FALLING DOWN
1. Samotność w czasie nocnych wędrówek
Z drugiej strony
Dzwonię do ciebie
z drugiej strony.
Łączy mój numer —
— zastrzeżony
„Cześć, halo, to ja
co u ciebie?”
i dźwięk bezgłośny
płynie w niebie.
Słucham po drugiej
stronie ciszy.
„Cześć, halo, to ja”
ty nie słyszysz.
Lęk
W oparach lęku przed życiem żyć
w przededniu końca na końcu tkwić
zabawką świata się cicho stać
w bezumysłowym się strachu bać.
Jak żyć mam, gdy każda boli myśl?
Jak żyć, gdy nie ma jutra po dziś?
Jak żyć, gdy wkraczam na drogi złe?
Jak — i czy — żyć mam? A może nie?
Nigdy
Nigdy nie wiesz, kiedy
zawiśnie nad głową
twój miecz Damoklesa.
Człowiek tylko sową
co się kryje w nocy
rozszarpuje myszy
jedyne, co słyszy:
głód i ciemność słyszy.
Czyś „trzciną myślącą”?
Miotasz się na wietrze
czekasz, aż twe kości
zegar na pył zetrze.
Jednak przecież czujesz!
Coś oznacza — żyjesz
raz ten jeden, póki
w Nic się nie zaszyjesz.
Mniej
Czy mniej boli matkę
jeśli dziecko zginie
w słusznej niby sprawie
w wojny rozpadlinie?
Mniej boli człowieka
jeśli straci duszę
niźli by mu ramię
kamieniem rozkruszył?
Bezsenność w Gdańsku
Siedzę na łóżku tak białym, jak
lico dziewicy przed laty stu
czerni nie przetnie uśpiony ptak
nic nie zamrozi godziny snu.
Pościel gorąca, aż parzy w dłoń
twarda poduszka na ustach drga
księżyc lśni w pocie, co oblekł skroń
w głębi źrenicy wszech-czarna mgła.
To przebudzenie duchów, co tkwią
pod potylicy zwątlonym tłem.
W ciszy przerażeń melodią złą
szept każdy, każdy brzmi mi jak tren.
Pancerna szyba oddziela mnie
od żółtobarwnej poświaty miast
gdzieś tam, daleko, fala brzeg tnie
aż piana biała wrzaśnie na raz.
Za horyzontem się życie tli
we mnie się tylko tlą strzępy mar
już mnie od czerni w gardzieli mdli
cisza! Ta cisza! Bezusty gwar!
Czekam na bladej poświaty dłoń
co gdzieś znad morza na fali gna
czarna ją szponem przegania toń…
Nie zginie ona? Nie zginę ja!
Czuję czerń
Czuję, że ta noc
nie będzie zwyczajna
czuję, że ta noc
mi będzie zbyt czarna
czuję, ze ta noc
zaśpiewa mi arie
czuję, że ta noc
zawiera malarię
cicha jest ta noc
i ciemna na przekór
temu, co mi śni
się zawsze od wieków
zawsze był w niej gwar
był duch mroczny gwarny
teraz ciszy duch
pokorny i czarny
ja zaś widzę noc
i dźwigam ją snadnie
ani łatwo to
ani to jest ładnie
dźwigam grząską czerń
co się zowie nocą
a wśród czerni znów
dłonie mi klekocą
kaszel czarny zwie
chrypką się nad ranem
jestem panią cnót
cnót też jestem panem
cicha, ciemna noc
szeleści mi czernią
ja jej jestem pan
ona mi jest wierną.
Milczą usta wieczorami
Moje usta milczą
moje oko błyszczy
moje myśli chwilą
wiatr po czaszce świszcze.
Nadszedł wieczór płochy
z grawitacji drwiący
„wtrąć w ciemności lochy”
krzyczy mózg gasnący.
Usta milczą czarną
melancholią nocy
a pociechą marną
w lampie oko zmoczyć.
Zaraz czerń nadejdzie
za białym przyciskiem
zanim życie wzejdzie
z ptactwa cichym piskiem.
Śnieżenie
Niczym stary telewizor
który nie znalazł nut
mój mózg śnieży.
Siedzę na dywanie w czerwone wzorki
świeci jedna żarówka
nienawidzę jej
czekam aż zgaśnie
wtedy porwą mnie demony
zabiją
Czekam i nienawidzę tego czekania
chcę zrobić COŚ
WSZYSTKO
a nie umiem nic
Brzask
Ciemna noc, właściwie granat
łóżko szare ciemnią bieli
gwiazd mdły błysk mknie snem do rana
śpią wszechświaty, stąd anieli.
Pokój-sześcian na ramionach
włos w nieładzie, prześcieradła
rozchełstane, a w nich ona
głowę ściska w rąk imadłach.
Nie nadchodzą snu majaki
złe, chemiczne światło budzi
gdzieś w oddali — kto to taki?
zgasł ostatni spośród ludzi.
Myśli kłąb nierozplątany
mami oko gwiezdnym pyłem
ucho szeptem ściany mami
jak bezustych płaczem syren.
Już li wczoraj było gorzej
już na wieczór mary blade
w uchu szumiąc niczym morze
w ściany wyprysły ślepym stadem.
Gdzieś na zgliszczach przydymionych
wśród popiołów, drzazg spokoju
znów płomyczkiem jaźń zmącona
iskra wśród palnego łoju.
Już spokojnie było, powie
usta w dumną zwarte kreskę
szybko noc się ciemna dowie
I przesłoni dnie niebieskie.
Nie ma ciszy w znojach nocy
nie ma wypalonych zgliszczy
już jej iskra gorąc toczy
czarny szczur w zegarze piszczy.
Iskra
Niewielka iskra wobec wszechplaży
gdzie szary piasek, szare drobiny
wiatr czarny bryzą chłodu obdarzy
w bezświetlną przestrzeń rzuci — i zginą.
Iskra rzucona na białe grzywy
zniknie wśród kurzu chłodnej kipieli
niepomne jej są mądre przypływy
co zamiast czerni doznają bieli.
I szary piasek, każde wśród wielu
ziarnek milionów tak samo siwe
także i one w szaroweselu
iskrę zatopią szklanym tworzywem.
I tylko jedno miejsce na plaży
tam gdzie dwie szyszki, jedna gałązka
które o sztormu wielkości marzy
życie chowając w suchych zawiązkach
ono iskierkę z musu przygarnie
w suche swe złapie blask złoty dłonie
gdy dym zielony podniesie darnie
zajrzy w niebiosa, a potem — spłonie.
2. A w głowie tylko świst szyn
Ku radości Białej Anielicy
Biała Anielica
w ciemno-nocnym umyśle
niczym białe prześcieradło w szpitalu
na śmiertelnym oddziale
tak i biała ona
wyznacza kres
mojej szmaragdowej normalności.
Ona mnie zna najlepiej
zna słabe punkty
momenty zawahania
wie, kiedy praca
zmęczy o milimetr za bardzo
ona uważnie czyta
zmarszczki na mojej twarzy
i wyplata z nich trwałe jak papier
wnioski.
Teraz też wie
i też przybywa
by zawładnąć umysłem
biednej mnie-właścicielki
i zaprowadzić mnie
na skraj jestestwa
na niebyt jaźni.
Biała Anielico
ale bądź tym razem łaskawa
nie prowadź do samobójstwa
do bladych lic rozpaczy
a prowadź
w bezgęste powietrza
umysłowej rozkoszy.
Bezdźwięk przezroczystej kuli
Jadę kolejką
dookoła nieznane mi barwy
szept kół i starego wagonu
skrzypienie tratowanej podłogi
jęk steranych losem szyn
a także głos tych
co nie mogą mnie znać
i nie chcą
bo w kolejce
śpi się albo przegląda Facebooka
a nie poznaje
koszmar losu
żółto-niebieska kolejko
ty mnie nie opuścisz
w tobie siedzę
i zamykam się w bezpiecznej
przystani
mojej kuli
szklanej czy plastikowej
co za różnica
kula jest już teraz
żółto-niebieska
i stukoce
jękiem stali.
Pociągiem
Pociągiem jadę, słyszę gwizd wiatru
gwizd wiatru czuję w zbolałych uszach
w oku biel świeci, jasne przedziały
zagwizdał pociąg i gwiżdże dusza
jadę ku życiu w odległym Gdańsku
wokół szaleje szklana pożoga
głowa opada, omdlewa ręka
klatka faluje, drętwieje noga
wokoło tłumy, a jednak pusto
ciała bez oczu patrzą ustami
„Chodź i się przysiądź, zdradź swe sekrety
chodź słuchaj szeptów pomiędzy nami!”
Ja słuchać nie chcę, w pamięci spacja
nie wraca jasność w umysłu tory
wokół powietrza lepkie jak myśli
a myśl w neuronach zatyka pory
jadę pociągiem, wokół pociągi
nie wiem, nie widzę, nie mnie te biele
chcę już do domu, w pustki odmęty
która mi blizny znaczy na ciele.
Tramwajem
Jedzie nad Gdańskiem czerwony tramwaj
gdzieś się zatrzyma, a coś ominie
nie ma w nim ludzi poza ciałami
który nie wiedzą nic o dziewczynie
dziewczyna płocha patrzy w podłogę
nie wie, co zrobić z głową zbyt ciężką
i nie chce słyszeć tonów wysokich
ludzi, co widząc słyszą i węszą.
A tą dziewczyną jestem czasami
i z reklamówką pełną przedmiotu
jadę tramwajem gdzieś ponad Gdańskiem
słysząc swe imię wśród kół stukotu.
Nocne lęki
Kołdry fałd biorę do ręki
zimno i gorąco
czarne czuję nocy lęki
i zazdroszczę słońcom
zimą granitowe noce
miażdżą szepty rodzin
gdy pod kołdrą lęk klekoce
do bezkresnych godzin.
Moja głowa
Moja głowa mówi językiem
którego nie uczyli w szkole
ona coś bardzo chce przekazać
a mnie brak prawdy w oczy kole
nie wiem, co mam jej odpowiedzieć
ona samotna z żalu płacze
chciałabym mieć w niej przyjaciółkę
lecz słów uprzejmych nie zobaczę.
Moja głowa mówi językiem
który gdzieś w dawnych stoi księgach
chciałabym głowę moją poznać
nieść nie na szyi, lecz na rękach.
Bajka poranna
Budzę się rano
lecz w głowie noc
w umyśle kulki
z tysiąca proc
złotawy brokat
srebrzysty róż
słońc kilkanaście
i wiele burz.
Świeci mi w oczy
poranny żar
skóra zziębnięta
krzyczę zły czar
ktoś odkrzykuje
sąsiad czy kto?
Wychodzę w miasto
miarowy krok.
Bajka wieczorna
Nie mam już wiele marzeń
prosić przestałam zdrowia
życie wciąż żyć mi każe
bo życie to choroba.
Wylecz mnie proszę, życie
ale nie lecz mnie z życia
kocham cię wyśmienicie
nie mam nic do ukrycia.
Życie to dla mnie praca
życie to dla mnie leki
życie snów mi nie zwraca
żyję — biały manekin.
Niezła laska
Wsiadła w Gdańsku do tramwaju
niezła laska. Patrzy na nią
facet jeden, drugi, trzeci
podziwiając ładną panią.
Laska słodko się uśmiecha
nie wie nikt: do kogo, po co.
Czy to widzi, co zwyczajne
czy stworzone mózgu mocą?
Laska trzyma nonszalancko
dłoń na modnej dziś torebce.
Czy to bezruch jest z reklamy
czy to strach napina mięśnie?
Laska na widoku panów
na kark zgrabny włos zarzuca.
Czy do uczuć to zachęta
czy ratunku wzrokiem szuka?
Laska zerka na mężczyznę