E-book
14.7
Smocza Krew — Nowy Sprzymierzeniec

Bezpłatny fragment - Smocza Krew — Nowy Sprzymierzeniec


2.5
Objętość:
646 str.
ISBN:
978-83-8221-010-1

Mojej mamie

ROZDZIAŁ 1

Patrząc na idącą przed nim Neilę, Drasan odnosił coraz silniejsze wrażenie, że to jej tak długo szukał. Nie miała co prawda urody i pozycji tych wszystkich wyfiokowanych panienek z dobrych domów, ale z całą pewnością posiadała coś, czego one nie miały — poczucie własnej godności. Wiedział doskonale, że każda z tych bogatych snobek pragnie go nie dla jego osobowości, ale dla korony.

Neila okazała się całkiem inna.

Choć udawała że nim gardzi, nie potrafiła ukryć prawdziwych uczuć, gdy znalazł się blisko. Dysponując bardziej czułymi zmysłami umiał wychwycić to, co dla innych pozostawało niewidoczne. Kiedy tylko znaleźli się sam na sam, jej serce gwałtownie przyspieszało, oddech stawał się płytszy.

Dotarłszy do miasta zagłębili się w szpaler wąskich uliczek, Alder zdjął z pół-smoka zaklęcie. Jednak on nadal musiał się skupiać na tym, by ukryć swoją obecność przed wszelkimi magicznymi istotami. Najemniczka prowadziła ich coraz głębiej, mijając nielicznych mieszkańców spieszących do swych domów. Nikt nie zwracał na nich uwagi, choć trzeba przyznać, że wyglądali dość osobliwie. Wszyscy z wyjątkiem kobiety byli okutani w grube płaszcze z kapturami nasuniętymi na czoło tak, by nie sposób było rozpoznać ich twarzy.

Dziewczyna szła szybkim krokiem, ani razu nie oglądając się na nich, a śnieg pokrywający brukowane uliczki skutecznie tłumił odgłos jej kroków. Minęła kilka karczm z których dobiegał wesoły gwar. Zapach pieczeni wdarł się w nozdrza Drasana. Żołądek natychmiast zareagował ostrym skrętem przypominając mu o tym, jak bardzo jest głodny. Zatrzymali się dopiero na samym rogu, tuż przed obskurnym budynkiem. Pordzewiałe łańcuchy podtrzymywały wyblakły szyld wiszący nad jego drzwiami. Głoszący, iż znaleźli się u wejścia do karczmy noszącej nazwę „Pod Czarnymi Żaglami”.

Neila stanęła przed drzwiami i zwróciła twarz ku towarzyszom. Drasan mimo woli wychwycił jej napięcie i coś jeszcze: typowy zapach, który wydziela ofiara zapędzona w kozi róg — strach.

— No dobrze — odezwała się do nich po raz pierwszy, odkąd znaleźli się w mieście. — To jest speluna o paskudnej reputacji do której chadzają najgorsze szumowiny w mieście. — Wzięła głęboki wdech, wyraźnie starając się uspokoić napięcie w głosie. — Chcę was jedynie prosić, co się tyczy głównie ciebie, Drasanie… — skierowała się do pół-smoka. — …o zachowanie spokoju, nawet jeśli zrobi się gorąco. Alder musi pozostać na zewnątrz, bo jeśli ruda suka Alt’ara gdzieś tu jest, to z pewnością już go wyczuła. Bezpieczniej i dla niego, i dla nas, jeśli pokręci się w pobliżu i będzie miał baczenie na to, co się dzieje na ulicy — wyrzekła to wszystko na jednym wdechu, wyraźnie starając się ukryć targające nią emocje.

— Spokojnie — powiedział Drasan wiedząc, że dziewczyna po prostu się boi. — Postaram się nie ujawniać tożsamości, dopóki to nie będzie bezwzględnie konieczne — dodał z lekkim uśmiechem.

Neila tylko pokręciła głową.

— Nic nie rozumiesz — stwierdziła cicho. — Sprowadzając cię tu naraziłam się na gniew najpotężniejszego po Bal’zarze człowieka w mieście. Już wcześniej mnie nie znosił, a teraz tak po prostu wkroczyłam na jego terytorium. Będziemy mieli szczęście, jeśli uda nam się ujść z życiem. Stary wilk nie lubi nieproszonych gości.

— Wilk? — zapytał Drasan, unosząc brew.

— Och, tak go czasem nazywają, bo znany jest z tego, że chadza z wilkiem u nogi. Ale to nie jest istotne — ponownie wzięła głęboki oddech. — Podobno wyczuwa magię na kilometr, tak jak niektóre zwierzęta. Im bliżej do niego podejdziesz, tym większe prawdopodobieństwo, że cię zdemaskuje, więc proszę cię, nie rób nic głupiego.

Po tej przemowie zapadła cisza. Patrzyli sobie w oczy. Tym razem dziewczyna całkowicie wyzbyła się używanej w stosunku niego zgryźliwości. W jej spojrzeniu dostrzegł autentyczną troskę.

— Trzymajcie się mnie i nie odzywajcie bez potrzeby — dodała, po czym pchnęła potężne skrzydło. Drzwi otwarły się donośnym skrzypieniem, oznajmiając wszystkim ich przybycie.

Gdy tylko się ruszyły, Drasana owionęła fala silnego odoru pośród którego dominowała woń stęchlizny, wymiocin i przetrawionego alkoholu. Nawet to nie zdołało zamaskować zapachu właściwego dla innego drapieżnika. Pierwotnie nie potrafił tego wyczuć, ale po przemianie z każdym dniem jego zmysły stawały się czulsze niż u ludzi, tak iż obecnie potrafił zwęszyć zapach, którego nikt poza nim nie czuł.

Cofnął się i warknął cicho.

Neila nie miała podobnych oporów i śmiało przekroczyła próg tonącej w półmroku izby, za nią szedł Velwel.

Izba nie była duża, większą jej część zajmowały cztery długie stoły przy których ustawiono topornie wykonane ławy. Zajmowała je najgorsza zgraja, z jaką Drasanowi kiedykolwiek zdarzyło się zetknąć. Większość w ogóle nie kryła się z posiadaniem broni. Miecze, noże, szable, a nawet łuki i kusze stały oparte o belki lub leżały na stołach, tak by właściciele mogli w każdej chwili po nie sięgnąć. Zabójcy zdawali się w ogóle nie dostrzegać gości, zajęci grą w karty lub sączeniem piwa z glinianych kufli.

Pół-smok widział, jak ukradkiem łypią na Neilę, gdy ta, jak gdyby nigdy nic, podeszła do lady i oparłszy o nią łokcie, spojrzała na wyższego od niej o głowę karczmarza.

— Witaj, Vick! — zagadnęła go tonem beztroskiej pogawędki. — Szukam starego Wilka. Nie wiesz może, gdzie go znajdę?

Mężczyzna chwilę obserwował ją uważnie przekrwionymi oczami, po czym odparł chrapliwym głosem:

— Nie jesteś tu zbyt mile widziana.

Ledwie wypowiedział te słowa, siedzący przy najbliższym stoliku mężczyzna wstał i podszedł do dziewczyny. Był od niej wyższy, miał kwadratową szczękę, małe oczka i ogoloną na łyso głowę. Jego ruchy świadczyły, że mimo zwalistej sylwetki potrafi się poruszać z gracją tancerza. Przy pasie nosił długą zakrzywioną szablę. Drasan zauważył, że pieszczotliwie gładzi palcami jej rękojeść. Osiłek położył ogromną łapę na ramieniu Neili i jednym ruchem obrócił ją twarzą do siebie. Nie musiał do tego użyć zbyt wiele siły, bo najemniczka podskoczyła jak oparzona, sięgając po miecz. Stojący za jej plecami karczmarz chwycił ją za nadgarstek. Zamarła przygwożdżona do lady.

— Nawet nie próbuj, Hereth — warknęła przez zaciśnięte zęby, z trudem powstrzymując drżenie głosu.

Osiłek zaśmiał się, a był to bardzo nieprzyjemny śmiech. Drasan zareagował instynktownie. Błyskawicznym ruchem wyszarpnął miecz, i wycelował jego końcówkę w gardło zbira. Chciał go rozszarpać gołymi rękami. Moc przepływała przez jego ciało falami powodując coraz większe uderzenia gorąca. Nie mógł sobie pozwolić na użycie jej tutaj. Musiał zachować kontrolę.

Uśmiech na twarzy Hertha natychmiast zastąpił ponury grymas.

— Odłóż broń, synku — warknął, nawet nie odwracając się w jego stronę. Najwyraźniej w ogóle nie przejął się groźbą pół-smoka, co najwyżej lekko zirytowała go jego postawa.

Młodzieniec, wciąż nie odejmując ostrza z gardła osiłka, powiódł wzrokiem po izbie. Wszyscy mężczyźni, którzy dotąd wydawali się całkowicie pochłonięci swoimi zajęciami, wstawali i sięgali po broń. Mógł ich pozabijać nawet nie ruszywszy się z miejsca, wolał jednak tego nie robić. Taki popis nie przeszedłby bez echa, a jemu nie zależało na rozgłosie. Mało tego, wolał, żeby nikt nie dowiedział się o jego obecności w mieście. Sytuację jak zwykle uratowała Neila. Wyrwała rękę z uścisku karczmarza, odepchnęła Heretha, podeszła do pół-smoka i uspokajającym ruchem położyła mu dłoń na ramieniu.

— Rób, co mówi — powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu, po czym spojrzała na Velwela, który również stał z obnażonym mieczem w dłoni — I ty też! — dorzuciła.

Drasan długo się wahał, nim wreszcie spełnił jej polecenie. Zrobił to niechętnie i nie spuszczając wzroku z łysielca. Ten uśmiechnął się szeroko prezentując spore braki w uzębieniu.

— No, no… — Zamruczał, mierząc wzrokiem pół-smoka zupełnie, jakby miał przed sobą rasowego konia. Obszedł go dookoła, oceniając. — Narwany jest, tacy długo nie żyją — stwierdził rzeczowo, po czym dodał: — Widzę, że się trochę pozmieniało. Polubiłaś pracę zespołową? Niedobrze, oj, niedobrze. — Pogroził jej palcem, po czym dodał już o wiele poważniejszym tonem: — A teraz każ tym smarkaczom rzucić zabawki, zanim się pokaleczą. No już!

Książę spojrzał na zabójczynię, a gdy ta skinęła lekko głową, puścił miecz, który z hałasem upadł na pokrytą kurzem podłogę. To samo uczynił Velwel. Ledwie to zrobili, na gest Heretha pozostałe zbiry otoczyły ich półkolem, odcinając jedyną drogę wyjścia. Znaleźli się w potrzasku.

— Chyba o czymś zapomniałaś, kotku — odezwał się aksamitnym głosem osiłek, pocierając brudnym paluchem policzek Neili. Z głębi gardła Drasana wydobył się cichy, ostrzegawczy syk, zbir najwyraźniej go nie dosłyszał, bo ciągnął dalej: — Miałaś się tu nigdy więcej nie pokazywać, a już z pewnością nie przyprowadzać obcych.

Neila prychnęła jak rozjuszona kotka i ze złością odepchnęła jego rękę.

— I co, niby mam się przestraszyć takiego cuchnącego wieprza, jak ty? — zapytała z pogardą.

Natychmiast pożałowała słów. Hereth błyskawicznie udowodnił, że pomimo swoich sporych rozmiarów umie się poruszać naprawdę szybko. Zanim najemniczka zdołała drgnąć ponownie przyparł ją do lady, równocześnie chwytając za oba nadgarstki i unieruchomił je w żelaznym uścisku.

Z gardła pół-smoka wydobył się niski gardłowy warkot, a mięśnie napięły się w gotowości do walki. Stracił resztki opanowania, jego oczy z ludzkich zmieniły się w gadzie. Widział, jak Neila układa usta do krzyku. Nie chciała, by się ujawniał. Niestety. Jego ciało właśnie powlekły pomarańczowo-czerwone płomienie, w dłoni zmaterializowała się kula wielkości ludzkiej głowy. Zabójcy poczęli się cofać, nie mając pojęcia, co się dzieje.

— Dość! — rozległ się władczy głos.

W drzwiach stanęła kobieta. Drasanowi wystarczyło jedno spojrzenie, by zorientować się, że jest czarownicą. Miała to wypisane na twarzy, o nieco ostrych drapieżnych rysach i w dużych ciemnozielonych oczach podkreślonych czarną kredką. Kryło się to nawet w tajemniczym półuśmiechu. Włosy miały głęboką kasztanową barwę i opadały swobodnie na plecy. Obcisły skórzany strój dokładnie podkreślał każdy atut figury, efektu dopełniały sięgające powyżej kolan buty do jazdy konnej.

Ledwie wkroczyła do izby, zabójcy odstąpili na bok, opuszczając broń. Wówczas Drasan poczuł na skórze lekki powiew magii i zasyczał cicho, obnażając nieco kły, teraz już zupełnie nie przypominające ludzkich.

Czarownica zatrzymała się naprzeciwko niego, a moc zawirowała wokół niej, otulając ją niczym ochronny kokon. Jej oczy zabłysły niczym dwa szmaragdy, gdy za pomocą kilku ruchów szczupłych dłoni uformowała naprzeciwko siebie niewielką kulę energii. Kierowana wolą przybyłej pomknęła w stronę Drasana. Ten jedynie przymknął oczy i wokół niego natychmiast buchnął ochronny krąg płomieni sięgających do pasa. Choć zachowywał panowanie, rwał się do walki. Pragnął rozszarpać wrogów na strzępy i spalić resztki.

Magia ognia jest zakazana — rozbrzmiało w jego myślach. — Ogień to żywioł tak nieprzewidywalny, że nie sposób nad nim zapanować.

Drasan tylko się uśmiechnął i podsycił płomienie, tak że teraz sięgały mu już do piersi, by chwilę później sprawić, że ogarnęły go całego.

Nie jestem człowiekiem — przekazał jej, pozwalając, by rycząca w nim moc ogarnęła także ją, podnosząc każdy włosek na jej ciele. Poczuł, jak drży i dopiero wówczas pozwolił płomieniom opaść aż do stóp. Nie wątpił w to, że jego pokaz odniósł dokładnie taki skutek, jakiego się spodziewał — przeraził ją.

— Kim zatem jesteś? — zapytała czarownica, cofając się mimo woli.

Pół-smok uwolnił moc, która opuściła go wraz z morderczą furią. Uśmiechnął się do czarownicy, ta wolała zachować bezpieczny dystans.

— Chcę się widzieć z Alt’arem — oznajmił bez ogródek.

Kobieta omiotła salę srogim wzrokiem, dojrzała Neilę i jej oczy niebezpiecznie się zwęziły. Bez wahania ruszyła w jej stronę, ale Drasan zagrodził jej drogę.

— Ona jest ze mną — warknął i dla podkreślenia swoich słów uformował w dłoni małą kulę ognia.

— Czego chcesz? — zapytała natychmiast zmieniając front, w jej głosie pobrzmiewał gniew.

Drasan postąpił krok na przód, tym razem się nie cofnęła. Śmiało patrzała mu prosto w oczy. Nie przestając się uśmiechać gestem dała znak Herethowi, który wyjął zza pasa długi, paskudnie wyglądający nóż i przystawił go do gardła Neili.

Rodian — bo teraz już nie miał wątpliwości z kim ma do czynienia — uśmiechnęła się paskudnie.

— Jestem prawą ręką Alt’ara i zanim kogokolwiek dopuszczę przed jego oblicze, najpierw musi się wyspowiadać mnie. — Podparła się pod boki i ciągnęła dalej. — Dopóki nie użyłeś mocy, nie czułam twojej obecności. Wnioskuję zatem, że potrafisz się maskować. Nie jesteś magiem, gdyż żaden z nich nie umie zapanować nad energią ognia, ani też nie jesteś elfem, ponieważ twoje oblicze nie przypomina rysów tej podłej rasy. Zatem to, kim jesteś pozostaje intrygującą zagadką.

Drasan spojrzał najpierw na Neilę, później na Velwela. Nie mógł teraz narażać żadnego z nich, a jedyna szansa na ocalenie była tutaj, wśród tych ludzi. Podjął więc jedyną słuszną decyzję.

— Masz rację — stwierdził, nie zważając na błagalne spojrzenie najemniczki. — Nie jestem człowiekiem, a przynajmniej nie do końca. — Zacisnął płonącą wciąż pięść. Kula zamieniła się w strzęp dymu, po czym zniknęła. — Jestem pół-smokiem, wychowankiem królowej Wayi z Sheardon. I przybyłem tu pomimo ryzyka, żeby prosić waszego przywódcę o pomoc.

— Zatem to ty — wyrwało się czarownicy, a jej szmaragdowe oczy zrobiły się wielkie jak spodki. — Ciebie szuka sam król i jego czarownica. Jeśli dowiedzą się, że tu jesteś…

— Zabiją wszystkich, którzy staną im na drodze. Byle mnie dopaść — dokończył za nią Drasan z kwaśnym uśmiechem.

— Czemu nie miałabym cię im wydać? — zapytała głosem drżącym ze złości.

— Bo nie ocali to ani ciebie, ani nikogo innego. Poza tym nie wychylisz nosa z bezpiecznej nory do której wpełzłaś i podobnie jak ja nie chcesz zostać niczyim niewolnikiem. Kiedy Dhalia mnie dorwie, uczyni ze mnie narzędzie zagłady. Będzie to kres wszystkiego, co znasz.

Mówił i widział, jak na twarzy Rodian powoli pojawia się wyraz zrozumienia. Wiedziała, co oznacza bycie czyimś niewolnikiem, na jej duszy nadal widniały ślady po kajdanach. Ryzykował, stawiając wszystko na jedną kartę, ale nie miał wyboru.

— Dobrze — rzekła wreszcie czarownica. — Zaprowadzę cię do Alt’ara pod jednym warunkiem. Pójdziecie tam bez broni. Ty i twoi towarzysze.

— Zrobię to tylko, jeśli zaręczysz, że włos im z głowy nie spadnie — odrzekł Drasan.

Neila zaśmiała się ironicznie.

— Ona ci tego nie zagwarantuje. Ucieszyłaby się z mojej śmierci, a Velwel jest jej obojętny. — rzekła, nie bacząc na nóż przy gardle.

— Nie powinnaś była tu przychodzić — odcięła się Rodian ruszając w jej stronę, a głuchy stukot obcasów poniósł się echem w ciszy, jaka zapadła. — Wiesz, że on nie daje drugiej szansy.

Drasan wodził wzrokiem od jednej do drugiej, próbując rozszyfrować, o co im właściwie chodzi. Domyślał się już wcześniej, że Neila musiała mieć jakiś zatarg z rudowłosą czarownicą. Nie sądził jednak, że dotyczył on również Alt’ara.

— Nie zamierzam o nią prosić — warknęła dziewczyna, odważnie patrząc w oczy rudowłosej.

— Zatem, po co wróciłaś? — zapytała Rodian, krzyżując ramiona na piersiach.

— Na jego prośbę — odrzekła dziewczyna, ruchem głowy wskazując Drasana.

Czarownica obrzuciła mężczyznę uważnym spojrzeniem. Jak każda adeptka czarnej magii posiadała niesamowitą urodę, jednak on już od dawna wiedział, że to tylko złudzenie. Kamuflaż mający usidlić ofiarę. Uodpornił się na niego w lochach Kahaer. To właśnie tam Dhalia dowiodła mu, że zewnętrzne piękno może kryć zgniłe wnętrze.

— Musi dla ciebie wiele znaczyć, skoro dla niego zapuściłaś się tam, gdzie każdy marzy o tym by skręcić ci kark — stwierdziła nieco spokojniej, choć w jej głosie nadal czuć było napięcie. — Dobrze więc — ponownie przywołała na twarz uśmiech — pójdziemy tam we czwórkę, choć nie ręczę za samego Alt’ara.

Po tych słowach zabójca zwany Heathem puścił Neilę i wrócił do pozostałych, którzy jakby nigdy nic zajęli się swoimi dotychczasowymi zajęciami. Wyswobodzona najemniczka podeszła do Drasana, masując obolałe nadgarstki.

— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz — rzekła na tyle cicho, by tylko on to usłyszał.

— Ja też mam taką nadzieję — odrzekł.

Później nie mieli już wiele okazji do rozmowy, bo Rodian bez słowa ruszyła w głąb izby, a oni, chcąc nie chcąc, musieli pójść za nią. Kobieta minęła stoły i przeszła przez ukryte w głębi drzwi. Za nimi znajdowało się pomieszczenie wyglądające na spiżarnię. Tam chwilę chodziła, w kółko stukając obcasami o drewnianą podłogę, aż ta wydała pusty odgłos. Wówczas przystanęła i czubkiem buta usunęła nieco kurzu. Dopiero wtedy ukazał się wyraźny kontur klapy za którą, jak się domyślali, musiało być ukryte zejście do piwnicy. Ukazały się tam wąskie kamienne schody tonące w głębokim mroku. Powiało wilgocią i stęchlizną.

Drasan spojrzał niepewnie w dół. Nie wyczuwał nic, żadnej podejrzanej woni, co go jeszcze bardziej zaniepokoiło. Rodian w tym czasie wyczarowała małą kulę energii mającą oświetlać im drogę, gdy będą podążać w głąb ciemnego tunelu. Schodziła jako pierwsza, mając za plecami pół-smoka. Jako ostatni szli Neila i Velwel. Przejście, tak jak się domyślali, prowadziło do piwnicy zapełnionej pękatymi beczkami, w powietrzu unosił się słodkawy zapach sfermentowanych winogron.

Rodian wybrała jedną z beczek i bez wysiłku odsunęła na bok. Ich oczom ukazało się kolejne przejście z niezwykłą precyzją wykute w kamiennej ścianie. Kiedy czarownica pociągnęła za pusty uchwyt na pochodnie, kamienne drzwi obróciły się z cichym zgrzytem i weszli za nią do okrągłej komnaty urządzonej niemal w królewskim stylu. Znajdowały się tam dwa pokryte aksamitem fotele, kilka puf i wyściełanych krzeseł. podłogę okrywały wilcze i niedźwiedzie skóry oraz ręcznie tkane dywany. Jedną ze ścian zdobiła wspaniała, starannie wykonana mapa Lineland.

Na krzesłach, fotelach i pufach siedzieli mężczyźni i kobiety w różnym wieku. Razem było ich dziesięcioro. Na widok nowo przybyłych niektórzy z nich poderwali się z miejsc, odruchowo sięgając po broń. Dopiero na gest mężczyzny zajmującego największe siedzisko, uspokojeni ponownie usiedli. Nowo przybyli nie mieli żadnych wątpliwości, iż mają przed sobą samego Alt’ara.

Jego wiek trudno było określić, nie wydawał się bowiem ani młody, ani też stary. Blond włosy miał krótko przystrzyżone, podobnie jak brodę i wąsy, a ciemnoniebieskie oczy spoglądały na nich niemal z rozbawieniem. Był chudy i żylasty, nie sprawiał wrażenia specjalnie silnego, miał też w sobie coś z drapieżnika. Nosił czarną koszulę, sznurowany skórzany kaftan oraz dopasowane do niego spodnie i buty sięgające kolan. U jego stóp leżał ogromny wilk o srebrzystoszarej sierści i bursztynowych oczach.

Instynkt podpowiadał Drasanowi, by zachował ostrożność, choć zapalone w pokoju kadzidełka skutecznie maskowały każdą podejrzaną woń. Nikt nic nie wyrzekł, lecz powietrze zrobiło się gęste od napięcia.

Gdy blondyn wstał ze swego miejsca i z wilkiem u nogi ruszył w ich kierunku, wszyscy rozstępowali się przed nim na boki, z szacunkiem pochylając głowy. Wówczas Drasan to poczuł: lekki impuls magii, wręcz ukłucie. Obudziło to w głębi jego gardła cichy ostrzegawczy syk. Oczy mężczyzny zwęziły się w szparki, a na usta zawitał szeroki uśmiech pozbawiony odrobiny wesołości.

— To z twojego powodu to całe zamieszanie — stwierdził, a nie zapytał, postępując kolejny krok naprzód. — Witaj, Drasanie — dodał, wyciągając szczupłą, pokrytą odciskami dłoń.

Drasan cofnął się, mimo woli oddając tamtemu pole.

— Skąd znasz moje imię? — zapytał, choć wydawało się to oczywiste. Dhalia nie przebierała w środkach, by go schwytać.

— Nie ma już bodaj nikogo, kto by cię nie znał. Twoja sława przyćmiła nawet moją. Szukają cię tu chyba wszyscy okoliczni łowcy nagród, bo król nie szczędził środków, by cię ująć. Sto tysięcy koron w złocie. Wielu moich ludzi sprzedałoby własną matkę, siostrę i brata za taką sumkę — uśmiechnął się lekko, nadal nie spuszczając zwężonych oczu z pół-smoka. — A ty przybyłeś właśnie do mnie, najlepiej opłacanego zabójcy w całym Riden, okrytego ponurą sławą Krwawego Alt’ara.

Pół-smok mimo woli rozejrzał się po ludziach Księcia Półświatka. Otoczyli ich w milczeniu, półkolem czekając na rozkaz swojego przywódcy. Znaleźli się w potrzasku. Jeśli mieli z tego wyjść cało, musiał podjąć wyzwanie w tej dziwnej grze, jaką prowadził z nim Wilk.

— A ty co zamierzasz? — zapytał z ponurym uśmiechem.

— Na tym właśnie polega cały problem: nie wiem, co mam z tobą zrobić. — Westchnął z przesadną afektacją. — Jak widzisz, nie brak mi złota — dodał, robiąc szeroki gest dłonią i uśmiechając się chytrze. — Mam też dość ludzi, podczas gdy ty masz tylko tę dwójkę za sobą. Jestem więc panem sytuacji. Zaoszczędziłbym sobie sporo kłopotów, gdybym cię wydał, jednak… — tu zrobił pauzę i ponownie się uśmiechnął. — Zanim podejmę decyzję, chętnie wysłucham twojej oferty.

Drasan utkwił w nim spojrzenie. Wiedział, że stąpa po bardzo kruchym lodzie. Musiał przekonać tego człowieka, iż walka z Dhalią i Bal’zarem jest również w jego interesie, a coś mu podpowiadało, że to nie będzie łatwe.

— Zatem, skoro już ustaliliśmy pewne sprawy, to przejdźmy do interesów. — rzekł ich gospodarz, uśmiechając się nieco sztucznie. — Może usiądziecie? — zaproponował wskazując wolne miejsca.

Ta niespodziewana uprzejmość sprawiła, że w Drasanie obudziła się podejrzliwość. Wciąż nie wiedział czy może ufać Alt’arowi.

— Postoję — warknął cicho, robiąc krok naprzód i krzyżując ramiona na piersi. Przyjął postawę uchodzącą w świecie ludzi za dominującą i teraz czekał na reakcję.

Odzew przywódcy gildii zabójców okazał się inny, niż się spodziewał. Z gardła mężczyzny wydobyło się ciche ostrzegawcze warknięcie, a mięśnie w jednej chwili napięły się jak postronki. Nikt się nawet nie poruszył, gdy kilkoma szybkimi krokami pokonał przestrzeń dzielącą go od Drasana, a tęczówki jego oczu zalała krwista czerwień. Wilk u jego stóp natychmiast przypadł do ziemi, obnażając kły aż po same dziąsła.

Zapadła cisza w czasie której Drasan i Alt’ar mierzyli się spojrzeniami oceniając swoje szanse w bezpośrednim starciu. Pod wpływem gniewu oczy pół-smoka stały się gadzimi, z głębi gardła dobiegał syk przypominający ten wydawany przez rozjuszonego węża.

Widząc na co się zanosi Rodian wyszeptała formułę zaklęcia, wznosząc pomiędzy nimi barierę na tyle mocną, by powstrzymać każdy akt agresji wymierzony w jej zwierzchnika. Drasan cały trząsł się z wściekłości. Nie potrafił i nie chciał zaakceptować faktu, że oto znalazł się na terytorium innego drapieżnika — wilkołaka.

Ta cała furia musiała znaleźć ujście.

— Dlaczego mnie nie ostrzegłaś! — ryknął, odwracając się w stronę Neili.

Dziewczyna wytrzymała spojrzenie nieludzkich oczu.

— Próbowałam, ale mnie nie słuchałeś — odrzekła.

— Mogłaś powiedzieć wprost, zamiast kluczyć! — warknął, pryskając na nią śliną. Tracił resztki opanowania, jakie mu pozostały, co musiało poskutkować przemianą, a do tego nie mógł dopuścić. Taki wybuch magii ściągnąłby im na kark wyłącznie kłopoty.

— To nie jej wina — Velwel niespodziewanie stanął w obronie Neili. Dał mu tym samym do zrozumienia, że sam też nic nie wiedział o drugiej naturze króla podziemnego świata. Zyskał tyle, że chwilowo odwrócił uwagę Drasana od najemniczki i skierował ją na siebie. — I tak ryzykowała wiele, kiedy zgodziła się tu ciebie przyprowadzić.

— Oboje znacie mój stosunek do wilkołaków — warknął, choć gniew, który dotąd płonął w nim tak jasno nieco przygasł.

— Zatem słucham — odezwał się Alt’ar głosem niewiele głośniejszym od szeptu, ale brzmiał on wyraźnie w ciszy, jaka zapanowała. — Co takiego wasza książęca mość ma do innych odmieńców?

Drasan błyskawicznie odwrócił się w jego stronę, a gniew rozgorzał w nim na nowo.

— Wilkołaki to wynaturzone potwory! — zaryczał tak, że wszyscy aż się wzdrygnęli. — Nie poprzestają na zabijaniu, czerpią fizyczną rozkosz z zadawania ofierze niemożliwej do zniesienia męki. Nie polują dla zaspokojenia głodu, tylko dla nasycenia krwawej żądzy.

Alt’ar zesztywniał, słysząc obelgę. Wrzał w nim gniew, ale powstrzymał przemianę. W jego oczach płonęła żądza mordu, a żyła na skroni pulsowała wściekle. Zadowolił się zrobieniem kilku sztywnych kroków w kierunku odgradzającej go od pół-smoka magicznej bariery.

— Nic o nas nie wiesz — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Oceniasz całą rasę na podstawie uprzedzeń i zabobonów, a nie twardych faktów. Ilu z mojego gatunku spotkałeś, by rzucać takie oskarżenia?

— Jednego — warknął pół-smok. — Widziałem dość, by wiedzieć do czego są zdolne takie potwory, jak ty.

Alt’ar parsknął pozbawionym wesołości śmiechem.

— Takie jak ja? — powtórzył trzęsącym się ze złości głosem. — Popatrz lepiej na siebie. Jesteś jeszcze większym odmieńcem, pół-człowiek pół-smok. Gdybyś się ujawnił potraktowano by cię z równą nienawiścią jak mnie. Polujesz i zabijasz aby przeżyć, dokładnie tak jak ja. Co czyni cię tym lepszym, Drasanie? — kontynuował, krążąc w te i z powrotem przed barierą. — Twoja pozycja? Tytuł? Słyszałem pogłoski. Bez swojego królestwa jesteś nikim.

— Przynajmniej nie poluję na ludzi, tak jak przedstawiciele twojej rasy — warknął Drasan, kończyły mu się argumenty. Tak naprawdę jego wiadomości o wilkołakach w większości pochodziły z zakurzonych tomiszczy ze zbiorów w bibliotece w Sheardon. Spotkał na swej drodze jedynie Borisa, to on sprawił, iż nabawił się niechęci do całej nacji.

— Ja także tego nie robię! — Zaryczał Alt’ar wściekle. Wilk powoli, acz nieuchronnie, wyłaził z ludzkiej skóry. Gdyby przywódca Gildii się przemienił, Drasan musiałby uczynić to samo, a to by przyciągnęło uwagę czarownicy. Nie miał wyjścia: znajdował się na terytorium wilkołaka i jeśli nie chciał ściągnąć na nich wszystkich zguby, musiał się podporządkować.

Dlatego zrobił dokładnie to, czego nikt by się po nim nie spodziewał. Padł na kolana i ugiął kark, demonstrując tym samym pełne podporządkowanie.

— Przyjmij moje przeprosiny, Alt’arze — przemówił do podłogi, zmuszając się do zachowania spokojnego tonu. Mięśnie napięły się, powodując nieznośny ból.

Powietrze zamigotało, gdy stojąca za jego plecami czarownica usunęła barierę, tak by Alt’ar mógł wreszcie zbliżyć się do klęczącego Drasana. Zdenerwowanie widoczne w każdym ruchu zabójcy bynajmniej nie zniknęło, choć oczy odzyskały naturalną, stalowo-błękitną barwę.

— Przyjmuję twoje przeprosiny — powiedział cicho.

Pół-smok wstał nie podnosząc wzroku. Z ciała wilkołaka nadal emanowało nienaturalne ciepło, co oznaczało, że nie odzyskał jeszcze pełni kontroli nad swoim wilczym „ja”.

Alt’ar obszedł go powoli dookoła, wydając z siebie cichy pomruk w niczym nie przypominający dźwięków, jakie zwykle wydają ludzie. Co jakiś czas odsłaniał przy tym górną wargę, ukazując kły podobne do psich, ale nie kojarzące się z ludzkimi. Uspokoił się wreszcie na tyle, by stanąć w rozkroku naprzeciwko pół-smoka. Ten odważył się podnieść wzrok.

— Zatem słucham — powiedział głosem o ton cieplejszym, choć szczęki nadal mu drgały. — Co takiego zmusiło cię do podjęcia ryzyka odkrycia przez tych, którzy życzą ci śmierci i szukania pomocy u kogoś takiego jak ja?

Drasan wziął głęboki wdech, każde słowo musiał dokładnie przemyśleć, by nie rozjuszyć wilkołaka na granicy wytrzymałości.

— Jestem zdesperowany — odrzekł, postanawiając powiedzieć prawdę. — Poluje na mnie para najpotężniejszych czarowników. Najgorsze jest to, że nie zamierzają mnie zabić — Uśmiechnął się cierpko. — tylko zniewolić i przekształcić w narzędzie zagłady. Znam też plany Dhalii dotyczące wilkołaków i wiem, że jeśli nie uda jej się was zniewolić, to unicestwi cały wasz rodzaj. Zatem mamy do wyboru albo wspólną walkę, albo pogodzenie się z losem i bezczynne patrzenie na powolne niszczenie wszystkiego, co znamy.

Alt’ar milczał przez dłuższą chwilę, w zamyśleniu drapiąc swojego wilka za uchem. Wydawał się rozważać słowa Drasana pod każdym możliwym kątem, aż wreszcie westchnął ciężko.

— Stawiasz mnie w ciężkiej sytuacji — rzekł zmęczonym głosem, po czym powrócił na swój fotel i usiadł na nim, gestem zapraszając księcia, by uczynił to samo. Tym razem zrobił to bez oporu. — Przybywasz tu po to, by powiedzieć mi to, co wiem od dawna. Ludzie polują na wilkołaki od zarania dziejów. Uważają nas, podobnie jak ty, za bezduszne monstra. — Uśmiechnął się kwaśno. — Słyszałem o tobie wiele plotek, niektóre z pewnością od razu można włożyć między bajki, a inne wzbudziły we mnie zwykłą ciekawość. Książę, który okazuje się bestią… — zaśmiał się ironicznie — niemal jak w opowieści dla dzieci, z tym że ta historia nie posiada szczęśliwego zakończenia.

Alt’ar sięgnął po ozdobną karafkę z bursztynowym płynem i rozlał po trochu do dwóch pucharów. Jeden z nich podsunął Drasanowi, a drugi sam od razu wychylił.

Książę sięgnął po puchar i nieufnie powąchał trunek — okazał się mieć przyjemny, słodko korzenny zapach. Pociągnął łyk i od razu poczuł, jak po ciele rozlewa mu się ciepło.

Wilkołak w tym czasie odchylił się do tyłu, zagłębiając się w miękkim oparciu. Zmrużył oczy, rozkoszując się działaniem wina.

— Przejdźmy do rzeczy — powiedział nagle. — Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz?

To pytanie całkowicie zaskoczyło Drasana, tak iż zamarł z pucharem w połowie drogi do ust, po czym ostrożnie odstawił go na stolik. Usłyszał jak za jego plecami Neila bierze głęboki wdech, może miała zamiar coś powiedzieć. Już nie pamiętał o jej obecności. Całą uwagę skupiał na siedzącym naprzeciwko wilkołaku.

— Dhalia i Bal’zar gromadzą armię — rzekł wreszcie, na próżno usiłując poddać się rozluźniającemu działaniu alkoholu. — Jeśli nie powstrzymam ich działań teraz, to ruszą na Antuę bądź Earden z pierwszymi roztopami. Domyślam się, że podobnie jak mi, tobie również nie odpowiada obecny reżim.

Po jego słowach zapadła cisza w której słychać było głośne dyszenie wilka. Alt’ar w zamyśleniu drapał się po brodzie, a jego spojrzenie pozostawało nieprzeniknione.

— Wygląda na to, że nie zrozumiałeś mojego pytania, Drasanie — powiedział powoli, akcentując każde słowo. — Pytałem: czego wymagasz o d e m n i e?

— Pomocy w zgładzeniu czarownicy — odrzekł książę. — Jestem jedyną osobą, która oparła się działaniu jej magii. Dlatego postanowiła mnie złamać, zaczynając od zniszczenia wszystkiego, co znałem i kochałem. Liczy, że przyczołgam się do niej na klęczkach i z radością pozwolę założyć sobie niewolnicze kajdany! — ostatnie słowa niemal wykrzyczał.

— To twój problem, ja nic na tym nie zyskam — stwierdził cicho Alt’ar. — Ściągasz mi na kark same kłopoty. W dodatku przyprowadzasz do mojej kryjówki kogoś, kto nie jest tu mile widziany — jego spojrzenie padło na Neilę, która na te słowa jakby zmalała, starając się schować za zajmowanym przez Drasana fotelem. — Nie mam zwyczaju dawać zdrajcom drugiej szansy.

— Nie wnikam w to, co się wydarzyło między tobą a Neilą — rzekł Drasan, starając się mówić dobitnie. — Jednak wiedz, że cieszy się ona moim pełnym zaufaniem.

Sięgnął ponad oparciem fotela i mocno uścisnął przedramię Neili, dając jej tym samym do zrozumienia, że nie pozwoli jej skrzywdzić. Dziewczyna wyrwała rękę i ku zaskoczeniu obecnych stanęła naprzeciw Alt’ara.

— Nie zdradziłam cię, ty zadufany w sobie skurczybyku — wycedziła przez zaciśnięte zęby. — Ochraniałam twój tyłek narażając własne życie, podczas gdy ty moją wizytę na dworze uznałeś za akt zdrady. Nie pisnęłam słowa ani wtedy, ani teraz. Naraziłam się przy tym na gniew kogoś dziesięciokrotnie potężniejszego od ciebie — zerknęła przez ramię na Drasana. — A jeśli chodzi o te wszystkie gierki wilkołaków związane z kontrolą, to wiedz, że nigdy przed nikim nie zginałam karku i przed tobą też nie będę.

Alt’ar wstał tak szybko, że wywołało to u Drasana mimowolny dreszcz. Wolał nie ruszać się z miejsca. Zamiast tego przywołał moc i otoczył najemniczkę ochronnym kręgiem z płomieni sięgającym jej do pasa. Wilkołak cofnął się warcząc cicho, po czym bez chwili namysłu skierował się wprost do siedzącego pół-smoka.

Drasan wiedział, że znów jest wzburzony, jednak zdecydował już, iż nie podejmie walki. Mogłoby to bowiem przekreślić wszelkie szanse na sojusz.

— Czemu jej bronisz? — zapytał zabójca cichym, rozedrganym głosem. Gniew rozgorzał w nim na nowo. — Ta pyskata suka powinna wreszcie dostać nauczkę — ciągnął tym samym tonem.

Pogarda w jego głosie sprawiła, iż Drasan zerwał się ze swego miejsca. Jego ciało momentalnie powlekły płomienie.

— Nie do ciebie należy dyscyplinowanie jej — warknął.

— Grozisz mi? — odwarknął wilkołak, a jego szczęki zadrgały groźnie.

— Nie, tylko przypominam, z kim masz do czynienia — odrzekł pół-smok cicho, ale dobitnie.

Alt’ar spojrzał mu w oczy. Tym razem Drasan nie odwrócił wzroku.

— Kochasz ją? — zapytał.

To pytanie całkowicie zaskoczyło księcia. Zerknął na Neilę niepewny, co powinien odpowiedzieć. Co właściwie do niej czuł? Nie potrafił jeszcze tego określić, a instynkt stale podpowiadał mu, że powinien ją chronić.

— Skąd to pytanie? — zapytał.

Zabójca skrzyżował ramiona na piersi, co jasno oznaczało, iż nie ustąpi tak łatwo.

— Proste pytanie, prosta odpowiedź — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Kochasz ją czy nie?

— Czy to ważne co do niej czuję? — stwierdził Drasan. — Należy do moich ludzi i dlatego zobowiązany jestem jej bronić, tak jak ty bronisz każdego ze swoich.

Ku jego zaskoczeniu Alt’ar parsknął śmiechem i rzekł:

— Wkroczyłeś na moje terytorium w towarzystwie kobiety, której osobiście zabroniłem tu przychodzić. Ściągnąłeś mi na kark królewskich żołnierzy. Wcale nie byłbym zdziwiony, gdyby właśnie teraz szturmowali moje drzwi. Na dodatek nie okazałeś mi należytego szacunku.

W odpowiedzi na jego słowa ukryte drzwi nagle otworzyły się z rozmachem i pojawiła się w nich zwalista sylwetka znanego im już zabójcy, Heretha. Na widok Drasana i jego kompanii skrzywił się i zacisnął wielkie dłonie w pięści.

— Na górze aż roi się od królewskiej straży — burknął swoim grubym głosem, łypiąc nieprzyjaźnie na Drasana. — Przeszukują karczmę.

Drasan zerwał się na równe nogi, ale Alt’ar jeszcze szybciej popchnął go z powrotem na fotel.

— Cóż za zbieg okoliczności — wycedził. — Przez dwadzieścia lat udawało mi się dość sprawnie ukrywać przed królem. Znalazł mnie dopiero w dniu, w którym ty przestąpiłeś próg mej twierdzy. Radzę się wytłumaczyć, inaczej przekażę cię im w kawałkach.

Drasan zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Nie wierzył w to, by Alt’ar oddał go w ręce czarownicy. Był raczej typem, który sam załatwia porachunki.

— To Dhalia, musiała wyczuć moją obecność — odrzekł najspokojniej, jak tylko potrafił.

Na dźwięk tego imienia Rodian podeszła do niego stukocząc obcasami po kamiennej posadzce.

— Co powiedziałeś? — zapytała ściągając brwi.

— Dhalia jest czarownicą tak jak ty. Gdy zechce, może wyczuć moją obecność.

— Tutaj to niemożliwe — odparła, kręcąc głową tak, że aż zafalowały jej bujne rude włosy. — Ten pokój jest zabezpieczony przed magiczną penetracją, osobiście rzuciłam zaklęcia ochronne… — nagle zamilkła, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. — Chyba że ktoś jeszcze wie…

— Ufam swoim — warknął Drasan. Coraz mniej mu się to podobało. Jeśli Rodian mówiła prawdę, to rzeczywiście ktoś musiał zdradzić. Miał jednak pewność że to żaden z jego ludzi.

— To masz poważny problem — stwierdził wilkołak. — Ktoś cię sprzedał — Jego spojrzenie znowu padło na Neilę, która skuliła się za fotelem pół-smoka.

— To nikt z moich — warknął cicho pół-smok, znowu usiłując wstać. Tym razem nie mógł się nawet ruszyć. Zasyczał wściekle, prawie nie poczuł, kiedy Rodian rzuciła zaklęcie.

Czarownica stała w pobliżu z rękami skrzyżowanymi na piersiach, przyglądając mu się oczami zwężonymi w szparki. Wilkołak znów zaczął krążyć, był wściekły.

— Nie ruszysz się stąd — warknął, dźgając pół-smoka w pierś. Widać było, że ledwie nad sobą panuje. — To ciebie szukają, więc mam tylko dwa wyjścia. Albo im cię wydam, albo ukryję, narażając nie tylko reputację, ale również własne życie. Pytanie, co możesz dać mi w zamian.

Drasan przestał na chwilę walczyć z zaklęciem i spojrzał prosto w oczy przywódcy Gildii Zabójców. Zrozumiał, iż Alt’ar nie zawaha się go wydać, jeśli tylko ocali w ten sposób siebie i swoich ludzi przed stryczkiem. Niestety, nie był pewien czy przekazanie im pół-smoka sprawi, że Bal’zar nagle zapomni o nim samym. Chciał mieć gwarancję, że ten jest w stanie zapewnić im bezpieczeństwo.

— Dhalia jest zdesperowana — powiedział powoli, ważąc każde słowo. — Nie zawaha się przed uśmierceniem każdego, kto miał lub ma ze mną styczność. Nawet jeśli nas wydasz, nie zagwarantuje ci to nietykalności, co najwyżej pętlę na szyję, jeśli będziesz miał szczęście. — Wziął głęboki wdech i ciągnął dalej. — Ja, choć nie mogę ci obiecać, że będziesz bezpieczny, jestem w stanie nieco przedłużyć życie tobie i twoim ludziom, jeśli tylko zgodzicie się pomóc mi w kampanii przeciw czarownicy i jej pomagierowi.

Zanim zdążył drgnąć, ręka wilkołaka wystrzeliła ku niemu niczym atakujący wąż. Rozstawione jak szpony palce zacisnęły się na gardle Drasana z siłą żelaznego imadła, o mało co miażdżąc mu krtań. Pół-smok warknął ochryple, ale gdy zabójca wzmocnił uścisk, umilkł.

— Widzę, że za bardzo przywykłeś do wydawania rozkazów — wydyszał mu w twarz. — Dlatego pragnę ci przypomnieć, że znajdujesz się na moim terenie i tutaj to ja, a nie ty, pełnię rolę zarówno alfy, jak i omegi. Twoje życie jest obecnie w moich rękach, więc łaskawie stul pysk. — Puścił go.

Drasan rozkaszlał się, rozcierając sobie gardło, które powoli się goiło. Nie mógł mówić, więc tylko wodził wzrokiem za krążącym po dywanie wilkołakiem.

— Choć może ci się to wydać dziwne, ja też nie pałam miłością do obecnego króla i tym bardziej do jego przyjaciółki czarownicy — wyrzucał z siebie słowa cichym, przypominającym warczenie głosem. — Najprostsze rozwiązanie, to spętać cię jak barana i oddać jego wysokości z wyrazami uszanowania dla jego królewskiego majestatu. Jednak zwróciłoby to niepotrzebną uwagę na moją skromną osobę. Dlatego na razie zdecydowałem pozwolić ci korzystać z mojej gościny. Co do sojuszu… W chwili obecnej, gdy w progu mojej kryjówki roi się od królewskiej straży, nie jestem w stanie dać ci żadnej odpowiedzi.

Drasan poczuł ulgę. W tym samym czasie magiczne więzy puściły i mógł przyjąć wygodniejszą pozycję, ale unikał spojrzenia zabójcy, domyślając się, że nadal jest niezwykle bliski przemiany. Sam zrobiłby to z wielką chęcią, choć rozumiał, że w obecnej sytuacji nie jest to najrozsądniejszym rozwiązaniem.


***

Bal’zar oderwał spory kawał z sarniego udźca i leniwym ruchem rzucił siedzącemu obok stołu psu. Ten pochwycił mięso w locie, głośno kłapiąc szczęką. Młody władca wbił zęby w trzymany w ręku kawałek pieczeni, po czym nic sobie nie robiąc z pełnego dezaprobaty spojrzenia Dhalii wytarł usta grzbietem dłoni.

Czarownica zmierzyła go chłodnym spojrzeniem jasnoniebieskich oczu. W przeciwieństwie do młodzieńca jak zawsze wyglądała wspaniale: ubrana w zieloną suknię z głębokim dekoltem, ozdobionym diamentową kryzą i z czarnymi włosami upiętymi na czubku głowy w wytworny kok. Przed nią stał pusty talerz, a obok niego rzędem leżał połyskując lekko zestaw pozłacanych sztućców.

Nagle Shirza podniósł olbrzymi łeb sponad ogryzanej kości i warknął cicho. Bal’zar nie okazał ani zdziwienia, ani nawet choćby cienia zainteresowania. Nawet wówczas, gdy z mroku w rogu komnaty wyłonił się wysoki, przyodziany w długi czarny płaszcz łysy mężczyzna. Nieznajomy skłonił się przed władcą, po czym wykonał identyczny gest przed osłupiałą czarownicą.

Dhalia wstała tak gwałtownie, że przewróciła krzesło. Upadło na podłogę z donośnym hukiem, który poniósł się echem po pustawej komnacie jadalnej. Kobieta ominęła je, unosząc nieco brzeg sukni. Energicznym krokiem ruszyła w stronę szczytu stołu, gdzie siedział Bal’zar, nadal nie przejmujący się wizytą niespodziewanego gościa.

— Kim on jest? — zapytała chłodnym głosem, nie siląc się na uprzejmość.

Bal’zar jakby od niechcenia odłożył trzymane w rękach sztućce i podniósł na nią swój wzrok.

— To tylko Alder. Szpieg, którego umieściłem na tyle blisko twojego ulubionego gada, by donosił mi o każdym jego ruchu — oznajmił tak spokojnym tonem, jakby wyjaśniał jej, że po nocy nastaje dzień.

Dhalia zlustrowała maga pobieżnym spojrzeniem, po czym ponownie zwróciła się do króla. Ten bawił się ogryzioną kością, uważnie obserwowany przez leżącego u jego stóp wilczura. Wreszcie odrzucił ją na bok, a pies schwycił ją miażdżąc w potężnych szczękach.

— Zatem wytłumacz mi, proszę, co twój szpieg robi tu w porze kolacji. Podobno mury są tak pilnie strzeżone, że mysz się nie prześlizgnie? — zapytała cicho.

Władca uśmiechnął się lekko.

— Alder jest dokładnie tam, gdzie twój pupilek, Drasan. Skoro przybył właśnie tu, to ten przeklęty jaszczur musiał znaleźć sposób na zmylenie straży przy bramie miasta — odrzekł tym samym, doprowadzającym Dhalię do szału, spokojnym tonem.

— To niemożliwe — warknęła, natychmiast purpurowiejąc ze złości. — Nie mógł tu wejść, nawet niewidzialny. Wyczułabym jego obecność.

— Skoro już o tym wspomniałaś, to właśnie ja pomogłem Drasanowi dostać się do miasta. — powiedział czarownik z chytrym uśmiechem. — W ten sposób zyskałem jego zaufanie. Dzięki temu jednemu prostemu fortelowi nadal mogę przebywać w jego pobliżu bez obawy, że skręci mi kark albo spali żywcem.

Bal’zar zaklaskał w dłonie, przywołując służącego w aksamitnej zielonej liberii z karafką wina. Ten szczodrze napełnił trzy kielichy nim oddalił się bez słowa.

— Usiądź, przyjacielu — zaoferował czarownikowi miejsce u swego boku.

Dhalia zesztywniała. Jej samej młody władca nie dopuszczał tak blisko. Zresztą nawet gdyby to robił, nie skorzystałaby z zaproszenia. Bijące od niego fale mocy sprawiały, że nieprzyjemnie mrowiła ją skóra. Okazał się potężnym magiem, minimalnie korzystając z przewagi, jaką mu to dawało. Całego talentu nie musiał. I tak kontrolował nie tylko zamkową służbę, ale i większą część wojska.

Alder ostrożnie przysiadł na brzegu krzesła, powąchał wino, po czym upił maleńki łyk, nie spuszczając przy tym wzroku ze stojącej w pobliżu czarownicy.

— No więc… — zaczął Bal’zar, odstawiając pusty puchar i odchylając się wygodnie na oparcie. — Co też kombinuje nasz łuskowaty przyjaciel?

— O ile wiem, zamierza postarać się o wsparcie tutejszej bandy rzezimieszków nazywającej siebie Gildią Zabójców — odrzekł czarownik, bez pytania sięgając po jedno z kurzych udek. — Chce, by pomogli mu w walce przeciw tobie, panie — dodał z lekkim uśmiechem.

— Ach… — Bal’zar prychnął lekceważąco. — Alt’ar. Mogłem się tego domyślić, zawsze był solą w oku mojego ojca. Skupił przy sobie najlepszych płatnych rębajłów w całym Riden. Jak dotąd jednak nie odważył się wypełznąć ze swej bezpiecznej nory. Postarałem się nawet delikatnie mu przypomnieć, dlaczego nie warto ze mną zadzierać, posyłając tam oddział straży.

— Więc — wtrąciła Dhalia, zaciskając palce na oparciu stojącego przed nią krzesła tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. — Jak zwykle wszystko odbyło się bez mojej wiedzy. Lekceważąc umiejętności Drasana, popełniasz wielki błąd.

— Tutaj nic nie może mi zrobić — stwierdził spokojnie Bal’zar. — Chcę zobaczyć jego reakcję, kiedy zapędzę go wreszcie w kozi róg i odetnę jedyną drogę ucieczki.

— Jeśli naprawdę liczysz, że to będzie takie proste, to jesteś głupcem — syknęła Dhalia. — Nie jesteś jeszcze gotowy na bezpośrednie starcie z nim, jego moc i umiejętności stale rosną.

— Moje również — odparł Bal’zar, po raz pierwszy zdradzając oznaki rozdrażnienia. Szybko odzyskał panowanie i na jego usta powrócił lekceważący uśmiech. — Nie martw się, moja droga. Wcale nie chcę trwale uszkodzić twojej cennej zdobyczy. Choć moim zdaniem wyeliminowanie go ułatwiłoby sprawę. Uważam jednak, że warto mu dać nauczkę, tak by wiedział z kim ma do czynienia.

Dhalia już otwierała usta, by odpowiedzieć, ale uciszył ją jednym gestem, zupełnie jakby opędzał się od natrętnej muchy.

— Właśnie dlatego zaprosiłem tu drogiego Aldera. Jestem pewien, że ma dla nas zajmującą opowieść o wszystkich słabościach naszego smoczego księcia — rzekł król, uśmiechając się zachęcająco do czarownika.

ROZDZIAŁ 2

Zima na północy zdawała się znacznie sroższa niż w innych częściach półwyspu. Ludzie ściągnęli z pól i pastwisk, by przeczekać mroźne miesiące w ciepłych izbach swych domów. Na szlakach coraz rzadziej pojawiały się kupieckie karawany. Nic dziwnego, że widok podróżującego samotnie jeźdźca okazał się czymś niespotykanym i napawał ludność panicznym lękiem. Pewnie to łotr, bandyta lub dezerter. Wszyscy omijali go szerokim łukiem, gdy niestrudzenie podążał na wschód. Wprost ku Riden.

Yarred Cordydian wziął ze sobą tylko niezbędne przedmioty, wiedząc że zbyt wielkie obciążenie niepotrzebnie by go spowolniło. Żałował, że nie mógł zabrać Mary, niestety, jej stan wykluczał tak daleką podróż. Dziewczyna starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo zasmuciła ją ta niespodziewana rozłąka. Najwyraźniej nie chciała dokładać mu zmartwień. Pozostawił pod jej opieką Mirala. Chłopak zniósł więcej niż powinien i nikogo nie dziwiło to, iż postradał zmysły.

Kluczem do rozwikłania całej tajemnicy stał się list królowej do Drasana. Przesyłkę wiózł ze sobą, bezpiecznie ukrytą w jukach. Kapitan nie miał pewności, co może zawierać. Domyślał się, że ni mniej, ni więcej, tylko wyjaśnienie tego, co się wydarzyło. Cóż innego mogło okazać się tak ważne, że królowa szachowała życiem posłańca? Przecież wiedziała, że królestwo chyli się ku upadkowi. Istniało inne wyjaśnienie, lecz Yarred instynktownie wzdrygał się przed tą myślą. Ktoś z bliskiego otoczenia władczyni mógł zdradzić, ściągając na wszystkich nieszczęście.

Yarred pokręcił głową. Drasan miał zbyt wielu wrogów, by jednoznacznie wskazać winowajcę. Jednak… Nagle wszystko stało się jasne i przejrzyste, niczym woda w górskim potoku. Królowa poznała tożsamość zdrajcy i wysłała gońca, mającego ostrzec zarówno jego, jak i księcia przed powrotem do Sheardon. Możliwe iż ów odstępca, tak jak ten śmierdzący kapuś Darius od lat współpracował z Dhalią jako szpieg.

Ta teoria, choć wiele wyjaśniała, nie miała sensu w sytuacji, gdy jako wabik posłużyła nieżyjąca już, urodziwa Ulrica. Szpiegiem mogła się okazać kobieta, być może nawet jedna z tych, którym młodzieniec złamał serce. Żadne z tych przypuszczeń nie wydawało się dostatecznie logiczne. Prościej byłoby wrazić księciu sztylet w serce, gdy spał albo dosypać trucizny do wina. Lecz ten, kto oddał duszę tej przeklętej czarownicy, zdecydowanie nie zamierzał go zabijać. Chciał go ukarać w najokrutniejszy możliwy sposób.

W tej sytuacji łatwo zrozumieć pobudki takiej osoby. Kierowana zawiścią lub chęcią zemsty za krzywdy rozpuściła plotkę, jakoby następca tronu Sheardon potrafi władać ogniem. Owa pogłoska trafia do uszu Dariusa, który z kolei sprzedaje ją Dhalii. To zaś wywołuje istną lawinę katastrof, począwszy od pojmania Drasana, aż po zniszczenie Sheardon. Osoba taka musiała nie tylko dobrze znać królową oraz jej wychowanka, ale też budzić zaufanie ich obojga. Niestety, kapitanowi Cordydianowi nasuwała się tylko jedna osoba — Mirian.

Swego czasu piastowała stanowisko królewskiego doradcy. Znała Drasana od kołyski, zaś królowa jej ufała. Mogła informować mocodawczynię o wszystkim, co się działo na dworze. Wyjaśniało to, skąd Dhalia wiedziała o słabości księcia do płci pięknej oraz dlaczego znała jego zwyczaje. Wydawała się też świetnie poinformowana o przyjaźni łączącej kapitana gwardii i młodego następcy tronu.

Kto by podejrzewał słodką pulchną Mirian o rumianej twarzy z piegowatym nosem i wielkimi zielonymi oczami? Los poskąpił jej urody. W zamian obdarzając charakterem, który nie tylko budził zaufanie, ale też znakomicie maskował jej prawdziwe zamiary. Mogła przez całe lata ukrywać się na dworze królowej Wayi i pracować jako szpieg Dhalii. Zdarzyło się tak, że władczyni wreszcie odkryła tożsamość zdrajcy. Wówczas czarownica uderzyła, nasyłając na bezbronne królestwo oddziały bezlitosnych Doarów. Wiedząc, że ma niewiele czasu, Waya sporządziła dwa listy, w których zawarła ostrzeżenie.

Te i inne myśli dręczyły Yarreda zmierzającego wprost ku Riden. Ufał w to, że właśnie tam znajdzie wszystkie odpowiedzi.

***

Wizyta niespodziewanych gości okazała się kroplą, która przepełniła czarę. Po raz pierwszy od ponad pięćdziesięciu lat Alt’ar ledwie nad sobą panował. Sam już nie wiedział, dlaczego obecność Drasana tak bardzo działa mu na nerwy. Może chodziło tu o fakt, że po jego terenie chodzi inny, nie mniej niebezpieczny drapieżnik. Stawiał raczej na arogancję i niemal całkowity brak pokory. Nie dość, że zjawił się nieproszony, to jeszcze do tego nie okazał mu należytego szacunku. Mało tego! Ściągnął na głowę zabójcy kłopoty, których ze względu na swoją drugą naturę wolał unikać. Od czasu, gdy został przywódcą Gildii Zabójców nie musiał się już troszczyć o własne bezpieczeństwo. Inni robili to za niego. Zew mordu zaspokajał bez konieczności używania kłów i pazurów, wystarczył miecz lub para noży.

Kiedy w jego progi zawitał Drasan, podwójna natura stała się problemem. Nieustające napięcie wywoływało trudne do opanowania rozdrażnienie. Pozostałych jakoś znosił, choć musiał przyznać, że młody zabójca imieniem Velwel trochę go irytował swoją bezustanną paplaniną. Neilę postanowił ignorować. Choć z racji wykonywania tego samego fachu natknął się na nią kilka razy, jakoś nigdy nie pałali do siebie sympatią. Dziwiło go jednak to, w jakiej znalazła się kompanii. O ile się orientował, zawsze wolała pracować samotnie, lubiła niezależność i nie przepadała za mężczyznami. Tymczasem dziś zjawiła się w towarzystwie typowego samca alfa. Gdyby jej nie znał pomyślałby, że się zakochała.

Miłosne rozterki najemniczki należały do najmniejszych z jego zmartwień. Wiedząc iż obecnie nie ma innego wyjścia, ostro kombinował jak rozwiązać tę sytuację. Potrzebował dobrego planu. Dawniej miał kilka różnych kryjówek na wypadek gdyby ktoś go wytropił. Teraz, gdy stał się przywódcą jednej z największych i najlepiej opłacanych gildii, przestał ich potrzebować. Nigdy wcześniej nikogo nie szmuglował.

Mógł co prawda wydać królewskiej straży zarówno Drasana jak i jego towarzyszy. Co prawda, to nie rozwiązałoby żadnego z jego problemów. Zbyt mocno zalazł obecnemu władcy za skórę, by mu tak po prostu odpuścił. Dlatego doskonale wiedział, że gdy tylko wychyli nos z bezpiecznej kryjówki, król z radością wyda wyrok zarówno na niego jak i na jego ludzi.

Pozostawało zaszyć się tutaj i pomyśleć. Gdyby tylko mógł zapolować, od razu rozjaśniłoby mu się w głowie. Niestety, ze strażą czającą się tuż za progiem, nie miał nawet tego luksusu.


***

Drasan również miał problem z opanowaniem. Jako pół-smok posiadał ognisty temperament. A jego samcze ego z trudem znosiło obecność wilkołaka. Na dodatek nie mógł skupić myśli, bo Neila bezustannie burczała coś pod nosem. Dziewczyna podobnie jak on nie znosiła bezczynności, co demonstrowała w każdy możliwy sposób.

— Nie podoba mi się to — mruknęła.

— Nie mamy wyboru — odrzekł Drasan. W jego głosie czuć było napięcie, choć twarz przypominała kamienną maskę. — Musimy zaczekać tu do czasu, aż będziemy mogli bezpiecznie opuścić miasto.

— To potrwa całe wieki — burknęła dziewczyna. Jej humor z minuty na minutę się pogarszał, przyprawiając go o więcej nerwów.

— Przestańcie wreszcie — mruknął Velwel, brawurowo wcielając się w rolę rozjemcy.

Szczęki Drasana niebezpiecznie się napięły, już miał coś odrzec, ale ugryzł się w język. Jego również nie bawiła zaistniała sytuacja. Znalazł się w potrzasku. Przywódca Gildii w każdej chwili mógł go wydać w ręce strażników pozbywając się kłopotu. Wszyscy zgromadzeni zabójcy łypali na niego nieprzyjaznym wzrokiem. Czarownica zdawała się jako jedyna rozumieć powagę sytuacji i przezornie trzymała się na uboczu. Gotowa zareagować, gdyby którykolwiek z podległych Alt’arowi ludzi stracił cierpliwość i postanowił samodzielnie wymierzyć sprawiedliwość winowajcy.

Podobnie jak przywódca Gildii, Rodian wiedziała, że gdy zrobi się gorąco, Drasan jest ich jedyną kartą przetargową. Woleli to jednak rozegrać bez udziału króla i jego podwładnych. Póki co mieli na uwadze również to, by nadmiernie nie rozjuszyć następcy Sheardońskiego tronu.

Na szczęście problem rozwiązał się wraz z nastaniem nocy. Do ukrytej komnaty wpadł piętnastoletni wyrostek i odszukawszy wzrokiem Alt’ara, podbiegł do niego.

— Wycofali się! — oznajmił uradowanym głosem. — Wszyscy wycofali się do pałacu! Zostawili tylko dwóch z którymi już się rozprawiliśmy. Na zewnątrz czeka Ram’a z osiodłanymi końmi.

Alt’ar pokiwał głową, nie zdradzając choćby gestem, jak bardzo go ta wiadomość uradowała. Rozumiał, dlaczego Ram’a posłał chłopca zamiast zjawić się samemu. Noai’dirczyk należał do znakomitych wojowników, jeśli dochodziło do walki z ukrycia. Doskonale radził sobie zarówno z szablą, jak i krótkim łukiem, choć zdecydowanie preferował walkę nożem.

— Zatem najlepiej będzie, jeśli wyruszymy natychmiast — stwierdził, po czym, patrząc wymownie na Drasana, dodał: — Zanim jego wysokość się nie rozmyśli i przyśle tu więcej ludzi.

Pół-smok zdecydował, że rozsądniej będzie zignorować tę uwagę, zwłaszcza wobec trzydziestu obserwujących go pilnie oczu. Zabójcy Alt’ara mieli nie tylko przewagę liczebną, ale i wsparcie czającej się w pobliżu czarownicy. Czuli się więc o wiele pewniej niż on.

Patrząc na niego, Książę Półświatka odnosił coraz silniejsze wrażenie, że widzi samego siebie sprzed kilkudziesięciu lat, jeszcze zanim stał się wilkołakiem. Wówczas i on uważał, że zawojuje cały świat. A potem wszystko się zmieniło.

Dobrze wiedział jak to się skończy dla rozpieszczonego przez wszystkich księcia. Z pewnością nie miał pojęcia, w co się wpakował. Może i miał zapędy do rządzenia, ale brakło mu doświadczenia. Musiał się jeszcze wiele nauczyć, a Krwawemu Łowcy brakowało cierpliwości, by uchodzić za dobrego nauczyciela.

Ciche warczenie przyczajonego u jego stóp wilka wyrwało go z rozmyślań, a nagły powiew magii podniósł mu wszystkie włosy na karku. Rodian wzięła głęboki wdech. Ona też poczuła ten dotyk, niewiele silniejszy niż muśnięcie. Wszyscy wzdrygnęli się gwałtownie. Najdziwniejsza okazała się reakcja Drasana.

Padł na kolana chwytając się za skronie. Wyglądało to tak, jakby usłyszał bardzo wysoki dźwięk albo…

— Rodian — Alt’ar odruchowo spojrzał na czarownicę, a ta przecząco pokręciła głową.

Ochronna tarcza otaczająca to miejsce pozostawała nienaruszona. Tyle że zachowanie pół-smoka jasno świadczyło o tym, iż ktoś przypuścił atak na jego świadomość. Rozpoznawał to obserwując jego zastygłą twarz, zaciśnięte powieki i zwarte szczęki.

Żaden z jego towarzyszy nie wiedział, co się dzieje. Trwali w takim samym osłupieniu jak wszyscy pozostali.

Neila jako pierwsza zdobyła się na odwagę i uklękła naprzeciw niego, spróbowała ująć jego dłoń w swoje. Wyrwał jej się warcząc wściekle. Oczy nabiegły mu krwią, spomiędzy kurczowo zaciśniętych szczęk sączyła się ślina. Wyglądał przerażająco.

— Rodian — powtórzył wilkołak, tym razem ostrzej. — On zaraz się przemieni, a wtedy pozabija nas wszystkich.

Czarownica ocknęła się z letargu. Spojrzała wpierw na swojego przywódcę, a następnie przeniosła wzrok na klęczącego pół-smoka. Ruszyła ku niemu bez cienia lęku, w dłoniach powoli formowała kulę mroźnego powietrza. Wiedziała, że to jedyny sposób na ognisty atak.

— Odsuń się — poleciła Neili, nie spuszczając wzroku z Drasana.

Dziewczyna nie od razu spełniła polecenie. Ta chwila wystarczyła księciu, odepchnął ją na bok i z rykiem wściekłości rzucił się ku stojącej nieruchomo rudowłosej. Ta w przypływie paniki cisnęła w niego lodową kulą. Chybiła, co wywołało u niego jeszcze większą furię.

Alt’ar w jednej chwili ocenił sytuację. Skoczył ku młodzianowi i z rozmachu rąbnął go pięścią w szczękę. Impet uderzenia zwalił tamtego z nóg, nie pozbawiając przytomności. Wilkołak musiał postawić na przewagę siły. Przetoczył się tak, by znaleźć się na przeciwniku, po czym wziął zamach i zadał mu cios w twarz, rozkwaszając przy tym nos. Drasan zalał się krwią, lecz zamiast spodziewanej słabości, wywołało to u niego jeszcze większy gniew. Ponadto jego rany goiły się w mgnieniu oka. Mogli się tak nawzajem okładać przez godziny. Ten ambaras przerwała czarownica włączając się do walki. Utworzyła kolejną kulę i cisnęła nią w księcia. Zdołała trafić go w skroń, pozbawiając przytomności.

Przywódca Gildii nie tracił czasu. Kiedy jeden z jego ludzi wręczył mu zwój sznura, od razu zabrał się do krępowania nadgarstków i kostek Drasana.

— Co ty robisz? — zapytała go oburzona najemniczka.

— To, co trzeba — odrzekł nie przerywając pracy.

— Nie musisz go zabijać — odrzekł Velwel, odsuwając na bok przerażoną Neilę.

— Nie mam takiego zamiaru… — dalsze jego słowa zagłuszyło donośne warczenie. Aż trudno uwierzyć, że podobny dźwięk może się wydobyć z ludzkiego gardła.

Alt’ar postanowił działać. Nie chciał zabijać, ale musiał na powrót pozbawić księcia przytomności, nim ten wyzwoli niszczycielską energią ognia. Wykorzystując nadludzką siłę z rozmachu uderzył go pięścią w skroń. Udało mu się tym zyskać trochę czasu.

— Twoja kolej — wysapał, kierując te słowa do Rodian. — Uśpij drania. Muszę mieć czas, żeby pomyśleć.

Czarownica w milczeniu kiwnęła głową. Podwinęła rękawy i już miała się zabrać za ale wówczas czarnowłosa po raz kolejny dowiodła swojej lojalności, zasłaniając pół-smoka.

— Zdajesz sobie sprawę, że to niebezpieczne? — zapytała Rodian, posyłając jej pełne niechęci spojrzenie. — On nie jest do końca człowiekiem, jeśli się ocknie, rozerwie nas wszystkich na strzępy.

— Mnie nie skrzywdzi — stwierdziła spokojnie dziewczyna. — Miał wiele okazji i wiem, że tego nie zrobi. Nawet teraz.

— Rzucono na niego urok, tępa idiotko! — wrzasnęła Rodian, tracąc resztki opanowania. — Cud, że w ogóle mu się oparł, bo ten, kto go rzucał, życzył nam śmierci. Obudził w nim jednak potrzebę ochrony, która z kolei odsunęła na bok wszelkie ludzkie emocje. Jest teraz niebezpieczny dla nas wszystkich.

Neila nie zamierzała się ruszyć z miejsca, więc Velwel podszedł i delikatnie odciągnął ją na bok.

— Rodian — warknął Alt’ar, napinając mięśnie, gdy od pół-smoka zaczęło bić gorąco. Niemal parzyło mu skórę. — Ten sukinsyn zaraz się przemieni.

Czarownica zaczęła cicho nucić formułę zaklęcia, starając się nie spuszczać wzroku z napiętej i wykrzywionej cierpieniem twarzy pół-smoka. W miarę jak senny czar zaczynał działać, jego mięśnie stopniowo ulegały rozluźnieniu, ciało poczęło wiotczeć. Wreszcie Książę Półświatka rozluźnił chwyt i powoli się wycofał, by Rodian mogła dokończyć inkantację.

Zabójcy stali jak najdalej od śpiącego młodzieńca, choć teraz wyglądał całkiem niewinnie. Rudowłosa dla pewności powtórzyła formułę i otoczyła go ochronnym kręgiem przypominającym bezbarwną kopułę.

Alt’ar uśmiechnął się gorzko i rzekł:

— No, to jesteśmy udupieni na amen.

— Nieprawda — mruknęła Neila. — Przejdzie mu. Przecież nie zostanie taki na zawsze.

— Nie znamy mocy rzuconego na niego uroku, a co za tym idzie, nie wiemy, jakie są konsekwencje dla kogoś, kto nie jest człowiekiem — odparła Rodian.

— Jest ktoś, kto będzie wiedział, co zrobić — stwierdził Velwel, wprawiając tym wszystkich w osłupienie. — Ale sprowadzenie go tutaj jest praktycznie niemożliwe.

— Masz na myśli Gaenora? — zapytała z niedowierzaniem Neila.

— To jedyny znany nam przedstawiciel jego gatunku. Dlaczego nie mielibyśmy skorzystać z jego pomocy? — odrzekł młodzieniec.

— Bo nie darzy Drasana zbytnią sympatią — odcięła się najemniczka.

Alt’ar nie odezwał się. Nie uśmiechało mu się sprowadzanie tu kolejnego gada, widząc niewielką szansę na kolejne obezwładnienie pół-smoka. Pokiwał głową, wyrażając tym samym swoją aprobatę.

— Jeśli jest w stanie pomóc, wystarczy się z nim mentalnie skontaktować — wtrąciła Rodian. — Nie musi tu przybywać osobiście, może mną pokierować.

— Jak? — zapytali jednocześnie Neila i Velwel.

Czarownica uśmiechnęła się lekko.

— Jeśli samemu posiada się magiczne zdolności, to w skrajnych przypadkach może się zdarzyć, że ktoś inny na chwilę przejmie kontrolę nad twoim ciałem. Jednak goszczenie obcej istoty w swoim umyśle nie jest niczym przyjemnym i niesie za sobą ryzyko, iż ta odkryje za dużo. Dlatego też niewielu utalentowanych się na to decyduje. Jestem gotowa na to pozwolić pod jednym warunkiem — zostawicie nas samych.

— Zapomnij — warknęła Neila. — Nie wierzę w twoje czyste intencje.

— Możesz mi wierzyć lub nie, ale takie połączenie wymaga pełnego skupienia. Nic nie może mnie w tym czasie rozpraszać, bowiem wiąże się to z poważnym ryzykiem. — rzekła, nie tracąc opanowania. — Poza tym to bardzo intymne i nie jestem pewna, czy na pewno się uda.

— Musi istnieć inny sposób — nie dawała za wygraną najemniczka.

— O, jest ich całe mnóstwo — stwierdził sarkastycznie Alt’ar. — Można mu poderżnąć gardło, wyciąć serce albo odrąbać głowę. Do wyboru do koloru, chyba że mamy zamiar pozostawić go przy życiu. Nie ma innych opcji, trzeba posłuchać Rodian.

Ten komentarz ostatecznie zamknął dziewczynie usta. Czarownica powoli i ostrożnie obeszła połyskującą lekko kopułę, żeby się upewnić, że pół-smok nadal jest pogrążony w głębokim śnie, po czym podeszła do Velwela.

— Potrzebuję twojej pomocy — rzekła. Nie tracąc czasu na dalsze wyjaśnienia, ujęła jego dłonie w swoje i zamknęła oczy.

Przez chwilę szukała wytrwale, prześlizgując się przez setki umysłów, aż natrafiła na barierę. Wówczas otworzyła oczy, miała niezachwianą pewność, że znalazła smoka.

— Nie dopuszcza mnie do siebie — wykrztusiła, puszczając dłonie Velwela i masując sobie skronie.

Velwel podrapał się po głowie w zakłopotaniu.

— A może pozwól mówić któremuś z nas — zaproponował — Powinien rozpoznać znany głos.

Zaskoczona propozycją kobieta ponownie chwyciła jego dłonie.

— Zamknij oczy — poleciła spokojnie, po czym sama to uczyniła. — Rozluźnij się. Pozwól mi się prowadzić — dodała.

Młody zabójca nie od razu spełnił jej polecenia, bo ciężko się rozluźnić, gdy czujesz w głowie czyjąś obecność. W końcu zdołał się uspokoić na tyle, na ile wymagało tego postawione przed nim zadanie.

Słuchaj mojego głosu. Skup się na nim. — tym razem głos Rodian rozbrzmiał bezpośrednio w jego głowie. — Powinieneś już wyczuć barierę.

Zgodnie z jej słowami umysł zabójcy natrafił na coś w rodzaju muru. Choć wydawało się to irracjonalne, spróbował przez niego przejść. Ku jego zaskoczeniu przeszkoda zniknęła i znalazł się w czymś w rodzaju ogromnej sali bez okien i drzwi.

Kim jesteś i czego chcesz? — zagrzmiał w jego myślach głos, który rozpoznał bez trudu.

Velwel zebrał się w sobie, żeby ułożyć myśli w słowa.

Jestem Velwel, przyjaciel Drasana. On sam ma kłopoty. Potrzebna jest twoja pomoc.

Smok milczał dłuższą chwilę.

W jaki sposób miałbym wam pomóc, skoro przebywacie w mieście będącym we władaniu naszych wrogów?

Ja z nim pomówię — rozbrzmiał głos czarownicy.

Kto tu jest?! — warknął rozgniewany smok.

Jestem Rodian, a to kim jestem nie ma teraz znaczenia. Mamy tu problem z twoim pobratymcem. Wiem, że nie możesz przybyć osobiście, jednak istnieje sposób na to żebyś pokierował mną — wzięła głęboki oddech. — Chcę, byś chwilowo przejął moje ciało.

Przez chwilę nic się nie działo. Rodian puściła dłonie Velwela, po czym cofnęła się o kilka kroków. Naraz przeniknął ją dreszcz, a z gardła wydobył się przepełniony bólem krzyk. Alt’ar przyskoczył do kobiety gotów interweniować, lecz wrzask urwał się równie nagle jak się zaczął. Otworzyła oczy, teraz przypominały oczy gada o barwie jadowitej żółci.

— Jak śmiecie zakłócać mi spokój? — głos wydobywający się z gardła Rodian w ogóle nie brzmiał jak ten należący do niej.

— Nie wzywalibyśmy ciebie, gdyby nie okazało się to konieczne — rzekł Alt’ar, wysuwając się naprzód.

Żółte oczy Gaenora na moment skupiły się na nim, a nozdrza poruszyły się, gdy przebywający w ciele czarownicy gad usiłował dociec, z kim ma do czynienia.

— Jesteś wilkołakiem — stwierdził z odrazą.

— To, kim jestem nie ma teraz znaczenia. Powiedziano mi, że tylko ty możesz pomóc. Zdaje się, że mamy tu mały problem z przedstawicielem twojego gatunku. — Ruchem głowy wskazał na pogrążonego w magicznym śnie pół-smoka.

Usta Rodian ułożyły się w coś w rodzaju krzywego uśmiechu, gdy kierowana przez Gaenora wolnym krokiem obchodziła ochronną sferę. Odważyła się nawet lekko musnąć ją palcami.

— W jakim celu go uśpiliście? — zapytał cicho.

— Stał się nieobliczalny pod wpływem uroku, który ktoś usiłował na niego rzucić — wyjaśniła cicho Neila. — W jednej chwili zachowywał się normalnie, a już w następnej wpadł w istny szał. Pozabijałby nas, gdybyśmy go nie obezwładnili.

— Zatem wszystko jasne — mruknął do siebie smok, po czym dodał. — Trzeba go obudzić.

— Tak po prostu? — spytał z niedowierzaniem Velwel.

— Tak po prostu — powtórzył Gaenor. — Dopóki tego nie zrobimy, nie dowiemy się, czy zdołał zwalczyć skutki zaklęcia. Jeśli okazało się tak silne jak twierdzicie, mogło wyzwolić pierwotne dzikie instynkty. Smok w takim stanie zatraca sam siebie, bywa wówczas agresywny i nieobliczalny. Będzie się bronił przed każdym, kto stanowi potencjalne zagrożenie dla jego życia.

— Więc on jest teraz… — dalsza część tego zdania nie chciała przejść przerażonej Neili przez gardło.

— ...bestią, potworem, zwierzęciem — dokończył za nią Gaenor, a jego oczy zabłysły. — Z wiekiem uczymy się nad tym panować, by zachowywać się w bardziej cywilizowany sposób. Jednak bardzo młody smok w sytuacji, gdy kieruje nim wyłącznie instynkt, stanowi poważne zagrożenie dla każdego, kogo uzna wówczas z wroga — spojrzał wymownie na Alt’ara. — W zasadzie obudzenie go podczas, gdy jest w tym stanie stanowi bardzo duże ryzyko. Mógłby nas zabić w trakcie samej przemiany.

— Więc dlaczego chcesz to zrobić? — zapytał Alt’ar, odgradzając smoka od kopuły ze śpiącym Drasanem.

— Bo tylko ja mogę go powstrzymać przed unicestwieniem was wszystkich — odrzekł smok, zadzierając lekko głowę, by spojrzeć w pałające oczy wilkołaka.

— Nawet w tym ciele? — zapytał z niedowierzaniem zabójca.

— Ciało nie jest istotne, liczy się potęga umysłu, a nie mięśni — odparł spokojnie Gaenor.

— Ale jak chcesz go obudzić bez pomocy Rodian? — spytał rozsądnie Velwel.

— To proste. Senny urok działa na zasadzie transu, więc jego zdjęcie polega na umiejętnym wybudzeniu z niego. Nie zdołam jednak zrobić tego sam, potrzebna jest pomoc jedynej osoby, której ten zuchwały gad od razu nie zabije. — Spojrzał wymownie na Neilę.

— Mnie? — zaskoczona dziewczyna cofnęła się o krok.

— Jak na ironię, tylko ty możesz się do niego zbliżyć — stwierdził smok z krzywym uśmiechem.

— Oszalałeś?! — warknęła, krzyżując ramiona na piersi. — Tylko zupełny wariat by się na to zdecydował.

Gaenor w ciele Rodian uśmiechnął się paskudnie.

— Jak chcesz. Oczywiście istnieje inny, bardziej gwałtowny sposób, który nie będzie wymagał twojej interwencji — stwierdził niby od niechcenia, patrząc dziewczynie prosto w oczy. Obserwując wyraźnie malujący się w nich strach, już wiedział: uderzył w czuły punkt.

Teraz również Alt’ar uważnie śledził reakcję najemniczki, teraz mocno pobladłej. Wyczuł u niej przyspieszone bicie serca, świadczące o wybuchu emocji. Najwyraźniej Drasan nie jest jej obojętny, co więcej chwilowo rezydujący w ciele czarownicy gad doskonale o tym wiedział.

— Chcesz go zabić? — zapytała lekko drżącym głosem.

— Owszem — odrzekł smok bez chwili wahania. — Jednak nie tu, nie teraz i z całą pewnością nie w taki sposób.

— Zatem czego oczekujesz ode mnie? — moment wahania minął i Neila na nowo przywdziała maskę „silnej i niezależnej”.

— Musisz tylko podejść i go obudzić — wyjaśnił Gaenor. — Jeśli moje obserwacje są trafne, to nie zrobi ci krzywdy. Jeśli nie, zawsze jesteśmy w pobliżu, by go w porę powstrzymać.

— A co, jeśli się mylisz? — to pytanie z kolei zadał Velwel. Młodzieniec z początku wyglądający na dość nierozgarniętego okazał się mimo wszystko znacznie bystrzejszy, niż ktokolwiek się spodziewał.

— Nie sądzę — prychnął Gaenor, a piękną twarz czarownicy wykrzywił pogardliwy wyraz.

Alt’ar stał i spoglądał na całą trójkę, która w milczeniu sztyletowała się spojrzeniami. Zdecydował nie wtrącać się, dopóki nie zajdzie taka potrzeba. Widział jednak, jak Neila rzuca niepewne spojrzenia na uśpionego pół-smoka. Coś w niej walczyło o dojście do głosu. Wreszcie powoli, aczkolwiek zdecydowanie, ruszyła w stronę magicznej kopuły. O dziwo, tarcza przepuściła ją.

Dziewczyna uklękła obok Drasana, pochyliła się i złożyła delikatny, choć zdecydowany pocałunek na jego zaciśniętych wargach. Przez chwilę wszyscy obecni zamarli w oczekiwaniu. Nagle Neila cofnęła się jak oparzona. Nim pozostali zorientowali się, co jest tego przyczyną, bystre oczy wilkołaka spostrzegły ruch. Zaledwie drganie powiek i lekki grymas na nieruchomej dotąd twarzy… a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.

Powieki Drasana rozwarły się tak gwałtownie i nieoczekiwanie, że wszyscy się wzdrygnęli. Nadal w niczym nie przypominały ludzkich i jaśniały jak dwie lampy oliwne. Zupełnie jakby krył się za nimi płomień nieposkromionego gniewu. Niby uwięziony w klatce dziki zwierz powiódł spojrzeniem po wszystkich obecnych, aż natknął się na… Neilę.

Najemniczka znajdowała się o krok od niego w lekkim przyklęku, gotowa do natychmiastowej ucieczki. Gdy wbił w nią te przerażające gadzie ślepia, zamarła niezdolna do tego, by się poruszyć czy choćby głębiej odetchnąć. Czuła się łanią osaczoną przez wygłodniałego wilka.

Pół-smok wstał. Zrobił to jednym ruchem, co przeraziło ją jeszcze bardziej. Oczami wyobraźni widziała, jak pręży ukryte pod ubraniem mięśnie. Może szykował się do skoku wprost na sparaliżowaną strachem ofiarę. Uczynił on coś, czego kompletnie się nie spodziewała. Wykonał krok i przyklęknął przy niej. Teraz jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko jej. Tylko nie wiedziała, dlaczego jej głupie serce zaczęło bić jak oszalałe. Spojrzała prosto w gadzie oczy, pozbawione już tego gniewu i dzikości. Dostrzegła ciepło i coś jeszcze. Podobnie jak poprzednim razem zyskała całkowitą pewność, że nie wyrządzi jej krzywdy.

W jakiś przedziwny i nie do końca dla niej zrozumiały sposób, nawet gdy z człowieka zmieniał się w groźną bestię, nadal czuł potrzebę ochraniania jej. Nie mogła zaprzeczyć, że jej to schlebia.

Uśmiechnęła się, niepewna czy może się poruszyć. Jego twarz pozostała jednak tak samo kamienna, tylko gdzieś w głębi ślepi czaił się blask. Postanowiła wykorzystać chwilę. Pochyliła się i go pocałowała, oddał pocałunek z równym entuzjazmem wplatając dłonie w jej włosy.

Nadeszła właściwa pora na to, by działać. Zarówno Alt’ar, jak i Gaenor, mając za plecami przerażonego Velwela, ruszyli w stronę ochronnej kopuły. Nim zrobili parę pierwszych kroków, wokół pół-smoka i dziewczyny wystrzelił z ziemi pierścień płomieni, odgradzając ich tym samym od pozostałych.


***

Kiedy wokół nich rozbłysły płomienie zaskoczona Neila odsunęła się od Drasana. Nie pozwolił jej wstać, jego silne ramiona oplatały ją w pasie niczym żelazne imadła. Nie miała pojęcia, co zrobić w takiej sytuacji, więc na wszelki wypadek wolała się nie ruszać. Zamiast tego spróbowała na powrót ściągnąć na siebie jego wzrok. Na próżno.

Pół-smok koncentrował się na utrzymywaniu ognistej bariery. Jego oczy jaśniały jak rozpalone kule. Musiała go zdekoncentrować, problem w tym, że nie wiedziała jak. Zadrżała. Poczuła jak drgnął, najwyraźniej reagował na jej fizyczny dyskomfort.

Może to było to.

— Boję się — wyszeptała cicho.

Początkowo nie zareagował na jej słowa. Chyba puścił je mimo uszu. Dopiero po chwili odwrócił się, na powrót skupiając na niej wzrok. Gdyby tylko w tym spojrzeniu doszukała się jakichkolwiek oznak człowieczeństwa, może wiedziałaby co robić. Niestety, to co chwilowo zawładnęło jego „ja” okazało się bardzo dalekie od tego, co znała. Nie potrafiła przewidzieć jak zareaguje na nagły atak z jej strony, ale nie miała wyboru.

Rzuciła się na niego całym ciężarem ciała.


***

Gdyby Alt’ar nie ujrzał tego na własne oczy, nigdy by nie uwierzył. Oto kurtyna płomieni — do tej pory skutecznie odgradzająca zarówno jego jak i pozostałych od pół-smoka i najemniczki — gwałtownie opadła. Okazało się, że wątła dziewczyna rzuciła się na księcia i poczęła wściekle okładać go pięściami. Nie zawracała sobie głowy tym, że nie robi to na nim najmniejszego wrażenia. Po prostu jak w amoku atakowała jego ciało z coraz większą zaciętością.

Wilkołak postanowił wykorzystać chwilę i zaczął powoli skradać się w stronę pary. Być może udałoby mu się podejść na tyle blisko, by móc samemu zaatakować, gdyby nie smok…

Gaenor, który najwyraźniej miał swój prywatny plan, ruszył naprzód wprost ku miejscu, gdzie trwała jednostronna walka. Drasan właściwie w ogóle się nie bronił przed atakiem szczupłej dziewczyny. Leżał pod nią z pozoru całkowicie nieruchomo, jedynie oczy poruszały się śledząc zbliżających się przeciwników.

Nagle zepchnął z siebie najemniczkę i zerwał się na równe nogi. W jego dłoniach błyskawicznie zmaterializowały się dwie ogniste kule. Zdawał się gotów do ataku.

Alt’ar zatrzymał się i to samo gestem polecił Gaenorowi. Nie chciał narażać Rodian na spalenie żywcem. Smok, który chwilowo miał całkowitą kontrolę nad jej ciałem nie posłuchał. Spojrzenie jego żółtych oczu śledziło ruchy pobratymca ze stoickim spokojem. Nie bał się go. Wydawał się pewny swego.

Nie zamierzał bynajmniej korzystać z siły fizycznej. Nie przestając posuwać się naprzód wbił świdrujący wzrok w młodszego krewniaka. Początkowo Alt’ar miał dziwne przeświadczenie, że smok chciał go podpalić.

Nic takiego się nie stało.

Trwała cicha walka woli. Mógł ją wygrać jedynie ten, którego umysł okaże się na tyle silny, by znieść fizyczny ból. Narastał on z każdą chwilą oporu.

Naraz przez ciało pół-smoka przebiegł spazm, a z gardła wydobyło się coś pośredniego między krzykiem a skrzekiem. Ogień szybko zgasł, gdy młodzieniec podjął desperacką próbę ochrony umysłu przed intruzem.

W tym jednym Gaenor okazał się nie tylko lepszy, ale też i silniejszy. Drasan wyraźnie tracił siły, co wiązało się przede wszystkim z dawką potężnego ładunku bólu, przepływającego przez jego ciało. Neila patrzyła na to z przerażeniem, nie mając wątpliwości, że dręczenie młodzieńca sprawia smokowi prawdziwą przyjemność. Choć metoda, jaką obrał ani trochę się jej nie podobała, musiała przyznać, że jest skuteczna.

W miarę jak opór księcia słabł, jego oczy odzyskiwały ludzki wygląd. Wszyscy zauważalnie odetchnęli z ulgą. Jedynie wilkołak pozostał czujny i napięty. Na szczęście jego ingerencja okazała się zbędna, gdyż nagle pół-smok opadł na kolana. Z nosa sączyła mu się krew, ale wyglądało na to, że znów jest sobą.

Neila jako pierwsza zdecydowała się do niego podejść. Mogła co prawda pozostawić ten przywilej Gaenorowi, lecz Drasan przypominał teraz bezradne dziecko, które nie ma pojęcia, co się właściwie stało. Potrzebował jej.

— Dobrze się czujesz? — zapytała cicho.

Podniósł na nią oczy.

— Co się stało? — zapytał. Głos miał lekko zachrypnięty. Najwyraźniej nic nie pamiętał.

— Kompletnie ci odbiło, stary! — ośmielony Velvel podszedł bliżej.

Drasan przeniósł spojrzenie z twarzy Neili na niego. Wydawało się, że usiłuje sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia.

— Nie traktujcie go jak dziecko. Z punktu widzenia mojego gatunku jest w pełni dojrzałym samcem — Gaenor, który nadal wizytował w ciele rudowłosej czarownicy przyglądał się Drasanowi, przekrzywiwszy lekko głowę. — To się zdarzyło już drugi raz w trakcie krótkiego czasu i w obu przypadkach… — przeniósł spojrzenie na Neilę — ...była obecna ona — dodał po krótkim namyśle.

Dziewczyna wytrzymała spojrzenie żółtych oczu.

— I znów winę ponoszę ja — warknęła. — Sprawczyni wszelkich kłopotów! A nie pomyślałeś może o tym, że to sprawka twojej dawnej przyjaciółki!

— Milcz! — syknął Gaenor. Wyglądało, że wspomnienie Dhalii wyprowadziło go z równowagi. — Magia na niego nie działa. Większość zaklęć zwalczył bez trudu, inne po jakimś czasie. Nie do końca wiem, jak to robi, ale nie ma chyba nikogo, kto mógłby mu zagrozić za pomocą czarów. Logicznym wydaje się zatem, że któreś z was musiało go sprowokować już po zwalczeniu działania zaklęcia.

— Mówisz to tak, jakbym tylko ja odpowiadała za ten bałagan — odcięła się najemniczka.

— To możliwe — mruknął smok.

— Zaraz, chwileczkę — Drasan stanął za Neilą, patrząc wprost w żółte oczy smoka. — O czym wy dwoje mówicie?!

Nie ulegało wątpliwości, że pół-smok nie jest świadom tego, co wyczyniał, gdy stracił kontrolę. Najemniczka, ośmielona nieco jego obecnością za swoimi plecami, śmiało wystąpiła naprzód.

— Sądzę, że powinieneś mu teraz wszystko wyjaśnić.

— To nie będzie konieczne — stwierdził spokojnie Gaenor. Zaledwie to powiedział, ciałem Rodian ponownie wstrząsnął gwałtowny spazm. Zamknęła oczy i zacisnęła szczęki, nie zdusiło to jęku bólu, jaki chwilę później wydobył się z jej gardła. Czarownica zatoczyła się jak pijana i pewnie by upadła, gdyby Alt’ar nie chwycił jej w pół i nie usadził na jednym z ocalałych foteli. Wówczas zamrugała powiekami i szeroko rozwarła oczy, które w międzyczasie odzyskały naturalną zieloną barwę. Spojrzała na Neilę, a później na stojącego krok za nią Drasana. Na jej pobladłych wargach zagościł słaby uśmiech.

— A więc się udało — stwierdziła, po czym zemdlała.

ROZDZIAŁ 3

Minęło wiele dni, nim powszechną biel antuańskich równin zastąpiły pierwsze ludzkie osady. Większość została ogrodzona wysoką palisadą z grubych bali, pilnowaną przez gburowatych najemników. Ci zaś okazali się wyjątkowo niechętni, by zawierzać dwóm elfom. Po tej stronie półwyspu ludzie nie tyle lękali się czarów, co zwyczajnie nie dowierzali wszystkim przedstawicielom magicznych ras. Zajścia w sąsiadującym z nimi królestwie Sheardon umocniły przeświadczenie, że najlepiej unikać wszelkiej maści obcych, parających się tą sztuką.

Jako Mistrz wysokiej rangi Ashkan potrafił obłaskawić trzy żywioły. Należała doń woda, ziemia oraz powietrze. Jego naturalną cechą okazała się również możliwość uleczenia wszelkich ran. Magia żywiołów, w przeciwieństwie do magii krwi, zwanej również czarną sztuką, opierała się na wyjątkowo prostych zasadach. Wystarczyło odszukać źródło i zaczerpnąć z niego tyle mocy, ile konieczne, gdy dla przykładu trzeba się ogrzać. Niestety, miała także ograniczenia: nie dało się z jej pomocą stworzyć nic materialnego. Można było przywołać wodę, ale nie naczynie, w którym da się ją przechować. Zwykle czarownicy woleli stosować wyłącznie ten rodzaj czarów. Głównie ze strachu przed konsekwencjami, jakie czekały na tych którzy posługiwali się czarną sztuką, choćby działali w dobrej wierze.

Straciwszy tytuł i rangę, jednorożec nie łamał prawa. Mimo wszystko czuł do siebie obrzydzenie, gdy sięgnął po magię krwi. Jego żyły wypełniała surowa energia, więc wystarczyło z niej skorzystać, uwalniając nieprawdopodobną moc. Musiał to uczynić, gdyż okazało się, że żadna z mijanych po drodze gospód nie ma zamiaru gościć ani jego, ani Nolana. Sam mógł przeżyć bez pożywienia wiele dni, ale jego towarzysz jako pół-człowiek nie posiadał tego przywileju. Zakaz zabijania żywych istot nie pozwalał im na upolowanie jakiegokolwiek zwierzęcia. Konieczne było zadowolić się tym, co z pomocą czarnej sztuki stworzył Ashkan, czyli bochenkiem chleba, trzema jabłkami i garścią dzikich malin.

Ten skromny posiłek wystarczył Nolanowi do zregenerowania sił, mocno nadwątlonych przez mróz. W magicznie chronionej przed zimą dolinie elfów nigdy tego nie doświadczył. Nie wiedział przeto, jak się przed tym chronić, co poskutkowało paroma odmrożonymi palcami. Wykonane z cienkiego materiału buty nie chroniły go przed chłodem. Pomimo niedogodności związanej z temperaturą, pół-elf nie zdołał stracić pogody ducha, czasem tylko z uwagą wpatrywał się w niebo. Być może oczekiwał, że Drasan po nich wróci. Znając swego wychowanka i zarazem najlepszego ucznia, jednorożec był świadom, że tak się nie stanie.

Wreszcie, gdy pewnego dnia przystanęli, by dać koniom chwilę wytchnienia, Nolan nie wytrzymał i zadał pytanie, wyraźnie dręczące go od dawna:

— Drasan nie wróci po nas, prawda?

Dla Ashkana odpowiedź wydawała się jasna. Osobiście nakazał byłemu uczniowi, by odleciał jak najdalej od Michandrell. Gdyby tam został, niechybnie by zginął. Oczywiście wówczas nie miał pewności czy ten w ogóle posłucha, gdyż w jego żyłach płynęła aż nadto gorąca krew. Dopiero gdy pół-smok odleciał, zrozumiał iż tym razem zdołał go odwieść od zemsty na bladolicych oprawcach.

Ashkan, jak wielu jego pobratymców, zdawał sobie sprawę, że dla smoka pożywianie się odgrywa kluczową rolę w życiu. Dlatego głodny smok, podobnie jak wygłodniały wilkołak, łatwo tracił kontrolę. Surowe szkolenie, jakie odbył Drasan w latach młodości nieco pomogło. Jednorożec zastosował tu metodę własnej rasy. Opierała się ona na prawie przetrwania. Podrośnięte źrebaki pozostawiano same w górach. Miało to sprawdzić czy przeżyją ostateczne przeistoczenie w dorosłego osobnika. Taki młodzik musiał się nauczyć nie tylko jak zapanować nad magią przepływającą przez jego ciało, ale również jak przeżyć w rygorystycznych warunkach bez pomocy matki lub mistrza. Pozostawiony w głębi Wilczej Puszczy zaledwie dwunastoletni książę otrzymał wyłącznie nóż. Miał mu służyć za narzędzie oraz do ewentualnej obrony przed dzikimi zwierzętami. Okiełznanie magii i jej kontrola również była niezbędna.

Właśnie to szkolenie zapewniło mu przetrwanie zarówno w lochach Kahaer, jak i w wieży Ertana. Żadne z tych więzień nie zdołało doprowadzić go do obłędu, bo nauczył się powściągać żądzę, pragnienie i głód. Okazało się to zarazem kluczowym powodem dla którego Dhalia tak pragnęła go zniszczyć. On jeden oparł się potędze jej uroku. Jako czarownica poniosła wtedy sromotną klęskę. Ashkan nauczył go patrzeć głębiej, poza zwodniczą ułudą tego, co widzą oczy.

Jednorożec doskonale wiedział, do czego zdolna jest ta obłąkana jędza. W dawnych czasach to ona przyczyniła się do upadku jednego z najwspanialszych królestw, ostatniej pamiątki po czasach, gdy na półwyspie panowały smoki. Kiedy zatruła umysł Gaenora, prastara rasa ostatecznie przeklęła tę krainę. Całe jej bogactwo w ciągu kilku lat zmieniło się w proch. Upadły wszystkie wielkie miasta, a ludzie albo pomarli z głodu, albo uciekli jak najdalej od przeklętej ziemi. Ostał się tylko pałac Illariss i to na jego ruinach smok i jego oblubienica zbudowali Kahaer — co w dosłownym tłumaczeniu języka starożytnych runów oznaczało „lament.”

Przez setki lat mieszkańcy Lineland mogli się cieszyć spokojem, do czasu wizji, którą czarownica miała we śnie. Wizji dziecka o smoczym sercu, zdolnego ją pokonać. Pierwszego pół-krwi smoka, mającego zapoczątkować linię nowego królewskiego rodu.

Ashkan nie zamierzał tego tłumaczyć Nolanowi. Nie teraz, kiedy w jego sercu nadal tliła się nadzieja na lepsze jutro. Zamiast tego przywołał na twarz ciepły uśmiech i rzekł:

— Sądzę, że wkrótce go zobaczymy.

Wypowiedział pierwsze w życiu kłamstwo, ale nie miał wyjścia. Prawdę powiedziawszy, mogli nie doczekać następnego wschodu słońca. Zwłaszcza, jeśli szpiedzy czarownicy już wiedzą o ich obecności blisko granic Riden.


***

Drasan krążył po pokoju w tę i z powrotem, zaciskając pięści w bezsilnej wściekłości. Alt’ar zamknął tu całą trójkę i poszedł naradzić się z ludźmi. Oczywiście takie drzwi nie stanowiłyby dla pół-smoka żadnej przeszkody, gdyby Rodian nie rzuciła nań szeregu zaklęć. Teraz nie zarysowałby ich nawet gdyby uderzył w drewno z całej siły. Pomieszczenie w którym ich zamknięto okazało się czymś w rodzaju skarbca. Większą część zajmowały olbrzymie okute żelazem skrzynie. Na jednej z nich siedziała Neila, wpatrując się tępo w swoje buty. Velwel opierał się o ścianę obok olbrzymiego lustra w złoconej ramie. Nikt nie miał ochoty spojrzeć mu w oczy.

Nie dziwił się im. Utraciwszy kontrolę, mógł wszystkich pozabijać. Siła czaru, jaki usiłowała rzucić na niego Dhalia musiała być znaczna, skoro zdołał się przed nią obronić przez zdanie się na swoją zwierzęcą połowę. Z opowieści Rodian i Alt’ara wynikało, że jedyną osobą, której pozwalał do siebie podejść okazała się właśnie Neila. Na razie nie miał ochoty głowić się nad tym, co to może oznaczać. Zwłaszcza, że mieli zdecydowanie większy kłopot na głowie.

Po jego popisie zjawiło się więcej żołnierzy patrolujących wszystkie uliczki w pobliżu gospody. Mogli co prawda ukrywać się w tej piwnicy całymi miesiącami, gdyż nie brakowało im zapasów. Drasan wątpił, by Alt’ar miał w sobie dość cierpliwości, aby znosić go aż tyle czasu. W dodatku obawiał się o Aldera. Czy wystarczyło mu sprytu do ukrycia się przed strażą? A może już go pojmali i przesłuchują? Żałował, że nie może się z nim skontaktować mentalnie. Ryzyko podsłuchania takiej rozmowy było obecnie zbyt wielkie.

To wszystko sprawiało, iż po raz pierwszy odczuł prawdziwy ciężar przywództwa. Nie miał nikogo, kto by go w tym wyręczył. Jego przybrana matka zginęła chcąc go chronić, a dotychczasowy mentor i opiekun znajdował się za daleko, by służyć radą i pomocą. Musiał sobie radzić sam. Ci, których kochał zwykle ginęli, gdy tylko znaleźli się na drodze Dhalii. Nie mógł pozwolić na to, żeby ktokolwiek z jego ludzi wpadł w jej szpony. Zwracając się o pomoc do Alt’ara podjął decyzję. Ujawnił się. Czarownica wiedziała, że tu jest i cierpliwie czekała na jego ruch. Prowadziła wyrafinowaną grę, w której stawką okazało się życie wszystkich zdecydowanych udzielić mu pomocy. Stąpał po grząskim gruncie. Jeden fałszywy ruch, a wszystko, o co dotąd walczył obróci się w proch.

— Co zamierzasz zrobić? — spokojny głos Velwela wyrwał go z ponurych rozmyślań i przywołał do rzeczywistości.

— Jeszcze nie wiem — odrzekł, nie patrząc na przyjaciela.

— Jesteśmy jak szczury w potrzasku — mruknęła Neila, nie patrząc na żadnego z nich. — Nie możemy stąd wyjść, mają nas jak na widelcu. Potrzebny nam jakiś plan działania, zanim Alt’ar ostatecznie zdecyduje, że lepiej nas wydać i pozbyć się kłopotu.

— Nie zrobi tego — stwierdził spokojnie książę. — Znam ten typ ludzi, tu chodzi o jego honor. Nie odda nas Dhalii, już wolałby sam nas pozabijać. Jednak w grę nie wchodzi wyłącznie jego skóra i to sprawia, że nie może podejmować decyzji zbyt pochopnie.

— Nasza obecność mu tego nie ułatwiała i dlatego wolał nas tu zamknąć — powiedział Velwel nadal spokojnie, choć bez odrobiny swojej zwykłej pogody ducha. — Podjęcie decyzji w takiej sytuacji to wybranie po czyjej staje się stronie. Teoretycznie mógłby oddać nas w ręce straży, ale skoro dotąd tego nie zrobił, to znaczy, że już tę decyzję podjął. Tylko waha się z wyznaniem prawdy. Nie zamierza uginać przed tobą karku, ani uznawać twojego przywództwa.

— Nie wymagam tego od niego — warknął Drasan. Jego kontrola wisiała na włosku.

— Więc mu to powiedz — Neila wstała nagle, a choć była niższa od pół-smoka, tym razem w pewnym stopniu nad nim górowała. — Stań przed jego Wilczą Wysokością i powiedz, że wcale nie chcesz, by się przed tobą czołgał. Choć nie sądzę, by wam to pomogło w osiągnięciu porozumienia. Stając naprzeciwko siebie wyglądacie, jakby jeden miał się za chwilę rzucić drugiemu do gardła. Chcecie sojuszu? Więc przestańcie grać w gierki o dominację. — mówiąc to, dźgnęła młodzieńca w pierś. — Jeśli mamy wyjść z tego cało, musisz coś z tym zrobić, bo to ty nas w to bagno wpakowałeś.

Miała rację. Powinien coś z tym zrobić, bo jako jedyny ponosił odpowiedzialność za to, co się stało.

— Wiesz, że jedynym sposobem zachowania głów byłoby moje dobrowolne oddanie się w ręce Dhalii. — stwierdził ponuro. — Mielibyście wówczas dość czasu na ucieczkę…

— Nawet o tym nie myśl — wpadła mu w słowo Neila. — Nie po to wszyscy nadstawiamy tu za ciebie karku, żebyś tak po prostu dobrowolnie oddał się w ręce tej suki.

— Neila ma rację — poparł ją Velwel. — To żadne rozwiązanie.

W odpowiedzi na jego słowa szczęknął zamek i w otwartych drzwiach stanęła Rodian.

— Zbierajcie się — powiedziała, oddając im broń.

Drasan chwycił za miecz i zarzucił go na plecy. Fakt, że Alt’ar zdecydował się oddać im broń oznaczał coś w rodzaju przejawu zaufania. Nie znaczyło to, że podjął decyzję w sprawie sojuszu, ale samo w sobie stanowiło dobry znak.

Ruszyli gęsiego za czarownicą, która doprowadziła ich do podziemnej komnaty, teraz częściowo zdemolowanej przez pół-smoka. Kilka drogocennych mebli poszło w drzazgi, parę spłonęło, a dywany i skóry zwinięte w rulony leżały pod ścianą. Najwyraźniej przywódca Gildii nie chciał, by ucierpiało coś jeszcze z jego kolekcji.

Większość zabójców stała lub siedziała na ocalałych krzesłach i fotelach. Wszyscy patrzyli na trójkę nieprzyjaznym wzrokiem, a wielu sprawiało wrażenie gotowych do walki. Każdy z nich miał na koncie niejednego trupa, więc kilka więcej nie robiło różnicy. Wystarczyło jedno skinienie Alt’ara, by wycofali się na bok, robiąc przejście Drasanowi i jego towarzyszom. Rodian stanęła tuż za oparciem wysokiego fotela zajmowanego przez szefa. Pół-smok zatrzymał się pośrodku pomieszczenia, mając za plecami parę zabójców.

Na jego widok Alt’arowi zapulsowała żyła na skroni, a ręce kurczowo zacisnęły się na oparciach fotela. Twarz nadal przypominała kamienną maskę, z której nie sposobna cokolwiek wyczytać.

— Podjąłem decyzję — rzekł krótko. Wstał i wolnym krokiem ruszył w stronę Drasana. — Choć przysporzyłeś mi kłopotów, muszę przyznać, że zrobiłeś też niemałe wrażenie. Obaj jesteśmy drapieżnikami, więc porozmawiajmy jak jeden drapieżnik z drugim. Wyruszymy na wspólne łowy, by zabić czarownicę i jej pomagiera. Jednak gdy to nastąpi, każdy pójdzie w swoją stronę i już nigdy nie będzie wchodzić drugiemu w drogę. Pamiętaj, że jeśli będę musiał cię zabić, to się nie zawaham. Nasz sojusz obowiązuje tylko do czasu pokonania wspólnych wrogów. Myślę, że tobie też przypasuje taki układ.

Książę uśmiechnął się, po czym mocno uścisnął dłoń Alt’ara.

— A więc to tylko chwilowy rozejm — stwierdził, a nie zapytał, patrząc w błękitne oczy przywódcy Gildii.

— To jedyne sensowne rozwiązanie — powiedział wilkołak. — Przyjaźń między nami nie ma prawa bytu.

— Nigdy nie liczyłem na twoją przyjaźń — odparł pół-smok. — Sądziłem jedynie, że tobie też nie spodobają się rządy pary bezwzględnych despotów.

— Nigdy nie zważałem na rządy. — Książę Półświatka prychnął lekceważąco. — Uprzedzenia w stosunku do mojej rasy nie znikną ot tak. Wilkołaki są zaliczane do potworów i nic tego nie zmieni.

— Zatem, dlaczego zdecydowałeś się na sojusz? — spytał książę, marszcząc brwi.

— Nie robię tego dla siebie, a dla moich ludzi — odrzekł zabójca. — Najemnicy zawsze będą potrzebni. Pod rządami Bal’zara wojsko zaczęło na nas polować jak na wściekłe psy. W przeciągu miesiąca ten smarkacz w koronie zabił piętnastu moich, pozostałych pięciu, posługując się szantażem i torturami, siłą wcielił do armii. Wykruszamy się, bo oni mają przewagę i są wszędzie. Możemy się ukrywać lub stanąć do walki, lecz ta druga opcja jest zdecydowanie bardziej w moim stylu.

Drasan się zasępił. Nadal nie miał pewności czy i jak dalece może zaufać przywódcy Gildii. Skoro przez tyle lat tak dobrze maskował swoją drugą naturę, to mógł się okazać utalentowanym aktorem. Nasuwało się pytanie: co zrobi, jeśli ten wyprowadzi go w pole? Jednocześnie doskonale wiedział, że musi dobierać słowa nie tylko ostrożnie, ale i z rozwagą. Nie wątpił w to, iż Alt’ar zabiłby go bez wahania, gdyby zarzucił mu kłamstwo.

— Jaki masz plan? — zapytał w końcu starając się zachować kamienną twarz.

Krwawy Łowca parsknął śmiechem.

— Zakładałem, że przychodząc tu dobrze wiesz, co robisz — oznajmił, wstając ze swojego miejsca i robiąc kilka kroków w stronę księcia. — Jak widać, tkwiłem w błędzie.

— To twoje miasto — odrzekł Drasan, zachowując niewzruszony spokój. — Myślałem, że skoro ustaliliśmy warunki naszego sojuszu…

— To wykonam każdą twoją zachciankę… wasza wysokość — Oczy Alt’ara rozjarzyły się niebezpiecznie.

— Chłopcy — widząc, na co się zanosi, Rodian wkroczyła pomiędzy dwóch mężczyzn. — Jeśli chcecie się razem bawić, musicie trzymać się raz ustalonych zasad. Po pierwsze: żadnej magii — posłała karcące spojrzenie pół-smokowi, którego ciało bezwiednie pokryło się płomieniami — po drugie: zachowujcie się w sposób cywilizowany, czyli żadnego warczenia na siebie.

Alt’ar spojrzał na nią, a potem posłał mordercze spojrzenie księciu.

— Jestem skłonny na to przystać tylko pod warunkiem, że ten smarkacz przestanie zachowywać się jakbyśmy stanowili jego własność — powiedział z trudem panując nad głosem.

Drasan ogromnym wysiłkiem woli zapanował nad emocjami. Wiedział, że nie przyjdzie mu łatwo zachować kontroli w obecności wilkołaka. Zwłaszcza, iż ten nie wydawał się zachwycony perspektywą zostania jego sojusznikiem. Niestety, jeśli chcieli uniknąć schwytania musieli podjąć współpracę.

— Wybacz Alt’arze — przemówił spuszczając wzrok. — Wiem, że nie mogę ci rozkazywać. Zatem, co proponujesz? Chętnie usłyszę, co masz do powiedzenia, gdyż, jak podkreśliłeś, znajdujemy się na twoim terenie.

Przywódca Gildii spojrzał na niego, po czym gestem przywołał do siebie jednego ze swoich ludzi. Młodzika o jasnych, niemal białych włosach i małych czarnych oczkach przywodzących na myśl szczurze. Ten podszedł ku niemu energicznym krokiem z dumnie wypiętą piersią.

— Jero, powiedz mi ilu strażników patroluje okolicę karczmy? — zapytał wilkołak.

— Dwóch kręci się przy samym wejściu, dwóch na tyłach. Pozostałych czterech lub pięciu znajduje się u wylotu uliczki prowadzącej w stronę rynku. — wyrecytował chłopak, bardzo z siebie zadowolony.

— Zatem będzie ich razem nie więcej niż dziesięciu — stwierdził Alt’ar nie zwracając się do nikogo konkretnego. — Wygląda na to, że król zastawił zasadzkę zakładając, iż dam się podejść.

— Dajmy im więc dokładnie to, czego szukają — rzuciła Rodian, uśmiechając się lekko. — Gdyby w okolicy pojawił się smok…

— Żołnierze króla mieliby zbyt wiele na głowie, żeby zawracać sobie nami głowę… — dokończył wilkołak zerkając przy tym na pół-smoka. — To mogłoby się udać.

Stojąc z boku i słuchając, Drasan czuł się coraz bardziej niepewnie. Owszem, ponosił częściową winę za to, że w okolicy zaroiło się od zbrojnych. Zakładał iż jako przywódca Gildii, Alt’ar ma na taką okoliczność gotowy plan ucieczki. Niestety się pomylił. Godząc się na postawione mu warunki nie wiedział, że przyjdzie mu grać rolę przynęty. A co, jeśli pomysł wilkołaka weźmie w łeb i żołnierze nie dadzą się nabrać? Tak czy inaczej ryzykował nie tylko swoją wolnością, ale i życiem przyjaciół.

Alt’ar tymczasem zdążył podjąć decyzję i najwyraźniej szykował się do tego, by wyłożyć mu szczegóły obmyślonego planu.

— Mamy zatem dwa wyjścia — stwierdził spokojnie. — albo przekażę cię w ręce żołnierzy żądając w zamian nietykalności — uśmiechnął się na tyle szeroko, by ukazać kły — albo zrobisz dokładnie to, co ci każę.

— Wygląda na to, że nie mam wyboru — burknął pół-smok.

— Ależ masz — rzekła Rodian, obrzucając go długim spojrzeniem. — Możesz zaakceptować nasz plan albo nie. Jednak wiedz, że każda twoja decyzja będzie miała konsekwencje nie tylko dla ciebie.

— Jak zatem brzmi wasz plan? — zapytał Drasan, ignorując głośne chrząknięcie Neili.

— Gdybyś zmienił postać i wzleciał ponad miasto, odwróciłbyś uwagę strażników — pospieszyła z wyjaśnieniami Rodian. — O ile się orientuję, żadna strzała nie przebije się przez twoją skórę. Możesz poturbować kilku żołnierzy i przelecieć nad murami, robiąc trochę zamieszania. Odwróciłoby to uwagę i umożliwiłoby nam dotarcie do tunelu.

— Jakiego tunelu? — zapytał pół-smok, marszcząc czoło.

— Pod miastem jest kilka tuneli prowadzących poza mury — wyjaśnił Alt’ar. — W dawnych czasach były to jedyne wyjścia w razie oblężenia miasta. Część z nich się zapadła, ale znam jeden wykorzystywany przez przemytników. Znajduje się dwie ulice stąd, w zachodniej części miasta. Zatem ktoś musi odwrócić uwagę strażników na tak długo, byśmy mogli się do niego przemknąć.

Drasan zmrużył oczy. Plan Alt’ara i Rodian okazał się prosty, ale niósł ze sobą ryzyko niepowodzenia. Po pierwsze, Dhalia mogła nie nabrać się na ten sprytny fortel. Schwytanie jego towarzyszy było korzystniejsze. Tak czy inaczej miała go w garści.

Zanim zdążył otworzyć usta, by coś powiedzieć, Neila zrobiła to za niego.

— To jest ten wasz cudowny plan? — zapytała, nie kryjąc irytacji. — Ratować własną skórę kosztem cudzej?

Drasan chwycił ją za ramię, ale wyrwała się i postąpiła dwa kroki naprzód w stronę Alt’ara. Patrzała mu przy tym prosto w oczy. Najwyraźniej nie miała pojęcia, że w ten sposób rzuca mu wyzwanie na jego własnym terenie.

— Ta sytuacja to wyłącznie jego wina — warknął wilkołak, obnażając zęby. Jego tęczówki z niebieskich zmieniły się w rubinowe. Jedno z ramion pokryło się biało-szarym futrem, a paznokcie przekształciły się w długie czarne pazury.

Pół-smok po raz kolejny udowodnił, że może się poszczycić nadludzkim refleksem. Nim olbrzymia uzbrojona w ostre jak brzytwa szpony łapa pozbawiła dziewczynę głowy, pociągnął ją na podłogę zasłaniając własnym ciałem. Zaskoczona Neila spoglądała to na niego, to na dyszącego głośno wilkołaka. Najwyraźniej dopiero teraz do niej dotarło, że przez swój niewyparzony język omal nie postradała życia.

Książę pomógł jej wstać i ustawił za swoimi plecami.

— Zgodzę się pod jednym warunkiem — powiedział z naciskiem. — Żadnemu z moich towarzyszy nie może spaść włos z głowy.

— Domyślam się, że chodzi ci głównie o tą pyskatą sukę — warknął Alt’ar, przyglądając się swojej ręce, która powoli wracała do ludzkiego wyglądu. Mało który wilkołak miał taką kontrolę, by dokonać tylko częściowej przemiany.

To zaś nie tylko zaimponowało Drasanowi, ale również dało mu do myślenia. Sam nigdy tego nie próbował. Jego przemiany zdarzały się spontanicznie i niezależnie od faz księżyca. Urodził się w połowie smokiem, toteż gdy nadeszła odpowiednia pora, transformacja okazała się czymś całkowicie naturalnym. W żadnym razie nie wywoływała bólu czy dyskomfortu. Czuł się przy tym jak wąż zrzucający skórę, by powlec się nową. Zużywało to jednak dużo energii, tak że po wszystkim czuł nieodparty przymus, żeby się pożywić. Choć bywało, że pragnął również… cielesnych uciech. Będąc księciem seks traktował jako rodzaj aktywnej i niezobowiązującej rozrywki. To czyniło go częstym gościem w zamtuzach i karczmach. Wykorzystując urodę i pozycję bez trudu podbijał serca dziewek.

Teraz coś się zmieniło. Pobyt w Kahaer uświadomił mu, że uroda to potężna broń. Dhalia okazała się tyleż piękna co zła, przewrotna, a nawet okrutna. Przestał więc tęsknić do kobiecego ciała… do czasu. Kiedy na swojej drodze spotkał Neilę, a ta okazała się inna. Z początku czuł irytację, przywykł do tego, iż kobiety otaczają go uwielbieniem. Najemniczka była wyjątkowo oporna. Wychodził ze skóry żeby się jej przypodobać, ona stale ignorowała jego zaloty. Zrazu myślał, że to z powodu szpecących go blizn, ale gdy kilkakrotnie przyuważył w jaki sposób na niego patrzy, szybko porzucił ten absurdalny pomysł. Problem leżał zapewne w jego nieco zaborczym zachowaniu. Niestety, nic nie mógł poradzić na to, iż czuł gniew na samą myśl, że ktoś mógłby ją choćby zadrasnąć. W jakiś przedziwny i nie do końca zrozumiały dlań sposób, stała się obecnie centrum jego świata.

Być może w innych okolicznościach zignorowałby fakt, że Alt’ar właśnie usiłował zabić kobietę do której on sam coś czuł. Nim się zorientował, już stał o cal od wilkołaka powleczony aureolą płomieni, a z głębi jego gardła wydobywał się cichy, złowrogi syk. Przywódca Gildii odskoczył, warcząc i szczerząc kły. Byliby obaj rzucili się sobie do gardeł, ale Rodian ponownie wystąpiła w roli rozjemcy. Bez lęku weszła pomiędzy nich, tworząc magiczną barierę chroniącą ją przed żarem bijącym od pół-smoka.

— Jesteście wprost nie do wytrzymania. — rzekła, wolno cedząc słowa. — Może więc odłóżcie to zabijanie siebie nawzajem na jakiś inny termin, bo jeszcze jeden taki wybuch może ściągnąć nam na głowę wszystkich magów podległych Bal’zarowi.

Miała rację. Drasan wiedział, że musi ustąpić. Inaczej niechybnie dojdzie do rozlewu krwi, który rozbije w drobny mak ich i tak kruchy sojusz. Ogromnym wysiłkiem woli zapanował nad gniewem i opadł na kolana, przyjmując postawę wyrażającą w świecie drapieżników uległość. Przemieniony w połowie Alt’ar podszedł ku niemu, warcząc cicho. Jedną z potężnych łap oparł na jego karku. Zęby nadal miał obnażone, a oczy lśniły czerwonym blaskiem.

Przywódca Gildii uspokajał się powoli. Dało się to poznać po mięśniach jego rąk, teraz przypominających łapy niedźwiedzia. Rozluźniały się, aż wreszcie zwolnił uścisk i pozwolił Drasanowi wstać. Pół-smok postanowił nie podnosić oczu, zanim Alt’ar ponownie nie przybierze w pełni ludzkiej formy. Dopóki wilk czaił się na powierzchni, niemądrze byłoby robić to zbyt szybko. Na szczęście ani Neili, ani Velwelowi nie przyszło na myśl, by chwycić za broń.

Najemniczka ledwo zdawała sobie sprawę z tego, że cudem uniknęła śmierci. Jedyne, co do niej docierało to widok olbrzymiego wilkołaka opierającego łapę na karku pół-smoka. Mógł się założyć, iż to dla niej niecodzienny widok. Zwłaszcza, że w smoczej postaci jest sporo większy od Alt’ara. Nie chciał ryzykować walki.

Wstał i już miał Neilę przy sobie. Wyraz jej twarzy jasno świadczył, że ma mu coś do powiedzenia.

— Musimy porozmawiać na osobności — oznajmiła głosem nie znoszącym sprzeciwu, potwierdzając tym samym jego domysły.

Drasan rzucił niepewne spojrzenie na Alt’ara, ale ten wzruszył tylko ramionami. Poszedł więc za dziewczyną ku najbliższym drzwiom. Jak się okazało, pomieszczenie było zbrojownią i to najlepiej wyposażoną ze wszystkich, jakie księciu zdarzyło się oglądać. W innych okolicznościach chętnie obejrzałby z bliska zgromadzoną tu kolekcję, lecz nie dziś.

— Oszalałeś — warknęła na wstępie. Nawet nie starała się zniżać głosu do szeptu, choć musiała być świadoma, że Alt’ar słyszy każde słowo. — Powierzasz życie temu potworowi? Widziałeś, do czego jest zdolny? To wyobraź sobie, że to tylko niewielki procent jego umiejętności. W niektórych kręgach nazywają go „Krwawym Łowcą” i nie na darmo zyskał sobie ten przydomek. To najniebezpieczniejszy człowiek na całym półwyspie, a ty zdecydowałeś się na sojusz z nim?

Drasan ze stoickim spokojem wysłuchał tego potoku słów, po czym zapytał, nie kryjąc rozbawienia:

— To wszystko?

— To nie pora na żarty, ty tępy bufonie! — fuknęła na niego, po czym dodała ironicznym tonem: — Może trzeba ci to wyjaśnić, jak dziecku. Alt’ar to morderca zimny, bezwzględny i dbający wyłącznie o interesy sobie podobnych. Gildia nie przyjmuje w swoje szeregi przeciętnych zabijaków, to najskuteczniejsza i najbardziej krwawa banda, jaką w życiu widziałeś. Wśród nich nie ma miejsca na litość czy skrupuły, więc jeśli zechcą cię wystawić, zrobią to bez chwili wahania. Jesteś dla nich czymś w rodzaju „zabezpieczenia”, a w razie gdy zrobi się gorąco, sprzedadzą cię Dhalii…

Tym razem dziewczyna posunęła się za daleko. Wszak dawno wyrósł z wieku dziecięcego i nie potrzebował niańki. Jeśli ludzie Alt’ara okażą się tak dobrzy, jak się przechwalał, to mieli szansę, niewielką, ale to zawsze lepsze niż nic. Przyznawał przed sobą, że potrzebowali strategii i zbrojnego wsparcia któregoś z monarchów. Odrobina szczęścia i uda im się powstrzymać zagładę do której w końcu doprowadzą Dhalia i Bal’zar.

— Teraz ty posłuchaj — warknął na nią. — Może i cała ta kampania nie ma sensu i tak czy inaczej czeka nas unicestwienie. Jednak ja nie mam zamiaru czekać bezczynnie. Dopóki żyję, chcę przynajmniej spróbować to powstrzymać. Dotąd jedynie się ukrywałem, czekając na jej ruch. Ale z tym koniec, przez moją bierność praktycznie starła z powierzchni ziemi Sheardon. Mam ich krew na rękach i nic już na to nie poradzę. Jeżeli Waya czegoś mnie nauczyła, to z pewnością tego, by „nie oglądać się wstecz”. Nie mogę zmienić przeszłości, mam wpływ jedynie na teraźniejszość. Z tego właśnie powodu nie będę się dłużej ukrywał. Zamierzam pokazać tej obłąkanej czarownicy, że się jej nie boję.

— A co jeśli zginiesz? Wszak nie jesteś niepokonany — wyszeptała Neila.

Drasan ujął ją pod brodę.

— Nie zginę, to jedno mogę ci obiecać — powiedział, gładząc kciukiem jej policzek. — Jednak, gdy dojdzie do najgorszego i zostanę schwytany, nie próbujcie mnie ratować. Uciekajcie najdalej jak możecie. Wsiądźcie na jakikolwiek statek i opuśćcie Lineland.

— Nie zostawimy cię — odrzekła dziewczyna buntowniczym tonem.

Książę roześmiał się gorzko.

— Spodziewałem się takiej odpowiedzi — stwierdził, po czym raptownie spoważniał. — Musisz mi więc obiecać, że odejdziesz nie oglądając się wstecz. Dhalia mnie nie zabije, tylko zmieni w coś gorszego, niż możesz sobie wyobrazić. Jeśli jej się powiedzie, stanę się dla was najgorszym koszmarem, rozumiesz? — Kiedy Neila nadal kręciła głową, ponownie ujął ją pod brodę, tak by spojrzała mu prosto w oczy, po czym wyszeptał z czułością: — Wiem, że mnie kochasz. Wiem też, że nigdy się do tego nie przyznasz. Dlatego proszę, nie podejmuj zbędnego ryzyka, a wówczas będę spokojny. Ale musisz mi to przysiąc.

— Nie mogę — jęknęła dziewczyna udręczonym głosem.

— Musisz. To jedyne, o co proszę — powiedział stanowczo, choć widok jej zbolałej twarzy sprawiał mu niemal fizyczny ból. — W zamian ja mogę ci obiecać, że nie poddam się tak łatwo. Będę walczył, nawet gdy nie będzie już nadziei.

— To cię może zabić? — rzekła cicho.

— Gdyby to było możliwe, powitałbym Panią Umarłych z otwartymi ramionami — odrzekł ironicznie Drasan. — Już lepsza śmierć niż to, co mnie czeka z rąk Dhalii — dodał z krzywym uśmiechem. — Nie wiem, czy miałaś kiedykolwiek okazję oglądać coś, co magicy nazywają „odrodzeniem”. W praktyce polega to na powolnym wyniszczaniu osobowości utalentowanego. Torturują cię tak długo, aż zapomnisz, kim byłeś. W końcu zmieniasz się w bezwolną marionetkę. Całkowicie podległą i bezgranicznie oddaną temu, kto zdołał cię złamać. Teraz rozumiesz? Magia płynąca w moich żyłach uczyniła mnie silniejszym i bardziej odpornym, zatem nawet najgorsze męki mnie nie uśmiercą. Mogą mnie osłabić, wyniszczyć, ale na pewno nie zabić.

— Wszystko to mówisz z takim spokojem, jakbyś już pogodził się z losem — rzekła.

Drasan uśmiechnął się lekko.

— Nie — odparł z brawurową udawaną nonszalancją. — Jeszcze nie.

Neila chwilę się wahała, po czym przywarła do jego piersi, a on zaczął gładzić ją po plecach. Nie mógł sobie pozwolić na okazanie strachu. Bierność Dhalii oznaczała, że coś szykuje. Jeśli pojawi się w mieście, może wpaść prosto w zastawioną przez nią pułapkę. W końcu czarownica okazała się przebiegła niczym przyczajony wąż i nie należało jej lekceważyć. Dziwiło go jedynie to, że Bal’zar dotąd nie skorzystał z pomocy magów. Mógł ich stąd łatwo wykurzyć, zatem dlaczego tego dotąd nie zrobił?

***

Idąc po olbrzymich marmurowych schodach w stronę komnat królewskich, Dhalia musiała bardzo uważać. Kosztowna kreacja, którą miała na sobie wykonana została z przylegającego do ciała jedwabiu i wykończona czerwoną koronką, zaczynającą się powyżej kolan, a kończącą poniżej kostek. Suknia może i nie należała do zbyt wygodnych, ale okazała się warta efektu, jaki wywoływała. Nie znalazła ani jednego dworzanina, który nie wodziłby za nią łakomym wzrokiem. Mimo to nikt nie ważył się spojrzeć jej prosto w oczy. Wszyscy, zarówno służba, jak i straż, pospiesznie schodzili jej z drogi, nie chcąc w jakikolwiek sposób przeszkodzić czarownicy o statusie królewskiego doradcy.

Gdy dotarła do podwójnych inkrustowanych złotem drzwi z ciemnego drewna, gwardziści szybko odsunęli się na bok, robiąc jej miejsce. Jak burza wpadła do monarszej komnaty sypialnej. Na szczęście Bal’zar był kompletnie ubrany, co więcej: nie znajdował się sam. Na jej widok dwie towarzyszące mu na wpół nagie nałożnice prędko zniknęły za drzwiami garderoby.

Dhalia nie dbała o to. Kierowała nią wściekłość.

— Odwołaj rozkazy! — wrzasnęła od progu.

Władca strzepnął niewidzialny pyłek ze swojej nieskazitelnie czystej zielonej tuniki. Rzucił jej przeciągłe spojrzenie, które zatrzymało się na dłużej przy wyjątkowo głębokim dekolcie i na wpół odsłoniętych łydkach.

— Ani mi się śni — stwierdził, spokojnie znosząc jej wzrok. — Zamierzam wykurzyć tego gada spod kamienia pod który wpełzł, przy okazji pozbywając się Alt’ara. W ten sposób upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu.

— To nie takie proste — warknęła, podchodząc bliżej. — Masz go za głupca i myślisz, że tak po prostu da ci się złapać. Tymczasem szkolił go jednorożec i czarownica o nieprzeciętnych zdolnościach magicznych. Zlekceważ to, a wyrwie ci z piersi serce zanim zdążysz wypowiedzieć zaklęcie.

Bal’zar wstał, a jego zaciśnięte pięści świadczyły o tym, że Dhalia powiedziała za dużo.

— To ty mnie lekceważysz — stwierdził głosem przepełnionym gniewem. — Masz mnie za smarkacza w koronie. Tymczasem to JA pomyślałem o tym, by umieścić szpiega w szeregach wroga. I nikt inny, a właśnie JA bez trudu odszukałem Drasana. Prawie mi się udało rzucić na niego zaklęcie! Gdyby nie ta rudowłosa dziwka Alt’ara, w końcu by mi uległ!

Dhalia zamarła wpatrzona w niego szeroko otwartymi oczami. Ten cholerny gówniarz wprawiał ją w osłupienie. Tyle czasu usiłowała rzucić na pół-smoka jakiekolwiek zaklęcie i nic, a jemu prawie się udało i to za pierwszym razem.

— Jakim cudem? — wykrztusiła, siadając na jednym z wyściełanych krzeseł.

Bal’zar uśmiechnął się, po czym pokazał jej zwitek poplamionego zaschniętą krwią materiału.

— Ta szmata jest przesiąknięta jego magią. — odrzekł, dodając z wyższością: — Twój gad nie jest wystarczająco ostrożny. Gdyby był, spaliłby każdą rzecz, na którą spadnie choćby kropla jego krwi. Zdaje się, że zapomniał o najważniejszej zasadzie. Można się bronić przed cudzą mocą, ale nie przed własną.

Dhalia w milczeniu wzięła od niego zakrwawioną tunikę i przez chwilę się jej przyglądała. Plamy wyglądały na stare, ale nadal czuła zawartą w nich magię. Nigdy o tym nie pomyślała, a przecież to wydawało się takie proste. Krew każdej magicznej istoty może zostać wykorzystana podczas rzucania czaru, tak brzmiały podstawy pierwotnej magii. Oczywiście pod pewnymi warunkami.

— Jak przedarłeś się przez barierę? — zapytała. Sama niejednokrotnie próbowała odszukać Drasana. Bez skutku.

— W równie prosty sposób — odrzekł, uśmiechając się chytrze. — Po prostu ją zniszczyłem, ale tak, by ta ruda jędza nie domyśliła się, że już jej nie ma. Niełatwo przyszło mi ją oszukać, ale udało się.

— Jak?! — w pewny głos Dhalii wkradła się nuta niepewności. — Bariera chroni wszystkich przed wpływem z zewnątrz, nie sposób jej obejść ani się przez nią przebić.

— Może to i trudne, ale nie niemożliwe. Można ją usunąć, a później stworzyć przekonującą iluzję, dającą złudne poczucie bezpieczeństwa.

— Do tego potrzeba ogromnych ilości energii — miała ochotę chwycić go za ramiona i mocno potrząsnąć. W jaki sposób doprowadził do niemożliwego? Nagle spojrzała na wymiętą szmatę leżącą u jej stóp na dywanie. Podniosła ją i dokładnie obejrzała. Brakowało sporej części, a choć materiał cuchnął krwią i magią, coś zdawało się nie tak. Omiotła spojrzeniem cały pokój i wówczas dostrzegła stojący w rogu pokoju mały okrągły stół, a na nim kamienną misę otoczoną czterema czarnymi świecami. Powoli, na miękkich nogach, podeszła do ołtarza i zajrzała do naczynia. Leżał w niej największy fragment zakrwawionego materiału wraz z pękiem czarnych włosów, które bez wątpienia należały do Drasana. Poniżej, na podłodze widniały wypisane zbrązowiałą krwią runy, opasujące ołtarz.

— Użyłeś jego krwi — wyszeptała, sama nie wierząc, że to mówi. Nigdy by tak nie zaryzykowała. Moc, która tętniła w Drasanie mogła ją rozerwać na strzępy.

— Czemu cię to tak dziwi? — zapytał młodzieniec, unosząc lekko brwi. — To w zasadzie najprostszy sposób, żeby pozbyć się blokady. Gdyby dziwka się nie wtrąciła, byłby mój. Miałem go w garści. Stawiał opór, ale już by się nie wymknął.

— Jakie zaklęcie próbowałeś rzucić? — zapytała Dhalia. Nagle zaschło jej w ustach. Czyżby stworzyła p r a w d z i w e g o potwora?

— Przywołujące — odpowiedział, uśmiechając się złośliwie — Przyszedłby do mnie nawet, jeśli musiałby sobie wyrąbać drogę do wyjścia za pomocą miecza.

— To niemożliwe. On jest cholernie odporny na magię — Dhalia chciała przekonać samą siebie, że nie jest słabsza od Bal’zara.

— Nie do końca, moja droga. Może ty nie potrafiłaś go okiełznać, ale ja bym dał radę. Oczywiście, gdybym go wcześniej wykrwawił jak prosię i wykorzystał jego posokę do rzucenia zaklęcia — odrzekł spokojnie król, odchylając się wygodnie i odsłaniając zęby w szerokim, pełnym zadowolenia uśmiechu.

W tym czasie umysł Dhalii pracował na wysokich obrotach. Smarkacz stał się zbyt potężny, by pozwalać mu żyć. Mógł zagrozić jej pozycji. Drasan musiał poczekać, miała teraz na głowie inny problem.

ROZDZIAŁ 4

Z dachu karczmy roztaczał się widok na opustoszałe ulice Washmorth. Dzięki sztuczkom Rodian, udało się na krótką chwilę zwieść najbliżej postawione warty. Wskutek cztego zarówno Drasan, jak i towarzyszący mu Alt’ar pozostawali niewidoczni. Książę stanął na samej krawędzi i spojrzał w dół. Bruk znajdował się o wiele bliżej niż się spodziewał. Biorąc pod uwagę to, iż budynek podupadał, nie miał pewności, czy podpierające dach belki zdołają wytrzymać jego ciężar, gdy przybierze postać wielkiego gada. Miał dwie możliwości: zeskoczyć na ziemię i narobić trochę zamieszania lub przemienić się w powietrzu, co z pewnością zwróciłoby uwagę nie tylko żołnierzy, ale i mieszkańców miasta.

— Pamiętaj, żeby nie latać zbyt nisko — pouczył go wilkołak. — Mają na murach wielką kuszę i wyrzutnie sieci. Zaatakuj zachodnią bramę, to powinno odciągnąć uwagę żołnierzy od tej części miasta i dać nam bezpieczny przejazd do tuneli.

Drasan kiwnął głową ze zrozumieniem. Tak naprawdę skupiał się teraz tylko na jednym — musiał osłonić ucieczkę przyjaciół. Tylko to się liczyło.

Raz jeszcze powiódł spojrzeniem po mieście. Przed świtem wydawało się tak spokojne, za wyjątkiem żołnierzy nikt nie wychylał się poza progi domostw. Pomimo nieprzyjemnie kąsającego zimna zarówno on, jak i przywódca Gildii stali na dachu rozebrani do pasa. Mieli przez to większą swobodę ruchów w razie gdyby musieli podjąć walkę.

Wilkołak spojrzał w poszarzałe niebo, wciągnął mocno powietrze rozdętymi nozdrzami.

— Świta — spojrzał na swojego towarzysza. — Jesteś gotów?

Pół-smok skinął w odpowiedzi. Zamknął oczy skupiając się na wypełniającej go pulsującej energii. Jego ciało powlekły płomienie. Wówczas zrobił dwa kroki naprzód i skoczył. Przemiana w locie nie należała do łatwych. Jego członki nadal się rozszerzały, gdy zręcznie wylądował w ciasnej alejce, zalewając ją strumieniem ognia. Kilkoro strażników zginęło od żaru. Następnych trzech zmiótł jednym machnięciem ogona. Któryś z żołnierzy wrzasnął przeraźliwie i porzuciwszy długą włócznię, rzucił się do ucieczki. Pół-smok skoczył, przygważdżając go do ziemi potężnym cielskiem i miażdżąc tym żebra. Krzyk zamarł w piersi mężczyzny.

Owładnięty gniewem Drasan rzucił się na pozostałych, ale ci zdążyli podnieść alarm dmąc w trąby. W ten sposób mogli sprowadzić cały garnizon. Drasan warknął a ponieważ nie mógł rozpostrzeć skrzydeł, wspiął się na jeden z budynków. Belki podporowe jęknęły w proteście, lecz wytrzymały, nim zdołał się wzbić w powietrze. Szybko wypuszczono ku niemu grad strzał, odbiły się one od twardego pancerza z łusek, nie czyniąc żadnej szkody. Wzniósł się wyżej, po czym zanurkował ku północnemu murowi. Rozpoczęła się gorączkowa bieganina. Grupka skośnookich ludzików w śmiesznych, szpiczasto zakończonych szyszakach gotowała wyrzutnie, zakładając na nią największą włócznię, jaką kiedykolwiek widział.

Nie zdążyli.

Drasan bez wysiłku chwycił w szpony machinę, uniósł się z nią w powietrze, strącając przy okazji kilku łowców smoków. Gdy znalazł się wystarczająco wysoko, wypuścił ją. Wyrzutnia gruchnęła na ziemię, rozbijając się na kawałki. To pozwoliło mu osiągnąć zamierzony cel. Uwaga wszystkich żołnierzy skupiła się wyłącznie na nim. A ponieważ latał głównie nad zachodnią częścią miasta, Alt’ar i reszta zyskali bezpieczny przejazd.


***

Wśród kakofonii głośnych pomst na króla i przekleństw, niemal wszyscy rzucili się do wyjścia, zapominając o jakimkolwiek porządku. Jedyną osobą, zachowującą godną podziwu zimną krew okazała się Neila. Może dlatego, że bez przerwy wstrzymywała oddech, nasłuchując odgłosu potężnego cielska uderzającego o bruk.

Jak dotąd Drasan udowodnił, że w ataku z powietrza nie ma sobie równych. Mimo to Alt’ara martwił fakt, że ani Bal’zar, ani Dhalia nie zwrócili uwagi na to zamieszanie. Pozostawali bierni nawet w chwili, gdy pół-smok rozwalił jedną z wież strażniczych przy zachodniej bramie.

Coś się szykowało. Nim przywódca Gildii zdążył się nad tym głębiej zastanowić, nagle na niebie pojawiła się sino-fioletowa kula, która zawisła nad miastem.

Rodian błyskawicznie znalazła się u jego boku, obserwując z niepokojem to zjawisko. Najwyraźniej nie wiedziała z czym ma do czynienia, nie widziała też Drasana. Przez chwilę stali ramię w ramię spoglądając w niebo. Reszta zabójców zamarła, wpatrując się w widowisko zahipnotyzowana. Wówczas rozległ się ogłuszający huk. Kula eksplodowała, zalewając wszystkich falą oślepiającego światła. Alt’ar zacisnął powieki, ale blask omal nie wepchnął mu gałek ocznych do wnętrza czaszki. Pozostali zasłaniali się przed blaskiem czym popadło, klnąc przy tym w głos.

Zaklęcie oślepiające.

Nikogo nie zaskoczył ani ochrypły ryk, ani odgłos wielkiego cielska, które ni stąd ni zowąd spadło na jakiś budynek, zmieniając go w stertę gruzu i połamanego drewna. Oślepiony pół-smok pospiesznie zmieniał postać na ludzką. Ubranie postrzępiło się, a nagi tors pokrył się masą wielkich siniaków i otarć. Nim towarzysze do niego podbiegli znikły zupełnie, jednak wciąż nie otwierał oczu.

Alt’ar domyślał się dlaczego. W chwili, gdy kula eksplodowała prawdopodobnie znajdował się blisko niej. Ponieważ dysponował znacznie czulszym wzrokiem, wybuch musiał go oślepić. Jako wilkołak, przywódca gidii nie miał większych problemów z przerzuceniem sobie bezwładnego ciała przez plecy i wniesieniem go z powrotem do kryjówki.

Plan się nie powiódł. Potrzebowali improwizować.

Neila i Rodian jako pierwsze podbiegły do niego, gdy układał bezwładnego księcia na stole. Czarownica delikatnie odciągnęła jedną z powiek i aż syknęła.

— Gdyby był człowiekiem, zaklęcie wypaliłoby mu oczy — stwierdziła. — Na szczęście, podobnie jak u ciebie, działa u niego przyspieszona regeneracja. To może potrwać, więc zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby do końca tego procesu pozostał nieprzytomny.

— I co teraz? — zapytała Neila, do głębi wstrząśnięta tym, co się stało.

— Nic — odrzekł głucho Alt’ar. — Wracamy do punktu wyjścia. Musimy się stąd wydostać, zanim Bal’zar przyśle cały garnizon. Jedyne czego potrzebujemy to szybkie konie i bezpieczny przejazd.

— Nie jest na to za późno? Teraz, kiedy go widzieli…

— Nie, jeśli się zamkniesz i mnie posłuchasz — warknął przywódca Gildii. — Zanim król przyśle tu posiłki, zdążymy się przedrzeć do tunelu. Jedyny warunek jest taki, że Drasan pozostanie nieprzytomny.

W odpowiedzi na jego słowa książę nagle się poruszył, zacisnął pięści i syknął z bólu. Alt’ar do niego doskoczył i rąbnął pięścią na odlew.

— To nam da trochę czasu, nim znowu się ocknie — rzucił do pary najemników wpatrującej się w niego w osłupieniu.

Przyprowadzono mu konia, wysokiego stalowoszarego ogiera. Zabójca dźwignął bezwładne ciało Drasana i umieścił je z przodu siodła, następnie z niezwykłą sprawnością skrępował mu nadgarstki dość grubym rzemieniem. Jego wilk pojawił się obok cicho niczym duch. Alt’ar zerknął na niego, po czym skinął na dwóch ze swoich ludzi — wysokiego Noai’dirczyka i smagłego ciemnowłosego młodzieńca. Obaj bez słowa podeszli do niego.

— Pojedziecie pierwsi jako zwiad — polecił im. — Ars pobiegnie przodem, wskaże wam bezpieczny przejazd przez miasto. W razie gdyby ktoś stanął wam na drodze — zawiesił na chwilę głos, by podkreślić wagę następnych słów — zabijcie go, zanim podniesie alarm.

Mężczyźni w milczeniu dosiedli koni i ruszyli w ślad za wilkiem. Dopiero wówczas Alt’ar sam zajął miejsce w siodle, tuż za przewieszonym przez nie pół-smokiem. Neila i Velwel również tak postąpili, zajmując miejsca po obu jego bokach.

— Pojedziemy w grupach nie większych niż pięć osób — powiedział Alt’ar. — Spotkamy się przy wejściu do tunelu. — To powiedziawszy, spiął wierzchowca i ruszył przodem, a Rodian, Neila, Velwel i drugi z Noai’dirczyków pogalopowali za nim.

Wypoczęte konie rwały naprzód, nie zdradzając oznak wysiłku. Pierwszych kilka ulic przejechali bez problemu. Kopyta wybijały równy rytm na bruku, lecz żaden z mieszkańców miasta nawet nie wyjrzał, aby zerknąć na to zamieszanie. Po występie Drasana nikogo to nie dziwiło. Smok musiał napędzić ludziom niezłego stracha. W każdym razie przywódca Gildii brał to za dobrą monetę, bo dawało im to większe pole manewru.

Wyjechali na rynek galopem, mieli do pokonania jeszcze dwie ulice. By tam dotrzeć jak najszybciej, zwiększali tempo co jakiś czas. Tak jak się spodziewał, właśnie tam natrafili na pierwszą przeszkodę. Dwa wozy ustawiono w poprzek wjazdu na ulicę, a przed nimi czekało czterech kuszników.

Na ich widok przyklękli, składając się do strzału. Alt’ar zeskoczył z konia, nawet nie zwalniając i nie zmieniając postaci. Pomknął ku nim jak błyskawica. Żołnierze zdębieli, tylko jeden w panice wystrzelił, ale bełt ledwie zadrasnął przedramię wilkołaka, nawet go nie spowalniając. Pierwszy z żołdaków padł od ciosu wprawnie rzuconego noża, który trafił go w gardło, kolejny dostał sztych w brzuch. Ostatni dwaj, widząc co się święci, porzucili broń i rzucili się do ucieczki, ale Velwel zajechał im drogę. Jednego z nich ciął w kark, zaś drugi oberwał nożem w sam środek pleców i upadł jak rażony gromem.

Zabójcy odciągnęli wozy na bok, zostawiając przejście dla kolejnej grupy, która wpadła na targowisko. Minęli ich nie zwalniając. Alt’ar ponownie dosiadł konia i poprowadził naprzód. Jechali w stałym tempie, wyciskając z wierzchowców ile się tylko da. Tak pokonali kolejną ulicę, wjeżdżając w wąski zaułek, który z pozoru wydawał się ślepy. Czekali tam na nich wysłani wcześniej przez wilkołaka zwiadowcy. Towarzyszył im niski, chudy jegomość o szpiczastej bródce i wodnistych niebieskich oczach. Powitał nowo przybyłych chytrym uśmiechem.

Alt’ar wrył konia tuż przed nim.

— Musimy się dostać do tunelu, Tregor — oznajmił bez ogródek, zeskakując na ziemię.

Oczy przemytnika niebezpiecznie się zwęziły. Jego spojrzenie padło na nadal nieprzytomnego Drasana przewieszonego przez siodło niby worek mąki. W głębi chytrego umysłu natychmiast zapaliło się światełko.

— Zdaje się, że to jego szukają w całym mieście królewscy żołnierze — stwierdził, a nie zapytał. — Musi być wiele wart — dodał do siebie.

— Zapłacił mi za bezpieczny przejazd — wycedził przez zaciśnięte zęby Alt’ar. — Chyba nie muszę ci przypominać, że narażanie mi się jest objawem wyjątkowej bezmyślności, Tregorze. Chłopak musi się stąd wydostać żywy. Odpowiadam za jego bezpieczeństwo — dodał dla podkreślenia wcześniejszych słów.

Nadjeżdżali kolejni zabójcy. W ciasnym zaułku zaczęło się robić tłoczno. Widząc powiększającą się liczbę przeciwników, szmugler się zawahał. Nie posiadał tylu ludzi, więc nie przetrwałby tego starcia. Za to posiadał innego asa w rękawie.

— Za bezpieczny przejazd tunelem musisz mi zapłacić — rzekł znienacka, a w jego oczach zapaliły się chytre iskierki. — Nastały ciężkie czasy dla nam podobnych, Alt’arze, sam rozumiesz. Coraz trudniej jest się utrzymać z samego przemytu. Wojsko patroluje już nie tylko gościńce, ale również boczne drogi.

Alt’ar wymruczał pod nosem coś, co brzmiało jak przekleństwo, po czym z przymocowanej do pasa sakiewki wyciągnął trzy złote monety. Nie zwlekając ani chwili położył je na wyciągniętej dłoni mężczyzny. Ten przyglądał się przez chwilę małej fortunie, pospiesznie wpychając ją do kieszeni płaszcza.

Tregor ukłonił się i trzykrotnie uderzył pięścią w mur. Ku zaskoczeniu Neili i Velwela po chwili zaczęło się w nim ukazywać przejście. Wyglądało trochę jak pochylnia po której do piwnic wtacza się beczki z winem. Gdy Alt’ar powiódł ku niej konia, pozostali natychmiast ruszyli za nim, znikając w tunelu najszybciej, jak to możliwe. Niektóre wierzchowce nie wyglądały na zachwycone tym, że zmusza się je do wejścia w ciemny i cuchnący stęchlizną korytarz. Wówczas ich właściciele zawiązywali im na oczach szarfy i prowadzili otępiałe zwierzęta w dół.

Znalazłszy się pod ziemią, Rodian wyczarowała niewielką kulę czystej energii, mającą im oświetlać drogę. Ruszyła, ciągnąc za sobą karą klacz. Pozostali poszli za nią gęsiego, gdyż przejście okazało się zbyt wąskie, by iść parami.

Tunel wiódł po lekkim skosie coraz głębiej w dół. Wyczuwali tam jeszcze więcej wilgoci. Zrobiło się tak zimno, że niemal wszyscy szczelniej okryli się płaszczami i pelerynami. Nikt nic nie mówił, trzymali się za to w zwartej grupie. Posuwali się do przodu w iście żółwim tempie. Konie pozostawały niespokojne, ale bez protestu poddawały się woli swoich panów.

Sporo czasu minęło, nim w otaczający ich mrok wkradły się pierwsze promienie dziennego światła. Wówczas Rodian usunęła kulę, a Alt’ar bez słowa wypuścił wilka naprzód. Drapieżnik pomknął niczym srebrna strzała. Wrócił po chwili z kroplami stopionego śniegu osadzonymi na futrze. Wszyscy wyraźnie się ożywili, bo to oznaczało, że wyjście jest niedaleko. Konie również uniosły wyżej łby i poczęły wciągać w nozdrza świeże, mroźne powietrze.

Wreszcie tunel się skończył i ich oczom ukazało się wyjście przypominające nieco to, którym się tu dostali, choć to dla odmiany zostało przysypane grubą warstwą świeżego śniegu. Ars wybiegł przez nie jako pierwszy, a Alt’ar, zostawiwszy konia, ruszył w ślad za nim. Wyszli obaj prosto w oślepiające promienie porannego słońca. Chwilę człowiek i wilk stali, mrużąc oczy, które stopniowo przyzwyczajały się do tej panującej wokół jasności. Pozostali pomału gramolili się w ślad za nimi.

Jako ostatni wynurzyli się spod śniegu Neila i Velwel. Dziewczyna długo wpatrywała się w stojącego nieruchomo jak posąg wilkołaka, nim wreszcie zdecydowała się do niego podejść. Stanęła naprzeciw na szeroko rozstawionych nogach i z rękami założonymi na piersi.

— Może byś go tak już uwolnił — ruchem brody wskazała na skrępowanego Drasana, przez wysiłki Rodian nadal pozostawającego nieprzytomnym.

Alt’ar wolno pokręcił głową, nawet na nią nie patrząc.

— To zbyt ryzykowne, jesteśmy za blisko — odrzekł.

Ledwie to powiedział, a wszyscy zdali sobie nagle sprawę, że zagrożenie jeszcze nie minęło. Wzgórze na którym ktoś dawno temu wybił wyjście z tunelu, znajdowało się niebezpiecznie blisko murów miasta, a tam nadal trwała gorączkowa bieganina po ataku smoka.

Neila otworzyła usta, ale rozmyśliła się i zamknąwszy je, odwróciła się do Velwela, który stał, dzierżąc w dłoniach lejce od koni. W przeciwieństwie do niej nie przejął się zbytnio tym, że z trudem uszedł cało. Rozluźniony i uśmiechnięty od ucha do ucha próbował zwrócić na siebie uwagę Rodian. Ona z równą determinacją ignorowała jego zapędy. Biedak. Jeśliby tylko wiedział, jak niebezpieczną prowadzą grę. Kobiety jak ona nigdy nie zwracały uwagi na takie dziwadła jak on. Musiałby się zdarzyć cud, żeby stworzyli parę.

Nie wiedzieć czemu jej myśli skierowały się ku Drasanowi. Co właściwie ich łączyło? Prawdę powiedziawszy odpowiedź brzmiała: zupełnie nic. Więc dlaczego tak na niego reagowała? To pytanie jak dotąd pozostawało bez odpowiedzi. Przed innymi mogła nadal grać twardą i niedostępną, ale on w jakiś niepojęty sposób widział to prawdziwe oblicze. To samo, które postanowiła ukryć dawno temu.

Jej rozważania przerwało długie, przeciągłe wilcze wycie, przecinające ciszę niczym nóż. Alt’ar spojrzał w stronę pobliskiego wzgórza i z jego gardła wydobył się podobny dźwięk. Nikt się tym nie przejął. Dziewczynę, przeszły ciarki. Oto znalazła się w świecie, gdzie potwory z legend chodziły sobie beztrosko po świecie i nikogo to nie dziwiło.

Wilk Alt’ara zmaterializował się u nogi swego pana. Zaskomlił cicho, polizał jego dłoń i zamachał nisko opuszczonym ogonem. Przywódca Gildii ocknął się z transu, przypominając sobie, że powinni ruszać w dalszą drogę. Chwycił konia i jednym zwinnym ruchem znalazł się w siodle. W odpowiedzi na to, ogier ruszył naprzód długim kłusem, brodząc w gęstym śniegu. Pozostali zabójcy poszli za jego przykładem.

Nikt nic nie mówił, więc przez dłuższą chwilę panowała cisza. Wilkołak prowadził kolumnę jeźdźców na zachód. Chciał oddalić się od Washmorth najdalej jak to możliwe, po czym skręcić na południe i jechać z biegiem rzeki, aż do Rihn. Wiedział, że zanim tam dotrą, muszą się rozdzielić. Tak duża grupa jadąca w tym samym kierunku mogła zwrócić uwagę wieśniaków, ci zaś zaalarmowaliby wojsko. Rozsądniej wydawało się podzielić się na małe oddziały, liczące nie więcej niż pięć do dziesięciu osób.

Niejako czytając w jego myślach, Rodian nagle się z nim zrównała, co spotkało się ze zdecydowanym protestem jej klaczy. Czarownica zignorowała ją i zwróciła się do przywódcy Gildii, poruszając niewygodny dlań temat.

— Nie możemy go utrzymywać w nieprzytomności. Zaklęcie go oślepiło. Żeby się zregenerować musi się przemienić i zapolować — rzekła, zerkając na nieprzytomnego księcia.

— Nie tu i nie w tej chwili — odrzekł spokojnym tonem, w którym czaił się ukryty rozkaz.

Kobieta przez chwilę milczała, po czym nieoczekiwanie zmieniła temat.

— Myślisz, że coś jest pomiędzy nimi? — zapytała niby od niechcenia.

Oczywiście miała na myśli Drasana i Neilę.

Alt’ar prychnął, ale po chwili zastanowił się głębiej nad tym zagadnieniem. Neila nie należała do salonowych piękności. Brakło jej również jakiegokolwiek szczególnego daru. Co takiego mógł w niej widzieć rozpieszczany, kapryśny gnojek, który wychował się na królewskim dworze? Gdzie zapewne zakosztował luksusów, a każda dama z dobrego domu tylko czekała na jego skinienie? Czyżby rzeczywiście źle go ocenił i miał on w sobie coś więcej poza wyniosłością, butą i arogancją? Ktoś taki, jak on z pewnością nie zwróciłby najmniejszej uwagi na takie obdarte i nieszczęsne stworzenie, jak najemniczka. A jednak sposób, w jaki na nią patrzył, nasuwał tylko jedno skojarzenie — zakochał się.

— Nie jestem pewien — stwierdził wreszcie, nie odrywając wzroku od horyzontu.

Rodian zdecydowała nie drążyć tego tematu, uznając go za skończony. Zamiast tego postanowiła poruszyć inny.

— Podjąłeś już decyzję? — zapytała ledwie słyszalnym szeptem.

Pokiwał głową, zastanawiając się równocześnie czy czarownica wiedziała, ile go to kosztowało. Do tej pory pozostawał bierny. Wybranie jednej ze stron zaistniałego konfliktu równało się wyrokowi śmierci. Mimo to wiedział, że postępuje właściwie i nie miała z tym nic wspólnego jego druga natura, raczej ludzkie poczucie przyzwoitości i nade wszystko honor. Nie miał własnej armii jak Bal’zar, jedynie garstkę ludzi gotowych pójść za nim choćby w ogień. W przeciwieństwie do Drasana wiedział, na czym polega ciężar przywództwa.


***

Kolejne dni upływały Ashkanowi na nauczaniu Nolana — pół-elf zdawał się wszystkiego ciekawy. Okazało się, że nigdy nie opuszczał Isterl i wszystko wokół było dla niego zupełną nowością. Gdy przywykł do mrozu i śniegu, nie mógł się nadziwić takim prostym rzeczom jak napędzany wodą z rzeki młyn. Z prawdziwą fascynacją przyglądał się też psom i innym zwierzętom gospodarskim. Elfy nigdy ich nie hodowały. Dziwił się również temu, jak ludzie mogą żyć bez ciepła i słońca.

Mijali kolejne osady i docierały do nich coraz to bardziej niepokojące wieści. W jednej z nich siwy starzec opowiadał tym, którzy chcieli go słuchać, o ogromnej armii zdążającej z Alikorn do Riden. W innej wiosce natknął się na rozmowę dwóch kupców, którzy poważnie rozważali przeniesienie się wraz z rodzinami na południe. Najwyraźniej wiadomość o wiszącej w powietrzu wojnie dotarła na północ. Mieszkańcy schodzili im z drogi, jakby widok dwóch przedstawicieli nieprzychylnej im rasy jadących w stronę Riden budził niepokój.

W kilka dni po opuszczeniu Michandrell znaleźli się nad brzegiem jeziora Falan. Tam Ashkan postanowił się zatrzymać, by dać koniom odpocząć. Z daleka widniało Tarssen — pierwsze większe miasto na ich szlaku. Nie zamierzali tam zajeżdżać. Rozsiodławszy konie, rozłożyli na śniegu derki i po raz pierwszy od ucieczki z magicznej doliny odważyli się rozpalić niewielkie ognisko. Nolan wyciągnął z juków worek suszonych owoców i bukłak słodkawego wina, które kupili od kramarza wyprzedającego towar. Podzielili się tym prostym posiłkiem, a następnie rozłożyli na śniegu. Nolan jak zawsze wpatrywał się w niebo.

Ashkan rozmyślał nad tym, co teraz porabia Drasan. Od dłuższego czasu próbował nawiązać z nim kontakt, ale bezskutecznie. Niepokoiła go ta przedłużająca się cisza, lecz nic nie mógł na to poradzić. Wraz z pozycją w Radzie utracił wiele przysługujących mu dotąd przywilejów. Jego magiczna moc ograniczała się teraz do leczenia — a to potrafiła większość jego pobratymców. Nadal posiadał dar długowieczności, ale wcale nie chciał takiego życia.

— Są wspaniałe, prawda? — odezwał się Nolan.

Ashkan, pogrążony we własnych myślach, zdążył o nim zapomnieć. Jego towarzysz spoglądał na skrawek rozgwieżdżonego nieba widocznego w prześwicie między chmurami. Jednorożec nawet nie zauważył, kiedy zapadła noc. Zmieszał się, ale postanowił, że nie będzie trapił przyjaciela problemami. Zachowywał się on teraz niczym dziecko poznające świat.

— O tak, są piękne — bąknął.

— To zadziwiające, jak wiele tracimy, ukrywając się przed światem. Tyle tu cudownych zjawisk, a ludzie wcale nie są tacy źli, jak o nich mówią — rozmarzył się Nolan.

— Przynajmniej nie wszyscy są tacy — stwierdził rzeczowo jednorożec. — Ale są niezwykli, mimo że ich życie tak krótko trwa.

— Dziwne, muszą je sobie bardzo cenić. Dla niektórych z nas śmierć byłaby wybawieniem, a oni unikają jej na wszelkie sposoby — rzekł w zamyśleniu elf. — Twój wychowanek jest w połowie człowiekiem, prawda? — zapytał niespodziewanie.

Na wspomnienie Drasana Ashkan poczuł niemiły uścisk w żołądku. Do tej pory chronił pół-smoka, choć ten nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Teraz po raz kolejny zdał sobie sprawę, że już nie będzie mógł tego robić i zmarkotniał. Nie uszło to uwadze leżącego obok elfa, który zapytał:

— Czy coś się stało?

Ashkan pokręcił głową. Prawdę mówiąc, nie miał ochoty o tym rozmawiać. Do tej pory nie zastanawiał się nad tym, czy w ogóle weźmie udział w nadciągającej wojnie. Tak, jawny bunt przeciw obowiązującemu wszystkie jednorożce prawu równał się zaprzeczeniu we wszystko w co dotąd wierzył. Nie miał pewności czy trzymając się swoich zasad jego pobratymcy, a szczególnie Rada Starszych, nie popełniają błędu. W końcu, co mogłoby bardziej zaszkodzić równowadze od rządów Dhalii?


* * *

Kilka staj dalej Yarred zatrzymał wierzchowca w jednej z niewielkich osad. Zamierzał kupić nieco prowiantu i paszy dla konia, nim wyruszy w dalszą drogę. Pokonał już sporą odległość, ale wiedział, że od granic Riden dzieli go kilka dni ostrej jazdy po zaśnieżonych gościńcach. Jak dotąd Bruen spisywał się świetnie. Miesięczny odpoczynek w stajniach Hearenu dobrze mu zrobił. Sierść ogiera znowu lśniła, boki wypełniły się, a świeżo podkute kopyta pruły zamarznięty śnieg z zadziwiającą łatwością.

Wciąż towarzyszył mu niepokój. Pozostawił bliskich daleko za sobą, na zachodzie półwyspu. Tam, gdzie jak mu się wydawało, są bezpieczni. Niestety, coraz częściej powtarzające się plotki o ogromnej armii, jaką gromadzi wokół siebie nowo koronowany król Riden, sprawiły, że zaczął mieć wątpliwości odnośnie podjętej decyzji. Mógł co prawda zawrócić z powrotem do Hearenu i porzucić myśl o odnalezieniu Drasana. W końcu nie miał nawet pewności, czy przyjaciel wciąż żyje.

Coś na kształt poczucia obowiązku pchało go naprzód z o wiele większą siłą, niż tęsknota za Marą. Zatem parł dalej, nie wiedząc, czy w ogóle mu się uda. Mógł mieć jedynie niezachwianą wiarę, że zna przyjaciela o wiele lepiej, niż mu się wydaje. Drasan nigdy nie grzeszył rozsądkiem, ale nie należał również do głupców. Musiał więc zdawać sobie sprawę z tego, że Bal’zar szykuje się do zajęcia nowych terytoriów. Logicznym wydawało się zatem, że pierwszym królestwem na trasie przemarszu jego wojsk okaże się Antua.

Antua, w której Yarred pozostawił swoich najbliższych, naiwnie wierząc, że tam są bezpieczni.

Kolejne dni mijały kapitanowi w drodze. Zatrzymywał się jedynie na krótkie postoje, by dać wytchnienie rumakowi i zwilżyć gardło kilkoma kroplami wina, po czym ruszał naprzód. W końcu okolica zrobiła się bardziej dzika, zniknęły ostatnie osady, a przed nim rozciągała się płaska równina, pokryta skrzącym się w słońcu śniegiem. Yarred pozwolił Bruenowi zwolnić do stępa, co ogier przyjął z wdzięcznością po długich godzinach bezustannego galopu. Kierując się położeniem słońca, skręcili na południe zbaczając z udeptanego szlaku. Nogi wierzchowca zapadły się w miękki puch aż po kolana, ale parł dzielnie naprzód.

— No, staruszku — Yarred poklepał konia po szyi. — Mamy do pokonania spory dystans, zanim trafimy na następną wioskę.

Bruen zarżał i potrząsnął łbem. Mężczyzna delikatnie trącił jego boki piętami i wierzchowiec przeszedł do kłusa. Nogi grzęzły mu w gęstym śniegu i szybko pokrył się potem, z pyska zaś spadały płaty piany. Widząc to, kapitan pozwolił mu zwolnić. Po chwili zatrzymał konia, z niedowierzaniem wpatrując się w jakiś odległy punkt, doskonale widoczny na białym tle.

Czarna plama poruszała się bardzo szybko, co zdawało się niezwykłe, zważywszy na warunki. Ogier zarżał i położył uszy po sobie. Mężczyzna dotknął jego szyi i wyczuł napięte mięśnie. Dziwna chmura znajdowała się już blisko — i okazało się, że to wcale nie jest chmura! Wyglądało to na chmarę ptaków, nie zdawały się jednak zwykłymi zwierzętami. Ledwie znalazły się nad Yarredem, zawisły w powietrzu i dał się słyszeć donośny szum. Brzmiał jak brzęczenie setek rozwścieczonych pszczół. Bruen stanął dęba. Zaskoczony kapitan z łoskotem zwalił się na ziemię, a spłoszony koń rzucił się do panicznej ucieczki.

Chmara dziwnie brzęczących ptaków przez chwilę krążyła nad jego głową, po czym skierowała się na południe. Yarred podniósł się, otrzepał płaszcz ze śniegu i spojrzał smętnie na miejsce, gdzie zniknął jego wierzchowiec, po czym z głową pełną niepokojących domysłów ruszył jego śladem.

ROZDZIAŁ 5

Jazda po nierównym terenie, w dodatku pokrytym warstwą grubego lepkiego śniegu, nie należała do przyjemnych. Wkrótce Alt’ar zarządził postój, gdyż zarówno wierzchowcom, jak i ludziom należał się odpoczynek. Jako że udało im się znaleźć poza zasięgiem wzroku żołdaków z muru, Neila zdecydowała się raz jeszcze spróbować rozmówić się z przywódcą Gildii. Tym razem nie miał wymówki.

Dotarła do niego chwilę po rozsiodłaniu jego konia. Zerknęła przy tym niepewnie na Rodian, pochylającą się nad leżącym nieruchomo pół-smokiem. Szeptała jakieś formuły. Alt’ar spojrzał na nią i wówczas zamarła, jak owca, na którą patrzy wygłodniały wilk. Szybko przypomniała sobie, po co tu przyszła i otrząsnąwszy się, zrobiła jeszcze dwa kroki naprzód, zachowując bezpieczny dystans.

— Uprzedzę twoje pytanie — rzekł Alt’ar, który tylko głosem wydawał się spokojny. Widać, naruszyła jakiś istotny punkt wilkołackiej etykiety. Na wszelki wypadek cofnęła się o krok. — Za parę minut książę odzyska przytomność, co bynajmniej nie wiąże się z odzyskaniem pełni ostrego widzenia. Potraktowano go zaklęciem, które ludziom dosłownie wypala gałki oczne. Jeśli będzie miał szczęście, odzyska wzrok w przeciągu paru dni.

W odpowiedzi na te słowa z gardła Drasana dobył się cichy syk, któremu towarzyszyło rozwarcie dotąd zaciśniętych w pięści dłoni. Gdy uchylił powieki, Neila w pełni zdała sobie sprawę z wagi słów Alt’ara. Oczy Drasana, zwykle koloru zieleni z lekką domieszką żółci, teraz miały mlecznoniebieski odcień, jak u ślepca. Dotarło do niej, że niewidomy musi kierować się pozostałymi zmysłami.

Czarownica podała pół-smokowi bukłak z wodą. Chwycił go tak gwałtownie, że omal nie zmiażdżył jej przy tym palców. Pił długo i chciwie, a gdy skończył, odrzucił puste naczynie i zaczął węszyć. Alt’ar najwyraźniej domyślił się, o co mu tym razem chodzi, bo sam podsunął mu kilka pasków suszonego mięsa. Nikogo już nie zaskoczył zapał z jakim zajął się niezwykle skromnym jak na jego potrzeby posiłkiem. Skończywszy instynktownie, po omacku szukał wokół siebie większej ilości.

— Nie mamy zbyt wiele mięsa — powiedział Alt’ar. — By odzyskać siły, a przy tym wzrok, musisz zapolować na grubego zwierza.

Drasan podążył za źródłem głosu, po czym odrzekł, z trudem wypowiadając poszczególne słowa:

— Musiałbym się przemienić — zabrzmiało to jak ochrypły charkot, zbyt cichy, by ktoś poza Alt’arem zdołał cokolwiek z niego zrozumieć.

— Zatem do dzieła — orzekł wilkołak.

Zamglone oczy Drasana niespodziewanie spoczęły na najemniczce, a nozdrza zadrgały, wciągając znajomą woń.

— Neila… — wycharczał, po czym dźwignął się na nogi bez żadnego wysiłku. Jego umięśniony tors przypominał teraz bryłę marmuru. Pomimo siarczystego mrozu w ogóle nie przejął się brakiem koszuli.

Dziewczyna poczuła znajomy dreszcz, przeszywający ją za każdym razem, gdy miała okazję patrzeć na smoka. W swoisty i całkiem naturalny sposób sprawiał, że nie mogła oderwać od niego oczu. Nie wiedzieć czemu, nadal ponad tym gorącym uczuciem dominował strach. Drasan okazał się przede wszystkim śmiertelnie niebezpieczny i każdy jego ruch przypominał majestatyczny krok urodzonego drapieżnika. Mięśnie grające pod pokrytą licznymi bliznami skórą przywodziły na myśl żelazne tryby, poruszające doskonały zabójczy mechanizm. Dlatego właśnie Neila zarówno przy nim, jak przy Alt’arze czuła się nieswojo. Różnili się charakterami, ale ruchy mieli identyczne. Dwa potwory i ona: taka krucha i bezbronna pośród nich.

— Cześć — bąknęła, pąsowiejąc jak piwonia. Gdy znalazł się tak blisko niej, uderzyło w nią niezwykłe ciepło bijące od jego nagiego torsu.

Uśmiechnął się w odpowiedzi, ukazując zęby z dwoma nienaturalnie długimi kłami. A ona poczuła, jak jej serce gwałtownie przyspiesza. Zarówno w ludzkiej, jak i w smoczej formie Drasan potrafił tymi właśnie zębami rozpruć gardło ofiary. Mimo to w jego uśmiechu nie znajdowała ani cienia agresji czy dominacji. Wydawał się taki zwyczajny, niemal ludzki.

— Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym byś posłużyła mi za „oczy” podczas łowów — wypowiedział te słowa bez uśmiechu, z niemal śmiertelną powagą.

Ponieważ język chwilowo odmówił jej posłuszeństwa, Neila jedynie coś mruknęła.

Na ten dźwięk Drasan ponownie się uśmiechnął i zaoferował jej swoje ramię. Zamarła, nie wiedząc, co powinna zrobić, po czym delikatnie, jakby bała się poparzenia, ujęła jego dłoń. Po jej ciele natychmiast rozlała się fala ciepła.

Pół-smok odciągnął ją na bok. No jasne, przecież musiał się przemienić. Mimo chwilowej ułomności pozostałe zmysły służyły mu nadzwyczaj dobrze. W przeciwieństwie do niej, potykającej się na nierównościach ukrytych pod grubą warstwą śniegu, on poruszał się z gracją tancerza. Stanął wreszcie i puściwszy jej dłoń, odszedł o kilka kroków, po czym rozłożywszy ramiona stanął w płomieniach.

Choć nie raz miała okazję oglądać ten spektakl, Neila jak zawsze wzdrygnęła się przerażona, gdy ogień dosłownie zawładnął jego ciałem, rozciągając je do nieprawdopodobnych rozmiarów. Już samo to, że udało się jej nie krzyknąć, kiedy pojawił się obok pod postacią olbrzymiej brązowej bestii, wydawało się sporym sukcesem. Obrócił łeb i wyszczerzył zęby w czymś, co chyba miało symbolizować uśmiech. Wzdrygnęła się gwałtownie na widok kłów z których każdy dorównywał długością jej dłoni. Cieszyła się, że książę nie widzi jej reakcji. Po kilku sekundach wzięła głębszy oddech i podeszła bliżej.

— Co teraz? — zapytała cicho.

— Musimy poszukać odpowiedniej zdobyczy — stwierdził.

Najemniczka westchnęła z rezygnacją. Niby do czego miała mu się teraz przydać? Przecież w tropieniu i zabijaniu nie miał sobie równych. Nagle przypomniała sobie, że obecnie jest prawie ślepy. Potrzebował jej nie do tropienia ani polowania, prędzej po to by w porę go ostrzegła w razie zagrożenia.

Kiedy zaczął węszyć, wciągając mroźne powietrze w szerokie nozdrza po prostu stała obok czekając, aż złapie trop. Wreszcie zamarł w bezruchu na podobieństwo kamiennego posągu, po czym znienacka opadł na przednie łapy i ruszył naprzód z zadziwiającą szybkością. Neila musiała niemal biec, by nie stracić go z oczu.

Gdy wreszcie stanął, miała lekką zadyszkę, jednak od razu pojęła, po co był ów pośpiech. Ofiara, a raczej to, co z niej pozostało w postaci niedojedzonej przez wilki padliny, spoczywała w niewielkiej dolince. Pilnowały jej dwa ogromne basiory. Drasan syknął, a całe jego ciało sprężyło się do skoku. Zapach bliskiej uczty wprawił go w tak wielkie podniecenie, że cały drżał. Para szarych bestii nie stanowiła dla niego żadnej przeszkody w drodze do zwycięstwa.

Kiedy tak zamarł przyczajony, Neila wstrzymała oddech. Pomimo, że wielokrotnie obserwowała lub uczestniczyła w niejednej jatce, sam fakt, iż za chwilę ujrzy prawdziwie pierwotną walkę o przetrwanie, wywoływał w niej nie tyle strach, ile podniecenie.

Drasan sunął brzuchem po śniegu, cal po calu przybliżając się do pilnujących zdobyczy szarych bestii. Wreszcie jeden z wilków zwietrzył nieznaną woń i poderwał się na równe nogi. Jego towarzysz uczynił to samo i oba drapieżniki obnażyły zęby aż po dziąsła, gotowe do obrony pożywienia. Książę skoczył w locie rozwijając skrzydła dla złagodzenia upadku ze sporej wysokości. Żaden z basiorów nie miał z nim szans. Pierwszego z napastników chwycił i zmiażdżył w potężnych szczękach, drugi usiłował czmychnąć, ale jedna z przednich łap olbrzymiego gada wyposażona w długie szpony przygwoździła go do ziemi. Wilk usiłował się wyrwać skamląc rozpaczliwie, jednak nie trwało to długo, bo wkrótce smok wzmocnił chwyt, gruchocząc mu żebra. Traktował tę nierówną walkę jak świetną zabawę. Szybko otrząsnął się z podniecenia, jakie mu przyniosła i zwrócił łeb w kierunku zdobyczy.

Okazało się nią truchło dorodnego jelenia, częściowo już pożarte przez wilki, ale pozostało na nim nieco mięsa dla głodnego gada. Drasan podszedł ku niemu, rozkoszując się zwycięstwem, bo choć nadal nic nie widział, prowadził go węch.

Gdy rzucił się na pozostałości wilczej uczty, Neila z trudem powstrzymała obrzydzenie. Wciąż nie mogła przywyknąć do myśli, że jej towarzysz żywi się przede wszystkim surowym mięsem. Obserwowanie go podczas polowania i walki to co innego, lecz słuchanie trzasku miażdżonych kości i głośnego mlaskania okazało się ponad jej siły. Usiadła w śniegu możliwie jak najdalej od obu martwych wilków i próbowała ignorować odgłosy towarzyszące pożywianiu się smoka.

Mogła znieść towarzystwo Drasana w obu postaciach pod warunkiem, że nie zachowywał się jak zwierzę. Ciężko przychodziła jej akceptacja tego, iż potrafi zmienić formę z taką samą łatwością, z jaką ona dobywała miecza. Jego żywiołem okazał się ogień i to nie tylko dlatego, że miał nad nim pełnię władzy. Każdy jego dotyk i spojrzenie przyprawiały ją o gwałtowne uderzenia gorąca. Gdyby tylko potrafiła zaakceptować fakt, iż są kimś więcej niż tylko przyjaciółmi. Niestety, jego arogancja i nadmierna pewność siebie działała na nią niczym płachta na byka. Zachodziła zatem w głowę, jak ktoś o tak zabójczym wyglądzie może być aż takim ignorantem. Przecież dawała mu wyraźne sygnały, że nic z tego nie będzie. Powinien przeto odejść i poszukać sobie innej zdobyczy. Dlaczego tego nie zrobił? Czyżby w tym, co mówił Gaenor kryło się ziarno prawdy? A jeśli tak, to jak u licha miała sobie poradzić z tak zaborczą opiekuńczością? Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że powinna wycofać się, dopóki ma jeszcze szanse. Mimo to na samą myśl, że miałaby go nigdy więcej nie zobaczyć ściskało ją w dołku.

Nie, musiał istnieć jakiś kompromis — pomyślała, starając się tym samym zagłuszyć wizję Drasana trzymającego w zakrwawionych szponach jej serce.

Smok skończył jeść nim nadchodzący zmierzch rzucił na dolinkę długie cienie. Wydawał się bardzo zadowolony. Jego oczy przestały mieć mlecznobiałą barwę, stały się lekko niebieskawe.

— Jak twoje oczy? — zapytała, starając się tym samym odpędzić od siebie kłopotliwy dla nich obojga temat.

— Wzrok mi się poprawił. Zamiast ciemnej plamy widzę jasną — stwierdził z uśmiechem. — Pojawiły się też niewyraźne zarysy, jakby cienie — dorzucił po chwili, znowu śmiejąc się w ten osobliwy gadzi sposób.

Neili jakimś cudem udało się nie parsknąć.

— Zatem Alt’ar miał rację, pomogła ci zmiana postaci.

— To możliwe — odrzekł ostrożnie.

Szli teraz ramię w ramię, młoda kobieta i wielki gad. Najemniczka wiedziała, że na tym pustkowiu raczej nikt ich nie zobaczy. Mogli się zatem czuć swobodnie. Wreszcie Drasan zdecydował się poruszyć temat, którego ona usiłowała uniknąć.

— Wiem, że się mnie boisz, ale twój strach jest całkowicie irracjonalny — powiedział to kojącym głosem. Tak zapewne przemawiała matka do dziecka, które wystraszyło się burzy. — Nigdy nie traktowałem cię jako zagrożenia. Wręcz przeciwnie, zarówno w smoczej, jak i w ludzkiej skórze czuję się za ciebie odpowiedzialny. Wzmacnia to poczucie, że powinienem cię chronić najlepiej, jak potrafię.

Neila nie miała pojęcia, co mu odpowiedzieć. Wprawił ją w prawdziwe zakłopotanie. Wreszcie, kiedy zyskała pewność, że książę nic nie doda, westchnęła ciężko i oparła się o jego bok.

— Nie chodzi już o to, że boję się ciebie — odparła, choć słowa z trudem przechodziły przez gardło. — Choć nie zaprzeczę, że czasem mnie przerażasz, zwłaszcza, gdy zmieniasz się w … — przez chwilę szukała właściwego słowa, a gdy go nie znalazła, dodała tylko — ...to.

— Masz na myśli moją prawdziwą naturę — stwierdził, nie zapytał. Wyraźnie posmutniał. — Na to, niestety, nic nie poradzę. — dodał znacznie ciszej, tak że zabrzmiało to jak głuchy pomruk.

— Nie chciałam tego tak ująć — broniła się dziewczyna, starając się opanować drżenie głosu. — Po prostu nie czuję się zbyt komfortowo, kiedy jesteś taki wielki i na dokładkę wyposażony w kły i szpony… — urwała, bo znów źle ubrała myśli. Zdecydowała się to naprawić. — Wolę, kiedy jesteś bardziej ludzki.

— To miał być komplement? — prychnął, a z jego nozdrzy uleciały stróżki pary.

— Zrozum, do niedawna istoty takie, jak ty czy Alt’ar brałam za postacie z legend. Nigdy nie spodziewałam się, że stanę z nimi oko w oko — ze zdenerwowania plotła wszystko, co jej ślina na język przyniosła. Drasan słuchał w zupełnym milczeniu. — A tu nagle bach, pojawiasz się ty i całe moje dotychczasowe pojęcie o świecie legło w gruzach. W dodatku potrafisz być słodki i niewinny jak zagubiony szczeniak, równocześnie będąc w środku dziką bestią. Nie boję się tego, że mnie zabijesz, a bardziej tego, iż w końcu ci ulegnę. Gdy już będzie po wszystkim okaże się, że jestem tylko kolejnym podbojem twojego rozbuchanego ego. Niedoczekanie twoje. Radzę zatem poszukać sobie innej ofiary, bo ja mam już tego dosyć. Nie jestem partią dla ciebie, smoczy książę, więc przestań się do mnie łasić. Im szybciej to zrobisz, tym lepiej.

Wiedziała, że go rani, ale w tej chwili nie dbała o to. Byle tylko zrezygnował z tej dziwnej gry, którą prowadził.

Ku jej zaskoczeniu Drasan nagle się zatrzymał i legł w śniegu. Dopiero po kilku sekundach uświadomiła sobie, że cały się trzęsie od chichotu. Poirytowana Neila walnęła go z całej siły w bok. Chyba nawet tego nie poczuł, podczas gdy ona zdarła sobie knykcie niemal do gołej kości. Śmiał się z niej? Po prostu wyśmiewał jej słowa? Wcale nie brał tego na poważnie. Wzięła głęboki oddech, postanowiła przeczekać ten nagły atak wesołości.

Gdy Drasanowi udało się opanować na tyle, by wstać, natychmiast do niego podeszła.

— Skończyłeś? — zapytała poirytowana.

— Dawno się tak nie uśmiałem — wymruczał tym głębokim aksamitnym głosem, który przyprawiał ją o dreszcze. — Szczególnie spodobał mi się ten fragment o moim rozbuchanym ego. Skąd u prostej najemniczki takie wyszukane słowa?

Z trudem zapanowała nad bijącym jak szalone sercem i spojrzała na niego gniewnie marszcząc brwi.

— Jesteś niemożliwy — stwierdziła, krzyżując przed sobą ramiona w obronnym geście.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu, zupełnie jakby usłyszał komplement. Minęła go bez słowa, chowając poranioną i krwawiącą dłoń pod pachą i ruszyła szybkim krokiem w stronę obozu. Uznała, że i tak ją dogoni, więc nawet nie patrzała w jego kierunku.

W wyobraźni już widziała złośliwe spojrzenie Rodian i głupawy uśmiech Velwela. Potrząsnęła głową, żeby pozbyć się tego obrazu i przyspieszyła kroku. Oczywiście dogonił ją w kilku susach, w ludzkiej postaci.

— Jesteś na mnie zła? — zapytał nieco skruszonym tonem.

Neila prychnęła i spojrzała w bok.

Zachowujesz się jak obrażone dziecko — skarciła się w myślach i przywołała na twarz nieco wymuszony uśmiech.

— Widzisz już coś więcej? — zapytała, celowo zmieniając temat. Zerknęła przy tym na niego.

Ku jej ogromnemu zaskoczeniu napotkała spojrzenie znajomych oliwkowozielonych oczu, jeszcze nieco zamglonych. Zaparło jej dech. Nie spodziewała się, że czar tego wzroku uderzy w nią ponownie tak szybko.

— Jest znacznie lepiej, choć świat nadal wygląda jak za mgłą — odrzekł, a jego twarz rozjaśnił uśmiech sprawiający, że serce zaczynało jej bić trzy razy szybciej. Znajdował się stanowczo za blisko i bijące od niego ciepło nie pozwalało jej trzeźwo myśleć.

— Nie patrz tak na mnie — wyszeptała.

— Jak? — wymruczał, uśmiechając się w ten charakterystyczny łobuzerski sposób.

— Tak, jakbym była jedyną istotą na świecie — starała się od niego odsunąć, ale nogi odmówiły posłuszeństwa.

Pochylił się lekko do przodu. Jego twarz znalazła się ledwie kilka cali od niej, po czym musnął wargami jej czoło. Wykonał gest tak delikatny, że z trudem można wyczytać z niego coś więcej, niż przyjacielskiego całusa. Dlaczego nie mogła opanować drżenia? Drasan odsunął się od niej stanowczo zbyt szybko. Prędko zrozumiała tego powód. Znajdował się ledwie parę stóp od nich. Srebrny wilk Alt’ara.

Pół-smok wymamrotał coś, co brzmiało jak „cholerny kundel” i energicznym krokiem ruszył w stronę obozu. Znowu musiała przyspieszyć, żeby dotrzymać mu kroku. Jego dobry nastrój zniknął bezpowrotnie.

Gdy znaleźli się na skraju obozowiska, Velwel wybiegł im naprzeciw. Wyglądało na to, że jest czymś bardzo podekscytowany. Okazało się to dość niezwykłe, zważywszy na fakt, że większość zabójców albo siedziała już w siodłach, albo stała obok koni.

— Musimy skręcić na południe! — wykrzyknął, gdy tylko odzyskał oddech. — Dwóch zwiadowców wróciło z wieścią, że Bal’zar puścił za nami swoje „gończe psy”. Niewielki oddział, około dwudziestu konnych, więc moglibyśmy stawić im czoła, gdyby nie towarzysząca im czarownica.

Neila rzuciła szybkie spojrzenie Drasanowi, ale nawet jeśli poczuł strach, wyraźnie nie miał zamiaru dać tego po sobie poznać.

— Jak blisko są? — zapytał głosem pozbawionym emocji.

— W tym rzecz, że wkrótce tu będą, dlatego Alt’ar dał rozkaz do wymarszu. Podzielimy się na grupy, każda pojedzie w innym kierunku.

Książę pokręcił głową.

— To nic nie da, nawet ich nie spowolni.

— Zatem, co proponujesz? — na dźwięk głosu Alt’ara, najemniczka podskoczyła, lecz pół-smok zachował ten sam stoicki spokój.

— Odeślij tylu ludzi, ilu zdołasz, pozostaw przy sobie kilku najlepszych — zarządził Drasan, po czym odwrócił się do Velwela. — Zabierz stąd Neilę i odjedźcie na południe, najdalej jak się da, tak by nie zdradziły was wasze myśli.

— Nie ma mowy! — wykrzyknęła dziewczyna. — Mam uciekać, podczas gdy sam nadstawiasz karku? To raczej ty powinieneś się stąd zmywać i to jak najszybciej, bo to na ciebie poluje ta suka.

Śmiertelną powagę na twarzy księcia momentalnie rozjaśnił cień uśmiechu, który raptem zgasł.

— Właśnie dlatego to nikt inny, a ja muszę zostać i osłaniać waszą ucieczkę — powiedział spokojnie, ale głosem nie znoszącym sprzeciwu. — Ja wyliżę się z niemal każdej rany, ty niestety nie. Ja ukryję przed nią swoje myśli, a twoje będą dla niej jak otwarta księga. Zatem spełnij moją prośbę i odjedź najdalej, jak tylko zdołasz, nie oglądając się za siebie. Łatwiej mi będzie stanąć do walki, jeśli będę wiedział, że jesteś bezpieczna.

Jego spokój i pewność siebie sprawiły, że Neila cała się zjeżyła. On nie traktował jej jak wojownika! Prędzej jak damę w koronkowej sukni, która nie rozróżnia jednego końca miecza od drugiego. W innych okolicznościach może wzięłaby to za komplement, ale nie dziś, nie w takiej chwili. Nim zdążyła otworzyć usta, by zaprotestować, Drasan wykonał jakiś prosty gest sprawiający, że język jej skołowaciał.

— Wysłuchaj mnie, proszę — poprosił tym samym aksamitnym głosem, który tak uwielbiała. — Nie masz pojęcia, co ci grozi, jeśli ona cię dopadnie i co gorsza odczyta twoje myśli. Jeśli Dhalia odkryje naszą więź, wykorzysta cię, by mną manipulować. Już raz to zrobiła i nie zawaha się znów z tego skorzystać, jeśli ty lub Velwel przypadkiem znajdziecie się w jej zasięgu. Żadne z was nie może przebywać w pobliżu, kiedy ona się tu zjawi.

Po tych słowach cofnął zaklęcie i dziewczyna odzyskała zdolność mowy. Wiedziała, że ten ma rację, lecz przez buntowniczość nie potrafiła jej przyjąć do wiadomości. Jakim prawem jej rozkazywał?! Przecież jasno określiła, że nie jest i nie zamierza zostać niczyją własnością. Potrafiła walczyć i to nie gorzej od niego. A zważywszy na to, że on nie odzyskał jeszcze pełni ostrego widzenia, to pewnie poradziłaby sobie znacznie lepiej. Poza tym, po tym jak widziała blizny na jego ciele po prostu nie mogła pozwolić na to, by ta wiedźma znowu go dopadła.

— Nie mamy zbyt wiele czasu — przypomniał im Alt’ar. W jego głosie brzmiało zniecierpliwienie.

— Odeślij więc swoich ludzi — powtórzył pół-smok, nie odrywając oczu od twarzy Neili.

Kiedy wilkołak się oddalił, napięcie na jego twarzy ustąpiło miejsca lekkiej niepewności. Najwyraźniej tylko grał opanowanego i pewnego siebie. Zbliżył się do niej i położył szerokie dłonie na jej talii. Nic nie mówił, tylko na nią patrzył, jakby nic innego się dla niego nie liczyło. Nie znosiła, gdy to robił, bo wówczas wiedziała, że nie zdoła mu się oprzeć.

— Musisz odjechać — powiedział cicho i spokojnie unosząc dłoń i gładząc ją po policzku.

Ten dotyk, choć tak łagodny, wywołał u niej nagły dreszcz.

Serce przyspieszyło, reagując na jego bliskość o wiele intensywniej niż do tej pory. Nie zaprotestowała, gdy ujął ją pod brodę i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Tak inny, bo pozbawiony zaborczości, lekki niczym muśnięcie. Odsunął ją na odległość ramion i nie przestając patrzeć głęboko w oczy wyszeptał:

— Wrócę.

Kiedy odszedł w stronę w której chwilę temu zniknął Alt’ar, Neila nadal stała tam gdzie ją pozostawił, trzęsąc się przy tym jak osika. Ciało całkowicie odmówiło jej posłuszeństwa. Na szczęście tuż obok niej zjawił się Velwel, trzymając za cugle dwa wierzchowce. Nic nie mówił, słowa były zbędne. Dosiadła konia i zgodnie z życzeniem Drasana odjechała nie oglądając się za siebie.


***

Drasan długo patrzył za odjeżdżającymi towarzyszami, nim wreszcie zdecydował się wrócić myślami do czekającego go starcia. Tak jak się spodziewał, Alt’ar pozostawił przy sobie jedynie najlepszych spośród ludzi. Rozpoznał obu Nai’dirczyków, dwóch posępnych rideńczyków i jednego smagłolicego Alikornianina. Razem sześciu przeciwko znacznie liczniejszemu oddziałowi prowadzonemu przez czarownicę. Ku jego zaskoczeniu przywódca Gildii odesłał Rodian, choć jej wsparcie pewnie by się przydało.

Wilkołak i jego towarzysze tkwili przyczajeni w niewielkim sosnowym zagajniku, więc po chwili wahania postanowił do nich dołączyć.

— Ile mamy czasu? — skierował to pytanie do Alt’ara, mającego z nich wszystkich nie tylko najlepszy słuch, ale również wzrok.

— Są za tamtym wzgórzem — odrzekł zapytany, nie spuszczając wzroku z pobliskiego wzniesienia. — Powinniśmy ich wkrótce zobaczyć.

W odpowiedzi na te słowa pojawił się pojedynczy jeździec, a potem następny. Wyglądali na zwiad. Przez chwilę rozglądali się uważnie, po czym zawrócili, by zameldować dowódcy o swoich spostrzeżeniach. Nie ulegało wątpliwości, że to właśnie ich szukają.

Ars zawarczał cicho, a Alt’ar zerwał się na równe nogi. Drasan poszedł w jego ślady. Po chwili obaj stali ramię w ramię, wpatrując się w horyzont. Wreszcie na wzgórzu zmaterializowały się pojedyncze czarne sylwetki. Wyglądało to o tyle osobliwie, iż zdawać by się mogło, że pojawiają się znikąd.

Drasan ściągnął brwi. Coś tu nie grało.

Nie do końca zregenerowane oczy nadal przysparzały mu nie lada trudności. Instynkt mówił, że to jakiś sprytny podstęp. Przede wszystkim jeźdźcy zachowywali się bardzo dziwnie. Miał już okazję oglądać z bliska zakutanych w czarne zbroje wojowników Dhalii i dlatego to, w jaki sposób stali wydało mu się podejrzane. Przypominali kamienne posągi.

— Coś jest nie tak — powiedział, kierując te słowa do Alt’ara.

Zaalarmowany jego słowami zabójca zaczął baczniej przypatrywać się przeciwnikom. Po marsie na jego czole Drasan poznał, że i on dostrzegł wyjątkowo nieludzkie zachowanie Doarów.

— Chcesz się wycofać? — zapytał szeptem wilkołak.

Drasan pokręcił głową.

— Na to już za późno — odrzekł. — Przynajmniej dwoje z nich jest ludźmi. Pozostali mogą się okazać zwykłą iluzją. Jednak nie wyklucza to obecności prawdziwego oddziału po drugiej stronie wzgórza.

— Wydaje mi się, że jest tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić — stwierdził Alt’ar sięgając po miecz i gestem nakazując ludziom, by poszli za jego przykładem.

Pół-smok również złapał za broń. Gdy jego palce zacisnęły się na chłodnej rękojeści, od razu poczuł się pewniej.

Przywódca Gildii Zabójców obrzucił go krótkim, acz badawczym spojrzeniem.

— Jak tam twoje oczy? — zapytał znienacka, zamierzając ocenić przydatność księcia w czasie walki.

— Poradzę sobie — odparł Drasan, po części dlatego, że nie potrzebował jego współczucia, po drugie nie chciał zdradzać słabości. Musiał zachować ostrożność.

Zabójca kiwnął głową, choć najwyraźniej wcale mu nie uwierzył. Ponownie skupił wzrok na przeciwnikach. Wiedząc, że to jedynie fortel czarownicy i tak zachował czujność. Jego niewzruszony spokój i pewność siebie zrobiły na księciu niemałe wrażenie. Alt’ar bez wątpienia urodził się, aby przewodzić.

Drasan uśmiechnął się ironicznie. Oto jego jedynym sojusznikiem i zarazem towarzyszem broni został wilkołak. Uśmiech spełzł z jego twarzy, gdy spostrzegł samotnego jeźdźca zmierzającego ku nim.

Przywódca Gildii zaklął pod nosem, po czym mruknął bardziej do siebie niż do towarzysza:

— Mag.

Drasan również zaklął i zaczął uważniej przypatrywać się intruzowi, noszącemu — podobnie jak ci ze wzgórza — czarną zbroję. Chwilę później spostrzegł zdecydowanie bardziej kobiecą sylwetkę, niż pozostali. Gdy ściągnął hełm już wiedział z kim ma do czynienia.

Dhalia — syknął, odruchowo obnażając zęby.

Mógł się domyślić, kogo Bal’zar wyśle za nim w pogoń. Wszak to właśnie ona należała do najpotężniejszych asów w jego rękawie.

W odpowiedzi na jego niewypowiedziane myśli czarownica uśmiechnęła się szeroko. W oczach błyszczał tryumf.

Oto miał przed sobą kobietę która przekształciła jego życie w jedno wielkie pasmo nieszczęść. Kobietę, której poprzysiągł śmierć.

— Szukasz śmierci, wiedźmo? — zapytał cichym złowrogim głosem. Jego mięśnie spięły się w oczekiwaniu na atak.

— Mnie również miło cię widzieć — odrzekła czarownica. Jej spojrzenie spoczęło na Alt’arze i uśmiech zastąpił pogardliwy grymas. — Widzę, że nie przebierasz w sojusznikach, zważywszy na towarzystwo śmieci z jakimi się zadajesz.

Alt’ar warknął w odpowiedzi, a kąciki jego warg niebezpiecznie zadrgały, jakby chciał przy tym obnażyć zęby. Na szczęście potrafił trzymać bestię w ryzach, w przeciwnym wypadku byliby zgubieni.

Drasan przyjrzał mu się z niepokojem.

Dzięki bogom, zabójca zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Kilka głębszych oddechów pozwoliło mu opanować się na tyle, by przestał dygotać.

— Daruj sobie tę gadkę — syknął książę, rzucając czarnowłosej wściekłe spojrzenie. — Nie po to tu jesteś, prawda? — dodał z krzywym uśmiechem. — Kończmy zatem to idiotyczne przedstawienie nim mój towarzysz zatopi kły w twoim gardle.

Na piękną twarz Dhalii powrócił uśmiech, który u wielu mężczyzn wywołałby przyspieszone bicie serca.

— Widzę, że sporo się nauczyłeś od naszego ostatniego spotkania — stwierdziła ze spokojem. — Potrafisz już ukryć myśli i trzymać emocje na wodzy. Stałeś się znacznie potężniejszy, niż się spodziewałam.

Drasan wytrzymał magnetyczną siłę jej spojrzenia. Jednocześnie zaczerpnął maleńką cząstkę wypełniającej go energii i posłał w stronę dłoni, wciąż zaciśniętej na rękojeści miecza. Zgodnie z przewidywaniem, po ostrzu pełzały płomienie. Ku jego zaskoczeniu i irytacji nie wywołało to takiej reakcji, jaką przewidywał.

Jego popis przywołał na twarz czarownicy pobłażliwy uśmiech.

— Daruj sobie te jarmarczne sztuczki, Drasanie — rzuciła. — Dobrze wiem, że nie jesteś w pełni sił. Tym bardziej zaskakuje mnie, iż zostałeś w tyle. Naprawdę sądziłeś, że możesz się ze mną mierzyć? — Przyjrzała mu się z namysłem.

— Powiedziałem: daruj sobie — warknął książę. — Twoje sztuczki na mnie nie działają, zatem kończmy ten cyrk.

Właściwie sam nie wiedział, co bardziej działa mu na nerwy: jej pewność siebie czy jawna ignorancja. Żadna inna istota nie budziła w nim tak negatywnych emocji. No, może z wyjątkiem Saruviel.

Coś w postawie czarownicy podpowiadało mu, że tylko się z nim drażni. Najwyraźniej liczyła na to, iż jej gadka go sprowokuje. Był na to o wiele za sprytny.

Z twarzy brunetki zniknął uśmiech. Zastąpiony został wyrazem głębokiego skupienia. Drasan zbyt dobrze go znał, zdążył więc wznieść ognistą barierę nim pierwszy strumień czystej energii wystrzelił spomiędzy jej palców.

— Gratuluję refleksu — pochwaliła go. Obeszła krąg naokoło, szukając słabego punktu. Przypominała skradającą się panterę, pełną gracji i śmiertelnie niebezpieczną.

Drasan wiedział, że nie mają wiele czasu. Bariera, którą naprędce otoczył siebie i Alt’ara powoli, acz nieubłaganie wyczerpywała niewielkie zapasy zgromadzonej przez niego energii. By ją odzyskać będzie musiał znowu zapolować. Zerknął na stojącego u jego boku mężczyznę i zauważył, że twarz wykrzywiła się w dziwnym grymasie, szczęki mocno się zacisnęły. Przemiana mogła nastąpić już wkrótce.

Obaj towarzysze broni wymienili spojrzenia, a kiedy książę nieznacznie skinął głową na znak zgody, przywódca Gildii padł na kolana. Jego ciało wygięło się w łuk, skóra na rękach i twarzy poszarzała. Pół-smok cofnął się na chwilę przed tym, jak Alt’arem wstrząsnęła gwałtowna fala dreszczy, która z kolei wydarła z jego gardła iście nieludzki skowyt bólu. Pod wpływem szybko rosnących członków pękło jego ubranie, a naga skóra porosła gęstym, srebrzystym futrem. Wilkołak skręcał się i wił, orząc pazurami śnieg. Poddawał się procesowi przemiany, czyniącym go jednym z najniebezpieczniejszych potworów zamieszkujących półwysep.

Przemiana wyglądała dokładnie tak, jak to sobie Drasan wyobrażał słuchając mrożących krew w żyłach opowieści o synach księżyca — krótka, gwałtowna i niezwykle bolesna. Całkowite przeciwieństwo tego, co sam przechodził, ilekroć zmieniał się w smoka. Zrozumiał, że proces przeobrażenia jest u niego czymś tak zwyczajnym jak oddychanie. W przypadku Alt’ara okazała się to potworna reakcja na krążący w żyłach jad, wywołujący jedynie gwałtowność, agresję i brutalność. Wilkołactwo okazało się przekleństwem.

Gdy transformacja się zakończyła, w miejscu wysokiego mężczyzny o gibkim ciele i nieokreślonym wieku leżała dziwna kombinacja człowieka i wilka. Głowa i część tułowia wyglądały na zdecydowanie wilcze, zaś ramiona i nogi na ludzkie, nawet pomimo swych rozmiarów i porastającej je sierści. Wilkołak wstał chwiejnie i warknął obnażając imponująco długie kły. Jego czerwone ślepia spoczęły na Drasanie.

— Alt’arze? — zapytał pół-smok cofając się, ponieważ nie miał pewności czy ten zdoła się kontrolować.

Nagle poczuł czyjąś obecność na skraju świadomości. Zesztywniał, mając na uwadze, że czarownica zrobi wszystko, byle poznać jego myśli. Mimo to coś mu podpowiadało, że to nie ona. Pozwolił więc przeniknąć owej istocie poza ochronną barierę, Wzdrygnął się gwałtownie, gdy w jego głowie rozbrzmiał głos Alt’ara.

W przeciwieństwie do ciebie po przemianie nie jestem w stanie mówić, więc to jedyny sposób, w jaki mogę się z tobą komunikować.

Drasan odetchnął z ulgą. Wolał na jakiś czas zrezygnować z komunikacji mentalnej. Dhalia z łatwością mogłaby podsłuchać ich rozmowę. Upewnił się, że osłona umysłu nadal skutecznie chroni jego myśli, po czym ponownie skupił się na czekającym ich starciu. Z wilkołakiem u boku może i miał większą szansę, ale nie ulegało wątpliwości, że przeciwnik jest o wiele potężniejszy i ma wiele asów w rękawie.

Jak dotąd nic nie wskazywało na to, by Dhalia faktycznie prowadziła jakikolwiek oddział. Podziwiał jej skupienie. Utrzymywanie tak skomplikowanej iluzji wymagało wielkich pokładów magicznej energii i maksimum koncentracji. Właściwie, jaki to miało cel? Przecież nie sądziła, że jest tak głupi, by się na to nabrać?

Dziś nadarzała się świetna okazja, by pomścić Sheardon. Wystarczyło tylko jasno myśleć i nie kierować się emocjami. Dhalia potrafiła je wykorzystywać po to, by dręczyć swoje ofiary. Musiał więc schować głęboko gniew i żądzę zemsty. Zachować zimną krew. Oczyścić umysł, tak jak czynił to przed każdą walką, pozostać chłodny jak stal miecza, który trzymał w garści.

Łatwiej powiedzieć niż zrobić.

— Gotowy — mruknął półgębkiem do Alt’ara.

Odpowiedziało mu ciche warknięcie. Skinął na pozostałych zabójców, którzy wyłonili się z zagajnika cicho niczym duchy. Drasan obniżył płomienie tak, by mogli bezpiecznie przejść.

— Napastnik ma przewagę liczebną. Są to zaprawieni w boju i zdyscyplinowani wojownicy z barbarzyńskiego plemienia Doarów — zaczął książę, starając się zachować powagę. — Musicie zatem wykazać się nie tyle umiejętnościami w walce, ile sprytem. Ja i Alt’ar zajmiemy się czarownicą. Pamiętajcie, by trzymać się na tyle blisko, aby któryś z nas mógł was wesprzeć. To wszystko. Powodzenia.

Zabójcy skinęli głowami, po czym dosiedli koni. Drasan ponownie się skupił, tym razem po to, by usunąć ognistą tarczę. Nie spodziewał się ataku ze strony Dhalii, Jak się okazało, to założenie okazało się błędem. Czarownica uderzyła tak szybko, że ledwie zdołał wykonać unik i przetoczyć się po śniegu. Pospiesznie zerwał się na nogi i przypuścił kontratak.

Zaśmiała się, błyskawicznie wznosząc przed sobą barierę. Ognisty pocisk rozbił się o nią, nie czyniąc żadnej szkody.

Musiał ją jakoś zdekoncentrować.

— To wszystko na co cię stać? — zapytał z lekkim szyderstwem w głosie.

Nie musiał długo czekać na odzew, bo kolejny pocisk uderzył w śnieg zaledwie stopę od niego.

— Och, to tylko mała próba. — powiedziała, bawiąc się świetlną kulą. — Wiem, że jesteś prawie ślepy — na jej wargach wykwitł szeroki uśmiech. — Zaklęcie, którego użył Bal’zar było niezwykle potężne — wyjaśniła nieco zbitemu z tropu młodzieńcowi. — Zapewne dosłownie wypaliło ci oczy.

Zaklęcie świetlne — pomyślał Drasan. Powinien się tego domyślić.

Wolał jednak powściągnąć język. Męczyła go ta zabawa. Dhalia, podobnie jak on, unikała otwartej walki. Nie zamierzała atakować, czekała aż on zrobi to pierwszy. Spojrzał na Alt’ara, wilkołak wyraźnie nie chciał czekać. Jego zabójcy w milczeniu śledzili ruchy czarownicy.

Zerknął na iluzję. Nadal zdawała się aż nadto realna.

Mógłby posłać ku niej jedną lub dwie kule ognia i zobaczyć reakcję. Tak więc Drasan, niewiele myśląc, skupił się na zaczerpnięciu mocy potrzebnej do wykonania dwóch pocisków, po czym cisnął je jeden po drugim wprost w nieruchomych jeźdźców. Tak jak się spodziewał: żaden nie doleciał do celu, zatrzymała je magiczna tarcza Dhalii. Zrozumiał, że aby zniszczyć złudzenie, będzie musiał się najpierw zmierzyć z tą wyrachowaną suką. Niech tak będzie.

Ponownie zaczerpnął mocy, tym razem tworząc dwukrotnie większy pocisk. Posłał go w stronę czarownicy. Tak jak myślał, nie zdążyła się przygotować. Odchyliła jednak jego tor. Ogień osmalił jej lekko lewe ramię, nim uderzył prosto w stworzonych przez nią jeźdźców. Iluzja zamigotała i zniknęła.

To drobne zwycięstwo okazało się dla pozostałych sygnałem do rozpoczęcia natarcia. Zabójcy otaczali czarownicę chcąc jej odciąć drogę ucieczki, podczas gdy Drasan ramię w ramię z Alt’arem przypuścili atak. Żaden z nich nie spodziewał się jej reakcji.

Pierwszy świetlny pocisk uderzył wilkołaka prosto w pierś, odrzucając go daleko i ciskając w śnieżną zaspę. Drugi był przeznaczony dla Drasana, ale pomimo kiepskiego wzroku zdołał się uchylić i przetoczyć po śniegu. Dhalia uśmiechnęła się zachęcająco, jakby chciała życzyć szczęścia przeciwnikom. Pół-smok warknął, obnażając zęby. Zamierzał wykorzystać odpowiedni moment, by ponowić atak.

Czarownica zachichotała szyderczo, materializując jednosieczne czarne ostrze. Wyglądało trochę jak noai’dirska szabla. Zamarkowała nią kilka ciosów, po czym chwyciła broń oburącz, stając w lekkim rozkroku. Drasan spojrzał na nią i uśmiechnął się. Jak dotąd nie spotkał szermierza, który potrafiłby dorównać mu w walce na miecze. Spokojnie przyjął postawę z ostrzem pod kątem do ciała i ciężarem opartym na lewej nodze. Zamierzał zaatakować z półobrotu. Czekał tylko na jej pierwszy ruch.

Dhalia zaatakowała zwinnie jak pantera: ciosem z góry, który w normalnych okolicznościach pozbawiłby przeciwnika głowy. Pół-smok dysponował nadludzkim refleksem, w końcu uczył go król szermierzy. Zdołał się uchylić i szybko przypuścił kontratak, mierząc w odsłonięty bok czarownicy. Ta zdołała się zastawić. Odepchnąwszy jego ostrze zasypała go istnym gradem ciosów. Jakby nie trzymała w ręku kawałka metalu, tylko cienką trzcinę. Zepchnięty do obrony Drasan musiał wykazać się nie tylko czasem reakcji, ale również siłą.

Wreszcie zdołał ją odepchnąć od siebie, ale kosztowało go to niemało starań. Odskoczyli od siebie i zaczęli krążyć, obserwując się niczym dwa gotowe do ataku wilki. Wówczas pojawił się Alt’ar, nadal w swojej kosmatej postaci. Jego futro nosiło ślady przypalenia. Poniechał skoku, stając u boku Drasana. Obaj wiedzieli, że aby wyjść z tego cało, muszą działać zespołowo. Zaczęli okrążać czarownicę z dwóch stron.

Dhalia uśmiechnęła się na ten widok.

— Obaj jesteście siebie warci. Banita z przerośniętym ego oraz wilkołak, który udaje człowieka — stwierdziła spokojnie.

— To twoja nowa taktyka — szydził Drasan licząc, że zdoła ją rozwścieczyć na tyle, by popełniła błąd. — Teraz zamiast prawić komplementy będziesz nas obrażać? Co za miła odmiana, niedobrze mi się już robiło od tej słodyczy.

— Jeszcze za tym zatęsknisz — zaatakowała nie przestając się uśmiechać, udowadniając, że potrafi posługiwać się szablą nie gorzej niż on mieczem. Cios wymierzyła w jego lewe ramię, ale zdołał zrobić unik. Ostrze nieszkodliwie zadrasnęło mu rękę.

— Punkt dla mnie — mruknęła z zadowoleniem, który szybko zmienił się w grymas. To Alt’ar zdecydował się włączyć do walki.

Wilkołak chciał rzucić się jej na plecy, jednak zdążyła się na to przygotować. Odwróciła się do niego z nastawioną szablą, uśmiechając się mściwie. Alt’ar odskoczył warcząc wściekle, a Drasan, korzystając z okazji, przystawił miecz do boku jej szyi.

Żądza krwawego odwetu rozgorzała w nim z nową siłą. Oto mógł wreszcie pomścić wszystkie krzywdy, za jakie odpowiadała czarownica. Wystarczył płynny ruch klingi, by skrócić ją o głowę i zakończyć ten koszmar. Nim zdecydował się to zrobić, poczuł zimne ostrze tuż pod lewą łopatką. Jedno pchnięcie i stojący za jego plecami napastnik przebiłby serce.

— Rzuć broń i wycofaj swojego kudłatego pomagiera — warknął znajomy, nieco ochrypły głos, od którego Drasanowi zjeżyły się włosy na karku. Mimo to nie wypuścił miecza.

Boris! Mógł się domyślić, że wilkołak będzie towarzyszyć czarownicy. Spojrzał w oczy stojącego przed nim rideńskiego zabójcy. Alt’ar nadal kipiał żądzą mordu, wystarczyło to wykorzystać. Niestety, ciężko powziąć jakąś sensowną decyzję, kiedy czuje się chłód stali na plecach.

Sługus czarownicy nie należał do cierpliwych, dlatego pół-smok poczuł lekkie pchnięcie. Ostrze gładko przecięło skórę, zagłębiając się w ciało.

— Twoja Pani nie będzie zachwycona, jeśli mnie zabijesz — powiedział, starając się zachować zimną krew. Miał nadzieję, że w międzyczasie Alt’ar zdąży coś wymyślić.

— Już raz znalazłeś się na krawędzi śmierci, smoczy pomiocie, a jednak nadal żyjesz. Może i tym razem zdołasz wymknąć się z rąk Pani Umarłych? — odrzekł wilkołak i jeszcze mocniej naparł na ciało księcia.

Młody Sheardończyk nie miał wyboru. Wiedział, że jeśli poderżnie Dhalii gardło, Boris go przebije. Mógł jedynie poddać się i mieć nadzieję, że towarzysze zdołają go odbić. Z tą myślą rozluźnił chwyt, wypuszczając miecz z dłoni. Ledwie zdołał to zrobić, Dhalia odwróciła się do niego z promiennym uśmiechem. Przed nimi Alt’ar nadal krążył, szukając sposobności do ataku.

— Odwołaj psa — mruknęła cicho.

— Najpierw ty odwołaj swojego — warknął w odpowiedzi. Wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Alt’arem, starając się znaleźć jego świadomość i przesłać mu milczące ostrzeżenie.

Uciekaj — powtarzał w myślach. — Wynoś się stąd, zanim cię zabiją.

Alt’ar chwilę się wahał, ale gdy zrozumiał, że ani Dhalia, ani Boris nie zdradzają zainteresowania jego osobą, opadł na cztery łapy i puścił się biegiem. Nikt go nie ścigał. Dopiero wówczas Drasan zorientował się, że coś jest nie tak.

Gdzie się podziali pozostali zabójcy?

Kierowany złym przeczuciem odwrócił się, by omieść wzrokiem dolinę. Jedyne co dostrzegł, to ślady krwi wyraźnie odcinające się od bieli śniegu. Żadnych ciał. Ludzie Alt’ara zostali zaskoczeni przez wilkołaka.

Zaklął szpetnie i spojrzał prosto w zimne niebieskie oczy czarownicy. Nie potrzebowała oddziału, wystarczył jej jedynie wierny sługa.

— Zatem to tylko blef — stwierdził, zaciskając szczęki w bezsilnej złości. Jak mógł być tak głupi? Nie pierwszy raz dał się jej wyprowadzić w pole. W dodatku naraził na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale i Krwawego Łowcę.

Dhalia uśmiechnęła się kpiąco.

— Oczywiście. A ty jak zawsze dałeś się nabrać — stwierdziła. — Poznałam cię już na tyle, by wiedzieć, że nie narazisz swoich towarzyszy na niepotrzebne ryzyko.

A on tak długo się wahał przed poderżnięciem suce gardła! Za długo. Powinien to zrobić, kiedy miał po temu okazję. Czując oddech Borisa na karku, zmusił się, by zapanować nad gniewem. Tymczasem Dhalia spokojnie podeszła do konia i z juków wyjęła dwa przedmioty — niewielki woreczek i srebrną manierkę. Nie spuszczając wzroku z Drasana wsypała biały proszek do butelki i kilkakrotnie zmieszała, po czym podała księciu ze słowami:

— Wypij to.

Pół-smok nawet nie drgnął. W porę przypomniał sobie o stojącym za jego plecami wilkołaku, nadal trzymającym ostrze zagłębione w jego ciele. Przyjął więc manierkę, nie wlewając jej do ust.

— Wolisz, bym wlała ci to do gardła? — zapytała z przesadną słodyczą.

— Nie prowokuj mnie, wiedźmo — odwarknął, rzucając nienawistne spojrzenie.

Dhalia zacisnęła usta w wąską linię, po czym głosem wypranym z wszelkich emocji powiedziała:

— Boris… Nasz więzień nie chce współpracować…

Drasan oczami wyobraźni zobaczył jak oszpecona twarz wilkołaka rozciąga się w szerokim sadystycznym uśmiechu. Wolną dłonią chwycił go za włosy na karku i brutalnym szarpnięciem zmusił do odchylenia głowy w tył. W tym czasie drugą ręką obracał ostrze zagłębione w ciele młodzieńca. Ból wydarł z piersi pół-smoka krótki wrzask, który zmusił go do otwarcia ust. Wystarczyło, by czarownica mogła wlać w nie całą zawartość manierki, po czym magicznie zamknęła mu usta i zatkała nos, zmuszając do połknięcia gorzkiego roztworu.

Gdy tylko płyn spłynął w dół gardła, księcia ogarnęło dziwaczne odrętwienie, a przez ciało przebiegła fala gwałtownych dreszczy. Boris puścił go, zyskując pewność, że już nikomu nie zagrozi. Drasan opadł na kolana, krztusząc się i kaszląc. Miał tylko jedną szansę i choć wiedział, iż to go osłabi, musiał zaryzykować przemianę. Spróbował zignorować tępy ból w skroniach i mdłości, a także wiążącą się z nim niemoc. Skupił się na wypełniającej ciało magii. Choć koncentrował się najmocniej jak tylko mógł, nie poczuł nic. Nawet znajomego uderzenia gorąca. Zamiast tego nawiedził go koszmarny ból głowy, a żołądek zacisnął się w ciasną pętlę. Po chwili ku własnemu zaskoczeniu zwymiotował obficie.

— Myślisz, że jestem na tyle głupia, by pozwolić ci się przemienić? — zapytała Dhalia, pochylając się nad nim. — Właśnie podałam ci sproszkowany korzeń gaudalum. Tak się składa, że w Riden jest bardzo popularnym specyfikiem. Podobno pomaga się rozluźnić. Przypadkowo odkryłam, że ów narkotyk ma nieco inne działanie na każdego, kto wykazuje choćby nikły talent magiczny. Otóż w czasie jego działania zdolności zanikają lub ulegają znacznemu przytępieniu. Każda nadprzyrodzona istota staje się kimś całkiem zwyczajnym.

Drasan poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Ona to wszystko zaplanowała, krok po kroku. Poczuł się niczym mucha schwytana w pajęczą sieć. Dhalia miała nad nim znaczną przewagę, jako widząca mogła przewidzieć każdy z jego ruchów. A teraz odebrała mu szansę obrony. Co oznaczało, że może zrobić wszystko, bez problemu odczytać jego myśli. Dowie się o Velwelu i… Neili. A jeśli odkryje, co go łączy z tą dziewczyną… Na samą myśl o tym ogarnął go strach.

Co zrobią, jeśli dowiedzą się, że zostałem schwytany? Nerwowo przełknął ślinę, bo zaschło mu w ustach. Nie mogąc korzystać ze swoich zdolności, nie zdoła obronić żadnego z nich.

Przez cały ten natłok myśli ledwie zdawał sobie sprawę, że nadal klęczy w śniegu, a z nosa bezustannie sączy mu się krew. To zapewne efekt działania paskudztwa, które podała mu Dhalia. Spróbował wstać, co wywołało kolejny atak mdłości. Przeto uznał, że bezpieczniej będzie pozostać w tej pozycji przynajmniej do czasu, aż miną.

— Radziłabym ci więcej tego nie robić — rzekła czarownica, jakby już czytała w jego myślach. — Dostałeś naprawdę końską dawkę. Sprzedawca mówił, że wystarczy jedynie szczypta, żeby poczuć działanie. — Uśmiechnęła się paskudnie, po czym uklękła przed nim i przyłożyła dłonie do jego skroni.

Usiłował ją odepchnąć, jak się okazało bezskutecznie. Wyśmiała jego próby oporu i zerknęła ponaglająco na pomagiera.

— Boris.

Nie musiał długo wyczekiwać na reakcję. Wilkołak najwyraźniej tylko na to czekał, bo w mgnieniu oka znalazł się za nim. Złapał jedno z jego ramion i boleśnie wykręcił je do tyłu. Drasan nie zdołał powstrzymać okrzyku bólu. Wiedział aż za dobrze, że ten sadystyczny drań pragnie ujrzeć jakąkolwiek próbę protestu, by z z niekłamaną rozkoszą złamać mu rękę. Dhalia spokojnie powtórzyła uczynek, przyłożyła dłonie do jego skroni i zamknęła oczy. Na efekt tych działań nie musiał długo czekać. W jednej chwili poczuł chłodne macki jej umysłu wdzierające się do świadomości. Przed oczami mignęły mu kolejne obrazy. Tym razem nie mógł się temu przeciwstawić. Zacisnął szczęki w oczekiwaniu, aż czarownica skończy. Ona nie miała najmniejszego zamiaru przerwać działań. W rezultacie tępe pulsowanie się nasiliło, a z nosa na powrót buchnęła krew.

Odetchnął z ulgą dopiero wówczas, gdy Dhalia się wycofała. Przez chwilę nie mógł się otrząsnąć. Przerażała go sama myśl o tym, czego się dowiedziała z jego wspomnień. Na szczęście dla niego Boris chyba uznał, że spełnił swoje zadanie, więc go puścił i odszedł gdzieś na bok. Drasan nie miał siły nawet pełzać. Dłuższą chwilę po prostu klęczał w śniegu usiłując wymyślić jakieś sensowne wyjście z sytuacji.

Cała nadzieja w tym, że jego towarzysze potraktują ostrzeżenie serio i znikną, nim Dhalia uzna iż warto ich dopaść po to, żeby móc nim manipulować. Niestety, znając Neilę doskonale wiedział jak postąpi.


***

Mordercze tempo narzucone przez Rodian okazało się męczące nie tylko dla koni, ale również dla jeźdźców. Gdy się zatrzymali, Neila czuła wdzięczność za to, że nie przymarzła do siodła. Mięśnie zdążyły zesztywnieć od ciągłego trzęsienia. Przez całą drogę nikt się nie odzywał. Nawet Velwel był ponury i milczący. Dziewczyna uznała, że jemu również nie przypadło do gustu pozostawienie towarzyszy na pastwę czarownicy. Pomijając fakt, że pół-smok nie odzyskał jeszcze pełni ostrego widzenia, mogło się okazać, że zarówno on jak i Alt’ar znacznie przecenili swoje możliwości.

Kiedy wszyscy pozsiadali z koni, Rodian gestem dłoni dała jej do zrozumienia, że chce by podeszła. Najemniczka nie miała pojęcia dlaczego, ale zrobiła to.

— Od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem zapytania cię o pewną sprawę — rzekła kobieta obrzucając ją taksującym spojrzeniem. — Co właściwie jest między tobą a Drasanem?

Neilę zatkało. Nie spodziewała się tak bezpośredniego pytania. Co więcej, nie sądziła, że zada je właśnie Rodian.

— A tobie co do tego? — odcięła się.

Rudowłosa wzruszyła ramionami.

— Jestem zwyczajnie ciekawa. Nie wiem czy zauważyłaś, że jest zabójczo przystojny. Tacy jak on zazwyczaj nie gustują w takich dziewczynach jak ty.

Najemniczka przez dłuższą chwilę spoglądała na nią z niedowierzaniem. To jasne, że miała chrapkę na Drasana, no bo która normalna kobieta by nie miała? Co prawda, nie spodziewała się, iż taka piękność jak Rodian potraktuje ją jak rywalkę.

Nie wiedzieć czemu, sama myśl na ten temat wywołała u niej niekontrolowany atak wesołości. Nim się obejrzała, już stała naprzeciwko osłupiałej czarownicy rechocząc jak żaba.

Wcale nie przejęła się tym, że twarz rudowłosej poczerwieniała ze złości. Wiedziała, iż nie odważy się jej tknąć, zbytnio bała się reakcji Drasana. W końcu nie raz stanął w jej obronie. Szczęściem, nim na dobre ją rozsierdziła, pojawił się Velwel i łagodnie odciągnął ją na bok.

Spojrzała na niego chcąc wybadać co o tym sądzi. Jego oblicze wyglądało na poważne i zatroskane. Nigdy dotąd nie widziała u niego takiego wyrazu twarzy.

— Co jest? — zapytała, bo ani trochę jej się to nie podobało.

Zamiast odpowiedzieć wskazał dłonią na linię horyzontu. Neila bez słowa podążyła za jego wzrokiem i serce w niej zamarło. Oto spośród sześciu towarzyszy wracało tylko dwóch. Nie znalazła Drasana.

Poczuła, że kolana się pod nią uginają, ale młody zabójca w porę ją złapał i podtrzymał. Stało się dokładnie to, co przewidziała. Książę i wilkołak przecenili własne możliwości. Czarownica okazała się sprytniejsza niż zakładali.

Jeźdźcy zatrzymali spienione konie i zsiedli. Wyglądali na rannych i przerażonych. Alt’ar był pokiereszowany i — co bardziej niezwykłe — wściekły.

Nie tracąc czasu na wyjaśnienie podszedł do Rodian.

— Zastawiła pułapkę — warknął na wstępie. — Zdaje się, że zna naszego księcia lepiej niż mi się zdawało. Doskonale wiedziała co zrobić, żeby go przechytrzyć.

Neila nie wiedziała, dlaczego to robi. Nogi same ją poniosły w stronę zabójcy.

— Zostawiłeś go samego? — zapytała z gniewną nutą w głosie. — Wiedząc, co ta suka z nim zrobi?

— Nie miałem wyboru — burknął Krwawy Łowca, jego dłonie bezwiednie zacisnęły się w pięści. — Miała tam drugiego wilkołaka. W jego oczach wyraźnie widziałem, że nie zawaha się przebić Drasana, jeśli choćby spróbuje go ratować.

— Jakie to wygodne, prawda? — najemniczka już nie zważała na słowa. — Poświęciłeś go, żeby ratować własną skórę. O wiele szlachetniej postąpiłbyś wbijając mu nóż w serce.

— Uspokój się — syknął do niej Velwel usiłując delikatnie odciągnąć od Alt’ara.

Wyrwała się ze złością.

— To takie typowe dla ciebie! Podkulić ogon pod siebie i uciec. Nawet przez myśl ci nie przeszło, że wiedźma właśnie grzebie mu w głowie, przez co tak czy siak odkryje wasz sojusz. Tym razem nie będziesz miał gdzie się schować…

Ku zdziwieniu obecnych Alt’ar wysłuchał jej słów ze stoickim spokojem, choć sądząc po tym jak mocno pulsowała żyła na jego skroni, przychodziło mu to z trudem.

— Jesteś ostatnią osobą, która ma prawo mówić mi co mam robić — warknął cicho. — Jedynym powodem dla którego cię w ogóle toleruję jest twój związek z Drasanem! I nie obchodzi mnie twoje zdanie na ten temat — dodał widząc, że dziewczyna otwiera usta żeby zaprzeczyć. — W takiej sytuacji nie ma miejsca na pochopne działanie. Każdą decyzję trzeba gruntownie przemyśleć, bo czarownica wykorzysta nawet najdrobniejszy błąd.

Po tych słowach odwrócił się do niej plecami i zwrócił do Rodian.

— Masz jakiś pomysł?

Czarownica zmarszczyła czoło.

— Tu trzeba działać szybko — rzekła wreszcie. — Jeśli mamy szczęście, to pozostali w miejscu przynajmniej do czasu, aż ta suka odzyska na tyle energii, żeby otworzyć teleport do Rosher.

— Marne pocieszenie — mruknął Velwel.

Neila pomyślała dokładnie to samo. Jak dotąd szczęście im nie sprzyjało. Nie wiadomo dlaczego Drasan dotychczas sam nie zdołał się uwolnić. Przecież nie zużył do walki całej energii. A może jednak zużył? Na samą myśl o tym zrobiło jej się zimno.

— Nic byś nie zdołała zrobić — wyszeptał Velwel, zupełnie jakby umiał czytać w myślach. — Skoro Alt’ar nie dał rady, to ty tym bardziej byś sobie nie poradziła. On jest wilkołakiem, ty tylko człowiekiem.

Najemniczka już go nie słuchała, bo właśnie sobie coś uświadomiła. Skoro Drasan został schwytany i prawdopodobnie obezwładniony, to ta wiedźma z pewnością odczytała jego myśli. A skoro to zrobiła to wiedziała, iż coś ich łączy. Na samą myśl, co zrobi z tą wiedzą poczuła gwałtowny skurcz żołądka.

Velwel zerknął na nią z niepokojem, spodziewając się jakiegoś głupiego ruchu z jej strony. Neila nie miała zamiaru dalej rzucać obelg pod adresem przywódcy Gildii. Zamiast tego podeszła do Rodian. Na jej widok czarownica uniosła brwi tak wysoko, że niewiele brakowało, a zniknęłyby pod gęstymi włosami. Dziewczyna ze spokojem zniosła jej kpiące spojrzenie po czym odchrząknąwszy rzekła:

— Nie możemy tu siedzieć bezczynnie. Tracimy tylko cenny czas.

Oboje z Alt’arem spojrzeli na nią tak jakby nagle zaczęła mówić w obcym języku.

— Co przez to rozumiesz? — zapytała Rodian.

— Powinniśmy ułożyć jakiś plan działania i chociaż spróbować go odbić — oznajmiła najemniczka nic sobie nie robiąc z jawnie lekceważącej postawy rudowłosej.

Rodian wymieniła porozumiewawcze spojrzenie ze swoim przywódcą, a gdy ten ledwo zauważalnie skinął głową, odwróciła się w stronę najemniczki i rzekła:

— Ułożyliśmy plan działania już wcześniej. Zakładałam, że nie będzie potrzebny, ale jak widać los bywa złośliwy. — Zaśmiała się, co zabrzmiało nieco zbyt sztucznie. — Z uwagi na to, że próba odbicia pół-smoka może się zakończyć niepowodzeniem, lepiej będzie jeśli część z was pozostanie tutaj. — Spojrzała wymownie na Neilę i stojącego krok za nią Velwela. — Reszta uda się ze mną i Alt’arem w celu zbadania sytuacji. Jeśli nadarzy się po temu sposobność uwolnimy naszego towarzysza, jeśli nie, to się wycofamy. Gdybyśmy nie powrócili, nie czekajcie na nas, tylko jedźcie jak najdalej na południe.

Dziewczyna posłała jej nachmurzone spojrzenie.

— Jeśli sądzisz, że zostanę tutaj, podczas gdy wy będziecie go ratować, to się mylisz — burknęła, patrząc na Alt’ara.

To oczywiste, że nie zamierzała siedzieć bezczynnie. Porwano jedynego mężczyznę, na którym jej zależało. Choć za żadne skarby świata by się do tego przed nim nie przyznała. Lubiła go, może nawet bardziej niż powinna. Nie na tyle jednak, by roić sobie romantyczne wizje o małżeństwie i wspólnym życiu. Mogła co najwyżej marzyć o tym, że pewnego dnia, gdy ten koszmar się skończy, Drasan nadal będzie nią zainteresowany.

Alt’ar westchnął z rezygnacją. Najwyraźniej wcześniej przygotował się na taką reakcję z jej strony.

— Twoja obecność nie jest mi do niczego potrzebna, jednak wiem aż za dobrze, że i tak za nami pojedziesz. — stwierdził spokojnie, po czym zwrócił się do pozostałych. — Pojedziemy tam w nie więcej niż dziesięć osób. Jeśli moje obserwacje są trafne czarownica nie ruszyła się z miejsca. Musimy ją jedynie podejść tak, żeby nikogo z nas nie zauważyła.

— Skąd pewność, że już się stamtąd nie wyniosła? — zapytała sceptycznie najemniczka.

Przywódca Gildii Zabójców uniósł brwi, jakby odpowiedź na to pytanie była oczywista:

— Sądzimy, że zużyła sporo energii magicznej w czasie walki. Znaczną jej część pochłonęło samo podtrzymywanie iluzji. Myślę, że jest wyczerpana — odrzekł.

— Dlaczego Drasan się po prostu nie przemienił? — zapytała, gdyż nagle przyszło jej to do głowy.

— Sądzę, że nie chciał ryzykować utraty sił — podsunął nieśmiało Velwel. — Gdyby zmienił postać, wyczerpałby tę resztkę mocy, która przydałaby mu się do obrony.

Alt’ar w milczeniu pokiwał głową, najwyraźniej nie mając nic do dodania.

— Musimy ruszać natychmiast. Zapada zmrok, a my nie mamy żadnych wiadomości na temat stanu Drasana — stwierdziła Rodian.

Neila nerwowo przełknęła ślinę. Domyślała się, o co może chodzić rudowłosej towarzyszce przywódcy Gildii. Dhalia zapewne wiedziała, że istnieją sposoby tortur nie wymagajcie stosowania przemocy. Być może właśnie takie wykorzystywała teraz. Pospiesznie odrzuciła tę myśl i przyjęła wodze, które podawał jej Velwel. Młodzieniec spojrzał jej w oczy. Wyczuła jego niepokój. Chciała coś powiedzieć, żeby dodać mu otuchy, ale przez ściśnięte gardło nie chciał się wydobyć żaden dźwięk.

— Uważaj na siebie — wyszeptał.

Dziewczyna nie mogła się zdobyć na nic poza kiwnięciem głową. Ludzie Alt’ara ustawili się już w rzędzie, więc pospiesznie dosiadła konia, by do nich dołączyć. Starała się nie myśleć o tym, czego najbardziej się obawiała.


***

Dhalia wyraźnie nie spodziewała się, że ktokolwiek podejmie próbę odbicia księcia. Po odczytaniu jego myśli poczuła się na tyle swobodnie, że rozpaliła niewielkie ognisko. Boris gdzieś zniknął, zapewne poszedł zapolować na mieszkańców pobliskiej wioski. Na samą myśl o tym Drasanowi robiło się niedobrze. Wolał skupić się na tym, co się działo z jego ciałem. Udało mu się odzyskać wzrok na tyle, by widzieć więcej szczegółów. Mógł teraz rozpoznać wyraz głębokiego zamyślenia na twarzy czarownicy. Nadal bezskutecznie usiłował zaczerpnąć mocy, choćby na tyle, by zdołać przepalić więzy. Bezskutecznie. Jedyne, co zyskał, to jeszcze większy ból głowy.

Niewielka swoboda jaką pozostawiła mu ciemiężycielka w niczym nie pomagała. Choć nie został skrępowany, to i tak był więźniem. Kobieta tylko pozornie przestała zwracać na niego uwagę, bezustannie czuł na sobie jej wzrok. Wiedział, że i ona jest wyczerpana, bowiem unikała używania magii. Nie otoczyła ich obozowiska tarczą ochronną, nawet ognisko rozpaliła ludzkim sposobem. Tak długo, jak długo nie mógł skorzystać z własnych zdolności, nie dawało to żadnej nadziei na odzyskanie wolności. Pozostawało żywić nadzieję, że Alt’ar po niego wróci. Unikał jednak otwartego myślenia o tym. Wszak Dhalia mogła w każdej chwili zechcieć ponownie „zajrzeć mu do głowy”.

Dlatego korzystał z tego, że nie został skrępowany i trzymał się od niej najdalej, jak to możliwe. Nie pomagało mu to w utrzymaniu ciepła. Po krótkim czasie na mrozie z przerażeniem odkrył, iż nie tylko jego zdolności do panowania nad ogniem zanikły. Również naturalna skłonność do utrzymania temperatury ciała uległa przytępieniu. W rezultacie cały trząsł się z zimna, a skronie pulsowały wściekłym bólem. Pocieszał się jedynie tym, że Dhalia oszczędza moc i nawet nie próbuje go dręczyć. Mimo to irytowało go to dziwne milczenie z jej strony. Czyżby obawiała się, że wilkołak spróbuje go odbić i na wszelki wypadek wolała nie zdradzać się z tym? Odebranie mu nadziei mogło się okazać jej najpotężniejszą bronią.

Gdyby rzeczywiście obawiała się ataku ze strony grupy zabójców, to czy tak łatwo pozbywałaby się stąd Borisa? Musiałaby mieć całkowitą pewność swojej przewagi, nim zdecydowałaby się na oddalenie sługi. Chyba że miała podstawy podejrzewać, iż może ją zdradzić. Mogło się okazać, że pomimo swej brutalnej i dzikiej natury wilkołak odmówi walki z pobratymcem, to przeważyłoby szalę zwycięstwa na stronę Przywódcy Gildii. A zatem logicznym posunięciem było przepędzenie go, tak by nie sprawiał problemów w czasie ewentualnego starcia.

Ta myśl napełniła go nadzieją. Alt’ar mógł go nie znosić, lecz w razie wybuchu wojny prędzej osobiście poderżnąłby mu gardło niż pozwolił, by trafił w ręce wroga. Poza tym istniała szansa, że mimo wcześniejszej niechęci inni zabójcy docenili jego bojowe umiejętności. Może nawet zyskał w ich oczach nieco szacunku?

Nagle Dhalia wstała i odeszła od ogniska, wbijając wzrok w otaczającą ich ciemność rozświetlaną bielą śniegu. Stała tak jakiś czas wsłuchana w odgłosy nocy, po czym odwróciła się z powrotem do ofiary.

— Czas się zabawić — rzekła z demonicznym uśmiechem.

Stanęła za jego plecami i chwyciła za włosy na karku, zmuszając do odchylenia głowy i wymierzyła mu kopniaka w sam środek kręgosłupa. Ostry palący ból wydarł z gardła mężczyzny nieludzki skowyt bólu.

Przeklęta suka dobrze wiedziała, że kiedyś na jej rozkaz chłostano go po plecach do utraty przytomności. Wiele blizn nadal dawało o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie.

Chwilę później książę wzdrygnął się gwałtownie, gdy poczuł lodowate macki oplatające świadomość. Nie było to jeszcze bolesne, ale wystarczająco nieprzyjemne. Ból przyszedł po chwili, gdy kobieta wywlekła jedno z jego najgorszych wspomnień, sprawiając, by przeżył je na nowo. Zacisnął zęby, wiedząc że długo tego nie wytrzyma, a potem krzyknął. Był to przeraźliwy dźwięk, niemal wycie torturowanej istoty, które przecięło nocną ciszę jak trzask bicza.


***

Alt’ar poczuł przebiegający po plecach dreszcz, gdy do jego uszu doszedł krzyk, niewątpliwie wydobywający się z gardła dręczonego księcia. To oznaczało, że Dhalia nadal tu jest i wcale nie ma zamiaru się ukrywać, ale zabójca tym razem nie miał najmniejszego zamiaru dać się wciągnąć w pułapkę. Nie wyczuwał śladu pół-smoka. Bardziej niepokoiło go to, że Drasan nie zdołał jej pokonać, pomimo tego, że niemal do szczętu wyczerpała swoją moc. Nie sądził, by kilka niewielkich kul ognia tak mocno nadszarpnęło jego siły. Zatem wiedźma musiała znaleźć inny sposób na to, by go unieszkodliwić.

To z kolei zmuszało przywódcę Gildii do dłuższego zastanowienia się nad planem działania. Nie mógł tak głupio ryzykować życiem ludzi. Neilii brakło takich zahamowań, być może dlatego, że nie miała pojęcia, co jej grozi. Dużo go kosztowało nakłonienie jej do pozostania w ukryciu tak długo, jak to będzie możliwe. Dziewczyna rwała się do walki, zupełnie jakby sama miała zamiar rozszarpać czarownicę na strzępy. To wzmocniło jego podejrzenia co do faktu, że coś jest między nią a księciem.

Spojrzał na Rodian. Jako jedna z nielicznych spośród jego ludzi darzyła Drasana autentyczną sympatią i nie wynikała ona jedynie z fascynacji jego zdolnościami. Pozostali odnosili się do niego z lękiem lub niechęcią, choć niektórzy wydawali się nieco wahać. Czarownica posłała mu lekki półuśmiech na znak, że nie grozi im nic na tyle strasznego, by mieli się wycofać. Znali się już na tyle długo, iż potrafili się porozumiewać bez słów.

Alt’ar ruszył w stronę przebijającej się pomiędzy drzewami cienkiej smużki dymu, a jego ludzie poszli za nim, rozciągając się w długi szereg. Z jakiegoś powodu Rodian i Neila zajęły miejsca po obu jego bokach, jakby w ten sposób chciały go zapewnić o swojej przydatności. Z doświadczenia wiedział, że rudowłosa przyjaciółka próbuje go chronić, zaś najemniczka ma nadzieję na konfrontację z czarownicą. Gdy wkroczyli w krąg światła, zabójca poczuł niemiły uścisk w żołądku.

Dhalia i Drasan byli sami. Kobieta posługiwała się jego ciałem jak tarczą. W dodatku wykrzywiona z bólu twarz młodzieńca świadczyła o przeżywaniu prawdziwych katuszy. Na widok Alt’ara i jego towarzyszy w głębi jego oczu pojawiła się nikła iskierka nadziei.

Przywódca Gildii widział już kiedyś podobne spojrzenie, należące do kogoś równie młodego. Nadal pamiętał Garota, którym opiekował się od czasu, gdy smarkacz został śmiertelnie poraniony przez wilkołaka. Jednak najmocniej utkwiła mu w pamięci chwila jego śmierci, której stał się mimowolnym świadkiem. Młody wilkołak miał dokładnie taki sam wyraz oczu. Wówczas zabójca zawahał się na moment, co wystarczyło oprawcy by dosłownie wypatroszyć chłopaka. Czasem nadal powracała do niego w snach jego udręczona twarz i to spojrzenie: przerażone, a jednak pełne nadziei.

Patrząc na Drasana nie mógł oprzeć się wrażeniu, że oto znalazł się w podobnej sytuacji. Z tą różnicą, że tym razem nie zamierzał się wahać. Tak myśląc postąpił krok naprzód, występując przed swoich towarzyszy.

— Widzę, że niezbyt ufasz swemu pomagierowi — stwierdził spokojnie, ale jego spojrzenie pozostało czujne. Starał się przy tym połączyć ze świadomością pół-smoka, lecz ból, który ten odczuwał okazał się zbyt wielki, by zdołał utrzymać połączenie.

Dhalia nie odpowiedziała, tylko mocniej przywarła do Drasana. Pomimo tego iż brawurowo udawała opanowaną, w głębi jej oczu czaił się strach. Dojrzawszy skradającą się w jej stronę Neilę, uśmiechnęła się szderczo.

W rezultacie popełniła błąd skupiając się wyłącznie na dziewczynie. Przywódca Gildii wykorzystał ten moment na przypuszczenie ataku. Ruszył naprzód, w biegu wyciągając miecz. Widział, jak oczy czarownicy rozszerzają się z przerażenia, gdy dotarły do niej jego zamiary. Nim znalazł się bliżej, uczyniła jakiś prosty gest, pod wpływem którego podniosła się śnieżna zasłona. Odepchnęła od siebie Drasana i rzuciła się do swojego konia. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować na ten niezwykły rozwój wydarzeń, Dhalia już pędziła w dół zbocza, nie szczędząc wierzchowcowi bata.

Alt’ar schował miecz i spojrzał na Drasana. Dzieciak usiłował doprowadzić się do porządku. Nie wyglądał zbyt dobrze. Pomijając nawet zaschnięte ślady krwi w okolicy nosa i uszu, w jego ruchach brakło zwykłej energii. Jakby nie miał na nic siły.

— Dziękuję, że po mnie wróciłeś — wyszeptał, nie podnosząc wzroku.

Zabójca uśmiechnął się w ten charakterystyczny, ironiczny sposób.

— Nie miałem wyboru — odrzekł, zerkając znacząco na Neilę. — Jak to kiedyś ktoś powiedział: możemy się nie znosić, ale potrzebujemy siebie nawzajem.

Drasan również się uśmiechnął, ale słabo i bez przekonania, a chwilę później z jego twarzy zniknął wszelki ślad wesołości. Alt’ar nie musiał się oglądać, by zrozumieć, kto jest tego powodem. Dźwignął się więc na nogi i bez słowa wycofał się w kierunku Rodian i pozostałych zabójców. Kątem oka zobaczył jeszcze jak tych dwoje stoi niepewnie naprzeciwko siebie, unikając nawzajem spojrzeń. Po chwili dziewczyna niespodziewanie rzuciła się młodzieńcowi na szyję z takim impetem, że omal nie zwaliła go z nóg.


***

Po kilkunastu chwilach szaleńczej jazdy Dhalia znalazła się wreszcie przed zachodnią bramą. Na jej widok strażnicy pospieszyli, by otworzyć potężne wrota. Przejechała przez nie bez zwalniania i nie zaszczycając ich nawet jednym spojrzeniem. Następnie przegalopowała przez miasto, roztrącając tych mieszczan, którzy okazali się na tyle nieroztropni, by wejść jej w drogę. Zwolniła dopiero gdy znalazła się w pobliżu wejścia na zamkowy dziedziniec. Gwardziści otworzyli wrota, podnieśli kratę i przepuścili ją bez słowa. Stajenny doskoczył, żeby odebrać od niej konia.

Czarownica niemal przebiegła przez plac zamkowy i ruszyła wprost ku podwójnym wrotom. W głowie kołatała się jej tylko jedna myśl.

Musiała odszukać Bal’zara.

Nie znalazła go ani w sali tronowej, ani w bibliotece, ani w jego komnatach. Rozwścieczona kobieta sprawdzała po kolei wszystkie pomieszczenia, lecz nigdzie go było. Zrezygnowana podeszła do wielkiego okna wychodzącego na królewskie ogrody i aż wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Na wielkim, porośniętym trawą placu stało naprzeciwko siebie dwóch przeciwników zbrojnych w miecze. W jednym z nich Dhalia rozpoznała Bal’zara.

Już miała zejść do niego, gdy coś ponownie zwróciło jej uwagę. Rywal młodego władcy wyglądał dziwnie znajomo. Zaczęła się przyglądać pozorowanej walce z rosnącym napięciem.

Król wykonał krótki wypad, ale jego przeciwnik zablokował cios z niebywałą łatwością, po czym uśmiechnął się w ten charakterystyczny sposób, który tak dobrze znała. Jasne obcięte do ramion włosy, oczy przypominające płynne złoto, starannie przystrzyżona kozia bródka…

To Arano! Młody i ambitny mag, którego osobiście skazała na śmierć.

Poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. To niemożliwe! Widziała jak prowadzili go na stos. Później odeszła, ponieważ nie chciała żeby domyślił się, że to nikt inny, a właśnie ona go zdradziła.

Czyżby w ostatniej chwili zdążył się z kimś zamienić? A jeśli tak, to gdzie się ukrywał przez te wszystkie lata?

Nagle nawiedziła ją inna myśl.

A co jeśli znał tożsamość zdrajcy? Może wrócił tylko po to, żeby zemścić się na byłej kochance?

Potrząsnęła głową, by przegnać te pomysły. Jeśli to naprawdę Arano, to nie mogła okazać choćby jednym gestem, że się go obawia. Mag natychmiast by to wykorzystał, podobnie jak swoją egzotyczną urodę. Przez krótką chwilę myślała nawet, iż jest w nim zakochana, ale szybko się z tego uczucia otrząsnęła. Nie chciała, żeby odkrył jej słabości.

Zupełnie jak Bal’zar.

Zdawszy sobie z tego sprawę, poczuła nagły chłód. Obecność Arano wszystko komplikowała. Teraz za żadne skarby nie mogła przyznać się, że Drasan znowu jej się wymknął. Nie mogła również zdradzić, że wykorzystała całą moc na jego schwytanie. Musiała zatem zabić jakiegoś nieszczęsnego więźnia i wykorzystać jego krew, by się wzmocnić.

Tak, tak właśnie należało postąpić jeszcze przed spotkaniem z Arano. Poza tym… Jej spojrzenie nagle padło na odbicie w szklanej tafli i aż się wzdrygnęła. Wyglądała koszmarnie. Musiała też zaczerpnąć mocy, odwiedzić łaźnię, a następnie przywdziać odpowiedni strój.

Z tą myślą pospiesznie odsunęła się od okna i zbiegła po schodach. Oczami wyobraźni wciąż widziała uśmiechniętą twarz byłego kochanka.

ROZDZIAŁ 6

Po przejechaniu kilku staj, Alt’ar wreszcie się zatrzymał i zarządził krótki postój. Wysłał dwóch ludzi naprzód, by powiadomili pozostałych o powodzeniu ich misji. Drasan nie odzywał się przez całą drogę. Nawet do Neili, która nie odstępowała go teraz na krok. Niektórzy zabójcy, dotąd odnoszący się do niego raczej z chłodną wymuszoną uprzejmością, podchodzili i klepali go współczująco po plecach. Nie zwracał na to uwagi. Szczerze mówiąc, byłby wdzięczny za odrobinę samotności, żeby móc wszystko sobie poukładać. Przez cały czas usiłował przywołać moc. Jak dotąd bez skutku.

Znajdował się w tak podłym nastroju, że odmówił przyjęcia posiłku, choć żołądek skręcał mu się z głodu. Usiadł w śniegu z dala od innych. Najemniczka rzecz jasna klapnęła obok niego, ale ją zignorował. Nie miał nawet odwagi spojrzeć jej w oczy, o wiele prościej patrzało się na swoje stopy.

Wreszcie zniecierpliwiona jego zachowaniem dziewczyna zdecydowała się odezwać jako pierwsza:

— Długo masz zamiar się tak nad sobą użalać? — zapytała.

Nie odpowiedział. Gniew na samego siebie jeszcze się pogłębił. Nie użalał się, po prostu miał do siebie pretensje o to, że tak głupio dał się podejść. Dhalia odczytała mu myśli i teraz już znała każdy jego słaby punkt.

Neila bynajmniej nie zamierzała dać za wygraną.

— Jesteś żałosny z tym swoim idiotycznym poczuciem winy, nawet Alt’ar dał się zwieść — rzekła, na próżno usiłując skłonić go, by na nią spojrzał.

Ona nic nie rozumie pomyślał wstrząśnięty i przerażony zarazem. — Nie jest w stanie pojąć tego, co jej teraz grozi.

Drasan wziął głęboki wdech z zamiarem wyłuszczenia jej faktów, ale nagle zmienił zdanie. Nie mógł tego zrobić, jeszcze nie teraz. Spróbował się uśmiechnąć, ale sądząc po wyrazie jej twarzy, nie bardzo mu to wyszło.

— Będę z tobą szczery — powiedział, choć te słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. — Najlepszym wyjściem dla ciebie może się okazać nie przyjaźnienie się ze mną.

Ku jego zaskoczeniu i irytacji, Neila prychnęła.

— A od kiedy to jesteśmy przyjaciółmi? — zapytała sceptycznie. — Irytujący, arogancki drań z przerośniętym ego to ostatnia osoba, którą nazwałabym przyjacielem. Bardziej przypominasz rzep, który się do mnie przyczepił. Niezwykle trudno się ciebie pozbyć, ale zdążyłam przywyknąć do twojej obecności.

— Ciekawa metafora — Alt’ar miał irytujący zwyczaj bezszelestnego poruszania się, przez co zawsze wyrastał jak spod ziemi. W chwili wręczania Drasanowi niewielkiej buteleczki pozostał całkowicie poważny, choć jego oczy błyszczały wesoło. — Rodian twierdzi, że to złagodzi nieco skutki zbyt dużej dawki gaudalum.

Książę przyjął niespodziewany dar, bąknąwszy pod nosem „dziękuję”, a zabójca wycofał się tak nagle, jak się pojawił.

Neila przyglądała się naczyniu w rękach pół-smoka, podejrzliwie mrużąc oczy. Mężczyzna nie widział podstaw do tego, by nie skorzystać z podarunku. Powoli odkręcił wieczko i zmarszczył nos, gdy uderzyła go ostra woń jakichś ziół. Mimo to pociągnął łyk. Płyn miał nieprzyjemny gorzki smak i palił w gardle, ale dało się znieść te niedogodności. Przeto Drasan wypił jeszcze jeden łyk, zakręcił wieczko i schował naczynie do obszernej kieszeni płaszcza.

— Masz mi jeszcze coś do powiedzenia? — zapytała poirytowana najemniczka, gdy stało się jasne, że Drasan nie ma zamiaru podjąć przerwanej rozmowy.

Nim zdążył jej odpowiedzieć, w ich obozie zapanowało zamieszanie. Wszyscy rzucili się do koni, po chwili rozległy się chóralne okrzyki powitania. Zabójcy rozpoznali swoich. Ponad dwudziestka jeźdźców z Velwelem na czele zatrzymała wierzchowce. Sam młodzieniec zaczął się rozglądać, a gdy zobaczył znajome twarze, natychmiast do nich podjechał.

— Witajcie — powiedział głosem tak poważnym, że zdawał się w ogóle do niego nie pasować. — Rad jestem, że was widzę całych i zdrowych.

— Wzajemnie — mruknął książę, unosząc brew w udawanym zdziwieniu. — Stało się coś, o czym nie wiem?

Neila wyglądała, jakby dusiła się ze śmiechu, ale zdołała się opanować i odpowiedziała, zanim Velwel otworzył usta:

— Och, to nic takiego — rzekła. — Zdaje się że nasz przyjaciel na dobre zadomowił się wśród członków „Gildii” — dorzuciła nadal usiłując zapanować nad wesołością.

— To nieprawda — obruszył się Velwel, brzmiąc wreszcie jak dawniej. — Po prostu staram się wpasować w towarzystwo, to wszystko — wzruszył ramionami i uśmiechnął się. — Zdecydowanie wolę przebywać z wami — z roztargnieniem podrapał się w łysinę. — Oni są tacy… — przez chwilę szukał właściwego słowa — …poważni.

Neila prychnęła.

— Serio? — spytała ironicznym tonem, po czym nie czekając na odpowiedź dodała: — A czegoś ty się spodziewał po takiej bandzie? Wszak to sami mordercy i łotry spod ciemnej gwiazdy.

Na szczęście nim Velwel wymyślił odpowiedź, Alt’ar oznajmił, że czas ruszać.

Gdy wszyscy znaleźli się w siodłach, Drasan popędził konia i zrównał się z wilkołakiem. Od momentu ucieczki czarownicy nie mieli okazji omówić dalszych planów. Zabójca spojrzał na niego i prawie się uśmiechnął, a jadąca u jego boku Rodian posłała mu kokieteryjne spojrzenie. Książę zignorował ją i zwrócił się do przywódcy Gildii.

— Co teraz? — zapytał, choć to pytanie wydawało się banalne.

Alt’ar nie odpowiedział od razu, wydawał się pogrążony we własnych myślach.

— Zdaje się, że czeka nas gruntowna zmiana planów — stwierdził, nie patrząc na pół-smoka. — Moi ludzie są już zmęczeni zabawą w kotka i myszkę z królem i jego poplecznikami. Najrozsądniej byłoby ruszyć prosto na południe w stronę Gór Haerralu, jednak… — zawiesił na chwilę głos. — …jadąc w tamtym kierunku najprostszą możliwą drogą, staniemy się zbyt widoczni.

— Według mnie najlepiej zrobimy, jeśli na jakiś czas zejdziemy z widoku — odrzekł Drasan.

Alt’ar pokręcił głową, po czym pochylił się i sięgnął po drewnianą tubę, którą woził przy siodle. Zdjął jeden jej koniec i wyciągnął zwój pergaminu. Gdy go rozwinął, okazało się, że to mapa półwyspu z zaznaczonymi wszystkimi szlakami kupieckimi oraz drogami królewskimi.

— My jesteśmy tu — wskazał grupę wzgórz w pobliżu Washmorth. — A tędy przebiega jedna z królewskich dróg, wiodących na południowy-wschód. — Wskazał jedną z linii oznaczonych kolorem brązowym — Żeby zapobiec spotkaniu z włóczącym się wszędzie wojskiem należy unikać głównych szlaków i wybierać jedynie ścieżki znane myśliwym i pomniejsze szlaki handlowe.

Rodian spojrzała mu przez ramię i wskazała jeden ze traktów zaznaczonych na szaro, wiodących na północny-wschód.

— Zdaje się że ta droga jest rzadko uczęszczana. Wiedzie obok kilku wiosek. Moglibyśmy jechać nim przez dłuższy czas… — postukała palcem w kropkę, pod którą widniała nazwa miasta. — Ram’ar to miasto tak daleko wysunięte na południe, że nasz król w ogóle się nim nie interesuje. To istny azyl dla takich jak my. Można tam uzupełnić zapasy i porozmawiać z ludnością. A tu… — Wskazała grupę wzgórz za miastem — …w dolinie znajduje się kilka opuszczonych myśliwskich chat. Możemy się tam zaszyć na jakiś czas.

Drasan spojrzał na to miejsce i zmarszczył brwi. Na mapie wyraźnie zaznaczono, że dolina otoczona jest z wszystkich stron przez dość wysokie wzgórza, zaś dostać się do niej można jedynie przez wąską gardziel wąwozu. Znajdowało się tam też jezioro, jedno z tych małych, ale bardzo głębokich. Naturalna pułapka.

Alt’ar długo wpatrywał się w mapę, nim wreszcie westchnął, czy może raczej sapnął.

— Nie mamy wyjścia — rzekł, delikatnie zwijając pergamin i na powrót chowając do tuby. — Żeby przetrwać, musimy znaleźć kryjówkę jak najdalej od Washmorth, odnowić zapasy i zgromadzić tylu ludzi, ile się da. Jednak do Ram’ar udam się sam — zerknął na Drasana, jakby się spodziewał protestu. Gdy tak się nie stało, ciągnął dalej. — Jest to najsensowniejsze wyjście. Większa liczba uzbrojonych po zęby najemników mogłaby wzbudzić podejrzenia. Jeśli nie zachowamy ostrożności, Bal’zar łatwo domyśli się co do naszych planów i zacznie tępić zabójców na całym półwyspie, a tego przecież nie chcemy. Jeśli dopisze nam szczęście i uda się bezpiecznie dotrzeć do Noai’diru, możemy tam rozpuścić wieści o planach nowego króla Riden.

— A co, jeśli nam się nie uda? — spytał książę, któremu coraz mniej podobało się to, że Alt’ar wyraźnie zamierza go odsunąć od podejmowania ważniejszych decyzji.

— Pozostanie improwizacja — stwierdził zabójca. — Póki co trzymamy się mojego planu tak długo, jak to możliwe.

Uwadze Drasana nie umknęło to, iż zabójca wyraźnie podkreślił słowo „mojego”. Z ogromnym trudem zdusił gniew. W duchu obiecał sobie, że porozmawia z nim na ten temat w bardziej sprzyjających okolicznościach. W obecnym stanie rzucanie wyzwania wilkołakowi równało się samobójstwu. Musiał wyładować się w nieco inny sposób, więc na nowo zajął się próbami przywołania mocy. Choć wysilał w tym celu całą swoją wolę, nie udało mu się wskrzesić nawet iskierki.


***

Brodzenie w gęstym, lepkim śniegu nie należało do przyjemnych. Yarred miał okazję przekonać się o tym na własnej skórze, kiedy to po niefortunnym upadku z konia musiał ruszyć jego tropem. Na początku miał nadzieję, że spanikowany zwierzak nie odbiegł daleko. Mylił się. Po godzinnym marszu zrezygnowany przystanął i obejrzał się za siebie.

Zaczynał zapadać zmrok, a on na swoje nieszczęście wszystko z wyjątkiem miecza trzymał w jukach przy siodle. Wiedział, że lada chwila z nisko zawieszonych chmur może zacząć sypać śnieg, skutecznie uniemożliwiając mu dalsze poszukiwania. Kilkakrotnie przeklął siebie i Bruena, ale nic to nie dało. Jego koń nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Wszystkie gwardyjskie wierzchowce pochodziły z najlepszych antuańskich stadnin i od źrebięcia przyuczano je do posłuszeństwa. Coś takiego nie powinno więc mieć miejsca. Jednak…

— Te dziwne ptaki — powiedział sam do siebie.

Wyglądało na to, że celowo spłoszyły jego konia. Ale dlaczego? Jaki mogły mieć w tym cel i kto je przysłał? Nie zachowywały się jak zwyczajne zwierzęta, tylko coś w rodzaju latających szpiegów. Zupełnie jakby ktoś nimi sterował za pomocą potężnego czaru.

Pokręcił głową, chcąc odpędzić od siebie te myśli.

Chyba popadam w obłęd — pomyślał i szybko wznowił poszukiwania. Wydawało się mało prawdopodobne, by ogier odbiegł aż tak daleko.

Noc przyszła wcześniej, niż się spodziewał, za to zgodnie z jego podejrzeniami zaczął padać śnieg. Gęste płatki szybko utworzyły zwartą białą kurtynę, przez którą trudno cokolwiek zobaczyć. Kapitan Cordydian wydał z siebie przeciągły gwizd, ale nie usłyszał spodziewanego tętentu i powitalnego rżenia wierzchowca. Zaczął go ogarniać niepokój.

A co, jeśli dopadły go wilki albo jakiś zabłąkany niedźwiedź lub lew górski? Przecież wierzchowiec zawsze do niego wracał. Co mogło go przerazić do tego stopnia, że uciekł tak daleko?

Wkrótce dalsze podążanie tropem konia okazało się niemożliwe. Zziębnięty i skrajnie wyczerpany mężczyzna oparł się o pień wielkiego dębu, rosnącego samotnie pośród białej równiny. Postanowił przeczekać tę nawałnicę i ruszyć dalej wraz z nadejściem świtu. Szczęściem miał przy sobie krzesiwo, o wiele trudniejsze okazało się znalezienie suchego drewna. Ile by dał by w takiej sytuacji mieć obok siebie Drasana. Jego przyjaciel mógł przywołać ogień na zawołanie i na pewno nigdy nie marzł. Niestety w tej chwili znajdował się za daleko, żeby skorzystać z jego pomocy. Musiał sobie radzić sam.

Nie wiedział w jaki sposób udało mu się rozpalić niewielkie ognisko, ale w duchu dziękował za to wszystkim bogom których znał. Trzymając obnażony miecz na kolanach usiadł pod drzewem i zaczął się bezwiednie wpatrywać w wirujące w powietrzu płatki.

Zamknął oczy i przywołał wspomnienie Mary. Jej twarz o zaróżowionych policzkach i cudnych niebieskich oczach… Jej płomiennorude włosy układające się w miękkie pukle i spływające kaskadą aż do pasa. Właśnie taka na zawsze wyryła się w jego pamięci i taką pragnął ją znów zobaczyć.

Uśmiechając się do swoich myśli Yarred nakrył się płaszczem, po czym zwinięty w kłębek zapadł w niespokojny sen.


***

Położona w ukrytej dolinie wioska okazała się bardzo mała. Kilka chat wykonanych z drewnianych balii o ścianach uszczelnionych mchem i jedna na wpół rozwalona stodoła. Brak żywej duszy bynajmniej nie zaskoczył Alt’ara. Zapewne ludzie zdążyli usłyszeć o smoku i postanowili poszukać schronienia w murach miasta. Mimo wszystko ostatnie wydarzenia nakazywały zachować ostrożność, wszak nadal nie wiedzieli gdzie podział się sługus czarownicy. Mógł czaić się gdzieś tutaj czekając aż wjadą w pułapkę. Na szczęście miał Arsa.

Zatrzymał się na skraju zabudowań i gestem nakazał pozostałym, by uczynili to samo. Następnie zsiadł z konia i cichym gwizdem przywołał wilka. Ten zjawił się niemal natychmiast i usiadł naprzeciwko swojego pana. Alt’ar chwilę wpatrywał się w bursztynowe ślepia pupila, po czym wydał polecenie:

— Szukaj.

Drapieżnik nie zwlekając lekkim truchtem ruszył w stronę budynków. Rekonesans zajął mu ledwie chwilę, wrócił do zabójcy ściskając w pysku jakiś krwawy łachman. Gdy znalazł się bliżej okazało się, że to… ludzkie ramię.

Makabryczne znalezisko nie przestraszyło przywódcy gildii. Miał za to bardzo złe przeczucia co do wioski. Niestety ktoś z nich musiał się tam udać w celu uzupełnienia zapasów. Westchnął zatem i odwrócił się do pozostałych.

— Mieszkańcy wioski prawdopodobnie zostali wymordowani. — rzekł postanawiając powiedzieć prawdę. — Nie wiemy kto lub co ich zaatakowało, zatem bezpieczniej dla nas wszystkich będzie jeśli do osady udam się sam. — Powiódł spojrzeniem po twarzach ludzi. Nikt z nich nie odważyłby się podważyć jego zdania, jednak gdy jego oczy zatrzymały się na Drasanie zrozumiał, że on nie zamierza milczeć. Mógł go po prostu zignorować i robić swoje, ale domyślał się, iż ten i tak nie zastosuje się do jego poleceń. Bezpieczniej zatem wydawało się zabrać go ze sobą. — Potrzebuję jednak kogoś kto pójdzie ze mną i będzie pilnował tyłów.

Tak jak się spodziewał, Drasan błyskawicznie zeskoczył z konia i stanął u jego boku, zaś za nim niczym cień podążyła Neila.

Zabójca sapnął zirytowany, po czym nie czekając na żadne z nich ruszył do przodu, a za nim potruchtał Ars.


***

Tak jawnie lekceważąca postawa przywódcy gildii zirytowała Drasana. Zapragnął warknąć na niego, ale ostatnim wysiłkiem woli zdołał zdusić w sobie tę chęć. Zamiast tego energicznym krokiem poszedł w ślad za nim. Neila musiała niemal biec, żeby dotrzymać mu kroku.

Ponieważ w dalszym ciągu nie odzyskał pełni sił, Alt’ar nalegał, by się nie wychylał. Prawie zupełna bezczynność doprowadzała go do szału. Nie przywykł do wykonywania poleceń, toteż każdy nakaz, który wydał mu zabójca wywoływał rosnącą frustrację. Wytrwale pił sporządzony przez Rodian napój, licząc na to, że może wreszcie będzie mógł dokonać przemiany i wybrać się na polowanie. Zaczynał się robić głodny, co wzmagało agresję i budziło uśpioną bestię. Przez to coraz częściej zamiast mówić warczał albo syczał, a od pasków suszonej baraniny zaczynało go mdlić. Nie sądził, by po kolejnym dniu na skąpych racjach żywnościowych, jakimi musiał się zadowolić, zdołał się jeszcze opanować.

Jakby tego było mało, gaudalum w dalszym ciągu blokowało większość jego naturalnych umiejętności. Poza tym, że nie mógł się przemienić, nie potrafił również skupić myśli, co uniemożliwiało kontakt mentalny. Z tego względu coraz częściej zaczynał przypominać dziką bestię. Głód uruchamiał instynkt. Jego zachowanie w krótkim czasie stało się na tyle nie do zniesienia, że jedyną osobą, która wytrzymywała w jego towarzystwie, okazała się Neila. Najemniczka wręcz uparła się, żeby wszędzie mu towarzyszyć, przez co nie miał nawet odrobiny prywatności.

Teraz też ruszyła jego śladem, choć Alt’ar przyglądał się temu z niekłamaną dezaprobatą. Drasan nie odzywał się w obawie, że głos może go zdradzić. Instynkt, niezwykle wyczulony na obecność potencjalnej zdobyczy podpowiadał mu, że w pobliżu znajduje się coś, co od biedy może posłużyć za posiłek. Mogłaby to być teraz nawet padlina, a i tak rzuciłby się ku niej wyłącznie po to, by zaspokoić szarpiący trzewia głód.

W miarę jak się zbliżali do zabudowań coraz trudniej przychodziło mu panowanie nad instynktem, który pchał go ku zrujnowanej stodole. Coś tam było…

Kryła się w niej obietnica przyszłej uczty. Niestety, Alt’ar obrał za cel największą chatę stojącą pośrodku wioski.

Zirytowany i wściekły Drasan stanął w miejscu, a Neila zrobiła to samo.

Zabójca przystanął i po chwili namysłu powoli obrócił się żeby na nich spojrzeć. Najwidoczniej nie przywykł do jawnego lekceważenia jego poleceń. Widać było jak na dłoni, że postawa księcia wcale mu się nie podoba.

Młody mężczyzna nie zwracał na niego uwagi. Instynkt drapieżcy wziął górę nad ludzkim rozsądkiem i zanim się obejrzał już kroczył w stronę stodoły. Węch podpowiadał mu, iż znajdzie tam mięso.

Nie zareagował, gdy Alt’ar zawołał go po imieniu, zignorował również najemniczkę, która swoim zwyczajem poszła za nim. Jego zmysły skupiły się tylko na jednym. Szedł jak w amoku wprost ku źródłu kuszącego zapachu. Gdy znalazł się blisko celu przyspieszył, by dotrzeć tam jak najszybciej. Dopadłszy drzwi stodoły z rozmachem je otworzył, zatrzymał się w progu.

Ściany, sufit, podłoga… Krew znajdowała się wszędzie… Wyglądało na to, iż ktoś zapędził tu wszystkich mieszkańców osady, by następnie zarżnąć ich niczym świnie. Co najgorsze, na tym nie poprzestał. Większość ciał została rozczłonkowana, a niektóre wypatroszono.

Gniew i furia wywołały od dawna oczekiwaną reakcję.

Ogień zalał jego ciało jedną gwałtowną falą gorąca, rozciągając członki i pokrywając ciało szczelnym kokonem. Przemiana odbyła się dużo szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać, z nim samym włącznie. Instynkt przetrwania pokonał wreszcie działanie narkotyku, uwalniając magię jednym gwałtownym wybuchem.

***

Olbrzymi gad, w którego Drasan się przemienił, przybrał obronną postawę, a z jego gardła wydobył się donośny warkot. Mięśnie stężały, a szczęki rozwarły się, odsłaniając zęby.

Wilk Alt’ara również obnażył kły i spojrzał na swojego pana, jakby oczekiwał od niego polecenia. Twarz zabójcy w mgnieniu oka zmieniła się w kamienną maskę, a oczy ze zwykłych szaroniebieskich stały się krwistoczerwone. Jednak przywódca Gildii jakimś cudem zachował panowanie nad sobą. Nie tylko się nie przemienił, ale nawet przemówił głosem, w którym brzmiał ukryty rozkaz urodzonego alfy:

— Cofnij się idiotko!

Kierował te słowa do zamarłej w pół kroku Neili, która wpatrywała się w smoka szeroko rozwartymi oczami, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Spojrzenie wielkich ślepi spoczęło jednak na Alt’arze.

Dziewczyna wstrzymała oddech na widok dwóch śmiertelnie niebezpiecznych drapieżników mierzących się wzrokiem. Stała pomiędzy nimi sparaliżowana strachem. W duchu modliła się, by żaden z nich nie zdecydował się na walkę.

Reakcja Drasana okazała się równie nieprzewidywalna, co jego charakter. Niespodziewanie dla obecnych sprężył pionowo część tułowia, opierając ciężar potężnego cielska wyłącznie na tylnych nogach i zasyczał niczym rozjuszony wąż.

Neila nie miała pewności czy to jedynie ostrzeżenie, czy rzucone wilkołakowi wyzwanie. Niepewnie przeniosła spojrzenie na tego drugiego.

Na szczęście Alt’ar i tym razem zachował zimną krew. Zdołał nie tylko utrzymać wilczą część swojej natury w ryzach, ale na dokładkę bez problemu zapanował nad ludźmi. A ci zjawili się gdy tylko wyszło na jaw, że coś jest nie tak.

— Nie wykonujcie żadnych gwałtownych ruchów — warknął na nich. — Jeszcze nie atakuje i nie zrobi tego tak długo, póki zachowacie bezpieczny dystans. Jest przede wszystkim wygłodniałym drapieżnikiem. Instynkt wziął górę, więc będzie bronił się przed każdym, kto zbyt blisko podejdzie.

Wszyscy momentalnie zmienili się w kamienne posągi. Nikt nie ważył się poruszyć czy choćby spojrzeć w stronę rozwścieczonego gada. Poskutkowało. Drasan przestał warczeć i opadł na przednie łapy, wywołując lekki wstrząs. Nie przestał ich obserwować lekko zmrużonymi ślepiami, w których czaiło się nieme ostrzeżenie, zdające się brzmieć: nie podchodź, bo zabiję.

Najemniczka nie wiedziała, dlaczego to robi, ale nogi same ją poniosły w stronę smoka. Gad nie poruszył się, nawet nie mrugnął. Nic nie wskazywało, by ta ludzka połówka jego osobowości odzyskała kontrolę nad na wpół oszalałą z głodu bestią. Mimo to Neila, ignorując ostrzegawcze warczenie Alt’ara, krok po kroku zbliżała się w jego kierunku.

— Drasanie — odezwała się cichym, łagodnym głosem, niewiele głośniejszym od szeptu. Domyślała się że i tak ją słyszy. — Wiem, iż jesteś w stanie się kontrolować, musisz się tylko trochę postarać. — Tak przemawiając, niespodziewanie dla wszystkich znalazła się ledwie o stopę przed jego pyskiem. Na tyle blisko, że bijący od niego żar zaczął nieprzyjemnie parzyć jej skórę. Jedno z wielkich oczu o pionowej źrenicy spoglądało na nią groźnie.

Powoli, bardzo powoli wyciągnęła rękę i dotknęła gorących łusek, niebezpiecznie blisko rozszerzonych nozdrzy. Drasan nie poruszył się nawet o cal, kiedy przejechała po nich palcami, parząc sobie opuszki. Neila wzięła głęboki oddech, gdyż smok niespodziewanie rozchylił pysk. Teraz mogła obejrzeć z bliska każdy ząb z osobna. Potrzebowała dobrych kilku chwil nim zrozumiała, że pół-smok się uśmiecha. Bijący od niego żar już nie parzył, tylko promieniował przyjemnym ciepłem. Dziewczyna oparła się o jego pysk z westchnieniem ulgi.

— A już się bałam, że mnie zjesz — stwierdziła.

Drasan nie odpowiedział, tylko owinął się wokół niej i również westchnął głęboko.

— Wolałabym, żebyś wrócił do ludzkiej postaci. Wszyscy są już mocno przerażeni — ciągnęła, zadowolona z tego, że jej towarzysz nie przejawiał śladu agresji. — Moglibyśmy wówczas porozma… — urwała i wzdrygnęła się lekko, gdyż poczuła czyjąś obecność na granicy świadomości. Zesztywniała nie wiedząc co powinna zrobić. Rozluźniła się, gdy w głowie rozbrzmiał znajomy głos:

Wybacz, jeśli cię tym przeraziłem, ale to teraz jedyny sposób komunikacji.

Neila wzięła głęboki oddech, żeby się opanować, po czym zapytała najspokojniejszym tonem, na jaki było ją stać:

— Co ci się stało?

Pół-smok wydał głęboki pomruk, a potem rozbrzmiały słowa:

Kiedy się przemieniłem, zaszła we mnie pewna zmiana, moje zmysły oszalały. Nie jestem w stanie się kontrolować na tyle, by na powrót przybrać ludzką postać. Na dokładkę smocza połowa mojej osobowości traktuje wszystkich wokół jako potencjalne zagrożenie, co oznacza, że w każdej chwili mogę zaatakować kogoś z was.

— Ale mnie nie — dodała najemniczka.

W odpowiedzi na to krótkie zdanie z głębi trzewi Drasana dobył się ochrypły charkot, który mógł być śmiechem. Potrząsnął głową, jakby usiłował coś od siebie odpędzić, a gdy ponownie zdecydował się odezwać, jego głos zdradzał napięcie:

To nie do końca prawda. Już teraz, gdy jesteś tak blisko, ciężko mi się oprzeć hipnotycznej muzyce wygrywanej przez twoje serce czy zapachowi krwi pulsującej w twoich żyłach. Musisz pamiętać, że jestem przede wszystkim drapieżnikiem i to jednym z najniebezpieczniejszych na świecie.

Neila wzdrygnęła się gwałtownie, gdy owionął ją jego gorący oddech. Nim zdobyła się na odpowiedź, ponownie zabrał głos:

Wysłuchaj mnie teraz, bo to bardzo ważne, a mam naprawdę niewiele czasu. Nie wiem, jak długo jeszcze zdołam się kontrolować. Musisz teraz wrócić i przekazać Alt’arowi moje słowa.  Westchnął głęboko. Niech zabierze swoich ludzi najdalej, jak to możliwe, ale wycofujcie się powoli, bo instynkt pogoni za zdobyczą może wziąć we mnie górę. Nikt, z tobą włącznie, nie może tu zostać. Zabierzcie również mojego konia, bo nie wiem jak długi czas spędzę w smoczej postaci. Postaram się wrócić do was najszybciej, jak to tylko możliwe. Na razie moje zmysły są nadmiernie pobudzone i nastawione na polowanie. Sądzę, że gdy tylko zaspokoję głód, wróci dawna równowaga i zdołam się przemienić. Jednak póki to nie nastąpi, trzymajcie się ode mnie z daleka. — Umilkł na moment, po czym przesunął się tak, by móc na nią spojrzeć. — Będzie lepiej, jak już pójdziesz…

Neila zawahała się, niepewna co powinna zrobić. Wydało jej się, że powietrze nagle zgęstniało, a temperatura podniosła tak, że oddychanie stało się męczarnią. A potem, cal po calu, Drasan począł przesuwać swoje ogromne cielsko w ten sposób, że wreszcie mogła głębiej odetchnąć. Mimo to nadal bała się drgnąć.

Wynoś się! — ryknął jej w myślach.

To wreszcie zmotywowało ją do zrobienia pierwszych nieśmiałych kroków w tył, bo bała się teraz odwrócić do niego plecami. Gdy wyszła na zewnątrz, oświetliły ją ciepłe promienie zachodzącego słońca. Najwyraźniej spędziła na mentalnej rozmowie z Drasanem więcej czasu, niż się spodziewała. Alt’ara zastała dokładnie w tym samym miejscu, w którym go pozostawiła. On i jego zabójcy stali rzędem, patrząc na nią z lękiem, niepewnością i ze złością.

Najemniczka zignorowała to. Teraz najistotniejsze było przekazać przywódcy Gildii to, o co ją prosił Drasan. Starała się jak mogła najlepiej zachować całkowity spokój. Gdy znalazła się na tyle daleko od stodoły, by mieć pewność, że pół-smok się na nią nie rzuci, zdecydowała się odwrócić twarzą do Alt’ara i przyspieszyła kroku.

Przywódca Gildii nie wyglądał na zachwyconego, nie wyrzekł jednak ani słowa.

Neila ledwo dostrzegalnie odetchnęła z ulgą. A już się bała, że zasypie ją pytaniami. Nie miała ochoty wyjaśniać skomplikowanych relacji panujących pomiędzy nią a Drasanem. To, że jej nie zabił, wynikało głównie z jego uczuć do niej. Może nawet coś zaiskrzyło, ale wolała zbytnio nie robić sobie nadziei.

Zebrała siły i spojrzała prosto w chłodne niebieskie oczy zabójcy.

— Drasan kazał mi przekazać, że najlepiej będzie, jeśli wszyscy natychmiast stąd odejdziemy. Podkreślił przy tym, że nie powinno to wyglądać na paniczną ucieczkę. W chwili obecnej nie do końca nad sobą panuje i kierowany instynktem może się na nas rzucić. Napomknął też, by zabrać jego konia, bo nie jest pewien, jak długo jeszcze pozostanie w smoczej skórze. — wyrzuciła to jednym tchem, jakby w obawie, że ktoś może jej przerwać w kluczowym momencie, a wolała mieć to z głowy.

— Skąd to wiesz, skoro nie zamienił z tobą ani słowa? — spytała podejrzliwie czarownica.

Neila sapnęła z irytacją. Spodziewała się takiej reakcji z jej strony, dlatego miała gotową odpowiedź.

— Znalazł sposób na to, by przekazać mi to bez słów– odparła, hardo zadzierając podbródek i patrząc w zielone oczy rudowłosej piękności.

— Jeśli odjedziemy, będzie zdany wyłącznie na siebie — Alt’ar nie zwracał się do nikogo konkretnego. Wydawać by się mogło, że po prostu głośno myśli. — Nie można wykluczyć powrotu Dhalii. Może wziąć ze sobą więcej ludzi lub nawet drugiego maga do pomocy — ciągnął monolog, po czym niespodziewanie zwrócił się do Neili: — Nie możemy się zbytnio oddalić. Poza tym ktoś musi wreszcie powiadomić resztę waszych „sprzymierzeńców”. — Uśmiechnął się kpiąco. — Bezpieczniej byłoby, gdyby dołączyli do nas w Ram’ar. To będzie coś w rodzaju obozu wypadowego i tam się wszyscy spotkamy.

Neila wzięła głęboki wdech. A zatem musieli się rozdzielić. Ona i Velwel mieli się udać na poszukiwanie Gaenora i Aldera, o ile ten drugi zdołał się wydostać z Washmorth. Ze smokiem nie będzie problemu. Drasan sam go odszuka, gdy dojdzie do siebie. Co do Aldera dziewczyna miała poważne wątpliwości, czy udało mu się wyjść ze wszystkiego cało. Zwłaszcza po tym całym zamieszaniu, jakiego narobił pół-smok.

— Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł — zdecydowała się wyrazić swoje wątpliwości na głos. — Spośród naszych sprzymierzeńców jeden być może nie żyje, a drugi z racji posiadania skrzydeł może się znajdować wszędzie. O pozostałych nie mamy żadnych wiadomości, bo rozdzieliliśmy się już dość dawno temu.

Alt’ar zmarszczył czoło.

— Zatem pojedziemy wprost do Ram’ar. Zejdziemy z widoku i zgromadzimy tylu ludzi, ilu zdołamy. Jeśli Drasan dojdzie ze sobą do ładu, może do nas dołączyć, jednak — zawahał się na moment i otaksował ją uważnie spojrzeniem — ktoś musi zostać w pobliżu niego, w razie gdyby czarownica znów pojawiła się na horyzoncie.

Neila jedynie pokiwała głową. Zignorowała nienawistne spojrzenie Rodian. Ona też zdawała sobie sprawę, że coś jest między nią i Drasanem. I sądząc po jej coraz bardziej pogardliwym traktowaniu dziewczyny, w ogóle jej się to nie podobało.

***

Śnieżnobiały jednorożec nerwowo darł kopytami zamarzniętą ziemię. Stojący obok niego pół-elf na próżno próbował uspokoić konia. Kary ogier szarpał się i rżał, kładąc uszy po sobie. Powodem ich niepokoju okazała się dziwna chmura, poruszająca się bardzo szybko w ich kierunku. Nie wyglądało to na naturalne zjawisko. Jak słusznie zauważył Nolan: leciała za szybko, i to pod wiatr. Tylko to sprawiło, że Ashkan pojawił się w swojej naturalnej postaci, gotów stanąć w obronie przyjaciela. Jednak czarny kształt zatrzymał się nad nimi tylko na chwilę. Dobiegał z niego dziwny dźwięk, przypominający brzęczenie roju pszczół. Gdy się bliżej przyjrzeli, zobaczyli, że tworzą go setki małych ptaków o połyskujących jak paciorki oczach. Zaś ów odgłos zdawały się wydawać ich skrzydła, poruszające się z taką prędkością, że rozmazywały się w oczach. Stworzenia zatoczyły krąg i odleciały w stronę Gór Jednorożców.

— Co to było? — zapytał Nolan, gdy dziwaczne istoty zniknęły im z oczu.

Ashkan potrząsnął głową, ale nie odpowiedział. Nadal wpatrywał się w miejsce, w którym się pojawiły.

Nie mam pojęcia — stwierdził zgodnie z prawdą.

Nolan, który w dalszym ciągu próbował uspokoić wyraźnie przestraszonego wierzchowca, westchnął ciężko.

— Nie wyglądało to na naturalne zjawisko — powiedział, a na jego zwykle gładkim czole pojawiła się podłużna zmarszczka. — Żyję na tym świecie już dość długo i widziałem niejedno, ale czegoś podobnego jeszcze nie. Te ptaki… zachowywały się jak jeden organizm…

— Nie to mnie martwi, lecz fakt, że to coś w rodzaju zwiadowców. — Odrzekł Ashkan, powracając do postaci wysokiego, srebrnowłosego elfa. — Można bowiem wyszkolić zwierzęta tak, by służyły jedynie temu, kto ma nad nimi magiczną kontrolę. Potrzebny jest do tego dar, który umożliwia władzę nad niższymi istotami — zasępił się, po czym dodał: — Znałem tylko dwie osoby, które to potrafiły, przy czym jedna z nich nie żyje.

— Co chcesz przez to powiedzieć? — spytał cicho jego towarzysz, marszcząc brwi.

— To, że od tej pory musimy się mieć na baczności — znowu się zamyślił i zaczął krążyć w tę i z powrotem. — To wiele zmienia, właściwie wszystko. Jeśli skontaktuję się z Drasanem, zorientuje się, że coś jest nie tak i niezwłocznie tu przybędzie. Z kolei jeśli tego nie zrobię, może się okazać, że… — zawiesił na chwilę głos. — ...przeoczyłem coś niezwykle istotnego.

Ashkan wyrzucał z siebie słowa coraz szybciej tak, że przyglądający mu się Nolan przestał cokolwiek rozumieć. Machinalnie gładził karego ogiera po szyi i ze strachem wpatrywał się we współtowarzysza.

Jednorożec zatrzymał się nagle i spojrzał w niebo, a na jego gładkim czole pojawiła się pojedyncza zmarszczka. Wyglądał, jak gdyby się nad czymś głęboko zastanawiał. Po chwili jego szare oczy zajaśniały, może wpadł na rozwiązanie jakiejś arcytrudnej zagadki, a rysy twarzy wykrzywił ironiczny grymas.

— Ależ to oczywiste — przemówił bardziej do siebie niż do swojego towarzysza. — Mogłem się tego domyślić już dawno temu. Ale widać, zbyt długo przebywałem wśród ludzi i moje zmysły stępiały. Gdyby działała sama, nie byłaby w stanie… — urwał i spojrzał wprost w rozszerzone ze strachu źrenice pół-elfa. — Saruviel — wypowiedział to imię jak wyjątkowo plugawe przekleństwo. Nie czekając na reakcję towarzysza, dodał wolno cedząc słowa. — Musi należeć do nich. — Uśmiechnął się smutno, po czym zwrócił się do Nolana. — Obawiam się, przyjacielu, że nie jesteśmy tutaj bezpieczni i będzie lepiej, jak ruszymy dalej — oznajmił spokojnym tonem. — Winien ci jestem wyjaśnienia, ale nie tutaj.

Dosiedli koni i ruszyli przed siebie.

Nolan wpatrywał się w towarzysza z mieszaniną zainteresowania i strachu.

— Żebyś wszystko zrozumiał, musimy się cofnąć o kilka stuleci. Do momentu, gdy smoki opuściły Lineland, pozostawiając władzę w rękach ludzi — zaczął Ashkan, a w jego szarych oczach coś błysło. — Tamta era została nazwana przez ludzi Złotym Wiekiem. Przez całe lata mądrzy i sprawiedliwi władcy przekazywali sobie władzę z pokolenia na pokolenie. Nie posiadali armii, nie toczono wojen, a do utrzymania pokoju powołano grupy rycerzy zwanych Nihil’imi. Każdy z królów wybrał na swego strażnika i obrońcę jedno z ulubionych zwierząt.

Herbem Riden został niedźwiedź, ponieważ tamtejszy lud cenił sobie siłę i wytrzymałość; Alikorn wybrało rybołowa, ponieważ ów ptak symbolizował cierpliwość i wytrwałość; Sheardon wilka, albowiem hołubili odwagę; Earden konia, gdyż zwierzęta te traktowali niczym bratnie dusze; Antua zaś pragnęła, by ich ikoną stał się orzeł symbolizujący mądrość; Noai’dir wybrał lisa, alegorię sprytu; zaś Thoran wybrał na obrońcę lwa górskiego, ponieważ łączył w sobie siłę, szybkość i wytrwałość.

Żyjący na półwyspie magowie, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, korzystali wówczas z magii żywiołów, nikt nie znał ani nie posługiwał się najmroczniejszą ze sztuk — magią Starożytnych, zwaną potocznie czarną magią lub magią krwi. Jak się domyślasz, krew wszystkich żywych istot zawiera nieco magicznych właściwości, jednak przez całe stulecia nikt nie ważył się złamać prawa zakazującego krwawych rytuałów… — Ashkan westchnął ciężko. — Ówcześni władcy zapomnieli jednak o tym, że to co zakazane jest pokusą nie do odparcia. Czarna sztuka zaczęła kusić młode i ambitne kobiety. Pożądały one mocy znacznie wykraczającej ponad ich naturalne zdolności. Tak narodziły się czarownice. Z początku nikt nie widział w tym nowym sposobie nic złego. Dopiero gdy owe niewiasty poczęły przejawiać nieposkromioną wręcz żądzę władzy, tacy mędrcy jak Thorret zrozumieli swój błąd. Niestety, do tamtego czasu wiele z tych kobiet dzięki urodzie zyskało sobie znaczną pozycję. Królowie za namową swoich pięknych żon lub kochanek rozpoczęli walki o ziemie — Ashkan przerwał na chwilę, a jego twarz wykrzywił grymas bólu, jakby te wspomnienia pozostawiły trwały ślad w jego pamięci. — Wielu z nich takie działanie doprowadziło do upadku, innych wręcz do śmierci. Ich urocze małżonki, dysponując zarówno władzą jak i mocą, zaczęły rywalizować pomiędzy sobą, nie przebierając w środkach. Wiele z nich przystąpiło do poszukiwania uzdolnionych dziewcząt i chłopców po to, by przyjąć je w swoje szeregi lub czerpać moc z ich krwi. — Uśmiechnął się cierpko. — Wyszkolone przez nich dzieci, w szczególności chłopcy, trafiali na królewskie dwory i powoli sączyli jad w serca władców. Zatruci nim ludzie stali się chciwi i okrutni, napadali na siebie nawzajem i zaczęli sobą gardzić. Jako pierwsze upadło niewielkie, ale cieszące się dużymi wpływami królestwo leżące za górami jednorożców, zaś moi przodkowie uczynili z tej niegdyś żyznej i pięknej krainy jałową pustynię. Niektóre krainy, w tym Sheardon, zdołały zachować neutralność, odmawiając udziału w bratobójczej wojnie. W tym samym czasie elfy zaczęły unikać ludzi, a z czasem darzyć ich nienawiścią i traktować jak robactwo, które należałoby wytępić. Krwawe walki trwały latami i pochłonęły wiele istnień… — urwał, jakby dalsze słowa nie chciały mu przejść przez gardło. Gdy wreszcie się przełamał w jego głosie czuć było pogardę. — Oczywiście, gdy ustały powróciły skruszone czarownice, a wielu królów z chęcią przyjęło ich pomoc. Nie wszystkie miały serca skażone złem. Niektóre, jak Waya, chciały powrotu starego porządku. Większość pragnęła jedynie władzy. Jak się domyślasz, jedną z nich okazała się Dhalia. Ku zaskoczeniu swoich sióstr wybrała najdalej położone, zmienione w jałowe pustkowie Rosher. Szybko zawładnęła sercem i rozumem młodego smoka Gaenora.

— Zaraz, czy to nie ten sam, który?… — przerwał mu niecierpliwie Nolan.

— Wysłuchaj do końca — Ashkan spojrzał na niego surowo, po czym jak gdyby nigdy nic podjął swoją opowieść. — Tak więc Gaenor, omamiony czarem Dhalii zaatakował i uśmiercił króla położonego po sąsiedzku Ardanu, a potem sam ogłosił się jedynym władcą. Oczywiście on też rządził jedynie z pozoru. Pozostałe czarownice nie odniosły takiego sukcesu, jednak cierpliwie czekały na swoją szansę. Nie zostało ich wiele, więc stwierdziliśmy, że nie stanowią zagrożenia. Śledziliśmy jedynie poczynania Dhalii. Dopóki nie poszerzała swojej władzy poza to ponure pustkowie, nie traktowaliśmy jej poważnie. — Jego usta wykrzywił ponury grymas. — To w rezultacie okazało się naszym największym błędem, a gdy się zorientowaliśmy, co zamierza… okazało się, że jest za późno. Czarownica miała bowiem dalekosiężne plany związane z pewnym dzieckiem. Co gorsza, dokładnie wiedziała gdzie go szukać. W końcu dysponowała darem przewidywania, powinniśmy o tym pamiętać. Odnalazła młodą Shantaryankę imieniem Ayla. Wiedziała, że dziewczyna urodzi chłopca, w którego żyłach będzie płynąć smocza krew. Zdecydowała się zrobić wszystko, byle dostać go w swoje ręce. Wysłała w tym celu Borisa. Na jej polecenie miał sprowadzić przyszłą matkę do Kahaer. Jednak nie wszystko poszło tak jak trzeba, ponieważ zamiast znaleźć bezbronną kobietę, napotkał nieustraszoną wojowniczkę, gotową bronić swego nienarodzonego dziecka. Przyszła matka nie wyszła z tego starcia bez szwanku. Odszukałem ją niemal w ostatniej chwili, bo rozjuszony wilkołak zamierzał ją zabić. Udało mi się go unieszkodliwić i zabrać ciężko ranną księżniczkę do Sheardon. Początkowo zdołaliśmy zmylić Dhalię. Przekonana, iż dziecko zmarło razem z matką, zaprzestała poszukiwań. — Westchnął ciężko. — Zrobiliśmy z Wayą, co w naszej mocy, żeby uwierzyła, że Ayla zmarła przed porodem. Przez wiele lat udawało nam się skutecznie ukrywać przed czarownicą istnienie chłopca, a przynajmniej tak myśleliśmy. Niestety, przez jego wybuchowy temperament, coraz częściej zdarzały się wypadki z użyciem mocy, nad którą sam nie potrafił jeszcze panować. Prędzej czy później cała ta maskarada musiała wyjść na jaw. Ponieważ Dhalia nadal nie ujawniała swojej obecności, zdawało mi się, iż wieści o tych incydentach jeszcze nie dotarły do jej uszu. Niestety, los płata brzydkie figle — Uśmiechnął się gorzko — bo widzisz, sam Drasan też nie wiedział, kim jest. Gdyby to wiedział, może nie wymykałby się tak często spod naszej czujnej opieki i nie wpadłby prosto w ręce tej obłąkanej kobiety. Od początku miała istną obsesję na jego punkcie. Doskonale wiedziała jak będzie potężny, gdy tylko osiągnie pełnię możliwości. Mając go u boku mogłaby zdobyć wszystko czego od tak dawna pożądało jej chciwe i żądne władzy serce… — urwał i przez chwilę wpatrywał się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem.

Zasłuchany w jego opowieść Nolan zdawał się nawet nie dostrzegać, że zapadł zmierzch, a na niebie pojawił się jasny sierp księżyca.

— To, co stało się później… — podjął Ashkan tym samym grobowym tonem. — ...to właściwie wyłącznie moja wina. Nie traktowałem tej czarownicy jak realne zagrożenie. Poza tym, podobnie jak inni mieszkańcy Lineland, dawno zapomniałem, że nie jest jedyna. Na świecie wciąż żyją jej podobne. Nie wiem, ile ich jest, ale każda na swój sposób jest niebezpieczna. Z tego co udało mi się wyczytać w starych zwojach istnieją czarownice posiadające dar pozwalający im dowolnie wpływać na pogodę, a także takie, które są w stanie panować nad zwierzętami. Najgorsze są jednak te, które potrafią wywierać nacisk na słabsze umysły, tak jak czyni to Ertan… — umilkł na chwilę i zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. — Saruviel zdaje się również ma dar czysto mentalny…

Nolan wzdrygnął się gwałtownie, jakby sam dźwięk imienia elfki wywoływał u niego dreszcz strachu.

— Saruviel nie jest elfią czarodziejką, to potwór o pięknym obliczu — wyszeptał, rozglądając się z lękiem na boki. — Ona wręcz uwielbia wykorzystywać swój talent przeciwko słabszym. Dręczenie więźniów sprawia jej wręcz fizyczną uciechę. To właśnie robiła z twoim uczniem, nim jej przerwaliśmy.

Jednorożec patrzał na niego całkowicie oniemiały. Saruviel? Nie, to niemożliwe! Przecież Ertan by to wyczuł, on sam z pewnością… Nagle coś do niego dotarło. Jakimże okazał się ślepcem i durniem, że nigdy wcześniej tego nie dostrzegł?! Widać elfkę wyszkoliła jedna ze zbiegłych czarownic, a zrobiła to tak dobrze, iż ta wywiodła w pole wszystkich wokół w tym samego przywódcę elfów z doliny Michanderell. A skoro ona tak dobrze się maskowała, inne też wkrótce się ujawnią. Zwabione sukcesem Dhalii przylecą niczym kruki wietrzące zapach padliny.

Ta informacja uderzyła w niego niczym grom z jasnego nieba. Nagle uświadomił sobie, że dał się omamić i zwieść niczym dziecko. Nie dostrzegał prawdy, choć miał ją przed oczami. A teraz mogło się okazać za późno. Drasan nie ma pojęcia, że przyjdzie mu walczyć nie tylko z samą Dhalią, lecz i z pozostałymi, które o n a być może już wezwała na pomoc. Jeśli tak jest, musi go ostrzec, choćby miał za to zapłacić życiem.

Nolan, nieświadomy podjętej właśnie decyzji wpatrywał się w niego z napięciem, ale na razie Ashkan nie był w stanie wyznać mu, w jak śmiertelnym niebezpieczeństwie się znaleźli.

Na swoje nieszczęście okazało się, że wcale nie będzie musiał tego wyjaśniać. Niebo nad ich głowami nagle gwałtownie pociemniało, gasząc światło księżyca i gwiazd. Zaniepokojone konie poczęły przysiadać na zadach i rżeć. Ashkan nawet nie musiał się odwracać, widział pobladłą twarz towarzysza i oczy rozszerzone ze strachu. Powiew magii uderzył w niego niczym fala przyboju i rozbił się na niewidzialnej tarczy, którą wzniósł wokół nich dosłownie w ostatniej chwili.

Jedna z nieziemsko pięknych kobiet wydała z siebie złowrogi syk. Jednorożec obrócił wierzchowca w stronę napastników dokładnie w chwili, gdy kolejna posłała ku niemu świetlisty pocisk czystej energii, który również rozbił się o tarczę. Ashkan spojrzał na pierwszą z czarownic, tę o oczach przypominających płynne złoto i prostych czarnych włosach. Mariv — przypisanie imienia do ostrych rysów twarzy nie sprawiło mu trudności. Choć musiała sobie liczyć dobre sześćset lat, jej szesnastoletnie ciało nie zestarzało się nawet o dzień. Czarne ptaki okazały się jej „dziećmi” — jak zwykła nazywać wszelkie stworzenia nad którymi panowała — i teraz krążyły nad jej głową niczym rój rozwścieczonych pszczół. Drugą z napastniczek również rozpoznał… Saruviel. Nie dało się pomylić jej twarzy z żadną inną, ponieważ wszystkie bladły w porównaniu z jej urodą. Niestety, szło to w parze z pogardą i okrucieństwem, które tkwiły w głębi błękitnych oczu. Trzecia z napastniczek wyglądała na jeszcze starszą niż jej towarzyszki, tak starą, że długo się zastanawiał nad jej tożsamością.

Anar — Pani Żywiołów i zarazem jedna z pierwszych adeptek. Musiała sobie liczyć grubo ponad tysiąc lat! Mimo to jej porcelanowo-biała twarz wyglądała tak samo jak w dniu, gdy stała się czarownicą, a zimne czarne oczy przypominały głębię samej Otchłani. Czarna chmura zasłaniająca niebo to na pewno jej dzieło. W przeciwieństwie do swoich sióstr nie zaszczyciła Ashkana nawet jednym spojrzeniem.

Czarownice zatrzymały się w pewnym oddaleniu od utworzonej przez niego tarczy. Nolan wydał z siebie cichy jęk.

Jako pierwsza naprzód wystąpiła Saruviel.

— Zaskoczony? — zapytała szyderczym tonem. — Radziłabym ci opuścić tarczę, nie masz szans przeciwko naszej mocy. — Uśmiechnęła się zimno.

— Kim ty jesteś? — zapytał cicho Ashkan, nie spuszczając wzroku z elfki.

— Jeszcze się nie domyślasz? — zapytała z udawanym zaskoczeniem, a stojąca obok niej Mariv roześmiała się szyderczo. — Jestem uczennicą Harav — jednej z najpotężniejszych elfich czarownic. Przybyła do Michandrell dawno temu, a potrafiła się tak świetnie maskować, że wyprowadziła w pole samego Ertana, który zresztą nie potrafił się jej oprzeć. Jako pierwszy gościł w jej łożu i nawet wówczas nie odkrył jak wielkim talentem dysponuje. — Prychnęła pogardliwie. — Miałam szesnaście lat, gdy Harav wyczuła, że wykazuje silne zdolności magiczne. Moja matka nigdy nie pozwoliła żebym uczyła się posługiwania magią, a to dlatego że sama należała do tych nielicznych elfów całkowicie pozbawionych mocy. — Zmrużyła oczy z rozkoszą — Och, jakim wspaniałym uczuciem było zabicie tej zimnej suki. A kiedy Harav odkryła, że jestem od niej silniejsza poderżnęłam jej gardło we śnie i spaliłam to, co zostało.

Mariv znowu zachichotała szyderczo.

Ashkan bardzo starał się zachować spokój, choć wewnątrz cały drżał z wściekłości. Saruviel wyprowadziła w pole nie tylko Ertana, ale także i jego. Nagle do głowy przyszła mu inna myśl.

— Powinienem się domyślić już po tym, co zobaczyłem w Isterl — wycedził.

Saruviel uśmiechnęła się złośliwie.

— Jak tam twój mieszaniec? Mam nadzieję, że nadal żyje. Może uda mi się jeszcze raz z nim pobawić — gdy to mówiła, jej twarz nagle pojaśniała i pojawił się na niej wyraz uniesienia. — Taaak… to była naprawdę doskonała rozrywka: patrzeć, jak wije się u moich stóp, wyjąc z bólu. Zapewne w końcu i tak by od tego oszalał, jak wszyscy pozostali, a wtedy zabiłabym go powolutku, tak by miał świadomość nadchodzącego końca…

Jednorożec zachował spokój. Wiedział, że czarownica igra z nim i próbuje go sprowokować, ale nie zamierzał na to pozwolić. Drasan był bezpieczny, inaczej on sam poczułby, gdyby coś mu się stało.

— Dhalii niezbyt by to przypadło do gustu. Ma wobec chłopaka inne plany — stwierdził chłodno, wiedząc że uderza w czuły punkt. Większość tych czarownic, które przeżyły darzyło czarnowłosą piękność otwartą niechęcią.

Na piękną twarz Saruviel powrócił szyderczy uśmiech, jednak wyraźnie miał on maskować gniew.

— Dhalia ucieszy się z informacji, które uzyskałam podczas tortur — odrzekła z wyniosłą nonszalancją. — Zaskoczy ją pewnie to, co odkryłam. Ostatecznie jej mieszaniec nadal jest w jednym kawałku. Poza tym tu już nie chodzi o tego twojego żałosnego ucznia. — Uśmiechnęła się drapieżnie. — Upatrzyłam sobie całkiem inną zdobycz.

Ashkan poczuł mimowolny chłód, kątem oka złowił pełne lęku spojrzenie Nolana i w mgnieniu oka podjął decyzję.

Uciekaj! — polecił mu w myślach, a sam zeskoczył z konia szykując się do starcia.

Pół-elf nie ruszył się z miejsca, tylko drżącą ręką sięgnął po kuszę. Najwidoczniej nie miał zamiaru pozostawiać towarzysza na pastwę losu. Ashkan westchnął ciężko. Zwykle unikał walki, nie leżała ona w naturze jego gatunku. Dlatego podejmował ją jedynie wtedy, gdy nie znajdował innego wyjścia.

Saruviel przyglądała mu się z lekko przekrzywioną głową, jakby ciekawił ją wynik wewnętrznej walki, jaką musiał ze sobą stoczyć. Teraz nareszcie zrozumiał, dlaczego Waya wolała popełnić samobójstwo, niż dać Dhalii to, czego chce. Martwi nie mają głosu ani wspomnień, więc nic już nie mogą zdradzić. Deliberując tak, podjął wreszcie decyzję. Starcie wydawało się nieuniknione, choć wiedział, że tym razem nie zdoła wygrać. Jednocześnie nie mógł pozwolić tej zimnej suce na świętowanie zwycięstwa.

Z wahaniem opuścił tarczę i sięgnął po miecz. Zdawał sobie sprawę z tego, że klinga go nie ochroni, ale miał całkiem inny plan. Żałował jedynie Nolana, bo szykowała się dlań straszna śmierć. Sam nigdy się jej nie bał. Kiedy ktoś żyje tak długo, zagłada nie jest dla niego niczym przerażającym. Dlatego zanim którakolwiek z otaczających go kobiet zdążyła choćby pomyśleć o rzuceniu zaklęcia, z pełnym rozmysłem ukląkł i pchnął się mieczem w pierś. Jego ciało zalała fala zimna, a oczy zaszły mgłą. Uśmiechnął się wiedząc, że nie tego się spodziewały.

Nolan wydał z siebie ogłuszające wycie, po czym bez chwili wahania rzucił się na czarownice.

Ashkan już o to nie dbał. Życie powoli z niego wyciekało, choć najwyraźniej nie trafił w serce. Musiał przebić sobie jedno z płuc i teraz zalewała je krew. Miał przed sobą zaledwie kilka chwil istnienia. Chciał powiadomić Drasana, by jego dawny uczeń zrozumiał, że od tej chwili będzie już zdany tylko na siebie, ale brakło mu sił. Ledwo docierało do niego to, co działo się tuż obok. Słyszał ogłuszające wrzaski wijącego się w agonii Nolana i nie mógł mu już w żaden sposób pomóc.

Jego serce biło coraz wolniej, jednak zdołał jeszcze uchwycić spojrzenie jedynej dysponującej inteligencją istoty, której mógł przekazać to, co chciał. Wpatrzony w niego Ernil zamarł w bezruchu, gdy ostatnim wysiłkiem przelewał w niego swoje przedśmiertne wspomnienia. Miał nadzieję, że koń jak setki razy wcześniej odnajdzie swojego pana. Ogier wspinał się na tylne nogi, zarzucił łbem i zarżał, po czym rzucił się do ucieczki.

Ashkan poczuł ulgę, która pozwoliła mu wreszcie zamknąć oczy. Chwilę jeszcze nasłuchiwał jak jego serce wydaje z siebie ostatnie dźwięki, by wreszcie zamilknąć na zawsze. A potem nastąpiła eksplozja. Fala czystej magicznej energii rozeszła się na wszystkie strony, oślepiając trzy napastniczki.

ROZDZIAŁ 7

Krótkie wilcze wycie przecięło ciszę. Na ten sygnał Alt’ar wyłonił się z niewielkiego zagajnika, ciągnąc za sobą wierzchowca. Na gościńcu rzeczywiście nie znalazł żywej duszy. Ars posłał mu spojrzenie połyskujących w półmroku ślepi, potruchtał naprzód. Wskoczył na siodło i ruszył w ślad za nim w stronę ciemniejących na horyzoncie wzgórz. Miał cichą nadzieję, że niedawny wybuch magii nie zwrócił niczyjej uwagi i nie będzie musiał podejmować walki. Jechał wolniej, niż to miał w zwyczaju jednym z mniej uczęszczanych szlaków kupieckich, a kopyta konia grzęzły w pośniegowym błocie. Trwająca od kilku dni odwilż nie wzbudzała niczyjego entuzjazmu, a on nie należał do wyjątków.

Od czasu, gdy pozostawił Drasana w tamtej wiosce minęły trzy dni. Mimo to zaczynał odczuwać niepokój. Większość jego ludzi, podobnie jak on sam, nie darzyła pół-smoka nadmierną sympatią, ale zdążyli się do niego przyzwyczaić. Niektórzy rozważali nawet pozostanie w pobliżu, w razie gdyby arogancki książę miał zamiar do nich dołączyć. Jedyną osobą, która przy tym upierała okazał się Velwel i pomysł szybko wygasł. Neila, jak to miała w zwyczaju, zdecydowała się podjąć decyzję samodzielnie i jako jedyna została w wiosce.

Wilk biegł drogą z nosem przy ziemi, a ufny w jego niezrównany instynkt przywódca Gildii jechał za nim. W Ram’ar spodziewał się odnaleźć większość podległych mu ludzi. Takie przygraniczne miasteczka słynęły z licznych domów uciech i karczm. Wielu z nich opowiadało, że w niektórych z tych przybytków można za worek rideńskich koron zamówić pół-elfkę. Alt’ar nie bardzo w to wierzył, bowiem elfy nie miały zwyczaju krzyżować się z ludźmi, których uważały za gorszą i słabszą rasę. Fakt, mocno podchmielonemu i napalonemu jegomościowi nietrudno wmówić byle głupotę. Przywódca Gildii nie stronił od tego typu rozrywek, ale wolał zachować w nich umiar. Przede wszystkim jako wilkołak bywał gwałtowny, a alkohol pozbawiał go wszelkich zahamowań. Musiał pić w sposób na tyle rozważny, by zachować kontrolę i nie dopuścić do przemiany.

Podobnie jak wiele innych biedniejszych miast, Ram’ar ogrodzono palisadą z surowych bali. Przed nią w niestarannie skleconych szałasach koczowali uchodźcy z innych części królestwa. Alt’ar trącił lekko boki wierzchowca i nieco szybciej ruszył w to skupisko. Widok mężczyzn, kobiet i dzieci w brudnych i podartych strojach wcale go nie zaskoczył. Ostatnimi czasy spotykał ich częściej, niż zazwyczaj. Podejrzewał, że powodem takiego stanu rzeczy są rządy króla. Krążyły plotki o podniesionych podatkach, rujnujących wielu pomniejszych kupców. Stracili wszystko.

Na widok samotnego podróżnego niektórzy żebracy wyłaniali się wyciągając dłonie po jałmużnę. Młode, niespełna dwunastoletnie dziewczęta oferowały swoje wdzięki za marnego miedziaka, a umorusane dzieci czepiały się uprzęży. Ledwie dojechał do bramy, wszyscy pierzchli w popłochu.

Dwóch ogolonych na łyso najemników o identycznych prostokątnych twarzach i małych czarnych oczach zmierzyło zabójcę niezbyt przyjaznymi spojrzeniami.

— Czego? — warknął jeden z nich, wysuwając się naprzód i unosząc nieco okutą żelazem drewnianą pałkę.

Alt’ar podniósł spojrzenie na potężnie zbudowanego draba, wyglądem przypominającego wyrośniętego wieprza.

— Chcę wjechać do miasta — rzekł swobodnym, beztroskim tonem.

Osiłek podrapał się po łysym łbie. Widać, myślenie przychodziło mu z ogromnym trudem.

— Nikt nie wjedzie — oświadczył w końcu z groźną miną. — Rozkaz zarządcy.

Na przywódcy Gildii Zabójców nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Znał dobrze tutejszego zarządcę i wiedział, że o tej porze zapewne jest zbyt zajęty opróżnianiem kolejnego dzbana wina, by zainteresować się jego przyjazdem. Poza tym bał się go bardziej, niż demon kapłana.

Nic sobie nie robiąc z groźnej miny strażnika podjechał nieco bliżej.

— Masz na myśli tego tłustego wieprza, Garoda? — zapytał pogardliwie, niby od niechcenia odsłaniając połyskującą rękojeść miecza. — Sądzę, że jego skóra jest mu na tyle droga, iż nie ośmieliłby się odmówić mi gościny — dodał z nutą groźby.

Drugi z drabów cofnął się na widok broni i mocniej ścisnął trzymaną w ręku długą włócznię. Nie przywykł do gróźb.

— Kim ty w ogóle jesteś? — zapytał mniej niepewnie.

Alt’ar wyrwał się w siodle.

— Kimś, kogo nie chciałbyś obrazić — odrzekł spokojnie.

Drab zawahał się. Alt’ar widział, co się dzieje w jego głowie. Małe świńskie oczka bezustannie zerkały z lękiem to na niego, to na jego miecz. Wreszcie zastukał przypominającą szynkę pięścią w skrzydło bramy. Na ten sygnał ciężkie wrota poruszyły się i zaczęły powoli otwierać.

Zabójca minął strażnika i wjechał do miasta, a za nim niczym srebrzystoszary cień śmignął Ars. Kopyta wierzchowca zapadły się aż po pęciny w błocie, zmieszanym z grubą warstwą fekaliów. Te zaś wydzielały niemożliwy do zniesienia smród. Alt’ar skierował konia w jedną z szerszych uliczek, gdzie znajdowała się gospoda „Pod jednooką wiedźmą”. To tam spodziewał się zastać Falka — oszusta, pijaka i dziwkarza, będącego zarazem kimś w rodzaju „króla” tutejszego półświatka.

Zabójca zatrzymał konia przed trochę zaniedbanym budynkiem o brudnych szybach, z których sączyło się słabe światło. Z widniejącego na starym szyldzie rysunku przygarbionej postaci odpadła większość farby. Nie miał wątpliwości, że trafił pod właściwy adres. Zwłaszcza, gdy ze środka wytoczył się starzec bez jednej nogi i nie zwracając na niego uwagi, wypuścił strumień moczu na omszałe schody. Przywódca Gildii Zabójców skrzywił się, gdy uderzyła go ostra woń bijąca od kaleki. Niestety, dużo gorszy okazał się smród dochodzący z wnętrza pomieszczenia. Jako wilkołak dysponował o wiele bardziej wyczulonym węchem, w takich chwilach okazującym się istnym przekleństwem.

Przekroczywszy próg przybytku Alt’ar wciąż miał zniesmaczoną minę. Tak, jak się spodziewał, izbę wypełniali klienci w różnym stanie upojenia. W progu przywitał go wielki osiłek pełniący funkcję wykidajły, lecz na widok olbrzymiego wilka się cofnął. Większość stołów w obszernej izbie była zajęta. Dwie dziewki uwijały się jak w ukropie, starając się błyskawicznie obsłużyć mocno rozochoconych jegomości. Pośród nich bez większego trudu rozpoznał tego, kogo szukał. Toteż od razu skierował się ku jednej z długich ław.

Siedział na niej niski barczysty mężczyzna o ogolonej na łyso głowie i lekko zamroczonych czarnych oczach. Otaczała go mała grupka skąpo ubranych panienek przeciętnej urody. Na drewnianym blacie, pośród opróżnionych dzbanów po winie walały się ogryzione kości kurczęcia. Kolejne naczynie dzierżył w dłoni, drugą obejmując w pasie pulchną blondynkę o obfitym biuście.

— Dobrze się bawisz? — zapytał zabójca, stając przed nim.

Mężczyzna uśmiechnął się, ukazując spore braki w uzębieniu i zasalutował trzymanym w garści dzbanem.

— Patrzcie no, kogo tu przywiało! — zakrzyknął, zwracając tym uwagę wszystkich biesiadników. — Co też sprowadza cię na takie zadupie?

Zabójca otaksował go krytycznym spojrzeniem. Falko miał jakieś trzydzieści lat, choć trudno to oszacować, patrząc na jego pooraną głębokimi bruzdami i licznymi bliznami twarz. Przebywał w stroju tak brudnym i znoszonym, iż niewiele się różnił od żebraka. Mimo to jego postawa i pewność siebie sprawiały, że budził w ludziach pewien szacunek.

Alt’ar nie był człowiekiem. Dlatego pierwsze, co zrobił, to zmarszczył nos. Bijąca od jego rozmówcy woń, będąca mieszaniną smrodu dawno niemytego ciała, przetrawionego alkoholu i moczu, ledwie dawała się wytrzymać. Mimo to opanował wzbierającą w nim odrazę i odrzekł chłodnym głosem:

— Interesy.

Nie zamierzał więcej zdradzać temu łysemu imbecylowi. Musiał się stale mieć na baczności, by przedwcześnie nie wyszło na jaw, iż otwarcie sprzeciwia się królewskiej władzy. Tym bardziej, że zamierzał pomóc w jej obaleniu. Nie sądził co prawda, żeby Falko maczał swoje brudne paluchy w polityce. Niestety, istniało prawdopodobieństwo, iż jeden z jego ludzi jest szpiegiem.

Falko spojrzał na niego lekko zamglonym wzrokiem. Widać, dzisiejszego wieczoru nie tylko sporo wypił, ale też zażył gaudalum. Zabójca miał zaś zbyt świeżo w pamięci obraz tego, co ten „niegroźny” narkotyk zrobił z pół-smokiem. Nie zamierzał się przekonywać na własnej skórze, jak to jest.

— A my, jak widzisz, świętujemy — powiedział mężczyzna, drugą ręką przyciągając do siebie rudowłosą, z twarzy przypominającą maciorę. — Król albo o nas zapomniał, albo zwyczajnie w rzyci ma najdalej wysunięte na południe ziemie. W każdym razie od miesięcy nie widziano tu nawet patrolu, co bardzo sprzyja moim interesom. — Uśmiechnął się lekko. — Ale widzę, że ciebie z kolei coś trapi, stary druhu. Co też mogło skłonić cię do opuszczenia stolicy w tak podłym czasie?

Przywódca Gildii zmarszczył brwi. Nie wiedział na razie, na ile może zaufać Falkowi, a ryzyko było zbyt wielkie.

— Zapewne, jak wielu, słyszałeś pogłoski o rebelii na północy — zagaił ostrożnie, uważnie obserwując twarz rozmówcy.

Falko zmarszczył czoło, zastanawiał się nad odpowiedzią, westchnął zrezygnowany i rzekł:

— Ech, Alt’arze. Nie sądziłem, że kiedykolwiek zaczniesz się mieszać do polityki, bo to naprawdę paskudne bagno i wyjątkowo cuchnące… — zawiesił głos i zniżył go do konspiracyjnego szeptu. — Słyszałem więcej niż plotki. Wiem z dobrego źródła, że coś się szykuje i stąd król ściąga wszystkich zbrojnych do stolicy. Mało tego, rozpoczęły się przymusowe pobory. Każdy mężczyzna zdolny do noszenia broni musi wstąpić w szeregi królewskiego wojska. Wygląda na to, na szykowanie się do podboju lub wojny, ale sprawa śmierdzi z daleka, bo podobno przeciwnej stronie przewodzi prawdziwy smok.

Alt’ar wysłuchał w spokoju tych rewelacji. Nie dziwiło go, że ludzie słyszeli pogłoski o smoku. Wszak Drasana w naturalnej postaci nie dało się przeoczyć. Również odkrycie o gromadzeniu wojska i przymusowych poborach nie było dla niego niczym nowym, w Riden wieści roznosiły się wyjątkowo szybko. Mimo wszystko niepokoiło go, że nikogo to raczej nie martwi, wszyscy żyli tak jak dawniej, o czym aż nadto dobrze świadczyła postawa Falko. Nawet w obliczu takiego zagrożenia ten nie zrezygnował z przemycania towaru przez noai’dirską granicę, a wręcz przeciwnie: cieszył się, że król jest zajęty czymś zupełnie innym. Czy wobec tego uda się przekonać jego i innych najemników do porzucenia wygodnego życia na rzecz nierównej walki ze stokroć liczniejszym przeciwnikiem?

Zmusił się do uśmiechu i rzekł, ważąc każde słowo:

— A ja zjawiłem się w Ram’ar właśnie po to, by złożyć ci pewną ofertę, drogi przyjacielu. Jestem pewien, że to cię zainteresuje.

Brwi łysielca uniosły się ku górze, a jego entuzjazm wyraźnie przygasł.

— Wybacz Alt’arze, po twojej minie wnioskuję, że sprawa jest poważna. Wolałbym nie rozmawiać o tym tutaj, sam rozumiesz… — Mrugnął porozumiewawczo. — Jutro kogoś po ciebie przyślę, a dzisiejszej nocy zachęcam do świętowania razem ze mną. — Na potwierdzenie końca rozmowy sięgnął po kolejny dzban i zajął się jego opróżnianiem.

Alt’ar westchnął głęboko i przysiadł na brzegu szerokiej ławy, wilk zaś legł u jego stóp. Zabójca pochylił się i zanurzył dłoń w gęstym futrze na karku zwierzęcia.

— Przed nami ciężka misja, przyjacielu — powiedział.

Ars spojrzał na niego bursztynowymi oczami i zaskomlał cicho.


* * *

Stojąc przed wielkim lustrem w swojej komnacie, Bal’zar po raz kolejny obrócił się, podziwiając dzieło najlepszego w mieście płatnerza. Zbroja pasowała idealnie, a przy tym okazała się niesamowicie lekka, nie krępowała też ruchów. Na napierśniku wytłoczony został stojący na tylnych łapach niedźwiedź — symbol Riden. Młody król wyszarpnął miecz i kilka razy ze świstem przeciął nim powietrze. W przeszłości należał do jego ojca. Do tej pory leżał nieużywany w skarbcu, pomyślał, że uczyni zeń symbol swojej władzy. Zresztą, ta broń zasługiwała na to, by nosił ją przy pasie ktoś, kto okaże się godny miana władcy.

Dhalia obserwowała te popisy spod przymrużonych powiek. Dawno przestało ją to bawić. Ten mały porywczy gnojek zaczynał ją irytować. Zamierzał osobiście poprowadzić armię do boju. Nie widziała sensu w zabranianiu mu czegokolwiek tak długo, jak ten nie rzuci się w pojedynkę przeciw dwóm smokom. I tak by nie posłuchał.

Lecz to nie jego zapędy spędzały jej sen z powiek, tylko ostatnie starcie z Drasanem. Nie mogła zaprzeczyć temu, że z każdą chwilą stawał się coraz silniejszy. Prawdopodobnie znalazła sposób na chwilowe unieszkodliwienie go. Gaudalum okazało się nawet skuteczniejsze, niż się spodziewała. Na razie zachowała to dla siebie. Gdyby wyszło na jaw, że wymknął się jej z rąk pomimo jej oczywistej przewagi, Bal’zar mógłby zakwestionować jej kompetencje. A tak mogła utrzymywać, iż to wina niewystarczających informacji przekazanych im przez jego donosiciela.

Ostatecznie nie poniosła zupełnej porażki. Udało jej się odkryć największą słabość pół-smoka. Okazała się nią dziewczyna i uczucie jakie wobec niej żywił. Ona mogła się okazać źródłem jego klęski. Mimo to należało jeszcze poczekać i rozegrać to umiejętnie.

Zatopiona w myślach skupiła się na Drasanie i zamknęła oczy, przywołując obrazy z jego przyszłości. Jak zawsze widziała w niej głównie ból i śmierć, ale znajdowało się tam coś jeszcze. Zobaczyła wyraźnie, jak książę pojmuje tę dziewczynę za żonę. Teraz miał wielką lukę w zbroi, którą sobie stworzył.

Dhalia uśmiechnęła się do swoich myśli, nim otworzyła oczy i napotkała spojrzenie Bal’zara. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, jakby przejrzał jej zamysł. Poczuła się nieswojo. Czyżby wiedział, co ją tak ucieszyło?

Potwierdził jej domysły, gdy niespodziewanie ruszył ku niej.

— O czym myślisz? — spytał aksamitnym głosem delikatnie muskając palcami jej kark. Przeszył ją lekki dreszcz. Spojrzała na niego. Co prawda brakło mu urody Drasana, ale rysy jego twarzy z dziecięcych stawały się męskie. Miał nawet zaczątki zarostu.

Kobieta westchnęła lekko i z niezwykłą wprawą, godną najlepszej królewskiej kurtyzany objęła go nogami w pasie i przyciągnęła ku sobie. Z satysfakcją usłyszała, że jego oddech staje się dwa razy szybszy. Wpadł w sidła jej urody. Bez wysiłku podniosła się i spojrzała mu w oczy.

— Jesteśmy już blisko, Bal’zarze — wyszeptała uwodzicielskim głosem, przejeżdżając dłonią po jego napierśniku. — Wystarczy usunąć ostatnią przeszkodę, a zyskamy władzę, o jakiej ci się nawet nie śniło.

Młody władca potrząsnął głową, z trudem koncentrując się na wypowiadanych przez nią słowach.

— Masz na myśli kogoś czy coś? — zapytał, nie do końca rozumiejąc.

Dhalia odepchnęła go lekko od siebie. Wstała i przeciągnęła się, prężąc ciało niczym kotka po długiej drzemce. Usłyszała rozmarzone westchnienie młodzieńca. Obecnie miał doskonały widok na jej prawie nagie ciało, zakryte jedwabną halką.

— Z każdym dniem rośniesz w siłę, ale i on staje się potężniejszy — rzekła odwracając się, by na niego spojrzeć.

— Drasan — wypowiedział to imię, niczym coś plugawego i obrzydliwego.

Uśmiechnęła się lekko na widok grymasu pogardy na jego twarzy. Podeszła do toaletki i poczęła rozczesywać swoje długie włosy nie przestając go obserwować. Czekała, aż do niej podejdzie.

Nie zrobił tego.

— Wiesz, że powinniśmy go zabić — rzucił od niechcenia. — Jego działania mogą zagrozić naszym wspólnym planom.

Uśmiechnęła się.

— Po co zabijać smoka, skoro można go poskromić — rzekła. — Wystarczy znaleźć jeden słaby punkt i będziemy go mieć w garści.

— Skoro tak, czemu dotąd ci się to nie udało? — zapytał chytrym tonem robiąc kilka kroków w jej stronę. — Nie uległ ci — dodał z błyskiem tryumfu w oczach. — Jako jedyny nie wpadł w sidła twojej urody. To pewnie frustrujące, mieć w garści potęgę ognia i nie móc z niej skorzystać.

Dhalia przestała się uśmiechać. Jej usta utworzyły wąską linię.

— Do czego zmierzasz? — zapytała.

Zaśmiał się cicho, złowrogo.

— Miałaś swoją szansę, nie udało się. Bestia, którą chciałaś okiełznać wymknęła się spod kontroli. Trzeba ją na powrót umieścić w klatce, unieszkodliwić lub zabić. Do tego nie potrzeba magii, tylko odpowiedniej taktyki.

— Obawiam się, że nadal nie rozumiem — powiedziała cicho.

— Wszystko zrozumiesz w chwili, gdy wyjawię ci mój plan. W naszej grze pojawił się nowy pionek — dziewczyna. Ona może przesądzić o naszej wygranej lub przegranej. Z tego, co mi opowiedział Alder, nasz młody przyjaciel darzy ją uczuciem. Z pewnością nie dopuści, by stało się jej coś złego. Zatem mój zamysł jest taki: dorwiemy ją, a sam do nas przyjdzie.

— To nie takie proste, mój drogi. Dziewczyna wciąż jest zbyt blisko swojego łuskowatego obrońcy. Musimy zaczekać na stosowny moment. Taki, który będzie sprzyjał reszcie naszych planów. Dlatego na razie skupmy się na sprawach bieżących. Na przykład na bandzie rzezimieszków, którą zbiera wokół siebie Alt’ar. — wytknęła mu błąd i teraz czekała na reakcję.

Bal’zar skrzywił się nieznacznie, ale po chwili w jego oczach pojawił się stalowy błysk.

— Alt’ara zostaw mnie. Już wkrótce przypomnę mu, dlaczego nie warto ze mną zadzierać.


* * *

Wielki, tłusty mężczyzna siedzący za zawalonym stertą papierów biurkiem łypnął spode łba na stojącego przed nim przywódcę Gildii Zabójców. Po chwili na jego prosiakowatej twarzy rozlał się szeroki, sztuczny uśmiech.

— Witaj, Alt’arze — powiedział gromkim głosem. — Co cię sprowadza do naszego miasta?

Zabójca rozsiadł się na jedynym wolnym krześle.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.