E-book
20.48
drukowana A5
28.51
Siedem świateł Nivy

Bezpłatny fragment - Siedem świateł Nivy


Objętość:
45 str.
ISBN:
978-83-8431-263-6
E-book
za 20.48
drukowana A5
za 28.51

Dla L. Pamiętam. Kocham

Zgaszona

Niva obudziła się o świcie i od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Serce miała lekkie jak piórko — ale nie z radości. Z chłodu. Z pustki. Zerwała się z posłania i spojrzała na swoje odbicie w misie z wodą. Jej oczy były takie jak zawsze — ciemne, czujne. Jednak… czegoś brakowało.

Spojrzała niżej, na pierś. Tam, gdzie od urodzenia powinno pulsować światło — jej własne światło — było tylko puste miejsce. Nie czuła ani ciepła, ani drżenia. Nie świeciła. W świecie Anatem każdy rodził się z własnym światłem. Jedni mieli je czerwone jak ogień, inni zielone jak mech, niektórzy błękitne jak zimowy lód. Światła były żywe — rosły razem z ludźmi, zmieniały kolor, gdy coś przeżyli. Bez światła było się nikim. Niva drżącymi dłońmi potrząsnęła koszulą. Może się zakryło. Może to sen. Może to żart starszych, ale nie — miejsce, gdzie powinno być światło, było puste i ciche. Wybiegła z chaty. Jej matka, stojąca nad kotłem, od razu zbladła, widząc córkę bez blasku. Przewróciła kocioł, w którym gotowała wodę. Poparzyła sobie dłonie, ale nie zapytała ani słowa. W Anatem nie rozmawiało się z kimś, kto był zgaszony.

Wkrótce zebrali się sąsiedzi. Milczący, ostrożni. Ich światła migały nerwowo, jakby bały się, że zgaszenie jest zaraźliwe. Stary Mistrz Blasków podszedł, pochylił się i zajrzał w pierś dziewczynki.

— Pusta — powiedział cicho. — Tak, jakby nigdy nie miała światła.

Słowa uderzyły w Nivę jak kamień.

— To niemożliwe — szepnęła. — Miałam je wczoraj. Świeciło jasno…

Nikt jednak jej nie słuchał. Kiedy ktoś gubił światło, był wykluczany z życia Anatem. Nazywano go „Bezblaskiem” i wysyłano za granicę Świetlistego Kręgu — na ziemie, gdzie światła nie działały, a noc nie ustępowała dniu.

— Musi odejść — rzekł Mistrz. — Zanim jej pustka nas dotknie.

Niva próbowała coś powiedzieć. Krzyknąć, błagać, ale nie wydobył się z niej żaden dźwięk. Jakby zgasło nie tylko światło, ale i głos. Matka jej nie pożegnała. Ojciec nawet na nią nie spojrzał. Brat zakrył swoje światło dłonią. I tak Niva została sama. W ciemności, poza granicą Anatem. Idąc w noc, która nie miała końca, zobaczyła coś na horyzoncie — maleńką, samotną iskrę. Nie należała do niej. Nie miała prawa się tam znajdować.

A jednak… ta iskra zadrżała. I poruszyła się.

W jej stronę.

Lśnienie Kłamcy

Niva szła przez mrok długo. Czas nie miał tu znaczenia. Nie było wschodów, ani zachodów słońca. Tylko noc — głęboka, bezgwiezdna, jakby niebo też straciło światło. Szła, bo nie miała innego wyboru. W powietrzu unosił się chłód i cisza. Taka, która z czasem zagłusza myśli, ale była też ta iskra.

Pojawiła się raz… i potem zniknęła. Niva czuła, że jest blisko. Że gdzieś tam, w tej pustce, coś się porusza. Coś ją widzi. I wreszcie, kiedy nogi już odmawiały posłuszeństwa, a oczy piekły od ciemności, światło znów mignęło. Tym razem tuż obok.

Pomiędzy dwoma czarnymi drzewami stała postać. Nie była ani dzieckiem, ani dorosłym. Miała twarz tak spokojną, że wydawała się nierzeczywista. Jej światło — owalne, złote, spokojnie bijące przy sercu było czyste, jakby nigdy nie zaznało bólu.

— Zgubiłaś światło — powiedziała postać. Jej głos nie miał echa, choć wszystko wokół było ciche. — To się czasem zdarza.

Niva zadrżała.

— Kim jesteś?

— Przewodnikiem — odpowiedziała postać. — Pomagam takim jak ty.

Podszedł bliżej. W jego oczach nie było źrenic. Tylko światło. Widział ją na wskroś.

— Możesz je odzyskać, ale nie tutaj. Musisz przejść Granice, a potem odnaleźć Siedem Świateł.

— Siedem? — powtórzyła Niva. — Przecież miałam tylko jedno.

— Twoje prawdziwe światło powstało z siedmiu cząstek. Teraz musisz je odzyskać. Inaczej… zostaniesz Bezblaskiem na zawsze.

Niva poczuła, jak coś zaciska się w jej żołądku. Była gotowa zrobić wszystko, by wrócić do Anatem. Tęskniła za rodzicami i bratem.

— Pokaż mi drogę — powiedziała. — Zrobię, co trzeba.

Postać się uśmiechnęła, ale ten uśmiech nie dotarł do jej oczu.

— Dobrze — rzekł. — Pamiętaj jedno.

Zbliżył się jeszcze bardziej. Jego światło zaczęło migotać.

— Nie każde światło, które świeci, mówi prawdę.

I wtedy z cienia za jego plecami wysunęło się drugie światło. Małe, chaotyczne, drgające jak płomień na wietrze. I uderzyło w ziemię z taką siłą, że wszystko wokół zadrżało. Z ziemi wyszły cienie, a przewodnik zniknął. Został po nim tylko zapach kurzu… i echo śmiechu, którego nie było widać.

Światło o smaku cynamonu

Niva szła przed siebie, otulona ciszą. Las dawno zniknął za jej plecami. Teraz droga była, jak z mgły — bez początku i końca, jakby noc sama prowadziła ją dalej. Wciąż myślała o tamtym chłopaku, o tym, który nazwał siebie Przewodnikiem. Jego uśmiech był zbyt spokojny. Jego światło… zbyt piękne. A potem zniknął. Niva poczuła w sercu coś dziwnego — nie ból, nie strach, tylko coś… ciężkiego. Jak kropla, która nie spada, ale wisi.

Wtedy zobaczyła światło. To było miasto. Z oddali wyglądało jak ogromna latarnia — ciepła, pomarańczowa, bijąca blaskiem z tysięcy małych źródeł. Mur był zrobiony z półprzezroczystych desek, a nad bramą wisiał napis:

Czerwona Przystań — tu światło znajdzie ciebie.

Brama otworzyła się sama. Wewnątrz było cicho, lecz nie martwo. Ludzie przechadzali się powoli, z zamyślonymi twarzami. Ich światła różniły się od tych, które znała z Anatem. Były delikatne, lekko zaczerwienione, jakby… nastrojone na smutek.

Niva ruszyła ścieżką z czerwonych kamieni. Zatrzymała się przy fontannie, z której tryskały drobne iskry zamiast wody. Nagle usłyszała:

— Nowa, prawda?

Obok stał chłopak. Miał rude włosy, letni uśmiech i światło jasne, ale przygaszone, jak słońce za chmurą.

— Zgubiłaś własne? — zapytał bez osądu, jakby pytał, czy zgubiła but.

— Tak — szepnęła. — I szukam drogi, by je odzyskać.

— Tu można dostać tymczasowe — powiedział. — Pożyczyć. W zamian za coś niewielkiego.

— Jak co?

— Wspomnienie. Sen. Melodię, którą znałaś w dzieciństwie. Nikt cię nie zmusza. Wszystko jest twoje — tylko ty decydujesz.

Niva przyjrzała się ludziom wokół. Jedna kobieta miała światło jasnoniebieskie, piękne, lecz zbyt idealne. Starzec obok niej miał zielone, ale wyglądał, jakby nie pamiętał, skąd przyszedł.

Chłopiec podszedł do stoiska z małymi szkatułkami. Otworzył jedną. Wewnątrz tliła się czerwona iskierka, miękka i ciepła.

— To światło miłości do jabłkowego ciasta — powiedział. — Ktoś kiedyś oddał to uczucie. Wziął inne. Może pewność siebie. Może spokój. Nie wiemy.

— To wszystko żyje? — zapytała Niva.

— Wszystko pamięta — odpowiedział.

Niva poczuła, że serce bije jej szybciej. Pochyliła się nad szkatułką. Światło w środku drgnęło. Zadrżała. Bo nagle poczuła ten smak — jabłka, cynamon, ciepło dzieciństwa, ale to nie było jej wspomnienie. I właśnie wtedy zrozumiała, że światła tu nie krwawią naprawdę. One tylko tęsknią. Tęsknią za miejscem, do którego należały. Zamknęła wieczko. Delikatnie.

— Nie wezmę go — powiedziała. — Dziękuję jednak, że mi je pokazałeś.

Chłopak spojrzał na nią dłużej i uśmiechnął się szczerze.

— W takim razie powinnaś poznać kogoś — rzekł. — Zbieracza Iskier. On nie pożycza światła. On je znajduje.

Niva uniosła głowę.

— Gdzie go znajdę?

— Idź za światłami, które się nie świecą. On widzi to, czego inni nie zauważają.

Kiedy Niva ruszyła w stronę cichszej alejki, zauważyła, że jeden z kamieni pod jej stopą rozjarzył się lekko. Tylko przez chwilę, ale to było jej światło. Zawsze tam było. Czekało tylko, aż jej kroki będą gotowe, by znów je spotkać.

Zbieracz Iskier

Niva szła w głąb Czerwonej Przystani, mijając coraz mniejsze światła. Ścieżka, którą wybrała, prowadziła przez dzielnicę, gdzie lampy świeciły słabiej, a mury domów były nie z drewna, lecz z kamienia — gładkiego, szarego, jakby wciąż czekały na swój kolor. Zaczęła dostrzegać światła inne niż wcześniej. Cichsze. Nie czerwone, lecz złoto-blade, jakby rozmyte. Szły za nią. Unosiły się tuż nad ziemią. Maleńkie jak ogniki. Może dwadzieścia. Może więcej. Nie bała się ich. Były spokojne, jak małe dusze, które nie znalazły jeszcze słów.

Wreszcie zobaczyła dom bez drzwi. Miał dach porośnięty bluszczem i tylko jedno okrągłe okno, przypominające to w latarni morskiej.

Na progu siedział starzec. Był ubrany w płaszcz z tkaniny tak cienkiej, jakby uszyto go z porannej mgły. Mężczyzna miał twarz pooraną zmarszczkami, ale jego oczy… były młode, ciekawskie. Wokół niego wirowały iskierki. Były to światła różnych barw, maleńkie i kapryśne.

— Szukałam cię — powiedziała cicho Niva.

— Nie trzeba mnie szukać — odparł. — Iskry przyciągają się same.

— Ty jesteś Zbieraczem?

— Jednym z wielu, choć dziś, dla ciebie, jedynym.

Dziewczynka usiadła obok niego. Iskierki nie uciekły. Zbliżyły się nawet bardziej. Jedna dotknęła jej policzka. Niva poczuła ciepło, które przypomniało jej… zapach świeżo skoszonej trawy. I śmiech. Jej własny. Z bardzo dawna.

— To twoja — powiedział starzec. — Zgubiłaś ją, kiedy miałaś cztery lata. Przestraszyłaś się burzy. Wtedy przestała świecić, ale całkowicie nie zgasła. Po prostu… oddaliła się. Czekała.

— One naprawdę są moje?

— Każda z tych iskierek to maleńka część ciebie. Zagubiona emocja. Zapomniany dźwięk. Cień zdziwienia. Gdy ktoś próbuje być zbyt dzielny, gubi światło, a ja je zbieram.

Niva spojrzała w niebo. Gwiazdy tu nie były tak jasne, jak nad Anatem, ale iskierki… unosiły się wyżej i wyżej, aż znikały wśród chmur.

— Mogę je odzyskać?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 20.48
drukowana A5
za 28.51