E-book
11.03
drukowana A5
16.37
Serendypność

Bezpłatny fragment - Serendypność


Objętość:
61 str.
ISBN:
978-83-8384-508-1
E-book
za 11.03
drukowana A5
za 16.37

Dzień w raju

Dokąd zmierzasz, drogi chłopcze,

gdyż czytałem dziś w gazecie o końcu świata.

Mury miasta waliły się pod własnym ciężarem,

widziałem zdjęcia i nagrania płomieni

spływających z okien parlamentu.


Dokąd zmierzasz, drogi chłopcze,

gdyż oglądałem dzisiejszego ranka nużące wiadomości.

Pewien człowiek wygrał na loterii

i wymarzył sobie piękny Londyn,

rodem z czasów, kiedy Ernest był jeszcze młody…


Zapragnąłem zobaczyć drugą stronę oceanu,

ukochaną wracającą z gorącej plaży Florydy.


Dokąd możesz zmierzać, drogi chłopcze,

albowiem ujrzałem kątem oka

dziesięć tysięcy aut jadących w niewłaściwą stronę.

Highbury zalane zostało przez zwykłych gapiów,

lecz zastali oni tam wyłącznie drzewa i resztki betonowych ścian.


Dokąd może zmierzać czarujący słowem i farbami?

Ten, który uwiecznienie dnia w raju

uważa za wyzwanie godne mistrza.

Holloway ogrzane słońcem budzi się do życia;

Nikt z tłumu ludzi nie wiedział, iż nieśmiertelność trzymał on w lewej kieszeni płaszcza.


Zapragnąłem zobaczyć drugą stronę oceanu,

obudzić się w chłodnym piasku Kornwalii.

Koniec jednej z epok słowa

Co można powiedzieć na temat

już dawno wyblakłego koloru,

który zgubił swoją świetność

lata świetlne temu?


Co wypadałoby podarować

mężczyźnie o białych włosach,

który nie może znieść goryczy

utraty ważności ciała i rozumu?


Czy zatem rozwiązaniem twierdzenia

ma szansę być odpowiednia

dawka czarnego atramentu

oraz pogięte, stare kartki pergaminu?


Wybrać lepiej długą roletę salonową,

czy skłonić się ku radom ksiąg ernestowych,

gdyż dziś rano w gazecie pewna informacja głosiła

koniec świata słowa oraz jego czynów.


Co powinien powiedzieć

człowiek wieku nowoczesnego

jeśli by go spytać o wyblakłe,

pastelowe kolory ulicy?


Czy palcem będzie sunął

po wypalonej tęczy szkła i baterii,

tej, ponad szarym plastikiem

ze zdjęć jeszcze niezbyt wyrazistych?


A może spojrzy na wieżę wysoką

kościoła białego, który dziś czuje się zbyt samotny,

bo dym przykrył mu złote dzwony

i jego muzyka stała się rajem wyłącznie dla głuchych i roztropnych.


To właśnie jest obraz tłumu, pośród kolumn miasta,

kosmiczny złom oraz hałas ulicy.

Zaginiona, mglista barwa nadająca nowe formy

starym kamienicom oraz książnicom świata popkultury wszechobecnej.

Koniec ostatniej ery słońca

Świat się zmienia, spada w ciemność.

Barwy lat minionych odchodzą

i zostają zapomniane.


Mówi mi to woda, czuję to w powietrzu.

Świergot ptaków z tamtych dni

ucichł i zanikł bezpowrotnie.


Nasz czas się skończył, więc opuszczamy te krainy.

Wracamy do ojczyzny ruin na zachodzie

i zaginionych tam niespełnionych nadziei.


Ukazał mi to księżyc, wyśpiewało słońce.

Świetność artystów, którymi niegdyś byliśmy,

minęła i odeszła, znana dziś wyłącznie jako dawne legendy.

Koniec miasta aniołów

Kiedy waliły się mury miasta, w którym żyliśmy,

nasze błękitne spojrzenia zakrywała czerń.


Kiedy waliły się mury miasta, które kochaliśmy,

nie odczuwaliśmy już chłodu, byliśmy nim przesiąknięci.


Kiedy waliły się mury miasta, którego tak bardzo pragniemy,

niebo zakryła chmura dymu i straciliśmy wszelkie nadzieje.


Kiedy waliły się mury miasta, które dziś jest już tylko legendą,

toksyczne opary opadły na ziemię, ujrzeliśmy martwe ciała.

Zbyt wysoko

Wyobraź sobie podróż, ponad szkłem i betonem,

dotykając wiśniowych przesmyków i drzew grejpfrutowych.

Płyniesz powoli, ociągając się z wyborem,

zakochany wciąż w dziewczynie z kalejdoskopem w dłoni.


Połącz barwy świata, obłok za obłokiem,

skomponuj dokładnie kosmos i stwórz z niego pejzaż.

Wśród dzikich, mlecznych prądów dryfujesz bezwładnie

wpatrzony w krople wody spływające po bladych pędach kukurydzy.

Przewodnik po niebie

Twoje usta śpiewają,

twoje oczy płyną.

Twoje ręce są gotowe

aby rozpocząć to dzieło.


Ciągle biegnę,

dotykam nieba.

Najpiękniejszy moment

w całym moim życiu.


Moment ciszy.

Ja, w deszczu.

Słyszę pieśń stworzoną

w niedostępnym wymiarze.


Czuję to.

Wspinam się

na mury mych granic,

tego, co jest nieuniknione.


Moja kochana,

to nie jest łatwe

być stworzycielem czegoś,

co dokładnie zapamiętane zostanie.


Moje dzieło,

nieokiełznana przyszłość

zagrana na fortepianie.

Ten piękny atlas marzeń.


Iluzja obłoków — przestrzeń i czas.

Radość i sny — smutek i żal.

Człowiecza myśl — zaklęta w znak.

Życie i my — pustka bez nas.


Atlas bez chmur — czar obok łask.

Śpiew tuż nad łzą — umysł znów za.

Technika w przód — uśmiech na raz.

Atlas bez chmur — życie bez mas.


I ja ciągle biegnę,

ja, dotykam nieba.

Ciągle biegnę

dokończyć swe dzieło.

Wszelkie poranki

Dzisiejszego poranka

obudziłem się jakby lżejszy niż zawsze.

Barki przestały być spięte

i nawet byłem w stanie poczuć wiosenne kwiaty.


Dzisiejszego poranka

zapragnąłem znacznie więcej niż dotychczas.

Przetarłem oczy ze zdziwienia

i odleciałem w jedną z historii Hemingwaya…


Przez nadmiar emocji

opuściłem swoje niezbyt miękkie łóżko;

dryfowałem po morzu gładkim i spokojnym,

kończyłem ostatni scenariusz.


Karty pełne czarnych liter,

jakby tchnięte życiem ludzkim,

wyszeptały mi do uszu

melodię piękną i niezwykle wyrafinowaną.


Ucieknę kiedyś z domu ojca mego,

z całym dorobkiem w tylnych kieszeniach spodni.

Tam, gdzie bije dzwon,

zetknę się z nieśmiertelnością.


Bo dzisiejszy poranek był inny,

jak sen, w którym chciałbym żyć wiecznie.

Przetarłem zmęczone oczy ze zdziwienia

i odleciałem w jedną z historii Hemingwaya…

Wspomnienie jasnych włosów

To nie jest odpowiedni czas ani miejsce.

Nie jestem także odpowiednią osobą ani żadnym przeznaczeniem.

Jednak pewna sfera łączy nasze dusze w jedną całość,

jest jedna sprawa, którą chciałbym z tobą

doprowadzić do samego końca.


Nie jestem żadnym wybrańcem czy zrządzeniem losu.

Nie dokonam wielkiej przemiany, nie zwrócę straconego czasu.

Jest jednak między nami pewien sekret, jedna krucha obietnica.

Nie daje mi ona spokojnie usnąć,

muszę to z siebie w końcu wyrwać.


Potrzebuję ciebie bardziej,

niż czegokolwiek innego w moim całym życiu.

Pragnę twoich dłoni bardziej,

niż czegokolwiek innego w moim całym życiu.

Tęsknię za tobą bardziej,

niż za kimkolwiek innym w moim całym życiu.

Będę wspominał ciebie częściej,

niż kogokolwiek innego w moim małym, marnym życiu.

Dokąd zmierzasz, Erneście?

Daleki wschód Europy.

Erneście, dlaczego stawiasz stopę tam, gdzie nie powinieneś?

Przez zbyt długi pas zieleni,

zbyt szeroką gamę kolorów świata.

Biegniesz z aparatem gubiąc kolejną i kolejną kliszę.


Płomienie śmierci budzą się w spokojną noc.

Wyrywają z ciebie, Erneście, coraz więcej części ciała.

Przyjaciel przy przyjacielu, jego noga

nad brzegiem jeziora, błysk oczu wroga,

twój ciepły oddech na karku, kochane me natchnienie.


Godzina piąta pięć, ktoś wpada do namiotu.

Pocisk za pociskiem, ogień lejący się z nieba,

amunicja jednak się kończy.

Deszcz nie przestaje padać, słychać grzmoty i wybuchy.

Celem jest druga strona plaży oraz szorstkie kamienie.


Blask flesza aparatu, kochany Erneście,

nieustraszony kronikarzu naszych czasów.

Niewzruszony, ciągle na swoim posterunku,

gdzie pełno błota, martwych ludzi oraz gęsta piana morska.

Zbyt odległy pas zieleni wymarzonego Zachodu.

Zaplanowałem pogrzeb

Zaplanowałem pogrzeb,

na trzydzieści lat po dzisiejszej kolacji.

Wypaliłem się

i nie jestem w stanie powtórnie ewoluować.


Przyjdźcie wszyscy, ubrani na czarno,

w najlepsze garnitury oraz sukienki.

Pogrzeb ten będzie najwspanialszym wydarzeniem

ery popkultury wszechobecnej.


Pamiętam, że trawa była niegdyś bardziej zielona,

noc nieco jaśniejsza, oświetlona żarem gwiazd na niebie.

Przez niedoskonałość człowieka i grzechy popełnione jego

zapadłem w letarg — sen wieczysty i niezwykle ciemny.


Umieściłem was w sali wielkiej, pomiędzy kolumnami z kamienia

i ołtarzem słów mych ostatnich.

Mównica wraz z mikrofonami spoczywała tuż przy

zimnych dłoniach mej osoby, nieboszczyka pięknego.


Przyjaciel za przyjacielem, niczym

orbitalna orkiestra konfederacji międzygalaktycznej,

uświetniać mieli imię moje

testamentem i ostatnią wolą, z pergaminowych kartek starych.


Wiersze spisane przeze mnie

w latach świetności artysty, jakim chyba byłem,

wybrzmieć miały pierwszy raz jako manifest

głoszący wielkość poezji oraz czynów jej wspaniałych i niezwykłych,


Albowiem to ona sprawiła,

iż życie jako świętość traktować zacząłem,

już nie jako udrękę i pustkę,

czy nieszczęście przypisane człowiekowi przez Boga samego.


Pogrzeb ten wydarzeniem stulecia będzie,

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.03
drukowana A5
za 16.37