Rozdział 1
Słońce wstało ponad horyzont bardzo wcześnie. Chmur na niebie żadnych nie było, więc zapowiadał się ciepły dzień. Odrobina wilgoci z nocy szybko wyparowała. Słoneczne promienie padały na szybę w oknie pokoju, w którym Dawid otrzymał zakwaterowanie. Zgodnie z zaleceniem doktora psychoterapeuty zdecydował się na dwa tygodnie wypoczynku nad morzem. W pokoju zaczęło robić się duszno, co obudziło Dawida. Wstał z łóżka i otworzył okno. Do pokoju wleciał zapach poranka i kwiatów z ogródka jego gospodyni.
— Dzień dobry, słoneczko — powiedział Dawid z radością witając piękną pogodę.
— Witaj, drogi przyjacielu — odpowiedziały słoneczne promienie i połaskotały go po policzku. — Wstawaj, bo szkoda tak pięknie rozpoczętego dnia — zaśpiewały mu roziskrzone promyki słonecznego blasku.
Potem zaraz kichnął siarczyście, opluwając szybę okienną, ponieważ wraz ze świeżym powietrzem do pokoju wleciało również kilkanaście rożnych pyłków kwiatowych, które w większości były alergenami.
— Aby was pokręciło, wredne pyłki! — powiedział do nich Dawid z odrobiną złości.
Potem poszedł do łazienki, wziął jeden z ręczników przygotowanych dla niego i wrócił do pokoju by wytrzeć oplutą szybę w oknie. Nie do końca udało mu się wycieranie szyby, bo nieco rozmazał swoją ślinę na szybie, ale w każdym razie nie wyglądała już na zaplutą, tylko na niezbyt dokładnie wytartą. W promieniach słońca wszystko było dokładnie widać, ale Dawid domyślał się, że gdy słońce przesunie się dalej na południe i okno znajdzie się w cieniu, to smugi znikną jak zaczarowane.
— Może być — ocenił pozytywnie swój profesjonalizm w sprzątaniu. — W końcu jestem tu na wakacjach — dodał uśmiechając się do słońca.
— No i co się szczerzysz z samego rana? — zapytało wszystkowidzące słońce, niczym oko wszechmocnego boga.
— Zaraz pójdę się opalać, to sobie porozmawiamy, ale najpierw poranna toaleta i śniadanie, bo o swoją kondycję trzeba dbać nawet podczas urlopu nad morzem — powiedział. — Może jednak podczas po prostu wypoczynku nad morzem, bo urlopu to w zasadzie nie mam — poprawił się Dawid, zerkając czy słońce zauważyło jego przejęzyczenie, ale ono było zajęte już czymś innym.
Poszedł więc z ręcznikiem do łazienki. Ten ręcznik od wycierania śliny z okna rzucił na podłogę jako nadający się do prania.
— Może byś chociaż dłonie we mnie wytarł, zanim mnie rzucasz na podłogę jak nikomu niepotrzebna szmatę — poskarżył się ręcznik.
— Zamknij się szmato! — odparł Dawid i się roześmiał. — Niezły kawał, co? Sam siebie tak nazwałeś — powiedział do ręcznika. — Wybacz mnie — dodał po chwili.
Następnie zdjął z siebie piżamę i wszedł pod prysznic. Po spuszczeniu zimnej wody, popłynęła przyjemna, gorąca woda. Stał tak pod lejącymi się strumieniami i rozkoszował się tym najprawdziwszym wodospadem, bo woda wszak właśnie spadała na niego z góry. Potem użył odrobinę antyalergicznego żelu, a następnie żelu nawilżającego. Pod wpływem tych zabiegów jego ciało stawało się gibkie i sprężyste, a skóra jędrna i elastyczna.
— Dziękuuuuję ci, mydełko me, za troski twe o ciało me — zaśpiewał do zasłyszanej poprzedniego dnia melodii.
— Nie ma sprawy — odpowiedział mu żel do kąpieli, zanim zdążył go spłukać z siebie strugami wody.
— Wybacz mnie, mydełko me — śpiewał przy tym.
Dawid zakręcił krany, po czym sięgnął po czysty ręcznik i wytarł się bardzo dokładnie. Zużyty ręcznik rzucił na podłogę, by mógł się zbratać ze swoim oślinionym bratem. Gospodyni zapewniała codziennie świeże ręczniki, co kosztowało sporą dopłatę do standardowej ceny za wynajem pokoju z łazienką.
— Piękny mamy dzisiaj dzień — powiedział Dawid wracając z łazienki do pokoju na golasa.
Potem wrócił do łazienki, zabrał swoją piżamę i wróciwszy do pokoju położył ją do łózka, a następnie przykrył kołdrą.
— Teraz lepiej — powiedział do piżamy.
— Momomo — zamruczała niewyraźnie piżama spod kołdry, co Dawid uznał za wystarczającą odpowiedź.
Następnie otworzył szafę i wyjął z niej czyste bokserki elastyczne, niebieskie z drobnymi wzorkami, czerwone skarpetki z nadrukowanymi frytkami, oraz rozpinaną koszulę z długimi rękawami w niebiesko-czerwoną kratę, z dwoma kieszeniami na piersiach. Niebieskie wranglery leżały na krześle od poprzedniego wieczoru.
Zanim się ubrał, posmarował sobie łokcie i plecy kremem nawilżającym, a dłonie kremem ochronnym do dłoni, natomiast twarz i szyję balsamem nawilżającym.
— Tak właściwie, to nad morzem nie powinno się stosować żadnych kremów nawilżających, bo powinna wystarczyć kąpiel w morskiej wodzie. Przecież morską wodę stosuje się nawet w aerozolach do nawilżania gardła i nosa — powiedział Dawid wcierając w twarz balsam i kontrolując ten proces w lustrze wiszącym na ścianie.
— Morska woda podczas kąpieli wyciąga wilgoć z organizmu — zauważyło lustro sceptycznie patrząc na jego zabiegi.
— Być może, ale morze raczej oddaje swoją wilgoć niż ją zabiera — stwierdził Dawid.
— Oddaje wilgoć ubraniom, meblom i murom — zauważyło ponownie lustro. — Natomiast organizmom żywym to raczej nie, chyba że rybom — upierało się lustro.
— Chcesz zostać stłuczone? — zapytał złośliwie Dawid.
— Ależ to by oznaczało siedem lat nieszczęścia — oburzyło się lustro.
— Chyba raczej dla gospodyni, a nie dla mnie, prawda? — zapytał Dawid.
— Masz rację, bezapelacyjnie, przyznaję i się kajam — powiedziało lustro.
— Doskonale — odparł Dawid. — Wybacz mnie, lusterko me — zaśpiewał.
Potem ubrał się na wyjściowo, to znaczy koszulę zapiął na wszystkie guziki. Znowu poszedł do łazienki, żeby się obejrzeć w lustrze.
— No i jak wyglądam dzisiaj z samego rana? — zapytał w dobrym nastroju.
— Bardzo ładnie — odpowiedziało lustro.
— Tylko ładnie? — zaniepokoił się Dawid odpowiedzią.
— Nie tylko bardzo ładnie, ale również po męsku, można by nawet powiedzieć, że dostojnie, niczym jakiś biznesmen na urlopie, albo nawet może w podróży służbowej, podczas której wypada wyglądać niezwykle porządnie, bo się reprezentuje firmę wobec ewentualnych klientów, a nawet wobec wszystkich ludzi, również tych przypadkowych, którzy klientami nie zostaną, ale swoją opinię zawsze mogą wyrazić podczas spotkania z kimś kto klientem jest i w ten sposób wpłynąć na jego opinię o firmie, oraz o dyrekcji, a także akcjonariuszach i być może przyszłych inwestorach.
— Teraz już znacznie lepiej, chociaż zabrakło mi odrobiny artystycznego wrażenia — ocenił Dawid z wyraźnym zadowoleniem.
— Nie chciałem wspominać, ale ów delikatnie zakrzywiony kołnierzyk koszuli wyraźnie świadczy o przywiązaniu do rodzinnej tradycji i doskonałego wychowania przez mamusię, natomiast to zagniecenie u dołu koszuli sprawia raczej wrażenie związania z huncwotem tatusiem, który korzystając ze swobody artystycznej zniknął był onegdaj i więcej już się nie pokazał.
— Dobra, dobra, wystarczy — powiedział Dawid.
Lustro zamilkło nie dokończając swojej opowieści o tatusiu. Ciekawe skąd te lustra czerpią tak dokładne informacje o odbiciach spoglądających w ich mroczne wnętrza, niczym w głębokie studnie, pomyślał Dawid, ale tego nie powiedział. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że zobaczył w lustrze błysk smoczej łuski, ale wrażenie szybko się ulotniło niczym dym z cygara.
Rozdział 2
Dawid wyszedł na ulicę. Postanowił zjeść śniadanie w małym, sezonowym barze dla wczasowiczów. Kilka osób już siedziało przy stolikach i zajmowało się pochłanianiem dużych ilości jedzenia. Największe powodzenia miały smażone ryby.
— Ryby na śniadanie? — zdziwił się. — Okropność — powiedział do siebie, a potem poprosił przy bufecie kawę i dwa rogaliki z dżemem truskawkowym.
Zapłacił i po chwili odebrał kawę, rogaliki, małą kosteczkę masła i dwa podobnej wielkości pudełeczka dżemu. Z kawą i talerzem w dłoniach poszedł poszukać wolnego stolika. Usiadł obok kobiety z dziewczynką. Posmakował kawy.
— Mogli by robić lepszą kawę, partacze — powiedział dość cicho do siebie, żeby nie wywoływać niepotrzebnych sensacji wśród klientów baru.
— Sam sobie zrób lepszą, skoro ci nie smakuje — powiedział obrus z jego stołu.
— Palant — mruknął niewyraźnie Dawid, mając jednak nadzieję, że obrus zrozumie.
— Nie obrażaj kobiety — powiedział obrus.
— Jakiej kobiety, skoro jesteś zwykłym, niezbyt dobrze wypranym obrusem — odparł.
— Jestem obrusem serwetą, płci obojga — powiedział obrus serweta.
— Najpewniej sam nie wiesz czym jesteś — powiedział Dawid złośliwie.
Dziewczynka przy sąsiednim stoliku przestała jeść frytki i przyglądała się Dawidowi z uwagą. Jej mama zajadała się zupą z ryby.
— Zupa na śniadanie! — skomentował Dawid dość głośno.
Dziewczynka spojrzała na matkę, ale ta nie zareagowała w żaden sposób, tylko spokojnie jadła zupę dalej.
Dawid spojrzał uważniej na dziewczynkę. Miała z osiem lat, może nawet siedem, więc była stanowczo zbyt młoda na gwiazdę serialu o wspaniałej pierwszej miłości do księcia współczesnego imperium bankowego, paradującego na co dzień w białym kołnierzyku i sztywnych, nakrochmalonych i dobrze wyprasowanych mankietach wystających z nieskazitelnie uszytego w Mediolanie garnituru.
Dziewczynka musiałaby sporo się napracować, ćwiczyć przez wiele lat bardzo intensywnie i wyczerpująco. Dzieci w tym wieku miewają skłonność do słodyczy, co powoduje odkładanie się w ich dziecinnych wciąż ciałach coraz więcej tkanki tłuszczowej.
— Mogę jeszcze jedno ciasteczko? — pytają się często mamusi, a wpatrzona w swoją ukochaną latorośl mamusia najczęściej nie tylko wyraża na to zgodę, ale również bardzo często namawia dziecko do kolejnego ciasteczka, żeby je pocieszyć, uspokoić, wesprzeć, bo życie w małej publicznej szkole w niewielkim miasteczku wcale nie należało do najprostszych.
Bo inne, wredne dzieciaki wpychają się do przodu używając łokci, kuksańców, kopniaków, a nawet gryząc aż do krwi. To właśnie krew na zdartych kolanach i łokciach, na ugryzionych przedramionach i dłoniach, a także okropne siniaki na twarzy powodowały prawdziwą wściekłość i przyśpieszone bicie serca kochającej matki.
Dlatego mama doskonale rozumiała, że jej córeczka nie zdoła wytrwać na drastycznej diecie w klubie baletowym ani w klubie tanecznym, ani w klubie jazdy figurowej na lodzie, a także w drużynie lekkoatletycznej. Jedyna możliwością było nakłonienie dziecka do uczenia się tekstów na pamięć, po to aby zabłysnąć w szkolnym klubie dramatycznym, wystąpić w kilku szkolnych przedstawieniach, potem zagrać znaczącą rolę w sztuce z okazji rocznicy stu lat nadania praw miejskich, a pan burmistrz jest takim przystojnym mężczyzną.
— Dziękuję, kochany panie burmistrzu, proszę, kochany panie burmistrzu, jestem bardzo zobowiązana, kochany panie burmistrzu, jestem niewymownie wdzięczna, kochany panie burmistrzu — mówiły mu wciąż wszystkie urzędniczki w Urzędzie Miasta, ale żadna flądra nie przygotuje dla kochanego pana burmistrza specjalnego przedstawienia teatralnego, w którym rola burmistrza miasta będzie rolą pierwszoplanową i ukaże włodarza miasta jako wspaniałego przywódcę lokalnej społeczności i doskonałego kandydata do stanowiska wojewody, funkcję posła lub senatora.
Na szczęście te wszystkie urzędniczki zza nowoczesnego biurka ze sklejki i z niewygodnego krzesła, które nie odpowiada wymogom przepisów BHP, ale z niewiadomego powodu podczas dokonywania zakupów dla urzędu nikt jakoś nie potrafi zakupić krzeseł, które tym wymogom przepisów BHP odpowiadają, te wszystkie zapatrzone całymi dniami w ekrany komputerów, które niszczą im wzrok, a migotanie ekranu może doprowadzić do apopleksji, czy jak się ta dolegliwość nazywa, z powodu której żadni inspektorzy nie wyślą ich wcześniej na rentę chorobową, bo ci wszyscy orzecznicy ZUS dbają tylko i wyłącznie o uzasadniony interes ZUS, a więc te przyklejone do swoich stołków za marne pensje urzędniczki miejskie nigdy nie zauważą, że dbać trzeba przede wszystkim o przełożonego, o kochanego kierownika, a nawet o drogiego pana dyrektora, jeżeli chce się robić oszołamiającą karierę w świecie administracji publicznej.
Rozdział 3
Dawid wziął kolejny łyk kawy i zabrał się za krojenie rogalika. Był świeży i chrupiący, tak jak lubił, ale z tego powodu bardzo się kruszył. Dawid zbierał okruchy rogalika i wkładał je sobie do ust. Potem przekrojonego rogalika posmarował masłem. To samo zrobił z drugim rogalikiem, przy czym masła mu nie wystarczyło, więc czwarta połówka została bez masła.
— Kochanie, jedz frytki — powiedziała mama do dziewczynki.
— Parszywi złodzieje! — powiedział Dawid.
Otworzył małe pudełeczka z dżemem i smarował nim połówki rogalików. Na szczęście dżemu wystarczyło aż z nadwyżką, więc posmarował grubiej.
— Bynajmniej tego wystarczyło — ucieszył się Dawid.
— Mamo, dlaczego pan gada sam ze sobą? — zapytała dziewczynka.
— Kasiu! Nie zaczepiaj pana! — powiedziała mama dziewczynki.
— Dziewczynka ciebie rozszyfrowała — powiedział rogalik do Dawida.
— Nie wiesz o czym mówisz — odparł Dawid i zerknął na dziewczynkę, która cały czas się jemu przyglądała.
— Wcale nie gadam sam do siebie — zaprzeczył Dawid.
Dziewczynka nic na to nie powiedziała, ale wciąż patrzyła mu prosto w oczy.
— Kasiu, jedz frytki, proszę — poprosiła ją mama, po czym wróciła do swojej zupy.
Dawid ugryzł rogalika z dżemem i popił kawy.
— Będziesz nas pożerał na oczach tego dziecka? — zapytała druga połówka tego samego rogalika.
— Nie gadam ze swoim jedzeniem, bo to źle wpływa na trawienie — powiedział Dawid.
— Dlaczego ten pan gada sam do siebie? — zapytała dziewczynka.
— Prosiłam ciebie, żebyś nie zaczepiała pana, prawda? — zapytała mama dziewczynki.
— Tak, ale ja wcale nie zaczepiam — upierała się dziewczynka.
Dawid znowu ugryzł rogalika z dżemem, a potem popił kawy.
— Nie gadam sam do siebie, tylko gadam do ciebie — powiedział Dawid uśmiechając się do dziewczynki.
— Proszę nie zaczepiać mojego dziecka! — oburzyła się mama dziewczynki.
— Droga pani, ja jej wcale nie zaczepiam, tylko zwyczajnie z nią rozmawiam, tak jak rozmawiają ze sobą kulturalni ludzie, którzy zastanawiają się nad światem, nad jego działaniem na ludzi i nad reakcją ludzi na te działania, bo wszystko to wpływa na nasze życie — powiedział Dawid do mamy dziewczynki.
— Zadzwonię po policję — zagroziła kobieta.
— Każdy człowiek ma prawo do oczekiwania pomocy od policjantów — powiedział, po czym połknął resztę nadgryzionej połówki rogalika z dżemem i napił się kawy.
— Jesteś innego zdania? — zapytał filiżanki z kawą.
— Nie gadaj tyle podczas jedzenia, bo ci zostanie na żołądku — odpowiedziała filiżanka.
— Uważaj, bo cię rozbiję — zagroził Dawid filiżance.
Mama dziewczynki wstała od stolika.
— Chodź, idziemy już — powiedziała do dziewczynki.
— Ale ja jeszcze nie zjadłam — zaprotestowała dziewczynka.
— Te frytki już są zimne — powiedziała mama. — Idziemy — zdecydowała.
Dziewczynka chcąc nie chcąc też wstała od stolika i poszła z mamą.
— Do widzenia — powiedziała dziewczynka po kilku krokach.
— Do widzenia — odpowiedział Dawid i się do niej uśmiechnął. — Wybacz mnie, dziecinko.
— Niech pan się do niej nie odzywa! To jest jeszcze dziecko! — oburzyła się mama dziewczynki i pociągnęła ją za sobą.
Gdy odchodziły, Dawid zauważył dziwny błysk za uchem kobiety i na chwilę go zmroziło. Mógł mieć poważne wątpliwości, czy ów błysk nie był przypadkiem błyskiem smoczej skóry, albo smoczej łuski, ale na szczęście wrażenie zniknęło wraz z kobietą i jej córeczką.
— Całe szczęście, że już sobie poszła — powiedział z ulgą.
— Trzeba się było nie odgrażać — powiedziała filiżanka z kawą.
Dawid ponownie napił się kawy.
— Im dłużej się ciebie smakuje, tym lepiej smakujesz — pochwalił kawę.
— Dziękuję bardzo za uznanie — odparła resztka kawy z filiżanki.
— Nie ma sprawy — odparł, po czym wsadził sobie do ust ostatni kawałek rogalika.
Pozostały mu jeszcze trzy połówki rogalików. Powinien w następnej kolejności jeść drugą połowę tego samego rogalika, ale nagle zmienił zdanie i jednym ugryzieniem odgryzł od razu połowę połówki drugiego rogalika.
— O matko moja! — zawołała wypchnięta z kolejki jedzenia połówka rogalika. — Ty potworze!
Dawid wyraźnie poczuł, że rogaliki go oskarżają o zbrodnię, więc czym prędzej pożarł wszystkie rogaliki w dowolnej kolejności, napychając sobie usta tak bardzo, że przez chwilę nie mógł nabrać oddechu. Już się obawiał, że będzie musiał zwrócić pogryzione rogaliki, co byłoby prawdziwą zbrodnią, ale na szczęście zdołał wszystko połknąć. Szybko wypił całą resztę kawy z filiżanki.
— Już myślałam, że nie dasz rady — odezwała się filiżanka.
— Czy coś jeszcze panu podać? — zapytała kelnerka w krótkich spodenkach i fartuszku.
Rozdział 4
Kelnerka była bardzo ładna, nadzwyczaj zgrabniutka, no i jeszcze dodatkowo bardzo młodziutka. Dawid natychmiast dostrzegł u niej trzy złote zalety rozkosznego dziewczęcia. To musiało być wyjątkowe zrządzenie losu. Uśmiechnął się więc szeroko do ślicznej kelnerki.
— Co pani może mi zaproponować? — zapytał
— No, może… — zastanawiała się kelnerka. — Może jeszcze jedną kawę, niezwykle łagodną, a jednak aromatyczną i odrobinę pobudzającą.
— Doskonały wybór, proszę pani — ocenił.
— Naprawdę? — zdziwiła się dziewczyna.
— Naturalnie — potwierdził. — Poproszę wobec tego taką kawę.
— Bardzo proszę, już podaję — powiedziała kelnerka i poszła do bufetu.
Dawid przez chwilę spoglądał za nią jak odchodziła od jego stolika, podziwiając jej zgrabne uda i sprężystą pupę. Był zachwycony tym widokiem.
— Ona jest jeszcze rozkoszniejsza niż tamta dziewczynka — powiedział do wazonika z tulipanami na stoliku.
— Naturalna świeżość zawsze była w cenie — odpowiedział mu wazonik.
— Naturalna świeżość po prostu jest niezastąpiona — dodał jeden z tulipanów.
— Faktycznie, macie rację — przyznał Dawid.
— Bardzo proszę — powiedziała śliczna i młoda kelnerka stawiając na jego stoliku filiżankę z kawą. — Na zdrowie.
— Bardzo serdecznie dziękuję, kwiatuszku — podziękował.
Kelnerka uśmiechnęła się do niego, po czym poszła z powrotem za bar, pokazując mu ponownie swoje rozkoszne, zaokrąglone, sprężyste, chociaż zapewne mięciutkie pośladki w obcisłych elastycznych spodenkach.
Dawid uznał, że ma wystarczająco dużo czasu na dalsze wysiadywanie w barze oraz popijanie kawy. Nie miał nic konkretnego do roboty poza wypoczywaniem i relaksowaniem się, a wszelakie kontakty ze ślicznymi dziewczętami można było z całą pewnością uznać za relaks i wypoczynek.
Jego doktor psychoterapeuta znał jego fascynację nieożywionymi przedmiotami, ale naturalnie nie miał zielonego pojęcia o tym, że kochał wszystkie dziewczęta. Był w stanie poświęcić wszystkie inne sprawy dla każdego ślicznego dziewczątka. Jedynym wyjątkiem były smoki. Tych potworów obawiał się najbardziej.
Spojrzał przez okno w kierunku ulicy, którą rozpoczynali swój codzienny marsz w gronie rodzinnym z kocykami, parawanami, dmuchanymi piłkami, kołami do pływania z głową dinozaura oraz koniecznie leżakami różnej budowy i różnego koloru, dumni z siebie i zadowoleni z urlopu wczasowicze.
— Taki wczasowicz to z całą pewnością odmienny rodzaj człekokształtnych — powiedział Dawid.
— Dlaczego pan tak uważa? — zapytała kelnereczka, która właśnie podeszła do jego stolika by zabrać talerz i pustą filiżankę po pierwszej kawie.
— Nie mam co do tego absolutnej pewności — powiedział. — To tylko moje podejrzenia, które się coraz bardziej uprawdopodabniają po licznych obserwacjach.
— Rozumiem — odparła kelnereczka i przystąpiła do zbierania pustych naczyń.
— Podejrzenia jednakowoż opierają się na długotrwałych obserwacjach, można nawet powiedzieć, że wieloletnich — powiedział szybko, żeby ją zatrzymać chociaż na chwilę.
— Tak? — zapytała i wydawało się, że jest zainteresowana.
— Proszę tylko spojrzeć na ten tłum idący w kierunku plaży — wskazał głową w kierunku ulicy.
— Co z nimi? — zapytała dziewczyna z miłym uśmiechem na twarzy.
— Z własnej woli, a także można powiedzieć, że na własne życzenie, idą w tym marszu upiorów jakby ich ktoś zmuszał, jakby ich ktoś popędzał przy pomocy bata, hałasując przy tym tymi wszystkimi zabawkami, leżakami, parawanami, kocykami, piłkami, kołami do pływania, dmuchanymi materacami i pompkami do pompowania dmuchanych materaców, a do tego jeszcze kanapki, ciasteczka, butelki z lemoniadą, termosy z kawą, bo samemu zrobiona kawa w pokoju gościnnym jest tańsza od tej kawy kupionej w kawiarni czy barze, a zwłaszcza od kupionej na plaży, puszki z piwem, bo bez tego wypoczynek na plaży nie miałby żadnego sensu, kremy do opalania, żeby przez całodzienne wylegiwanie się na plaży nie poparzyć pleców, a zwłaszcza nosa, bo jak człowiek potem wygląda okropnie z takim czerwonym nosem, jak pajac chyba, albo raczej cyrkowy klaun, z którego wszyscy się śmieją do rozpuku.
Przestał mówić i przez chwilę panowała cisza. Dziewczynka patrzyła na ulicę i coraz bardziej się uśmiechała.
— Zawsze myślałam, że oni tam idą dla przyjemności, a tymczasem to może wyglądać zupełnie inaczej — powiedziała szczerze zdziwiona dziewczyneczka laleczka.
— Masz rację, dziewczątko ty moje, to jest niezwykle skomplikowana sprawa, bo ci wczasowicze, albo letnicy, jak też bywają nazywani, sami jeszcze o tym wszystkim nie wiedzą. Oni to zauważą dopiero po skończonym urlopie, gdy poczują, że pomimo urlopu wcale nie wypoczęli, a nawet są jeszcze bardziej zmęczeni niż przed urlopem — powiedział Dawid do dziewczęcia, które robiło coraz większe oczy.
— No ale to jest ich własny wybór — powiedziała kelnerka wciąż spoglądając na ulicę.
— Masz rację — przyznał Dawid. — To jest niezwykle inteligentna i błyskotliwa konstatacja.
Uśmiechnęła się rozkosznie i słodko zarumieniła.
— Dziękuję — powiedziała z kiwnięciem głowy.
— To ja dziękuję, bo bardzo miło się rozmawia z mądrą osobą — pochwalił ją Dawid.
Z uśmiechem na ustach zabrała talerz i filiżankę po kawie i zamierzała już odejść.
— Wybacz mnie, ale czy umówiłabyś się ze mną na lody po pracy? — zapytał szybko.
Zatrzymała się i przez chwilę rozważała propozycję.
— Czemu nie — powiedziała. — Lubię lody.
— Bardzo dziękuję — podziękował. — To o której kończysz tu pracę?
— O ósmej, to znaczy o dwudziestej dopiero — odparła z zauważalnym smutkiem.
— Naturalnie zaczekam — odpowiedział. — A jak masz na imię?
— Basia — odpowiedziała kelnerka i znowu słodko się uśmiechnęła.
— A ja Dawid — powiedział i wyciągnął w jej kierunku swoją dłoń.
Dziewczyna podała mu również swoją dłoń do uściśnięcia, a on skorzystał z okazji by tę rączkę dziewczęcą przytrzymać przez chwilkę w swojej dłoni. Poczuł przyjemne ciepło jej ciała. Potem ona poszła z naczyniami na zaplecze, a on znowu podziwiał jej piękne i niezwykle zgrabne uda, cudowne łydki nastolatki, niewinne kolana, które nie obejmowały jeszcze żadnego mężczyzny, najprawdopodobniej, no i te najpiękniejsze zgrabniutkie pośladki, które po prostu musiały jeszcze być niewinne, dziewczęce, niemal dziecięce, a jednak bardziej panieńskie, bo to raczej panienka była, a nie dziecko.
Rozdział 5
Dawid wypił w spokoju swoją drugą kawę, potem poszedł odnieść filiżankę i zapłacić z myślą, że znowu zobaczy śliczna Basię, ale niestety za barem stał pryszczaty chłopiec, a dziewczyny nigdzie nie było widać. Cóż było robić, zapłacił za kawę i wyszedł z baru.
Ulicą wciąż sunął korowód ludzi zmierzających całymi rodzinami w stronę morza i plaży. Zanim wstali z łóżek, zażyli porannej kąpieli pod prysznicem, bo na wczasach trzeba brać kąpiel dwa lub trzy razy dziennie, skoro jest to wliczone w cenę wynajmowania pokoju, zanim potem się ubrali, a następnie zjedli śniadanie, podobnie jak Dawid, to wybierali się na plażę dopiero około południa, bo wiadomo, że latem dni są długie, więc śmiało można uprawiać plażing, smażing i leżakowanie co najmniej przez pięć godzin, aż do siedemnastej godziny, bo później zaczyna się to robić nudne, monotonne i coraz mniej wydajne, bowiem słoneczko też się o tej samej porze szykuje do nocnego wypoczynku.
Ten tłum Dawid starał się wszelkimi sposobami omijać z daleka, bowiem w takim tumulcie i zamieszaniu nie sposób było ustrzec się od niechcianego kontaktu z błyszczącymi łuskami i śliskimi skórami smoczego pochodzenia, a każdy kontakt z tym badziewiem przeklętym wywoływał rany na jego skórze, parzył oczy jak błysk spawania i niósł za sobą fetor smoczego jadu, którego nie sposób było zmyć z ciała.
W budce z lodami kupił jedną gałkę loda śmietankowego w wafelku, żeby ocenić smak podawanych tam lodów. Zapłacił cenę taką samą jak wszędzie w miasteczku. Najwyraźniej wszyscy sprzedawcy lodów ustalali ze sobą ceny, albo po prostu podglądali ceny u siebie nawzajem. Nikt nie chciał mieć drożej, bo wtedy klienci by poszli gdzie indziej. Równocześnie nikt nie chciał mieć zbyt tanio, bo szkoda było możliwego do osiągnięcia zarobku.
Rozumiał tych ludzi z małej mieściny doskonale. Jeżeli ceny lodów były jednakowe, to sprzedawcy uczciwie konkurowali ze sobą tylko i wyłącznie za pomocą smaku lodów, bo wtedy można było opowiadać, że lody mają wzięcie bo smakują, a smakują bo są dobre, a są dobre bo uczciwie przyrządzone, a uczciwie przyrządzone bo producent jest uczciwy, nie tak jak te wielkomiejskie złodzieje.
To samo dotyczyło wszystkich innych spraw. Na przykład zawiezienie wczasowiczom walizek na dworzec kolejowy przy pomocy małego wózka kosztowało zawsze dziesięć złotych i ani nikt nie żądał więcej, ani też, nie daj Boże, nikt nie odmawiał zapłaty za usługę, bo jak raz jeden chciwy sknera z miasta nie zapłacił, to jego walizki wylądowały w porcie, a ile jeszcze przy tym było ubawu, śmiechów, żartów, a także pomstowania i grożenia policją, to całe miasteczko pamięta, bo opowiadano sobie tę historię bardzo długo.
Smak loda był dość dobry, ale dało się w nim wyczuć językiem małe grudki lodu, co natychmiast psuło efekt śmietankowej ochłody. Dawid postanowił poszukać innego miejsca do wieczornej wyprawy na lody z Basią.
Nieco dalej zobaczył niewielki namiot z wyłożonymi w środku książkami. Od razu tam skierował swoje kroki. Po krótkim zapoznaniu się z wyłożonymi tytułami doszedł do wniosku, że jest to miejsce sprzedaży tak zwanej „taniej książki”, bowiem nie było tam żadnych nowości wydawniczych ani żadnych publikacji znanych w świecie literackim nazwisk.
Pomimo tego przyglądał się kolejno wszystkim sprzedawanym książkom, a niektórym zaglądał nawet na ostatnią stronę okładki, gdzie drukowano najczęściej bardzo krótki opis powieści, a także wymieniano inne publikacje autora, lub autorki.
Nie znalazł nic co by go zainteresowało, wobec czego powiedział grzecznie: Wybacz mnie, ale dziękuję, siedzącej w kącie młodej dziewczynie i wrócił na ulicę.
— Nie patrz za siebie, tylko idź dalej — powiedział sobie półgłosem.
Coś go jednak korciło, żeby zawrócić do namiotu z książkami.
— To do mnie niepodobne! — powiedział. — Nie kupiłem żadnej książki.
Zatrzymał się i rozważał, czy wrócić, czy też iść dalej.
— Jakie książki miał pan na myśli? — zapytała go młoda i piękna sprzedawczyni pamiątek. — Mam tu książkę pamiątkową, książkę czytaną przez żabę, książkę ze ślimakiem na okładce, dla którego książka jest domem, a także książkę bez tytułu i autora, bowiem każdy sam może sobie tę książkę zapisać własnymi opowieściami, a potem dzieciom, lub wnukom będzie można je czytać przed snem.
— Bardzo pani jest miła, a książki rzeczywiście interesujące, ale o czymś zapomniałem i muszę teraz wracać — powiedział Dawid i zawrócił do namiotu z książkami.
— Dzień dobry znowu — powiedział młodej i pięknej dziewczynie siedzącej w kącie.
— Dzień dobry — odpowiedziała młoda i piękna dziewczyna.
Dawid wszedł pomiędzy rozstawione książki, zastanawiając się przy tym, czy ona jest pełnoletnia, oraz czy sprzedawcy tych książek celowo przypadkiem nie zatrudniają tak młodych dziewcząt, bo im można mniej płacić.
— Można by o to zapytać, ale z całą pewnością dziewczę będzie się wstydziło podać swój wiek, bo przecież młodzież zawsze chce uchodzić za osoby dorosłe — powiedział na tyle cicho by dziewczyna nie dosłyszała.
— Nie planuj żadnego molestowania tej pięknej dziewczyny, zbereźniku — powiedziała do niego gruba książka z postacią jakiejś księżnej na okładce.
— Wybacz mnie, ale zamilcz! — warknął Dawid i natychmiast odwrócił książkę do dołu pierwszą stroną okładki.
Księżna coś tam jeszcze mamrotała, ale na szczęście prawie nic z tego nie było słychać. Mógł więc się zająć ponownym przeglądaniem wyłożonych tytułów. Książki historyczne o wojnie od razu pominął. Nie interesowała go ta tematyka. Ze szczególną uwagą wypatrywał powieści obyczajowych, czyli prościej mówiąc książek o miłości.
Ten temat interesował go najbardziej. Sfera obyczajowa to przede wszystkim relacje damsko-męskie, a ostatnio również męsko-męskie i damsko-damskie, chociaż te nowoczesne trendy Dawida nie interesowały. Nowoczesność jawiła mu się jako coraz większe uzależnienie od władzy pieniądza i chociaż bardzo chętnie z pieniędzy korzystał, to nie znosił wymuszania postaw, wymuszania poglądów, wymuszania działań ani żadnych innych wymuszeń.
Rozdział 6
— Walczy pani o władzę nad światem? — zapytał młodej i pięknej dziewczyny.
— Nie — odpowiedziała nadzwyczaj krótko i zwięźle młoda i piękna dziewczyna.
— To dobrze, bo ja też nie — powiedział i wrócił do przeglądania książek.
Okładki były bardzo kolorowe. Całość sprawiała wrażenie spoglądania w kalejdoskop, który przy nawet najmniejszym ruchu pokazuje za każdym razem inny obraz.
— Taki jest właśnie nasz świat — stwierdził.
— To znaczy jaki? — zapytała młoda i coraz piękniejsza dziewczyna.
— Kolorowy, pokawałkowany i co chwilę inny — odpowiedział.
Dziewczyna przez chwile milczała, być może zastanawiając się nad tym co powiedział.
— Ma pan całkowitą rację — powiedziała po chwili.
Dawid z satysfakcją pokiwał głową i uśmiechnął się do tej ślicznej sprzedawczyni książek.
— Jest pan naukowcem? — zapytała śliczna sprzedawczyni książek.
— Nie, a dlaczego pani o to zapytała? — zainteresował się.
— Bo ma pan bardzo ugruntowane zdanie na temat otaczającej nas rzeczywistości — odparła.
— Wcale nie ma pewności ani żadnej gwarancji, że to jest rzeczywistość — powiedział.
— Chce pan powiedzieć, że błądzimy we śnie? — zapytała z miłym uśmiechem prześliczna sprzedawczyni książek w małym namiocie stojącym pośrodku małego miasteczka.
— Tego jeszcze nie wiem, bo to się okaże dopiero wtedy gdy się obudzimy, albo wtedy gdy ktoś nas obudzi — odpowiedział Dawid i też się uśmiechnął do prześlicznej sprzedawczyni książek.
— A co jeżeli nie zdąży nas obudzić? — zapytała przekornie i z błyskiem w oczach.
— Wtedy na zawsze pozostaniemy w tej ułudzie i utoniemy w niej jak mucha w gęstej zupie.
— Czyli żarcia mamy po kokardę — powiedziała wskazując dłonią poziom, — ale to nas wcale nie uratuje. To chce pan mi powiedzieć?
— Mniej więcej — odpowiedział Dawid i wrócił do przeglądania książek.
— Ma pani tutaj książki o miłości? — zapytał po chwili młodej i prześlicznej sprzedawczyni.
— Interesuje pana miłość? — odpowiedziała pytaniem dziewczyna.
— Naturalnie, bo miłość jest zawsze siłą napędową ludzkości — odparł Dawid uśmiechając się do młodej i pięknej dziewczyny.
— Tam zaraz obok pana znajdują się interesujące powieści o relacjach międzyludzkich — powiedziała młoda sprzedawczyni.
— Dziękuję bardzo miłej pani — powiedział Dawid przeglądając kilka kolejnych książek.
W końcu wybrał jedną z nich i podszedł do sprzedawczyni. Zerknął na jej identyfikator, który miała przypięty do bluzeczki, który sterczał nieco na jej okrąglutkiej piersi dziewczęcej.
— Bardzo proszę panią Gosię o łagodny wymiar kary — powiedział z uśmiechem podając jej książkę.
Dziewczyna zerknęła do środka książki, po czym wypisała paragon.
— Tylko czternaście złotych — powiedziała oddając mu książkę.
— Jest pani bardzo łaskawa, pani Gosiu, wobec tego bardzo chętnie postawię pani lody — powiedział wygrzebując z kieszeni spodni kilka monet do zapłaty za książkę.
— Niestety, nie mogę stąd odchodzić — odparła.
— W takim razie kupię lody i przyniosę — zaoferowała się Dawid.
— Byłabym bardzo wdzięczna — ucieszyła się młoda dziewczyna.
— Jakie smaki? — zapytał Dawid.
— Truskawkowe — odpowiedziała piękna dziewczyna.
Dawid natychmiast poszedł do najbliższego punktu z lodami. Był to „Kiosk z lodami”, usytuowany tuż przy małej kawiarence. Kupił dwie gałki lodów truskawkowych dla dziewczyny i jedną śmietankową dla siebie. Szybko wrócił do małego namiotu z książkami.
— Bardzo proszę — podał dziewczynie lody truskawkowe, a sam przystąpił do lizania swojej gałki śmietankowej.
— Bardzo panu dziękuję — odparła dziewczyna biorąc od niego rożek z lodami.
— Proszę do mnie nie mówić tak oficjalnie. Mam na imię Dawid — powiedział.
— A ja Małgorzata, ale proszę mi mówić Gosia — odparła piękna i młoda sprzedawczyni sezonowa tanich książek.
— Bardzo mi miło, Gosiu — powiedział z uśmiechem zadowolenia.
Liżąc swojego loda śmietankowego doszedł do wniosku, że te lody są bardzo smaczne, a do tego porcje wyjątkowo duże. Postanowił o tym miejscu nie zapomnieć.
— Do której musisz tu pracować? — zapytał.
— Niestety, aż do dwudziestej pierwszej — odpowiedziała.
— Bardzo długo — zdziwił się Dawid.
— Lato jest krótkie, więc musimy je jak najbardziej wykorzystać do sprzedaży książek — wyjaśniła młoda i piękna sprzedawczyni książek Małgosia.
— A potem możemy razem pójść na lody — powiedział.
— Jeżeli do wieczora o mnie nie zapomnisz — odparła.
— Oczywiście, że nie zapomnę o tak pięknej dziewczynie — odpowiedział.
— Wielu już to samo obiecywało — powiedziała z uśmiechem młoda i przepiękna, a także z całą pewnością wrażliwa sprzedawczyni książek Małgosia.
— Czyżby Jasiu ciebie opuścił? — zapytał Dawid dziewczyny.
— Jaki Jasiu? — zainteresowała się sprzedawczyni.
— Mam na myśli tego z bajki o Jasiu i Małgosi, bo gdzie spotkać tak piękną istotę jak ty, jeżeli nie w bajce. Życie przy twoim boku, dzieweczko śliczna, to by dopiero była bajka.
Małgosia roześmiała się ślicznie i zarumieniła.
— Serdecznie dziękuję za te piękne słowa — powiedziała z wyraźnym zadowoleniem.
— Ależ bardzo proszę, cała rozkosz po mojej stronie — odparł.
Rozdział 7
Po wyjściu z małego namiotu z książkami Dawid poszedł dalej ulicą. Podziwiał to małe miasteczko. Cały ruch turystyczny skupiał się w nim na jednej ulicy i na plaży. Reszta ulic i stojących przy nich domów stanowiła zaplecze miejsc noclegowych dla wczasowiczów. Ponieważ zewsząd do centrum było bardzo blisko, to wszelkiej maści handlowcy, handlarze i sprzedawcy lokowali swoje sklepy, stragany lub kioski przy tej jednej, najczęściej odwiedzanej ulicy. Wystarczyło skręcić w bok i przejść kilkanaście kroków by znaleźć się w cichym zaułku, na cichej uliczce, a nawet wśród świeżej zieleni drzew i krzewów, lub trawników.
Przechodząc obok „Kiosku z lodami” zatrzymał się spoglądając na bardzo młodą sprzedawczynię lodów. Podszedł bliżej.
— Czym mogę panu służyć? — zapytała dziewczynka z uśmiechem.
— Przyszedłem tu żeby pani podziękować — powiedział Dawid i również się do niej uśmiechnął bardzo miło.
— Dziękuję serdecznie, a można wiedzieć za co? — zapytała młoda i piękna dziewczynka.
— Naturalnie, że można, a nawet trzeba — odparł, spoglądając w jej oczy.
Potem przez chwilę oboje na coś czekali.
— No więc? — przypomniała o sobie dziewczynka od lodów.
— A tak, naturalnie, już wyjaśniam. Bardzo serdecznie dziękuję za te pyszne lody. Nigdzie takich pysznych lodów nie robią — powiedział i się uśmiechnął.
— Bardzo proszę — ucieszyła się dziewczynka. — Moja mama je robi — wyjaśniła.
— Wybacz mnie, ale oprócz tego chciałbym jeszcze podziękować za duży rozmiar gałek, bo takich wielkich lodów nie można kupić nigdzie w całym miasteczku — powiedział Dawid.
— Bardzo mnie to cieszy, proszę pana — powiedziała śliczna dziewczynka.
— Mnie to również cieszy. Mam na imię Dawid — przyznał się Dawid.
— A ja Krysia, proszę pana — wyjaśniła śliczna dziewczynka od pysznych lodów.
— Nie mów do mnie pan. Przecież już wiesz jak mam na imię.
— Dobrze, Dawidzie — powiedziała i się rozkosznie uśmiechnęła.
— No i bardzo dobrze, Krysiu — ucieszył się Dawid. W takim razie poproszę jedną gałkę śmietankowych w wafelku — poprosił.
Dziewczynka Krysia, bardzo młoda i piękna sprzedawczyni lodów, sprawnie nałożyła gałkę loda na wafelek, dołożyła jeszcze dwa razy, żeby porcja była większa i wtedy mu podała olbrzymiego loda śmietankowego.
— Jestem zachwycony twoim wielkim sercem i litością do takich starych jak ja, kochana Krysiu — powiedział Dawid z odrobiną zamierzonej przekory.
— Przecież pan, panie Dawidzie, wcale nie jest stary — odparła Krysia.
— Przecież prosiłem, żeby bez pana — poprosił.
— No więc wcale nie jesteś stary, Dawidzie — poprawiła się Krysia ze śmiechem.
— Od razu lepiej to zabrzmiało — podsumował Dawid.
— Myślę, że jesteśmy prawie rówieśnikami — zaryzykowała Krysia.
— To jest, doprawdy, piękne. Ja też chcę być tak optymistycznie nastawiony do świata jak ty, droga Krysiu.
— To nic trudnego, wystarczy chcieć — stwierdziła przeuroczo uśmiechnięta optymistka Krysia, będąca prawie w jego wieku.
— Bardzo mnie to cieszy, że tak uważasz — powiedział. — Czy mogę od razu sprawdzić jak to działa?
— Pewnie, sprawdzaj — odpowiedziała z miłym uśmiechem i błyskiem w oczach Krysia.
— W takim razie ci powiem, że chciałbym pójść dzisiaj z tobą na spacer, powiedzmy gdzieś tak o godzinie dziewiętnastej. Co o tym myślisz? — zapytał.
— Nie ma sprawy. Dlaczego by nie — odpowiedziała Krysia i się roześmiała.
— Doskonale — ucieszył się Dawid z przyjęcia propozycji. — Nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę. Jestem ci dozgonnie wdzięczny. Pamiętaj o tym, że mam u ciebie dług wdzięczności — powiedział zapalczywie do Krysi.
— Nie musisz mieć u mnie żadnego długu — odpowiedziała. — To zupełnie normalna rzecz, że ludzie chcą sobie trochę pospacerować po długim dniu pracy. Będzie mi bardzo miło.
— Jestem tobą zachwycony, naprawdę, wciąż nie mogę wyjść z zachwytu i onieśmielenia — powiedział starając się do niej miło uśmiechać.
— Bardzo mi miło, Dawidzie, ale teraz już zacznij lizać twojego loda, bo wszystko ci stopnieje i spłynie na chodnik — powiedziała.
— Masz rację — przyznał i polizał szybko swojego loda. — No to do zobaczenia — powiedział odchodząc.
Krysia uśmiechnęła się do niego i pokiwała mu ręką.
— Do zobaczenia — powiedziała.
— Uważaj, bo mnie ugryziesz — ostrzegł wafelek. — Liż ostrożniej.
— Chcesz dotrwać do końca lizania? — zapytał Dawid ze śmiechem.
— A żebyś wiedział, potworze pożerający niewinne wafelki i pozbawiający je przyszłości i szansy na dorosłość — odparł wafelek.
— Spokojnie — uspokajał Dawid. — Najpierw wyliżę tego loda do ostatniej odrobiny, a dopiero potem ciebie zjem.
Rozdział 8
Dawid szedł ulicą i starał się przyglądać wszystkiemu. Ruch na ulicy już się zmniejszył. Widocznie ci wszyscy, którzy wybierali się na plażę już tam dotarli. Zobaczył namiot z ubraniami porozwieszanymi na wieszakach i wszedł do środka. Tam dopiero było morze ubrań, Można by było pływać wśród koszulek, bluzek, sukienek i spodni.
Szedł wzdłuż tego bogactwa szmatek. Ponad ubraniami dostrzegł zarysy dwóch sprzedawczyń ubrań. Obie były dość młode, dość wysokie i dość szczupłe. Miały bujnie ufryzowane włosy. Miały też długie rzęsy, posmarowane czarnym tuszem. Gdy Dawid nieco się do nich zbliżył, to zauważył, że jedna z dziewcząt uniosła nieco twarz ku górze i pociągnęła dwa razy nosem.
Oho, ta mnie chyba już zwęszyła, pomyślał Dawid. Smoczyce już ckną. Szybko rozejrzał się po stojących obok stojakach z rożnymi drobiazgami. Zauważył małe flakoniki z kwiatowa wodą toaletową. Wziął pierwszy z brzegu flakonik i pokropił siebie tą wodą. Poczuł niezbyt przyjemny zapach jakiejś chemii, ale tym się nie przejmował. Najważniejsze, że pachniał tak samo jak te wszystkie fatałaszki rozmieszczone na wieszakach wokół niego. Nie zamierzał kupować tego śmierdzącego badziewia, więc odłożył flakonik na miejsce.
Potem ostrożnie wychylił się zza damskich bluzek by zerknąć na smocze córki. Obie zajęły się już swoimi sprawami. Jedna składała dziecięce ubranka w kostkę, a druga coś tam stukała palcami na kasie sklepowej.
— Że też te ich smocze pazury nie porysują klawiszy od sklepowej kasy — mruknął cicho Dawid, po czym ostrożnie przesunął się dwa rzędy ubrań dalej od sprzedawczyń.
Poczuł się nieco bezpieczniej. Przeszedł kilka kroków dalej, ale tam poczuł irytujący zapach piżma, więc szybko zawrócił.
— Czy one wszędzie tak rozsiewają swoje feromony? — zapytał półgłosem, lecz nie spodziewał się odpowiedzi.
— Słucham pana? — zapytała nagle ekspedientka, której wcześniej nie dostrzegł.
Stała tuż obok niego, za wieszakiem z garsonkami.
— Czy pan czegoś szuka? — pytała dalej, choć najwyraźniej była zajęta wieszaniem na wieszak kolejnej różowej garsonki.
— Nie, nie, dziękuję — odpowiedział w popłochu i natychmiast zawrócił.
— Bo ja bardzo dokładnie wiem gdzie leży jaki towar — powiedziała sprzedawczyni.
— Pewnie pani te rzeczy układała na półkach i zawieszała na wieszakach — odparł.
— Naturalnie — odpowiedziała. — Takie jest moje codzienne zajęcie. Sprawdzam czy jakiegoś towaru nie robi się mało, a jeżeli tak to przynoszę nowe rzeczy z zaplecza.
— To bardzo odpowiedzialna praca — stwierdził Dawid.
— Naturalnie, klienci sklepu liczą na mnie, więc nie mogę ich zawieść — powiedziała sprzedawczyni garsonek.
— Podziwiam pani skrupulatność — powiedział i uśmiechnął się do niej.
— Dziękuję, jestem już przyzwyczajona do tej pracy i nie wyobrażam sobie innej — stwierdziła sprzedawczyni, po czym również się uśmiechnęła miło do Dawida.
— Ten sklep jest chyba sezonowy? — zapytał z odrobiną złośliwości.
— Owszem, ale przez resztę roku prowadzimy duży sklep w mieście i tam też mamy wszystkie sporo pracy — odparła sprzedawczyni.
— Stabilizacja zawodowa jest bardzo ważna dla każdego pracownika — zauważył Dawid.
— Tak, ma pan rację. To jest jedna z ważniejszych spraw we współczesnych czasach, bo nie wszystkie firmy otrzymują się na rynku — powiedziała sprzedawczyni.
— Tak, nie zawsze jest dobrze, ale jakoś przetrwać trzeba — przyznał.
— Zdaje się, że pan chciał coś kupić — przypomniała sobie sprzedawczyni.
Dawid szybko rozejrzał się po znajdujących się w pobliżu stojakach i wieszakach.
— Parę skarpetek chciałem kupić — powiedział i sięgnął ręką po błękitne skarpetki.
— To są raczej damskie skarpetki — powiedziała sprzedawczyni.
— No i bardzo dobrze, bo to dla kobiety — poinformował. — Sądzi pani, że dwadzieścia wystarczy? — zapytał.
— Ależ naturalnie — potwierdziła sprzedawczyni.
— W takim razie bardzo proszę je nabić na kasę i skasować, a ja się jeszcze tutaj rozejrzę — powiedział podając sprzedawczyni skarpetki i banknot dwudziestozłotowy.
— Dobrze, zaraz wrócę — odparła sprzedawczyni i wziąwszy banknot ze skarpetami poszła w kierunku kasy.
Dawid przezornie zbliżył się nieco do wyjścia z namiotu. Wolał nie zbliżać się do tamtych smoczyc. Już z daleka czół od nich fetor siarki rozchodzący się po namiocie. Jak tak będzie dalej, to te wszystkie ubrania im przesiąkną smoczym fetorem, pomyślał.
Gdy sprzedawczyni przyniosła mu skarpetki i kilka drobniaków reszty wziął tylko skarpetki.
— Dziękuję, reszty nie trzeba — powiedział niczym postacie z rysunkowej bajki i natychmiast wyszedł z namiotu.
Rozdział 9
W następnej kolejności Dawid wrócił do młodej i pięknej sprzedawczyni pamiątek. Od razu go rozpoznała.
— Dzień dobry, panu — powiedziała z uśmiechem. — Zdecydował się pan już na którąś z pamiątkowych książek? — zapytała.
— Dzień dobry, moja droga, postanowiłem do ciebie wrócić, bo ledwie odszedłem od twojego stoiska, to od razu zacząłem tęsknić — powiedział Dawid.
— Bardzo mi miło z tego powodu — wyznała młoda i piękna sprzedawczyni pamiątek z niebywale pięknym uśmiechem słodkich usteczek i delikatnym wydęciem brzoskwiniowych policzków.
— Powiedziałaś mi tak bardzo niesamowite rzeczy o tych cudownych książkach, które sprzedajesz na tym stoisku pamiątek, że już sobie wyobrażam całe mnóstwo sprośnych rzeczy, które mógłbym zrobić z tymi niezwykłymi książeczkami — powiedział Dawid patrząc w jej piękne oczy.
— O mamo, naprawdę? — zdziwiła się młoda i piękna dziewczynka sprzedająca pamiątki w popularnej, turystycznej miejscowości, do której przyjeżdżają tysiące turystów i wczasowiczów.
— Oczywiście, że naprawdę. Myślisz, że żartuję? — zapytał.
— Nie, ale to jest nieco dziwne — powiedziała dziewczynka.
— Ludzie bardzo często bywają dziwni — poinformował ją Dawid z powagą.
— Ale pan wygląda zupełnie normalnie — stwierdziła dziewczynka.
— Wybacz mnie, ale ci zdradzę, że ja się ukrywam i dlatego sprawiam wrażenie zupełnie normalnego faceta — stwierdził Dawid i wyszczerzył zęby.
Dziewczynka roześmiała się.
— To jest raczej zabawne, a nie straszne — powiedziała.
— Masz rację. Wygłupiam się — przyznał Dawid.
— Całkiem dobrze to panu wychodzi — stwierdziła.
— Jestem już stary, co? — zapytał Dawid.
— Wcale nie — odpowiedziała.
— To dlaczego mówisz mi pan? — zapytał.
— Nie wiem, bo tak wypada?
— Wypada, jeżeli ludzie się nie znają, a my już się znamy od dobrej chwili, prawda? — zapytał chcąc usłyszeć z jej ust potwierdzenie.
— To prawda — odpowiedziała dziewczynka, co bardzo go ucieszyło.
— No więc możesz do mnie mówić Dawid — powiedział Dawid.
— Marysia — powiedziała dziewczynka i wyciągnęła do niego dłoń.
Dawid z rozkoszą ujął jej dłoń i przez chwilę trzymał gładząc kciukiem.
— Bardzo mi miło — powiedział w końcu.
— No to co z tymi książkami? — zapytała dziewczynka.
— A tak, książki — przyznał Dawid z roztargnieniem.
— Książki są zawsze najlepszymi pamiątkami — stwierdziła dziewczynka Marysia.
— Ile ty masz lat? — zapytał nagle dziewczynki.
— Dlaczego? O co chodzi? Czemu ma zdradzić mój wiek? — dopytywała dziewczynka.
— Ponieważ to jest obecnie najważniejsza rzecz, która muszę ustalić — wyjaśnił.
— Ale ja nie chce zdradzać swojego wieku — powiedziała otwarcie.
— Nie masz wyboru. Musisz mi to powiedzieć, bo inaczej umrę tu na miejscu z chorobliwej ciekawości i będziesz mnie miała na swoim sumieniu — zagroził.
— A jeżeli nie to co? — zapytała z zainteresowaniem.
— Będziesz musiała zrobić mi sekcję zwłok i stwierdzić powód mojej śmierci — powiedział śmiertelnie poważnie.
— E tam, pan nie umrze — powiedziała dziewczynka.
— Umrę, bo poderżnę sobie żyły — zagroził wyciągając z kieszeni scyzoryk.
— To jest jakieś chore — uznała dziewczynka z oburzeniem.
— Jestem bardzo chorym człowiekiem, więc nic dziwnego — powiedział Dawid.
— Dobra, mam szesnaście lat, ale wyglądam na czternaście i wolałabym uchodzić za czternastolatkę — wyznała dziewczynka.
— Od samego początku uznałem, Marysiu, że masz właśnie czternaście lat — powiedział.
— Wolałabym, żeby tak pozostało — powiedziała Marysia.
— Dobrze, Marysiu. Uznajemy wspólnie, że masz czternaście lat i ani miesiąca więcej. Zgoda? — zapytał.
— Zgoda — powiedziała Marysia i uśmiechnęła się.
— W takim razie, kochana Marysiu, podaj mi, proszę, książkę, która sam mogę sobie napisać — poprosił Dawid.
— Doskonały wybór — przyznała dziewczynka i podała mu książkę.
Była dość gruba, tak na oko ze trzysta stron, czyli sto pięćdziesiąt kartek. Kartki były w linie, tak samo jak szkolne zeszyty. Na okładce widniał tytuł: „Moja książka”.
— Interesująca — przyznał Dawid. — O której kończysz pracę?
— Słucham? — zdziwiła się dziewczynka.
— Zapytałem o której kończysz pracę — powtórzył Dawid swoje pytanie.
— O osiemnastej — odparła Marysia.
— Doskonale — stwierdził Dawid. — O osiemnastej przyjdę po ciebie i wtedy pójdziemy na lody. Zgadzasz się?
— No dobra, może być — przyznała Marysia.
— W takim razie do zobaczenia — powiedział do młodej i pięknej sprzedawczyni pamiątek o imieniu Marysia, co brzmiało jak w popularnym serialu telewizyjnym.
— Mogę o tym powiedzieć mojej mamie? — zapytała Marysia.
— O tym, że kupiłem sobie na pamiątkę „Moją książkę”? — zdziwił się Dawid. — Jeżeli musisz, to owszem, możesz powiedzieć mamie. Sprawdza twoje rachunki?
— Owszem, sprawdza moje rachunki, ale chcę jej powiedzieć o naszej randce.
— Nigdy w życiu! — zaprotestował gwałtownie Dawid.
— Dlaczego? — zdziwiła się Marysia. — Zawsze o wszystkim mówię mojej mamie.
— To bardzo dobrze, że zawsze mówisz o wszystkim swojej mamie, ale tym razem nie możesz jej niczego powiedzieć o spotkaniu ze mną, bo to jest nasza tajemnica.
— Ale ja nie mam przed mamą żadnych tajemnic — wyznała Marysia.
— Każdy człowiek ma jakąś swoją tajemnicę, o której nikt nie wie, bo wtedy może mieć całkowitą pewność, że tylko on sam wie wszystko na swój temat i nie musi się obawiać żadnych innych informacji o sobie, bo takie inne informacje zazwyczaj nie są prawdziwe, a wręcz przeciwnie, są kłamliwe i wypowiadane z zazdrości, zawiści, a czasami nawet z nienawiści.
— Ale o mnie nikt obcy takich fałszywych informacji nie rozpowiada — stwierdziła Marysia.
— No właśnie. A teraz wyobraź sobie, że ktoś nas zauważy razem na spacerze, to od razu zaczną się opowieści, plotki, przekazywanie nowej informacji od domu do domu. Będą o tym mówili zawsze za twoimi plecami, a patrząc tobie prosto w twarz będę udawali, że nic o tobie nie wiedzą.
— Przecież to jest okropne — oburzyła się Marysia.
— No właśnie — potwierdził Dawid kiwając głową.
— No i co teraz? — zaniepokoiła się dziewczynka.
— Po to są właśnie tajemnice. Wyobraź sobie, że nikomu nic nie powiesz. Oni wszyscy będę plotkować, chichotać za twoimi plecami, pokazywać ciebie palcem, rozmawiać o tobie w tajemnicy przed tobą, a tymczasem ty będziesz mogła się z nich śmiać, bo przecież będziesz znała prawdę, będziesz wiedziała, że oni nie mają żadnych podstaw do plotek, że co najwyżej zmyślają, bo nie znają prawdy. Oni nie będą potrafili w żaden sposób ciebie dotknąć, tobie dokuczyć, bo te wszystkie ich opowieści to będą bzdury, a ty będziesz o tym doskonale wiedziała.
— Inaczej nie można tego załatwić? — dziwiła się Marysia.
— Wolisz żeby o tobie mówili, że jesteś nudna, zwyczajna, taka jak wszystkie inne dziewczyny, że niczym się nie wyróżniasz, że nie jesteś interesująca?
— No nie, pewnie, że nie. Nikt by tego nie chciał — przyznała.
— No właśnie — podkreślił Dawid. — No właśnie — powtórzył dla zwiększenia efektu.
— Dobra, nikomu o tym nie powiem — zgodziła się Marysia z błyskiem w oczach.
Rozdział 10
Dawid ruszył dalej wzdłuż ulicy wiodącej przez centrum miasteczka. Pod pachą trzymał książkę pod tytułem „Moja książka”. Szczerze mówiąc, był to po prostu gruby zeszyt w ładnej okładce, ale skoro na okładce tego zeszytu było napisane „Moja książka”, to fakt ów zmieniał znaczenie tego zeszytu i czynił go książką. Powoływał go do życia jako książkę, dawał mu drugie życie, powodował powstanie metamorfozy, która wywierała wpływ na wszystkich ludzi, którzy to dzieło oglądali, bowiem bez wątpienia było to dzieło. Dzieło geniuszu jakiegoś marketingowca, geniuszu sprzedawcy zeszytów, który dzięki temu znalazł nowy rynek zbytu dla szkolnych zeszytów.
Metamorfoza ta wywoływała przed oczami patrzących osób specyficzna mgłę, albo może zawirowanie, w którym widziany obraz zaczynał lekko wirować, tak jakby się ludziom kręciło w głowie, a dzięki temu widzieli oni na własne oczy coś co nie istniało, ale co oni bardzo by chcieli widzieć, i bardzo by chcieli żeby zaistniało, zmaterializowało się, nie wiadomo skąd, aby skutecznie.
Dawid szedł chodnikiem pomiędzy ludźmi, a książka pod jego pachą puchła, nabierała kształtu książki, robiła się coraz poważniejsza i zarazem coraz cięższa. Czuł wyraźnie ten ciężar i wyobrażał sobie ile ona będzie ważyć gdy do jej ciężaru doda się jeszcze ciężar atramentu potrzebnego do zapisania wszystkich jej stron. Na chwilę musiał aż przystanąć, bo naprawdę zakręciło mu się w głowie od tych rozmyślań.
Zobaczył obok małą kawiarenkę, a właściwie drink bar z bufetem, regałami z butelkami alkoholu za nim i kilkoma stolikami. Wszedł więc do środka i stanął przed bufetem.
— Czym mogę panu służyć? — zapytał barman w okularach słonecznych na oczach, chociaż w barze było raczej dość ciemno, bo ściany i sufit były pomalowane na czarno.
— Poproszę sto gram wódki czystej, sto gram coli słodzonej, dwie kostki lodu, oraz odrobinę soku z cytryny — zamówił Dawid.
— Już robię — odpowiedział barman z miłym uśmiechem. — Widzę, że jest pan miłośnikiem cytrynówki.
— Można tak powiedzieć, chociaż nie będzie to zbyt precyzyjne określenie mojej osoby, bowiem w znacznie większym stopniu jestem miłośnikiem pięknych kobiet — odpowiedział Dawid i się również uśmiechnął do barmana.
— Naturalnie, rozumiem, wszyscy rozsądni mężczyźni są miłośnikami pięknych kobiet — odpowiedział barman, nalewając do szklaneczki odmierzoną ilość wódki.
— Taką nadzieję mają wszystkie piękne kobiety — stwierdził Dawid.
— Zdaje mi się, że rozmawiam z prawdziwym koneserem wszystkich pięknych kobiet — powiedział barman, nalewając do szklaneczki odmierzoną ilość coli.
— Bez przesady, nie dałbym sobie rady z wszystkimi babami — roześmiał się Dawid. — W zupełności wystarczy mi ich kilka.