E-book
Bezpłatnie
drukowana A5
27.6
drukowana A5
Kolorowa
54.5
Skok w Czasoprzestrzeń

Bezpłatny fragment - Skok w Czasoprzestrzeń


Objętość:
162 str.
ISBN:
978-83-8351-452-9
E-book
Bezpłatnie
drukowana A5
za 27.6
drukowana A5
Kolorowa
za 54.5

Pobierz bezpłatnie

„I chociaż wiele było dróg,

To wybrałem jedną z tych,

Która nie oszczędza mi

Nasyconych smutkiem dni.

Bezlitosny jest ten świat,

Na krawędzi stawia mnie,

Abym poczuł jego pięść

Na twarzy mej."

Robert Jeżewski, Ice Machine

„Mój wybór”.

Przedmowa autora

Szanowni Czytelnicy!

Witam Was prawdopodobnie ostatni raz.

Na pewno spodziewacie się kolejnej historii o policjantach uganiających się za jakimś świrem, ale tym razem nie będzie to kryminał ani thriller, a bardziej fantastyka.

Ta książka jest realizacją mojego ostatniego pisarskiego pomysłu — napisania historii o tematyce dręczącej mnie od zawsze, czyli możliwości przenoszenia się w czasie. Nie znajdziecie tu wehikułu czasu, rozegrałem to trochę inaczej. Największą inspiracją dla mnie w tym przypadku była rewelacyjna powieść Stephena Kinga „Dallas ’63”, a także trzy części filmu „Efekt Motyla”.

Pisząc tą książkę skupiałem się na ludzkich uczuciach, przeżyciach, przemyśleniach i dylematach. Przyznam szczerze, że jestem zadowolony z końcowego efektu, a zarazem bardzo ciekaw Waszych opinii i ocen, o które jak zwykle Was proszę.

Tradycyjnie z góry przepraszam za wszystkie popełnione przeze mnie błędy, pracuję nad książką samodzielnie bez korektorów.

Życzę Wam miłej lektury.

Pozdrawiam.

Tomek.

Rozdział 1

DAWID


Zginęłaś w ostatni dzień wakacji. Miałaś zaledwie piętnaście lat. Ciągle pamiętam twoje długie blond włosy i najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem. Twoje niebieskie oczy zwracały uwagę wszystkich chłopaków w szkole i na ulicy.

Gdy byłem młodszy, to sobie postanowiłem, że się z tobą ożenię. Mama jednak uświadomiła mi, że nie można poślubić własnej siostry. Mimo to zawsze byłaś najładniejszą dziewczyną w moim życiu. Cieszyłem się codziennie twoim widokiem i twoją obecnością, dopóki jakiś nieustalony dotąd skurwysyn nie odebrał ci życia. Udusił cię i zostawił w zaroślach nad Odrą.

Minęło już pięć lat od naszej rozłąki. Stoję teraz na cmentarzu przepełniony żalem i wpatruję się w twój nagrobek. Słońce jaskrawo odbija się w błyszczących literach twojego imienia widniejącego na czarnej powierzchni pomnika.

Dziś są moje urodziny. Data mojego wejścia w dorosłość. Tak bardzo żałuję, że nie mogę wraz z tobą spędzić mojego najważniejszego wieczoru urodzinowego.

Często zastanawiam się nad losem człowieka. Nurtuje mnie to, co komu jest pisane w życiu. Czy człowiek ma jakikolwiek wpływ na to, co go w życiu spotyka? Czy możemy w jakiś sposób uniknąć pewnych zdarzeń? Czy szczęśliwe chwile są pomiędzy ludzi sprawiedliwie podzielone? Co z nieszczęściami, które jednych spotykają często, a innych w ogóle? Nie potrafię odpowiedzieć na te pytania i chwilami sam nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.

Jedno jest pewne — moja rodzina jest bardziej doświadczona nieszczęśliwymi chwilami, niż rodziny innych osób, które znam. Tak uważam. Nie każdy osiemnastolatek może powiedzieć, że w połowie swojego życia zmarła mu matka, a w wieku trzynastu lat ktoś zamordował mu siostrę. Piętno śmierci odbiło się na nas bezlitośnie. Na mnie i na ojcu. Nie jesteśmy szczęśliwi i pogodni, jak inni ludzie. Nasze życie, dusze, zachowania i myśli skrywa mrok. Wszechobecne przygnębienie.

Żyjemy, ale co to za życie? Wegetacja. Przetrwanie. Minimalizm. To są właściwe określenia na stan naszej egzystencji. Ja uczę się na minimum, byle tylko przejść do następnej klasy. Ojciec żyje na minimum. Pracuje tylko tyle, ile musi, aby zapewnić nam dach nad głową i wyżywienie. Nic ponad to. Żadnych wakacji, urlopów, wyjazdów. Codziennie widzę go siedzącego w fotelu z puszką piwa w ręku, wpatrującego się nieobecnym wzrokiem w telewizor.

Nie mam mu tego za złe. Każdy z nas cierpi. Ja nie zamierzam się wyrzekać swoich kumpli, bez nich byłbym nikim. Towarzyskim dnem. Dlatego staram się być twardym i przetrwać.

Wiem, kto zabił Patrycję. Nie potrafię mu jednak tego udowodnić. Gliny też tego nie potrafią. To ten jej żałosny chłopak Andrzej Grabski. Kawał gnoja, pieprzony laluś. Mam ochotę porządnie przywalić mu kijem w ten jego pedalski, nażelowany łeb. Tak naprawdę, to już kiedyś to zrobiłem, ale potem zawiesili mnie w prawach ucznia i miałem problemy z pozostaniem w szkole. Podobno uratowało mnie tylko wycofanie zgłoszenia napaści przez Andrzeja. Z tego powodu tym bardziej uważam go za winnego. Widocznie chciał mnie tylko udobruchać i uciszyć, abym dalej nie drążył tematu, ale ja nigdy nie odpuszczę.

Ojciec też wskazał Policji na Andrzeja. Kiedyś zabrał siekierę z piwnicy i mówił, że idzie rozwalić Grabskiego. Powstrzymałem go. Był wtedy jak zwykle pijany. Tak naprawdę, to chciałem śmierci tego gnoja. Nie chciałem jednak, aby ojciec spędził resztę życia w kryminale.

Oddałbym wszystko, całe swoje życie, żeby tylko poznać prawdę. Dowiedzieć się, kto jest mordercą. Ta wiedza jest mi potrzebna, aby wymierzyć sprawiedliwość. Marzę o przyczynieniu się do poniesienia konsekwencji przez zabójcę Patrycji.

Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że z pomocą w rozwiązaniu tych kwestii przyjdzie mi mój kolega Jakub.

Rozdział 2

DAWID


Zapalam znicz i stawiam go na grobie Patrycji. Z zamyślenia i zadumy wyrywa mnie sygnał połączenia mojego telefonu. Spoglądam na wyświetlacz, dzwoni Jakub.

Jakub jest moim kumplem ze szkoły. Przyjaźnimy się właściwie w trójkę — ja, Jakub i Marek. Wszyscy jesteśmy z tego samego rocznika, ja jako ostatni z naszej trójki kończę osiemnastkę. Łączy nas szkoła, piłka, dziewczyny, dyskoteki oraz ogólnie wspólne spędzanie wolnego czasu.

Odbieram połączenie i słyszę wesoły głos Jakuba:

— Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Wszystkiego najlepszego, dorosły byku!

— Dzięki, Kuba, dzięki — odpowiadam. — Nareszcie ta magiczna cyfra przekroczona.

— Mówiłem ci, że zleci w moment. To co, już dziś oficjalnie możesz się browarka napić do kolacji bez pytania starego o zgodę, no nie?

— Dobrze wiesz, że do tego mi nie spieszno. Mam takie widoki na co dzień w domu, że to mi wystarcza.

— Wiem — przyznaje Jakub. — Tylko żartowałem, ale słuchaj. Dzwonię w innej sprawie. Mamy dla ciebie z Markiem prezent na osiemnastkę. Niesamowita sprawa, zobaczysz. Rozwali ci czachę, jak to zrobimy.

— Aż się boję zapytać, co takiego mogłeś wydumać. Oby nie jakieś lewe zioło nasączane bimbrem niewiadomego pochodzenia.

— No coś ty — oburza się Jakub. — To będzie coś rewelacyjnego, zobaczysz. Niestety, nie damy rady tego wcześniej zrealizować, niż w sobotę. Przygotuj się na wieczór około dwudziestej. Pójdziemy na niesamowite disco do mrożonej sali, a tam poznacie wyjątkową dziewczynę. To podobno siostra jakiegoś mojego kumpla, ale nie mogę go w żaden sposób skojarzyć. Gdy ją zobaczyłem, to przestało dla mnie mieć znaczenie, kim jest ten kumpel. Może być nawet kosmitą.

— Co ty, stary, planujesz jakiś czworokąt? — pytam żartobliwie.

— Nie, nic z tych rzeczy. Laska jest kosmos, zobaczysz, ale nie dla nas. Obiecała mi sprzedać coś, o czym nawet nam się nie śniło. Ja pokrywam wszelkie koszty. Wymagana jest jedynie pełna dyskrecja. Żaden z nas nie może nikomu ani słowa wychlapać o niej, ani też o tym, co nas wtedy spotka. Nie mogę ci zdradzić szczegółów, ale ja zamierzam ponownie przeżyć swój pierwszy raz z Karoliną.

— Co ty bredzisz? — pytam zaskoczony. — Przecież już dawno nie jesteście razem.

— Wiem, ale to, co nam sprzeda ta dziewczyna pozwoli mi to zrealizować — mówi prawie szeptem Jakub.

— Żebyśmy się tylko po tym obudzili żywi na imprezie, a nie jako warzywa w szpitalu — mówię pełen obaw.

— O nic się nie martw, wszystko będzie git — zapewnia Jakub. — Tylko nie zapomnij zabrać swetra albo ciepłej bluzy.

— A po co cholerę mi bluza, skoro jest środek lata i w sobotę ma być trzydzieści stopni? — pytam.

— Bo bez bluzy nie wpuszczą cię na mroźną salę w dyskotece.

Rozdział 3

JAKUB wcześniej


Ja nie idę. Ja po prostu unoszę się w powietrzu. Przewijam się zwinnie jak wąż pomiędzy przechodniami na zatłoczonych wrocławskich ulicach. Ciepłe, majowe słońce ogrzewa moje włosy. Moje serce przepełnione jest radością. Jako pierwszy z naszej trójki mam dziewczynę na stałe. To już coś poważnego. Nie jakieś tam jednorazowe, dyskotekowe migdalenia. To już prawdziwy związek. Bardzo mnie cieszy taka sytuacja. Zawsze o tym marzyłem. Moja kobieta. Karolina. Ja i ona. Razem. Na zawsze.

Pękam z dumy i ze szczęścia, że zgodziła się na związek ze mną. Spędziliśmy cudowne chwile. Rozumiemy się znakomicie. Ciągle rozpamiętuję nasz pierwszy raz. Nie znałem dnia ani godziny. Było to dla mnie całkowitym zaskoczeniem.

Mroźne, zimowe popołudnie mieliśmy spędzić u niej przed telewizorem. Nie spodziewałem się, że w domu nie będzie jej rodziców, ani też brata. Byliśmy zupełnie sami. Jak tylko zdjąłem buty, Karolina spojrzała mi głęboko w oczy, złapała mnie za rękę i bez słowa poprowadziła schodami do góry. Wchodząc po schodach kręciło mi się w głowie z wrażenia i emocji. Przed oczami przesuwały mi się jaskrawo fioletowe ramki ich zdjęć rodzinnych, powieszonych na ścianach wzdłuż schodów. Potem było już tylko lepiej.

Zbliżam się właśnie do Arkad Wrocławskich, gdzie jestem z nią dzisiaj umówiony. Ściskam w ręku małe, aksamitne pudełko zawierające pierścionek. Karolina nic o tym nie wie. Chcę ją dzisiaj zaskoczyć i się oświadczyć.

Ignoruję fakt, iż jesteśmy umówieni dopiero za godzinę. Ja zawsze wolę wszędzie być przed czasem. Dziś zapas czasowy pozwoli mi na opanowanie emocji i odpowiednie przygotowanie się do tego spotkania. Mam zamiar usiąść w kawiarni w galerii i tam po raz nie wiem który powtórzyć przygotowaną przemowę. Czuję, że to będzie niezapomniany wieczór.

Wjeżdżam powoli ruchomymi schodami na piętro galerii. Z Karoliną umówiłem się na parkingu na dachu o równej osiemnastej, mam więc jeszcze ponad 50 minut czasu. Kieruję się w stronę kawiarni. Nagle zatrzymuję się zaskoczony. Widzę Karolinę. Stoi w drugim końcu piętra w pobliżu wejścia do kina. Dzieli nas spora odległość, ale nie mam żadnych wątpliwości, że to Karolina. Niemożliwe, co ona tu robi tak wcześnie?

Postanawiam podejść do niej od drugiej strony tak, aby mnie nie zauważyła i zasłonić jej oczy. Powoli skradam się przy witrynach butików. Nagle podbiega do niej jakiś przystojniak, napompowany na siłowni blondyn. Zamieram, gdyż koleś obejmuje ją i zaczynają się całować. Ich języki wirują tam i z powrotem. Jego ręce lądują na jej pośladkach. Pocałunek trwa w nieskończoność, a ja czuję, jakbym dostał kopa prosto w żołądek.

Cofam się do tyłu i opieram się plecami o ścianę. Łzy cisną mi się bezwiednie do oczu. W przełyku wyczuwam ogromną, bolesną kulę, która utrudnia mi oddychanie. Widzę jak przez mgłę, że Karolina wraz z gogusiem trzymają się za ręce i kierują się do drugiego zejścia na parter.

Osuwam się po ścianie do pozycji siedzącej, a z moich oczu płyną łzy. Mam ochotę wstać i pobiec za nimi. Wykrzyczeć jej prosto w twarz, że jest szmatą, a jemu rozkwasić mordę. Ciało odmawia mi jednak posłuszeństwa. Nie mam siły, ani energii na jakiekolwiek działanie. Widzę, że przechodzący obok mnie klienci galerii patrzą na mnie, jak na narkomana. Powoli wstaję i zrezygnowany powłócząc nogami opuszczam galerię tą samą drogą, którą tu przybyłem.

Na zewnątrz siadam na pobliskiej ławce i głęboko oddycham. Nie wiem, co mam robić. Patrzę na ściskane przeze mnie w ręku pudełko z pierścionkiem i gorące łzy znowu zaczynają toczyć się po mojej twarzy.

Dosyć. Wstaję, ocieram twarz dłonią i kieruję się w stronę rynku. Po drodze wchodzę do sklepu samoobsługowego i próbuję kupić wódkę. Wybieram wiśniówkę półlitrową. Mam nadzieję, że mój wysoki wzrost pozwoli mi na uniknięcie kontroli wieku, bo osiemnastka dopiero za niespełna rok. Ekspedientka o zmęczonym obliczu ledwo obrzuca mnie wzrokiem i kasuje alkohol. Płacę i wychodzę. Udało się.

Dochodzę do fosy miejskiej i skręcam w lewo na promenadę. Po kilkudziesięciu metrach siadam nad brzegiem wody w cieniu drzewa i dyskretnie spożywam alkohol. Rozmyślam nad całą zaistniałą sytuacją. Jestem wściekły. Na niego. Na nią. Na cały świat. Co takiego zrobiłem źle? Co było nie tak? Analizuję całe zdarzenie i możliwe opcje moich reakcji. Zaczynam żałować, że nie przywaliłem temu gnojowi. Mogłem podejść, wypłacić mu jeden cios i odejść. Ciekawe, jaką ona miałaby wtedy minę.

Po chwili dochodzę jednak do wniosku, że to nie byłaby dobra reakcja. Dociera do mnie, że za całą tą sytuację powinienem winić tylko Karolinę. Nie mam żadnej pewności, czy blondyn wiedział w ogóle o moim istnieniu, lub też o naszym związku. Może to przed nim ukrywała, tak jak jego przede mną. Gdyby ona nie chciała i na to nie przyzwoliła, to taka sytuacja nie miałaby miejsca. Nie napastował jej przecież na siłę. Najwyraźniej chciała tego i bardzo jej się to podobało, o czym świadczył jej wulgarny uśmiech.

Wstaję i sięgam do kieszeni po małe pudełko. Otwieram je i patrzę na pierścionek, na jego blask. Specjalnie wybrałem fioletowy kamień, gdyż ten kolor kojarzy mi się z naszym pierwszym razem. Wyjmuję pierścionek z pudełka i ciskam go ze złością do wody. Po chwili w ślad za nim rzucam też aksamitne pudełko. Siadam i znowu pociągam z butelki z wiśniówką. Alkohol się powoli kończy.

Spoglądam na zegarek. Za trzy minuty wybije osiemnasta. Zastanawiam się, czy Karolina stoi już na dachu galerii i czy się za mną rozgląda. Nigdy w życiu się nie spóźniłem, ani też nie stawiłem w umówionym miejscu. Dziś będzie pierwszy raz, gdyż nie zamierzam jej w ogóle oglądać.

Opróżniam do końca butelkę i opieram się plecami o drzewo. Patrzę w górę na konary drzew, które dopiero walczą o wypuszczenie liści.

Po chwili dzwoni mój telefon. Pochylam głowę i patrzę na wyświetlacz. Karolina. Nie mam ochoty z nią rozmawiać. Odrzucam połączenie. Po chwili dzwoni ponownie. Wstaję, biorę potężny zamach i telefon z pluskiem ląduje w wodzie fosy. Patrzę na wodę i wykrzykuję:

— Dziwka!

Odchodzę zostawiając pustą butelkę z wiśniówki na trawie pod drzewem.

Rozdział 4

DAWID wcześniej


Dziś ostatni wakacyjny trening piłki nożnej. Bardzo się cieszę. Od jutra znowu zacznie się szkoła i to już niezbyt mnie cieszy.

Wakacje zleciały jak zawsze w mig. Nie przepadam za nauką. Wolę piłkę. Moja siostra Patrycja lubi szkołę i naukę. Dziwię się jej, ale za to dużo mi pomaga w lekcjach i w nauce. Dobrze mieć dwa lata starszą siostrę kujonkę. Bardzo ją lubię i mamy bardzo dobry kontakt. Nie podoba mi się tylko jedna rzecz — ciągle gapiący się na nią chłopcy w szkole i nie tylko w szkole. Jest bardzo ładna, przyznaję, ale piętnaście lat to trochę za wcześnie, żeby już umawiać się z chłopakami. Wkurza mnie ten ulizany Andrzej Grabski. Patrycja kilka razy się z nim spotkała, a on już na całą szkołę się chwali, że to jego dziewczyna. Ciągle się przy niej kręci, nawet spacerują trzymając się za ręce. Denerwuje mnie to, ale nie mogę być zły na Partycję. Wolę swój gniew przelewać na niego.

Zakładam plecak z rzeczami na trening, wsiadam na rower i jadę na salę. Na miejscu jest już Marek i Jakub, z którymi najbardziej się przyjaźnię, oraz kilku innych chłopaków. Przebieramy się i rozgrzewamy się z piłką.

O godzinie siedemnastej z przyjemnością rozpoczynamy trening, który jak zawsze będzie trwał dwie godziny.

Trenujemy już ponad godzinę, albo i dłużej, kiedy nagle widzę w drzwiach swoją ciotkę Hanię. Podchodzi do niej trener i o czymś rozmawiają. Trener patrzy na mnie i kiwa ręką, abym do nich podszedł. Trener mówi, że na dziś koniec treningu i że muszę pojechać z ciotką w ważnej sprawie. Szybko się przebieram i zastanawiam, o co chodzi.

Wychodzę przebrany z plecakiem na parking, a ciotka podchodzi do mnie i mnie mocno przytula.

— Co się dzieje? — pytam zaskoczony.

— Dawidku, wybacz, że ode mnie słyszysz takie wieści, ale coś złego stało się Patrycji — mówi ciotka szlochając. — Nie pytaj mnie o nic więcej, bo też niewiele wiem. Ktoś jej zrobił krzywdę na wyspie. Tata już tam pojechał z policją, my też tam jedziemy.

— Co jej się stało?

— Zaraz się dowiemy — odpowiada ciotka i wrzuca mój rower na pakę swojej półciężarówki. Wsiadamy i ruszamy. Dojeżdżamy w okolice Wyspy Bielarskiej, dalej idziemy pieszo. Widzimy niebieskie błyski kogutów z radiowozów, więc nie jest nam trudno trafić. Widzę tatę stojącego przy jednym z radiowozów i rzucam się biegiem do niego. Ojciec rozkłada ręce na mój widok, przytula mnie do siebie i płacze.

— Co z Patrycją? — pytam. Widzę, że ciotka też czeka na odpowiedź ojca.

— Bardzo mi przykro, Patrycja nie żyje — odpowiada krótko ojciec i zaczyna płakać. Ciotka również zalewa się łzami. Płacz i żal natychmiast udziela się także i mi. Przytulamy się w trójkę do siebie.

Nie potrafię się pogodzić z tym, co właśnie usłyszałem. To niemożliwe, jak to Patrycja nie żyje? Przecież niedawno się z nią widziałem. Przed treningiem. Była w domu, uśmiechnięta. Piękna jak zawsze. Jak to? Mam jej już nigdy nie zobaczyć? Kto to zrobił? Dlaczego?

Rozdział 5

DAWID


— Słuchajcie uważnie jeszcze raz tego, co najważniejsze — tłumaczy mi i Markowi Jakub. Stoimy w pobliżu wrocławskiego klubu, gdzie zaprowadził nas Jakub. Każdy z nas pod pachą trzyma grubą bluzę. — Dziewczyna nas wprowadzi. Ma na imię Luna. Wymaga pełnej dyskrecji. Ani słowa nikomu o tym, co dziś zobaczycie, usłyszycie lub przeżyjecie. Ona sprzeda mi pewien towar. To taka kapsułka. Nie bójcie się, to nie żaden podły dopalacz, ani narkotyk. Żadne lsd czy extasy. Jest całkowicie bezpieczne i nie ma żadnych skutków ubocznych. Ona wytłumaczy nam działanie, no i pierwsze zażycie musimy zrobić w jej obecności pod jej kontrolą.

— Czy to jest aby legalne? — pyta Marek.

— Nie martw się — odpowiada Jakub. — Niezbyt to zrozumiesz, ale odpowiem ci tak: w dzisiejszych czasach nie pójdziesz za to siedzieć, ale w przyszłości będzie to nielegalne i karalne.

— Ile kasy na to potrzeba? — pytam z ciekawości.

— Panie, to nie są tanie rzeczy — mówi ze śmiechem Jakub. — Jak już mówiłem, ja koszty biorę na siebie, więc pełen luzik dla was. To twój prezent, Dawid, więc cieszmy się twoimi urodzinami.

— Wielkie dzięki — odpowiadam.

— Gotowi? — pyta Jakub i wypycha nas za róg kamienicy, a naszym oczom ukazuje się błękitny neon klubu o nazwie Forteca. Przechodzimy w stronę wejścia.

Jakub wyjmuje z kieszeni telefon. Dzwoni i mówi, że jesteśmy. Rozłącza się i po minucie wychodzi do nas szczupła dziewczyna z błękitnymi włosami. Jej twarz jest po prostu piękna. Podkreślone, wystające kości policzkowe, pełne usta o niesamowitym kształcie, a do tego te oczy. Błyszczące i głębokie, jak niebieskie diamenty. Jest ubrana w czarne, skórzane spodnie. Jej bluzka również ze skóry ma formę gorsetu, co uwydatnia jej biust i podkreśla wcięcie w pasie. Gapimy się na nią i stoimy jak zamurowani.

— Hej, żyjecie? — pyta Luna. — Wchodzimy.

Odwraca się do nas tyłem, a nasze oczy automatycznie odnajdują jej doskonałe pośladki. Idziemy za nią urzeczeni, jak odurzone gęsi. Luna szepcze coś na ucho ochroniarzowi i ten nas wpuszcza. Przechodzimy przez salę z głośną muzyką, mijamy kilka barów i podchodzimy do drzwi prowadzących do kolejnej sali.

— To sala Frozen — oznajmia Luna. — Musicie włożyć bluzy.

Przed drzwiami tej sali również stoi ochroniarz i podaje Lunie czarne, grube futro. Dziewczyna wkłada je na siebie i przechodzi przez drzwi. Odziani w bluzy wchodzimy za nią. Tutaj muzyka jest spokojniejsza i na pewno ciszej odtwarzana, niż w poprzedniej sali. Czujemy mroźne powietrze na skórze i w płucach. Wystrój jest bardzo zimowy, oświetlenie w formie sopli, na półkach i blatach stolików zalega coś na kształt szronu lub śniegu.

Luna prowadzi nas do boksu. Wskazuje na miejsca obok siebie, więc posłusznie je zajmujemy.

— No dobra, do rzeczy — mówi dziewczyna i lustruje nas wzrokiem. — Jakuba już znam, wy to pewnie Dawid i Marek.

— Zgadza się — potwierdzam. — Ja jestem Dawid.

— No to wszystkiego najlepszego, Dawid — mówi z uśmiechem dziewczyna.

— Dziękuję — odpowiadam.

— Luna, mam jedno pytanie — zagaduje Jakub. — Mówiłaś, że przyjaźnię się z twoim bratem. Wybacz, nie chcę cię oszukiwać, ale nie kojarzę o kogo może chodzić.

— Mogłam się tego spodziewać, że tak będzie — odpowiada dziewczyna. — Trudno mi to teraz na szybko wytłumaczyć. To skomplikowane, a im mniej wiecie, tym lepiej dla was. Zaufaj mi. Przyjmijmy za fakt, że mój brat cię zna i ja wypełniam tylko jego prośbę o kontakt z tobą.

— Mam nadzieję, że to niczego nie zmienia w naszej umowie? — dopytuje Jakub.

— Absolutnie. To wola mojego brata. A zatem słuchajcie uważnie i przypominam, że wszystko co mówię, jest przeznaczone tylko dla waszych uszu. Żadnego powtarzania, przechwalania się i rozgadywania. Jestem w posiadaniu pewnego środka medycznego. Oferuję go tylko sprawdzonym i pewnym klientom. Wy jesteście wyjątkiem i tak naprawdę to nie jestem za was pewna. Mój brat był pewny za Jakuba, więc zachowujcie się wszyscy, jak przystoi. Są osoby, z którymi mam na pieńku i lepiej, żeby nie wiedziały gdzie mnie znaleźć. Bez kapowania i donoszenia. Nikt o niczym nie może wiedzieć.

— Wiadomo, obiecujemy dyskrecję — mówi Jakub, a my kiwamy głowami.

— A teraz bez głupich reakcji i śmiechów. Wszystko, co powiem jest prawdą, choć może się wam to wydać nieprawdopodobne. Ten środek to mała kapsułka, która pozwala cofnąć się w czasie do swoich wspomnień. Możecie ponownie przeżyć jakieś miłe chwile swojego życia i raczej tylko to wam polecam. Nie szukajcie złych chwil, bo to się statystycznie fatalnie kończy i nie po to to jest. To ma nam przynieść przyjemność, a nie cierpienie i ból.

— Chcesz powiedzieć, że mogę się zobaczyć z ojcem, który kilka lat temu zginął w samochodzie? — pyta zaskoczony Marek.

— Dokładnie. Są jednak warunki i zakazy, których nie możecie złamać — kontynuuje Luna. — Warunkiem jest wspomnienie tylko w granicach waszego ciała w przeszłości. Możecie znaleźć się w każdej chwili, którą przeżyliście. Nie możecie pojawić się gdzieś, gdzie was wtedy nie było. To niemożliwe przy tej kapsułce. Działanie jest proste. Wkładacie kapsułkę pod język i zaczynacie myśleć o czasie i miejscu, gdzie kiedyś byliście i w którym chcecie się znaleźć. Zamykacie oczy, kapsułka się w ciągu chwili rozpuszcza wydalając ciepło i przenosicie się tam, gdzie chcieliście.

— Przepraszam, ale aż się wierzyć nie chce — mówię z uśmiechem. — Czy to jest rodzaj jakiegoś snu? Wizji?

— To nie sen i nie do końca wizja — tłumaczy Luna. — Tutaj mija sekunda i jesteście nadal na swoim miejscu. Tam, gdzie idziecie macie dokładnie godzinę, potem efekt mija i wracacie na swoje miejsce. No i najważniejsze — jesteście tam naprawdę, czyli wasz mózg wbija się w wasze ciało z tamtych czasów. Nawet jako ośmiolatek macie swoje obecne możliwości poznawcze, swoją obecną wiedzę i świadomość.

— Czyli jeśli jako małolatowi coś mi się tam stanie, zginę, wskoczę pod pociąg, to zginę naprawdę? — pyta Marek.

— To oczywiste — odpowiada dziewczyna. Jak urzeczony spoglądam na obłoki pary wydobywające się z jej pięknych ust. — Dlatego trzeba na siebie uważać i nie robić nic głupiego. Oprócz tego, że możecie tam zginąć przez nierozwagę, to jest jeszcze gorsze zagrożenie dla każdego z was. Jeżeli złamiecie zasady, możecie zostać usunięci z osi czasu natychmiast lub w pewnym czasie przez osoby nadzorujące porządek i zasady, tak zwanych strażników.

— To co, zabiją nas? Za co? — dopytuje Marek.

— Nie do końca zabiją, po prostu usuną wasze istnienie z tego świata. Największa głupota, jaką możecie zrobić, to w jakikolwiek sposób zmienić przeszłość. Dokonując zmian tam, automatycznie zmieni się wszystko, co było później, czyli i teraźniejszość. Nigdy nie wiadomo, w którą to pójdzie stronę. Skutek może być całkowicie przeciwny od oczekiwanego. Nawet tego nie próbujcie. To prawie jak samobójstwo. Nic nie kombinujcie i pogódźcie się z tym, że przeszłości nie da się zmienić i co ma być, to będzie. Za każdą ingerencję w przeszłość zmieniającą cokolwiek dostajecie czapę od strażników. Mogą was usunąć od razu i nikt was nie będzie pamiętał. Mogą też się z wami pobawić i zrobić to później, nie oszczędzając wam przy okazji cierpień. Skupcie się więc tylko na przyjemnych chwilach i na ponownym ich przeżyciu. Aha, nie możecie tam zabierać żadnych przedmiotów, ani stamtąd przenosić ich tu. Tam wpadacie w swoje dawne ciało i ciuchy, więc niemożliwe jest przenoszenie czegokolwiek.

— Ale mi zimno — mówi Jakub. — Możemy już to odpalić? Jak to będzie wyglądało?

— Każdemu jest zimno — mówi Luna. — Za to tu jest bezpiecznie. Ja ze względu na moich wrogów nie mogę za długo przebywać na zewnątrz. Obok klubu jest mały park i kilka ławek. Tam wyjdziemy. Usiądziecie na ławce i każdy z was zużyje kapsułkę, najlepiej po kolei, to tylko sekunda w naszym czasie. Ja potem wracam do klubu, a wy możecie sobie przeżywać i opowiadać. Jeżeli któryś z was po sekundzie zniknie z ławki, to znaczy, że złamał zasady i coś zmienił. Może się wtedy znaleźć w innym miejscu wskutek zmiany, albo po prostu przestać istnieć.

Czuję mróz szczypiący mnie w policzki. Nogi w adidasach mi zdrętwiały z zimna. Widzę, że Jakub i Marek też zbledli i że drżą im dolne szczęki.

— Jeszcze jakieś pytania? — mówi dziewczyna i patrzy na nas.

— Wystarczy, chodźmy już — decyduje Jakub.

— Chwila — oznajmia Luna. — Ja z Kubą zostaję tu, rozliczamy się przed prezentacją towaru. Wy zaczekajcie przy wyjściu.

Posłusznie opuszczamy mroźną salę. Z ulgą wdychamy o wiele cieplejsze powietrze i zdejmujemy bluzy. Zastanawiam się, czy nie wziąć przy barze po piwie dla siebie i chłopaków. Szybko rezygnuję z tego pomysłu, bo zaraz pewnie Luna z Jakubem wyjdą i będziemy wychodzili na zewnątrz.

Tak się właśnie dzieje. Wychodzimy z klubu. Luna prowadzi nas do małego parku na ławki. Cały czas nie odstępuje jej jeden z ochroniarzy. Siadamy na ławce. Drzewa z parku dyskretnie skrywają naszą obecność w tym miejscu.

— Dobra, raz dwa, bo ja nie mam czasu — zarządza Luna. — W każdej chwili mogą mnie namierzyć.

Jakub wyjmuje z kieszeni foliową torebkę, wewnątrz której widać błękitne, okrągłe kapsułki. Nie są duże. Wielkości małego paznokcia u dłoni. Kuba wręcza mi i Markowi po kapsułce. Luna z ochroniarzem stoją przed ławką, na której siedzimy i gapimy się na swoje kapsułki.

— Okej, no to po kolei od lewej. Raz, dwa — zarządza Luna.

Pierwszy od lewej na ławce siedzi Jakub, potem Marek. Ja będę ostatni. Ależ jestem podekscytowany, chłopaki na pewno też. Widzę, jak Jakub wkłada kapsułkę do ust, zamyka oczy i jego twarz rozjaśnia promienny uśmiech.

Rozdział 6

MAREK wcześniej


Tak bardzo się boję. Trzymam ją za rękę. Jej oczy są zamknięte. Ratownik ściska worek połączony z plastikową maseczką na twarzy mojej mamy, pomagając jej w ten sposób oddychać. Karetka ostro chwieje się na zakrętach z powodu szybkiej jazdy na sygnałach.

Nie wiem, co się stało. Mama zemdlała nagle podczas obierania ziemniaków w kuchni. Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło.

Nie dopuszczam do siebie myśli, że teraz mogłoby mi jej zabraknąć. Nie poradziłbym sobie sam. Ojciec zginął dwa lata temu w wypadku prowadząc samochód i zostaliśmy sami. Tylko ja i mama. Musi wyzdrowieć. Jeżeli nie przeżyje, to skończę w jakimś domu dziecka, bo mam dopiero 17 lat.

Po śmierci ojca było nam bardzo ciężko, ale jakoś sobie radziliśmy. Mama chodziła do pracy, dysponujemy też pokaźną kwotą z polisy na życie ojca. Boję się, co będzie dalej.

Nareszcie wjeżdżamy pod szpital. Wszystko szybko się dzieje. Ratownicy wysuwają nosze z mamą na zewnątrz karetki i dalej na kółkach prowadzą je na izbę przyjęć. Ja udaję się za nimi. Jedna z pielęgniarek poleca mi usiąść i poczekać przed drzwiami izby. Czas wlecze się niemiłosiernie. Każda minuta wydaje się trwać wiecznie. Nienawidzę takiego czekania, ale nie mam innego wyjścia.

Po jakimś czasie jeden z ratowników przekazuje mi, żebym się nie martwił, bo było to tylko zasłabnięcie. Mówi, że mama jest już przytomna. Dostała leki w kroplówce, musimy poczekać na wyniki badań i że wkrótce ją zobaczę. Kamień spada mi z serca. Oddycham z ulgą i czekam na lekarza.

Nareszcie słyszę, jak lekarz wzywa krewnych pacjentki Olgi Surma. Wstaję i podchodzę do niego. Jestem totalnie zaskoczony, gdyż lekarz jest ciemnoskóry. Nie jest murzynem, ale może być hindusem albo turkiem, nie mam pojęcia. Lekarz łamaną polszczyzną tłumaczy mi, że to tylko zasłabnięcie, nie ma się co martwić, wyniki są w normie. Jakoś mu nie wierzę. Dopytuję o przyczyny zasłabnięcia. Lekarz mi odpowiada:

— Może być przepracowana, może być źle odżywiona, może być stres. Wyniki dobre. Mama zdrowa. Nie martwić się.

— Jak to się nie martwić? A jakieś szczegółowe badania? — wykrzykuję.

— Nie trzeba badania. Mama zdrowa. Odpoczywać w domu — odpowiada lekarz.

— Zbadajcie ją dokładnie. To nie mogło stać się bez przyczyny. Może jest na coś chora, czego od razu nie widać — tłumaczę i widzę, że lekarz głupio się uśmiecha, wtedy dodaję — to jest człowiek, a nie kebab! Niech pan zawoła swojego przełożonego!

Widzę, że lekarz się wściekł.

— Wypraszam sobie — odpowiada medyk i trzaska drzwiami.

Po chwili pielęgniarka wpuszcza mnie do mamy. Widzę, że cieszy się na mój widok. Mówi, że jest okej. Na jej ustach nadal tkwi maseczka, chyba podają jej tlen. Trzymam ją za rękę, gdy nagle otwierają się drzwi, a do sali wchodzi ciemnoskóry lekarz w towarzystwie innego, starszego lekarza z siwym zarostem.

— Posłuchaj, młodzieńcze — odzywa się starszy lekarz. — Nie życzę sobie, aby ktoś w twoim wieku i z twoją wiedzą medyczną podważał kompetencje moich lekarzy. Każdy z nas spędził w szkołach i na uczelniach więcej lat, niż ty żyjesz, więc daruj sobie swoje diagnozy. Zapoznałem się z wynikami badań matki i w pełni zgadzam się z diagnozą doktora Mustafy. Nic nie wskazuje na chorobę przewlekłą, a jedynie na zasłabnięcie. Podstawowe wyniki badań są w normie. Jakiekolwiek dalsze diagnozowanie i badania można realizować tylko w formie opieki ambulatoryjnej.

— Przepraszam za syna, panie doktorze — mówi zza maseczki mama. — Proszę mu wybaczyć, martwił się o mnie.

— Niech więc też zważa w przyszłości na swoje słowa i zachowanie — ripostuje starszy lekarz. — Do widzenia.

— Do widzenia — mówię wraz z mamą.

Po chwili pielęgniarka wyprasza mnie na korytarz, gdzie czekam na mamę i potem razem wychodzimy ze szpitala. Zmęczeni wracamy taksówką do domu.

Po upływie dwóch tygodni mama znowu zasłabła i na chwilę straciła przytomność. Obyło się bez karetki i szpitala. Przeprowadzono szereg badań krwi, moczu, serca i innych organów mamy w naszej przychodni. Po kilku tygodniach badania wykazały jakiegoś guza umiejscowionego w głowie mamy. Jak się wkrótce okazało, guzem był nowotwór złośliwy.

Rozdział 7

JAKUB


Wkładam kapsułkę do ust i przesuwam pod język. Czuję, że specyfik zaczyna się rozgrzewać. Przenoszę się myślami do domu swojej dziewczyny Karoliny w zimowy wieczór, kiedy to pierwszy raz było mi dane w pełni zasmakować rozkoszy jej ciała. Tak, jestem egoistą. Mimo tego, że mnie zdradziła, chcę ponownie przeżyć z nią swój pierwszy raz. Mam zamiar bezczelnie ekscytować się każdą sekundą tego seksu.

Zamykam oczy i czuję intensywne ciepło pod językiem, a mój wzrok mimo zamkniętych oczu zasnuwa błękitna mgła. Otwieram oczy i widzę, że stoję przed drzwiami domu Karoliny, a ona właśnie otwiera mi drzwi z lubieżnym uśmiechem. Dobrze wiem, że nikogo nie ma w domu i co ona planuje. Mimo wszystko muszę udawać zaskoczenie. Zdejmuję buty dokładnie tak, jak wtedy. Karolina spogląda mi głęboko w oczy, łapie mnie za rękę i bez słowa prowadzi schodami do góry. Wchodząc po schodach znowu kręci mi się w głowie z wrażenia i emocji, a przed oczami przesuwają mi się jaskrawo fioletowe ramki ich zdjęć rodzinnych, powieszonych na ścianach wzdłuż schodów.

Karolina wprowadza mnie do sypialni i popycha mnie na łóżko. Pamiętam, że powinienem upaść zaskoczony i właśnie to robię. Patrzę na jej młodzieńcze ciało, a ona powoli rozpina koszulę, którą ma na sobie. Zrzuca koszulę na podłogę i robi kilka obrotów kołysząc piersiami w staniku. Potem odwraca się do mnie tyłem i zsuwa dżinsy kołysząc biodrami. Moim oczom ukazują się jej krągłe pośladki przedzielone jedynie wąskim elementem stringów. Zrzuca spodnie i znowu odwraca się do mnie przodem. Teraz rozpina stanik i uwalnia swoje młode piersi. Poruszając nimi na boki wchodzi na czworakach na łóżko i pełznie powoli w moją stronę.

Uśmiecham się szeroko w oczekiwaniu tego, co zaraz nastąpi.

Rozdział 8

DAWID


Widzę, jak Jakub zaraz po zamknięciu oczu uśmiecha się i otwiera je ponownie. Najpierw pomyślałem, że to nie zadziałało i że nic z tego nie wyszło. Jakub jednak zrywa się z ławki i krzyczy:

— Ja pierdolę, ale odjazd! To jest coś pięknego!

— Ciszej, Kuba — uspokaja go Luna. — Nie chcemy, żeby się nam tu zbiegło pół Wrocławia. Cieszę się, że jesteś i że wróciłeś.

— Miałem znowu Karolinę, swój pierwszy raz — mówi podekscytowany Jakub.

— Okej, wrażenia później — gasi go Luna. — Czas mnie goni. Marek, teraz ty skaczesz.

Marek posłusznie wkłada kapsułkę do ust, chwilę myśli, zamyka oczy i się uśmiecha. Dosłownie po sekundzie otwiera ponownie oczy, z których płyną łzy.

— Wszystko okej? — pytam Marka.

— Nie wierzę — mówi Marek. — Spędziłem godzinę z ojcem na rybach. On żył, rozumiecie? Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, to było coś pięknego! Dziękuję ci Luna za taką możliwość.

— Ja też się cieszę, że uszanowałeś zasady i wróciłeś — mówi Luna. — Dawid, teraz twoja kolej.

Patrzę na kapsułkę, na jej hipnotyzujący, niesamowicie błękitny kolor. Wkładam ją do ust pod język. Czuję, że robi się ciepła. Myślę o pewnym letnim dniu, kiedy miałem jakieś dziewięć lat i całą rodziną pojechaliśmy na kąpielisko. Całą rodziną, bo wtedy jeszcze żyła mama. To był najlepszy dzień mojego dzieciństwa. Zamykam oczy. Kapsułka promieniuje ciepłem, a ja widzę tylko błękitną mgłę wijącą się jak dym z ogniska. Zasłona powoli ustępuje i czuję zimno w nogi. Spoglądam na moje stopy i widzę, że stoję w basenie. Woda sięga mi do łydek. Całe moje ciało jest mokre, musiałem więc chlapać się w wodzie. Rozglądam się i widzę biegnącą wzdłuż brzegu Patrycję. Nie mogę oderwać od niej oczu. Ona żyje, uśmiecha się. Podbiegam do niej i mocno ją przytulam.

— Co robisz! — krzyczy Patrycja. — Jesteś mokry i zimny, zostaw mnie! Mamo! Powiedz mu coś!

Stoję i chłonę jej ciepło, jej zapach, jej obecność. Modlę się, aby ta chwila trwała wiecznie. Chwileczkę, ona powiedziała mamo? Rozglądam się i widzę, że kilkanaście metrów od nas rozłożony jest nasz stary koc w żółto czerwoną kratę, na którym klęczy właśnie moja ukochana mama i grozi mi palcem.

— Nie dokuczaj siostrze, Dawidku — słyszę jej prawie zapomniany, aksamitny głos. Szczęście zalewa mnie całkowicie. Puszczam siostrę i biegnę do mamy. Rzucam się jej w objęcia i oboje upadamy na koc.

— Dawidzie, co w ciebie wstąpiło? — pyta mama. Nie mam dla niej żadnej odpowiedzi poza pocałunkiem, który składam na jej policzku.

Jestem najszczęśliwszy na świecie, że mogę ponownie spędzić chociaż godzinę ze swoimi bliskimi, których obecnie niesamowicie mi brakuje. Biegam z siostrą, bawimy się w wodzie i w piasku. Pomagam jej czesać włosy. Chodzę z mamą za rękę wzdłuż basenu mocząc nogi. Jestem zaskoczony tym, jak małe są moje stopy. Ojciec wyjmuje piłkę i odbijamy we czwórkę do siebie. Jest po prostu cudownie. Przez chwilę nawet kładę się zmęczony na kocu odpocząć.

Zauważam też coś dziwnego, czego wcześniej jako dziewięciolatek nie dostrzegłem. W pewnym momencie Patrycja wstaje z koca i idzie do basenu. Ja, mama i tata leżymy na kocu. Tata wpatruje się w idącą Partycję z lekkim uśmieszkiem. Mama patrzy na niego, lecz on nie zwraca na nią uwagi. Wtedy mama szturcha go nogą w udo, ojciec spogląda na nią. Mama kiwa głową w górę, jakby chciała mu powiedzieć „no i co?”. Tata uśmiecha się bardziej kwaśno i kiwa kpiąco na boki głową. Mama wtedy szybkim ruchem ręki pokazuje mu wysunięty środkowy palec. Tata prycha, wstaje, spluwa obok koca i odchodzi. Nie wiem jak to zinterpretować. Nie mogę przeprowadzać zbyt dorosłych rozmów jak na dziewięciolatka. Widzę, że mama dyskretnie ociera łzę. Pytam ją, czy coś się stało.

— Nic, syneczku. Wszystko będzie dobrze — odpowiada mi mama i głaszcze mnie po głowie.

Przez cały czas walczę z pokusą, czy nie wywołać rozmowy na temat przyszłego zabójstwa Patrycji. Obawiam się jednak konsekwencji. Pamiętam słowa Luny i boję się, że i tak niczego nie zmienię, a mogę przestać istnieć. Ja, albo ktoś inny z mojej rodziny, jeżeli popełnię błąd. Poza tym obawiam się, że nikt mnie nie potraktuje poważnie. Kto by uwierzył dziewięciolatkowi opowiadającemu o nieznanym mordercy jego siostry kiedyś w przyszłości. Marne szanse. Dziecięca, wybujała wyobraźnia i wszystko w temacie. Za miesiąc by o tym zapomnieli, nie mówiąc już o czterech latach.

Z bólem serca postanawiam porzucić ten temat i cieszyć się każdą chwilą spędzoną z nimi. Wiem, że czas się powoli kończy. Na pewno jestem tu już około godziny.

Rozmawiam z siostrą, studiuję jej uśmiech. Patrzę na mamę, którą najwyraźniej coś trapi.

Pamiętam, że mama umarła niedługo po tym udanym dniu na basenie. Zmarła na serce w związku z lekami, które brała. Też jej nie mogę pomóc, bo i jak? Żaden dziewięciolatek nie przekona matki, aby nie brała leków, lub je zmieniła.

Widzę, że ostrość obrazu zaczyna przesłaniać mi błękitna mgła. Czas wracać. Rzucam ostatnie spojrzenia na moją ukochaną siostrę i mamę, które znikają w obłokach gęstego błękitu.

Po chwili błękitna mgła się rozmywa i widzę wpatrującą się we mnie zjawiskową Lunę.

— Cieszę się, że jesteś — mówi Luna. — Muszę was pożegnać, tu jest dla mnie niebezpiecznie.

— Dziękujemy ci za wszystko — mówię do Luny.

— Nie ma za co — odpowiada dziewczyna. — Mądrze wykorzystajcie pozostałe wam kapsułki i pamiętajcie, że przyszłości nie da się zmienić. Cokolwiek nie zrobicie, to was i tak dopadnie i zagmatwa życie jeszcze bardziej, niż wam to jest pisane. A zatem nie do zobaczenia, bo przecież nigdy się nie widzieliśmy, prawda?

Luna obdarza nas bajecznym uśmiechem i odchodzi w towarzystwie ochroniarza w stronę klubu.

Rozdział 9

JAKUB


Gdy tylko Luna zniknęła za rogiem klubu złapałem Marka i Dawida za ramiona.

— I jak jest, panowie? — pytam kolegów. — Dla mnie to był totalnie odjazdowy wieczór!

Dawid i Marek się uśmiechają, ale widzę, że popadli w melancholijny nastrój. Obydwaj mają załzawione oczy i nadal przeżywają wzruszające chwile, do których było dane im się cofnąć.

Przez chwilę robi mi się głupio i wstydzę się swojego prymitywizmu. Marek stracił ojca, a jego matka walczy ze złośliwym rakiem. Dawid stracił matkę oraz siostrę. Ja jako jedyny z nich mam oboje rodziców i żyję w dobrze usytuowanej finansowo rodzinie. Kasę zawsze wydawałem na naszą trójkę. Tak jak dziś na kapsułki. Luna zgodziła się sprzedać mi tylko dziewięć sztuk. Zapłaciłem za nie prawie pięć tysięcy złotych. Wyszło po trzy kapsułki dla każdego z nas. Oni prosili los o spotkanie utraconych bliskich, a ja co? Ponowne pierwsze bzykanie. Też mi marzenie. Szkoda było dla mnie tej kapsułki.

— To może coś wypijemy, chłopaki? — zagaduję ponownie moich przyjaciół.

— Nie gniewaj się, Jakub — mówi Dawid. — Ja po tym spotkaniu siostry i matki jestem w takim nastroju, że nie mam na nic ochoty. Chciałbym się tylko położyć w domu i rozmyślać o całej tej sytuacji. Bardzo ci dziękuję, to najlepszy prezent urodzinowy. Naprawdę.

— Ja tak samo, Kuba — mówi Marek. — Chcę pobyć w domu sam, nawet na alkohol nie mam ochoty.

— No to słabo, panowie. Ja na pewno idę się napić — oznajmiam kompanom. — Tylko za pamięci podzielmy się towarem. Uważajcie na niego, żeby nie dostał się w niepowołane ręce.

Wyjmuję z kieszeni foliową torebkę z pozostałymi kapsułkami. Sześć sztuk. Odliczam dla każdego po dwie i wręczam je kolegom. Dawid swoje kapsułki chowa do portfela. Marek wkłada je do jakiejś kartki wyjętej z kieszeni i zawija je w środek, zaginając papier kilka razy.

— Dzięki, stary — mówi do mnie Dawid. To samo robi Marek.

— Zastanawialiście się nad złamaniem zasad? — pyta Dawid.

— Ja nie, ani chwili — odpowiadam. — Skupiałem się tylko na bzykaniu.

— Mi przez chwilę przeszło przez myśl, czy nie ostrzec ojca przed wypadkiem samochodem — przyznaje Marek. — Siedziałem z nim na tych rybach i zastanawiałem się, czy by mi uwierzył, że wkrótce zginie w aucie na drodze. Mogłem mu nawet podać datę, kiedy ma zginąć. Mógłby przecież w tym dniu nie wsiadać do auta. Tyle mógłby mi chyba obiecać. Cały czas mnie to nurtuje. Co by było, gdybym tak zadziałał?

— To jasne, złamałbyś zasady — odpowiada Dawid. — Ci strażnicy mogliby cię dopaść w czasie tej godziny, mógłbyś nawet nie wrócić.

— A ty nie pomyślałeś nawet przez chwilę o ocaleniu siostry? — pyta Dawida Marek.

— Jak nie, jak tak — przyznaje Dawid. — Cały czas walczyłem ze sobą, czy ich nie ostrzec. Bałem się jednak konsekwencji, a także tego, że nie uwierzą w przepowiednie dziewięciolatka. Miałem to wyznanie prawie na końcu języka.

— Pokusa jest ogromna — mówi Marek. — Nie na darmo jednak dziewczyna nas ostrzegała, że niczego nie zmienimy, a tylko jeszcze bardziej wszystko zagmatwamy. Będzie gorzej, niż ma być. Tego się boję. Musiała mieć już takie sytuacje nie raz, dlatego ostrzegała.

— No to jak wykorzystacie swoje pozostałe kapsułki? — pytam chłopaków. — Bo ja to szczerze jeszcze nie wiem. I tak było mi już głupio, że wasze poszły na szlachetne i ważne spotkania, a moja na prymitywne żądze.

— Ja nie wiem — przyznaje Marek. — Cały czas myślę o ojcu, czy mógłby tego wypadku uniknąć i przeżyć.

— I tu, kolego, zmierzasz w niebezpiecznym kierunku — mówię do Marka.

— A wyobrażacie sobie teraz z naszą wiedzą wziąć kolejną kapsułkę i zużyć ją znowu na to samo? — pyta Dawid. — Na spotkanie z rodziną? Na jakiś ekscytujący seks? Zrobilibyśmy to ponownie? Sam nie wiem. Ja bardziej zaczynam myśleć o jakimś działaniu. Niestety, każda moja myśl wiąże się z ingerencją w historię i tego się boję.

— A może by tak się na kimś wyżyć, co wy na to? — rzucam propozycję. — Nie, żeby zmieniać historię i przeszłość. Po prostu jakiś delikatny wpierdol dla kogoś, kto się nam naraził. Siniaki mu zejdą, więc i historia się nie zmieni.

— Trochę to naginane — mówi Marek. — Przecież ktoś wskutek pobicia może zmienić masę rzeczy w swoim życiu, swoje plany, pracę, miejsce zamieszkania, związek. Wszystko może ulec zmianie nawet przez taki niby drobny incydent. A masz kogoś konkretnego na myśli, Kuba?

— Nie, tak tylko teoretycznie dywaguję — oświadczam niezgodnie z prawdą. W mojej głowie rodzi się już pewien plan. Muszę tylko wszystko dobrze przemyśleć.

Rozdział 10

JAKUB


Ułożyłem swój plan i przemyślałem go wiele razy. Nie zamierzam po użyciu kolejnej kapsułki ponownie przeżywać miłych chwil, ani też oddawać się cielesnym rozkoszom z osobą, która zraniła mnie najbardziej na świecie. Żaden mój wróg nie wyrządził mi takiej krzywdy, jak ona. Karolina jest mistrzynią podłości.

Podjąłem już decyzję, że druga kapsułka przeniesie mnie ponownie do dnia, kiedy dowiedziałem się o zdradach Karoliny. Kiedy zobaczyłem to na własne oczy. Kiedy to jej puszczalski charakter ujrzał światło dzienne. Zastanawiałem się tylko, który moment wybrać.

Początkowo planowałem, żeby zobaczyć się jeszcze raz z tym napompowanym palantem w Arkadach Wrocławskich i oklepać mu mordę. Miałem zamiar wyżyć się na nim za to wszystko. Ciągle jednak nie miałem pewności, czy Karolina jego również nie oszukiwała, tak jak mnie. Gość mógł nie być świadomy tego, że jestem chłopakiem Karoliny. Z tego powodu po dłuższych przemyśleniach bardziej kusząca stała się dla mnie perspektywa pojawienia się na spotkaniu na parkingu na dachu i rozmówienia się z Karoliną. Z pewnością wynikało to z faktu, iż nigdy tego nie zrobiłem.

Po upiciu się nad fosą żałowałem utopienia telefonu tylko z powodu tej łajdackiej szmaty. Na szczęście kasa dla moich rodziców nie jest problemem i zaraz kupili mi nowy telefon i kartę. Co do Karoliny, to wysłałem jej tylko wiadomość sms w której napisałem, że wiem o wszystkim. O jej zdradach i że nie chcę jej znać. Tak właśnie się to zakończyło. Bez konfrontacji i bez krzyków. Tylko sms powodujący zerwanie kontaktów. Ona nigdy nie próbowała nawet ze mną rozmawiać i się tłumaczyć. W sumie po co miałaby to robić, skoro jej wina była ewidentna. Tym bardziej, że po moim odkryciu kilka osób z mojego otoczenia przyznało mi się, że wiedzieli, iż Karolina mnie zdradza. Podobno nic mi nie mówili, bo nie chcieli się wtrącać, ani też powodować rozpadu naszego związku. Fakt, lepiej trwać w kłamstwie i czekać, aż sam się rozpadnie.

Byłem na nich wściekły. Na szczęście wśród tych osób nie było Dawida ani Marka.

Teraz po czasie czuję jednak pewien niedosyt. Uważam, że zachowałem się jak miękki frajer. Spuściłem głowę i nic nie mówiąc przyjąłem ten bolesny krzyż, aby z nim żyć i nosić go latami na plecach. Miliony przeprowadzonych analiz wewnątrz mojej głowy uzmysłowiły mi, że powinienem wtedy jakoś inaczej zareagować. W całej tej sytuacji brakowało mi właśnie wymiany zdań, konfrontacji, widoku jej zaskoczonej mordy. Tak. Już wiem, że muszę się z nią skonfrontować.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
Bezpłatnie
drukowana A5
za 27.6
drukowana A5
Kolorowa
za 54.5

Pobierz bezpłatnie