PROLOG
Nigdy nie zastanawiałam się nad przyszłością i nad konsekwencjami przypadkowych zdarzeń. Cały mój świat wydawał się już dziwną i niefortunną układanką. A ja sama podlegałam każdej jej części. Wszystkie zdarzenia były elementami, które powoli zaczynały układać się w całość. Dzień po dniu odkrywałam nieznany mi świat, którego nie potrafiłam zrozumieć. Czułam się bezsilna i samotna. Zbyt duże brzemię niosłam na swoich barkach. Nie wiem, czy znalazłby się ktoś, kto mógłby podołać temu wszystkiemu. A może jest taki ktoś?
Złapana w sieć przerażającego potwora czekam na wyrok. Jednak dostrzegam uśmiech na jego twarzy. Czyżby bawił go mój widok? Dziewczyny, która wydaje swoje ostatnie tchnienie. Czy ten chory człowiek, ma w sobie odrobinę współczucia? Tak podłe zachowanie mogłoby doprowadzić mnie do ostatecznego szaleństwa bądź ataku agresji. Czy tego właśnie ode mnie oczekuje?
Oto w tych trudnych chwilach zaczynam dostrzegać swoją egzystencję. Moje słabe i zarazem silne życie. Choć czasem nie wiem, która z tych stron jest znacznie potężniejsza. To jest bez wątpienia dobre. Postępuję zgodnie ze swoimi zasadami i nie kieruję się tym, iż kiedyś zostały mi przypisane całkowicie inne.
Gdybym wtedy nie zjawiła się w Egipcie, nie wpadłabym w sieci szaleńca, lecz nie wyobrażam sobie, by moje losy potoczyły się inaczej. Mówią, że każda sytuacja ma dwie strony, tę dobrą, którą trzeba pielęgnować, i tę złą. Więc i ja tak zrobiłam. Znalazłam swój cel i szczęście, które do tej pory mogło się pojawiać tylko w mych marzeniach. Za wszelką cenę nie chciałam stracić smaku tej słodyczy.
Teraz wybudzona całą sytuacją, wypadam z sieci wprost na ziemię, a on — mroczny i dotąd niepoznany — stoi nade mną z ostrzem w ręku i chce dokończyć to, co już zaczął.
ROZPOCZĘCIE
Nadmierna ciekawość może prowadzić do zguby.
Spacerowałam po porcie lotniczym Fort Wayne, trzymając mamę za rękę, kiedy znienacka podeszła do nas jakaś kobieta. Ubrana była w fioletową falbaniastą sukienkę i kapelusz, równie dziwny jak ona cała. Zawahałam się, a stopy odmówiły mi posłuszeństwa. Wyglądałam tak, jakbym pierwszy raz widziała tę kobiecinę. Dopiero po chwili poznałam, że to nikt inny jak siostra mamy — Merinda. Zza ramienia cioci wyłonił się jej brat Jackson oraz dwie koleżanki Heidi i Eve. Kiedy patrzyłam na tę wesołą gromadkę, zastanawiało mnie jedno — jak tak odmienni ludzie mogli się ze sobą przyjaźnić? Znajome cioci były bardzo wysoko postawione. Nigdy też nie miały do czynienia z pracą, ponieważ ich mężowie byli w stanie zapewnić im dobrobyt, o jakim ja i mama mogłyśmy tylko pomarzyć. Ich stosunek do ludzi o niższym statusie był pozbawiony uczuć. Na każdym kroku pokazywały, że nikt nie może się z nimi równać. Człowieka, który cały dzień harował, by móc coś zjeść, miały za pechowca. Za takiego człowieka uważały również moją matkę, a przecież to nie była jej wina.
Ojciec zginął w wypadku samochodowym kilka lat temu. Od tamtej pory mama ciężko pracowała, przez co czasami nie bywała w ogóle w domu. Niedawno dostała nową posadę u pana Krugerra. Mimo to dla Heidi i Eve wciąż była na niższej półce. Często pomiędzy nimi a moją matulą dochodziło do sprzeczek właśnie z tego powodu. Dlatego ich widok ogromnie mnie zmartwił.
Wujek Jackson niezbyt przepadał za znajomymi siostry, ale wiedział dobrze, iż przyda się ktoś mądry i rozważny podczas wakacji. Uważał siebie za niesamowicie inteligentną osobę, a w rzeczywistości sam potrzebował porad. Był nieco wyższy niż ciotka i młodszy od niej o jakieś pięć lat. Dorównywał jej jednak uporem.
— Witaj Jane — powiedziała radośnie Merinda na widok siostry.
— Witaj — odparła mama, witając się z nią przyjacielskim uściskiem. Gdy skończyli rodzinne powitanie, spojrzeli na mnie z uśmiechem.
Czułam, że za chwilę zacznę być w centrum uwagi.
— O! A ta duża dziewczynka? — spytała zaskoczona.
— To Akira. Nie pamiętasz, siostro? — Zaśmiała się mama, tuląc mnie do siebie.
— Ależ ona wyrosła! — roześmiała się ciotka. — A jak ty ładnie, Akiro, wyglądasz, do twarzy ci w tym.
Patrzyła na mój zielony komplecik, który miałam na sobie. Nie był jednak moim ulubionym ubraniem. Według mnie był zbyt kwiaciasty.
— Dziękuję, ciociu. — Uśmiechnęłam się do niej miło, a ona mnie przytuliła.
W tym momencie mój nos delikatnie się zmarszczył, wyczuwając woń jej ubrań. Nigdy nie byłam w stanie określić perfum ciotki, które pachniały dosyć dziwnie. Właściwie to nie wiem, czy one nie śmierdziały bardziej niż muszla klozetowa. Chociaż nie jestem do końca przekonana, czy tam nie ma znacznie lepszego zapachu. Przyprawiało mnie to o mdłości. Na świecie jest tyle pięknych zapachów, dlaczego więc akurat taki?
— Jane? Pamiętasz może Heidi i Eve?
— Oczywiście, siostro, jak mogłabym zapomnieć — odpowiedziała mama, lekko się krzywiąc.
— Cieszę się! Jadą z nami również ich dzieci Elvira i Marry. Jesteście w tym samym wieku, prawda Akiro? — Spojrzała znów na mnie.
— Tak, są w tym samym wieku co moja dwunastoletnia córka — stwierdziła mama.
— To już dwanaście lat?! — wtrąciła się ciotka. — Ach! Jak ten czas leci.
— Tak, to prawda. Będziesz miała, Akiro, z kim się bawić. — Spojrzała na mnie, ciągle się uśmiechając.
Z tego uśmiechu nie można było wiele wywnioskować, ale domyślałam się, że nie jest zbyt zadowolona z ich obecności. Mimo to starała się robić dobrą minę do złej gry.
W tym momencie chciałam wrócić do domu, wiedziałam dobrze, że gdzie się tylko pojawią, zawsze coś nabroją, a karę jak zwykle poniosę ja. Były bowiem rozpieszczone i kapryśne. Miały podobne charaktery do swoich mam i również traktowały innych z góry. Ich matki zawsze były elegancko ubrane, a córki musiały wyglądać jak księżniczki, być może dlatego były takie wyniosłe. Z drugiej strony, do dam to było im daleko. Szkoda, że nie można oddać biletu.
Gdy już wszyscy się zebraliśmy i mieliśmy przejść przez barierę ochronną, mama zatrzymała mnie i mocno przytuliła, jednocześnie mówiąc:
— Merindo? Czy tygodniowa wycieczka do Egiptu to na pewno dobry pomysł? Czy jesteś pewna, że to bezpieczne? Nie mogłaś wybrać innego miejsca? — pytała lekko poddenerwowana całą sytuacją.
— Ależ Jane, to całkowicie bezpieczna podróż i sprawdzona lokalizacja — zapewniała ją ciotka. — Mówiłam ci przecież, obiecałam kiedyś Akirze, że po zakończeniu szkoły wezmę ją ze sobą, za dobre sprawowanie. Poza tym jeżdżę w to samo miejsce co roku i jest ono naprawdę godne zaufania. Nie ma czym się martwić. Zapewniam cię, że wróci do domu cała i zdrowa.
Potem spojrzała na mnie i rzekła:
— Chodź już, Akiro, niedługo znowu zobaczysz mamę. Wszyscy czekają.
Kiedy przeszłam przez barierkę, odwróciłam się, by jeszcze raz zerknąć na mamę. Zastanawiałam się, czy dobrze robię, jadąc na wakacje bez niej. Jej ciągły natłok obowiązków nie pozwalał nam na częste kontakty i spędzanie razem czasu. Nawet na ten tydzień nie mogła wziąć urlopu ze względu na rozpoczęcie pracy na innym stanowisku. Miałam tylko nadzieję, że po powrocie wszystko się zmieni. I kiedyś to z nią gdzieś się wybiorę. Musiałam wykazać się odrobiną cierpliwości, co nie było takie łatwe, jak mi się wydawało.
Zawsze, gdy na nią patrzyłam, zastanawiałam się, jak będę wyglądać w przyszłości. Czy tak jak ona? Wszyscy mówili, że jestem kropka w kropkę jej młodszym odbiciem. Miała niebieskie oczy — jak ja. Brązowe włosy, lecz stanowczo krótsze od moich i nie tak kręcone. Mierzyła metr sześćdziesiąt siedem. Co prawda, jeśli chodzi o wzrost, to wolałabym być nieco wyższa niż ona.
Mama zawsze musiała mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Zupełnie tak jakby bała się, że już później tego nie zrobi. Czasami nie mogłam zrozumieć dlaczego. Czy w jej wieku również taka będę? Zastanawiałam się jeszcze przez kilka sekund, a potem dołączyłam do reszty grupy i wyruszyliśmy w wakacyjną podróż.
Po długich i męczących godzinach w końcu wylądowaliśmy na niedużym lotnisku w Egipcie. Zabraliśmy swoje bagaże i ruszyliśmy do miasta Taba, gdzie miał znajdować się nasz hotel. Na miejscu wszyscy rozprostowaliśmy nogi. Gdy zobaczyliśmy, gdzie nas ulokowano, stwierdziliśmy, że warto było wysiedzieć w autokarze tyle czasu. Hotel był pod pewnymi względami urokliwy — niezbyt duży, wydawać by się mogło, że to najmniejszy hotel, jaki istnieje. Jednak po wejściu do środka wyraźnie było widać, że mieści on od stu do trzystu pokoi. Posiadał również kilka bungalowów, które zostały nam przydzielone w recepcji. Góra jednego z bliźniaczych budynków została oddana cioci Merindzie i wujkowi Jacksonowi. Ja zaś dostałam górną część mieszkania innego budynku razem z Elvirą i Marry. Ich mamy zostały zakwaterowane pod nami, aby miały na wszystko oko — gdybyśmy na przykład próbowały wybrać się na wieczorny spacer bez zezwolenia.
Gdy weszłam do pokoju, od razu rzucił mi się w oczy mały taras z widokiem na cały hotel oraz basen. Miejsce to było obłędne, jak z bajki lub ze snu. Czegoś takiego sobie nawet nie wyobrażałam. A ta roślinność o intensywnej kolorystyce i tak różnorodnej, że wydawać by się mogło, iż ziemia ciągle tworzy coraz to nowsze barwy życia — coś wspaniałego.
Ten spokój został przerwany przez odgłos trzaskających drzwi, kiedy do pokoju weszły moje współlokatorki, by się rozpakować i przebrać. Ja zaś nie byłam za wypakowywaniem, stwierdziłam, że to strata czasu. To zaledwie tydzień wakacji, więc wolałam tę chwilę spędzić na czymś innym. Byłam zbyt ciekawska i nie wyobrażałam sobie, aby przegapić chociażby jeden moment tutaj. Kto wie, kiedy znów ujrzę Egipt.
Gdy jedliśmy kolację, przygotowaną przez obsługę hotelu, dziewczyny zauważyły dwóch młodych Egipcjan. Chłopcy non stop kręcili się przy basenie, bawiąc się przy tym w najlepsze. Zupełnie nie przejmowali się tutejszymi gośćmi. Nie na nich jednak zwróciłam uwagę, lecz na moje rówieśniczki. Kiedy tak na nie spoglądałam, dostrzegłam w ich oczach pewien błysk. Czyżby znalazły nowe zainteresowanie? Uśmiechnęłam się w duchu i wróciłam do posiłku, przypominając sobie słowa mamy. Zawsze powtarzała, że trzeba na nich uważać, lecz też ich nie odpychać. Cokolwiek to znaczyło, nie chciałam tego sprawdzać. W końcu przyjechałam się tutaj bawić, a nie szukać sobie chłopaków. Na to zdecydowanie miałam jeszcze czas.
Po skończonym posiłku postanowiłam nie przeszkadzać swoim koleżankom i zabrać się za zwiedzanie. Musiałam być ostrożna i uważać, aby nikt mnie nie zauważył. Nie chciałam przecież, by ktoś mnie powstrzymał przed poznawaniem najskrytszych zakamarków hotelu. Nie mogłam siedzieć cały czas w hotelu i czekać, aż gdzieś pójdziemy.
Postanowiłam, że zacznę od drogi obok basenu. Już prawie postawiłam nogę na chodniku, kiedy usłyszałam ciotkę. Wiedziałam, że jak do mnie podejdzie, to będę musiała zawrócić. Natychmiast przypomniano by mi, że nie mogę się za daleko oddalać. Postanowiłam więc trochę improwizować. Przeczytałam na tabliczce, że ścieżka, na której stoję, prowadzi do morza. Tym bardziej wzbudziło to we mnie zainteresowanie — już nie wspominając o minie ciotki, kiedy dowie się o tym pomyśle. Jednak nie musiała przecież wiedzieć, że tam idę. Pokręciłam się więc trochę po hotelu, aby uśpić jej czujność, a następnie pobiegłam, ile sił w nogach, w stronę morza. Nie mogłam się zawahać ani odwrócić. Nikt nie mógł mnie przecież powstrzymać. Udało się. Odetchnęłam z ulgą.
Stanęłam na chwilę na cieplutkim piasku i zamknęłam oczy, by poczuć powiew morskiego wiatru. Usiadłam na brzegu, patrzyłam, jak fala odbija się za falą. Obserwowałam ludzi z bosymi stopami, którzy przechadzali się w chłodnej już nieco wodzie. Zapragnęłam tego samego przy tym pięknym zachodzie słońca — piękniejszym niż w moim amerykańskim mieście. Szłam coraz dalej i dalej wzdłuż brzegu, lecz nim zrobiłam następny krok, ktoś podszedł i chwycił mnie za ramię. Gdy się obróciłam, zobaczyłam hotelowego ochroniarza.
— Zgubiłaś się może? — spytał podejrzliwie.
— Nie. Ja tylko… — Zwątpiłam nagle w siebie.
— Czy to nie ty przyleciałaś dzisiaj z panią Spark?
Popatrzyłam na niego nieco przerażona. Zupełnie nie wiedziałam, skąd znał nazwisko mojej cioci. Teraz nic się przed nią nie ukryje. Wiedziałam, że wszystko się wyda.
— Tak. To moja ciocia. Skąd pan ją zna? Nie zgubiłam się, po prostu chciałam trochę zamoczyć nogi. Pierwszy raz jestem nad morzem — dodałam.
— Twoja ciocia przyjeżdża tutaj co roku, trudno jej nie znać. Doskonale rozumiem twoją ciekawość, jednak bez opiekuna poruszanie się gdziekolwiek poza hotelem jest dość niemądre.
Był lekko zniesmaczony całą sytuacją, jakby chciał dodać jeszcze coś, lecz się powstrzymał. Wziął mnie za rękę i zaprowadził w stronę basenowego hotelu. W drodze poprosiłam go jednak, by nic nie mówił cioci, ten zaś skinął tylko głową na znak zgody. Byłam mu za to wdzięczna.
Powróciłam więc grzecznie do swojego pokoju, jak gdyby nic się nie stało. W głowie powoli układałam plan na wypadek, gdyby ktoś wcześniej się zorientował, że wyszłam bez pozwolenia. Jednak ku mojemu zdziwieniu nikt nawet tego nie zauważył. Czyli plus dla mnie.
Będąc w środku, przysłuchiwałam się rozmowie dziewczyn. Cała ich konwersacja dotyczyła nowo poznanych chłopców. Czyżby wpadli im w oko? „Widać temat się ciągnie”, zaśmiałam się w duchu.
— Akira, jesteś w końcu. Poznałaś kogoś dzisiaj, tak jak my? — spytała wścibska Elvira.
Nie przepadałam za nią. Była to blondynka o jasnej cerze, ubierająca się na różowo, by móc dorównać lalce Barbie, która była jej idolką. Zawsze musiała wiedzieć o wszystkim, nie mogła opuścić ani jednego szczegółu. Jednak to, że udawało jej się czasem czegoś dowiedzieć, nie oznaczało, że potrafiła równie dobrze trzymać język za zębami.
— Tak, poznałam bardzo sympatycznego ochroniarza oraz zobaczyłam inne ciekawe rzeczy — odpowiedziałam z uśmiechem, próbując wzbudzić w nich ciekawość.
— Ochroniarza? Pff… Też coś. — Przewróciła oczami.
— Ciekawe rzeczy? Jakie? — zapytała zaciekawiona Marry, nieco lepsza od Elviry, ale też miała swoje za uszami. Była ruda, lekko piegowata, ale również szczupła jak jej najlepsza przyjaciółka. Czasem widziałam w nich podobieństwo, jakby łączyła je nie tylko przyjaźń, ale były rodzeństwem. Z drugiej strony to chyba niemożliwe.
— Byłam nad morzem — odpowiedziałam. Starałam się mówić niezbyt ironicznie i w miarę możliwości wiarygodnie. Wiedziałam, że jeśli im nie powiem, to nie dadzą mi spokoju do rana. Sama zaczęłam, więc teraz musiałam ponieść tego konsekwencję. Poza tym niech nie myślą, że tylko one potrafią zawierać znajomości. Może nie mam takich relacji z chłopakami w moim wieku, ale z dorosłymi szybciej łapię kontakt.
— Nad morzem? Oszalałaś? Przecież twoja ciocia wyraźnie zabroniła wychodzić tam bez opiekuna — parsknęła niezadowolona.
— Patrzcie, Akira znowu robi, co chce. Powinnyśmy to zgłosić jej cioci albo powiedzieć o tym naszym mamom, które na pewno jej o tym doniosą — powiedziała zazdrosna Elvira.
Nie miałam ochoty się kłócić. Chciałam grzecznie położyć się do łóżka, aby jutro rozpocząć nowy dzień, nie przejmując się tym, czy ktoś doniesie na mnie tylko dlatego, że nie posłuchałam. Ja przynajmniej próbowałam korzystać z wakacyjnego czasu. Położyłam się więc, odwracając się do ściany. Dziewczyny tymczasem wyciągnęły plansze do gry, jakby zapomniały o jutrzejszym męczącym dniu. Czasami nie mogłam zrozumieć ich zachowania.
— Co wy robicie?! — krzyknęłam. — Przecież jest już dosyć późno, przegadałyście już tyle czasu. Kto kogo teraz nie słucha i robi, co chce? Ciocia tu już była, przypominając o spaniu. Jutro mamy ciężki dzień, lepiej być wypoczętym.
— Ciężki dzień? — zdziwiły się.
— Zapomniałyście? Mamy tyle do zwiedzania. Musimy iść spać. Nawet jeśli wy nie chcecie, to ja muszę się wyspać.
— Hmm… W sumie masz rację. Z drugiej strony, dlaczego mamy cię słuchać. Chcemy zagrać w planszówki i nas nie powstrzymasz. Jeśli umiesz w to grać, w co wątpię, możesz się przyłączyć. — Nie zabrzmiało to zbyt przyjacielsko.
Ja jednak nie miałam ochoty grać. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Byłam po prostu zmęczona. Miałam tylko nadzieję, że mimo ich głośnych śmiechów uda mi się jakoś zasnąć.
Nad ranem rozległo się głośne pukanie do drzwi. To ciocia Merinda. Była lekko rozgniewana tym, że tak długo śpimy. Czyżbyśmy zaspały?
Odruchowo zerknęłam na zegarek — wskazywał już godzinę siódmą rano. Zrzuciłam więc z siebie kołdrę i pobiegłam poszukać ubrań, budząc przy tym moje rówieśniczki. Im jednak się wcale nie spieszyło. Ubrana i uczesana byłam gotowa do wyjścia. Już chciałam zrobić krok, kiedy przypomniałam sobie, że nie mogę bez nich schodzić. Siadłam więc na krześle przy wyjściu i czekałam, aż w końcu wybiorą coś, co będą mogły założyć na wycieczkę. Czekałam i czekałam… Kiedy wreszcie wyszły ze swojego pokoju, odetchnęłam z ulgą.
Schodząc na dół, nie komentowałam już niczego. Stwierdziłam, że nie będę im dogryzać. W końcu nie każdy potrafi się tak szybko pozbierać. Grzecznie zasiadłam z nimi do stołu i zaczęłam jeść przygotowane potrawy. Najwyraźniej ciotce naprawdę się już śpieszyło.
Wszystkie byłyśmy głodne i zaspane. Nikt nawet słowem się nie odezwał. Co było dosyć dziwnym zjawiskiem, nawet z mojej strony.
Ciszę przerwali chłopcy, którzy dzień wcześniej bawili się przy hotelowym basenie. Przywitali się miło, dosiadając się do nas jak do dobrych znajomych. Czyżby dziewczyny również wpadły im w oko? „Całkiem możliwe”, zaśmiałam się w duchu.
Bariera językowa była jednak dość spora. Marry i Elvira kompletnie nie potrafiły się dogadać z młodymi Egipcjanami. Nie oznaczało to jednak końca znajomości. Nie przyszli z pustymi rękami, lecz z nową grą planszową. Mieli nadzieję, że moje rówieśniczki spróbują swoich sił w potyczce z nimi. Zapowiadało się ciekawie.
Czasem miałam wrażenie, iż w ogóle nie znają się na rozpoznawaniu innej kultury, wciąż bowiem sądziły, że ci młodzi dżentelmeni pochodzą z Francji. Co było dosyć dziwne jak dla mnie. Z drugiej strony co na tę znajomość powiedzieliby ich ojcowie? Rodzice dziewczyn byli sceptycznie nastawieni do ludzi innego koloru skóry, a w szczególności do Egipcjan. Nie wiadomo dlaczego, ich ojcowie unikali odpowiedzi, kiedy pojawiało się pytanie o Egipt. Miałam czasem odczucie, jakby wiedzieli znacznie więcej niż zwykli ludzie albo czegoś się obawiali. Bez powodu w końcu nigdy nic się nie działo. Zastanawiałam się chwilę, czy też powiedzieć dziewczynom o pochodzeniu chłopców. Nie byłam pewna, jak zareagują, ale mimo wszystko spróbowałam.
Kiedy młodzi Egipcjanie oddalili się od naszego stolika, postanowiłam im to uświadomić.
— To synowie właścicieli hotelu — szepnęłam, obserwując ich reakcję.
— Że co?! Egipcjanie?! — krzyknęła zszokowana Elvira, co najmniej jakby jej świat właśnie się zawalił.
— Co w tym złego? — spytałam.
— Tatuś zabronił mi spotykania się z nimi. Ja, ja… — próbowała coś wymamrotać, jakby przeraziła ją ta wiadomość.
— Tak?
— Nic. Kłamiesz! Niemożliwe! Skąd o tym wiesz? — Patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi niebieskimi oczami.
— Podczas waszej gry, słyszałam ich rozmowę z rodzicami. Z początku nie byłam pewna, ale potem oni ich zawołali. — Nie rozumiałam reakcji dziewczyn.
— Chcesz powiedzieć, że bawiłam się z brudasami? — parsknęła, jakby właśnie zjadła najgorszą rzecz w swoim życiu.
— Dlaczego tak ich nazywasz? — spytałam zniesmaczona.
— Nie widzisz ich skóry? Mają ciemniejszy kolor, poza tym tatuś ich tak nazywa. — Była z siebie dumna.
— Nie wiem, czemu twój ojciec ma o nich takie zdanie. Poza tym wcześniej ci to nie przeszkadzało. To normalni ludzie. Nie jestem po ich stronie, ale też nie będę ich krytykować. Nie można oceniać po kolorze skóry, to tylko dzieci, tak samo jak my. — Zamilkłam na chwilę, po czym kontynuowałam: — Nie można ich nazywać brudasami. Jeżeli nazywasz drugą osobę brudasem, to znaczy, że ty też nim jesteś, bo i ty również jesteś człowiekiem.
Starałam się jak najprościej wyjaśnić swoje rozumowanie. W końcu nauczyła mnie tego mama. Elvira przez dłuższą chwilę nie wydała z siebie dźwięku, ale widziałam, że moje słowa dały jej odrobinę do myślenia. Nie spodziewała się tego. Jak to ktoś mądry powiedział: „Nie ma ludzi dobrych i złych, są tacy, którzy czynią dobro i tacy, którzy czynią zło — innej różnicy nie ma”.
Po skończonym posiłku pojechaliśmy autokarem na zwiedzanie jednego z piękniejszych miast w Egipcie. Byliśmy zachwyceni tutejszą architekturą i krajobrazem — przynajmniej z początku. Opowieści naszego przewodnika ciągnęły się zbyt długo, co prowadziło do lekkiego znudzenia. Odniosłam również wrażenie, że chce nam przekazać całą historię tego państwa i to zaledwie w jeden dzień. Jak on tego wszystkiego się nauczył?
Wreszcie wszyscy zaczęli się kręcić i każdy chciał zwiedzać okolicę na własną rękę. O dziwo, nasz pilot w ogóle się nie zorientował, kiedy zostawiliśmy go samego. Jednak wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Nie mogliśmy go przecież zgubić i po krótkiej chwili wróciliśmy na swoje miejsca. Gdy spojrzał na nas, oznajmił, że właśnie zakończył już omawiać wszystkie ciekawostki.
— Dobrze. Czy ktoś ma jakieś pytania?
— Nie! — krzyknęliśmy wszyscy jednocześnie.
Po tym okrzyku spojrzeliśmy na siebie nawzajem, uśmiechając się pod nosem. On jednak wyglądał na lekko zdezorientowanego.
— Rozumiem, więc przejdźmy dalej — zasugerował.
Kilka przecznic od tego miejsca stał elegancki biały budynek wyglądający niczym pałac. Gdy tak mu się przyglądałam, przypominał mi meczet. Jeśli dobrze zapamiętałam słowa przewodnika, to dziewczynom nie wolno było wchodzić do takich miejsc. Tutaj jednak było trochę inaczej, bo nikt niczego nie zakazywał. Na pewno musiało to być więc coś innego, lecz nazwy nie mogłam sobie przypomnieć. Gdybym uważała trochę podczas oprowadzania, to nie musiałabym się teraz nad tym głowić. Ach…
Szłam ostatnia, jak zwykle. Zawsze musiałam przyjrzeć się każdemu zakamarkowi nieco dłużej niż inni. Oglądałam wszystko powoli i z zaciekawieniem. Ciągle jednak zerkałam na ciotkę i dziewczyny, by nie zgubić się w tym pełnym niebezpieczeństw mieście.
W pewnym momencie usłyszałam dziwny huk. Obróciłam się na moment w kierunku osobliwego dźwięku, wypatrując, co też mogło go spowodować. Moją uwagę przykuły lekko uchylone czarne drzwi, z których dobiegały jakieś odgłosy. Podeszłam w tamtym kierunku, ostrożnie zerkając do środka. Moja ciekawość była znacznie silniejsza niż myśl, czy to wszystko jest na pewno bezpieczne. Zobaczyłam, że w środku siedziało dwóch nieznanych mi Egipcjan. Rozmowa przebiegała w ich ojczystym języku, widać było, iż dyskutują o czymś ważnym. Przyglądałam im się dosyć uważnie. Nagle jeden z nich, wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna, ruszył w kierunku okna. Wziął zamach i w coś uderzył. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to człowiek. Kiedy poszkodowana osoba upadła na ziemię, moje źrenice powiększyły się z przerażenia. Stałam jak wbita w podłogę i nie mogłam zmusić swojego ciała do żadnego ruchu. Wpatrywałam się w leżące indywiduum. Widziałam teraz dokładnie, że był to przestraszony i związany chłopiec, który prawdopodobnie został porwany. Krwawił i był wyczerpany, opadły z sił. Nie wiem, ile tortur już przeszedł, ale sądząc po śladach na jego ciele, był więźniem nie od dziś.
Nie widziałam zbyt dokładnie twarzy wysokiego nieznajomego, kiedy zaczął podnosić ledwo przytomnego młodego Egipcjanina. Zaraz po tym zadał mu kolejny cios. Prawdopodobnie odgrywał on rolę sługi, który słuchał każdego skinięcia mężczyzny siedzącego na skórzanym czarnym fotelu. Czyżby to ich przywódca? Był niezbyt wysoki, a z jego twarzy nie dało się wyczytać niczego dobrego. W rozmowie ciągle pojawiało się słowo „atak” — czyżby mówili o jakimś ataku terrorystycznym? I kim był ich tajemniczy informator, o którym również wciąż wspominali? Dlaczego dręczą tego bezbronnego chłopca?
Znałam trochę egipski, ponieważ mój ojciec pracował kiedyś w Kairze i nauczył mnie podstaw tego języka. Byłam mu za to wdzięczna i cieszyłam się, że mało osób o tym wiedziało. Mama często mnie prosiła, abym nie chwaliła się tą umiejętnością. Zupełnie nie rozumiałam jej próśb, ale przystałam na to.
Tak się skupiłam, że dopiero po chwili uświadomiłam sobie, iż jeden z nich — który informował o wszystkim — wstał gwałtownie, a z kieszeni wyjął nóż. Podszedł do porwanego i zadał mu okrutny cios w tętnicę. Patrzył na chłopca z uśmiechem na twarzy, a potem pozwolił mu upaść. Ten człowiek nie miał ani odrobiny uczuć. Był potworem. Z przerażenia zaczęłam się cofać, przez co stłukłam stary wazon, który leżał tuż za mną. Ach, ja niezdarna!
Mężczyźni, słysząc odgłos pękającej gliny, wstali nagle, a ich twarze opanowała złość. Jeden z nich ruszył w moim kierunku z tym samym zakrwawionym nożem, by zadać mi cios. Czułam na sobie jego wredne spojrzenie, a moim ciałem wstrząsnęły dreszcze. Przeraziłam się, a jednocześnie uświadomiłam sobie, że moja ciekawość przyniosła mi tylko kłopoty. Wiedziałam także, że nie powinnam się tam w ogóle znaleźć, to nie powinno się wydarzyć. Dlaczego nigdy nie mogę opanować ciekawości, tylko zawsze się w coś wplączę? „To koniec!”, krzyczał rozpaczliwie mój wewnętrzny głos. Serce prawie stanęło mi w gardle, ale starałam się tego nie okazywać. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji.
Nagle ktoś szarpnął mnie do tyłu i usłyszałam znajomy krzyk. Bez zastanowienia pisnęłam ze strachu.
— Co tutaj robisz!? Ile razy mam ci mówić, że masz nigdzie nie odchodzić!? — wrzasnęła przerażona ciotka, spoglądając na mnie i trzymając mnie za rękę, jakby już nigdy nie chciała mnie wypuścić.
Nawet ich nie zauważyła. Co teraz będzie? Czy zrobią jej krzywdę? Moje myśli opanowały teraz same czarne scenariusze.
Stałam jak kołek w bity w ziemię, nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Kątem oka widziałam, jak ludzie w pokoju zasłonili dyskretnie martwe ciało chłopca i uśmiechnęli się, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Czyżby czekali na dalszy rozwój wydarzeń? Ciocia odciągnęła mnie od tych drzwi, a ja bez żadnego protestu poszłam za nią. Chciałam znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Odwróciłam się na moment, by sprawdzić, czy nie podążają za nami. Oni jednak stali tylko, przyglądając mi się, czy przypadkiem czegoś nie wyjawiam swojej opiekunce. Tylko co mogłabym jej powiedzieć? Moje usta się zablokowały, a strach odjął mi pewność siebie.
Te wielkie czarne oczy patrzyły na mnie jeszcze przez chwilę, po czym drzwi powoli zaczęły się zamykać. Nim jednak do końca zniknęli w cieniu, dało się słychać krzyki. Nie byli zadowoleni, iż pozwolono mi odejść. Głośno przełknęłam ślinę i mocno ścisnęłam rękę cioci, aż ta lekko syknęła z bólu.
Po chwili wszystko ucichło i żaden szept nie był w stanie przebić się przez ciszę. Udało się, czy to tylko pozory? Czy naprawdę mogłabym stanowić dla nich jakiekolwiek zagrożenie? Nie, to niemożliwe. Postanowiłam jednak całą tę historię zostawić dla siebie. Nie chciałam narażać innych na niebezpieczeństwo. Oby udało mi się zapomnieć o całym zdarzeniu. Pytanie tylko, czy oni są w stanie puścić to w niepamięć.
Reszta podróży nie była już dla mnie tak ciekawa jak na początku. W głowie miałam tyle myśli, że nie mogłam skupić się na żadnej innej rzeczy. Co gorsza, było mi już wszystko jedno. Marzyłam tylko, aby jak najszybciej wrócić do domu i mamy.
Wieczorem, kiedy leżałam już w swoim hotelowym łóżku, coś odrywało mnie od snu. Czułam się niepewnie i momentami odnosiłam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Jakby tego było mało, miałam przeczucie, że ktoś stoi za drzwiami. To wywoływało we mnie zbyt duży stres, a wręcz panikę. Tak bardzo się bałam, że zaczęłam sobie wyobrażać najczarniejsze sceny. Widziałam wchodzących do środka mężczyzn. Nie przejmowali się niczym ani nawet nie próbowali być cicho. Dziewczyny przebudziły się i zaczęły piszczeć. Narobiły hałasu i obudziły wszystkich. Teraz rozpocznie się masakra, która do tej pory mogłaby się wydarzyć tylko w telewizji. Stoją przede mną i chcą mnie uciszyć… Koniec! Otrzepałam się nagle. Próbowałam się uspokoić, tłumacząc sobie, że to tylko mój wewnętrzny lęk, a w pokoju nikogo nie ma. Odetchnęłam więc z ulgą, próbując na chwilę zamknąć oczy. Jednak, gdy tylko to robiłam, widziałam potwora. Gapiące się na mnie czarne ślepia. Na skórze znowu poczułam dreszcz. Przed oczami stanęły mi postacie, których nie chciałam pamiętać. Widziałam teraz znacznie więcej niż przedtem. Ich wygląd, ruchy… Te czarne długie szaty, broń, dziwne pasy i turbany na głowach. Drżenie wydawało się mnie nie opuszczać. Wiedziałam, że nie powinnam się tam w ogóle znaleźć. Obwiniałam się o to, że jestem stanowczo zbyt ciekawska. Gdyby nie to, nic takiego by się nie zdarzyło. Bałam się dzisiaj i boję się o jutro.
* * *
Od tam tego dziwnego zdarzenia minęły już dwa dni. Do tej pory nic się nie wydarzyło oprócz tego, że czułam się wciąż obserwowana. Odniosłam wrażenie, że każdy Egipcjanin przygląda mi się uważnie. Czyżby tak działała moja młodzieńcza fantazja?
Chciałam pozbyć się tego szaleńczego myślenia i postanowiłam zająć się czymkolwiek. Jeśli nic nie wydarzyło się do tej pory, to może nic więcej się nie stanie. Miałam nadzieje, że sobie mnie odpuścili i nigdy więcej ich nie zobaczę. Zastanawiałam się, jakiego biedaka znowu torturują. Nie mogłam jednak nic zrobić. Musiałam trzymać język za zębami. Nie chciałam nikogo narażać, zresztą — kto by mi uwierzył? Byłam z tym wszystkim sama.
Ta sytuacja doprowadziła do tego, że słuchałam ciotki we wszystkim. Nie zostawiałam jej nawet na chwilę. Ona sama nie wiedziała skąd ta nagła zmiana, lecz nie zadawała żadnych pytań. Byłam jej za to wdzięczna.
Obiecałam jej, że nie będę wchodzić do wody sama, więc postanowiłam pobawić się przy brzegu. Wciąż jednak byłam blisko leżaków, gdzie mogła mnie widzieć. Usiadłam na cieplutkim piasku i zaczęłam brać przykład z innych dzieci. Nałożyłam więc trochę szczerku do wiaderka, a następnie przewróciłam je do góry nogami. Budowanie piaskowego zamku powodowało u mnie odrobinę spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Zapomniałam się nawet i na mojej twarzy pojawił się znowu uśmiech, który przepadł gdzieś od tamtego spotkania. Czułam, że w końcu zaczynam żyć i wszystko wraca do normy.
W pewnym momencie dziwne odczucie znowu mnie opanowało. Serce delikatnie przyspieszyło, a ja zrozumiałam, że coś jest nie tak. Ostrożnie zaczęłam się rozglądać, co też mogło wywołać u mnie taką reakcję. Kątem oka zauważyłam zbliżającego się do mnie mężczyznę. Ubrany był w równie długie szaty jak tamci. Nie chciałam jednak robić żadnego gwałtownego ruchu. Chciałam zachowywać się jak najbardziej naturalnie. Stanął nade mną, nadepnął stopą na zbudowany przez ze mnie zamek. Kucnął i patrząc mi w oczy, rozpoczął rozmowę w swoim języku. Zupełnie tak jakby chciał sprawdzić, ile rozumiem i wiem.
— Co widziałaś, co słyszałaś? — wypytywał ze złością Egipcjanin.
Nie wiem, czy próbował wzbudzić we mnie strach, lecz sam jego wzrok przyprawiał mnie o ciarki. W głębi duszy zaczęłam wołać pomocy.
Patrzyłam na niego tak, aby nie poznał niczego z mojego wyrazu twarzy. Nie było to jednak łatwe, ale chciałam, aby myślał, że jest mi obojętny. Tylko to przyszło mi do głowy w tamtej sytuacji. Byłam świadoma, że mężczyzna jest z tamtego strasznego pomieszczenia. Wszystko nagle zaczęło układać się w całość. Zorientowałam się również, że moje odczucia się potwierdziły, byłam obserwowana. Znaleźli mnie… Wiedzą o mnie wszystko i nie ucieknę im tak szybko. Co się teraz ze mną stanie? Czy zobaczę jeszcze mamę? W głowie znów zaczęły mi się kłębić różne myśli. A na czole poczułam kropelki potu.
Ciocia Merinda, która przedtem rozmawiała z ochroniarzem, teraz stała i przyglądała się całemu zajściu, jakby czekała, co będzie dalej. Nie spodobało jej się jednak, że mężczyzna podniósł na mnie głos, więc podbiegła i zapytała po angielsku:
— Przepraszam! Dlaczego pan na nią krzyczy? Czy coś zrobiła!? Ona nie zna arabskiego. O co chodzi? — pytała lekko poddenerwowana.
— A więc nie zna egipskiego? Przepraszam, musiałem się pomylić.
Ciocia uśmiechnęła się do niego, on zaś spuścił głowę i odszedł bez słowa. Tak szybko, jak się pojawił. Cóż za dziwny człowiek. Jak to dobrze, że cioteczka była niedaleko i w porę zareagowała.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy zniknął w zaroślach. Dreszcze powoli zaczęły mnie opuszczać. A ja sama szukałam odpowiednich słów, aby podziękować jej za to, że przyszła. Wciąż jednak nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Zastanawiałam się, czy teraz da mi spokój. Czy to, co ciotka powiedziała, da mu do zrozumienia, że nic nikomu nie powiedziałam? Merinda chwyciła moją rękę i skierowała na mnie swój wzrok.
— Czy teraz rozumiesz, dlaczego nie możesz chodzić nigdzie sama? A gdyby cię tak porwał? — Starała się mówić jak najłagodniej, mimo iż marnie jej to wychodziło.
Miała rację, że mógł mnie porwać i na pewno by to zrobił, gdyby nie ona. Kto wie, jak by się to skończyło. Dziękowałam Bogu, że stała wtedy na plaży, a on nie mógł nic zrobić. Chciałam, aby ten dzień się już skończył.
Mieliśmy jednak jeszcze zaplanowaną kolejną wycieczkę do miasta. Zwiedzanie zabytków oraz słuchanie historii, którą już chyba wszyscy zdążyli poznać. Ja jednak nie chciałam już niczego oglądać. Stwierdziłam, że mam już stanowczo dosyć wrażeń jak na tak krótki czas. Cieszyłam się, kiedy wycieczka została anulowana z powodu jakieś wzmianki o bombie. Informacje te były podawane przez lokalnych kelnerów, więc nikt tak naprawdę nie miał pewności czy jest to prawda. Potem wszystko jednak zostało odwołane, ale nikt z nas już nie chciał niczego zwiedzać. W ofercie mieliśmy też inną propozycję, na którą przystaliśmy — zaproponowano nam przejażdżkę na wielbłądach po pustyni. W końcu działo się coś ciekawego, więc większość z nas była bardziej zadowolona z tego niż ze zwiedzania miast i wydawania pieniędzy. No dobra, może nie każdy, ale ja na pewno!
— Jak to na pustynię? Tam jest gorąco! Mamo, zniszczę sobie włosy — parsknęła Elvira, jakby jej fryzura była najważniejszą rzeczą na świecie.
Wujek, który usłyszał popiskiwanie mojej rówieśniczki, podszedł i wytłumaczył jej wszystko cierpliwie. Starał się jak najbardziej zachęcić dziewczynkę do uczestniczenia w wyprawie razem z innymi. Słuchając tego, co mówiły, doszłam do wniosku, że musiały coś źle zrozumieć, odnośnie do programu. Myślały, że będą tam nocować, ale to przecież jest zbyt niebezpieczne. Czasem zastanawiałam się, skąd im to wszystko przychodziło do głowy i ile jeszcze tej marnej wiedzy się tam mieściło. Nie chciałabym się o tym przekonywać.
Zebraliśmy się dosyć szybko w nadziei, iż uda nam się wrócić przed zmrokiem. Zaopatrzono nas w spory zapas wody i jedzenia, tak by starczyło dla każdego na resztę dnia. Gdy wielbłądy były już gotowe do drogi, usadzono nas dwójkami, tak by jeden drugiego mógł pilnować. Tylko ja zostałam bez pary. Nie uważałam tego za powód do smutku. Mogłam śmiało powiedzieć, że trafiło mi się najlepiej. Przynajmniej miałam całego wielbłąda dla siebie. Był przesłodki i miałam wrażenie, że mnie polubił. Chociaż w sumie nie wiem, czy polubił mnie, czy może moje ciasteczka, które zabrałam ze śniadania na drogę. Oczywiście karmiłam go tak, by przewodnik niczego nie zauważył. Kto wie, czy nie byłby zły, że częstuję jego podopiecznego.
Z początku wszystko szło dobrze, zwiedzaliśmy kilka pustynnych wiosek, ruin, nawet dotarliśmy do jednej z tamtejszych oaz. Mogliśmy tam spokojnie odpocząć i na chwilę schować się przed upałem pod małym drzewkiem. To było coś niesamowitego! Nawet siedząc na tym upale, nie zamieniłabym tej wycieczki na zwiedzanie budowli. Słońce, wielbłądy i ta oaza! Mogłabym tutaj siedzieć całymi dniami. Coś czuję, że długo będę pamiętać tę wyprawę.
W drodze powrotnej jechałam obok Marry i Elviry, które cały czas urządzały sobie żarty z przewodnika. Zachowywały się tak, jakby ich buzie nigdy nie miały się zamknąć. Ciężko było momentami skupić się na czymś innym niż na ich piskliwych głosikach. Wszystko bowiem kręciło się wokół nich. Denerwowało mnie to, ale głaskając słodkie futerko mojego wielbłąda, zapominałam o tym.
Nagle nasz przewodnik stanął w miejscu. Wyglądało to tak, jakby coś go zaniepokoiło. Jego dziwne zachowani nas zaskoczyło. On jednak był zajęty swoimi myślami i bez słowa wpatrywał się w wierzchołek wydmy. Po chwili jednak odwrócił się do nas i powiadomił o nadchodzącej burzy piaskowej. Zdenerwowała nas ta informacja, nie spodziewaliśmy się, że będziemy mieć do czynienia z tak szybką zmianą pogody. Do tej pory mogliśmy coś takiego oglądać w telewizji, a teraz mieliśmy przejść przez to sami. Byłam tym lekko przerażona.
Nasz przewodnik podjął decyzję o zwiększeniu tempa i jak najszybszym powrocie do hotelu. Gdyby jednak się nie udało, mieliśmy w razie czego zeskoczyć szybko z wielbłąda, otworzyć przygotowaną specjalną płachtę i zasłonić siebie oraz zwierzę, by piasek nikogo nie dosięgnął.
Chwilę później pilot zaczął odrobinę panikować, jakby za moment miał skończyć się świat. On sam widział to zjawisko pierwszy raz. Cóż to za przewodnik, który nie zna panujących tutaj zjawisk atmosferycznych. Chyba że to jego pierwsza wycieczka. Wybuchła panika. W pewnej chwili dziewczyny w popłochu zepchnęły mnie z wielbłąda, bez żadnego powodu. Nie rozumiałam, jaki był ich cel i dlaczego to zrobiły. Czułam się bezradna, a moje krzyki ginęły w tym chaosie. Czy naprawdę aż tak mnie nie znosiły? Czy nie zdawały sobie sprawy z konsekwencji tego żartu? Co też właściwie nimi kierowało?
Przez to całe zamieszanie prawie nikt nie zauważył mojej nieobecności. Krzyczałam, wołałam, ale zniknęli gdzieś i zostawili mnie samą. To wszystko działo się stanowczo za szybko, a nim się obejrzałam, było już za późno. Teraz to dopiero byłam przerażona. Nie wiedziałam, co mam robić. Byłam zagubiona i podenerwowana, ciągle się rozglądałam. W ostatniej chwili zauważyłam jedną pozostawioną płachtę, która musiała im wypaść. Podbiegłam do niej, podniosłam szybko, otworzyłam i wtuliłam się w nią jak małe, bezbronne dziecko. Wtedy się zaczęło — burza piaskowa. Wystraszona, skuliłam się, zasłaniając bardzo dokładnie każdy element swojego ciała, by to jakoś przetrwać. Sama pośrodku pustyni — to było okropne uczucie. Mój strach miał nade mną przewagę. Ciężko mi było złapać oddech, a serce waliło jak opętane. Starałam się oddychać w miarę normalnie i spokojnie, lecz wszystko mi to utrudniało. Musiałam uważać, by nie zakrztusić się piaskiem, który momentami przedostawał się do środka. Marzyłam, aby to się już skończyło. Miałam wrażenie, że minęło już co najmniej kilka godzin. Modliłam się o koniec.
Wreszcie burza ustąpiła, lecz mnie samą pozbawiła sił. Odczekałam jeszcze kilka sekund, by upewnić się, że na zewnątrz jest całkowicie bezpiecznie i uchyliłam odrobinę płachtę. Wtedy poczułam na skórze ciepłe promyki, a słońce zaczynało palić moje policzki. Miałam wrażenie, że za chwilę roztopią się, jak mały kawałek lodu. Moje usta były całkowicie wysuszone i pozbawione wszelkich płynów. Wszystko wewnątrz mnie powoli usychało i zaczynało mi doskwierać pragnienie. Chciałam pić, lecz nie miałam przy sobie ani wody, ani pożywienia. Wszystko zostało bowiem na wielbłądzie. Byłam przerażona. Musiałam jednak szybko coś wymyślić albo zostać tutaj i poddać się skwarowi. Wstałam więc, rozglądając się wokół, czy nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc. Widać było tylko hektary piasku, które zdawały się nie mieć końca. W którą stronę mam się udać? Gdzieś tam musiała przecież być jakaś droga albo znak. Nie wiedziałam, co zrobić ani dokąd pójść. Poczułam się całkowicie bezradna i osamotniona. Spojrzałam w górę, zauważając krążącego nade mną olbrzymiego ptaka. Zdawać by się mogło, że mi się przygląda, ale potem niespodziewanie odleciał. Widać biedak poszukiwał jedzenia na tym totalnym odludziu. A nuż czekał, aż padnę i zostanę jego przekąską. Kto wie, co by mu przyszło do głowy, kiedy głód by go opanował. A jeśli jest już ze mną tak źle i mam omamy? Przypuszczalnie fatamorgana. Gdy się tak zastanawiałam i zerknęłam na jedną z wydm znajdującą się naprzeciwko mnie, coś dziwnego pojawiło się przed moimi oczami. Czarna plama na wzgórzu zdawała się poruszać w moją stronę. Dla pewności zamknęłam oczy i otworzyłam je raz jeszcze. Musiałam mieć pewność czy ta imaginacja rzeczywiście złapała mnie w sidła. Jednak po dokładnym przyjrzeniu się, stwierdziłam, że nie było żadnej czarnej plamy, tylko stali tam ludzie. Przypatrywali się mi przez chwilę, a potem ruszyli w moim kierunku. W pierwszej chwili zaczęłam do nich machać, wzywając pomocy, jakby to był mój jedyny ratunek. Cieszyłam się, że mnie znaleźli i jeszcze dzisiaj będę mogła wrócić do swojego łóżka. Gdy się jednak bliżej przyjrzałam, odnalazłam wzrokiem zbliżających się do mnie Egipcjan. Przypomniałam sobie wtedy tamten dzień i tego mężczyznę. O nie! Na samą myśl serce prawie stanęło mi w gardle. To nie może być prawda! Jak mnie znaleźli? Czy oni naprawdę nie chcą dać mi spokoju? Teraz znów dostrzegłam w sobie zagubienie. Cokolwiek się dzieje, muszę być przygotowana.
— O nie! Już po mnie… zabiją mnie — powiedziałam spanikowana, ledwo wymawiając słowa.
Ostatkiem sił zaczęłam uciekać. Nie mogłam przecież tak stać i pozwolić im na zadanie ciosu — nawet jeśli mieli przewagę. Czy moje małe nóżki będą w stanie przegonić końskie kopyta? Nie. Czy nikt mi już nie pomoże? Moje przemyślenia nie odbiegały od rzeczywistości nawet na krok. W ustach brakowało mi wody, a słońce mnie oślepiało, przez co chwilami nic nie widziałam. Siły słabły, a nogi było obolałe od ton żółtego piachu. Z mojego wigoru nie zostało już nic. Upadłam na ziemię jak suchy liść. Wszyscy mnie okrążyli, jakby szykowali się do ataku. A ja klęczałam, wpatrując się w nich i czekając. Czyżbym była dla nich aż tak groźna? Czy jeden morderca nie wystarczy i muszą przysłać po mnie tylu żołnierzy? Przyjrzałam się im znowu i dostrzegłam, że nie jest ich wcale tak dużo jak przedtem. Na wyciągnięcie ręki stało teraz pięciu ludzi. Nie wiedziałam jednak, czy powinnam się cieszyć z tego powodu. Żaden z nich nie wyglądał na mojego przyjaciela.
Nikt nie powiedział słowa, ale czułam na sobie ich wzrok. Zdawało mi się, że są zdziwieni moją reakcją. Nie rozumiałam tego, lecz przeczuwałam, że niedługo poznam odpowiedź.
Jeden z nich wydawał się nieco inny. Z niewiadomych przyczyn przykuł moją uwagę, ale i ja nie pozostałam mu obojętna. Mężczyzna ten przyglądał mi się uważnie. Był postawny, dobrze zbudowany i mogłabym powiedzieć, że ma około trzydziestu lat. Ubrany w dosyć dziwny, czarny beduiński strój. Przypominał trochę mężczyznę zawiniętego we wszelkiego rodzaju szmaty, jednakże nie byle jakie. Na głowie miał czarny turban, a spod niego wystawały długie do ramion, smoliste, podkręcane włosy. Jego oczy były równie czarne i nieco tajemnicze. Miały w sobie pewien blask, który dodawał mu niecodziennego uroku. Swoją postawą przypominał dowódcę. Na policzku miał namalowany nieznany mi dotąd symbol. Był spokojny, zbyt opanowany, przez co trzymał mnie w niepewności. Nie odzywał się, lecz obserwował, jakby czekał, aż zacznę mówić. Nie mogłam jednak wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Stałam na środku pustyni jak kołek, który zapomniał, gdzie ma się wbić. Chciałam wołać o pomoc, lecz kto by mnie usłyszał na tym dalekim kawałku piachu…
Inny mężczyzna zszedł z konia i podszedł do mnie dosyć gwałtownie. Zrobił to tak szybko, że nie byłam w stanie zareagować. Chwycił mnie za łokieć, krzycząc coś po egipsku. Zabolało mnie, ale nie syknęłam nawet z bólu, nie miałam już siły. Mój organizm był zbyt wyczerpany. Bałam się, a mój strach dał im się we znaki.
Potem zauważyłam jego… Siedział dwa konie dalej od dowódcy. Patrzyłam na niego z odrazą, a mój oddech stawał się coraz cięższy. Wszędzie poznałabym tę twarz. To był on, informator. On również chyba mnie rozpoznał, ale był jakoś niespokojny. Kilkakrotnie jego wzrok spotkał się z moim, lecz nie widziałam już w nim tej pewności co przedtem.
Ledwo przełknęłam ślinę, a strach całkowicie obezwładnił moje ciało. W głowie kłębiły się najczarniejsze myśli, a przed oczami stawały mi obrazy grozy. Próbowałam nad tym zapanować, ale to było zbyt trudne.
A więc to są ci potworni ludzie, których się tak bałam? Mój najgorszy koszmar właśnie stał się rzeczywistością. Teraz byli tu przede mną, znaleźli mnie.
Kilku z nich odsunęło się, odsłaniając pustynię, jakby chcieli pokazać mi, w jakiej sytuacji się teraz znajduję. Najgorsza rzecz, jaka przychodziła mi do głowy to taka, że stąd nie ma ucieczki. Jestem sama i nikt nie jest w stanie mi pomóc. To najgorsze uczucie, jakie może dosięgnąć człowieka. Opuściłam głowę, by za chwile znów unieść ją do góry i raz jeszcze spojrzeć na informatora. Patrzyłam mu głęboko w oczy, by wiedział, że nie boję się ani jego, ani tego, co się teraz stanie. On jednak zachowywał się dziwnie. Przez chwilę nawet myślałam, że ogarnia go strach. Tylko dlaczego? Potem jednak spuścił na chwilę wzrok, by następnie spojrzeć na mnie jeszcze raz i posłać mi nieprzyjazne spojrzenie. Dowódca przyglądał się nam obojgu i jakby czekał na dalszy ciąg wydarzeń.
Siedziałam cicho jak myszka, próbując nie myśleć o swoim położeniu. Wciąż udawałam silną, choć muszę przyznać, że coraz marniej mi to wychodziło. Postawny mężczyzna zsiadł ze swojego wierzchowca i podszedł do mnie ostrożnie.
— Kim jesteś? — spytał.
Nie mogłam jednak wydobyć z siebie żadnego słowa. Tak bardzo się przeraziłam, że odjęło mi mowę. Nagle komunikacja zaczęła sprawiać mi trudność.
— Co tutaj robisz? — próbował znów. — Dlaczego nic nie mówisz? Czemu spoglądasz tak na tego mężczyznę?
Chyba pomyślał, że go nie rozumiem, bo nagle zaczął przemawiać do mnie po angielsku. Nie mogłam przecież się zdradzić, że znam ich język.
— Proszę mi wybaczyć — wymamrotałam delikatnie pod nosem. — Moja ciocia zorganizowała wycieczkę po pustyni, w drodze powrotnej uciekaliśmy przed piaskową burzą. Ja spadłam z wielbłąda, a gdy się podniosłam, już ich nie było, zostałam sama. Unikałam jednak spojrzenia rzucanego mi przez informatora. Starałam się ostrożnie dobierać słowa i na tym się koncentrować. Nawet jeśli to miała być moja ostatnia rozmowa.
— Więc mówisz, że spadłaś i natknęłaś się na burzę piaskową — podsumował.
— Tak było.
— Dziwne, że po ciebie nie wrócili. Zastanawia mnie jednak, dlaczego tak spoglądasz na tego mężczyznę.
Nie byłam pewna czy nie wie, czy tylko udaje. Zdawałam sobie sprawę, że to ostatnie chwile mojego życia. Teraz już było mi wszystko jedno, chciałam już to z siebie wyrzucić.
— Myślę, że pan dobrze wie — parsknęłam. — A nawet jeśli pan nie wie, to powinien pan zapytać o to jego! — krzyknęłam. — Wiem, że przyjechaliście po mnie. Czułam, jak mnie obserwujecie i próbujecie dowiedzieć się czegoś na mój temat. Nie mam jak uciec, więc jeśli musicie mnie zabić, zróbcie to teraz. — Schowałam głowę w dłoniach i czekałam na ostateczny cios.
— Zabić? — zdziwił się. — Dlaczego tak mówisz? Zobaczyliśmy cię z daleka, więc podeszliśmy bliżej. Nie co dzień widuje się dzieci błąkające się na pustyni, w dodatku białe. Mała dziewczynka nie przeżyłaby tu za długo. Pomyśleliśmy, że zabierzemy cię do domu. Nie mamy powodu, by cię obserwować.
Spojrzał szybko na informatora, po czym zadał mu pytanie:
— Czy ty coś wiesz? O czym ona mówi? — Wpatrywał się w niego.
— A bo ja wiem, to chyba przez tę pustynną burzę pomieszało jej się w głowie. Majaczy — parsknął informator.
Z twarzy dowódcy nie mogłam wyczytać żadnej emocji. Nie wiedziałam, o co chodzi. Wszystko to było dla mnie dziwnie podejrzane. Miałam wrażenie, że przede mną toczy się jakaś gra. Tylko dlaczego ja muszę w niej uczestniczyć?
— Nazywam się Fedl Hamza Ardeth Bahl. A to są moi ludzie. Mężczyzna, którego prawdopodobnie pomyliłaś z kimś innym, nazywa się Munna.
— Milo mi pana poznać, ale nie mogłabym go pomylić — odpowiedziałam, delikatnie ściszając głos.
Sama nie byłam już pewna, co się dzieje. Nie myślałam wtedy już o niczym, wiedziałam dobrze, że nie ma już żadnych szans na ratunek. On jednak przypatrywał mi się z niedowierzaniem.
— Ile masz lat? — spytał dowódca.
— Dwanaście.
— Mogę spytać, skąd go znasz?
Mój głos odmówił posłuszeństwa, nie mogłam po raz kolejny wydobyć z siebie dźwięku. Spuściłam wzrok, licząc na wyrozumiałość, ale przez to bardziej go zaciekawiłam.
— Zapewniam, że nie chcemy cię zabić. Nasz plan jest inny, niż myślisz.
— Plan? — spytałam.
— Tak. Zamierzamy odstawić cię do miasta — odpowiedział.
Nie wiem, czy chciał mnie tym pocieszyć, czy uspokoić, ale zaczynało to powoli na mnie działać.
— Jeśli powiem, skąd go znam, wyjdzie, że doskonale pamiętam sytuację, która miała miejsce kilka dni temu, a wtedy na pewno mnie zabijecie, więc z logicznego punktu widzenia lepiej siedzieć cicho — odpowiedziałam grzecznie i spokojnie.
— O jakiej sytuacji mówisz?
— Nie powiem.
Fedl rozejrzał się, jakby chciał się upewnić i wziąć głęboki wdech. Starał się nie naciskać, ale jednocześnie cała ta sytuacja go zbyt interesowała.
— Zapewniam cię, że nie mogłaś go widzieć. Parę dni temu wysłałem go do Alanya, nie mógłby być tutaj w mieście.
— Możliwe, że tam go wysłałeś, ale wcale nie musiał tam być.
Opowiedziałam mu powoli, co widziałam, ale nie wspominałam o tym co mówili. Nie chciałam, aby się wydało, że znam ich język. Musiałam trzymać buzię na kłódkę. Po moich słowach dowódca najwyraźniej się zaniepokoił. Jego oczy patrzyły na mnie uważniej. Jakaś cząsteczka mnie czuła, że w tym wszystkim dostrzega ziarenko prawdy. Spoglądał na mnie teraz zupełnie inaczej. W jego oczach pojawił się gniew, a moje ciało zaczęło drżeć.
— Jesteś pewna?
— Tak — odpowiedziałam niemalże niesłyszalnie.
— Kto był w tym pokoju? — spytał Fedl.
— Kilku mężczyzn. Nie wiem, nie znam ich. Wiem tylko, że jeden z nich miał na ręku tatuaż w kształcie skorpiona. Drugi z kolei był starszy, wąsaty, miał siwe włosy, twarz porysowaną, a wzrok nieprzyjemny — odpowiedziałam.
Jego głos na chwilę ucichł, jakby brakło mu tchu na dalszą konwersację. Po chwili jednak zebrał siły i kontynuował.
— Co robił tam Munna? Czy był torturowany? Zastraszany?! — wypytywał poirytowany.
— Nie, nie był torturowany.
— Czy jesteś tego pewna? — zapytał.
Skinęłam głową.
— Ten z tatuażem to Harris. Starszy mężczyzna z nieprzyjacielskim wzrokiem, jak go nazwałaś, nazywa się Nu’man. To nasi wrogowie — spojrzał krzywo na Munnę. Nie był zadowolony z tego, co usłyszał.
— Daj spokój, chyba nie wierzysz tej dziewczynie? Mogła mnie pomylić z kimś innym. Szkoda na nią czasu. Pustynia dała jej się we znaki, bredzi — tłumaczył się Munna.
Fedl jednak nie był do końca przekonany.
— Czy teraz możecie mnie zabrać do miasta? — spytałam.
— Przykro mi, musisz pojechać z nami — odpowiedział wściekle Fedl.
Nagle u tego spokojnego człowieka, pojawił się agresywny ton. Czyżbym źle postąpiła, mówiąc mu o wszystkim? Obiecał przecież, że zabierze mnie do domu. A teraz? Dlaczego nie ugryzłam się w język?! Wsiadł na konia, czekając, aż ktoś mnie podsadzi na jego wierzchowca. Kiedy jeden z ludzi dźwignął mnie do góry, klamka zapadła. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie wpakowałam się w coś znacznie gorszego niż przedtem. Nie miałam jednak dokąd uciec, a ciotka nie była w stanie mnie odnaleźć. Siedziałam z przodu, ale widok tych dziwnych ludzi wcale nie sprawiał, że czułam się bezpiecznie. Kilku z nich do mnie podeszło. Zawiązali mi oczy, bym nie widziała, co się wokół dzieje. Wszystko było jedną wielką tajemnicą. Nie mogłam tego zrozumieć, bałam się tego, co się ze mną stanie.
Po długiej jeździe w końcu się zatrzymaliśmy. Pomogli mi zejść na ziemię, a potem pchnęli przed siebie. Mój nos wyczuł dziwną woń, przypominało mi to stare skarpety. Najwyraźniej trafiłam do jakiegoś ciemnego, brudnego korytarza. Miałam wrażenie, że to pomieszczenie nigdy się nie skończy. Ciągle tylko szłam i szłam. Wilgoć również dawała się mi we znaki. Opaskę zdjęli mi dopiero w innym pokoju wnętrzu. A wśród tych czystych ścian, poczułam świeże powietrze. Na środku pokoju siedział dość wysoki, postawny mężczyzna z krótko ściętymi czarnymi włosami. Był podobny nieco do Fedla, lecz zdawał się odrobinę starszy. Urodę jednak miał równie ujmującą co dowódca. Patrzył na mnie zdezorientowany. Po czym zapytał w swoim języku:
— Co tak długo, mój bracie?
— Coś mi wypadło — odparł Fedl.
— Zauważyłem. — Uniósł brew.
— Cieszę się.
— Otwieramy przedszkole? — zdziwił się.
— O co ci chodzi?
— Wyruszasz tylko na chwile, a wracasz z… dzieckiem? Jesteśmy strażnikami. Co ona tu robi? — zapytał podniesionym głosem.
— Ta dziewczynka przekazała nam cenne informacje. Wśród nas jest zdrajca — odpowiedział Fedl.
— Czyżby?
Fedl przyglądał mi się, a potem wskazał ręką, abym podeszła bliżej.
— To mój brat. Opowiedz mu, co widziałaś. Pamiętaj, że od niego zależy, co z tobą będzie dalej — powiedział Fedl
Zrozumiałam, że jeśli mu nic nie powiem, to nie zostanę odprowadzona do domu. Tylko co, jeśli opowiem mu o wszystkim, ale on i tak mnie nie wypuści? To zaczynało mnie już przerastać. Mężczyzna wstał i powiedział:
— Widziałaś całe zajście, ale wciąż nie wiemy, co mówili. Poza tym dzieci potrafią mieć przesadnie bujną wyobraźnię.
— Dobrze wiem, co mówili. — powiedziałam lekko podniesionym głosem.
— Doprawdy? — Uniósł brew z niedowierzaniem.
Kątem oka spoglądałam na stojącego Munnę, oddalonego ode mnie o kilka metrów. Był wściekły, lecz starał się wyglądać na opanowanego. Strach powoli wydobywał na światło dzienne jego prawdziwe oblicze. Miałam bowiem nad nim lekką przewagę. Nie wiedział, że znam ich język. Zapadła niezręczna cisza. Spoglądali na siebie, jakby sami szukali winnego. Mężczyzna skinął głową znacząco w stronę dowódcy i w tym momencie wszyscy wyszli. Zostawiając tylko z nim i Fedlem. Czyżby zrozumiał, że wcale nie chcę niczego mówić przy informatorze?
— Teraz nie masz się czego obawiać, możesz mówić — zasugerował.
Wzięłam więc głęboki wdech, by opowiedzieć im każdy szczegół, słyszany na własne uszy. Stojąc tak przed nim, poczułam się znacznie pewniej. Mój strach nagle gdzieś zniknął i zaczęłam mówić znacznie odważniej. Wykrztusiłam z siebie opis Munny, który siedział grzecznie i razem z drugim mężczyzną intensywnie rozmawiał o planie. Dotyczyło to wybuchu i zabicia jakiegoś Muhtadiego. Nie widziałam skruchy w jego oczach. Wydawał się zachwycony tym pomysłem. Wspomniałam również o tym przerażonym chłopcu i jego śmierci.
Zrobiło się nagle strasznie dziwnie. Nikt nic nie mówił i się nie poruszał. Jakby wszyscy zamarli. Ta martwota nie wydawała się dla mnie korzystna. Po chwili jednak grobową ciszę przerwał starszy mężczyzna.
— Ja nazywam się Muhtadi! — krzyknął, jakby dotarły do niego moje słowa. — Jak śmiesz mi się sprzeciwiać. — Był oburzony i szybko usiadł.
W tym momencie wszystko do mnie dotarło. Munna spiskował przeciwko temu mężczyźnie. Popsułam jego plany, oby to tylko się na mnie nie odbiło. Muhtadi zaczął przechadzać się nerwowo po pomieszczeniu. Nie ukrywał swojej wściekłości i niezadowolenia. Każda jego reakcja była teraz znacznie bardziej odczuwalna.
— Tak, teraz wszystko by się układało w całość — powiedział do siebie cichym głosem.
— Dajcie mi tu Munnę! Natychmiast! — krzyknął Fedl.
Wysłał swoich ludzi, by przyprowadzili informatora, lecz zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, zjawił się inny jego człowiek.
— On uciekł! Zdrajca! Poszedł poinformować tamtych! Już ich nie złapiemy! — Był wściekły.
— Na to już nic nie poradzimy, dziewczyna musi tu zostać dla własnego bezpieczeństwa, przynajmniej dopóki go nie złapiemy — powiedział Fedl.
Nim zdążyłam mrugnąć, wszyscy nagle gdzieś zniknęli. Pewnie wyruszyli szukać Munny. Super! Zostawili mnie samą z Muhtadim, który był dla mnie obcym człowiekiem. Coś czuję, że te wakacje będę pamiętać dosyć długo.
Gdy emocję trochę opadły, mogłam znacznie swobodniej przechadzać się po jego komnacie. Wciąż jednak wyjścia były obstawione, jakby bali się, że ucieknę. Przypomniała mi się wtedy ciotka, która również nie pozwalała mi nigdzie chodzić samej. Zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle zobaczę jeszcze dom, mamę. Muhtadi mi się przyglądał, a kiedy zauważył, że najzwyczajniej w świecie się nudzę, to starał się jakoś do mnie zagadać.
— Powiedz, skąd znasz nasz język? — spytał z wielkim zainteresowaniem.
Nie byłam pewna, co stanie się ze mną, kiedy odnajdą Munnę, dlatego też nie powiedziałam do końca prawdy. Uznałam, że tak będzie najlepiej, więc by nie nabrali podejrzeń, wytłumaczyłam, że udzielano mi kiedyś lekcji.
Muhtadi zamyślił się nad tym, co odpowiedziałam, a później zaczął mnie mierzyć wzrokiem z góry na dół. Muszę przyznać, że dziwnie się wtedy czułam.
— Czy mówił ci już ktoś, że jesteś bardzo ładna? — spytał Muhtadi.
Nie odpowiedziałam mu jednak na to pytanie. W szkole uczono nas, że w niektórych społeczeństwach dziewczynki w moim wieku biorą ślub. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że starszy mężczyzna, który mógłby być moim ojcem, zostaje moim mężem. Postanowiłam nie zwracać na niego zbyt dużej uwagi. Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich dowódca.
— Nie znaleźliśmy nikogo — powiedział stanowczym głosem. — Mała musi tu zostać przez kilka dni.
— Będzie spała w ciemnych komnatach — odparł Muhtadi — Przykro mi, nie mamy hotelowych pokoi, nie spodziewaliśmy się gości — dodał, uśmiechając się przy tym.
Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Sam pobyt tutaj przyprawiał mnie o dreszcze. Nie wyobrażałam sobie pozostania w tym miejscu przez kilka dni. Poza tym niedługo czekał mnie lot. Miałam wrócić do mamy, a teraz? Czy ją jeszcze kiedyś zobaczę?
Jeden ze sług Fedla podszedł do mnie i obaj z dowódcą chwycili mnie za rękę. W ten sposób chciał najwyraźniej zaprowadzić mnie do jednej z ciemnych komnat. Zanim jednak zostałam wyprowadzona, udało mi się co nieco usłyszeć na mój temat.
— I co z nią zrobimy? — spytał Muhtadi.
— Co masz na myśli? — odparł Fedl.
— Dziewczyna za dużo wie, a poza tym, jeśli ją wpuścimy, to i tak ją dopadną, wiec prościej będzie ją zlikwidować — powiedział Muhtadi.
— Obiecałem, że jej nie zabijemy i chciałbym dotrzymać słowa. Przypominam ci, że dziewczyna nam pomogła. Gdyby nie ona, może byś teraz nie żył — odpowiedział spokojnym głosem Fedl.
— Dobrze, ale nie możemy jej długo trzymać.
— Zostanie tu do jutra albo przynajmniej do czasu aż ich złapiemy.
— Kiedyś musi wrócić do domu.
Potem głosy były już coraz słabsze. Nie wiedziałam, co się ze mną stanie, ale cieszyłam się, że Fedl stara się jakoś dotrzymać słowa. Chociaż z drugiej strony, przerażał mnie fakt, że w ogóle dopuścili do siebie takie myśli.
Miejsce, do którego zostałam zaprowadzona, było ciemne, bez okien i prawdopodobnie znajdowało się gdzieś pod ziemią. Znalazłam się w pomieszczeniu, gdzie nawet lampa nie chciała świecić. To było przerażające — nie widzieć nawet koniuszka swojego palca. Szybko wywnioskowałam, że prawie nigdy tu nie zaglądają. Kiedy próbowałam się poruszyć, potykałam się o kolejne sprzęty. Gdzie ja niby miałam spać? Na garstce kurzu i brudnych rzeczy? Miałam tylko nadzieje, że niebawem się stąd wydostanę. Kilka minut później usłyszałam pukanie. Byłam tak skupiona na leżących przedmiotach, że nawet nie słyszałam, gdy ktoś podszedł pod drzwi. Czyżby nadszedł mój koniec?
Drzwi się otworzyły.
— Przepraszam za ten nie porządek… — powiedział Fedl, wchodząc z lampką naftową do pomieszczenia. — Nieczęsto tu przychodzimy. Praktycznie rzecz biorąc w ogóle.
— Tak myślałam.
Spojrzał na mnie łagodnie, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
— Przyniosłem małą lampę, byś nie siedziała po ciemku — odparł. Podziękowałam mu za troskę, lecz nawet ten miły gest nie mógł przywrócić mi wewnętrznego spokoju.
— Co zamierzacie zrobić?
— Będziemy musieli go odnaleźć — odparł.
— A ja? Co będzie ze mną?
— Z tobą? — zdziwił się.
— Obiecałeś mi coś, prawda? — powiedziałam stanowczo.
— Wiem, że ci obiecałem, ale to nie ode mnie zależy. Tłumaczyłem mojemu bratu…
— A co on na to? — spytałam niepewnie.
Fedl jednak nie chciał o tym rozmawiać i zmienił temat.
— Jesteś tu na wakacjach z ciocią?
Skinęłam głową. Byłam odrobinę przygnębiona i zaniepokojona całą sytuacją. Spojrzałam mu jednak w oczy, patrzyłam w nie tak, jakby miały pokazać mi przyszłość.
Zapadła cisza i przez chwilę nikt nie powiedział żadnego słowa. Usiadłam na czymś, co przypominało stary zielony fotel. Po chwili jednak przypomniałam sobie coś, o czym zapomniałam powiedzieć wcześniej. Przecież bandyci nie mogli wiedzieć, jak długo stałam tam pod drzwiami, przysłuchując się ich rozmowie. Ten szczegół mógłby być ważny.
— Hm. Przypomniałam sobie coś, być może to nieistotne, ale mówili o Hashmir.
— Hashmir? — wydukał nagle.
— Tak. Rozmawiali o tym, że gdyby im coś nie wyszło, to powinni zaczekać w Hashmir. Słyszałam to od jednego z mężczyzn znajdujących się w tym pokoju — rzekłam.
Fedl popatrzył na mnie, po czym podniósł się i spytał:
— Jesteś tego pewna?
— Tak — odparłam.
Fedl natychmiast wyszedł z pomieszczenia, zupełnie bez słowa. A jeśli to, co powiedziałam, było jednak istotne? Czyżbym naprowadziła ich na dobry ślad? Może, gdy go złapią, to będę mogła jeszcze zobaczyć się z mamą. No, chyba że bardziej sobie tym tylko zaszkodziłam…
Minęło kilka dobrych minut, nim wrócił do pokoju. Bez żadnego wyjaśnienia kazał mi jak najszybciej stawić się u Muhtadiego. Widziałam w jego oczach gniew, lecz bałam się teraz pytać o cokolwiek. Bez żadnego odzewu wstałam z miejsca i wyszłam. Starszy mężczyzna siedział znów na swym fotelu i przypatrywał mi się z kamienną twarzą, przez co ciężko było cokolwiek odczytać.
— Dlaczego pominęłaś tak ważny szczegół!? — krzyknął nagle, oburzony.
Nie wiedziałam, co mogę mu odpowiedzieć. Nie sądziłam, że ta wzmianka mogła być tak istotna. Nie zwróciłam na to wcześniej uwagi.
— Jest jeszcze młoda. Wystarczająco już widziała — powiedział Fedl. — Miała dzisiaj ciężki dzień.
Muhtadi posłał postawnemu mężczyźnie niejasne spojrzenie.
— Hashmir to inaczej dom Aamira. Jest otoczony przez wielu strażników, nie będzie łatwo się tam dostać. Wokół domu jest pełno ludzi. Gdy tylko nas zobaczą, będą strzelać albo uciekną, a wtedy ich nie złapiemy. Musimy mieć dobry plan — rzekł.
Miałam wrażenie, że zapomniał o mojej obecności. Skoro do niczego nie byłam mu już potrzebna, to po co zatem mnie wołał? Dlaczego nie mogę wrócić do domu?
— W nocy jest zmniejszona widoczność. Słyszałam, że w budowie domu Hashmir był mały błąd, o którym niewielu wie. W odległości jakichś pięciu metrów od domu jest maleńka studzienka, podobno przez nią można się dostać do wewnątrz — odparłam.
Nie miałam pewności co do tego wątku w rozmowie, ale jeśli to byłaby prawda, to mieliby znacznie większą przewagę. Obydwaj patrzyli na mnie tak, jakby właśnie spadło im coś z nieba. Chyba potrafiłam zaskakiwać. Może jednak mogłam się do czegoś przydać, a tym samym uda mi się stąd wyrwać.
Po dłuższej chwili namysłu znów zostałam sama z Muhtadim. Fedl zabrał kilku ludzi i wyruszył gdzieś bez słowa. Nie wiedziałam czemu, ale zaczęłam się o niego martwić. W końcu od niego zależało moje życie i czas, jaki spędzę w tej ciemnicy. Chciałam, aby dopadli tego Munnę i innych. By dali mi w końcu spokój. Myślałam tylko o tym, abym mogła bezpiecznie wrócić do domu.
Muhtadi tymczasem oprowadził mnie po pomieszczeniach, jak gdyby nigdy nic. Może to był właśnie jego sposób na pozbycie się złych myśli. Szkoda, że tak nie potrafiłam i moje dumanie skupiało się na aktualnym stanie własnej egzystencji. Cały czas czułam strach gdzieś w środku. Miałam ochotę stąd uciec, ale z drugiej strony, nie mogłam doczekać się końca tej opowieści.
Czekałam więc niecierpliwie. Miałam wrażenie, że świat się zatrzymał, a wskazówki zegara wiszącego na ścianie w ogóle się nie przesuwają. Wszystko tutaj działało tak wolno, jakby czas stanął w miejscu. Nagle w drzwiach znowu pojawił się Fedl. Próbowałam dostrzec, czy jest ranny, ale niczego takiego nie widziałam. „Czyli jednak nic mu nie jest”, odetchnęłam z ulgą. Gdy go zobaczyłam, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Podszedł do mnie gwałtownie i przede mną uklęknął.
— Dziękuję za pomoc, było tak, jak nam powiedziałaś. Znaleźliśmy się w środku, robiąc przy tym trochę porządku w jego domu. Natknęliśmy się nawet na samego Aamira. Zapewniam, nie będzie ci już zagrażał. Niestety nie znaleźliśmy tam śladów Munny. Prawdopodobnie uciekł znowu, jak tchórz, nim tam dotarliśmy.
Poczułam ulgę, która ogarnęła moje wnętrze. Czy teraz będę mogła wrócić do domu i spokojnie zasnąć? Cieszyłam się, że im się udało, lecz stałam teraz przed jedną wielką niewiadomą. A wyrok musiał kiedyś zapaść. Popatrzyłam na Muhtadiego swoimi małymi, niebieskimi oczami. Czekałam, aż wypowie swoją ostateczną decyzję.
— Wybacz. Zapomniałem zapytać, jak masz na imię? — spytał Muhtadi.
— Akira Hudgens.
— Muszę powiedzieć, że mi zaimponowałaś. Dodatkowo mnie ocaliłaś. Nie dość, że mądra z ciebie dziewczynka, to jeszcze i ładna. — Zaczął mi się dziwnie przyglądać.
— Dziękuję.
— Czy nie chciałabyś tu ze mną zostać, w moich skromnych progach?
— Daj spokój to jeszcze dziecko, są ludzie, którzy jej szukają. Ona musi wrócić — wtrącił Fedl.
— Pomarzyć nie można? Coś taki nerwowy? Tak wiem, że musi wrócić.
— To daj jej spokój.
Muhtadi się zamyślił, jakby dotarła do niego cała sytuacja, a uśmiechnięta twarz z powrotem zamieniła się w kamień. Wziął głęboki wdech, by następnie powoli wypuścić zaczerpnięte powietrze i znów otworzyć usta.
— Wiesz dobrze, że Munna będzie ją ścigać, lepiej by jej było przy moim boku — powiedział Muhtadi.
— Ona musi powrócić i żyć dalej własnym życiem. My zajmiemy się nimi tutaj. — Odwrócił się w moją stronę. — Nie musisz się o nic martwić.
Ucieszyłam się, słysząc te słowa i posłałam mu lekki uśmiech, a on go odwzajemnił. „Może te wakacje nie będą takie złe”, pomyślałam.
Gdy tylko nastał nowy dzień, wyruszyliśmy nareszcie do miasta. Czułam ulgę i jednocześnie smutek. Być może gdybym nie przypomniała sobie wcześniej tego fragmentu, to spędziłabym tam znacznie więcej czasu. Nawet polubiłam odrobinę to miejsce, nie było tam aż tak źle, jak wydawało mi się na początku. Jednego mogłoby mi tam brakować — mamy. Schyliłam głowę, a potem przypomniałam sobie słowa siostry mamy, iż te wakacje będą niezapomniane.
Oby to tylko wczasy darowały mi wspomnienia na najbliższych kilka lat, a ludzie Munny nigdy więcej nie zjawili się w moim życiu.
Gdy dojeżdżaliśmy do bram i zobaczyłam ciotkę, trudno było mi się rozstać z Fedlem. Zachował się bowiem jak prawdziwy przyjaciel i dotrzymał danego słowa. Nie sądziłam, że będę w stanie zaufać takiej osobie. Byłam mu ogromnie wdzięczna.
Dopilnowali wszystkiego, nawet poinformowali Merindę i ściągnęli ją po mnie. Musiałam im jednak przysiąc, że wszystko, co widziałam, pozostanie w tajemnicy. Teraz to ja miałam się sprawdzić jako przyjaciel i za nic w świecie nie chciałam tej obietnicy złamać.
Długo ściskałam ramiona Fedla, wiedziałam, że już nigdy go nie zobaczę. Popatrzyłam na niego raz jeszcze i starałam się zapamiętać rysy jego twarzy. Nie jako bandytę, a jako bohatera i mojego przyjaciela. Ucałowałam go w policzek.
Szybko wróciłam do rzeczywistości, kiedy siostra mamy zaczęła panikować, jak tylko mnie zobaczyła. Chociaż z drugiej strony dobrze ją rozumiałam, zniknęłam gdzieś i nie było ze mną kontaktu. Wszystko świetnie, naprawdę, tylko mogłaby mnie aż tak mocno nie ściskać! Przecież żyję i nic mi nie jest — jeszcze.
Wzięła mnie pod opiekę i obiecała, że nic mi się nie stanie. Czułam, że się obwinia, przecież niepotrzebnie. To nie była jej wina. Nie mogła przewidzieć burzy piaskowej i tego, że zostanę sama na pustkowiu. Całe szczęście, iż nikt nie wiedział, co działo się ze mną przez te dwa dni. To by dopiero było, a podejrzewam, że ciotka już w ogóle by się ze mną nigdzie nie wybrała.
Chwyciła mnie mocno, jakby chciała mieć pewność, że się już nie zgubię. Zapewniłam ją jednak, że nie zamierzam już nigdzie odchodzić i ograniczę swoją ciekawość.
Gdy mnie zabierała, odwróciłam na chwilę głowę, by spojrzeć na nich, ten ostatni i jedyny raz, ale znikli całkowicie bez śladu jak pustynne duchy.
Gdy siedziałyśmy w taksówce, ciocia wypytywała mnie i przepraszała zarazem. Nie mogłam jej niczego powiedzieć. Postanowiłam, że nie będę siedzieć cicho, bo tak nie wypada, a żeby ją uspokoić, wymyślałam na szybko odpowiedź. Nie przyszło mi to jednak wcale tak łatwo.
— Jak ciocia wie, zostałam popchnięta, upadłam. Było za późno, by zawołać już kogokolwiek. Gdy burza piaskowa ustała, zaczęłam iść przed siebie, szukając jakiegoś cienia. Potem znalazłam drzewko, usiadłam pod nim, chroniąc się przed palącym słońcem. Tam znaleźli mnie jacyś ludzie i dali mi pić. Przeczekałam noc, a potem odwieźli mnie tutaj. Nie wiem, czy brzmiałam wiarygodnie, ale odniosłam wrażenie, że trochę się uspokoiła. Zaakceptowała moją odpowiedź i nie zasypywała mnie już więcej pytaniami. Poczułam wielką ulgę.
Do hotelu udało nam się dotrzeć pod wieczór, gdzie czekała już na mnie przygotowana kolacja. Co prawda Muhtadi zadbał, abym nie była głodna, w tych jego skromnych progach, jak to sam ujął, więc przełknięcie czegokolwiek jeszcze graniczyło z cudem. Musiałam jednak improwizować.
Na kolacji nie obyło się bez przesłuchania ze strony „kochanych” koleżanek, które były strasznie zaciekawione moim stanem po pobycie na pustyni. Szkoda tylko, że nie pomyślały o tym wcześniej, nim mnie zrzuciły z wielbłąda. W sumie nie mogłam być na nie zła. Gdyby nie one, nigdy nie poznałabym Fedla, mojego prawdziwego przyjaciela. Na wzmiankę o nim, uśmiechnęłam się do siebie.
— Co się tak uśmiechasz? — spytała Marry.
— Tak jakoś — odparłam obojętnie.
— Może opowiesz nam, co się wydarzyło? — spytała Elvira.
Spojrzałam na nie i poczułam, że nie dadzą mi spokoju. Opowiedziałam więc im tę samą wymyśloną historię co cioci, dodając jedynie odrobinę żartu. Tak dla urozmaicenia opowieści.
— To musiało być straszne!
— Nie bałaś się?
— Co jadłaś?
Mówiły na przemian przerażonymi głosami. A ja starałam się utrzymać poważną minę.
— Hm, czy ja wiem, aż tak strasznie nie było. Na pustyni nie ma zbyt wiele jedzenia, oprócz węży, skorpionów czy innych tego typu zwierząt, więc za dużego wyboru nie miałam. Wiecie, jak to jest, kiedy człowiek staje się głodny. — Uśmiechnęłam się. Chciałam zobaczyć ich przerażone miny.
— Że co?! — krzyknęły obie.
Ich miny były bezcenne, ale uważałam, że za ten ich wybryk należał im się mały psikus. Nie mogłam puścić im tego płazem. Kiedy już się zdenerwowały, wyjaśniłam im, że miło było zobaczyć je w takim stanie. Opowiedziałam, że byłam karmiona normalnymi rzeczami i to nawet lepszymi niż tutaj w hotelu. Co akurat pokrywało się z prawdą. Zauważyłam też, że tak odepchnięci wcześniej przez dziewczyny Egipcjanie, bez obaw do nich podeszli. Tym razem jednak prowadziły z nimi normalną konwersację, mało tego, nawet zaczęły się z nimi bawić. Czy naprawdę te dwa dni tak strasznie na nie wpłynęły, czy też nagle zmądrzały? Byłam pod wrażeniem. „Widać dużo się zmieniło podczas mojej nieobecności”, zaśmiałam się w duchu. Wieczorem każdy z nas leżał już w swoim pokoju. Nikt nie krzyczał, nikt nic nie mówił, każdy grzecznie się położył. Dziewczyny zasnęły nawet szybciej. Czyżby to była zasługa ciotki, która zapewne przemówiła im do rozsądku. Ciekawe…
Ciężko mi było usnąć tego wieczoru. Wspomnieniami wracałam do ludzi, którzy okazali się przyjacielscy. Na nowo przypominałam sobie ich twarze, szczypiąc się delikatnie w rękę, czy na pewno to wszystko się zdarzyło. Jednak po bólu, jakiego doznałam, powiedziałam sobie: „tak, to się stało”.
Po tylu przygodach powrót do kraju wydawał się całkiem odpowiedni. Z początku cieszyłam się na przyjazd tutaj, bo nigdy wcześniej nie byłam za granicą. Niemniej jednak po wszystkich moich doznaniach, byłam pewna, że najlepiej jest w domu. Radość, która mnie ogarniała, była nie do opisania. Jednak było coś, co nie dawało mi spokoju. Moje obawy dotyczyły Munny oraz tego, co się teraz ze mną stanie. Chciałam walczyć z niepewnością, która mnie ogarniała. Choć przyznam szczerze, że nie było to wcale łatwe. Musiałam uwierzyć, że wszystko zostanie dopilnowane i odpowiednio zakończone. Spojrzałam w kierunku hotelu, myśląc, że jestem tu po raz ostatni. Z jednej strony nie czułam tęsknoty za tym budynkiem, choć z drugiej, będzie mi brakowało tego morza oraz tych cudownych kolorów, których nie znajdę u siebie w domu. Szkoda, że nie mam aparatu fotograficznego, który mógłby zatrzymać tę chwilę na zawsze. Ach…
* * *
Siedząc w autokarze, spoglądałam przez szybkę, sprawdzając, czy wszyscy już wsiedli. Widziałam, jak przy wejściu młody Egipcjanin wręcza Elvirze kwiat, który prawdopodobnie zerwał w hotelowym ogrodzie. Przyjęła go z uśmiechem, chociaż jej wyraz twarzy sugerował lekkie wzruszenie. Aż dziwnie było widzieć ją w takim stanie. Pierwszy raz widziałam emocje wywołane przez drugiego człowieka, co w jej przypadku nie zdarzało się prawie w ogóle.
Pożegnała się i usiadła zaraz za mną. Po raz pierwszy zrobiło mi się jej żal. Tylko nie umiałam jej teraz nic powiedzieć. Dobrze, że była tam Marry, która nie przeszła obojętnie i ją przytuliła.
Gdy dojeżdżaliśmy do portu lotniczego, nasz autokar został nagle zatrzymany przez miejscowych strażników. Tak po prostu i bez podania powodu. Wystraszyłam się, a w brzuchu zaczęłam odczuwać lekki dyskomfort, jakby to zdarzenie nie było całkowicie przypadkowe. Nie odezwałam się jednak, ale bacznie obserwowałam całą sytuację.
Strażnicy kazali wszystkim wyciągnąć paszporty, jak jakimś przestępcom. Nie zachowywali się zbyt normalnie, tylko jakby kogoś szukali. Na myśl nasuwało mi się jedno pytanie — kogo? Przełknęłam ciężko ślinę i pomyślałam o sobie.
Jeden z mężczyzn spoglądał na mój dokument, zerkając na mnie dziwnie, jakby znalazł coś, czego szuka, ale bez pewności. Od tej całej sytuacji zaczęło robić mi się duszno, a po czole spłynęła mi kropla potu. Wytarłam się szybko, kiedy ten na chwilę się odwrócił. Nie mogłam pozwolić, by czymkolwiek dać im znak. Wartownik wyciągnął nagle telefon i zadzwonił. Niechętnie oddał mi paszport, ciągle spoglądając, jakby coś mu we mnie nie pasowało. Tylko co? Czy ja naprawdę mam na czole narysowane „To ja!”?
A jeśli ten celnik to jeden z ludzi Munny? Musiałam zachowywać się normalnie, co w tej chwili było niezmiernie trudne. W końcu mężczyzna opuścił autokar. Gdy drzwi się zamknęły, odetchnęłam z ulgą. W myślach powiedziałam sobie tylko jedno: „chcę do domu, niech to wszystko się skończy”.
REZYDENT
Oczekiwany dzień zawsze nadejdzie. Tylko musisz być cierpliwa.
Dom Akiry pięć lat później
Akurat pisałam pracę domową o wojnie secesyjnej, kiedy usłyszałam okrzyk radości mamy, która właśnie wpadła znienacka do pokoju.
— Hiszpania! — krzyknęła szczęśliwa.
Upuściłam pióro i zdezorientowana jej reakcją odwróciłam się do niej.
— Słucham!?
Kompletnie nie mogłam zrozumieć, o czym mówi. Dopiero po chwili zaczynało do mnie coś powoli docierać.
Fakt, ostatnio spędzałyśmy razem dużo czasu na szukaniu czegoś ciekawego na wakacje, ale nie było to takie łatwe. Oferty, na których nam zależało, były nieaktualne z powodu trwającego jeszcze okresu zimowego. Nic dziwnego w końcu był siedemnasty lutego. Tylko czy mamie mogłoby chodzić właśnie o to? Niemożliwe.
— Jedziemy do Hiszpanii! — krzyknęła z lekkim piskiem, ucieszona jak małe dziecko. — Mówię ci, to będzie świetne miejsce.
Wpatrywałam się w nią — niesamowite, ile w tej jednej chwili mieściło się w niej radości. Szczerze mówiąc, to jeszcze w takim stanie nigdy jej nie widziałam. Cały czas odnosiłam wrażenie, że to jeden wielki żart. Dopiero gdy wręczyła mi zdjęcia hotelu oraz pokazała rezerwację, zaczęłam odczuwać szczęście.
— Wow! — krzyknęłam zachwycona.
Myślę jednak, że moja mina w tym momencie była nie do opisania.
— Zaskoczona?
— Tak i to bardzo! Naprawdę piękny!
— Wiedziałam, że ci się spodoba. Co jak co, ale pomysł miałam naprawdę dobry — mówiła zadowolona z siebie.
— Pomysł?
— Tak! Gdybym ci już wcześniej powiedziała, to na pewno nie miałabyś takiej miny, a więc warto było.
— Dzięki, mamo — powiedziałam ściszonym głosem.
— Nie podoba ci się? — zdziwiła się.
— Jasne, że mi się podoba! Cieszę się po prostu, że w końcu mnie posłuchałaś odnośnie do potrzebnego ci odpoczynku.
— Wiesz, przemyślałam to sobie wszystko i chyba masz rację.
Byłam zadowolona z tego, co mama mi powiedziała. Wiedziała dobrze, że zawsze chcę dla niej jak najlepiej. Ilekroć miała problem, zgłaszała się do mnie, a ja udzielałam jej rad. Nawet jeśli z początku ich nie rozumiała, to i tak zawsze przyznawała mi później rację. A od śmierci ojca miałyśmy tylko siebie, musiałyśmy się jakoś wspierać.
— To kiedy jedziemy? — Podniosłam brew, czekając na odpowiedź.
— Jutro — oznajmiła spokojnie.
Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Jakiegokolwiek. Po prostu nie zdołałam. Kompletnie osłupiałam. Czy moja mama zwariowała?
— Tak szybko?!
— Tak. O dziesiątej musimy być już na lotnisku.
— O dziesiątej?! — krzyknęłam.
— Wybacz, ale już wcześniej zarezerwowałam bilety, nie chciałam ci o tym mówić. To miał być taki podarunek. — Uśmiechnęła się figlarnie.
— Jak ci się do wakacji nie paliło, to tak teraz chyba się zagotowałaś.
— Sama mówiłaś, że im szybciej, tym lepiej.
— Nie sądziłam, że tak to podziała. Szybka jesteś — dodałam, śmiejąc się w duchu.
— To źle? Jak chcesz, to mogę odwołać rezerwację — powiedziała, udając smutek.
— Nie, nie. Po prostu mnie zaskoczyłaś. Tylko jest jeden problem.
— Jaki? — spytała.
— Jest tyle do zrobienia. Jak ty chcesz zdążyć na jutro? No i jest jeszcze coś…
— Nic się nie martw, ze wszystkim sobie poradzimy. O co chodzi z tą drugą rzeczą do zrealizowania?
— Muszę oddać zadanie w przyszłym tygodniu.
Popatrzyła na mnie i zaczęła się śmiać. Jej wszystko wydawało się takie proste. Niekiedy nie mogłam tego zrozumieć.
— Inne dzieci chciałyby, żeby mamy zabierały je na takie wakacje i to w czasie trwającego roku szkolnego. A ty się martwisz o zadanie? — zdziwiła się.
— Po prostu nie mogę tego zawalić. W dodatku jest kwestia spakowania walizek.
— Walizki są już spakowane. Twoje również.
— Prawie jak ekspres — zaśmiałam się.
— Przecież nie będę na ciebie czekać — powiedziała, pokazując na walizki, które były schowane pod łóżkiem tak, żebym ich nie widziała.
— Sprytnie.
— Zrobiłam to, kiedy byłaś jeszcze w szkole. Zawsze możesz je przejrzeć jeszcze raz, jeśli coś ci się nie spodoba. Uznałam, że szkoda tracić na to czas. Co do szkoły… — zatrzymała się na chwilę, jakby chciała znaleźć odpowiednie słowo.
— Tak?
— Nie musisz się o nic martwić, bo rozmawiałam z twoją wychowawczynią. Powiedziałam jej, że ciocia Susan jest ciężko chora i musimy do niej jechać. Dlatego nie możesz na razie dostarczyć zadania domowego i zrobisz to, gdy tylko wrócisz.
Stanęłam jak wryta, nie wiedząc, czy przypadkiem moja mama nie najadła się szaleju. Od kiedy to ona wymyśla historie i zachowuje się aż tak nieracjonalnie?
Popatrzyłam na nią przez chwilę.
— Ale my nie mamy żadnej cioci Susan — oznajmiłam.
— Tak, ale ona o tym nie wie.
W tym momencie nasunęło mi się jedno pytanie. Od kiedy moja mama kłamie?
— Kupiła to? — wydukałam zdziwiona.
— Nie miała wyjścia, musiała.
— Jesteś niesamowita, mówił ci to ktoś?
— Wiem. Ktoś musi być w tym domu. Tylko nie myśl, że zadanie cię nie będzie obowiązywać. Jak tylko wrócisz, musisz je donieść jak najszybciej. Zobaczysz, będzie fajnie. — Uśmiechnęła się uradowana, jakby zrobiła najlepszą rzecz w swoim w życiu.
W sumie takiego zagrania z jej strony to się nie spodziewałam. Nie sądziłam, że moja mama może być tak pomysłowa. W zasadzie to chyba była moją jedyną dobrą nutką, która mi się w życiu przydarzyła. Wstałyśmy wcześnie, tak jak chciała, by tylko się nie spóźnić.
Przygotowane do wymarszu, zamówiłyśmy taksówkę. Wszystko działo się tak szybko, że nie byłyśmy pewne, czy na pewno spakowałyśmy wszystko. Kiedy siedziałyśmy w samochodzie, nie było już wyjścia, nie dało się cofnąć. Teraz musiałyśmy zrobić krok do przodu i ruszyć pewne siebie.
Długo jednak próbowałyśmy odnaleźć się na lotnisku. Ciężko nam było zapanować nad nową sytuacją, ale w końcu dałyśmy radę. Siedząc już w olbrzymim samolocie, zamówiłyśmy sobie coś do jedzenia i picia. Nie mogłyśmy przecież lecieć głodne. Poza tym lot zapowiadał się na długi i wyczerpujący.
Nie pamiętam dokładnie godziny przybycia, ale wydaje mi się, że na miejscu znalazłyśmy się gdzieś koło dwudziestej.
Wychodząc z samolotu, byłyśmy zmęczone. Marzyłyśmy, aby być już w hotelu, a potem zanurzyć nasze stopy w morzu. Jednak na tę chwilę musiałyśmy jeszcze poczekać.
Obok lotniska stał już nasz autokar, który miał nas zawieźć w wyznaczone miejsce. Po drodze jednak zatrzymywaliśmy się, aby odwieźć wszystkich pasażerów do odpowiednich hoteli. Wszystko zajęło nam jakąś godzinę dłużej, niż przypuszczałyśmy. Nie byłam tym jakoś specjalnie zawiedziona, bo mogłam przy okazji pooglądać miejscowości, przez które przejeżdżaliśmy. Jakie to ekscytujące, kiedy możesz ujrzeć zupełnie nowe rzeczy i wiedzieć, że to wcale nie jest sen. Przyjemne uczucie…
W końcu, po długiej i wyczerpującej podróży udało się nam dotrzeć do celu. Bezstresowo zarejestrowałyśmy się w recepcji, nie ukrywając swojej radości. Następnym krokiem było odniesienie walizek do pokoju. Kiedy już to zrobiłyśmy, musiałyśmy w końcu coś zjeść. Oto chwila, nad którą czekałam. Dlatego też dosyć szybko pojawiłyśmy się w stołówce, gdzie został dla nas przyszykowany posiłek. Zapach przyrządzonej potrawy unosił się w powietrzu niczym aromat świątecznych dań. Był on typowy dla tradycyjnego hiszpańskiego jedzenia. Głównie: tortilla española oraz botifarra. Do tego wszystkiego podano nam słodkie ciasta i coś do picia. Ach, co za smaki! Miałam wrażenie, że mogłabym jeść to bez końca. Oczywiście na dłuższą metę musiałabym pewnie pozbyć się z domu wagi, abym nie widziała stopniowego zwiększania się mojej masy.
Po udanym i pysznym posiłku przyszedł czas na bliższy kontakt z morzem. Mimo słabo widocznego brzegu nie mogłyśmy się powstrzymać, by nie zamoczyć odrobinę nóg. Strasznie mi tego brakowało tak jak szumu odbijających się fal. Ach, gdyby można było wziąć ze sobą kawałek morza, już dziś znalazłby się w moim ogrodzie! Nie ukrywałam radości i uśmiechu na twarzy. Nie tylko ze względu na wodę, ale też na mamę. „To nasz pierwszy taki wyjazd i zapewne nie ostatni. Już moja w tym głowa”, powiedziałam w duchu.
Czułam, że te wakacje będą wyjątkowe.
Nad ranem obudziło mnie słońce, którego ciepłe promienie zaglądały przez okna. Co za miłe uczucie, które prowadzi do porannego szczęścia. Aż chce się wstać, by nie marnować ani jednej sekundy życia. Całkiem inaczej niż u nas o tej porze roku. Coś pięknego i fascynującego zarazem. Nie mogłam się oprzeć, więc podeszłam do drzwi balkonowych. Zachwycona otworzyłam je, by poczuć jeszcze trochę tego ciepłego dotyku. Uwielbiałam to. Podchodząc bliżej, zerknęłam zaciekawiona w głąb hotelowego ogrodu. Zauważyłam rezydenta, który się po nim przechadzał. Najwyraźniej nie tylko ja cieszyłam się ze światła, które nas otoczyło.
Czar jednak prysł, kiedy mama się przebudziła i zaczęła się zbierać na posiłek. Wchodząc do środka, oniemiałam. Przyznam szczerze, że dopiero teraz zwróciłam uwagę na wielkość jadalni. W kątach stały duże wazony z pięknymi bladoróżowymi kwiatami. Drzwi stołówki były otwarte dla każdego, jakby mówiły „wejdź i zjedz”.
Każdy tutaj mógł rozpocząć swój posiłek ze świeżym powiewem wiatru. Mogliśmy spokojnie wybrać, czy chcemy zjeść śniadanie w środku, czy też na zewnątrz. To dosyć dobre rozwiązanie, ponieważ każdy z nas jest inny, a nie we wszystkich hotelach jest to dostrzegane. Otwarta przestrzeń nie zagrażała intensywnemu zapachowi chleba. Każdy szczegół był tutaj odpowiednio dobrany.
Nie czekając długo, wzięłam do ręki jeden z talerzy, który leżał na stole obok łyżek i filiżanek. Czas zacząć szukać czegoś dla siebie do jedzenia. Dużą wygodą było to, że mogłam brać to, co tak naprawdę chciałam, ponieważ w ofercie znajdowało się wszystko — all inclusive.
W sumie to nie wiem, czy powinnam uznać to za zaletę. Taka liczba dań prowadzi do niezdecydowania. Osoby próbujące utrzymać dobrą wagę nie miałyby tu szans. Pewnie dlatego większość ludzi jeździ na wakacje raz w roku.
Rozglądałam się po stołach z przysmakami.
— A może zjadłabym to… albo to — mówiłam do siebie.
Mój żołądek jednak nie byłby w stanie tego pomieścić. Uznałam, że najlepszym rozwiązaniem będzie skupienie się na drobniejszych rzeczach. Mimo że chęć spróbowania wszystkiego bardzo dawała mi się we znaki. Wzięłam więc świeże pieczywo, sok pomarańczowy, kilka babeczek i stanęłam w kolejce po jajecznicę, której zapach i widok przyprawiały mnie o zawrót głowy. „Oby tylko starczyło też i dla mnie”, zaśmiałam się w duchu.
— Witam! Głodna? — spytał ktoś za moich pleców. Odwróciłam się delikatnie, by sprawdzić kto to.
— Aaa… to pan. Witam również. — Uśmiechnęłam się.
Okazało się, że to nie kto inny jak nasz rezydent. Stał teraz za mną w kolejce. Czyżby i jego skusił zapach jajecznicy i skłonił do stania w tym tłoku? Nie chciałam wyjść na wpatrującą się w jedzenie oślicę.
— Aż tak to widać? — spytałam.
— Nie, nie, tak tylko pytałem. Może… Trochę tak wygląda, kiedy przebierasz nogami w miejscu. — Zaśmiał się.
— Będę więc ostrożna następnym razem. — Uśmiechnęłam się do niego speszona tą sytuacją.
W dodatku odniosłam wrażenie, że ze mnie szydził. Zabrałam więc swoją porcję jajecznicy i poszłam w kierunku stolika, przy którym siedziała mama już z wybranym posiłkiem. Chociaż jedna z nas była zdecydowana i zajęła miejsce. Patrząc na ten jej sekretny uśmieszek, wiedziałam, że przyglądała się naszej rozmowie. A więc teraz czeka mnie spowiedź. Czasem myślałam, że mama po prostu minęła się z powołaniem.
Musiałam coś szybko wymyślić, abym przez jej pytania nie zadławiła się kawałkiem jedzenia. Poza tym w samolocie miałam czas na przemyślenie wszystkiego. A te wnioski z mojej perspektywy wydawały się znacznie ważniejsze niż to, czego chciał ode mnie rezydent.
— Zanim cokolwiek powiesz, chcę cię o coś spytać.
Byłam z siebie dumna, że zdołam ją wyprzedzić i zmieniłam bieg rozmowy.
— Pytaj — powiedziała.
Wzięłam więc głęboki wdech, a po chwili delikatnie wypuściłam powietrze z ust.
— Powiedz mi, dlaczego tak właściwie tu jesteśmy?
Widziałam, że ciężko przegryzła kawałek chleba i wyczułam u niej lekkie zakłopotanie. Mimo to nie poddawałam się i postanowiłam przejąć pałeczkę.
— Nigdy razem nie wyjeżdżałyśmy, skąd ta nagła zmiana? — kontynuowałam.
Chwilę się zastanowiła, jakby szukała odpowiednich słów.
— Czy nie mogę spędzić trochę czasu z córką?
Mimo że na jej twarzy pojawił się uśmiech, nie przekonał mnie do wiarygodności jej słów. Czułam, że jest coś na rzeczy. Obawiałam się najgorszego.
— Spędzić czas? — Zdziwiłam się. — Cieszę się…
— Ale?
— Mam wrażenie, że czegoś nie chcesz mi powiedzieć.
— Niby czego?
Popatrzyłam na nią. Byłam przygotowana na wszystko.
— A więc?
— Dostałam wyższe stanowisko w pracy — zaczęła.
Przerwałam, ciesząc się z jej szczęścia, wiedziałam dobrze, jak jej na tym zależało.
— To wspaniale! — krzyknęłam. — Co było złego w tej wiadomości? Czemu nie powiedziałaś od razu?
Cieszyłam się, nie wiedząc, że za chwilę spadnie na mnie grom z jasnego nieba.
— Dlatego, że… — Przełknęła z trudem następny kęs. — Przenoszą mnie.
— Jak… jak to cię przenoszą? Dokąd? — spytałam zszokowana.
— Do Vancouver.
— Jak to do Vancou… Czekaj, to niezły kawałek od Fort Wayne.
— Niestety…
— Moja szkoła… Będę musiała ją rzucić albo przenieść się tam. — Próbowałam to sobie jakoś poukładać w głowie.
— Właśnie w tym jest problem, że nie możesz ze mną jechać.
— Ty chyba żartujesz?
— Nie, nie żartuję. Po pierwsze twoja szkoła, a po drugie szef… — nie zdążyła dokończyć.
— Moja szkoła?! Co szef? Nie pozwolił mnie tam zabrać? Jak chcesz się widywać? Już wcześniej było ciężko.
Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie do mnie mówiła. Jak ona wyobrażała sobie nasze dalsze życie?
— No właśnie… Widywać będziemy się rzadko, chyba że więcej zarobię, to może uda mi się przyjechać. Niedługo zresztą będziesz miała osiemnaście lat. Myślę, że nie będę ci już potrzebna i będziesz decydować za siebie.
— Niepotrzebna? Czy ty się w ogóle słyszysz?
— Tak, a poza tym wnioskuję, że się to może udać. Chociaż nie wiem, może powinnam to odwołać i zostać z tobą. — Popatrzyła tak, jakby liczyła, że to ja podejmę decyzję.
Ciężko się tego słuchało, chociażby z tej racji, że już wcześniej miałyśmy słaby kontakt. A teraz? Miałybyśmy mieć jeszcze gorszy.
Zaczęłam rozumieć, ten nagły wyjazd. Byłam na nią wściekła, ale wiedziałam, że nie mogę tego okazać, to było jej marzenie.
— Będzie ciężko — zaczęłam — ale damy radę. Trudno, od czego są kamerki internetowe.
Chciałam ją jakoś pocieszyć i podnieść na duchu.
Wiedziałam, że to dla niej bardzo ważne. Dlatego też nie mogłam pokazać, jak bardzo mi się to nie podoba.
— Co?
— Ale pies zostaje ze mną — zażartowałam, chociaż w gruncie rzeczy chciałam, by tak było.
— Naprawdę się zgadzasz? — spytała dla pewności.
— Tak.
Słysząc to, uśmiechnęła się, a nawet uroniła kilka łez ze wzruszenia.
— Tak, zostanie z tobą, jeśli tylko tego chcesz — oznajmiła.
Po tej miłej pogawędce oraz wiadomościach, które nie mieściły mi się w głowie, zapadła cisza. Mama, by ożywić rozmowę, przypomniała sobie poprzedni temat. Z dziwnych przyczyn, wiedziałam, że do niego powróci.
— Ładny ten nasz rezydent, czarne włosy, karnacja, oczy. Szczuplutki. No i jest taki młodziutki, wszystko w twoim typie — powiedziała nagle. — Trzeba go było do stolika zaprosić, biedak teraz będzie jadł sam.
— Szczuplutki? — zdziwiłam się. — Może i jest, ale co z tego? Lepiej, żeby był taki niż jak koleś, który pakuje, a ma siarkę zamiast mózgu — odparłam szybko i zjadłam pierwszy kęs.
— Ach tak…
— Nie jest zły, jeśli o to ci chodzi, ale nie przyjechałam na wakacje, by szukać chłopaka bądź podrywać jakiegoś rezydenta, zresztą i tak pewnie ma dziewczynę. A zaprosić do stolika go nie mogę, bo by to dziwnie wyglądało — oznajmiłam.
— Czyli jednak ci się podoba. — Klasnęła nagle w ręce ucieszona.
— Nie, po prostu wyprzedzam twoje następne pytania — powiedziałam, biorąc ostatni kęs i czekając na nią.
Dobrze wiedziałam, jakie myśli zaczęły krążyć jej po głowie. Nie mogłam jednak na to pozwolić. To, że ona wyjeżdża, to nie znaczy, że znajdzie mi zastępstwo za siebie.
Gdy skończyła jeść, udałyśmy się do recepcji, gdzie czekał już na wszystkich urlopowiczów rezydent. Miał się z nami spotkać zaraz po śniadaniu. Opowiadał o wycieczkach, które można odbyć na własną rękę lub z nim jako przewodnikiem. Nie byłam tym zainteresowana, miałam dość po ostatnich takich wyprawach, które zdarzyły się kilka lat temu. Przez nie długo męczyły mnie koszmary. Nie chciałam znowu pakować się w jakieś tarapaty. Muszę przyznać, że jego oferty brzmiały zachęcająco. Musiałam jednak trzymać dystans. Rozmawiał tak chyba przez półtorej godziny, a wszyscy byli wpatrzeni w niego jak w obrazek. Widać dużo osób zainteresowało się jego propozycjami, o czym świadczyła lista zapisanych. W końcu wszyscy się rozeszli, tylko mnie i mamie jak zwykle było ciężko wstać. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, co mama tak naprawdę zamierza.
Początkowo chciała zapytać o wycieczkę, przynajmniej tak mi powiedziała, a później nawet doszły informacje prywatne. Chyba zacznę omijać tego rodzaju spotkania.
— Jest pan może Hiszpanem? — spytała wprost.
— Tak, zgadła pani — odpowiedział uprzejmie i się uśmiechnął.
— A mogę spytać, ile ma pan lat?
Nie byłam w stanie się odezwać. Czułam, że mama powoli zaczyna przeprowadzać wywiad środowiskowy. Speszyłam się.
— Oczywiście. Mam dwadzieścia cztery lata.
— Bardzo pan młody i niewiele starszy od mojej córki — powiedziała, uśmiechając się i spoglądając raz na niego, a raz na mnie.
Dziwnym trafem wyczuwałam pewną intrygę z jej strony.
— Doprawdy? A w jakim wieku jest córka? — spytał zaciekawiony.
— Ma 17 lat.
— Czyli jeszcze rok do osiemnastki. — Uśmiechnął się, spoglądając na mnie. — Ale panie są podobne. — Odwrócił się w moją stronę. — Urodę to chyba po mamie odziedziczyłaś. Dałbym sobie głowę uciąć, że panie są raczej siostrami. Wyglądacie bardzo młodo i do tego brunetki. — Zaśmiał się.
— A dziękuję, dziękuję, ale pan miły. Czyli lubi pan brunetki? — zapytała zaciekawiona mama.
— Tak, bardzo lubię. Proszę mi mówić tak nieformalnie, nazywam się Simon Gonzales.
— Miło mi pana poznać. Ja jestem Jane Hudgens, a to moja córka Akira.
Przywitałam się, a potem szybko odciągnęłam mamę, by nie zaczęła wypytywać Simona o cały życiorys, jak to zawsze robiła. Tego tylko brakowało, jeszcze chwila a uznałby nas za natrętne. Swoją drogą ciekawe, czy mama szuka partnera dla mnie, czy może dla siebie. Cokolwiek to jest, oby się nie zdarzyło.
Wieczorem postanowiłyśmy wybrać się na trochę do miasta, by pozwiedzać okoliczne zakątki. Nie można było ciągle siedzieć w hotelu. Poza tym, kto wybiera się na wakacje, by siedzieć wyłącznie w budynku? No dobra, może są tacy ludzie, ale ja do nich nie należę. Zapowiadało się wspaniale, w końcu bez żadnego ryzyka wpadnięcia na jakieś nietypowe osoby. To było dobre zajęcie dla mamy, przynajmniej nie torturowała rezydenta. A ja tymczasem mogłam zająć się poznawaniem nowych miejsc. Zaglądałyśmy do wszystkich zakamarków w sklepach, oglądając powoli każdą interesującą nas rzecz. W końcu, wychodząc z ostatniego sklepu, zauważyłyśmy, ile czasu przez to straciłyśmy. Gdy wychodziłyśmy, świeciło jeszcze słońce, a teraz było całkiem ciemno. Gdyby nie oświetlenie, wszyscy pewnie wpadaliby na siebie. Jak ten czas leci przy dobrej zabawie. Najlepsze było jednak to, że nie przejmowałam się tym ani trochę. Mimo późnej pory nawet mama chciała koniecznie jeszcze na coś popatrzeć, więc zostałam i czekałam. Nie chciałam stać jednak bezczynnie, więc też zaczęłam coś oglądać, ale w widocznym miejscu, by wychodząc, mogła mnie odnaleźć. Nie zdążyłam dokładnie obejrzeć tych rzeczy, ponieważ zostałam wypchnięta przez kolejkę dalej. Moją uwagę przyciągnęło małe niebieskie pudełko. Chciałam mu się przyjrzeć bliżej, ale przez to wpadłam na kogoś. Odwróciłam się ostrożnie, by przeprosić nadepniętą przeze mnie osobę.
— Przepraszam, nie zauważyłam pana — powiedziałam, próbując go ominąć, by ruszyć przed siebie, ale był szybszy i mnie zatrzymał.
Nie był to nikt inny jak nasz rezydent. Miałam szczęście, wpadłam na niego, nawet bez pomyślenia o nim. Nie chciałam jednak tak z nim stać, by mama nas nie zauważyła, bo natychmiast przyszłaby tu dokończyć swój wywiad.
— Nic się nie stało. Zaczekaj, proszę, mów mi Simon. — Uśmiechnął się do mnie.
— Dobrze, Simon. — Odwzajemniłam uśmiech.
— Jesteś tu sama czy z mamą? — zapytał, rozglądając się trochę.
— Nie jestem sama, mama jest tam. — Pokazałam mu. — Na zakupach? — zwróciłam się do niego.
— Tak, próbuję kupić jakąś biżuterię, ale nie znam się za bardzo na tym. Słuchaj, może mi pomożesz? — powiedział z błyskiem w oku.
W sumie musiałam zaczekać na mamę, która najzwyczajniej w świecie, w ogóle się nie spieszyła. Dlatego też przystałam na jego propozycję.
— Czemu nie — odparłam — A co byś chciał kupić? Kolczyki, naszyjnik, bransoletkę, a może i pierścionek? — Popatrzyłam na niego, czekając na jakąś podpowiedź.
— Nie mam pojęcia, a co jest lepsze?
— Czyli nie masz jeszcze planu. — odpowiedziałam tak, jakby wcale mnie to nie zdziwiło.
— Co proponujesz?
— Hmm… Dla dziewczyny? — spytałam wprost.
— Dla znajomej. — Uśmiechnął się miło, lekko zawstydzony.
— OK. To w takim razie poszukajmy czegoś dla twojej znajomej.
Widziałam niedaleko mały sklepik z miejską biżuterią. Postanowiłam więc zajrzeć do niego w poszukiwaniu czegoś konkretnego. Przypadła mi do gustu pewna bransoletka. Nie wiedziałam, czy będzie dla niej odpowiednia, lecz była pięknie wykonana. Od razu rzuciła mi się w oczy, była dosyć szeroka, niebieska, z drobnymi białymi kamyczkami. Nie wyglądała jak milion dolarów, ale coś miała w sobie. Nie wiedziałam, czy wybrance Simona przypadnie do gustu, ale moim zdaniem zasługiwała na zakup.
— Myślę, że to będzie dobry prezent, ale nie wiem, może się mylę. — Popatrzyłam na niego, czekając na jakąkolwiek reakcję.
— Niesamowite — odparł ze zdumieniem. — Miałaś do wyboru złotą bransoletkę z brylantem i inne tego typu rzeczy, a ty wybrałaś zwykłą niebieską?
— Co w tym dziwnego?
— To, że większość dziewczyn przeglądałaby stoiska ze złotem, a ty nawet nie popatrzyłaś w tamtym kierunku — zdziwił się.
— Czy każda dziewczyna musi patrzeć tylko w jednym kierunku?
— Nie… ale…
— Po prostu nie przepadam za żółtym złotem, stanowczo wolę białe, a tu go nie ma. Poza tym ta bransoletka ma coś w sobie, mimo iż jest prosta. Moim zdaniem to doskonały prezent. Możesz ją kupić lub wybrać coś innego. Decyzja należy do ciebie. Przepraszam, ale muszę już iść.
Pożegnałam się, odwracając na pięcie i kierując się w stronę mamy. Miałam szczęście, dopiero wychodziła i nie musiałam już dłużej na nią czekać. Zapytałam, czy na pewno zdążyła kupić wszystko, co chciała. Tak dla pewności. Potwierdziła. Obie chciałyśmy już wracać, nie miałyśmy siły na więcej zakupów. Z drugiej strony, patrząc na nasz budżet, nie mogłyśmy wydać większej kwoty. Zawróciłyśmy w stronę hotelu.
Czekałyśmy na pasach, kiedy usłyszałam za sobą swoje imię i kroki podbiegającej osoby. Czyżbym coś zgubiła? Odwróciłam się, by zobaczyć kto to. To oczywiście musiał być Simon. Jeszcze trochę i pomyślę, że mnie śledzi.
— Zaczekaj. Zapomniałaś czegoś — odparł z uśmiechem, dając mi do ręki wybraną przeze mnie wcześniej bransoletkę.
— Ale… — nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, ponieważ przerwał mi szybko.
— Nie musisz dziękować. — Uśmiechnął się znowu i odszedł tak szybko, jak się pojawił.
Nie rozumiałam jego zachowania. Po co było to całe szukanie odpowiedniej biżuterii, jeśli chciał mi ją wręczyć? Byłam w szoku.
Mama zerknęła z zaciekawieniem najpierw na mnie, a potem na przyniesioną mi rzecz.
— Nie przypominam sobie, byś miała taką bransoletkę — powiedziała i posłała mi uśmiech, jakby domyśliła się wszystkiego.
— Bo nie miałam — odparłam.
* * *
Rankiem tradycyjnie zeszłyśmy do jadalni, by coś zjeść. Tym razem nie było tam Simona, co w gruncie rzeczy mnie ucieszyło. Miałam przynajmniej chwilę wytchnienia bez żadnych pytań ze strony mamy. Cisza i spokój, tego mi było trzeba.
Skoro dzień tak świetnie się zapowiadał, warto było wykorzystać go do maksimum. Udałyśmy się więc na plażę, gdzie pływałyśmy i słuchałyśmy muzyki. Zachowywałyśmy się tak, jakbyśmy obie były nastolatkami. Dawno nie spędzałyśmy tak czasu. Chciałabym, aby ta chwila trwała wiecznie. Zapewne by tak było, gdyby nie pojawił się pewien starszy mężczyzna. Przysiadł się do nas i zaczął mamę podrywać. Przyznam szczerze, że patrząc na niego i na mamę, zrobiło mi się niedobrze. Najwyraźniej jej główni adoratorzy nie byli już w średnim wieku. Dziwiło mnie to, chociażby ze względu na jej młody wygląd.
Mama wróciła do pokoju hotelowego dopiero wieczorem. Nie miałam ochoty z nią dyskutować, dlaczego tak długo siedziała z tym starszym panem. Chciałam trochę pobyć sama. Wsłuchać się w nocną ciszę, w której słychać cykanie świerszczy i szum morskich fal. No dobra, może nie tylko chodziło mi o naturę, ale też o otwarty barek. Z wakacji zamierzałam korzystać pełną parą. Poza tym dobrze jest się czegoś napić przed snem przy takiej ciepłej nocy. Zeszłam więc na dół i spokojnie rozejrzałam się za jakimś wolnym miejscem. Choć pora była późna, to bliżej baru siedziało kilku mężczyzn. Byli już chyba lekko wstawieni, bo zaczęli odrobinę hałasować, nie odstraszyło mnie to jednak. Usiadłam w oddali, by mieć trochę spokoju. Wpatrywałam się w niebo, kiedy podszedł do mnie kelner i przyjął ode mnie ostatnie zamówienie. Poprosiłam o sok pomarańczowy.
— Nie śpisz? — spytał mnie jakiś mężczyzna.
Odwróciłam się, by zobaczyć tajemniczą osobę, która stała za mną i mi się przyglądała. To znowu był Simon.
Nie czekając na moją odpowiedź, zapytał, czy może się do mnie dosiąść. Skinęłam głową.
— Jakoś nie mogę zasnąć, poza tym chciałam się czegoś napić — odpowiedziałam.
— Więc przyszłaś do baru?
— Tak.
Zapadła cisza jakby nikt z nas nie wiedział, co powiedzieć. Postanowiłam rozpocząć konwersację, skoro już koło mnie siedział.
— Masz teraz wolne?
— Tak, skończyłem już pracę na dzisiaj. Goście hotelowi prawie już śpią. Kiedy podpisywałem w recepcji pewne papiery, zauważyłem cię tu, siedzącą samotnie przy stoliku, i przyszedłem się przywitać.
— Miło z twojej strony. Do każdego turysty podchodzisz tak indywidualnie? — dodałam ze skromnym uśmieszkiem.
— Nie. Nie zawsze udaje mi się wpaść na gości. A właściwie czemu tu tak sama siedzisz, gdzie twoja mama?
— Dzisiejszy dzień bardzo ją zmęczył i położyła się wcześniej spać — odpowiedziałam, dopijając ostatni łyk soku.
— Rozumiem, czyli ty nie jesteś tak zmęczona, że siedzisz tu teraz. — Zaśmiał się. — Wybacz, że pytam, nie odbierz tego źle. Może miałabyś ochotę przejść się teraz gdzieś ze mną, chociażby po plaży?
— Jasne, czemu nie.
W sumie co innego miałam do roboty. Biedak był tutaj sam, bez znajomych, więc czemu by nie dotrzymać mu towarzystwa. Odwzajemniłam uśmiech i powoli się podniosłam, zasuwając za sobą krzesło.
Idąc na plażę, nie zamieniliśmy ze sobą słowa, jakbyśmy oboje po raz kolejny bali się zacząć rozmowę. Czułam się dosyć dziwnie w tej sytuacji. Według mnie rezydent zachowywał się nietypowo. A może to tylko takie moje przypuszczenie?
— Jak tam wakacje? — zapytał.
— Muszę przyznać, że jest naprawdę bardzo fajnie, nawet lepiej niż sobie wyobrażałam.
— Miło mi to słyszeć.
Nie mogłam go rozszyfrować, więc zadałam pytanie wprost.
— Powiedz mi tak szczerze, każdą klientkę zapraszasz na spacer po plaży?
— Prawdę mówiąc, to nie…
Na chwilę się zatrzymałam, myśląc o tym, czy kłamie, po czym znów dołączyłam do niego.
— Zapomniałam podziękować za bransoletkę. Ale czy nie miała być dla twojej znajomej?
— Właściwie… to chciałem kupić ją tobie, ale nie wiedziałem, jak to zrobić. Dlatego postanowiłem cię poprosić o pomoc.
Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz i prezent ci się spodobał. — Uśmiechnął się.
Zdawał się bardziej tajemniczy, niż myślałam. Może powinnam uznać go za psychopatę.
— Wszystkim kupujesz prezenty? — Zerknęłam na niego. — Ale owszem, podoba mi się.
— Nie, nie wszystkim, ale jeśli to cię uraziło, to przepraszam.
— Nie uraziło — dodałam.
Wciąż byłam jednak zaskoczona. Zupełnie nie wiedziałam, jak mam się zachowywać. On zaś się do mnie uśmiechnął.
— Czy dałabyś się gdzieś zaprosić? Na przykład na kolację? — spytał.
— Brzmi trochę jak… — zatrzymałam się.
Te słowa nawet ciężko przechodziły mi przez gardło.
— Jak randka? — dokończył ze zdziwieniem.
Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam się wygłupić.
— Troszeczkę. — Zarumieniłam się.
Szybko spuściłam głowę, by nie widział moich rumieńców. Przede mną leżał jakiś kamień. Kopnęłam go delikatnie, żeby wyglądać na wyluzowaną. Mimo że w gruncie rzeczy się cieszyłam — nikt jeszcze nigdy nie zaprosił mnie na randkę.
— Możliwe, że właśnie to jest randka. Więc? — Uniósł lekko brew, patrząc na mnie.
— Zgoda.
— To co? Jutro o dziewiętnastej przed wejściem hotelowym?
— Okej.
Poprawiłam kosmyk włosów, który spadł mi lekko na oczy. Wtedy po raz kolejny zobaczyłam jego uśmiechniętą twarz.
— Wspaniale. Zimno trochę się zrobiło. Chodź, odprowadzę cię pod drzwi.
Kiedy spełnił swoją obietnicę, pożegnaliśmy się i każde poszło w swoją stronę. Muszę przyznać, że zaskoczył mnie swoim pomysłem. Teraz wypadało tylko zachować ten szczegół w tajemnicy przed mamą. W gruncie rzeczy nie było to jednak takie łatwe.
* * *
Cały dzień rozmyślałam o zaplanowanej kolacji. Zastanawiałam, się czy to był jego pomysł, czy może mojej mamy. Trudno było to stwierdzić po tym, jak przeprowadzała wywiad środowiskowy. Zależało jej bowiem, abym miała kogoś bliskiego. Nawet jeśli tego nie potrzebowałam, to i tak nie chciała mnie słuchać. Postanowiłam dowiedzieć się wszystkiego na dzisiejszym spotkaniu.
Przez to moje myślenie miałam mało czasu na przygotowania. Musiałam się trochę pospieszyć, nie chciałam się spóźnić na pierwszą w moim życiu randkę. Chociaż muszę przyznać, że to wszystko było dla mnie dziwne.
„Jeszcze tylko małe dopracowania i będę gotowa do wyjścia z Simonem”, pocieszałam się. Upięłam włosy dość porządnie i elegancko. Założyłam czarną średniej długości sukienkę, dopasowaną i stylową. Do tego piękne czarne buty na średnim obcasie. Nie chciałam uszkodzić sobie nóg, w końcu nie powiedział, jak daleko znajduje się cel. Spojrzałam na zegarek, wskazywał godzinę dziewiętnastą.
— Cholera! Powinnam już schodzić — powiedziałam.
Wzięłam tylko torebkę i już mogłam iść. Ach, byłabym zapomniała o kartce dla mamy, żeby wiedziała, gdzie jestem, gdyby wróciła wcześniej do pokoju niż ja. Tak, by nie musiała mnie niepotrzebnie szukać. Gdy dochodziłam do wyjścia, zauważyłam, że Simon stoi na parkingu, a za nim niezbyt duże czerwone auto. Podeszłam więc bliżej, zdenerwowana.
— Pięknie wyglądasz — powiedział, otwierając mi drzwi i uśmiechając się przy tym tajemniczo.
— Dziękuję — odpowiedziałam, wsiadając do samochodu.
Zamknął za mną drzwi, a potem usiadł na miejscu kierowcy. Byłam podekscytowana i na dodatek cała w rumieńcach. Po kilku minutach dotarliśmy do celu — pięknej, oświetlonej restauracji, gdzie wokoło kwitły kwiaty. Nie wyglądała na tanią. Ze względu na lekki chłód, jaki panował na zewnątrz, postanowiliśmy wejść do środka. Nasz stolik mieścił się w zaszklonym zaciszu. Aby w nim usiąść, potrzebna była specjalna rezerwacja. Jak widać, postarał się o wszystko. Tylko po co?
W środku stało dużo ozdobnych roślin, których zapach unosił się w powietrzu, co dawało lekką nutkę romantyzmu. Odsunął mi krzesło, bym mogła usiąść. Jeszcze nikt nigdy tego dla mnie nie zrobił. Czułam się wyjątkowo. Chciałam, aby ten wieczór trwał jak najdłużej.
Po chwili zjawiła się kelnerka i podała nam kartę.
— Panie pierwsze. — Rozsiadł się na krześle, czekając na moją decyzję.
— Nie znam tych potraw.
Popatrzyłam więc na menu. Ceny były stanowczo wygórowane. Starałam się więc wybrać coś dobrego, lecz w miarę w przystępnej cenie.
— Hmm… może zdam się na ciebie, tylko proszę bez owoców morza. — powiedziałam, podając kartę dań kelnerce.
Mój hiszpański był tak marny, że gdyby nie Simon, to prawdopodobnie poszłabym spać głodna. Zamówił nam jakieś danie, które wcześniej zdążył już wybrać. Nawet nie zapytałam, co to jest.
— Do tego wino dobre, czerwone i wytrawne — dodał.
Kelnerka przyjęła zamówienie i odeszła. A my zostaliśmy sami, czekając na posiłek. Nie umiałam nadal rozgryźć chłopaka i jak najprędzej chciałam wiedzieć, o co chodzi.
— Dziękuję za zaproszenie, ale jeśli myślisz, że po tym będziesz mógł się ze mną przespać, to zły kierunek — powiedziałam wprost.
Dobrze wiedziałam, że nikt tak po prostu nie zaprasza nowo poznanej dziewczyny na kolację. Chyba że ma w tym jakiś cel.
— Jeszcze mi się nie przytrafiła taka klientka, ale myślałem, że będziesz pierwsza.
— To żart? — Zdenerwowałam się.
— Szczerze nie mogę powiedzieć, że o tym nie pomyślałem. Widzę, że nie znasz się na żartach, więc nie będę owijał w bawełnę. Zaprosiłem cię z innego powodu i wiesz mi, nie proponuję wszystkim kolacji. — Spojrzał na mnie.
— Z innego powodu? — Zdziwiłam się.
— Słuchaj. Zabrzmi to szalenie, ale podobasz mi się.
— Słucham?!
— Wiem, jestem starszy, ale jak to się mówi serce nie sługa. Chyba się w tobie zakochałem. Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką widziałem. Masz w sobie coś. Wiem, krótko się znamy, ale… ja czuję się przy tobie inaczej. Jak byśmy się znali całe życie.
Po takich wyznaniach zapadła cisza. Prawdę mówiąc, spodziewałam się różnych rzeczy, ale nie czegoś takiego.
— Nie wiem, co powiedzieć. Jesteś słodki, ale nie sądzę, że coś do ciebie czuję. Spotkaliśmy się tylko kilka razy i to na krótko. Zaskoczyłeś mnie, chyba aż za bardzo. Nawet nie wiem, czy twoje uczucie jest szczere.
Chciałam mu w delikatny sposób wyjaśnić, że w moim przypadku do zakochania jeszcze daleka droga. Nie mogłam tak po prostu dać mu odpowiedzi, ale zakończyć tej znajomości również nie chciałam.
— Rozumiem, poczekam na rozwinięcie się tego uczucia. — Chwycił moją dłoń. — Zapewniam cię, że wszystko, co robię, jest dla ciebie. Może zostaniemy przyjaciółmi na ten czas?
Teraz to już całkiem się pogubiłam. Koleś najpierw wyznaje mi uczucie, a potem proponuje przyjaźń. Chyba nie powinien pić już więcej tego wina. Stanowczo mu szkodzi.
— Myślę, że jak na razie, bycie przyjaciółmi będzie najrozsądniejsze — potwierdziłam.
Mimo dziwnego wyznania kolacja była wyjątkowa i przebiegła we wspaniałej atmosferze. Simon był zabawny i rozbawiał mnie na każdym kroku. Nie sądziłam, że kiedykolwiek poznam takiego człowieka. Zupełnie odbiegał od normy, choć z nimi to różnie bywa. Sama nie mam zbyt dużego doświadczenia. Odniosłam wrażenie, że Simon próbował mnie trochę do siebie przekonać, ale robił to w bardzo delikatny sposób, nie naciskał. Gdy odprowadził mnie do hotelowych drzwi, zrobiło mi się go trochę szkoda. Naprawdę się postarał i byłam ciekawa, jak potoczy się dalej nasza znajomość.
— Dziękuję za dzisiejszą kolację.
— To ja dziękuję za tak miłe towarzystwo.
Przyglądałam mu się, wyglądał na trochę zamyślonego. Obawiałam się, że jest na mnie zły, że tak z nim postąpiłam.
— Wszystko w porządku?
— Tak.
— Na pewno?
— Jasne, że tak. Rozmawialiśmy i było miło. W zasadzie to chyba mój najlepszy wieczór spędzony tutaj.
— Skoro tak mówisz.
— A więc doszliśmy do porozumienia. Skoro mam być twoim przyjacielem, chcę się o tobie dowiedzieć czegoś więcej.
— To znaczy, czego dokładnie? — spytałam.
— Przyjaciele sobie o tym mówią, wiesz problemy, życie i takie tam bajery.
— Więc mam się z tobą kontaktować, jak będę mieć jakiś problem albo będę płakać do telefonu, a ty będziesz tego słuchał i mnie pocieszał? — Zaśmiałam się.
— Tak! Właśnie! — powiedział ze śmiechem. — Więc słucham, jaki masz problem? W czym mogę pomóc?
— Hmm… na razie nie mam żadnego. Jeszcze jest na to czas, a teraz czuję się zmęczona. Pozwolisz? — spytałam.
— Jasne, nie ma problemu. Będę uciekał do siebie. Dziękuję za wieczór i dobranoc — powiedział, całując mnie czule w policzek.
— Również dziękuję. Dobranoc — odpowiedziałam, rumieniąc się.
Po zamknięciu drzwi oparłam się o nie na chwilę. Z jednej strony cieszyłam się, bo Simon zrozumiał, że to nie jest najlepszy czas. Tylko zastanawiała mnie ta jego nagła zmiana w stosunku do mnie. Z drugiej jednak strony martwiłam się, bo jutro na pewno będzie czekał mnie dzień detektywa. Mama dołoży wszelkich starań, by wypytać mnie o wszystko. Z krzywiłam się na samą myśl o tym, ale trudno, teraz idę spać. Jakoś przeżyję.
*.*.*
Miałam taki piękny sen, że nie chciałam się z niego w ogóle wybudzać. Musiałam jednak, bo wyczułam, że ktoś nade mną stoi i mnie obserwuje. To naprawdę jest straszne uczucie, szczególnie kiedy wiesz, że to twoja mama.
Otwierając oczy, zobaczyłam, że najwyraźniej nie mogła się doczekać, kiedy wstanę. Dobrze wiedziałam czemu. Podobno spowiedź jest zawsze przed świętami, ale w jej wypadku czas nie miał znaczenia. Przy jej zdolnościach parafianie by uciekli.
— Nudzi ci się? — spytałam rozdrażniona jej zachowaniem.
— Nie. — Uśmiechnęła się.
— Długo tak stoisz?
— Nie tak długo, stwierdziłam po prostu, że w ten sposób szybciej się wybudzisz.
— A czemu chciałaś, żebym się szybciej wybudziła?
— Z kilku powodów.
— Na przykład? — zapytałam poirytowana.
— Jesteśmy w Hiszpanii. Słońce pięknie świeci i szkoda dnia. — Mówiąc to, odsłaniała zasłony w pokoju, by mi to udowodnić.
— Cóż za spostrzegawczość, mamo. Jestem pod wrażeniem — odparłam.
— Wiem, jestem jedyna w swoim rodzaju. A tak przy okazji znalazłam kartkę, którą zostawiłaś na stole. Jak twoja randka? — Zaśmiała się.
— Czemu przeczuwałam, że tak będzie? — powiedziałam bez zaskoczenia, przecierając oczy.
— To skoro wiedziałaś, to trzeba było zostawić dołączoną kartkę z informacjami o wszystkim, wtedy nie musiałabym cię budzić.
— Racja. Wtedy przewróciłabyś hotel do góry nogami, abym mogła ci to jeszcze raz powiedzieć.
— Oj nie przesadzaj, aż taka zła nie jestem. A więc? Czekam na dalszą historię.
— Po pierwsze, to nie przypominam sobie, abym wspominała ci o randce. Po drugie, wszystko musisz wiedzieć? — Byłam lekko poddenerwowana.
— No nie pisałaś, ale tak to wyglądało. A zresztą, chyba mogę wiedzieć. W końcu jestem twoją matką! — krzyknęła.
— Tak jesteś moją mamą, ale to nie znaczy, że mam ci się spowiadać ze wszystkiego.
— Dobra, już dobra. Nie trzymaj matki w napięciu, tylko mów jak było.
Kocham ją, ale momentami chciałabym, aby dała mi chwilę wytchnienia i nie pytała o każdą rzecz.
— Dobrze, poszłam na kolację z Simonem, jak pewnie już wiesz. Było całkiem normalnie. — Uśmiechnęłam się miło, ale chciałam uniknąć reszty pytań, a właściwie przesłuchania.
— Czy wy… — zaczęła. — To znaczy po kolacji…
Widać, że chciała wiedzieć wszystko, nawet w najdrobniejszych szczegółach, ale gdy to mówiła, prawie zadławiłam się wodą, którą w tym czasie popijałam. Postanowiłam użyć lekkiego żartu, aby odegrać się za wybudzenie.
— Tak, dokładnie tak. Zgadłaś. Najpierw wypróbowałam jego łóżko, a następnie stwierdziłam, że nie jest zbyt wygodne, więc przyszłam tutaj.
Po tych słowach zapadła cisza. Widok twarzy mamy doprowadził mnie do nagłego wybuchu śmiechu.
— Mamo! Gdybyś widziała swoją minę, podejrzewam, że srający kot na pustyni miałby ładny ubaw z ciebie. Poza tym za kogo ty mnie masz? — spytałam, rzucając w nią poduszką. — A więc powtórzę, żartowałam, nic takiego nie miało miejsca, w ogóle jak mogłaś o czymś takim pomyśleć.
— Ha, ha… ale śmieszne… — Uśmiechnęła się odrobinę ironicznie. — Fajnie, że cię to bawi, gdy mama próbuje się czegoś dowiedzieć. — Rzuciła we mnie poduszką.
— To ty, mamo, masz świetne poczucie humoru, bez ciebie świat byłby smutny.
— Pewnie!
— Oj, mamuś, nie dasz mi spokoju? — spytałam.
— Nie! — Popatrzyła na mnie tak, jak każda matka patrzy na dziecko. — No dobrze. To chociaż powiedz, czy się randka udała?
— Oczywiście, że się udała. Bardzo dobrze się bawiłam — zapewniłam ją.
— I co teraz? Co zamierzacie zrobić? — wypytywała dalej zachwycona.
— Nie wiem. Na razie będziemy przyjaciółmi — odparłam.
— Słucham? — zapytała zaskoczona. — Jak to przyjaciółmi? Taki fajny facet, a ty czekasz, aż ci go któraś sprzątnie?
— Bo znam go parę dni — wyjaśniłam. — Ale nie chcę utracić z nim kontaktu. Damy sobie czas i zobaczymy, co z tego wyjdzie.
— No dobrze, jak już uważasz. Bylebyś, moje dziecko, tego nie żałowała. — westchnęła.
— Czas pokaże. Poza tym nie szukaj na siłę dla mnie opiekunki — powiedziałam błagalnie.
— To nie tak. — Zatrzymała się na chwilę, a na jej twarzy pojawił się smutek. — Po prostu chciałabym, abyś miała kogoś, gdy wyjadę. Byś mi się w domu nie nudziła.
To, co powiedziała, zrobiło na mnie duże wrażenie. Na mojej twarzy zawitał uśmiech. Wiedziałam, że źle się czuje z tym, że zostawia mnie samą. Była kochana i zrobiło mi się jej żal. Podeszłam więc i przytuliłam ją, próbując pocieszyć.
— W domu jest jeszcze Roca, a uwierz, że z nią nie można się nudzić. Ona mi wystarczy.
Widziałam w jej oczach mały błysk i zauważyłam pojawiający się uśmiech szczęścia na twarzy. Nie mogłam wtedy się na nią gniewać. Nigdy przecież nie chciała dla mnie źle.
Nie miałam już ochoty rozmawiać na ten temat, więc zaproponowałam, abyśmy zeszły na śniadanie. Byłam już wystarczająco głodna jak na tę godzinę. Schodząc po schodach, zauważyłam Simona, który załatwiał coś w recepcji. Stałam przez chwilę, przyglądając się mu, i czekałam, czy wyczuje moją obecność. Gdy się odwrócił i mnie zobaczył, wydawał się lekko speszony. Wyglądał na zdezorientowanego, ale mimo to podszedł do mnie.
Przywitał się z moją mamą, a następnie ze mną. Normalnie, dżentelmen…
— Wyspałaś się? — spytał, uśmiechając się.
— W zasadzie tak.
Starałam się nie rozmawiać o tym, jak mama przeprowadziła ze mną poranną konwersację. Chciałam zatrzymać to dla siebie.
— To dobrze, bo ja nie. — Posmutniał nagle.
— Dlaczego? Czy to z powodu wczorajszej rozmowy? — spytałam lekko zmartwiona.
— Nie, to nie przez rozmowę. Po prostu podobno zakochani nie śpią — oznajmił, puszczając oczko do mnie i otwierając mi drzwi do jadalni.
— Simon… ja…
Kompletnie nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Nie mogłam znaleźć odpowiednich słów.
— Nic nie mów. Mam jeszcze parę hoteli do załatwienia, prawdopodobnie skończę gdzieś koło siedemnastej. Może się gdzieś wybierzemy?
— Chętnie — odparłam.
Pożegnał się ze mną i zajął swoimi sprawami. Miałam tylko nadzieję, że nie był na mnie zły. Chociaż z drugiej strony to sama nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Chciałam jednak z nim trochę pobyć sam na sam. Może wtedy uda się nam porozmawiać.
Po śniadaniu cały czas siedziałam nad morzem i opalałam się na słonecznej plaży. Przyznam szczerze, że ten dzień był dla mnie wyjątkowo nudny. Nie miałam pomysłu, gdzie mogłabym pójść. W zasadzie praktycznie wszędzie już byłam. Dziwnie się czułam. Wszystko nagle wydawało się takie zwykłe. A może to za sprawą jutrzejszego powrotu do kraju. Może stąd moje obawy.
Siedząc na ławeczce, zaczęłam odliczać minuty do spotkania z Simonem. Co chwilę jednak spoglądałam na zegarek ze zniecierpliwieniem. Nie mogłam się uspokoić, cały czas myślałam o tym, że mogę go już nie zobaczyć. Zdawałam sobie sprawę, że wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Musiałam natomiast przyznać, że w Fort Wayne będzie mi tego wszystkiego brakować. Tych motorówek, kolacji, spacerów, a przede wszystkim Simona. To okropne, że w domu mam mniej przyjaciół, a jeśli nawet tam ktoś jest, to nie jest mi tak bliski, jak mój rezydent.
Gdy przyszedł, żadne z nas nie umiało rozpocząć żadnego sensownego zdania. Musiałam więc przerwać ciszę, ze względu na czas, który mi pozostał.
— Jutro wyjeżdżam — zaczęłam niezbyt zadowolonym głosem.
— Wiem. — Posmutniał nagle. — Jestem twoim rezydentem, moim zadaniem jest odwieźć bezpiecznie turystów na lotnisko. Tam też będę zmuszony cię zostawić, lecz nie będzie to dla mnie łatwe. Nie chcę jednak zrywać z tobą kontaktu. Nie chciałbym również nazwać tego uczucia „wakacyjną miłością”, ale czymś znacznie więcej.
— Ja również, ale Simon, jak chcesz utrzymać kontakt na taką dużą odległość? Ty będziesz tu, a ja tam. — Posmutniałam.
— Będzie nam na pewno ciężko, ale wiem, że damy radę. — Uśmiechnął się. — Będę pisać, dzwonić. Zobacz.
Nagle wyciągnął z kieszeni małą białą karteczkę. A na niej napisany jego adres, numer telefonu i email. Nie sądziłam, że tak będzie mu zależało na podtrzymaniu znajomości. Szczerze mnie to zaskoczyło.
— Napisz do mnie, jak tylko dolecisz na miejsce. Proszę cię. — Uśmiechnął się słodko.
— Obiecuję, że się odezwę — zapewniłam.
Nasze ostatnie spotkanie właśnie dobiegało końca. A może nie? Jeśli oboje będziemy się starać, aby znajomość przetrwała, to może niedługo się zobaczymy. Myślę, że to początek czegoś nowego i cokolwiek to jest, zapowiada się dobrze. Kto wie, może sny się naprawdę spełniają…
* * *
Rano wstałyśmy dosyć szybko. Miałam wrażenie, że coś zostawiłam, dlatego jeszcze raz przejrzałam nasze rzeczy. Nie mogłam się skupić, ale wyglądało na to, że wszystko zostało zabrane. Sprawdziłam jeszcze raz czy pokój i łazienka są w miarę posprzątane. Na szczęście nie zostawiłyśmy sprzątaczkom za dużo roboty. Biedne, jak pomyślę o niektórych pokojach… aż mi się serce kraje.
Wyszłam i zamknęłam drzwi na klucz.
— A więc to już — powiedziałam, wymeldowując się z recepcji.
Ciężko mi było się z tym pogodzić. Znów powrót do rzeczywistości. Jakże mi będzie brakować tego miejsca. „Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tutaj przyjedziemy”, powiedziałam sobie w duchu.
W autokarze spoglądałam na Simona niemal non stop. Jakbym chciała zapamiętać jego twarz na wypadek, gdybyśmy mieli się więcej nie zobaczyć. Musiałam przecież wziąć wszystkie opcje pod uwagę. Nie mógł jednak siedzieć blisko mnie ze względu na innych ludzi. Mógłby ktoś na niego naskarżyć, że poświęca mi więcej czasu albo posądzić nas o coś znacznie gorszego. Nie chciałam mu robić żadnych problemów, szczególnie że nadal był w pracy.
Na lotnisku pożegnał się ze wszystkimi, a potem podszedł do mnie i powiedział:
— Tylko nie zapomnij dać znać, że wylądowałaś, bo będę się martwił — powiedział, pokazując znowu swój uśmiech.
— Nie zapomnę, obiecuję — zapewniłam.
Widziałam przez chwilę, jak stoi, obserwując mnie, a potem gdzieś zniknął, jakby był tylko powietrzem. Zastanawiałam się, czy faktycznie uda nam się utrzymać kontakt.
— Nie martw się, na pewno się jeszcze zobaczycie — powiedziała mama, trzymając mnie za ramiona, by dodać mi trochę otuchy.
— Skąd ta pewność?
— Czemu nie? Trzeba tylko myśleć pozytywnie. — Uśmiechnęła się. — Chodź, czas iść na górę na odprawę.
— Te wakacje strasznie szybko minęły. Ledwo przyjechałyśmy, a już musimy wracać.
Mój entuzjazm wobec powrotu do domu był stanowczo marny.
— Tak, za szybko. Masz, dziecko, rację.
Spokojnym i opanowanym krokiem przeszłyśmy odprawę, a następnie udałyśmy się do samolotu. Tymczasem, kiedy usiadłyśmy na swoich miejscach, zauważyłam, że mama zaczęła się dziwnie zachowywać. Wyglądała, jakby nagle przypomniała sobie o czymś bądź nawet miała jakąś wizję. Była niespokojna i spoglądała na wszystkich bardzo nieufnie. Zupełnie jakby kogoś czy czegoś szukała. Obserwowała każdy przedmiot, który znalazł się na jej drodze. Nie zwlekając długo, postanowiłam zapytać, o co chodzi.
— Mamo, czy coś się stało?
— Nie, nic się nie stało.
Powiedziała to jednak takim tonem, że nie byłam w stanie uwierzyć jej słowom.
— Daj spokój, przecież widzę.
— Po prostu martwię się wyjazdem i tym, że będziesz sama w domu. Co ze mnie za matka…
— Rozmawiałyśmy już o tym, dam sobie radę. Nie przejmuj się, naprawdę.
— Wiem, dziecko, że dasz sobie radę. Mimo to uważam, że to wszystko nie jest takie proste. Wiem również, że trudno było o kontakt do tej pory, a teraz…
— Co było, to było. Teraz też damy radę.
Miałam wrażenie, że jest w stanie wycofać się z tego awansu. Nie mogłam jednak jej na to pozwolić. To była jej szansa, a ja jako córka musiałam to zrozumieć. Wciąż jednak miałam przeczucie, że na języku miała jeszcze inne słowa, lecz przygryzła wargi, jakby nie chciała mi o czymś powiedzieć.
— Chcę ci coś dać. Tak na pamiątkę, żebyś o mnie nie zapomniała.
Nie rozumiałam, jak mogła coś takiego powiedzieć. Nie umiałabym nigdy o niej zapomnieć. A przecież nie jedzie na koniec świata.
— Mamo, proszę.
Nie przejęła się moim sprzeciwem. Sięgnęła do kieszeni swojej zielonej kurtki, którą się przykryła w samolocie, i wyciągnęła coś, co było dla mnie dziwne.
— Proszę cię, noś go i nigdy go nie odpinaj, a będzie cię chronił — powiedziała, dając mi do ręki jakiś wisiorek. Na długim srebrnym łańcuszku wisiał średniej wielkości niebieski diamencik, nie większy niż orzeszek, ale nie ucięty, tylko w całości. Wydawać by się mogło, że jest za ciężki na to pasmo, ale nic z tych rzeczy, delikatne, małe paseczki przypominające fale utrzymywały go bez problemu. Jednym słowem był piękny.
— Mamo, wiesz, że nie wierzę w takie rzeczy. Poza tym jest zbyt piękny, nie mogę go przyjąć.
— Nie pytam cię o zdanie, proszę cię, abyś go nosiła. Pozwolisz, że ci go zapnę? — spytała.
Nie rozumiałam jej, ale nie chciałam, aby się denerwowała. Odwróciłam się więc, by mogła go zapiąć.
— Jesteś zadowolona? — spytałam, czekając na wyjaśnienia.
— Schowaj go dobrze, a najlepiej pod bluzkę. Po prostu go nie zdejmuj, nie pożyczaj ani nie pokazuj innym. Miej go zawsze przy sobie — poprosiła.
Nie mogłam pojąć, o co jej dokładnie chodzi. Dlaczego daje mi coś, czego nie mogę nosić normalnie i mam nikomu nie pokazywać? Czyżby przez tę jedną małą błyskotkę była taka poddenerwowana? Przeszło mi przez myśl nawet, czy ona go przypadkiem nie ukradła. Tylko od kiedy moja mama jest złodziejką? Nie, to nie mogła być prawda. Zawsze była przeciwna nieuczciwości.
— Dobrze, skoro tak chcesz. Będę go nosić, jeśli to ma cię uspokoić. — Uśmiechnęłam się do niej, a potem przytuliłam. — Jest piękny, dziękuję.
Lot wydał się o wiele krótszy niż w tamtą stronę. Żałowałam tego trochę, bo czasu do spędzenia z mamą miałam bardzo mało. W mieszkaniu musiała szybko przepakować rzeczy, ponieważ zaraz miała kolejny samolot, na który nie mogła się spóźnić. Pożegnałam się z nią serdecznie i jeszcze raz poprosiłam, by się o mnie nie martwiła. Odprowadziłam ją do taksówki i przypomniałam, by dała mi znać, jak już będzie na miejscu. Oznajmiłam również, że od czasu do czasu ma dzwonić bądź pisać, a w razie problemów skontaktować się ze mną natychmiast. Udałam nawet przed nią, że cieszę się z jej wyjazdu, bo w końcu będę miała wolną chatę. Chciałam, by nie zastanawiała się za dużo oraz żeby myślała, że jestem szczęśliwa.
Pomachałam jej, gdy odjeżdżała, a potem wróciłam do domu. Wydał mi się teraz jeszcze bardziej opustoszały niż przedtem. Dobrze, że chociaż pies był przy mnie, inaczej musiałabym rozmawiać sama ze sobą. Nie wiedziałam, co mam zrobić, i odruchowo włączyłam telewizor. Zapomniałabym przez to o napisaniu wiadomości do Simona. W końcu musiałam dotrzymać słowa. Wyciągnęłam więc ze spodni kartkę z numerem i wysłałam mu wiadomość SMS:
„Cześć, Simon, tu Akira. Obiecałam, więc dotrzymuję słowa. Dotarłam już do domu, także nie musisz się o mnie martwić. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko dobrze. Zadzwoń do mnie bądź wyślij wiadomość, jak tylko będziesz mógł”.
Mimo że otrzymałam powiadomienie o doręczeniu wiadomości, nic nie odpisał. Po upływie kilku godzin i zerkaniu na telefon dalej niczego nie dostałam. Najpierw myślałam, że jest zajęty i nie ma czasu na pisanie ze mną. Później jednak zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno byłam dziewczyną, w której się zakochał, i nie siedzi gdzieś teraz z inną. Na to jednak nie miałam dowodów, pozostało mi tylko czekać…
Co do naszyjnika — wyciągnęłam go na chwilę, by jeszcze raz mu się przypatrzyć. Teraz dopiero do mnie dotarło, że gdzieś już go widziałam. Gdy byłam mała, dostrzegałam go parę razy u mamy, ale później gdzieś przepadł. To dziwne, że po tylu latach znalazła go i mi wręczyła. Mógłby bowiem wydawać się tandetą, ale nie był on tanim badziewiem. Mimo wszystko posłuchałam rady mamy i nie zdejmowałam go nawet na chwilę. Możliwe, że jest bardzo cenny i dlatego nie powinno go oglądać zbyt dużo osób. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam.
ZAWSZE OBOK
Mówią, że przypadki chodzą po ludziach. A co, jeśli jest na odwrót i to ludzie chodzą po przypadkach?
Przez te kilka miesięcy było mi bardzo ciężko. Czułam się samotna i zapomniana, a moje rozmowy z innymi ludźmi ograniczyły się do „ile płacę” i „dziękuję”. To dziwne, że kiedy przestajesz pisać do niektórych osób, to oni również przestają się tobą interesować. Czy to nie jest głupie? Moi dawni znajomi zapomnieli, jak wyglądam i gdzie mieszkam. W zasadzie sama ich też nie odwiedzałam ani do nich nie dzwoniłam. W mieście rzadko widywałam się z kimkolwiek. Mało wychodziłam z domu, właściwie chyba tylko wtedy, kiedy naprawdę musiałam, bo zapas jedzenia się kończył.
Był czas, kiedy nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, i próbowałam znaleźć sobie jakieś twórcze zajęcie. A to sprzątałam dom, a to przeglądałam rodzinne albumy. Tak wiem, moje zainteresowania były nieziemskie, ale co miałam robić, jeśli obejrzałam wszystkie filmy, jakie miałam, i przeczytałam już każdą książkę z biblioteczki. Momentami człowiekowi nie chce się nawet oglądać siebie w lustrze. Coś o tym wiem, bo u mnie taki moment trwał już kolejny miesiąc.
Kilkakrotnie wychodziłam na dwór i spędzałam czas na zabawie z Rocą. Była wspaniałą psinką, ale nawet ona nie mogła zastąpić mi rozmowy z mamą. Potrafiłam rozmawiać sama ze sobą i niezmiernie mnie denerwowało to, że kiedy coś mówiłam, to nikt nie odpowiadał. Strasznie nie lubiłam samotności, doprowadzała mnie do szału. Byłam sama już wcześniej, jednak zawsze ktoś przychodził. A teraz? Nie chciałam mówić tego mamie, gdy do mnie dzwoniła, ale też trudno mi było tego nie okazywać. Dobrze, że chociaż z nią miałam od czasu do czasu telefoniczny kontakt, bo Simon choć obiecywał, to teraz zamilkł. Nagrałam mu się kilka razy na pocztę głosową, napisałam ze sto wiadomości, jednak na żadną nie odpowiedział. Może po prostu byłam kolejną naiwną klientką, z którą chciał spędzać czas z nudów. Co ja wygaduję, nie dostał tego, co chciał, więc mnie olał. Tylko po co była ta akcja z telefonem. Zupełnie nie rozumiałam jego zachowania. Do głowy przychodziło mi wiele pomysłów i różnych podtekstów. Miałam wrażenie, że jestem małą, naiwną turystką, która uwierzyła na słowo rezydentowi. A teraz otrzymałam podziękowanie od niego za mój brak doświadczenia w tych sprawach. Pewnie miał dużo takich dziewczyn, z których sobie żartował. Nie mogłam uwierzyć, że pomyliłam się co do niego, wydawał się sensowny. Cóż, jego miłość nie przetrwała. Co ja mówię, w ogóle jej nie było. Naiwna… Musiałam dać sobie z nim spokój. Cokolwiek to było, już tego nie ma.
Cały swój dotychczasowy smutek odreagowywałam, ucząc się. To był mój cel — ukończenie szkoły. Chciałam, aby mama była ze mnie zadowolona. I była. Pomogło mi w tym moje wypracowanie na temat wojny secesyjnej, które zostało wyróżnione. Mama była zachwycona, ale nie mogła przyjechać na zakończenie roku szkolnego. Zrobiło mi się przykro, ale się na nią nie gniewałam. Jednak teraz, kiedy już osiągnęłam cel, częściej widziałam cztery ściany swojego pokoju niż cokolwiek innego. Brakowało mi planu, który mógłby mnie postawić z powrotem na nogi.
Byłam osłabiona i możliwe nawet, że miało to związek z niewysypianiem się. Czasami budziłam się w środku nocy z powodu jednego snu, w którym nic przejrzyście nie widziałam. Nie byłoby to dla mnie dziwne, gdyby nie powtarzał się dosyć często. W objęciach Morfeusza przebywałam w ciemnym pomieszczeniu, a na środku stało błękitne światło, po które cały czas wyciągałam rękę. Zupełnie jakbym za wszelką cenę chciała go dostać. Potem jednak wszystko się urywało, powracałam do rzeczywistości. Nigdy nie dotarłam dalej i zawsze wszystko kończyło się w tym samym momencie. Nie rozumiałam, dlaczego tak jest. To nie była jednak jedyna rzecz, która się pojawiała. Czasami miałam wrażenie, że przesuwam szklankę po stole, w jakim kierunku tylko chcę. Dziwne. A może to tylko moje wariactwo wywołane przez samotność? Nikomu o tym nie mówiłam. Zdawałam sobie sprawę, że mogłabym zostać uznana za psychicznie chorą. Jeszcze tego mi brakowało.
Gdy czułam się naprawdę samotna, dzwoniłam do Marry. Dobrze wiedziałam, że nie przepada za mną, ale cieszyłam się, że potrafiła znaleźć dla mnie czas. W zasadzie ona jedna została mi w tym mieście. Dzisiaj jednak to Marry zadzwoniła do mnie. Miałam spotkać się z nią w małej kawiarence w mieście. Czułam, że dobrze zrobi mi takie wyjście do ludzi. Nie mogę cały czas się od nich odizolowywać.
Jedyną wadą dotyczącą spotkań z nią było to, że nigdy nie była sama. Zawsze musiała przyjść ze swoją przyjaciółką Elvirą. Strasznie jej nie lubiłam za niesympatyczny charakter. Nie było dnia, aby jej wścibstwo i ciekawość tego, co robimy, nie doprowadzały do komentarza z jej strony. Podejrzewam, że swoje trzy groszy wtrąciłaby nawet przy bezradnej pluszowej zabawce. Czasem wyobrażałam sobie, że biorę taśmę klejącą i zamykam jej tę pyskatą buzię. „Jaka szkoda, że to tylko moje wyobrażenia”, uśmiechnęłam się w duchu.
Marry oznajmiła mi wczoraj, że potrzebuje, bym jej w czymś pomogła, ale nie chciała powiedzieć, o co chodzi. Mimo wszystko zgodziłam się przyjść. Zdziwiło mnie, że chcą pomocy ode mnie, bo też nigdy o to nie prosiły.
Starannie wszystko pozamykałam. Psa zostawiłam w ogrodzie, by pełnił wartę i nikogo nie wpuszczał. Wsiadłam do zamówionej przeze mnie taksówki. Po drodze miałam coś do załatwienia w Fort Wayne, dlatego też kilka przecznic przed kawiarenką zapłaciłam kierowcy, podziękowałam i wysiadłam. Musiałam opłacić ostatni rachunek za szkołę. Było już grubo po terminie, ale nie miałam na to wpływu. Mama zawsze to robiła, ale tym razem przysłała pieniądze, bym ją w tym zastąpiła. Na swoje wytłumaczenie miała brak czasu i zaległości, jakie musiała nadrobić. Nie miałam nic przeciwko płaceniu rachunków, ale martwiło mnie, że mama stanowczo za dużo pracuje. Powinna była znaleźć nieco czasu dla siebie i na odpoczynek.
Gdy tylko wpłaciłam zaległą sumę, poszłam na spotkanie z dziewczynami. Po drodze zachwycałam się promieniami słońca. Jak to dobrze, że zima się skończyła i zrobiło się stanowczo cieplej. Mogłam wreszcie pozwolić sobie na wyjście w krótkim białym rękawku i w długich dopasowanych jeansach oraz w czerwonych trampkach. Oczywiście nie obyłoby się bez mojego czerwonego plecaka, w którym miałam katalogi, o które Marry mnie prosiła. Kiedy tak szłam, a blask słońca oświetlał moje policzki, to wyobrażałam sobie, że siedzę właśnie teraz w Hiszpanii na plaży i piję sok pomarańczowy. Ach, gdyby można było tam jeszcze wrócić! Nic jednak nie trwa wiecznie, nawet marzenia. Tak było też i teraz gdy zadzwonił nagle telefon, przerywając moją euforię. To Marry.
— Pięknie, jestem spóźniona. Jak nie odbiorę teraz, to nie da mi spokoju przez pięć dni — mówiłam do siebie, zupełnie nie zwracając uwagi na przechodniów. Marry nie dawała za wygraną, więc chcąc nie chcąc, odebrałam.
— Halo?! Gdzie ty jesteś!? — krzyczała do słuchawki. — Czekamy już na ciebie jakieś dziesięć minut, pośpiesz się.
— Jasne. Przepraszam, musiałam coś załatwić.
Zerknęłam na drugą stronę ulicy. Jakieś trzy budynki dalej była mała kawiarenka, w której miałyśmy się spotkać. Czyli jednym słowem, nie było tak źle. Wystarczyło tylko przejść przez jezdnię.
— Za ile będziesz?
— Jestem już. Muszę tylko przejść na drugą stronę — oznajmiłam.
— Okej! To zamówię już jakąś kawę. Pospiesz się — powtórzyła.
Przez tę krótką rozmowę nie zauważyłam, kiedy weszłam na ulicę. Zagapiona w komórkę próbowałam przebiec na drugą stronę jezdni, która wydawała się pusta. Gdy byłam już prawie przy końcu, usłyszałam głośny pisk kół. Odwróciłam się, a tam w moim kierunku pędził czarny pojazd z przyciemnionymi szybami. Nie mogłam się ruszyć, to wszystko działo się tak szybko, a ja stałam jak sparaliżowana. W ostatniej chwili ktoś mnie uratował, pchając gwałtownie na chodnik, aż upadłam. Wszystko było jak z jakiegoś filmu, nim wstaliśmy, widzieliśmy już tylko zarys pojazdu znikającego w oddali. To dziwne, że nawet się nie zatrzymał, by sprawdzić, czy nic mi się nie stało. Przeszło mi wtedy przez myśl, że ktoś chciał mnie zabić. Jednak później, gdy się uspokoiłam, nie wierzyłam już w to, przecież nikomu nic nie zrobiłam. Byłam jednak nadal spanikowana. Chciałam podziękować wybawcy, więc popatrzyłam na niego.
— Nie wiem, jak mam panu dziękować. — Chwyciłam go za łokieć.
Wtedy on skierował swoją twarz w moją stronę. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Stał przede mną chłopak poznany kilka miesięcy temu.
— Drobiazg.
— Simon? — spytałam niepewnie. — Simon, to naprawdę ty?
— Akira! — krzyknął ze zdumienia. — To naprawdę ty? Niesamowite.
— Nie do wiary, że mnie jeszcze rozpoznajesz — przypomniałam sobie o milczącym telefonie.
— Przepraszam. Tyle się działo po twoim wyjeździe, że nie miałem nawet jak do ciebie zadzwonić.
— Co się stało?
— Wyrzucili mnie z pracy… — wydukał.
— Jak to cię wyrzucili? Dlaczego?
— Stwierdzili, że za bardzo romansowałem z jedną klientką i nie potrzebują takiego rezydenta.
Teraz patrzył na mnie tak, jakby liczył na to, że się domyślę. Ja jednak nie mogłam dać za wygraną.
— A więc romansowałeś… z klientką. To wiele wyjaśnia. — Uśmiechnęłam się.
— No… właśnie stoi przede mną ta klientka — zaśmiał się.
— Ach tak… — powiedziałam cicho, spuszczając głowę, by nie widział mojego rumieńca.
— Tak.
— A co z telefonem? Też zwolnili?
— Nie, nic z tych rzeczy. Telefonu nie mogli zwolnić — zażartował. — Po prostu, gdy usłyszałem, że mnie wyrzucają, zdenerwowałem się. Wyrzuciłem z tego powodu telefon do basenu, przy którym została mi wręczona decyzja. Niestety zapomniałem o jednej rzeczy. Mianowicie o karcie, na której mam zapisane wszystkie numery oraz twój adres. Długo czekałem na odzyskanie karty, dopiero wczoraj dzwonił kumpel, że udało mu się coś wyciągnąć.
— A więc wyrzuciłeś telefon do wody.
— Dokładnie.
— A ja myślałam, że mnie po prostu olałeś.
— Ciebie nie da się olać.
Puściłam mimo uszu jego komentarz.
— Dlaczego więc nie zadzwoniłeś wczoraj i co robisz w moim mieście? — zapytałam wprost.
— Po pierwsze, wysłałem podanie o pracę do kilku firm, znajdujących się tutaj. Jednak plan miałem taki, że jak znajdę posadę, to wtedy skontaktuje się z tobą i wyjaśnię, dlaczego się nie odzywałem. Gdyby mi się nie udało, trudno byłoby mi się wyrwać z innego miejsca.
— Ciekawe.
— Mówię prawdę. Więc cię nie olałem. Poza tym właśnie szedłem na rozmowę kwalifikacyjną, gdy zobaczyłem, że jakaś nierozsądna dziewczyna wchodzi na jezdnię. — Spojrzał na mnie, jakby teraz on czekał na wyjaśnienia.
— Przepraszam, ale każdy by tak to odebrał. Miło z twojej strony, że jednak pomyślałeś o mnie i miałeś w planach się spotkać. I tak ta nierozsądna dziewczyna to chyba ja.
Wstyd mi było za moje zachowanie. Jednak jestem pewna, że kiedy wchodziłam na jezdnię, to była zupełnie pusta.
— To dobrze, że wiesz.
— Po prostu dzwonił telefon, śpieszyłam się na spotkanie. Pierwszy raz mi się to zdarzyło…
— Na spotkanie? — przerwał nagle.
Spojrzał na mnie zaskoczony, unoszący jedną brew. Najwyraźniej go zaciekawiłam.
— Tak. Właśnie spotkanie, zaraz mnie udusi! — Wpadłam w lekką panikę.
— Kto cię udusi? Co się dzieje?
— To znaczy, miałam na myśli koleżanki, z którymi się umówiłam — wyjaśniłam.
— Aaa… to może lepiej idź, bo jak cię uduszą, to już się nie spotkamy — zaśmiał się.
— Dzięki — uśmiechnęłam się przyjacielsko.
Wiedziałam dobrze, że za chwilę Marry wyjdzie na zewnątrz zdenerwowana, jeśli do nich nie dotrę. Dlatego zaczęłam się lekko gorączkować.
— Zaczekaj, mogę cię o coś spytać? — Spoważniał nagle.
— Jasne.
— Ten samochód — zatrzymał się na chwilę. — Zalazłaś komuś za skórę? Nie chcę cię straszyć, ale to mi wyglądało na zaplanowany ruch. Rozpoznałaś w nim kogoś? — spytał podejrzliwie.
— Nie, absolutnie. To musiał być czysty przypadek.
Wiedziałam, co ma na myśli, jednak nie chciałam dać po sobie poznać, że to właśnie była moja pierwsza myśl.
— No dobrze, w takim razie okej, puszcze cię teraz, ale masz na siebie uważać.
— Dobrze postaram się, będę uważać.
— Musimy się spotkać. Teraz gdy naprawiłem kartę, zadzwonię do ciebie. No i muszę się jakoś zrehabilitować za ostatnie niedawanie znaku życia. — Zaśmiał się, odwrócił i ruszył przed siebie.
Nim się oddalił, stanął na chwilę i odwrócił się w moją stronę.
— Na razie, Akira!
„Czyli jednak o mnie nie zapomniał”, zaśmiałam się w duchu. To dobry znak. Z drugiej strony jednak strasznie dziwne to nasze spotkanie. Może częściej powinnam wchodzić na jezdnię.
By nie tracić czasu, którego już miałam mało, udałam się na umówione miejsce. Nim jednak weszłam na stopień, o mało co nie umarłam na chodniku. Zza rogu wyłoniła się nagle Marry.
— Akira! Dłużej się nie dało? Mówiłaś, że jesteś po drugiej stronie ulicy i aż dwadzieścia minut zajęło ci to, aby ją przejść?
— Musisz tak straszyć? Przepraszam, ale po drodze spotkałam dawnego kolegę, który uratował mi życie.
— A to wszystko jasne. Czekaj! Jak to uratował życie? Zresztą, nieważne, chodź do środka, to nam opowiesz. — Najwyraźniej była zaciekawiona.
— Dobrze.
Wchodząc, zauważyłam Elvirę, która siedziała już przy stoliku, wpatrzona w okno i stukała palcami o stół. Najwyraźniej się niecierpliwiła. Czekałam tylko na moment, kiedy wtrąci swoje trzy grosze.
— Cześć — przywitałam się.
— No nareszcie, ile można czekać? — spytała ironicznie.
— Tak wiem, czekacie już dwadzieścia minut. Marry zdążyła mnie o tym powiadomić.
— To dobrze. Może chociaż byś się wytłumaczyła? — Popatrzyła na mnie mało przyjacielsko.
— Właściwie to… — nie zdążyłam dokończyć, bo Marry przerwała.
— Właściwie to — powtórzyła. — Była niedaleko, ale jakiś mężczyzna uratował jej życie.
Powiedziała to w taki sposób, że odniosłam wrażenie, że stałam się nową sensacją.
— Tak?
— Tak.
— Ale kto cię uratował i przed czym? — zainteresowała się w końcu Elvira.
— Po prostu przechodziłam przez jezdnie, gdy jakiś samochód nadjechał i w tym momencie zostałam uratowana przez pewnego mężczyznę, który okazał się moim znajomym sprzed kilku miesięcy. Na ich twarzy nie pojawiła się nawet mała oznaka zmartwienia.
— Ale tutaj by cię potrącili?
— Nie słyszałyście pisku opon? — zdziwiłam się.
— Nie, nie słyszałyśmy.
— Niemożliwe, może gdzieś wyszłyście.
Byłam zaskoczona tym, że o niczym nie wiedzą. Chociażby z tego względu, że siedziały przy oknie i całą sytuację miały na wyciągnięcie ręki. Postanowiłam jednak nie ciągnąć tego tematu dalej.
— Nie. Cały czas byłyśmy tutaj. Co to za dawny znajomy? — spytała Marry.
— Poznałam go w Hiszpanii.
— To ten sam koleś, który wyznał ci miłość, a potem olał? — Zaśmiała się.
— Tak, ten sam, ale mnie nie olał. Po prostu stracił mój numer telefonu — usprawiedliwiłam go.
— Jeśliby mu zależało, to chyba nie straciłby numeru?
Elvira naprawdę potrafiła zaleźć za skórę chyba każdemu. Nie mogę powiedzieć jednak, że jej słowa w jakiś sposób mnie nie dotknęły.
— Może zaprosisz go kiedyś do nas? — spytała Marry.
— Nie wnikam, jaką bajeczkę ci opowiedział — dodała Elvira.
— Nie opowiada żadnych bajek.
Nie wiem, co je nagle ugryzło, ale zaczynało mnie to już powoli denerwować.
— Dobrze nie będziemy się sprzeczać. Pokaż lepiej te katalogi, które przyniosłaś — zaproponowała Marry.
Chyba chciała uspokoić tym sposobem atmosferę, która wydawała się coraz bardziej gorąca.
— No dobrze.
Starałam się opanować swoje zdenerwowanie. Schyliłam się w stronę leżącego na ziemi plecaka, by wyciągnąć specjalnie zabrane czasopisma. Wszystkie dotyczyły jednego — ślubu.
— Super! Dziękuję.
— Powiedzcie chociaż, po co wam one? — spytałam zaciekawiona.
— Marry bierze ślub — powiedziała Elvira, biorąc łyk kawy.
— Naprawdę? — Byłam zdumiona. — To wspaniale, czemu nie powiedziałaś wcześniej? Gratulacje!
Cieszyłam się jej szczęściem i po przyjacielsku ją przytuliłam. Wyczułam w niej z początku sztywność, ale potem objęła mnie i się uśmiechnęła jak gdyby nigdy nic.
— Dziękuję. Chciałam cię też przy okazji zaprosić, jeśli możesz, przyjdź. Dobra, nawet ci kieckę kupię. — Zaśmiała się.
— Z przyjemnością przyjdę. — Uśmiechnęłam się. — Powiedz, znam go? Nawet nie widziałam, że masz chłopaka. — Byłam w totalnym szoku.
— Raczej nie, nie jest stąd.
— Nie jest stąd? — Zdziwiłam się. — Więc gdzie się poznaliście?
— Poznaliśmy się we Włoszech w zeszłe wakacje. Nic nie mówiłam, bo nie chciałam zapeszyć. — Zarumieniła się.
— Zaskoczyłaś mnie, ale pozytywnie.
— Wiem! — krzyknęła podekscytowana. — Wracając do sukienek, to obok mają różne cudeńka.
— To po co ci te katalogi w takim razie? — spytałam.
— Bo gdyby mi się coś nie spodobało, zawsze mogą mi uszyć. — Ucieszyła się.
— No dobrze, to chodźmy je pooglądać. — Wstałam odruchowo.
— Nie, nie. One przyjdą tutaj.
— Jak to tutaj? Do kawiarni? — zdziwiła się Elvira.
— Tak! — krzyknęła szczęśliwa. — Wynajęłam całą kawiarnię oraz wszystkie suknie. Nie patrzcie tak, chcę się napić kawy, a tam jej nie mają, więc lepiej mieć wszystko na miejscu. — Zaśmiała się.
Ledwie skończyła mówić, a do kawiarenki wpadły ekspedientki z sukniami ślubnymi. Jak widać, wszystko zostało wcześniej ustalone.
— A więc zaczynamy. — powiedziałam, uśmiechając się do nich.
Mówiąc „zaczynamy” miałam na myśli, że wszystko niedługo się skończy. Jednak straciłam tę pewność po kilku godzinach. Marry odrzucała praktycznie wszystkie sukienki. Za każdym razem coś jej nie pasowało. A to guziki, a to za mało się świeciła. Zastanawiałam się, czy tym sposobem znajdzie cokolwiek. Ciężko ją było zadowolić, ale po części to rozumiałam. Myślę, że dla każdej z nas, ten dzień jest wyjątkowy i chcemy wyglądać niepowtarzalnie.
Usiadłam na chwilę ze zmęczenia. Każdą suknię musiałam poprawiać i podwijać, jeśli była za długa. Teraz widziałam je w całej okazałości. Kiedy tak przypatrywałam się im, przypomniałam sobie je obie, gdy były małe. Przede mną stanęły teraz niedojrzałe dziewczynki, a następnie wyrośnięte młode kobiety. Jedna z nich miała zaraz stanąć na ślubnym kobiercu. Przyjrzałam się najpierw Elvirze: te same długie, proste blond włosy, nie za wysoka, smukła. O niebieskich oczach i jasnej cerze. Powieki miała lekko zapuchnięte, lecz nie można było się temu dziwić. Dziewczyna ciągle imprezowała i próbowała dosłownie we wszystkim zwrócić na siebie uwagę. Nie była brzydka ani piękna, a mimo to miała facetów na wyciągnięcie ręki. A może to nie ona, a jej pieniądze tak działały? Czasem miałam wrażenie, że posiada dwie twarze. Jedną — kobiety, która uważa się za bogaczkę oraz próbuje ciągle udowadniać wszystkim, że ma klasę. Słyszałam nieraz o opowieściach jej rodziny, że uważają się nawet za arystokratów. Druga jej twarz — niesfornej nastolatki, która panicznie bała się, że zostanie zapomniana. Potem przyjrzałam się Marry. Nie była tak smukła, jak jej koleżanka, ale wciąż szczupła. Miała długie rude włosy, delikatnie poskręcane, co dodawało jej uroku. Była o kilka centymetrów niższa od Elviry, ale kiedy wkładała buty na obcasie, nie widać było różnicy. Buzię miała okrąglejszą, ale o bardziej wyrazistych kościach policzkowych. Na jej twarzy już prawie nie dało się dostrzec piegów, a jeśli były, to naprawdę niewiele. Czasami miałam wrażenie, że jest nieco ładniejsza od swej blond koleżanki. To dziwne, ile można odnaleźć elementów.
Kompletnie zamyślona i pozbawiona świadomości nie słyszałam pytania, które zadały mi dziewczyny. Trzeba było wrócić na ziemię.
— Halo! Akira! Ziemia woła! — krzyknęła Elvira, która właśnie kończyła dopalać papierosa.
— Przepraszam, zamyśliłam się… O co pytałyście? — Popatrzyłam na nie błagalnie, by się na mnie nie gniewały.
— Daj jej spokój, spotkała dzisiaj tego nieznajomego i pewnie o nim tak myśli. — Zaśmiała się Marry.
— Pewnie — wydusiłam, rumieniąc się, mimo iż nawet o nim nie pomyślałam.
— A więc podoba ci się ta suknia? — spytała rudowłosa koleżanka.
— Wow! Wyglądasz w niej pięknie! — krzyknęłam.
— Serio? — spytała, a na jej twarzy pojawił się rumieniec.
— Myślę, że to odpowiednia sukienka dla ciebie — oznajmiłam.
— Ja też. Czuję się w niej fantastycznie. Elviro, co o tym sądzisz? — spytała.
Dziewczyna przyjrzała jej się jeszcze raz, próbując nie pokazać po sobie zachwytu. Czasem odnosiłam wrażenie, że ma problem z pokazaniem dobrych emocji.
— Bierz ją! — oznajmiła. — Wyglądasz świetnie.
— Tylko teraz będzie trzeba jeszcze dobrać odpowiednie buty oraz dodatki — powiedziała lekko zmartwiona Marry.
— W jednym z katalogów jest sklep pana Brauna, w którym jest mnóstwo pomysłów na dodatki. Przejrzyj go, jeśli ci się coś spodoba, wtedy można tam podejść i to kupić. A jeśli czegoś nie będzie, to ten sklep zamówi to dla ciebie — zaproponowałam.
— Genialnie, przejrzymy to chętnie — rzuciły dziewczyny.
— Może jutro wybierzemy się do centrum handlowego? — spytała Marry. — Tam podobno jest ten sklep.
— Jasne — ucieszyłam się.
— To co… o piętnastej? Przy fontannie w centrum — dodała Elvira.
— Będę — potwierdziłam.
— Tylko się nie spóźnij.
— Będę pamiętać. — Zaśmiałam się.
Dziewczyny poszły zapłacić za suknię. Ekspedientki były tak zmęczone gonitwą z kieckami, że prawie nie zapanowały nad radością, gdy usłyszały wreszcie „przejdźmy do kasy”. Musiałam zakryć ręką usta, by nie wybuchnąć śmiechem. Sytuacja była nieco komiczna.
Następnie pożegnałyśmy się i każda z nas wróciła do domu. Przy wejściu zauważyłam swoją kochaną sunię, która bacznie mnie wypatrywała. Zamknęłam bramkę i podeszłam do jej miski stojącej pod zadaszeniem.
— Już zjadłaś? Ty to masz apetyt. — Pogłaskałam ją po głowie. — Chodź do środka, też jestem głodna.
Nie musiałam jej nawet wołać, by weszła razem ze mną. Gdy tylko drzwi się otworzyły, była już w środku. Najwyraźniej nie mogła się doczekać tej chwili. Zamknęłam drzwi porządnie na zamek antywłamaniowy. Nie wiem czemu, ale od pewnego czasu miałam manię dbania o bezpieczeństwo. Może to było dziwne, ale nie głupie, szczególnie że nie czułam się zbyt pewnie. Udałam się do kuchni. Najpierw przygotowałam posiłek psu, a potem sobie. Tak na szybko, bo przecież spędziłam z dziewczynami tyle czasu, że nie zdążyłam przyrządzić sobie porządnego obiadu. W salonie zasunęłam wszystkie rolety, włączyłam telewizor, wzięłam jedzenie i usiadłam. Po chwili ktoś zadzwonił, więc odebrałam.
— Halo?
— Akira? To ty? — usłyszałam jakiś głos.
— Tak, kto mówi?
— To ja, Simon.
— A, to ty. Nie wierzę, że zadzwoniłeś. — Zaśmiałam się.
— Tak, w końcu się udało. — Również zaczął się śmiać.
— Nie wierzę.
W słuchawce wyczułam lekką radość. Chyba miał dobry humor, bo zaczął żartować sobie ze mnie.
— Czyli jednak cię nie udusiły?
— Najwyraźniej.
— Opowiedz mi o swoim dzisiejszym dniu. Co robiłaś? — Był zainteresowany.
— Nic specjalnego. Mówiłam, miałam spotkanie z dziewczynami.
— Naprawdę? Tak długo? Kurde, nie wiem, czy bym tyle wysiedział.
Żartowniś.
— Nie miałam wyjścia.
— Dobrze, nie dzwonię przecież po to, aby pytać, jak długo z nimi siedziałaś, ale o to, czy byśmy się spotkali — zaproponował.
— Chętnie, ale kiedy?
Czyżby wciąż był zainteresowany moją osobą czy tylko chce odkupić swoje winy.
— Jutro? Nie byłby to dla ciebie problem?
— Nie. O której i gdzie?
— Może o piętnastej? W centrum? Pasuje ci? — spytał niepewnie.
— Jasne… — zatrzymałam się, przypominając, że jestem już umówiona. — Nie, nie mogę. O tej porze jestem już umówiona, ale może późniejsza pora?
— Okej, to może siedemnasta, wstępnie? Dasz mi znać, jak skończysz wcześniej, to przyjadę. Zgoda?
— Zgoda.
— Super! W takim razie do jutra. Dobranoc.
— Do jutra. Dobranoc — odpowiedziałam i się rozłączyłam.
Przez chwilę się cieszyłam, że być może znowu będzie tak jak przed paroma miesiącami. Miło spędzimy czas, powspominamy i będę miała więcej znajomych, z którymi będę mogła gdzieś wyjść. Jak to dobrze, że na niego dzisiaj wpadłam. Chociaż w sumie to nie wiem, czy on bardziej nie wpadł na mnie. Mniejsza z tym. Najważniejsze, że możemy odnowić znajomość.
Poszłam na górę do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi i położyłam się do łóżka. Towarzystwa dotrzymywała mi psinka, która nie opuszczała mnie nawet na krok i przy której zasypiałam niemal natychmiast.
Ostatnio co ranek budzę się z tym samym snem w pamięci. Wszystko dotyczy pięknego błękitnego kamienia, który jest dla mnie niedostępny. Jednak dziś pojawił się całkiem inny dodatek. Mianowicie jeden z kamieni nie przypominał tamtego koloru, a był zielony. Jednak zawsze, kiedy usiłuję się dowiedzieć, co będzie dalej poza kamieniami, to się wybudzam. To dziwne i zarazem bezsensowne. Jednak nie pozostało mi nic, jak czekać na dalszy ciąg wydarzeń, ale nim on nastąpi, czas wracać do rzeczywistości.
Jak co dzień zjadłam, umyłam się i ubrałam. Gdy jednak chciałam się uczesać, wydarzyło się coś dziwnego. Machnęłam swobodnie ręką w bok, ale gdy tylko pomyślałam o szczotce, to w mojej ręce znalazł się jakiś przedmiot. Gdy przestraszona spojrzałam na niego, to okazało się, że to nic innego jak owa szczotka. Zupełnie tak, jakby w środku był jakiś magnes, a ja sama byłam pod jego wpływem. W pierwszej chwili pomyślałam, że może sięgnęłam po nią wcześniej. Tylko kiedy bym to zrobiła? To było dziwne. Może to jakiś znak mojego zmęczenia lub niewyspania. Czasem człowiek coś widzi, ale nie jest pewny, czy to prawda, czy iluzja. Cokolwiek to było, nie mogłam nikomu o tym powiedzieć. Przecież i tak nikt by nie uwierzył, raczej uważałby, że straciłam rozsądek. To czas na zastanawianie się, byłam przecież umówiona.
Sięgnęłam do szafy w celu znalezienia odpowiednich ubrań. W ręce wpadły mi szorty, delikatna krótka czarna bluzka i tenisówki. Pozostało jeszcze lekko się umalować. W końcu miałam spotkać się z Simonem, nie mogłam wyjść do niego i wyglądać nijako.
Zamówiłam taksówkę, a ona zawiozła mnie pod same drzwi centrum handlowego. Kiedy weszłam do środka, zrozumiałam, dlaczego tak rzadko go odwiedzam. Jest zbyt duże jak dla mnie i łatwo potrafię się w nim zgubić. Stanowczo wolę mniejsze miejsca. Dlatego, gdy tylko zobaczyłam Elvirę i Marry, od razu podeszłam do nich z uśmiechem na twarzy, zadowolona, że nie muszę stać jak kołek i na nie czekać.
— Witaj Akiro! Cieszę się, że przyszłaś — powiedziała uradowana Marry.
— Cześć — burknęła z powagą Elvira. — Sprawdziłam jego sklep, jest na górze.
— Cześć, to w takim razie chodźmy, na pewno coś wybierzemy — odpowiedziałam.
Okazało się, że sklepu nawet nie trzeba byłoby specjalnie szukać. Na piętrze doskonale było go widać. Z narożną witryną i pięknie oświetlonymi błyskotkami. Podeszłyśmy tam natychmiast, rozglądając się po wystawie, a było naprawdę w czym wybierać. Jednak ceny okazały się wygórowane, stanowczo za drogie jak dla mnie. Marry przypadł do gustu naszyjnik z zielonymi kryształkami. Natychmiast kazała go sobie założyć. Muszę przyznać, że wyglądała w nim olśniewająco i gdyby nie cena to może i ja bym sobie go kupiła. Spojrzałam więc na drugą z dziewczyn, by zapytać o jej zdanie. Ona tylko popatrzyła i pierwszy raz przyznała mi rację na temat wyglądu koleżanki. Nie wahały się dłużej. Kupiły go momentalnie. Nie sądziłam, że tak szybko zakończą się nasze zakupy. To trochę nietypowe jak na nie.
Gdy spojrzałam na zegarek, zaskoczył mnie upływ czasu. Nie mogłam uwierzyć, że spędziłyśmy w sklepie już godzinę. Jak to wszystko szybko się dzieje! Elvira była nałogowym palaczem, więc każda chwila bez papierosa, doprowadzała dziewczynę do ruiny. Nie mogąc już wytrzymać, poprosiła Marry, aby ta wyszła z nią na zewnątrz w celu zaczerpnięcia tytoniowego powietrza. Zgodziłam się poczekać na nie w środku. By nie zgubić się przez tę chwilę, oglądałam wystawy butów, wciąż pozostając na tym samym piętrze. Moją uwagę przykuły czarne szpilki, chciałam po nie sięgnąć i obejrzeć z bliska, gdy nastąpił nagły huk.
Po kilku minutach się ocknęłam. Miałam wrażenie, że moje powieki są znacznie cięższe niż przedtem. Szybko też odkryłam, że nie mogę się ruszyć, a moja noga utknęła między betonowymi płytami. Najgorsze było to, że nie czułam jej w ogóle, a strach przed zobaczeniem wszystkiego, nie pozwalał mi się podnieść. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że wokół mnie leży masa gruzu i pyłu. Widziałam w oddali pełno ciał leżących pod resztkami budynku. Najwyraźniej znalazłam się w centrum ataku terrorystycznego. Wybuch na pewno musiał zabić dużo osób. Przeraziłam się. Leżałam bez ruchu, cała w kurzu i pyle. Bałam się. Widziałam nawet jakichś ludzi biegnących do mnie. Chyba nawet coś mówili, ale nie potrafiłam tego zrozumieć. Byłam całkowicie ogłuszona. A gdy udało im się do mnie dotrzeć, moje oczy nagle zrobiły się ciężkie i nie miałam siły utrzymać powiek… straciłam przytomność.
Pamiętam światła i lekarzy. Wieźli mnie gdzieś, nie byłam jednak świadoma tego, co się ze mną dzieje. Szybko też traciłam kontakt. Wszystko było mi obojętne.
Po kilku godzinach ocknęłam się, osłabiona, leżąca na szpitalnym łóżku, a ku mojemu zdziwieniu siedział przy mnie on…
— Simon? Jak… — chciałam dokończyć, ale ból głowy się nasilił. — Auć…
— Spokojnie, odpoczywaj — powiedział stanowczym głosem.
— Jak się tu znalazłeś? Co się stało?
Czułam osłabienie w całym ciele. Cały czas nie docierało do mnie, co się właściwie stało. Miałam wrażenie, że jestem tylko w jakimś śnie i zaraz się z niego wybudzę.
— Ktoś podłożył bombę w centrum.
— Bom… bombę? — ledwo wydukałam.
— Tak.
Po tych słowach dziwnie się poczułam. Wszystko zaczynało do mnie dochodzić. „Jednak nie śpię, to dzieje się naprawdę”, krzyczała moja wewnętrzna dusza.
— Wiedzą kto?
Byłam przerażona tym, że są ludzie zdolni do tak podłego czynu. Co im daje to, że zabiją niewinnych ludzi?
— Nie.
— A co z Elvirą i Marry? — zapytałam, licząc na konkretną odpowiedź.
— Nie widziano ich od tamtej pory. Myślisz, że coś im się stało?
Nie słyszałam w jego głosie ani odrobiny zmartwienia tym, co się wydarzyło.
— Wiem, że poszły zapalić, a potem… czy policja dzwoniła do nich?
Strasznie się o nie martwiłam. Miałam tylko nadzieje, że zdołały uciec i nic im nie jest.
— Tak i… — zamilkł, jakby się zapomniał.
— I co?
Spojrzałam na niego, próbując wyczytać coś z jego twarzy.
— Nic.
— Co?! Powiedz mi! — Mój wzrok był błagalny.
— Po prostu nikt ich nie widział od momentu, kiedy stamtąd wyszły.
— Nie wiem, co mam o tym myśleć, nie mogły przecież zniknąć ot tak — mówiłam to bez przekonania.
Leżałam krótką chwilę, zagubiona w rozmyślaniach, co tak naprawdę mogło się stać. Jeszcze raz próbowałam poukładać sobie wszystkie wydarzenia. Przedtem ten dziwny samochód, a teraz wybuch. Czy to przypadek? Czy to tylko wymysł mojej wyobraźni? Jedno jest pewne, cokolwiek to miało znaczyć, nie chciałam o tym wiedzieć. To wszystko wzmagało w mojej głowie przerażenie. Próbowałam się podnieść, lecz każdy ruch sprawiał mi ból. Nie miałam na to sił, dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że mam bandaż nawet na głowie.
— Mocno się uderzyłaś w czasie wybuchu.
Popatrzył na moją rękę, jakby chciał pokazać mi, że bandaż to nie jedyna rzecz, która znajdowała się na moim ciele. Gdy tylko zerknęłam na posiniaczone miejsca, to doszłam do wniosku, że tyle sińców jeszcze nie miałam w całym swoim życiu.
— Najwidoczniej aż za bardzo…
— To nie jest nic poważnego, wyjdziesz stąd za kilka dni. Chyba będę musiał się tobą zająć i zaopiekować.
— Aż tak marnie wyglądam, że potrzebuję opieki?
— Nie pytaj. — Uśmiechnął się do mnie tajemniczo. — Teraz będę musiał iść, mam kilka spraw do załatwienia, ale cię odbiorę. Na razie — odparował, po czym wyszedł jak gdyby nigdy nic, nie czekając nawet na moją odpowiedź.
Zastanawiałam się, jakie ważne sprawy musi pozałatwiać i dlaczego tak pospiesznie wyszedł. Myślałam również o dziewczynach, dlatego też sięgnęłam po telefon, który leżał na małej nocnej szafce i wybrałam numer. Próbowałam kilka razy, ale za każdym razem połączenie kończyło się rozmową z pocztą głosową. Miałam nadzieje, że nic im się nie stało i oddzwonią do mnie, jak tylko będą mogły…
Kilkudniowy pobyt w szpitalu nie zmienił niczego. Nikt się nie odezwał. Siedziałam sama w pustym pokoju i czasem pielęgniarka wchodziła na moment, podłączając nową kroplówkę, jakbym nie miała dosyć. Jak to dobrze, że to był mój ostatni dzień w szpitalu. Koniec z siedzeniem tutaj.
Gdy podpisałam papiery dotyczące wypisu, postanowiłam zaczekać na Simona przed wejściem. Tak jak się umówiliśmy. Jednak on się spóźniał. Po dłuższym oczekiwaniu doszłam do wniosku, że znowu o mnie zapomniał. Nikt normalny przecież nie spóźnia się trzy godziny. A może coś mu się stało? Nie, nie mogę tak myśleć, inaczej oszaleję. Szybko zaczęłam rozglądać się za jakąś taksówką, która mogłaby mnie zabrać do domu. Znalazłam, nie chciałam dłużej czekać, tak bardzo pragnęłam być już w domu. Wsiadając, poczułam, że ktoś chwyta mnie za ramię i próbuje obrócić do siebie. Uległam więc.
— Wybierasz się gdzieś?
— Myślałam, że zapomniałeś — odparłam, spuszczając wzrok.
— Znowu pomyślałaś, że zapomniałem o tobie? — Zdenerwował się trochę.
— Przepraszam. Sama nie wiem, co mam o tym myśleć… — Zrobiło mi się przykro, że tak go ciągle o coś oskarżam.
— Mówiłem, że mam kilka spraw do załatwienia — odparł.
— Jakich spraw?
— Nie zawracaj sobie tym głowy. — Uśmiechnął się i otworzył mi drzwi do samochodu. — Teraz możesz usiąść, tak jak chciałaś… miałem się tobą zająć czyż nie? — Mrugnął do mnie tajemniczo.
Nie miałam sił mu odmawiać bądź wypytywać dalej o cokolwiek. Byłam zmęczona i potulnie go posłuchałam. Wsiadłam, a on zamknął za mną drzwi, siadając z drugiej strony.
— Dokąd, dzieciaki, mam was zawieźć? — spytał kierowca.
Chciałam podać adres mojego zamieszkania, jednak nim to zrobiłam, mój rezydent mnie wyprzedził. Byłam zdziwiona. Popatrzyłam na niego, czekając na wyjaśnienie, ponieważ jedyny adres, jaki miał, zapisany był w telefonie. A przecież wpadł mu do basenu…
— Mam swoje znajomości — odparł, wyprzedzając moje pytanie.
Byłam coraz ciekawsza tych znajomości. Mało kto wiedział, gdzie mieszkam. Ale może się mylę? Dało mi to do myślenia.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, próbowałam zapłacić taksówkarzowi, jednak moje kieszenie, które sprawdzałam przed wyjściem ze szpitala, okazały się puste. Zupełnie nie rozumiałam, kiedy mogłabym stracić swoje ostatnie pieniądze. Zawsze pilnowałam wszystkiego.
— Chyba wypadły mi gdzieś pieniądze — powiedziałam zdenerwowana, jeszcze raz sprawdzając miejsca, gdzie mogłam je schować.
— Nie szukaj, zapłacę — powiedział, patrząc na mnie i wyciągając portfel z kieszeni.
Taksówkarz wziął zapłatę, podziękował i odjechał. Mnie zaś zrobiło się głupio.
— Ciągle mnie ratujesz. — Zarumieniłam się i odgarnęłam kosmyk spadający mi na twarz.
— Muszę przyznać, że zaczyna mi się to podobać. — Zaśmiał się.
Spoglądałam na niego, rumieniąc się znowu. Pewnie stałabym tak wpatrzona jeszcze przez chwilę, gdyby nie to, że przypomniałam sobie o drobniakach.
— Przepraszam za to. Obiecuję, że ci oddam.
— Daj spokój, to nic takiego.
— Naprawdę oddam.
— To się na ciebie obrażę. Nie chcę, żebyś mi cokolwiek oddawała. — Popatrzył w moje oczy. — Chodź, musisz odpoczywać.
— Skoro tak mówisz.
Podeszłam więc do bramki, próbując ją otworzyć, podczas gdy moja kochana bokserka Roca już stała naprzeciwko mnie. Biedulka nie mogła się doczekać, kiedy przekroczę próg. Ledwo udało mi się ją przesunąć ze swojej drogi. Była taka szczęśliwa. Jest jedynym stworzeniem, które tak radośnie potrafi mnie przywitać. Natychmiast pochyliłam się nad nią i pogłaskałam. Jej pięknie połyskująca brązowa sierść lśniła w blasku słońca.
— Dobrze, Roca, już jestem — powiedziałam, prostując się i odwracając w kierunku Simona, który właśnie chciał podejść bliżej. — Simon to moja Ro…
Nie zdążyłam dokończyć zdania, kiedy ona ruszyła w jego kierunku, jakby chciała go rozszarpać. Udało mi się ją pochwycić w ostatnim momencie. Nie podobało jej się to. Zaczęła szczekać, próbowała się wyrwać. Nie potrafiłam tego zrozumieć.
— Roca! Co się z tobą dzieje?! Uspokój się, proszę. — Patrzyłam w jej oczy, widziałam, że niechętnie mi ulega, ale w końcu się położyła. — Przepraszam za to, nigdy wcześniej się tak nie zachowywała.
Najwyraźniej nie przepadała za intruzami.
— Nic się nie stało, ale dobrze, że masz taką obrończynię — mówił to z taką łatwością.
— Jest najlepsza — powiedziałam pewna siebie. — Wejdź do środka, przyjdę za moment. Nie chcę powtórki tego incydentu, dlatego puszcze ją, gdy znajdziesz się w środku.
Simon skinął głową, a kiedy wszedł do domu i zamknął za sobą drzwi, puściłam Rocę. Ta jednak nie pobiegła, a gdy robiłam krok w stronę wejścia, ona szła za mną, jakby bała się zostawić mnie z nim samą. Nie miałam jednak pojęcia dlaczego.
Zamykając za sobą drzwi, patrzyłam na jej smutny łebek i zrobiło mi się jej żal. Nie miałam jednak pewności, jak się zachowa, gdy będzie z nami w środku, dlatego musiała zostać na zewnątrz. Ze względu na jej reakcję, postanowiłam być ostrożna z Simonem — wyczuła w nim coś, czego ja nie byłam w stanie. Jej odczucia nigdy nie były mylne. A może ma na sobie jakiś nieprzyjemny zapach od kogoś i stąd ta reakcja? Nieważne. Klamka zapadła, domknęłam drzwi, ściągnęłam buty i weszłam do salonu, w którym siedział już na kanapie przy włączonym telewizorze Simon. Najwyraźniej już się rozgościł.
— Mam nadzieję, że się jej nie przestraszyłeś? — zaśmiałam się, próbując rozluźnić sytuację.
— Jej zachowanie jest zrozumiałe. Popatrz na to tak: obcy gość wchodzi na jej teren, plącze się przy właścicielce, to normalne. Byłem przygotowany na taką reakcję — odparł, nie spuszczając wzroku z telewizora.
— Dokładnie, masz rację. — Nie chciałam się dzielić własnym poglądem na ten temat.
Jednak jego słowa też przykuły moją uwagę. A może powiedział właśnie coś, co chciałam usłyszeć? Mimo wszystko nie mogłam mu pokazywać swoich wątpliwości, tak na wszelki wypadek.
— Zawsze mam — odparł z pewnością, lecz lekko ściszonym głosem, jakby liczył na to, że tego nie dosłyszę. — Przepraszam, wiem, że masz odpoczywać. Już się poprawiam — tym razem powiedział głośniej. — Mam propozycję, ty wybierzesz się na górę i położysz, a ja przygotuje ci wywar — oznajmił, podchodząc do mnie.
— Wywar? — zapytałam zdziwiona. — Masz na myśli specyfiki od lekarza? — spytałam.
Lekarz oczywiście zapisał mi tabletki na sen, ponieważ wcześniej skarżyłam się na koszmary, ale Simona wtedy nie było, więc skąd o tym wiedział?
— Miałem na myśli inne lekarstwo.
— Inne lekarstwo? — zdziwiłam się.
— Tak, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że będziesz się truła jakimś gównem od lekarza? Bo chyba ci coś przepisał, mam rację? — powiedział, znowu patrząc tak pewnie.
— Dlaczego tak mówisz? Poza tym nie wiem, czy będę coś w ogóle brała. Marzę tylko o jak najszybszym znalezieniu się w swoim łóżku, panie wszechwiedzący. — Mówiąc to, próbowałam powstrzymać się od śmiechu.
— Dlaczego wszechwiedzący? — spytał, unosząc jedną brew ku górze na znak zdziwienia.
— Bo cokolwiek bym powiedziała, a nawet próbowała powiedzieć, ty i tak wiesz pierwszy.
— Widzisz, mam swoje sposoby — oznajmił.
— Może opowiesz mi kiedyś o swoich sposobach? — zapytałam zalotnie.
— O tym na pewno się niedługo dowiesz. — Spoważniał nagle.
Nie za bardzo rozumiałam, o co mogło mu chodzić, ale postanowiłam więcej nie wypytywać. Simon udał się do kuchni, przyszykować coś, co wcześniej zapowiadał i czym wywołał u mnie niemałe zainteresowanie. Chciałam zerknąć na składniki, lecz nie pozwolił mi tam wchodzić, więc udałam się na górę, by nie przeszkadzać.
„Ach, jak dobrze być już w domku, w swoim pokoju”, pomyślałam. Brakowało mi tego ostatnio, a szczególnie ciszy, spokoju i bezpieczeństwa. Zaglądając do mojej szafy, szukałam czegoś, co mogłabym założyć ot tak, po domu, i znalazłam. Natychmiast ściągnęłam ubrania, w których przyszłam i założyłam czarne krótkie spodenki i bluzeczkę z rękawkami. Podchodząc do łóżka, odsłoniłam kawałek swojej kołdry i natychmiast pod nią weszłam. W końcu normalny i miękki materac, nie tak jak w szpitalu, twardy i niewygodny. Nie wiem, skąd oni je biorą, bo raczej nie są dla ludzi. Jednak to się sprawdza, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Delektowałam się tą chwilą jeszcze przez kilka minut, aż dołączył do mnie Simon.
— Proszę o to twój wywar. — Zaśmiał się, podając mi talerz z pięknie zrobionymi kanapkami oraz gorące kakao.
— A więc to jest twój wywar. — Uśmiechnęłam się do niego. — Cóż, po tym na pewno poczuję się lepiej.
— Z pewnością. — Uśmiechnął się, spoglądając na mnie.
— Dziękuję, jesteś kochany.
— A myślałaś, że co to będzie? Wywar z żab? — Teraz on nie mógł powstrzymać się od śmiechu. — Przykro mi, że cię zawiodłem, następnym razem na pewno ci taki przyrządzę.
— Nie pomyślałam o żabach, ale coś koło tego. Po prostu jestem mile zaskoczona.
Znów poczułam się głupio, że mogłam go posądzać o taką rzecz.
— Cieszę się — powiedział tajemniczo, przysuwając się do mnie i dając mi całusa w szyję.
Kiedy się odsunął i usiadł w poprzedniej pozycji, z uśmiechem na twarzy podsunął mi talerz, licząc, że w końcu zjem przygotowany przez niego posiłek.
— Simon?
— Tak? Widzę, że nad czymś rozmyślasz… Zjedz teraz, bo jeśli w ciągu minuty nie ruszysz żadnego kawałka, zjem sam. Muszę przyznać, że chyba mi się udały te kanapki.
Zaśmiałam się w duchu i sięgnęłam po talerzyk, który miałam już przed sobą, lecz zanim ugryzłam kawałek, zadałam mu pytanie:
— Dlaczego to robisz? — Popatrzyłam na niego przez chwilkę, wydawał się lekko zdezorientowany.
— Co takiego?
— To znaczy, dlaczego jesteś taki dobry dla mnie?
— Ponieważ zależy mi na tobie. — Wydawał się spokojny.
— Dalej? A co z twoją pracą?… Widzisz, zapomniałam cię wcześniej zapytać, w końcu tyle się działo.
— Z pracą? — Popatrzył zdziwiony. — Bardzo dobrze, właściwie to zostałem przyjęty gdzie indziej — powiedział po chwili.
— Gdzie? A dlaczego nie przyjęli cię tam, gdzie chciałeś? — pytałam zdziwiona.
— Widzisz, ktoś już mnie ubiegł… z początku byłem trochę zdenerwowany, ale później zadzwonił do mnie kolega i poinformował mnie, że u niego jest wolne stanowisko — starał się mówić przekonująco.
— Rozumiem, przykro mi.
— Niepotrzebnie.
— A teraz, co z tą pracą?
— Co z nią nie tak? — zapytał, znów się dziwiąc.
— Nic, tylko widać musisz dużo zarabiać.
— Nie rozumiem.
— No wiesz, jak płaciłeś taksówkarzowi, to trudno było nie widzieć tego „banku” wystającego z portfela.
— A tam od razu bank. — Zaśmiał się niczym nieskrępowany, prawie figlarnie. — Po prostu dali mi zaliczkę i lekką wypłatę jak to się mówi.
— Ładnie mi lekka… — Przewróciłam oczami, przypominając sobie o swoim niskim budżecie, który nawet nie był połową jego zasobów. — Mówisz zaliczkę? Tylko za co?
— Wiesz to taka mała agencja, która działa trochę na telefon. Ludzie dają mi różne zlecenia, na przykład remont.
— Rezydent wykonujący remonty, a to ciekawe — potwierdziłam. — Nie tęsknisz za tamtym?
— Tak, może trochę… a właściwie, to chyba nie. Tamta praca mnie nudziła, ciągle to samo, a tu nie ma, jak się nudzić. Poznajesz nowe rzeczy i nie tylko.
— Skoro tak mówisz.
— Dobrze, ale dość już tych pogadanek, jedz i wypij to już prawie zimne kakao — powiedział, wskazując wzrokiem na kubek stojący na małej nocnej szafce.
— Fakt, przepraszam, poprawię się następnym razem.
— Dobrze, trzymam cię za słowo — zatrzymał się na moment. — To gdzie ja będę spał? Z tobą? — Zaczął rozglądać się po pokoju. — Wiesz, ja nie mam nic przeciwko temu. — Puścił do mnie oczko.
— Chcesz tu spać? — zdziwiłam się.
— Nie rozumiem twojego zdziwienia. Myślałaś, że zostawię cię samą? Chyba ktoś miał się kimś zająć, czyż nie? — Posłał mi łobuzerski uśmiech.
— Masz rację. Jednak lepiej, jak wrócisz do domu, bo nie chcę zajmować ci czasu. Masz teraz pracę, musisz się na niej skupić — próbowałam być delikatna.
— Praca może poczekać, bo wolę skupić się bardziej na tobie. — Znowu się czarująco uśmiechnął.
— Miło z twojej strony, ale Roca również mi się tutaj przyda, a sądząc po waszym zapoznaniu, nie wytrzymacie ze sobą w jednym pomieszczeniu. — Zaśmiałam się.
— No dobrze, skoro tak uważasz, ale jutro nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. — Uśmiechnął się, a następnie wstał i pochylił się nade mną, by móc znowu mnie pocałować. — Zanim wyjdę, czy możesz to zjeść? A następnie zejść, odprowadzić mnie do drzwi i zrobić wymianę na Rocę?
— Oczywiście, nie martw się, zjem. — Wzięłam w końcu kęs do buzi. Były to zwykłe kanapki, mimo wszystko smakowały jakoś inaczej, nawet lepiej niż dotychczas.
— Smakowało?
— Tak. Pycha! — krzyknęłam zachwycona.
— Naprawdę?
— No, muszę przyznać, że mnie zaskoczyłeś. — Powiedziałam dumna.
Wzięłam do ręki również kubek z zimnym już kakao i wypiłam szybko.
— Grzeczna dziewczynka — odparł zadowolony.
— Jak najbardziej — uśmiechnęłam się. — Jeśli zamierzasz zrobić mi jeszcze kiedyś takie kanapeczki, to możesz częściej przychodzić, nie będę mieć nic przeciwko, wręcz przeciwnie.
— W takim wypadku będę tu częstym gościem — powiedział i udał się w stronę schodów.
Zarumieniłam się delikatnie, słysząc jego zadowolenie ze złożonej przeze mnie propozycji. Czyżby faktycznie darzył mnie uczuciem?
Podniosłam kawałek kołdry i włożyłam kapcie, by zejść za nim na dół. Nim otwarłam drzwi, podziękowałam mu.
— Do jutra — powiedział, znowu dając mi buziaka w policzek.
Czy nie mógł się powstrzymać? Muszę przyznać, że sprawiało mi to ogromną przyjemność. By nie przedłużać wpatrywania się w niego jak oślica, otworzyłam drzwi i chwyciłam Rocę, która właśnie weszła do domu. Wciąż była do niego nieprzyjaźnie nastawiona. Poczekałam jeszcze chwilę, upewniając się, że wyszedł i dobrze zatrzasnął bramkę, a gdy byłam już pewna, zamknęłam na zamek wewnętrzne drzwi. Spojrzałam na smutny wyraz pyszczka psiny i zrobiło mi się jej znowu żal, że tyle musiała na mnie czekać. Chciałam to jakoś jej wynagrodzić, więc poszłam do lodówki i wyciągnęłam jedzenie. Położyłam na specjalnej podstawce i poczekałam, aż spokojnie wszystko zje. Gdy tak stałam oparta o szafkę kuchenną, czekając na Rocę, poczułam, że robi mi się trochę słabo i kręci mi się w głowie. Z trudem utrzymałam się przez ten moment, a później to uczucie zniknęło. Najwyraźniej jeszcze długo będę pamiętać wypadek w centrum handlowym.
Kiedy wreszcie zjadła, poszłam na górę w celu odpoczynku, który lekarz mi zalecił. Gdy wchodziłam już na ostatni stopień, znowu zakręciło mi się w głowie. Martwiło mnie to trochę i jednocześnie męczyło. Roca, widząc, że coś się ze mną dzieje, postanowiła nie spuszczać ze mnie oka. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło, ale uznałam, że być może to wszystko dzieje się przez zdenerwowanie bądź osłabienie organizmu, w końcu dzisiaj wyszłam ze szpitala. Wszystko przecież jest możliwe.
Upadłam na łóżko w nijakiej pozycji, jakby moje zmęczenie sięgnęło nagle zenitu. Roca położyła się koło mnie, wtulając swój słodki pyszczek w moje ramię, jak gdyby chciała powiedzieć „Jestem przy tobie”. Przez chwilę słyszałam jeszcze jej niespokojny oddech, a potem wszystko ucichło. Zasnęłam.
OBAWA
Kiedy zaczynasz mylić rzeczywistość ze snem, ludzie stają ci się obcy.
Rankiem obudziły mnie promyki słońca, które zaglądały przez okno i dotykały mojej twarzy delikatnym ciepłym muśnięciem. Trudno byłoby nie wstać w tak piękny poranek i zmarnować dzień z powodu lenistwa. Wstałam więc dosyć szybko i zeszłam na dół, by zrobić sobie coś do zjedzenia. Otwarłam lodówkę i zastanowiłam się chwilę, patrząc na ilość produktów znajdujących się w niej. Nie wyglądało to najciekawiej. Miałam zalecane ciągłe leżenie, więc nie mogłam zrobić zakupów. Popatrzyłam na Rocę, która czekała, aż powiem, że jednak zostało coś dla niej. Przynajmniej jedna z nas dostrzegała odrobinę nadziei dla siebie.
Czułam się dzisiaj inaczej. Byłam bardziej zrelaksowana i skora do żartów, o czym od razu musiał przekonać się mój pies, gdy zaczęłam mówić o zapasach swojej żywności.
— Hm. Jest papryka… — Wzięłam ją do ręki, po czym szybko wyrzuciłam do kosza. — Pff… Ta to chyba nawet wojnę przeżyła. Dobra, lećmy dalej… O, cztery jajka zostały, a tu co mamy? Twoją wołowinkę. — Zerknęłam na nią z głupawym uśmieszkiem.
Ona oblizała się i szczeknęła na znak niezadowolenia, że chcę zjeść jej jedzenie.
— Spokojnie, fakt, nie mam dużego wyboru, ale jeszcze nie zwariowałam. Wolę omlety — powiedziałam, zamykając lodówkę i biorąc się do pracy nad przygotowaniem ciasta.
Sięgnęłam po małą i dużą plastikową miseczkę. Do jednej oddzieliłam białko, a do drugiej żółtko. W sumie zużyłam wszystkie jaja. Do tej z żółtkiem dodałam łyżkę śmietany i szczyptę soli, całość wymieszałam, dobrze się przy tym bawiąc i włączając muzykę. Białka ubiłam mikserem, potem połączyłam składniki, a następnie wylałam ciasto na rozgrzaną już wcześniej patelnię. Gotowy omlet położyłam na talerzyku, poczekałam, aż ostygnie. W międzyczasie posprzątałam cały bałagan, zapominając, że mój talerz ze śniadaniem został na stole. I to był błąd. Ta chwila wystarczyła, by Roca porwała mi omlet, zjadła go i siedziała spokojnie jak gdyby nigdy nic.
— Co za łakomczuch — krzyknęłam, ale patrząc na jej zadowolenie, nie mogłam długo się na nią gniewać. Zapomniałam po prostu jak bardzo je lubi.
Całe szczęście, że zostawiłam jeden na patelni. Zjadłam go od razu, a Roca mi się przyglądała, jakby liczyła na coś więcej.
— Smakowało? — spytałam psa, uśmiechając się przy tym, a ona siedząc przede mną, tylko się oblizała. — No jasne, jakby inaczej. — Schyliłam się na moment, by ją przytulić.
Podniosłam się i wyłączyłam puszczoną wcześniej muzykę.
— Dobra, łakomczuchu, czas się przebrać w coś innego — zaproponowałam, patrząc na koszulkę ubrudzoną ciastem naleśnikowym.
Będąc już na górze, starałam się znaleźć odpowiednią bluzeczkę, którą mogłabym założyć po domu. Znalazłam jedną granatową na szerokich ramiączkach oraz krótkie dopasowane szorty. Włosy uczesałam w kucyk, lekko go poprawiając, aby nie był taki płaski. Po porannej toalecie i po ogarnięciu wszystkich małych i dużych rzeczy upewniłam się, czy nikt zza okna mnie nie obserwuje. Następnie spojrzałam na mały wazon stojący na komodzie w moim pokoju. Wyciągnęłam rękę przed siebie i starałam się przesunąć go, chociażby odrobinkę w prawo. Ciężko mi to szło, ale się udało. Dla sprawdzenia, czy rzeczywiście to prawda, a nie zwariowałam, wcześniej oznaczyłam oba miejsca zarówno pozycję wazonu na blacie, jak i to, w które chcę go przesunąć. Gdy podeszłam do komody, miałam już czarno na białym, że to dzieje się naprawdę. Przykryłam to miejsce, myśląc o tym, kim jestem i co się ze mną dzieje. Przypomniałam sobie o prezencie od mamy. Spojrzałam na wisiorek, który wtedy mi dała. Zastanawiało mnie to, czy wcześniej, nim zaczęłam go nosić, również coś takiego mi się przydarzało. A może to on pełnił tu jakąś funkcję? Potem schowałam go z powrotem pod bluzkę, śmiejąc się i nie dowierzając własnym przypuszczeniom. Co ja wygaduję? Chyba faktycznie musiałam mocno uderzyć się w głowę.
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. „To pewnie Simon”, pomyślałam. Od czasu szpitala przychodził niemal codziennie, robiąc mi co wieczór kolację i podając mi czarodziejski napój, jak sam to zresztą określił.
Zeszłam na dół, otwierając mu drzwi i witając się z nim.
— Cześć. Widać ktoś już wstał. — Zaśmiał się. — A myślałem, że zrobię ci niespodziankę. — Zerknął na psa, który stał już koło mojej nogi. Jednak tym razem nie chciał się na niego rzucić. Chyba nawet zmienił trochę podejście do Simona. Wciąż bowiem nie podobały mu się jego odwiedziny, ale chyba zorientował się, że nie ma wyjścia. Mimo wszystko Roca nie spuszczała go z oczu.
— Cześć.
— Witaj Roca. — Zawsze, gdy próbował się z nią przywitać, ona warczała na niego, pokazując mu swój odstraszający szeroki uśmiech.
— Bądź wyrozumiały i tak zrobiła postęp — wyjaśniłam. — Zawsze próbujesz zrobić mi niespodziankę, ale jeśli ciągle będziesz tak późno wstawać, nigdy ci się nie uda. — Spojrzałam na niego, wpuszczając go i zamykając za nim drzwi.
— Ciężko haruję w pracy, więc muszę się też wysypiać, nie wszyscy mają wolne. — Znowu pokazał swój łobuzerski uśmiech.
— To nie było miłe. — Udałam pogniewaną.
— Wiesz, że żartuję. — Posłał mi spojrzenie biednego małego kociaka.
— Wiem. — Uśmiechnęłam się, kłując go palcem w żebra. — Ja też. — Zaśmiałam się.
— Auć! — krzyknął. — Musiałaś? — Popatrzył na mnie oburzony, a widząc mój szyderczy uśmieszek, położył rękę na moim barku i rzekł:
— Swoją drogą powinnaś znaleźć jakąś robotę.
— Wiesz, że szukam. Teraz muszę poczekać. — Zapadła cisza. — A ty, jeśli tak ciężko pracujesz, jak mówisz, czemu nie zmienisz pracy? — zapytałam.
— Bo widzisz… — zamilkł na chwilę, jakby nie wiedział, co ma odpowiedzieć. — To nie jest takie proste, a poza tym takie zarobki każdy by chciał mieć — odparł.
— Dlaczego nie jest proste? — znowu zadałam pytanie, licząc, że tym razem powie mi coś więcej.
— Już ci mówiłem, nie lubię mówić o pracy poza pracą.
Zawsze rozmowa na ten temat się urywała i próbował jak najszybciej zmienić wątek, bym nie chciała więcej pytać bądź też zapomniała.
— Dlaczego zawsze uciekasz od tego tematu? — spytałam wprost.
— Nie uciekam. Po prostu, zamiast rozmawiać o pracy wolę porozmawiać o tobie. — Uśmiechnął się.
— Jeszcze ci nie przeszło? — Uśmiechnęłam się również.
— Nie i nie przejdzie. Czy już ci mówiłem, że dzisiaj ładnie wyglądasz? — Podszedł do mnie bliżej, jakby liczył, że zaraz skoczę mu na szyję.
— Nie mówiłeś, ale dziękuję, mimo szybkiej zmiany tematu — powiedziałam, lekko się przy tym smucąc, bo wiedziałam, że nie jest ze mną szczery.
— Ale musisz przyznać, że to zawsze działa. — Czasem wydawał się niepoważny. — Dobrze, powiedz mi, jesteś może głodna?
— Na to też się spóźniłeś, już jadłam — oznajmiłam. — Ale dobrze, że jesteś, przejdziesz się ze mną po jakieś zakupy. Przynajmniej teraz będziesz punktualny. — Uśmiechnęłam się.
— Na zakupy? Ty? Miałaś odpoczywać. — Najwyraźniej nie był z tego zadowolony.
— Och, daj spokój, muszę kiedyś wyjść. Poza tym mam pustą lodówkę i czuję się już dobrze — mówiłam stanowczo.
— Jesteś pewna?
— Tak.
— No dobrze, skoro tak mówisz. Pójdę jednak z tobą, będę miał cię przynajmniej na oku — Uśmiechnął się. — To do jakiego sklepu chcesz iść?
— Kilka przecznic stąd jest supermarket. Myślę, że znajdę tam większość potrzebnych produktów.
— No dobrze. Poczekam na zewnątrz. — Wstał i wyszedł, a ja miałam tylko chwilę na włożenie butów, bo nie chciało mi się po raz kolejny przebierać.
Wychodząc, zostawiłam Rocę w ogrodzie i zamknęłam wszystkie możliwe drzwi na klucz.
— Już — oznajmiłam.
— Przydałaby się taksówka.
— Nie bądź leniwy, spacer dobrze ci zrobi. — Zaśmiałam się. — Poza tym, jak już wspominałam, to tylko kilka przecznic.
— Twoje pocieszenia są bezcenne, mówił ci już to ktoś? — Znowu powrócił do szyderczego uśmiechu.
— Tak, ty, wiele razy. — Mówiąc to, spuściłam głowę, lekko zawstydzona, by za moment ją podnieść i uśmiechnąć się do niego.
Chwilę szliśmy bez słowa, jakbyśmy czekali, aż jedno z nas przerwie tę ciszę. Tak też było i tym razem — odezwaliśmy się jednocześnie, jakbyśmy oboje musieli nagle coś powiedzieć.
— Czy…
— Przepraszam, mów pierwsza — powiedział.
— Okej. Czy od tamtej pory, gdy wyjechałam, miałeś kogoś? — zapytałam wprost.
— Masz na myśli, gdy wróciłaś z wakacji do domu? — Podniósł brew dla upewnienia.
— Tak — oznajmiłam, spoglądając w dół. — Więc?
— Nie. Dlaczego o to pytasz?
— Po prostu tak o tym pomyślałam, chciałam przerwać ciszę — powiedziałam, próbując wybrnąć z sytuacji. Nie mogłam mu powiedzieć, że od dawna rozmyślałam nad tym pytaniem.
— Ciszę, mówisz… — Zdawał się lekko zmartwiony, a zarazem zadowolony z odpowiedzi. — Po prostu nie mogłem cię zapomnieć.
Starałam się zakryć rumieniec, mając nadzieję, że go nie zauważy. Postanowiłam zmienić temat.
— No dobrze, a ty, o co chciałeś zapytać? — Popatrzyłam na niego przeciągle.
— Nie pytałem o to wcześniej, bo nie chciałem się wtrącać — zaczął. — Dawno nie widziałem twojej mamy, gdzie ona właściwie jest?
— Wyjechała.
— Wyjechała? — zdziwił się.
— Tak.
— Co było powodem jej wyjazdu? Pokłóciłyście się o coś?
— Nie, rzadko się sprzeczałyśmy. To przez pracę, została przeniesiona do innego działu, daleko stąd. — Posmutniałam, przypominając sobie o tym.
— Rozumiem… ale widujecie się? — spytał dawno niesłyszanym poważnym tonem.
— Na kamerce czasem, ale nie widziałam już mamy kilka tygodni. Rzadko mamy kontakt telefoniczny. Jest bardzo zapracowana — wytłumaczyłam.
— Musi ci być ciężko. Jesteś niepełnoletnia, powinnaś przebywać jeszcze z opiekunem — oznajmił.
— To nie pierwszy raz, gdy zostałam sama i jak widać, dobrze sobie radzę, nie potrzebuję niańki — odparowałam nastawiona niezbyt przyjacielsko.
— Spokojnie. Nie chciałem cię urazić — próbował się bronić.
— I nie uraziłeś, przepraszam, nie chciałam. — Teraz ja poczułam się trochę głupio, że tak wyskoczyłam na niego. — Zobacz! — zawołałam. — Jesteśmy na miejscu. Nie było tak źle, prawda? — Pokazałam na supermarket znajdujący się po drugiej stronie ulicy.
Zapaliłam światło dla przechodniów i poczekałam na sygnał, żebyśmy spokojnie mogli przejść na drugą stronę. Nie wiem czemu, ale po tym wypadku, stałam się bardziej uważna.
W sklepie mój wzrok szybko poszukał koszyka, by nie nosić produktów w rękach.
— Powiedz, że zrobiłaś listę zakupów. — powiedział Simon, unosząc jedną brew.
— Nie miałam kiedy, ale sądząc po pustej lodówce, brakuje mi większości użytecznych produktów — odparłam.
— Założę się, że zapomnisz połowy rzeczy i będziemy musieli tu wracać, a w najgorszym wypadku każesz mi tu przyjść jeszcze raz. — Na jego twarzy znowu pojawił się ten łobuzerski uśmiech.
— Dobrze leniuchu, jeżeli czegoś zapomnę, sama tutaj wrócę, ale myślę jednak, że jeżeli pochodzimy po poszczególnych działach, to kupimy większość produktów — zaproponowałam.
— Coś czuję, że to będą długie zakupy. — Mówiąc to, przeciągnął się, jakby właśnie oznajmił, że to będzie dla niego nudne zajęcie.
Uśmiechnęłam się tylko pod nosem, wiedziałam dobrze, że faceci niezbyt lubią takie aktywności. Wiem również, że nie zostawiłby mnie samej i dlatego, chcąc nie chcąc, musiał dotrzymać mi towarzystwa.
Zaczęłam od najprostszych rzeczy i pierwszego działu, a następnie przeszłam do kolejnych. Simon przez cały czas, nie mógł powstrzymać się od wygłupów oraz od zwracania na siebie uwagi wszystkich kupujących. Niektórzy się z tego śmiali, inni zaś byli oburzeni. Momentami starałam się nie przyznawać do niego, ale ciężko mi było nie śmiać się z niektórych sytuacji. Gdy powoli zbliżałam się do kas, trochę się uspokoił, a ja mogłam bardziej skupić się na zawartości koszyka. Moją uwagę przyciągnął jednak pewien głos dobiegający z jednego stanowiska.
— Proszę na mnie uważać! — powiedział głos o znajomej barwie.
Skąd ja mogłam go znać? Zaciekawiło mnie to do tego stopnia, że natychmiast porzuciłam swoją listę zakupów. Musiałam szybko się przekonać, do kogo ten głos należy.
— Dokąd idziesz? — spytał nagle Simon.