E-book
15.75
drukowana A5
Kolorowa
37.26
SIEDEM DNI

Bezpłatny fragment - SIEDEM DNI


Objętość:
31 str.
ISBN:
978-83-8414-258-5
E-book
za 15.75
drukowana A5
Kolorowa
za 37.26

Rozdział I: Siedem dni

Dzień pierwszy

Zaraz zasnę. Ta kłótliwa masa jednostek zwana społeczeństwem znowu mnie boleśnie przeżuła i wypluła. O co im ciągle chodzi? Trują atmosferę oparami swoich chorych ambicji. Rozpychają się w kolejce po skłamaną wieczność. Duszą niewygodnych konkurentów. Mam dość tego szaleńczego biegu na oślep. W lustrze widzę obolałą postać człowieka po ciągłych starciach w wyścigu po nicość. Mam dość tego szczekania na ulicy o to, kto ma rację. Jestem już zmęczony.

Dzień drugi

Parada zwyczajnych godzin. Wszystko minęło zwyczajnie. Zwyczajna troska o jutro. Zwyczajna miłość. Zwyczajny ból i lęk. Zwykły pośpiech czasu. Zwyczajne życie z godziny na godzinę. Zwyczajna droga. Zwykły cel. (Te same) chwile zwyczajnie różne. Litery na białej kartce — dowód obecności człowieka. Zwyczajne problemy. Zwyczajne sukcesy i porażki. Gorzki smak rozczarowania. Za drzwiami stoi wielki znak zapytania. Zwyczajnie nieznana odpowiedź. Zwyczajna śmierć.

Dzień trzeci

Chciałbym w tej chwili być z Tobą. Jednym gestem wyłożyć wszystkie słowa. Zawistny los śmieje się głośno ze mnie. Wysłuchuję pokornie jego cierpkich słów.

Dzień czwarty (1 września)

Co za dzień! Powtórny początek nowego rozdziału. Rano odurzenie. Po południu Sopot i jeszcze większe ćpanie. Plaża i morze. Potem gwar uliczny i ludzie. Bez znaczenia. Lokalik przy plaży też minął niepostrzeżenie. Gdzie ja byłem? Ciałem tam, a reszta wodziła błędnym wzrokiem po pustych ławkach. Czegoś mi brakowało…

…swojego miejsca na ławce.

Dzień piąty

Wyprawa na szczyty sukcesu i marzeń jak zwykle okazuje się trudna. Już czuję bliskość szczęścia, ale nie widzę. Chyba zbyt wysokie stopnie prowadzą na górę. Im mocniej czuję, tym więcej mam marzeń o pięknym świecie. Chciałbym być kimś i jednocześnie być anonimem w mrowisku cywilizacji. Chciałbym mieć swój mały kąt, gdzie każda najmniejsza chwila rozumiałaby moje słowa. I znowu wszystko w rękach losu, bo Bóg już zapomniał o mnie. Pozostało moje imię i wyciągnięta dłoń po doskonałe jutro.

Dzień szósty

Samotność. Obdarza swą gościnnością pustynny krajobraz wewnętrznego ja materii ludzkiej. Samotność ubrana w słowa sączy gorzkie głoski z samotnych ust. Samotność otwiera oczy widzące pusty horyzont na ruchliwej ulicy pełnej ludzi. Samotność chwyta żelaznym uściskiem moją dłoń i prowadzi w głąb gęsto zarośniętego ciszą lasu. Zatykam uszy, żeby nie słyszeć tej nicości. Gdzieś daleko stąd trwa wieczna impreza. Bądź kiedyś przy mnie, chwilo wypełniona drugim człowiekiem. Mogę zasypiać i budzić się przez tysiące nocy i poranków, mogę przeczekać tysiące deszczów na nadejście drugiego człowieka.

Dzień siódmy

Zaproszenie do ostatniego tańca w wykonaniu pary śmierci. Widziałem dzisiaj pogrzeb jakiejś ważnej osobistości. Tylu ludzi uczestniczyło w tej ostatniej podróży w głąb ziemi na parę metrów. Raz się żyje, raz umiera. Różne filozofie i religie traktują na swój sposób zgon ciała. Mówią o nowym życiu, życiu wiecznym, mówią o reinkarnacji, o jeszcze innych rzeczach…

…a ludzie i tak płaczą.

Żyje się, ucieka, cierpi, płacze, szuka i zastanawia nad sensem, błaga i kocha się po to, by umrzeć. Wyląduję metr pod ziemią, postawią mi nagrobek z napisem. Pozostanie po mnie para butów i zimne łóżko.

A życie i tak jest piękne.

sierpień — wrzesień 1999 r.

Rozdział II: Droga i przemiana

1999

I idzie, czy raczej wydaje się mu, że idzie… Jemu? A kto on jest? Czy nie jest to podobna do kogoś kretyńska postać? Postać taka sama jak… ja. Hm, ja — co to jest „ja”? Nie wiem, czy jestem… Tak, jestem, bo przecież czuję i boli mnie, i myślę, i coś tam jeszcze… No i idę, czy raczej wydaje mi się, że idę. Ale nie jest to ten sam chód. Taki jakiś inny, inne kroki nieobchodzące już chyba nikogo. W jak krótkim czasie i nagle może zmienić się sposób chodzenia. Wystarczy jedna chwila i wszystko się zmienia. Jestem chyba chory…

...myśli nie dają mi spokoju, myśli o tym, co było i jak mogło być. Przez te myśli człowiek może zwariować. Tak, niewątpliwie jestem chory. Jem, piję, żyję — wszystko robię spontanicznie. Zacząłem śnić. Sny są normalne, więc nawet śpię już nienormalnie. Śniło mi się, że płynąłem statkiem. Był to zwykły stateczek. Stałem na pokładzie tuż przy prawej burcie. Ów statek płynął tak szybko, że wiatr, który wiał z przeciwnej strony, próbował zmieść mnie z pokładu. Barierka była bardzo nisko, sięgała mi do pasa. Zapierałem się z całych sił i wygrałem. Głupi sen. Jak dobrze byłoby, gdybym spadł w otchłań morza, utonął i koniec — byłbym martwy chociaż w nocy.

I po co pisać? Słowa na papierze zwabiły. I mówiłem. Słowa rzucane na wiatr nic nie znaczą, nic nie przyniosą. Czekam, wiem tylko, że już na nic. Jednak wciąż czekam. Jestem chory. Ja to wiem. Przed oczyma jawią się rysy, w uszach szumi upragniony dźwięk… Tylko nic nie ukoi dotyku… już nic. Oszukać ten stan, oszukać siebie. Chcąc nie chcąc, próbować zająć się rzeczami, które odwrócą uwagę… Wszystko wypada z rąk. Zgaszę światło, pójdę przed siebie — pamięć bywa krótka.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
Kolorowa
za 37.26