E-book
6.3
drukowana A5
22.33
Skrzywionym piórem

Bezpłatny fragment - Skrzywionym piórem

Satyra sytuacyjna

Objętość:
82 str.
ISBN:
978-83-8126-500-3
E-book
za 6.3
drukowana A5
za 22.33

Anakreontyk alkoholika

Ech życie hulaszcze co kręcisz mnie strasznie,

co czasem od rana ciałem moim wzdryga

trzymaj mnie takim jakim jestem zawsze

choć zdarza się często, że sobą wręcz rzygam.

Napełniaj szklanice codziennie mi zatem

bym nigdy w suchoty straszliwe nie popadł

zimnym browarem, kiedy skwar i lato,

gorącym grogiem kiedy już listopad.


Piwnice zaopatrz szeregiem antałów

niechaj winorośl dostarcza mi wina

W tobie nadzieja, w tobie przyczyna

Kocham cię życie, choć ni ma szału!


Drgawek porannych oszczędź mi od rana

niech lek na delirium zawsze będzie obok

i choć moja głowa często jest pijana

to tak mi jest dobrze, daję na to słowo.

Nie dręcz mnie tworem co w nocy przychodzi,

monstrum co o ciemku napędza mi stracha

jednym mi tylko poradzisz dogodzić,

niech przy moim łożu zawsze będzie flacha.


A jak już nie flacha to chociaż kieliszek

nie bacz na mordę mą nie ogoloną

wódka mym szczęściem, wódka mą żoną

nie szczędź m gojejęby,,, a tym bardziej kiszek!


Życie ech życie, jam jest twoją dziwką

szastaj mną zatem bo knajpach i barach

niech wino się leje i leje się piwko

i tylko o to się dla mnie postaraj

Bądź mi ostoją i zewem natury

nie bacz żem stracił dawno już ogładę

Wódki mi potrzeba a nie tam kultury,

a na wszystko inne i tak laskę kładę!

Anakreontyk

Tyś, kóra urodą swą niebanalną

zmysły me wprawiasz w zachwyty

nie bądź nieosiągalna,

pozwól mi doznać zaszczytu.

Dajcie mi łuk kupidyna!

Mnie, który cierpi w rozterce,

cięciwę miłości napinam,

celując wprost w twoje serce.

Niech strzała powietrze tnie grotem błyszczącym

w pragnieniu mym zanurzonym, w krwi mojej…

Miłością rozpali jak piekło gorące

i diabły zawstydzi na dole!

Nie drocz się ze mną dziewczyno,

na próby mnie nie wystawiaj żadne

nie bądź mej śmierci przyczyną

bo zginę bez ciebie, przepadnę!

Otwórz drzwi do alkowy, do szczęścia

u nóg twoich padnę jak kłoda

nie będzie na tobie dziś miejsca,

którego mi będzie szkoda…

Do stóp bladych się schylę

w mych ustach zatopię paluszki

daj mi to poczuć choć chwilę

niech rozkosz nadzieje poduszki…

Pieszczot moich prześliczna

rękoma dziś nie odpychaj,

ze mną będziesz bezpieczna,

na żądzę mą ócz nie zamykaj.

Pozwól zatonąć w twym łonie,

w wilgotnej otchłani płytkiej…

Nie! To jeszcze nie koniec,

nie chcę troszeczkę, chcę wszystek!

Chcę patrzeć w twe oczy zielone

jak mgłą obłąkania zachodzą,

gdy penetruję twe łono

a dłonie po ciele twym wodzą!

Drgawek twych poczuć i patrzeć pożądam

i przerażenia rozkoszy w twych oczach…

Tak właśnie miłość wygląda,

Tak właśnie pragnę cię kochać!

Bałwan

Stał ktoś przed domem w pobliżu dworca

kapelusz miał albo cylinder dość srogi

myśl pierwsza jaka mi przyszła — dozorca

bo z miotłą to chyba tu zamiata drogi


Przez szyby ledwo mrozem malowane

w jodełek kryształy i z nich także świerki

widać, że dozorca może być bałwanem

bo czarne guziki jak małe węgielki


A nos jak Pinokio choć pewnie nie kłamał

szpiczasty i prosty, jakby marchewkowy

dokładnie taki jak nos jest bałwana

w dodatku na środku dużej, białej głowy


W niewiedzy zupełnej z szyb w mrozy usłane

pomyślałem, że wyjdę, zapytam się, odezwę

i zapytałem czy „Pan jest bałwanem”?

Po czym mnie zabrali na izbę wytrzeźwień.


Blazej Szuman

Co za czasy…

Kiedy patrzę na to wszystko

z czym się obok przyszło starzeć

w głowie mentlik jakby helikopter krążył

choć się miało na tą przyszłość

szereg planowanych marzeń

za techniką człek niestety nie nadążył.

Gdzie ten urok z Rajchu paczek,

gumy donald, resoraki

gdzie te puszki z pokrojonym ananasem

kiedyś żyło się inaczej

chociaż kraj był byle jaki

to powróciłbyś do tego chętnie czasem.


Bimber dziś wyparło whisky

listy piszesz na smartfonie

i juz nie ma tak jak kiedyś wolnych niedziel

Dziś Europa jest dla wszystkich,

dzieci nie chcą na kolonie

zamiast biegać wolą w domu z kompem siedzieć.

Dzisiaj banan bez kolejek

mięso kupisz już bez kartek

saturator gdzieś zardzewiał a z nim woda

Gdzie te skupy są butelek,

możliwości gdzieś zatarte

by mógł dzieciak za butelki mieć na loda.


Czas pogodzić się z przemianą

co to nie jest już radziecka

z kolejkami, które znikły dzisiaj wreszcie

Że juz nigdy przez kolano

nie przełożysz swego dziecka

bo za klapsa dzisiaj siedzi się w areszcie

I choć telewizor płaski

firmy Samsung też opiekacz

no iw kuchni takiej samej firmy pralka

Nie licz za to na oklaski

bo już tylko przyszło czekać

gdy ci żonę ze sex-shopu wyprze lalka!

Diagnoza nóg

Jest zwykły ranek, dzień handlowy

zbiera się kac-kultura

zbiórka pod sklepem osiedlowym

by kupić denaturat.

Tu dziwny żuli prężny chód

z upojnych dni przyczyny

trzęsąco-drżący idzie ród

co w nogach ma sprężyny.


Tym dziwnym krokiem w przód i w tył,

ciut w lewo i ciut w prawo

podchodzi do mnie jeden z nich

z najwyższą ranka sprawą.

— Posłuchaj panie o co proszę,

wybitny derektorze

brakuje raptem nam trzy grosze,

więc dołóż jeśli możesz.


Wyjmuję portfel z kabzy swetra

gdzie trzymam swą gotówkę

i daje mu co nieco extra

okrągłą wręcz złotówkę.

Dziękując mi z kulturą swą

na nogach drżących klęknął

Za szczodrość i za bądź co bądź

zalążek na następną…


Potem podaję rękę ręce

i kręci mu się łezka

i mówi do mnie -Ja cię kręcę!

Bez ciebie mógłbym nie wstać.

Więc pytam jego z czyjej winy

i znak daje empatia

że w jego nogach nie sprężyny,

lecz polineuropatia.

Don Kichot satyrycznie

Pewien Don, a niech go licho

Bez wyglądu na satrapę

Miano sobie przyjął „Kichot”

I podobną miał też szkapę.

Szkapa chuda i koścista

Ni do marszu, ni na rzeź

Na sam wygląd oczywista

Ani siodłać, ani zjeść.

Tak rzekł znawca samozwańczy

— Między prawdą no i Bogiem

Nie dojedziesz do La Manchy

Bo to jest do dupy ogier.

Kichot we łbie też miał siano

Nie chcąc jednak sporu wszczynać

Jął wymyślać jakieś miano

Po czym nazwał go Rosynant.

Głupiec to był nad glupcami

Każdy z niego wciąż się śmieje

Walczył bowiem z wiatrakami

Z czymś co wcale nie istnieje.

Gdy do Polski dotarł, w Tatrach

Tam go spotkał jeden góral

Notabene też psychiatra,

Twierdząc, że ten buja w chmurach.

Porozmawiał z nim, wypytał

Przy tym wielkie miał skupienie

Zanotował coś w zeszytach

Diagnozując schizofrenię.

Don zaprzeczył, czyli Kichot

Twierdząc, że to niemożliwe

Do psychiatry rzekł znów cicho

— Te wiatraki są prawdziwe!

Na to góral. -Z szkapy spadłeś?

Przestań się przed ludem błaźnić!

Mało wstydu się najadłeś?

Przestań ufać wyobraźni!

Po co tobie być rycerzem?

Lepiej pomyśl na tym wyrku,

O stosownej dość karierze

Wprost dla ciebie, czyli w cyrku

Tam cię cały lud polubi

I zarobisz na kolację

Szkapa w kółku się nie zgubi

No i zbierze też owacje.

Dylematoholizm

Kiedy do domu wracam spóźniony

bom się przykleił do stołka

odważny jestem lecz dla mej żony

będę udawał aniołka.

Wieje wiatr drogą i mną kołysze

od lewej do strony prawej

a w uszach moich wciąż jeszcze słyszę

knajpiany rumor i wrzawę.


Wpuści, nie wpuści? To jest zagadka

poważna dla skóry mej całkiem

pod drzwiami łoże, domem dziś klatka

albo mnie wpuści lecz z wałkiem.


Ech co za dola, niezrozumienie

nietolerancja na gender

to nie jest żadne uzależnienie

żeby traktować jak mendę!

Ja protest zaraz ten uskutecznię,

sprzeciw pierdyknę ogromny…

Na wycieraczce więcej juz nie śpię

bo teraz jestem bezdomny!


Pić czy tez nie pić? Oto pytanie,

czy wolność wybrać czy lęk?

Lepsze dla ucha jej ujadanie,

czy też knajpiany ten zgiełk?

Dytyramb

Jasność twej bieli mnie oświeca,

Gdy jestem w tobie się podniecam

W dotyku jesteś taka śliska,

Iż skryć się może każda miska

A ja tak wilgoć twoją pieszczę

I prawie cały się tam mieszczę.

Gdy ujrzę ciebie z korytarza

To w mgnieniu oka się obnażam,

Moją euforię szybko piętrzę

I wchodzę w twe cieplutkie wnętrze.

Kochał cię będę tak niezmiennie

I wchodzę w ciebie już codziennie

A gdy już w tobie płyny spuszczę

Przeglądam się szczęśliwy w lustrze.

Nazwałem ciebie moją panną

Jedyna w moim życiu wanno!

A po wszystkim, sam cię podmywam

Bym mógł cię jutro znowu używać…

„Lokomotywa” Tuwim gdyby żył

Stoi na dworcu autobus z Sanoka,

wysoki -więc ludzie patrzą z wysoka,

dwoje kierowców pojedzie na zmianę

do ziemi lepszej (bo obiecanej).

A na siedzeniach wszystkich się mieści

zawodów polskich chyba z czterdzieści…


Sapią i dyszą, ktoś wzdycha i dmucha

że braki w tlenie poznać po ruchach…

— Uff! jak upalnie,

— Puff! jak upalnie,

— Buch! jak gorące,

— Uch! skwarne słońce!…

Już pot się leje wszystkim po plecach

bo klima nie działa a gorąc jak z pieca…


Kierunek zachód do lepszej pracy

poszkodowani jadą Polacy

i oszukani przez durny system

jadą gdzie życie jest zajebiste.

Jadą nie mając lepszego wyboru

zarobić pieniądze innego koloru.

Jadą gdzie mieszka Ali i Bambo

a praca żadna nie jest tam hańbą…


Pierwsze profesje jadą na cleaning

każda opuszki na funty ślini

zajmują przy tym przednie siedzenie

z wyższym od średniej tu wykształceniem

zaraz za nimi murarze na „cyku”

ci pokończyli skromne technikum

potem ślusarze oraz spawacze

wygryzą Niemców ci wyjadacze

Anglików także zepchną ze sceny

biorąc zlecenia za ćwiartkę ceny…

Potem seksowne pielęgniareczki

też do roboty, nie dla wycieczki…

po zastrzyk dużo lepszej waluty

bo złoty w kraju nieco zepsuty

jadą i szewcy i kaletnicy,

uliczne grajki -niby muzycy,

nawet lekarze z mianem doktora

bawić się będą za funty w znachora

Później kierowcy co będą vanem

na punkty karne mieć wyrąbane

Bo polskie prawko mają w kieszeni

i im niespieszno by je wymienić.

Jedzie też cała rzesza Polaków

zbijać fortunę gdzieś na zmywaku

a mówi w kraju choć to nie szczere

że został w Anglii superwajzerem.

Ledwie się mieszczą w tym autobusie

śpiewając piosnkę „Zegnaj mój Zusie”

Witaj Revenue! -urząd nasz nowy

żegnamy na wieki Urząd Skarbowy

Niech żyje praca nowa z Job Center!

Tu zdrowie do pracy, choć w kraju masz rentę

Na szybach okien skrapla się procent

bo wyziewają z ust swoich moce

prawdopodobnie nasi kibole

bo nie sportowcy a mają bejsbole.

A kto to, a po co, a co to tak chla?

to nasi kibole co piją do dna

Piwo i wódka, z redbullem mieszanka

z gwinta bo przecież po co tu szklanka

a do zagryzki kiszone ogórki

co ukisiły im własne maniurki

Przed nimi ktoś na głos mówi „nie wierzę

to babcia do wnuka jedzie w moherze

Palcami kiboli co chwila wytyka

bo kibicuje drużynie Rydzyka

No a na końcu juz autobusu

alimenciarze jakby z przymusu,

ucieczka z kraju jak te ofermy

by na zachodzie otworzyć bank spermy…

Czerwone gęby i jacyś dzicy

też z flaszką w ręku -alkoholicy

Gorąco w środku, że ja p… ole!

dach może odciąć- będzie kabriolet!

Bo sytuacja niemal wisielcza

trza było lepiej autobus z Jelcza!…


Nagle świst!

Koła w pisk!

Wsparty dech!

Chyba pech!…

…Wtem przeciska się od przodu

mundurowy immunitet…

zwraca się do dzieciorobów:

— Ausweis kontrolle bitte!


No a po roku harówki i mękach

opada wszystkim anglikom szczęka

Bo choć pracuje się za zmywakiem

do pracy jeździ niezłym porszakiem

murarze mają odciski na rękach

ale przed flatem stoi beemka

A Anglik pojąć tak nie jest wstanie

przecząco kiwając angielską głową

zadając sobie bez przerwy pytanie

jak to możliwe z najniższą krajową…

Historia każdego osiedla

Jest na osiedlu spożywczy sklepik,

nazwą nie rzucę niestety…

Ktoś z konkurencji się jeszcze przyczepi

Ale nie ważne… -Konkrety!


Żul zatrudniony tu incognito

Stasiek -miejscowy bezdomny

zarabia miotłą na skromne koryto

no i na trunek -też skromny…


Miotła w wibracje wpada codziennie

po dniu „wczorajszym” w efekcie

choć ledwo żyje to sprząta wiernie

śmiecie na całym obiekcie…


A potem nagroda — spokój poranka

no i na „polowanie”

z gwinta bo przecież na co tu szklanka

— tak lepiej uderza do bani…


Lecz jak to w kryzysie ktoś się przyczepi

że niby kumpel z niedzieli

bo żuli więcej jest na tym świecie

co marzą, byś się podzielił.


I nie dlatego, że niby sknera

nikomu nie odda swej racji…

lecz nie chce rankiem przecież umierać

a zgon byłby przykry z wibracji!


Więc Stasiek zawsze do bólu szczery

co to mu obce jest kłamstwo…

trunkiem poranka sie z nikim nie dzieli

bo to jest jego lekarstwo:


— „Proszę wybaczyć z dżungli obycie

co to choć ludzkie, też dzikie

nie oddam co mnie ratuje życie

bo jestem „alkoholikem”

Imię dnia

Minęło kilka lat związkowych

Jakby bez żadnych obowiązków

Średnio co cztery lata w nowym

Małżeńskim lub partnerskim związku.

Nie powód to dumy żadnej

Bo nie kobiety męża czynią

Lecz teraz chyba już nie zgadnę

Ile ja w życiu miałem imion.

Czy w uniesieniach czy kryzysie

Kobiety moje ukochane

Raz nazywały misiem pysiem

Raz byłem tylko patafianem.

To znowu Szczurek, to pieseczek,

Myszor, kaczuszka albo cham

Kogucik czy też cukiereczek

Zależnie od humoru dam.

Raz byłem kotek przy dziewczynie

Żmijka, zaskroniec czy padalec

Już chyba cały był zwierzyniec

I gady wszystkie chyba — wcale.

Tych imion ile ich zachcianek

Co chwilę inne to odkrywam

Ale gdy znów nadejdzie ranek

Ja nie wiem jak ja się nazywam?!

A może lepiej dwie…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 6.3
drukowana A5
za 22.33