Panowie! — wybuchnął radośnie Darek.


Szymon nie miał racji. Pandemia mimo nadejścia upałów trwała w najlepsze. Wiele firm, zmuszonych trudną sytuacją, musiało szukać oszczędności i nowych rozwiązań. Tu swoje miejsce znaleźli chłopacy. Oferowali nowym klientom pomoc w optymalizacji podatkowej i uzyskaniu dofinansowań. Szybko zdobyli kilku intratnych klientów, w tym nawet zagranicznych. W lipcu Darek, Mateusz i Szymon mogli pozwolić sobie na zakończenie pracy w skarbówce i skupić się wyłącznie na własnym biznesie. We wrześniu ich firma przynosiła dochody o jakich nie śnili. Konieczne okazało się nawet zatrudnienie dwóch nowych pracowników, oczywiście młodych dziewczyn. Darek, Mateusz i Szymon w kilka miesięcy stali się królami życia.

Był piątek, a Szymon właśnie wracał z pracy. Facet był zadowolony z życia, które prowadził od kilku miesięcy. Miał wrażenie, że tak naprawdę dopiero się zaczął. Jego wcześniejsza egzystencja nie była wyjątkowa, była jałowa, smutna. Gdy otworzył własną firmę wspólnie z Darkiem i Mateuszem, wreszcie zaczął zarabiać przyzwoite pieniądze. Przyzwoite?! Szymon nie wiedział co robić z kasą, która wpływała na jego konto bankowe. W końcu nie miał szefa, przed nikim nie musiał się tłumaczyć z realizacji swoich obowiązków, nie obowiązywały go żadne bezsensowne procedury. Stał się kapitanem własnego statku i wypłynął na wody, na które chciał wypłynąć. A do swojej podróży zaprosił dwóch innych kapitanów, którzy towarzyszyli mu na swoich własnych statkach.


W piątki młodzi królowie życia pracę kończyli wcześniej. Biuro zamykali już o trzynastej. Dziewczyny wyganiali do domów i nie przyjmowali tego dnia już żadnych klientów. W firmie zostawali w trójkę i zaczynali świętować. W końcu wszyscy biznesmeni lubili wódkę, a ostatni roboczy dzień tygodnia wzmacniał to uczucie do niewyobrażalnych rozmiarów. O osiemnastej po Mateusza przyjeżdżała żona i szczęśliwego zabierała do domu, sama nie będąc wcale zadowoloną. Szymon zostawał sam z Darkiem.

Niemal każda taka libacja kończyła się dla Szymona…

Mężczyzna zazwyczaj nie był w stanie zbyt wiele przypomnieć sobie z tych piątków. Budził się w sobotę, z ogromnym kacem, we własnym mieszkaniu. Nie pamiętał jak do niego trafił. Za każdym razem dzwonił do Darka, aby zrekonstruować wydarzenia poprzedniego dnia, brał coś na kaca i sprawdzał stan swojego konta. Wiedział, że teraz nie był przecież w stanie przepierdolić wszystkich swoich oszczędności w jedną noc, ale pewnych przyzwyczajeń ciężko się pozbyć.

Był piątek. Było po trzynastej, a Szymon wracał z pracy. Dzisiaj nie zostawał z chłopakami. Udało mu się jakoś wykręcić przed wspólnikami. Najbardziej smutny był Darek, który uświadomił sobie, że o osiemnastej zostanie w biurze sam.

Szymon nie chciał zostać tego dnia na libacji, ponieważ wymyślił sobie, że w sobotę z samego rana pojedzie do Zakopanego. Już dawno nie był w górach, a od jakiegoś czasu miał ogromną ochotę sam pochodzić po Tatrach. Wieczór spędzony z Darkiem i Mateuszem nie wchodził więc w grę.

Szymon wyciągnął z tylnej kieszeni spodni telefon, który od jakiegoś czasu uparcie dzwonił. Spojrzał na wyświetlacz i zaklął brzydko w myślach. Dzwoniła mama. Matka Szymona od roku była szczęśliwą emerytką i absolutnie nie miała pojęcia co robić z wolnym czasem, którego tyle teraz miała. Stała się fanką tureckich seriali i nauczyła się sprawnie obsługiwać Messenger’a. Codziennie wysyłała Szymonowi różnego rodzaju obrazki z wizerunkami tandetnych zwierzątek, które trzymały w swoich obrzydliwych rączkach serduszka z jeszcze bardziej tandetnymi napisami w stylu I love You, czym bardzo Szymona wkurwiała. Oczywiście syn nigdy tego matce nie powiedział.

— Cześć Szymek! — przywitała się mama.

— No cześć! — odpowiedział syn.

— Przepraszam, że przeszkadzam, wiem, że w piątki zostajecie dłużej w pracy i macie te podsumowania, ale to naprawdę coś pilnego.

— No ok, chwilę mogę gadać. Co tam?

— A Ty nie jesteś w firmie? Słyszę jakieś głosy, gdzie jesteś, co robisz?

„Ja pierdolę, ta kobieta wszystko musi wiedzieć, za każdym razem trzeba jej relacjonować co się robi” — pomyślał zirytowany.

— Wyszedłem na chwilę z firmy do sklepu, bo skończyła nam się kawa, dlatego chwilkę mogę rozmawiać — odpowiedział Szymon.

— Słuchaj, smutna nowina –­­zmarł wujek Henio.

— Oh!

Szymon wiedział, że to najgłupsza rzecz jaką mógł odpowiedzieć. Ale nie miał pojęcia, co się w takich sytuacjach powinno mówić.

Wujek Henio już od kilku miesięcy męczył się z rakiem. Chociaż, żeby być uczciwym, trzeba stwierdzić, że na początku walczył. Trwało to jakiś rok. Ale potem było już tylko cierpienie, trwające kilka miesięcy. Szymon tak naprawdę poczuł ulgę, że wujek zmarł i nie musiał już zmagać się z tym gównem. Ale nie powiedział tego głośno, bo na pewno zostałby źle zrozumiany. Dlatego ograniczył się do bezsensownego „Oh!”.

— No, biedak męczył się już tyle czasu. Ale słuchaj, bo Heniek zostawił testament. I tam też jest coś o tobie.

Heniek był ojcem chrzestnym Szymona, a ten jego jedynym chrześniakiem. Wujek miał dużo pieniędzy. Chłopak wiedział o tym i nawet spodziewał się, że być może stryj zapisze mu w spadku jakieś pieniądze. Ale ile tego mogło być? Pewnie więcej zarabia jego firma tygodniowo.

— No wiesz, byłem jego jedynym chrześniakiem. Mieliśmy dobry kontakt. Pewnie zostawił mi jakiś drobiazg — odpowiedział Szymon.

— No zostawił. Milion złotych — powiedziała matka.

— Ile?! — krzyknął.

— No mówię, milion. Normalnie, aż cała się trzęsę. A ojciec musiał sobie siemię lniane zrobić, jak się o tym dowiedział, tak mu żołądek ścisnęło.

Całe szczęście, że Szymon był bardzo opanowaną osobą. Tylko dlatego utrzymał się na nogach, gdy dowiedział się o testamencie wujka. Co nie zmienia faktu, że wiadomość ta zrobiła na nim ogromne wrażenie. „Teraz to mi na pewno odjebie od tego siana” — pomyślał mężczyzna.

— Słuchaj mamo, ja jutro przyjadę. Albo nie, w niedzielę przyjadę i wtedy pogadamy na spokojnie. Zostanę już do pogrzebu wujka i pewnie będzie trzeba coś tam pozałatwiać z tym testamentem. Nie wiem jak to w sumie wygląda, ale pewnie jacyś adwokaci, urzędy. Ok? Pogadamy na spokojnie w niedzielę?

— Dobra, ok. To czekamy na ciebie w niedzielę.

— Ok, to na razie. Jakby coś się działo, coś było potrzeba, to dzwoń.

— Ok, to na razie, pa!

— No, pa!

Szymon wybrał z listy ostatnich połączeń numer do Mateusza.

— Cześć Mati! Zmiana planów, wbijam do was.

— Melanż, kurwaaa! — krzyknął Mateusz.

„No temu już dobrze weszła suka. Dobra, chuj z górami. Do monopolowego i do firmy. I jeszcze o aptekę trzeba zahaczyć, bo jutro na bank znowu obudzę się z kacem.”

Szymon tak jak pomyślał, tak zrobił.

Darek już nie był smutny.


Rozdział 2

6:30, sobota, 3 października 2020 r.


BIP BIP BIP BIP — BIP BIP BIP BIP — BIP BIP BIP BIP

Budzik piszczał jak oszalały. O ile można tak powiedzieć w kwestii sobotnio-porannego budzenia. W sobotnie poranki budzik nie piszczy — budzik wściekle napierdala niczym silnik odrzutowy Airbusa A380 w trakcie startu. Szymon o tym nie myślał. Otworzył powoli jedno oko, potem drugie. Natychmiast je zamknął. Światło wdzierające się do pokoju przez okno było nie do zniesienia. Świadomość powoli wracała z każdym dźwiękiem, który wgryzał się w czaszkę i nasilał z każdą chwilą. W końcu Szymon znalazł w sobie tyle siły i wyćwiczonym ruchem ręki odnalazł telefon i wyłączył budzik.


6:31


„Kurwa, po jaki chuj nastawiłem budzik tak wcześnie w sobotę?” — zaczął swoje rozważania Szymon. — „Ano tak, 7:42 odjeżdża pociąg do Zakopanego, miałem przecież jechać. A chuj z tym, jeszcze pośpię”.


10:22


„I can feel it coming in the air tonight, oh Lord….” — rozbrzmiał dzwonek telefonu.

— Halo?

— No siemanko! Jak tam żyjesz po wczorajszym? — zagaił Mateusz wyraźnie roześmiany.

— Jak żyję? Nie jestem jeszcze pewien czy w ogóle żyję. Gdzie my wczoraj byliśmy? Pamiętam, że pochlaliśmy w biurze, a potem poszliśmy gdzieś na miasto, ale mam straszne dziury.

— Hahaha! Nie dziwota stary. Byłeś wczoraj tak podjarany jakbyś jechał na koksie. Zrobiliśmy w biurze chyba z cztery flaszki. Ja już musiałem spierdalać, wiesz jak jest. Moja to mi się nigdy nie da porządnie pobawić. Wy z Darkiem zamawialiście Ubera i mieliście jechać do klubu.

— Kurwa stary, najebałem się jak młody. Nie pamiętam, żebym miał takie dziury w głowie po chlaniu. Chyba się starzeję.

— Ha! Mówisz tak co tydzień! Poprawiamy dzisiaj? Karolina wyjeżdża na weekend do rodziców, mam wolną chatę — zaproponował Mateusz.

— Zdzwonimy się później.

Szymonowi po porządnej kawie i śniadaniu zaczęło wszystko układać się na nowo w głowie. Jeszcze raz odtworzył w pamięci rozmowę z matką i zastanawiał się, jak zmieni się jego życie od teraz. Miał wyrzuty sumienia, że zamiast przejąć się śmiercią wujka już w myślach wydawał jego pieniądze. Co więcej, przez całą noc bawił się w najlepsze i świętował jakby wygrał w totka. Nie wiedział co o tym myśleć, a kac sprawiał, że jakiekolwiek myślenie sprawiało mu ból.

Szymon, jak w każde sobotnie południe, sprawdzał ślady minionej nocy w telefonie. Z aplikacji bankowej dowiedział się, że łącznie w nocy wydał 722,27 zł. 462 zł — w klubie Tropicana, 200 zł wybrał z bankomatu niedaleko biura, 43,27 zł na Ubera i 17 zł na kebaba o 3:24 w nocy. W galerii zdjęć znalazł kilka selfie z jakąś laską w klubie. To była niewysoka brunetka o włosach do ramion, w czerwonej sukience i dekolcie tak przyjemnie dużym, że Szymonowi uśmiech z kącików ust nie schodził przez cały wieczór. Przypomniał sobie już prawie wszystko. Jak poznał ją przy barze, postawił kilka drinków i jak siedzieli razem przy stoliku. Pamiętał też, że miała na imię Kasia i jak się później okazało miała faceta — wysokiego blondyna — z którym chwilę później wyszła z klubu.

„Wszystkie Kasie to zdziry” — pomyślał Szymon, a po tej myśli pospiesznie sprawdził jeszcze wysłane wiadomości. Na szczęście nie napisał po pijaku do nikogo. Mając już telefon w ręce wybrał numer do Darka, bo nie mógł sobie przypomnieć, kiedy i gdzie się pożegnali.

— Co tam Szymon?

— W porządku, dochodzę powoli do siebie. Nie pamiętam, kiedy się zmyłeś?

— Widziałem, że bajerujesz jakąś panienkę to nie chciałem się wpierdalać i zawinąłem do chaty. Było coś koło pierwszej. Ty, a powiedz mi, z tym milionem to tak na serio?

— Kurwa, no chyba tak. Matka dzwoniła, mówiła, że w tym piśmie ewidentnie czarno na białym, że milion dla mnie. Mam nadzieję, że się nie pomyliła o jedno zero. Miło byłoby przytulić bańkę.

— Ha! I co z nią zrobisz? — zapytał Darek.

— A nie wiem. Pewnie trochę pobalujemy. Może zrobimy jakąś zajebistą imprezę na łodzi? Weźmie się dupeczki, wódeczkę, jakiegoś DJ-a i będzie zajebiście. A resztę to nie wiem, pewnie jakoś bez sensu przepierdolę.

Przyjaciele roześmiali się i jeszcze chwilę snuli wizję szalonych imprez na jachcie, gdzieś na ciepłych morzach. Wizja ta wydawała się jednocześnie bardzo odległa i nierealna, a z drugiej strony wręcz przeciwnie. Chłopak czuł, że już za chwilę może się ziścić. Wróciły jednak wyrzuty sumienia i Szymon zaczął przygotowywać się do wyjazdu w rodzinne strony na pogrzeb wuja. Jednak ciągle przez głowę przebiegało mu sześć zer.

***

Henryk Kasprowicz miał 64 lata. Mieszkał wraz z żoną Celiną w willi w małym, powiatowym mieście, Garwoszynie. Był osobą szanowaną i lubianą, chociaż znajdowali się także ludzie, którzy nie byli dla niego życzliwi. Był właścicielem dużej fabryki chemii gospodarczej. Zaczynał w latach 90-tych od produkcji płynów do mycia naczyń oraz płynów do szyb. Aktualnie asortyment firmy był ogromny. Przedsiębiorstwo posiadało kilka oddziałów w Polsce i na Ukrainie, a produkty eksportowane były do większości krajów Unii Europejskiej i nie tylko. Taki sukces niósł za sobą to, że część ludzi w mieście mówiła o Kasprowiczu, że jest złodziejem i wszystko do czego doszedł to sprawka jego szemranych interesów. Henryk podchodził do tego z dystansem. Wiedział, że takie zachowania były czymś naturalnym i nie próbował ich zmieniać. Faktem było, że jego firma zapewniała pracę tysiącom osób mieszkających w okolicy i gwarantowała im godne życie. Sam Kasprowicz wiódł życie luksusowe. Lubił drogie samochody i wystawne wakacje, jednak nie obnosił się z tym. Spotykany na ulicy nie wyróżniał się przesadnie, w przeciwieństwie do jego żony. Celina rzucała się w oczy już z daleka. Uwielbiała nosić bardzo drogie ciuchy i całą masę błyskotek. Była stałą bywalczynią zakładu fryzjerskiego oraz kosmetycznego. Ten ostatni zresztą był jej własnością, od kiedy Henryk kupił jej go na rocznicę ślubu. Celina nie miała głowy do interesów, ale salon sprawiał jej dużo radości i zajmował czas, którego miała aż nadto. Małżeństwo nigdy nie miało dzieci. W mieście plotkowało się o tym, kto odziedziczy fortunę i kto przejmie kontrolę nad firmą na wypadek śmierci Henryka. Plotki te nasiliły się, gdy wyszło na jaw, że Kasprowicz choruje na raka. Ludzie mówili, że gdy Celina obejmie firmę, to ta szybko zbankrutuje, a ludzie pozostaną bez pracy. Inni twierdzili, że Henryk miał nieślubnego syna w Warszawie, który przyjedzie do miasta i będzie zarządzał firmą. Naturalnie nie było na to żadnych dowodów, a historia ta była zwyczajnie wyssana z palca. Ludzie po prostu bali się tego co nadejdzie.


Środa, 7 października 2020 r.


Chociaż rodzina nie była wielka, a na pogrzebie zjawili się tylko jej najbliżsi członkowie, cmentarz był pełen ludzi. Oprócz oficjalnej delegacji z firmy, przyszli też nieomal wszyscy byli i aktualni pracownicy. Każdy chciał się po raz ostatni pożegnać ze swoim wieloletnim szefem. Szymon wraz z rodzicami i ciotką Celiną stał bezpośrednio obok grobu. Ku jego zdziwieniu nie odczuwał wielu emocji. Wprawdzie bardzo lubił swojego wuja i miał z nim dobry kontakt, jednak w trakcie jego choroby zdążył przyzwyczaić się do myśli, że prędzej czy później stanie nad grobem stryja. Czuł jedynie niepokój. Wiedział, że czeka go załatwienie wszystkich spraw związanych z testamentem. Do tej pory nie widział jednak jeszcze żadnego dokumentu. Informacje o jego treści przekazała ciotka Celina, mówiąc, że wszystkimi formalnościami zajmie się później prawnik. Niezręcznie było mu dopytywać i naciskać. Pozostało jedynie czekać.

Po skończonej ceremonii, kiedy Szymon zmierzał już do samochodu podszedł do niego jakiś mężczyzna. Dobrze ubrany, w drogim garniturze, sprawiający wrażenie człowieka z klasą. Szymon widział go już przed pogrzebem, kiedy rozmawiał z Celiną, a także w trakcie, bo stał niedaleko. Nie wiedział jednak kim jest.

— Pan Szymon, prawda? — zapytał.

— Tak. A pan to…?

— Andrzej Kowalik — przedstawił się podając rękę. — Jestem prawnikiem… i przyjacielem Henryka. Przed śmiercią prosił mnie, żebym doprowadził wszystkie jego sprawy do końca. Wuj bardzo pana cenił. Zostawił dla pana list, ale proszę zachować go tylko dla siebie.

— Eee… — Szymon nie bardzo wiedział co powiedzieć.

— W środku jest też moja wizytówka. Proszę do mnie zadzwonić. Do widzenia — zakończył prawnik wręczając kopertę.

Szymon stał na środku parkingu i wpatrywał się w kopertę. Czuł się dziwnie. Andrzej Kowalik zniknął szybko w swoim Mercedesie GLC i odjechał.

— Szymuś, chodź już. Wszyscy czekają w samochodzie — z rozmyślań wyrwała go jego matka.

— Idę mamo, już idę!

Stypa, a właściwie skromne spotkanie rodziny i najbliższych znajomych w domu Henryka, była bardzo kameralna i ku uciesze Szymona całkiem krótka. Mężczyzna nie mógł skupić się na rozmowach. Nie przestawał bowiem myśleć o kopercie, którą miał w kieszeni. Czekał tylko na moment, w którym zostanie już sam i będzie mógł na spokojnie przeczytać list od wuja. Musiał tylko jeszcze odwieźć do domu rodziców, co gwarantowało mu przydługi monolog matki. Znał go prawie na pamięć.

— Szymuś, za dużo pracujesz, jesteś taki przemęczony. Może byś trochę odpoczął, gdzieś wyjechał?

— Szymuś, znalazłbyś sobie w końcu kogoś. Ta Amelia to była taka dobra dziewczyna. Bystra, znająca języki. Podobno bardzo dobrze mówi po niemiecku. Może przydałaby się u ciebie w biurze? Prowadzicie teraz interesy z kilkoma niemieckimi firmami. Przecież nie możecie rozmawiać z nimi tylko po angielsku. Jak to o was świadczy? A słyszałam, że Amelia teraz jest bez pracy. Może byś do niej zadzwonił? Może coś jeszcze z tego będzie?

— Szymuś, uważaj na siebie. Odżywiasz się zdrowo? Pamiętaj, że trzeba się zdrowo odżywiać.

— Szymuś, …

Szymon miał już swój własny system odpornościowy na te słowne zaczepki. Na część po prostu przytakiwał, na inne nie odpowiadał nic. Albo ostentacyjnie podgłaśniał radio. Nie przechodził tego pierwszy raz. Miał już doświadczenie.

W końcu dotarł do swojego mieszkania. Wyswobodził się z garnituru, przywdział domowe dresy, zrobił kawę i otworzył kopertę od wuja. Wizytówkę kancelarii Kowalik & Kowalik odłożył na bok — przyda się później. Swoją drogą zawsze wkurwiało go wciskanie angielskich słów lub znaków w polskie nazwy, czemu nie mogli się nazywać Kowalik i Kowalik? Jakbyśmy nie mieli swojego języka. Ale nie, przecież taki sales manager w popularnym dyskoncie brzmi lepiej niż siedzenie na kasie w Biedronce. W końcu mężczyzna się uspokoił i rozpoczął lekturę listu.


Drogi Szymonie,

Kiedy czytasz ten list, ja już z pewnością nie żyję. Jakkolwiek banalnie to nie brzmi — tak w istocie jest. Ja już nie żyję. Muszę Ci przyznać, że pisanie takich listów jest bardzo dziwne, chociaż teraz, kiedy piszę już czwarty, jest mi trochę łatwiej. Z pewnością Tobie także czyta się dość nieswojo — ot, taka wiadomość z zaświatów.

Na wstępie bardzo chciałem Ci podziękować za Twoje wsparcie, kiedy byłem chory. To wiele dla mnie znaczy i utwierdza mnie w przekonaniu, że mogę Ci zaufać. Zawsze uważałem Cię za bystrego chłopaka, który może wiele w życiu osiągnąć i tego Ci życzę.

Jak zapewne już wiesz, zostawiłem dla Ciebie w spadku milion złotych. Ale zanim go dostaniesz, mam do Ciebie jedną prośbę. Jednak najpierw muszę zdradzić Tobie jedną tajemnicę — jestem gejem. Proszę Cię, nie oceniaj mnie. Całe życie starałem się nikogo nie krzywdzić ani nie oszukiwać. Na swój sposób kochałem Twoją ciotkę. Ona oczywiście o niczym nie wie, chociaż spędziliśmy ze sobą tyle czasu, że może coś podejrzewa. Nie wiem. Ja nigdy nie miałem odwagi, żeby jej się do tego przyznać. Ty także zachowaj tę informację tylko dla siebie. Wie o tym tylko kilka osób i tak musi pozostać. Nie chcę, żeby Celina musiała przez to przechodzić i żeby rodzina miała o mnie złe zdanie. Ty jesteś inny. Jesteś młody, masz otwarty umysł. Wiem, że to zaakceptujesz.

W każdym razie, chcę żebyś odnalazł jednego człowieka. Znaliśmy się dawno temu, potem kontakt się urwał. Czasami rozmawialiśmy, ale od ponad 10 lat nie miałem od niego żadnej wiadomości. To Mirosław Piwowarski. Ponad 30 lat temu mieszkał u nas w mieście. Potem wyjechał. Był jakiś czas w Szczecinie, potem w Niemczech. Handlował sprzętem AGD. W 2008 roku prawdopodobnie sprzedał firmę i nie mam pojęcia co się z nim dzieje. Znajdź go proszę i przekaż dla niego list ode mnie. Na razie przechowuje go Andrzej Kowalik.

Pewnie zastanawiasz się, dlaczego poprosiłem o to właśnie Ciebie. Szymon, z całej rodziny uznałem, że tylko Ty to zrozumiesz i dasz radę zachować pełną dyskrecję. Oczywiście mogłem o to poprosić Andrzeja, ale on jest mało delikatny. Bałem się, że gdy użyje swoich kontaktów, sprawa się wyda i dojdzie do kogoś z moich bliskich, albo rodziny Mirka. Ufam, że Ty dasz radę zrobić to po cichu. Wiem, że wymagam dużo, ale myślę, że milion złotych to dobra zapłata za czas, który mi poświęcisz. Wszystkie formalności załatwisz potem z Andrzejem. Gdybyś potrzebował jakichś pieniędzy wcześniej, to również dzwoń do Andrzeja. On Tobie pomoże.

Mam nadzieję, że po tym liście nie zmieniłeś o mnie dobrego zdania i zgodzisz się mi pomóc ten ostatni raz. Pamiętaj, aby nikt nie dowiedział się o tym, o czym Tobie napisałem. Zachowaj to tylko dla siebie. To dla mnie bardzo ważne.

Trzymaj się zdrowo i się nie zmieniaj!

Gdybyś czegoś potrzebował — dzwoń do Andrzeja.

Wuja Henio


„O kurwa mać! Wuja, wuja… Dojebałeś do pieca, nie ma co” — powiedział na głos Szymon i poszedł do zamrażalki po butelkę wódki.


Rozdział 3

8:00, poniedziałek, 12 października 2020 r.


BIP BIP BIP BIP — BIP BIP BIP BIP — BIP BIP BIP BIP

Amelia rześkim ruchem wyłączyła budzik w telefonie. Nie spała od kilku godzin. Była zdenerwowana. Już od bardzo dawna nie brała udziału w rozmowie kwalifikacyjnej o pracę. Dzisiaj miało się to zmienić.

Dziewczyna zwlekła się z łóżka i poszła do łazienki. Po szybkim prysznicu próbowała zjeść owsiankę, którą przygotowała sobie dzień wcześniej. Ściśnięty z nerwów żołądek jednak nie dawał za wygraną. Amelia odłożyła prawie nietknięte śniadanie do lodówki i poszła do pokoju, aby się pomalować i uszykować do wyjścia z domu.

Przed opuszczeniem mieszkania jeszcze ostatni raz spojrzała w lustro, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

Amelia była średniego wzrostu blondynką, o długich włosach sięgających do ramion. Miała piękne niebieskie oczy. Niedawno skończyła trzydzieści lat i nigdy nie czuła się bardziej atrakcyjna. Faktycznie, miała prawo tak się czuć. Amelia była śliczną kobietą. Taksujące ją spojrzenia niemal wszystkich mężczyzn, których mijała spacerując ulicami miasta, tylko to potwierdzały. Zwłaszcza latem, kiedy pozwalała sobie na odsłonienie nieco więcej ciała.

Dziewczyna wsiadła do tramwaju, który przyjechał o 9.33 na przystanek znajdujący się pod jej blokiem. O 9.51 wysiadła z pojazdu w okolicach centrum, skąd miała około trzystu metrów do miejsca, do którego zmierzała. Po siedmiu minutach Amelia dotarła pod budynek Zespołu Szkół nr 5 im. Ofiar Tragedii Smoleńskiej 2010 roku. Kobieta weszła do środka. Jej obecność została odnotowana przez nieustraszonego ochroniarza, który w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa byłby z pewnością pierwszą i zarazem najszybszą osobą spierdalającą z budynku placówki oświatowej.

— Musi pani pójść do sekretariatu i tam poczekać. To będzie na pierwszym piętrze, pokój 103 — powiedział ochroniarz.

Amelia ruszyła w kierunku schodów, a dziarski ochroniarz obserwował kobietę, dopóki nie stracił jej z oczu, oblizując przy tym obleśnie swoje wargi kilka razy.

„Ale robota! Ja jebię!” — pomyślał radośnie mężczyzna.

— Dzień dobry! Nazywam się Amelia Gil…

— Na rozmowę kwalifikacyjną? Proszę, niech pani tu usiądzie i chwilkę poczeka. Pan dyrektor zaraz poprosi — jednocześnie zapytała i odpowiedziała kobieta pracująca w sekretariacie szkoły.

Amelia usiadła i czekała. Sekretariat, w którym przebywała był połączony z pokojem, w którym z pewnością musiał urzędować dyrektor szkoły. Po piętnastu minutach drzwi pokoju się otworzyły i w progu ukazał się około sześćdziesięcioletni mężczyzna.

— Dzień dobry pani. Moje nazwisko Mieczysław Wichura, dyrektor szkoły — przywitał się z Amelią.

— Dzień dobry, Amelia Gil. Miło mi.

— Zapraszam do pokoju — dyrektor wskazał kobiecie wnętrze pomieszczenia, z którego wyszedł. — Pani Haniu może przygotowałaby pani dla nas dwie kawki? Napije się pani? — zwrócił się do Amelii.

— Bardzo chętnie, dziękuję.

— Pani Haniu, tak więc, dwie kawki — dyrektor wydał polecenie sekretarce, unosząc przy tym dłoń z wyciągniętymi dwoma palcami.

Amelia Gil oraz Mieczysław Wichura weszli do gabinetu. Dyrektor wskazał kobiecie miejsce, które było dla niej przeznaczone przy ogromnym biurku, sam siadając po jego drugiej stronie, na swoim wielkim, czarnym fotelu. Mężczyzna wziął w dłonie kilka kartek, które ze spokojem przeglądał. Musiały to być dokumenty, które Amelia złożyła, starając się o pracę w szkole. Dyrektor od jakiegoś czasu nic nie mówił, więc dziewczyna miała trochę czasu, aby przyjrzeć się swojemu potencjalnemu przełożonemu.

Mieczysław Wichura był starszym człowiekiem, który z pewnością musiał już odliczać dni do emerytury. Na jego głowie nie zostało już wiele włosów, a dość duży brzuch mężczyzny opinała troszkę za ciasna biała koszula, z której oko Saurona wściekle kierowało swój wzrok w stronę Amelii. Wichura musiał być starym kawalerem albo wdowcem. Przecież żadna, nawet najgorsza żona, nie puściłaby swojego męża w takiej koszuli do roboty. „W osiemdziesiątym szóstym była dobra, teraz też jest.” Takie frazesy musiały płynąć z ust mężczyzny, kiedy szykował sobie stylizację do pracy. Pod koszulą znajdowała się klasyczna biała żonobijka. Dodatkowo Wichura miał założony krawat, z jakiegoś okropnego materiału, na nieodpowiednią długość. Marynarkę z kolei facet miał za dużą. Mieczysław Wichura zdecydowanie nie był królem stylizacji.

— Szanowna pani… — w końcu odezwał się dyrektor.– Nie ukrywam, że ma pani najciekawsze CV z osób, które starają się o pracę na stanowisku nauczyciela języka niemieckiego. Skończyła pani studia na kierunku filologia germańska ze specjalizacją nauczycielską z bardzo dobrym wynikiem. Zaraz po studiach przez rok uczyła pani w szkole podstawowej, a potem przez niemal pięć lat prowadziła własny biznes. Mogłaby pani coś więcej powiedzieć o tym projekcie?

Drzwi do gabinetu zostały otwarte przez panią Hanię, która na chwilę weszła do pokoju zostawiając na biurku przygotowaną przez siebie kawę, mleko oraz cukier.

— Dziękujemy bardzo — odpowiedział dyrektor.

„Ja pierdolę, rozpuszczalna!” — pomyślała Amelia gdy do jej nozdrzy dotarł aromat kawy.

Pani Hania uśmiechnęła się uroczo i opuściła gabinet.

— Panie dyrektorze, przecież doskonale pan wie, czym się zajmowałam w ostatnich latach. Nie wierzę, że takie informacje do pana nie docierały — powiedziała Amelia.

— To prawda. Różne informacje do mnie docierały odnośnie placówki, którą pani prowadziła. Ale, tak jak mówię, były to informacje różne i z różnych źródeł. Z chęcią posłucham pani opowieści.

— I tylko po to zaprosił mnie pan na tę rozmowę? — zapytała trochę zdenerwowana Amelia.

— Zaprosiłem panią dlatego, ponieważ wyraziła pani chęć pracy w szkole, w której jestem dyrektorem i nie ukrywam, że jestem nawet bardzo zainteresowany współpracą z panią, ale najpierw chciałbym usłyszeć odpowiedź na pytanie, które zadałem — powiedział dyrektor bardzo pewnym i stanowczym głosem.

Amelia popatrzyła przez chwilę na Wichurę i zaczęła:

— Jak pan bardzo dobrze wie, przez prawie pięć lat prowadziłam liceum, w którym byłam dyrektorem. To był bardzo ambitny projekt. Taka już jestem, jak coś robię, to robię to porządnie. Muszę w to wierzyć i musi być tak jak chcę. Nie oznacza to jednak, że jestem apodyktyczna, bezwzględna i bezkompromisowa, wręcz przeciwnie. W tym czasie ukończyłam kilka kursów z zakresu księgowości i biznesu, bo chciałam mieć nad wszystkim kontrolę. Wiem, że być może nie są to cechy przydatne w pracy germanistki, ale gdyby była taka potrzeba jestem także gotowa przekazać uczniom wiele wiedzy z zakresu przedsiębiorczości.

Amelia wzięła pierwszy łyk kawy.

„Kurwa, jaka paskudna” — powiedziała w myślach.

— Założyłam sobie, że szkoła, którą pokieruję, będzie inna od znanych mi placówek — kontynuowała opowieść Amelia. — Moje liceum miało przygotowywać uczniów do dorosłego życia. Wiedza, którą chciałam przekazywać uczniom miała być przydatna i wykorzystywana w przyszłości w życiu codziennym. Starałam się, aby uczniom wtłaczać do głów jak najmniej wiadomości, które są zaraz zapominane po odbytych egzaminach. Chciałam, aby absolwenci mojego liceum byli otwartymi na świat młodymi ludźmi, którzy śmiałym krokiem ruszają ku dorosłemu życiu. Nie chciałam, aby mury mojej szkoły opuszczali znerwicowani nastolatkowie, którzy nie chcą i nie wiedzą, jak dalej się rozwijać. Skompletowałam grupę niezwykłych nauczycieli, którzy czuli to samo co ja. Realizowaliśmy swoją misję prawie przez pół dekady. Uczniowie, którzy opuszczali mury mojego liceum mieli pomysł na to co chcą robić w życiu. Potrafili myśleć krytycznie, umieli liczyć, wiedzieli co to są podatki, jak rozliczać się z fiskusem. Po prostu nie bali się dorosłości. Moja szkoła była dość mocno krytykowana w środowisku nauczycielskim. Niektórym nie podobały się metody, które były stosowane w moim liceum. Robiłam jednak swoje, wszystko zgodnie z przepisami i procedurami. Było dobrze, nawet bardzo dobrze, dopóki nie zaczęło się to całe szaleństwo z koronawirusem. Szkoła została zamknięta. Przestały wpływać pieniądze od rodziców. Niestety tak były skonstruowane umowy. Rodzice mieli do tego prawo. Wycofali się sponsorzy. Jednym słowem tragedia. Nie byłam w stanie wywiązywać się ze swoich najważniejszych zobowiązań, to jest wypłacanie wynagrodzeń pracownikom, podatki, inne świadczenia publicznoprawne. Pomoc, jaką zaproponował nasz kochany rząd przedsiębiorcom okazała się zbyt mała. Trzy miesiące wystarczyły, aby wirus zrujnował szkołę finansowo. Musiałam zamknąć biznes. Całe szczęście, mogłam sobie pozwolić na dwumiesięcznie wakacje i od września skupić się na poszukiwaniu nowej pracy…

***

Rozmowa między Amelią a Wichurą trwała jeszcze jakieś piętnaście minut i nic z niej nie wyniknęło dla dziewczyny. Ostatecznie dyrektor nie zdecydował się na jej zatrudnienie. Wichura żądał, aby Amelia w nowej pracy bezwarunkowo podporządkowała się swoim obowiązkom, procedurom i podstawie programowej. Z kolei dziewczyna nie wyobrażała sobie, by nie realizować swoich sprawdzonych metod, z czasów, gdy sama kierowała własną placówką oświatową. Przed samym wyjściem Amelia wygarnęła jeszcze Wichurze, że współczesne szkoły traktują uczniów przedmiotowo, jako „ludzi do zrobienia”, nie jako partnerów i jeżeli coś w tym aspekcie się nie zmieni, to w przyszłości będą w tym kraju żyli sami nieudacznicy.

***

Amelia leżała na kanapie w swoim mieszkaniu i była załamana. Właśnie uświadomiła sobie, że żadna szkoła nie zdecyduje się jej zatrudnić ze względu na niekonwencjonalne metody, które chciała stosować w swojej pracy. Chciało jej się płakać. Nie wiedząc dlaczego pomyślała o Szymonie, swoim byłym chłopaku.

— Jebany kutas! — zaklęła.


„I can feel it coming in the air tonight, oh Lord….”–rozbrzmiał dzwonek telefonu.

— Dlaczego ja jeszcze nie zmieniłam tego dzwonka?! Sentymentalne babsko!

Amelia odebrała telefon nie sprawdzając kto dzwoni.

— Amelia Gil, słucham?

— Cześć Amelia! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nie zmieniłaś numeru telefonu! Wiem, że sześć lat temu obiecywałem tobie, że już nigdy mnie nie zobaczysz i w ogóle, ale proszę cię nie rozłączaj się! Mam dla ciebie pewną propozycję, na której możemy skorzystać oboje. Może spotkamy się dzisiaj o 18.00 i zjemy razem kolację? Oczywiście w celach zawodowych. Jeżeli nie przyjdziesz, zrozumiem. W każdym razie ja będę czekał na ciebie o godzinie 18.00 w restauracji Poczuj Smak Tajlandii. Mają tam naprawdę dobre żarcie. Wyślę ci lokalizację SMS-em. Mam nadzieję, że do zobaczenia!

Dziewczyna nie mogła w to uwierzyć. Była w szoku. Właśnie usłyszała głos swojego byłego chłopaka w telefonie. Aby się upewnić zerknęła jeszcze w komórkę. Faktycznie, w historii połączeń jak byk było napisane, że ostatnia rozmowa była prowadzona z Szymonem. Konwersacja trwała kilka sekund. Chłopak pewnie obawiał się, że Amelia od razu zakończy rozmowę, więc szybko powiedział, co miał do powiedzenia i się rozłączył.

— Jebany kutas! — zaklęła znowu.

Szymon był wielką miłością Amelii. W ogóle wszyscy mówili, że idealnie do siebie pasowali. Byli parą przez cztery lata. Wszystko układało się idealnie. Jednak pewnego dnia Szymon postanowił rozstać się z dziewczyną. Dlaczego? Tego nie wie chyba nawet sam Szymon. Może nie był gotowy na poważny związek, przestraszył się? W każdym razie dziewczyna bardzo przeżyła rozstanie. Przez rok nie mogła się pozbierać. W końcu wzięła się w garść. Otworzyła własną szkołę, której prowadzenie przynosiło jej ogromną radość. Znowu była szczęśliwa, aż do teraz. To właśnie dzisiaj, po rozmowie z Wichurą, zaczęła czuć to samo co wtedy, gdy rozstała się z Szymonem. Bała się, że znowu wpadnie w depresję i będzie musiała zaczynać wszystko od nowa. Aż tu nagle telefon byłego chłopaka i ta dziwna propozycja. Amelia pomyślała, że to jakiś sygnał od losu i zdecydowała spotkać się z chłopakiem, mimo że sześć lat temu obiecywała sobie coś zupełnie innego.

Dziewczyna wstała z kanapy i zaczęła szykować się na spotkanie.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.53
drukowana A5
za 54.61