E-book
23.63
drukowana A5
34.39
Słowem malowane

Bezpłatny fragment - Słowem malowane


5
Objętość:
157 str.
ISBN:
978-83-8324-381-8
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 34.39

,,Skoro życie jedno
Jedno jedyne nam dane
Czemuż jego sedno
Ciągle jest dla nas nieznane”.


Autorka

Życzę Ci jutra

Ja nie będę życzyć sto lat

Wieczność w wieku mam zamykać

Ja Ci życzę jutra zawsze

Żeby móc na niego czekać

Właśnie w jutrze jest spełnienie

W tajemnicy skrętnie skryte

W nim tęsknoty w nim marzenia

Odpowiedzi i moc pytań

Ja nadziei życzę Tobie

Co z mądrością chadza w parze

Życzę Ci by była z Tobą

Tak po prostu dana w darze

Życzę Ci byś była w gronie

Tych wybrańców szczęścia godnych

Oby jutro było jutrem

Sytym ale nigdy głodnym.

Rola matki

Piękną role ja dostałam

Ty dostałaś taką samą

Obie więc jesteśmy dumne

No bo duma jest być mamą

Chociaż trosk no i kłopotów

Dnia każdego nie brakuje

Słodkie brzmienie słowa mamo

Tak cudownie nam smakuje

Tyle wzruszeń że nie sposób

Wszystkich ich pomieścić w głowie

Przeżyć pięknych przeżyć nowych

Może kiedyś Ci opowiem

Torujemy naszym dzieciom

Drogę wąską i szeroką

Z całej siły się staramy

Dla nich wszystkich być opoką.

We wspomnieniach

Ja tak naprawdę nie odchodzę

Zostaję przecież we wspomnieniach

Nie dręcz więc duszy obolałej

Będę w Twych myślach i marzeniach

Porannej kawy smak przypomni

Jak dzień rozkwitał ze świtaniem

Ja nie chcę żebyś była smutna

I żyła tylko tym rozstaniem

Wsłuchaj się w słodki śpiew słowika

W szum liści na przydrożnym drzewie

Teraz to będzie ma muzyka

Tak będę śpiewał ja dla Ciebie

Śpiewał Ci będę i zaczekam

Na kwietnej łące tuż za górką

Przecież spotkamy się czas płynie

Przypłyniesz do mnie małą chmurką.

Szklana zjawa

Mróz pocieszał brzozę płaczkę

Głaskał od samego rana

Tak przytulał nieboraczkę

Para była z nich udana

Znieruchomiał w swoim dziele

Kiedy ujrzał co się stało

Takich zjawisk czy niewiele

Drzewo szatę przyodziało

Każda witka i gałązka

Konar pień wszystkie odnuża

Przyoblekły szklane wdzianko

Jakby w lukrze je wynurzać

Chociaż nadal się kołysze

Jeszcze wczoraj taka słaba

Wdziękiem wita dziś przybysza

Piękna niczym szklana zjawa

Za dnia ślicznie nam błyszczała

Przy świetle latarni nocą

Jeszcze piękniej wyglądała

Przykuwała wzrok swą mocą

W tym wydaniu jest magiczna

Już nie szara nie płacząca

Jakby bardziej romantyczna

Szkoda że się boi słońca.

Bez zbędnych pytań

Doświadczenie choć bolesne

Na własnej skórze zdobyte

Niesie bardzo dobrą szkołę

Nie zadaje zbędnych pytań.

Mądre rządy

Mądre rządy to te

Które pożytek

Nie tylko rządzącym

Ale i poddanym niosę.

Jutro

Jeżeli chcemy żyć

Nie bójmy się jutra

Nawet jeśli bardziej nas przeraża

Aniżeli napawa nadzieją.

Od rozstania do spotkania

Zdałoby się przywyknąć już pora

To kolejne jest nasze rozstanie

Znów nam przyjdzie czekać od nowa

Na rodzinne nam bliskie spotkanie

Starsi mówią nałożyć się trzeba

Głowy nadto nie trudzić myślami

Przyjdzie czas i dla nas łaskawy

Zasiądziemy do stołu nie sami

Jednak nutka tęsknoty wymknęła

Trąca serce wrażliwe z uporem

Może trącać ale troszeczkę

Przecież nie jest dla nas upiorem

Już od dzisiaj liczyć będziemy

Te tygodnie co szybko mijają

Czekać przecież tak dobrze umiemy

I rodzice i dzieci czekają.

Boimy się jutra

Czy wszyscy boimy się jutra

Nie wszystkim dola jednaka

Stary udaje głuchego

Młody zgrywa chojraka.

Nie potrafisz

Jeżeli nie potrafisz

Cieszyć się dniem dzisiejszym

To jutrzejszy

Równie smutny będzie.

Jak obity dzbanek

Pędził życie Janek

Jakich wiele było

Jak obity dzbanek

O nim się mówiło

Rodzina nie chciała

Żona zostawiła

Konkubina chytra

W skarpetkach puściła

Smutki swoje Janek

W alkoholu topił

Nieraz już bywało

Jak wielbłąd się opił

Zbierz swe siły Janku

Pomaluj swój dzbanek

Nim ludzie powiedzą

Tutaj leży Janek.

Kombinował leń

Kombinował leń co rano

Aż mu trzęsły się galoty

Znów mu ultimatum dano

Ma się zbierać do roboty

Myślał co dzień co wymyślić

Byle tylko dać drapaka

Każda praca jemu dana

Wydawała się nijaka

Mądry w gatce

Choć od zaraz

Pić i palić

Mógłby naraz

Zjeść i owszem

Też nie zmała

Komu z takim leniem chwała.

Drogowskazy

Życie pełne drogowskazów

Są w nim jednak i skrzywione

Jak odczytać je właściwie

Żeby ruszyć w dobrą stronę.

Dialog

Zabrakło dialogu

Zdziwieni są teraz

Że dziecko im błądzi

I gubi się nieraz.

Czas

Zawsze nam towarzyszy

Nigdy się nie myli

Tylko do przodu zmierza

Składając chwilę do chwili.

Ucho w dzbanie

Urwało się ucho Ci w dzbanie

Już wody nosił nie będzie

I próżne Ci teraz czekanie

I przyczyn Ci szukać by wszędzie.

Prosto z mostu

Czy tak można

Któż chce wiedzieć

Prosto z mostu

Wziąć powiedzieć

To co w sercu

I na duszy

Nie brać w głowę

Kogo ruszy

Cóż wyniknie

Z tej rozmowy

Komu będzie

Ból gotowy

Komu włos

Komu posada

Mówić milczeć

Jak wypada.

W tłumie

Łatwiej twarz jest zapamiętać

I wyłowić nawet w tłumie

Trudniej serce dobre znaleźć

Jeszcze trudniej je zrozumieć.

Wierni przyjaciele

Rodziny nie wybierasz

A wierni przyjaciele

Sam sobie ich dobierasz

Nie musisz mieć ich wiele

A z nimi choćby góry

Przenosić wnet od zaraz

I siła i nadzieja

I wszystko jakby naraz

A kiedy smutek bieda

Przygniecie Cię do ziemi

Podniosą Cię przygarną

Byś ciągle bywał z nimi.

Ze smutkiem

Ze smutkiem czasem wypij kawę

On jest wpisany w ludzkie życie

To dzięki niemu codzienny obraz

Jest wielobarwny w naszym bycie.

Noc się innym prawem rządzi

Załomotał ptak skrzydłami

A Ty myślisz przerażona

Że to może czyjaś dusza

Rozpościera swe ramiona

Gdzieś w podwórzu pies zaszczekał

Dźwięk żałosny przeciął ciszę

A Ty myślisz wilcy wiją

Stara grusza się kołysze

Zaskrzypiało wielkie drzewo

Wiatr z uporem je wygina

Ono stare i uparte

Myśli ciągle że wytrzyma

A za oknem księżyc w pełni

Co zegara nie używa

A z nim ciągle nowe cienie

Tyś już prawie ledwie żywa

Noc się innym prawem rządzi

Sen gdzieś zniknął i nie wraca

Umysł ze snu wybudzony

Świat do góry Ci przewraca.

Czy się odrodzi

Czy się odrodzi

Jak Feniks z popiołów

Człowiek co przepadł

W zawiści odmętach

Czy usiądziemy

Raz jeszcze do stołu

Szukając wskazówek

W życiowych zakrętach

Zaczniemy od nowa

Nie drażniąc pamięci

Sił nam nie brakuje

Nie brak też i chęci

I kroczek po kroczku

Stawiając do przodu

Zbudzimy nadzieję

Nie niszcząc nam grodu.

Człowiecze poczynania

Człowiecze poczynania

Intrygi nićmi szyte

Nigdy nie wiesz do końca

Co gdzie jest w nich ukryte.

Na pastwę

Wczoraj jeszcze otworem

Dziś zatrzaśnięte przed nosem

Chwytasz dłonią za klamkę

Patrzą na Cię z ukosa

Ktoś podstawia Ci nogę

Znów obite kolano

Skąd Ci ludzie się wzięli

Gdzie ich nam wychowano

Wokół zmowa milczenia

Uśmiech grymasem skrzywiony

Patrzysz i nic nie rozumiesz

Kto tu dzisiaj szalony

Płakać śmiać się

Już nie wiem

Co mi ulgę przyniesie

Ludzie są niczym wilcy

W dzikim złowieszczym lesie

Na pastwę jeden drugiego

Wystawiają w pośpiechu

Ani przy tym skrupułów

Ani poczucia grzechu.

Ogień olimpijski w Pekinie

Przyniesiony z daleka

Migocze i płonie

Zatknięty w płatku śniegu

Niczym w gwiazd koronie

Uniesiony ku górze

By wszyscy widzieli

Jak wielkie w nim przesłanie

Żeby zrozumieli

Że siła tkwi w młodości

Której pokój świata

To ogromna wyzwanie

Na całe dnie i lata.

Nikt mnie nie zapytał

Nikt mnie nie zapytał

Nie było wyboru

Ni ludzi

Ni miejsca

Każdy by do dworu

A chata z klepiskiem

A w niej niedostatek

I z kolejnym rokiem

Coraz więcej dziatek

Nikt mnie nie zapytał

Nie było wyboru

Uśpiona ma dusza

I serce uśpione

Nie mogły zrozumieć

Tego co minione

Już się przebudziłam

Już teraz rozumiem

Że wszyscy tak samo

Giniemy dziś w tłumie.

Szkoły tej nie ma

Nie ma szkoły umierania

Gdzie nauczyć się tej sztuki

Kiedy przyjdzie czas rozstania

To nie pora na nauki.

Słodka obietnica

A ja czasu nie poganiam

A on pędzi jak szalony

Środa to czy już niedziela

Dokąd on nieszczęsny goni

Ku starości ku końcowi

Krótka chwila żywot wieńczy

Jak przytrzymać by przystanął

Może w końcu sam się zmęczy

Dobre chwile

Umykają

Złe choć wolniej

Też mijają

Nie masz wpływu

Mój człowiecze

Cóż ten czas z nami wyprawia

Leci

Pędzi

Może wlecze

Może jemu to zabawa

Może gratka gra szarada

Czy tak można

Czy wypada

Komu słodka obietnica

I kolejna wiosna dana

Kto się będzie nią zachwycał

Co dzień od białego rana.

Mój specjał

To lekarstwo mam przy sobie

Gdyż apteka w środku miasta

Ziunią zwie się ten mój specjał

Znany już od czasów Piasta

Cujki niczym stetoskopy

Wiedzą kiedy jestem chora

W mik działanie podejmują

Szybciej nawet od doktora

Miejsce chore w lot znajduje

Tak otuli swoim futrem

Pot na czoło już wstępuje

Zdrowie idzie razem z jutrem

Różnie myślą różni ludzie

Są na świecie różne rzeczy

A ja pewna jestem tego

Że mój kotek dobrze leczy.

Ziarenko zwątpienia

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 34.39