E-book
11.03
drukowana A5
19.56
Skarby kamiennej łąki

Bezpłatny fragment - Skarby kamiennej łąki


Objętość:
73 str.
ISBN:
978-83-8126-850-9
E-book
za 11.03
drukowana A5
za 19.56

Dopókiż to będziecie ślepymi, synowie światłości?

/”Katolik uczynkiem i prawdą”, rok 1910/

Parę słów od autorki

Tą książeczką prawdziwie kończę pewien cykl mojego pisania, oraz pewien ciekawy i owocny etap w moim życiu, etap obfitego pisania w sposób, który mnie samą zadziwił. Poprosiłam Boga o dar i potrzebne łaski, abym potrafiła napisać o wszystkim, do czego zobowiązuje mnie mój rozpoznany cel i sens własnego życia. Poprosiłam i otrzymałam, ponieważ prosiłam o sprawę dobrą w oczach Boga, a ja chciałam zostać Jego pracownikiem, Pracownikiem Światła. Znakiem mówiącym mi o tym, że otrzymałam dar stał się sposób, oraz czas tego mojego pisania i wszelkie związane z tym okoliczności. Nigdy nie WYMYŚLAŁAM godzinami, dniami, miesiącami treści i przesłania żadnej z moich książek. Ja tylko miałam w zamyśle temat. Niewidzialna dłoń podsuwała mi różne eksponaty, przedmioty, wydarzenia, które stawały się inspiracją, ja zaś zasiadałam do klawiatury komputera prosząc Boga o poprowadzenie i kiedy kładłam dłonie na klawiaturze, tekst płynął nagle i bardzo szybko z głębi mnie samej, jakby moje Wyższe Ja opowiadało mi, a ja szybko pisałam. Ani przez chwilę nie zastanawiałam się, co będzie dalej. Pisząc jakieś zdanie nie znałam ciągu dalszego, ale on płynął sam i zawsze pojawiał się w momencie, kiedy postawiłam kropkę po ostatnim napisanym zdaniu. Tak więc otrzymałam dar. Pisałam zawsze, ale wiersze, no i na przestrzeni czasu jedne z najlepszych wypracowań z języka polskiego w kolejnych klasach i szkołach, co dziś mile wspominam. Że kiedyś będę pisać książki, nawet bym nie pomyślała. W roku 2001 dowiedziałam się o tym na zasadzie pewnego doświadczenia duchowego związanego ze Złotą Gwiazdą, ale ja wówczas nie miałam pojęcia do czego to wszystko zmierza i czym/kim jest Złota Gwiazda. Odtąd zawsze współpracowałam chwilowo nieświadomie ze Złotą Gwiazdą, a więc z rozpoznanym później, obudzonym w wyższym sensie własnym sercem, no i oczywiście z Jezusem Chrystusem. Zawsze tkwiłam w wielkiej kontemplacji życia, zawsze czekałam na znaki od Boga, zawsze z Nim rozmawiałam. Nigdy nie traktowałam tego życia powierzchownie, fizycznie, materialnie i często przez to cierpiałam i cierpię nadal, ale to cierpienie jest właśnie oznaką pełni przeżywania, a więc jest to cierpienie pozytywne. W książce „Stygmat Złotej Gwiazdy” doświadczenie z „obudzeniem serca”, które przeżyłam kilkakrotnie i opisałam je w mojej duchowej autobiografii, teraz podarowałam bohaterce — Andżeli. Moja pierwsza, najgrubsza książka, a właściwie księga, jest właśnie moją duchową autobiografią i różni się od wszystkich kolejnych, inaczej też powstawała. W niej właśnie znajdują się odpowiedzi na pytania, skąd wzięły się pewne doświadczenia, przeżycia bohaterów w tych wszystkich kolejnych, cienkich książeczkach. Żadne doświadczenie duchowe tego, czy innego bohatera nie jest fantazją, wymysłem. Wcześniej przeżyłam je osobiście na różnych rodzajach fal; alfa, beta, gamma, delta, teta, a więc w tzw. rzeczywistości, na jawie, oraz w trakcie stanów snu, półsnu, medytacji itd. Stany te, jak wiemy nie są urojeniami, ale kontynuacją tej samej rzeczywistości z fal beta, fal jawy, tylko w sposób subtelniejszy, na lżejszej gęstości. Natomiast sama treść tych książeczek z akcją i bohaterami jest właśnie spisana z mojego wnętrza, każda w jeden dzień, co może komuś wydać się nierealne. Zadaniem i celem tej mojej twórczości było przekazanie potrzebującym ludziom w bardzo szerokim zakresie wiekowym wielu spraw. Mówiąc skrótowo, pokazałam jak dalekie, nierealne, obce dla wielu ludzi sacrum zlewa się w jedną nierozerwalną całość z profanum. Pokazałam, że funkcjonując z poziomu tylko profanum żyjemy nieświadomie i niedoskonale, nie rozpoznajemy i nie realizujemy siebie, swojego prawdziwego celu, sensu życia. Męczymy się zadaną nam przez Boga sytuacją życiową i mamy do Niego pretensje. Dążymy różnymi drogami, często niewłaściwymi do zmiany tej sytuacji, ale robimy to nieświadomie i źle, gdyż działamy wtedy egoistycznie i nastawieni jesteśmy jedynie na jak najszybszą poprawę naszej sytuacji materialnej, na zysk prosty, szybki. Nie zastanawiamy się, dlaczego w takiej akurat sytuacji zostaliśmy postawieni przez los, przez Boga, a to było przecież zadanie dla nas! Jeśli byśmy przeszli przez to zadanie świadomie, pozostając w stałej korespondencji z Bogiem, to poprawiając swoją własną sytuację pewnie poprawilibyśmy sytuację życiową także innych osób, lub byśmy wpłynęli na zmianę sposobu postrzegania życia, ludzi, spraw przez niektórych. Większość ludzi nie umie czytać znaków, nie rozmawia z Bogiem, trwa w oddzieleniu sacrum i profanum. U niektórych następuje wielki moment kulminacyjny, kiedy to cierpienie, straty, niemożność wykonania żadnego ruchu do przodu, odtrącenie, beznadzieja osiągają swoje apogeum. To wtedy „strzelamy gola w okno Boga”, z całą determinacją siłą, odwagą, ze złością, ale i nadzieją, która przechodzi w etap wiary, bo dłużej już tak się zwyczajnie nie da. I właśnie wtedy zostajemy zaskoczeni, bo… Bóg nam odpowiedział! W „Skarbach kamiennej łąki” dziesięcioletni chłopiec w całej swej desperacji strzela takiego gola „Bogu w okno” i otrzymuje odpowiedź natychmiastową, w sposób co najmniej szokujący. Oto właśnie idąc za promieniem słońca po tą odpowiedź, nie wie, że właśnie przekroczył próg rzeczywistości, z której już nigdy nie zawróci, rzeczywistości należącej nie tylko do niego, ale do wielu innych ludzi, w których życie właśnie wkraczał, aby je przemienić sobą. Jeśli nasze czyny będą jak biblijna „sól dla ziemi”, to będziemy bardzo „smakować” ludziom, bo poczęstujemy ich „kawałkiem Nieba”, którym sami się staniemy. W moich cienkich książeczkach opisuję sprawy sacrum i profanum poruszając się tylko w sferze czysto chrześcijańskiej, jednak w niektórych dotykam ciekawych bardzo przejawów tego sacrum w wydaniu tzw. „innych systemów religijnych”, ale tylko po to, by ukazać, że wszystkie one stanowią jedną wielką całość podsumowaną i skompresowaną do postaci „pigułki” przez Jezusa Chrystusa. Tak, Jezus Chrystus stoi na najwyższym miejscu na podium w każdych „zawodach” duchowych, bo On pojawia się na Ziemi jako byt boski od początku, poczęty na subtelnej gęstości, więc niepokalanie, bez udziału ojca ziemskiego. Jezus Chrystus wreszcie jako pierwszy i jedyny działa od razu tylko z poziomu czakry serca — złotej gwiazdy, która stanowi klucz do wszystkich pozostałych czakr. Jeśli masz serce, miłość, ale w wersji prawdziwej, nie jest ci już nic innego potrzebne! Z kolei inne systemy religijne ukazują nam i przybliżają na przykład i między innymi technicznie wspinaczkę po „schodach kolejnych czakr” do Nieba. Wszelkie medytacje, synchronizacje czakr służą naszemu zdrowiu fizycznemu i duchowemu, znamy również medytacje chrześcijańskie. Medytacje i synchronizacja czakr poprawiają przepływy boskiego światła w nas i jeśli prowadzone są odpowiednio, najlepiej pod kierunkiem doświadczonego mistrza, to przynieść mogą jedynie pożytek dla ciała i ducha. Jestem chrześcijanką nie z tradycji, nie z jakiegoś innego podobnego powodu, ale z głębokiego przekonania i doświadczenia osobistego. Dlatego powiem tu słowa, które usłyszałam w ostatnią niedzielę od pewnego starszego księdza w moim kościele i z którymi się zgadzam. „Jeśli każdy człowiek na Ziemi przyjmowałby w ogóle, a na dodatek często Ciało Chrystusa, nie byłby zdolny do złego czynu”. Dodam jeszcze od siebie. Coś poszło nie tak, Jezus zostawił nam to Ciało i Krew do przyjmowania przez nas wszystkich na całej Ziemi i na zawsze. On nie wymyślił „systemów religijnych”, tylko dał siebie wszystkim bez względu na wszystko. Ktoś jednak gdzieś i kiedyś zawiódł jako pierwszy w tej sprawie, dalej wszystko potoczyło się już szybko i gładko. Mogłyby przecież istnieć i funkcjonować nadal różne „systemy religijne”, wiele w nich dobra i prawdy, stanowią one brakujące miejsca w puzzlowej układance, wiele wyjaśniają, podobnie jak Ciało i Krew Chrystusa stanowią brakujący element w innych systemach duchowych. Czy kiedykolwiek ktoś, kto widzi to tak jasno i wyraźnie jak widzę teraz ja, będzie miał na tyle siły przebicia, a może łaski, aby doprowadzić do takiego stanu rzeczy? Wydaje się to niemożliwe, ale czy rzeczywiście jest niemożliwe? Powiem jeszcze tak. Spójrzmy na stary różaniec z brakującym paciorkiem, który zastąpiono nieregularną grudką metalu. Ten różaniec, i różaniec tak w ogóle, jest symboliczną ludzką drogą życia pochwyconą przez Boga, jak to już pisałam w poprzedniej mojej książce. Składa się z części, etapów, tajemnic, tych radosnych, chwilami wręcz chwalebnych, ale często bolesnych. Dziwny paciorek, ten z nieregularnej bryłki metalu umieszczony jest w przypadkowym miejscu i mówi nam, że w każdej niespodziewanej chwili naszego życia może pojawić się sytuacja, człowiek, która/który przewróci to nasze życie, jego kolejne dni, lata, do góry nogami i to w znaczeniu zarówno pozytywnym, jak i negatywnym. I tylko od nas będzie zależało, na ile będziemy umieli odczytać, zinterpretować to wszystko i pójść we właściwym kierunku. Zastępczy paciorek w przypadkowym miejscu drogi różańcowej mówi nam też, że każdy moment naszego życia jest odpowiedni na to, aby to swoje życie przemienić. Bohater tej książeczki, dziesięcioletni biedny i zdesperowany Jacek rozpoznaje ten moment i wciąga Boga w wielki dialog, z którego wypływa przemiana serc, a więc i całego życia u wielu ludzi. To, że jest biedny, nie oznacza, że nie może dawać z siebie innym kawałka Nieba. Szybko przekonuje się, jakie konsekwencje niesie ze sobą decyzja na zmianę. Dziwny paciorek różańca mówi nam też, że to właśnie my osobiście możemy stać się na czyjejś drodze różańcowej — drodze jego życia punktem zmieniającym wszystko, bądź też, że to my osobiście, jako symbol tego innego, dziwnego paciorka możemy swoją obecnością zmienić życie ogromu ludzi, symbolizowanych przez pozostałe czterdzieści dziewięć paciorków. Jeśli tak spojrzymy na swoje życie, to spojrzymy świadomie i nie jest ważne do jakiego „systemu religijnego” w tym momencie należymy.


/Autorka/

Tajemnica kamiennej łąki, czyli desperacki gol

Dziwny zakątek tkwił przyczajony, ukryty, spał snem czarodziejskim prawie. Zakątek pozostawał niewidoczny dla oczu tzw. zwykłych ludzi. Kiedy zwykli ludzie znaleźli się na tym dzikim terenie, zwyczajnie nie widzieli niczego, poza może jakimś niewielkim obniżeniem gruntu, jakimś zapadliskiem, któremu nie warto było poświęcać czasu i uwagi. Zakątek miał do siebie to, że ukazywał się odpowiednim ludziom w odpowiednim czasie i zawsze, ale to zawsze w bardzo silnym słońcu. Słoneczne promienie wydobywały go jakby z czasoprzestrzeni na sposób podobny do tego, w jaki w starym kinie snop światła rzucany na płócienny ekran wyczarowywał całe sceny… Zakątek znajdował się tuż za terenem szarej, odrapanej, podupadłej starówki niewielkiego miasteczka, która tak naturalnie jakoś przechodziła etapami w teren dziki, w rozległe łąki, jednak łąki smutne jakieś, łąki na których więcej było szarego piasku i wielkich głazów, niż soczystej, zielonej trawy i kwiatów. Właściwie rozległa łąka stanowiła niemiły dla oczu i stóp teren, na który mało kto i mało kiedy wkraczał, no może ludzie wyprowadzający na załatwienie psich spraw swoje własne psy, lub biedne, brudne dzieci z okolicznych niemiłych dla oka kamienic, które z braku innych możliwości tam bawiły się, biegały. Jacek tego dnia wybiegł na kamienną łąkę spłakany. Łzy płynące z głębokich grot serca wartkim wodospadem dławiły go i przysłaniały sobą ostrość widzenia. Miał lat dziesięć i również po dziesięć nieszczęść i po dziesięć odmownych odpowiedzi losu na każde jego „ja chciałbym”, „ja marzę o…”. Wreszcie przestał marzyć, kiedy zorientował się, że o ile innym marzenia się spełniają, jego marzenia, nawet takie jak przyzwoite ubranie i posiłek nie spełnią się nigdy. A któżby tu mówił o laptopie, o smartfonie, czy choćby najtańszej komórce?! O rowerze, rolkach, przyzwoitym plecaku, czy butach?! O tym nawet nie śmiał i nie umiał marzyć. Zwyczajnie nie wierzył, że cokolwiek mu się należy i że on może to osiągnąć. Tłumaczył sobie, że po prostu innym jest coś dane, a innym nie. Nie rozumiał swego zadania, nie rozumiał swego celu i sensu pobytu na Ziemi, no bo kto miałby mu o tym powiedzieć? Biedna samotna matka o prostej naturze, bez wykształcenia i możliwości? Jemu nie należał się nawet ojciec, widocznie nie zasługiwał na rodzinę, tak sobie to tłumaczył. Nie wiedział, że nie mamy czegoś lub kogoś po to, aby zrobić coś w kierunku zdobycia tego, ale wartościową drogą i nie koniecznie dla samego faktu zdobycia. To zdobywanie staje się często drogą, na którą wciągamy innych i przemieniamy swoją obecnością ich życie. Podobnie jak jego bogaci rówieśnicy nie wiedzieli, że mamy coś w nadmiarze, obfitości, ale po to, aby się podzielić nie tylko tym co mamy, ale sobą samym, w sensie wszelkiej pomocy, nie tylko materialnej. Bogaci po prostu mieli i tyle, a on nie miał. Trudno mu było odrabiać prace domowe bez kopalni wiedzy, jaką jest Internet, czy cenne książki. Telewizja w ich domu posiadała „aż” cztery podstawowe kanały z wiadomościami w sensie dziennika telewizyjnego i prognozy pogody, oraz z filmami i programami, które nie wnosiły wiele w jego życie. Na dodatek telewizor pracował po swojemu, z zakłóceniami, tyle był wart. Mieszkanie było chłodne, co stanowiło komfort jedynie w upały, nędznie wyposażone w każdym swoim calu. Wszystko, dosłownie wszystko było w jakiś sposób niedoskonałe, stare, zniszczone, uszkodzone. Nie chciało się tu chętnie przebywać, ale było to dla niego jedyne pewne i bezpieczne miejsce na Ziemi, bo tu była matka, jedzenie i posłanie, a więc cały jego świat. Jacek wybiegł dziś na kamienne łąki sam, bez kolegów, w towarzystwie mocno sfatygowanej futbolówki, którą po drodze lekko kopał na oślep, bo oczy przysłaniała mu co chwilę ściana łez z powodu wszelkich możliwych tematów jego życia, jego tragicznie ponurego życia… Poziom jego życia malował się także na jego twarzy. Rysy miał ładne i miłe, był szatynem o ognistych zielonych oczach ukrytych w cieniu pięknych rzęs, jednak charakterystyczna ziemista bladość skóry i przesadna szczupłość, wręcz chudość, zdradzały w jakich okolicznościach przyszło mu żyć. Taka skóra nawet z trudem przyjmowała promienie słońca. Kamienna łąka przywitała go ponurym spojrzeniem idącym od siwych tęczówek kamieni ocienionych szaro-zielonymi rzęsami traw, spojrzeniem z wyrzutem, że jej nie docenia, jej — swojej wiernej przyjaciółki smutnej łąki, a on z całych sił kopnął piłkę, która poleciała wysoko i daleko… za wysoko i za daleko. Aż wreszcie przestał ją widzieć, umiał jedynie mniej więcej zlokalizować okolicę, w której musiała lądować. W tym mocnym kopnięciu było pytanie zadane losowi, Bogu, przeznaczeniu, więc miejsce w które upadła piłka powinno kryć w sobie odpowiedź. Tak jakoś właśnie pomyślał i z dziwnym przebłyskiem nadziei ruszył na poszukiwanie piłki. Kopnięcie było mocniejsze niż zawsze, być może i pytanie skierowane do Boga i losu było głębsze i znacznie mocniejsze niż dotąd… Dlatego przedmiot, w którym symbolicznie tkwiło pytanie zginął mu z oczu. Bóg musiał mieć czas, aby zapakować w piłkę odpowiedź i oddać mu ją. Zmierzał teraz w kierunku, w którym jak uznał powinien iść, aby znaleźć piłkę. Nagle na ołowianym niebie pojawiła się szczelina w kształcie niemalże oka, jakby specjalnie dla niego i promień słońca, niby spojrzenie Nieba oświetlił kamienną łąkę, wskazując konkretne miejsce… Właśnie tam zmierzał, a promień tylko go utwierdził w przekonaniu, że idzie dobrze. Promień po chwili zginął w szczelinie, która się zamknęła, jakby pojawił się tylko po to, by coś powiedzieć, wskazać. Jacek był już teraz otwarty na znaki, pragnął ich nieświadomie w głębi siebie, dlatego ten znak został przez niego zauważony. Uśmiechnął się do siebie samego przez łzy, ten moment miał zapamiętać na zawsze, bo w tym właśnie momencie rozpoczęła się jego przygoda z Niebem, tym pisanym przez duże „N”. Jacek szedł w kierunku miejsca wyznaczonego przez promień, jakby wspinał się po nitce światła, a serce biło mu mocniej i mocniej. Pierwszy raz coś poczuł, w coś uwierzył, pierwszy raz czegoś oczekiwał, na coś miał nadzieję, ale taką opartą na dziwnej pewności, jak nigdy dotąd! On po prostu nagle zaczął dostrzegać „magię” czasoprzestrzeni, w której działał Bóg. Również swoją osobę pierwszy raz poczuł jako element tej czasoprzestrzeni, całości. Czuł się elementem jakiejś wielkiej gry. Miejsce wskazane przez promień zbliżało się coraz bardziej i wtedy chłopiec zauważył, że piłka musiała wpaść w zapadlisko. No to może być problem, pomyślał, ale dziwnie jakoś nie zmartwił się tym, tylko poczuł jeszcze większe emocje. Wydobycie piłki z zapadliska miało swoje znaczenie: pokaż, czy stać cię na wygrzebanie odpowiedzi choćby spod ziemi! I Jacka oczywiście było na to stać. Nie chodziło tylko o odzyskanie piłki, ale o coś o wiele większego. Stał po chwili nad pewnego rodzaju małym urwiskiem. Urwisko miało nie więcej niż metr wysokości i wszystko wskazywało na to, że tam, w dole, znajduje się coś w rodzaju mini jaskini, powstałej z głazów. Głazy zachodziły na siebie tak, że powstała malutka grota. Piłki Jacek póki co nie widział, ale wiedział, że ona jest tam w zakamarku groty i dlatego wskoczył bez wahania, nie mając pojęcia, że nie był to skok tylko po piłkę, skok w ciemno, ale skok w nowe życie...Skacząc desperacko za czymś, co dla nas ważne, przeważnie skaczemy w ciemno, bez zastanowienia, bez względu na konsekwencje. Jacek stał skamieniały z wrażenia. Słońce jakby znów specjalnie dla niego wypuściło promień, potem kolejne i na niebie powstała całkiem duża powierzchnia bez chmur, taka „porcja nieba” wystarczająco duża, by grota powitała teraz wpadające do niej niemal w czarodziejski sposób słońce. Piłka leżała spokojnie na samym końcu groty, jednak nie ona stanowiła teraz najważniejszy temat, jaki zajmował jego myśli. Otóż grota posiadała soczystą, zieloną, bujną trawę, wąziutki strumyczek płynącej czystej wody, który łączył się z pewnością z niewielką pobliską rzeczką. Tuż nad strumyczkiem, otoczone kamieniami rosły dziwne kwiaty...bardzo piękne, soczyste, bardzo niezwykłe. To była bardzo malutka kępka, różniąca się mocno od innych kwiatków. Nie znał takich kwiatów, nie interesował się co prawda ich gatunkami, jednak wiedział, że takich kwiatów dotąd raczej nie widział. Może stanowisko w grocie i podłoże nadawały im ten dziwny kolor i soczystość? Kolor był kolorem intensywnie niebieskim, niemalże sztucznie niebieskim! Jakby fragment czystego niebieskiego nieba, które na moment się pokazało, podarował tej kępce swój kolor! Ten sam gatunek rósł w pobliżu, ale na Boga, kwiatki były białe! Jacek wpatrywał się w nie i nie wiedział, co ma myśleć. W grocie leżały też zdecydowanie mniejsze kamienie, chociaż też były dość pokaźne. Jacek odkrył coś w rodzaju półeczki i serce zabiło mu mocniej. Wsunął ostrożnie dłoń i… pospiesznie ją wyjął. Po chwili włożył dłoń ponownie i wyjął zabytkowy różaniec z napisami w obcym języku. Jednego paciorka brakowało, ktoś to miejsce zlutował i pozostawił tam nieregularną grudkę metalu. Była też zabytkowa, nietypowa, dziwna książeczka religijna z…1910 roku!!! Nie była modlitewnikiem, ale czymś zupełnie innym. Dłonie Jacka trzymały skarb wskazany przez promień słońca i chłopiec nie wiedział, czy eksponaty spoczywały tu prawie cały wiek, czy też krócej, czy może ktoś włożył je tu całkiem niedawno. Brak grubej warstwy brudu, kurzu, wskazywały raczej na to, że spoczywały te eksponaty tu raczej od niedawna… Nie wiedział co ma zrobić, pragnął zabrać ze sobą do domu, ale nie wiedział, czy ma prawo, czy może. A jeśli ktoś tu ma swoją duchową skrytkę i przychodzi tu na jakieś rozmyślania, czytanie? A jeśli ten ktoś przyjdzie i nie zastanie swoich skarbów? Jacek wpadł na pomysł i pozostawił swoją piłkę, a skarb zabrał do domu. Odkrył być może „Bibliotekę cudów” i nie zamierzał z niczego zrezygnować. Jutro przyjdzie tu znów i zorientuje się, czy ktoś przyszedł w to miejsce po jego wizycie, czy też nie. Jacek pełen emocji ruszył do domu, a niebo spełniwszy swoje zadanie zgasło i na dodatek wypuściło z siebie prawdziwy prysznic, który on odebrał nie jako przeszkodę, niedogodność, ale jako kolejny znak, wręcz błogosławieństwo z Nieba. Jacek biegł bez piłki do domu, za to jego głęboka kieszeń kryła skarby…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.03
drukowana A5
za 19.56