Moim Bliskim.
Dziękuję, że jesteście.
Prolog
Zdruzgotana i osamotniona siedziałam teraz jak gdyby nigdy nic na swojej własnej ławce śmierci. Gałęzie drzew objęły mnie w tali, jakby chciały złożyć swój ostatni uścisk. Czułam łamiące się kości w moim ciele. Ból, który mi zadano, był niewyobrażalny i jedyny w swoim rodzaju. Byłam sama i zdana tylko na siebie. Bałam się. Wiedziałam, że powinnam wstać i zacząć biec przed siebie. Nie mogłam przecież tak zginąć. Ostatkiem sił wyrwałam się ze szponów ostrych jak brzytwa patyków. Udało się. Rozpoczęłam ucieczkę, mknęłam ile sił w nogach.
Las wydawał mi się bardziej odosobniony niż wszystkie inne, które do tej pory widziałam. Brakowało w nim zieleni, powietrze było czarne, widoczność zanikała z każdym kolejnym krokiem, jakby chciała mnie tutaj uwięzić. Zatrzymałam się na chwilę. Wokół mnie drzewa zaczęły wirować tak szybko, że mój oddech stawał się coraz cięższy. Nie wiedziałam, w którą stronę mam się udać, bo wszystko było takie podobne. Zaczęłam się błąkać. Każdy następny krok zdawał się oddalać mnie od rzeczywistości. Gdzie ja jestem?
W pewnym momencie ujrzałam Muhtadiego. Był ranny i nie mógł wstać — przykuty, ostrymi i dziwnymi kolcami, które wbijały mu się głęboko w skórę. Na twarzy miał wiele sińców a po jego skroni spływała krew. Człowiek, który był mi bliski, cierpiał z niewiadomej przyczyny. Patrzył na mnie spode łba i najwyraźniej nie chciał mnie widzieć. Był zły, choć nie wiedziałam dlaczego. Nie rozumiałam tego i byłam przerażona.
Podbiegłam mimowolnie do niego, starając się ostrożnie podnieść go z kolan i jak najszybciej uwolnić od tego przerażającego bólu. Wyglądał tak strasznie, że z trudem udało mi się ukryć łzy. Kto mu to zrobił?
Gdy chciałam go uwolnić, syknął na mnie, mówiąc, że to przeze mnie wszyscy zginęli. Byłam tak skupiona na uwolnieniu go, że dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, co właśnie do mnie powiedział. Znieruchomiałam, a mój oddech stał się ciężki. Nie zdawałam sobie sprawy, co się działo wokół mnie. Gdy w końcu udało mi się ruszyć, obróciłam się, słysząc trzask patyków. Przed moimi oczami stanął teraz każdy, kto był dla mnie ważny. Ludzie, dowódcy, ciocia, Fedl, wszyscy byli tak samo związani i cierpieli z bólu jak Muhtadi. Każdy z nich czuł do mnie odrazę, jakbym była najgorszą rzeczą, którą spotkali. Simon również się tam znalazł. Przechadzał się między nimi zadowolony z siebie. Śmiał mi się prosto w twarz, a następnie wskazał palcem miejsce, gdzie stało duże drewniane pudło. Chciał, abym tam podeszła. Nie wiedziałam, co mogę w nim znaleźć, ale nie miałam innego wyboru. Wstałam więc i ostrożnie zaczęłam poruszać się w tamtym kierunku. Coś mówiło mi, abym tego nie robiła, ale obawiałam się, że stan moich przyjaciół może się pogorszyć, jeśli tego nie zrobię. Delikatnie wychyliłam głowę w stronę dziwnego przedmiotu, aby w razie konieczności odskoczyć, gdyby coś chciało wciągnąć mnie do środka. Gdy dotarło do mnie, co w nim jest, wytrzeszczyłam oczy i krzyknęłam z przerażenia. Śmiało mogłabym rzec, że wyzionęłam ducha jeszcze za życia. W tajemniczej skrzyni zobaczyłam siebie, leżącą z zamkniętymi oczami i otoczoną własną krwią. Byłam martwa.
Nowe życie
Czasem to, co jest nowe, nie jest nam przydatne.
Uciekałam jak opętana, co jakiś czas spoglądając za siebie. Ktoś biegł za mną, próbując dopaść mnie za wszelką cenę. Byłam niespokojna i zbyt zlękniona, by myśleć trzeźwo, zastanawiać się, dlaczego tak bardzo mu na mnie zależy. Kawałki gałęzi rysowały na mojej twarzy bezlitosne blizny, a moja nowa niebieska suknia darła się na kawałki z każdym następnym krokiem. Bałam się, a moje serce waliło jak oszalałe.
Przez jakąś chwilę miałam nadzieję, że uda mi się uciec, ale potem dotarło do mnie, że ścieżka w tym surrealistycznym lesie nie ma w ogóle końca. Im bardziej przybliżałam się do krawędzi, tym bardziej się oddalałam, jakbym biegła w zupełnie innym kierunku, niż bym tego chciała. Wszystko, zamiast odciąć od potwora, przybliżało mnie do niego coraz bardziej, jakby miał nade mną i tym światem kontrolę. Dziwne.
W pewnym momencie coś zaszeleściło, a spomiędzy długich liści wyłonił się czarny olbrzymi wilk. Upiór. Znów stanął na mej drodze i bawił się ze mną w najlepsze. Znalazł mnie. Tylko jak?
Strach ogarniał moje ciało i zimny dreszcz przeszedł mnie jakby i on chciał mnie ostrzec. Zaczęłam więc się cofać, nie wydając przy tym żadnego dźwięku, poniekąd nie chciałam go sprowokować. Coś było w nim przerażającego, co powodowało u mnie natychmiastowe zamarcie. Czułam się tak, jak gdyby miał nade mną stanowczą przewagę. Jakbym nigdy nie mogła go pokonać, prawie jak mała mysz u stóp wielkiego słonia. Nie mogłam się z nim równać i on dobrze o tym wiedział.
Moja moc zaczęła przechodzić przeze mnie niczym prąd. Wyczuwałam jej obecność, ale mimo to z niewiadomych przyczyn nie mogłam jej użyć, była zablokowana. Musiałam zrobić coś innego, jeśli nie chciałam dać się zabić. Nie tutaj i nie teraz. Zebrałam się jeszcze raz, próbując uderzyć w niego swą siłą, ale i tym razem nie sprostałam zamierzonemu zadaniu. On tylko przyglądał mi się, jakby na coś czekał. Tylko na co? Nie wiedziałam, co mam począć, byłam bezsilna…
Widząc swą marną sprawność, cofnęłam się ponownie, a gdy moja noga nie wyczuła podłoża, spanikowałam. Obejrzałam się za siebie, a tam znajdowała się przepaść, która w niewyjaśniony sposób okrążyła mnie i jego, tworząc pod nami miniaturową wysepkę. Zupełnie jakby zrobił to celowo. Czy właśnie tak chciał mnie złapać w swoje sidła? Dokąd teraz?
Wiatr również wydawał się niespokojny, a słońce przyćmiły ciemne chmury. Nadszedł mrok, a ja wciąż nie mogłam się ruszyć, byłam jak kołek wbity w ziemię. To smutne, kiedy dociera do ciebie, że tylko kilka sekund dzieli cię od śmierci. Jedna chwila i nigdy więcej nie zobaczysz niczego.
Jego czerwone ślepia wpatrywały się we mnie, a cielsko zaczęło bardziej się prężyć. To zupełnie tak, jak gdyby chciał, abym oddała mu pokłon. Czuł się bezkarnie, zmuszając moje ciało do posłuszeństwa. Nogi uginały się pode mną jak cienkie patyki. Nie panowałam nad tym, a on to świetnie wykorzystywał. Jego satysfakcja doprowadzała mnie do szaleństwa. Wyczuwałam, że chce, aby tak było, abym nie mogła wstać i walczyć z nim. Osłabiał mnie.
Po kilku minutach chyba przestało go bawić to, co robił i chciał przejść do konkretów. Czyżby się znudził? Przynajmniej tak mi się zdawało, kiedy zaczął zbliżać się do mnie. Powoli, ociężale, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku. Byłam jak trofeum.
Jego łapy były masywne, a oddech ciężki i nieprzyjemny. Szedł tak, jakby to był jego najlepszy występ w życiu. Nie krył zachwytu. Poniekąd czekał na ten moment od lat, a teraz jego marzenie się spełniło i dopadł mnie. Dziewczynę, która tak długo stawiała mu opór, a teraz jest przed nim. Sama i bezsilna.
Czułam się, jak potrawa — właśnie znajdowałam się na tacy z najlepszymi dodatkami, a on miał mnie pożreć w całości. Przynajmniej tak to sobie wyobrażałam, kiedy na niego patrzyłam. Moje myśli ogarnął chaos. Wiedziałam, że tym razem się nie uwolnię i nikt mnie nie uratuje. To musiało się tak skończyć, nie było innego rozwiązania.
Stał teraz przede mną tak blisko, że jego oddech odczuwałam na każdym skrawku własnej egzystencji. Był zdecydowanie wyższy, niż myślałam. A jego warknięcie powodowało u mnie paniczny lęk, którego nie mogłam się szybko pozbyć. W lesie nie było słychać już niczego prócz niego. Wszystko ucichło, czekając na to, co miało nadejść. Zupełnie tak jakby władał czymś nadprzyrodzonym. Teraz to dopiero czułam strach w kościach. Odniosłam wrażenie, że jestem przegrana i bezbronna. Wiedziałam, że to jest mój koniec. Nic go już nie powstrzyma. Wygrał, a ja przegrałam.
Wilk znów się naprężył i rozdziawił szeroko swą paszczę nad moją głową. Już chciał zadać swój ostatni cios, kiedy usłyszałam dobiegający skądś szept. Znajomy głos, wydobywający się gdzieś z innego świata.
— Sheila?
Nie mogłam jednak niczego zrobić, wciąż czułam na sobie oddech potwora, który nie pozwalał mi na żaden konkretny ruch. Chciał, abym pozostała przy nim i pozwoliła mu dokończyć to, co zaczął. Miałam skupić się tylko na nim.
— Akira?!
Otworzyłam oczy, ciężko przełykając ślinę. Czy to był sen?
— Znowu to robisz — oznajmił Muhtadi.
— Co takiego? — spytałam, niezbyt rozumiejąc.
On jednak nic nie powiedział, tylko skinął głową tak, abym obejrzała się wokoło. Gdy to zrobiłam, zobaczyłam dokładnie, co miał na myśli. Dopiero teraz dostrzegłam, ile rzeczy uniosło się podczas mojego spoczynku. Wszystko lewitowało jak w jakiejś magicznej bajce. Najwyraźniej musiało do tego dojść podczas mojego koszmaru, tylko dlaczego ja o tym nie wiem?
Kiedy odetchnęłam z ulgą, że nic już mi nie grozi, wszystko wróciło do normy. Elementy, które unosiły się bez mojej wiedzy, opadły nagle z hukiem tak, że jedna ze szklanek rozbiła się w drobny mak. Najgorsze, że była to jego ulubiona. Szlag.
— Nie panujesz nad tym — stwierdził.
— Panuję.
— Właśnie widzę.
Wiedziałam, że ma rację i nie potrafię tym władać, ale nie mogłam tak po prostu przyznać mu się do tego. Bałam się, że źle to odbierze. Spojrzałam na jego szklankę i zrobiło mi się przykro.
— Muhtadi, naprawdę nie chciałam jej rozbić — wydukałam.
— Wiem, ale obawiam się, że to nie jest jedyna i najprawdopodobniej nie ostatnia filiżanka w tym tygodniu.
— Nie jest chyba aż tak ze mną źle…
— Z tobą? Nie, ale z moją zastawą bardzo kiepsko. Jakimś cudem miałem ich sześć, a teraz została mi zaledwie jedna — zasmucił się nagle.
— Poprawię się — powiedziałam łamiącym się głosem.
— Nie wątpię, ale tej ostatniej już nie dostaniesz, dopóki nie zaczniesz nad tym panować. Dlatego na tę chwilę pozostają ci plastikowe kubki, są o wiele tańsze.
— Z pewnością.
Gdybym mogła, chociaż połowę z tego naprawić, to chętnie bym to zrobiła, ale nie umiałam. Miałam tylko nadzieje, że nie gniewa się na mnie za to, co zrobiłam. Jak tylko mi się poprawi, to odkupię mu ten zestaw, a nawet zakupię i większy. Obiecuję.
— Dzisiaj chciałbym, abyś wróciła trochę do żywych — zaproponował.
— Przecież nie umarłam.
— To prawda, ale odkąd wróciłaś z Ford Wayne, mam wrażenie, że zamknęłaś się trochę w sobie — oznajmił.
— Masz na myśli, odkąd spaliłam swój dom i każde swoje wspomnienie? — spytałam wprost z lekką ironią, smucąc się odrobinę na to wspomnienie.
— Coś w tym rodzaju.
— Muhtadi, mój świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, i to w tak krótkim czasie. W jednej chwili zginęła moja mama, a ja nie mogłam jej pomóc — obwiniałam się.
— Czasu już nie cofniesz i nie przywrócisz jej życia — odparł.
— Masz rację, nie przywrócę… — posmutniałam, przypominając sobie moment, kiedy trzymałam ją na rękach.
— Musisz iść do przodu, zaczęłaś kolejny etap. Jeszcze możesz wszystko zmienić — zasugerował.
— Tak zaczęłam nowe życie, tylko że ja go nie chcę — odparłam. — Jestem zmęczona Muhtadi. Chcę przestać się bać, ale nie mogę zapomnieć mojej matki i tego, co się wydarzyło. Masz rację, że zaczęłam ponowną egzystencję, lecz postawiłam tylko jeden krok, reszta utkwiła gdzieś w tamtym świecie — wciąż czułam się przygnębiona.
— To pozwól sobie pomóc albo przystopuj na chwilę, aby reszta ciebie mogła cię dogonić, by zdołała cię odnaleźć — podszedł do mnie i zaczął głaskać mnie po policzku — Twoja mama by tego chciała.
Słysząc jego słowa, łzy zaczęły spływać mi po policzku. Nie miałam prawa jednak pozwolić sobie na płacz. Po prostu nie miałam już na to siły. Może mój organizm był zbyt wyczerpany i miał dość? ile jeszcze łez jestem w stanie wylać? Jak długo jeszcze będę musiała cierpieć?
— Moja mama chciałaby wiele rzeczy, ale nie przygotowała mnie na to, nie dała żadnych instrukcji. Miała wiele tajemnic…
— Jak każdy miała sekrety. Nie robiła tego jednak specjalnie, chciała cię za wszelką cenę chronić. Myślała, że dzięki temu będziesz bezpieczna i nic ci się nie stanie.
— Tak… tylko nie pomyślała o sobie — zadumałam się znowu.
— Dlatego, że cię kochała — szepnął.
Po tych słowach coś we mnie pękło. Nie zapanowałam nad tym. Rozpłakałam się jak małe dziecko, a przecież miałam być silna. Jednak nie wszystkie łzy wylałam, coś tam jeszcze zostało i nie chciało ode mnie odejść.
Muhtadi objął mnie i ucałował w czubek mojej głowy, jak by to miało polepszyć mój stan. Czy to w ogóle było możliwe? Niewykluczone. Po paru sekundach chyba nawet zaczęło działać, bo czułam się odrobinę lepiej. Jakbym przez chwilę nie musiała się martwić, a nade mną czuwał ktoś dobry i odganiał wszelkie zło. Brakowało mi takich ramion, w których mogłabym się schować i czuć się całkowicie bezpieczna. Chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie.
— Jak będziesz się tak wtulać to, co ludzie powiedzą? — zażartował.
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech i natychmiast wyrwałam się z jego objęć. Cały Muhtadi pierwszy mnie tuli, a potem marudzi, że go za długo przytulam. Strasznie niezdecydowany.
— Przepraszam, dawno nikt mnie nie obejmował — odparłam.
— Zauważyłem — wstał nagle. — Jak już ci się tak polepszyło, to mam do ciebie małą prośbę.
— Jaką? — spytałam.
— Może wyjdziesz dzisiaj trochę na świeże powietrze? Od tygodni tutaj siedzisz. Jesteś blada jak mąka.
— Do mąki to jeszcze zdecydowanie daleko — zaśmiałam się. — Ale myślę, że da się coś z tym zrobić — oznajmiłam.
— Cieszę się. Jakby co, będę u siebie — powiedział, po czym udał się do wyjścia.
— Dobrze.
Muhtadi przystanął na chwilę i odwrócił się do mnie, nagle zapomniał, po co właściwie przyszedł.
— Sheilo?
— Tak?
— Wspomnienia zawsze będą, nie da się ich spalić — przypomniał sobie po chwili. — Pamiętaj o tym.
Nie potrafiłam odpowiedzieć na to, dlatego uśmiechnęłam się do niego, a on tylko to odwzajemnił i wyszedł, zostawiając mnie samą. Siedziałam przez chwilę na łóżku, próbując to wszystko sobie jakoś poukładać. Nie skłamię, jeśli powiem, że jego słowa trochę do mnie dotarły. Postanowiłam coś zmienić w sobie albo raczej postarać się, aby druga noga zrobiła następny krok. Jeśli nie dla mnie to przynajmniej dla bliskich, którzy jeszcze mi zostali. Muszę to zrobić dla siebie i mamy. Poza tym nie mogę tu spędzić reszty życia. — chyba.
W wodzie, którą mi przyniesiono, obmyłam twarz, a potem resztę swojego ciała. Moje ubrania nie należały już do najświeższych, więc zdecydowałam się je zmienić na nieco czyściejsze. Nie chciałam też być rozczochrana jak pudel, więc starannie rozczesałam swoje długie, podkręcane brązowe włosy. Tak, własne naturalne, bo czerwone jak się pojawiły, tak szybko zniknęły. Przepadły jak wszystko inne. Jakby moja przeszłość odebrała mi nawet to. Nie wiem, dlaczego tak się stało.
Ubrałam się w swoje krótkie dżinsowe spodenki i lekką, zwiewną niebieską bluzeczkę z krótkim rękawkiem. Włożyłam sandały i podeszłam do wyjścia jak gdyby nigdy nic. Zatrzymałam się jedynie, gdy miałam już odsunąć nieco kotarę. Serce na nowo zaczęło mi walić zupełnie tak, jakby po drugiej stronie miało stać mi się coś złego. Nie sądziłam, że wyjście na zewnątrz będzie dla mnie wyzwaniem.
— Dasz radę. Nie bądź tchórzem — burknęłam pod nosem do siebie.
Odsłoniłam ręką materiał i ruszyłam pewnym krokiem przed siebie. Słońce niemal mnie oślepiło i zmusiło do zamknięcia oczu. Za długo widocznie siedziałam w półciemnicy i teraz mam za swoje. Byłam zmuszona stawić temu czoła, przecież obiecałam. Powinnam się przełamać i na nowo przyzwyczaić.
Poczułam, jak wiatr muskał moje policzki, a gdy otworzyłam oczy, ujrzałam wszystkich ludzi Fedla, którzy dziwnie mi się przyglądali, jakby widzieli przed sobą jedynie ducha. Wiem, że zbladłam, ale żeby spoglądać na mnie jak na zmarłą, to chyba było nie na miejscu. Czułam się osobliwie i chciałam stamtąd jak najszybciej uciec. Nie znosiłam być w centrum uwagi.
Zastanawiałam się, w którą stronę mam się udać, aby nie wiedzieli, gdzie idę i przypadkiem nie wpadli na pomysł, żeby za mną podążyć. Zamierzałam przecież pobyć sama. Zniknąć, chociażby na chwilę, i udać, że świat nadal jest normalny. A wszystko, co się wydarzyło, jest tylko złym snem i tak naprawdę zaraz się obudzę.
Postanowiłam więc pójść za namiot, żeby tylko nie zwrócić na siebie uwagi, a kiedy zniknęłam im z pola widzenia, pobiegłam na wprost, przed siebie. Wiedziałam, że za pagórkiem pełnym piasku znajdę rzekę. Tę samą, nad którą odbyła się ceremonia pożegnalna mamy. Nie wiem, dlaczego wybrałam to miejsce, ale czułam, że muszę tam iść właśnie teraz.
Dojście zajęło mi około dziesięciu minut. Myślałam, że gdy tutaj będę, będzie inaczej, moje samopoczucie się w jakimś stopniu poprawi, a zamiast tego czułam się nieswojo. Nie wiem, czy było to spowodowane tym, że byłam tu sama, czy dlatego, że nie mogłam uciec od wspomnień. A może po prostu czułam obecność mojej mamy? Wiaterek niemal mnie przewrócił i to nie dlatego, że był silny, ale przez mój organizm, który był stanowczo za słaby. Po tylu dniach spędzonych w łóżku nawet mucha była w stanie mnie pobić. Czas się pozbierać.
Patrzyłam na to wszystko, przysłuchując się szumowi pędzącej rzeki, ale nawet ona nie potrafiła odgonić myśli. Cisza i spokój dominowały tutaj, było inaczej. Zupełnie inaczej… niż wtedy. Moje obrazy z tamtego dnia jednak nie miały zamiaru zniknąć, a na mojej twarzy pojawiał się grymas na każde wspomnienie ostatnich chwil z matką. Gdyby można było cofnąć czas, inaczej to wszystko bym zaplanowała. Na pewno zrobiłabym cokolwiek, aby ona wciąż tu była, nawet jeśli musiałabym przypłacić to życiem. Być może ona nawet siedziałaby tutaj zamiast mnie. Mogłabym uczyć się dalej, a tak stanęłam w miejscu. Gdy zaczęłam poszukiwania, nie brałam pod uwagę dalszego rozwoju. Na ostatni rok nigdy nie dotarłam. Z powodu pościgu musiałam opuścić własny kraj i uciec w nieznane, ale nie żałuję tego, bo wiem, że nie było innego sposobu. Była dla mnie najważniejsza.
Upadłam zdołowana na piasek, przyglądając się każdej rzeczy po trochu. Rozmyślałam nad tym, jakie życie byłoby piękne, gdyby nie to, co nas spotkało. Zapewne nie zostałabym też bez dachu nad głową, wciąż mieszkając u siebie, z dala od problemów. Nie musiałabym niczego palić ani przeżywać. Nadal byłabym sobą. Wymieniłabym tych wszystkich ludzi na kogoś zupełnie nieskomplikowanego i przyzwoitego. Prawdopodobnie nawet stałabym się bardziej normalna. inna… spokojniejsza.
Gdy spojrzałam na niebo, ujrzałam znajomy widok, który zawsze pojawiał się niespodziewanie. Orzeł po raz kolejny krążył nade mną, bacznie mnie obserwując. Najwyraźniej Fedl nie chciał spuścić mnie z oczu powtórnie. Czyli nawet tutaj nie mogłam posiedzieć samotnie? Wciąż musiałam być pod czyjąś opieką, nawet nie oddalając się zanadto od obozowiska. Zaczynało mnie to już odrobinę przerażać.
Wzięłam do ręki garść piasku i rzuciłam przed siebie, jakbym chciała przez to pokazać, żeby stąd odleciał. Na jego reakcję nie musiałam długo czekać. Zrozumiał, bo po chwili zapiszczał i zniknął mi z pola widzenia. Zostawił mnie samą. W końcu.
— Dlaczego we mnie celujesz, jeśli wiesz, że nie doleci? — spytał zdziwiony parę sekund później.
A więc nie poleciał do obozu, tylko się przemienił. Czułam, że coś za szybko odpuścił.
— Chciałam sprawdzić, jak szybko ziarenka spadną na ziemię — rzuciłam, wymyślając poirytowana.
On tylko podszedł do mnie bliżej i przyglądał mi się jak dziecku potrzebującemu specjalnej opieki.
— Wiesz, że nie możemy zostawić cię samej? — odparł.
— Dlaczego? Na tym totalnym pustkowiu nic nie może mi się stać. Tu nawet sępy nie chcą latać — byłam rozżalona.
— Nawet na zaciszu może być groźnie.
— Fedl błagam cię, chcę być w tej chwili sama i nie zamierzam słuchać, jak bardzo jestem w niebezpieczeństwie. Jeśli chcesz mnie chronić, rób to z daleka.
— Ostatnim razem pozwoliliśmy ci na to i chciałaś popełnić samobójstwo, a po śmierci matki się odsunęłaś, już nie mówiąc o spaleniu swojego domu — odparł. — Nie możesz być odosobniona.
— Rozumiem, że będziesz mi to, non stop wypominał — posmutniałam. — Poza tym nie próbowałam się zabić, tylko napisałam list. A to dwie zupełnie odmienne rzeczy.
— List pożegnalny — dodał. — I według mnie brzmi tak samo.
— Naprawdę nic głupiego nie zrobię, po prostu chcę posiedzieć, złapać oddech.
— Dobrze — odparł.
Przez kilka sekund myślałam, że coś do niego dotarło, ale patrząc tylko, jak nie spuszcza mnie z oczu i stoi obok, dostawałam białej gorączki. Nie zawsze bywałam duszą towarzystwa, ale teraz było mi to wręcz niepotrzebne.
— Sama! — krzyknęłam.
On natomiast tylko westchnął, ale już się więcej nie odezwał. Odszedł trochę dalej na pagórek i tam usiadł, by móc wciąż mi się przyglądać.
— Cóż, przynajmniej chociaż trochę uszanował moją prywatność — burknęłam pod nosem.
W końcu odrobina ciszy. Mój umysł nareszcie zaczął uaktywniać swoje szare komórki, które ostatnio zniknęły, oczywiście na swój sposób. W myślach znów ukazały się sceny z mojego życia, jakbym grała w jakimś chorym filmie, który non stop powtarzał klatkę za klatką. Tyle się wydarzyło, a ja wciąż stałam w miejscu i nie miałam pojęcia jak stąd wyjść. Nie wiem, dlaczego nie umiałam tego zapomnieć, wybić sobie z głowy, chociaż na chwilę. Odetchnąć i żyć. Tak po prostu.
Schyliłam głowę na moment, a na niej położyłam ręce, zupełnie tak jakby to miało mi pomóc.
— Co ja mam robić? — spytałam po cichu samą siebie.
Poczułam, że znów pogrążam się w żalu, więc zamknęłam oczy, by się trochę otrząsnąć. Czułam, że dopóki tutaj jestem, nie będę w stanie zbytnio się pozbierać. Z tym miejscem wiąże się zbyt dużo incydentów, które ciągle będą mi przypominały o tym, co się stało. Muszę odetchnąć, poczuć świeży dopływ tlenu, nie tak skażony jak ten. W spokoju się oddalić. Cokolwiek to znaczyło.
Rozmyślałam o swoim śnie i o tym, co w nim zaszło. Miałam teraz przed oczyma to, co działo się z Muhtadim, Fedlem i wszystkimi innymi. Nie wiedziałam, co on oznacza ani czy wiąże się z przyszłością. Bałam się tego. Lękałam się, że ich stracę. A co najgorsze, że utracą życie przeze mnie. Przecież nie są niczemu winni. Tak nie może być. Jak mam sobie z tym poradzić? Co mam robić? Jeśli to wszystko prawda, to nie mogę na to pozwolić. To nie może się wydarzyć. Muszę zniknąć. Tylko tak mogę ich uratować. Postanowione.
Wstałam nagle, otrzepałam się z piasku i spojrzałam jeszcze raz przed siebie. Słońce zachodziło już powoli, a czerwień okrywała je jak płaszcz w jesienne dni. Chciałam ostatni raz to jeszcze zobaczyć. Wiedziałam, że to, co planuję oddali mnie od niego. Widok ten będzie mi obcy, ale muszę sobie przyrzec, że chociaż nie wiem, czy jeszcze tutaj kiedyś wrócę, to chcę zapamiętać go tak, jakby to była ostatnia dobra rzecz w moim życiu.
Odwróciłam się i ruszyłam w kierunku obozowiska. Czułam, jak Fedl spoglądał na mnie, czekając na mój dalszy ruch. Był niepewny, ale nie mogłam mu pokazać, że jego obawy są słuszne. Zdawałam sobie sprawę z jego reakcji, zbyt dobrze go znałam. Nie spojrzałam więc na niego, ale przechodząc obok, prawie go szturchnęłam ramieniem. Wiatr podniósł moje kosmyki włosów tak, że nie wiem, czy nimi go też nie uderzyłam. A nawet jeśli, to nic mu się nie stało. Nie zawróciłam, by to sprawdzić. Szłam po prostu przed siebie. Jak gdyby nigdy nic.
Byłam niemal pewna, że coś pchało mnie na wprost. Jakaś dziwna siła była świadoma, co chcę zrobić i ciągnęła mnie ku sobie. Odniosłam wrażenie, że mnie dopingowała. A może to tylko moje wyobrażenie i najzwyczajniej w świecie wariuję? Przecież tyle się wydarzyło, nie zdziwiłabym się, gdyby mój umysł zaczął płatać mi figle.
Wparowałam do namiotu Muhtadiego, zapominając o tym, by najpierw uprzedzić go o mojej wizycie. Nie miałam jednak na to czasu i jak najszybciej chciałam zrealizować swój plan. Za wszelką cenę chciałam mieć to już za sobą. Dobrze wiedziałam, że jeśli nie zrobię tego od razu, to później się zawaham i nie zrobię tego nigdy. Szybko jednak pożałowałam.
— Muhtadi! — parsknęłam wystraszona, kiedy zobaczyłam go, jak bierze kąpiel w swojej wanience.
— Sheila! — odpowiedział uradowany.
Nie rozumiałam, dlaczego nawet się tym nie przejął. Czy on choć raz mógłby zachowywać się przyzwoicie?
— Och! — krzyknęłam, szybko odwracając się do niego plecami. — Dlaczego nie opuściłeś zasłony jak normalny człowiek?!
Przecież mógł opuścić odrobinę kotary, mieć trochę intymności dla siebie, a nie wystawiać się na widok publiczny. Przynajmniej tak robią to zwyczajni ludzie.
— Może dlatego, że jestem u siebie? — uśmiechnął się. — Daj spokój, nie mów, że nigdy nie widziałaś faceta biorącego kąpiel. Czyżbyś się zarumieniła? — szczerzył się dalej.
W tym momencie wszedł Fedl, którego mina wydawała się lekko zbulwersowana. Ten to ma wyczucie czasu! Pewnie słyszał nas i chciał sprawdzić, co się dzieje.
— Czy możesz się ubrać?! — rzuciłam do Muhtadiego, wciąż stojąc tyłem do niego zawstydzona. Odrobinę krępowała mnie ta sytuacja, a jego najzwyczajniej w świecie bawiła.
— Z przyjemnością — wstał nagle, nie spiesząc się z ubiorem. Czułam, że mnie bacznie obserwuje i co najgorsze sprawia mu to przyjemność. Chciałam zapaść się pod ziemię.
— Czy ty bracie musisz zawsze tak pajacować? — spytał Fedl, którego cała sytuacja również zniesmaczyła.
Nie słyszałam odpowiedzi, ale po minie Fedla wywnioskowałam, że brat posłał mu głupi uśmieszek. A tak nawiasem mówiąc, obaj momentami błaznowali. Gorzej niż dzieci.
— Skończyłeś? — spytałam Muhtadiego, oczekując pozytywnej odpowiedzi.
— Teraz tak — powiedział, dopinając ostatnie guziki swojej szaty.
— To dobrze, bo musimy porozmawiać — oznajmiłam.
— Jak zawsze jestem chętny do rozmów.
Odwróciłam się na chwilę w stronę Fedla. Wiedziałam dobrze, że przy nim niczego nie załatwię i zapewne usłyszę zbyt wiele sprzeciwów. Dlatego dobrze było go gdzieś wysłać.
— Fedl, przepraszam cię, ale muszę zamienić z nim parę słów na osobności.
Dowódca tylko spojrzał na mnie podejrzanie, ale tym razem wyszedł bez żadnego sprzeciwu. Wiedziałam, że nie jest z tego zadowolony, ale nie miałam innego wyjścia. On nigdy nie chciał się ze mną zgadzać. Gdy coś wymyśliłam, to zawsze był temu przeciwny. Jedyna nadzieja była w jego bracie, który dosyć często przystawał na moje propozycje. Miałam nadzieję, że i tym razem tak będzie.
Muhtadi rozsiadł się wygodnie na swym ulubionym fotelu i wpatrywał się we mnie jak w obrazek, czekając z niecierpliwością na to, co chcę mu powiedzieć. Nie wiedziałam jednak, jak zacząć, więc trochę mi to zajęło, nim wypowiedziałam to, po co tu przyszłam. Nie chciałam bowiem, by brzmiało to jak ucieczka.
— A więc o czym chciałaś ze mną porozmawiać, Sheilo? — gdy to powiedział, uniósł brew na znak zainteresowania. — Cóż jest aż tak ważnego, że nie mogło poczekać?
— To skomplikowane i pewnie strasznie zwariowane, ale ja już dłużej tak nie mogę — wyrzuciłam z siebie po chwili namysłu.
— O czym mówisz? — przyciągnęłam jego uwagę, a jego figlarne spojrzenie nagle gdzieś znikło.
— Doceniam to, ile dla mnie robicie, ale ja już nie wytrzymam.
— Sheilo… — próbował coś powiedzieć, kiedy mu przerwałam.
Czyżby się domyślił tego, co chodzi mi pogłowie? Nie przypominam sobie, abym miała to wypisane na twarzy. Choć z drugiej strony, czego innego się mógł po mnie spodziewać.
— Nie przerywaj mi, proszę.
— Dobrze, mów — pozwolił.
— Wiem, że się staracie, pomagacie, ale nie mogę tutaj być, po prostu się tutaj duszę. Wszelkie miejsca, wszystko przypomina mi o najgorszym. Każde wspomnienie. Śmierć mamy… to się tutaj zdarzyło. Nie umiem ruszyć dalej, a właściwie to nie wiem, czy powinnam — zatrzymałam się na chwilę. — Rozumiem, że w pewnym sensie staliście się dla mnie jedynymi osobami, które są przy mnie. Moją rodziną. Gdyby nie wy, zapewne leżałabym gdzieś w lesie albo była martwa. Chociaż nie mam świadomości, czy nie byłoby tak lepiej…
— Do czego zmierzasz? — spytał, pochylając się do przodu, jakby bał się, że za chwilę upadnę.
— Muhtadi… Ja po prostu muszę stąd wyjechać.
— Jak to wyjechać? Dokąd? — osłupiał.
— Nie wiem, po prostu muszę iść naprzód.
— A twoje przeznaczenie? — dopytywał.
— Mam je chwilowo gdzieś, co ma być to i tak się stanie. Po prostu chcę jechać w zupełnie innym kierunku — mówiłam to tak, jakby mój głos miał się za chwilę załamać.
— Dobrze wiesz, co cię czeka, jeśli opuścisz to miejsce — mówił to spokojnie, ale był całkowicie poważny.
— Wiem, ale mimo wszystko…
— Więc dobrze zdajesz sobie sprawę, że tam cię nie uratujemy. Pomyślałaś o tym?!
— Tak, wiem, ale… — znów nie dokończyłam tego, co chciałam powiedzieć.
— A co z Bloodwolfem?! Myślisz, że nie dowie się o tym, gdzie jesteś? Nie przyjdzie cię zabić?
Na wspomnienie tego stwora zrobiło mi się niemal słabo, a po plecach przeszły mnie ciarki. Byłam świadoma, do czego jest zdolny. Moje sny doskonale mnie w tym utwierdzały. Za każdym razem, kiedy zamykałam oczy, pojawiał się w moich snach i zawsze ze mną wygrywał. Właśnie dlatego, że to robił i pokazywał, jaką jestem słabą osobą, musiałam zniknąć.
— Z tego, co pamiętam, legenda mówiła, że jak wybierze sobie ofiarę, to zrobi wszystko, żeby ją dopaść. Minęło kilka tygodni i dalej nic się nie dzieje.
— Bo myśli, że nie żyjesz. Wiesz, co będzie, gdy się dowie, że jednak nic ci nie jest i wciąż chodzisz po tym świecie?
Widziałam, że zaczyna coraz bardziej się denerwować. Dobrze znałam swoją wartość i to, co może się ze mną stać. Tylko dlaczego nie mógł zrozumieć, co ja przeżywam w środku? W głębi mnie moja dusza cierpiała niekończące się katusze. Pragnęłam to przerwać. Bałam się, że w końcu zbierze się to wszystko we mnie i wybuchnę.
— Rozumiem, że kiedyś się dowie. A co, jeśli zmienię imię, fryzurę, uda mi się ukryć?
— A więc chcesz ciągle uciekać z nadzieją, że nigdy cię nie znajdzie! — krzyknął nagle. — Żywisz przekonanie, że dasz radę się ukryć? Przed nim?!
— Posłuchaj Muhtadi…
— Nie, to ty posłuchaj! Gdziekolwiek będziesz, cokolwiek zrobisz to i tak dotrze do niego ta informacja. Wszędzie ma szpiegów. Myślisz, że to takie proste?
— Wiem, że nie jest to łatwe, ale dzięki temu wam też nic się nie stanie.
— A więc teraz próbujesz nam wmówić, że martwisz się o nas?
— A nie powinnam? Dobrze zdaję sobie sprawę, co wam zrobi, jeśli tylko mnie ukryjecie. Skoro jest taki, jak wszyscy mówią, to nie przyszło wam, może na myśl, że nie poradzicie sobie z nim? — zdenerwowałam się.
— Brzmi to tak, jakbyś nie wierzyła w nasze możliwości — oznajmił niezadowolony.
— Ja już nie wiem, czemu mam dawać wiarę, a czemu nie. To w co wierzyłam kiedyś, okazało się samymi kłamstwami — wzięłam głęboki wdech. — To nie chodzi o to, że w was nie pokładam nadziei, po prostu wszyscy wokół albo się odwracają ode mnie, albo giną. Nie chcę, by coś wam się stało. Nie zniosę tego więcej.
Byłam przygnębiona, ale świadoma tego, że nie mogę się ugiąć, bo wiedziałam, że działam słusznie. Nie chciałam znowu kogoś chować lub opłakiwać. Ostatnio zbyt dużo tego było.
— My się nie odwróciliśmy i nigdy byśmy tego nie zrobili. Zaufaj nam i pozwól nam działać. Nic się nie stanie — powiedział to tak, jakby chciał załagodzić sytuację.
— Muhtadi, ja się po prostu tutaj też męczę. Nie chcę codziennie zalewać się łzami za swoją zmarłą matką. Czy nie możesz zrozumieć, że na razie nie umiem się z tym wszystkim pogodzić? — gdy to mówiłam, po policzku spłynęła mi łza.
— Posłuchaj mnie, jesteś Sheilą! Dasz sobie radę, pokonasz to — chwycił mnie za barki, by podnieść mnie na duchu.
— No właśnie nie jestem pewna, kim do końca jestem. Niby jestem tą całą Sheilą, ale nie czuję się tak silna. Nie sądzę, że to o mnie chodzi. Myślę nawet, że zaistniała tu jakaś pomyłka — oznajmiłam mu, patrząc głęboko w oczy.
— Jesteś nią. Tylko potrzebujesz czasu — wziął głęboki wdech, po czym wypuścił powietrze. — Za dużo przeszłaś i to zrozumiałe, dlaczego tak się zachowujesz, ale musisz nauczyć się cierpliwości.
— Więc pozwól mi wyjechać, chociaż na trochę. Potrzebuję tego. Jeśli naprawdę wiesz, co czuję i rozumiesz mnie. Pozwól mi.
Teraz byłam już stanowcza. Zamierzałam dopiąć swego i wyruszyć jak najdalej przed siebie i to bez względu na jego decyzję.
— Posłuchaj…
— Nie, to ty teraz posłuchaj. Jeśli mi nie pozwolisz, wiesz dobrze, że sama sobie dam przyzwolenie i nic mnie nie zatrzyma.
Muhtadi przez chwilę przechadzał się po pomieszczeniu, jakby szukał odpowiednich słów. Ja tylko stałam i przyglądałam się mu, próbując odczytać cokolwiek z jego ruchów, nim poinformuje mnie o decyzji. Miałam nadzieję, że podejmie dobry i słuszny werdykt.
— Wiem, że tym zaryzykuję, ale się zgodzę — postanowił.
— Muhtadi, bardzo ci dziękuję… — zaczęłam.
— Tak, powiedziałem, że się zgodzę, ale tylko pod jednym warunkiem.
— Jakim? — spytałam, przyglądając się mu. Byłam ciekawa tego, co zaproponuje.
— Dasz mi czas do namysłu.
— Czas? — zdziwiłam się.
— Tak.
— Ale ile potrzebujesz?
— Nie wiem, po prostu domagam się go. Musisz mi obiecać, że nie zrobisz nic głupiego i poczekasz. Sam chcę wszystko sobie poukładać i stwierdzić, czy to jest możliwe. Jeśli tak, to ci w tym pomogę — w jego głosie pojawił się smutek.
— A jeśli nie? — spytałam dość odważnie.
— Zostaniesz tutaj.
Z jednej strony byłam na niego wściekła, bo nie rozumiałam, dlaczego chce ryzykować życie swoje i podwładnych. To po to mu to wszystko powiedziałam, żeby, tak czy siak, wyszło na jego? Nie mogę tutaj siedzieć do starości, nie na tym to polega. A z drugiej… denerwowało mnie to, że miał rację. Nie wiedziałam, co robić.
Rozdrażniona wyleciałam prosto do swojego namiotu i upadłam na łóżko. Wiem, że chcą dla mnie jak najlepiej, ale naprawdę nie muszą aż tak się o mnie martwić. To prawda, że jest niebezpiecznie, ale nie musi tak być. Dlaczego nie mogą tak po prostu pozwolić mi odejść? Być może wtedy Bloodwolf przestanie ich ścigać, skupi się na mnie i wszyscy będą szczęśliwi…
W pewnej chwili poczułam dziwny powiew wiatru, który wtargnął do mojego namiotu. Szybko zorientowałam się, że nie jest on zwyczajny.
— Cześć, Sordes — powiedziałam, odwracając się do niego.
— Hej, mała — odparł.
— Niech zgadnę, Muhtadi cię przysłał?
No pewnie, a kto inny. Teraz następny będzie mi prawił kazania. Niech ustawi się w kolejce, nie jest jedyny.
— Nie, nikt mnie nie przysłał. Po prostu przyszedłem cię odwiedzić — powiedział i usiadł na łóżku obok mnie.
— Tak nagle? Od tygodni mnie nie odwiedziłeś ani razu. Skąd ta nagła zmiana?
Wiedziałam, że coś jest na rzeczy, tylko jeszcze nie byłam świadoma, co to jest. A może po prostu zgadłam już na początku?
— Chciałem dać ci czas.
Wyglądał na trochę zamyślonego, jakby również szukał dobrego sposobu rozpoczęcia konwersacji. To dziwne, ale odniosłam wrażenie, że od jakiegoś czasu bardzo delikatnie do mnie podchodzą. Jakbym była szklaną kulą, która lada chwila miała się rozbić. Tylko dlaczego, czy aż tak byli mnie niepewni?
— Sordes, nie lubię, jak owijacie wszystko w bawełnę. Po prostu powiedz mi, to co chcesz powiedzieć. Nie przeciągajmy tego.
— Słyszałem, że chcesz wyjechać…
Przerwałam mu nagle. Wstałam z łóżka i stanęłam pospiesznie przed nim. Ogarnęła mnie po raz kolejny złość. Czyli miałam rację, nie przyszedł tu z własnej woli, tylko po to, by nakłonić mnie do zmiany decyzji.
— Czyli jednak! Muhtadi cię podesłał, byś przemówił mi do rozsądku.
Ten nagle podniósł się, jakby wyczuł zagrożenie i groźnie na mnie spojrzał.
— Nikt mnie nie przysłał! — krzyknął na mnie. — Zapomniałaś, że wampiry mają dobry słuch?! Myślisz, że Muhtadi wyprawiłby kogoś? Nawet nie wie, że tu jestem — starał się mnie uspokoić.
— Wiem, że dobrze słyszysz, ale nie musiałeś podsłuchiwać — dodałam.
— Owszem, musiałem. Bo kiedy ty wpadasz do namiotu Muhtadiego, zawsze coś się dzieje. Chciałem mieć pewność, że tym razem postąpisz mądrze, ale znów się zawiodłem.
Wyczuwałam w nim odrobinę agresji oraz nienachalnej złości w moim kierunku. Może i miał rację, ale dlaczego nawet on nie chciał mi choć trochę zaufać? Czy naprawdę nie zasłużyłam sobie na to? Czułam się momentami jak więzień bez zrozumienia.
— I ty przeciwko mnie? Jako przyjaciel mamy powinieneś stać za mną.
— Jako towarzysz twojej matki — poprawił mnie. — Staram się ciebie chronić, ale pomyśl, co ona by sobie zrobiła, gdyby coś ci się stało? — spytał wprost, podchodząc do mnie.
— Umiem o siebie zadbać — zasugerowałam, zakładając ręce na ramiona.
— Nie wątpię, ale nie poradzisz sobie z tym, co cię czeka w tamtym świecie.
Gdy to mówił, chwycił mnie za ramię i patrzył mi głęboko w oczy, przez chwilę myślałam, że użyje swojej wampirzej sztuczki i spróbuje wpłynąć na moją decyzję, ale tego nie zrobił. Zamiast tego zauważyłam w jego oczach troskę.
— Tak, wiem, że sobie z tym nie poradzę, ale może to jedyna szansa, by chociaż na chwilę zapomnieć o tym, co się stało. Po prostu każda rzecz mi ją przypomina — posmutniałam nagle.
— Wiem, co czujesz. Bo mam tak samo, a nawet i gorzej. Bo to nie ty słyszałaś, jak zadawali jej ciosy. Jednak wiedz jedno, Jane robiła wszystko, abyś żyła. Nie pozwól, aby jej śmierć poszła na marne.
Na słowa o jej ostatniej godzinie zareagowałam płaczem. Nie umiałam się powstrzymać. Upadłam na ziemię, chowając twarz w swoich dłoniach. Czyli to, co ostatniego czasu robiłam najlepiej. Nadal brakowało mi samokontroli.
— Sheila, posłuchaj. Jeśli Muhtadi prosi cię o czas, to daj mu go. On również stara się ciebie strzec i nie pozwoli, by coś ci się stało. Daj mu chwilę, na pewno coś wymyśli — powiedział, kucając przy mnie.
— Wiem, że nie chce, by mi się coś przytrafiło. Nie mam mu tego za złe. Jestem po prostu zła na siebie — stwierdziłam.
— Zła? Na siebie? Dlaczego? — zdziwił się nagle.
— Dlatego, że niby jestem potężną czarodziejką, ale co z tego, skoro nie umiem pomóc moim bliskim. Nie mogłam jej uratować.
— Posłuchaj, na wszystko kiedyś przyjdzie czas. Na nic nie jest za późno. Potrzebujesz paru tygodni, abyś mogła się przekonać, do czego zostałaś stworzona. My staramy ci się ten czas zapewnić. Tylko musisz nam też uwierzyć i zaufać.
Popatrzyłam na niego jak na jakąś dobrą wróżkę. Nie miałam do niego pretensji ani nie gniewałam się na to, co powiedział. Przyznawałam mu rację, a ja jestem tą osobą, która zawsze innym komplikuję żywot. Po prostu byłam niesamowicie zagubiona w każdej dziedzinie swojego życia. Nie wiedziałam, co robić, gdzie iść ani jak pokonać Bloodwolfa. Nie miałam pomysłu. W dodatku w głębi duszy obwiniałam się o to, co się stało. Gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym wszystko, aby ich uratować. Ciągle o tym myślałam…
— Przepraszam cię, Sordes, za moje zachowanie — wydukałam ledwo.
— Nie masz za co. Rozumiem cię doskonale. Sam kiedyś chciałem uciec, ale wymykanie się non stop od problemów nie jest dobre. A jeśli chcesz się ukrywać, to najlepiej jest razem, ale nigdy osobno.
Wampir wstał z ziemi, po czym udał się w kierunku wyjścia. Nie był może najlepszym stworzeniem, jakie znałam, ale czułam, że nie jest złą osobą. Nie powinnam, tak na niego naskakiwać. Czasami miałam wrażenie, że nie panuję nad tym, co robię. Nie powinno tak być.
— Sordes?
— Tak? — odwrócił się nagle.
— Teraz wiem, co moja mama widziała w tobie. Wiedziała, że zawsze będziesz przy niej. Nie opuścisz jej ani nie dasz upaść. Wiem, że byłeś jej przyjacielem, ale moim też już zostałeś — oznajmiłam. — Nie zniszcz tego.
On tylko spojrzał na mnie uradowany i wyczułam w nim odrobinę szczęścia, którego nie dostrzegłam jeszcze ani razu. Widać było, że dzięki moim słowom po prostu mu ulżyło. Jakby zapaliło się w nim małe światełko.
— Obiecuję — odpowiedział.
Odwzajemniłam jego uśmiech, nie bałam się już go dopuścić do siebie. Zaufałam mu i zaakceptowałam.
— Sordes?
Znów go zatrzymałam.
— Tak?
— Myślisz, że powinnam go przeprosić? — spytałam dosyć delikatnie.
— Muhtadiego?
— Tak.
Wyszczerzył tylko zęby i posłał mi figlarne spojrzenie.
— Sądzę, że nie jest na ciebie zły.
— Nie? Przecież wpadłam do niego, jakby się paliło, jak to nazwałeś, i dodałam mu kolejnej roboty, gdyby miał jej mało.
— Spokojnie, nic mu się nie stanie, jak trochę popracuję. Przecież nie może tylko siedzieć w tym swoim namiocie — zaśmiał się.
Dzięki niemu kąciki ust znów mi się podniosły. Dobrze wiedział, jak poprawić moje samopoczucie. Szkoda tylko, że ja nie umiałam tego robić w drugą stronę.
— Zrób coś dla mnie, przestań się zadręczać i o wszystko obwiniać. Nie warto. Czas płynie dalej, zaakceptuj to.
— Spróbuję — oznajmiłam.
Tajemnicza istota
Czasem nie wystarczą słowa, potrzebne są i czyny. Coś, co podniesie nas na duchu i pozwoli walczyć dalej.
Oczy czerwone jak krew. Kły widoczne w nocy jak latarnie przydrożne. W szczękach pełno juchy, jakby niedawno rozszarpał swą ofiarę. Sierść czarna jak smoła, wściekle szorstka i niemal podrażniająca moje ciało. Łapy potężne niczym u najgroźniejszego władcy, a jego pazury… to prawdziwe czary. Wielki i potężny dwumetrowy potwór, stojący nad setkami martwych ciał. A on znajdujący się u szczytu chwały jak coś najgorszego, cieszy się jak nikt inny. Z daleka czuję jego zbliżający się oddech. Idzie po moją duszę, to pewne. Nadchodzi koniec…
— Nie! — krzyknęłam, nagle się wybudzając.
Wstałam jak opętana i wybiegłam rozzłoszczona na zewnątrz. Nie panowałam nad sobą po raz kolejny i nic nie mogło mnie powstrzymać. Czułam, jak jego sidła mnie oplatają. Przyciągają do siebie.
— Nie dostaniesz mnie! — wołałam.
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co robię, ale poczułam, jak moje oczy bledną z każdą chwilą. Jakbym z każdym krokiem i następną sekundą stawała się ślepa. Odczuwałam w sobie ciepło z całą pewnością niezwyczajne. Miałam wrażenie, że w środku cała płonę, jak gdyby ktoś mnie podpalił od wewnątrz. Tylko kto? Moje włosy znów stały się rozpaloną czerwienią unoszącą się na wietrze. Ciało płonęło, ale nic nie mogłam zrobić. Nawoływałam, lecz bez żadnego odzewu. Nogi ugięły się pode mną, uklękłam na piasku i chwyciłam się za głowę z bólu. Próbowałam skupić się na czymś innym i w miarę możliwości się opanować, ale to było trudniejsze. Myślałam, że to nigdy się nie skończy, a nadzieja powoli gasła. Znowu wyczułam, jak przez moje żyły płynie strach i niepokój.
W pewnej chwili odczułam, jak ktoś wylewa na mnie kubeł zimnej, a wręcz lodowatej wody. Czy to koniec mojej męki? Osoba ta ugasiła na mnie płomień. Zniknął on tak szybko, jak się pojawił. Byłam cała mokra, a krople spływały po moim ubraniu, jakbym właśnie wróciła spod prysznica. Wycieńczona poczułam ulgę, ale jakimś cudem, ciężko mi się oddychało. Czy moja dusza wróciła do ciała, czy potwór wybrał inną taktykę i chciał mnie udusić?
Istota złapała mnie delikatnie za ramię, najwyraźniej bała się zrobić mi jeszcze większą krzywdę. Choć nie wiem, czy dałaby radę tak bardzo mnie zranić, jak to, co wydarzyło się przed chwilą. Tkwiłam wyczerpana, ledwo żywa i dopiero po chwili ujrzałam swojego wybawcę. Miałam szczęście w nieszczęściu.
— Nic ci nie jest?! — spytał Fedl, który najwyraźniej nie mógł zrozumieć, co się właściwie stało. Wyglądał na przerażonego.
— Nie… Nie wiem… — ledwo wydukałam.
— Co to było? — wypytywał.
— Nie mam zielonego pojęcia, ale ból był straszny — powiedziałam osłabionym głosem.
To było odrobinę niezręczne, kiedy tak wszyscy na mnie spoglądali. Nie byli przecież na żadnym spektaklu, to byłam ja i moje ciało. Nie przypuszczałam, że wywołałam aż taką sensację, ale najwidoczniej się myliłam. Nie mogłam jednak zareagować i rozproszyć tego sztucznego tłumu. Byłam zbyt słaba.
— Chodź, musisz odpocząć — powiedział i wziął mnie na ręce, by zanieść do łóżka.
Ułożył mnie z wielką ostrożnością na łóżku, przyglądając mi się, czy aby na pewno nic mi się nie stało. Pierwszy raz dostrzegłam w nim taką troskę, ale i też przerażenie.
— Fedl? — powiedziałam, z lekka wypowiadając jego imię.
— Nie teraz. Powinnaś odetchnąć. Wykończyło cię to w zupełności. Zdrzemnij się nieco. Będziemy niedaleko, gdybyś nas szukała — zasugerował.
Nie miałam nawet ochoty, by zaprotestować. Wszystko wydawało mi się ponad moją energię. Miałam wrażenie, że ta cała moc, która pojawiła się we mnie niedawno, nagle znikła i zabrała mi nawet resztki własnego człowieczeństwa. Byłam wrakiem. Zdecydowanie zostałam potrącona albo moje życie wyssał jakiś potwór, choć w tej kwestii nietrudno było się pomylić, kogo mam na myśli. Nikt inny nie był tak brutalny. W mojej głowie zapanował całkowity chaos. Nie byłam pewna, z czym mam do czynienia, ale coś mi mówiło, że nie jest to nic dobrego. Co się ze mną działo? Zasnęłam.
Obudziłam się cała zlana potem, mokra i obolała. Moje włosy niemal kleiły się do ciała, jakbym właśnie wylała na siebie miód. Ja sama czułam się nieświeżo. Wydawało mi się, że kąpiel brałam tydzień temu. Nie mogłam tego znieść, poczułam wstręt do samej siebie.
Usiadłam na chwilę na brzegu swojego łóżka, próbując wziąć głęboki wdech i dojść do siebie, choć nie było to łatwe. W głowie mój świat nadal wirował.
— Wszystko w porządku? — spytał ktoś gwałtownie.
Odwróciłam głowę w jego stronę, starając się, aby mój wzrok odzyskał ostrość, którą odrobinę utraciłam. Wyglądałam jak narkomanka.
— Muhtadi? — spytałam delikatnie.
— Tak. Pytałem, jak się miewasz, ale widzę, że coś kiepsko z tobą — odpowiedział, wciąż stojąc u progu wejścia.
— Nie czuję się najlepiej i nie wiem dlaczego — mruknęłam.
— Widzę — oznajmił. — Bahir przyniósł przedtem trochę wody, jeśli jeszcze nie ostygła, to weź kąpiel, może po tym poczujesz się lepiej.
— Aż tak śmierdzę? — spytałam szeptem, chcąc poprawić sobie humor, choć czułam, że ten żart nie jest na miejscu.
Nie odpowiedział nic, tylko się uśmiechnął, a potem wyszedł. No jasne! To przecież oczywiste, wilki mają dobry węch. Zapomniałam, ale teraz wiem, czemu do mnie nie podszedł.
— Po co ja się w ogóle pytałam — burknęłam pod nosem.
Delikatnie stanęłam na nogach i powoli skierowałam się do wanienki z wodą. Teraz musiałam jedynie do niej wejść, a to w moim stanie było nie lada wyzwaniem. Zdjęłam więc to, co miałam na sobie, a potem trzymając się uchwytu, weszłam do ciepłej jeszcze wody. Usiadłam w niej i zaczęłam powoli obmywać swoje ciało. Umyłam też twarz, aby odrobinę się obudzić, a moja skóra mogła spokojnie pooddychać świeżością. Robiłam wszystko z powściągliwością, bo moje mięśnie wciąż były osłabione. Nie miałam jednak wyjścia.
Gdy skończyłam, włożyłam czyste ubrania i postanowiłam trochę się przejść, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Zdziwiłam się jedynie, gdy wyszłam z namiotu i nikogo nie zastałam. Wszyscy gdzieś przepadli. Tylko kilka pochodni było zaświeconych z powodu późnej pory, zapewne większość ludzi przebywała u siebie i po prostu spała. Ja nie chciałam, stanowczo za długo dzisiaj leżałam. Potrzebowałam odrobiny ruchu. Nie zamierzałam budzić nikogo ani też przeszkadzać Muhtadiemu, poza tym każdy człowiek potrzebuje czasem pobyć po prostu sam. Ma wtedy milion rzeczy do przemyślenia i zastanowienia. To było dla mnie dobre.
Tak, chciałam pójść na spacer, ale nie mogłam też zbytnio się oddalać, tym bardziej wieczorem. Nie chciałam, aby sytuacja z dnia powtórzyła się i teraz. Obawiałam się, że to by mnie zabiło. Dlatego usiadłam na dużym kamieniu, który leżał kilka metrów od przygasającego ogniska. Wpatrywałam się w nie teraz jak w obrazek. Wydawało mi się takie niewinne, beztroskie. Wyobrażałam sobie, co by było, gdyby moje życie wyglądało inaczej. Zapewne, zamiast siedzieć tutaj, przesiadywałabym z mamą gdzieś na wakacjach albo sama w domu, oglądając jakąś głupią komedię. Wszystko zdawało mi się takie proste, niemal banalne. Moje życie kiedyś było zupełnie inne, normalne. A teraz? Co się ze mną dzieje…? Chciałabym móc sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Spod mojej ręki wysunął się słodki pyszczek Roci, która najwyraźniej również nie mogła spać albo bała się spuścić mnie z oczu po dzisiejszych wydarzeniach. Byłam taka szczęśliwa, że ją widzę i że dotrzymuje mi towarzystwa. Tęskniłam za nią. Pogłaskałam ją po głowie, a potem przytuliłam do siebie jak najlepszego pluszowego misia. Ona nawet nie zaprotestowała. Wiedziałam, jak bardzo obie tego potrzebowałyśmy. Muszę przyznać, że to była chyba jedna z najfajniejszych chwil, od kiedy… mama umarła. Siedziałyśmy razem tak jeszcze przez chwilę, dopóki nie nadszedł Muhtadi, zapewne nie mógł zmrużyć oka tak jak ja.
— Widzę, że wybrałaś się na spacer.
— Tak, nie chcę na razie spać. Dosyć długo dzisiaj polegiwałam. Musiałam wyprostować obolałe już kości — oznajmiłam.
— Rozumiem — zatrzymał się na chwilę. — Chodź ze mną — zaproponował.
— Dokąd? — spytałam.
— Musimy poważnie porozmawiać — powiedział stanowczym głosem.
— Czy coś się stało?
Ten jednak nie raczył mi odpowiedzieć i ruszył przed siebie jakby nigdy nic. Nie wiedziałam, o co mu mogło chodzić, więc ruszyłam za nim lekko zdezorientowana. Byłam ciekawa tego, co ma mi do powiedzenia. A może po prostu przystał na moją propozycję?
Muhtadi nie prowadził mnie nigdzie indziej jak do swojego namiotu, a ja posłusznie dreptałam za nim, zaciekawiona tym, co ma mi do zakomunikowania. Gdy odchyliłam materiał, by wejść do środka, zrozumiałam, że to nie będzie krótka rozmowa. Nie byliśmy sami. Na fotelu siedział Fedl, który z początku się mi przypatrywał, a później odwrócił wzrok z niewiadomych przyczyn. Zaraz obok niego siedział Sordes, który swoim uśmiechem na twarzy sugerował, że cieszy się na mój widok. Przynajmniej on jeden — stwierdziłam w myślach. Muhtadi przez moment stał obrócony do mnie tyłem i tym samym powodował u mnie zamęt. Czułam się tak, jakbym zaraz miała pójść na ścięcie głowy albo, co gorsza, jakby coś strasznego się wydarzyło.
— O co chodzi? — zapytałam.
— Też byśmy chcieli wiedzieć — oznajmił, trwał teraz bez ruchu naprzeciw mnie.
— Nie rozumiem.
Brat dowódcy podszedł do mnie bliżej i spojrzał mi prosto w oczy. Wpatrywał się we mnie tak, jakby chciał przeanalizować moją twarz. Wydało mi się to bez sensu, ale wiedziałam dobrze, że nigdy czegoś takiego nie robił. Zdecydowanie musiało być coś na rzeczy.
— Czemu dzisiaj byłaś cała mokra? — spytał.
— Fedl wylał na mnie wodę.
— Nie, nie wtedy — odezwał się. — Kiedy się obudziłaś, byłaś cała zlana potem.
Nie wiedziałam, co mam mu odrzec i do czego właściwie pije. Nie mogłam sobie przypomnieć, co takiego się wydarzyło we śnie, że aż tak bardzo to przeżywałam. Zupełnie jakby ktoś wymazał mi pamięć. Czy ja wariuję?
— Nie pamiętam — przyznałam.
— Ani trochę? — zdziwił się Sordes. — Zazwyczaj takie rzeczy długo zachowują się w pamięci.
— Naprawdę nie umiem sobie niczego przypomnieć — odpowiedziałam.
— To dziwne — stwierdził Muhtadi.
— Dziwne? — powtórzyłam.
— Tak. Bo kiedy drzemałaś, mówiłaś coś — powiedział Sordes.
— Mówiłam? — trudno mi było w to uwierzyć.
— Majaczyłaś — poprawił mnie. — A przedmioty, które miałaś u siebie, znów lewitowały.
— Nie mów, że znowu rozbiłam ci kubek — zmartwiłam się.
— Nie chodzi o kubek, Sheila! — krzyknął nagle Fedl. — Zdajesz sobie sprawę, że ostatnio nie panujesz nad niczym?
— Fedl, nie o to…
— Dzisiaj rano płonęłaś! Czy naprawdę nie dociera do ciebie, że to nie jest normalne zjawisko? — dogadywał dalej.
— A co jest tutaj normalne!? — wrzasnęłam.
— Dość! — wstrzymał nas Muhtadi. — Nie czas na kłótnie.
— Przepraszam.
— Posłuchaj, coś ostatnio się dzieje. To jest dla mnie niezrozumiałe, ale i też z drugiej strony ciekawe — zamyślił się na chwilę.
— Sheila potrzebuje pomocy — stwierdził Sordes.
— Tak, zapewne, tylko nie wiem, jak mamy ją w tym wesprzeć. To zjawisko jest dosyć nietypowe i na razie objawia się tylko podczas snu lub wybudzania. Trzeba znaleźć przyczynę i ją zlikwidować za wszelką cenę.
— Ale jak chcesz to zrobić? — spytałam przerażona.
— Jeszcze nie wiem, ale musimy działać szybko, inaczej spalisz mi wszystkie namioty — oznajmił.
— Nie chcę tego — powiedziałam zasmucona.
— Wiem, ale sama widzisz, że to staje się silniejsze od ciebie.
— Nie wiem, co mi się dzieje — szepnęłam.
— To oczywiste, ale musisz zacząć mówić nam o wszystkim — poinformował Sordes.
— Nie mam przed wami tajemnic, ale również chciałabym wiedzieć, co jest ze mną nie tak — zatrzymałam się na chwilę. — Dziś rano czułam, że płonę i nie tylko od zewnątrz, lecz też od środka. Doznałam bólu każdą częścią swego ciała, która w tym momencie stała w płomieniach. Jakbym żywcem była palona na stosie! Odczuwałam wszystko i nikt nie mógł mi pomóc — bałam się, wspominając to.
— Domyślam się — powiedział Muhtadi. — Interesuje mnie jednak, z czego to wszystko się wzięło. Pamiętasz chociaż, co ci się śniło dzisiaj rano?
— Tak, pamiętam. To był on — oznajmiłam.
— O kim ty mówisz? — spytał Muhtadi.
— Dwumetrowy czarny wilk z zębami ostrymi jak brzytwa. Najbardziej przerażające stworzenie, jakie kiedykolwiek widziałam — zatrzymałam się na chwilę, jakby wypowiedzenie tego słowa miało mnie sparaliżować. — Bloodwolf.
Na to imię wszyscy zamilkli, jakby nie wiedzieli, co mają powiedzieć. Patrzyli na siebie i czekali, aż bardziej rozwinę ten temat, ale przecież wyznałam im już wszystko.
— Dlaczego nic nie mówicie? — próbowałam się dowiedzieć.
— Bo nie wiemy. Dlaczego akurat on? — ciągnął mnie za język Fedl.
— Czy to coś złego?
— Na pewno nic dobrego — stwierdził Sordes.
— Dajcie spokój, wszyscy mają koszmary — próbowałam polepszyć swoją sytuację, ale chyba sama nie wierzyłam w to, co mówiłam.
— Tak, ale nie wszyscy śnią o Bloodwolfie — rzekł Muhtadi.
— To co mam zrobić? A jeśli to, co mówiliście, że chce mnie dopaść, kiedyś okaże się prawdą? — mój głos przeszyła panika.
— Wątpię. Wszyscy myślą, że nie żyjesz — powiedział zimnokrwisty.
— A co, jeśli nie? Skoro on nie ma pewności, a te sny to jego sprawka?
— Spokojnie, Sheila! Tutaj cię nie dopadnie, zresztą wątpię, by miał możliwość zdobyć informacje na ten temat. Siedzisz tutaj miesiąc, nigdzie nie wychodzisz. Jest tak, jakbyś już nie istniała, niby jak mógłby się dowiedzieć, że chodzisz po tym świecie? — wypytywał Muhtadi.
— Nie wiem, naprawdę. Wytłumacz mi więc skąd te koszmary i to dziwaczne zachowanie? — nie dawało mi to spokoju, wiedziałam, że coś było nie tak.
— Musimy to sprawdzić.
— Tak. Nim jednak zaczniemy zbierać pewne dane, powiedz nam, czy gdy krzyczałaś „nie dostaniesz mnie” miałaś, na myśli jego? — przytoczył dowódca.
— Owszem! Chciał mnie dopaść i to zresztą nie pierwszy raz. — poinformowałam.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — wtrącił Muhtadi.
— Za każdym razem, kiedy zasypiam, budzę się w mało realnym świecie. Zazwyczaj jest to las, ale zdarzają się też inne miejsca. Jego postać widzę dokładnie, a gdy nie jestem w jego środowisku, to przed moimi oczami stają jego ślepia i kły — gęsia skórka pojawiła się na mojej skórze. Najwyraźniej nawet mówienie o nim przyprawiało mnie o dreszcze.
— Dlaczego nie mówiłaś wcześniej? — spytał Fedl, który stanął teraz przede mną i przypatrywał mi się znowu, ale tym razem wydawał się inny.
— Nie zdawałam sobie sprawy, że to coś ważnego. Brałam to po prostu za zwykły upiorny sen. Przepraszam.
— Nie masz za co przepraszać. Skąd mogłaś wiedzieć — powiedział Sordes.
— Spokojnie na razie to tylko zmory. Teraz o każdym kolejnym śnie będziesz musiała nam mówić — burknął Muhtadi.
— Zgoda.
Nie miałam innego wyjścia, musiałam im to w końcu powiedzieć. Całe szczęście, że nie pytali mnie o więcej szczegółów, bo nie chciałabym im mówić o tym, że widziałam ich martwych. Mogliby tego nie zrozumieć. To wspomnienie było zbyt bolesne dla mnie i najmniej przechodziło mi przez gardło. Wolałam o tym jak najszybciej zapomnieć. Wymazać to z pamięci.
Chwilę ciszy przerwał podwładny, który nagle wleciał jak opętany do namiotu.
— O co chodzi Bahir? — spytał Muhtadi.
— Przepraszam, że przerywam, ale musicie coś zobaczyć — wydukał.
Wszyscy, bez żadnego wyjątku, wstali i wyszli za nim. Ja również byłam na tyle ciekawa, że udałam się za resztą, nie pytając ich o zdanie. Zastanawiało mnie jego zachowanie oraz to, co takiego mogło się wydarzyć. Oby tylko mój sen nie okazał się prawdziwy. Nie byłam gotowa na spotkanie z prześladowcą. Jeśli to on, to jesteśmy zgubieni.
Po kilku minutach dotarliśmy na brzeg rzeki, gdzie ostatnio zalewałam swoje smutki. Nie rozumiałam, po co był ten cały harmider, ale gdy tylko popatrzyłam na nich wszystkich, zobaczyłam światło. Z drugiego końca pustyni i po drugiej stronie brzegu, coś się zbliżało. Białe, dziwne, płynące, maleńkie światełko. Było na tyle jasne, że pewnie niejeden z oddali by je ujrzał. Ta niespotykana rzecz mogła przyprowadzić nieprzyjaciela lub, co gorsza, przyjść z nim razem i nas wszystkich pozabijać. Obawiałam się, że mógł to być kamuflaż, którego nikt z nas się nie spodziewał i pod postacią czystości, zamieni nas w pył. Na moim ciele pojawiły się znowu dreszcze, bałam się. Nie wyglądało to na nic dobrego…
Wszyscy byli tak pochłonięci wpatrywaniem się w sam środek światła, że nie zorientowali się nawet, iż stoję tuż za nimi. Z całego tego zamieszania ja również o tym zapomniałam. Czekałam po prostu na rozwiązanie tej zagadki.
— Sheila, co tu robisz? Dlaczego nie zostałaś w namiocie?! — spytał Fedl ściszonym głosem, jakby obawiał się, że nieznana postać go usłyszy.
— Wybacz, byłam ciekawa — oznajmiłam. — Poza tym uznałam, że najbezpieczniej będzie, jeśli pójdę z wami.
— Natychmiast wracaj do namiotu! — syknął w miarę cicho.
— Za późno, jest zbyt blisko — poinformował Bahir, który nie mógł odwrócić wzroku od białego światła, jakby go zahipnotyzowało.
— Bądźcie czujni — powiedział Muhtadi. — Gdy tylko się zbliży, zaatakujemy.
— Sheila, schowaj się za nami — powiedział Fedl.
Nie chciałam się wykłócać, więc od razu bez żadnego zastanowienia przystałam na prośbę. On wraz z resztą ludzi zasłonił mnie własnym ciałem, aby biała postać nie mogła mnie zobaczyć. Stał się moją żywą tarczą, ja sama po dzisiejszych wydarzeniach nie byłam w stanie walczyć. Modliłam się w duchu, by nie doszło do bitwy.
Myślałam, że gdy tajemnicze światło ich dostrzeże, zatrzyma się choć na chwilę, ale ono było zbyt pewne siebie, pozbawione jakichkolwiek emocji. Było coraz bliżej i bliżej z każdą sekundą. Rzeka nie stanowiła dla niego żadnego problemu. Światło, które zrobiło się znacznie większe niż wcześniej, przemieściło się przez wodę bez żadnej trudności. Świeciło teraz znacznie jaśniej, a kiedy dotarło do nas, przestraszeni cofnęliśmy się o krok. Światełko, widząc to, znieruchomiało. Wyglądało, jakby nas obserwowało albo była to tylko cisza przed nadchodzącą burzą. Wszyscy przyglądaliśmy się mu, jakby był najpiękniejszą rzeczą na świecie, a jednocześnie najniebezpieczniejszą. Czyżby wróg właśnie mnie znalazł?
— Kim jesteś i czego chcesz? — spytał Muhtadi.
— Kim jestem? — zapytało dziwne światło, jakby przez chwilę się zawahało. — Ilekroć się pojawiałam, zawsze pytali mnie „czym jestem”, a dziś pytają mnie „kim jestem”.
Zdawało się, jakby myślała nad sensem swojego istnienia. To było dosyć nieprawdopodobne i ciężko było rozgryźć, czym właściwie jest ani skąd się wzięła. Nie wiedzieliśmy również, w jakim celu tu przybyła, ani czego od nas chce.
— Zadaliśmy ci pytanie. Odpowiedz! — krzyknął zdenerwowany Sordes.
— Jestem światełkiem, pomocną iluminacją — odparowała.
— Światełkiem? Kpisz sobie z nas? — wrzasnął Bahir.
— Powiedziałaś pomocnym, a w czym niby pomagasz? — spytał Muhtadi.
— Pomagam zmarłym — znów się odezwała.
— Zmarłym? — spytał podwładny.
— Przyszłam spotkać się z Sheilą.
Byłam zdziwiona tym, że nieznana mi dotąd postać, chce się nagle ze mną zobaczyć. Zastanawiało mnie też, skąd właściwie zna moje imię i jak się tutaj znalazła. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Czy to kolejne przebranie znanego mi potwora, a może po prostu nadal śnię i to moja wyobraźnia?
— Po co chcesz się z nią widzieć? — spytał Muhtadi.
— Mam dla niej wiadomość.
— Od kogo i co to za nowina? — dopytywał Fedl.
— Od jej matki — powiedziała, delikatnym głosem jakby była nie z tego świata.
Wzdrygnęłam się na to, co usłyszałam. Moje serce zaczęło szybciej bić, a umysł wariować. Chciałam krzyczeć, ale nie potrafiłam, na dodatek po moim policzku spłynęła łza. Czyżby naprawdę moja matka ją przysłała? Ona przecież nie żyję, powinnam się wziąć w garść. To na pewno jest kłamstwo.
— Co to za bzdury! Pokaż się! — krzyknął Bahir.
Zapadła chwilowa cisza a każdy spoglądał na siebie, jakby chciał zapytać drugiego, co teraz mają robić. W pewnym momencie światło wybuchło, oślepiając nas przy tym odrobinę. Z delikatnego dymu zaczęła wyłaniać się nieznana nam postać — nie zwykłego przybysza, lecz tajemniczej kobiety, która była ubrana w podłużną białą i zwiewną sukienkę na ramiączkach. Jej włosy były długie, czarne, splecione w warkocz, przewiązany czerwoną wstążką. Fryzura kobiety nie była jednak oklepana a wypukła i zdobiona jakby wróciła przed chwilą z salonu fryzjerskiego. Urodę również miała nieprzeciętną, przypominała odrobinę kobietę z dalekiej Japonii. Była po prostu piękna niczym leśna nimfa i zapewne niejeden facet nie przeszedłby koło niej obojętnie. Starałam się wypatrzeć jak najwięcej szczegółów w jej posturze, ale to nie było takie proste, kiedy ramię Fedla ze wszystkich sił próbowało mnie zasłonić. Zupełnie jakby wiedział, że właśnie próbuję coś zobaczyć.
— Kim ty jesteś? — zapytał jeszcze raz podwładny.
Niewiasta spojrzała na niego, po czym uśmiechnęła się przyjacielsko, jakby co najmniej znała nas wszystkich od lat.
— Jestem duchem, ale nie zwyczajnym. Przychodzę, kiedy jestem o to proszona — mówiła powoli i zrozumiale. — Przekazuję wiadomość, kiedy zmarli nie mogą skontaktować się z bliskimi — rzekła jakby z zaświatów.
— Zmarli? — wtrącił na chwilę Muhtadi.
— To Kulha — rzekł Fedl.
— Kulha? Mówisz o tej legendarnej postaci, która była bliżej nieboszczyków niż żywych? — spytał podwładny z niedowierzaniem.
— Bahir! — skarcił go Muhtadi. — Kulhy nie tylko były bliżej nich, ale również spełniały prośby umarłych. Nie każdy mógł doświadczyć takiego zaszczytu — kontynuował. — Tylko dobre czarownice mogły je przywołać.
— Taką właśnie osobą była twoja matka, Sheilo — powiedziała znów tym swoim spokojnym głosikiem.
Po tym, co usłyszałam, nie mogłam dalej siedzieć schowana za plecami Fedla, postanowiłam podejść bliżej. Nie pytałam ich o zdanie, miałam przeczucie, że nic mi się nie stanie. Ten dziwny spokój, który od niej płynął, powodował we mnie ufność, jakiej nigdy wcześniej nie znałam.
— Sheila, wracaj na miejsce, to może być pułapka — powiedział Bahir.
— Nie sądzę. Myślę, że nie zrobi mi krzywdy — odpowiedziałam, choć pewności nie miałam.
Spojrzałam na nią raz jeszcze i zobaczyłam, że jest bosa. Nie miała na stopach żadnego obuwia ani innej ochrony zabezpieczającej przed zranieniem. Zwróciłam też uwagę, że kontem oka mi się przygląda.
— Witaj, Sheilo — powiedziała przyjacielskim tonem.
— Skąd wiesz, jak się nazywam? — spytałam wprost.
Ona tylko uśmiechnęła się do mnie, robiąc krok w moją stronę, nie obawiała się moich przyjaciół, że mogą zrobić jej krzywdę. W zasadzie nie było tu nikogo, kto mógłby ją przerazić.
— Jak już wspomniałam, przysłała mnie twoja matka Jane.
— Mama? — powtórzyłam, jakby dopiero teraz do mnie dotarło, to o czym mówiła wcześniej Kulha.
— Mów, co to za wiadomość! — krzyknął Fedl.
— Wspominała, że możecie być odrobinę nieufni — zaczęła. — Nie napomknęła jednak, że będziecie wrogo nastawieni — dodała.
— Przyjacielscy jesteśmy jedynie dla przyjaciół, a nie dla nowych przybyszów — odezwał się znowu dowódca.
Wydawała się jedynie rozbawiona tą całą sytuacją. Nie przejęła się zbytnio słowami i postawą kogokolwiek z nas i dalej obstawała przy swoim.
— Och, wybaczcie, nie przedstawiłam się. Jestem Alarieris, ale możecie mówić na mnie też Eris.
— Alarieris? — zastanowił się na chwilę Muhtadi — Czy to aby nie księżniczka Kulhy?
— We własnej osobie — odrzekła i się ukłoniła.
— Księżniczka? — spytałam zdziwiona. — Moja matka przysłała osobę o takiej pozycji?
— Tak, Sheilo. Twoja matka była wyjątkowa, dlatego stwierdziłam, że również nietypowa osoba musi dostarczyć specjalną wiadomość — odpowiedziała.
— Co to za komunikat, o którym cały czas mówisz? — spytał Fedl. Alarieris popatrzyła na niego i wysłała mu czarujący uśmiech, a następnie wzięła głęboki wdech, jakby szykowała się na coś ważnego. Potem zaczęła mówić:
— Jane bardzo chciała ci podziękować za to, co dla niej zrobiłeś tamtego wieczoru, bardzo ją wzruszyła twoja postawa. Nie sądziła, że spotka się z taką dobrocią — powiedziała, wciąż wpatrując się w oczy Fedla, jakby chciała wejść do jego duszy.
— Po prostu uznałem, że nikt nie zasłużył na coś takiego — odrzekł nieco spokojniejszym tonem.
— To prawda — skomentowała. — A tobie Sordes dziękuje za to, że nie odwróciłeś się od jej córki — ciągnęła dalej. — Zostałeś, tak jak cię prosiła, chociaż dobrze wiedziała, że jej pierworodna nie należy do najłatwiejszych osób.
— Trudno się z tym nie zgodzić — przyznał. — Myślę jednak, że po kimś to ma.
Przewróciłam tylko oczami, gdy usłyszałam ten komentarz. Wiem, że był powiedziany w żartobliwy sposób, ale po części też się z nim zgadzałam. Dobrze znałam siebie.
— Wiecie, że tu jestem? — przerwałam im.
Wszyscy, jak jeden mąż, się uśmiechnęli, choć mnie wcale nie było do śmiechu. Nie sądziłam, że mojej matki będą trzymały się żarty. Martwiłam się o nią, a ona najwyraźniej miała się dobrze. Przynajmniej nie czuła bólu. Na wspomnienie o tym mój wyraz twarzy nagle się zmienił.
— Sheilo, nie smuć się. Prawdziwy smutek dopiero się zacznie — powiedziała to tak, jakby właśnie miała się rozpocząć apokalipsa.
— Co masz na myśli? — spytałam, lekko przerażonym głosem.
Ta tylko mi się przyjrzała, szukając odpowiednich słów. To wszystko było dla mnie niezrozumiałe.
— Powiedz mi, jak często śnią ci się koszmary?
Skąd ona wiedziała, co działo się w mojej głowie, skoro była tutaj od niecałych kilku minut? Zaczynała mnie przerażać. Może pomyliłam się co do niej i to ona sprowadzała na mnie te czary?
— Kto ci o tym powiedział? — zapytałam.
Pozostali tylko się przyglądali, czekając na odpowiedź. Ich chyba również zaskoczyło to pytanie.
— Twoja mama — odrzekła.
— Jakim cudem? — uniosłam brew.
— Nie widzi obrazów. Nie jest w stanie wejść do twojego umysłu, ale zauważyła, że kiedy zasypiasz, to sny nie są odpowiednie — oznajmiła.
— To dlatego cię tu przysłała? Bo śnią mi się koszmary?
Nie byłam za bardzo przekonana do tego, co mówiła, ale jakaś część mnie chciała jej jednak wysłuchać. Interesowało mnie to, skąd wiedziały o tym problemie i czy będą w stanie mi pomóc. Czy dało się to w jakimś stopniu zniwelować?
— I tak i nie — odpowiedziała.
— Więc po co tutaj jesteś? — zapytał Muhtadi.
— Po to, żeby jej pomóc. Sami sobie nie poradzicie — znów była pewna siebie.
— Z czym? — spytał Fedl.
— Z nią samą — zaczęła. — Im więcej będzie mieć koszmarów, tym gorzej będzie na nią to wszystko wpływać — spojrzała teraz na każdego z nas, jakby znała wszystkich na wylot. — Musi uzyskać kontrolę.
— Znasz przyczynę jej upiornych snów? Skąd się wzięły? — spytał Fedl.
— Z całą pewnością to Bloodwolf.
Na to imię znów cała zadrżałam. Dlaczego za każdym razem on się pojawia? Czy nie może znaleźć sobie innego obiektu zainteresowania? Ile razy jeszcze będzie mnie nękał?
— Bloodwolf? — spytał z lekką kpiną Bahir.
— Przecież nawet nie ma pojęcia, że żyje. Skąd niby miał wiedzieć o niej? A może to ty go tu przyprowadziłaś? Świeciłaś w końcu tak jasno, że niejedna bestia pewnie wie, że tu jesteś — zarzucił Fedl, mimo że już wcześniej podejrzewał, kto za tym stoi.
Najwyraźniej nie był zachwycony tym, co usłyszał i akurat tutaj się z nim całkowicie zgadzałam. Miał rację, przez jej światło łatwo było nas znaleźć i nietrudno było o kłopoty. W każdej chwili mogło się coś wydarzyć, a my nie byliśmy przygotowani. Serce zaczęło bić mi coraz mocniej.
— Masz słuszność, nie wie. Jednak uznasz moje słowa, jeśli powiem, że nigdy nie znaleziono jej ciała? — znów mówiła swoim delikatnym głosem. — To że żyje to tylko kwestia czasu. Sny są jedynie sprawdzianem. On, choć nie jest jeszcze tak potężny, gromadzi siły z pomocnikami, aby przedostać się do jej umysłu. Mamy nad nim lekką przewagę. Nie jest świadomy jej egzystowania.
— Sama powiedziałaś, że jego współpracownicy chcą wejść do mojej głowy. Więc jaką mam pewność, że naprawdę w to wierzy? — zapytałam, chcąc poznać w końcu, o co w tym wszystkim chodzi.
— Bo gdyby wiedział, już dawno by tu był. Poza tym próbuje przeniknąć do twojego snu, bo ma nadzieje, że dzięki temu znajdzie twoje ciało. Sheilo, on łączy się z tobą na zasadzie telekomunikacji umysłowej. Nie wierzy do końca w to, że nie żyjesz, ale i też nie ma na to dowodów. Dlatego też cię sprawdza.
To wszystko przecież nie miało sensu. Nawet martwa jestem im potrzebna? Po jaką cholerę? Myślałam, że moja śmierć odciągnie go ode mnie i będę mogła jakoś dalej funkcjonować, ale jak widać, to chyba nigdy się nie stanie.
— Po co mu moje ciało?! — krzyknęłam. — Przecież nie żyję!
Ona podeszła do mnie jeszcze bliżej i dotknęła mojego ramienia, jakby chciała podnieść mnie na duchu lub podtrzymać, gdyby kolejna informacja miała mnie przytłoczyć.
— Wierzy, że jeśli miałaś moc, to dalej jest w twoim ciele — zatrzymała się na chwilę. — Chce cię pożreć Sheilo. Myśli, że dzięki temu przejmie całą twoją siłę.
Totalnie nie wiedziałam, co mam jej odpowiedzieć. Nie spodziewałam się tego kompletnie. W pewnej chwili poczułam nawet, że robi mi się słabo, a moje nogi zaraz się połamią na drobne kawałki. To było okropne, nie potrafiłam nawet dopuścić tej myśli do siebie, a co dopiero wziąć i stać się jego przekąską.
— Pożreć? — spytał przerażony Bahir.
Dowódca popatrzył na brata z niedowierzaniem. Obaj chyba nie mogli się pogodzić z tą wiadomością. Dla nich również to był szok. Nikt się tego nie spodziewał.
— Nie pozwolimy na to — powiedział Fedl. — Nie dopuścimy go do niej.
Alarieris zmierzyła ich oboje wzrokiem, jakby sama nie wierzyła w to, co mówią. Wyglądało na to, że ma inne zdanie na ten temat. Zdawało się nawet, że wiedziała coś, czego jeszcze nie odkryliśmy.
— Wy może nie, ale jeśli ona nie zacznie się kontrolować i skupiać, wtedy sama się do niego doprowadzi.
— Mam przestać spać? — spytałam ją, choć sama nie wiedziałam, czemu akurat o to zapytałam. Być może dlatego, że to wszystko mnie przerażało i nie mogłam wydusić z siebie nic sensownego.
— Nie, Sheilo. Musisz się opanować i zacząć ćwiczyć swoją magię. Tylko to może cię uratować — odpowiedziała.
— Czyli musimy zacząć szkolenie — powiedział Muhtadi.
— Nie tylko to, ale też pomóc jej w panowaniu nad jej samokontrolą. Jest bardzo silna i jeśli czegoś nie zrobimy, to wszystko zniszczy ją od środka — powiedziała Kulha.
— Dobrze, zaczniemy od jutra — oznajmił Muhtadi.
Kobieta tylko spojrzała na niego i zaczęła się śmiać, jakby właśnie opowiedziano jej świetny dowcip. Wszyscy spojrzeli w jej kierunku.
— Chcesz ją szkolić tutaj? — zdziwiła się.
— A dlaczego nie?
— To nie jest dobry pomysł — zaczęła — Samo to, że jej matka zmarła na tym pustkowiu jest dla niej zbyt dużym obciążeniem. Najlepiej będzie, jeśli zacznie się uczyć z dala od tego miejsca.
— Co sugerujesz? — spytał Fedl. — Nie może stąd wyjechać, tutaj jest najbezpieczniejsza. Chcesz, aby ją dopadli?
— Nie chcę i dlatego tutaj jestem. Muszę wam pomóc, a jeśli nie dla was to przynajmniej dla Jane.
— A niby jak chcesz duszku nas wesprzeć? — dopytywał Muhtadi.
— Och, nie jestem zwyczajną zjawą. Nie tylko potrafię przesłać informację od zmarłego, ale jestem też widoczna dla tych, dla których chcę. Potrafię wytworzyć pole ochronne, dzięki czemu nas nie wyczują ani nie zobaczą.
Sprawiała wrażenie zadowolonej, jakby była pewna siebie do tego stopnia, że nie zdawała sobie sprawy, o czym w ogóle mówiła. To niedorzeczne.
— Mamy ci w to uwierzyć? — spytał Fedl.
— Tak — odpowiedziała, kiwając dodatkowo głową. Jakby to miało jej pomóc w przekonaniu.
— Nigdzie nie jedziemy! — zdenerwował się dowódca.
Nie czekał jednak na odpowiedź i ruszył w kierunku namiotów, zostawiając nas. Chyba nie chciał już słyszeć o niczym innym, miał dość. Tylko dlaczego nie zamierzał się zgodzić, może wcale to nie jest taki głupi pomysł…
— Pilnujcie jej — rozkazał Muhtadi i ruszył wprost za swoim bratem.
Nie chciałam zostawać tutaj z całą resztą, więc również udałam się za nimi, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej. Musiałam z nimi porozmawiać i wyjaśnić im parę kwestii. Nie mogą ciągle za mnie decydować. To nie w porządku.
Biegłam ile sił, aby ich dogonić, ale nie udało mi się, byli zbyt szybcy, a ja nadal czułam się osłabiona. Na całe szczęście podejrzewałam, gdzie mogli się obaj skierować. Pewnie teraz znowu robili sobie naradę rodzinną, a mnie jak zwykle pominęli. Przecież tutaj chodziło o mnie. Dlaczego nikt nie może zapytać, co ja o tym wszystkim sądzę?
Dobiegłam do namiotu Muhtadiego. Na zewnątrz słychać było kłótnię, która nie brzmiała zbyt dobrze. Nie chciałam jednak czekać, aż skończą, więc weszłam do środka, przerywając im.
— Moglibyście choć raz zapytać, jakie mam zdanie, a nie podejmować od razu decyzję?!
— Sheilo, ta decyzja nie zależy tylko od ciebie — powiedział Muhtadi.
— Możliwe. Jednak uważam, że też powinnam mieć prawo głosu i wyboru, którego za wszelką cenę unikacie.
— Sheilo, idź do namiotu! — krzyknął Fedl.
Jego ton głosu wbił mnie w ziemię jak jakiś kołek. Patrzył na mnie tak dziwnie i nieprzyjacielsko, że nie rozumiałam jego zachowania kompletnie.
— Bracie… — rzekł Muhtadi. — Proszę cię, pozwól jej.
Dowódca spuścił wzrok i odwrócił się do mnie plecami, jakby nie chciał mnie więcej oglądać, a wszystko, co miało związek ze mną, go brzydziło. Patrzyłam na niego przez chwilę, ale wiedziałam, że z nim nie da się dyskutować o czymkolwiek, i tak zawsze wie lepiej. Wróciłam więc do konwersacji z jego lepszą wersją, mając nadzieję, że choć on pozwoli mi tutaj być.
— Muhtadi, proszę. Wiem, że to wszystko brzmi szaleńczo i złowieszczo, ale nie widzisz, że to druga już osoba, która chce, abym stąd wyjechała? Może to jakiś znak? A jeśli tak ma być?
— Bo to brzmi wszystko szaleńczo i złowieszczo — zatrzymał się na chwilę. — Nie sądzisz, że najpierw ty pojawiasz się z propozycją wyjazdu, a potem ona? To trochę dziwny zbieg okoliczności — odrzekł.
— Ma rację — burknął pod nosem Fedl.
Mimo tego, że słyszałam go dosyć dobrze, nie odpowiedziałam mu nic. Nie chciałam zaczynać kłótni. W końcu mnie też wydawało się to wszystko podejrzane, ale czy miałam jakieś inne wyjście?
— Muhtadi, wiem, co podejrzewasz, ale muszę spróbować. Słyszałeś, co się stanie, jeśli tutaj pozostanę. Proszę cię.
— Dobrze, puszczę cię…
— Dziękuję, Muhtadi — przerwałam mu nagle.
O mały włos nie rzuciłam się mu na szyję ze szczęścia, słysząc, że w końcu udało mi się go przekonać.
— Nie skończyłem — wtrącił.
— Przepraszam.
Musiałam się powstrzymać i pozwolić mu mówić. Nie zwracałam uwagi również na Fedla, który, słysząc pozwolenie swojego brata, oburzony gwałtownie wyszedł z namiotu. Nie spodziewał się tego po Muhtadim.
— Powiedziałem, że pozwolę ci odejść, ale… — wziął głęboki wdech. — Pod jednym warunkiem.
— Jakim? — spytałam zaciekawiona.
Miałam ochotę zgodzić się na cokolwiek, byleby tylko odetchnąć trochę od tego świata.
— Dowiesz się jutro.
— Dlaczego? — zdziwiłam się.
— Bo muszę sobie to dobrze przemyśleć. O wszystkim poinformuję cię nazajutrz — oznajmił.
— Dobrze, zgodzę się na każdą twoją propozycję.
— Sheilo, nie wiesz jeszcze, o co chodzi, a już się godzisz? — spojrzał na mnie. — Musisz wiedzieć, że wyjazd będzie na naszych warunkach, a teraz idź i się połóż. Odpocznij.
To że ma być tak, jak chcą, już zdążyłam się domyślić, ale mimo tego, ciekawiło mnie, co zamierzał. Nie chciałam czekać, aż zmieni zdanie, dlatego udałam się posłusznie do swojego namiotu. W końcu i tak senność mnie powoli dopadała i nie miałam ochoty na dalsze konwersacje. Cieszyłam się, że wreszcie znalazł się ktoś, kto pomógł mi ich przekonać, może połowicznie, ale to jednak zawsze coś.
Nie byłam pewna, co przyniesie mi nowy dzień, ale wiedziałam jedno, nie będzie on dla mnie łatwy.
Warunek
Kiedy nic nie jest takie proste, jakby się wydawało, a wszystkie twoje postanowienia trafia szlag.
Przez cały poranek nie zamieniłam z nikim ani słowa i to nie dlatego, że nie chciałam tylko, nikt nie miał zamiaru ze mną rozmawiać. Przynajmniej tak się czułam, kiedy na nich spoglądałam. Poniekąd wiedzieli już o wszystkim, a ja jak zwykle miałam dowiedzieć się na końcu. Czułam, że coś niedobrego się szykowało. Tylko co? Zaczynałam się tego powoli obawiać i zastanawiać, czy aby na pewno powinnam gdzieś jechać.