E-book
8.16
drukowana A5
24.1
Skraplanie chmur

Bezpłatny fragment - Skraplanie chmur

Podglądanie świata przez dziurkę od klucza

Objętość:
78 str.
ISBN:
978-83-8273-385-3
E-book
za 8.16
drukowana A5
za 24.1

Pisanie jest jak wyciskanie chmur, wydobywanie z nich esencji. Chmury to nasze myśli. Pojawiają się nie wiadomo skąd. Przynosi je wiatr. Kiedy wieje z południowego zachodu to treści naniesione są bardziej soczyste, przesiąknięte uczuciami. Z wiatrów wschodnich powstają przesłania pełne dystansu, lęku przed bliskością, suche informacje pełne mało istotnych detali, numerów, rozmiarów, kilogramów, odległości. Jak żyć z chmurami? Można pozwolić im odejść ze świadomością, że znikną na zawsze. Albo delikatnie złapać i wyciskać zawartość do małych buteleczek. Potem schować w piwnicy na półeczce i zażywać w razie potrzeby, gdy wszystkie soczyste i ciepłe słowa zapadną w sen zimowy. Wtedy będą jak znalazł.

Mgła.

By uważność prowadzić na krótkiej smyczy.

Nie rzucać spojrzeniem jak oszczepem.

Daleko — nie istnieje.

Tuż obok, tuż pod stopami — znaczy najwięcej.

Mgła, by poczuć bezradność dziecka.

Głód bycia zaopiekowanym.

Nicość, w której wszystko kryć się może.

Wyobraźnia maluje w kolorze scenariusze na miarę scen batalistycznych.

Mgła — czasu gęstość zastygnięta.

Mgła — Ktoś, o kim się nie chce pamiętać.

Gdy wiatr nadejdzie, coś się ruszy.

Skropli się mgła na skrzydłach duszy.

Niekiedy zdarza się taka sytuacja, że idziemy podczas mgły. Jest to zupełnie inne doświadczenie niż pokonywanie drogi przy dobrej przejrzystości powietrza. Nawet, gdy znamy trasę na pamięć, to idziemy wolniej, jakbyśmy się uczyli na nowo. Niektórzy rezygnują z takiego wyzwania, bo czują, że jest im zbyt trudno, gdy widzą tylko tu i teraz, gdy nie widać tego, co nastąpi. Są osoby, dla których mgła stanowi idealny warunek do wędrowania, odkrywania. Po co to robią? Przecież niewiele można zobaczyć. Oni idą nie po to, by widzieć coś nowego, lecz by być i odczuwać, sprawdzić, co im się dzieje. W swojej osobistej mgle. Dekoracje, które mijają po drodze są nieistotne, znają je na pamięć. To tylko punkty orientacyjne. Mgła jest po to, aby nie rozpraszać uwagi. Aby trzymać uważność na krótkiej smyczy. Można wtedy sprawdzić, w jakim stopniu czuje się zagubienie, osamotnienie. Jak to jest, kiedy nikogo nie widzę i nikt w okolicy mnie nie zauważa? Bycie niewidzialnym, nieistniejącym, w zawieszeniu między światami. Nie ma dokąd uciec, nie wiadomo, gdzie są jakieś drogi, wyjścia, alternatywy. Czy istnieją jakiekolwiek skróty? Dokąd prowadzi ta droga, której najbliższe metry jeszcze widzę? Iść przed siebie czy zawrócić? Czy spotkam kogoś, jeśli przyspieszę czy wtedy gdy stanę w miejscu i poczekam przez jakiś czas? A może noc mnie zastanie w tej izolacji, odcięciu, niejasności? Mgła. Więcej pytań niż odpowiedzi. Pozornie nic się nie dzieje, brakuje akcji. Czas staje się gęsty, czasem prawie się zatrzymuje. Kiedy wydaje się, że ten stan nigdy się nie skończy, może się zdarzyć, że nagle opadnie i naszym oczom ukaże się świat. Niekiedy mgła idzie nieco w górę, gęstnieje na wysokości głowy, potęguje poczucie osamotnienia, beznadziei, bezradności. Takie bycie w niebycie. Takie oblicza miewa życie.


Zmiana koloru ściany. Aby poczuć się inaczej w środku. Czasem nie można dokonać wielkich zmian, takich radykalnych jak burzenie ścian i tworzenie nowych w innym, bardziej dogodnym miejscu. Dlaczego? Bo cała konstrukcja się zawali. Ale subtelna zmiana jest jak najbardziej możliwa bez uszczerbku na zdrowiu. Kolor zmienić można. By zakryć to, na co nie można już patrzeć. Nawet gdy ręka niewprawna, praca nie do końca dokładna, stary kolor miejscami przebija przez cienką warstwę świeżej farby. Nawet wtedy kolor zmienić można. Poczuć w sobie tę siłę sprawczą i zauważyć, jak się wnętrze zmienia. Nie trzeba rewolucji, by było inaczej. Nie trzeba uciekać, by znaleźć się gdzie indziej. Ściany krzywe, odrapane, z pęknięciami, dziurami mogą być wszędzie. Nawet w nowoczesnym pokoiku świeżo wybudowanego domu, gdzieś za szafą. Malowanie własną ręką, oswajanie przestrzeni, by myśli i uczucia poruszały się i układały się w nieco odmienny sposób.


Jak dobrze, że są ludzie, którzy podają zapaloną zapałkę, by ta rozświetliła nam drogę przez chwilę. By poczuć się bezpiecznie. Dlaczego na tak krótko a nie na zawsze? Zapalona zapałka wzbudza apetyt na więcej, przyzwyczaja nas do nieco innego stanu, daje poczucie, że można żyć inaczej. Zapałka gaśnie, zostaje mrok. Rodzi się głód światła. Kolejną zapałkę być może ofiaruje inna dobra dusza spotkana po drodze. Gdyby nie te pojedyncze zapałki, moglibyśmy nie wiedzieć, na czym polega światło. Czasem nie jesteśmy gotowi na przyjęcie nawet małego płomyczka, jednej iskierki. Kiedy ujrzymy ogień, pojawia się pokusa, żeby jak najszybciej go zgasić, zdmuchnąć, oblać wodą, przykryć grubym materiałem tak, aby całkowicie odciąć dopływ powietrza. By było ciemno jak dawniej. Bo takie stan jest znany. Możemy poczuć złość na osobę, która zdecydowała się rozświetlić nam drogę. Ogień przecież bywa niebezpieczny, może zrobić wiele szkód, jeśli stracimy nad nim kontrolę. Używany odpowiedzialnie, daje dużo dobrego: jasność, ciepło, bliskość i bezpieczeństwo. Ale brak zaufania do własnych umiejętności zarządzania tym żywiołem sprawia, że czasem łatwiej podjąć decyzję o życiu w ciemności, chłodzie, dystansie. Ile zapałek zdmuchnęliśmy po drodze? Ile osób zgasiło to, co mieliśmy sami do ofiarowania? Nigdy nie wiadomo, czy intencja, jaka idzie za płonącą zapałką zostanie właściwie odczytana. Czy ten mały dar przyniesie wystarczająco dużo ciepła, aby wzbudzić w obdarowanym ochotę na więcej? Kolejna zapałka jeszcze bardziej wznieci pragnienie bycia ogrzanym, światło rozjaśni umysł. I może okazać się, że osoba obdarowana jednym kawałkiem płonącego drewna odkryje, że sama może zapalić kolejne zapałki, ale od ognia, który ma w sobie. Ze zdziwieniem zauważy, że płomień nie musi parzyć ani nieść ze sobą pożaru i pozostawiać zgliszczy. Może potraktuje go jak znicz olimpijski i zaniesie go dalej i dalej, do ludzi. Nigdy nie wiadomo.

Na gałęziach obnażonych

bez szeleszczących sukien

które od wiosny się nosi

Poszarpane przez wiatr

co targa, a nie przeprosi

Owoce dzikiej róży

Czerwienią malują usta

zalotnym spojrzeniem kuszą

Wołają o uwagę

nachalnie i desperacko

Chwila przed końcem — więc muszą

Udają, że nic się nie boją

że biel je na zawsze ukryje

że nie ma życia po zimie

że pustka nie zabije


Czasem w ciemnym korytarzu, bez drzwi

Można znaleźć okno lub szczelinę

Przez którą wpada wiązka światła

Niekiedy tyle wystarczy do życia

A jeśli jest to zbyt mało

Wtedy apetyt się budzi na więcej

By sięgać po to, co by się naprawdę chciało

A może życie to taki spacer po ogrodzie. Przestrzeń, którą znamy na pamięć ale i nieznane zakamarki. Grządki i rabatki, które sami stworzyliśmy. Ale i chwasty, których nikt nie zapraszał, a są. Rośliny, które wymagają czasu, by zakwitnąć. Każdego dnia te same widoki, ścieżki, miejsca słoneczne i przykryte cieniem. Ale codziennie trochę inaczej. Wczoraj zielone, dzisiaj czerwone, a jutro zacznie się złocić. Może chodzi o to, aby dostrzec te subtelne zmiany. Żeby każdego dnia zauważyć, że coś jest inaczej. Kiedy jest czas na wiśnie, to zrywać je z gałęzi i wkładać sobie do ust. A nie marzyć o śliwkach węgierkach. Może chodzi o to, aby zauważać te chaszcze-paszcze, kompostowniki — królestwa rozkładu. One też są potrzebne. Nie tylko trawniczek z równiutko przystrzyżoną trawą. Niektóre drzewa trzeba wyciąć, aby słońce wreszcie rozgrzało ziemię i mogło wyrosnąć z niej coś pięknego. Ogród, w którym oprócz przypadkowości i chaosu można odnaleźć symetrię brył. Oby przed zimą.


Nieraz mniej szkody zrobisz wchodząc w kałużę niż próbując ją ominąć. Aby przejść suchą stopą, nie mocząc butów, nie brudząc spodni po kolana, po prostu wejdź do wody. Tej, której próbujesz uniknąć. A po drugiej stronie osusz stopy, ubierz się i idź dalej. Na sucho. Uciekając przed problemem, przed uczuciami, których nie akceptujesz — zatrzymaj się, poczuj, doświadcz a potem przejdź na drugą stronę i idź dalej. Niejedna przeszkoda stanie na naszej drodze. Czasem można ją przeskoczyć, ominąć, rozprawić się z nią bezdotykowo. Ale nieraz życie stawia wyzwanie, którego nie sposób nie zauważyć. Wracać nie warto, bo to oznacza rezygnację z marzeń. Jedynym rozwiązaniem wydaje się stanąć z przeszkodą twarzą w twarz, kontakt bezpośredni, wejście na matę, próba siły. Aby przestać myśleć, wyjść ze świata wyobraźni i zacząć działać. Wtedy umysł może się otworzyć i łatwiej znaleźć rozwiązania. To, co w wyobraźni ma postać smoka, może okazać się małym konikiem polnym.


Czasem myśli rosną jak kalafiory. Jak cumulusy z kropelek wody. Kłębią się, rozrastają, pączkują. Wydają się zakrywać cały firmament, oddzielając nas od blasku słońca i błękitnego obrusu nieba. Nie zawsze przemieniają się w złowrogie, ciężkie kowadła, cumulonimbusów, które ciskają gromami, deszczem czy gradem. Nieraz pozwalają wiązce złotego światła wskoczyć na niebo zza linii horyzontu. I mimo tych myśli, które jednak są, robi się spokojnie.

Ładne kwiatki niektóre

Wyrastają z betonu

Z domieszką garstki ziemi

I kilkoma kroplami deszczu

Od czasu do czasu

Wznoszą głowy ku słońcu

Które spija z nich resztki nadziei

Wykręca jak pranie.

Gdyby zrozumiały

Że w betonie się trwa a nie żyje,

Zamarłyby w bezruchu i beznadziei.

Kilka metrów dalej

Inne ładne kwiatki

W ziemi z odpowiednim pH

Wilgotnością,

Bukietem składników mineralnych

Odpowiednią dawką promieni

Delektują się swoim miejscem w ogrodzie

I zalotnie uśmiechają do świata


Czasem

w ciasnych podwórkach,

za wypielęgnowanymi twarzami kamienic

przytulone do półnagich ścian

istnieją bzy, które kwitną

nawet wtedy

gdy nikt nie spogląda

bo pojęcia nie ma o ich istnieniu

Czasami stoimy przed ścianą. Czujemy pewien dyskomfort, bo ściana zabiera nam przestrzeń, ogranicza, zasłania horyzont, na którym chcemy zobaczyć szczęście, spełnienie. Mur, który uniemożliwia rozbieg, nabranie prędkości w drodze do celu. Na ścianie drzwi. Za nimi — tajemnica. Nieraz w niezadowoleniu z obecnej sytuacji, zaczynamy fantazjować, co kryje się za drzwiami. Wyliczamy możliwości, które są jak mosty przeniosą nas w lepszą rzeczywistość. Wierzymy, że za drzwiami są magiczne przejścia, katapulty, otwierające się sezamy, latające dywany. Tyle uśmiechów losu do wyboru. W teraźniejszości zawsze coś gniecie, bywa niewygodnie, uciska w odciski. Więc dobrze karmić się nadzieją, że mogę zrobić to lub tamto albo jeszcze coś innego. Wybrać taką szkołę, pracę, osobę, dom, wyjazd… Warto chwycić za klamkę i sprawdzić, co znajduje się po drugiej stronie fantazji. Czy jest tam ściana, od której się odbijemy czy możliwość przejścia dalej? Otwieranie drzwi może być bolesne, bo nagle okazuje się, że nie wszystko, czego chcemy, jest w zasięgu możliwości. Do niektórych miejsc otrzymujemy zakaz wjazdu. To miejsce, ta osoba, to zdarzenie — nas nie chcą. Jest to jednak potrzebne, by zobaczyć sytuację, jaka jest, bez dekoracji z marzeń napompowanych, zdeformowanych, nie naszych. Jeśli okaże się, że kilkoro drzwi to pomyłki, fatamorgany — można zupełnie inaczej spojrzeć na aktualne położenie i realne możliwości. A to daje siłę do udźwignięcia teraźniejszości.


W ogrodzie każdy żyje dla siebie. Nie rezygnuje ze swojej dawki słońca, deszczu, ziemi, by kto inny poczuł się lepiej. Jeden sezon do przeżycia, szkoda tracić każdej chwili. Pewne rośliny, zwane chwastami, wyrywamy bezlitośnie, nie zwracając uwagi na ich walory lecznicze. Taki podagrycznik, persona non grata, ma wiele zastosowań zdrowotnych i smakowych. Wydaje się, że jest nieśmiertelny. Zapuszcza w ziemię splątane kłącza. Trzyma się miejsca pazurami i odrasta, gdy wyrwać go i wyrzucić. W ogrodzie ma być ładnie. Więc wartości i zdolności roślin wątpliwej urody nie mają znaczenia. Uznajemy, że nie mają prawa żyć na naszym gruncie. Nie ma zgody. Koniczyna na razie czuje się bezpiecznie, jest tylko trzylistna, więc niepełnowartościowa. Nie posłuży do spełniania życzeń. Gdy nieco podrośnie, zostanie skrócona o głowę. W ogrodzie nie można wyrosnąć zbyt wysoko. Musi być równo i nisko. Mniszek już żyje zbyt długo, zamienił się w dmuchawca i zaraz będzie rozmnażał się na prawo i lewo. Pozostałe słoneczne kwiaty mniszkowe drżą z niepokoju, że zostaną zerwane i przemienione w syrop lub surówkę. Marzą, aby się wyrwać, polecieć gdzieś za granicę. Osa z proporcjonalną sylwetką oraz żądłem wielokrotnego użytku, nie boi się czerpać z życia garściami. Należy do roju, zna swoje miejsce w szeregu i wie, ile jest warta. Nie ma zamiaru przepraszać za to, że żyje. Ma świadomość, że jeśli zostanie zabita, specjalnie czy przypadkowo — nie ma znaczenia, zapach jej jadu spowoduje, że inne osy staną się jeszcze bardziej agresywne. Będą kąsać niemiłosiernie.


A kiedy wiesz, co lubisz, co cię woła, to choćbyś był daleko stąd, zauważysz obiekt westchnień, cel, port, do którego zmierzasz. Jeśli dryfujesz a nie płyniesz, nie ma znaczenia, w którą stronę nurt cię poniesie. Oddajesz kontrolę nad swoim życiem siłom zewnętrznym. Jeśli obierasz cel — działasz świadomie: wyznaczasz kierunek, planujesz drogę, dostosowujesz prędkość, ponosisz ryzyko. Nieraz miejsce, do którego zmierzasz, zniknie na chwilę z horyzontu, przesłonięte przez przydrożne drzewa. Jeśli jesteś głodny wyzwania, mimo wszystko znajdziesz drogę. Nie zawsze jest tak, że wystarczy tylko chcieć. Czasem masz za dużo lat czy kilogramów, za mało siły, brak pewnych talentów czy umiejętności. Ciało nie zawsze zrealizuje to, czego głowa zapragnie. Wtedy warto dostosować cel do możliwości. Istnieją przecież zadania, które mogę zrobić całkiem przyzwoicie i dobrze się bawić. Jeśli jakieś szczyty budzą twoją tęsknotę za drapaniem się po nich do góry, to w różnych okolicznościach przyrody, będą zerkać w twoją stronę zalotnie. Mrugać okiem, wysyłać zajączki świetlne podczas wyżowej pogody. Będą pokazywać swoją atrakcyjność, abyś się wreszcie dał uwieść.


Każda roślina rozwija się swoim własnym tempem. Są czynniki zewnętrzne, takie jak nasłonecznienie, woda, gleba — które mają ogromne znaczenie, mogą przyspieszyć lub spowolnić wzrost. Istnieją też indywidualne własności rośliny — szybkość wzrostu, łatwość adaptacji do nowych warunków, samodzielność / zależność od pomocy z zewnątrz. Ważne jest, by wiedzieć czego dana jednostka potrzebuje, ile jest w stanie wziąć, by wzrastać. Ofiarowanie dwóm zupełnie różnym roślinom dokładnie takiej samej „opieki”, może sprawić, że żadna nie będzie rozwijać się zgodnie ze swoimi predyspozycjami. Albo jedna będzie biegła przez życie, a druga upadnie i się nie podniesie. Z ludźmi podobnie jak z roślinami w doniczce. Każdy idzie do przodu takim krokiem, na jaki może sobie pozwolić. Czasem w rozmowie może paść pytanie: „Dlaczego nie robisz tak-i-tak? Byłoby ci łatwiej, szybciej?” Być może prędkość wzrosłaby, ale nie każdy wytrzyma takie warunki. Czasem bardziej komfortowo rozwijać się małą łyżeczką. A dopiero potem, gdy potrzeba zwiększenia prędkości wyniknie „od środka” można dokładać do pieca. Samo pytanie „Dlaczego nie robisz…” zwraca uwagę na nowe możliwości, ale gdy człowiek jest nie gotowy do podjęcia wyzwania, te słowa mogą wręcz mieć działanie hamujące. Podobnie jak powiedzenie komuś „powinnaś zrobić tak-i-tak”. Dawanie rad jest łatwe i przyjemne, ale tylko dla osoby, która je daje. Zawsze u kogoś można zauważyć co najmniej kilka spraw, które mógłby robić inaczej. Ale słowa „powinnaś” „powinieneś” nie sprawiają, że ktoś lepiej będzie organizował sobie życie. Powinnaś — znaczy, że robisz źle, nie wystarczająco dobrze. Nie potrafisz właściwie. Nawet tego nie widzisz, nie potrafisz zauważyć. A ja widzę i pokazuję palcem. Skoro ja widzę, to wszyscy widzą. Zapewne wszyscy też sądzą, że powinnaś. Osoba słysząca, co powinna robić inaczej, czuje złość. Otrzymuje ocenę, o którą często nie prosiła. Otrzymuje od osoby bliskiej (bo takie bywają świetnymi „doradcami”). Otrzymuje komunikat „robię źle”, „jestem do bani”. Bo powinnam, a tego nie robiłam. Czy jeśli zrobię tak, jak „powinnam”, to zasłużę? Na co? Na szacunek, na to, by należeć, przynależeć. Spełnię oczekiwania, pokładane wobec mnie nadzieje. Będę wystarczająco dobra. Właściwa. Młodego człowieka dobrze się „struga”, kształtuje różnymi „powinnościami”. Często w celu dobrego wychowania. To nie rozkaz, ale wskazówka. Nie musisz, ale powinnaś. Może rodzić się bunt, gdy uznania mało, a lista powinności nie ma końca. Gdy ciągle jest coś, co można robić inaczej, czyli lepiej. Ostatnio usłyszałam sformułowanie: „z jakiegoś powodu jeszcze nie masz…, ale jak będziesz gotowa, to będziesz to miała”. To, co uderzyło mnie w tych słowach, to uznanie, że teraz jest ok. Osoba, która to mówiła nie stawiała się w pozycji wszechwiedzącej (ja wiem, co dla ciebie najlepsze). Uznaje wszelkie przyczyny, które trzymają taki stan rzeczy. Z jakiegoś powodu jesteś taka i nic mi do tego. Gdy będziesz gotowa — gdy sama odkryjesz apetyt na nową jakość, gdy uznasz, że jesteś w stanie udźwignąć więcej — wtedy sama wykonasz ten krok. Ale teraz, kiedy jeszcze tego nie robisz, też jesteś w porządku. Z jakiegoś powodu siedzisz w doniczce trzeci miesiąc i nie wypuścisz ani listka, ale jak będziesz gotowa, to wypuścisz tyle, ile trzeba i nawet zaowocujesz.


Czasem ogarnia nas lęk przed wyjazdem z domu w czasie mgły. Bo nic nie widać. Będzie trudno. Może nam się nie udać osiągnięcie celu. Ale potem okazuje się, że po kilkudziesięciu metrach mgła znika. Cała uwaga skierowana zostaje na drogę, aby dojechać bezpiecznie. Ktoś nas czekał i oto jesteśmy. Podobnie bywa, gdy wychodzimy poza ciasną strefę komfortu. Nie wiadomo, gdzie dojdziemy, czy nie utkniemy w labiryncie. Jak młody ptak, który wyskakuje z gniazda, całą uwagę i siłę kieruje na trzepot skrzydeł, na działanie. Grawitacji nie zatrzyma. Gdy odkryje moc skrzydeł, poczuje się uskrzydlony, będzie piał z zachwytu spoglądając na świat spod nieba.

Nieraz jest tak,

że pewne struktury

muszą się rozejść,

aby nastąpił wzrost.

Rozdzielić od siebie,

zrobić miejsce

by nowa jakość

wystrzeliła wyżej.

Być wystarczająco blisko

Ale nie trzymać w uścisku

A nawet odwrócić wzrok

Nie gasić spojrzeniem

Tego, co idzie ku górze

Usłyszałam od Znajomego: „Jeśli chcesz iść na narty, to idź. Nie czekaj, aż ktoś pójdzie z tobą. Jeśli chcesz zjeść jajecznicę, to zrób ją sobie, choćby z pół jajka, ale nie czekaj, aż ktoś też akurat będzie miał na nią apetyt”. Dało do myślenia. Niekiedy to czekanie, to wymówka, aby nie działać. „Poszłabym, ale z kimś”. „Tak bym chciała, ale sama nie dam rady”. Nie ważne, czy chodzi o wyjście z kijami, wyprawę na drugi koniec Polski, zapisanie się na ciekawy kurs. Jakby ktoś obok miał być gwarantem odczuwania satysfakcji. Czasem czujemy się winni, że robimy coś tylko dla siebie, a nikt oprócz nas z tego nie korzysta, więc chcemy go wmanewrować w to dobre (spacery, wycieczki, nauka, jedzonko). Uzależniamy swoje poczucie zadowolenia od uczestnictwa w tym innych osób. Bywa, że uda nam się zaprosić kogoś na nasze tory, posadzić na miejscu pasażera w naszym aucie, dać mu spróbować tego, co nas cieszy. Ale to co smakuje nam, dla innych może zupełnie nieatrakcyjne. To budzi złość na siebie, że się czekało, chciało, dało, złość na kogoś, że nie docenia. Jeśli pójdziemy samodzielnie doświadczać tego, o czym marzymy, może się okazać, że znajdziemy po drodze współtowarzyszy, którzy zobaczą błysk w naszych oczach i będą chcieli spróbować. Ale to oni dojdą do nas, a nie my będziemy ich ciągnąć na smyczy. Albo spotkamy osoby, które wiedzą, że im to samo, co nam, sprawia przyjemność, uskrzydla. Idą swoją drogą. Taką, jak nasza. Jeśli pójdziemy samodzielnie, może się okazać, że nikt do nas nie dołączy, bo to robimy, wyda się komu śmieszne, straszne, bez sensu. Przynajmniej nie będzie się z nami męczył i zatruwał nam radości z delektowania się życiem.


Aby coś się zmieniło, trzeba samemu coś zmienić. Przedwczoraj wyrzuciłam ziemię z doniczki, w której mieszkał sukulent. Wzięłam po trochę ziemi z innych doniczek i włożyłam go z powrotem. Coś się zadziało. Odżył. Nie wiadomo, jakie konsekwencje (krótko- i długoterminowe) przyniosą nasze działania. Nieraz stan, w którym trwamy: spokój i bezpieczeństwo, stają się marazmem i każdy krok poza utarty szlak wydaje się najlepszym działaniem. Aby przeżyć inną jakość. Nieraz ten krok rujnuje to, co budowało się latami. Nieraz pozwala wyciskać z życia najsmaczniejsze soki.


Kiedy bywałam we Wrocławiu te pierwsze razy, zastanawiam się, co to za kule rosną na niektórych drzewach. Pompony dla cheerleaderek. U nas tego nie ma. Potem wywiedziałam się, że to jemioła. Taka ładna, a kradnie. Zrobiło mi się żal tych drzew okradanych z soków, z wody, z życia. Tkwią w ziemi nieruchomo, wgryzają się korzeniami głęboko, aby wyssać pożywienie dla siebie, by mogły rosnąć, kwitnąć, rozsiewać swój gatunek. A tu piłka zielonolistna po kropelce wypija im paliwo. Nielegalny licznik energii. Fałszywy wodomierz. Ale… Jemioła nie jest pasożytem lecz półpasożytem, wodę i sole mineralne pobiera od drzewa, ale w fotosyntezę sama się bawi. Tak ją stworzyła natura, że się ukorzenić nie może, że do cudzego stołu musi przyjść na obiad. Inaczej nie przeżyje. Jemioła jest symbolem płodności. Może przez to, że rozmnaża się jakby na przekór swoim ograniczeniom. Owoce jemioły są smakołykiem ptaków. Jemiołuszki połykają w całości, inne ptaki skubią po kawałeczku. Ale owoce jemioły w środku mają nasienie — kleistą białą substancję, która brudzi ptaszkowi dziób podczas konsumpcji. Ptak, aby wyglądać elegancko, wyciera dziobek o korę drzewa. I wtedy ten sposób rozsiewa jemiołę. W ciało drzewa wczepiają się ssawki, które stopniowo przekształcają się w korzenie. Czyli się ukorzenia, choć nieco inaczej. Jeśli na drzewie nie ma zbyt dużo krzaków jemioły, to wielka krzywda mu się nie dzieje. Gorzej jest wtedy, gdy koronę żywiciela obsiądzie cała drużyna. My także mamy na sobie różnych wysysaczy energii. Nieraz przez lata hodujemy ich własną pracą, troską, uwagą. Pielęgnujemy jak egzotyczne rośliny. Dopóki piją z nas umiarkowanie mało, wystarcza nam siły do życia. Ale gdy nasz półpasożyt zjada nas pełnymi garściami, przekracza poziom równowagi, wtedy rozpoczyna się proces usychania. Mamy tę przewagę nad drzewami, że możemy odciąć osobistą jemiołę od źródła zasilania. Wówczas można wzrastać, kwitnąć, owocować.


A jeśli jesteśmy jak poduszki do igieł? Nie wszystko wbija się w nas głęboko. Dla niektórych jesteśmy miękką jakością, w której zatapiają się po rękojeść, po głowę albo znikają całkowicie, jak w czeluściach czarnej dziury. Inni delikatnie pod skosem, przebijają nas podskórnie. Aby mieć tylko niewielki kontakt, być przyfastrygowanym, ale ostrze i główkę mieć wolne. Przestrzeń dla świata. Są takie igły, które wślizgują się do połowy, figlarnie mrugają okiem i bacznie obserwują, czy mamy ochotę na więcej. Z niektórych oczu spływają nawet nitki. Przykro im, że ranią, ale taka iglana natura. Pewne egzemplarze robią z siebie nawet widły. Mają potrzebę bycia kimś wielkim, życie w rzeczywistym rozmiarze wydaje im się przerażające. Ciekawe, czy wszystkim igłom i igiełkom należy pozwalać wbijać się, zanurzać, trwać.


Życie rozkłada przed nami szwedzkie stoły: sami wybieramy możliwości, ścieżki, strony, które są dla nas atrakcyjne. Rezygnujemy z rozwiązań, które nie karmią naszych zmysłów lub których boimy się spróbować. Czujemy się kreatorami Posiłku, degustatorami a potem naśladowcami pewnych propozycji podania. Czujemy wtedy wiatr w żaglach, sprawczość, decyzyjność, dorosłość. A kiedy już jesteśmy zachłyśnięci tym poczuciem, możemy nie zauważyć, jak wjedziemy na stare nieatrakcyjne tory — sytuacja a’la babciny obiad. Zjedz to co podano: kotleciki i ziemniaczki, do samego końca. A jak dasz radę, dostaniesz dokładkę. Szkoda wyrzucić. Z jedną porcją dałeś radę, to i z kolejną sobie poradzisz. Więc żujemy, choć nie smakuje a odmówić nie wolno. I czujemy się jak dzieci, które nie mają nic do powiedzenia, których nikt nie słucha.


Nieraz tracimy pewne osoby z życia. Odczepiają się jak wagoniki, zostają gdzieś w tyle ze swoim ładunkiem. Niektóre znajomości zrywają się z dnia na dzień. Nić porozumienia przegrywa z siłami oddziałującymi na obydwa ciała: kierunkiem, prędkością i oporem. Bywa tak, że straty nie bolą, bo są prawie niezauważalne. Można przeciąć sto nici i żyć bez smutku, tęsknot i żalu. A czasami zniknięcie jednej osoby sprawia, że świat nagle staje się pusty.


Z niektórymi osobami tworzy się czasowniki we wszystkich czasach. Byli, są i pewnie będą z nami, przynajmniej na jakiś czas. Stałe elementy dekoracji naszego życia. O niektórych myśli się w czasie przyszłym. Są nieadekwatni na teraz. W tej chwili jesteśmy nie gotowi na ich przyjęcie. Jak nieposprzątany pokój. Mogą przyjść, jak będzie panował porządek. Kiedy to będzie? Być może nigdy. W każdym razie „nie teraz”. Są tacy, których odczuwa się w czasie teraźniejszym. Osoby na wieczne teraz, na chwilę. Mogą zupełnie nie wpisywać się w wizję wspólnej przyszłości. Przydają się w różnych sytuacjach. Jest plan, aby zakończyć tę znajomość, gdy warunki będą odpowiednie. Niech się cieszy ten ktoś, że może nam towarzyszyć doraźnie, że biegnie jak dziecko obok pociągu, którym jedziemy. Machamy przez okno. Nic nas nie łączy poza tym. O innych osobach rozmawia się w czasie przeszłym. Odcisnęli ślad, znaczący. Pamięć o nich trzymamy zamkniętą w szufladach. Zamkniętych na klucz. Niech z nich nie wychodzą, niech pozwolą nam iść przez siebie. Wstyd byłoby znów być wciągniętym w taką jakość.


Możemy jeść z jednej miski. Ale każdy swoimi zębami. Możemy doświadczyć tego samego — zjawiska, wydarzenia, stanu — ale każdy musi go przetworzyć sam, przepuścić przez własne filtry, nadać własne znaczenie. U każdego ta sama treść może pracować w inny sposób, przynieść zupełnie odmienne owoce.


W nocy wszystkie niechciane i porzucane uczucia kładą się blisko nas, dotykają tych ciał pozbawionych przebrań, masek, zbroi. Tulą się, ocierają, głaskają a czasem podszczypują, bo chcą być zauważone, przyjęte, uznane. Zlizują z nas pozory, odgryzają twarde, sztywne przekonania, które nie służą niczemu dobremu. Gdy w pokoju ciemno i pusto, taki kontakt może być nawet ekscytujący. Podczas silnych wiatrów i burz, wślizgują się bezszelestnie tuż pod naskórek, byśmy intensywniej odczuwali strach przed końcem świata. Podczas mgły, gdy nie możemy spoglądać zbyt daleko, kładą się u naszych stóp. Zatapiamy w nich zziębnięte stopy. Zatrzymują nas w miejscu. Abyśmy nie szli na ślepo, nie potykali się o nie i rozbijali ponownie na tysiąc kawałków. Bo któż nas wtedy poskleja?

Nie wkładaj łyżeczki

do mojej herbaty,

jeśli chcesz tylko zamieszać.

Porwać z dna fusy,

zaprosić je do tańca,

Korowodu.

Zrobić zamęt.

Szklanka z koszyczkiem

Aby się nie sparzyć

Aby przez usta

wślizgnęła się Moc

Do środka.

Dosładzać nie trzeba

Zwłaszcza bez spróbowania.

Już samo merdanie sprawia

Że herbata słodszą się staje.

Liście z mocą i niemocą

Leżą jak psy na kanapie

Nie budź ich ze stanu spoczynku

Nie wkładaj kija w mrowisko

Nie wkładaj łyżeczki do szklanki

Nie mieszaj

Zostaw mnie wystudzoną

Z cukrem uśpionym

Gdzieś na dnie


Każda pora roku ma swoje liście i kwiaty.

Z futrzastymi pszczołami wydobywającymi nektar.

Każda pora ma swoje chwasty, z którymi walczymy.

Każda pora ma swoje ofiary, których nie chcemy oglądać.

Każda pora ma swoje bogactwo i swoją biedę.

Dostatek i brak.

Mężczyzna 8 lat po przeszczepie nerki jedzie do kontroli. Spotyka kolegę, z którym „przeszczepiali się” w jednym czasie.

— Co u ciebie?

— A dobrze, wróciłem z wczasów. W Afryce byłem. Ale wrażenia…

Rozmowie przysłuchuje się kobieta, która też przybyła na kontrolę. Wybucha:

— Panie, jak pan tak może? Dostał pan od kogoś nerkę i nic się pan nie szanuje, lata pan, zamiast siedzieć w domu, uważać na siebie. Żyć ostrożnie. Ktoś inny mógł ją dostać i lepiej wykorzystać. Jak można tak ryzykować? Ja po przeszczepie sześć lat siedziałam w domu, nigdzie nie wychodziłam, bo się bałam. Mąż wszystko kupował, załatwiał…

— Proszę pani, dostałem drugie życie. Chcę się nim cieszyć. Jestem wdzięczny temu, od kogo dostałem. Bo mogę. Teraz mogę. Pani też dostała. A mogła ta nerka trafić do kogoś, kto, by korzystał z życia. A nie umierał ze strachu przed życiem (Z relacji klienta.)


Ma znaczenie dla kogo śpiewasz. Jeśli wybierasz miejsce i odbiorców przypadkowo, mogą nie zauważyć twojego głosu. Zajęci sobą, nieuważni, niewrażliwi na dźwięki inne niż trąbiący na siebie sfrustrowani kierowcy samochodów. Możesz być wzięty za element dekoracji. Za źródło szumu a nie piękna. Nie o to chodzi. Wybieraj tych, co znają lub chcą poznać twoją muzykę, twój głos. Wybieraj miejsca, do których przyjdą osoby z zamiarem usłyszenia właśnie ciebie. Tam, gdzie twoje działanie może dotykać ludzkich uczuć, emocji, nadziei, zdzierać izolację i pozwala żyć bardziej, mocniej, bardziej wyraziście. Nie każdy musi być entuzjastą twojego przekazu. Wiele osób być może odrzuci od razu jakość, którą prezentujesz. Dla niektórych będziesz jednym z wielu, totalnie przezroczystą osobą bez imienia i nazwiska, nikim szczególnym. Nie walcz o ich uwagę. Nigdy cię nie usłyszą, nie zauważą. Szkoda wysiłku, szkoda, czasu, szkoda energii, szkoda życia. Gdy zaśpiewasz przed osobami spragnionymi twojego głosu, poczujesz jak rosną ci skrzydła. Słuchacze będą spijać każde słowo z twoich ust, będą ci wdzięczni za stan, w jaki zostaną wprowadzeni. Twoi odbiorcy dużo mówią o tobie.

Kiedy siejesz, nie wiesz, czy wzrośnie

Czy zaowocuje

Więc dbasz

I masz Nadzieję

Gdybyś od razu wiedział

Co z tego będzie

Albo co nie będzie

To byś nie siał

Albo nie dbał

Dzień może być dobry, a nawet lepszy. Jeśli tylko pozwolisz mu takim być. Bez wieszania na nim bombek oczekiwań, wczorajszych girland żalu, niespełnienia.

Można nie oczekiwać niczego, aby nie zostać zranionym.

Można nie oczekiwać słońca, aby nie zostać spalonym.

Bez oczekiwania nie ma nadziei na zmianę, na osiągnięcie celu. Brakuje siły, motywacji, chęci.

Kwiat oczekuje wody do życia, ziemi dla bezpieczeństwa, słońca, do którego będzie wzrastać.

Wie, że jest wart tego, co najlepsze.

Ptak oczekuje szerokiego nieba.

Pies oczekuje, że go nakarmisz, przytulisz, wyjdziesz na spacer.

 Jeśli przestanie tego oczekiwać — uschnie.

Brak oczekiwań zamraża uczucia, wyjaławia.

Zamienia życie w trwanie.

Biegacz oczekuje, że gdy dotrze do mety, to jego wynik będzie przyzwoity, walczy przecież o jak najlepsze miejsce.

Uczeń, student oczekuje, że zaliczy przedmiot, na dobrym poziomie. Nawet, jeśli później wszystko zapomni.

Twórca oczekuje, że zrodzi utwór jeszcze lepszy niż do tej pory. Ciągły niedosyt, rywalizacja z samym sobą.

Same oczekiwania nie są złe. Tylko te nieadekwatne, wyśrubowane, nie współgrające z predyspozycjami mogą rodzić ból.

Kiedy nie osiągam tego, na czym tak zależało, warto sprawdzić: czy cel, możliwości, czas, okoliczności były właściwe. Czy można to osiągnąć za jakiś czas a teraz wystarczy jeden szczebelek? Czy moje działania są wystarczające? Czy w tej sytuacji lepiej zaniechać działania? Czy może więcej zyskam gdy nie osiągnę tego? Dlaczego boli, gdy nie mam tego? Czy to oczekiwanie jest tylko parawanem, który przykrywa to, czego najbardziej potrzeba?

Samo oczekiwanie jest jak apetyt. Potrzebny, by żyć ze smakiem.

Są dni takie, że poczucia Humoru, Radości, Nadziei, Lekkości krystalizuje się i skapują na ziemię. W tych miejscach najczęściej rosną ładne kwiatki. Nawet, gdy są niepozorne, mają to coś, co sprawia, że czujesz na sercu ciepełko. Bele gdzie nie rosną. Więc czuj się zaszczycony, jeśli akurat u Ciebie się rozgościły.


Spieszmy się jeść owoce, tak szybko się psują. Pleśnieją lub gniją. Na żer się oddają ptactwu lub robactwu. Najpierw ich nie zrywasz, nie dotykasz nawet, bo czekasz, aż się zrobią BARDZIEJ. Czerwone lub czarne, soczyste, słodkie, duże, jędrne, obfite… Nie wiesz, kiedy jest ten szczyt dojrzałości, gotowości, apogeum smaku, po którym już owoc idzie ku MNIEJ. Łatwo można przegapić ten moment. Warunki atmosferyczne mogą sprawić, że zbyt młode wiekiem osobniki będą już oddawać się rozkładowi. Wilgotne lato nie jest łaskawe. Pleśń nie pyta o wiek. Okrywa swoim futerkiem to, co jest ciepłe i wilgotne. Może się zdarzyć, że nie spróbujesz w tym roku owocu z krzaka lub drzewa, nie mówiąc o przetworach. Następne nie prędzej niż za rok. Miej to na uwadze. Nie zawsze czekanie na czyjąś dojrzałość może być owocne.


Twoja nieobecność nie sprawi, że kwiaty poczekają łaskawie z kwitnieniem, aż znów się pojawisz. One mają swój rytm, swoje cele, swój cykl. Kiedy nie ma cię przez tydzień, możesz się zdziwić, jak bardzo się rozwinęły przez ten czas. Jeśli nie ma cię długo, przegapisz wszystkie znaczące momenty. Cóż z tego, że twoje, skoro kwitną bez ciebie? Może ci być przykro, że tak dobrze radzą sobie. Widocznie bez ciebie też można żyć.


Są osoby, które nie są zainteresowane jazdą tramwajem, a mimo to wskakują do środka. Nie spojrzą na relację, nie kupią biletu, tylko hyc. Na chwilę. Na gapę. Nie chcą płacić czasem, energią, zaangażowaniem za możliwość bycia w środku, zmierzania w konkretną stronę. Są pasażerem przez chwilę i wyskakują zanim tramwaj zdąży się zorientować, o co chodzi. Bez biletu, który jest potwierdzeniem chęci podróży. Jeśli relacja nie odpowiada, to nie wsiadaj. Jeśli jest cel, należy wybrać tramwaj albo autobus, który tam zawiezie. Sprawdzić, który jedzie najbliżej miejsca przeznaczenia. Zaplanować podróż. Nie ma sensu wsiadać do pojazdu, który jedzie w przeciwną stronę. Wejść, bo akurat się nudzę? Bo przez chwilę było wolne miejsce? Bo akurat jakiś tramwaj jechał obok? Jeśli aktualnie żaden tramwaj nie jedzie w kierunku mojego celu, mogę przez jakiś czas iść pieszo. Będę w drodze, coraz bliżej, wsiądę nieco później. Nie będę bezmyślnie czekać na przystanku albo, co gorsza, brać pod uwagę inne relacje. Poruszanie się pieszo utwierdza mnie w przekonaniu, że nawet, gdy jest trudniej, mogę podążać się w wybraną stronę. Widocznie mi zależy. Pięć tramwajów jedzie w zupełnie inne zakamarki miasta, a ja idę tam, gdzie mnie woła. Niby proste, a tylu gapowiczów.


Jesteś jak słodka bułka posypana kruszonką w gablotce z wypiekami. Ktoś wybiera ciebie, bo stoisz obok napisu „z serem”. Gryzie łapczywie. Przeżuwa. A tu niespodzianka. Jagodzianka. Z zewnątrz była kruszonka, która nie zdradza zawartości, bo na każdym wypieku taka sama. I co dalej? Jeść, aby zaspokoić głód? Odrzucić, bo oczekiwania odnośnie ciebie były zupełnie inne? Może jagodzianki też są w jakiś sposób atrakcyjne? Niektórzy smakosze mają są zainteresowani tylko określonym typem wyrobów. Jeśli ma napisane w umyśle i sercu hasło „ser”, to możesz mu co najwyżej pozwolić nie umrzeć z głodu. Jedna pospieszna konsumpcja, po której będzie szorował zęby, aby nie zdradzały fioletowych śladów. A potem nie czekaj, że ponownie będziesz wybrana.


Kiedy nasze dni są uporządkowane, przewidywalne, codziennie według tego samego schematu, może wydawać się to jest właśnie życie. Ciągle te same przystanki. Odtwarzane rytuały spotkań, picia herbaty, kwestie mówione według ustalonych szablonów. Wciąż te same maski na twarzy przed tą samą widownią. A w piwnicy ukryte, zakneblowane uczucia, obawy, lęki i niespełnienia. O tym się nie mówi. Tego nie dotykamy, udajemy, że te jakości nie istnieją. Życie na pamięć. Z rozpędu. Aby do śmierci. Ciągle gramy z tych samych nut. Ale nieraz życie wyrzuci nas poza pięciolinię. Wpadniemy do garnka nowych wydarzeń, niespodziewanych sytuacji. Inne miejsce, inne osoby, inne zadania do wykonania. Takie to nierzeczywiste wydaje się na początku, wymagające wysiłku tworzenia nowych rozwiązań. Trudniejsze niż recytacja tego samego wierszyka po raz tysięczny. Wykolejenie z utartych ścieżek. Wejście w przydrożne pokrzywy. Odczucie w ciele całego wachlarza emocji, uczuć, jakie w nim mieszkają oficjalnie i lub w ukryciu. Wtedy można sobie zadać pytanie: czy to, co się teraz dzieje, to prawdziwe życie? Czy chodzi o to, by iść drogą, ale poza utartym szlakiem?


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 8.16
drukowana A5
za 24.1