E-book
29.4
drukowana A5
76.68
Smak Deszczu i Burzy

Bezpłatny fragment - Smak Deszczu i Burzy

Objętość:
371 str.
ISBN:
978-83-8351-962-3
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 76.68

MOJE MAŁE PIEKŁO

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Delektowałam się pierwszymi promieniami wiosennego słońca.

Jestem młodą dwudziestojednoletnią dziewczyną, którą cieszą jeszcze potańcówki, śpiew i książki. Nimi mogę się zaczytywać całymi dniami, ale niestety, już pracuję, więc i tego czasu tak wiele nie mam.

Czuję też na sobie ciężar odpowiedzialności wobec rodziców. Nie są oni już młodzi, a ponadto spracowani i styrani całym życiem.

Przeprowadzili się do Biskupic Starych, i teraz muszę dojeżdżać do pracy autobusem, ale najpierw muszę dojść do przystanku trzy kilometry.

Nie jest to łatwe, bo droga wiedzie przez pole a potem przez las, gdzie zdążyłam już spotkać dziki, sarny, lisy.

Strasznie się bałam, kiedy wracałam do domu po pracy po ciemku, dlatego prawie biegałam ten odcinek drogi.

Szarość dnia rozjaśniał mi teraz słoneczny czas, który działał na mnie koląco.

Właśnie podchodziłam już pod swój dom, gdzie na podwórzu krzątał się brat z ojcem, a na podeście leżał pies, owczarek alzacki, któremu nie chciało się podnieść, tylko pomerdał ogonem.

— Dzień dobry, krzyknęłam w ich kierunku.

— Witaj siostra, jak w pracy?

— Dobrze, nie było ruchu, bo nie przywieźli nic nowego.

— I co tam córka w mieście słychać?

— Nic szczególnego tato, nic tam się nie dzieje.

Weszłam do domu.

— Dzień dobry mamo, jak się czujesz?

— Dobrze, siadaj do stołu, podam ci obiad.

— A co u babci?

— Nic szczególnego, czyta, śpi, i znowu czyta, jak to babcia. Teraz się trochę położyła.

Przebrałam się, wiedziałam, że zaraz pójdę w pole, trzeba pilnować żeby nie zarosło.

Teraz jadłam spokojnie obiad czytając swoim zwyczajem książkę, którą zawsze opierałam o ogromną cukiernicę.

— Kiedy wy przestaniecie czytać przy jedzeniu, skarciła mnie mama.

— Nie robię nic złego, przeczytam kilka kartek, skończę jeść i pójdę pielić ziemniaki.

— Oj tak, rzuciło się zielsko, a i trzeba pozbierać stonkę.

Mama już nie chodziła w pole, to była moja robota i ojca. Brat czasami pomagał, ale to nastolatek, któremu nie w głowie taka pomoc, raczej coś lżejszego. Przyjdzie kiedyś i na niego pora.

Kończąc obiad zaczęłam nucić jakąś piosenkę, zawsze tak mam, że idąc przez las, śpiewałam sobie, aby dodać skołatanemu sercu otuchy.

Nie śpiewaj przy jedzeniu, bo głupiego męża dostaniesz — powiedziała mama patrząc na mnie spod swoich okularów.

— Przesądy mamo, nikt nie zakłada przecież, że dostanie głupola, ja też nie zakładam takiej opcji.

— Żebyś się nie zdziwiła.

Nawet nie przypuszczałam, że te słowa mojej mamy będą prorocze.

Ale teraz czas na pracę.

Kiedy wracałam z pola spotkałam Marikę. Wracała znad jeziora ze swoim bratem.

— Hanka, krzyknęła w moją stronę — może wieczorem spotkamy się nad jeziorem?

— Pewnie, jak będziesz szła, wstąp po mnie, będzie Mietek z akordeonem?

— Pewnie że będzie, jego miałoby nie być.

Wróciłam do domu, gdzie na ganku siedziała mama z babcią i piły wieczorną kawę. Przysiadłam na chwilkę, zmęczenie dawało mi się już we znaki, ale spotkania z młodzieżą nie odpuszczę.

— Znowu idziesz z mini nad jezioro — zapytała mama?

— Tak, trochę pośpiewamy, posłuchamy muzyki i pogadamy.

— Nie lepiej zostać w domu i obejrzeć z nami film?

— Oj mamo, proszę cię.

— No dobrze, już dobrze, ale wydaje mi się, że to nie dla ciebie towarzystwo.

— Dlaczego nie dla mnie, przecież są tak samo młodzi jak ja?

— Nie ten poziom córcia, nie ten poziom.

Zagotowało się we mnie, ale nie umiałam nawet odpyskować mamie, i znowu poczułam się nikim. A przecież to przez nich obracam się w takim a nie w innym towarzystwie. To przecież oni nie umieli żyć w mieście, tylko ciągnęło ich w pola i łąki, i tak też nas wychowywali.

Ojciec robił z nas od dziecka patriotów, wpajając takowe wartości. Ale też nie wychylił czubka własnego nosa z PGR — ów. Więc jaka miałabym być?

Zrobiło mi się smutno, bo niską ocenę własnej wartości wyniosłam z domu.

ROZDZIAŁ DRUGI

Niedziela na wiosce jest monotonna. Wprawdzie jestem jeszcze katoliczką, ale na tak zwaną sztukę. Praktycznie to też wyniosłam z mojego rodzinnego domu. Dlatego od rana snułam się po pokojach i po podwórku.

Coś bym porobiła, ale w niedzielę nie wypada. Zatem od rana książka przy stole z cukierniczką.

Na podwórku były posiane warzywa, te wszystkie, które potrzebne są do obiadu.

Chodziłam po ogródku i wyrywałam marchewki, pietruszki, selera natkę, i inne potrzebne zieleniny. Pachniało w domu od tych nowalijek. Teraz zostało tylko wspomnienie tych niesamowitych smaków.

— Kawę ci zrobiłam, powiedziała mama.

— Idziemy na ganek, zapytałam?

Kiedy już zasiadłyśmy z mamą na ganku, niby przypadkiem zaczęła mówić, że zadaję się z nieodpowiednim towarzystwem, że powinnam spotkać kogoś z miasta, a nie wsiowego chłopaka.

— Przecież to jest moje naturalne środowisko, mamo.

— I co z tego, chcesz skończyć tak jak ja?

— Nie znam nikogo kto by miał chociażby studia, a taki zięć ci się marzy, prawda?

— Nie podnoś na mnie głosu, skończysz z nogami w gnoju, niewdzięczna dziewucho.

Nie umiałam odpyskować rodzicom, prędzej pójdę w kąt, i będę płakała.

Tak też zrobiłam.

Zawołałam psa, Cywila, i poszłam do lasu na spacer. Płakałam, pyskowałam sama do siebie, a pies tylko merdał ogonem.

Kiedy wróciłam do domu, usłyszałam przez uchylone okno głos mamy.

— Mówię ci, nic z niej nie będzie, od dziecka taka niewydarzona, co innego Zośka (siostra, imię zmieniłam), ładna, mądra i nie mamy z nią problemów.

„A ze mną jakie macie problemy?”

„Od dzieciaka haram w polu, w obejściu przy zwierzętach, w sadzie. To jest wasz problem?”

Nic nie powiedziałam, tylko serce zaczęło mi strasznie bić, zabrakło mi tchu i straciłam przytomność.

Kiedy się obudziłam leżałam w łóżku a koło mnie siedział lekarz.

— Już dobrze, czym się zdenerwowałaś?

— Odwróciłam głowę, a łzy same spływały mi na poduszkę.

Taka to właśnie była relacja między mną a mamą, a ja ją tak bardzo potrzebowałam.

Mijały tygodnie, jeden dzień podobny do drugiego.

Ale w następną niedzielę spotkaliśmy się na siatkówce.

Słońce nie paliło, tylko leciutko grzało, idealna pogoda do grania.

Marika przyszła po mnie i poszłyśmy na boisko gdzie chłopcy już rozwiesili siatkę. Losowaliśmy kto do jakiej drużyny idzie i zaczęliśmy grać.

Gwar był niesamowity, śmiechy, krzyki jak to przy takiej emocjonującej zabawie.

W pewnym momencie przyjechało na motorze dwóch chłopców w pobliskiej wioski. Przyłączyli się do nas i graliśmy dalej. W końcu pomęczeni usiedliśmy na schodach jednego domu, koleżanka przyniosła kompot i piliśmy zachłannie po tej męczącej siatkówce.

Mietek przyniósł akordeon, ktoś jeszcze gitarę i zaczęły się śpiewy.

Wieczór zapowiadał się miło.

— Tomek jestem, powiedział jeden z chłopców wyciągając rękę w moim kierunku.

— Hanka, odpowiedziałam, podając swoją dłoń.

— Nie widziałem cię jeszcze tutaj.

— Rodzice przeprowadzili się niedawno, a ja z nimi.

— Rozumiem, a gdzie pracujesz?

— W mieście, w meblowym.

— Ja w pekaesach jestem kierowcą, mogę wpaść do ciebie do sklepu na kawę?

— Pewnie, zawsze możemy porozmawiać.

Niedziela skończyła się, jeszcze tylko parę słów krytyki ze strony rodziców i spać.

Rano zaczyna się tydzień od nowa.

ROZDZIAŁ TRZECI

Poniedziałek to dzień, kiedy ciężko wstawać do pracy, ale cóż, obowiązek na pierwszym miejscu.

Rano nie piję kawy, tylko herbatę i jakąś kromkę chleba, żeby nie być na czczo.

Mama już krzątała się po kuchni, wstawała, że tak powiem, z kurami. Zawsze tak było, że kiedy wstawaliśmy do szkoły, na stole stały talerze z zupą mleczną.

Teraz już nie. Sporo się zmieniło od tamtej pory.

Mama jakby przygasła, tylko na mnie i na brata jeszcze próbowała wywierać presję, co w dużej mierze udawało się.

Byłam jakby uzależniona od niej, łasa na pochwały i miłe słowa, a to mogłam uzyskać kiedy oddawałam wypłatę.

Nikogo nie interesowało czy potrzebuję kupić sobie buty, czy inną garderobę, dlatego uchodziłam za osobę biedną.

Chciałam uciec z tego domu, a najlepiej w moim wieku i sytuacji, wyjść za mąż. Myślałam, że sobie w ten sposób polepszę.

Takie rozmyślania często gościły w mojej głowie, teraz też, idąc do autobusu, marzyłam sobie, że mam swoją rodzinę, którą bardzo kocham, a oni kochają mnie.

Kiedy przyszłam do pracy, kierownik już siedział w swoim biurze ze szklanką kawy w dłoni.

— A dzień dobry, prawie krzyknął na powitanie. Jak minęła pani niedziela pani Haniu?

— Dobrze, tylko wolne dni zawsze uciekają galopem.

— Oj tak, nie wiadomo kiedy mijają.

— Szefie, czy może przyjść do mnie kolega na kawę?

— A niech przyjdzie, i tak ruchu nie mamy, ale jakby co, to bierze się pani do roboty.

— Oczywiście, praca przede wszystkim.

Przed południem podjechał służbowym Żukiem Tomek. Przez szybę widziałam jak wychodzi z samochodu i idzie do sklepu.

— To on, zapytał szef patrząc mi przez ramię?

— Tak, to on.

— Fajny, no no, pani Haniu.

— To tylko kolega, odparłam.

— Na początku zawsze jest kolegą — zaśmiał się kierownik.

Tomek wszedł do sklepu, i głośnym „dzień dobry” przywitał się z nami.

— Chodź do mnie, powiedziałam prowadząc go do mojego miejsca pracy.

Było to biuro z okienkiem do obsługi klientów.

Tam zrobiłam sobie i jemu kawę. Rozmowa toczyła się gładko, jakbyśmy znali się nie od dzisiaj. Miło było, ale musiał pojechać, a ja z głową w chmurach zostałam w swoim biurze.

Po osiemnastej przyjechał i zawiózł mnie do domu.

— Dlaczego jeździsz z obcymi chłopakami, skarciła mnie mama?

— Nie robię nic złego, tyle umiałam z siebie wykrzesać.

— Daj dziewczynie spokój, w pomocą przyszła mi babcia, jak ma poznawać ludzi, musi się spotykać, ciągle ją krytykujesz.

— Bo ona nigdy nie potrafi nic porządnie zrobić.

— Przecież od dziecka pracuje w polu to gdzie miała się czegokolwiek nauczyć?

Poszłam do łazienki i popłakałam się. Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby w końcu wydostać się z tego domu.

— A ty czego ryczysz, zapytał tata, który wszedł do łazienki umyć ręce, co, znowu ci mama dokucza?

— Dlaczego ona mnie tak nie lubi?

— Bo się urodziłaś, ot i cała tajemnica.

— Bo się urodziłam?

— Tak, Zosia była malutka jak się urodziłaś, nie była gotowa na drugie dziecko. No już, nie płacz, chodź zjeść obiad, mama postawiła na stole talerze.

Weszłam do kuchni, bez słowa siadłam do jedzenia i swoim zwyczajem postawiłam książkę opierając ją o cukierniczkę.

— Czy ty wiesz co jesz, zapytała mama?

— Wiem mamo, a czytać lubię.

Wstała i bez słowa poszła do pokoju, gdzie już było słychać grający telewizor.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Czas upływał szybko. Dzień za dniem były do siebie podobne, z tym, że teraz wszelkie uszczypliwości mamy łagodziły spotkania z Tomkiem.

Kiedy tylko mógł, przyjeżdżał do mnie do pracy czy do domu.

Był witany chłodno przez mamę, babcia go polubiła, a tata był obojętny, nie pomagał mi, ale i nie szkodził.

Któregoś wieczoru mama usiadła naprzeciwko mnie przy stole w pokoju i zapytała, czy wiem jaki jest Tomek.

— Jaki? Normalny facet, lubię go, zawsze potrafi mi wytłumaczyć i pocieszyć jeśli jestem smutna.

— A czym ty się smucisz? Masz pracę, dach nad głową, obiad postawiony pod nos jak wracasz z pracy czy z pola.

— Tak, to prawda. Już nic nie mówię.

Jak zwykle nie umiałam się obronić ani wytłumaczyć, co takiego dzieje się w moim sercu i głowie. Dlaczego tak się zachowuję i dlaczego tak to wszystko boli.

Żeby choć raz powiedzieli mi magiczne słowa jakie potrzebuje dziecko — kocham cię córcia.

Po takich słowach moje serce byłoby uleczone i nawet razy byłyby bez bólu. A tak, na czym miałam budować swoje bezpieczeństwo?

Nie potrafiłam ocenić czy robię coś dobrze czy źle, bo cokolwiek bym nie zrobiła czy nie powiedziała, było krytykowane, więc zawsze wycofuję się z poczuciem porażki. Co w dużej mierze zaważy na moim przyszłym życiu.

Teraz siedziałam i bezwiednie gapiłam się w ekran telewizora. Coś tam biegało po ekranie, a ja zastanawiałam się, co dalej będzie z moim życiem.

I trochę z przekory a trochę z potrzeby serca, któregoś letniego dnia zgodziłam się na ślub z Leszkiem.

— To co, idziemy z tą wiadomością do twoich rodziców, zapytał?

— Trochę się boję.

— Czego się boisz? Przecież nic ci nie zrobią, jestem z tobą.

Kiedy weszliśmy do mieszkania rodzice siedzieli z babcią przy kawie. Stanęliśmy naprzeciwko całej trójki i Leszek oznajmił, że właśnie zgodziłam się zostać jego żoną.

Cała trójka wlepiła w nas swoje oczy. Nic nie mówili, a ja jak ten głupol modliłam się w sercu żeby choć raz, choć raz w życiu pochwalili mnie za podjętą decyzję.

Pierwsza odezwała się babcia.

— No i dobrze Haniu, czas tobie iść za mąż.

— Co ty gadasz, odezwała się mama, będzie płakać przez niego, zobaczycie.

Tego było mi za wiele. Swoim zwyczajem rozpłakałam się.

„Co ja takiego robię, że ciągle nie tak? Jak mam nauczyć się rozróżniać dobro od złego?

Żeby chociaż mi powiedziała mama co takiego jest w Leszku, że nie powinnam za niego wychodzić?”

Tylko argumenty, że będę przez niego płakała, póki co, to płaczę przez nią.

— Chodź kochanie, powiedział Leszek, nie przejmuj się, po ślubie nie spotkasz już ich, ja się o to postaram.

Wsiedliśmy na motor i pojechaliśmy do jego rodziców, ale najpierw usłyszałam głos mamy, że nie powinnam z nim jechać.

Wszystko co robię, robię źle, taki nieudacznik — jak mówi mama.

Pierwszy raz byłam u jego rodziców. Przywitali mnie z radością. Inaczej jak moi rodzice Leszka.

Dostałam kawę i ciasto pieczone przez mamę Leszka.

Na wieść o tym, że jesteśmy po słowie, uścisków nie było końca. W ich gronie zapomniałam o wszystkich bolączkach serca i cieszyłam się z tego towarzystwa.

Jedno co mnie zdziwiło, to ściany które były obwieszone świętymi obrazami. Trochę to było przytłaczające i jakieś mistyczne, ale nie to teraz zajmowało mój umysł.

Od teraz miałam na kawie w sklepie nie tylko Leszka ale i jego siostrę.

Za dwa tygodnie przyszedł czas na spotkanie się naszych rodziców.

Najpierw obiad u nas, gdzie rodzice zdecydowali, żeby ślub był na święta, Bożego Narodzenia, bo po co czekać, jeszcze coś wywiną.

Teraz przyszedł czas na rewizytę.

Po spotkaniu rodziców w jego rodzinnym domu, moja mama była załamana.

Kiedy wróciliśmy do domu, rozpłakała się.

— Hania, nie wychodź za niego, proszę cię nie wychodź za niego, zniszczy ci życie.

Byłam w szoku, mama płacze z mojego powodu?

— Dlaczego tak mówisz, co się dzieje?

— Widziałaś te ściany oblepione świętościami?

— Widziałam, ale nie przywiązuję do tego wagi.

— To jest ten typ ludzi, że w kościele codziennie a potem różne rzeczy robią.

— Jakie rzeczy, mamo o czym ty mówisz?

— Przekonasz się, jak mnie nie posłuchasz, zniszczysz sobie życie.

Nie wiedziałam co o tym sądzić, wprawdzie obrazy wiszą, ale nie widziałam w tym nic dziwnego.

Może faktycznie nie potrafię zobaczyć tego, co zobaczyła mama.

ROZDZIAŁ 5

Czas szybko upływał. Nie wiadomo kiedy nastał listopad, zatem do ślubu i wesela zostało trochę więcej jak miesiąc. Nie jesteśmy gotowi na te wydarzenia. Nie mamy nic przygotowanego, jakby nie było istotne to, co nas wkrótce czeka.

Zaczęłam zastanawiać się, czy mama czasami nie ma racji?

Może to małżeństwo nie jest nam pisane, ale oboje z Leszkiem nie rozmawiamy na ten temat.

W końcu za przygotowania wzięli się nasi rodzice, a bardziej rodzice Leszka.

— Macie obrączki, zapytała nas mama Leszka, kiedy pewnej niedzieli jedliśmy u rodziców obiad.

Popatrzyłam na Leszka a on na mnie. Żadne z nas nie miało odwagi cokolwiek powiedzieć.

W końcu tato Leszka odezwał się — Leszek, weźcie pojedzcie do Zielonej Góry, na co czekacie?

— Ale kiedy mamy jechać, przecież oboje pracujemy?

— Ja mam was uczyć jak to się robi? Bierzecie urlop i załatwiacie swoje sprawy. A poza tym, ciągnął dalej tato Leszka, u księdza już byliście, wiecie, że trzeba czekać na ślub miesiąc czasu?

— Aniu, powiedział do swojej żony, kiedy oni myślą to wszystko załatwić?

— Oj Janku, trzeba ich trochę pogonić, to jeszcze dzieciaki.

Rozmawiali o nas jakby nas nie było. Ale zrozumiałam, że już nie ma odwrotu. Poczułam się jakby osaczona ze wszystkich stron. Z jednej rodzice Leszka, z drugiej moi rodzice, i każde z nich miało coś do powiedzenia.

Po obiedzie zauważyłam mamę Leszka jak siedziała w kącie kuchni z różańcem w dłoni. Przeszłam cicho, żeby jej nie przeszkadzać. W tym momencie wpadły dzieciaki siostry Leszka i głośnymi krzykami rozproszyły panią Anię. Poderwała się ze stołeczka, chwyciła za pasek który wisiał obok drzwi i zaczęła ich bić. Dzieciaki rozpłakały się.

— Trzeba od dziecka uczyć posłuszeństwa, burknęła, i jakby nigdy nic wróciła do przekładania paciorków.

Byłam w szoku. U nas w domu nie było kar cielesnych, raczej emocjonalne. A tu proszę, biją dzieciaki.

„Ciekawe czy między sobą też się biją? Jakie niespodzianki jeszcze mnie czekają?”

Czas umykał niespodziewanie szybko, jakby nabrał przyśpieszenia. Mamy obrączki, teraz idziemy do księdza. Trochę się tego bałam, ponieważ byłam katoliczką na sztukę, nie orientowałam się w tym, jak mam się zachować, o co będzie ksiądz pytał.

Weszliśmy razem, ksiądz wskazał nam krzesła i wypytywał o podstawowe dane. Potem poprosił Leszka żeby wyszedł i poczekał.

Leszek grzecznie wyszedł. I zaczęło się.

— Córko, czy ty go kochasz?

Zwiesiłam głowę i zaczęłam bawić się rękawiczką.

— Czy ty go dobrze znasz?

— Trochę go znam, znam i jego rodzinę.

— Wiesz, że będziesz z nim na dobre i złe do końca życia?

Nie miałam odwagi zapytać, dlaczego mnie tak wypytuje, byłam i tak zdenerwowana, a dodatkowe wiadomości mogłyby mi jednak rozjaśnić temat.

Niestety, więcej nic nie powiedział.

Za chwilkę zaprosił Leszka, a mnie poprosił, żebym zaczekała na korytarzu.

Kiedy Leszek wyszedł po dobrej pół godzinie, był cały w nerwach.

— Co się stało, zapytałam?

— Nic, odburknął, chodźmy.

Nie było między nami wymiany myśli, oboje nie wiedzieliśmy co nas czeka, przecież byliśmy młodzi i bez jakiegokolwiek doświadczenia.

Coś mi w tym wszystkim nie pasowało. Coś było nie tak, jednak nie widziałam tego, po prostu czułam intuicyjnie, że nie jest dobrze.

Nie było między nami chemii, tylko oboje chcieliśmy wyrwać się ze swojego środowiska, ale zatapialiśmy się w nie coraz bardziej.

W pewnym momencie zauważyłam, że Leszek idąc ode mnie, wszedł do sklepu i kupił piwo.

Nie zauważył mnie kiedy weszłam do sklepu, więc słyszałam jak rozmawiają o mnie.

Leszek powiedział do sprzedawczyni, że lepiej żebym się o tym nie dowiedziała.

— O czym mam się nie dowiedzieć?

Odskoczył od lady jak oparzony.

— Nic takiego, tak sobie rozmawiamy.

Jak zwykle nie drążyłam tematu, nie umiałam walczyć o siebie, tak byłam zahukana, że w trudnych chwilach, uciekałam w płacz. Tak też było i teraz.

„Leszek ma przede mną tajemnice, okłamuje mnie i na dokładkę kupił to piwo.”

Trudno było mi się przyznać przed rodzicami do porażki, do tego, że znowu jestem do niczego i nie nadaję się nawet do tego, by mieć męża.

Płakałam długo w nocy. Rano do pracy i nie wiem co dalej mam robić.

ROZDZIAŁ 6

Wszystko potoczyło się szybko, nie wiedzieć kiedy znalazła się sukienka i reszta garderoby aby stanąć przed ołtarzem.

Byłam w totalnym szoku, jakby życie toczyło się gdzieś obok mnie, a nie z moim udziałem. Moja intuicja podpowiadała mi, że nie będzie dobrze, że nie takiego męża chciałam mieć, tylko już nic nie byłam w stanie zrobić.

W głębi serca wiedziałam, że robię źle, a jednak bronić się nie umiałam.

Kiedy ksiądz zapytał mnie, czy biorę sobie Leszka za męża, zamarłam. Słyszałam tylko bicie swojego serca i szept Leszka — powiedz tak. Miałam wielką ochotę powiedzieć „nie” i uciec z kościoła, tylko już nie było to możliwe.

Kucharki miały już gotowe dania, stoły zastawione, przygotowane do weselnego obiadu, i co miałoby się zdarzyć jakbym uciekła? Gdzie miałabym uciec? Czułam jakby serce chciało mi wyskoczyć z piersi, a świat wydawał mi się ponury, beznadziejny.

Już pierwsze godziny wesela pokazały jak wielką zrobiłam głupotę.

Moja mama podzieliła gości. Rodzina nasza i koleżanki mamy miały nakryty stół w drugim pokoju.

W tym pokoju gdzie siedziałam z Leszkiem, była tylko jego rodzina i jego znajomi.

Już po pierwszych kieliszkach wódki pokazało się, jak jego towarzystwo się zachowuje.

Leszek już nie zwracał na mnie uwagi, biegał z butelką wódki po całym pokoju i polewał kolegom. W niespełna trzy godziny całe towarzystwo było pijane nie wyłączając Leszka.

W pewnym momencie zaczęło się narzekanie.

— Nie ma Matki Boskiej nad młodymi, biadolił teść.

— Jak oni nas potraktowali, narzekała teściowa.

— W tym domu nie ma Boga, powiedziała któraś z kuzynek.

— Co to za wesele, że nie siedzi się przy jednym stole, wtrącił Leszek.

— Synek, po co ci taka żona, dodał teść.

Zaczęło się obwinianie mojej rodziny i mnie, że nie zapanowałam nad tym wszystkim. A przecież ja nigdy nie miałam nic do gadania, i wyglądało na to, że w tym małżeństwie będzie tak samo.

Poszłam do ubikacji i po prostu wyłam z bólu i niemocy. „Co mam zrobić? Jak się zachować? Jakie mnie czeka życie?”

Trudno było mi się opanować. Kiedy wróciłam i usiadłam na swoim miejscu przy stole, nikt nawet nie zauważył, że mnie nie było. Wszyscy pijani nie wyłączając Leszka.

„Co ja najlepszego narobiłam”? „Jak mam się zachować”?

Przypomniało mi się, że kiedyś, parę lat temu kiedy byłam w rodzinnych stronach mojego ojca, wujek zaproponował mi, abym objęła gospodarstwo po moich dziadkach. Daleko od mojego domu, w okolicach Warszawy, wtedy nie miałam ochoty na takie zmiany, ale teraz byłoby to dla mnie zbawienne.

Poszłam do pokoju, usiałam koło wujka i zapytałam, czy nadal to gospodarstwo jest do objęcia.

— Tak kochanie, powiedział wujek, nie chcemy go sprzedawać, bo to ojcowizna.

— Wujek, a zabrałbyś mnie ze sobą?

— Co ty dzieciaku mówisz?

— Proszę.

— Masz już męża, nie jesteś sama.

Odeszłam od stołu i poszłam do Leszka, ale jego nie było w pokoju. Wyszłam na zewnątrz, a tam mój mąż ze swoimi kolegami biją się. Dla mnie było to szokiem. U nas w domu takich scen nie było, i nie było nigdy alkoholu, a tu proszę, nawet w taki dzień naparzają się jak gówniarze.

— Co wy robicie, krzyknęłam w ich stronę podchodząc do nich?

Jakby otrzeźwieli, ale nie skończyli rozstrzygać swoich porachunków.

W końcu weszli do mieszkania i zaczęła się ogólna bijatyka, każdy każdemu dołożył — byłam w szoku.

To był koniec wesela, chociaż jeszcze nie było północy.

Mój ojciec wygonił z domu to całe towarzystwo. Wsiedli do autokarów i pojechali. Zostałam z rodzicami i swoją rodziną.

Czułam się okropnie, sponiewierana, upokorzona i czekałam tylko na słowa mamy:" A nie mówiłam, do niczego się nie nadajesz”.

ROZDZIAŁ 7

Następnego dnia z samego rana poczułam jak ktoś szarpie mnie za ramię. Byłam zmęczona do tego stopnia, że trudno było mi otworzyć oczy.

— Wstawaj, masz gości!

— Jakich gości?

— Jak to jakich, przyjechał twój mąż ze swoim ojcem.

Mama nie dawała mi zasnąć, dlatego podniosłam się i w szlafroku weszłam do kuchni, gdzie za stołem siedzieli oni.

Mój mąż poderwał się z krzesła i zaczęło się przepraszanie i zapewnianie, że już nigdy nie napije się wódki i nigdy nie będzie zachowywał się agresywnie.

— Zapewniam cię, dodał jego ojciec, że mówi prawdę, dostał porządną nauczkę.

— Nie wiem, odpowiedziałam.

Popatrzyłam się na mamę i tatę, ale tylko usłyszałam z ust mamy; „Takiego sobie męża wybrałaś, i z takim będziesz żyła.”

Była w tych słowach nutka ironii, jakby chciała powiedzieć:" A nie mówiłam”.

Pragnęłam wierzyć w te zapewnienia, ale życie i tak ma swoje na mnie plany.

Pojechaliśmy do męża rodzinnego domu, a tam stoły zastawione i goście za stołami, tylko czekali na nasz przyjazd. Zaczęła się zabawa.

Mąż mój i jego rodzina nie ruszyli ani kieliszka, praktycznie wódki nie było na stole.

Czułam się okropnie. Nie czułam się żoną tylko ofiarą. Chciało mi się płakać. Dla mnie w tym momencie Leszek był obcą osobą.

Kiedy skończyło się biesiadowanie mój mąż stwierdził, że jest zmęczony i poszedł spać. Teść biedny taki ubity poszedł do swojej sypialni.

Do sprzątania zostałam ja z teściową i szwagierką.

Kiedy skończyłyśmy sprzątać był już ranek.

— Idę spać, powiedziała szwagierka i poszła do swojego męża i dzieci.

Teściowa wzięła wiadro, ściereczki i jak twierdziła — trzeba wydoić krowy i obrządzić obejście.

Rozejrzałam się po kuchni — „gdzie mam się umyć?”

Nie było ani łazienki ani ubikacji. Ubikacja była na podwórku, „a gdzie wanna do kąpania?”

— Gdzie mogę się umyć, zapytałam teściową?

— A weź miskę, woda ciepła jest w garnkach, tu masz ręcznik, powiedziała podając mi go.

Czułam się okropnie, żadnej intymności, tylko pośrodku stołek z miską.

Nie przywykłam do takiego czegoś, ale cóż, trzeba było sobie poradzić.

Poszłam do pokoju, który od teraz jest naszym wspólnym mieszkaniem, i delikatnie, żeby nie zbudzić Leszka, wsunęłam się pod kołdrę.

Leszek odruchowo pociągnął za kołdrę i zostałam bez przykrycia, ale powoli i delikatnie odzyskałam swoją część kołdry.

Od teraz zaczęło się moje życie małżeńskie.

Ponieważ w moim rodzinnym domu pracowałam tylko na polu i ze zwierzętami, dlatego nic nie umiałam zrobić jako gospodyni. Z tego też powodu zaznawałam wielu przykrości, wyśmiewania, wytykania. Zatem nic się u mnie nie zmieniło, tylko teraz bardziej bolało i dalej byłam utwierdzana w przekonaniu, że do niczego się nie nadaję.

Na dokładkę byłam przymuszana do chodzenia do kościoła, a przecież ja tego klimatu nie czułam, to było nie dla mnie.

Męczyłam się w tym małżeństwie. Mąż nie dotrzymał słowa i razem z teściem i szwagrem, często popijali. Wtedy robiły się awantury.

Pierwszy raz dostałam od męża w twarz, kiedy byłam w pierwszym miesiącu ciąży.

Był to dla mnie szok.

Długo nie mogłam się z tym pogodzić, tylko co miałam zrobić?

Do rodziców nie wrócę, bo nie wytrzymam ich” a nie mówiłam, do niczego się nie nadajesz”.

Przez całą ciążę miałam ciężko, ponieważ ciąża była zagrożona i lądowałam bez przerwy w szpitalu. Chociaż tyle było dobrze, że Leszek stał się łagodniejszy i starał się nie pić, ale różnie to bywało.

— Haniu, powiedziała do mnie któregoś dnia teściowa, jak urodzisz dziecko musicie się wyprowadzić, nie zniosę płaczu dziecka, wystarczy że córka mi bez przerwy podrzuca swoich chłopaków.

— Gdzie mamy pójść?

— Leszek już szuka dla was domu do wynajęcia.

— A kto mi pomoże przy dziecku?

— To ty jesteś matką a nie ja, odparła teściowa i już jej nie było.

Kiedy mój mąż wrócił z pracy, zapytałam go, kiedy zamierzał mi o tym powiedzieć, odparł, że ustalił to z rodzicami i do tego nie byłam mu potrzebna.

Moja mama rzadko była u mnie, źle się czuła w domu rodzinnym mojego męża, dlatego nie mogłam na nią liczyć.

Czas ciąży szybko minął i po ciężkich trudach przez cztery dni bólów, urodziłam córkę, śliczną małą istotkę.

ROZDZIAŁ 8

W szpitalu po porodzie dostałam wysokiej gorączki, dlatego nie mogłam karmić. Przez tydzień nie pokazali mi dziecka, odchodziłam od zmysłów. Kiedy pytałam lekarza, co z moją córeczką, odpowiadał, że jest dobrze, tylko nie mogę dostać córki z powodu mojego stanu zapalnego.

Po dwóch tygodniach wychodziłam do domu ze swoim maleńkim skarbem. Po mnie przyjechała mama i mój mąż.

Oboje źli jak osy, nie odzywali się do siebie. Coś było nie tak, ale ani mama, ani mąż nic nie mówili. W ich spojrzeniach widać było gromy.

Pojechałam do domu, który wynajął mąż, aby już nie mącić spokoju mojej teściowej.

W domu mąż nas zostawił, i jak stwierdził, idzie do rodziców i już go nie było.

— Córka, jak długo masz zamiar wytrzymywać postępowanie tego łajdaka?

— Mamo, a co mam zrobić, zobacz, jest dziecko.

— Myślisz, że on się przejmuje tobą czy dzieckiem, jego tu nie ma, wróci zapewne nachlany.

— Tego nie wiesz.

— Wiem córka wiem, on się nie zmieni, będzie cię gnoił, ponieważ w ten sposób chce pokazać swoją wyższość, a to tylko zwykły gnojek. A nie mówiłam, że tak będzie, nawet męża nie umiałaś sobie wybrać, tylko takie coś.

— Nie dobijaj mnie mamo, chcesz mi pomóc czy zdołować.

— Martwię się o ciebie, i o maleństwo.

— Od kiedy ty się o mnie martwisz?

— Zawsze się martwiłam tylko tego nie umiałam okazać.

— Tak? Ale Zosi i Karolowi potrafiłaś?

— Chcesz się pokłócić, bo nie rozumiem.

— Mamo, nie chcę się kłócić, tylko ty nie wiesz co ja musiałam znosić, i to też z twojego powodu.

— Dosyć tego, przewinę małą, a ty rozpal w piecu, bo inaczej zamarzniecie, bo jak widzisz, twojego męża tu nie ma.

W końcu mama pojechała, zostałam sama z dzieckiem. Obolała, zmęczona i obarczona wieloma obowiązkami.

Leszek wrócił wieczorem, i jak twierdził, rodzinnie opijali narodzenie dziecka.

— Ile tygodni chcesz opijać dzieciaka?

— Ile się da, zaśmiał się. A poza tym, co cię to obchodzi, zajmij się domem i dzieciakiem, bo teraz to tylko ja pracuję na wasze utrzymanie.

Podszedł do mnie i uderzył mnie w twarz z otwartej ręki — a to, żebyś pamiętała, że jesteś nikim, masz mnie słuchać i tyle.

Nie wiedziałam jak mam się zachować. To uderzenie było poniżeniem, zniewoleniem, i zapewnieniem, że to dopiero początek tresury.

Kiedy następnego dnia przyszła do nas teściowa, mąż był w pracy. Poskarżyłam się na niego.

Wtedy teściowa zaczęła mi opowiadać jak to jej mąż, a mój teść znęcał się nad nią. Do tego stopnia, że potrafił być ją łańcuchem

— Dlaczego oni tacy są?

Tutaj teściowa opowiedziała mi jak to było na Wołyniu, skąd pochodzą. I opowiadając, pokazała mi, skąd takie zachowanie, po prostu mieli to we krwi?

Mąż często po pijaku mówił do mnie: „Jestem Ukraińcem, mogę zrobić z tobą wszystko”.

Nie wiem ile w tym prawdy, ale wiem jedno, że do dzisiaj mam uraz nawet na dźwięk ukraińskiego języka.

Jednego razu podsłuchałam rozmowę mojego męża z jego mamą.

— Synek, kobietę trzeba sobie wychować inaczej będzie ci fikać. A jak będziesz chciał znaleźć sobie kochankę, to ona nie musi o tym wiedzieć.

— Mamo, ale ja po pijaku nie wiem co robię, jeszcze jej krzywdę zrobię.

— Nic jej nie będzie, a spokornieje.

Nie dowierzałam, i to mówiła kobieta, która co tydzień siedziała w pierwszej ławce w kościele, a codziennie odmawiała różaniec.

Nie lepsza była szwagierka, która lubiła ze mnie się naśmiewać, wtedy czuła się lepsza ode mnie, kobieta, która nie skończyła piątej klasy podstawowej.

Musiałam to wszystko znosić, cóż mogłam zrobić, nie umiałam wyrwać się z tego piekła, mojego piekła na ziemi.

Poniżana, wyśmiewana, upokarzana, poddańczo uległa brnęłam coraz głębiej w tą beznadziejną otchłań.

Jedno pasmo udręk.

Coś mu się nie podobało, szedł pić, kiedy przyjdzie, nigdy nie wiedziałam. Strasznie się bałam, ponieważ po powrocie nie przebierał w słowach i czynach. Byłam w jego oczach kur..ą, szmatą, rozlazłą krową i innymi jeszcze epitetami mnie obrzucał.

Ale to nie koniec, po prostu mnie bił, potem przepraszał, klękał na kolanach, przynosił kwiaty i wszystko zaczynało się od nowa.

ROZDZIAŁ 9

Pewnego dnia mąż wrócił do domu mało tego, że pod wpływem alkoholu, to jeszcze ubrudzony, jakby wytaplał się w błocie razem ze świniakami.

— Co się stało?

— Nie interesuj się, zajmij się lepiej dzieciakiem i podaj mi obiad.

Praktycznie mało mnie to interesowało, ważne żeby umył się, zjadł i poszedł spać.

Wiedziałam, że coś się niedobrego stało, znałam go już na tyle, że potrafiłam uchwycić takie niuanse.

Następnego dnia wstał rano i bez słowa poszedł do pracy. Zajęłam się swoimi sprawami, córeczką i nie pomyślałam nawet co mnie wkrótce czeka za niespodzianka.

Przed południem ktoś zapukał do moich drzwi. Kiedy otworzyłam zobaczyłam milicjantów w mundurach.

— Czy jest pani mąż w domu, zapytał jeden z nich?

— Nie, o tej porze jest w pracy.

— Nie ma go tam.

— To może jest u swoich rodziców?

— Nie, byliśmy przed chwilą.

— To nie wiem. Ale co się stało?

— Pani mąż pobił starszego mężczyznę i złamał mu rękę.

Opadłam na krzesło, tego się mogłam spodziewać. Skoro mnie bije i poniewiera, to i innych też będzie.

— I co teraz?

— Musimy go znaleźć i pójdzie siedzieć.

Policjant popatrzył na łóżeczko gdzie leżała córeczka i rzekł — odpocznie pani trochę.

— Nie pracuję, skąd mam wziąć pieniądze na życie?

— Poradzi sobie pani, wierzę w to.

Kiedy milicja pojechała, za moment była szwagierka.

— Wiesz, że Leszka szukają, krzyknęła od progu?

— Wiem, byli u mnie.

— Dlaczego go nie schowałaś, teraz go znajdą i pójdzie siedzieć.

— Że co, gdzie go miałam schować, przed milicją? A dlaczego nic mi nie powiedział, tylko od milicji dowiaduję się takich rzeczy? Czy on nie pomyślał o dziecku jak poszedł chlać? Dlaczego się mnie czepiasz? Ciągle macie go za małego chłopczyka, którego trzeba chronić?

W tym momencie weszła teściowa, cała czerwona na twarzy. Od progu też zaczęła na mnie krzyczeć, że to niby moja wina.

A na koniec dodała — że też musiał sobie wziąć taką żonę?

Miałam tego wszystkiego dosyć. Najchętniej bym się zapadła pod ziemię, żeby tylko nie czuć tego bólu, porażki i wstydu. Nawet w pewnym momencie pomyślałam, że może to i moja wina?

Musiałam jednak myśleć o córce i nie zaniedbywać jej, bo cóż winne dziecko, że ma takiego ojca.

Moja porażka.

W ciągu niespełna czterech lat stałam się wrakiem człowieka.

Karmiłam córeczkę kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Przyszło tych dwóch milicjantów z wiadomością, że złapali męża u jakiejś kochanki. Dostał areszt na trzy miesiące, a potem się zobaczy.

„Co ja mam zrobić, pomyślałam”?

Po południu niespodziewanie w drzwiach domu stanął mój ojciec. Po przywitaniu, powiedział do mnie — pakuj się i niczym się nie martw.

Tego się nie spodziewałam, raczej czegoś w rodzaju:" a mówiliśmy z matką, że tak będzie.”

W tym czasie ojciec poleciał do moich teściów. Za jakiś czas dowiedziałam się, że niezłą awanturę im zrobił.

Potem pomógł mi wszystko włożyć ma bryczkę, i pojechaliśmy do domu rodziców.

Prawie dwa lata nie widziałam ani rodziców, ani rodzeństwa, ponieważ mąż mi zabronił, i pilnował tego skrupulatnie.

Czułam się strasznie. Musiałam znowu przyznać się do porażki i czekałam na magiczne słowa mamy:" a nie mówiłam”.

Kiedy wjechaliśmy na podwórko, wyszedł brat i zaczęli znosić z ojcem moje rzeczy. Weszłam do domu z dzieckiem na ręku.

Mama siedziała przy stole, popatrzyła na mnie i wyciągnęła ręce — daj mi małą.

Ostrożnie, jakby z niedowierzaniem podałam jej córkę. Zobaczyłam w jej oczach łzy.

— Ale ty jesteś śliczna.

I mówiła do mnie patrząc na nią — musisz jeść, ale najpierw musi cię przebadać lekarz.

Nie miałam pojęcia dlaczego, ale zgodziłam się. Zatem na drugi dzień przyjechał lekarz na wizytę. Popatrzył na mnie i zapytał, czy choruję na anoreksję.

Kiedy wychodził z domu, powiedział do rodziców:" to cud, że ona żyje”.

Od teraz zaczęła się akcja — tuczymy Hanię.

Spokój w domu, opieka rodziców, brata, szybko postawiła mnie na nogi. W niespełna cztery miesiące byłam całkiem inną kobietą, a i w domu atmosfera poprawiła się na tyle, że zaczęłam normalnie żyć, tak, jak sobie wymarzyłam. Tylko we mnie coś się poprzestawiało — nienawidziłam mężczyzn.

Z mamą siadałyśmy na ganku i wieczorami śpiewałyśmy sobie, popijając wieczorną kawę. Cudnie, pomyślałam, kiedy któregoś dnia sięgnęłam po książkę.

ROZDZIAŁ 10

Czas szybko mijał. Córka dawała mi wiele radości, a i dziadkowie, a także mój brat, byli zakochani w tej małej istotce, która przewróciła ich świat do góry nogami.

Nidy nie widziałam ich tak radosnych, szczęśliwych i pełnych życia, jak przy mojej córce.

Robiła co chciała, a i tak uwielbiali ją ponad niebiosa.

Troszeczkę zabolało, ponieważ wobec mnie nie byli tacy.

Pewnego popołudnia kiedy z mamą piłam kawę na naszym ganku, wspomniałam, że chcę poszukać sobie pracy, nie chcę być na ich utrzymaniu.

— Skoro tak uważasz, to może faktycznie czas tobie pracować.

— Tak mamo, muszę zarabiać na córkę.

— Wiesz, zaczęła mama, jest taka praca, nic ci nie mówiłam, bo nie wiedziałam czy już czujesz się na siłach żeby zacząć pracować. Jest to praca na recepcji w hotelu.

— Pewnie że chcę, a gdzie mam się zgłosić?

— Mam zapisane, zaraz ci pokażę.

— Skąd wiesz o tej pracy?

— Oj, nie ważne, ważne że możesz już wyjść do ludzi, a taka praca w tym ci pomoże.

Na drugi dzień z samego rana pojechałam do zakładu, w którym ten hotel robotniczy był tylko i wyłącznie dla kierowców.

I od teraz miałam już pracę.

Praca była ciężka, bo zmianowa, ale i tak byłam szczęśliwa, że ją mam, i mogę łożyć na swoje dziecko i na swoje utrzymanie.

Ale spokój w moim życiu nie mógł trwać długo. Zmarł teść, i znowu zostałam wplątana w sieć zdarzeń, które doprowadziły mnie do złych decyzji, ale na które w dużej mierze nie miałam wpływu.

Okazało się, że teściowa już nie była w stanie wszystkiego ogarnąć w gospodarstwie i posprzedawała pola, las, łąki, zostawiła tylko sad, kawałek ziemi dla swoich potrzeb. Posprzedawała także zwierzęta i zostawiła tylko kury i jednego cielaka.

Teraz przyszedł czas na wplątanie mnie w swoje intrygi.

Teściowa przyszła do mnie do pracy, abym spotkała się z nimi bo mają ważne sprawy do załatwienia. Zgodziłam się.

— Nie pożałujesz Haniu, chodzi o spadek.

— Ale co ja mam z tym wspólnego?

— Bo jesteś żoną Leszka i masz prawo wiedzieć.

— Nie wystarczy Leszek?

— Musisz być i ty.

Nie miałam pojęcia o co chodzi, ale zgodziłam się, pomyślałam, że przecież mam dziecko.

Leszek był w więzieniu, ale dostał przepustkę i zaczęło się mydlenie mi oczu.

Wyszło na to, że ja z Leszkiem mogłam objąć to gospodarstwo, ale siostra jego zapragnęła wrócić z miasta na rodzinne pielesze.

Od prawnika dowiedzieli się, iż nie dostanie Leszek mieszkania po siostrze, ponieważ jest za duże na jednego człowieka, ale jakby żona z dzieckiem wróciła, to jest taka szansa.

Ot i cała filozofia ich podstępu. Inaczej nawet by nie wspomnieli.

Uzgodnili też, że jak Leszek już otrzyma to mieszkanie po swojej siostrze, to mnie wykurzy i już po problemie.

Ale o tym wszystkim dowiedziałam się długo długo później, jak już było na świecie drugie dziecko.

Zamieszkanie w mieście było dobrym rozwiązaniem dla mnie i dla dzieci. Początkowo Leszek po powrocie z więzienia był przykładnym mężem i ojcem.

Potrafił ugotować obiad, zając się dzieckiem czy pracami w mieszkaniu.

Miałam wrażenie jakby mi chłopa odmienili, ale było tak do czasu, dopóki nie skończyły się zawiasy.

Wtedy wrócił dawny Leszek, a ja znowu stałam się tarczą do ciskania nie tylko gromów.

ROZDZIAŁ 11

Było mi wstyd przed rodzicami i bratem, że pozwoliłam jego rodzinie w tak perfidny sposób sobą manipulować. Dlatego nie odzywałam się do nich, nie dzwoniłam. Nie chciałam słyszeć, że skrzywdziłam siebie, dziecko i dalej brnę w to bagno — jak określiła mama.

Latem urodziłam ślicznego synka. Od pierwszych chwil, kiedy go zobaczyłam, byłam zakochana i szczęśliwa, że go mam.

Szczęśliwy też był i Leszek, dlatego chlał trzy dni i trzy noce, sprowadzając sobie do domu towarzystwo, bo przecież chata wolna.

Nie powiem postarał się, kupił potrzebne rzeczy dla dziecka. Wózek i łóżeczko już mieliśmy, tylko dokupił nową wanienkę do kąpania maluszka, kociołek do gotowania pieluch i wirówkę — luksus na owe czasy.

Nie było go pod szpitalem przez tydzień czasu, zajęty był sobą i swoim towarzystwem — o czym dowiedziałam się od teściowej i szwagierki, kiedy po dwóch tygodniach wróciłam do domu.

Przyjechały obie z płodami ziemi i kurczakami, żebym dobrze się odżywiała. Byłam zdziwiona ich zachowaniem, ale coś za coś.

— Powiem ci coś Haniu, tylko się denerwuj, zaczęła teściowa.

— Może ja opowiem, wtrąciła szwagierka, bo to ja go nakryłam.

— Na czym go nakryłaś, zapytałam?

— Wiesz, zaczęła szwagierka, chciałam zobaczyć co robi i jak byłam na zakupach, zaszłam do waszego mieszkania, a tu Sodoma i Gomora.

— Możesz jaśniej, zapytałam?

— No tak. A więc wchodzę, patrzę, a przy stole i na wersalkach siedzą kobiety i chłopy, całe towarzystwo nachlane. A Leszek siedzi na wersalce i trzyma na kolanach jakąś kobietę, mówię ci Haniu, zagotowało się we mnie. Zwłaszcza, że ona siedziała już tylko w samych majtkach, dasz wiarę, nawet biustonosza na sobie nie miała.

— Wzięłam szufelkę i waliłam nią po kolei wszystkich, a tą wywłokę wyrzuciłam w tych majtkach na korytarz.

— To musiało być zabawne, dodała teściowa i zaczęła się śmiać.

We mnie wszystko się zagotowało. Trafiło akurat na największe plotkary wioskowe, które żyły cudzym życiem i napawały się czyimś nieszczęściem — takie po prostu były.

Wiedziałam, że nie mogę się denerwować, bo dziecko będzie niespokojnie. Dlatego starałam się o tym nie myśleć, tylko skupiłam się na dzieciach.

Wieczorem kiedy wrócił z pracy Leszek, nie wytrzymałam, walnęłam go w pięści prosto w nos, pierwszy raz dostał ode mnie w twarz.

Zdziwił się, bo stanął jak wryty dopóki nie poczuł krwi na swojej twarzy.

Poszedł do łazienki, kiedy wyszedł, powiedział tylko — „dziękuję ci za syna”.

Od tej chwili nie był dla mnie mężem, był tylko ojcem moich dzieci.

Obojętność jaką miałam w swoim sercu mnie samą zdziwiła.

Leszek widząc, że mam go gdzieś, postanowił umilić mi życie, i zaczął przyprowadzać do naszego mieszkania swoje kochanki.

Wszelkimi siłami chciał mnie i dzieci wykurzyć z domu.

Żeby zabezpieczyć siebie i dzieci, poszłam do Urzędu i udało mi się po znajomości przepisać mieszkanie na mnie, żebym była głównym najemcom.

Od teraz słowa Leszka — wypier… aj z mojego mieszkania, nie miały racji bytu. Kiedy o tym się dowiedział, spuścił z tonu i obrał inną taktykę.

Zaczęło się wkładanie zapałek do zamka, żebym nie mogła otworzyć drzwi. Puszczanie w nocy gazu, a w tym czasie wychodził na miasto. Sprowadzał sobie panią, z którą kąpał się w łazience nie zwracając uwagi na dzieci. Sprzedał nawet węgiel komuś, żeby mnie pozbawić opału na zimę. Robił nocne balangi w kuchni, gdzie za ścianą byłam z dziećmi.

A ja dalej zmagałam się z życiem nie mając wsparcia w nikim. Dzieci moje potrzebowały leczenia, ponieważ były chore. Często lądowały w szpitalu, ja pod drzwiami szpitala wyłam jak pies z niemocy. Drugie w tym czasie dziecko lądowało u sąsiadki.

Lecz niestety, to jeszcze nie koniec podłości mojego męża.

Nie pozwoliłam sobie i dzieciom zabrać mieszkania, dlatego jego ataki były coraz dotkliwsze.

ROZDZIAŁ 12

Leszek wszedł chwiejnym krokiem do mojego pokoju, w momencie, kiedy razem z dziećmi grałam w warcaby. Zmierzył mnie wzrokiem i ze zjadliwym uśmieszkiem zwrócił się do córki.

— Córcia, chodź z tatusiem, przywitasz się z ciocią.

— Mamo ja nie chcę, powiedziała córeczka patrząc na mnie.

— Wyjdź z pokoju, krzyknęłam w stronę Leszka!

— Co mi zrobisz jak nie wyjdę, to też moje dzieci.

— Czyżby tatusiu, to dlaczego nie dajesz pieniędzy na ich utrzymanie?

— Bo mi się nie chce, mam ważniejsze wydatki.

W tym momencie pomyślałam, że czas iść do sądu i zacząć walczyć o swoje.

Ale póki co, czekała mnie awantura, ponieważ nie postawił na swoim.

— Jesteś starą kur… wą, nawet pies nie będzie chciał cię oszczać — krzyknął i wyszedł, ponieważ jego zabaweczka zwabiona krzykami stanęła w progu.

— Co ty wyprawiasz, robisz dzieciom awanturę, odezwała się zabaweczka, a myślałam, że to ona jest podłą alkoholiczką, ale widać, że to ty jesteś problemem. Zamknęła mu drzwi przed nosem i po prostu uciekła.

— I co zrobiłaś? Taka faja dziewczyna, nigdy jej nie dorównasz nawet do pięt.

— Oczywiście, że nie, bo nie zabieram ojca dzieciom jak robi ona. Wpakowała się z tobą w ten układ nie znając prawdy, a jak poznała prawdę, wzięła nogi za pas, i już jej nie ma.

Leszek podszedł do mnie i z pięści uderzył mnie w twarz.

Dzieci zaczęły krzyczeć, piszczeć, pochowały się pod stół a ja zalałam się krwią.

A on po prostu uciekł, chyba zdawał sobie sprawę z tego, co zrobił, ale był pod wpływem alkoholu i zapewne tylko ucieczka przyszła mu do głowy.

Zwabiona krzykiem dzieci sąsiadka, wpadła ze swoim mężem do mojego mieszkania.

— Co on ci zrobił, krzyknęła?

— Idź zadzwoń na pogotowie i milicję — rzuciła w stronę męża.

Mąż sąsiadki poszedł zadzwonić, a ja z mokrym ręcznikiem na twarzy leżałam na wersalce. Moje biedne dzieci, siedziały pod stołem przytulone do siebie — nie byłam w stanie nic zrobić.

— Nie martw się o dzieci, zajmę się nimi. Mam nadzieję, że go w końcu zamkną. Sąsiadka była tak wzburzona, że cała się trzęsła.

— Mocno cię boli, dopytywała się?

Kiwałam głową na znak, że mocno.

Pogotowie stwierdziło złamanie nosa, musiałam pojechać do szpitala. Nie bałam się o siebie tylko o dzieci.

Kiedy przyjechała milicja, mnie już nie było, ale o wszystkim opowiedziała sąsiadka. Obiecałam sobie, że już żadnej ulgi, nie pozwolę się uderzyć, najwyżej go zabiję.

Byłam u kresu wytrzymałości. Mąż przez prawie miesiąc nie pokazał się w domu, w tym czasie złożyłam papiery do sądu o alimenty.

Kiedy dostał wezwanie do sądu, swoim zwyczajem przyszedł zrobić mi awanturę.

Stałam w kuchni, kroiłam mięso, kiedy do mnie podszedł, skierowałam ostrze noża w jego stronę.

— Jeden krok do przodu a nie ręczę za siebie.

Cofnął się — wariatka, krzyknął!

Mogę być i wariatką, a co mi tam, niech tylko do mnie i dzieci nie podchodzi.

Być może bał się podchodzić do mnie, ale obrał inną taktykę.

Pewnego razu pojechałam do swojego brata i bratowej. Zawsze to jakaś odmiana, więc przez sobotę i niedzielę aż do poniedziałku miałam spokój.

Razem robiliśmy posiłki, sprzątaliśmy, popołudniami siadaliśmy w altance z kawą, zaś dzieci nasze bawiły się wesoło na podwórku.

„Spokój, cisza, to jest to czego pragnę”.

W poniedziałek wróciliśmy do domu z dziećmi. W mieszkaniu czuć było jakiś bliżej nie określony zapach. Pootwierałam okna, żeby wywietrzyć mieszkanie.

Zmieniłam tylko buty i poszliśmy do miasta na zakupy. Ale jakoś dziwnie było mi w tych butach. Kiedy przyszłam z zakupami, zdjęłam buty — nie mam rajstop na stopach.

Włożyłam rękę do buta, i poczułam ostry ból, jakby mnie coś parzyło.

Intuicja mi podpowiadała, że coś się złego dzieje.

Otworzyłam szafę, a tam tylko skrawki ubrań, wszystko popalone, w szufladach i na półkach to samo. Nie miałam niczego, nawet pościeli, wszystko było zniszczone.

Na stole stały ulubione kubeczki dzieci, tylko w tych kubeczkach piły. Po prostu były to ich kubeczki, a w tych kubeczkach jakiś brunatny płyn.

Poszłam do sąsiadki i zadzwoniłam na policję. Wkrótce zjawiło się paru policjantów po cywilnemu.

ROZDZIAŁ 13

Siedziałam na wersalce, a koło mnie moje maleństwa wtulone we mnie, i zapewne nie do końca rozumiały co się dzieje.

Panowie policjanci przeglądali wszystko, zabezpieczali materiał do badań, spisywali, i coś do siebie szeptali.

W końcu jeden z nich zaczął mnie wypytywać o przebieg zdarzenia, i tak nam zaszło kilka dobrych chwil.

— Ma pani gdzie pójść z dziećmi, bo tutaj nie może pani zostać.

— Mogę pojechać do rodziców.

— To dobrze, bo zanim go znajdziemy może zrobić krzywdę pani czy dzieciom, skoro targnął się na wasze życie.

— Chciał nas zabić?

— Proszę pani, to jest kwas, w najlepszym przypadku mogłaby pani zostać poparzona, ale co byłoby gdyby dziecko napiło się tego kwasu?

Byłam przerażona. „Jakiego bydlaka miałam za męża”?

„Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę z tego co robił, czy tylko wściekłość, że nie może mnie wygonić z mieszkania pomieszała mu zmysły?”

Po takich przeżyciach, z takim indywiduum, jestem przekonana, że Ukraińcy tam, na Wołyniu, byli w stanie zrobić dosłownie wszystko, kiedy mieli na to zezwolenie i ochotę.

Nie miałam teraz innego wyjścia, jak się ukorzyć i pojechać do rodziców. Nie było to łatwe, ale myślę, że mnie zrozumieją.

O Matko — krzyknęła moja mama, kiedy zobaczyła nas w drzwiach swojego domu.

— Chodźcie moje skarby do babci, babcia was przytuli.

— Mów co się stało.

— Nie przy dzieciach mamo. A gdzie tata?

— Ojciec jak zwykle gdzieś po polach lata.

— Babcia ma krupniczek, nalać wam słoneczka moje?

Dzieci rozkręcały się i z radością chodziły za babcią, i kiedy zasiadły do stołu, zmiotły z talerzy zupę.

— Babciu, możemy iść do Cywila?

— Tak słoneczka moje, a babcia nakarmi mamę i porozmawia z nią.

Dzieci chętnie poszły na podwórko i po chwili słychać było ich radosne głosiki. Aż miło było posłuchać tego słodkiego szczebiotania.

— Opowiadaj, powiedziała mama, kiedy już zjadłam obiad.

— Powiem krótko, chciał nas zabić, tak powiedziała milicja. Zniszczył kwasem wszystko co się dało. A do kubeczków dzieci też wlał tego kwasu i postawił na stole.

— Co za łajdak, to nie macie nic?

— Nic mamo, tylko to co na sobie.

— Wiesz, zostało trochę twoich rzeczy po ostatnim razie, kiedy on był w więzieniu, a dzieciom coś się zorganizuje na już.

— Dziękuję mamo, i przepraszam za problem.

— Jaki to problem, siedzę sama, bo ojciec w miejscu nie usiedzi, to będzie mi raźniej.

— Milicja kazała mi wyjechać ze Słubic, zanim go nie złapią.

— To logiczne, skoro takie rzeczy wyprawia, i nie wiadomo na co go jeszcze stać.

— Jesteś już matką, sama wiesz jak to jest martwić się o swoje dzieci. Wiesz, różnie to bywało między nami, ale na stare lata przychodzą refleksje, i też zrozumiałam pewne sprawy.

„Czyżby mama mnie przepraszała?”

Po chwili na podwórku usłyszałam radosny głos ojca — moje kruszynki przyjechały.

A za chwilkę owe „kruszynki” podniosły taki pisk, że i cywil zaczął szczekać.

Popatrzyłam na mamę, uśmiechała się, a w jej oczach zobaczyłam łzy.

— Mamo, co się dzieje?

— Nic córcia, to wzruszenie.

Po chwili opowiadałam ojcu co się stało. Ojciec nic nie odpowiedział, schylił głowę nad talerzem i zaczął siorbać.

— Jedz po ludzku, skarciła go mama, bo nie mogę tego słuchać.

— Gorące, to jak mam jeść.

Kiedy odstawił talerz, odezwał się w końcu; jak długo masz zamiar do niego wracać?

— Nie zostawię mu mieszkania, nie doczekanie jego, a o to mu właśnie chodzi.

— No tak, masz dzieci i inne życie w mieście, ale czy lepsze?

— Tato, szkoła na miejscu, parę kroków od domu, moja praca za rogiem. Po prostu dobra lokalizacja. Jakbym miała dobre warunki na wsi, pracę na miejscu, dojazd do miasta wygodny, to bym się nie wahała. Ale wszyscy jak wiesz dojeżdżają do pracy do Słubic, czy okolic. Jakbym to miała zorganizować, nie mając praktycznie połączenia z tej wioski?

— No tak, masz rację, ale i tak nie masz łatwo.

— Nie, nie mam, ale już podałam go o alimenty, bo mi nie daje pieniędzy, nie mówiąc o tym kogo mi sprowadza do domu.

Odpoczywałam po tych przeżyciach, świadoma, że muszę kiedyś wracać.

Pewnego ranka podjechał samochód milicyjny i panowie z wiadomością, że już go mają. Zatem mogę wracać do domu. Wytłumaczyłam dzieciom, że taty nie będzie i wracamy.

Kiedy otworzyłam drzwi naszego mieszkania, byłam świadoma, że przede mną dużo roboty.

ROZDZIAŁ 14

Czas z dziećmi płynął w miarę spokojnie i bez większych problemów. Dzieci przestały chorować, rosły jak na drożdżach. Już miałam pomoc i wsparcie.

Szybko czas też upłynął Leszkowi, i któregoś dnia stanął w drzwiach domu.

Sparaliżowało mnie. Wiedziałam, że mi nie daruje tego wyroku.

Wszedł do jednego pokoju i zakomunikował mi, że teraz tu będzie mieszkał. Niestety, miał do tego prawo. Wyrok odsiedział w całości, zatem jest wolny.

Przez pierwszy miesiąc nie pił, pracował, nigdzie nie chodził, i powoli odzyskiwał zaufanie dzieci, mojego nigdy nie zdobędzie.

— Haniu, wezmę dzieci na spacer — powiedział pewnej niedzieli po śniadaniu.

— Jak się zgodzą iść, to weź, tylko muszą się zgodzić — zaznaczyłam.

Dzieciaki jak widać zapomniały o tym co przeżyliśmy przez Leszka, ale cóż, to tylko dzieci.

Zostałam w domu, i wzięłam się za obiad.

Niedziela to dzień, kiedy jadło się rosół, a i makaron musiał być swój, nie mówiąc o drugim daniu i deserze. zatem roboty miałam co niemiara.

Upłynęło południe, zbliżała się godzina piętnasta, a w dalszym ciągu nie było ich. Zaczęłam się denerwować, miałam złe przeczucie.

Po piętnastej przyszły dzieci, ale same.

— Gdzie tata, zapytałam?

— W knajpie z kolegami, powiedziała córka i przytuliła się do mnie.

— Byliście z ojcem w knajpie?

— Tak, mamo oni się z ciebie śmieli. Jeden pan powiedział do taty, że chyba czas wlać żonce za to co zrobiła. Mamo co ty tacie zrobiłaś?

Córka miała już piętnaście lat, a syn dziewięć, więc mogłam z nimi szczerze porozmawiać.

— Pamiętacie jak tata wylał też żrący płyn w mieszkaniu?

— Tak, pamiętam, powiedziała córka.

— I dlatego tata był w więzieniu, to on nam zrobił krzywdę, a nie my jemu.

Dzieci usiadły do obiadu, a ja wiedziałam, że jak wróci Leszek, będzie awantura.

„Zatem koledzy mieli niezłą zabawę, podpuszczając męża, żeby nas poniewierał.”

„Co za dupek, albo idiota”.

Wrócił późnym wieczorem i od progu zaczęło się piekło. Stanęłam między dziećmi a nim, ponieważ zaczął mieć do dzieciaków jakąś pretensję. Dostałam w głowę z pięści, potem mnie popchnął, i już nie wstałam.

Kiedy ocknęłam się, byłam w mieszkaniu sąsiadki, a obok mnie dzieci. Lekarz z pogotowia stwierdził wstrząśnienie mózgu, bo bez przerwy zwracałam.

Na drugi dzień już powoli wstałam, ale jeszcze nie mogłam chodzić.

Dzieci były u sąsiadki, więc byłam spokojna, ponieważ sąsiad był policjantem.

Kiedy wróciłam ze szpitala, mąż kupił duży bukiet kwiatów i bardzo mnie przepraszał, żebym tylko nie zgłaszała na milicję.

Miałam jego przeprosiny tam, gdzie słońce nie dochodzi, kwiaty wyrzuciłam, a z Leszkiem postanowiłam porozmawiać.

Poprosiłam sąsiadkę, żeby była przy tej rozmowie.

— Słuchaj, tak dłużej nie można, mamy dzieci, a my się w końcu pozabijamy, więc mam warunek.

— Jaki warunek, zapytał?

— Wyprowadzisz się i wymeldujesz, a ja nie zgłoszę na milicję pobicia.

— Ale to po pijaku, nie pamiętam co się stało.

— A mnie co to obchodzi czy pamiętasz czy nie, jednakowo boli.

— Daję ci tydzień, teraz wezmę dzieci i wyjadę, wrócę w poniedziałek, jeśli jeszcze będziesz, idę na milicję.

— Dobrze, wrócisz i już mnie nie będzie.

ROZDZIAŁ 15

Wstawał piękny majowy poranek. Wracałam z dziećmi do domu. Jak zwykle byłam pełna niepokoju, co zostanę jak wejdę do mieszkania.

„Obiecał, że już go nie będzie, ale czy dotrzymał słowa”?

Wchodziliśmy do klatki, a już na schodach poczułam jakiś bliżej nieokreślony zapach.

Kiedy otworzyłam drzwi mieszkania, zapach stęchlizny uderzył mnie w nozdrza.

— Ojciec nie otworzył nawet okna, powiedziałam praktycznie w przestrzeń, bo dzieci już były zajęte czymś innym.

W kuchni na podłodze, na wygodnym posłaniu, zrobionym z kołder i poduszek, leżał Leszek.

Kurki od gazu były otwarte, a zapach gazu tumanił umysł.

— Mamo, dlaczego tato tutaj śpi?

— Nie wiem synek, powiedziałam, i wypchnęłam dzieci z mieszkania.

Zakręciłam kurki, a ponieważ byłam w totalnym szoku, nie otworzyłam okien, tylko na jednym wydechu wybiegłam też z mieszkania.

Pobiegłam szukać telefonu.

Kiedy zadzwoniłam pod numer alarmowy — bo tylko to przyszło mi do głowy, usiadłam na schodach na korytarzu.

„Czy on zawsze musi robić takie cyrki?”

Moje ciało dygotało jakbym miała jakąś febrę.

W przeciągu piętnastu minut przyjechało pogotowie. Moje dzieci były u jednej sąsiadki, a ja u drugiej. Nie byłam w stanie z siebie wydobyć słowa.

Kiedy zastrzyk zaczął działać, lekarz zapytał się — czy rozumiem co on mówi.

— Tak, odpowiedziałam cichym głosem.

— Pani mąż nie żyje!

Zabrzmiały te słowa niczym dzwon Zygmunta w Krakowie.

— Rany boskie, co on wyrabia, jak ja to powiem dzieciom.

— Dzieci już wiedzą, cały czas kręciły się po mieszkaniu, a córka, co niebywałe, sprawdza czy coś nie zginęło.

Za parę minut zaroiło się od policji i prokuratury. Dochodzenie rozpoczęło się.

Przyszło jeszcze zmierzyć mi się z jego siostrą.

Na pewno suchej nitki na mnie nie zostawi — i wcale się nie pomyliłam, wylała na mnie beczkę pomyj, no cóż, taka rodzina.

Ale Leszek nie byłby sobą jakby i po śmierci mi nie dołożył.

Napisał do prokuratury list, że żona chce go zabić, on biedny boi się o swoje życie.

Żeby miło spędzić czas, przyprowadził sobie panią i bawili się przy otwartych oknach, wyglądali przez okno, aby ich inni widzieli. W ten sposób chciał pokazać, że był z żoną.

Miałam z tego powodu niemało problemów.

Tylko jednego nie przewidział, że naprzeciwko mojego brata mieszkał policjant, który pracował u nas jako komendant. Widział mnie z bratową i dzieciakami, jak szliśmy do miasta, i jak siedzieliśmy wszyscy w altance.

Przyszedł nawet po coś do brata, rozmawiali sobie na podwórku, kiedy nasze dzieci skakały przez gumę, a my piłyśmy kawę.

To mnie w dużej mierze uwolniło od przykrych przesłuchań.

Najgorzej obawiałam się pogrzebu, a potem stypy.

Było dużo ludzi, bo z jego zakładu przyszli koledzy, z mojej pracy też było kilka osób, rodzina zjechała się z jednej i drugiej strony, były też koleżanki i koledzy ze szkoły moich dzieci.

Najgorzej było z siostrą Leszka.

Krzyczała, rozpaczała, tylko nie rozumiem do dzisiaj, skoro tak kochała brata, dlaczego nic nie zrobiła, kiedy zwracałam się do nich po pomoc?

W trakcie ceremonii podszedł do mnie jeden z kolegów Leszka.

— Będzie miała Pani w końcu spokój — powiedział — oni wszyscy podpuszczali go. a potem śmiali się z niego. Leszek po alkoholu głupiał.

— Wiem, nie musi mi pan tego mówić, ale dlaczego mi pan teraz to mówi, trzeba było z nim porozmawiać jak żył.

Za moment podszedł policjant — ma pani teraz spokój.

No nie wytrzymam, teraz im się zebrało na pocieszanie? Dlaczego mi nie pomogli kiedy on żył? Może można było człowieka ustawić do pionu, a nie bawić się czyimś życiem?

Niech ja już w końcu się od tego wszystkiego uwolnię, i od tych toksycznych ludzi!

Na pogrzebie nie uroniłam ani jednej łezki.

Moje dzieci płakały, no cóż, to tylko dzieci, zapewne będzie im brakować ojca, nie wiem.

Kiedy pierwsze łopaty piachu poleciały na trumnę, rzuciłam różę do grobu, wzięłam dzieci za rączki i sobie poszłam.

Moje prywatne małe piekło, skończyło się.

K O N I E C

DWIE PIĘKNE KOLCZASTE RÓŻE

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Tego wieczoru Weronika poczuła silne bóle, wiedziała, że muszą już iść do szpitala. To tylko dwie przecznice, więc spokojnie dojdą.

Był to czas kiedy w kraju działo się, oj działo. Wkrótce będzie stan wojenny, a kobiety po prostu rodziły swoje wytęsknione dzieciaczki.

Teraz Weronika szła z Andrzejem do szpitala. Jeszcze było szaro, zatem zapadał wieczór lipcowy. Co chwilę przystawała bo łapały ją bóle.

— Kochanie- powiedział do niej — bóle co osiem minut, chyba zaczniesz zaraz mi tu rodzić.

— Nie denerwuj mnie, przecież staram się iść szybko.

Wolał już się nie odzywać, nie wiedział jak ma się zachować, dlatego podtrzymując żonę, dotarli do szpitala.

Na portierni siedział starszy człowiek. Popatrzył na nich i zapytał; A wy do kogo?

— Żona mi rodzi, powiedział Andrzej.

— Chwileczkę, powiedział pan i wybrał numer — Przyszedł tu pan z panią i mówią, że żona rodzi, wpuścić?

Andrzeja poniosło. — Ma tu panu urodzić?

Pan bez słowa nacisnął brzęczek i wpuścił ich do szpitala.

Teraz potoczyło się wszystko szybko i po niespełna godzinie przyszedł na świat piękny synek szczęśliwych rodziców.

Za dwa tygodnie byli już w domu, gdzie radość z nowej pociechy kwitła i nadymała się ze szczęścia i dumy.

Pierwsza odwiedziła ich mama Weroniki.

— Macie ślicznego synka.

— Dziękuję mamuś, a jaki kochany, w ogóle nie płacze.

— Nie podobne, dzieci zazwyczaj płaczą.

— Ale nie mój synek.

— Nie wiem czy to jest dobrze, dziecko musi wyrabiać sobie głos.

— Widocznie nie każde jest płaczliwe.

— To skąd wiesz, że jest głodny czy ma mokrą pieluchę?

— Sprawdzam, a karmię co trzy godziny.

Weronika była wprawdzie jeszcze obolała po porodzie, ale jakże szczęśliwa, że ma zdrowe i spokojne dziecko. I jak każda matka uważała, że najpiękniejsze na świecie.

Ale faktycznie jej synek miał buzię jak dziewczynka, wszyscy się nim zachwycali, co wprawiało Weronikę w dumę.

Przy synku wysypiała się, bo przy córce niestety nie. Przy córce mało co spała i ciągle nie wiedziała, czy jest chora, czy tylko chce sobie pośpiewać.

I tak toczyło się ich życie ze zdrowym, spokojnym dzieckiem, które rosło jak na przysłowiowych drożdżach.

Ale niestety do czasu.

Kiedy synek miał niespełna pół roczku usłyszała w nocy dziwny świst z łóżeczka.

Poderwała się na równe nogi, pochyliła nad łóżeczkiem i zobaczyła, że synek ledwie łapie oddech.

— Andrzej wstawaj, krzyknęła, mały się dusi.

Obudziła się też córka i wystraszona patrzyła na to co się dzieje.

— Przykryj się — krzyknął do córki i pootwierał okna. Poleciał do sąsiadki i obudził ich waleniem do drzwi.

Zadzwonili po pogotowie.

Za parę minut przyjechali i zabrali synka z Weroniką do szpitala.

Od tej chwili zaczyna się walka o życie i zdrowie synka.

ROZDZIAŁ 2

Weronika chodziła od ściany do ściany. Twarz miała mokrą od łez. Nie rozumiała co dzieje się z jej synkiem. Niestety, nikt nie wyszedł do niej, żeby chociaż poinformować o stanie zdrowia jej dziecka.

Na oddział rodzice nie mogą wchodzić, dlatego pełna niepokoju czeka, kiedy wyjdzie do niej lekarz.

Upłynęły już dwie godziny, a nadal nic nie wie co się dzieje za tymi drzwiami. Pochyla się, próbuje zajrzeć przez dziurkę od klucza, ale widzi tylko długi korytarz i nic więcej.

W końcu zazgrzytał klucz w zamku i wyszedł lekarz.

Weronika wlepiła w niego swoje załzawione oczy, lecz bała się o cokolwiek zapytać.

— Niech Pani usiądzie, spokojnie, już jest dobrze.

— Dziękuję doktorze, ale co jest mojemu dziecku?

— Mały ma zapalenie płuc i niestety astmę, będzie musiał zostać na oddziale, ale proszę się nie martwić, będzie dobrze.

Teraz niech Pani idzie odpocząć. Proszę przyjść tutaj w czwartek, lekarz dyżurny udzieli Pani informacji.

— Mogę go zobaczyć, przytulić?

— Nie, nie może Pani wejść na oddział.

Szła do domu a wokoło głucha, ciemna noc. Latarnie były powyłączane, tylko gdzieniegdzie słabo świeciła neonówka. Była przerażona, co będzie z dzieckiem. Dlaczego zachorował, a poza tym, dlaczego nic nie zauważyła. Przecież nie kasłał, nie był przeziębiony, nie miał temperatury.

Kiedy weszła do domu, Andrzej z córką spali spokojnie.

Poszła do kuchni, zrobiła sobie herbatę, i nie mogła opanować żalu, bólu, co spowodowało, że znowu zaczęła płakać.

Nie była w stanie zasnąć, dlatego siedziała w kuchni, żeby ich nie pobudzić.

Nad ranem wstał Andrzej, i zobaczył, że nie ma jeszcze żony. A kiedy wszedł do kuchni zastał Weronikę śpiącą z głową opartą o blat stołu.

— Ej, co z dzieciakiem?

— Ma zapalenie płuc i astmę — powiedziała, podnosząc głowę.

— Coś ty mu zrobiła?

— Ja mu zrobiłam?

— A kto, ja jestem ciągle w pracy.

— Odwal się, nic mu nie zrobiłam.

Nie miała ochoty na kłótnie, nie tym razem. Pomyślała tylko, że Andrzej szuka powodu do picia, i z pracy wróci pijany.

Poszła do pokoju i wsunęła się pod kołdrę obok córki — musi trochę pospać.

Ale niestety, Andrzej się rozkręcał.

— Przez ciebie muszę się denerwować, jesteś do niczego, nawet nie umiesz opiekować się dziećmi.

To zabolało, ponieważ oddaje serce dzieciom, kocha je nad życie, robi wszystko żeby się nimi dobrze opiekować, ale jak zwykle, inni robią to lepiej.

Pozwoliła sobie wejść na głowę to teraz ma.

W czwartek razem z innymi mamusiami, siedziała pod gabinetem lekarskim pod drzwiami oddziału dziecięcego.

Bez przerwy słychać było wzdychania i pociągania nosem. Kobiety były zdenerwowane, ponieważ nie wiedziały co dzieje się za tymi drzwiami.

W końcu wyszedł lekarz i po kolei wyczytywał nazwiska.

Przyszedł czas i na Weronikę. Pełna niepokoju weszła do gabinetu i czekała, aż lekarka powie jej co się dzieje z dzieckiem, i jak ma się zajmować maluszkiem, ponieważ te choroby będą co jakiś czas powtarzać.

Weronika była przerażona. Jak sobie da radę z chorymi dziećmi i mężem, dla którego ważne jest, aby to on był zadowolony. A to może być tylko wtedy, kiedy się napije.

Czekała ją walka, walka o dzieci i o siebie.

ROZDZIAŁ 3

Weronika ze zmęczenia padała na przysłowiową twarz. Jest to dla niej czas trudny, ponieważ ze strachu mało sypia, czuwając przy łóżeczku synka.

Każdy jego oddech kontroluje, analizuje w myślach, czy to już zaczyna się atak, czy jeszcze nie. Uświadomiła sobie, że jest też odpowiedzialna za to, że dziecko choruje, i to ją najbardziej boli.

Biega zatem kilka razy w tygodniu do szpitala, na pogotowie, żeby ratować synka.

Paliła papierosy przez całą ciążą, teraz też nie jest lepiej. Ze zdenerwowania sięga po papierosa, i to ją uspokaja. W ten sposób usprawiedliwia siebie.

Andrzej nie lepszy. Zatem opary dymu i alkoholu wdychało dziecko cały czas.

Teraz Weronika wydaje wszystkie możliwe pieniądze na leczenie dziecka.

Prywatne leczenie kosztuje, dlatego nie jest w stanie o siebie zadbać. Musiała ciągle kontrolować stan płuc synka, dlatego dwa razy w tygodniu jeździła do Zielonej Góry na badania. A ponieważ mały bał się, dlatego świadomie czy nie, została naświetlona jakimiś promieniami. Kiedy usłyszała rozmowę dwóch pielęgniarek, że zapomniały mnie zabezpieczyć i dlatego już nie będę miała dzieci, pomyślała że, „dobrze, mam swoje dwie małe perełki, wystarczy”

Nie kupiła sobie już od lat kilku żadnego ciuszka czy butów. Ma jedną sukienkę na niedzielę i święta, dwie spódniczki, które już dawno straciły swoją świetność, i kilka bluzek też na wytarciu. Dlatego też Andrzej z czystym sumieniem zdradza ją jak tylko nadarzy się okazja.

Ale to dla niej nic nie znaczy, ważne, żeby dziecko było zdrowe.

Dzisiaj idzie z synkiem do prywatnego lekarza. Stara się o sanatorium w Rabce.

Kiedy weszła do gabinetu, lekarka z uśmiechem wskazała jej krzesło po drugiej stronie biurka.

— Jest taka sprawa, wniosek już wysłany, niech pani czeka na pismo z sanatorium. Będzie dobrze, tam synek wyzdrowieje.

— Dziękuję pani, a ile to może potrwać, co noc boję się ataku astmy.

— Nie wiem, ale jest na cito zatem w pierwszej kolejności.

— Naprawdę? Weronka aż podniosła głos z radości — dziękuję jeszcze raz.

— Wie pani, zaczęła lekarka, może pani mi się za to odwdzięczyć.

— W jaki sposób?

— Pracuje pani między kierowcami, którzy jeżdżą za granicę, prawda?

— Tak, pracuję, i co w związku z tym?

— Może pani postarać się o kożuch dla mojego męża?

Weronika nie dowierzała, jak miałaby to zrobić? Wszystkie pieniądze wydaje na prywatne leczenie dziecka i jeszcze ma kupić kożuch, na który jej nie stać?

— Zobaczę co da się zrobić, do widzenia.

Radość z sanatorium dla dziecka mieszała się ze wściekłością, która coraz bardziej ją wypełniała. „Co ona sobie myśli, że ja śpię na pieniądzach?”

Nic nie mówiła Andrzejowi, bo praktycznie nie było z kim rozmawiać. Z czasem się wyciszyła, a wszystko przykryło aresztowanie Andrzeja. No cóż, doigrał się.

Teraz Weronika ma jeszcze mniej pieniędzy niż miała, a trzeba było wyszykować „wyprawkę” synkowi do sanatorium.

Czekała ją teraz nie lada gimnastyka, jak to zorganizować.

Nie było jeszcze telefonów komórkowych, był na klatce jeden telefon u sąsiadki, gdzie wszyscy jej zawracali głowę, a na koniec miesiąca rozliczali się finansowo z rozmów.

Weronika nie miała wyboru, musiała zadzwonić do rodziców.

ROZDZIAŁ 4

Weronika z bijącym sercem słuchała sygnału w telefonie. Czekała na połączenie z ojcem. Nie może spokojnie rozmawiać, ponieważ jest w mieszkaniu sąsiadki. W tych czasach policja miała już telefony, inni dawali łapówki, albo mieli inne dojścia do telekomunikacji, żeby tylko mieć w domu telefon.

W końcu usłyszała w słuchawce głos ojca.

— Co tam córka u ciebie słychać, mały zdrowy?

— Zdrowy, tylko mam sprawę do was.

— Jaka to sprawa?

— Mały będzie jechał do sanatorium, potrzebuję pieniędzy na wyprawkę.

— Oj córka, mu nie mamy pieniędzy, ale pogadam z mamą.

— Bardzo mi na tym zależy, sama też już wzięłam pożyczkę, ale to kropla w morzu potrzeb.

— Dobrze, coś wymyślimy i dam ci znać.

— Dziękuję tato, będę wam wdzięczna.

— Przecież nie zostawimy cię w potrzebie, zwłaszcza, że chodzi o dziecko.

Weronika odłożyła słuchawkę i łzy jej poleciały po policzkach.

Sąsiadka postawiła przed Weroniką szklankę z kawą.

— Wszystko będzie dobrze. Niech się pani nie załamuje, dzieci mają tylko panią.

— Nie daję rady, mąż ma wszystko gdzieś, lekarze wyciągają ręce, czuję się jakbym była między sępami. A ja toczę ciągle o coś walkę.

— Takie mamy życie, może zje pani sałatki?

— Nie dziękuję, nic nie przełknę.

— Dużo pani potrzebuje tych pieniędzy?

— Dużo, moja pożyczka pokryła część kosztów, a oni chcą wszystko nowe, to są duże sumy.

— Jak pani zabraknie, mogę pożyczyć parę tysięcy, mąż na pewno się zgodzi, wie, jakie ma pani warunki.

— Dziękuję, jest pani dobrą kobietą.

Weronika wróciła do domu i wzięła się za gotowanie obiadu. Co jak co, ale jeść dzieci muszą.

Na drugi dzień z samego rana, kiedy szykowała córkę do szkoły, a synka do żłobka, ktoś zapukał. Poszła otworzyć, i zobaczyła w progu mamę.

— Mama, ucieszyła się.

— Tak kochanie, mama, jakże inaczej.

Weronika ucieszyła się, dawno się nie widzieli, więc taka wizyta ucieszyła i dzieci.

— Przywiozłam ci pieniądze, musisz przecież wyprawić małego do sanatorium.

— Skąd wzięliście pieniądze?

— Trochę miałam grosza, o których nie mówiłam ojcu, ale w takim wypadku musiałam mu powiedzieć i ustaliliśmy, że damy tobie, bo to zacny cel.

Weronika ucałowała mamę i z radości zapomniała, że musi szykować się do wyjścia.

— Zostaw, ja zostanę z małym, a ty idź spokojnie do pracy.

Kiedy wróciła po piętnastej, na stole stał obiad, dzieci nakarmione i radośnie szczebiotały siedząc z babcią w pokoju pośród zabawek.

Jakże piękny to był widok.

ROZDZIAŁ 5

Weronika jest już w podróży do Rabki. Pociąg kołysze wagonami, stukot kół dudni po głowie. To już dwunasta godzina męczącej drogi do sanatorium.

Z Weroniką jest brat, który po prostu sobie śpi. Weronika nie może zasnąć, mimo, że synek śpi wtulony w jej ramiona.

Patrzy na dziecko i serce jej się kraje, bo będzie musiała zostawić swojego ukochanego synka i nie będzie go widziała przynajmniej przez trzy miesiące.

Będzie mogła tylko wysyłać paczki i listy. Ale cóż to dziecko zrozumie z tego?

Dojeżdżają do Krakowa, jeszcze muszą dostać się do Rabki.

Kiedy wysiadła z pociągu ulica jej falowała, miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Jest osłabiona, a na dokładkę dziecko zaczyna marudzić. Też jest zmęczone, a przed nim rozstanie z mamą.

Weronika wyciera łzy, ale stara się nie pokazać synkowi, jak bardzo ją boli rozstanie.

Kiedy dojechali na miejsce było już ciemno. Oddała synka w ręce pielęgniarki.

— Mamo nie, mamo nie — krzyczał synek.

— Niech się pani nie martwi, powiedziała lekarka, szybko się przyzwyczai.

— Mogę dzwonić, żeby zapytać się o jego zdrowie?

— Tak, może pani dzwonić.

Teraz zwróciła się do brata Weroniki — niech pan się zaopiekuje mamą, ona jest już wykończona.

— Zajmę się nią, odpowiedział.

Kiedy już znaleźli się poza murami sanatorium, powiedział do niej, żeby wzięła się w garść, bo muszą wracać, przecież ojciec dał mu wolne tylko do jutra, zatem nie będzie hotelu.

Nie była w stanie nawet się spierać.

Nie pamięta dokładnie jak wracali, była jakby w letargu, grunt pod nogami ciągle jej się uginał, a sama trzymała się ramienia brata żeby nie upaść.

Kiedy dotarli do domu był już wieczór dnia następnego.

Kiedy już znalazła się w domu, rzuciła się na wersalkę i zasnęła. Spała do rana w ubraniu, bez jedzenia dwa dni. Kiedy się obudziła, musiała pojechać do rodziców po córkę.

Przez trzy miesiące przepłakała z tęsknoty za dzieckiem. Dobrze, że była córka bo inaczej by nie wyrobiła.

Razem z córką pakowały paczki raz w tygodniu i razem z listem, słodyczami, zabawkami wysyłały do Rabki. Córka też tęskniła, często pytała co i jak. To pomagało im w tęsknocie.

Po trzech miesiącach Weronika jechała po synka razem ze znajomą, którą synek nazywał nianią.

Jakaż była radość, kiedy mogła przytulić synka i już nie wypuszczać z ramion.

W domu synek musiał się przyzwyczajać do nowej sytuacji, ale szybko sobie wszystko przypomniał.

Od teraz Weronika miała spokój — synek był już zdrowy, nie dostawał ataków astmy.

Czas szybko upływał, synek już jest dużym młodzieńcem, który jest grzeczny, dobrze się uczy, ma swoje pasje z czego Weronka jest dumna.

Wprawdzie już zostali sami, bo już nie ma rodziców i nie ma ojca dzieci, ale cóż, życie toczy się dalej.

Niestety, bieda zaczyna zaglądać w oczy. Zostali bez dodatkowych pieniędzy dlatego nie jest dobrze.

Jak większość ludzi, zaciskali przysłowiowego pasa.

ROZDZIAŁ 6

Weronika nie daje sobie rady z finansami, problemami i dorastającym synem. Z grzecznego, miłego dziecka stał się łobuziakiem.

Zaczął ćwiczyć, walić w worek, który był uwieszony sufitu w jego pokoju.

W końcu doszło do tego, że rzucił szkołę i zaczął zajmować się czymś, co nie do końca rozumiała.

Winiła za to to wszystko siebie, ponieważ nie umiała zapewnić dzieciom praktycznie niczego. Stała się wrakiem człowieka. W końcu doszło do tego, że straciła kontakt z rzeczywistością.

Był to dla niej trudny czas, ponieważ zdawała sobie sprawę, że niszczy własne dzieci przez swoją nieudolność.

Choroba przykuła ją do łóżka na cztery lata. W tym czasie przeszła udar, raka, który na szczęście był operacyjny. Potem jeszcze czekały ją zabiegi pod narkozą, które poprawiały jej jakość życia.

Powoli wracała do formy, ale to był bardzo długi okres czasu.

Kiedy uporała się z depresją, zaczęła wychodzić z domu i podziwiać przyrodę, ponieważ była to wiosna, piękna wiosna.

Pewnego dnia syn przyprowadził do domu dziewczynę.

Weronika nie dowierzała, przecież on jest jeszcze dzieckiem!

— Mamo, Magda od dzisiaj mieszka z nami, powiedział, i zaciągnął dziewczynę do swojego pokoju.

— Ej, jak to mieszka?

— To jest moja dziewczyna.

Musiała się z tym pogodzić. Dobrze, że córka nie sprawia kłopotów, inaczej by się załamała.

Ale takie młodzieńcze miłości zazwyczaj kończą się szybko, dlatego odetchnęła kiedy się rozstali.

Jednak nie takie to proste, ponieważ zaczęły przychodzić różne dziewczyny i chłopcy wątpliwej reputacji.

Zastanawiała się, kiedy to się skończy i czy nie skończy się czasem drastycznie. Nie mogła się z tym pogodzić.

Któregoś dnia złapała syna na paleniu papierosów.

— Co ty robisz, po co było to leczenie, wydawanie pieniędzy i wożenie cię do Rabki?

Rozpłakała się. Syna widocznie wzruszyły łzy matki, bo powiedział, że to nie jego papierosy i już nie będzie palił. Dotrzymał słowa.

Ale wydawało się jej, że chyba ma do czynienia z narkotykami, ponieważ znalazła u niego w pokoju czarną od dymu fifkę.

— Co to jest, krzyknęła?

— To nie moje, to kolegi.

— Co ty wyprawiasz, nie wiesz do czego prowadzą narkotyki?

— Mówiłem ci, że to nie moje.

Weronika nie miała siły, aż do momentu kiedy dostała wiadomość, że syn jest na granicy zatrzymany przez niemiecką policję.

Było po północy kiedy biegła wałem na most, żeby zabrać syna, niestety, kazali jej rano przyjść do sądu niemieckiego.

Niestety nie poszła, bo nie znała ani języka, ani adresu, a poza tym, nie była w stanie nawet wyjść z domu.

Późnym popołudniem wrócił do domu z wyrokiem.

To nie wszystko, ponieważ jeszcze miał jakieś przewinienia w Polsce, o których nie miała pojęcia. Dostał karę, dlatego przyszło mu zapłacić sporą sumkę. A ponieważ Weronika nie miała pieniędzy musiał sam zarobić.

Okazało się że byli z nim tacy dobrzy koledzy, dlatego zwalili winę na jej syna, i teraz on ponosi całą odpowiedzialność.

Weronika pomyślała, że chyba to dobra dla niego nauczka na przyszłość.

ROZDZIAŁ 7

Tego popołudnia Weronika zatopiła się w pościel i spała. Nie było jej łatwo, ponieważ dokuczały jej choroby. Była z tym sama i jak zwykle borykała się z lękami.

W pewnym momencie poczuła, że ktoś ją delikatnie szarpie za ramię. Otworzyła oczy i zobaczyła syna.

— Mamo, to jest Agata, będzie z nami mieszkała.

— Jak to będzie mieszkała?

— To jest moja dziewczyna, więc zamieszka ze mną.

— Dzień dobry pani, powiedziała dziewczyna nieśmiało.

— Dzień dobry, ile ty masz lat dziecko?

— Prawie siedemnaście.

— Czy wy żeście powariowali, oboje jesteście za młodzi na związki.

Ale już jej nie słuchali. Syn wziął za rękę dziewczynę i zniknęli w jego pokoju.

Weronika była zdruzgotana.

Rozumiała, że syn może mieć dziewczynę, ale żeby od razu zamieszkać. Przecież zaczął pracę, szkołę wieczorową, kiedy będzie miał czas dla Agaty?

Jednak nie miała na to wpływu, syn już miał dwadzieścia lat, zatem w imię prawa był dorosły. Ale czy będzie odpowiedzialny?

Tak rozmyślając nawet nie zauważyła, że przyszedł kuzyn jej syna ze swoją dziewczyną. Cała trójka szykowała się do szkoły.

Zatem co będzie w tym czasie robiła Agata?

— Cześć ciocia, przywitał się z nią.

— Cześć, co słychać u was?

— A nic takiego, wie ciocia, praca, szkoła i dom.

— A co u rodziców?

— Dziękować Bogu zdrowi.

— I to najważniejsze.

Zrobili kawę i gwarno zrobiło się w pokoju syna.

Weronika oglądała telewizję i to był jej cały świat. Troska o syna nie dawała jej spokojnie odpoczywać.

Żeby tylko nie narobił sobie problemów. Z kuzynem wiedziała, że niczego nie zrobi, bo to spokojny i odpowiedzialny chłopak.

Kiedy poszli do szkoły, Agata też wyszła — i dobrze, pomyślała, niech mi się nie kręci pod nogami.

I tak toczyły się dni, tygodnie i w końcu skończyli szkołę.

Czas tak szybko leci, nie wiedzieć kiedy w życiu Weroniki nastał spokój i poczucie bezpieczeństwa.

Choroby jej nie opuszczały, ale stabilne życie wyciszyło Weronikę, dlatego ustąpiły niektóre dolegliwości.

Agaty już nie ma w życiu syna, za to często zmienia dziewczyny, chodzi na dyskoteki, i z kolegami na piwo.

Nie jest to łatwe dla niej, ale lepsze to, niż pakowanie się w kłopoty.

Na jednej z takich dyskotek poznał Karolinę. Spotykali się, często przychodziła do niego, on latał do niej, widać było, że to coś innego niż z innymi dziewczynami.

Pewnego dnia poprosił ją o rozmowę.

— Mamo, ona ma dziecko.

— Dziecko? I co, chcesz z nią być?

— Mi nie przeszkadza.

— Nie jest łatwo wychowywać dziecko, zwłaszcza cudze.

— Mamo, przestań. Ale jest jeszcze jedna sprawa, chcemy zamieszkać razem.

Weronika była przestraszona. Co jak co, ale dziecko pod jej dachem, i to nie jego, tylko jakiegoś faceta.

Tego nie mogła sobie wyobrazić. Ale nie wiedziała, co to dziecko będzie znaczyło dla niej, i ile problemów przysporzy.

Wszystkich czekała niezła przeprawa.

ROZDZIAŁ 8

W domu zrobiło się gwarno. Kajetan okazał się dzieckiem temperamentnym. Wszędzie go było pełno. Ale Weronika zauważyła zmiany u syna.

Już go nie ciągnęło do kolegów, przychodził z pracy i zajmował się dziewczyną i jej dzieckiem. Razem robili wszystko.

Zauważyła również, że Kajetan jest dzieckiem zaborczym.

Kiedy syn siadał na wersalce, Kajetan dosłownie kładł mu się na plecy i powtarzał; mój tata, do chwili kiedy ktoś to potwierdził. Domagał się uwagi i ciągle chciał być w centrum zainteresowania.

Domagał się płacząc, krzycząc i robiąc różne rzeczy, które potem trzeba było naprawiać.

Weronika była zmęczona tymi krzykami, dlatego wolała siedzieć w pokoju.

Nie chciała im zwracać uwagi, bo niby co mieliby zrobić? Trzeba było to niestety przeczekać.

A kiedy przyszedł czas iść do szkoły, trzeba było odprowadzać małego i odbierać.

Często też Kajetan chodził do swoich dziadków, bo przecież to z nimi był zżyty, a nie z Weroniką.

Coraz bardziej przyzwyczajała się do Kajetana. Była już dla niego też babcią, co ją bardzo cieszyło.

Nie miała swoich wnuków, to chociaż jeden nazywa ją babcią. To nic, że nie syna, przecież dzieci kocha się za nic, za to że są.

Pewnego razu przyszedł syn do jej pokoju z wiadomością, która zaniepokoiła Weronikę.

— Mamo, chcemy się wyprowadzić i na próbę zobaczyć czy damy radę żyć ze sobą tak na poważnie.

— A teraz to nie na poważnie?

— Chodzi o to, czy damy sobie ze wszystkim radę samodzielnie.

— Jak musicie, to co ja mam do gadania.

Weronika poczuła się strasznie. Córka się wyprowadziła i z mężem kupili sobie mieszkanie, teraz syn się wyprowadzi. Poczuła się porzucona i niechciana, ale nic nie pokazywała po sobie.

Najgorszy był ten dzień, kiedy już nie było syna w domu, i Weronika poszła do sklepu po zakupy.

Weszła z koszykiem między regałami, i nie miała pojęcia co ma kupić.

Nie potrzebowała teraz dużych zakupów, tylko co ma wziąć?

Wyszła ze sklepu. Nic nie kupiła. Szła ulicą, a łzy same płynęły po policzkach. Co za koszmarne uczucie.

Zdała sobie sprawę, że jej dzieci dorosły do samodzielnego życia i już jej nie potrzebują, to ona bardziej potrzebuje ich. Ale przecież nie będzie się upominała, czy mówiła o swoich bolączkach emocjonalnych.

Jakiś etap w życiu się kończy, zaczyna się coś nowego, z czym Weronika musi sobie sama poradzić.

Syndrom opuszczonego gniazda musi pokonać.

Za parę miesięcy syn wrócił z dziewczyną i dzieckiem.

— Mamo, będzie taniej mieszkać z tobą.

— Pewnie, że taniej.

Weronika znowu musi się przyzwyczaić do gwaru, zajmowania łazienki, kuchni.

A było tak spokojnie.

ROZDZIAŁ 9

Teraz Weronika miała za zadanie odprowadzać małego do szkoły. Dla niej był to trudny czas, ponieważ sama borykała się z objawami depresji, ale nie mówiła nic nikomu, ponieważ nie chciała, żeby ktokolwiek o tym wiedział.

Często w nocy nie spała, walczyła z lękami i objawami somatycznymi.

A rano niestety, musiała zwlec się z wersalki i przełamać samą siebie. Dziecko musiało być w szkole.

Mały, jak już wspomniałam, był niesfornym dzieckiem, dlatego robił co chciał, a Weronika tylko pilnowała, żeby sobie nie zrobił krzywdy.

— Babciu, pójdziemy do kaczuszek, zapytał Kajetan kiedy już szli do szkoły?

— Dobrze, pójdziemy, ale czy zdążymy przed lekcjami?

— To koło szkoły.

No i wyprowadził Weronikę daleko od szkoły, dlatego potem musieli szybko iść, żeby zdążyć przed dzwonkiem.

Kaczuszki faktycznie ładne, a i pies, który wprawdzie duży, jednak łagodny i przyjacielski.

I tak przeleciał rok, potem drugi.

W końcu zaczął Weronice dokuczać fakt, że syn do tej pory nie wziął ślubu ze swoją narzeczoną. Weronika zaczęła od czasu do czasu przebąkiwać o tym synowi.

Byli zajęci sobą, pracą a czas przeciekał przez palce.

W końcu zapadła decyzja — zaklepany termin ślubu.

Weronika aż klasnęła w dłonie — w końcu!

Pełna szczęścia zaczęła myśleć, w co się ubierze.

Nie była przecież bogata, ciągle tych pieniędzy brakowało, ale wie, że musi coś ze sobą zrobić.

Młodzi załatwiali swoje sprawy związane ze ślubem i weselem, a Weronika szukała krawcowej, żeby uszyć sukienkę dla siebie.

Nie pomyślała logicznie, a i nie było komu jej doradzić, dlatego krawcowa uszyła to co uszyła, i Weronika wyglądała koszmarnie.

„Najważniejsze, że biorą ślub — pomyślała”

Nadszedł ten radosny dzień. Młodzi wyglądali pięknie, a Kajetan w swoim garniturku jak mały dżentelmen.

Ceremonia przebiegła spokojnie. Było wiele uśmiechów, radości, a na koniec życzenia i jakieś obrzędy z tym wszystkim związane.

Teraz samochody pojechały pod salę weselną i zaczęło się biesiadowanie.

Było upalnie, ledwo Weronika wytrzymywała, weselnicy też byli spoceni, ale zabawy sobie nie odmawiali.

Weronika pojechała nad ranem spać do córki, żeby zostawić mieszkanie dla biesiadników, którzy zechcą przenocować.

Na drugi dzień poprawiny, ale Weronika nie miała już siły tam iść, zatem po zebraniu położyła się spać.

Wieczorem usłyszała na klatce schodowej śpiew. Był to jej syn z żoną, śpiewali sobie „żono moja”

Weronika uśmiechnęła się sama do siebie.

„Niech się cieszą, takie ich dzisiaj prawo.”

Weszli do jej pokoju i opowiadań nie było końca.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 76.68