E-book
28.35
drukowana A5
48.42
SERCE W KLASZTORZE

Bezpłatny fragment - SERCE W KLASZTORZE


Objętość:
182 str.
ISBN:
978-83-8414-038-3
E-book
za 28.35
drukowana A5
za 48.42

Porwanie

16 lat wcześniej

Włochy, Neapol


Anma Ko: Dom De Luca, najpotężniejszych mafios w Europie, był tego dnia pełen śmiechu, muzyki i rodzinnej atmosfery. Obchodzono piąte urodziny Dana, syna Alessandra i jego żony Anabelli. Na przyjęciu zjawili się najbliżsi — Giovanni de Luca, brat Alessandra, z żoną Mirabelą i dwójką dzieci: Chrisem i malutką Amelią. Wszystko zdawało się idealne — aż do chwili, gdy koszmar wtargnął w ich życie. Wielka sala była pełna gości, a dzieci biegały wokół ogrodu. Chris i Dan grali w piłkę, śmiejąc się beztrosko, podczas gdy mała Amelia zasnęła w wózku ustawionym blisko tarasu. Mirabela co chwile zerkała na swoją córeczkę, mając przeczucie, że coś jest nie tak.

Mirabela: Giovanni, czy ty też to czujesz? — spytała, spoglądając na męża, który rozmawiał z Alessandro.

Giovanni: Co takiego?

Mirabela: Ten niepokój. Jakby coś się miało wydarzyć.

Giovanni: To tylko twoja wyobraźnia, skarbie. Amelia jest tuż obok, Chris i Dan grają w piłkę, a my mamy wszystko pod kontrolą.

Mirabela: nie byłam przekonana. Zbyt dobrze znałam ten instynkt — matczyna intuicja nigdy mnie nie zawiodła.

Anma Ko: W tym samym czasie, w cieniu ogrodu, kryło się kilku mężczyzn w ciemnych ubraniach i maskach. Byli uzbrojeni i doskonale zorganizowani. Jeden z nich przez krótkofalówkę dał sygnał:

Porywacz 1: Cel zabezpieczony. Amelia De Luca jest na tarasie. Wchodzimy za dwie minuty. Nagle rzuciłem mały granat dymny na tył posiadłości, by odwrócić uwagę ochrony. Gęsty dym wypełnił powietrze, a ochrona natychmiast pobiegła sprawdzić, co się dzieje.

Alessandro: Co to, do cholery?! — warknąłem, gdy zobaczyłem dym za oknem.

Giovanni: Wyciągnęliśmy pistolety — Mirabela idź po dzieci! My to sprawdzimy.

Mirabela: wzięłam Amelię na ręce. Anabella zabrałam Dana i Chrisa, nieświadomi niebezpieczeństwa.

Nagle w oknie pojawił się cień.

Mirabela: Giovanni! Ktoś tam jest!

Giovanni: odwróciłem się, ale było już za późno. Dwóch mężczyzn wyskoczyło przez drzwi balkonowe, uzbrojonych w pistolety z tłumikami. Jeden z nich chwycił Mirabelę i wytrącił jej Amelię z rąk.

Mirabela: Nie! Zostawcie ją! Giovanni!

Giovanni: natychmiast rzuciłem się na napastników, powalając jednego z nich na ziemię, ale drugi porywacz wystrzelił ostrzegawczo w powietrze.

Porywacz: Ani kroku dalej, Giovanni! Inaczej wasza córeczka zginie!

W chaosie, który nastąpił, porywacze wzięli Amelię i ruszyli w stronę bocznego wyjścia z rezydencji. Alessandro, widząc, co się dzieje, wyciągnął broń i pobiegł za nimi.

Alessandro: Giovanni, do cholery! Co się dzieje?!

Giovanni: Mają Amelię!

Alessandro: zaczęliśmy biec w kierunku samochodów porywaczy, ale mężczyźni byli dobrze przygotowani. Podłożyli ładunki wybuchowe na drodze dojazdowej, odcinając pościg.

Giovanni: Nie dam im uciec! — wrzasnąłem, wsiadając do samochodu terenowego i ruszając za porywaczami. Alessandro: wsiadłem do drugiego auta i zrobiłem to samo.

Tajemniczy telefon

Anma Ko: Podczas gdy Giovanni i Alessandro gonili porywaczy, Mirabela i Anabella próbowały uspokoić dzieci, które płakały ze strachu. Nagle telefon Alessandra zadzwonił.

Anonimowy głos: Jeśli chcecie zobaczyć Amelię żywą, posłuchacie naszych instrukcji.

Anabella: Kim jesteście?! Czego chcecie?!

Anonimowy głos: Dzwoń do męża i masz mu powiedzieć, by przestał nas ścigać, inaczej Giovanni i Mirabela stracą córkę.

Telefon się rozłączył, a Mirabela zaczęła płakać

Anabella: dziadku weźmiesz chłopców?

Dziadek: Chodźcie zemną

Dan: Gdzie nas zabierasz?

Dziadek: Bezpieczne miejsce

Chris: Mamusiu nie płacz

W tym samym czasie

W samochodzie porywaczy Amelia płakała głośno. Jeden z mężczyzn, trzymając ją na rękach, próbował ją uspokoić, ale bezskutecznie.

Porywacz 2: Zamknij ją jakoś! Przecież nas znajdą przez jej wrzaski!

Porywacz 1: Spokojnie, mamy wszystko pod kontrolą.

Ale Amelia, choć była maleńka, zaczęła nieświadomie kopać nóżkami, zrzucając z siebie niewielką bransoletkę, która upadła na podłogę samochodu i wypadła przez otwarte drzwi.

Giovanni: Podczas pościgu zauważyłem coś błyszczącego na drodze. Zatrzymałem samochód i podniosłem bransoletkę swojej córki. Alessandro! To Amelia, muszą być niedaleko! Z nową determinacją ruszyliśmy dalej. Trop prowadził nas do opuszczonego magazynu na obrzeżach miasta.

Starcie w magazynie

Giovanni: Ja i Alessandro dotarliśmy na miejsce, gdzie czekała grupa uzbrojonych ludzi. Nie było czasu na negocjacje — ruszyliśmy do walki, eliminując kolejnych przeciwników z precyzją, która świadczyła mafijnej przeszłości. W końcu dotarliśmy do pomieszczenia, Skanowałem oczami pomieszczeni, e już wiedzieliśmy: Nie ma jej tutaj. Jestem bardzo wkurwiony ktoś, a raczej wszyscy zapłacicie życiem!

Anma Ko: Magazyn był cichy, prócz odgłosu skrzypiących metalowych belek i stęków rannych porywaczy, którzy próbowali zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Giovanni i Alessandro De Luca, dwaj najpotężniejsi mafiosi w Europie, stali pośrodku chaosu — otoczeni martwymi i rannymi, ale żaden z nich nie czuł satysfakcji. Giovanni trzymał w dłoni swój zakrwawiony nóż, jego spojrzenie paliło niczym żywy ogień. Alessandro, wciąż celując w jednego z rannych, syknął wściekle:

Alessandro: Ty, pieprzony śmieciu. Powiesz nam wszystko, co wiesz.

Porywacz: Cha-cha-cha… Możecie mnie zabić, ale nigdy nie znajdziesz Giovanni swojej córeczki.

Giovanni: Nie wytrzymałem. Podszedłem do porywacza i jednym ruchem kopnąłem go w klatkę piersiową, wywołując bolesny jęk. Mężczyzna upadł na ziemię, ale Giovanni natychmiast podniósł go i rzucił na krzesło. Przywiązałem go szybko pasami znalezionymi na podłodze, nie spuszczając z niego wzroku. Słuchaj, gnoju. Możesz udawać twardziela, ale ja mam cierpliwość i czas. A to, co ci zrobię, sprawi, że będziesz błagał o śmierć.

Porywacz: Nie boję się ciebie, De Luca. Twoja córka… już jest daleko stąd.

Giovanni chwyciłem nóż i przyłożyłem go do dłoni porywacza. Daleko, mówisz? — syknął, a jego głos ociekał mrozem. — No to zaczniemy blisko. Palce, ręce, nogi… Zobaczymy, ile wytrzymasz, zanim zaczniesz mówić.

Alessandro: Wyrok stojąc z boku, wciągnąłem powietrze i spojrzałem na brata. Giovanni, Tego psa trzeba zmusić do gadania, a nie zabijać od razu.

Giovanni: On ma Amelię! Moją córkę!

Alessandro: Przytaknąłem i pochyliłem się nad porywaczem. Moje zimne spojrzenie i lodowaty głos były bardziej przerażające niż gniew Giovanniego. Wiesz, że Giovanni jest zbyt emocjonalny, żeby się tym odpowiednio zająć. Ale ja… Ja jestem cierpliwy. I uwierz mi, że zanim skończymy, będziesz miał ochotę umrzeć. Wyciągnąłem z kieszeni srebrny nóż, który błysnął w świetle rozbitych lamp magazynu. Gdzie Amelia? Porywacz nie odpowiedział. Bez cienia wahania, przeciągnąłem ostrzem po ręce mężczyzny, zostawiając głęboką, krwawiącą ranę.

Porywacz: Nic wam nie powiem!

Giovanni: To zobaczymy, skurwysynu! — Giovanni podszedł z drugiej strony i wbił nóż w udo porywacza. Mężczyzna wrzasnął z bólu.

Porywacz: Dobra! Dobra! Powiem wam… Ale to nic nie zmieni.

Alessandro: Mów, zanim zmienię zdanie i zacznę odcinanie kolejnych kawałków.

Porywacz: Amelia… jest… w drodze do posiadłości Marcela Di Salvio.

Alessandro: zamarłem na moment, a Giovanni spojrzał na niego wściekle.

Giovanni: Di Salvio? Ten pies ośmielił się tknąć moją rodzinę?

Alessandro: To znaczy, że to nie porwanie dla pieniędzy. To wojna, Giovanni.

Giovanni zacisnąłem dłonie w pięści i spojrzałem na porywacza. Dobrze. Teraz powiedz mi, jakim szlakiem ją transportują.

Porywacz: Pokręciłem głową, z trudem łapiąc oddech. Nie mogę…

Giovanni: Wyciągnąłem pistolet i strzeliłem w kolano mężczyzny, który wrzasnął z bólu. Jeszcze raz: jakim szlakiem?

Porywacz: krztusząc się, wyjęczał: Droga przez las na północ. W ciemnym SUV-ie. Wyjechali 15 minut temu… Giovanni: Rzuciłem porywacza na ziemię, postrzeliłem go, zostawiając go na pastwę losu.

Alessandro: Nie mamy czasu. Wsiadaj do auta.

Giovanni: Ruszyliśmy w stronę drogi prowadzącej na północ. Wściekły i zdeterminowany, prowadziłem z zawrotną prędkością, podczas gdy Alessandro planował każdy krok w milczeniu.

Giovanni: Gdy ich znajdziemy, Alessandro, zostaw mi Marcela. Chcę go widzieć martwego.

Alessandro: Najpierw odzyskamy Amelię, a potem ten skurwiel zapłaci za wszystko. Na wąskiej, leśnej drodze zauważyliśmy ciemnego SUV-a, który, jechał szybko, zajeżdżając drogę innym pojazdom. Giovanni przyspieszył i zrównał się z nimi.

Giovanni: Przygotuj się, Alessandro. Robimy to po naszemu.

Alessandro: wyciągnąłem broń i wycelowałem w opony SUV-a, oddając kilka precyzyjnych strzałów. Samochód zaczął tracić kontrolę, aż w końcu wpadł na drzewo.

Giovanni: Wyskoczyliśmy z auta z bronią w ręku i ruszyliśmy w stronę SUV-a. Jeden z porywaczy próbował się bronić, ale Alessandro zastrzelił go bez wahania. Giovanni otworzyłem tylne drzwi i zobaczyłem fotelik, ale córeczki nie było Kurwa, Kurwa, wpadłem w rozpacz, moje maleństwo nie daruję: Wracałem do domu z sercem ciężkim jak kamień. Ból ściskał mnie od środka, jakby rozdzierał każdą część duszy na kawałki. Amelia, moja mała, zaginiona — wyobrażenie, że może nigdy jej nie odnajdę, było nie do zniesienia. W aucie nie kontrolowałem łez, które same spływały mi po policzkach. Przeklinałem, krzyczałem w duszy i na głos — każdy krok, każdy oddech bez niej był jak rana.

Kiedy tylko wszedłem do domu, zobaczyłem Mirabelę. Czekała na mnie z nadzieją w oczach, ale już po mojej minie wiedziała. Wybiegła na spotkanie, a potem zamarła, widząc moją twarz.

Mirabela: Giovanni! A-Amelia…?

Giovanni: Pokręciłem głową, a wtedy Mirabela załamała się w ramionach, łkając bez końca. Przytuliłem ją najmocniej, jak tylko mogłem, trzymając ją, jakbym chciał ochronić nas oboje przed tym piekłem, które zdawało się nas pochłaniać:

— Znajdziemy ją, przysięgam, Mirabelo. Znajdziemy Amelię. Nie pozwolę, by cokolwiek nas powstrzymało. Odtąd nasze życie zamieniło się w niekończącą się walkę. Wynająłem najlepszych detektywów, najlepszych adwokatów, każdy kontakt w świecie podziemnym i każdym innym, byle tylko odnaleźć córkę. Szukaliśmy latami, a każdy mijający rok niósł mieszankę nadziei i rozpaczy. Z czasem zaczęliśmy podtrzymywać się nawzajem w tym cierpieniu. Mirabela była przy mnie, silna i nieustępliwa, a ja przy niej, próbując dodać jej otuchy. Pomimo bólu, nasza miłość wzrosła — wiedziałem, że bez niej już dawno bym się poddał. Każda noc, kiedy zasypiała wtulona w moje ramię, przypominała mi, jak wielkie mam szczęście, choć tak wiele nam odebrano.

Nasz syn Chris dorastał z nami w tym bólu. Zawsze był ambitny, gotów przejąć moje ścieżki, lecz wciąż czułem w nim blizny po stracie siostry, które odcisnęły się na jego sercu. Gdy skończył 22 lata — wyjechał do Lizbony razem ze swoim kuzynem, Danem. Dan, w przeciwieństwie do niego, odrzucał nasze rodzinne życie i ścieżki, wybrał własną drogę z dala od spraw mafii.

Klasztor w noc porwania

Stefani: Wyprowadziłam dziecko z helikoptera, które cicho gaworzyło, nieświadome swojego losu. Na ramieniu miałam torbę z ubraniami, która miała pomóc w udawaniu żebraczki. Gdy tylko przekroczyliśmy granice Lizbony, wzięłam głęboki oddech. Czarny samochód sunął bezszelestnie po drodze, a telefon zaczął wibrować.

Marko: Masz ją?

Stefani: Mam. Stoimy pod klasztorem.

Marko: Świetnie. Posłuchaj mnie uważnie, dziewczynka nazywa się Amelia, urodziła się 31 grudnia. Masz to powtórzyć siostrom. Przekaż, że jesteś umierająca i że to jej jedyna szansa. Potem zniknij. Jeśli coś spieprzysz, wiesz, co cię czeka.

Stefani: Zrozumiałam. Wysiadłam z samochodu, otulając dziecko w koc, aby wyglądało jeszcze bardziej bezbronnie. Szara sukienka, którą miałam na sobie, była obdarta, a twarz posmarowałam popiołem, by wyglądać na wyczerpaną. Amelia wpatrywała się we mnie wielkimi, ciemnymi oczami — jakby chciała zapytać, co się dzieje. Podeszłam do masywnych drewnianych drzwi klasztoru. Zapukałam trzy razy.

Siostra zakonna: Tak?

Stefani: Proszę, błagam, zaopiekujcie się moją córką. Jestem umierająca i nie mogę się nią zająć. Ona ma na imię Amelia, ma zaledwie siedem miesięcy. Urodziła się 31 grudnia… Błagam, nie pozwólcie jej cierpieć. Wręczyłam siostrze dziecko i nie oglądając się za siebie, wybiegłam z klasztoru. Gdy tylko znalazłam się w samochodzie, odjechaliśmy, kierując się w stronę Majorki. W środku czułam ulgę i przerażenie jednocześnie — wiedziałam, że nie ma już odwrotu.

Siostra zakonna: Stałam na progu klasztoru, tuląc do siebie małe, ciepłe ciałko. Amelia, jak nazwała ją kobieta, była wyjątkowo spokojna, jakby rozumiała, że trafiła w bezpieczne ręce. Krzyknęłam na inne siostry: — Siostry, szybko, chodźcie tutaj! Przybiegły Dorota, Anna i Beata. Wszystkie spojrzały na dziecko z wyrazem niedowierzania i wzruszenia.

Siostra Dorota: To dziecko wygląda jak anioł.

Siostra Anna: Kto ją tu przyniósł?

Siostra Beata: Co mamy zrobić?

Siostra przełożona: Zaopiekujemy się nią. To jest nasze zadanie. Od dziś Amelia jest naszym skarbem.

Życie Amelii w klasztorze

Basia: Amelia rosła otoczona miłością i troską. Była inteligentnym i ciekawym dzieckiem, choć często zadawała pytania, na które nie miałyśmy odpowiedzi.

Amelia (jako dziecko): Siostro, a gdzie jest moja mama?

Siostra Dorota: Twoja mama bardzo cię kochała, ale nie mogła się tobą zająć. Dlatego jesteśmy tu, by być twoją rodziną.

Siostra Anna: Z czasem nauczyła się akceptować naszą odpowiedź, choć widziałyśmy, że brakuje jej matczynego dotyku. Ale my, wszystkie razem, starałyśmy się być dla niej zarówno matkami, jak i ojcami.

Siostra Beata: Każdego roku świętowałyśmy jej urodziny. Tort, świeczki i modlitwy były stałym elementem jej życia, choć Amelia nigdy nie marzyła o luksusach. Jej prostota, pokora i dobroć były jak światło w mrocznym świecie.

Spotkanie Amelii i Dana

Cztery miesiące wcześniej

Dan: Dzień jak każdy inny — szybki start, zimna kąpiel, dobrze skrojony garnitur, kolczyk i zegarek na miejscu. Wsiadłem do mojego sportowego samochodu, ustawiłem nawigację i byłem gotowy. Czekało mnie dzisiaj spotkanie z klientem; planowałem zakupić od niego ziemię. Miałem wystarczająco dużo czasu, więc mogłem sobie pozwolić na pewien komfort, chociaż wiedziałem, że mój samochód i tak skróci czas dojazdu o połowę. Odpaliłem silnik, wcisnąłem gaz i ruszyłem, nie tracąc ani sekundy.

Amelia: Obudziłam się wcześnie, jak zwykle. Dzień zaczęłam od kąpieli, ubrałam długą, prostą sukienkę i zabrałam koszyczek. Miałam wybrać się do sklepu po kilka rzeczy. Droga była wilgotna, bo w nocy padał deszcz, ale to nie przeszkadzało mi wcale — wręcz przeciwnie, kocham spacery po mokrej ziemi i zapach świeżości po deszczu. Zdjęłam buty i szłam boso, ciesząc się pięknem natury. Nagle usłyszałam odgłos silnika, który coraz bardziej się zbliżał. Odwróciłam głowę i zobaczyłam szybko nadjeżdżający samochód. Instynktownie odsunęłam się na bok, ale było za późno — samochód najechał na kałużę, która ochlapała mnie od stóp do głów. — No nie! Westchnęłam z irytacją, patrząc na swoją przemokniętą sukienkę. Czy naprawdę nie mógł uważać?

Dan: Pędziłem, podziwiając, jak mój samochód mknie po mokrej drodze. W pewnym momencie dostrzegłem zakonnicę idącą z koszyczkiem. Przycisnąłem gaz i najechałem na kałużę, która prysnęła wodą, oblewając ją całą. Spojrzałem w lusterko i zobaczyłem jej zaskoczoną, pełną oburzenia minę. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Było coś komicznego w tym, jak ta dziewczyna, tak poważna i w swojej długiej sukience, stanęła tam mokra i w błocie, wyraźnie niezadowolona. Parsknąłem, nieco rozbawiony całą sytuacją. „Może trochę niegrzecznie, ale przecież to tylko woda” — pomyślałem, jadąc dalej i śmiejąc się pod nosem. Kiedy tak oddalałem się swoim samochodem, wciąż miałem przed oczami obraz tej dziewczyny. Była urocza, choć kompletnie inna niż kobiety, które dotąd znałem. Co prawda, nie pasowała do mojego świata pełnego luksusu i elegancji, ale było w niej coś niezwykłego, co przyciągnęło moją uwagę. Kim ona mogła być? Może była stąd, z tej wioski, albo mieszkała w pobliżu? Postanowiłem, że po spotkaniu z klientem wrócę w to miejsce. Być może znowu ją zobaczę, a jeśli nie — spróbuję się czegoś o niej dowiedzieć. Po spotkaniu nie czekałem ani chwili. Wróciłem tam, gdzie ją widziałem, i zaparkowałem na uboczu. Wysiadłem z samochodu, rozglądając się po okolicy. Zacząłem pukać do drzwi pierwszego domu, ale nikt nie potrafił mi powiedzieć, kim mogła być ta piękna nieznajoma. Dom po domu szukałem jakiejkolwiek wskazówki, jednak mieszkańcy jedynie spoglądali na mnie z podejrzliwością, nie wiedząc, o kim mówię. W końcu, kiedy już miałem się poddać, zauważyłem klasztor w oddali. Przez moment przemknęło mi przez myśl, że mogła należeć do tego miejsca, ale szybko odrzuciłem ten pomysł. Coś mi nie pasowało — w końcu to była młoda, piękna dziewczyna, a ja nie potrafiłem sobie wyobrazić jej w tak odległym i odizolowanym świecie. Wróciłem do samochodu, sfrustrowany, z myślami pełnymi tej tajemniczej dziewczyny. Gdybym wiedział, że jest tylko przejezdna, że nie należy do tej wioski, pewnie zaoferowałbym jej podwózkę. A może nawet zabrałbym ją ze sobą, pokazał mój świat… Z ciężkim sercem i z niezaspokojoną ciekawością wróciłem do swojej willi. Od tego momentu, każdego dnia rozglądałem się za nią, próbując ją spotkać, ale moje poszukiwania były bezowocne.

Dan

Nazywam się Dan. Mam 21 lat i mieszkam w Lizbonie, ale to tylko przystanek — moje życie to ciągły ruch, wyzwania i zdobywanie nowych szczytów. Prowadzę kilka firm na całym świecie i stworzyłem własną szkołę. To miejsce jest wyjątkowe, tak jak ja — jestem tam czymś więcej niż tylko nauczycielem. Jestem autorytetem, inspiracją, czasem legendą. Jestem najbogatszym i najprzystojniejszym facetem, jakiego można spotkać. Ludzie reagują na mnie od razu — wystarczy, że się pojawię, a tłum fanów szaleje. Żyję, jak chcę, noszę wyłącznie najdroższe ubrania; rzeczy tanie? U mnie nie mają racji bytu. Kiedy jestem na torze wyścigowym, świat przestaje istnieć. Tłumy krzyczą moje imię, adrenalina buzuje, a gdy flaga opada, wciskam gaz i ruszam po zwycięstwo. Omijam kolejne samochody, pędzę jak burza, czuję, jak serce bije szybciej. Po kilku okrążeniach — wygrana jest moja. Dziennikarze już czekają, paparazzi robią zdjęcia, próbują zadać pytania, ale ja się nie zatrzymuję. Naciskam gaz, obracam się i uciekam przed nimi, wciąż w szale prędkości. Z każdą chwilą przyspieszam, a miasto migocze w refleksach świateł, mijanych z oszałamiającą prędkością. Jestem jak burza — nie zwracam uwagi na innych, na ruch uliczny, ani na przechodniów. Gnam przed siebie, napędzany adrenaliną i euforią. Całe miasto słyszy o moim wyczynie — wygrany kolejny wyścig, stacje radiowe trąbią o mnie, a fani wciąż nie mogą uwierzyć w to, co widzieli. Dla mnie to jednak tylko kolejny dzień w moim pełnym przygód życiu — życie na pełnych obrotach, pełne wyzwań, ryzyka i chwały. Wracam do swojej willi, biorę zimną kąpiel. Jestem władczym miliarderem, zawsze dostaję to, czego chcę. Patrzyłem na siebie w lustrze. Moje ciało było pokryte tatuażami — każdy kawałek skóry mówił historię, coś o mnie, o moich zasadach, moich bitwach. Na lewej ręce miałem wytatuowanego smoka, który wije się aż do nadgarstka, na plecach czarne skrzydła, które przypominały mi o wolności. Mój wizerunek nie mógł być bardziej wyrazisty. Kolczyk na wardze, czarne oczy, w których odbijały się moje mroczne myśli. Wiem, że wyglądam jak ktoś, z kim lepiej nie zadzierać.

Amelia

Amelia: Mam na imię Amelia, mam 17 lat. Moje długie, czarne włosy sięgają aż do pasa, a oczy mają ten sam głęboki odcień czerni. Moje życie w zakonie jest pełne ciepła i spokoju, a każda siostra jest dla mnie jak przybrana matka. Życie w zakonie nauczyło mnie prostoty i radości płynącej z codziennej pracy. Od najmłodszych lat pomagałam siostrom przy opiece nad zwierzętami — krowami, kurami, i innymi stworzeniami, które dzielą z nami nasze skromne miejsce na ziemi. Z biegiem lat siostry nauczyły mnie także wielu innych rzeczy. Potrafię gotować, prać, piec chleb, bułki, a także robić ser i masło. Praca przy tych zadaniach daje mi poczucie spełnienia i bliskości z naturą. Wioska, w której mieszkam, to mój dom i moja oaza spokoju. Chociaż nigdy nie opuściłam tego miejsca, nie odczuwam tęsknoty za czymś innym. Nie znam świata zewnętrznego, nie wiem, jak wygląda życie w wielkich miastach. Siostry uczą mnie, że bogactwo i piękne ubrania to jedynie dodatki, które nie mają większego znaczenia dla prawdziwego szczęścia. Zostałam wychowana w duchu pomocy innym, niesienia radości, miłości do drugiego człowieka — nawet do tych, którzy nas nie lubią lub źle nam życzą. Wszystko, co robię, staram się wykonywać z szacunkiem i miłością. Noszę jedynie długie sukienki z kołnierzykiem, w stonowanych, ale różnorodnych kolorach. Czasami zakładam chusty, które chronią mnie przed słońcem, a czasem przed zimnym wiatrem. Moje życie jest proste, ale pełne treści. Gdy tylko mogę, pomagam także w domu dziecka, który znajduje się niedaleko. Spędzanie czasu z dziećmi sprawia mi wielką radość, a widok ich uśmiechniętych twarzy przypomina mi, jak wiele można dać drugiemu człowiekowi, nawet mając tak niewiele. Natura jest dla mnie źródłem inspiracji i ukojenia. Kocham przyrodę, lasy, pola i wzgórza otaczające wioskę. Często spędzam, długie godziny spacerując, wsłuchując się w szum drzew i śpiew ptaków.

Nowy etap

Dan: Jak co dzień, wstałem wcześnie rano, aby zacząć dzień po swojemu. Wziąłem długą, gorącą kąpiel, która rozbudziła mnie do życia. Po kąpieli ubrałem luźny, sportowy dres, oczywiście od najmodniejszej marki. Kolczyk błysnął w uchu, a zegarek na nadgarstku migał elegancją. Zadowolony z siebie, wyszedłem z willi i wskoczyłem do mojego sportowego auta. Silnik ryknął, a ja, jak zwykle, wcisnąłem gaz do dechy. Szybkość to coś, co mnie napędza, a dzisiejszy dzień zapowiadał się jak każdy inny — czyli idealnie. Gdy dojechałem na parking przed jedną z najbogatszych szkół w kraju, tłum dziewczyn już czekał. Pisk ich głosów był nieodłączną częścią każdego mojego poranka. Jednak żadna mnie nie interesowała cztery miesiące temu, zakochałem się w przepięknej czarnulce, do dziś mam, ją w głowie. W tym momencie podjechali moi kumple. Oskar, Oktawio i Niki wyskoczyli z ich ogromnego jeepa, a na ich twarzach malował się uśmiech po dobrze spędzonej nocy.

Oskar: Dan!

Dan: Nic nie mów, stary. Kolejna impreza, co?

Oskar: Tak się składa, że też się ulotniłem — mrugnąłem do Dana, śmiejąc się pod nosem.

Niki: Hej, hej, 30 Listopada robię imprezę u siebie. Wpadniecie, co?

Dan: Jasne, cokolwiek — odpowiedziałem, kiwając głową. Nasza rozmowa toczyła się dalej, gdy nagle w oddali zobaczyłem coś, co przykuło moją uwagę. Na szkolny parking wtoczył się stary, zdezelowany samochód, który nie pasował do otoczenia pełnego luksusowych aut.

Oktawio: Co to, kurwa, jest? — parsknąłem, patrząc z wyrazem niesmaku.

Dan: W kieszeni wibrował, mi telefon więc odebrałem, robiąc, dwa kroki dalej od grupy.

Niki: Uuu… chyba siostry zakonne — skomentowałem. — A co to? Zakonnica? — rzuciłem drwiąco, krzyżując ręce na piersi. Wszyscy wokół wybuchnęli śmiechem. Ona jednak nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Szła dalej, pewna siebie, prowadzona przez siostry zakonne, które mocno trzymały ją za ramiona.

Oskar rzucił komentarz: — Ciekawe, co ta piękna zakonnica ukrywa pod tym strojem.

Oktawio: Spojrzałem na niego, unosząc brwi. -Chyba nie jest w twoim typie, co?

Oskar: Ja nie mam typu — odparłem, śmiejąc się. — A kto mi zabroni?

Dan: Podszedłem do chłopaków. Przestań gadać — rzuciłem. Chodźmy. Nie wiedziałem, o kim mówią, nigdy nie zwracam uwagi na nikogo.

W tym samym czasie trzy godziny wcześniej

Amelia: Gdy świt ledwie wzeszedł nad klasztornym ogrodem, z sypialni dobiegł mnie krzyk siostry Anny.

Anna: Amelia! Amelia!

Amelia: Przetarłam oczy i wstałam, biorąc głęboki oddech. — Tak, siostro?

Anna: Dziś jedziemy do szkoły. To twój pierwszy dzień! Spakowałaś się?

Amelia: Tak, już jestem gotowa! — odpowiedziałam, idę się wykąpać, wzięłam szybki prysznic, ubrałam sukienkę długą i zeszłam, na dół pchając, walizkę w stronę drzwi. W końcu nadszedł ten moment, na który przygotowywałam się tygodniami. Szkoła, nowi ludzie… nieznany świat, który przywoływał we mnie mieszankę ekscytacji i niepokoju. Na schodach zatrzymała mnie siostra Dorota, która zbiegła do nas z zatroskaną miną.

Dorota: Jadę z wami — powiedziałam stanowczo. — Muszę zobaczyć, gdzie zamierzacie oddać naszą malutką Amelię.

Amelia: W trójkę wsiadłyśmy do starego samochodu klasztoru. Kilka prób uruchomienia silnika nie przyniosło efektów, ale w końcu, z trudem, auto ożyło. Jechałyśmy w ciszy, a ja czułam, jak serce bije mi coraz szybciej. Byłam wychowywana w duchu prostoty i pokory, pomagając w przyklasztornym domu dziecka, gdzie dobroć i współczucie były dla mnie najważniejsze. Nie znałam swojej matki, choć siostry mówiły, że była ciężko chora, kiedy zostawiła mnie pod ich opieką. W końcu dotarłyśmy na teren szkoły, a ja wzięłam głęboki oddech. Na parkingu zaczęłam słyszeć chichoty i śmiech, które dochodziły od strony grupy uczniów. Pewnie wyglądałyśmy nietypowo w tym bogatym środowisku, ale starałam się nie zwracać na to uwagi. Siostry nauczyły mnie, że w życiu liczy się charakter i dobroć, a wygląd czy luksus to tylko dodatki. Weszłyśmy do gabinetu dyrektora, a siostry prowadziły mnie pewnie przed siebie. Dyrektor spojrzał na mnie uważnie, jego wzrok był nieco dziwny, jakby oceniał mnie od stóp do głów.

Aleks: Jak masz na imię, dziecko? — zapytałem.

Amelia: Amelia, proszę pana — odpowiedziałam, starając się zachować uprzejmość. Siostry nie kryły troski, więc jedna z nich od razu dopytała:

Anna: Czy nasza malutka będzie miała tutaj dobrze?

Aleks: Bez wątpienia, proszę się nie martwić — odparłem. Pokój numer 202. Tam będzie sama, nikt jej nie będzie przeszkadzał.

Amelia: Siostra Anna uśmiechnęła się z ulgą, ale siostra Basia wyraźnie pozostała wciąż czujna, nie spuszczając wzroku z dyrektora.

Anna: To świetnie — odparłam.

Aleks: Amelia dostała się tutaj, bo miała wybitne oceny i zdobyła najwięcej punktów — powiedziałem.

Amelia: Chyba tak — odpowiedziałam nieśmiało.

Dyrektor: przyjrzałem jej się uważnie, uśmiechając, się Jak na taką piękną dziewczynę jesteś skromna.

Amelia: Tak, proszę pana — odpowiedziałam cicho.

Aleks: To twój klucz — podałem jej klucz do pokoju. I twój plan zajęć. Masz lekcje od jutra na 8 rano.

Amelia: Dziękuję bardzo. Siostry pożegnały się, a gdy wyszłyśmy na korytarz, ich niepokój zaczął narastać.

Basia: Siostro, czy na pewno dobrze zrobiłam, zapisując ją tu? — zapytałam, nerwowo spoglądając na Annę.

Anna: Sama nie wiem… Ten dyrektor… jest podejrzany — odpowiedziałam, nie spuszczając wzroku z drzwi gabinetu. — Zauważyłaś, jak patrzył na naszą malutką?

Basia: Lepiej jedźmy stąd i to szybko! — niemal przyspieszyłam kroku.

Amelia: Więc nie będę tu chodziła do szkoły? — zapytałam cicho, czując, jak w moim sercu rodzi się niepewność. Basia przytuliła mnie z troską.

Basia: Może… może jednak nie, kochana.

Amelia: Kiedy wyszłyśmy z gabinetu dyrektora i stanęłyśmy przy samochodzie, czułam rosnące w sercu emocje — między ekscytacją a obawą przed tym, co mnie czeka w tej nowej rzeczywistości: Dam sobie tutaj radę, siostro — powiedziałam stanowczo, próbując przekonać siebie i je. Siostra Basia patrzyła na mnie z niepokojem.

Basia: Dziecko, ja tam nie wiem… Może lepiej, żebyś wróciła z nami.

Amelia: Siostry, muszę się uczyć, poznawać świat — odpowiedziałam, uśmiechając się uspokajająco. — Będę przyjeżdżała co weekend, obiecuję.

Anna: Słuchaj, dajmy jej szansę — powiedziałam, klepiąc Basię po ramieniu.

Dorota: To my będziemy po nią przyjeżdżać.

Amelia: Wzięłam swoją torbę i ruszyłyśmy do internatu. Korytarz był pełen uczniów, a siostra Basia zaczepiła jednego z chłopaków, żeby zapytać o drogę.

Basia: Młodzieńcze! Gdzie tu jest pokój 202?

Dan: Stałem z kumplami gdy ktoś zaczął, mnie szturchać odwróciłem się i stała jakaś zakonnica Są windy, siostro — odpowiedziałem, uśmiechając się lekko.

Basia: A gdzie te windy? Dopytałam z zakłopotaniem.

Dan: zaśmiałem się, ale zaraz przeniosłem spojrzenie na piękną czarnooką długowłosą szatynkę. Zamarłem, a moje serce przyspieszyło, to jest ona, dziewczyna, której przez cztery miesiące szukałem, dziewczyna, o której w dzień w dzień myślałem.

Amelia: Poczułam jego wzrok, jakby próbował mnie odczytać, ma piękne oczy, zarumieniłam się lekko, patrzyliśmy sobie prosto w oczy.

Dan: zesztywniałem na chwilę, ta dziewczyna jest jeszcze piękniejsza. Olśniewa mnie jej uroda, te oczka usta.

Basia: Więc gdzie ta winda? — nalegałam, nie zwracając uwagi na ich spojrzenia.

Dan: Tutaj, siostro — pokazałem, kierunek nie spuszczając wzroku z tej dziewczyny, jest kurwa piękna.

Dorota: Weszłyśmy do windy, wcisnęłyśmy przycisk, ale winda zatrzymała się na… parkingu. Widok samochodów wprawił siostrę Annę w lekkie osłupienie.

Anna: O ludzie! To chyba nie są pokoje — mruknęłam zdziwiona.

Basia: Jakie pokoje? Przecież to auta! — dodałam, zasłaniając usta dłonią.

Dorota: Wracajmy do windy!

Amelia: Zaczęłam się śmiać. Czułam się lżej, widząc ich zagubienie, które przełamywało napiętą atmosferę. W końcu udało się nam dotrzeć na właściwe piętro. Wysiadłyśmy z windy i moim oczom ukazał się widok, jakiego nigdy dotąd nie widziałam. Korytarze były luksusowe, ściany błyszczały elegancją, a lampy rzucały delikatne światło. Przez chwilę poczułam się, jakbym trafiła do innego świata. Kiedy w końcu znalazłyśmy pokój z numerem 202, weszłyśmy do środka. Był to niewielki apartament — przytulny pokój z łazienką, małą kuchnią i nowoczesnym wystrojem. Patrzyłam z zachwytem, nie mogąc uwierzyć, że tu będę mieszkać.

Basia: Te pokoje są takie eleganckie? — zdziwiłam się.

Anna: Przecież to nie zakon — odpowiedziałam z uśmiechem. — To dla młodzieży.

Basia: zwróciłam się do Amelii poważnie: Kochana, pamiętaj, czego cię uczyłyśmy. A teraz przypomnij nam zasady.

Amelia: Wyprostowałam się i zaczęłam wyliczać: Nie wolno pić, palić ani używać żadnych używek. Nie wolno imprezować, ubierać się wyzywająco, spotykać się z chłopcami, a tym bardziej uprawiać miłości, dopóki nie wyjdę za mąż. Mam być skromna, dobra, pomagać innym. I zawsze zamykać drzwi, gdy jestem sama. Siostry uśmiechnęły się z zadowoleniem.

Basia: Amelko, jeśli będzie ci tutaj źle, przyjedziemy po ciebie — powiedziałam, kładąc dłoń na ramieniu Amelii.

Anna: wyciągnęłam torbę i zaczęłam wykładać rzeczy, które przywiozłyśmy dla Amelki. — Wzięłyśmy ci tampony, szampon, żel pod prysznic, pastę, szczoteczkę… — wyliczałam cierpliwie. — Tu masz bieliznę, książki, zeszyty, długopisy, ołówki i sukienki. Pamiętaj, że w tej szkole jest dużo mężczyzn. Musisz na nich uważać, bo oni nie szukają miłości, tylko chcą się do ciebie dobrać.

Amelia: Spojrzałam na siostrę z lekkim rumieńcem, ale wiedziałam, że mówi to z troski.

Basia: To prawda — dodałam. A tu jest twoje kieszonkowe.

Amelia: Nie trzeba było… — zaczęłam, ale siostry zignorowały moje protesty. Siostra Basia postawiła na stole jeszcze kilka słoików.

Dorota: Masz tu jedzenie: cukier, kawa, sól, pieprz, makaron, ziemniaki, jajka, chleb, mięsko i inne potrzebne produkty.

Amelia: Patrzyłam, jak wyciągają kolejne rzeczy, czując wdzięczność i wzruszenie. Gdy skończyły, uścisnęłyśmy się na pożegnanie. W końcu zostałam sama w swoim pokoju, gotowa na nowy etap życia, w nowym, nieznanym świecie.

Konflikt

Dan: obudziłem się wcześnie, pełen pewności siebie i przekonany, że każdy dzień należy do mnie. Słyszałem, że Nik opowiadał o nowej dziewczynie — domyśliłem się, że chodzi mu o moją małą, ale to ja ją zauważyłem pierwszy. Jestem przekonany, że w końcu, nawet taka dziewczyna jak ona, podda się mojemu urokowi. Włożyłem kolczyk, narzuciłem na siebie sportowy strój i ruszyłem w kierunku wyjścia. Będąc, w szkole udałem się do sali wykład, w której miała mieć swoje pierwsze zajęcia. Usiadłem sobie luźno, nogi położyłem na stole, gdy do klasy weszła, moja mała serce mi mocno biło, musiałem zwrócić na siebie uwagę: Ty, zakonicko! Kto kupił ci to ubranie? Wszyscy wybuchnęli śmiechem, fuj czujecie kurwa! Jak tu jebie!? Profesor zatrzymał się w pół zdania, patrząc na mnie.

Amelia: słysząc kąśliwe słowa, nie podniosłam nawet wzroku. W duchu cicho się modliłam, by chłopak przestał mi dokuczać. Przez cały dzień próbowałam unikać wszelkich konfliktów, trzymać się z dala od złośliwych komentarzy, a teraz wszystko to, przed czym chciałam się chronić, właśnie mnie dopadło.

Dan: co jest kurwa? Zakonnica nie umie mówić?

Profesor: Dan przestań

Dan: A bo co mi kurwa zrobisz?

Profesor: (Zwróciłem się do Amelii). Jeśli chcesz, Amelio mogę pokazać ci całą szkołę, jadalnię, wszystkie ważne miejsca — zaproponowałem, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, przerwał jej Dan.

Dan: Profesorze, lepiej skupi się pan na lekcji, co nie? Oprowadzenie zostawi mi — rzuciłem.

Laura: nie kryjąc zazdrości, syknęłam: Dan, serio interesujesz się zakonnicą?

Dan: odpowiedziałem chłodno, nie odrywając wzroku od Amelii: To nie twój interes, Barbie.

Sonia: z ironią w głosie, dodałam: — Ciekawe.

Samanta: wpatrując się z wyższością w Amelię, zaśmiałam się sarkastycznie: — Ta a, dziwka!

Profesor: chcąc zakończyć sytuację, ogłosiłem koniec zajęć: — To na dziś wszystko, możecie iść na lunch. Amelio, poczekaj chwilę.

Dan: zniecierpliwiony, rzuciłem w stronę profesora: Co, bawimy się w podryw, panie profesorze? Nauczyciel spojrzał na mnie

Profesor: myślę, że to już nie jest twoja sprawa. Możesz razem z kumplami opuścić salę.

Dan: poczułem wzbierającą złość. Wiedziałem, że ludzie rzadko mi się sprzeciwiają. — Chyba jednak nie wiesz kim kurwa, jestem! — rzuciłem, po chwili chwyciłem profesora za szyję: Taki skurwysyn, nie będzie, mi mówił, co mam robić zrozumiano? A zwłaszcza w mojej szkole. I odepchnąłem go mocno. Profesor był zaskoczony, a Amelia, przerażona całą sceną, wybiegła z klasy, nie mogąc zrozumieć tej brutalności i wrogości. Obserwowałem, jak Amelia ucieka z klasy. Jej długie, ciemne włosy falowały przy każdym kroku. Była zupełnie inna niż dziewczyny, które zwykle mnie otaczały. Była piękna i tajemnicza — skromna w zachowaniu, ale jej uroda przyciągała jak magnes. To coś nowego, pomyślałem. Byłem pewien, że jest tylko kwestią czasu, zanim Amelia zacznie zwracać na mnie uwagę. Zawsze dostawałem to, czego chciałem, a teraz byłem przekonany, że wystarczy trochę postarać się, by zdobyć jej zainteresowanie. Razem z Oskarem poszliśmy do jadalni, gdzie mieliśmy swoje stałe miejsce — wydzielone, wygodne loże, przeznaczone tylko dla nas. Rozejrzałem się, ale Amelii nigdzie nie było widać.

Rosnące uczucie

Tydzień później

Dan: Wszedłem do sali gimnastycznej, gdzie zauważyłem Amelię siedzącą na ławce. Podszedłem do niej i stanąłem na wprost. Dlaczego kurwa nie jesteś przebrana?

Amelia: Ja, mam zwolnienie.

Dan: A huj mnie to obchodzi! Masz teraz pójść do szatni i się kurwa przebrać. Czy to jest kurwa jasne?

Amelia: ale ja nie mam, stroju proszę pana.

Dan: ach, nie masz stroju? Czy może raczej nie chcesz pokazać swojej natury? Wybuchnąłem śmiechem, choć nie tylko ja, bo cała klasa zaczęła się głośno śmiać. A teraz stań na środku sali! Teraz!

Amelia: wstałam i ruszyłam, czułam jak mnie, popycha. Gdy dotarliśmy, stanęłam na środku, wokół mnie wszyscy uczniowie się ze mnie śmieli, a nauczyciel szydził ze mnie.

Dan: wziąłem piłkę, do ręki krzycząc. Wszyscy posłuchajcie mnie teraz uważnie! Trzeba dać jej karę. To będzie dla niej lekcja którą, zapamięta! A teraz zakonnico! Łap rzuciłem w nią piłką, uderzając ją w głowę. Wszyscy wybuchliśmy śmiechem.

Amelia: aała

Dan: boli? Będzie boleć bardziej! Raz jeszcze strzeliłem w nią piłką, tym razem uderzyłem ją w brzuch, robiłem to raz po raz, aż zaczęła płakać, a ja czułem w sercu ból — a teraz zagwizdałem. Dobra! Spierdalajcie stąd! Patrzyłem, jak Amelia wybiega, więc poszedłem za nią.

Amelia: Bolało mnie wszystko, fizycznie i psychicznie. Czułam, jak całe napięcie dnia osiada we mnie ciężko, nie dając odetchnąć. Jak tylko wróciłam do pokoju, weszłam pod prysznic, próbując zmyć z siebie cały ten ciężar. Woda była gorąca, ale nie rozgrzewała tego chłodu, który czułam w środku. Kiedy w końcu położyłam się w łóżku, szczelnie owijając się kołdrą, poczułam, jak samotność i zagubienie przygniatają mnie coraz bardziej. Myśli kłębiły się w głowie: Jak to się stało, że trafiłam do miejsca, w którym każdy dzień wydaje się koszmarem? Nigdy bym nie przypuszczała, że będzie aż tak ciężko, że poczuję się aż tak… sama. Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Przez chwilę miałam nadzieję, że może ktoś naprawdę chce mi pomóc, ale nie byłam gotowa, żeby się przed kimś otworzyć. Skuliłam się jeszcze bardziej, starając się zagłuszyć myśli i uspokoić oddech, aż w końcu dopadł mnie sen.

Dan: Poszedłem za Amelią. Gdy stanąłem przy jej drzwiach, słyszałem tylko jej cichy, przepełniony bólem płacz. Zapukałem, lecz nie odpowiedziała. Mimo to nie mogłem się stamtąd ruszyć. Nie, teraz kiedy czułem, że muszę być blisko niej, kiedy musiałem jej jakoś pomóc… chociaż ona nigdy by tego nie przyznała. Płacz w końcu ucichł, a ja zrozumiałem, że zasnęła ze zmęczenia. Wziąłem spinkę, otworzyłem drzwi i po cichutku wszedłem do środka. Moje kroki były niemal bezszelestne, jakbym bał się ją obudzić. Podszedłem do niej, widząc, jak jej twarz wydawała się spokojniejsza, choć wciąż była pełna śladów smutku, które zdawały się odbijać w delikatnych liniach jej rysów. Kucnąłem obok i delikatnie pogłaskałem ją po policzku. Jej skóra była miękka, a w dotyku była jak najcenniejszy jedwab.

Obsesja

Miesiąc później

Dan: To uczucie, które rodziło się we mnie, było coraz trudniejsze do zniesienia. Każdego dnia stawało się silniejsze. Każdego dnia znajdowałem sposób, aby skraść się, do pokoju Amelii. Choćbym miał widzieć ją tylko przez chwilę, dotknąć jej na krótki moment, być blisko… Szeptałem do niej cicho, prawie bezgłośnie, jakbym wyznawał przed nią grzechy, których nie miałem odwagi jej przyznać na jawie. Może byłem dla niej okrutny, może czasem raniłem słowem, ale tylko tak mogłem się bronić przed tym, co czułem. Może w głębi serca chciałem, żeby w końcu mnie zauważyła. Żeby przestała mnie postrzegać jako tego, kim starałem się być, i zobaczyła, jak bardzo na niej mi zależy. Każdego dnia, każdej nocy, śledziłem Amelię. Jak cień, byłem zawsze tam, gdzie ona. Moje myśli wypełniała tylko ona — jej spojrzenie, jej śmiech, każdy jej gest. Byłem w niej zakochany, choć sam nie potrafiłem tego nazwać. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego. Nie raz próbowałem ukryć to uczucie, wyśmiewając ją, udając, że nie robi na mnie wrażenia, ale prawda była inna. W środku płonąłem, a chęć przytulenia jej, posiadania jej, była jak głód, który niczego innego nie mógł zaspokoić. Traciłem nad sobą kontrolę, zatracałem się w tej miłości, bo to nie była już zwykła fascynacja. To uczucie rosło we mnie z każdym mijającym dniem. W nocy skradałem się pod jej okno, nie mogąc oprzeć się sile, która mnie tam ciągnęła. Obserwowałem ją, wpatrywałem się w jej twarz, jakby była jedynym światłem w moim życiu. Nawet w weekendy, gdy jej siostry po nią przyjeżdżały, znajdowałem sposób, by być blisko. Wsiadałem do samochodu i jechałem za nimi, jakby odległość miała w końcu przestać istnieć. Imprezy, znajomi, wszystko, co wcześniej miało dla mnie znaczenie, przestało być ważne. Od chwili, gdy zobaczyłem Amelię, przestałem widzieć świat poza nią.

Amelia: Minął, miesiąc odkąd wszystko się zmieniło. Wstałam rano, wzięłam kąpiel, ubrałam długą sukienkę i zarzuciłam plecak na ramię. Przemierzałam korytarze akademika, czując na sobie szydercze spojrzenia i słysząc chichoty. To nie było dla mnie nowe — codzienność stała się ciężarem, a z każdą chwilą było coraz trudniej udawać, że ich słowa nie mają znaczenia. Weszłam do sali wykładowej i zajęłam swoje stałe miejsce, starając się zniknąć w cieniu, być niewidoczną. Wtedy do klasy wszedł on — Dan. Był nauczycielem, choć wciąż trudno było mi to pojąć, z jego młodzieńczym zachowaniem i pogardą, którą często przejawiał.

Dan: Witam, witam! Mam dla was bardzo złą wiadomość! Od dzisiaj będę waszym wychowawcą! A wiecie, co to oznacza? Że nie będzie litości!

Amelia: Usłyszałam, jak cała klasa cicho parska śmiechem.

Dan: A teraz… Na środek zapraszam uczennicę z najsłabszymi ocenami! Amelia! Zapraszam cię na środek! (oczywiście kłamałem, Amelia była wzorową uczennicą).

Amelia: Poczułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej. Nie wiedziałam, co się dzieje.: Ale to jakaś pomyłka… proszę pana.

Dan: Nie, to nie pomyłka. Ty nie odrobiłaś pracy domowej, prawda?

Amelia: Odrobiłam! Oddałam ją na czas! Pan Dan spojrzał na mnie z chłodem w oczach, jakby moje słowa były jedynie przeszkodą, którą chciał zignorować.

Dan: Ośmielasz się podnosić głos? Nie odrobiłaś! Najlepszą pracę z całej klasy napisała Klara. Klara, wystąp!

Klara: wyszłam na środek, zadowolona z uwagi, którą otrzymałam. Wszyscy zaczęli klaskać, a ja czułam, się fantastycznie, choć to nie była moja praca, ja ją tylko ukradłam: Cha, cha…

Amelia: Dan spojrzał na mnie ze złośliwym uśmieszkiem.

Dan: Co mam zrobić z tą zakonnicą? Znasz swoje miejsce, prawda?

Amelia: To nieporozumienie! Napisałam tę pracę! Oddałam ją!

Dan: Milcz! Wiecie, co z nią zrobię? Cała klasa milczała, ale atmosfera była napięta, jakby wszyscy wiedzieli, że zaraz wydarzy się coś okropnego.

Amelia: Nagle Dan chwycił za moją sukienkę i bez ostrzeżenia szarpnął, rozrywając materiał. Stałam tam, wstrząśnięta, upokorzona, czując na sobie spojrzenia wszystkich wokół.

Dan: Widzicie? Nic imponującego… — zaśmiałem się szyderczo, a wraz ze mną cała klasa.

Amelia: Poczułam, jak rzucają we mnie papierkami, śmieją się i szydzą. Stałam tam, z pustką w sercu, nie wiedząc, co zrobić ani dokąd uciec.

Dan: Podszedłem do niej, cały czas mając w głowie, że to wszystko miało być jedynie ośmieszeniem, pokazaniem siły. A jednak… kiedy zerwałem z niej halkę, nagle zapomniałem o całym otoczeniu. Była piękna, idealna. Przez chwilę stałem oszołomiony, nie mogąc oderwać wzroku.

Nik: Niby nic, Dan, ale wyglądasz na oszołomionego…

Dan: Jego słowa wyrwały mnie z tej dziwnej hipnozy. Spojrzałem na Amelię, która stała drżąca, łzy płynęły po jej policzkach. Przeszedłem bliżej i, niemal mechanicznie, wytarłem jej łzy, szydząc: — Co się stało? Grzeczna dziewczynka się trzęsie? Ups! — Chwyciłem kubek z wodą i wylałem na nią, śmiejąc się pod nosem, gdy woda spływała po jej twarzy i sukience.

Nik: Dość. — podszedłem, zdejmując swoją koszulę. Amelia, proszę, ubierz się.

Dan: Ku mojemu zaskoczeniu, przyjęła koszulę od niego i szybko się zakryła. Wściekłość i zazdrość momentalnie we mnie wybuchła: Co ty sobie, kurwa, myślisz, że robisz? — zasyczałem.

Nik: Przesadziłeś, Dan.

Dan: To ja tu rządzę! — Złapałem go za szyję i pchnąłem, próbując wywołać u niego strach.

Nik: Dobra, wyluzuj — mruknął, podnosząc ręce w geście obronnym.

Dan: W tym zamieszaniu nie zauważyłem, że Amelia, korzystając z chwili nieuwagi, zniknęła. Złapałem się na tym, że zostałem sam w tej pośmiewisko wej ciszy, a w mojej głowie rozbrzmiewał tylko dźwięk jej cichych kroków oddalających się korytarzem. — Koniec zajęć! Wszyscy, wynocha! — ryknąłem, zanim wybiegłem z sali, próbując znaleźć Amelię. Pobiegłem za nią, aż w końcu dotarłem do jej pokoju. Drzwi były zamknięte, a zza nich słyszałem szum wody. Brała kąpiel, próbując pewnie zmyć z siebie to, co jej zrobiłem. Osunąłem się pod jej drzwiami, czując się dziwnie nieswojo. Wiedziałem, że kiedy tylko położy się spać, wejdę tam… nie mogłem po prostu odejść. Całą noc spędziłem pod drzwiami Amelii, nie będąc w stanie odejść. Kiedy nad ranem zegar wskazywał trzecią, w końcu się podniosłem, czując skrajne wyczerpanie. Wyszedłem z internatu, wsiadłem na motocykl i odpaliłem go, a potem jechałem jak w transie, próbując pozbyć się natłoku myśli, które krążyły mi po głowie. Kiedy dotarłem do swojej willi, zrzuciłem z siebie ubranie i wszedłem pod zimny prysznic, starając się uspokoić. Woda pomogła, choć tylko na chwilę — moje myśli i tak wracały do Amelii. Pamiętałem tę pracę. Była to pierwsza, którą naprawdę przeczytałem, pierwsza, która przyciągnęła moją uwagę. Wiedziałem, że należała do niej, że zasłużyła na najwyższą ocenę. I taką właśnie jej wpisałem. Klarze wstawiłem jedynkę, bo wiedziałem, że ta szmata ukradła pracę mojej małej. To wszystko, co robię, to jednak tylko gra — chora gra, w którą wciągnąłem ją bez pytania. Wiedziałem, że to, co robię, rani Amelię, ale nie potrafiłem przestać. Moje uczucia do niej były jak obsesja, której nie mogłem kontrolować. Mijały kolejne dni, a ja, zamiast szukać sposobu, by się zbliżyć, by pokazać jej, co czuję, wybierałem najgorszą możliwą drogę. Dręczyłem ją, gnębiłem na oczach całej klasy, upokarzałem przy każdej okazji. Podburzałem uczniów, by ją wyśmiewali i poniżali, jakby w tym okrutnym teatrze mogłem jakoś wyrazić tę dziwną, bolesną fascynację, którą czułem. I choć widziałem, jak cierpi, nie potrafiłem przestać.

Prośba Nika

29 Listopada

Amelia: przytłoczona sceną w klasie, wróciłam do swojego pokoju, szukając ukojenia w samotności. Świat bogatych, pewnych siebie uczniów, którzy traktowali innych z góry, był mi obcy. Zrobiłam sobie prostą kanapkę i filiżankę kawy. Miałam jeszcze 30 minut przerwy, więc usiadłam w ciszy, próbując złapać oddech. Pomyślałam o klasztorze, o siostrach, które były moją rodziną i o wszystkim, czego mnie nauczyły. Wyciągnęłam swój pamiętnik i zaczęłam pisać: Wszyscy tutaj są inni. Wszyscy się spieszą, nie liczą z uczuciami innych, myślą tylko o sobie. Czuję, że zupełnie tu nie pasuję. Mam nadzieję, że odnajdę tu choć trochę spokoju. Tyle mnie tu czeka, a ja obiecałam siostrom, że zachowam spokój i będę trzymać się ich nauk. Po zapisaniu kilku zdań zamknęłam pamiętnik i spojrzałam w okno. Na zewnątrz szkoły działo się coś, czego jeszcze nie rozumiałam, ale miałam nadzieję, że wytrwam, cokolwiek by się nie działo.

W tym samym czasie

Nik: Udałem się do internatu, jutro mam imprezę, a nie miał, kto przygotować posiłki dlatego nic nie zaszkodzi jak, poproszę o pomoc tej nowej Amelii. Stanąłem przy drzwiach i zacząłem pukać.

Amelia: Otworzyłam drzwi, a naprzeciwko mnie stał Nik o chłodnym, wyniosłym wyrazie twarzy.

Nik: Słyszałem, że podobno dobrze gotujesz? — zacząłem, mój głos wydawał się pewny siebie.

Amelia: Tak, nauczyłam się od sióstr — odpowiedziałam, zastanawiając się, czego może ode mnie chcieć.

Nik: Mam pewną prośbę i myślę, że mogłabyś mi pomóc — powiedziałem, patrząc na nią przenikliwie.

Amelia: Jaką prośbę? Chętnie pomogę, jeśli tylko będę mogła — odpowiedziałam uprzejmie.

Nik: Jutro mam imprezę, a ja… — zrobiłem teatralną pauzę — naprawdę nie umiem gotować. Potrzebuję pomocy z obiadem i kolacją.

Amelia: Zastanowiłam się chwilę, ale po chwili przytaknęłam. — Dobrze, w takim razie… Podaj mi swój adres — powiedziałam.

Nik: Nie, podjadę po ciebie po zajęciach — zaproponowałem. Ale ona tylko pokręciła głową, poważna i nieugięta.

Amelia: Przykro mi, nie jeżdżę z mężczyznami. Mam swoje zasady — odpowiedziałam spokojnie, patrząc na niego, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.

Nik: Zdziwiony, musiałem ukryć swoją frustrację. Jak to, nie jedziesz ze mną? — Co to znaczy? — spytałem.

Amelia: Po prostu — mam, swoje zasady powtórzyłam łagodnie, ale stanowczo.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 28.35
drukowana A5
za 48.42