Skomplikowany Notatnik
Spokój upływa kroplami duszy,
wrażliwością na troski podatny.
Przesłanki myśli bez konkluzji
kreślą skomplikowany notatnik.
Nasączony profuzją rozterek
formułuje rozbudowane treści.
Zamysły drgają, ale jakby szmerem.
Ile te strony zdołają pomieścić?
Sztuka origami — niepraktykowane,
jestem jej przeciwieństwem bardziej;
nieposkładanym bałaganem,
kartką w kratkę i rozdarciem.
Wewnętrzny Świat
Skoro jesteś dużą mnie częścią,
wewnętrznym światem bądź bogatym.
Rozjaśniaj i prowadź przez ciemność,
wyznaczaj mi koordynaty.
Daj bezpieczeństo wyobraźni,
składaj z gorszych dni tworzywa.
Broń przed chłodem, zimą stwórz karmnik.
Uskrzydlaj, bym mógł przylatywać.
Czyń bezwietrzną ducha pogodę,
żeby nie kołysał się spławik.
Swej dziedziny bądź falochronem,
rozbijaj wszystko, co mnie trapi.
Góry myśli
Uśpiony notes tej nocy mdłej
rozbudza rozważań jupiter –
łączy przełęcze jak Orla Perć,
bym mógł przejść przez lęki ukryte.
Pisanie czasem jest przeprawą,
prowadzi stromym grzbietem grani;
czasem słodką Piña coladą,
której po prostu chcę się napić.
Nie znam drogi na skróty żadnej.
Pytanie – czy warto poznawać?
Układam siebie tak od zawsze,
od zawsze tak siebie wyrażam.
Mżawka
Mżawka pokrywa twarze zamyślone,
za gwiazdy dziś robią światła latarni.
Chłód odczuć idzie w tę samą stronę,
od głowy przez parki, by smutek nakarmić.
Wplątać się można w refleksji sidła,
a te już są deszczem przemoknięte.
Zepsute guziki harmonii Yin i Yang.
Piesza przeprawa emocji odmętem.
Dokąd mnie dziś zaprowadzą stopy?
Cel drogi wcale nie ma znaczenia.
O tej porze roku znikam jak motyl,
rymami przez palce wewnętrznie przeciekam.
Przeszkoda
Przeszkoda, która nie jest terenowa,
biernie przepuszcza lawiny myśli.
Utrudnia: emocje uszeregować,
odnaleźć spokój i radość sobie wyśnić.
Wydłuża czas podróży do celu,
każe obrać nam okrężną trasę,
przejawia głębokość ciemną jak czeluść,
okazać się może chwilowym marazmem.
Po ciszy nie przychodzi żadna burza,
zostajemy niewyładowani.
Przeszkoda, która czasem nas porusza,
nie oznacza, że ruszymy z miejsca sami.
Prostymi słowami, jak w sedno trafić?
Wszystko w jednym czasie, w jednym miejscu.
Jestem ofiarą i świadkiem kumulacji.
Nie opiszę wszystkiego wewnątrz wersów.
Przeszłość
Ciepły koc przytulił się do mnie,
ogrzewa ciało, a w środku,
majaczą mętne strzępy wspomnień.
Spojrzenie mam tępe jak obuch.
Wzrok mam skierowany na ścianę,
mijają godziny i widzę —
noc, która kończy się nad ranem.
Myśli są przeszłością spowite.
Gdy inni piją cappuccino,
czasem dopiero kładę się spać.
Tańczę z kolejną godziną,
bez melodii w przyziemnych snach.
Yerba mate
Zalewam późno yerba mate,
innej goryczy nie chcę już czuć.
Doczekam wschodu brudząc papier.
Zapiszę emocje ciągiem słów.
Dym z papierosa się wznosi,
kłębi przy głowie siwe chmury;
przesiąka nim nawet długopis,
chłonie też bazę chwil niektórych.
Mieszam teraz i sprawy stare,
filtruję przez bombilli sito.
Delektuję się tym naparem -
powtarzam jak korepetytor.
Natręt
Wśród myśli płynących zawiłym meandrem
z nurtem poznawczym własnej osoby.
Brnę absorbując swój umysł jak natręt,
by jakiś puzzel do siebie dołożyć.
Wytwarzam ciszę by skupieniu pomóc,
szukając przyczyn w pamięci archiwach.
Ocieplam koloryt jesiennych wieczorów,
w emocjach krzyku jest trudno odkrywać.
Nie żywię urazy do wszelkich przykrości,
to one mnie pewnie mądrzejszym stworzą.
Oswajam cierpliwość by minąć pościg.
Pozbywam się toksyn jak miłorząb.
Słota
Idę znów z głową w chmurach
przez tkliwości szerokie spektrum.
Wilgotny mrok na wietrze hula,
w parku jest pełno zakrętów.
Podmuchy urządzają wyścig.
Latarnia świeci na trotuar.
Słychać jest szelest liści wszystkich.
Jesienny wybrzmiewa rytuał.
Szarości słoty dziś mnie peszą.
Bez wzburzenia ochłody fala.
Zanim odzyskam własny rezon -
mijajm kałuże, mnie mija balans.
Rzeka
Ciężko o przystań na wartkiej rzece,
gdy fale się łamią, woda pieni.
Płynę z nurtem przez późną jesień,
przemierzam środkiem wszystkich topielisk.
Na burcie ze mną doświadczeń majdan.
Mila podróży nie jest mi znana.
Każda trudność ma ujście na kartkach;
czy pełna trosk łódź, czy katamaran.
Sen
Sen żywi nadzieję na błogość -
wątły też ufnie liczę na to.
Zasypiam dwojąc się i trojąc.
Wolnych marzeń interpretator.
Gdy odsłonię powiek kurtynę -
krzepki z myślami zawalczę.
Może zechcesz być moim rymem?
krótkim spektaklem w teatrze?
Czas nie gra roli, twórz ją jeszcze.
Przewietrzę Tobą lekkie pióro.
Sam jedynie mogę się przestrzec
szelestu kartek uwerturą.
Obraz
Zauważam rozchybotanie
jak posiadacz nędznej podpory.
Czuję się tylko podobraziem,
po którym przeleciał scyzoryk.
Wyobraźnia szkicuje pomysł,
pokryje wszystkie rysy gwaszem.
Odciążę bagaż pociągowy,
by być panem tych sań jak maszer.
Sam przeciągnę zamiary pędzlem.
Niebohomazy, nieobrazki.
Chciałbym stworzyć dzieło czym prędzej –
piękne niczym oczy ma husky.
Noc
Przeciskam się przez dziurę jak mysz,
by tam wychwycić ulgi pokarm.
Zawierzam nocy swą głębszą myśl,
dzień zmywa jej gwieździsty brokat.
Wylewam tusz dla równowagi
przykładem połączonych naczyń.
Sylabuję równania zapis,
w głąb patrzę wzrokiem puchaczym.
Szukam niewiadomej wartości,
nastawiam ucho na głos serca.
Moja droga – teren rozkopisk.
Idę w kaloszach, nie skręcam.
Mgła
Kontrastują czerwone LED-y
za tumanami zgęstniałej mgły.
Chcę uśmiech wziąć nawet na kredyt –
tak rzadko wybija mi swój rytm.
Lampy niczym gwiazdy w sukniach,
druhny na przyjęciu zamglenia.
Rzęsistych myśli niema kłótnia,
choć na przeciążonych serwerach.
Kolejny wers, kolejny neon
jak większość w krwistym kolorze.
Sznyt a' la wiśnia z pomelo.
Smak gorzki jak imbiru korzeń.
Przedzimie
Mam dobrą pamięć bez bakopy –
w tle tykot, patrzę przez okno.
Mrok szczerzy zęby jak krokodyl,
widać, że chętnie by mnie połknął.
Za szybą sceneria przedzimia
w gromadzie poblasku ulic.
Upiorny wzrok, ale to przyjaźń –
słucha i nigdy nie opuści.
Przyglądam się, myślę i piszę.
Bez rozmów rozumie mnie miasto.
Razem robimy rymów risercz.
Może tylko to jest na własność.
Jazda
Pusty zbiornik, pełny bagażnik…
Czy zdążę, jak się będę starał?
Włączam ciszę, bo radio drażni,
wojaż refleksji na oparach.
Wokół drogi szukam pobocza.
Brak zasięgu w nawigacji.
Posiadam: zepsuty tempomat,
cierpliwości mały zapasik.
Dziś smak kawy jak popłuczyna
ze słabej stacji benzynowej.
Najchętniej to bym się zatrzymał.
Którędy do Ciebie? Podpowiedz.
Nocami mam największe jazdy,
gdy na parkingu stoi auto.
Wyprawa przypomina tranzyt.
Siedzę nad tekstem jak redaktor.
Deszcz
Kaptur zakamuflował kłopot –
idąc właśnie pod nim się chowam,
jakbym był fikcyjną osobą
opakowaną w celofan.
Materiał kurtki jest zroszony,
hydrofobowy poliester –
na deszcz mający kwaśny odczyn.
Miarkuję naturę, więc jestem.
Animuszu nabieram haustem,
zatłoczenie wytwarza zaduch.
Łagodzę skupienie przetarte.
Aura leczy skazy asfaltu.
Ciemność
Wokół zdań się tułam, majaczę.
Szarzeje mój twórczy anturaż.
Wyrazów myśli szukam znaczeń,
swój słownik wertuję jak tłumacz.
Spacerom wierny niczym sznaucer,
zachodzę w głowę najczęściej.
Lukarna oświetla poddasze,