SNY
mrok za oknem stąpa boso
myśli prościej i natrętniej,
wybrzmiewają echem
w nie do końca jasnym
punkcie w obrębie czaszki
chełpliwe obrazy
wdrapują się pod powieki,
a ich zamykanie, zazwyczaj
skłonne odcinać dopływ bodźców,
zdaje się je potęgować
zęby zaciskają się okrutniej,
dłonie same garną się
ku twarzy w nadziei,
że zdołają ukryć stan ducha
gwałtowny i prędki,
choć to nie do końca zależy
od pory dnia, czy nocy
wyrównując oddech dostrzec można,
że stan serca przywlekł tu,
na to przedstawienie,
niedający odpustu represjom,
sfatygowany i odrętwiały rozum,
niczym zagubionego pośród
dobrze znanych miejsc
zbłąkanego tułacza
oto rozpoczyna się opowieść
strudzonego wędrowca
do siebie
Sen na jawie
21 marca 2024
Sen na jawie
zamienia życie w mgliste obrazy
ulatującego świata.
Gdyby nie pewność, że spojrzał w obie strony
przechodząc przez ulicę,
wycie klaksonu zamiast złości byłoby strachem.
Gdyby nie sen o spacerze wśród wiosennych łąk,
nie uzasadniłby bolących stóp późnym wieczorem.
Gdyby nie rozmowa, która dawała podstawy
do jej ponownego odbycia,
nie mógłby uzasadnić swojego rozczarowania,
gdy do niej nie doszło.
Gdyby nie uczucie ogólne organizmu
zlokalizowane w sercu,
nie mógłby powiedzieć, że za kimś wypatrują
jego zamglone oczy.
Nie przykładał uwagi do tego co niezapisane.
Jawa więc stała się snem, a sen jawą.
Dopóty nie podjął pióra w swoją dłoń.
Dopóty nie zaczął karać papieru jego ostrą krawędzią.
Gdyby tylko pamiętał,
co było na początku…
Odchodzę krokiem postawnym
30 marca 2024
Odchodzę krokiem postawnym
Mam oczy z iskierek nie swoich
Zataczam krąg nad gniazdem
Odebranym gwałtem
Zastygłymi kończynami
Wzbraniam się wezbranej fali
Blednę, tuż przed haustem powietrza
W gęstwinie
Ludzkiej obojętności
By wykrzyczeć NIE mam zaledwie chwilę
Pomiędzy świtaniem, a początkiem
Wyblakłe NIE to zaledwie przystanek
Nabieram powietrza
I nurkuje w świat
Zbieram się z części
Niewspółmiernego człowieka
Odrzucając uczucia
Paraliżowane strachem
Do kraju twego
Z pustyni mojej
Nie, nie żałuję
Do objęć szczerości
Z pustyni nieufności
Odejdź, nie
Nie będzie już blasku
Do uczuć ludzkich mam jedynie szacunek
Nie ma już komu wnosić nie,
Nie w swoim świecie sprzeciwu
I w nie swoim poranku
Mam oczy zmęczone i szczęśliwe
Haust powietrza
Tuż przed wejściem
Do zbyt dusznego od fałszu pokoju
Wchodzę jako bohater
Swojego własnego życia.
Trzydziesty pierwszy kwietnia
Chyba już napisałem coś podobnego
Jest trzydziesty pierwszy kwietnia
roku nieznanego
Nieznanego dnia tygodnia,
godzina tuż przed północą
W pokoju duszno
Jeden, on, siedzi na wprost drugiego, ona,
a na stole walają się niedopowiedzenia
Nie mają sobie nic do wyznania
Oprócz rozlatującej się podłogi
nie łączy ich już nic
Światła brak
Majaczy jedynie księżyc
wpadający przez rozbite okno
Łuną głęboką
spogląda ona na niego
I już nic
Już nie ma niczego
Wichrze północny
1 maj 2023
Wichrze północny
Rozmywasz westchnieniem
Me skomlenie psa
Pozostawionego przed bramą raju
Usta, że czują nie to
Czego smakować głodne
Za młode by wiedzieć
Pozostają zamknięte
Znając prawdę o tym
Co po ich otwarciu
Pobożne życzenia rzucam na wiatr
By odleciały jaskółką w przestworza
Smugą wątlejącego dnia
Na wieczność zapadam w otchłanie
Dantejskiego sadu
Może jeszcze przyśni mi się dom u podnóża raju…
Może jeszcze obrodzą dla mnie jabłonie…
Mami mnie księżyca blask
Okrutny wobec strudzonego losu
Mało w nim światła
By dostrzec samotność
Mało natchnienia
By stać się mą muzą
Piszę ten list nagi
U podnóża Dantenu
W nadziei, że przybędziesz
Jedną ze spadających gwiazd
SCENA
22 listopad 2023
Wychodzę na scenę
Trzęsącymi się stopami stawiam krok,
mimo wszystko
Mównica już czeka
chociaż nic nie ma do powiedzenia
A oni wszyscy wpatrują się we mnie
Wyczekując przemyślanego przejęzyczenia
Drżącą ręką poprawiam mikrofon
To zupełnie zbyteczne
Gram na czas
Zaczynam od pozdrowień
Nieszczerych choć koniecznych
Z wychowania
Następnie dziękuję
Chociaż komu? Nie sposób powiedzieć
Rzucam echem coś na kształt tezy
Drugim głosem dopowiadam,
co czytać należy między zdaniami
Toczy się wystąpienie,
które nigdy się nie odbyło
Przynajmniej nie dla nich
Ze sceny zejść byłoby łatwiej
Gdyby nie czerwone krzesła
Samotny materiał
I złożone siedziska
Głucho…
Wystąpienie skończone
Pora wracać,
Już świta.
Nie zaglądają
9 kwietnia 2024
Nie zaglądają
Chociażby we śnie, ci
Co odeszli przed laty
Nie odwiedzają mnie też ci,
Co opuścili całkiem niedawno
Zazwyczaj we śnie jestem sam
O ile jestem,
Czasem tylko bywam
A czasami przytrafi mi się spadająca gwiazda
Spod nie mojego adresu
Chyba zbłądziła,
choć gwiazdą niezwykło się ustalać miejsca
Wolną stopą, skrajną
Na krawędzi łóżka, tuż nad przepaścią,
Lewą, gotów by uciekać
Przed nieznanym
W nieznane
Staje
Choć jeszcze nie pora
Można by przysiąc,
że czuje trawę pod bosą stopą,
a niebo było wtedy błękitne
Gdyby tylko przyśniło mi się coś,
co można opowiedzieć…
PATRZCIE GO
Słowem niepotrzebny świata twego dziełom
Sercu, nim spojrzenie zbierze ostatki z jego czucia
Rozerwie na wietrze pierś utkaną wstydem
A wokół cisza kołysze do snu, nieznane myśli.
Czy to już świta pod zmęczoną powieką?
Czy jeszcze śni się lubieżne kochanie?
Czymże ta postać ubrana w nieobyczaj?
Czymże jest cisza, a czym jej wołanie?
Do życia tęskno ubrany niezgrabnie
Los z życiem splótłszy snem nocnej burzy.
Czy ja żem bywał miłości kochaniem?
Czy był ozdobnym u kożucha róży?
DO — WI — DZE — NIA
21 luty 2019
Najpiękniejsze spośród kłamstw
DO — WI — DZE — NIA
Jakby obietnica
Rzucone przyrzeczenie
Nierozważnie złożone zobowiązanie
Jacyś my zakłamani w swoich życiach
My, ludzie
Rzucający na lewo i prawo
To, czego nie potrafimy
Ubrać w konsekwencje
Tak mi myśli uciekają
Tak mi myśli uciekają
Na wpół gestu wiotkie ręce
Rozejść pragnie się kochanie,
Ale serce jeszcze nie chce