Lasagne
Kamila
Gdyby tak spojrzeć na wszystkie wydarzenia z naszego życia, pewnie wielu z nas doszłoby do wniosku, że każde, nawet najgorsze i najbardziej okrutne zdarzenie, każda znienawidzona i odpychająca, upokarzająca nas osoba, każdy grzech i każde nieszczęście doprowadza nas jednak do szczęśliwego zakończenia. Czy naprawdę tak jest, czy zawsze wszystko kończy się dobrze, czy „żyli długo i szczęśliwie” to ostatnie zdanie również naszej bajki? Tego określić nie mogę nawet teraz, po latach zmagań z moim życiem, z moją chorobą i z moimi demonami, tymi wewnątrz mnie — szydzącymi ze mnie i moich starań oraz tymi realnymi — skrytymi za uśmiechniętymi twarzami przyjaciół, bliskich i miłych nieznajomych, czekających tylko na moje kolejne potknięcie.
W dzisiejszych czasach świat opiera się na jedzeniu, tworzone potrawy nie mają już za zadanie jedynie zaspokojenia naszych fizjologicznych potrzeb. Potrzeba jedzenia niewiele powinna się różnić od potrzeby wydalania, a umniejszanie jej do wyłącznie „czynności” w obecnych czasach spotyka się z ogromnym i buntowniczym sprzeciwem. Jedzenie odgrywa tak istotną pozycję w planie dnia, że gdy jesteśmy zmuszeni sobie odmówić posiłku, zaczynamy wręcz świrować, popadając nierzadko w obniżone nastroje — przez smutek aż po agresję. Czy na tym ma opierać się świat? Na żarciu?
— Smacznego, kochanie! — powiedziałam radośnie, stawiając przed moim mężem duży, żółty talerz z obiadem.
Pysznie pachnąca lasagne z wylewającym się gęstym sosem pomidorowym, oczywiście z pomidorów z puszki, przykryta sporą warstwą ciągliwego, soczystego żółtego sera gouda wyglądała jak ze zdjęcia z naprawdę dobrej książki kucharskiej. Obiad marzeń! Gdyby ta lasagne miała oczy, z pewnością puściłaby mi zawadiackie oczko, a gdyby miała usta, zagwizdałaby apetycznie z aprobatą. Zapach zapowiadający nie lada wyżerkę rozprzestrzenił się już po całym mieszkaniu i zapraszał do posiłku. Mięso, z którego wyczarowałam ów cud, zdawało mi się mięsem dobrym i pożytecznym w swoim rodzaju, zakupionym w małym sklepiku parę ulic od naszego bloku z zachęcającym bardziej lub mniej szyldem nad drzwiami „Prosto od rzeźnika!”. Zadowolona zasiadłam naprzeciwko mojego małżonka z równie dużą porcją jedzenia przed sobą. Smak, który połechtał moje kubki smakowe na pewno można było zaliczyć do tych wyszukanych i zadowalających.
Gdy przełknęłam potężny kęs jedzenia, zapragnęłam więcej i więcej, niczym nimfomanka kosztująca kolejnych uciech cielesnych z młodym, przystojnym mężczyzną. Mojego męża z pewnością nie można było już zaliczyć do tych młodych ani do przystojnych. Aleksander miał już czterdzieści lat i mocno sfatygowaną twarz, zdradzającą wiele lat używek, setki nieprzespanych nocy i niezdrowych nawyków, których ja od dekady byłam nieodłączną częścią. Pobraliśmy się szybko, ledwie wiedząc kim tak naprawdę jesteśmy. Wtedy zdawało mi się, że łączyło nas niesamowite i mocne uczucie — miłość. Dzisiaj niewiele z niej już zostało, a do mężczyzny, którego przez pierwsze dwa lata małżeństwa wręcz ubóstwiałam, czułam teraz wręcz obrzydzenie. Pomimo tego starałam się być dobrą żoną, chciałam dbać o niego i udawać, że nasze płomienne uczucie nigdy nie wygasło.
— Postarałaś się dzisiaj, kochanie — rzekł z wypchanymi ustami, a sos pociekł mu z kącika ust.
— Cieszę się, że ci smakuje.
Poczułam radość, że posiłek spełnił jego oczekiwania, tak jakby od tego zależeć miały przyszłe tygodnie życia. Jadłam dalej swoją porcję, zupełnie już nie patrząc w kierunku tego tłustego, obżerającego się mężczyzny. Tak, jedzenie dawało mi władzę, ale i zaspokojenie moich potrzeb, zastępowało mi bliskość, bezpieczeństwo i troskę, których z jego strony chyba tak naprawdę nigdy nie zaznałam. Jako trzydziestopięciolatka marzyłam o powiększeniu naszej rodziny, słodkie maleństwo rozświetlałoby każdy mój dzień i w końcu ktoś naprawdę by mnie chciał i cenił, jednak pomimo wielu miesięcy starań nie mogłam zajść w ciążę, co doprowadzało mnie do cichej rozpaczy.
— Dzisiaj chciałabym spróbować — wyszeptałam i utkwiłam wzrok w talerzu.
Ciche westchnięcie satysfakcji, które wydał mój mąż napawało mnie odrazą, wiedziałam, że nie zależy mu na stworzeniu prawdziwej rodziny tak jak mi, ale widział w moich staraniach prawdziwy pretekst do rozwiązłego życia erotycznego, na które w innej sytuacji nigdy bym już nie pozwoliła. Miał swoje, jakby to ująć delikatnie, upodobania, które niejednej kobiecie zawróciłyby w głowie, gdyby nie to, że nie był już ani młody, ani przystojny. Oczywiście był też żonaty, co jak na razie skutecznie powstrzymywało go przed zdradą.
— Nie obżeraj się tak, kochanie. Będziesz musiała się dzisiaj postarać — odpowiedział sarkastycznie, a ja uniosłam wzrok i spojrzałam na jego spoconą twarz — bardziej — podkreślił ostatnie słowo.
Kiwnęłam głową, zjadłam ostatni kęs, a resztę posiłku odsunęłam od siebie w geście rezygnacji. Często zastanawiałam się, co się stało z tą dwudziestopięciolatką, która poślubiła Aleksandra. Gdzie zniknęły moje szczupłe, długie nogi, wydatny biust i wąska niczym u osy talia? Przywoływałam również wspomnienia mojego męża z początku naszej znajomości. Nigdy nie był chudy, a jego ramiona były bardziej otłuszczone niż twarde od mięśni, jednak był przystojny. Pierwszą cechą, która zwróciła moją uwagę był jego wzrost, sto osiemdziesiąt dziewięć centymetrów było wystarczające, bym czuła się przy nim taka onieśmielona i malutka. Dzisiaj moja talia ukryła się za fałdką tłuszczu, a nogi zawsze schowane były pod za dużymi jeansami. Wstydziłam się swojego ciała i wstydziłam się siebie, ale nie postrzegałam tego jako coś negatywnego, oczywiście do czasu.
Po obiedzie zebrałam naczynia i wstawiłam je do zmywarki, choć naprawdę uwielbiałam zmywać, bardzo często spotykało się to ze złowrogim spojrzeniem Aleksandra, który nade wszystko cenił sobie pieniądze, a przecież zmywarka zużywa mniej wody niż ja. Byłam właśnie takim beznadziejnym sprzętem domowym, który tylko czekał, aż właściciel postanowi się go pozbyć lub wymienić na nowszy model. Gdy skończyłam ogarniać kuchnię postanowiłam, że wezmę gorący prysznic, by odprężyć moje ciało i w duchu modliłam się o owocną noc z mężem, która zapewniłaby mi najbliższą mojemu sercu istotę — dziecko. W głębi jednak nie byłam przekonana, czy aby na pewno chcę mieć z tym mężczyzną potomstwo i czy w ogóle powinnam dalej próbować. Być może los dawał mi wyraźny sygnał, że powinnam go zostawić, ale ja jako wierna, dobra żona nie mogłam posłuchać.
Wyszłam spod prysznica i przejrzałam się w lustrze. W rzeczywistości nie byłam aż tak gruba jak Aleksander, miałam ledwie dwadzieścia kilogramów nadwagi. Moje piersi nadal były seksowne i jędrne, ale tłuszcz na brzuchu i biodrach skutecznie umniejszał ich urok. Wiszący, drugi podbródek i zaokrąglona twarz zdawały się nie moje, a własne odbicie było zupełnie obce. Czułam, że to nie jest już moje ciało, zostałam zniewolona i nie mieszczę się w obecne, społeczne kanony piękna. Mój mąż często okazywał mi brak zainteresowania, czasami wręcz jego organizm odmawiał współżycia, nie miałam pojęcia czy ze względu na mnie, czy na jego otyłość. Wtedy zaczął wymyślać różne historyjki i sceny, w których musiałam brać udział, aby móc począć dziecko. Rzeczy, które nieraz kazał mi robić, przekraczały obszar moich fantazji, a wchodziły bardziej w sferę koszmarów nocnych, ale czułam, że tak powinnam działać. Zamykać oczy, zaciskać zęby i czekać, prosząc Boga, by skończył jak najszybciej. I tak zazwyczaj było, parę minut męki i spokój, ale moja macica sprawnie odrzucała każde zapłodnione jajeczko, o ile do tego faktu w ogóle dochodziło. Pragnienie posiadania dziecka całkowicie zawładnęło mną i sprawiło, że wyrzekłam się samej siebie, ale nie było to tak okropne jak wizja samotności, która wcześniej czy później mnie czekała.
Gorące strumienie wody spływały po moich plecach, opływające uczucie ulgi rozprzestrzeniało się po moim ciele i zastanawiałam się, ile jeszcze wytrzymam ciągłego poniżania i życia w tak toksycznym układzie.
Wiele razy Sylwia zadawała mi pytanie, dlaczego jeszcze jestem z tym facetem, a jej twarz zdradzała wtedy lekką odrazę. Trwałam w tym związku już tak bardzo długo, że jakakolwiek myśl o zmianie napawała mnie lękiem i to najprawdopodobniej było powodem całej mojej sytuacji. A może bałam się zostać sama i że nikt inny nie będzie chciał się ze mną związać. W każdym razie moje małżeństwo z Aleksandrem było iluzją, dla mnie stał się już wyłącznie darmowym dawcą spermy. No jednak nie do końca darmowym. A ja dla niego babą od sprzątania, gotowania i seksu. Myśl o tym, że każdy związek prędzej czy później przybiera taki układ w pewnym sensie mnie pocieszała, nie byłam jedyną nieszczęśliwą żoną, ale i dawała mi mocnego kopniaka w brzuch krzycząc „Jesteś beznadziejna!”.
Sylwię poznałam na długo przed poznaniem mojego męża, mieszkałyśmy na jednym osiedlu na warszawskim Bródnie. Niskie, szare bloki przez wiele lat podsłuchiwały naszych wyznań i przyjacielskich rozmów. Ta kobieta od zawsze uwielbiała plotki, więc zawsze miałyśmy ciekawe tematy do pogawędek. Zarówno o naszych, osobistych sprawach, jak i zabawnych, nieraz nawet żałosnych wydarzeniach wśród znajomych, sąsiadów, później współpracowników. Kiedy poszłam na psychologię, Sylwia zawsze się trochę mnie naśmiewała, że sama nie potrafię ułożyć sobie życia, a chcę pomagać innym rozwiązywać problemy. Zazwyczaj tak bywa i tutaj moja przyjaciółka miała stuprocentową rację. Pomagać zwykle chcą osoby, które albo taką pomoc same otrzymały, albo nadal jej szukały, a stając się specjalistą z wiedzy na temat ludzkiej psychiki, zachowań, reakcji i uczuć, można odnieść wrażenie, iż odnajdzie się swoje koło ratunkowe. W takim podejściu nie ma niestety nic z prawdy i sama szybko się o tym przekonałam. Na ostatnim roku studiów poznałam Aleksandra, postawnego mężczyznę z zabójczym poczuciem humoru, lekko arogancko podchodzącego do innych, przez co chyba jeszcze bardziej się ucieszyłam, gdy zwrócił na mnie uwagę.
Przedstawiono nam sobie na jednej z uroczystości uniwersyteckich, w tamtym czasie mój mąż wykładał prawo na uczelni, a to jeszcze podsycało w nas płomień uczuć. Wykładowca i studentka, co prawda nie prowadził nigdy żadnych moich zajęć, a nawet nie przebywaliśmy w tych samych budynkach, ale dreszczyk emocji był naprawdę kuszący. Wypowiadał się w sposób gustowny, zawsze wiedział, jak się zachować, kiedy coś powiedzieć, a kiedy ugryźć się w język. Czarne włosy zaczesywał sobie na bok, a jego dłuższa grzywka sprawiała, że momentami był uroczo tajemniczy. Dzisiaj z całej tajemniczości pozostały tylko sekrety i niewypowiedziane słowa, głównie moje, bo gdy tylko zamieszkaliśmy razem, Aleksander zupełnie zapomniał o swoich manierach i wiele razy ranił mnie podczas sprzeczek. Ale to tylko słowa, głupie, wypowiedziane pod wpływem emocji i nieprzemyślane — tłumaczyłam sobie po każdej kłótni.
Po niecałym roku narzeczeństwa Aleksander wprowadził się do mnie, do mieszkania, które odziedziczyłam po dziadku na Bielanach. Sam posiadał jeszcze dwie kawalerki w centrum Warszawy, ale wspólnie postanowiliśmy, że można je spokojnie wynająć, a u mnie będziemy mieli więcej miejsca. Osiemdziesiąt metrów kwadratowych, oddzielny salon, łazienka i ogromna kuchnia wydawały się być dla nas za duże, może mniej byśmy się od siebie oddalili w ciasnym lokum, lecz myśleliśmy przyszłościowo i oboje chcieliśmy szybko powiększyć rodzinę. Teraz dodatkowy pokój stał zagracony starymi kartonami z książkami, których już nigdy nie przeczytamy i wieszakami z ubraniami, w które już nigdy się nie zmieścimy.
Wyszłam z łazienki odprężona i wsunęłam się do łóżka, w którym leżał już mój mąż. Nie czułam tej ekscytacji, jak kiedyś, nie czułam właściwie nic poza ogarniającą mnie nadzieją, że dzisiaj, właśnie dziś może się udać. Równie dobrze, a może nawet wygodniej byłoby, gdyby przyniósł mi swoje nasienie w kubeczku i kazał samej się zapłodnić. Aleksander prowadził swoją kancelarię, ale nadal wykładał prawo na uniwersytecie, więc codziennie widywał masę szczupłych, pięknych studentek, na które mógł się napatrzeć, nie dziwiło więc mnie to, że starsza, opatrzona już żona z nadwagą zupełnie go nie kręci. Jednak miałam jedną przewagę nad tymi dziewczynami, żadna z nich nie pozwalałaby mu robić co chce, żadna nie pozwalałaby się tak upokarzać i poniżać. W łóżku to on rządził i doskonale wiedział, że nie zaprotestuję, spełniał swoje dziwne fantazje, nie bacząc na to, jak ja mogę się czuć i czy w ogóle coś czuję, poza odrazą rzecz jasna. Być może w ogóle go to nie interesowało, pragnął tylko zaszaleć, a kiedy dopadł go kryzys wieku średniego, już całkiem pomiatał mną jak dmuchaną lalką. Nie było w naszych zbliżeniach nic z bliskości, czułości czy romantyzmu, czysty, ludzki mechanizm prokreacji ubarwiony wyobraźnią mojego męża.
Przysunęłam się do niego bliżej, byłam zupełnie naga, jednak on nie uniósł nawet oczu znad książki. Okulary w grubych, czarnych oprawkach ledwo mieściły mu się na nosie, a na czole dostrzegłam kilka kropel potu.
— Kamila, nie mam dzisiaj siły — skwitował moje starania i zsunął ciało w dół tak, że ledwie widziałam jego twarz zza książki.
— Dzisiaj mam dni płodne, proszę cię, Olek, spróbujmy — wyszeptałam błagalnym tonem i poczułam się jak żebraczka na rynku prosząca bogacza o złotówkę.
Odłożył książkę, zdjął okulary i spojrzał na mnie z lekko aroganckim uśmiechem. Westchnął głęboko, jakby z łaską zgadzał się na seks. Odsłonił kołdrę i kiwnął głową w stronę swojego krocza. Nie widziałam po nim, aby był podniecony, ale wiedziałam, że mogę to zmienić i zwiększyć szansę na spełnienie mojego marzenia o byciu matką. Schyliłam się i zbliżyłam twarz do jego bokserek.
Chwycił mnie za włosy i mocno przyciągał do siebie moją głowę, a ja miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Brakowało mi tchu, a oczy wypełniły się łzami, kiedy delikatnie jęczałam bynajmniej nie z rozkoszy. Za to on wydawał z siebie głośne pomruki przypominające świnię i jeszcze szybciej zaczął targać moją głową do góry i na dół. Nie zwalniał tempa, skóra na czaszce bolała od ciągłych pociągnięć, a policzki były mokre od moich łez. Tak bardzo czułam się upokorzona i zniesmaczona całą tą sytuacją, a przecież kiedyś nasze porywy miłosne sprawiały mi prawdziwą przyjemność i satysfakcję. Z bólem serca zgadzałam się na te okropne rzeczy i starałam się myśleć tylko o tym, aby osiągnąć swój macierzyński cel, by odnaleźć tę jedyną, prawdziwą miłość, którą mogło dać mi moje dziecko. Aleksander nie przestawał, a ja po jego świńskich odgłosach czułam, że jest bliski szczytowania. Chciałam się wyrwać i krzyknąć by przestał, ale on złapał mnie od tyłu za kark i mocno dociskał, aż poczułam w ustach słony smak spermy. Odskoczyłam od niego, gdy tylko puścił moje włosy i wyplułam całą zawartość jamy ustnej na podłogę.
— Kurwa mać! Zwariowałeś? — wydarłam się i pobiegłam z płaczem do łazienki.
Płukałam usta dziesięć minut, żeby potem i tak zwymiotować. Nie znosiłam go, gardziłam nim i nienawidziłam siebie. Za to, że na to zezwalam i za to, że zupełnie siebie już nie szanuję, a przecież całe życie powinno opierać się głównie na szacunku do siebie samego i traktowaniu siebie oraz swojego ciała w najlepszy z możliwych sposób. Ochlapałam czerwoną twarz zimną wodą i uniosłam wzrok znad umywalki w lustro. Moje odbicie w trafny sposób zdradzało moje uczucia. Zapuchnięte od płaczu oczy symbolizowały mój ogromny smutek i żal, sine, zaciśnięte usta niemoc, a rozczochrane włosy i wypieki — rozwiązłość i kurestwo. Czy naprawdę nie zasługiwałam na związek pełen miłości i zaufania? Czułam się beznadziejna, gruba i brzydka, do tego bez żadnych wartości życiowych, które mogłabym przekazać mojemu jeszcze niepoczętemu dziecku. Zwątpiłam czy na pewno jestem godna zostać matką, a może to los dawał mi wyraźny znak, że nie tędy droga i że nic nie wskóram błagając męża o kolejne stosunki, kiedy najzwyczajniej w świecie nie jest mi pisane macierzyństwo.
Usiadłam na toalecie i schowałam twarz w dłoniach, nie chciałam już płakać, ale łzy bez ustanku wypływały z moich oczu, a wargi delikatnie drgały w niemym łkaniu. Miałam dosyć i chyba potrzebowałam takiego silnego impulsu, by w końcu to zrozumieć. Nie chciałam już nawet patrzeć na mojego męża, a on musiał traktować mnie jak gwiazdę filmu porno najniższej klasy, aby dojść. Najwyraźniej zaczęły go kręcić również sceny agresji, a na to już nie mogłam mu pozwolić. Kąciki ust bardzo mnie piekły, a mimo moich usilnych starań, smak spermy wypełniał mi całe usta. Francuska miłość nigdy nie powodowała we mnie odrazy, wręcz przeciwnie, było to dla mnie jedno z najbardziej zbliżających doznań w związku, wymagało otwartości, zaufania, czułości i dawało niesamowitą bliskość oraz przyjemność partnerom — obojgu. Jednak teraz, w naszej szaro-błękitnej łazience czułam się okropnie, jakby właśnie zupełnie obcy mężczyzna, w dodatku wulgarny i agresywny, doszedł mi w ustach.
Ubrałam pidżamę, którą przed prysznicem rzuciłam na szafkę w łazience i poszłam spać na kanapie. Leżąc myślałam jeszcze o tym, że prawdopodobnie nigdy nie zostanę matką, nie będę mogła nosić w sobie dziecka, które później pokocha mnie bezgranicznie. Istoty, którą będę musiała się opiekować i której mogłabym podarować całą siebie, swoją miłość i troskę. A na starość zostanę sama w jakimś tanim domu opieki, gdzie moim największym szczęściem będą wspomnienia z przeżytego już do granic życia. Nie do końca nawet potrafiłam przywołać takie przykładowe wspomnienie, nic z mojego życia nie napawało mnie radością. Może relacja z moją mamą, która pięć lat temu zmarła na raka piersi.
Zawsze miałyśmy bardzo dobry kontakt, mogłyśmy rozmawiać o wszystkim i nieraz spędzałyśmy razem całe dnie. Rozwiodła się z moim ojcem, gdy byłam jeszcze mała, z nim nie spędziłam żadnych miłych chwil. Większość czasu był pijany, a kiedy już był trzeźwy, robił wszystkim awantury — zaczynając od mojej matki, poprzez mnie, aż po biedną staruszkę, która mieszkała nad nami i często oglądała, zdaniem mojego ojca, za głośno telewizję albo specjalnie tupała nogami w podłogę, by go sprowokować.
Nakryłam się kocem po samą brodę, zamknęłam oczy i chciałam zniknąć, zapomnieć o wszystkim, o tym, co zdarzyło się wiele lat temu i o tym, co miało miejsce kwadrans wcześniej.
Niesmaczna rzeczywistość otyłej
Kamila
Obudziłam się wcześnie rano, jednak mojego męża już nie było w domu. Z wczorajszego wieczora pozostał mi wielki moralny kac i obrzydzenie do siebie. Wskoczyłam pod prysznic, żeby się odświeżyć i zjadłam naprawdę obfite śniadanie. Należało mi się i nie czułam wyrzutów sumienia, może i powinnam ograniczyć kalorie w swojej diecie, ale kiedy jadłam, czułam, że żyję, dbam o siebie i rozpieszczam. Każdy kęs pieścił moje podniebienie delikatnym ciepłem i aksamitną fakturą jajecznicy, a chrupiące grzanki z masłem i szynką dopełniały ten wspaniały moment. Szybka kawa z mlekiem i cukrem dodała mi energii na tyle, bym mogła w końcu wyjść do pracy. Zamykając drzwi mojego mieszkania, przez moment poczułam się, jakbym miała tu już nigdy nie wrócić i po plecach niemiło przebiegł mi zimny dreszcz.
Biuro firmy, w której pracowałam mieściło się zaledwie dziesięć minut autobusem od mojego domu, co oszczędzało mi naprawdę sporo czasu na dojazdach. Większość moich znajomych z pracy marnowało na to średnio godzinę w jedną stronę, ale zupełnie już nie mogłam zrozumieć osób, które korzystają z roweru jako środka komunikacji, poświęcając jeszcze więcej czasu i energii, by dostać się do biura. A jeszcze powrót? Ja po ośmiu godzinach za biurkiem nie mogłam zmusić swoich nóg nawet do stania na przystanku i kiedy zauważałam idąc na autobus, że ławka jest zajęta, siadałam przy pięknej fontannie parę metrów wcześniej. Może dlatego byłam gruba, bo unikałam aktywności fizycznej jak ognia, a najmniejszy wysiłek sprawiał, że zlewał mnie pot i atakowały skurcze łydek oraz zadyszka, szybko przechodząca w duszności.
Dzień w pracy mijał powoli w rytm stukania w klawiaturę i klikania myszką. Moje stanowisko nie wymaga za dużo wiedzy, a firma GrafficWays ma w swoich szeregach zazwyczaj studentów, którzy w ciągu paru miesięcy znajdują lepszą pracę i przechodzą do konkurencji. Mi ze względu na najdłuższy staż pracy zaoferowano lepsze warunki finansowe niż innym, co nie było do końca w porządku, ale nie protestowałam. Często też musiałam zostawać na nadgodzinach, gdy któryś z młodocianych współpracowników zdecydował się jednak wyjść wcześniej lub nie dał rady w ogóle dotrzeć do pracy po cało-weekendowej imprezie. Temu też się nigdy nie sprzeciwiałam, bo nie miałam w domu lepszych zajęć, a w biurze panowała zawsze spokojna i życzliwa atmosfera.
Od prawie trzech lat jestem copywriterem i grafikiem w jednym, prowadzę stronę internetową GrafficWays i zajmuję się tworzeniem prezentacji pokazowych oraz kampanii reklamowych. Nasza działalność ogranicza się do projektowania logo i wizytówek oraz wszelkich innych form graficznych czy tekstowych, za których wykonanie ktoś jest skłonny zapłacić pieniądze. Może i jest to firma z marginesu, nie tak poważana i rozpoznawalna jak inne podobne działalności, ale mi po prostu było tu dobrze. Czułam się częścią czegoś większego, przyzwyczaiłam się i odczuwałam swego rodzaju pewność.
Zza szklanych, przydymionych drzwi gabinetu wyszła moja szefowa, a zarazem najbliższa przyjaciółka — Sylwia. Tak bliskie relacje przyjacielskie między właścicielem firmy i podwładną oraz stosunki zawodowe nie zawsze szły w parze, ale nam jak na razie szło bardzo dobrze. Możliwe, że to przez to, iż tak naprawdę nie musiałyśmy ustalać żadnych sprzecznych kwestii. Aż do dzisiaj, kiedy to Sylwia oznajmiła mi z wyrzutem.
— Kam, spieprzyłaś robotę.
— Jak to? — zapytałam z niedowierzaniem, że mogłabym popełnić jakiś błąd.
— Ci klienci od logo baru nie za bardzo chcą z Tobą współpracować, słońce. Wydajesz im się nieodpowiednia — wyjaśniła. — Przekażę ich komuś młodszemu, może się dogadają. Ale uszy do góry — rzuciła już trochę bardziej serdecznie i zawróciła z powrotem do swojego gabinetu.
Komuś młodszemu i pewnie chudszemu — pomyślałam i z całych sił postarałam się nie zareagować w żaden sposób. Utkwiłam wzrok ponownie w ekranie laptopa i robiłam swoje, zapominając o niemiłych słowach przyjaciółki. Czasami zastanawiałam się, jak do tego doszło, że stałam się podwładną Sylwii. Kiedy ja kończyłam psychologię z piątką na dyplomie magisterskim, ona miała już męża, dwóch synów i pracę w sklepie spożywczym, ponieważ nigdy nie poszła na studia i nie uzyskała żadnego dyplomu czy kwalifikacji zawodowych. Była jednak zawsze bardzo pewna siebie, otwarta i szczupła, może to przyczyniło się do tego, że ze znikomym doświadczeniem i wiedzą założyła swoją własną firmę, a ja po studiach przez rok męczyłam się harując po dwanaście godzin dziennie jako asystentka w Centrum Zdrowia Psychicznego „Psycheo”. Kiedy dostałam informację, że nie zamierzają mnie jednak zatrudnić jako psychologa, bo mają pełny zestaw, jak to ogólnikowo nazwali, Sylwia od razu zaproponowała mi stanowisko u siebie. I czułam się tu dobrze, przez trzy lata wszyscy byli bardzo zadowoleni z mojej pracy i chwalili sobie kontakt ze mną, moje rady i wskazówki.
Przez ostatnie lata sporo przytyłam, kiedy brałam ślub z Aleksandrem ważyłam połowę tego, co dzisiaj, powoli zaczynałam być otyła, choć bardzo nie chciałam dopuścić tego do swojej świadomości. Młode ciało ma szybszą przemianę materii — tłumaczyłam sobie w myślach — szybciej chudnie, lepiej trawi i prezentuje się efektowniej. Ja niestety przestałam się już tak prezentować, a zbędne kilogramy sprytnie starałam się ukryć pod workowatymi ubraniami za dużymi o minimum dwa rozmiary. Nie chciałam schudnąć i nigdy też nie próbowałam się odchudzać, nie czułam potrzeby zmiany, a może nawet obawiałam się jej i tego, że stracę moją jedyną przyjemność w życiu, którą było jedzenie.
Chwilę po szesnastej opuściłam biuro GrafficWays i poczłapałam na autobus. Czekała mnie wizyta u ginekologa, chciałam dowiedzieć się, czy to, że nie mogę zajść w ciążę może mieć przyczyny medyczne. Umówiłam się do najlepszego lekarza w okolicy i nie pożałowałam nawet tych dwustu pięćdziesięciu złotych za prywatną poradę. W duchu jednak miałam nadzieję, że otrzymam proste wskazówki, które w niedługim czasie doprowadzą mnie do upragnionego macierzyństwa, a ono z kolei z automatu naprawi moje chore relacje z mężem. Wierzyłam, że ciąża rozwiąże moje problemy i ukryje kompleksy związane z wyglądem, bo przecież jest ona świetną wymówką dla tłustego brzucha i otyłości.
Kobieta, która urodziła dziecko ma bezwzględne prawo do zaprzestania dbania o siebie w dzisiejszych czasach i tylko modelki albo aktorki wracają do pełnej formy sprzed ciąży. A ja bardzo chciałam być właśnie tą typową matką Polką, która rzuca się w wir wychowywania potomstwa, pracy, dbania o dom i męża, zapominając o sobie, pozwalając sobie na wyjście bez makijażu, z workami pod oczami i przetłuszczonymi włosami czy w ubrudzonej bluzce. Nie przeszkadzała mi taka wizja przyszłości, o ile udałoby mi się począć dziecko. Dziecko, które było gwarancją mojego szczęścia i radości każdego dnia.
Macierzyństwo nie jest łatwe — nieraz przestrzegała mnie Sylwia, matka dwóch wspaniałych chłopców, którzy dobrze się zachowywali, szanowali starszych i chodzili zawsze w czystych, pachnących i wyprasowanych ubraniach. Tylko że obraz mojej przyjaciółki zupełnie nie pasował mi do tego, jak przedstawia się matki. Nie była gruba, dbała o formę i wygląd, regularnie odwiedzała kosmetyczkę i fryzjera, chyba nigdy nie widziałam jej bez makijażu czy z niepomalowanymi paznokciami. Nosiła obcisłe, czarne marynarki i krótkie spódniczki ołówkowe, pięknie podkreślające jej szczupłe nogi i wąską talię. Włosy zawsze miała upięte w fikuśnego, luźnego koka albo rozpuszczone i podwinięte na końcach. I jeszcze te jej szpilki! Podejrzewałam, że nie ma innych butów, a kiedy rano idzie pobiegać, również zakłada obcasy.
Autobus jechał wolno, co chwilę zatrzymując się na światłach albo w małym korku. Pasażerów nie było wielu, dzięki czemu mogłam się spokojnie rozsiąść i nie martwić, że moje biodra delikatnie wystają poza obrys siedzenia. Tak, dosłownie nie mieściłam się w tych wąskich fotelach, co parę razy stawiało mnie w bardzo niezręcznej sytuacji, kiedy osoba chcąca zająć miejsce koło mnie albo spadała na podłogę, gdy autobus skręcał, siedząc wcześniej tylko jednym pośladkiem na siedzeniu, albo w delikatny sposób dawała mi znać, abym się przesunęła, wciskając mi łokieć w ramię. Zawsze w takiej sytuacji gorzki rumieniec oblewał moją twarz, a oczy samoczynnie zwracały się w inną stronę. Było mi najzwyczajniej wstyd, choć obserwując społeczeństwo zauważałam, że naprawdę spora część ludzi ma problemy z otyłością, dlaczego zatem robią specjalne miejsca dla osób na wózkach inwalidzkich czy ludzi z dziećmi, a dla otyłych nie stworzą szerszych siedzeń? Przecież otyłość jest taką samą chorobą jak inne, doskonale wiedziałam jednak, że wynika ona głównie z naszej genetyki, predyspozycji, stylu życia i lenistwa.
Gdy otworzyły się drzwi i powinnam wysiąść, ledwo udało mi się przecisnąć koło dwóch kobiet, które stanęły przy samym wyjściu. Zmierzyły mnie wzrokiem, jakbym była jakimś klaunem. Kiedy wreszcie znalazłam się na zewnątrz, zauważyłam kątem oka, że zaczęły się śmiać i szeptać coś do siebie. Obie były naprawdę ładne i szczupłe, choć ja w ich skórze nigdy nie ubrałabym tak skąpych bluzek odsłaniających praktycznie cały brzuch. Jedna z nich nie miała stanika i jej sterczące sutki nie pozostawiały w tej kwestii żadnych wątpliwości, a że była od mnie sporo młodsza, przez myśl przeszło mi, że bardzo nie chciałabym, aby moja córka kiedykolwiek się tak ubrała.
Szłam w workowatej, za dużej granatowej tunice i czarnych jeansach, wręcz się gotowałam, a pot spływał mi po plecach. Mimo że był już wrzesień, pogoda dopisywała, a ja żałowałam, że mój podły nastrój podpowiedział mi rano właśnie taki strój, a nie jasną, lnianą koszulę z przewiewnymi szwedami.
— Nie widzę żadnych nieprawidłowości w budowie macicy. Jajników nie widać, więc wszystko jest w porządku. — poinformował mnie chłodno ginekolog, podczas gdy jeździł po moim brzuchu zimnym sprzętem do USG.
— Nie widać? — spytałam niepewnie, gdyż poczułam zwątpienie, dlaczego miałoby być wszystko w porządku z czymś, czego nie widać.
— Wie pani, jakby coś było nie tak, to od razu by się rzuciły w oczy sprawnego lekarza. Lepiej, że ich nie widać. Choć przy pani brzuchu ciężko jest wszystko określić prawidłowo.
Nie miałam pojęcia, o co temu mężczyźnie chodzi. Wyglądał pod pięćdziesiątkę i był naprawdę gruby, na jego fotelu przy biurku leżał rozłożony ręcznik, tak strasznie się pocił. Jego czoło wręcz ociekało, a włosy były całkiem mokre.
— Ma pani dużą tkankę tłuszczową, a to zaburza trochę obraz — wyjaśnił po chwili ciszy — ale wszystko wygląda prawidłowo.
— To dlaczego nie mogę zajść w ciążę? — spytałam i usłyszałam, jak lekko zadrżał mi głos.
Lekarz nie był zbyt wylewny, całe badanie na fotelu przeprowadził w zupełnej ciszy, nie informując mnie nawet, czy za chwilę wsadzi mi coś do pochwy, a ja z rozkraczonymi nogami patrzyłam w sufit i o nic nie pytałam. W tej samej ciszy wykonał mi USG dopochwowe, rzucając tylko w między czasie rozkazy „Niżej biodra” oraz „Niech się pani rozluźni”. Rozgadał się dopiero, gdy mógł mi wytknąć za gruby brzuch, który zakłócał mu obraz. Oby jego wielki bęben nie zakłócił mu czegoś innego — pomyślałam, ale od razu skarciłam sama siebie. Przecież oczekuję większej wyrozumiałości od innych, a jestem tak bardzo nietolerancyjna i arogancka. Podał mi parę ręczników papierowych, bym mogła zetrzeć żel ze skóry.
— Sytuacja jest częsta — oznajmił, kiedy wróciłam z toalety i usiadłam na krześle naprzeciwko niego. — To nie jest tak, że ktoś chce dziecka i od razu się uda. Chociaż po roku starań mówi się już o bezpłodności.
— Czy jest coś, co mogę zrobić, aby zwiększyć szanse na ciążę? — spytałam z nadzieją, że otrzymam szereg wskazówek lub skierowania na kolejne badania.
— Po pierwsze — zaczął ostro — niech się pani nie skupia tylko na tym. Po drugie, ile ma Pani wzrostu?
— Metr siedemdziesiąt — odparłam.
— Tak, to niech Pani schudnie tak ze trzydzieści kilo. Wtedy na pewno problemy znikną, a i życie się poprawi.
I kto to mówi? Arogancka grubaska znów odezwała się w mojej głowie. Tutaj miała rację, jak ktoś jego postury mógł mi radzić, bym schudła? Zawsze wychodziłam z założenia, że żeby móc oceniać innych najpierw trzeba zacząć od siebie. Ale to on był lekarzem, nie ja, więc cicho podziękowałam, zapłaciłam te teraz już żałowane dwieście pięćdziesiąt złotych i wyszłam.
Czułam rozczarowanie, to miała być moja deska ratunku, ktoś, kto podniesie mnie na duchu, a może nawet wytłumaczy mi w logiczny sposób, dlaczego ciągle nie zachodzę w ciążę. Nagle moja otyłość zaczęła mi przeszkadzać bardziej niż zwykle, a te „trzydzieści kilo” wyryło się w mojej pamięci jak nieudany grawer na bransoletce.
Wracając do domu, siedząc ponownie na zbyt wąskim siedzeniu, przeciskając się znów pomiędzy szczuplejszymi ludźmi, zazdrościłam Sylwii. Miała kochającego, przystojnego męża, dwóch wspaniałych synów, własną firmę, na której otwarcie ja nigdy bym się nie zdecydowała, nie odważyłabym się podjąć takiego ryzyka. Jej paznokci, ułożonych włosów i umalowanych rzęs. Zaczęłam się też zastanawiać, dlaczego sama nie mogę tak o siebie dbać, przecież mam czas, pieniądze i siebie. Wystarczyłaby mi jedynie chęć do zmiany, a z to z nią było najtrudniej.
Po drodze z przystanku weszłam do pobliskiej apteki, ponieważ w mojej głowie narodził się jakby znikąd dziwny pomysł. Za szklaną ladą nie było nikogo, dwa razy kaszlnęłam, lecz nikt się nie zjawił. Leki na półkach były poukładane idealnie od linijki, a na stoliczku pod oknem stała sterta różnych ulotek. Wzięłam jedną z nich, ale szybko ją odłożyłam, gdy zorientowałam się, że dotyczy problemów z erekcją. Przez myśl nawet przeszło mi, że mogłabym ją podrzucić Olkowi, ale zapewne wściekłby się i obwinił mój wygląd o jego kłopoty ze wzwodem.
— Dzień dobry — powiedziałam drugi raz, tym razem już nieco głośniej.
— Dzień dobry, przepraszam, nie usłyszałam, że ktoś wszedł — wytłumaczyła się młoda, seksowna farmaceutka i szybkim ruchem ręki związała długie blond włosy w kucyk. — W czym mogę pomóc?
— Szukam czegoś — urwałam, zauważając, że jej krótkie spodenki ledwie zasłaniały pachwiny — co pomoże mi schudnąć.
— Schudnąć — powtórzyła kobieta i zamyśliła się na chwilkę, odwracając do mnie bokiem i pokazując swoje kształtne pośladki.
Na zewnątrz wcale nie było aż tak ciepło, by wytłumaczyć strój farmaceutki, a być może przebierała się dopiero w pracy, ale byłam przekonana, że jest to ubranie dla kobiety naprawdę pewnej siebie. Ja nigdy nie odważyłam się założyć krótkich spodni czy spódniczki, moje uda prezentowały się niczym dwa kawały szynki, a kolana były stanowczo zbyt otłuszczone, by je pokazywać światu. Preferowałam ciuchy luźne i trochę większe, w których nie czułam się jak opięty salceson. Lecz tak naprawdę praktycznie tylko takie ubrania były w moim rozmiarze, myśl o dyskryminacji otyłych pojawiała się w mojej głowie za każdym razem, gdy chciałam zaszaleć na zakupach lub przeglądałam strony internetowe o modzie. Dlaczego ktoś, kto nosi rozmiar 44 lub 46, 48, nie mówiąc o większych, nie ma prawa do posiadania ubrań ładnych i dobrze uszytych? I czemu osoba z rozmiarem 36 może przebierać w dziesiątkach wzorów, krojów i kolorów bluzek, a mi zostają ledwie dwie czarne sztuki, przy których wyświetla się napis „na wyczerpaniu”?
— Nie mogę zajść w ciążę, dlatego muszę schudnąć — wyjaśniłam dokładniej, a kobieta za ladą uśmiechnęła się jakby sama do siebie, wpatrując się w pedantycznie poukładane pudełka.
— Jest coś, co mogę polecić, sama stosowałam kiedyś — odparła.
Wyglądać tak, jak ona? Marzenie! Z tymi smukłymi nadgarstkami i delikatną, długą szyją spokojnie mogłabym zostać modelką, a jej opięte, skromnie okrywające oliwkową skórę ubrania utwierdziły mnie w przekonaniu, że będąc szczupłym można wszystko. Można mieć satysfakcjonującą pracę, udane życie rodzinne, masę przyjaciół, świetny nastrój i sporo energii, ale czy polecany środek poradzi sobie z moimi nadprogramowymi kilogramami? Wątpiłam.
Cicha zgoda
Kamila
Farmaceutka zniknęła na chwilę na zapleczu, a ja stałam i zastanawiałam się, czy rzeczywiście może mi pomóc. Marzyła mi się zgrabna figura i ciało, w którym czułabym się wreszcie jak ja, a nie jak gruba baba z nudnym życiem. Może i moje zwykłe dni nie były porywające i niesamowite, ale obwiniałam za to w gruncie rzeczy mój wygląd. To, że byłam gruba skutecznie odbierało mi przyjemność z pływania na basenie czy biegania, co naprawdę mogłoby mi sprawić radość. Z kolei wstyd przed aktywnością fizyczną cały czas pogrubiał mi biodra i uwypuklał talię.
— To jest Antentrin, niestety jest tylko na receptę — zawahała się kobieta za szklaną ladą, a ja przez chwilę zacisnęłam wargi. — Ale sprzedam pani bez, niech stracę. Wiem, jak to jest nie akceptować swojej wagi.
Zakupiłam tabletki w małym, fioletowym opakowaniu, nie pytając o nic więcej. Byłam świadoma, że ta miła i szczupła farmaceutka dużo ryzykuje swoim posunięciem, ale byłam też pewna, że życzy mi dobrze. Zaufałam jej i wyzbywając się wszystkich wątpliwości, wpakowałam pudełko do torby, podziękowałam trzy razy i z szerokim uśmiechem opuściłam aptekę.
Piguły? Na chudnięcie? Pytania dopadły mnie dopiero w domu, więc czym prędzej wyjęłam z opakowania ulotkę, z której dowiedziałam się naprawdę wszystkiego. Rzeczywiście tabletki wspomagały spalanie tkanki tłuszczowej, ale ich głównym zadaniem było zmniejszenie apetytu oraz wchłaniania glukozy, dodawały również energii i miały masę działań niepożądanych w tym bóle głowy, wymioty, bezsenność, zaburzenia odżywiania, udar i zawał serca. Nie przeraziło mnie to jednak na tyle, bym zrezygnowała z pierwszej tak poważnej próby odchudzania.
Nigdy nie czułam presji, aby zrzucić choć parę kilogramów. Czasem przy rozmowie z koleżankami okłamywałam je, że jem mniej i że chodzę na siłownię, ale to nigdy nie była prawda. Jedzenie dawało mi zawsze tak dużo przyjemności i nagradzało mnie za wszelkie trudności w ciągu dnia, a że jadłam zazwyczaj późnym wieczorem, tydzień po tygodniu i miesiąc po miesiącu stawałam się coraz większa. Kiedy wychodziłam za Aleksandra, ważyłam niecałe siedemdziesiąt kilogramów, a teraz, wstyd się przyznać, ale już od dawna na wadzę pokazuje się trzy cyfrowa liczba. Często zastanawiałam się, czy mój wygląd naprawdę ma aż taki duży wpływ na moje życie. Po nieudanych próbach zajścia w ciążę, niechęci mojego męża, problemów w pracy, byłam pewna, że tak, moja otyłość powoli niszczy mnie i otaczający mnie porządek świata, na który tyle lat pracowałam.
Wyjęłam tabletkę, była mała i podłużna w lekkim odcieniu fioletu, ten kolor może się kojarzyć z wieloma rzeczami i chorobami, ale z pewnością nie z otyłością, może powinni zmienić wygląd swojego produktu na coś w kolorach brązu lub czerwieni. Nalałam wody do szklanki i szybko połknęłam moją nową truciznę, oby to wszystko było warte zachodu.
Już po dziesięciu minutach poczułam się słabo i położyłam się spać, to chyba nie jest możliwe, aby po tak krótkim czasie pojawiły się działania niepożądane, więc usprawiedliwiłam sobie moje złe samopoczucie przeżytym stresem i ciężkim dniem. Usnęłam naprawdę szybko i przebudziłam się dopiero chwilę po trzeciej w nocy.
Usiadłam na łóżku i potrzebowałam chwili, by oprzytomnieć. Granatowe, ciężkie zasłony przy oknach naszej sypialni nie były zasłonięte, a światło w kuchni nadal się paliło. Aleksandra nie było jeszcze w domu, lecz całkowicie mi to nie przeszkadzało. Wzięłam gorącą kąpiel przy zapalonych, pachnących świeczkach od Yankee Candle i włączyłam cicho moją ulubioną playlistę z muzyką.
Śpiewając utwory zamknęłam oczy i dałam się ponieść melodii, wspomnienia powróciły jak sen. W tych piosenkach nadal namacalny tkwił Jacek, mój chłopak z liceum, moja pierwsza i nieszczęśliwa miłość. Byliśmy razem krótko i szybko nasze drogi się rozdzieliły, ja zostałam w Warszawie i rozpoczęłam studia na Wydziale Psychologii, on wyruszył w podróż swojego życia do Tybetu. Więcej nie miałam od niego żadnych wiadomości, zresztą nigdy niczego sobie nie obiecywaliśmy, tak jakbyśmy gdzieś w środku przeczuwali, że tak to wszystko się potoczy.
Niedawno czytałam bardzo wartościowy artykuł koleżanki po fachu, która przedstawiała proces rozpoznawania naszych uczuć. Twierdziła, że pierwsza miłość jest nieszczęśliwa i bolesna, wtedy właśnie poznajemy swoje wymagania, co do partnera, często okazuje się on zupełnie inny niż w naszych wyobrażeniach, a nasze życie jest jeszcze na tyle nieustabilizowane, że taki związek musi się zakończyć. Czekamy na księcia na białym koniu, który uratuje nas przed naszym własnym lękiem u progu dorosłości. Z Jackiem idealnie wpisywaliśmy się w ramy tego podziału.
Drugie zakochanie jest już trwalsze, ale toksyczne, ponieważ podświadomie buntujemy się przeciwko naszym oczekiwaniom i potrzebom, skupiamy się bardziej na fizyczności i na budowaniu wspólnej, w naszym mniemaniu dobrej przyszłości. Kolejna była miłość dojrzała, szanująca nasze potrzeby i wymagania, i to jest właśnie ten związek spełniony i szczęśliwy.
Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będzie mi dane zaznać tej ostatniej, a może jeszcze nadejdzie dobry czas dla mnie i mojego męża, odnowimy łączące nas wcześniej uczucia i wspólnie spędzimy ostatnie lata życia przytuleni przy kominku z gorącym kubkiem herbaty w ręku?
Drzwi wejściowe trzasnęły, a ja aż podskoczyłam, wyrwana z moich rozmyślań. Aleksander wparował do łazienki, wpuszczając masę chłodnego powietrza. Był pijany, a na jego ustach dojrzałam lekki uśmiech wyśmiewający moją nocną kąpiel. Ten mężczyzna nigdy nie rozumiał mojego podejścia do życia, że małe przyjemności składają się na ogólne szczęście, ale dawno już odpuściłam sobie tłumaczenie i olałam jego zdanie w tym temacie.
— Widzę, że syrena w swoim żywiole — rzucił prześmiewczo, podniósł klapę od sedesu i zaczął sikach na stojąco, ledwo trafiając do środka.
— Zajęte. Poza tym, mógłbyś się skupić na tym, co robisz? Później i tak ja będę musiała to posprzątać — odparłam zimno i wyniośle, zasłaniając moje nagie ciało pianą.
— Bez przesady, Kamila, to tak samo mój dom jak twój i mam prawo szczać jak chcę.
Język trochę mu się plątał, a ja poczułam zażenowanie i wstyd, przypominając sobie nasze ostatnie zbliżenie, które dla mnie okazało się bezsensowne i upokarzające. Tak bardzo chciałam mieć dziecko, że całkowicie zapomniałam o swoich potrzebach seksualnych i wierzyłam, że zadowalając męża, w końcu uda mi się zajść w upragnioną ciążę.
Aleksander opuścił łazienkę, zamykając głośno drzwi, klapa od sedesu nadal była podniesiona, a kropelki żółtego moczu wręcz krzyczały do mnie, aby je wytrzeć. Nie znosiłam bałaganu, choć w naszym domu zawsze panował lekki nieporządek, ale nigdy nie był to brud czy syf. Tylko ja zajmowałam się sprzątaniem, gdybym ja tego nie robiła, dawno ściany zaczęłyby pleśnieć, a podłoga aż by się kleiła. To ja prałam, zmywałam, odkurzałam, otrzymując za to od Aleksandra jedynie słowa zapewniające mnie w tym, że do tego zostałam stworzona i że zawsze ktoś potrafił to zrobić lepiej.
Parę miesięcy po tym, jak zamieszkaliśmy razem, pokłóciliśmy się o mycie okien, ponieważ robiłam to po swojemu, a nie tak jak jego matka, czyli nie tak jak powinnam. Denerwowało mnie to przez pierwsze parę lat, ale teraz chyba dojrzałam do całkowitego wypuszczania jego słów drugim uchem, a może czasem w ogóle go nawet nie słuchałam. Stawał się z dnia na dzień coraz bardziej obojętny i zdystansowany, od dawna już nie rozmawiamy tak zwyczajnie, jak to robią osoby sobie bliskie. Nasze konwersacje ograniczają się jedynie do wymiany faktów, planów czy spraw, o których musimy powiedzieć. Jego późne powroty do domu podpowiadały mi, że zapewne z kimś się spotyka, może ma inną kobietę, a może tylko woli pić z kolegami niż spędzać czas w domu obok grubej i wrednej żony. Nie miałam do niego o to pretensji, też czasem sama uciekam z tych ścian, żeby odetchnąć.
Wstałam rano z naprawdę dobrym samopoczuciem, czyżby tabletki od farmaceutki zaczynały działać? Wypiłam zieloną herbatę i zjadłam kanapkę na śniadanie. Całkowicie mnie zaskoczyło, że praktycznie nie byłam głodna ani nie miałam ochoty na konkretne danie. Zazwyczaj rano zjadałam jajecznicę z kiełbasą i cebulą albo budyń czekoladowy, ale tego dnia ledwie wmusiłam w siebie kromkę chleba z szynką i pomidorem. Ogólnie byłam świadoma tego, że jedzenie powinno spełniać moje potrzeby żywieniowe, a nie zachcianki i to w gruncie rzeczy doprowadziło mnie do takiego stanu, w jakim jestem. Jednak nigdy nie odczuwałam aż takiej potrzeby zmiany, choć nie czułam się dobrze w swojej skórze, a ostatnie tygodnie ciągłego upokarzania podlewały kiełkującą we mnie nienawiść do swojego wyglądu.
Dzisiaj nie musiałam iść do pracy, postanowiłam, że popracuję w domu, jeśli najdzie mnie ochota. Ubrałam moje ulubione, stare spodnie dresowe i luźną koszulkę na krótki rękaw w kolorze wściekłego różu i zasiadłam do laptopa, by przejrzeć pocztę. Masa wiadomości od klientów GrafficWays, na które odpowiedziałam natychmiast, wycięło mi dobre półtorej godziny z dnia, kolejne trzydzieści minut spędziłam na szukaniu informacji, jak szybko schudnąć. Nie był to mój cel, ale zaciekawiło mnie parę artykułów na ten temat i zagłębiałam się w niego coraz bardziej.
Dotarłam do zapytań dziewczyn, które chciały zostać anorektyczkami. Tak, chciały same z siebie! Ich arogancja i lekkomyślność burzyła spokój innych forumowiczek, które jak twierdziły, borykały się z tą chorobą i stanowczo odradzały podążanie w tym kierunku. Jedna z nich podała link do zasad czy reguł, w jaki sposób zostać anorektyczką. Skracając je wszystkie, głównie chodziło o to, aby wmówić sobie, że jedzenie jest złe, szkodzi, a każdy kęs pożywienia jest okropny, należało też pić dużo wody, w propozycjach padały również tabletki przeczyszczające i prowokowanie wymiotów. Od tej wiedzy aż zrobiło mi się gorąco.
Z mojego doświadczenia jako psycholog, które miałam okazję zdobyć podczas praktyk na studiach, podejrzewałam, że osoby, które chcą zachorować na anoreksję dla własnego widzimisię, były najprawdopodobniej nastolatkami, które szukały swojego sposobu na bunt lub nieszczęśliwymi kobietami, takimi jak ja.
Moje życie nie było sielanką, dzieciństwo miałam trudne, choć rodzice starali się zapewniać mi wszystko, czego potrzebowałam. W szkole radziłam sobie całkiem nieźle, nie narzekałam na brak zainteresowania wśród chłopców, zapewne ze względu na mój duży biust. Wtedy w moim życiu pojawił się kuzyn mojej mamy, który przeniósł się do Warszawy z małej wioski w województwie podlaskim — Robert. Był grubo po pięćdziesiątce z wielkim brzuchem i łysą głową. Czy to przez jego wygląd czy wiek, bardzo trudno było mu znaleźć pracę, a jak się domyślałam później, wszystko mógł sobie ukartować i specjalnie nawet nie szukać zatrudnienia.
Ten zdziadziały mężczyzna molestował mnie, kiedy miałam dziesięć lat, ale to była moja mroczna tajemnica, o której nikomu nigdy nie mówiłam. Po paru niemiłych dla mnie incydentach kazałam mu wynosić się z mojego życia i zagroziłam policją, a on po prostu wyjechał i więcej nigdy go nie spotkałam, możliwe nawet że już od wielu lat nie ma go na tym świecie. Miałam tylko nadzieję, że los dostatecznie mocno ukarał go za to, co mi zrobił.
Telefon od Sylwii oderwał mnie od laptopa i wspólnie ustaliłyśmy, żebym jeszcze dzisiaj zrobiła projekt logo dla firmy kosmetycznej. Miało być słodkie i różowe, przesycone kobiecością, jak dla mnie bardzo stereotypowe i szablonowe, więc nie sprawiło mi większych trudności. Sylwia poinformowała mnie popołudniu w wiadomości, że wyjeżdża na urlop i wróci dopiero za tydzień, a całą firmą zajmie się jej asystentka Klaudia, dziewczyna, która niedawno przestała nosić tornister i wyglądała na piętnaście lat. Ta nowina nie zaskoczyła mnie, bo wiedziałam, że moja przyjaciółka i szefowa w jednym bardzo lubi Klaudię i traktuje ją trochę jak swoją córkę, której nigdy nie było jej dane mieć. Natomiast moje relacje z asystentką były raczej chłodne, irytowała mnie swoim piskliwym, dziecięcym głosikiem i wiecznie za krótką spódniczką, ale musiałam się podporządkować.
Kiedy zorientowałam się, że dochodzi już osiemnasta, a ja nie przygotowałam nic na obiad, po plecach przeszedł mnie zimny dreszcz. W podskokach wbiegłam do kuchni i otworzyłam lodówkę, na moje szczęście na ostatnich zakupach dorwałam duże opakowanie mielonego mięsa i postanowiłam przyrządzić szybko makaron z sosem śmietanowym. Gdy tylko makaron się ugotował, a sos czekał już pachnący na patelni, do mieszkania wszedł Aleksander z miną jak zwykle skrzywioną i wyczerpaną. Rzucił swoją marynarkę na kanapę i poszedł umyć ręce.
Wzięłam zwinięty, obszerny materiał, tak bardzo nieposzanowany przez zapracowanego mężczyznę i powiesiłam na wieszaku. Osobiście, parę dni wcześniej, prasowałam ten garnitur przez dwadzieścia minut i zrobiło mi się odrobinę przykro, że mój mąż ma gdzieś mój wysiłek, ale podobno ludzie się nie zmieniają, a już na pewno nie na lepsze. Technikę odpuszczania i zamykania oczu na jego występki opanowałam do perfekcji, więc negatywne uczucia szybko minęły. Jedząc obiad, nie patrzyliśmy na siebie, ale wyczułam, że Aleksander jest jakiś nieswój.
— Wszystko w porządku? — zapytałam cicho i wzięłam do ust kolejną makaronową muszelkę.
Posiłek wyszedł dobry, prosty i bardzo sycący, więc mimo tego, iż nałożyłam sobie niecałe trzy łyżki makaronu z sosem, nie dałam rady zjeść do końca. Pachniał wspaniale, miły śmietanowy posmak zostawał na języku, ale nie odczuwałam potrzeby dalszego jedzenia, tak jakby jakiś przycisk w moim mózgu się przełączył i jakbym wreszcie zaczęła przyjmować tylko tyle pożywienia, ile w rzeczywistości potrzebowałam. Ucieszyło mnie to i poczułam rozpierającą mnie dumę.
— Ta — rzucił odpychająco i wpychał kolejne widelce do ust, na których grubą warstwą osadzał się biały sos. — Tylko znów muszę jechać do Gdańska na konferencję.
— Jutro?
— Tak, na pięć dni, jakiś międzynarodowy zjazd firm biznesowych — wyjaśnił i na raz wypił szklankę żółtej oranżady, po czym beknął i zakaszlał.
W jego zachowaniu zaczęłam coraz bardziej dostrzegać coś, co mnie odrzucało. Był po prostu ohydny w swoim stylu bycia, a takie bekanie, nieuważne sikanie czy wieczne poprawianie majtek w kroku, kiedy siedział przed telewizorem, zdawało mi się całkowicie nie na miejscu. Widocznie nie postrzegał mnie już jako kobiety, a jedynie nieunikniony element tego domu, z którym musi żyć, ale nie musi zważać na moje uczucia. Nie raz samej mi się odbiło, czy musiałam się podrapać po pośladku, ale zawsze jakoś wyjaśniałam swoje zachowanie i przepraszałam ze zwykłej, ludzkiej kultury. Nie oczekiwałam od niego nawet tego. Wystarczyłoby, żeby wybuchnął śmiechem lub rzucił, że założył niewygodne bokserki. Jednak z jego strony nie wypływało nic, zupełnie jakbym była niewidzialna albo nieważna.
— Nie ma sprawy — odpowiedziałam i wzięłam się za zmywanie.
Nawet nasza rocznica ślubu nie powstrzymywała go przed całkowitym poświęceniem się pracy. Był szanowanym prawnikiem zajmującym się prawem pracy, zarabiał naprawdę dobrze, ale ja nigdy nie chciałam korzystać z jego pieniędzy, nie miałam dostępu do jego konta. Ze swojej, na pewno lżejszej o parę tysięcy złotych wypłaty robiłam zakupy spożywcze, a on opłacał wszystkie rachunki. Wiedziałam, że na pewno sporo ma zaoszczędzone, ale nie żałowałam mu, wolałam, aby było tak, jak jest, ten układ mi pasował.
Kiedy kończyłam już wrzucać ubrania do pralki, Aleksander lekko uchylił drzwi łazienki i obserwował mnie. Wyglądał, jakby czuł się winny, ale i bezradny.
— Przepraszam — wyszeptał — Przepraszam, że ostatnio się nie dogadaliśmy w łóżku.
— Nie dogadaliśmy? To chyba mało powiedziane — odpowiedziałam oburzonym głosem spowodowanym jego niezbyt trafnym doborem słów.
— Po prostu muszę być na każde twoje zawołanie, bo chcesz zajść w ciążę — krzyknął.
— A ty nie chcesz, tak?
— Nie wiem, czy to właściwy moment na takie poważne posunięcia.
Jak zwykle potrafił sprytnie wywinąć się z opresji, a ja poczułam, jak łzy wypełniają mi oczy. Myślałam, że pragnie tego tak samo jak ja, no może nie tak mocno, ale że chce zostać ojcem i chce, bym ja byłam matką jego dziecka. Skoro nie zamierzał przyjąć takiej odpowiedzialności na swoje zapracowane barki, dlaczego miał spełniać moje marzenia? Na pewno nie był w stanie tego zrobić z miłości do mnie, w tym momencie miała niemal pewność, że z dawniej łączącej nas więzi nie zostało nic. Odwróciłam się do niego plecami i zaczęłam znów wkładać ubrania do pralki, nastawiłam program i wcisnęłam przycisk ze strzałką. Woda zaszumiała, a Aleksander zamknął drzwi.
Gdzieś z tyłu głowy przez te wszystkie lata starań o dziecko pałętała mi się myśl, że może jednak nie powinniśmy mieć dzieci, tym bardziej, że nie byliśmy udanym małżeństwem. Aleksander nie potrafił się troszczyć o mnie, nie czułam jego miłości, jeśli jeszcze w ogóle coś do mnie czuł. Wątpiłam w to, że potrafiłby obdarzyć sympatią nasze dziecko, choć zawsze żyłam w przeświadczeniu, że rodzicielstwo bezsprzecznie łączy się z miłością do potomstwa. Był zimny, chamski i arogancki, powoli oswajałam się z myślą, że nie chciałam, aby był ojcem moich dzieci. Tej nocy ponownie nakryłam się grubym kocem na kanapie, nie zamierzałam nawet na niego patrzeć.
Wisienka na torcie
Kamila
Rano zaspałam do pracy, na szczęście Sylwia znów pozwoliła mi pracować zdalnie. Nie przepadałam za wychodzeniem z domu i moja przyjaciółka była tego świadoma, dobrze mnie znała. Zawsze rozumiałyśmy się bez słów, choć moja ona była bardziej bezpośrednia niż ja i nie raz potrafiła powiedzieć coś, co zakłuło mnie do żywego. Łączyła nas niesamowita więź i cieszyłam się, że mam w swoim życiu chociaż jedną osobę, z którą mogę być szczera i która w razie potrzeby pomoże mi i mnie zrozumie.
— Czy coś się stało, Kam? Pokłóciłaś się z Olkiem czy co? — dopytywała przez telefon.
— Nie, tylko on jednak nie chce mieć ze mną dziecka — wyjaśniłam, a łzy ponownie spłynęły mi po policzkach.
— Kamiś, może i lepiej. Nie układa wam się ostatnio i widzę po tobie, że to małżeństwo bardzo cię męczy. Może — przerwała na chwilę. — Kurcze, mam spotkanie za pięć minut, odezwę się później, dobrze?
— Jasne, Sylwuś, dzięki za wsparcie i udanego dnia.
Moja szefowa była naprawdę zapracowana, zdziwiłam się tylko, że pierwszego dnia urlopu nadal zajmuje się pracą, ale firma zawsze była dla niej bardzo ważna. Rozsiadłam się na kanapie i jak codziennie przejrzałam maile z pracy. Nie było nic wartego mojej uwagi, więc dopieszczałam jeszcze słodkie logo kosmetyczne i bardzo chciałam je dzisiaj już wysłać do akceptacji.
Praca z grafiką zawsze sprawiała mi wiele satysfakcji, tworzyłam coś od podstaw i mogłam to ulepszać w nieskończoność, ale bycie „dobrym” w tym fachu oznacza, że wie się, kiedy przestać. Zazwyczaj przed pracą wypisywałam sobie wszystko, co kojarzy mi się z daną działalnością, klienci też często dzielili się swoimi sugestiami, więc pomysł pojawiał się bardzo szybko. A samo wykonanie było przyjemnością, czasem w całkowitym skupieniu przepełniony kreatywnością.
Wiele razy myślałam, czy nie lepiej byłoby dla mnie znów spróbować swoich sił jako psycholog, ale nie do końca byłam pewna, czy dam radę zachować odpowiedni dystans, nie tracąc przy tym w oczach pacjentów. Moja empatyczna natura zupełnie nie nadawała się do takich terapii, kiedy balansuje się między zaufaniem drugiej osoby a własnym, zimnym osądem, skutecznie jednak unikając wzbudzania jej sympatii i wytwarzania więzi. Poza tym wolałam pracować z domu, przed ekranem komputera w samotności, a nie czyścić zęby przed każdym spotkaniem. Grafika była pod tym względem idealnym zajęciem, a że przynosiła wystarczająco dużo środków do życia, odrzuciłam moje ambicje, by zostać dobrym psychologiem bez większych wyrzutów.
Wiadomość, którą dostałam od męża, wzbudziła we mnie gniew i rozczarowanie. Bez ceregieli poinformował mnie, że zapomniał, iż jutro przylatuje jego matka z Włoch i że zatrzyma się u nas. Jak mógł mnie tak wkopać? I jeszcze ukrywać to pod problemami z pamięcią, bezczelny łajdak.
Krystyna była kobietą specyficzną, pedantyczną, a Aleksander zawsze był syneczkiem mamusi, więc nigdy nie otrzymałam od niej pełnej akceptacji. Wytykała każdy mój błąd, nawet najmniejszy, lubiła oceniać to, w jaki sposób składam ubrania, gotuję i oddycham, a ja jako dobra synowa nie mogłam nawet jej porządnie wygarnąć. Z wielkim przymusem wyłączyłam laptopa i rozejrzałam się dookoła, patrząc na moje mieszkanie oczami Krysi i wiedziałam, że spędzę cały dzień na porządkach. Od podłogi po sufit, aby zadowolić moją teściową i żeby sprawić, aby mąż był ze mnie dumny.
Cały proces sprzątania rozpoczęłam od podlania kwiatów w całym domu. Tak, to też zawsze sprawdzała.
— Mordujesz te biedne roślinki — rzucała nie raz niewinnie, wciskając paluch do wszystkich doniczek po kolei.
Zaglądała do lodówki i komentowała to, w jaki sposób układam artykuły spożywcze albo podziwiała widok z okna w sypialni, chuchała na szybę i przecierała ją chusteczką. Naprawdę babsko godne podziwu, wykończyła dwóch swoich małżonków, obaj zmarli na zawał serca, co było oczywiste, jeśli życie z nią było dla nich tak stresujące, jak jej odwiedziny dla mnie. Latałam po mieszkaniu jak oszalała, odkurzałam, myłam podłogi, wycierałam kurze w ostatniej kolejności, jakby na przekór Krystynie.
— Pamiętaj, kochana, zawsze sprzątaj od góry, najpierw półki, później podłogi — udzielała mi rad, ale ja wcale nie zamierzałam z nich korzystać.
Dopiero po szesnastej opadłam na kanapę zlana potem i z zawrotami głowy, uświadomiłam sobie, że jeszcze nic nie jadłam, ale mój żołądek cały czas był pełny. Zmusiłam się jednak do zjedzenia resztki makaronu z dnia poprzedniego i odpaliłam jeden odcinek serialu.
Para bohaterów trwała w miłosnym uścisku, a zaraz potem kobieta poinformowała swojego kochanka, że jest w ciąży. On się ucieszył jak głupi i od razu zaczął planować ucieczkę, gdyż oboje byli w innych związkach, bardzo nieszczęśliwych. Przystojny główny bohater miał zabójczo błękitne oczy i nie raz gubiłam wątek odcinka, zapatrując się w nie, ale cóż innego mi pozostało. Ja — zapyziała kura domowa, bez dzieci i z beznadziejnym mężem. Może Sylwia miała rację, mówiąc mi tyle razy, że powinnam go dawno zostawić.
Nazajutrz obudziło mnie przeraźliwe walenie do drzwi, nieprzytomna popatrzyłam na zegarek — szósta trzydzieści. Zwlekłam się z łóżka i podążyłam wolno w kierunku przedpokoju, a mocny stukot przybierał na sile.
— Już myślałam, że pocałuję klamkę — biadoliła i wzdychała teściowa, wchodząc przez próg — Mogłabyś przynieść moją walizkę z auta? — podała mi kluczyki z logiem Mercedesa.
— Mama ma samochód? — zapytałam z niedowierzaniem.
— Oluś mówił, że nie będzie mógł po mnie wyjechać, biedny musi tyle pracować. Wynajął mi auto, żebym nie musiała się męczyć w autobusie, kochany Olek. Walizka jest w bagażniku.
Z czystą ulgą zamknęłam drzwi od mojego mieszkania, które miało teraz być okupowane przez wrogie siły i nie wiedziałam nawet ile to potrwa. Czułam się jednak zadowolona, bo wysprzątałam cały dom i bezsprzecznie mogłabym przejść z sukcesem test białej rękawiczki. Bagaż Krystyny ważył chyba z tonę i ledwo wyciągnęłam go z bagażnika, na szczęście miał kółka, ale po schodach i tak musiałam go nieść. Myślałam, że zrzucę go na dół, a później ją, ale jakoś dałam radę zapanować nad złością i zanim weszłam znów do środka, przybrałam miły wyraz twarzy i otarłam pot z czoła.
— Forma chyba nie ta? — zapytała z uśmiechem Krysia, krzątając się po mojej kuchni i robiąc sobie kawę. — Pewnie już piłaś?
— Tak, dziękuję, już piłam kawę dzisiaj — odpowiedziałam wbrew prawdzie trochę oniemiała z wrażenia.
Ta kobieta zawsze niesamowicie mnie zaskakuje, jej pewność siebie i arogancja w pewien sposób tłumaczą charakter jej syna. Mówi się, że jeśli chcesz wziąć dziewczynę za żonę, przyjrzyj się jej matce. W rodzinie Zielińskich ta zasada dotyczyła również potomków płci męskiej i idealnie pasowała do Aleksandra. I to jej „olusiowanie”, byłam pewna, że specjalnie nadała mu takie imię, ale przecież Krystyna była częścią mojej rodziny, musiałam okazać jej szacunek, urodziła i wychowała mojego męża, co prawda z marnym skutkiem, ale to nie miało znaczenia. Moja teściowa zawsze rzucała mi jakąś uwagę, a potem po mistrzowsku zmieniała temat.
Kiedy zasiadła na kanapie z kawą w dłoni, zaczęła swoje rutynowe narzekanie na ciężką podróż, niemiłą obsługę w samolocie, straszne korki w Warszawie i za wąskie miejsce parkingowe pod blokiem. Mimo takich traumatycznych przeżyć miała idealnie ułożone jasne włosy, spięte na czubku głowy dużą, brązową spinką i nieskazitelny makijaż, nawet jej szminka zostawiała pełny odcisk na filiżance, jakby chwilę wcześniej dopiero pomalowała usta. Ja nie przywiązywałam uwagi do mojego wyglądu, a teraz siedziałam koło niej w pomiętej koszuli nocnej i z rozczochranymi włosami, nie myłam nawet jeszcze zębów. Krystyna owinęła się mocniej szerokim, kaszmirowym szalem.
— Ale u was zimno, Oluś nie mówił, żebym wzięła ciepłe ubrania — zaśmiała się z własnego, kiepskiego żartu i wstała, rozglądając się po pokoju, jak snajper wypatrujący celu.
— Czego mama szuka? — zapytałam, zbijając ją z tropu, bo szybko usiadła znów na kanapie.
— A wiesz, stawy mnie bolą po tylu godzinach siedzenia. Ale wiem, co mi przyniesie ulgę, kąpiel. Mogłabyś mi przygotować?
Kiwnęłam głową i poszłam do łazienki, a Krystyna zaczęła wyciągać ze swojej walizki nowe ubrania i kosmetyczkę. Zawsze stosowała tylko najlepsze kosmetyki, które kosztowały krocie, ale po śmierci drugiego męża dostała po nim naprawdę pokaźną emeryturę, więc pieniędzy miała pod dostatkiem, a zapewne i jej synek wspierał nie raz mamusię finansowo. Kupował jej drogie prezenty, wysyłał do uzdrowisk i SPA, a ja od trzech lat nie pojechałam z nim nawet na krótki urlop gdzieś poza stolicę.
Napuściłam wody do wanny i przyszykowałam czyste ręczniki, już podczas pierwszej wizyty teściowa dała mi konkretne wskazówki, potrzebowała aż czterech ręczników i nigdy nie używała jednego dwa razy. Jeden służył jej do włosów, drugi do twarzy, trzeci do ciała, a czwarty rozkładała sobie na naszych zimnych kafelkach, jakimi je określała. Jej durne zasady oznaczały dla mnie codzienne wstawianie pralki z ręcznikami.
Krystyna zniknęła w łazience, a ja zrobiłam sobie w końcu upragnioną kawę i już po chwili poczułam zapach moich ulubionych świeczek, najwyraźniej musiała zajrzeć do szafki nad zlewem i bez pytania sobie je zapalić.
Nabrałam ochoty na sałatkę, nie jadłam świeżych warzyw w tej postaci chyba z rok, czasami położyłam sobie plasterek pomidora lub dwa na kanapki, ale nigdy nie szalałam z jakimiś sałatkami. Dzisiaj chciałam zjeść coś zdrowego, a może obawiałam się, że teściowa znów powie, że jestem tym, co jem i dlatego tak wyglądam. Pokroiłam paprykę i ogórka w kostkę, dodałam trochę tuńczyka z puszki, tylko takie składniki miałam. Usiadłam do stołu, by w spokoju zjeść śniadanie i cieszyłam się, że Krystyna naprawdę lubi długo poleżeć w wannie.
Przejrzałam na telefonie maila, otrzymałam odpowiedź w sprawie logo kosmetycznego, które bardzo się spodobało klientce i chciała zamówić również projekt ulotek oraz wizytówek. Poczułam dużą satysfakcję, aż sama się do siebie uśmiechnęłam. Zadzwoniłam do Sylwii, żeby się pochwalić i poinformować ją o kolejnych zleceniach w firmie, które były moją zasługą, ale nie odbierała. Napisałam jej wszystko w wiadomości, lecz nie odpisała mi nic, co lekko mnie zaniepokoiło. Pomyślałam jednak, że pewnie ma lepsze zajęcia na urlopie i zostawiła telefon, poszła gdzieś z mężem i chłopakami. Może właśnie plażuje się w jakimś ciepłym kraju albo je rogaliki na śniadanie w gustownym hotelu.
Moja przyjaciółka lubiła drogie i wystawne wakacje, razem z rodziną jeździła za granicę trzy razy w roku. Tego też może trochę jej zazdrościłam, że może sobie po prostu wyjechać i oderwać się od codzienności, ja z mężem nigdy nie mogłam nigdzie pojechać na dłużej niż dwa dni, bo wiadomo — jego praca. Ale teraz i tak nie zdecydowałabym się na urlop z nim, bo co mogłabym robić z tym mężczyzną.
— Niesamowicie! — zakrzyknęła Krysia, kiedy otworzyła drzwi łazienki, wypuszczając wielką chmurę pary. — Tylko te świeczki, musiałam je zgasić, bo myślałam, że się uduszę.
— Następnym razem niech mama powie, że chce świeczki, to dam bezzapachowe — skwitowałam nie unosząc oczu znad sałatki.
— Kochana, zjedz coś porządnego, śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. Odchudzaj się z głową.
— Nie odchudzam się, chciałam zjeść coś lżejszego — odparłam na jej zarzut, lecz wątpiłam, czy w ogóle moje słowa do niej docierały.
— Mam coś dla ciebie — zmieniła temat i podeszła do swojej walizki.
Wyciągnęła ze środka dwa grube zwijki materiału w kolorze oliwkowym z bliżej nieokreślonym wzorem kwiatowym. Jedno, co zawsze mnie w niej przerażało, to jej spryt i umiejętność ukrywania noża w ozdobnym pudełeczku.
Nienawidziłam zasłon, jedyne jakie wisiały w moim domu, to te w naszej sypialni i tylko dlatego tam były, ponieważ do ramy okna nie dało się przymocować rolet. I choć były naprawdę stylowe i praktyczne, rzucały mi się w oczy za każdym razem, gdy wchodziłam do pomieszczenia, a w wolnych chwilach często przeglądałam Internet w poszukiwaniu innego rozwiązania, jak ukryć erotyczne fetysze mojego męża przed sąsiadami.
— Powiesimy je w salonie, będą pięknie wyglądać. Olusiowi się spodobają, na pewno — oznajmiła. — No szybko, kończ ten marny posiłek i ubieraj się, zaraz pomogę ci doprowadzić ten dom do porządku.
Jej stwierdzenie zabolało mnie, sugerowała, że nie potrafię sama zadbać o dom. Ktoś mógłby mi zarzucić, że nie doceniam chęci pomocy ze strony teściowej, ale ja poprzedniego dnia naprawdę wylewałam siódme poty, aby mieszkanie prezentowało się jak najlepiej. Zresztą całym ciałem się broniłam przed jej ingerencją w moje otoczenie i z trudem przełknęłam resztę sałatki, popijając ją kawą. Poszłam się ubrać, a matka Aleksandra została sama przy stole i z małym lusterkiem poprawiała już makijaż, który przecież chwilę wcześniej nałożyła w łazience.
Jak mogłam się spodziewać, wieszanie zasłon nie ograniczało się tylko do tej czynności, z wielką uciechą teściowa zaproponowała, żebym umyła jeszcze okno i wyprasowała wygnieciony w walizce oliwkowy materiał. Kiedy skończyłam dochodziło południe, a ja całkiem opadłam z sił. Kobieta musiała to zauważyć, bo stwierdziła, że nie ma nic na obiad i że pojedzie do sklepu. Wiedziałam, że to tylko wymówka, by kupić sobie parę nowych ciuszków w galerii, ale ucieszyłam się, że na chwilę zostanę sama. Gdy tylko zamknęła drzwi, opadłam bezsilna na łóżko i ucięłam sobie długą drzemkę.
— Kamila, śpisz? — obudziło mnie lekkie potrząsanie moją ręką.
— Już nie — syknęłam w kierunku teściowej.
— Źle się czujesz? — spytała cicho, a w jej oczach, mimo jej podejścia do mnie, ujrzałam zmartwienie.
— Nie, wszystko dobrze. Coś się stało?
Krystyna zdążyła już się przebrać w pidżamę. To chyba jedna z rzeczy, którą naprawdę w niej lubię, bardzo wcześnie chodzi spać. Zawsze powtarzała, że tylko dzięki dużej ilości snu i odpoczynku nadal wygląda tak dobrze, choć głębokie zmarszczki wokół oczu były odpowiednie do jej wieku. Była kobietą zadbaną, jednak trochę przesadzała i miała fioła na punkcie swojego wyglądu, wystarczyłby dobry krem dla kobiet po sześćdziesiątce i tyle. Ona używała dziesięciu kremów, każdy o innej porze dnia czy nocy, co najmniej raz w tygodniu odwiedzała kosmetyczkę, a co minimum dziesięć dni leciała do fryzjera. Mocno regulowała sobie brwi, a ich kształt dodawał jej wrogości, wszystko wzmacniała mocna, czerwona szminka.
Teraz, kiedy stała przy moim łóżku, jej usta były naturalne, a włosy delikatnie przyklapnięte i przypominała zwykłą, starszą panią szykującą się do snu. Nie była wcale chudsza ode mnie i podobnie jak jej syn, prawie całe życie ponosiła konsekwencje swojej otyłości.
Miałam wrażenie, że świat dzieli się na dwie grupy ludzi — grubych i szczupłych, a ta pierwsza na starcie ma pod górkę. I patrząc na moją teściową w zupełnie niewyjściowym stroju, wiedziałam już, że naprawdę muszę schudnąć, by za dwadzieścia lat nie wyglądać jak ona i nie nadrabiać kompleksów mocnym makijażem, rozrzutnością oraz wrednym charakterem.
— Właściwie nie chciałam cię budzić wcześniej, ale kupiłam dla ciebie pięknego kwiatka, mam nadzieję, że go nie zamordujesz — zaśmiała się i położyła mi dłoń na ramieniu. — Ale nie dałam rady go przynieść z auta, tak mnie bolą plecy, że chyba zaraz umrę.
Spojrzałam na zegar, dochodziła dwudziesta i naprawdę nie miałam ochoty wychodzić z łóżka, czułam się słaba i zmęczona, jednak proszący wzrok Krystyny zmotywował mnie do działania. Przecież nie mogłam się przyznać, że jestem grubą, leniwą babą i będę kazać staruszce dźwigać jakąś roślinę po schodach. Skoczyłam do łazienki, bo zaczęło mnie lekko boleć podbrzusze, zapewne zbliża się kolejna miesiączka, co przypomniało mi o ostatnich zdarzeniach i o tym, że nie mogłam nadal zajść w ciążę. Każde następne krwawienie było dla mnie niczym porażka mojej kobiecości i ogromny zawód, wyciskający mi morze łez z oczu.
Wdrapywałam się z wielką, ciężką donicą w dłoniach po schodach do mieszkania. Teściowa nazywając tego giganta „kwiatkiem”, mocno mu urągała, stałam się właśnie posiadaczką prawie półtora metrowego fikusa w białej, kamiennej donicy. Kroki stawiałam ostrożnie na stopniach, a nowy nabytek Krystyny coraz bardziej mi ciążył, będzie pasować do Krysiowych zasłon i jej pomysłu na moje mieszkanie. Ledwo wlazłam do środka i z głośnym sapnięciem odstawiłam roślinę w salonie.
— Nie, nie, tutaj będzie miał za mało światła — skomentowała teściowa i wskazała drugi kąt pokoju. — Tutaj.
Przez dobre dziesięć sekund zastanawiałam się, czy nie przepchnąć donicy po podłodze, ale miałoby to koszmarny skutek dla paneli, więc zbierając wszystkie siły ponownie, chwyciłam zimny kamień w ręce. Poczułam, jak wysuwa mi się z dłoni i szybko odstawiłam go z powrotem na podłogę.
Nagle poczułam mocny ucisk w podbrzuszu z lewej strony, aż trudno było mi złapać kolejny wdech. Usiadłam, a świat zawirował.
— Kamila, Kamila? — Słyszałam jak z oddali głos Krystyny, a przed oczami widziałam już tylko ciemność.
Malutkie, ledwie zauważalne pyknięcie w podbrzuszu i ciepło rozchodzące się po moich udach, do złudzenia przypominało mi zdarzenie sprzed lat, kiedy poroniłam pierwszy raz. Dreszcze przeszyły moje ciało, a świat oddalił się jeszcze bardziej, pozostawiając mnie w ciemności i ogromie mojego strachu. Czyżby ponure chwile z przeszłości ponownie wystawiały mnie na próbę? Czy znów będę musiała przejść przez to wszystko, co już zdawało mi się przepracowane i uwolnione?
Chleb z masłem i plasterek sera
Kamila
Ocknęłam się dopiero w szpitalu, otoczona rurkami od kroplówek, lecz nadal w zakrwawionych ubraniach. Obawiałam się najgorszego, w końcu doskonale wiedziałam jak wielki wpływ na psychikę kobiety ma strata dziecka.
Na początku mojego małżeństwa z Aleksandrem nie zastanawialiśmy się nad konsekwencjami naszych cielesnych uciech, co w ciągu paru miesięcy zaowocowało ciążą, o której dowiedziałam się dopiero pewnej listopadowej nocy. Poprzedniego dnia bolał mnie brzuch i dostałam rozwolnienia, przez co zdawało mi się, że dopadła mnie jakaś paskudna grypa żołądkowa lub inne zatrucie pokarmowe.
Pamiętam, jakby to było wczoraj, położyłam się do łóżka wcześnie i przeczytałam parę stron „Biegnącej z wilkami” autorstwa cudownej pisarki Clarissy Estes Pinkoli. Usnęłam niespodziewanie, a że czułam się już naprawdę paskudnie, nie mogłam powstrzymać napływającej wcześniej senności i nie zdążyłam nawet odłożyć książki na półkę. Ze snu wyrwał mnie ostry, tępy i pulsujący ból oraz fala ciepłej cieczy rozlewającej się po prześcieradle. W pierwszym momencie pomyślałam, że się najzwyczajniej w świecie zsikałam, ale gdy tylko odsłoniłam nogi, by wstać, zorientowałam się, że to coś o wiele ciemniejszego i gęstszego. Krew leciała za mnie ciurkiem, a co nastąpiło potem, bardzo słabo pamiętam. Mój mąż wezwał pogotowie, jechałam karetką na sygnale, byłam badana przez lekarzy i w końcu odbyłam najbardziej ponurą rozmowę z przemiłą i bardzo empatyczną panią ginekolog w szpitalu.
To właśnie od niej dowiedziałam się, że w ogóle nosiłam pod moim sercem dziecko, nazywane jednak przez nią profesjonalnie i brutalnie płodem. Kolejne wydarzenia zagubiły się w otchłani smutku i żalu, gdzieś pomiędzy obwinianiem siebie, a wściekłością na los. Wyklinałam Boga, który pozwolił na to wszystko, nie mogłam znieść siebie za to, że nie byłam świadoma mojego stanu, nienawidziłam mojego organizmu, bo nie pozwolił temu maleństwu dalej się rozwijać i wyrzucił je z siebie razem z dużą ilością krwi. Ciąża była jeszcze bardzo wczesna, według mojego kalendarzyka dziecko mogło mieć zaledwie pięć lub sześć tygodni.
— To się zdarza, jest zupełnie naturalne. — Słyszałam z ust lekarzy mądrzejszych ode mnie i bardziej niż ja nastawionych pozytywnie.
Znienawidzona wtedy przeze mnie macica oczyszczała się samodzielnie, obarczając mnie ogromnym bólem i mdłościami, ale po pewnym czasie zarówno hormony, jak i ona, unormowały się i powróciły do zwykłego funkcjonowania. Niestety mi nie było dane tak bezproblemowo wrócić do codzienności i choć tak naprawdę nic się w moim życiu nie zmieniło, moja psychika nie mogła się pozbierać. Aleksander wspierał mnie dzielnie, odwiedzał każdego dnia i kupował czekoladę, a ja wpadałam głębiej w morze ciemne i wzburzone moim własnych uczuć, do tej pory nieznanych. Pomimo wszystko starałam się być dla niego miła, ale widziałam jak jego oczy stawały się smutne i lśniące, gdy odsuwałam twarz, kiedy chciał mnie pocałować. Jak jego pięść się zaciskała, bo potrzebował dotyku mojej skóry, a ja wyrywałam dłoń spod jego palców i patrzyłam tępo przed siebie. Nie mówił wtedy już nic, tylko trwał przy mnie, oczekując każdego kolejnego spotkania w nadziei, że to właśnie tego dnia poczuję się lepiej. Ten dzień nie nadchodził długo.
Może to właśnie wtedy nasze małżeństwo zaczęło się sypać, a my powoli się od siebie oddalaliśmy, aż dotarliśmy do momentu, w którym byliśmy dla siebie jak obcy. Do etapu, gdy łączyły nas już tylko wspólne sprawy, a nie miłość. Możliwe, że jeśli inaczej bym zareagowała i nie poddała się tym wszystkim mrocznym emocjom, dzisiaj bylibyśmy szczęśliwi, a może to było i tak bez znaczenia, a nasza droga od zawsze prowadziła donikąd.
— Kamila Zielińska, 35 lat, dwa poronienia, zgadza się? — burknął pod nosem starszy mężczyzna w białym kilcie, wpatrując się w kartę zawieszoną na moim łóżku.
— Tak — odpowiedziałam cicho.
— Dobrze. Pani teściowa podała nam pani dane. Jak się pani czuje?
— Nie wiem, nic mnie już nie boli — odparłam, ale nie do końca byłam pewna czy moje samopoczucie było dobre. — Czy to kolejna ciąża?
— Nie, spokojnie, to nic poważnego. Miała pani krwawienie z dróg rodnych najprawdopodobniej spowodowane wysiłkiem fizycznym. Musimy wykluczyć mięśniaki i raka szyjki macicy. Z badań krwi wynika, że pani organizm jest mocno osłabiony, ma pani anemię, a glukoza jest poniżej normy. Czy przyjmuje pani jakieś leki?
To pytanie zdziwiło mnie tak bardzo, że przez chwilę nie byłam w stanie udzielić odpowiedzi. W myślach szybko przekalkulowałam, że jeżeli poinformuję lekarza o tabletkach, które zdobyłam w sposób nielegalny, zarówno ja, jak i farmaceutka będziemy miały kłopoty. Ona na pewno większe, a bardzo nie chciałabym sprawiać jej problemów. Postanowiłam, że zachowam dla siebie wszelkie informacje z tym związane i miałam tylko nadzieję, że to nie tabletki są powodem mojego złego stanu zdrowia.
— Nie, panie doktorze, czy mam się czym martwić? Niedawno robiłam badania, byłam u ginekologa i niczego złego nie zauważył.
Ważyłam każde słowo, to też moja wypowiedź zdała mi się dziwnie rozwleczona, a słowa powolne. Nie mogłam jednak wspominać o chęci utraty wagi czy jakichkolwiek problemach z zajściem w ciążę, zbyt bardzo obawiałam się, że mogłoby to ujawnić prawdę. Poza tym całe staranie się o dziecko, po ostatnich wyznaniach Aleksandra stało się nieaktualne, a ja nie chciałam znów zapuszczać się na ten grząski grunt.
Lekarz wyjaśnił mi, że nie mam się czym martwić i że wykonają wszystkie istotne badania, a do domu wypuszczą mnie dopiero, kiedy będą mieli pewność, że nic nie zagraża mojemu zdrowiu. Ten z pozoru chłodny i wredny mężczyzna z każdą minutą stawał się coraz bardziej otwarty, a jego siwe, krótkie włosy i okulary w grubych oprawkach na nosie sprawiały, że czułam się odpowiednio zadbana i w dobrych rękach.
Drugą ciążę straciłam dokładnie dziewięć miesięcy po pierwszym poronieniu, oboje z mężem bardzo o nią się staraliśmy. Dla mnie była ona wybawieniem od ciągłego poczucia winy i niedoskonałości, a Aleksander zapewne miał nadzieję, że kiedy znów będę spodziewać się dziecka, mój stan psychiczny się poprawi i zaczniemy żyć jak dawniej. Nie pomylił się w tej kwestii, bo zaraz po zyskaniu pewności, że pod moim sercem znów będzie bić drugie, malutkie serduszko, rozpłakałam się ze szczęścia i szalałam jak wariatka, całując mojego męża i machając mu małym, białym testem. On natomiast nigdy nie okazywał oszałamiającej radości ani gdy pokazałam mu pozytywny test ciążowy, ani przy wybieraniu ubranek dla naszego dziecka.
Drugi aniołek postanowił odejść w dwunastym tygodniu ciąży i wszystko zdawało się niemal identyczne z moimi wcześniejszymi doświadczeniami. Poza tym, że w tamtej sytuacji moja macica nie radziła już sobie sama i wymagała interwencji lekarzy, by się oczyścić. Ból był jednak nie większy i mniej dokuczliwy niż za pierwszym razem. A emocje starały się ponownie zepchnąć mnie w otchłań smutku i żalu.
— Duża część ciąż się tak kończy, to jest normalne. Możliwe, że płód miał wady genetyczne. — Słyszałam za drugim razem, ale dla mnie to nie było ani normalne, ani pocieszające.
Z wachlarza wszystkich uczuć pojawiających się we mnie, wybrałam obojętność i chyba to właśnie ona przesądziła o dalszym losie mojego małżeństwa. Nie czułam już do Aleksandra później tej samej miłości, co wcześniej, nie potrafiłam już bezinteresownie dbać o niego i nie odczuwać niezadowolenia z naszej relacji. On również się zmienił, posępniał, stał się arogancki i unikał bliskości.
Gdy w końcu odważył się współżyć ze mną, pierwszy raz był agresywny i napastliwy, choć wtedy taka odmiana nawet miło mnie zaskoczyła. Oczywiście do czasu, kiedy zaczął przekraczać moje granice z pełną premedytacją, oczekując momentu, w którym zaprotestuję. Jednak ten moment nastał dopiero po latach.
Odczułam ulgę dowiadując się, że krwawienie spowodowane ustawianiem ciężkiej donicy, nie było poronieniem, badania nie wykazywały również żadnych innych nieprawidłowości, więc po paru dniach mogłam wrócić do domu. Siedziałam na szpitalnym łóżku i jadłam bez apetytu kromkę chleba z masłem i jednym, cienkim plasterkiem żółtego sera.
Posiłki dla osoby z anemią i osłabieniem organizmu rzeczywiście napawały grozą, każdy inny człowiek upominałby się o więcej i wykłócał, walcząc o jakość swojego żywienia, ale nie ja. Nie jadłam wiele, pamiętając zarówno o moim dążeniu do zrzucenia zbędnych kilogramów, jak i o przestrogach lekarzy, bym odżywiała się zdrowiej, wybierałam z talerza to, co wydawało mi się najodpowiedniejsze. Zupa, fasolka, mięso i surowe warzywa, czasem parę kęsów kanapki, gdy nie dostałam niczego innego. Kleiku i wszelkich mlecznych dziwactw znieść nie mogłam, tak samo jak rozgotowanego makaronu i zimnego ryżu.
I tak jadłam tę jedną kromkę suchego chleba z masłem zupełnie pozbawionym smaku oraz cienkim plasterkiem twardego sera, próbując po raz pięćdziesiąty dodzwonić się do mojego męża. Jego głos na poczcie głosowej brzmiał za każdym razem coraz bardziej denerwująco i żałośnie, a mój umysł częściej podsuwał mi myśli o zakończeniu naszego marnego małżeństwa i ucieczce gdzieś w nieznane.
Również moja jedyna przyjaciółka nie odbierała ode mnie telefonu. Jedynie Krystyna kontaktowała się ze mną codziennie, ale i ona nie miała żadnych informacji od Aleksandra. Czułam się samotna, jakby to wszystko, co się dzieje było tylko jakimś snem. Zastanawiałam się, czy mój mąż jest aż tak pochłonięty pracą i ignoruje moje telefony oraz wiadomości, a może coś mu się stało, coś, co uniemożliwia mu odpowiedź. Obawy nie opuszczały mnie ani na chwilę, ale nie był to strach związany z moją miłością do niego, bo ona już całkowicie wyparowała.
W poczekalni szpitala spotkałam się z moją teściową i byłam wdzięczna Bogu, że chociaż ta kobieta postanowiła mi pomóc i razem ruszyłyśmy jej wypożyczonym samochodem do domu. Ku mojemu zdziwieniu troszczyła się o mnie, przywiozła mi wcześniej niezbędne rzeczy do szpitala, pytała o moje samopoczucie i wyniki badań. Wiele razy podczas naszych rozmów telefonicznych wyczuwałam w jej głosie lekkie drgania, wskazujące na to, że naprawdę martwił ją mój stan. Zapewniała mnie, iż jej syn z pewnością ma coś bardzo ważnego na głowie, wymyślała wymówki dla jego milczenia, od zepsutego telefonu aż po jego kradzież lub zgubienie. Jednak prawdę mógł mi wyznać tylko mój mąż, który za parę dni miał, mam nadzieję, że szczęśliwie, wrócić do naszego mieszkania.
— Odstawię cię na górę i niestety muszę jechać już na samolot — oświadczyła smutno Krysia, gdy zatrzymałyśmy się przed blokiem.
Wniosła moją małą torbę z rzeczami do mieszkania, czym bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, poczułam, że wolałabym, by ze mną jeszcze została, ale nie odważyłam się tego zaproponować.
Wnętrze mojej nieruchomości było w nienagannym porządku, wiedziałam, że Krystyna nie odmówi sobie wprowadzenia swojej czystości w moje skromne progi. W pewnym sensie byłam jej za to wdzięczna, bo pierwszy raz poza wiecznym narzekaniem i ocenianiem, była w stanie sama zakasać rękawy i działać. Jednak świadomość tego, że z pewnością przegrzebała wszystkie moje szafy, nie zachwyciła mnie. Na stoliku w salonie leżało jedynie małe, fioletowe opakowanie z tabletkami.
— Znalazłam je w twojej torbie, gdy pakowałam ubrania — powiedziała, siadając koło mnie na kanapie.
Nie zdjęła nawet butów, z czego wywnioskowałam, że nasza rozmowa nie potrwa długo. Kobieta wzięła do ręki pudełko i obracała je w dłoniach, zdawała się milcząca i skrępowana. Ja również poczułam, jak na moje policzki wpływa wstydliwy rumieniec.
— Przeczytałam ulotkę i myślę, że powinnaś je wyrzucić. Po co ci takie prochy? Prawie nic nie jadłaś, gdy byłyśmy tu razem, a wiem, że zawsze lubiłaś dobrze pojeść, więc zdaje się, że to właśnie przez nie.
Podała mi opakowanie i spojrzała mi w oczy z błagalnym wyrazem twarzy.
— Ja wiem, że jestem dla ciebie ostra i nie raz krytykowałam twoją wagę, ale to nie ma żadnego znaczenia, jesteś częścią mojej rodziny i chcę dla ciebie jak najlepiej — wyjaśniła, a ja poczułam, że łzy wypełniają moje oczy. — Dla Olka też jesteś bardzo ważna, chociaż wiem też, że ostatnio wam się nie układa. On jest bardzo ambitny i lubi pracować, ale to jest część niego, więc albo uda ci się to zaakceptować, albo będziesz musiała z tym żyć jakoś inaczej.
— Wiem — szepnęłam. — Masz rację.
Moja teściowa dzisiaj po raz pierwszy, odkąd ją poznałam, pokazała mi swoją drugą twarz, twarz troskliwej i martwiącej się matki, która pragnie dla swojej rodziny tego, co najlepsze. Bardzo polubiłam to jej nowe oblicze i wzięłam sobie jej słowa do serca. Nie miałam tylko pojęcia, jak inaczej mogłabym żyć z tym mężczyzną, który miał być moim mężem, a nie sponsorem, dlaczego jego praca miałaby być ważniejsza ode mnie i od naszego małżeństwa. I jak, u licha, mogłabym to po prostu zaakceptować, wyzbywając się jak do tej pory szacunku do siebie samej i szczęśliwego życia?
Krystyna wróciła do swojego domu położonego wśród pięknych krajobrazów włoskich wzgórz. Po śmierci jej drugiego męża przeprowadziła się tam w poszukiwaniu łagodniejszych zim oraz z powodu niezwykle tanich nieruchomości. Zawsze o tym marzyła i w końcu, pod koniec swojego życia, mogła je spełnić, wolna od zobowiązań i odpowiedzialności. Z tego, co mówiła, żyło jej się tam bardzo dobrze, miała grono oddanych przyjaciół, życzliwych sąsiadów i masę przystojnych, starszych adoratorów. Język opanowała do perfekcji w niecałe dwa lata, mimo swojego wieku. Podobno z każdym rokiem naszego życia trudniej jest się uczyć nowych rzeczy, ale Krysia całkowicie tę tezę obalała i utwierdzała mnie w przekonaniu, że nigdy nie jest za późno na zmiany.
Zostałam sama w mieszkaniu i starałam się oszczędzać, godzinami oglądałam filmy na Netflixie i czytałam książki, unikałam gorących kąpieli oraz piłam dużo wody zgodnie z zaleceniami lekarza. Czekałam i czekałam, aż wróci mój mąż i usłyszę z jego ust na tyle wiarygodną wymówkę, abym mogła z czystym sumieniem zapomnieć o moich rozważaniach nad sensem dalszego trwania w tym związku.
Jadłam mniej i zdrowiej niż zazwyczaj, ale więcej niż ostatnio i czułam się dobrze. Stawiałam na surowe warzywa takie jak papryka, ogórek, pomidor i sałata, wszystkie dania uzupełniałam chudym mięsem przygotowywanym na parze lub w piekarniku, unikałam za to węglowodanów, dzięki czemu spodziewałam się powolnej, lecz skutecznej redukcji masy ciała. W planach na najbliższe miesiące miałam również ćwiczenia, ale w tym momencie jeszcze zbyt mocno obawiałam się wysiłku fizycznego.
Nie miałam pojęcia, dlaczego nagle zapragnęłam schudnąć jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy zakupiłam te nieszczęsne tabletki, skoro nie miałam zamiaru zachodzić w ciążę. Mogłabym spokojnie powrócić do mojego wcześniejszego trybu życia i odsunąć od siebie cały ten stres i rozczarowanie, może wtedy właśnie poczułabym się spełniona i szczęśliwa. Ale prawdziwą satysfakcję czułam tylko wtedy, kiedy jadłam mniej i miałam pełną kontrolę nad sobą, wiedziałam, że wkrótce schudnę, jeśli tylko uda mi się nie odpuścić i wytrwać, a bycie szczupłą to przecież bycie niezależną, pożądaną i piękną.
Bułka z masłem
Kamila
Usłyszałam, jak klamka delikatnie ulega naporowi i drzwi wejściowe otwierają się. Byłam właśnie w środku jednego z wielu moich ostatnich maratonów filmowych. Wciągnięta i zahipnotyzowana ekranem nie poruszyłam się i ślepo obserwowałam dalej poruszające się postacie. Olek wszedł do mieszkania pewnym krokiem i rzucił swoją marynarkę koło moich nóg, które wyciągnęłam na kanapie pod ciepłym kocem. Tym samym kocem, którym zakrywałam swój wstyd i wściekłość po naszej ostatniej miłości francuskiej, tak bardzo wymuszonej siłą na mnie.
Skorzystał z toalety i udał się do kuchni, nie mówiąc ani słowa, ja również milczałam, udając, że ciągle oglądam telewizję. W rzeczywistości film nagle przestał mnie interesować i prowadziłam bitwy w sobie ważące o tym, co powiem mojemu mężowi i czy będę chciała jeszcze walczyć o to małżeństwo. Podejrzewałam, że on też się nad tą całą sytuacją zastanawiał, a może po prostu nie wiedział, co ma mi powiedzieć po tak wielkim zawodzie, który mi sprawił. Ciekawość wzięła jednak nade mną górę i odezwałam się pierwsza.
— Cześć, już wróciłeś? — spytałam, starając się brzmieć pozytywnie, choć delikatnie żałośnie i słabo.
Wybrałam drogę współczucia, oto ja — biedna, chora żona porzucona przez męża na tydzień, podczas którego wylądowałam w szpitalu, a on nie raczył nawet ode mnie odebrać telefonu. Chciałam, by było mu przykro i by przepraszał, błagał na kolanach o wybaczenie, którego i tak nie dostanie. No chyba, że uda mu się sprawnie wykręcić z tej sytuacji, jak to zresztą wiele razy już robił. Nie bez kozery jest przecież adwokatem. Nie odpowiedział jednak nic, a ja poczułam się tym tak bardzo urażona, że nie mogłam udać, iż nic nie mówiłam. Ostrożnie wstałam i bardzo powoli, chwytając się mebli i ścian podążyłam w kierunku kuchni.
Aleksander smarował właśnie bułki masłem, przez chwilę obserwował mój popis aktorski, ale całkowicie go zignorował i ponownie skupił się na pieczywie. Coraz bardziej pragnęłam, by czuł się winny i przepraszał, ale wątpiłam w to, że zniży się do tego poziomu, nawet jeśli jego sumienie będzie mu to nakazywać. Był przecież mecenasem, władcą i panem, któremu jego kobieta powinna padać do stóp i całować je, a nie on — nieomylny, wszechwiedzący i wyniosły mężczyzna ze swoimi zasadami i drobnymi zachciankami, jak gwałt na żonie, która nie chciała wziąć do ust jego członka.
— Zrobisz mi też kanapkę? — spytałam po dłuższej chwili sapania i opierania się o lodówkę.
— Jeśli chcesz — odparł i sięgnął do chlebaka po jeszcze jedną bułkę.
Tak naprawdę wcale nie byłam głodna, ale chciałam, żeby powiedział cokolwiek, by mnie zauważył. Nie zawahałam się nawet przed oszustwem, żeby wzbudzić jego zimne serce. Oparłam obie dłonie o blat zaraz koło niego i opuściłam głowę, oddychając głośno i szybko.
— Wszystko w porządku? — zapytał i chwycił mnie za ramię.
— Słabo mi, możesz pomóc mi dojść do kanapy? — odpowiedziałam cichutko, a mój głos drżał i załamywał się pomiędzy kolejnymi, ciężkimi oddechami.
— Nie powinnaś wstawać — oznajmił, gdy przykrywał mnie kocem. — Odpoczywaj.
— Miałam krwotok, myślałam, że znów… — urwałam, nie chciałam kończyć tego zdania.
— Wiem, czytałem twoje SMS-y.
— To dlaczego nie oddzwoniłeś? — zarzuciłam mu, ale podniosłam głos, co mógł odebrać jako przejaw siły, więc oparłam głowę o poduszkę i ze świstem wypuściłam powietrze.
— Wiedziałem, że mama się tobą zajmie, a ja byłem zajęty — skwitował i już chciał wyjść do kuchni.
— Praca ważniejsza niż ja.
— Kobieto, daj już spokój! Przecież dobrze wiesz, że nie byłem w pracy! — krzyknął i oparł ręce o biodra w geście gotowości do utarczki słownej.