E-book
7.35
drukowana A5
20.31
drukowana A5
Kolorowa
40.57
Soneciarnia

Bezpłatny fragment - Soneciarnia


5
Objętość:
57 str.
ISBN:
978-83-8189-093-9
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 20.31
drukowana A5
Kolorowa
za 40.57

I nie zostaje nic… o srogi losie!

Jak ginąć w mękach na sonetów stosie.

Adam Asnyk

Wpisowe

Wielu osobom pragnąłem oddać w ręce napisanie wstępu do dzieła, które trzymacie w swoich dłoniach, ale — chcąc nie chcąc — nie mogłem tego uczynić. Przyczyn znalazłoby się mnóstwo, jednak płakać hollywoodzkimi łzami nad rozlanym mlekiem będę później. Póki co, przedstawię wam szereg historii, które skłoniły mnie do wykreowania następnych łajdackich wersów.

Po pierwsze — ludzie. Spotkałem ich całe zwarte szeregi, gdy budowałem „Soneciarnię”. Jedni oferowali przyjaźń oraz pomoc przy architekturze zbioru (np. Jerzy Siudalski czy Agnieszka Nowik), drudzy proponowali wrogość (przemoc to nie to samo, co pomoc), od innych otrzymałem obojętność. Nie zamierzam prawić wam morałów i rozliczać, że nie trzeba, nie wolno, fuj, ble. Stałbym się w waszych oczach hipokrytą, ponieważ tak jak wszyscy soneciarze: i lubiłem napić się przedniego trunku w doborowym towarzystwie, i zapalić papierosa, i zakochać trzy razy na tydzień również dawniej mi się zdarzało, aczkolwiek nie sięgam czary wypełnionej po brzegi szampanem z powodu, że nie dam rady wytrzymać bez alkoholu oraz że potrzebuję tego niczym tlenu. Tak twierdzą plotki na mój temat generowane przez amatorów kłapania jadaczką za plecami. Ernest Hemingway rzekł: „Inteligentni ludzie są często zmuszani do picia, by bezkonfliktowo spędzać czas z idiotami”. Nawiasem mówiąc — oni kochają analizować cudze życie, bo własnym żyć nie potrafią. Ludzie nie biorą narkotyków, nie łajdaczą się po kasynach, nie nawiedzają „domów pod czerwoną latarnią”, by oddać się pokusie. To nie jest chęć powtórnego smakowania napitku bądź odurzenia się dragami, roztrwonienia grubej kasy, albo niepohamowanego pożądania. Oni pragną jedynie poddać się mocy ekstazy, przyjemności, której doznali degustując środki masowego (nie)szczęścia. Przepraszam za osobistą pielgrzymkę do głębin człowieczej natury. Obiecuję, że więcej nie będę… Tak, jasne. Obiecanki, cacanki.

Po drugie — poezja. Stworzyłem w swoim życiu ponad pięćset wierszy. Jedne mniej udane, drugie bardziej, lecz za żadne skarby nie wyrzuciłbym żadnego. Prawdą jest, że czasami działam jak całkiem porządnie zaprogramowana maszyna, zapominając o bożym świecie. Trudno jest mnie oderwać od klawiatury i najgorsze, że wcale nie uśmiecha mi się taki stan rzeczy. Tak, jakby kierowała mną siła z nieodkrytej jeszcze galaktyki, natomiast nie jestem nadczłowiekiem. Podczłowiekiem też nie jestem, bo poeta to taki ktoś, komu brakuje słów, a przynajmniej powinno ich brakować, ponieważ wtedy uwalnia się w nim pragnienie poszukiwania tychże słów, czasem wyrazów. Wyrazów uznania, dezaprobaty, miłości, tęsknoty.

Po trzecie — i przede wszystkim najważniejsze — za słowa ponoszę odpowiedzialność zawsze ja. Tutaj nie ma zmiłuj, nie ma przebacz. „Soneciarnia” dźwiga znamiona czegoś więcej, niż tylko wyobrażenia o tawernie, w której można upić się do nieprzytomności wierszowanymi strofami spod mojego pióra. To knajpa obrazoburczo łamiąca schematy, to przydrożna speluna, gdzie barmani nalewają wyrażenia językowe do kałamarzy. To ja z długopisem pochylony nad kartką bądź chusteczką, to koniec końców ty, drogi odbiorco, za kilka lat czytający w kącie utwór, który właśnie kreślę. Choć nasze szlaki mogą nie przeciąć się nigdy, doskonale zdaję sobie sprawę, że coś nas łączy. Istnieje również najpiękniejszy aspekt na linii naszych porozumień albo ich braku. To miłość. I zaręczam miłością, że odszukasz tutaj mnóstwo poetyckich ukłonów z dedykacjami, jednak spójna całość kompozycji zbioru została poświęcona wyjątkowej osobie. Anetko, Niezapominajko, dziękuję w imieniu własnym oraz czytelników, ale głównie własnym. Wytworne Panie i eleganccy Panowie, serdecznie zapraszam wszystkich do środka. „Soneciarnię” oficjalnie uważam za otwartą.

Mateusz Połuszańczyk

Sonet Przytulankom

Sonet skrócony

Poczekalnia poradni, umówiona wizyta,

Nakazano przybyć w piątek o dziesiątej,

Ludzi? Na lekarstwo, nikt o nic nie pyta,

Panowie się dzielą tasiemcami zwątpień.


Wchodzi doktorzyna i za skalpel chwyta,

Obleciał strach w błysk ostrza pod kątem,

Czeka nas, pacjentów, diagnoza należyta,

Już szykuje się rzeź dłuższych niebożątek.


Anestezjologa! — wrzask daremny słychać,

A nadciąga zagłada, której nie chcę wcale,

Trzeba zacisnąć zęby i do Boga wzdychać,


Pożegnać część siebie i pogodzić z żalem,

Bo lekarza akurat tutaj najważniejszy głos,

Oto specjalista-fryzjer skrócił mnie o włos!

Sonet bajdurzony

Relacjonując ludzkie, świeckie etykiety,

Kiedy witam porywczo już kolejny świt,

Nie świadom wcale akt sprawy, niestety,

Otrzymuję widokówkę lub za wodę kwit.


Błysk szczęścia poranków w sercu poety,

Gaśnie dość rychło jak za grzechy wstyd,

Mówią o mnie głupiec oraz drań — o rety!

Dzisiaj prawie ktoś, wczoraj jeszcze nikt.


Od pokoleń spisujecie bliźniego na straty,

Bez skrupułów powtarzając, co mu pisane,

W receptach na życie z pieczęcią: plagiaty,


Tworzycie nam zeszyty skarg oraz zażaleń,

Grunt? Obce opinie — śliczni z was bajarze,

Więc pytam: Cholera, kto jest tu pisarzem?

Sonet posiadany

Na stromych zboczach, przy starej bazylice,

Męczenników nie braknie, odprawiają gusła,

Modlitwy tnąc chmury niczym słów nożyce,

Docierają do bram raju najwyższego bóstwa.


Jam jest pośród nich, zerkam na dzwonnicę,

Lecz niedostrzegalną jej powabów chustka,

I choć bezgłośnie, to duchem wciąż krzyczę,

Poszukując Notre Dame, panoszy się pustka.


Już od dawien człowiek posiadania pragnie,

Nierealnych marzeń śląc niebu moc życzeń,

By kochać, być kochanym, albo materialnie


Wciąż się powodziło, bez krztyny goryczy,

Z góry Bóg się śmieje w arlekińskiej szacie:

Pragniecie? Nie dam! Nie chcecie? To macie!

Sonet survivalowy

W przychylności losu zazwyczaj nie wątpię,

Zdarza mu się psocić, znam to nie od dzisiaj,

Kłodę ciśnie pod nogi, czasem nawet kopnie,

Dostatek kałamarzy od tych harców wyłysiał.


Bośmy pogrążeni w leśmianowskiej klątwie,

Uniżenie się kłaniamy, we wzroku derwisza,

Nieprzygotowani do publicznych wystąpień,

Raczej do występów i to w strojach trefnisia.


Komercyjnych poetów wtrącać do bibliotek,

Żeby zgnili pomalutku w parszywości lochu,

Zaś gdy ich określą smętnym Don Kichotem,


Co wręcz marionetką strawioną przez popiół,

Bywał, jest i będzie — jak zgarbiona sylwetka,

Wyliże się z ran i blizn, czy tego co przetrwał.

Sonet na cztery strofy życia

Do stóp ścielił się rój wielobarwnego listowia,

Wiatr strącał kasztany, szyjąc płaszcz uniesień,

Znajdowało się uciechy, świat wokół pąsowiał,

I nie wiosna, zachód lata, próbka zimy — jesień.


Wszystko nagle się pokryło w szronie knowań,

Płatki śnieżnych kwiatów z nieba ktoś wycinał,

Wicher mrozem jeszcze bardziej jakby powiał,

I nie lato, kres jesieni, symptom wiosny — zima.


Już za moment, za chwil parę, dojrzewały sady,

Z wonią szaleństw trzeba w galop, toć miłosna,

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 20.31
drukowana A5
Kolorowa
za 40.57