Akt I Scena I
Michael i Gabriel rozmawiają na łące niedaleko gór, siedząc pod wierzbą.
Michael leży na plecach oparty na łokciach.
Gabriel siedzi wyprostowany, dość mocno gestykuluje.
Gabriel:
Gabriel mówi dobrotliwym głosem.
Powiedz Michaelu czy to drzewo nie daje cudnego cienia?
Michael:
Jak dla mnie budzi jedynie smutne wspomnienia.
Gabriel:
W takim miejscu, nie uchodzi takie dumanie,
W takim miejscu prawdę się poznaje…
Michael:
To chyba Gabisiu twoje domniemanie.
Gabriel:
Gabriel wykonuje gest, podnosi palec do góry, unosi się.
Chciałbyś! Toż głos Boga, jego przesłanie.
Michael:
Więc cóż ci on prawi w swej mądrości?
Gabriel:
Gabriel mówi trochę przemądrzale.
Jeśli wiedzieć chcesz, odpowiem w mej wielkoduszności,
Że ci buziaki przesyła, od twej ukochanej Sofii.
Michael:
Michael macha ręką sugerując że poruszony temat jest dla niego nieprzyjemny.
Jasne, wierzę we wszystko, ale dość tej teologii.
Gabriel:
Niech będzie ci, wedle twego uznania,
A co u Marii, nadal darmozjada wychowuje sama?
Michael:
Po sekundzie ciszy wszystko zamiera, Michael i Gabriel trwają w bezruch gdy odzywa się głos.
Jak było wczoraj, tak pewnie dziś i trwa
Czemu głowę twą mącą takie pytania.
Duch zza ściany:
Duch wydaje się być nie związany z tym co się dzieje, jakby dotyczył innego zdarzenia, jego głos jest szyderczy i trochę szalony. Po słowach ducha wszystko wraca do normy, jakby nic się nie stało.
Poucinajmy główki i wsadźmy do odwłoka,
Zobaczymy jak im się to spodoba.
Gabriel:
Wzrusza ramionami.
Jedna wielka niewiadoma,
Możliwe że podoba mi się ona.
Michael:
Michael śmieje się z Gabriela, w jego czuć słychać lekkie zaskoczenie. Wznosi do góry rękę jakby z kieliszkiem.
Tobie grzdylu, ona się spodobała?
Czyli z ciebie nie taki kawał pedała,
Opijmy to symbolikiem, panie bracie.
Gabriel:
Gabriel odczuwa ulgę, że nie został wyśmiany, zachwala język i pomysł Michaela.
Przyjacielu gawędarz przeto jako, jaki szlachcic w szacie,
Splendor! Brzmi to znakomicie,
I ten język i to picie.
Michael:
A więc wracając do tematu,
Serce me pieje z zachwytu,
Że mam tak dzielnego zuszka u boku,
Jeszcze mi dorośnie, narobi motłochu,
Ale będziecie szczęśliwi,
Ty, matka i gromadka stadniny.
Gabriel:
Chyba na gratulacje jeszcze za wcześnie bracie,
Czy pokocha, czy ręce odda w me kikucie?
(Gabriel wzdycha głęboko i patrzy w dół.)
Michael:
Michael rozciąga trochę ramiona i niedbale odpowiada.
Niech cię nie boli już czupryna twa rozczochrana
Pójdę, pogadam, będzie twoją od rana!
Gabriel:
Mówi z ironią w głosie.
Misiu, czy ateiście wypada o cudach bajać?
Michael:
Michael siada po turecku, trzyma się za kolana, pochyla się. W ostatnich zdaniach trochę naśmiewa się z Gabriela.
Tu wiele mówić nie trzeba, tylko za ręce brać,
Do pięknej północno- południowej kaplicy iść,
Pogadacie sobie po drodze, potem tylko się księdzu przedstawić,
A co do dalszych, kościelnych dyrdymałów,
Zawsze ciebie polecam do takich przypałów.
Gabriel:
Gabriel wstaje dynamicznie i odchodzi dwa kroki, pochyla głowę, patrzy w ziemię, ma zamęt w głowie i trochę się boi.
Tak, wszystko teraz, już,
Mężulek pewnie na mnie przygotuje nóż,
Michael:
Michael podchodzi do Gabriela i kładzie mu rękę na ramieniu.
Spokojnie jesteś dobry w tych sprawach,
Zaiste legendarna stała się twa wprawa,
Wiadome że kiedy Gabi wlatuje do łóżka,
Nie wie, ni mężulek, ni wydmuszka,
Tylko się potem okazuje sprawa.
Gabriel:
Gabriel się rozchmurza i uśmiecha zadziornie do Michaela. Wszystko się zatrzymuje, Michael i Gabriel trwają w bezruchu.
Bracie nie ona pierwsza i nie ostatnia.
Głos:
Głos pochodzi zewsząd, jest spokojny i mocny. Wszystko wraca do normy.
Wiesz że wszystko przeze mnie się dzieje,
Każde twoje brykania, swawole,
Będą sprawione i przemyślane.
Michael:
Michael chce wyraźnie odciągnąć myśli Gabriela na inny temat. W trakcie przymruża trochę jedno oko.
Mów więc mi teraz o Hansie,
Czym się ten człek zajmuje,
Kim że jest, jak wygląda,
Bo wiedzieć coś o nim mnie naszła ochota.
Gabriel:
Gabriel patrzy w górę, próbuje sobie przypomnieć Hansa, kiwa głową w trakcie wyliczania jego cech. Gabriel marszczy nos, czuje że mówi czasami rzeczy nieistotne. Trapią go trochę zachowania Hansa.
Hans, istota o małym wąsie,
Myśli (on) trochę o życia prozie,
Artystą on się zowie,
Co maluje sam ci powie
Ma on też w sobie zabójczą siłę,
Żeby tylko nie wlazł nam w politykę,
Bo jak mi się chyba słusznie wydaje,
Problemów będzie sporo przez jego zachowanie.
Michael:
Michael mówi lekceważąco, nie zauważa problemu. Patrzy w górę, na chmury.
Czy mamy się naprawdę czego obawiać?
Chyba z Fredem może rozmawiać?
Bo jak widzę w obłokach, to czyni,
Gabriel:
Gabriel wzrusza ramionami jednocześnie unosząc brwi.
Jak nie on robiliby to inni.
Michael:
Michael macha na to ręką.
W razie czego nie nasza sprawa,
Gdyby zaszła jakaś kolaboracja.
Gabriel:
Lecz zobaczyć przecież możemy.
Michael:
Idą na bok i obserwują.
Niech będzie więc to zrobimy.
Akt I scena II
Hans i Fredo zagorzale rozmawiają. Hans zaczyna starając się być przekonujący.
Hans:
Uwielbiam Cię, Ty stary łotrze,
Fredo:
Hans patrzy na Fredo z góry.
To chyba dzięki mojej siostrze,
Hans:
Niewątpliwie nadaje twej myśli,
Jakąś krztę zrozumiałości,
Fredo:
Że ją lubisz wiem, że kochasz zgaduje,
Lecz potrzebne zapewnienie, czy Cię kłuje,
Hans:
Trudne zadajesz mi pytania,
Lecz odpowiedź prosta, pragnienia,
Jedynie ich być pewien mogę,
Miłość wywołuje we mnie trwogę,
To jest właśnie moja walka,
Gdy się rozum z sercem spotka,
Wyciąga lekko rękę przed siebie, zaciska ją w pięść. Przesadnie gestykuluje i intonuje. Ubolewa nad swoją dolą.
Fredo:
Patrzy w bok zamyślony i rzuca bezmyślnie może bardziej do siebie niż do Hansa.
Puk, puk?
Hans:
Obraca głowę z niezrozumieniem.
Cóż za stuk.
Fredo:
Czasem w tę zabawę gram.
Hans:
Ach, więc kto tam?
Fredo:
To ja, twe sumienie.
Hans:
Więc gdzie klucze twoje?
Fredo:
Wyrzuciłeś uznając, że nie ma miejsca,
Dla gadatliwego akwizytora,
Hans:
O jaki ja niewiarygodnie mądry,
Fredo:
Oczywiście lepszy od sowy.
Duch Niemiecki:
Głos prześmiewczy i ironiczny.
Ale to była kpina wyśmienita,
Podanie imienia ślepego lotnika.
Michael i Gabriel patrzą na nich i cicho rechoczą.
Akt I scena III
Rafał rozmawia z Razjelem w jego domu. Na stole leży stara księga z dziwnymi napisami.
Rafał:
Co mi chciałeś pokazać tak śpiesznie,
Razjel:
Musisz ty zobaczyć pewną idei księgę,
Rafał:
Proszę, powieści kucharskich mam już dość,
To co wysmażasz, zwykle staje mi jak ość,
Razjel:
Obraca się do Rafaela tyłem.