E-book
1.58
drukowana A5
12.9
Skarb Szpicbródki

Bezpłatny fragment - Skarb Szpicbródki

czyli Ruda Zuzka i młynarki


Objętość:
47 str.
ISBN:
978-83-8155-636-1
E-book
za 1.58
drukowana A5
za 12.9

1. Ruda

Karolina, mimo swoich czternastu lat i szczupłej sylwetki, chodnikiem pod blokiem wlokła się niemal jak osiemdziesięcioletnia staruszka. Powodem tej powolności nie było jednak to, że żar lał się z nieba od samego rana, a teraz, gdy zbliżało się południe, nawet w cieniu pod budynkiem upał był nie do zniesienia. Co mogła poradzić na to, że tak bardzo nie lubiła kupować w sklepie słynnej sieci „Żuczek”? Gdyby był to inny dzień tygodnia, poszłaby gdzie indziej, ale że była to niedziela, „Żuczek” był jedyną otwartą placówką handlową w najbliższej okolicy. Wiedziała, była pewna, że obsługa będzie burkliwa, jakby na klientach mściła się za to, że musi pracować w taki dzień, oraz że trafi się jakiś mniej lub bardziej podchmielony pan próbujący odgrywać Don Juana przed ekspedientką, która czasy młodości ma już dawno za sobą. Taki już urok tej części stolicy, że ludzie mieszkający na eleganckim zamkniętym osiedlu, gdy wychodzili poza nie, mieszali się z tymi, którzy gnieździli się w mieszkaniach komunalnych w starych, dawno nieremontowanych praskich kamienicach, których ostatnie dni świetności przypadały pewnie przed II wojną światową. „Żuczek”, który oprócz produktów spożywczych, oferował alkohol i papierosy, i to od świtu do późnej nocy, przyciągał miejscowy „folklor”, jak mawiał tata Karoliny, niczym magnes. Spotkania z jego przedstawicielami rzadko były przyjemne. Niestety, czasem były koniecznością, zwłaszcza wtedy, gdy tak jak dzisiaj niespodziewanie kończyły się zapasy płynów w całym domu.

Dziewczyna dotarła do chłodnego pomieszczenia recepcji i niechętnie wyszła na skąpany w słońcu chodnik przed blokiem. Tu zaczynał się inny świat. Po drugiej stronie ulicy straszyło kilka niewielkich, zrujnowanych przedwojennych kamienic z oknami zamurowanymi białymi pustakami. Okalały je bujne krzaki i zielsko. Na kilku większych placach między budynkami rozlokowały się dzikie parkingi. Przydawały się nie tylko mieszkańcom osiedla Karoliny, ale i studentom szkoły wyższej, która znalazła siedzibę w leżącym nieopodal kompleksie pofabrycznym, jakich sporo było w najbliższej okolicy. Ten miał szczęście, że nadawał się na szkołę, gdyż dzięki temu uniknął losu innych, z których wiele zamieniło się w ruiny albo czekało, aż na ich miejscu zostaną wybudowane kolejne osiedla.

Mimo oporu Karolina przekroczyła próg „Żuczka”. Jedyne, co dobre, to to, że sklep wyposażony był w klimatyzację. Dziewczyna od razu poczuła różnicę w temperaturze. Nie był to jednak przyjemny chłód, ale raczej arktyczne zimno. Lecz Karolina niemal go nie zauważyła, bo zaraz po wejściu spojrzała ku ladzie i miejscu, w którym stała kasa. To, co tam zobaczyła, nie napawało optymizmem. Bez trudu rozpoznała tyczkowatą, wysoką postać młodej dziewczyny z długimi blond włosami, ubraną w brązowy uniform z napisem „Żuczek”. Postać ta sprawiła, że od razu umarła jej nadzieja, że może uda się zrobić zakupy w przynajmniej atmosferze znudzonej obojętności. Sylwia była gwarancją, pewniejszą niż na szwajcarskie zegarki, że kupujący na długo zapamięta wizytę w „Żuczku”. Już od progu obrzucała klienta nienawistnym spojrzeniem, sprawiającym, że ten miał ochotę zwiać, gdzie pieprze rośnie. Tym razem jednak Sylwia nie mogła posłać swego bazyliszkowego spojrzenia, gdyż zajęta była rozmową. To zdarzało się dość często, ale dzisiaj jej rozmówcą nie był żaden miejscowy chłopak, który by przekonywał, że te brakujące pięć złotych zaraz przyniesie, ale nastolatka w wieku mniej więcej Karoliny. Dziewczyna wykorzystała nieuwagę sklepowego cerbera i zanurkowała między regały. Te były na tyle wysokie, że całkowicie kryły jej postać i nawet Sylwia nie była w stanie jej między nimi wypatrzyć. Zanosiło się jednak na to, że Karolina będzie musiała spędzić między nimi trochę czasu, bo chociaż zaraz udało jej się wyłowić z chłodziarki dwie butelki coli — tak, wiedziała, że jest niezdrowa, ale raz na jakiś czas, zwłaszcza gdy rodzice nie widzieli, sobie na nią pozwalała — była pewna, że dla własnego bezpieczeństwa nie powinna przerywać toczącej się przy kasie rozmowy. A ta była głośna i żywiołowa.

— Ile nie jadłaś? — ostrym tonem dopytywała Sylwia. — Wczoraj coś jadłaś?

— Trochę… — mruknęła jej rozmówczyni.

— Akurat. Patrz, bo ci uwierzę. Trzeba było od razu do mnie przyjść. W końcu w sklepie pracuję, to zawsze coś się znajdzie do jedzenia, nie?

— Mam ważniejsze sprawy na głowie…

— Jasne. Kiedy ty sobie wybijesz z tego durnego łba ten skarb Brody… czy Bródki…

— Szpicbródki! I ciszej bądź, obiecałaś, że nikomu nie powiesz!

— A czy ja komuś mówię? Nikogo tu nie ma oprócz nas — pewnie powiedziała Sylwia, a Karolina aż się skuliła za regałem. — Ale tego skarbu Szpicbródki też nie ma. I wybij sobie ze łba te głupoty o pradziadku…

— To jest mój pradziadek! Sama widziałaś! Nie jesteś moją przyjaciółką! Zazdrościsz mi sławnego przodka! Jesteś jak wszyscy inni! — wykrzyczała dziewczyna.

Ukryta między regałami Karolina usłyszała kroki i odgłos gwałtownie otwieranych drzwi.

— Uważaj, jak chodzisz! — dał się słyszeć gruby męski głos. — To nie tor wyścigowy!

— Zaczekaj! — krzyknęła Sylwia i, jak zdawało się Karolinie, wybiegła zza lady. — Weź chociaż jedzenie!

— Moment, moment, a pani gdzie się wybiera? — zastopował ją mężczyzna. — Ja tu na zakupy przyszedłem, a nie oglądać wyścigi.

Karolina uświadomiła sobie, że teraz ma jedyną szansę, która więcej może się nie powtórzyć. Znała możliwości Sylwii na tyle dobrze, by wiedzieć, że za chwilę albo wybiegnie ze sklepu, albo wda się w awanturę z niecierpliwym klientem. Musiała działać natychmiast, chociaż miała niezłego stracha. Co jednak mogła poradzić na to, że na dźwięk słowa „skarb” oczy zaczynały jej płonąć, a serce biło jak oszalałe? Postawiła butelki coli byle gdzie, wypadła spomiędzy regałów i nie dając Sylwii czasu do namysłu, chwyciła trzymaną przez nią reklamówkę.

— To ja ją dogonię! — wypaliła i szarpnęła torbę. Jednak ekspedientka nie puściła reklamówki, a w jej oczach pojawiło się wahanie.

— Nie ma kiełbasy grillowej? — z oburzeniem powiedział mężczyzna, który niedawno wszedł do sklepu. — Co to za porządki, żeby nie było kiełbasy grillowej?

— Już biegnę — powiedziała Sylwia tonem, który jasno dawał do zrozumienia, że „już” na pewno nie oznacza „natychmiast”, a „biegnę” zupełnie nie oddaje istoty ruchu, w który miała zamiar wprawić swoje nogi. — Wróć tu… — zdążyła jeszcze o wiele milszym głosem powiedzieć do Karoliny, ale ta była już w drzwiach i rozglądała się za nastolatką.

Dobrze wiedziała, w którą stronę powinna patrzeć. Uciekinierka prawdopodobnie pobiegła do domu, a Karolina domyślała się, gdzie on się znajduje. Doskonale pamiętała, jak dwa czy trzy lata temu wraz z koleżankami i kolegami z podwórka kilka razy udowadniała duże braki inteligencji dzieciakom z podwórka kamienicy z mieszkaniami komunalnymi, które widać było przez szpary między metalowymi prętami płotu otaczającego jej osiedle. Wśród tych dzieciaków była również znikająca właśnie za rogiem ulicy rudowłosa nastolatka. Puściła się za nią biegiem, jak najszybciej potrafiła. Na szczęście uciekinierka musiała chyba zwolnić, gdy znalazła się na swoim terenie, bo kiedy Karolina wybiegła zza narożnego budynku, zobaczyła ją całkiem niedaleko. Musiała się odważyć.

— Hej, zaczekaj! — krzyknęła; niestety, nie pamiętała imienia dziewczyny.

Ta odwróciła głowę zdziwiona, słysząc nieznajomy głos, ale się zatrzymała. Karolina wolno podchodziła do niej, a im bliżej była, tym bardziej miała ochotę rzucić reklamówkę na chodnik i biegiem zawrócić. Rudowłosa ubrana była w krótkie dżinsowe spodenki i biały top, a bujne, sięgające do ramion, rozpuszczone włosy nie były chyba dzisiaj czesane. Im bardziej Karolina zbliżała się do dziewczyny, tym wyraźniej widziała poprzeczne blizny, jedna przy drugiej na zewnętrznych i wewnętrznych stronach przedramion. Z trudem przełknęła ślinę.

— Sylwia prosiła, żebym ci to dała — wydukała i wyciągnęła rękę z reklamówką w kierunku rudowłosej. Wcale nie była pewna, jaka będzie jej reakcja, i na wszelki wypadek przypominała sobie chwyty z kursu judo, na który chodziła dawno temu.

Dziewczyna jednak wyraźnie się wahała. Z jednej strony prawdopodobnie miała ochotę z wściekłością wytrącić torbę z ręki Karoliny, a z drugiej zdawała sobie sprawę, że powinna ją wziąć, co nie było niczym dziwnym, jeśli prawdą było to, że nie jadła tak długo, jak mówiła Sylwia. W końcu druga opcja przeważyła, bo rudowłosa bez słowa wyrwała reklamówkę z dłoni Karoliny i ruszyła w swoją stronę. Lecz po kilku krokach nagle się zatrzymała i odwróciła.

— Byłaś w „Żuczku”, jak rozmawiałam z Sylwią? — zapytała lodowatym tonem, a Karolina zmartwiała.

— Tak, byłam — wydusiła z siebie po chwili, z przerażeniem patrząc na ogniki gniewu w oczach dziewczyny. Chociaż nie była zadowolona, że musiała złożyć to wyznanie, nie widziała sensu w tym, by zaprzeczać swojej obecności w sklepie. — Ale nie chciałam podsłuchiwać. Tylko że jeśli chodzi o szukanie skarbów, to mam niezłe doświadczenie, mogłabym ci pomóc…

— Ty… — wysyczała rudowłosa i ruszyła ku Karolinie z grymasem wściekłości na twarzy.

Ta stała jak sparaliżowana. Z odrętwienia wyrwał ją znajomy głos:

— Karioka, gdzie ty się podziewasz? Spacery sobie urządzasz, a ja już wyschłam na wiór.

Karolina, bo to ona nosiła pseudonim „Karioka”, obejrzała się przez ramię. Dawno już tak nie ucieszyła się na widok wysokiej i chudej postaci swojej przyjaciółki Anety, zwanej Patykiem. Może przy świadku rudowłosa jej nie zabije. Było to tym bardziej prawdopodobne, że kilka kroków za Anetą szło dwóch chłopaków wyglądających na takich, którzy jeszcze niedawno przerzucali ciężary w pobliskiej siłowni. Dziewczyna odetchnęła i śmielej odwróciła się do rudowłosej. Lecz wszystko, co zobaczyła, to oddalającą się burzę rudych włosów.

— Karioka, co ty wyprawiasz? Czego ta ruda od ciebie chciała? I kto to w ogóle jest? — dopytywała zaniepokojona Aneta, która raczej się zorientowała, że to, co przed chwilą oglądała, nie było spotkaniem przyjaciółek ani dobrych znajomych.

— A, nikt ważny. — Karolina lekceważąco machnęła ręką. — Taka tam znajoma z podwórka. Zakupów zapomniała. Ale wiesz, jaki przyszedł mi pomysł do głowy? — Dziewczyna szybko zmieniła temat, żeby uniknąć dalszych pytań przyjaciółki. — Może zrobimy prezentację o przedwojennych przestępcach? To by było coś ciekawego, bo o przedwojennych aktorach, Gdyni i politykach to będzie u każdego. A tak sobie myślę, że prezentacji o przestępcach to nikt nie zrobi.

— Karioka, czyś ty zwariowała?! — Aneta szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. — Jak Zielińska usłyszy o jakichś morderstwach czy rozbojach, to najpierw zemdleje, a potem wstawi nam pały zamiast szóstek.

— Patyczku, a dlaczego zaraz rozboje? O Szpicbródce słyszałaś?

— Coś mi się obiło o uszy… — odpowiedziała niepewnie Aneta, ale jej mina mówiła zupełnie coś innego niż wypowiadane słowa.

— Tak, to właśnie ten słynny warszawski kasiarz, dla którego ponoć nie było sejfu nie do otwarcia.

— Ano tak — przytaknęła teraz już bardziej pewna Aneta. — Tylko że jak taki słynny, to pewnie jego historia opisana jest od A do Z.

— A ja myślę, że mogą kryć się w niej jakieś zagadki — powiedziała Karolina z tajemniczą miną.

2. Tajemnice króla kasiarzy

Karolina nie myliła się: już lektura artykułu w Wikipedii pokazała jasno, że nieznane są zarówno data i miejsce urodzenia, jak i data i miejsce śmierci słynnego przestępcy. Dziewczyna nie dała po sobie poznać przyjaciółce, że jej wyobraźnia rozgrzewa się właśnie bardziej niż balkon pod palącymi promieniami słońca. Łapczywie piła więc colę, którą kupiła, gdy wracała wraz z Anetą do domu. W sklepie nie mogła porozmawiać z Sylwią, bo za plecami miała tłum niecierpliwych klientów spragnionych kiełbasy i napojów. Zdążyła jej tylko powiedzieć, że reklamówkę oddała, ale że bransoletka zsunęła się jej z ręki, może właśnie do reklamówki, więc zostawi swój telefon na wypadek, gdyby koleżanka ją znalazła.

— Dobra, przekażę Zuzce — mruknęła ekspedientka i zapisała podany numer na jakimś paragonie.

Czy dobrze zrobiła, udostępniając kontakt do siebie, Karolina wcale nie była pewna. Były momenty, gdy chciała, żeby paragon gdzieś się Sylwii zawieruszył. Ale częściej były takie, gdy wyobrażała sobie, że Ruda Zuzka, bo tak nazwała rudowłosą, niebawem dostanie wiadomość od Sylwii, domyśli się, że wcale nie o bransoletkę tu chodzi, i zadzwoni. Na razie telefon milczał jak zaklęty, więc dziewczynie nie pozostawało nic innego, jak wraz z Anetą przygotowywać prezentację na temat Stanisława Cichockiego, zwanego Szpicbródką.

— Takie zupełnie zwykłe nazwisko — powiedziała zamyślona Aneta.

— Ale niezwykłe życie. No to bierzemy się do pisania…

— Ej, Karioka, chyba nie masz zamiaru kopiować z Wikipedii?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 1.58
drukowana A5
za 12.9